Jan Twardowski Po jasnej stronie życia Wybór: Marta Hydzik–Żmuda * * * Nie godzina bo to za dużo kwadransu nawet nie trzeba jedna chwila prowadzi do nieba wiosną, latem, jesienią, zimą Uroda kobiet to tylko jeden z uroków świata. Świat jest niezwykły nawet ze swoim tajemniczym dramatem nie zawsze zawinionego cierpienia. Jak piękne są pory roku, które zmieniają się na naszych oczach. Mówią, że mamy cztery. To chyba nieprawda, bo jest ich w Polsce sześć: Jest w Polsce sześć pór roku chyba więcej nie ma przedwiośnie wiosna lato dwie jesienie jedna ze złotem ucieka w drugiej kalosz przecieka i zima W marcu pojawia się gawron, sroka, czajka, puszczyk, czapla (tylko Boga nie widać. Nie chce niewierzących denerwować). Choćbyśmy oczy przymknęli, w marcu się nie ukryją sikory, co się łączą w pary, szpaki jeszcze z żółtym dziobem, makolągwy mniejsze od wróbla, zięby, co przylatują z południa z niebieską szyją i głową. Z biegiem czasu warto zauważyć leśny śnieżny zawilec, jaskółcze ziele, co leczy kurzajki, żółty żarnowiec znad morza, czerwoną smółkę jak lep na owady, przylaszczkę, która z różowej staje się niebieska, wrotycz z zapachem na kilka metrów, wiosenną firletkę, polodowcowy biały siódmaczek, gotyckie rdzawe szczawie, storczyk i wszystkie inne boże zielska. To tylko świat roślin, ale ile można dostrzec psów, dzieci, które zaczynają się uczyć chodzić, kotów, myszy, borsuków, malowniczych bocianów. Nikt by sam sobie tego nie wymyślił. Można zdumiewać się patrząc na świat. Można zapomnieć o swoim cierpieniu, kłopotach, zawiedzionych miłościach, podatkach. Świat uczy pokory. Nie można pojąć, co nas otacza: Żuku od biedronki mniejszy naucz mnie od mniejszego być mniejszym Można się oderwać od codziennych kłopotów i zapytać, dlaczego łabędź wiosłuje tylko jedną nogą. Można podziwiać bociana, który stojąc na jednej nodze zapobiega reumatyzmowi i woli przemoczyć jedną nogę niż obie za jednym zamachem. Można zadziwiać się idącymi „gęsiego” gęsiami, które zachowały pamięć sprzed wieków, kiedy to musiały iść jedna za drugą odkrytą wśród moczarów ścieżką tak ostrożnie, by nie utonąć. Ciekawe, że gęsi mają oczy z boku i dobrze widzą, nie mają uszu, a dobrze słyszą. Można dalej zastanawiać się, dlaczego na wiosnę najpierw przylatuje słowik, a słowikowa potem. Słowik to nie tylko śpiewak, ale i czuły mąż, który zawczasu przygotowuje żonie mieszkanie. Warto jeszcze —wiedzieć, że węgorze wyruszają w ostatnią podróż, że wilga ucieka — może przypominać sobie język polski w Afryce — że skrzydła opadają po locie godowym, że liść osiki się trzęsie. Może narzeka, że ma za długi ogonek. Po niebie chodzi księżyc jak kawaler stale tylko jeden. I jeszcze jest Bóg, który, kiedy drzwi zamyka, to otwiera okno. Uroda bez duszy, bez myślenia o niej nie byłaby urodą. Rok ziemski jest zawsze pełnym obrotem Ziemi dookoła Słońca. O północy z 31 grudnia na 1 stycznia Ziemia jeszcze raz obraca się dookoła Słońca z minioną wiosną, latem, jesienią i zimą, Wielkanocą i Bożym Narodzeniem, z wszystkimi niedzielami i z całą procesją świętych od Mieczysława do Sylwestra. Życzmy sobie abyśmy — tak jak Ziemia obraca się dookoła Słońca — krążyli dookoła Pana Boga, z całym sercem, tęsknotą, wszystkimi myślami. Wówczas nasze życie, małe i duże kłopoty, krzyże, udręki serca nabiorą sensu dlatego, że będziemy spełniać to, czego Pan Bóg od nas oczekuje, choćbyśmy z tego nic a nic nie rozumieli. ks Jan Twardowski WIĘCEJ NIŻ WIOSNA Śmieją się świeże pąki nowalijki, listki że starość przychodzi po wszystkim Fiagment pochodzi z —wiersza Nowalijki RACHUNEK DLA DOROSŁEGO Jak daleko odszedłeś od prostego kubka z jednym uchem od starego stołu ze zwykłą ceratą od wzruszenia nie na niby od sensu od podziwu nad światem od tego co nagie a nie rozebrane od tego co „wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska od tajemnicy nie wykładanej na talerz od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał od pacierza od Polski z raną ty stary koniu ZIMĄ Zimą przylatują z północy jemiołuszki, gile, czeczotki podrzucone sierotki do Polski ciepłej ciotki sarny obgryzają kory drzew w lutym dzięcioł zielony bawi jak cudzy grzech NOWALIJKI Wiara gdy jeszcze nie umiemy wierzyć nadzieja gdy jeszcze nie umiemy ufać miłość kiedy jeszcze nie umiemy kochać śmieją się świeże pąki nowalijki listki że starość przychodzi po wszystkim CHOĆBYŚ Choćbyś oczy przymknął w marcu się nie ukryją sikory łączące się w pary szpaki jeszcze z żółtym dziobem makolągwy mniejsze od wróbli zięby co spadają z południa z niebieską głową i szyją KTÓRY STWARZASZ JAGODY Ty który stwarzasz jagody królika z marchewką lato chrabąszczowe cień wielki małych liści zawilec półobecny bo uwiędnie zanim go się przyniesie do domu czosnek niedźwiedzi dla trzmieli smutek roślin wydrę na krótkich nogach ślimaka co zasypia na sześć miesięcy niezgrabny śnieg co ma wdzięk większy zanim zacznie tańczyć serce choćby na chwilę spraw niech poeci piszą wiersze prostsze od „wspaniałej poezji * * * Spać się kładę, a tu mi się śni — idzie za mną poprzez ciemną noc. Odblask winnic, galilejskich pól, chleb i wino, niezwietrzała sól — z przypowieści jedno proste słowo z betlejemską kolorową gwiazdą, tyberiadzkiej wody cichy gwar — stągwie z drzewa, osłów smutnych czar, pod księżycem, który w chmurze leży, krwawe światło Ostatniej Wieczerzy, Wieczernika tajemnicze drzwi — Mszał z obrazkiem i ciernisty wieniec — Oblubieniec zapatrzony w lampy. Matko Boska — nakłoń twarz jasną, zmęczonemu dozwól mocniej zasnąć. OD KOŃCA Zacznij od Zmartwychwstania od pustego grobu od Matki Boskiej Radosnej wtedy nawet krzyż ucieszy jak perkoz dwuczuby na wiosnę anioł sam wytłumaczy jak trzeba choć doktoratu z teologii nie ma grzech ciężki staje się lekki gdy się jak świntuch rozpłacze — nie róbcie beksy ze mnie mówi Matka Boska to kiedyś teraz inaczej zacznij od pustego grobu od słońca ewangelie czyta się jak hebrajskie litery od końca BARANKU WIELKANOCNY Baranku wielkanocny coś wybiegł z rozpaczy z paskudnego kąta z tego co po ludzku się nie udało prawda że trzeba stać się bezradnym by nielogiczne się stało Baranku wielkanocny coś wybiegł czysty z popiołu prawda że trzeba dostać pałą by wierzyć znowu NA POGRZEB JEZUSA Baranek biegł na pogrzeb najwcześniej przed świtaniem płakała trawa niemrawa że nie mogła ruszyć się sama lilie białe jak ręce matki omdlałe róże czerwone jak uszy zawstydzone nie zdążył już na pogrzeb —wpadł na zmartwychwstanie grób murowany jak bomba się rozleciał baranek choć nie zdążył z radości się rozbeczał RYMOWANKA Miłość i rozpacz — miej mnie w opiece dwa razy tonę w tej samej rzece ból i milczenie tak jak dwie drogi lub z krzyża zdjęte ręce i nogi na ławce w parku nie trzeba więcej dwie cięte rany — czas nasz i serce Z BLISKA Milknie słowik flet puzon głośne jak bęben nazwiska gdy przyjdzie cierpieniu przyglądać się z bliska KTÓRĘDY Którędy do Ciebie czy tylko przez oficjalną bramę za świętymi bez przerwy w sztywnych kołnierzykach niosącymi przymusowy papier z pieczątką może od innej strony na przełaj trochę naokoło od tyłu poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz poprzez poczekalnię II i III klasy z biletem w inną stronę bez wiary tylko z dobrocią jak na gapę przez ratunkowe przejścia na wszelki wypadek z zapasowym kluczem od samej Matki Boskiej przez wszystkie małe furtki zielone otwierane z haczyka przez drogę niewybraną przez biedne pokraczne ścieżki z każdego miejsca skąd wzywasz nie umarłym nigdy sumieniem PROSTUJE Nie wiem co było nie wiem co się stało wstyd mnie ogarnął od łez w oczach ciemniej i tyle grzechów razem zapłakało jakby Bóg zstąpił i ukrył się we mnie potem już tylko pacierz co prostuje wiarę dziecko co tak kocha że nic nie rozumie O ŚWIĘTYM TOMASZU Jak wygląda! Tomasz, kiedy nie wierzył, ze Pan Jezus wstał z grobu’ Siedział smutny z wychudzonym brzuchem, z nerwowym paluchem, z nosem spuszczonym, zrozpaczony Wszystko pozapominał ze Jezus przemienił kiedyś wodę w wino, ze z trędowatego zrobił czystego, z głuchego — muzykalnego, z kulawego — sportowca na całego Marudził, mądrzył się, wściekał, na jedenastu narzekał A jak wyglądał, gdy zobaczył Jezusa oczy otworzył szeroko, odetchnął z ulgą głęboko i wołał na wszystkie strony Niech będzie pochwalony’ Przedtem zły i zawzięty, teraz radosny i święty Przedtem się stale jeżył, teraz — we wszystko uwierzył ZBAWIONY Ten którego kochają zostanie zbawiony choć kocha się dlatego ze się nie rozumie niekiedy tylko ogarnia zdumienie jakby się księżyc świntuch rozebrał do naga ten którego kochają zostanie zbawiony ile razy błądziłeś ale ktoś cię kochał czekał w oknie bo oddech pozostał na szybie ile razy grzeszyłeś — łza cię uzdrowiła a miłość jest już czysta gdy przy końcu płacze i jak lew nieśmiało tyłem się odwraca jeśli bliskich zabraknie sam Pan Bóg przygarnie powie ci to na starość ślimak zamyślony rozpacz stara kłamczucha co rozrabia na dnie czas już poza czasem słowo ponad słowem gwiazda co przez okno chce cię stuknąć w głowę łotr na trzech gwoździach za nas powieszony ten którego kochają zostanie zbawiony DESZCZ Ulewa obmywa ręce twarze grzech czy nie wiesz o tym czy wiesz święty Augustyn powiedział prawdę przynosi deszcz co brudne staje się czyste wzdłuż i wszerz świat grzeszny staje się grzeczny prawdę przynosi deszcz MAŁA LITANIA Święty Florianie od pożaru święty Tadeuszu od burzy święta Agnieszko od tego co najprościej ocal jak szafirek co się pojawia w kwietniu przyjaźń w miłości bo wierna i nie dostaje bzika SPOWIEDŹ Wstyd mi, Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę, że z czasem zapomniałem Tomasza z Akwinu, że gdy w maju litania — słowika wciąż słyszę, a jadąc do chorego — sławię dzikie wino, obłoki, karpie w stawie, zimą — kiepskie sanie, kominek, co mi do snu po łacinie gada — I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie — Z uczynków? To zbyt mało. Z ran mnie wyspowiadaj CHCIAŁBYM Chciałem ją zatrzymać cała wieś się śmiała — nie wiesz że w końcu maja odlatuje czajka chciałem świerszcza posłuchać chichotały drzewa chciałem niebo przygarnąć ale pomyślałem tylko na wigilię pierwsza gwiazda w oczach chciałem babcię mieć jeszcze przedwojenną po wojnie do Jezusa poszła nie do mnie PARAMI Ptaków zwierząt jest wiele a chodzą parami ile gwiazd w noc czerwcową nigdy nie —wiadomo liście nie policzone porzeczki jagody co najmniej trzy biedronki prowadzą do domu bólu tez pod dostatkiem cierpień coraz więcej ilu już papieży na tym świecie żyło tylko Bóg jest wciąż jeden jakby go nie było JAKBY GO NIE BYŁO Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył ze mógł się modlić jakby Go nie było i widzieć smutek ogromny na polu pszenicę która nie zakwitła w czerwcu i same tylko niewierzące dzieci jakby Pan Jezus nie rodził się zimą i nawet serce ludziom niepotrzebne bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła wierzyć — to znaczy nawet się nie pytać jak długo jeszcze mamy iść po ciemku JAK KOZIOŁ Nie skarż się że mrok ciebie jak kozioł zaskoczył skoro rośnie świetlik co przemywa oczy nie nudź — biedne płuca nasze bo w pobliżu ślaz dziki co łagodzi kaszel z pięcioma płatkami na krótkim ogonku zawstydzony jak uczeń co przyszedł po dzwonku nie męcz że świat szary. Rybitwa wieczorem biegnie w czarnej czapeczce nad czerwonym dziobem nie bój się że miłość nadciąga jak burza skoro Bóg ci anioła wynajął za stróża KAWAŁEK Mijają lata ze mnie już tylko kawałek prawie że mnie nie ma a tymczasem rośnie rumianek krwawnik roztarty pachnie jak chryzantema sowa brwi marszczy kminek smak obiadu uświęca prowadzi zakochanych od kotleta do serca MALINA Malina dzieciństwo przypomina dom rodzinny z chorobą kłopoty babcię co dawała na poty JASNOTA BIAŁA Jasnota biała głucha pokrzywa służy — „więc zawsze szczęśliwa pomóż zdechlakom oddychać nie dławić się kaszleć i kichać MELISA Melisa — znał ją Hipokrates leczył nerwy żółć uspokajał Meliso najdroższa kochana śpi się po tobie do rana RUTA Ruta szarozielona z kwiatami żółtymi gdy złość w nas kipi i grzmi obniża ciśnienie krwi SERDECZNIK Rośnie pod plotami w zaniedbanych parkach na najgorszej glebie serdecznik z sercem dla ciebie RUMIANEK Rumianek do mycia głowy do płukania gardła żeby cię grypa nie zjadła i daleko i blisko dobry zawsze na wszystko KMINEK Dziękuję ci kminku dziękuję że chleb z tobą lepiej smakuje rośniesz dyskretnie nieśmiało nie chcesz by cię podziwiano NAGIETEK Nagietek niewielki jak łokietek z kwiatami pomarańczowymi od czerwca do października leczy więdnie usycha myśli o innych chorobie zapomina o sobie SZAŁWIA Szałwia czerwona szalona ma dla nas jednak —względy nie całując gęby leczy nam dziąsła i zęby MACIERZANKA Płakał las pietruszka co pod śniegiem przetrwała zimę perz jak młode żyto pliszka co pod Twoją obronę schowała swój ogonek źdźbło co chciałoby być niczym żeby być kimś jeż kręcił jak zawsze chłodnym nosem denerwowała się ziemia że macierzankę ścinają w czasie kwitnienia DZIURAWIEC Dziurawiec — posłuszne ziele w noc świętojańską zakwita dar wprost z bożej apteki leczy wątrobę jelita o jakże dla nas łaskawe są twoje listki dziurawe WIELKIE I MAŁE Ten chrabąszcz przedwojenny co stanął na głowie i nie miał swego domu skoro mieszkał wszędzie pies co skakał do Narwi i pływał zielony szpak co wplatał w swe gniazdo całe pół stokrotki choć dziób najpierw otwierał zamykając oczy niezapominajka co krótko pamięta bo kwitnie tylko od maja do czerwca ciemne orzechy buku choć się wydawały tak drobne że nawet Bóg się nie pomieści smutny wybryk natury dziadek zakochany i łza jak samotna samiczka bez skrzydeł Furtka którą patykiem olchy otwierałem Szczegół nadaje wielkość wszystkiemu co małe LIŚĆ Liść porzeczki co zmienia barwę na deszczu sowa co ma oczy żółte z białymi brwiami jerzyk co nie siedzi tylko stale fruwa a kto biegnie w nieskończoność od niej się oddala las w którym przyłożono już nożyk do grzyba bekasy stale czyste bo biegną po błocie księżyc co się zabawia udaje że umarł zresztą jest księżycem stanowczo za długo anioł co już nie strzeże bo na grzech za późno nie denerwują patrzą zwyczajnie jak Niewidzialny chodzi koło mnie PRZEPIÓRKA Przepiórko co się najgłośniej odzywasz zawsze o wschodzie i zachodzie słońca prawda że tylko dwie są czyste chwile ta wczesna jasna i tamta o zmieszchu gdy Bóg dzień daje i gdy go zabiera gdy ktoś mnie szukał i jestem mu zbędny gdy ktoś mnie kochał i gdy sam zostaję kiedy się rodzę kiedy umieram te dwie sekundy co zawsze przyjdą ta jedna biała ta druga ciemna tak bardzo szczere że obie nagie tak poza nami że nas już nie ma JAK ŹLE Jezu czemu przychodzisz ciemno czarny bocian rąbnął łapą białego głowa tępa jak drewno widzisz jeśli jest noc musi być dzień jeśli łza uśmiech jak źle to i Bóg jest na pewno ŁAMIGŁÓWKA Dlaczego sójka uciekła i nie uciekła dlaczego komar przylatuje z pieklą dlaczego wysoko księżyc niemowa a poniżej brzęczy teściowa dlaczego w czerwcu nietoperze dlaczego łza jedynaczką być nie umie wszystko żeby pokochać — nie rozumieć ZWYCZAJNY Nie od święta właśnie na co dzień taki co przychodzi w czwartek po środzie me martwi się ze kiepska pogoda spokojny ze nic się me stało bo mleko wykipiało me myśli z lękiem ze małe zawsze za wielkie tłumaczy ze ktoś zmęczony bo serce ma z każdej strony wie ze ktoś zgrzeszył po drodze a łza mu kapie po brodzie w kuchni w przedpokoju w ogrodzie mój Bóg zwyczajny na co dzień DLATEGO Nie dlatego ze wstałeś z grobu nie dlatego ze wstąpiłeś do nieba ale dlatego ze Ci podstawiono nogę ze dostałeś w twarz ze Cię rozebrano do naga ze skurczyłeś na krzyżu jak czapla szyję za to ze umarłeś jak Bóg niepodobny do Boga bez lekarstw i ręcznika mokrego na głowie za to ze miałeś oczy większe od wojny jak polegli w rowie z niezapominajką — dlatego ze brudny od łez podnoszę Ciebie stale we mszy jak baranka wytarganego za uszy ROZUMIESZ Słowiku co śpiewając podskakujesz do góry żeby spaść na tę samą gałązkę ty rozumiesz zachwyt niecierpliwość wiersze nasze „wszystkie łzy na trąbce zdradę świętego Piotra smutne oczy pijaka czystość zmysłów duszy gorączkę dzień o piątej rano i kwadrans po zmierzchu wiary naszej pokój i wojnę nawet takich których nie rozgrzeszą WIĘCEJ Więcej niż wiosna, bo zmarły chrabąszcze więcej niż lato, bo wyrosły grzyby więcej niż jesień, bo słońce na niby więcej niż zima, bo śmierć się zaczyna miłość większa i mała wariatka ta sama AKACJO Akacjo z lat sztubackich obdzierana z liści kocha lubi szanuje — pytano pokaż oskubana jak Polak uspokój nieprawdę serce potrzebne nawet kiedy nikt nie kocha mniej samotne wtedy kiedy jest samotne SŁOWIK SKOWRONEK „Chcesz już odejść? Jeszcze ranek nie tak bliski słowik to — nie skowronek się zrywa — co noc nam śpiewa skacząc na gałązce” mówiła Julia by miłość na dobre zatrzymać Romeo westchnął — „Nie to już skowronek poranek dzień się zaczyna” tak Romeo i Julia nie patrząc na zegar poznawali po ptakach która godzina DO ALBUMU PO RAZ DRUGI Nie czekaj na wzajemność telefon i róże gdy ciebie nie chcą nie piszcz, nie szlochaj najważniejsze przecież że ty kogoś kochasz czy —wiesz że łzy się śmieją kiedy są za duże TAK Pierwsza Komunia z białą kokardą jak w śniegu z ogonem ptak ufaj jak chłopiec z buzią otwartą Bogu się mówi — tak Nie rycz jak osioł nie drzyj jak żaba wytrwaj choć nie wiesz jak choćby się cały Kościół zawalił Bogu się mówi — tak Miłość zerwaną znieś jak gorączkę z chusteczką do nosa w łzach święte cierpienie pocałuj w rączkę Bogu się mówi — tak Z ZIEMIĄ KRĄŻYMY Z Ziemią krążymy wokół Słońca jak drzewo morze głaz jak bazalt czarny i spokojny co najmniej milion lat z wodą niebieską i zieloną z głową nad śmiercią zamyśloną z nie rozpoznanym a koniecznym w miłości małym smutkiem serca ze ścieżką którą odchodzimy z listem wrzuconym po rozstaniu zamiast na poczcie w skrzynkę szpaka z miłością która przeszła obok samotni razem i osobno tylko jak z tobą dotąd nie wiem drżę że zostajesz z tym cierpieniem co krąży tylko wokół siebie GDZIEŚ ROZDAWALI LATO Tylko w szczerym polu w oddechu zioła na klęczkach podziwiając zaspy nieba można jeszcze odnaleźć Ciszę Cytat pochodzi z wiersza *** Dogmatycy hałasują po łacinie. SZEŚĆ LISTKÓW Wuj sznur przygotował żeby się powiesić jak żyć — kiedy czarne wszystko ale to nieprawda przybiegła przylaszczka pod nos mu podetknęła sześć niebieskich listków DO NIEBA Po wiersz tak prosty że każdy zrozumie po krzyżyk zwykły wystrugany z drzewa po wiarę już pewną bo dowodów nie ma po szczęście bez rozgłosu pieniędzy chleba biedroneczko leć do nieba CIAŁO PEDAGOGICZNE Słowik górniczek co niesie dwa czubki zadarte do góry i miłość swą spisuje na liściu czerwonym zaspany ślepowron z białym włosem z tyłu głowy sikora z żółtą piersią w niebieskim berecie sowa uszata od puchacza o połowę mniejsza wróbel co skacze jak na cudzej nodze uczą mnie być nieważnym nic ich nie obchodzę DLACZEGO Dlaczego stworzyłeś naszą radość niepokój naszą rozpacz i dowcip nasze szczęście nieszczęście z niczego NIE TYLKO O CZAPLACH Piszę o czaplach co —wstają jak poranne zorze o jeżu co ma oczy wystające o morelach co pochodzą od dziadka migdała śmiejąc się że mają drzewa ginekologiczne o słoniu co ma problem bo usiąść nie może o kundlu bliskim sercu bo wyje po trochu Boga najłatwiej znajdziesz nie pisząc o Bogu RATUNKU Eugeniuszowi Zielińskiemu Dziki króliku chrząszczu mały co świecisz jak czerwony brokat wiosenne czajki czarno–białe ślimaku lekko ozłocony wiemy granicie zielonkawy dębie surowy i niewinny droździe niezgodny i słowiku co podpowiadasz całą miłość od pocałunku do pobicia polny kamieniu przemęczony głosie oboju trochę suchy i fletu — niski ale lekki zapachu szałwi dobrodziejki niby nieśmiały a gorliwy i polski śniegu przedwojenny tak podeptany że już czysty wszystkie też wiązu liście krzywe jak niegenialnych ludzi dramat i po kolei pańscy święci niepopularni więc prawdziwi ratujcie mnie przed abstrakcjami PROŚBA Dziobie z liściem szczawiu kamieniu co nie pytasz zgrzybiały grzybie w barszczu piesku — Tomku nieufny co obwąchujesz stole na którym bez kartek za dolary kaczka proście abym znalazł takie słowo które Pan Bóg polubił i daje co łaska JEST Gil zgrzyta sroka sroczy odchodzą szpaków pokolenia jelonki liżą milczą grzyby cielę z probówki szuka matki kręci się Ziemia bez sumienia słuchają służą i nie mówią — a jeśli Jest a jeśli nie ma POKORA Spokorniała malwa łakoma i bez niej kręci się ziemia spokorniała miłość i bez niej czuły bocian spokorniał rozum i bez niego jest prawda spokorniało to co na pewno bo wszystko inaczej OPOWIADANIE WIECZORNE Gdzieś rozdawali dziewczynkom lato chłopcy w pękach zerwanych kwiatów potem szli nad wodę wianki pleść może dobrze może źle może tak a może nie tataraki zanurzone w zachodzie nogi chłopcom pokrwawiły w wodzie i szły panny pełne cichych przeczuć w pierwszych nocy przekochanych niepokój a przed nimi konie biegły głęboko coraz głębiej w granatowy wieczór w zbóż złotej szeleszczącej strudze kłosy puste kłosy pełne złudzeń zamyślony nad ludźmi las może z kimś a może bez może nie ma może jest za dnia z wody go śpiącego wyjęli potem w suche odzienie ubrali nad głowami na rękach rozpięli niosąc w cmentarz zielony śpiewali przyjacielu nie obawiaj się — po co i przed tobą byli przecież ludzie co schodzili nocą wolno w śmierć jak w dojrzałość nowych przebudzeń przyjacielu nie obawiaj się — po co tak się dzieje w niejednej młodości że spragnieni kochania nocą czują gorzki niedosyt miłości a on jakby nikogo nie słuchał leżał pełen białego koloru gdy deszcz gwiazd powoli podnosił w studniach okien poziom wieczoru KIEDY Kiedy deszcz przyjdzie porozmawiać z ziemią żuki nie wyjdą pocieszać na drogę na strachy nocne na niepogodę tym co są dla siebie lecz się nie zobaczą tym co przegrali więc tym bardziej znaczą daj Boże szczęście * * * Bywało — w łąki nas zabiorą łudząc to wstążki to tańcami — niżeś pomyślał taką porą że Jezus płynie z chorągwiami. A te wyprawy po owoce — ze świecą z którą ćmy lipcowe — niżeś pomyślał w takie noce kapturem mnisim chłodzić głowę. Raz — to w wakacje byłeś chory — a ja u nóg twych z lampą dużą — niżeś pomyślał w te wieczory o celi tej pod dzwonu różą. Niech cię okwitną tak czereśnie — maków przy furcie krwawa straż — a jeśli kiedy umrę we śnie — o nie patrz w twarz, o nie patrz w twarz. * * * Już myślałem, że Ciebie wielkiego zobaczę, a Tyś mignął mi w polu jak najprostszy mak — zakryj mi twarz rękawem, niech się nie rozpłaczę, że nie do mnie masz mówić przez ognisty krzak. Dzień był taki jak zawsze, codzienne sandały i codzienna samotność, i codzienny trud, i ręce, co mi komżę w zakrystii składały cień ptaka sponad wieży rzucając na spód. Jeszcze zadrżał w kielichach cichy tętent koni i szum rzeki pobliskiej, i skrzypiące drzwi — więc poznał Ciebie żebrak i święty Antoni nad kluczykiem zgubionym natrząsając brwi. NIEOBECNY JEST Bóg jest tak wielki że jest i Go nie ma tak wszechmogący że potrafi nie być więc nieobecność Jego też się zdarza stąd czasem ciemno i serce się tłucze poskomli nawet jak pies niecierpliwy nawet wierzący nie wierzą po cichu i chcą się żartem wymknąć ze —wzruszenia choć tak niedawno wierzyli na pamięć że całe życie czeka się na chwilę lecz Bóg tak wielki że Go czasem nie ma mózg jak tulipan chyli się zmęczony i myśli biegną wspólną pustą drogą tak jak biedronki co się razem schodzą by przed rozpaczą ukryć się na zimę tylko milczenie trwa i gwiazdy w górze i księżyc sprawiedliwy bo zupełnie nagi a ważki tak znikome że już wszystko wiedzą i liść ostatni brzęczy wprost z topoli że Nieobecny jest bo więcej boli CZEKANIE Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem o swym panu myśli i rwie się do niego na dwóch łapach czeka pan dla niego podwórzem łąką lasem domem oczami za nim biegnie i tęskni ogonem pocałuj go w łapę bo uczy jak na Boga czekać LIPIEC SIERPIEŃ Przyszedł do miłości objął ją za szyję i mówił moja ty czarownico ile razy musisz ze szczęścia płakać nawet na starość podskakiwać ile fiołków zrywać ile razy całować najgłośniej bo w milczeniu niewiele —wiedzieć jak owad co żyje tylko przez lipiec po siódmym niebie fruwać z biletem powrotnym do piekła ile razy nie być hipopotamem który kocha tylko w sierpniu przebijać się na drugą stronę żeby się na ziemi nie udusić nieść jedną chudą świecę na końcu rozpaczy ile razy dojść do samej granicy jak do gorączki w niewłaściwym miejscu zatrzymać się i urosnąć żeby się nie stać nienawiścią SZUKAŁEM Szukałem Boga w książkach przez cud niedomówienia o samym sobie przez cnoty gorące i zimne w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego a tylu pożenił głuptasów w znajomy sposób w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie przez protekcję ascety który nie jadł więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu w kościele kiedy nikogo nie było i nagle przyszedł nieoczekiwany jak żurawiny po pierwszym mrozie z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą i powiedział dlaczego mnie szukasz na mnie trzeba czasem poczekać MODLITWA DO ŚWIĘTEGO JANA OD KRZYŻA Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki, owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści, rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki ROZMOWA Z MATKĄ BOŻĄ Czy lubisz podbiał żółty lipce z koźlakami konwalie w kłączach stulone pod ziemią lubczyk co miłość przywraca a częściej nadzieję księżyc chodzący za nami jak cielę ceremonialny lecz bez rękawiczek poziomki te najniższe kminek najpodlejszy i lato półniebieskie gdy kwitną’ ostróżki co przyjdą jak leniwa mądrość od niechcenia żołędzie co się dłużą w październiku zwykły chleb co wie zawsze ile bólu w hostii kota niewiernego ale z zasadami bo najpierw myje prawą nogę przednią Ale Ty Matko nie myślisz źle o nas zawsze tych co się potkną gotowa obronić między prawdą a szczęściem najłatwiej nos rozbić pragniesz spraw ostatecznych wybierasz najbliższe i szukasz pewnie jednej mrówki w lesie tak bardzo spracowanej jakby miała umrzeć najzabawniej jak człowiek wśród wszystkich osobno LIST DO MATKI BOSKIEJ W pierwszych słowach donoszę nic się nie zmieniło żółta pliszka się cieszy swoim czarnym dziobem łosoś wraca do rzeki w której się urodził mrówki się oblizują jak na nie przystało sarna leczy się ślazem więc mniej pokasluje las tak rzeczywisty że staje się zjawą pszczoła nie zna Szopena ale jest muzyką śmierć jak zwykle niziutko układa na ziemi świętym można tu zostać nawet na podwórku rzucając kurom ziarno staroświecką modą znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą a piękno jest najbliżej gdy czas się oddala żadna ryba nie traci nawet jednej łuski sroka z wąskim ogonem powtarza dowcipy rzeczy mają własną po umarłych pamięć więc pamięta mą matkę czajniczek rozbity dla słowika w czerwcu każda noc za mała ponieważ wierzy w miłość nie boi się ciała śpiewa że serce żywe a już nieśmiertelne bocian dalej podnosi tylko lewą nogę piszę list bo Cię przecież zobaczyć nie mogę myślę jednak że chyba czasem Ciebie słyszę bo skąd się nagle bierze ten szept kiedy zasnę NA WSI Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić jak krowę doić żeby nie kopnęła jak starannie ustawić drabinkę do siana jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu tak podobne do siebie lecz różne od spodu a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz tu wiedzą że konie stają głowami do środka że kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesie że skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa kukułka tutaj żywa a nie nakręcona pszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewo a mirt rozkwita tylko w zimnym oknie ptaki też nie od razu wszystkie zasypiają zresztą mogą się czasem serdecznie pomylić jak ktoś kto bije żonę by zranić teściową i wiadomo że sosny niebieskozielone a dziurawiec to żółte świętojańskie ziele tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy tylko dla filozofów garbaty i krzywy KUKUŁKA Kukułka kuka tylko do Szkaplerznej cichnie wieczorem szesnastego lipca Bóg podpowiedział nigdy nie zapomni kiedyś o dniu Twym wszyscy pamiętali Karmelitańska Mamusiu Najświętsza w miesiącu który pamięta o Annie szkaplerzem strzegłaś nawet zająca co burzę rozśmiesza choć komputer zapomni kukułka pamięta O WRÓBLU Nie umiem o kościele pisać o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy o zegarze co nas toczy — o świętym przystrzyżonym jak trawa o oknach które rzucają do wnętrza motyle jak małe kolorowe okręty o ćmach co smolą świece jak czarne oddechy o oku Opatrzności które widzi orzechy trudne do zgryzienia o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru o tych co nawet żałują zanim zgrzeszą lecz o kimś skrytym w cieniu co nagle od łez lekki gorący jak lipiec odchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec i o tobie niesforny wróblu co łaską zdumiony — wpadłeś na zbitą głowę do święconej wody MESJASZ Pokąd mnie gonisz, płoszysz sny — wspomnieniem dręczysz, Niepojęty — nie wzejdzie siew, więc nie patrz w twarz jak wóz ognisty z nieba zdjęty. Dalekie lato. Chłód we drzwiach hizopem spływa. Nie patrz smutnie — bo może łotra dobra łza — ożyje na śmiertelnym płótnie. * * * Nie mówią o Tobie nie piszą oddalają w ciemność przechodzą mimo chcą zasłonić jednym palcem jakbyś już poszedł na prowincję zakładają okulary przeciwniebieskie obcinają oczy świętym niezadowoleni jakby wiara stalą na jednej krzywej nodze jakbyś miał usta z filmu niemego Klękam w świeżych ranach mszy SEN MARA Sen mara Bóg wiara lecz nic się nie śniło poprzeczka pnie się w górę cynamon odmładza księżyc lizus wschodzi serce klęka przy sercu by człowiek się rodził sójka się zbyt długo wybiera za morze chcemy dobrze od zaraz pożałuj nas Boże LITANIA DO UŚMIECHU Uśmiechu w bólu głowy uśmiechu w cierpieniu uśmiechu gdy pieniędzy do jutra me starczy uśmiechu gdy dudek rozkłada swój czubek bliźni przyszedł do kościoła i na bliźnich warczy uśmiechu kiedy koza stanęła z zachwytu ksiądz duszpasterz me straszy bo wyciągnął nogi kiedy niewierzący modli się po cichu prezesowi rosną za uszami rogi kiedy Ewa Adama wyprowadza z raju ciemno coraz drożej niebo z komarami uśmiechu Baranku Boży zmiłuj się nad nami INNY Przewielebny czcigodny ważny ktoś inny przyjdzie tam skąd wyszedłeś z czasem nikt nie spostrzeże znów mrówka pójdzie do mrówki prawdziwkom pokłonią się drzewa szczygieł odpowie spytany że cię nie było i nie ma JEST CZAS U nas wakacje. Nic się nie dzieje usiadły liście lnu siedem tysięcy pszczół bez urlopu pracuje za darmo nikt z nas się teraz nie spieszy jest czas Rozmawiamy — pani stale co rok młodsza tylko się kapelusz jak Pałac Kultury starzeje zresztą wszystko wiadomo, bo nikt nie wie czytamy o sympatycznej świętej, która poszła z grzechem do nieba opodal milczący po upadku kamień jemu wierzę ZDZIWIENIE Dziwią się kuropatwy co chodzą parami wszystkie na plotki schodzące się wrony lipcowe gwiazdozbiory Rak i Lew na niebie panny po ślubie co nie chcą byd same filozof z bzikiem bo odnalazł żonę bekas co gwiżdże stale dwie sylaby dziwi się księżyc sam na sam ze sobą że Bóg jest jeden i nigdy samotny POSTUKAĆ To dla was kwitną wrzosy śpią maślaki życzliwe ku wam biegnie kokotka stokrotka święte listy niewierne już na zawsze niepewne ile lat żeby wiedzieć w głowę stuknąć powiedzieć miłości nieszczęśliwe szczęśliwe JEST MIŁOŚĆ Najpierw nie chcieli uwierzyć więc mówili do siebie że ich miłość za wielka nieobjęta jak liście za wysokie za bliskie potem że to nieprawda przecież tak jest ze wszystkim lecz Ty co znasz ptaki po kolei i buki złote wiesz że jeśli miłość to tak jak wieczność bez przed i potem PISAŁA Nie sądź miłości nie oskarżaj żadnej nie wybrzydzaj zbyt wielka więc się nie nadaje tak czysta że ją tylko ocala rozstanie miej litość dla niewzajemnej biednej co wydała się tobie jak but niepotrzebny uszanuj półidiotkę dokładnie od rzeczy taką która umarła i jeszcze się leczy sto lat temu pisała moja babka w listach TAK MAŁO Jest miłość za nic nie chce listów spotkań cielęciny bez kości piernika ani form wyklepanych ani głosu w telefonie — zapnij palto żeby nie zatkało tak mało potrzeba tak mało jest wielka miłość uczyła święta babcia pozostaję jej wierny miłości za Bóg zapłać NIE LEKCEWAŻ Każda gęś jak przed ślubem najbielsza królewna kaczor ze złotym piórem ku ozdobie jak król Ludwik — ten z lepszych — we własnej osobie nawet kury szlachcianki co niby ubogie gburem był ten co nazwał te piękności drobiem WSZYSTKIEGO Indyczek którym głowy nagle czerwienieją leszczynowej ścieżki dzięcioła co nie śpiewa tylko woła koguciego ogona w którym jest pięć kolorów zielony granatowy czarny biały i żółty bażanta którego wiek poznasz po pazurach motyla co porusza skrzydłami pięć tysięcy razy na minutę pstrych ptaków co przylatują najpóźniej demonów duszy i ciała psa co radości nie zna gdy nie ma ogona tych co będąc dla siebie pozostają obok i w ogóle wszystkiego nie można zrozumieć do końca DRZEWA NIEWIERZĄCE Drzewa po kolei wszystkie niewierzące ptaki się zupełnie nie uczą religii pies bardzo rzadko chodzi do kościoła naprawdę nic nie wiedzą a takie posłuszne nie znają ewangelii owady pod korą nawet biały kminek najcichszy przy miedzy zwykłe polne kamienie krzywe łzy na twarzy nie znają franciszkanów a takie ubogie nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe konwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotne wszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwe miłości z wadą serca a takie wciąż czyste MRÓWKO WAŻKO BIEDRONKO Mrówko co nie urosłaś w czasie wieków ćmo od lampy do lampy na przełaj i najprościej świetliku mrugający nieznany i nieobcy koniku polny ważko niewazka wesoło obojętna biedronko nad którą zamyśliłby się nawet papież z policzkiem na ręku człapię po świecie jak ciężki słoń tak duży że nic nie rozumiem myślę jak uklęknąć i nie zadrzeć nosa do góry a życie nasze jednakowo niespokojne i malutkie * * * Zając bieleje by nie zginąć w śniegu żuk zielenieje wśród traw by śmierć nie dosięgła latem niebo błękitne dla samego piękna ile uroku w tym co niepraktyczne RAZEM Z TOBĄ Krzyż Twój idzie razem z Tobą nad ranem w jasny dzień w końcu lata kiedy dokarmia się pszczoły przy oknie po ciemku kiedy zimorodek czeka na zimę żeby się urodzić kiedy smutek szuka przyjaźni w lipcu kiedy wysiewają koper i kwitnie ogórek od zaraz — do jeszcze nie wiem zadzwonię do świętych przez telefon poproszę by krzyż nie przychodził bez Ciebie W JARZĘBINACH Krew płynie z Twego boku wakacje a taki blady i właśnie dlatego wierzę żeś wszechmogący słaby że w jarzębinach wisisz dzwońce cię podziobały właśnie dlatego kocham że jesteś wielki mały rozeszły się całkiem drogi zgubiło się i odkryło pozostał człowiek i Pan Bóg mój grzech moja miłość BLISCY I OBCY Co to się dzieje księżyc piaski jak dolar dom bez domu dwoje bliskich i obcych jak po grzechu każdy bardziej samotny lato ucieka z ostatnim motylem na ramieniu nawet zachwyt nie zachwyca zimno po każdym słowie jedzenie smutne wszystko jak nagie ciało tak zawsze kiedy się z miłości wymknie tajemnica NIE BÓJ SIĘ Nie bój się kochać jeśli tylko wierzysz Matka Boska Królową więc Jej ziemia cała przetrzyma ustrój przeżyje rozstanie serce jak stary Werter zdolne do cierpienia a miłość daje to czego nie daje więcej niż myślisz bo jest cała Stamtąd a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej POŻEGNANIE SZKOŁY Po dzwonku idźcie chłopcy, w świat i wy, dojrzale damy, choć mnie, waszemu księdzu, łzy znów tłoczą się jak chamy. Z dziewcząt swych będę zawsze rad, chłopcami zachwycony — choć czas podziobie wszystkich nas jak indyk rozżalony. Ulicą będę sobie szedł — cichutko rozważając: Jeszcze pięć lat, nie pozna mnie, dorosła panna Zając. Bdurska Basia, Kowalewska, warczące na mnie jak na pieska, Zawadzki pełen animuszu, zawsze w wesołym kapeluszu. W gorzką niepamięć wpadnie ksiądz z dziennikiem, dzwonkiem, szkolą — lecz może lepiej niźli ja — przypomni Bogu znowu woźny, choć czasem widzi źle, może odnajdzie pod zegarem rekolekcyjną starą łzę, miłość, co jak dwa żubry beczy — wiele nieważnych ważnych rzeczy, śmierć, co uciszy nam nazwisko, o Bogu nam przypomni wszystko. Żegnajcie. Pora już, jak marchew najzwyklejsza Bóg będzie dla was rósł, a ja się będę zmniejszał. I spadnę wreszcie w szary kąt, tak jak parasol to umie lub pies z rodzinnej fotografii, co zaczął wyć w albumie. * * * Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam i przed kapłaństwem w proch padam, i przed kapłaństwem klękam W lipcowy poranek mych święceń dla innych szary zapewne — jakaś moc przeogromna z nagła poczęła się we mnie Jadę z innymi tramwajem — biegnę z innymi ulicą — nadziwić się nie mogę swej duszy tajemnicą ZŁOTO PŁACZE PRZY SPADANIU Z DRZEWA Przyszedłem w lasy ogromne szukać buków czerwieni Jeżyn dojrzałych dzięciołów małych rogów jelenich Fragment pochodzi z wiersza O lasach WE WRZEŚNIU Cóż że dokuczył tamten czy ten we wrześniu przylatują kawki ze wschodu i północy dojrzewają orzechy włoskie zakwita różowy zimowit świstak zapada w sen * * * W październiku spadają owoce grabów, jesionów, klonów ostatnie kasztany barwne liście gruszy buczynowe orzeszki przeloty wron na południe młode zęby wilczków świat rozdawany DRUGA JESIEŃ Druga jesień — szósta pora roku złoto płacze przy spadaniu z drzewa smutek jest jak diabeł ma swoje stąd dotąd wszystko jak należy w wymierzonym czasie łzy się nawet śmieją kiedy są za duże nie wyj z żalu głuptasie TYLKO Tylko sześć por roku a tyle się zmieści kukułka na wiosnę czajka co w marcu się zjawia a w lipcu odleci buty mokre od deszczu rak ciemnoniebieski a potem czerwony buk gładki obojętny ze się mrówka gniewa dąb co się zawala ważka co przetrwała poziomka za mała zęby się ukłonić dusza stale zdumiona wielkim smutkiem ciała i cisza taka jak kropka po śmierci WYJAŚNIENIE Nie przyszedłem pana nawracać zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania jestem od dawna obdarty z błyszczenia jak bohater w zwolnionym tempie nie będę panu wiercić dziury w brzuchu pytając co pan sądzi o Mertonie nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor z czerwoną kapką na nosie nie wypięknieję jak kaczor w październiku nie podyktuję łez, które się do —wszystkiego przyznają nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologu łyżeczką po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret ze ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko BĘDZIE Koniku polny co żyjesz jedną tylko jesień serce kochające niekochane smutku w cztery oczy bo mieszkanie za dwadzieścia lat szczęście o tyle o ile prawdo co obrażasz ciotko której w dowodzie dzieciak dorysował brodę dygnitarzu który zlecisz ze stołka wszystko tak będzie jak ma być ANIELE BOŻY Aniele Boży Stróżu mój ty właśnie nie stój przy mnie jak malowana lala ale ruszaj w te pędy niczym zając po zachodzie słońca skoro wygania nas dziesięć po dziesiątej ostatni autobus jamnik skaczący na smycz smutek jak akwarium z jedną złotą rybką hałas cisza trumna jak pałacyk ładne rzeczy gdybyśmy stanęli jak dwa świstaki i zapomnieli że trzeba stąd odejść O LASACH Poszedłem w lasy ogromne szukać buków czerwieni jeżyn dojrzałych dzięciołów małych rogów jelenich jagód prawdziwych wilg piskląt żywych mrowiska i w oczy sarny — brązowej panny popatrzeć z bliska — szyszek strąconych — tajemnic sowich zająca i strach mnie porwał na myśl o Bogu — bez końca JESTEŚ Jesteś — bo chociaż jesień renta jak trumienka w kieszeni jeszcze przyszłość jak cielę na razie mówi niewiele trzy pióra na głowie czapli które wróżą szczęście to co tak niemożliwe że na pewno będzie parasol co się uśmiecha do deszczu jędza całowana na dzień dobry drozd z białym kuperkiem co nie zginął w zawiei miłość zdjęta z krzyża jesteś — bo skąd tyle jeszcze nadziei WIĘCEJ Coraz więcej Ciebie bo powietrze przejrzyste między ulewami czarny las a im dalej tym bardziej niebieski może w nim szuka grzybów stary smutny anioł co zamiast poznać miłość wkuwał język grecki a teraz moja prośba o Matko Najświętsza być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca choć biegnie jak po schodach od ziemi do nieba Tobie derkacz w zbożu Tobie zając w polu mrówki co się kochają ale się nie lubią pomidor z pępkiem koszyk z maślakami i cierpienie tak wielkie że już nie ma grzechu milczenie które myśli radość co rozumie Amen lub inaczej niech nie będzie mnie NIEWIDZIALNE Żółknie pora roku węgorze wyruszają w ostatnią podróż cisza stamtąd wilga dawno uciekła uczyć polskiego w Afryce barwa niebieska oddala a zbliża różowa starsi maleją niewinni dźwigają ciężar grób się zarumienił opadają skrzydła po locie godowym pamięć zmienia rzeczy kamień usnął ze zmęczenia liść osiki się trzęsie narzeka na za długi ogonek krowa ryczy bo ma nieufność do języka księżyc kawaler stale tylko jeden i jeszcze tyle niewidzialnego gdyby nie to — niczego nie byłoby widać * * * Jarzębiny przy drogach coraz rzadsze młodości co mówisz: tyle jeszcze czasu miłości co zapewniasz: nigdy cię nie kopnę ile spodni już pękło co miały być zawsze OKRUCHY Babiego lata kruchą nić ze szkolnej mej jesieni — z Łazienek starych jeden liść i szept w klasztornej sieni kolędy, siostry jasną twarz — z rączkami na obrusie — może po wojnach jeszcze dasz, maleńki mój Chrystusie. LEŚNICZÓWKA Zaplątana gdzieś na kresach w starych sosen aż kilkanaście rośnie dzikim winem leśniczówka zanim w liściach zamknie się i zaśnie z leśniczówki wyszedł gospodarz — kto przyjechał od razu zgadł — dobry wieczór — co słychać — nareszcie — zapomniałem już tyle lat gość z Warszawy był spragniony więc herbatę zaczęto pić przewracając jak kartki rozcięte jakieś dawne jakieś przeszłe dni wszyscy mówią że już wierszy nie piszesz że już nawet drukowane nie są zapomniany na prowincji tu żyjesz — taki wielki poeta no no nie zrozumiał go chyba gospodarz — tylko wazon co z kwiatami stał poprzez szklanki z herbatą na ścianie żółtym krążkiem cytryny się chwiał ja nie byłem nigdy poetą nie lubiłem poezji jak snów tylko lęk swój przed śmiercią składałem w skamieniałe naręcza słów ale tutaj jest co innego — w ciche liście rozdzwonione okno poprzez srebro strun naciągniętych — poprzez szyby mogę nocy już dotknąć w saloniku zebrali się potem papierosy palili grali w karty a dom został zaplątany w dzikie wino werandami w las jak w noc otwarty POWIEDZCIE TO DALEJ Różo powiedz to róży szpaku powiadom szpaka ogary szczekajcie ogarom jak zwykle w wielu tonacjach czaplo wypaplaj czapli na żółtych nogach stojąc mrówko powtórz to mrówce miniemy. Potoczymy się dalej ziemia niebo powietrze tylko ten kamień na polu ten sam wciąż księżyc przed deszczem wiara co pije ze skały bez nas zostanie jeszcze WE DWOJE Przeżyć samotność chociaż jest się razem nie dziw się że bliski staje się daleki milczą za gęsto rosnące topole dwie obok siebie niespokojne rzeki jest Pan do którego się bardziej należy stąd to milczenie gdy się jest we dwoje * * * Piękno, ale tyle widać tak jakby wszystko oprócz Niego widzisz brzozę żółtą w jesieni białe kwiaty kminku przeszłość zawsze czystą bo to co przeszło wzrusza jak ogonek w śniegu i można potem znaleźć nawet czego nie ma ufne pszczoły co swą matkę wypuszczają samą nad ciepłym suchym ulem nie przegrzanym w słońcu by powrócić pod wieczór jak złoto zmęczone krzyż zachodu na niebie naga baba —w wodzie bo każdy ma dwie dusze a jedną na co dzień i tyle innych cudów jak czaple szczęśliwe a czaple są udane jeżeli są krzywe Nie widzisz Go z żadną gwiazdą ze świnką serdeczną bo piękno — to po prostu Jego nieobecność dzieło aż tak wielkie że anonimowe NIESZCZĘŚCIE NIE–NIESZCZĘŚCIE Jest taki uśmiech co mieszka w rozpaczy bo gdy widzisz zbyt czarno to często inaczej niekiedy w smutku jak drozd ci zaśpiewa — twej miłości zranionej Bóg łaknie jak chleba nieszczęście nie—nieszczęście jeśli szczęścia nie ma jest uśmiech co się nawet na cmentarzu kryje każdy świętej pamięci umiera więc żyje cóż że go nie widzisz powraca do domu siada przy stole czyta lampę świeci czasem w bamboszach by nas nie obudzić tylko śmierć umie ludzi przybliżyć do ludzi nic dziwnego przecież tak to bywa z nieba się tęskni zawsze po kryjomu choćby królikom mlecze przed rosą pozrywać ciotkę z gotówką przy sobie zatrzymać uśmiech czasem się modli po prostu — mój Boże tu gdzie miłość odchodzi lecz jej nie ubywa ci co się kochają cierpią gdy są razem uśmiech i z cytryną uśmiechnąć się może narzekasz że świat surowy jak grzyb niejadalny a w świecie stale uśmiech niewidzialny SUPLIKACJE Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty — Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną — kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom — teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami — dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno — uśmiechnij się nade mną WIERNA Jest taka miłość która nie umiera choć zakochani od siebie odejdą zostanie w listach wspomnieniach pamiątkach w miłych sprzeczkach — Co było dla Adama lepiej czy Ewa na co dzień — czy jak przedtem żebro zostanie nie na niby nawet w jednym listku bzu gdy nie rozumiejąc rozumie się wszystko choćby że zmartwychwstaną najpierw dni powszednie wbrew krasce co przysiada na ziemi niechętnie zostanie przy zabawie i kasztanach w parku w szczęściu co się jak prawdziwek chowa pomiędzy śmiercią sekund na zegarku a przyszłość to przeszłość co znowu od nowa jest taka miłość która nie umiera choć zakochani uciekną od siebie porzucona jak pies samotna wierna nawet niewiernym na spacerze w niebie W NIEBIE Trzeba minąć świętego Piotra z ciężkim kluczem Agnieszkę z barankiem przy twarzy Teresę co jeszcze kaszle bo marzła w klasztorze trzeba przepychać się przez męczenników co stanęli z krzyżami i utworzyli korek obok skromnego bociana obok Agaty co częstuje solą obok świętego Franciszka z wilkiem (zdejmuje mu kaganiec żeby mógł poziewać) obok świętego Stanisława z zeszytem do polskiego — i widzę wreszcie moją matkę w niespalonym domu przyszywa guzik co się gubił stale Ile trzeba przejść nieba żeby ją odnaleźć * * * Święty Stanisławie Kostko opisany w książkach żyłeś krótko Jezusem przejęty jak mało nieraz czasu żeby zostać świętym ANIOŁ GRAJĄCY NA SKRZYPCACH Anioł na wszystkim zagra nawet na szarotce, babiego lata nitkach kiedy tęskni za Polską gra na góralskich skrzypkach * * * Profesor Marii Dłuskiej Święty Franciszku z Asyżu nie umiem Cię naśladować — nie mam za grosik świętości nad Biblią boli mnie głowa Ryby nie wyszły mnie słuchać — nie umiem rozmawiać z ptakiem — pokąsał mnie pies proboszcza i serce mam byle jakie Piękne są góry i lasy i róże zawsze ciekawe lecz z wszystkich cudów natury jedynie poważam trawę Bo ona deptana niziutka bez żadnych owoców, bez kłosa trawo — siostrzyczko moja karmelitanko bosa SEN Śniło mi się niebo dla psa wiernego po śmierci dla koguta co nie za pieniądze budzi dla świnki co na święcone swą szynkę oddała dla owcy co przed śmiercią płakała Niech święty Roch pomarudzi że do nieba biorą tylko ludzi WIĘCEJ POWIEDZĄ Święta Teresa w obrazie jak w gorsecie Anioł Stróż jak niedyskretna religia ksiądz Piotr Skarga z podręcznikiem sejmowych kazań w krtani mogą iść poprzez wiersze o Bogu nie pucowani do glansu jak samowar a czasem po prostu rozpacz wielkie nic chodzące pomiędzy nami na palcach stary Tobiasz prowadzony przez anioła i psa ból rozebrany z galganów do naga więcej powiedzą o Nim O ŚWIĘTYM PAWLE Święty Pawle nie odchodź daleko nie porzucaj nas pozostań blisko jeszcze raz w liście nam napisz o miłości co przetrwa wszystko KUBEK Nie chcę z poduszką krzesełka pieca łopatki wiaderka zegarka pieniędzy kuferka Szekspira szafy sweterka skarbonki trąbki pudełka domu co stał się już duchem lecz przywróć mi święty Antoni mój kubek z jednym uchem BEZ PRZYMIOTNIKÓW Boga chyba nie należy nazywać po imieniu układać litanii nazw — Bóg jest właśnie nie nazwany bez przymiotników jest w sercu co się rozstukało —w ciepłej jesieni w zapomnieniu tego co bolało w rozgrzeszeniu w rozłamanej kromce chleba na ołtarzu wtedy gdy narzekałeś nad podrapanym w dzieciństwie kolanem po kazaniu gdy wyszedłeś na łąkę a pasikonik urządził ci cyrk na nosie w barze mlecznym przy talerzu ze szparagami lepszym obiedzie biedaka w ogóle wszędzie literą nie objętą, słowem daleka — Osoba i święta Magdalena z włosami jak ogień święta Marta z koszem pełnym aniołów Tereska z różami jak z zapałkami w fartuchu Sebastian z kolorową strzałą w krtani w wierszach religijnych mogą być nie wspomniani nie nazwani nie złoceni — a czasem po prostu garstka cierni szept dłoni buty matczyne zdarte aż do krwi więcej powiedzą o Nim RÓŻA Lilie półnagie chabry nieczesane kaczeńce jak kaczuszki co stanęły boso wszystkie pietruszki jawnie rozebrane A jednak święty Józef dąsa się wyraźnie gdy Matce Bożej różę wystrojoną niosą TAKIE PROSTE Matka moja tak święta że tylko przez skromność w naszym domu rodzinnym nie czyniła cudów odeszła — czuwa niewidzialna to przecież takie proste wątpliwości nie ma wiadomo miłość na śmierć nie umiera zostać niewidocznym nie szkodzi nikomu świat prawdziwy gdy mniej w nim widocznych pozorów to co widzimy może być zmyślone jak zęby sztuczne w ustach równo ustawione w marcu szafirek niebieski kubeczek podnosi w górę — potem z nim się schowa i tyle niewidocznych kochanków na świecie tych co za późno i innych — za wcześnie wrzosów co mają zwyczaj kwitnąć jednocześnie żeby się pokazać i odchodzić razem gdy czas biegnie jak kuna od wiewiórki szybsza tego co się kocha widzieć się przestaje to tylko porzekadło — jak słuszne mniemanie że wolą dwóch starszych panów niż dwie starsze panie SPIESZMY SIĘ Annie Kamieńskiej Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie ze nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego Nie bądź pewny ze czas masz bo pewność niepewna zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon zęby widzieć naprawdę zamykają oczy chociaż —większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć kochamy wciąż za mało i stale za późno Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą Z PLISZKĄ SIWĄ Śmierć miłości potrzebna jak sól ją utrwala ukochani umarli są z nami już blisko w śnie na palcach podchodzą czytamy ich listy dopiero po rozstaniu pamięta się wszystko jak pachniał orzech suszona lawenda jak wujek kochał ciotkę w pamiętniku bawił dowcip o kuchni z widokiem na cmentarz spotkanie we dwoje nad wodą zieloną w milczeniu to jest wtedy gdy wstydzi się słowo z pliszką siwą co podgląda na wysokich nóżkach nad Narwią zwą ją starą panną młodą Boga się nie udowadnia Boga się poznaje po tym że serce pęka i świat nie ustaje choćby wieś na której można pokochać króliki życie miłość umniejsza znieważa odbiera śmierć ocala na zawsze i teraz POWĄZKI Romce Lewandowskiej Nie chodzę tam by usłyszeć śpiew wilgi podpatrzeć jak mikołajek zakwita od dołu do góry a cień depce po piętach goniąc wiewiórkę ze śmiechem w ogonie jak teściowe z zięciami porastają bluszczem to nie duch ale pomnik straszy jak czyjaś wielka sława zdechła zupełnie sama choć przy nazwisku łazi robak — smutno żywych kochać ponad miarę jak na grób Rydza—Śmigłego opadają ciernie chodzę dziwię się myślę przemilczam ilu młodszych umarło ode mnie PAMIĄTKA Z TEJ ZIEMI W miłości wciąż to samo radość i cierpienie nawet sam Pan Bóg nie kochał inaczej kocha gwizd kosa co rychło ustaje liść klonu co opadnie bo już poczerwieniał jelenia co zrzuca rogi po kolei ciemne szczęście nieposłuszne to jest to go nie ma kuropatwy co „wszystkie dokładnie poginą choć stale powracały na to samo miejsce patrzy w kruchość — radosne świadectwo istnienia między tym co przemija jest się wciąż na zawsze szuka tych wszystkich co po śmierci swojej już nie potrafią słać łóżek po sobie na listy odpisywać powracać do domu tak znajomych że mogli wyjść bez pożegnania o tym że nie umarli nie mówiąc nikomu to tutaj na ziemi jest jeszcze milczenie bo się idzie do Niego odchodząc od siebie wczoraj ciebie widziałem jutro nie zobaczę tak jakbym już odnalazł i znów nie mógł trafić bo serca są te same lecz niejednakowe w niebie także krzyż niosą pamiątkę z tej ziemi INACZEJ W wieczności inaczej nie wiadomo co małe co duże kocha się po prostu najkrócej to znaczy najdłużej Wieczność — to miłość od razu już na zawsze nie na chwilę cieszcie się zmarłe dzieci ważki na krótko motyle DRZEWA Brzozo nazbyt wieśniacza aby rosnąć w mieście dyskretny grabie w sam raz na szpalery jarzębino dla drozdów dzwoniących i szpaków akacjo z której nie złote tylko białe miody olcho co jedna masz przy liściach szyszki głogu co chronisz gajówkę krewniaczką słowika jesionie co pierwszy tracisz liście zbliżając nam jesień Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci w każdą wolną sobotę chodzili po lesie bo niebo nie jest niebem jeśli —wyjścia nie ma BYŁAŚ Byłaś taka zwyczajna rozbawione włosy w ogrodzie nad porzeczką z jednym listkiem twarz nic o tym nie wiedziałaś i ja nie wiedziałem że można się tak widzieć już ostatni raz leciutki wierszyk a pomieścił rozstanie jak kosteczki śmierci POKROPEK Deszcz jesienny co pada długo pomalutku nie wyspowiadany grzech naszego smutku * * * Jezu z huczącą jak pszczoła raną z czerwoną ulotką wiecznej lampki ja — ksiądz wędrujący jak grzyb po deszczu w epoce podróży kosmicznych na księżyc proszę Ciebie o zwykły młotek żeby nim stuknąć w kamień serca BOCIAN Bocian nas przynosi gęś szara zabierze anioł jak grzeszną świnkę ucałuje szczerze WAŻNE To że wszystko dzieje się inaczej to cierpienie tędy owędy ten dzień bez kochanej ręki ten ból i tak dalej ten mróz że tylko jeden piec mnie zrozumiał gdy kładłem serce do zimnego łóżka ta jesień lekko chora po tej stronie świata ta małpa bez małpy powiedz ze to właśnie ważne ZA WSZYSTKO Za wszystko dziękuję za spokój i trwogę za to, że nie rozumiem i odejść nie mogę za to że nas łączą nie poznane ręce za jedną jeszcze jesień by pokochać więcej uratuje, otworzy parasol nade mną posłuszeństwo, co prowadzi w ciemność DO ALBUMU Samotność — to droga do Boga najkrócej prosta szczęśliwa nareszcie nikt nie przeszkadza sobą nie zakrywa TELEFON MILCZY Telefon milczy jedna tylko filiżanka na stole róża niczyja serce daleko bo obok prawda tak jasna że nieludzka kalendarz się nie spieszy nawet fiołek na odczepnego jeszcze jest ale świata już nie ma Aniele Boży Stróżu mój zmówmy pacierz bo miłość nie żyje ŁĄCZY NAS ŚNIEG Śnieg przychodzi do nas ze świata innego leczy nerwy za darmo lepi z ciotki Anioła nie pamięta złego Fragment pochodzi z wiersza Śnieg TAKI MAŁY Grudzień choinka osioł zaszczycony wół zarozumiały tylko Bóg się nie wstydzi że jest taki mały ŚWIĘTA BARBARA Barbara po wodzie Boże Narodzenie po lodzie raz tak raz co innego a święta biegną razem jednakowo klękają kropla deszczu i gwiazdka śniegu DAWNA WIGILIA Przyszła mi na wigilię zziębnięta głuchociemna z gwiazdą jak z jasną twarzą — wigilia przedwojenna z domem co został jeszcze na cienkiej fotografii z sercem co nigdy umrzeć porządnie nie potrafi z niemądrym bardzo piórem skrobiącym w kałamarzu z przedpotopowym świętym z Piłsudskim w kalendarzu z mamusią co od nieszczęść zasłonić chciała łzami podając barszcz czerwony co śmieszył nas uszkami z lampą z czajnikiem starym wydartym chyba niebu z całą rodziną jeszcze to znaczy sprzed pogrzebów. Nad stołem mym samotnym zwiesiła czułą głowę nad wszystkie figi z makiem — dziś już posoborowe. Przyszła usiadła sobie. Jak żołnierz pomilczała Jezusa z klasy pierwszej z opłatkiem mi podała. SIANO Bóg jak myszka zanurzył się w sianie i do tej pory z bliska z daleka każdy do siana z nas się uśmiecha w kołdrach puchowych noc nieprzespana rzuć na bezsennych garsteczkę siana WIGILIA Już wzdychał na myśl o Bożym Narodzeniu o tym jak naprawdę było zaczął się modlić do świętej rewolucji w Betlejem od której liczymy czas kiedy znowu zaczął merdać puszysty ogon tradycji wprosiła się choinka elegancko ubrana mlaskały kluski z makiem kura po wigilii spieszyła na rosół potem milczenie większe niż żal i już na gwiazdkę szalik przytulny jak kotka żeby się nie ubierać za cienko i nie kasłać za grubo zdrzemnął się na dwóch fotelach wydawało mu się ze słowo ciałem się stało — i mieszkało poza nami nawet usłyszał ze za oknem przyszedł Pan Jezus prosty jak kościół z jedną tylko malwą obdarty ze śniegu i polskich kolęd za wcześnie za późno nie w porę BOŻE NARODZENIE Podszedł na palcach niedowiarek bo konstytucja nie zabrania do Matki Bożej. Mówił do Niej — tak nam się wszystko poplątało partia przy końcu zbaraniała niech Cię za rękę choć potrzymam w Noc Szczęśliwego Rozwiązania POWRACAMY Z Matką Boską jest tak najpierw bliska najbliższa jak choinka opłatek gwiazdka mama, mamusia, matka potem teologia tłumaczy sercu że Pan Jezus jest na pierwszym miejscu lata biegną samotność wieczność powracamy do Niej jak dziecko SZEPT Nie poparzcie pretensjami że źle nie przemawiajcie z pozycji siły nie wypłaszajcie ciszy w której układają się wszystkie liczby nie przegadajcie mszy nie dotykajcie za bardzo sumień — nie odczytacie ich paluchami wyjmijcie z siana pazurek teologa — żebym się nie zaziębił od złota mały Jezus prosi cichutko jak świerszcz PISANIE Jezu który nie brałeś pióra do ręki nie pochylałeś się nad kartką papieru nie pisałeś ewangelii dlaczego nie pisze się tak jak się mówi nie pisze się tak jak się kocha nie pisze się tak jak się cierpi nie pisze się tak jak się milczy pisze się trochę tak jak nie jest PROSZĘ CIEBIE O UFNOŚĆ Nie pragnę twej miłości — nie szukam przyjaźni — to właśnie jest nie dla mnie i wcale nie wzrusza Po prostu proszę ciebie o trochę ufności, by oprzeć się na biednej mej kapłańskiej duszy Nic więcej. Jej zaufać, nawet zamknąć oczy i jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć I wszystko, to co boli, w Boga przeistoczyć jak w Ofierze na co dzień — zwykły chleb i wino NA BOŻE NARODZENIE Gdyby ktoś powiedział przed wojną, że Wrocław będzie polskim miastem, Polak zostanie papieżem, komuniści zbudują pomnik Prymasowi, nikt by w to nie uwierzył. A wszystko się stało — mówił wół w Betlejem osiolkowi. Jaki będzie wiek dwudziesty pierwszy? pytają pastuszkowie co uklękli w śpiewie trzej mędrcy co do gwiazdki mrugają nawet Jezus tak maleńki — że nie wie. Osiołek na całego płacze bo nie wierzył, że wszystko inaczej. NAJŚWIĘTSZA RODZINA Żeby mamusia budziła co rano żeby ustawiała kubek mleka na stole żeby tatuś nie —wracał zmęczony żadna pani nie straszyła w szkole żeby w albumach niemodne ciotki ożyły modlę się do Najświętszej Rodziny MĘDRCY Odnajdziemy go — szeptali pod niebem spadającym jak głębinowe żelazo żadna gwiazda nie jest pewna przed świtem Złoto które wieziemy w bagażniku nie krzyczy jak paw mirra uklękła kadzidło protestuje że nie jest motylem wszystkie karmiące liście nie stały się kolcami Nie chwiejmy się już jak furtka na jednym zawiasie byle tylko nie uczynić z niego grzecznej prawdy tak ściśle udowodnionej że niepewnej tak pocieszającej że tylko ludzkiej DZIADEK O wielką miłość nie proszę Ciebie ale o taką jak M—l jak kawalerka czyli pokój z kuchnią pomiędzy piekłem i niebem o zwykłą co ciągnie szczęście za nogę o miłość co się miłości uczy o taką z innego świata Z fotografii lewicującego dziadka co wczoraj nos opuści! wykurza kurze Boże małych miłości co żyją najdłużej TEN SAM Ten sam księżyc chodzi po pokoju późne komary więc łagodna zima jęczmień poczerwieniał uzbierany w deszczu kaczki ziewają jeszcze jestem wszystko to samo tylko nie kocha się nigdy jak przedtem TA DROGA To jest przecież ta droga śniegiem zasypana gdy śnieg to po prostu niewinność podziwu to jest wybrać samotność albo najzwyczajniej odejść od zakochanych żeby byli sami to jest chyba ten uśmiech a może pytanie nie wiem jaki mnie teraz znowu pies przygarnie lęk także i zdziwienie jeszcze coś z maciejki co kochając ma zawsze skromne wymagania to jest właśnie ta czystość którą ludzie depczą dystans pomiędzy sobą a tym co się kocha BEZDZIETNY ANIOŁ Właśnie wtedy kiedy pomyślałeś że papugi żyją dłużej że jesteś okrutnie mały niepotrzebny jak kominek na niby w stołowym pokoju jak bezdzietny anioł lekki jak 20 groszy reszty drugorzędnie genialny kiedy obłożyłeś się książkami jak człowiek chory nie wierząc w to że z niewiary powstaje nowa wiara że ci co odeszli jeszcze raz cię porzucą święty i pełen pomyłek właśnie wtedy wybrał ciebie ktoś większy niż ty sam który stworzył świat tak dobry że niedoskonały i ciebie tak niedoskonałego że dobrego PROŚBA Matko łaskawa zmiłuj się nade mną spokój ma maskę ciemną Miłość światło zapala nadzieja uczy czekać pomaleńku — Szturchnij czasem po ciemku POTEM Było po śmierci świat stał się biały jak na rozpacze lek wszystkie me grzechy się rozpłakały i ucałował śnieg ŚNIEG Dlaczego chciałbyś rozpłakać się w śniegu cieszyć się nagle jak gąsior wśród gęsi deszcz — to swojak rodak od nieba do ziemi śnieg przychodzi do nas ze świata innego leczy nerwy za darmo lepi z ciotki anioła nie pamięta złego ŚNIEG Świat stracił wiarę spochmurniał zagłady wiek dziewczynce w zeszycie do religii różowy pada śnieg huknęło spochmurniało już nawet Anioł Stróż przyjezdny nietutejszy a dla niej wciąż wesoły śnieg bo wierzy po raz pierwszy WIERZĘ Wierzę w radość ni z tego ni z owego w anioła co spad! z nieba by bawić się w śniegu w serce co chce wszystkiego i jeszcze cokolwiek w uśmiech że ktoś wymyślił sobie koniec końców i jeszcze mówi po co i co dalej w matkę co zniknęła za furtką ogrodu w Boga prawdziwego bo już bez dowodów takiego co nie lubi teorii o sobie PANI DLA INNEGO Skąd ta tęsknota za najdalszą stroną jeśli wron dwieście za następną wroną za panią co przede mną ucieka tak ludzką bogobojną że na innych czeka za Bogiem który stale przez śnieg się uśmiecha gdzie jest w nas miejsce na tę nieskończoność * * * Żeby móc tak nareszcie uprościć, jedną miłość wybrać z wielu miłości, jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą, z zim na łyżwach — tę jedną szczęśliwą, z psów kudłatych — najwierniejsze psisko, z prac doktorskich — jasną nade —wszystko To bliziutko już od tej prostoty do jedynej za Bogiem tęsknoty SPÓJRZ — Nie powieś się spójr,z w okno znowu ten biały śnieg z czarnego nieba znowu uśmiech jak osioł z pretensją do osła cenzor który sam wpadł pod nożyczki święta Maria Goretti jak powietrze czyste i szept co pozostał z całego Kościoła — Chryste POSTANOWIENIE Postanawiam pracować nad tym żeby się pozbyć byka retoryki wazeliny stylizacji galanteryjnych pauz wypucowanej składni lirycznego śmietnika żeby zimą przyklęknąć i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką baranka śniegu NIE WIADOMO KOMU Daj się modlić nie wiedząc za kogo i o co bo Ty wiesz najlepiej czego nam potrzeba kto ma dzisiaj wyzdrowieć a kogo ma stuknąć śmierć lub inaczej piorun sympatyczny komu zabrać masz urząd by przywrócić rozum droga nie zna swej drogi kwiat o sobie nie wie słowik nie narzeka że nie sypia nocą gęś się nawet nie dziwi że ma oczy z boku stara małpa nie zgadnie czemu nie siwieje święty śnieg bo spada nie wiadomo komu święte to co przychodzi wciąż wbrew naszej woli WDZIĘCZNOŚĆ Jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować lecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komu a przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomu Niewidzialny jest z tobą co jak kasztan spada jest taka wdzięczność kiedy chcesz całować oczy włosy niewidzialne ręce powietrze deszcz co chlapie zimę saneczki dziecięce dom rodzinny co spłonął z portretem bez ucha rozstania niby przypadkowe kiedy żyć nie wypada a umrzeć nie wolno jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować za to że niosą ciebie nieznane ramiona a to czego nie chcesz najbardziej się przyda szukasz w niebie tak tłoczno i tam też nie widać MIŁOŚĆ Czystość ciała czystość rąk pana przewodniczącego czystość idei czystość śniegu co płacze z zimna wody co chodzi nago czystość tego co najprościej i to wszystko psu na budę bez miłości SIEDMIOWIERSZ Jak piękna jest brzydka pogoda zabawny spóźniony generał surowy ‘wesoły śnieg słońce rano podłużne w południe okrągłe jak chuda goła pensja jak dalekie bliskie serce jak krótkie długie życie ZA WIOSNĘ Za wiosnę lato jesień deszcze i zimę za to co się nie udało za rozpacz w kratkę za dziwaczka co zakwita kiedy leje za to że róże śmieją się kolcami za to że się marszczy najpierw ciało potem rozum a na końcu serce za to że po Annie Jagiellonce zosta! tylko jeden kubek za postęp i każdą nowość co się starzeje jak babcia za miłość niewzajemną za nic Bóg zapłać PRZECIW SOBIE Pomódl się o to czego nie chcesz wcale czego się boisz jak wiewiórka deszczu przed czym uciekasz jak gęś coraz dalej przed czym drżysz jak w jesionce bez podpinki zimą przed czym się bronisz obiema szczękami zacznij się wreszcie modlić przeciw sobie o to największe co przychodzi samo TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Ile buków opadło ile szpaków się zbiegło zimą łączy nas śnieg potem wrzos optymista bo zakwita ostatni gotów był dać nam ślub to nieprawda że szczęście najmocniejsze i pierwsze jak król Niewidzialny się zjawił krzyż ogromny ustawił między tobą a mną PRZEZROCZYSTOŚĆ Modlę się Panie żebym nie zasłaniał był byle jaki ale przezroczysty żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem wciąż od początku świata cztery płatki maku serce co w liście wzruszenie rysuje (chociaż serce chuligan bo bije po ciemku) pióro co pisze krzywo kiedy ręka płacze psa co rozpoczął już wyć do sputnika mrówka która widzi rzeczy tylko wielkie więc nawet jej przyjemnie że jest taka mała miłość jak odległość trudną do przebycia zło z którym biegnie cierpienie niewinne bliskich umarłych i nagle dalekich jakby jechali bryczką w swe konie babcię co mówi do dziewczynki w parku kiedy będziesz dorosła jeszcze mniej zrozumiesz najkrótszą drogę co zawsze przy końcu by już Ciebie tylko było widać WIECZNOŚĆ Mieczysławowi Milbrandtowi Wciąż wieczność była z nami a nam się zdawało że wszystko jest nietrwałe więc trochę na niby jak zając niechroniony lub trzmiel na ostróżkach że ciemność kapie z zegarka jak z rany że czas zmarnowany stale i za krótki każdą miłość zamienia na łzy bardzo drobne że dawni zakochani już się nie całują bo list najpierw przybliża a potem oddala dopóki będzie poczta ze skrzynką czerwoną i panny złe nieznośne a dobre za nudne i słów wszystkich za wiele bo brakuje słowa Wciąż wieczność była z nami a nam się zdawało że czas wszystko wymiecie mądry i niechętny że tylko nie odleci sójka zbyt ostrożna bo po to żeby cierpieć trzeba być bezbronnym jak dzieciństwo na wsi z królikiem przy sercu Patrz — mówiłeś — tak wszystko na oczach się zmienia jak pasikonik za szybko zielony więc możemy me poznać nawet swego domu połóż chociaż nożyczki na tym samym miejscu naparstka po mamusi me oddaj nikomu i trzymaj fotografie bo Pan Bóg je zdmuchnie zwłaszcza kiedy podbiał zamyka się na noc a pszczoła sprawy ważne powiadamia tańcem i każda chwila już me teraźniejsza stale przeszła lub przyszła ostatnia i pierwsza Wciąż wieczność była z nami a nam się zdawało W KROPKI ZIELONE Nie malujcie Matki Bożej w stajence betlejemskiej stale tylko na niebiesko i różowo z niebieskimi oczami ni to ni owo Tyle było w Betlejem złotego nieba aniołów białych w oknie pstrokatych pastuszków za progiem Zalozę się, ze ktoś świece zapalił przed brązowym żłóbkiem jak czerwoną lampkę przed Bogiem Osiołek podskakiwał na czarnych kopytkach wół seplenił w fioletowym cieniu święty Józef rudych proroków kąpał w srebrnym strumieniu — Nim Ci Mamusiu — myślał Jezus — kupią koronę lepiej Ci w zwykłej szarej bluzce w kropki zielone PRZETRZYMA Wzrusza mnie niebo ciemne nie zawsze niebieskie koper przydeptany zwyczajna piosenka znowu nie lekka ale ciężka zima baranek co ssąc matkę pobożnie przyklęka miłość tak poraniona że i śmierć przetrzyma POMÓDLMY SIĘ W NOC BETLEJEMSKĄ Pomódlmy się w Noc Betlejemską, w Noc Szczęśliwego Rozwiązania, by wszystko się nam rozplatało, węzły, konflikty, powikłania. Oby się wszystkie trudne sprawy porozkręcaly jak supełki, własne ambicje i urazy zaczęły śmieszyć jak kukiełki. I oby w nas złośliwe jędze pozamieniały się w owieczki, a —w oczach mądre łzy stanęły jak na choince barwnej świeczki. By anioł podarł każdy dramat aż do rozdziału ostatniego, kładąc na serce pogmatwane, jak na osiołka — kompres śniegu. Aby się wszystko uprościło — było zwyczajne — proste sobie — by szpak pstrokaty, zagrypiony fikał koziołki nam na grobie. Aby wątpiący się rozpłakał na cud czekając w swej kolejce, a Matka Boska — cichych, ufnych jak ciepły pled wzięła na ręce. ROZMYŚLANIA WUJKA PO ŚWIĘTACH Święta, święta i po świętach nikt już o nich nie pamięta. Zjadłem placki, zjadłem babki, całowałem ciocię w łapki. Zjadłem wilię, zjadłem barszczyk i już jestem o rok starszy, po śledziku i sardynce w pustym miejscu po choince. O ŚWIĘTYM JÓZEFIE — Co z tej deski będzie? — Może domek dla szpaka pólka stolik w ogrodzie. To nie wszystko — zostanie zwykły krzyżyk na co dzień O DUSZY KAPŁANA Nie wiesz o niej nikt tego nie —wie może w głębi białe Betlejem oliwkowy ogród prawdziwy, gdzie zasnęli uczniowie oliwni rajskie drzewa biją w jej dzwony tysiącami serc swych zielonych kto jej ciszę niepokój odgadnie może w cierniach klucz królestwa na dnie a niekiedy wyschła pustynia mróz na różach siwiutka zima tylko jedna Matka Najświętsza na kolanach z Jezusem ją trzyma Boga kocha do Boga wzywa pod krzyżem ze szczęścia płacze że nie sposób kochać inaczej MAŁY Herod postraszył stajnia uboga ludzkie kłopoty małego Boga nawet trzech mędrców na nic się przyda bo Bóg tak mały że go nie widać śpiewają głosem grubym cienkim Bóg Wszechmogący, bo tak maleńki boją się Kościół nietriumfalny nie tak jak kiedyś nieokazały to Wszechmogący by się uśmiechać staje się taki nieduży mały JEST Po wiośnie lato po lecie jesień po jesieni zima umiera Co z Panem Bogiem? Jest teraz NOTA BIOGRAFICZNA Ks. Jan Twardowski urodził się 1 czerwca 1915 roku w Warszawie. Jego ojciec Jan był radcą w Ministerstwie Komunikacji, mama Aniela z Konderskich zajmowała się domem. W latach 1933–1935 był redaktorem międzygimnazjalnego pisma „Kuźnia Młodych”, w którym debiutował poezją i prozą. Maturę zdaje ks. Jan w 1936 roku w Gimnazjum Matematyczno– Przyrodniczym im. Tadeusza Czackiego w Warszawie. W1937 roku rozpoczyna studia polonistyczne w Uniwersytecie Warszawskim oraz debiutuje tomikiem Powrót Andersena w znakomitej przedwojennej oficynie F. Hoesicka. W czasie wojny bierze udział w Powstaniu Warszawskim w szeregach Armii Krajowej. W 1945 roku wstępuje do Seminarium Duchownego w Warszawie. Równocześnie w 1947 roku kończy przerwane przez wojnę studia polonistyczne. Jego praca magisterska dotyczyła Godziny Myśli Juliusza Słowackiego. Pracę tę pisał pod kierunkiem Wacława Borowego, świetnego historyka literatury, znawcy poezji osiemnastego i dziewiętnastego wieku. W 1948 roku kończy ks. Twardowski Seminarium Duchowne. 4 lipca tegoż roku przyjmuje święcenia kapłańskie. W latach 1948– 1959 pracuje jako wikary w Żbikowie koło Pruszkowa, prefekt Państwowej Szkoły Specjalnej w tej samej miejscowości, jako wikary —w kościołach: św. Stanisława Kostki na Żoliborzu; Matki Boskiej Nieustającej Pomocy na Saskiej Kępie; Wszystkich Świętych, jako prefekt w liceum im. Adolfa Sowińskiego na Woli, w szkole specjalnej w Pruszkowie. Od 1959 roku do dziś jest rektorem kościoła S.S. Wizytek w Warszawę. W tym samym roku, staraniem Jerzego Zawieyskiego wychodzi pierwszy powojenny tom poezji ks. Jana zatytułowany Wiersze (Wydawnictwo Palotinum, Poznań). Po tym jakby ponownym debiucie ks. Jan Twardowski kolejną swoją książkę wydaje dopiero w 1970 roku. Jest nią tomik Znaki ufności, wydany przez Znak, którego kolejne wydania ukazały się w 1971, 1995 i 2000 roku. Od 1979 r. (nie licząc wcześniejszej wydanej na początku lat siedemdziesiątych prozy dla dzieci pt. Zeszyt w kratkę) wydaje ks. Twardowski sporo tomików i wyborów swoich wierszy. Należy wymienić niektóre z nich: Poezje wybrane (Warszawa 1979, LSW); Niebieskie okulary (Kraków 1980, Znak); Rachunek dla dorosłego (Warszawa 1982, LSW); Który stwarzasz jagody (Kraków 1983, Wydawnictwo Literackie); Rwane prosto z krzaka (Warszawa 1985, Uniwersytet Warszawski, maszynopis); Nie przyszedłem pana nawracać. Wiersze 1937—1985 (Warszawa 1986, Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej); Sumienie ruszyło (Warszawa 1989, WAW); Wiersze (Białystok 1993, Łuk); Krzyżyk na drogę (Kraków 1993, Znak); Trzeba iść dalej, czyli spacer biedronki. Wiersze wszystkie 1981–1993 (Warszawa 1994, WAW); Spieszmy się kochać ludzi (Sejny 1994, Dziecięca Oficyna Wydawnicza); Wiersze wybrane (Warszawa 1994 WSiP); Miłość zdjęta z krzyża (Poznań 1995, Parnas); Sześć pór roku (Kraków 1995, Znak); Noc Szczęśliwego Rozwiązania (Poznań 1995, Parnas); Milczysz ze mną (Poznań 1996, Parnas); Trochę plotek o świętych (Warszawa 1996, Czytelnik); Znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą (Warszawa 1996, Unia); Spóźnione kukanie (Kraków 1996, Znak); Rwane prosto z krzaka (Warszawa 1996, PIW); Biedroneczko leć do nieba (Kraków 1997, Wydawnictwo Literackie); Spacer po Biblii (Warszawa 1997, Adam); Jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca (Warszawa 1997, PIW); Niebo w dobrym humorze (Warszawa 1998, PIW); Biedna logiczna głowa, Warszawa 2000, LSW); Stare fotografie (Warszawa 2000, LSW); Zeszyt Mamusi (Warszawa 2000, LSW); Dwa osiołki (Warszawa 2000, PAX); Ja ksiądz wędrujący (Warszawa–Rzeszów 2000 Ad Oculos); Wiersze o nadziei, miłości i wierze (Białystok 2000, Łuk); Kalendarz (Warszawa–Rzeszów 2001, Ad Oculos). Ksiądz Jan Twardowski jest również autorem książek dla dzieci, prozy i wierszy. Oprócz wznowionego w latach późniejszych Zeszytu w kratkę wydał m.in. Nowy zeszyt w kratkę (Poznań 1986, Palotinum) czy Patyki i patyczki (Warszawa 1987, WAW). Opublikował również homilie i komentarze ewangeliczne. Najważniejsze z nich to Kościół Cię nie ogarnie (Warszawa 2000, WAW. Wybór i opracowanie A. Iwanowska) oraz Homilie na niedziele i święta opublikowane w „Miesięczniku Archidiecezji Gdańskiej” (opracowanie A. Iwanowska). Twórczość ks. Jana Twardowskiego była i jest przekładana na języki obce, m.in. na angielski, czeski, francuski, niemiecki, rosyjski, słowacki, szwedzki czy włoski. Poeta publikuje również od czasu do czasu swoje wiersze na łamach czołowych czasopism: w „Literaturze”, „Nowych Książkach”, „Twórczości”, „Tygodniku Powszechnym”, „W drodze”. W dorobku Autora możemy również znaleźć liczne aforyzmy, humoreski czy anegdoty. Zamieścił je m.in. w zbiorach Pewność niepewności czyli paradoksy, aforyzmy, złote myśli… (Warszawa 1995, WAW) oraz w Niecodzienniku (Kraków, Biblioteka Na Głosu, brak daty wydania) oraz w Niecodzienniku Całym (Kraków 2001, Znak). Najważniejszą, niezwykle staranną edytorką twórczości Księdza jest Aleksandra Iwanowska, autorka wyborów i opracowań, m.in. Elementarza księdza Jana Twardowskiego dla najmłodszego, średniaka i starego (Kraków 2000, Wydawnictwo Literackie). Ks. Jan jest ponadto laureatem wielu ważnych nagród i wyróżnień: Nagrody im. Brata Alberta za wybitne osiągnięcia w dziedzinie sztuki sakralnej, którą przyznało mu Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne i Ars Christiana (1978); Nagrody Literackiej Polskiego PEN Clubu i Medalu im. Janusza Korczaka (1980); Nagrody Literackiej im. Mikołaja Sępa–Szarzyńskiego za tomik Rachunek dla dorosłego przyznanej m.in. przez miesięcznik „W drodze” (1983); nowojorskiej Nagrody Fundacji Alfreda Jurzykowskiego (1986); Nagrody im. Juliusza Słowackiego przyznanej przez Związek Literatów Polskich (1993); Nagrody Literackiej im. Włodzimierza Pietrzaka za poezję przyznaną przez Stowarzyszenie Civitas Christiana (1994); Nagrody Literackiej im. Władysława Reymonta za twórczość całego życia przyznanej przez Związek Rzemiosła Polskiego (1996); Nagrody im. ks. Janusza Pasierba przyznanej przez Klub Inteligencji Katolickiej w Grudziądzu (1996). Jest również Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996) oraz nagród: Ministerstwa Kultury i Sztuki za całokształt twórczości (1998); Ikara (2000). W bieżącym roku został laureatem VIII plebiscytu Tele–Rzeczpospolitej Złota Piątka, otrzymał nagrodę Wielkiej Fundacji Kultury, nagrodę Totus’2001 za „osiągnięcia w dziedzinie Kultury Chrześcijańskiej” przyznaną przez Fundację Episkopatu Polski „Dzieło Nowego Tysiąclecia”. O twórczości poety powstała niezliczona ilość recenzji, opracowań krytycznych i naukowych. Ukazały się również w formie książkowej wywiady—rzeki, z których za najważniejsze należy uznać: Jedynie miłość ocaleje Mileny Kindziuk (Warszawa 1999, PAX) i Heleny Zaworskiej Rozmowa z ks. Janem Twardowskim (Kraków 2000, Wydawnictwo Literackie). M.H–Ż NOTA EDYTORSKA Przy opracowaniu wyboru Po jasnej stronie życia korzystałam z następujących publikacji: Nie przyszedłem Pana nawracać (wybór i opracowanie Jacek Giebałtowski; Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej; Warszawa 1986), Wiersze (wybór i posłowie Waldemar Smaszcz; Wydawnictwo Łuk; Białystok 1996), Jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca (wybór i opracowanie Aleksandra Iwanowska; PIW; Warszawa 1997), Trzeba iść dalej, czyli spacer biedronki (2 tomy; wybór i opracowanie Aleksandra Iwanowska; Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej; Warszawa 1999), Część wierszy wybrałam z indywidualnych publikacji poety, między innymi z tomików: Nie bój się kochać (wybór i opracowanie Barbara Arsoba, posłowie Andrzej Sulikowski; Książnica Szczecińska; Szczecin 1991), Sześć pór roku (Znak; Kraków 1995), Znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą (wybór i opracowanie Jerzy Skwara; Wydawnictwo Unia; Warszawa 1996), Trochę plotek o świętych (wybór i opracowanie Joanna Kurella; Czytelnik; Warszawa 1997), Rachunek dla dorosłego (LSW; Warszawa 1998), Niebo w dobrym humorze (PIW; Warszawa 1998), Bogu się mówi tak (wybór i układ wierszy Aleksandra Iwanowska; Księgarnia św. Wojciecha; Poznań 1999). Układ wyboru nie jest chronologiczny. Sądzę, że zaproponowany podział na cykle oddaje istotną wartość poezji ks. Jana Twardowskiego, jego ewangeliczne przesłanie, nowatorskie odczytanie tradycji Kościoła, zarówno w ramach roku kalendarzowego (kult Matki Boskiej, święta, rocznice) jak i w sensie szerszym; pełnej miłości, otwartym spojrzeniu na człowieka i jego otoczenie. Tytuł wyboru pochodzi od Autora. M.H—Z. Ks. Jan Twardowski urodził się w roku 1915 w Warszawie. Studiował polonistykę w Uniwersytecie Warszawskim. Podczas wojny żołnierz AK, walczył w Powstaniu Warszawskim. W roku 1948 został księdzem katolickim. Duszpasterz w szkołach dla dzieci upośledzonych, ostatnio rektor kościoła Sióstr Wizytek w Warszawie. Zmarł 18 stycznia 2006 w Warszawie. Ciesząca się ogromną popularnością twórczość księdza Twardowskiego ma najczęściej charakter religijny, ale religijność nie tyle stanowi poetycki wyraz dewocji, ile jest pochwałą i adoracją istnienia, próbą pisania teodycei mimo wszystko — na przekór doświadczeniu i bez dramatycznego odwoływania się do tego, co sakralne. Poezja ta uświęca właśnie to, co świeckie i co zwyczajne. To, co dla Twardowskiego znamienne to humor i wypracowana prostota, znakomite opanowanie warsztatu. Żartobliwe rozważania teologiczne, czułość i miłość dla niedoskonałego dzieła stworzenia znajduje w niej swoje wyrazy najprostsze, a zarazem nieodwołalne, konieczne, tak jak konieczna wydaje się nadzieja na urządzenie świata, w którym moglibyśmy czuć się u siebie, bezpieczni i pogodzeni ze sobą. „Po Jasnej Stronie Życia” to wybór liryków w układzie pór roku. Życie ma więcej jasnych momentów niż nam się zdaje, a ks. Twardowski otwiera nam właśnie na to oczy. Bo przecież chodzi o to, żeby nawet nasze kłopoty czy udręki serca nabrały sensu w obliczu tego, czego oczekuje od nas Bóg. Tytuł wyboru pochodzi od autora. Pozycja ta powinna obowiązkowo znaleźć się w biblioteczce nie tylko wielbiciela twórczości ks. Jana Twardowskiego ale każdego kto lubi dobrą poezję. Tomik ten nie pozwoli Wam zapomnieć tego WIELKIEGO i ŚWIĘTEGO człowieka.