14130
Szczegóły |
Tytuł |
14130 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14130 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14130 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14130 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aby rozpocz�� lektur�,
kliknij na taki przycisk � ,
kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni�ej.
Jerzy �urek
KURZ
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
3
Porywem chmury sko�tunion� dal�
ju� si� otwiera pokutnicza brama
gdzie kipie� b�d� nasze ma�e winy
sczernia�e grzeszki � spopielony kamie�
Marii
4
Oto jest rynek. Placyk male�ki, obwarowany strzelistymi kamieniczkami, wygl�da o tej
porze jak wn�trze mrocznej studni, do kt�rej wpadaj� skrawki jasno�ci � ledwie wzesz�e s�o�-
ce o�wietla p�aty mur�w wiekowych, postrz�pionych p�askorze�bami dom�w, i przycupni�te
pod nimi okapy stragan�w z owocami. Po�rodku placu prawie stuletnia pompa, na jej sece-
syjnie zdobionym ramieniu zastyg� z wysi�ku ma�y staruszek. Op�r metalowego dr�ga jest
mo�e tylko nieruchomo�ci� obrazu � twarz starca jest wypogodzona, u�miechni�ta.
W perspektywie otwiera si� ulica Zamkowa, pomi�dzy jej praw� i lew� �cian�, pomi�dzy
wspania�ymi, nieporadnymi, a tak�e tandetnymi naro�lami p�askorze�b, grubo t�oczonych
m�dro�ci Seneki i staropolskich sentenicji, tkwi niska ch�opska fura, wype�niona po brzegi
jab�kami. Wo�nica w bia�ej koszuli i rozpi�tej marynarce stoi obok konia. Dalej w tle ko�ciel-
ne wie�e, a w�a�ciwie tylko jedna, renesansowa, bo pozosta�e zakryte s� koronami pot�nych
klon�w, w lewo od niej jasny s�upek zamkowej baszty.
Widok miniaturyzuje ludzi znajduj�cych si� na rynku: grupka otaczaj�ca �ysawego prze-
wodnika, klienci kiosku �Ruchu�, cierpliwie czekaj�cy ma codzienn� porcj� gazet, kobiety z
ba�kami na mleko, wreszcie oni � dwaj niedbale ubrani m�odzi ludzie trzymaj�cy W r�kach
plecaki.
Gdy po kilkunastu minutach marszu dotarli tutaj, wczorajsze mocne zau�ki, spl�tane w
ciemno�ciach p�oty, �ciany, arkady, ca�y �w w�ze� nieprzyjaznych budowli i �lepych uliczek
ukaza� im si� w zdyscyplinowanym porz�dku, uformowany w my�l prawide� nieskompliko-
wanej geometrii. Rzekomy labirynt, w kt�rym bezradnie b��dzili, zakpi� z nich prostot� i
przejrzysto�ci� swej konstrukcji, jasno�ci� renesansowego planu, o�mieszy� chaotyczn� i
nerwow� szamotanin� w poszukiwaniu rynku, od kt�rego byli zreszt� o krok w chwili osta-
tecznej rezygnacji.
Spostrze�enie to spot�gowa�o jeszcze ich irytacj�. Woleliby, �eby rzeczywisto�� potwier-
dzi�a raczej tamte nocne wra�enia, ni� przydawa�a im nieodparcie rozdra�niaj�cego i �miesz-
nego blasku. W zetkni�ciu z osza�amiaj�c� sceneri� miasteczka wieczorne perypetie powinny
si� wyda� nierzeczywiste odleg�e tak bardzo, �e wr�cz niewiarygodne. Przekorna pami��
podsuwa�a jednak strz�py s��w, gest�w, wra�e�, kt�re odbudowa�y kontury ubieg�ego dnia,
ubieg�ego wieczoru, zmusza�y ich na powr�t do fizycznego niemal prze�ywania owego mar-
szu, z kt�rego zapami�ta� mogli s�ony smak potu na wargach, monotonne znu�enie w stopach
i nat�ok wzajemnie sobie niech�tnych my�li.
P�askie, jednostajne krajobrazy, kt�re mieli ogl�da� z platform p�dz�cych samochod�w,
przesuwa�y si� wraz s� nimi, swym trwaniem podkre�la�y bezsensowno�� ich w�dr�wki. Szli
zatem wolno, z pr�dko�ci� i mozo�em �uka gramol�cego si� na niedosi�ny szczyt trawy. Od
dw�ch godzin szosa pozostawa�a pusta, beznadziejnie martwa.
Wiktor chcia� pocz�tkowo czeka� w przydro�nym rowie, odpocz�� po d�ugiej je�dzie fur-
gonetk�, ale do�� �atwo zgodzi� si� na proponowany przez Albina marsz. Wkr�tce jednak za-
�ama� si�, dotkliwie czu� obola�e stopy i ramiona, a przedwieczorne s�o�ce uporczywie wyta-
cza�o z niego krople obezw�adniaj�cego potu. U�wiadomi�: sobie w pe�ni groteskowo�� tej
decyzji, absurdalno�� ruchu nie przybli�aj�cego celu. Przeciwnie, s�dz�c z wystrz�pionej ma-
py i uwzgl�dniaj�c nawet jej niedok�adno��, oddalali si� od miasteczka �agodnym �ukiem,
gdy� droga w tych okolicach wybrzusza�a si� okr��aj�c niedost�pne bagna. Got�w by� nawet
sprowokowa� k��tni�, got�w by� zdecydowa� si� na niezwyk�� mi�dzy nimi wymian� ordy-
5
narnych mo�e zda�, byle powstrzyma� bezsensowny marsz, byle przeforsowa� racje rozumu
(obola�ych n�g i ramion?), odsuni�te wcze�niej przez irracjonaln� potrzeb� ruchu.
By�aby niew�tpliwie wybuch�a sprzeczka mi�dzy nimi, by�aby wybuch�a k��tnia, bo non-
szalancko swobodny ch�d Albina, ca�a jego postawa, streszczaj�ca si� w wetkni�tych w kie-
szenie d�oniach, wyra�a�a wol� dotarcia je�li nie od razu do miasteczka, to przynajmniej do
majacz�cych na horyzoncie zabudowa� jakiej� wsi. Wiktor zsuwa� ju� paski plecaka z ramion
(ruchy nieporadne, wyko�lawione t�umion� z�o�ci�), gdy z oddali rozleg� si� cichy najpierw,
lecz z ka�d� chwil� pot�niej�cy pomruk samochodu. Zeszli szybko na pobocze, unie�li r�ce
w niemal b�agalnym ge�cie. Ci�ar�wka min�a ich nie zmniejszaj�c szybko�ci i gdy wyrzu-
cili ju� z siebie pierwsze przekle�stwa, zatrzyma�a si� nie opodal z piskiem hamulc�w. W
chwil� p�niej za�opota�a p�atami ��ci i czerni w oczach unoszonych ci�kim, nieporadnym
biegiem. Gramolili si� na platform� uradowani i podnieceni niespodziewanym powodzeniem
� samoch�d jecha� do zak�ad�w chemicznych w N., musia� wi�c przeje�d�a� przez miastecz-
ko, do kt�rego zd��ali. Niedawna przesz�o�� zdegradowana zosta�a szybko do rangi ma�o
wa�nej, anegdotycznej historyjki, jak� mo�na opowiada� w kr�gu przyjaci�.
Byli wi�c troch� zawiedzeni, gdy w kilka godzin p�niej powr�ci� nastr�j rozdra�nienia i z
trudem hamowanej z�o�ci. Postawieni z powrotem na twardej p�ycie drogi (milkn�cy w ciem-
no�ci terkot silnika), widz�c blisko�� miasteczka sygnalizowan� mrowiem �wietlnych punk-
t�w, poczuli obok zadowolenia tak�e swoisty niepok�j towarzysz�cy zwykle celom ju� � ju�
osi�galnym.
Wkr�tce si� okaza�o, �e by�o to uczucie przedwczesne. Po kilkunastu minutach marszu as-
faltem, zboczyli na �cie�k� biegn�c� w kierunku �wiate�. W zupe�nym niemal mroku jej ja-
�niej�ca bia�ym wapieniem nitka wzbudza�a wystarczaj�c� ufno�� dla podj�cia takiej decyzji.
Szli ostro�nie, ze wzrokiem skierowanym w ziemi�, uwa�aj�c, by nie uderza� stopami w ostre
kamienie. W pewnej chwili �cie�ka sta�a si� niewidoczna, �wietlne ogniki przygas�y. Stan�li.
� Ot� i wej�cie do Tartaru.
Wiktor wzruszy� ramionami zapominaj�c, �e w ciemno�ci podobne gesty trac� sw�j sens.
� Chyba zb��dzili�my � powiedzia�. � Wracamy?
� Nie warto. To, co jest za nami, ju� poznali�my. Mam wra�enie, �e ten skrawek puszczy,
kt�ry mamy przed sob�, zaproponuje nam co� znacznie ciekawszego.
Kilkadziesi�t metr�w dalej ciemno�� urywa�a si� �agodn� rozpadlin�, na kt�rej dmie b�ysz-
cza�a ksi�ycowym odbiciem tafla leniwie p�yn�cej wody.
� Jest i Leta!
Wiktor nie by� w tak dobrym humorze. Z niepokojem przygl�da� si� �cie�ce. To nie by�o
z�udzenie � dr�ka wzmocniona dodatkowo szerok� desk� gin�a w nadbrze�nym mule.
Prawdopodobnie by�a tu kiedy� przysta�. Albin pr�bowa� zbada� grunt wzd�u� brzegu, ale po
paru ostro�nych krokach zatrzyma�a go pl�tanina krzew�w. Cofaj�c si� straci� na chwil� r�w-
nowag�, zatoczy� si� i poci�gni�ty przez ci�ar plecaka wdepn�� w b�oto. Kl��, usi�uj�c ze-
trze� gar�ci� li�ci lepk� ma� z but�w i spodni.
Zawr�cili do miejsca, sk�d wida� by�o �wiat�a. �cie�ka rozwidla�a si� tutaj. Nie mieli wy-
boru � ruszyli przed siebie z determinacj� i przybli�aj�c� si� z ka�dym krokiem obaw�, �e
czeka ich nowa pu�apka, kolejna �lepa odnoga labiryntu. Obok: ledwie zaznaczona obecno��
rzeki, trzepocz�ce si� w zaro�lach ptaki, pod nogami pulsuj�cy chlupot. Ich my�li dotyczy�y
teraz spraw najprostszych, a nawet trywialnych; ci�aru rozgniataj�cego sk�r� ramion, d�oni
lepkich od brudu i potu, smaku jedzonych na samochodzie jab�ek, zesztywnia�ych i obola�ych
mi�ni. Znu�enie fizyczno os�abi�o w nich do tego stopnia potrzeb� refleksji, �e sk�onni byli
prawie uwierzy� w z�o�liw� r�k� losu, kieruj�c� ich krokami, sk�onni byli zgodzi� si� na
przypuszczenie, �e jaka� niewidzialna si�a szydzi z nich, re�yseruj�c niedorzeczne i k�opotli-
we sytuacje, prowadz�c ich teraz by� mo�e w g��b grz�skiej topieli. Gdy ujrzeli znowu, jak
6
�cie�ka ginie w oznaczanej grubymi palikami p�yci�nie, w Wiktorze zakot�owa�o si�, nieokre-
�lone fatum przybra�o kszta�t stoj�cej obok postaci.
� Psiakrew � wrzasn�� � psiakrew, gdzie ty mnie prowadzisz? M�wi�em przecie�, �eby
stamt�d, �eby tam, to, co, �eby tak... � Chcia� wyrzuci� z siebie ca�� z�o�� i irytacj�, ale j�zyk
odm�wi� mu w tej decyduj�cej chwili pos�usze�stwa, jak zdefektowany mechanizm pocz�� si�
krztusi�, chrypie� i kaszle� nic nie znacz�cymi d�wi�kami, bezradny wobec ich chaotycznej
mnogo�ci, oszo�omiony tym mimowolnym be�kotem, og�upia�y. � Trzeba si� st�d jak naj-
szybciej wydosta� � powiedzia� wreszcie zrezygnowany.
D�ugo jeszcze czu� z�o�� zmieszan� ze wstydem z powodu tego nieudanego wybuchu. Do-
piero gdy dotkn�li stopami mi�kkiego piasku pla�y, gdy w �wietle marnej latarni ukaza�y si�
pierwsze zabudowania miasteczka, to przykre uczucie przycich�o. Nie znikn�o jednak ca�-
kowicie, jego przypomnienie by�o jakby ironicznym komentarzem do dalszej cz�ci ich noc-
nej w�dr�wki. Chcieli dotrze� do rynku z powod�w do�� nieokre�lonych, pewnie licz�c na to,
�e spotkaj� tam Genka albo te� kogokolwiek znajomego, kto pomo�e im znale�� nocleg.
Chyba te� pewn� rol� w wyznaczeniu tego, centralnego w miasteczku, celu odegra�a ch��
podkre�lenia, mocno ju� zakwestionowanej przez nich samych, wa�no�ci dobiegaj�cej kresu
w�dr�wki.
Dochodzi�a p�noc, gdy uznali si� za pokonanych. Fatalna si�a zn�w pl�ta�a im drog�, tara-
sowa�a ulice nagle wyrastaj�cymi domami, wykrzywia�a je, krzy�owa�a, przegradza�a zbu-
twia�ymi p�otami. Martwe okna mijanych dom�w nie zach�ca�y do odwiedzin, postanowili
wi�c wraca� nad rzek�. Szli, nie potrzebuj�c s��w na wyra�enie st�pionej przygn�bieniom
w�ciek�o�ci. Szli, staraj�c si� skupi� my�li na samym mechanizmie chodzenia, na tych p�-
�wiadomych impulsach uruchamiaj�cych mi�nie i nakazuj�cych im ruch, na innych chroni�-
cych stopy przed zdradliwymi pu�apkami dziurawej i naje�onej kamieniami drogi. Potem,
nied�ugo potem, gdy otuleni w namiotow� p�acht� le�eli na ch�odnym piasku nadrzecznej
pla�y, maszerowa� zn�w pocz�li, przemierza� dziesi�tki kilometr�w ponad ciemno�ci� lek-
kim, spokojnym krokiem i szli tak, a� ch��d poranka odezwa� si� w nogach przenikliwym,
cho� lewie zaznaczonym b�lem.
Szybko przestali o tym my�le� � ciep�o, jasno��, nat�ok barw i wra�e� t�umi�y skutecznie
pami��. W milczeniu, nie kryj�cym ju� niech�ci do siebie, przeci�li rynek na ukos. Przy kra-
w�niku wyznaczaj�cym miejsce bezpieczne dla pieszych zdj�li plecaki i usiedli na nich, by
spokojnie obejrze� wszystko.
Przed nimi grupka ludzi otacza szczup�ego, �ysawego m�czyzn�. S�dz�c z ruch�w jego
r�k, ekspresji twarzy, dziwnych podskok�w wykonywanych to na jednej, to na drugiej nodze i
s��w wypowiadanych niedok�adn� niemczyzn�, m�wi o p�askorze�bie umieszczonej na fron-
tonie najbli�szej kamieniczki. Poczwarny �ucznik, krab o rysach prawie cz�owieczych, masz-
kara symbolizuj�ca �mier�, mierzy z �uku do ledwie zarysowanej na drugim planie pary ludzi,
jak mo�na si� domy�le� z zatartych kontur�w i pokruszonych sylwetek, do pary m�odych ko-
chank�w.
Dzie�o to umieszczono niedawno w miejsce oryginalnego, barokowego malowid�a, kt�re
wtopi�o si� ju� bezpowrotnie w warstwy tynku pokrywaj�ce �ciany budowli. �w, wykonany
przez miejscowego mistrza, bazyliszek cieszy si� sta�ym powodzeniem zwiedzaj�cych, s�-
dziwo�ci� udawanej staro�ci harmonizuje z bogato ozdobion� �cian�, utwierdza sw�j rzekomy
autentyzm. Jego troch� niezas�u�onej s�awie pomagaj� przewodnicy, celowo milcz�c na temat
pochodzenia. p�askorze�by.
Zreszt� szczeg� ten ciekawi ma�o kogo, trzeba bowiem zauwa�y�, �e zainteresowanie
przesz�o�ci� i rzeczywistymi skarbami miasteczka jest niepor�wnanie niniejsze ni� mo�na by
przypuszcza� z ilo�ci zatrzymuj�cych si� tu obcoj�zycznych i krajowych wycieczek. Tylko
bardziej wytrwali trac� nieco czasu na obejrzenie kilku zabytk�w z epoki, w kt�rej na zat�o-
czonym obecnie samochodami i lud�mi rynku odbywa�y; si� rycerskie turnieje, a monumen-
7
talny zamek udziela� go�ciny panuj�cemu ksi�ciu, albo te� z czas�w, gdy orientalne szable i
piki zgromadzone w przyklasztornym muzeum krwawo rdzewia�y w ciasnych zau�kach.
Wi�kszo�� rozbiega si� szybko po zakamarkach miasteczka w poszukiwaniu wsp�czesnej
egzotyki, o kt�rej pisz� beadekery, ta za� wiekowa, przykuta do mur�w zamku, renesansowe-
go ko�cio�a i klasztoru nie wydaje si� a� tak pon�tna jak trzymane w r�ku fotografie, obiecu-
j�ce hiszpa�ski krajobraz, puste, zalane s�o�cem ulice, �miej�ce si� i uroczo prymitywne
dzieci, wszystko o�lepiaj�co jasne i dzikie.
W rzeczywisto�ci s�oneczne dni do�� rzadko zdarzaj� si� w tej cz�ci kraju nawet w porze
lata, a handlowy spryt �wiadomych swych szans tubylc�w wykszta�ci� si� ju� tak dalece, �e
pod tym wzgl�dem miasteczko upodabnia si� coraz bardziej do innych, modnych w sezonie,
miejscowo�ci. Trwa zatem ci�g�a pogo� za oczekiwan� niezwyk�o�ci�: pstryk, obraz zwia-
stowania z XV wieku, pstryk, ksi�dzu proboszczowi Feliksowi. Kr�lowi, dziekanowi kapitu-
�y, wdzi�czni parafianie, pani Ziuta z �Przyjaci�k�� w d�oni ogl�da barokowy o�tarz o mi-
sternie odtworzonej konstrukcji, pstryk, rynek w �wietle wschodz�cego s�o�ca, pstryk, pani
Ziuta pokazuje j�zyk obiektywowi.
Szczup�y pan milknie, daje r�k� znak do dalszej w�dr�wki. Grupka indywidualizuje si� w
ruchu: dwie wysokie dziewczyny z przewodnikami w d�oniach, pan w jasnym garniturze,
przystojny m�odzieniec w okularach, kilkoro innych. Kieruj� si� w stron� zwietrza�ych scho-
d�w biegn�cych do podn�a g�ry zamkowej. Na przysadzistych murkach po obu stronach
kamienistej drogi grzej� si� koty. Dziewczyny i przystojny pan zatrzymuj� si� na chwil� za
plecami starego malarza, kt�ry zdecydowanymi kreskami, cho� bez po�piechu, przenosi na
karton wizerunek rynku.
� Tylko szkicuje. Ale dok�adnie i z wyczuciem proporcji. Taka dok�adno�� by�a kiedy�
w�a�ciwa tylko nam i malarzom.
Okularnik �mieje si� z w�asnego konceptu, one mu wt�ruj�. Doganiaj� swoich w bramie
ko�cio�a. Hedda, jasnow�osa, na zdj�ciu druga od lewej, czyta z przewodniku:
...Ten p�nobarokowy j�zyk stylowy rozprzestrzenia si� w drugiej po�owie XVIII wieku
na szerokie tereny wschodu i zachodu. Uderza szalone, konkretne podobie�stwo mi�dzy
dzie�ami Ameryki �rodkowej i wytworami naszej kultury. Por�wnanie sklepienia tej kaplicy
ze sklepieniem kaplicy r�a�cowej w podominika�skim ko�ciele w Ciudad Trujilio na wyspie
Tahiti czy z barokowym ko�cio�em meksyka�skim w Ocotlon, posiada zastanawiaj�c�, je�li
nie wr�cz zagadkow� wymow�...
Rozgl�dali si� nieuwa�nie, leniwie, z powolno�ci� obiecan� i zas�u�on� podczas m�cz�cej
nocy. Teraz nie mieli ju� w�tpliwo�ci, dotarli rzeczywi�cie do materialnego celu swej w�-
dr�wki, wi�cej nawet � do samego centrum lego celu. By�o jeszcze zbyt wcze�nie, by spotka�
kogokolwiek ze znajomych, ich obecno�� by�a na razie iluzoryczna i chocia� spojrzenia
Wiktora wielokrotnie o�ywia�y si� na widok jakiej� sylwetki, podobnej do tych, kt�re pra-
gn��by tu miesi�c temu, tydzie�, godzin�, spotka�, obecno�� Genka i jego trupy w miasteczku
wydawa�a mu si� jakby niemo�liwa i szczerze m�wi�c zb�dna. Stare, zu�yte problemy i licz-
many intelektualne, kt�re tamci d�wigali pewnie w jednym kufrze z dekoracjami i osobistym
baga�em, w tej ba�niowej scenerii mog�y tylko nudzi�. Nie by� zreszt� w stanie g��biej si�
tym przej��, te niech�tne innym my�li niepokoi�y go tylko chwilami. Ci�gle milczeli. Wiktor
zastanawia� si�, w kt�rym z tych dom�w mo�e mieszka� Sztein
tu ch�odna kamienica, zamkowa 15, cie� ko�cio�a na frontowej �cianie, historia zawieszona
nad brukiem, kamienne cyklopy, t�ej�ce z wysi�ku brzuchy, ramiona, gruz�owate nogi, stopy
przeogromne, dziobi�ce trotuary, pok�j ciemny, sfory przyczajone na przepastnych p�kach,
du�o py�u, szeptu i starczego kaszlu � albo � chatka bia�a, wesolutka, z pastelowym ogr�d-
kiem wok�, wodotrysk � polewaczka skrzy�owana z fontann�, krasnoludek pryskaj�cy wod�
z roze�mianej g�by, och, jaki� upa� upajaj�cy, a wn�trze nieprzytulne, ok�adki obci�gni�te
br�zem, br�z czy czerwie�, br�z...
8
tulipan, lipa, tuli si� pow�j, pancernik z bia�ego wapienia, pot�ne wie�yce, nadbud�wki
puste wewn�trz jak stare drzewo, t�yzna, jurno��, solidno��, blady kwiatek w nadt�uczonym
wazonie, wypatroszona piwniczno��, blado��, trupio��, to, �, �...
Przerwa� t� zabaw�, gdy dostrzeg� inercj� wyobra�ni, podobie�stwo przygotowanych przez
ni� pomys��w.
Rzeczywisto�� oka�e si� na pewno inna, ale w ko�cu nie po to si� anga�uje wyobra�ni�, �e-
by przybli�y� si� do nieznanego przedmiotu, tylko po to, �eby zda� sobie spraw� z mo�liwej
wielo�ci jego kszta�t�w. Mo�na by powiedzie�, �e wrodzon� dyspozycj� umys�u jest pluralizm.
W takim razie nie jest najlepiej, skoro ledwie kilka wariant�w potrafi� wymy�li�, kilka naj-
prostszych wyobra�e� wyd�bi� z siebie. Ograniczony pluralizm? Do czego to prowadzi? Do��
tych bredni. Przyjecha�em tutaj, �eby zape�ni� luk� w wakacjach, sp�dza� beztrosko par� dni i
przy okazji za�atwi� drobn� spraw� ze Szteinem. Przesz�o��, czegokolwiek by ona dotyczy�a,
jest tutaj balastem, trzeba j� odrzuci� albo ograniczy� do minimum. Podejrzewam, �e przyzwy-
czajenie do tworzenia ba�amutnych paradoks�w mo�e r�wnie skutecznie odebra� ochot� na
wypoczynek, co kt�ry� z tych bebechowatych problem�w wlok�cych si� za mn�.
Niepokoi� go cichy, lecz uporczywy b�l lewej nogi. To �agodne cierpienie powstrzymy-
wa�o potrzeb� snu jeszcze skuteczniej ni� k�piel, kt�r� odbyli rano � zzi�bni�ci i p�przytom-
ni mieli odwag� wskoczy� w lodowat� wod� rzeki. Wyprostowa� swobodnie ow� cierpi�tni-
cza nog�, podci�gn�� nogawk� spodni, by sprawdzi�, czy na sk�rze nie ma �lad�w b�lu.
� Nie mam ochoty ruszy� si� st�d ani nawet kiwn�� r�k� czy nog� � odezwa� si� Albin. � Ta-
kie chwile maj� w sobie co� niezaprzeczalnie wznios�ego, wspania�e otoczenie, teoria barw, lu-
dzie jakby nierealni, wszystko tu jest ponadczasowe, a wi�c nie istnieje w�a�ciwie ruch, tkwi si�
tylko w tej scenerii, trwa, jest. My w tej niecce niezwyk�o�ci m�cimy troch� harmoni� swym po-
tem, zakurzonymi buciorami i niesprecyzowan� rol�. Statysty? Widza? Ju� raczej widza.
� Boli mnie noga � skrzywi� si� Wiktor � jestem wi�c widzem z obola�� nog�.
� I w tych najprostszych sytuacjach stwierdza� ci�gle musimy nieporadno�� wszelkich ro-
dzaj�w sztuki. Jaki� bowiem p�dzel, jakie pi�ro, nawet czyja kamera odda jedyno��, a zara-
zem pe�ni� tego obrazu, w kt�rym teraz tkwimy, bez obawy zdecydowanej pora�ki. Naiwne,
suche i p�askie opisy s� ju� tylko karykatur� nawyku, kt�ry w epokach zdecydowanej kon-
wencjonalizacji literatury by� przydatny, bo odczytywano go w spos�b umowny. Dzisiaj s� to
zazwyczaj �miecie �ataj�ce dziury w narracji. Fabu�a rozpuszcza si� w otaczaj�cym j� �miet-
niku, upodabnia do niego, stroi w jaskrawe kolorki. Wydoby� istot� prawdziwego opisu, wy-
polerowa� technik�, kt�ra pozwoli omin�� tamte niebezpiecze�stwa, oto zadanie czekaj�ce na
odwa�nego, na mnie mo�e.
Wiktor u�miechn�� si� lekko, bo cho� s�ysza� podobne rozwa�ania nie po raz pierwszy, to
zawsze bardziej go bawi�a ni� irytowa�a emfaza, z jak� Albin je wyg�asza�. Nie mia� bynajm-
niej zamiaru podtrzymywa� tej rozmowy, doprowadza� j� do momentu gdy jak to zwykle
bywa�o, s�owa literatura, sztuka, tw�rczo��, zamienia si� w olbrzymiej�ce symbole, w nic ju�
nie znacz�ce � albo znacz�ce, dla ka�dego z nich inaczej poj�cia, kt�rymi �onglowa� b�d�
bez wytchnienia, zarzynaj�c skutecznie resztki swej mizernej dialektyki. Gadanina Albina i
tandetna pi�kno�� scenerii (ba! on w jaskrawoniebieskiej koszuli na tle r�owej �ciany) wy-
wo�a�y w nim reakcj� obronn�, wyczu� w tym wszystkim bana�, a dalej nieodrodn� siostr�
tego� � �mieszno��. Czu� panikarsk� troch� potrzeb� wyrwania si� z kr�gu s��w i przedmio-
t�w otaczaj�cych go bana�em. Nie ustrzeg� si� przy tym przesady, tak odrealni� t� zwyk�� w
ko�cu sytuacj�, �e trzymaj�c si� jak ob��kany g��wnego motywu swoich my�li, zamieni� ry-
nek w upiorny landszaft, w kt�rym oni stanowili �liczne, puco�owate figurynki z porcelany.
Sugestywno�� tego obrazu przekona�a go do tego stopnia, �e got�w by� wyg�asza� refleksje
przeciwstawne w tre�ci, ale r�wnie skrajne, co wynurzenia Albina. Powstrzyma� si� jednak.
� Chod�my ju�.
� Dok�d?
9
Wiktor wyliczy�: mieszkanie, Genek, a najpierw zaspokoi� g��d.
� G��d � powiedzia� Albin jakby zadowolony z pojawienia si� tego wyrazu � g��d? Ty
masz poj�cie, jakiego s�owa u�y�e�, jak je spospolitowa�e�. To, co w tej chwili by� mo�e
prze�ywasz, bulgotanie w �o��dku, skurcz kiszek i inne zwierz�ce podrygi organizmu nic
maja nic wsp�lnego z metafizyczn� niemal pomp�, g��bi� otwart� w umy�le przy odczuwaniu
prawdziwego g�odu. Cz�owieku, to� par� tylko pi�kniejszych chwil prze�y�em, mo�esz mi
wierzy�. To dzia�a jak narkotyk, jak mocna w�dka.
Jak to si� dzieje, �e s�owa na poz�r sensowne, poprawnie skonstruowane, efektowne na-
wet, staj� si� nagle md�e i nijakie. Szcz�tki my�li wyciekaj� z nich zostawiaj�c mas� bezu�y-
tecznych slogan�w, szeregi tych s��w d�wi�cz� pusto, obra�aj�co. Pozostaje niepotrzebne
zm�cenie ciszy. B�ysk zawodu i irytacji by� tak dotkliwy, �e Wiktor wsta� nie zwlekaj�c. Wy-
r�wna� noga dno plecaka i spojrza� pytaj�co na Albina.
� Id�, id� � roze�mia� si� tamten � �ucie to jedna z tych przyjemno�ci, z kt�rych si� bez-
karnie nie rezygnuje.
Z mnogo�ci potraw migaj�cych w podra�nionej g�odem pami�ci, z p�dz�cej tacy pe�nej
krwawych befsztyk�w, sznycli, indyczych piersi, plack�w z posypk�, knedli, zraz�w i pulard,
dosta�y im si� w ma�ym barze przy ulicy Krzywej tylko okruchy: cztery stwardnia�e bu�ki i
dwa kubki mleka. Jedli bez ochoty i po�piechu, a gdy wypili mleko, odsun�li wraz z talerzem
resztki czerstwego pieczywa i Wiktor rozsznurowawszy plecak wyj�� z niego dwa ogromne
jab�ka.
Uliczka, przy kt�rej mie�ci� si� bar, by�a w�ska, cienista i prawie pusta. Poszli ni� w d�, w
przeciwn� ni� do rynku stron�. Coraz mniejsze, przysadziste domki ods�ania�y drewniane
budy, poza kt�rymi cementowe urwisko sygnalizowa�o brudn� i podobn� �ciekowi rzeczu�k�.
Filigranowy mostek, biegn�cy nad ni�, by� za to autentycznym przyk�adem osiemnastowiecz-
nego klasycyzmu, Oparli si� o marmurow� balustrad� i spogl�dali na zbe�tan� wod� strumy-
ka. Ci��y�y im plecaki, wi�c je zdj�li i u�o�yli w kamiennych mszach znajduj�cych si� po
ka�dej strome mostu. Przejecha� obok rowerzysta, przebieg�y rozkrzyczane dzieci, potem po-
jawi�y si� dwie zgrabne dziewczyny, nie bez sympatii spogl�daj�ce na dwudniowy zarost Al-
bina.
� Popatrz, o tej porze ju� takie dziewczyny, mo�na sobie wyobrazi�, co b�dzie p�niej.
Albin nabra� g�o�no powietrza w p�uca.
� Masz zanadto uproszczone wyobra�enie o moich najistotniejszych w tej chwili pragnie-
niach, poza tym do�� trywialnie i obcesowo traktujesz te m�ode os�bki, kt�rych przychylno��
wzgl�dem nas, zaznaczon� w spojrzeniach, nale�a�oby oceni� jako co� znacznie wa�niejszego
ni� mo�liwo�ci kryj�ce si� zawsze w �agodnie zaokr�glonych p�aszczyznach brzucha czy w
wypuk�o�ciach grubej warstwy t�uszczu, tworz�cych po�ladki tych ma�ych. Zastanawiam si�,
sk�d w tobie taka zdecydowana negacja warto�ci istniej�cych, by� mo�e, poza sfer� cielesn�
w tych sympatycznych istotach. Rozebra�e� je w my�lach do naga, obna�y�e� bez skrupu��w
interesuj�c� ci� zwierz�co��, bez skrupu��w, do jakich zobowi�zuje ci� cho�by odrzucona
pow�oka z lekkich tkanin i sk�r skrojonych wedle aktualnych m�d i gust�w, kt�re s� przecie�
wizyt�wk� panuj�cej kultury, �wiadectwem jakiego� tam szczebla rozwoju istoty ludzkiej,
jakiego� niezaprzeczalnie ludzkiego �teraz�.
�miali si� przez chwil� ha�a�liwie jak zadowolone z udanego figla dzieci. Ta zabawna sce-
na mia�a tak�e drugie, niezale�ne od pojawiania si� dziewczyn, oblicze. Wiktor pami�ta�, �e
po�r�d wielu argument�w, kt�rymi nak�ania� Albina do tej podr�y, by�y r�wnie� efektowne
mira�e erotycznych przyg�d, jakie mia�y ich niechybnie spotka�. A wi�c pierwszy epizod
mieli ju� za sob�, wypada�o spokojnie czeka� na nast�pne.
Dochodzi�a dziewi�ta, gdy uliczk� okr��aj�c� rynek udali si� w kierunku rzeki, w lewo od
miejsca, gdzie nocowali. Na pla�y postanowili rozdzieli� si�. Rzucili monet�. Wiktor zawr�ci�
do miasteczka, by poszuka� dla nich mieszkania. Albin zataszczy� plecaki na sam brzeg, rzu-
10
ci� je pod krzakiem wysuszonych wiklin i zacz�� zdejmowa� buty z t�pym wyrazem twarzy i
desperacj� cz�owieka znu�onego. Stoj�c po kolana w wodzie wypoczywa�. Nie opodal, na
samym dnie nadrzecznej skarpy, gromada maluch�w �owi�a za pomoc� prymitywnych w�dek
rybki kilkucentymetrowej d�ugo�ci. Jeszcze dalej, ogrodzona metalow� siatk� rozpo�ciera�a
si� strze�ona pla�a, teraz prawie pusta. Ratownik w czapce z wielkim daszkiem p�yn�� ��dk� z
pr�dem, przestawiaj�c bli�ej brzegu boje ograniczaj�ce k�pielisko. Rzeka toczy�a si� wolno,
majestatycznie, wlok�a na powierzchni ga��zie i zbutwia�e szcz�tki pni. Pod mostem przyspie-
sza�a z pluskiem uderzaj�c w dno stalowych ponton�w, utrzymuj�cych na wodzie zakotwi-
czon� tam pog��biark�. Ludzie przewieszeni przez barierk� mostu z ciekawo�ci� obserwowali
grubego mechanika krz�taj�cego si� po pok�adzie, potem zach�ceni przez dzieci rzucali drob-
nymi kamykami i pluli, staraj�c si� trafi� w sam czubek tej bry�y mi�sa wrzeszcz�cej i bezsil-
nie miotaj�cej si� w dole.
Albin odpocz�wszy troch� postanowi� zaj�� si� swoim wygl�dem. Umy� twarz, z�by, ogo-
li� si� cierpi�c przy tym okropnie, potem polaz� w krzaki. Wraca� zadowolony z osi�gni�tej
przez organizm harmonii, rozmy�laj�c o pewnym pomy�le, kt�ry mu przyszed� do g�owy za-
raz po przebudzeniu. Mog�oby to by� opowiadanie albo nowela: ona, co� na kszta�t tych pie-
kielnie zdolnych, ale rybiowatych istot, bawi�cych si� neutronami, plazm�, antycz�steczkami,
on, nie dorastaj�cy poziomem umys�owym do �wiata, w kt�rym �yje ona... jaki� wypadek
zmieniaj�cy ten porz�dek na przewrotnie psychologicznych zasadach, na przyk�ad on ratuje j�
z topieli w czasie urlopu nad morzem, incydent pozostawia niezatarty �lad � strach i jego naj-
gorsz� konsekwencj� � obrzydzenie do niej, wstr�t prze�ywany na nowo z ka�d� pr�b� zbli-
�enia...
Przystan�� zatrzymany ha�asem dobiegaj�cym z bliskiej odleg�o�ci. Od strony rzeki mi�-
dzy k�pami wiklin przedziera�o si� z wrzaskiem stado g�si pop�dzane przez m�od� kobiet� w
niebieskiej sukni. Jej grube, mi�siste nogi pob�yskiwa�y golizn�, pantoflami trzymanymi w
prawej r�ce wymachiwa�a nad g�gaj�c� gromadk�. G�si przekoleba�y si� przez �cie�k� i po-
bieg�y dalej rozsypuj�c si� w tyralier� bia�ych kupr�w. Dziewczyna zatrzyma�a si� na chwil�,
by w�o�y� buty. Czyni�a to bardzo wolno i troskliwie, stoj�c na jednej nodze tar�a d�oni� za-
kurzon� stop� i dopiero wtedy wciska�a na ni� staromodny pantofel z ��tej sk�ry, na wyso-
kim korkowym obcasie. Albin sta� kilkana�cie krok�w od niej i gapi� si� w os�upieniu na wy-
soko ods�oni�te uda. Dziewczyna zaj�ta sob� nie zauwa�y�a go najpierw, lecz podczas kolej-
nego sk�onu mign�y jakie� nogi w jej polu widzenia. Odwr�ci�a si� z szerokim u�miechem:
� Dzie� dobry.
Ujrza� pospolit�, wulgarn� nawet twarz, du�e kolczyki w uszach.
� Dzie� dobry � b�kn�� niepewnie, czuj�c si� jak uczniak przy�apany na podgl�daniu.
Przemkn�� szybko obok dziewczyny. Przed zakr�tem obejrza� si�, jakby chcia� sprawdzi�, czy
to nie by�o z�udzenie. Obraz trwa� niezmieniony, niczym zatrzymana klatka filmowa. Odwr�-
ci�y si� tylko role, teraz on odchodzi�, a tamta kobieta, Lola, Gryzelda, Maria kiwa�a mu ze
smutkiem d�oni� na po�egnanie, rozpuszcza�a z bole�ci w�osy, chyli�a czo�o w �a�obie. Pr�-
bowa� dalej rozwin�� to wyobra�enie, ale widok grubonogiej, u�miechni�tej dziewczyny by�
zbyt konkretny, by si� to mia�o uda�. Znowu opad�o go znu�enie � za du�a porcja wra�e� jak
na jeden ranek. W g�owie kot�owa�o si�, bulgota�y szcz�tki my�li, bezsensownie zgrupowane
s�owa: cuda, buda, uda, rynki, szynki, obrzynki, skrzynki, �cie�ki, brze�ki, rowy, krowy, mo-
wy, to wy, my, ty... rozproszone fragmenty zda� opasywa�y go sugestywn� melodyk�, uk�a-
da�y si� w przekornie �wi�skie historyjki niczym z Aretina czy Boccaccia. Mia� wra�enie, �e
g�upieje.
11
Przypominasz sobie: rozleg�a tafla szk�a z czerwieniej�cym uko�nie napisem LODY, twarz
Ma�ego Piotrusia za szyb�, ��ta ok�adka ksi��ki le��cej przed tob� � banalna sceneri� decy-
zji, kt�r�, podniecony i o�mielony blisk� godzin� odjazdu, baga�em czekaj�cym ju� na dwor-
cu, sformu�owa�e� z tak� jasno�ci� i stanowczo�ci�. Mam dwadzie�cia lat, powiedzia�e� sobie,
niewiele do stracenia, sporo do uzyskania, wiele do zapomnienia. Jej przeznaczy�e� t� ostatni�
rol�, wiedz�c, �e b�dzie to najlepsza pr�ba rzetelno�ci twych zamierze�, najlepszy spraw-
dzian odwagi, z kt�r� przyst�pujesz do porz�dkowania swojego �ycia. (Odwaga s��w te� by�a
elementem pr�by, �ycie, sens �ycia, przysz�o�� � jak�e te s�owa ci� dot�d onie�miela�y.) To
postanowienie wyda�o ci si� najpierw obrzydliwie heretyckie, potem jak zakazany owoc za-
cz�o przyci�ga�, kusi� mira�ami spodziewanych korzy�ci, mo�liwo�ciami innych wybor�w
(innych kobiet mo�e), wreszcie zaprowadzi�o ci� tutaj, posadzi�o przy kamiennym stoliku i
kaza�o czeka�.
By�e� ju� tam � pan Bratek z WZG �Kawiarnie, bary, biura� ze zdziwieniem stwierdzi�, �e
kto� wpad� do bramy i pomkn�� na g�r� z szybko�ci� zbyt wielk� dla jego zm�czonych oczu �
na drugim pi�trze przystan��e�, by uspokoi� oddech � kpiarskim ruchem poprawi�e� nieist-
niej�cy krawat � wyjrza�e� bezmy�lnie przez okno � pami�� z upodobaniem notuj�ca szcze-
g�y zarejestrowa�a i ten widok � w centrum podw�rka rozbabrany �mietnik w otoczeniu chu-
dych lip, pod �cian� rozkraczony stalowosiny motocykl � lekki op�r bakelitowego guzika �
skrzekliwy terkot dzwonka � przez kilkana�cie sekund uda�o ci si� pokry� zdenerwowanie
wymuszon� nonszalancj� � potem wiedzia�e� ju�, �e t� drog� b�dziesz musia� powt�rzy�. Z
kawiarni po przeciwleg�ej stronie ulicy gapi�e� si� w kierunku znajomej bramy, podpieranej
cielskami kamiennych olbrzym�w, widzia�e� sto�ek pana Bratka otoczony gromadk� kot�w.
Popchnie mnie �artobliwie do swojego pokoju albo powie uspokajaj�co � nie ma go,
oczywi�cie, usi�d� na brzegu fotela, akcentuj�c w ten spos�b za�o�ona kr�tko�� wizyty, ona z
kromk� chleba w ustach i z fili�ank� w d�oni albo te� unurzana po �okcie w farbie, spyta, czy
co� si� sta�o, wetknie mi kaw� w r�k� i pop�dzi odebra� telefon, a ja rozgl�daj�c si� po raz
ostatni zapewne po tym pokoju zagraconym stosami projekt�w i naczyniami z surowej gliny,
wa�y� b�d� na j�zyku s�owa, kt�re w chwil� p�niej wypowiem nie patrz�c jej w twarz. Wyj-
d� pospiesznie, biegiem po schodach w d�, tramwaj, poci�g, potem ju� nie tak �atwo wr�ci�.
Dosiad� si� do ciebie Ma�y Piotru�, poeta i metafizyczna kurwa, jak si� sam okre�la� po
pijanemu. Pali� twoje papierosy, pi� postawion� przez ciebie kaw� i oszukiwa� tw�j niepok�j
paplanin� o przyjemno�ciach i sukcesach, jakie mia�y go wkr�tce spotka� w zwi�zku z licz-
nymi publikacjami jego wierszy. Z zaaferowan� min� przytacza� obszern� i efektown� list�
naszpikowan� has�ami dla wtajemniczonych: poufa�ymi nazwami pism i towarzyskimi przy-
domkami ich redaktor�w, szczeg�owymi obliczeniami wiersz�wek i godzinami otwarcia kas.
S�ucha�e� go, zdawkowym u�miechem kwituj�c kolejne rewelacje, ale widzia�e� przede
wszystkim t� bram� i ludzi pozdrawiaj�cych pana Bratka, salutuj�cego w odpowiedzi z po-
wag� godn� czas�w, w kt�rych ten spos�b powitania powszechnie obowi�zywa�. Powiesz:
przyczyny s� chyba zbyt proste, �eby je ujawnia� i powiesz: zwyk�e k�amstwo, bo to ich psy-
chologiczna otoczka jest zbyt kompromituj�ca, by� mia� odwag� przyzna� si� do niej. Dalej
spr�bujesz si� zas�oni� konieczno�ci�, tak trzeba, by� mo�e ci� krzywdz�, ale tak trzeba. Bzdu-
ra! Odb�dzie si� to raczej za pomoc� zda� kr�tkich, krztuszonych z wysi�kiem, ze �wiadomo-
�ci�, �e wyra�aj� tylko strz�p, nieudany fragment spl�tanych my�li. Potykaj�c si� o ka�de �by�
mo�e, jednak�e, raczej, chyba, bym, by�, by�, o te wszystkie formy j�zykowego tch�rzostwa,
dotrzesz wreszcie do s��w do�� jednoznacznych, by jej ujawni�y sens twojego be�kotu.
Poderwa�e� si� nagle � w prostok�cie szyby znajoma sylwetka. Dotkn�a czupryn� jasnych
w�os�w g�rnej kraw�dzi L, ledwie musn�a opalonym, ramieniem Y. Pan Bratek z WZG
�Kawiarnie, bary, biura� musia� zrzuci� z siebie zbyt natarczywego kota, by si� jej odk�oni�.
12
Przerwa�e� Piotrusiowi wp� zdania i zacz��e� si� �egna� z tak� mina, �e tamten, podejrze-
waj�c jaki� pope�niony bezwiednie nietakt, jeszcze przez chwil� siedzia� zaaferowany. Do-
tar�e� tylko do drugiego pi�tra. Schodzi�e� rozczarowany sob�, zdeprymowany pierwsz�, tak
dotkliw� pora�ka. Pani Docent by�a mocno zaskoczona twoja wizyta, cho� nie dawa�a tego po
sobie pozna�. Na dworcu wypi�e� cztery kufle piwa i niemal pijanego wepchn�li ci� do poci�-
gu przygodni znajomi. Przypominasz sobie...
By� mo�e Wiktor dlatego wybra� siwego staruszka spo�r�d wielu tubylc�w kr�c�cych si�
wok� autobusowego dworca, �e stary podobny by� do postaci dobrotliwych s�ug z melodra-
matycznych film�w ogl�danych w dzieci�stwie. Mo�e jednak uleg� po prostu natarczywo�ci
chrypi�cego g�osu, sugestywno�ci i apodyktyczno�ci tonu, kt�re, k��c�c si� wyra�nie z, siel-
skim przypomnieniem, mia�y w pierwszej chwili moc zaskoczenia.
� Chod� pan za mn� � rozkaza� stary i ruszy� w wiadomym sobie kierunku z chy�o�ci� tak
niespodziewan�, �e Wiktor ledwie m�g� dostroi� swe zesztywnia�e nogi do tempa; marszu czy
raczej biegu tamtego.
� Ile tych pokoj�w?
� Jeden tylko.
� Jeden?
� Jeden.
Dziadek chrz�kn�� pogardliwie i postukuj�c lask� o bruk p�dzi� dalej. Doszli do ko�ca
S�onecznej i skr�cili w g��b piaszczystej ulicy bez nazwy. Przystan�li przed p�otem jednego z
bli�niaczych domostw. Wewn�trz nieforemnego podw�rza p�kata stodo�a b�yszcza�a w s�o�-
cu blacha wisz�cych na niej wiader i miednic.
� Anielakowa! � chrypn�� dziadek niewyra�nie, splun�� i wrzasn�� �mielej: � Anielakowa!
Brudny kogut podobny do mechanicznej zabawki kr�ci� si� po podw�rzu, gwa�townymi
ruchami szyi pr�buj�c nada� swemu cia�u pozory m�odzie�czej werwy i dynamizmu. Kr��y�
wok� zardzewia�ego p�uga, ostukiwa� go dziobem, potem zbli�y� si� do schod�w, podskoczy�
raz, drugi raz, na kamiennym szczycie zakrzycza� przera�liwie i rozpostar� skrzyd�a. Zaskrze-
cza� ponownie, uderzony otwieranymi z rozmachem drzwiami. Na ganek wysz�a gruba ko-
bieta w poplamionym fartuchu.
� Ma pani jakie pokoje?
� Pewnie, �e mam. Dla tego pana?
� Tak � powiedzia� Wiktor i doda� zaraz � jest ze mn� kolega.
� Dobrze, mam taki pokoik, na pewno b�dzie w nim panom dobrze � ucieszy�a si� Aniela-
kowa i zanim zd��y� zaoponowa�, krzykn��, �e chce najpierw obejrze� ten pok�j, ustali� wa-
runki, cen�, znik�a w g��bi domu. Zastanawia� si� przez chwil�, czy nie szuka� dalej, ale nie
mia� na to specjalnej ochoty. Uzna� wi�c, �e to miejsce nie jest gorsze od innych i z ponur�
ciekawo�ci� rozmy�la�, kt�r� cz�� proponowanej mu wsz�dzie alternatywy znajdzie tutaj �
brudny pok�j czy skandalicznie wysok� cen�. Stary nie da� mu wiele czasu do namys�u.
� Sto!
� Co, sto?
� Z�otych si� nale�y � stukn�� kij z�owieszczo, zw�zi�y si� z�o�liwe oczka.
� Co pan, jak to?
Koniec kija unosi� si� gro�nie wy�ej.
� No, ju�!
Wiktor pr�bowa� broni� w sobie resztek zdrowego rozs�dku, ale stary ju� si� zachybota�
we w�ciek�ym krzyku, zamierzy� lask�.
� Z�odziej! �apa�!
13
Wiktor instynktownie uskoczy�, ci�gle jeszcze nie wierz�c w realno�� tak niezwyk�ego
epizodu, gdy jednak koniec kija zafurkota� obok jego ramienia, przesta� si� namy�la� i po-
mkn�� co si� w g��b ulicy. Na szcz�cie ko�czy�a si� ona niedaleko, przechodz�c w piaszczy-
st� drog�, otoczon� g�stym brzozowym zagajnikiem. Stary bieg� ha�a�liwie, charcza� w�cie-
kle, kl�� i nawo�ywa� do po�cigu. Uda�o mu si� jednak zach�ci� tylko dwoje bosych dzieci,
kt�re podskakiwa�y poza zasi�giem kija, robi�c z�o�liwe miny. Ulica by�a prawie pusta, a
nieliczni przechodnie woleli nie wdawa� si� w awantur�, kt�rej istoty, b�d� co b�d�, nie znali.
Wiktor rozko�ysany biegiem wygl�da� dostatecznie gro�nie, by wybi� im t� kie�kuj�c� cho�by
my�l z g�owy. Tak mniej wi�cej pomy�la� emerytowany ksi�garz Sztein, obserwuj�cy z dale-
ka ca�� t�, dla niego pantomimiczn�, scen�. Spojrzawszy na zegarek utwierdzi� si� w swej
decyzji nieinterweniowania, spacer si� przed�u�y� i od pi�ciu ju� minut czekali na niego w
�Stylowej� przyjaciele, dziwi�c si� pewnie i niepokoj�c. Min�� wi�c rozz�oszczonego sta-
ruszka i stanowczym krokiem pod��y� w kierunku rynku, sygnalizowanego st�d wystaj�cymi
ponad placem, ciemnymi dachami dom�w. Starzec wkr�tce zrezygnowa� z pogoni, przysta-
n��, podci�gn�� opadaj�ce spodnie, strzepn�� d�oni� zakurzone nogawki i ruchem tym jakby
strz�sn�� z siebie niedawn� w�ciek�o��, bo po chwili ju� uspokojony, milcz�cy, ruszy� �ladem
pana Szteina. Dzieci sz�y za nim przez pewien czas, ale potem rozczarowane zawr�ci�y.
Kopi�c zardzewia�e puszki i kolorowe kapelusze niejadalnych grzyb�w, Wiktor przeczeka�
kilkana�cie minut w g��bi zagajnika. Nie s�ysza� ju� wrzask�w starca, ale nie by� pewny, czy
to nie zag�usza wszystkiego �omot w skroniach. Pogodzi� si� bezwiednie z absurdalno�ci�
sytuacji, podda� si� jej bezsensowi, zamiast j� opanowa�, ujarzmi� i sprowadzi� do w�a�ci-
wych rozmiar�w. U�wiadomi� to sobie id�c brzegiem ulicy, kt�r� niedawno m��ci� w grote-
skowym biegu. Ko�o zabudowa� Anielakowej pr�bowa� si� nawet oburzy� na siebie, ale nie
zd��y� tego zrobi� � s�ysz�c g�o�ne krzyki za sob� przesadzi� bez namys�u p�ot, we wrzasku
koguta przelecia� przez podw�rze i wpad� do mrocznego wn�trza stodo�y. Potkn�� si� w progu
i zginany przez zapowied� upadku bieg� dalej, a� uderzywszy o jak�� mi�kk� przeszkod�
rymn�� w stert� siana. Z�ocista fontanna kurzu i okrzyk cichy jak westchnienie. Natrafi� d�oni�
na co� ch�odnego, smag�ego jak noga kobieca. Dziewczyna poruszy�a si� gwa�townie.
� St�uk�am przez pana �wie�e jajka � powiedzia�a z wyrzutem.
M�czy� si� przez chwil� usi�uj�c powstrzyma� wybuch weso�o�ci, kot�uj�c� si� ju� w gar-
dle strug� be�kotliwego �miechu.
� Przepraszam � wykrztusi� wreszcie.
Dziewczyna u�miechn�a si� odrobin� wstydliwie, ostro�nie, jakby niepewna jego reakcji.
� To pan b�dzie u nas mieszka�?
� Tak. Ja.
Wsta�a obci�gaj�c sp�dnic�. Mog�a mie� najwy�ej szesna�cie, siedemna�cie lat. U�miech-
n�a si� ponownie, wycieraj�c w siano d�onie pobrudzone lepk� mazi� i wybieg�a ze stodo�y
wysoko unosz�c ramiona. By�o w tym ge�cie co� niepokoj�co znajomego, co� zaskakuj�cego
pami�� niejasnym przypomnieniem podobnej chwili w bezimiennym mie�cie na trasie ich
podr�y, gdzie ci�ar�wka zatrzyma�a si� dla uzupe�nienia paliwa. Pili w po�piechu gor�c�
herbat� w najbli�szej kawiarni. Gablota z ciastkami, wazon z nad�amanym kwiatem, r�kaw
osrebrzony popio�em � k�tem oka ledwie zasygnalizowane przedmioty uformowa�y si� nagle
w ram� obrazu, kt�ry sparali�owa� go na moment niespodziewan� iluzj�. Schylona posta�
kobieca przy s�siednim stoliku, p�kole biodra obci�ni�te szar� tkanin�, lewa r�ka podtrzy-
muj�ca jasne w�osy, podczas gdy prawa dotyka pod�ogi w poszukiwaniu paczki zapa�ek le��-
cej tam od sekundy. Uk�ucie iluzji by�o kr�tkie jak ruch tej dziewczyny (ukaza�a twarz za-
czerwienion� chwilowym wysi�kiem, nieznan�, obc�), jednak poruszy�o w nim drzemi�cy
dot�d niepok�j, oswobodzi�o t�umiony l�k przed czekaj�cym go spotkaniem. Teraz to uczucie
by�o niepor�wnanie s�absze, przyt�pione zoboj�tnieniem i weso�o�ci�. Mimo to zrozumia� je
niemal jak ostrze�enie i postanowi� niezw�ocznie odnale�� Hank�. Czu� si� jednak znu�ony i
14
gdy tylko przelotne przypomnienie rozp�yn�o si� w powodzi innych my�li i skojarze�, sta-
nowczo�� podj�tej przed chwila decyzji wyda�a mu si� mocno przesadzona. Nie by� jeszcze
gotowy do takiego spotkania, a zreszt� teraz, tak ona jak i ca�a ta romansowa historia, z kt�rej
chcia� si� wywik�a�, ma�o go obchodzi�y. Przyjecha� tu odpr�y� si�, wypocz��. Reszta jest
wymys�em zdziecinnia�ej wyobra�ni, sztucznie podtrzymywan� fikcj�. U�o�y� si� wygodnie
w sianie i za�o�ywszy d�onie pod g�ow� wpatrywa� si� w ciemne o�ebrowania dachu. Ju�
walcz�c ze snem przypomnia� sobie pani� Docent i przesta� by� pewny, �e Sztein istnieje na-
prawd�. Przy jej zawodowym prawie poczuciu humoru...
� Id�c do was, drodzy przyjaciele � m�wi� pan Sztein sadowi�c si� wygodnie za sto�em �
mia�em okazj� uczestniczy� w zdarzeniu, kt�re poruszy�o mnie do g��bi, mimo i� sens jego
jest mi w�a�ciwie nieznany. Ot� wyobra�cie sobie biegn�ce ulic� postacie: m�odego, dobrze
zbudowanego ch�opca i pomarszczonego staruszka. Jak�e sobie zakpi�a natura z tych dw�ch,
pierwszemu ka��c ucieka�, drugiemu goni� go � pomy�la�em najpierw. Dopiero gdy straci�em
z oczu t� dziwn� par�, dopiero wtedy, o paradoksie, ujrza�em j� w imaginacji tak�, jak� by�a
w istocie. To by�, prosz� was, niemal alegoryczny obraz, goni�cy i goniony przeobrazili si� w
symbole nie okie�znanej si�y i �ywotno�ci istoty ludzkiej. Inaczej trudno mi to nazwa�. A�
przystan��em oszo�omiony t� nag�� my�l� i, przyznaj�, uczucie to nie opu�ci�o mnie dot�d.
� O, ma pan na pewno racj� � odezwa� si� z pewn� ironi� Historyk, siwy, przystojny jesz-
cze m�czyzna, bojkotowany przed wojn� towarzysko za cynizm i sofistyk�. � Jednak�e,
m�wi�c o �ywotno�ci ludzkiej dodajmy, �e chodzi tu tylko o �ywotno�� tej zewn�trznej po-
w�oki, kt�r� nazywamy cia�em, a wi�c w gruncie rzeczy czego�, co w nas najbardziej zwie-
rz�ce. Jest to wi�c, panie Sztein, �ywotno�� owej pl�taniny �ci�gien, ko�ci, mi�sa i � �luzu
obci�gni�tej sprytnie sk�r�, i to wyda�o si� panu takie wznios�e. Wyobra�am sobie � ci�gn��
dalej nie zwa�aj�c na przesadnie oburzon� min� ksi�garza i na jego gesty, kt�rymi domaga�
si� g�osu � wyobra�am sobie ska�� pa�skiego oszo�omienia, gdy us�yszy pan ode mnie pewn�
historyjk� dla ilustracji pogl�du, jaki przed chwil� wyrazi�em. Ot�, wertuj�c swego czasu
XVII � wieczne akta rady miejskiej, natkn��em si� na opis przedziwnej egzekucji, odbytej
bodaj�e w 1642 roku. Szczeg� mo�e niewa�ny, ale pami�tam go, gdy� sam by�em t� spraw�
wielce zafascynowany. S�uchajcie, panowie: niejaki Jakub Sm� za kradzie�e, liczne morder-
stwa i za zorganizowanie bandy rabusi�w b�d�cej postrachem okolicy zosta� skazany prawo-
mocnym wyrokiem s�du na �mier� w m�czarniach. Z egzekucj� w tamtych czasach nie by�o
k�opotu, gdy�, jak wiadomo, na zamku znajdowa� si�, �e tak powiem, etatowy kat. Z wielkim
te� zainteresowaniem oczekiwano dnia jarmarku, w czasie kt�rego mia�a si� odby� uroczy-
sto��. Pan si� mo�e u�miecha� (wcale si� nie u�miecham � zmartwi� si� pan Sztein), ale wte-
dy obchodzono takie historie z wielk� pompa. Osobi�cie nawet s�dz�, �e nie jest to najgorszy
spos�b z�o�enia ho�du odchodz�cym z tego marnego pado�u. No wi�c Jakub, jak przysta�o na
dzielnego zb�ja, trzyma� si� krzepko, he, he, dop�ki nie obci�li mu r�k. Zawy� jednak dopie-
ro, gdy zacz�to polewa� mu plecy rozpalonym woskiem i tak przygotowan� sk�r� nacina� i
�ci�ga� pasami. Nadziei t�um�w nie zawi�d�. Co ciekawsze ten ludzki kad�ub bez r�k i bez
n�g, w b�aze�skiej czapce wci�ni�tej mu na krwawi�c� g�ow� przez kogo� z t�umu, �y� jesz-
cze pi�� godzin i, co za�wiadczono w urz�dowym dokumencie, l�y� k�tem ust gawied�, ogl�-
daj�c� go ze strachem. Nieznany kronikarz, kt�ry musia� by� domowej roboty psychologiem,
a po trosze i filozofem, dodaje tutaj co� w rodzaju: �Przez tak� �mier� zacz�o wielu ogl�da�
swoje �ycie i lepszymi si� stali�. Prawdziwo�� tego zdania jest oczywi�cie do�� z�udna, ale
potrafi� doceni� wychowawcze pobudki, kt�re kierowa�y moim anonimowym poprzednikiem.
Macie wi�c, panowie, wystarczaj�co barwny przyk�ad, jak �elazna potrafi by� pow�oka, w
kt�rej, chc�c nic chc�c, tkwimy.
15
� Za przeproszeniem, c� to znaczy �chc�c nie chc�c� � zirytowa� si� pan Sztein.
Historyk wyd�� pogardliwie wargi.
� O, w tym wypadku nic takiego, ot zwyk�a figura retoryczna, takie powiedzonko, nic wi�cej.
Zanim ksi�garz zd��y� uporz�dkowa� rozpierzch�e my�li i oskar�y� Historyka o niedo-
rzeczn� interpretacj� zrelacjonowanych wydarze�, wtr�ci� si� polonista Cackowski.
� Przypomina mi to histori�, kt�r� przytoczy� by� kiedy� Anatol France, w jednej ze swo-
ich ksi��ek.
� Przyjaciele, bez przesady � zaprotestowa� Sztein � intencje, z kt�rymi zaczyna�em roz-
mow� na interesuj�cy nas temat, by�y po stokro� szlachetniejsze ni� te, kt�re powoduj� wami.
Nie wulgaryzujmy tak przecie� subtelnego zagadnienia.
� Dajmy lepiej spok�j intencjom � zauwa�y� Historyk � zanim si� zacznie kogo� os�dza�,
trzeba go najpierw wys�ucha�.
Sztein pobity tym argumentem zamilk�, wyrazem twarzy daj�c jednak do zrozumienia, �e
podtrzymuje sw�j sprzeciw.
� A zatem za panowania Ludwika Sprawiedliwego � podj�� Cackowski wysokim, mono-
tonnym g�osem erudyty � w Burgundii pewna kobieta szlacheckiego pochodzenia � szczeg�
ten ma w tej sprawie niejakie znaczenie � urodziwszy dziecko, owoc rzekomego gwa�tu, udu-
si�a je w chwili rozpaczy. Zgodnie z nakazami prawa mia�a by� za to �ci�ta, w odr�nieniu
bowiem od przest�pc�w pospolitych, gin�cych na szubienicy, osoby szlacheckiej krwi �cina-
no. By podkre�li� ohyd� jej czynu, a mo�e i z pobudek mniej szlachetnych, w�adze kaza�y
prowadzi� skazan� przez miasto w upokarzaj�cej p�tli na szyi. Rzeczy makabryczne zacz�y
si� dopiero na miejscu strace�. Od pocz�tku uwag� widz�w zwr�ci�o dziwne zachowanie ka-
ta. Skar�y� si� on g�o�no na swe zdrowie, pada� przed skazan� na kolana, prosz�c j� i wszyst-
kich o przebaczenie. Przyczyna tej cokolwiek dziwnej pro�by wyja�ni�a si� w chwil� p�niej.
Pierwsze uderzenie topora rozp�ata�o biednej dziewczynie rami�, drugie, przy pogr�kach i
przekle�stwach t�umu oburzonego na to partactwo, nadr�ba�o jej kark zamiast go przeci��.
Kat upad� nieprzytomny razem ze skazan�. Posypa�y si� pierwsze kamienie. Mnisi asystuj�cy
przy egzekucji umkn�li, widz�c, co si� gotuje. Wtedy �ona kata, kt�ra towarzyszy�a, a i po-
maga�a m�owi, nie mog�c znale�� topora, schwyci�a zemdlon� i zacz�a j� dusi� przy pomo-
cy znanego nam ju� sznura. Tamta zacz�a si� broni� ostatkiem si�, pr�bowa�a odepchn��
pochylaj�ce si� nad ni� widmo. Wyobra�cie sobie, panowie, �e to jeszcze nie wszystko. �
Cackowski przerwa� na moment, by odkaszln�� i wypi� �yk kawy. � Ot� gdy duszenie nie
da�o rezultatu, tu powinienem przeprosi� za bezbarwny styl tego opowiadania, c� bowiem
znaczy ten utarty zwrot �da� rezultat� wobec tre�ci, jakie ma wyra�a�, a wi�c gdy duszenie
nie da�o rezultatu, kacica �ci�gn�a ofiar� z pomostu i ogromnymi no�ycami usi�owa�a prze-
ci�� jej krta�.
� Niesamowite � wykrzykn�� Historyk. � Wprost niesamowite!
Ksi�garz spojrza� na niego z niesmakiem.
� Pan myli reakcje, przyjacielu. Tu nale�y raczej �ciszy� g�os nad n�dz� ludzkiego okru-
cie�stwa, ni� si� nim fascynowa�.
� Pozw�lcie doko�czy� � u�mierzy� zbyt wczesn� dyskusj� Cackowski. � Uratowa� skaza-
n� t�um, kamienuj�c w swej w�ciek�o�ci kata i jego krwio�ercz� ma��onk�. Owa� nieszcz�sna
ofiara opr�cz ran, o kt�rych ju� wiemy, mia�a jeszcze kilkana�cie innych, zadanych jej w fer-
worze walki, jaka toczy�a si� wok� pomostu. U�askawiona p�niej przez kr�la, do�y�a staro-
�ci w jednym z klasztor�w po�udniowej Francji. Tyle opowiada stary, ale zawsze dobrze poin-
formowany France, tyle ja za nim.
Historyk ostentacyjnie g�o�no wytar� nos, ale nie kwapi� si� do zabrania g�osu. Sztein
prychn��:
� Wypada mi tylko powt�rzy�, n�dza ludzkiego okrucie�stwa jest r�wnie wielka jak pot�-
ga ludzkiej cnoty.
16
� Patetyczne frazesy � mrukn�� Historyk. � Niech pan nie b�dzie takim idealista. Ta for-
mu�ka znaczy tyle, co ka�da inna, a fakty pozostaj� faktami. Nie ma si� co krzywi� z obrzy-
dzenia, moja wersja cz�owieka jako pl�taniny �ci�gien i ko�ci jest o wiele bli�sza �ycia ni�
proponowana przez Dana, uskrzydlona tak zwanym humanizmem duszyczka. A propos, czy
wiedz�, panowie, �e w �redniowieczu nie wyobra�ano sobie duszy inaczej jak w postaci w�-
satego draba, no, w ka�dym razie jako czego� rodzaju m�skiego. Ma�o tego, okazuje si�, �e
tak dla nas oczywisty niewie�ci albo czasem bezp�ciowy wygl�d anio�k�w i uzbrojonej w
kos� �mierci zafundowa�y dopiero epoki do�� nam bliskie, wcze�niej te sympatyczne istoty
by�y bez w�tpienia p�ci m�skiej. Mniejsza o anio�ki, ale ta przemiana p�ci poczciwej kostuchy
ma w sobie sporo pikanterii. Od czas�w tamtej rewolucyjnej zmiany, rola kobiety w spo�e-
cze�stwie wzrasta� zacz�a niepomiernie szybciej ni� dawniej.
Panowie milczeli, pochyleni g��boko nad stolikiem, region rozwa�a�, w jaki Historyk nie-
dwuznacznie wkracza�, by� im jak najbardziej obcy. Sprawca konsternacji wiedzia� o tym
tak�e, bo zanim wsta�, by si� po�egna�, rzuci� Szteinowi par� weso�ych s��w przeprosin i za-
powiedzia�, �e najdalej jutro przyt�oczy go �elazn� argumentacj� i przeci�gnie na swoj� stron�
w ich sporze, je�li oczywi�cie �dopu�ci mnie pan do s�owa�.
� Mi�y cz�owiek � powiedzia� Sztein, gdy tamten znikn�� w drzwiach, a uzupe�ni� t� opini�
po d�ugiej chwili milczenia, ju� w obecno�ci pani Jadzi nudz�cej si� dot�d w bufecie � mi�y,
tylko jaki� taki p�kni�ty w �rodku, dziwny.
Zabrali skrupulatnie odliczon� reszt� i podnie�li si� z krzese�. Opr�cz nich nic by�o w tej
salce nikogo.
� C� pan chce � odezwa� si� Cackowski, gdy znale�li sio na rynk