13449

Szczegóły
Tytuł 13449
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13449 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13449 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13449 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EWA NOWACKA ŚLICZNA TAMIT ILUSTRACJE: MAGDALENA PILCH Tekst © copyright by Ewa Nowacka Ilustracje © copyright by Magdalena Pilch © Wydawnictwo „Jaworski" 01-391 Warszawa, ul. A. Krzywoń 6/45 ISBN 83-88797-53-0 Dział handlowy tel./fax 862-40-36 Egipt był częścią tak zwanego „urodzajnego półksiężyca"', którego kształt wyznaczały wielkie starożytne kultury skupione w dolinach Eufratu, Tygrysu i Nilu. Kultura Egiptu jest prastara, dynastie królewskie pojawiają się tutaj już na początku trzeciego tysiąclecia przed naszą erą, z trzeciego tysiąclecia pochodzą też piramidy, symbol Egiptu. Lecz w drugim tysiącleciu Egipt dostał się pod władzę Hyksosów, w latach 1700-1555 p.n.e. panowali nad Egiptem najeźdźcy, chlubiący się tytułem „władców młodych żołnierzy". Walkę Hyksosom wydali Ahmos I i Amenhotep I. Kim byli ci, którzy wyzwoli Egipt z trwającej blisko dwieście lat niewoli? Nie wiadomo, ale byli to ludzie energiczni i wiedzieli, jaki cel im przyświeca. Oni to założyli XVIII dynastię, wypędzili najeźdźców, zjednoczyli pod swoim berłem z powrotem Dolny i Górny Egipt. Trzecim z kolei faraonem XVIII dynastii był Totmes I, wybitny wódz i polityk. Miał on syna, który przeszedł do historii jako Totmes II, i córkę Hatszepsut. Totmes II i Hatszepsut byli przyrodnim rodzeństwem, lecz mimo bardzo bliskiego pokrewieństwa ożeniono ich, gdyż taki zwyczaj istniał w egipskich rodach królewskich dla zapobiegania walkom o dziedzictwo tronu. Nie było to szczęśliwe i udane małżeństwo. Wiadomo nam tylko, że Totmes II porzucił swoją młodą małżonkę dla innej dziewczyny, że syna zrodzonego z tego związku kochał tak bardzo, iż dobrowolnie zrzekł się tronu, by zapewnić Totmesowi III panowanie po sobie. Jego plany udaremniła Hatszepsut, która korzystając z tego, że Totmes III był małym dzieckiem, sama sięgnęła po władzę. Wielu historyków nazywa ją „pierwszą wielką kobietą w dziejach". Za jej panowania została zorganizowana słynna wyprawa do bożej krainy Punt. Pamięć o tej wyprawie przetrwała przez tysiąclecia. Historycy do dzisiejszego dnia spierają się o to, gdzie właściwie znajdowała się kraina Punt. Jedni umiejscawiają Punt na Półwyspie Arabskim, inni dowodzą, że było to Somali, a są i tacy, którzy twierdzą, że Punt leży nad rzeką Zambezi w Afryce południowo-wschodniej. Za tą ostatnią hipotezą, chociaż wydaje się fantastyczna, przemawia wiele poważnych dowodów. Śladem po wyprawie do krainy Punt są słynne freski w Dolinie Deir el-Bahari. Jak wiecie, w owych czasach nie istniał jeszcze Kanał Sueski i nie można było przepłynąć z Morza Śródziemnego do zatoki Akaba i dalej na Morze Czerwone. Jednak Egipcjanie stale używali dwóch dróg, by żeglować po Morzu Wielkim Zielonym (tak nazywali Morze Czerwone). Jedna z nich prowadziła z Koptos do portu Koseir nad Morzem Czerwonym, gdzie budowano dopiero statki, a druga pozwalała wypłynąć z Delty przez wadi Tumilat na Zatokę Akaba. Może zdziwi was fakt, że nie znajdziecie w tej książce wielu nazw i imion, które wiążą się wam ze starożytnym Egiptem. Ale to, co uważamy obecnie za nazwy egipskie — to w istocie nazwy greckie, które w ostatnim pięćsetleciu przed naszą erą wyparły nazwy rdzenne. Akcja książki zaś rozgrywa się w czasach znacznie wcześniejszych, kiedy nikt nie przypuszczał, że wpływy kultury greckiej będą tak silne nad Nilem. Dlatego też w miarę możności będziemy używali nazewnictwa egipskiego. Prędko przyzwyczaicie się, że Egipt nosił nazwę Kemet, Teby - Ipet, a Nil - Hapi. Pewną trudność może wam sprawić „mnogość" Totmesów występujących w tej książce. Ale wystarczy zapamiętać, że książę Totmes to bratanek i jednocześnie pasierb królowej Hatszepsut, a jego ojciec i dziad nosili to samo imię, i wszystko stanie się jasne. Wolno mi wam jeszcze zdradzić, że książę Totmes został jednym z największych władców, jakich miał Egipt. Zniszczył wszystkie wizerunki swojej ciotki, królowej Hatszepsut, i kazał wymazać jej imię ze wszystkich napisów. Może myślał, Że skreśli w ten sposób jej imię z historii. Pomylił się. Razem z bohaterami tej książki przenieśmy się teraz do Egiptu z roku 1500p.n.e., kiedy to władała królowa Hatszepsut, Pani Obu Połączonych Krajów. Byblos MORZE ŚRÓDZIEMNE Teby (Ipet) I katarakta - Czego chcesz, młodzieńcze? - Chcę się uleczyć. - Z czego chcesz się uleczyć, młodzieńcze? - Tego me mogę ci powiedzieć, świątobliwy. To powiem tylko Złotej Bogini, jeżeli zechce wejrzeć na swego sługę. Zmarszczki na twarzy kapłana rozbiegły się promieniście w chytrym uśmiechu. . - Wszyscy jesteście tacy sami, wy młodzi. Wydaje wam się, ze odkąd Re wypluł ze siebie ziemię i niebo, nikt nie przeżył takich uczuć, jakie wam przypadły w udziale. Chcesz więc lekarstwa na meszczę- śliwą miłość? Nie było odpowiedzi. - Musisz mi powiedzieć, młodzieńcze, bo inaczej me odnajdę potrzebnego zaklęcia i nie uleczę twojej choroby. Ze wzrokiem wbitym w ziemię Hori słuchał słów kapłana. Jak trudno było otworzyć wargi i wypowiedzieć głośno to, co od poprzednich żniw nosił w swoim sercu. Widział twarz dziewczyny gdy uderzał rylcem w kamień, jej obraz towarzyszył mu nawet wtedy, gdy zamykał oczy pragnąc chwili spoczynku. Widział ją w świątyni bogów i wśród grobowców w Zachodnim Mieście, jej wspomnienie ścigało go wśród nadrzecznych papirusów i w ogrodach miasta. Nigdy me przemówił do niej ani słowa, lecz zył jak zaczarowany. Każdego dnia budził się z nadzieją, ze dojrzy ją chociaż z daleka. Prosił juz jej ojca, by została jego żoną, lecz odmówiono mu. Dziewczyna była jeszcze bardzo młoda. Ta miłość paliła go jak ogień, sam nie wiedział dlaczego słowa hymnów, które rzeźbił na murach świątyni, układały mu się w wiersze. Cierpiał i jednocześnie był szczęśliwy nie wiedząc sam o tym. Lecz teraz postanowił sobie, że wydrze z serca niczym szkodliwy chwast z bujnego jęczmienia tę miłość, że zniszczy ją czarami, zaklęciem, wszystko jedno jak. Odmówiono mu dziewczyny. Koniec. On, Hori, najlepszy rzeźbiarz z Ipet, nie będzie się upokarzał i roił niepotrzebnych snów. Zdecydował się. - Zapłacę ci dwa szat srebra, jeśli dasz mi zaklęcie, które... - pragnął mówić o zaklęciu niszczącym miłość, lecz powiedział nieoczekiwanie dla siebie samego - które sprawi, że dziewczyna mnie pokocha. Nie czekał długo. Kapłan przyjął srebro i zaprowadził go do szarego kamienia, gdzie stał posąg Złotej Hathor, krowiorogiej bogini, z tarczą słoneczną między rogami. Ze szczeliny w kamieniu trysnął wątły strumyk wody. Kapłan zanurzył w wodę zwój papirusu. Mruczał coś pod nosem, ale co, Hori nie mógł rozróżnić. - Pani Złota, Pani Błyszcząca, Pani Radosna - dobiegały go poszczególne słowa z niewyraźnego pomruku. - Wysłuchaj go, oczyść go... Bieg wody ustał tak nagle, jak się zaczął. - Wypij tę wodę, prędko! - rozkazał stary. - I wypowiedz imię dziewczyny. Młodzieniec zaczerpnął oburącz wody, przeciekała mu między palcami, małe krople spadały na kamienne płyty. - Jej imię jest Tamit. Zbliżył wargi do wody i pił przez chwilę przymknąwszy oczy. Czuł pustkę, wkoło niego były tylko milczące płowe piaski i cisza. Twarz dziewczyny zniknęła. - Zaklęcie pomogło? - znowu uśmiech pofałdował twarz starca, mogłoby się zdawać, że kpi sobie z Hori. - Dzięki ci. 10 - Dziękuj Złotej, nie mnie. - Dziękuję bogini i twojej mądrości. - Wszyscy jesteście tacy sami. - Starzec pokiwał wygoloną czaszką, podobny do starego sępa wyłeniałego z piór. - Sami nie wiecie, czego oczekujecie od bogów i od siebie samych. Jesteście strasznie niecierpliwi i nie pamiętacie, że przychodząc na świat przynosicie już ze sobą swoje przeznaczenie i wszystko, co kiedykolwiek uczynicie. Lecz bogowie są miłosierni i mogą wysłuchać waszych próśb. Stopy niosły szybko Hori do przeprawy na rzece, czuł się jak ozdro-wieniec, który powstał z ciężkiej choroby. I nagle w rudym tumanie pyłu dojrzał przed sobą znowu twarz ukochanej, kapryśne usta, podłużne źrenice i włosy pachnące niczym wszystkie wonności krainy Punt. Na twarzy dziewczyny błądził tajemniczy uśmiech, obietnica nadziei. Wszystko zaczęło się tego dnia, kiedy Tamit przestała prosić o pozwolenie pójścia na procesję i zaczęła głośno płakać. - Jestem już prawie dorosła! Już trzynaście lat temu zapisano moje imię w Domu Życia. Zobaczycie, ucieknę z domu i nie będziecie mogli mnie nigdzie odnaleźć! - Dziewczyny w twoim wieku nie wchodzą w ciżbę i nie narażają się na zuchwałe słowa i spojrzenia mężczyzn. Tamit nie chciała słuchać rozsądnych tłumaczeń i łkała rozmazując łzy po policzkach, ponieważ zaś łzy były bardzo obfite, malachitowy proszek, którym pomalowała sobie powieki, rozpłynął się i poznaczył jej policzki szpetnymi zaciekami. Czcigodna Mutemuie, matka Tamit, zauważywszy je na twarzy córki powiedziała z gniewem: - Jesteś nieposłuszna i próżna. Znowu umalowałaś sobie oczy proszkiem malachitowym z mojej szkatułki. Ile razy mam ci powtarzać, że dziewczętom w twoim wieku przystoi jedynie nieco antymonu chroniącego źrenice od palącego żaru słońca. A co do procesji, zabraniam ci opuszczać tego dnia dom. 11 Potem czcigodna Mutemuie wyszła, a Tamit została sama w pustej izbie. Przestała płakać (płacz nie miał teraz żadnego sensu, przecież nikt go nie słyszał!) i otworzyła swoją skrzynię. Suknia, którą dostała od brata Szeri, była naprawdę prześliczna, z cienkiego jak pajęczyna królewskiego płótna, kiedy ją się unosiło, fałdy spływały miękko niczym wody rzeki, na ramieniu spinało się ją błyszczącą zapinką, winne grona wyrobione z błękitnej emalii przeplatały się ze złotymi liśćmi. Na widok tej sukni inne dziewczęta popękają chyba z zazdros'ci jak przejrzałe tykwy suszące się na dachach, a młodzieńcy będą szeptali z podziwem sławiąc pięknos'ć Tamit, córki pisarza Ani. I to włas'nie Tamit, posiadaczce takiej pięknej sukni, matka zabroniła przyłączyć się do procesji radującej się z widoku Amona. Każdy, kto tylko żyje, przejdzie alejami wśród kamiennych sfinksów i bara-niogłowych posągów, s'piewając głos'no i rzucając ku lektyce boga kwiaty, a ona jedna będzie siedziała w domu i przędła len lub doglądała pracy kuchennych niewolnic. Na samą mys'1 o tym Tamit poczuła piekące łzy rozżalenia pod powiekami, rozpłakała się pociągając nosem, niebaczna na to, że Izy zmieszane z malachitowym proszkiem znaczą cieniutkie płótno ciemnymi plamami. „Łzy dziewczyny i poranna mgła nigdy nie trwają zbyt długo" -powiada przysłowie. Tamit przestała płakać, wytarła oczy dłonią i zaczęła układać różne bardzo chytre plany, bo Tamit należała do dziewcząt, które nigdy nie uwierzą, że w bagnie kryje się krokodyl, i przyznają rację ostrzeżeniom dopiero wtedy, kiedy krokodyl wciąga je w głębinę. - Strasznie się cieszę, Szeri, że wróciłeś do domu. - Potarła nosem o policzek brata. - Nie, nie wstawaj. Usiądę obok ciebie. Powiedz, czy nie spotkałeś' gdzieś na morzu takiej wyspy z Zaczarowanym Wężem? No, takiej, gdzie rosły winogrona i cebula wielka jak pięść mężczyzny, i orzechy kokosowe, i drzewa kapiące wonną mirrą? I żeby •tam było źródło z tak zimną wodą, że aż drętwieją palce, gdy nabierasz jej do dzbana? 12 - Nie, nie widziałem takiej wyspy, Tamit. - Szkoda. - Widziałem inne wyspy. Mieszkały tam chmary ptaków, a po skałach biegały dzikie kozy. Polowaliśmy na nie. - I nie było tam ludzi? - Różnie. Na jednych mieszkali ludzie, na innych nie. Nie zrozumieliśmy ich języka, ale to nic nie szkodzi. Przynosili nam jarzyny, ryby i mięso, a my dawaliśmy im garnki i paciorki z kolorowego szkła. - Nie bałeś się, Szeri? - Gdybym się bał morza, nie mógłbym nigdy zostać żeglarzem na statkach Najdostojniejszej Królowej Hatszepsut, oby żyła w szczęściu, zdrowiu i sile. Teraz była odpowiednia chwila, by zacząć mówić o tym, co Tamit najbardziej leżało na sercu. - Ty jesteś szczęśliwy, Szeri, że pływasz po morzach i widzisz te wszystkie ciekawe rzeczy. Ja muszę siedzieć w domu i całymi tygodniami nie widuję nikogo, z wyjątkiem kuchennych niewolnic i tej plotkary, Rahotep, naszej sąsiadki. Tutaj wargi Tamit wygięły się w żałosny łuk, a w jej źrenicach błysnęły łzy. - Najgorzej urodzić się dziewczyną, Szeri. Wszystkiego ci zabraniają, nie wolno ci samej wyjść z domu, i w ogóle, a Rahotep ciągle powtarza naszej matce, że jestem próżna i... Jedna brew Szeri uniosła się do góry. - Mów dalej, Tamit. - Czasem wolałabym już spoczywać w Wielkich Siedzibach, Szeri, tak mi nudno i smutno. Nie wolno mi z nikim zamienić ani słowa... - Mówisz tak dużo i wykrętnie jak sprzedawca popękanych garnków na placu targowym. Nasz dom jest pełen ludzi. Czcigodni rodzice, ja, Nechti, Merib, i teraz jeszcze mała Nehet. - Nechti jest niedorostkiem, a Merib to jeszcze dziecko. - Nechti jest twoim bliźniaczym bratem, Tamit. Dlaczego uważasz, że ty jesteś dorosła, a on jest tylko małym chłopcem? 13 - Ja... - Tamit zawahała się, nie, nie mogła iść prostą drogą do celu, wolała kluczyć zacierając ślady jak piaskowy lis. - Nechti jest bardzo zajęty, ciągle przekłada kamyki albo próbuje pewności swojej ręki na ścinkach papirusu. On mówi, że jestem głupia, bo nie wiem, ile cegieł potrzeba, by postawić piramidę, której długość mierzy dwieście królewskich łokci. On się zawsze ze mnie wyśmiewa. Tak, Szeri, wyśmiewa się ze mnie. Ty jeden jesteś dobry dla mnie i chętnie opowiadasz mi o tych wszystkich ciekawych rzeczach, które widziałeś w świecie, i zawsze masz czas dla mnie. Starając się nadać swojemu głosowi jak najwięcej słodyczy Tamit spod oka patrzyła na dorosłego brata. - Nikt nie obchodzi królewskiego kanału groblami, kiedy może go przepłynąć. Co ci leży na sercu. Tamit? - Chcę widzieć procesję i Wielką Władczynię, oby żyła w szczęściu, zdrowiu i sile, i wszystko. Szeri odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. - I chcesz, żebym ci pomógł, Tamit? Jak to sobie wyobrażasz? Powieki Tamit zatrzepotały lekko. - Jeżeli powiesz naszym czcigodnym rodzicom, że zabierasz mnie na procesję i że będziesz się mną opiekował, to z pewnością wyrażą zgodę. Ja przysięgnę, że nie odstąpię od twego boku ani na jeden krok. Szeri, bądź dobry i zgódź się. Proszę. W istocie Nechti nie darzył zbytnim szacunkiem swojej bliźniaczej siostry. Dopóki biegali razem po ogrodzie, wdrapywali się na drzewa, zastawiali sidła na przepiórki, bawili się w zdobywanie twierdzy lub wykradali się, by brodzić w kanale, Tamit była najlepszym przyjacielem i towarzyszem. Później nałożono mu pas i ojciec zaprowadził go do szkoły. Wtedy właśnie z Tamit zaczęło się dziać coś niepojętego. Odmawiała wspólnego biegania po ogrodzie, piszczała na widok piaskowego węża i potrafiła porzucić najlepszą zabawę, by ukucnąć u stóp matki czeszącej włosy i móc dotykać klejnotów z cedrowej szkatułki. Czas płynął szybko, pory achet, peret i szemu przeplatały się wzajemnie, jeszcze nie spłynęły wody rzeki, kiedy już się trzeba było spo- 14 sobić do następnych żniw. W szkole Nechti poznał wielu chłopców, miał przyjaciół, nie musiał się przejmować dziwnymi kaprysami bliźniaczej siostry. Zresztą Tamit przebywała stałe w kobiecej części domu i coraz bardziej interesowała się krojem szat i klejnotami. Przyjaciele Nechti i on sam lekceważyli dziewczęta. O czym można mówić z istotą, która smaruje sobie twarz migdałowym olejem i ucieka w popłochu przed skorpionem? O czym można z nią mówić? Dlatego też Nechti nie raczył się odwrócić, gdy Tamit stanęła za jego plecami. - Czego chcesz? - burknął całkiem nieuprzejmie. - Zasłaniasz mi światło. Stań inaczej. - Chcę cię zapytać, czy pójdziesz sycić oczy pięknością wielkiego boga, kiedy opuści święty przybytek? - Tak. Umówiłem się z chłopcami. - Czy poszedłbyś z Szerim? Nechti aż zarumienił się z radości. Kochał wielkiego i silnego brata, był z niego bardzo dumny. - Oczywiście! Teraz zostało Tamit najtrudniejsze zadanie. Czcigodna Mutemuie, jej matka, nie miała zwyczaju zmieniać swoich postanowień. Jej wargi były jak wargi bogini Maat, wyrzeczone słowo nie odlatywało z nich bystrym ptakiem. - Nehet ma już drugi ząbek - matka pochyliła się nad koszem z maleńką siostrzyczką. - Próbuje siadać. - Wezmę ją na ręce. Matko... - Słucham cię, Tamit... - Czy dorośli bracia są dostateczną opieką w ciżbie? - Tak. Dlaczego pytasz? - Bo Szeri i Nechti prosili mnie, bym im towarzyszyła, gdy wielki bóg opuści swoją świątynię i wsiądzie do złotej barki. Nie widziała twarzy matki. - Jesteś sprytna i zuchwała, Tamit, a to nie przystoi młodej dziewczynie. Nie chcę jednak robić przykrości twojemu bratu, Szeri nie- 15 - Ja... - Tamit zawahała się, nie, nie mogła iść prostą drogą do celu, wolała kluczyć zacierając siady jak piaskowy lis. - Nechti jest bardzo zajęty, ciągle przekłada kamyki albo próbuje pewności swojej ręki na ścinkach papirusu. On mówi, że jestem głupia, bo nie wiem, ile cegieł potrzeba, by postawić piramidę, której długość mierzy dwieście królewskich łokci. On się zawsze ze mnie wyśmiewa. Tak, Szeri, wyśmiewa się ze mnie. Ty jeden jesteś dobry dla mnie i chętnie opowiadasz mi o tych wszystkich ciekawych rzeczach, które widziałeś w świecie, i zawsze masz czas dla mnie. Starając się nadać swojemu głosowi jak najwięcej słodyczy Tamit spod oka patrzyła na dorosłego brata. - Nikt nie obchodzi królewskiego kanału groblami, kiedy może go przepłynąć. Co ci leży na sercu. Tamit? - Chcę widzieć procesję i Wielką Władczynię, oby żyła w szczęściu, zdrowiu i sile, i wszystko. Szeri odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. -1 chcesz, żebym ci pomógł, Tamit? Jak to sobie wyobrażasz? Powieki Tamit zatrzepotały lekko. - Jeżeli powiesz naszym czcigodnym rodzicom, że zabierasz mnie na procesję i że będziesz się mną opiekował, to z pewnością wyrażą zgodę. Ja przysięgnę, że nie odstąpię od twego boku ani na jeden krok. Szeri, bądź dobry i zgódź się. Proszę. W istocie Nechti nie darzył zbytnim szacunkiem swojej bliźniaczej siostry. Dopóki biegali razem po ogrodzie, wdrapywali się na drzewa, zastawiali sidła na przepiórki, bawili się w zdobywanie twierdzy lub wykradali się, by brodzić w kanale, Tamit była najlepszym przyjacielem i towarzyszem. Później nałożono mu pas i ojciec zaprowadził go do szkoły. Wtedy właśnie z Tamit zaczęło się dziać coś niepojętego. Odmawiała wspólnego biegania po ogrodzie, piszczała na widok piaskowego węża i potrafiła porzucić najlepszą zabawę, by ukucnąć u stóp matki czeszącej włosy i móc dotykać klejnotów z cedrowej szkatułki. Czas płynął szybko, pory achet, peret i szemu przeplatały się wzajemnie, jeszcze nie spłynęły wody rzeki, kiedy już się trzeba było spo- 14 sobić do następnych żniw. W szkole Nechti poznał wielu chłopców, miał przyjaciół, nie musiał się przejmować dziwnymi kaprysami bliźniaczej siostry. Zresztą Tamit przebywała stale w kobiecej części domu i coraz bardziej interesowała się krojem szat i klejnotami. Przyjaciele Nechti i on sam lekceważyli dziewczęta. O czym można mówić z istotą, która smaruje sobie twarz migdałowym olejem i ucieka w popłochu przed skorpionem? O czym można z nią mówić? Dlatego też Nechti nie raczył się odwrócić, gdy Tamit stanęła za jego plecami. - Czego chcesz? - burknął całkiem nieuprzejmie. - Zasłaniasz mi światło. Stań inaczej. - Chcę cię zapytać, czy pójdziesz sycić oczy pięknością wielkiego boga, kiedy opuści święty przybytek? - Tak. Umówiłem się z chłopcami. - Czy poszedłbyś z Szerim? Nechti aż zarumienił się z radości. Kochał wielkiego i silnego brata, był z niego bardzo dumny. - Oczywiście! Teraz zostało Tamit najtrudniejsze zadanie. Czcigodna Mutemuie, jej matka, nie miała zwyczaju zmieniać swoich postanowień. Jej wargi były jak wargi bogini Maat, wyrzeczone słowo nie odlatywało z nich bystrym ptakiem. - Nehet ma już drugi ząbek - matka pochyliła się nad koszem z maleńką siostrzyczką. - Próbuje siadać. - Wezmę ją na ręce. Matko... - Słucham cię, Tamit... - Czy dorośli bracia są dostateczną opieką w ciżbie? - Tak. Dlaczego pytasz? - Bo Szeri i Nechti prosili mnie, bym im towarzyszyła, gdy wielki bóg opuści swoją świątynię i wsiądzie do złotej barki. Nie widziała twarzy matki. - Jesteś sprytna i zuchwała, Tamit, a to nie przystoi młodej dziewczynie. Nie chcę jednak robić przykrości twojemu bratu, Szeri nie- 15 często odpoczywa pod naszym dachem. Zapytam go, czy cię prosił, byś mu towarzyszyła, jeżeli potwierdzi, będziesz mogła pójść. Obyś tylko nie żałowała swojego pragnienia. - Co mi się może stać, matko? W mieście jest spokojnie, a w ogóle wszyscy chodzą sobie, gdzie chcą, i nic się jakoś nie dzieje. Może, kiedy ty byłaś młoda i po mieście kręciło się pełno żołnierzy Wielkiego Władcy, który zaprawdę jest Ozyrysem, to może było niespokojnie i trzeba było siedzieć w domu. Ale teraz... Mała Nehet rozpłakała się, bo Tamit mówiła prędko i głośno niczym czarownik zachwalający cudowne leki. - Oddaj mi dziecko. Wolałabym, Tamit, byś była bardziej milczącego usposobienia. Nie musisz tak krzyczeć, słyszę cię bardzo dobrze. Wcale nie będę ci tłumaczyła, dlaczego lękam się o ciebie. Wystarczy, że wiesz, iż jest taki lęk we mnie. A teraz rób, jak uważasz, córko. Czcigodna Mutemuie nie mogła zdradzić przepowiedni, jaką dano jej w Domu Życia, kiedy Tamit przyszła na świat. Mądrzy kapłani i pisarze wejrzeli w gwiazdy i w fale wody, by odgadnąć los dziecka, ponieważ ojciec Tamit, Ani, był pisarzem biegłym w swojej sztuce. Dla tej małej dziewczynki zrobiono wyjątek. „Gdy będzie jak kłos pszeniczny wypełniony miękkim ziarnem, zagrozi jej wielkie niebezpieczeństwo. Strzeżcie jej pilnie, niech jej nie widzą obce oczy, bowiem zapłacze ona i wy z nią razem. Urodzona w dzień szczęśliwy, obdarzona będzie przez złotą Hathor wielką pięknością radującą serca". Czcigodna Mutemuie wiedziała, że wyrocznia wyrzekła słowa prawdy. Tamit rosła i piękniała. Teraz, gdy dochodziła do wieku, że jej dłoń mogła spocząć w dłoni młodzieńca, była tak śliczna, iż matka uśmiechała się z dumą. Nikt nigdy nie widział dłuższych i czarniejszych rzęs, jaśniejszej skóry, bujniejszych włosów, smuklejszej postaci podobnej do sykomory, piękniejszych dłoni. Ale Mutemuie nigdy nie mówiła córce, że przewyższa urodą swoje rówieśnice. Bogowie i tak dali Tamit aż nazbyt dużo pewności siebie i pychy, nie należało czynić jej dumną ponad miarę. 16 Tak, Tamit będzie piękna bez względu na to, czy ludzie będą wychwalali jej urodę, czy nie. Ale uroda mogła się okazać niebezpiecznym darem Hathor. Uroda wabi oczy i wznieca pożądanie. Małżonek Mutemuie, pisarz Ani, nie był kimś tak wielkim, by mógł osłonić córkę, gdyby ktoś wyższy od niego, jak cedr wyższy od krzaku tarniny, zechciał wyciągnąć ręce po Tamit. Pogrążona w swoich myślach Mutemuie wzdychała frasobliwie. Lepiej mieć synów. Syn zajmuje miejsce ojca i opiekuje się jego ka, nieśmiertelną duszą, gdy nadchodzi czas odejścia na Pola Trzcin. Syn pilnuje budowy grobowca dla rodziców i każe wyryć stosowne napisy na jego ścianach, by imię ich żyło wiecznie po wszystkie czasy. Syn jest podporą starych lat. Tylko ten, kto ma wielu synów, godny jest miana imachy, czcigodnego starca, głowy wielkiego rodu. Córki odchodzą do innej rodziny i stają się obce już w chwili, kiedy rozlewane są wonności na głowy nowożeńców, wśród radosnych śpiewów weselnych. Tymczasem mała Nehet zaczęła pojękiwać kręcąc się na wszystkie strony po posłaniu. Nie przestała jęczeć, chociaż matka wzięła ją na ręce i przytuliła do siebie. W południowym skwarze zwykły się włóczyć złe demony, dręczące chorobą dzieci. Mutemuie zaszeptała szybko nad głową maleńkiej Nehet: Odejdź, zgiń, przepadnij! Jeśli chcesz dotknąć dziecka, ja dziecka nie dam ci dotknąć. Jeśli chcesz dziecko kołysać, ja dziecka nie dam kołysać. Jeśli chcesz dziecko całować, ja dziecka nie dam całować. Odejdź, przepadnij, zgiń!' * Wszystkie fragmenty wierszy wg przekładów (z języka egipskiego) prof. Tadeusza Andrzejewskiego z tomu „Pieśni rozweselające serce", Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1963, wyd. I 17 W swojej izbie Tamit nieomal tańczyła z radości. Matka prawie się zgodziła! Szeri z pewnością potwierdzi, że zaprosił Tamit do obejrzenia procesji. Wyobraziła sobie, jak będzie cudownie tak iść ściągając ku sobie wszystkie spojrzenia, stąpać powoli w szacie z królewskiego płótna, błyszcząc naszyjnikiem ze złota i pereł. Miała zamiar wyprosić od matki podwójne bransolety na ramiona i na kostki nóg, matka ich już nie nosi, a one tak pięknie dźwięczą przy każdym kroku. Szkoda, że nie będzie się mogła umalować tak, jak się malują zamężne kobiety i śpiewaczki ze świątyni. Tamit także potrafi miękkim pędzelkiem przedłużyć oczy aż do skroni, nałożyć na powieki malachitowego proszku, umalować wargi jaskrawym cynobrem. I jeszcze szkoda, że nie wolno jej nosić obszernej peruki z owczego runa, ozdobionej kosztowną opaską. Matka i ojciec mają bardzo dziwne wyobrażenia o tym, co powinna nosić dorosła dziewczyna. Całe szczęście, że nie każą jej splatać loków opadających na policzek, tak jak noszą małe dziewczynki. Dobre i to. „Im się ciągle wydaje, że jestem mała - pomyślała sobie Tamit. -A ja przecież mam już trzynaście lat, nie, prawie czternaście, i jestem dorosłą kobietą. Wszyscy to widzą, tylko nie oni". Rozsiadła się wygodnie na podłodze i zawołała na kotkę wylegującą się w słonecznej plamie: - Chodź do mnie, siostrzyczko. Kotka pocierała łebkiem o ramię Tamit, mruczała cichutko pod pieszczotą głaszczącej ręki. - Wiesz, siostrzyczko, że pójdę na procesję? - W przystępie radości Tamit ucałowała miękkie futerko za kocim uchem, kotka parsknęła. - Wiem, wiem, ale jestem taka szczęśliwa. Zobaczę wszystko. Mam taką piękną suknię. Szeri mi przywiózł! Do izby wszedł ośmioletni Merib, mały brat, który niedawno założył pas i zasiadł przed nauczycielem, by słuchać jego słów. - Gadasz i gadasz, Tamit. Myślałem, że się czegoś uczysz. - Niczego się nie uczę. Nie zawracaj mi głowy. Jesteś za mały, żeby mi zwracać uwagę. 18 - Ty za to strasznie dorosła! - Jestem dorosła. Żebyś wiedział! W źrenicach Meriba zapalił się płowy ognik. Świetnie wiedział, czym może dokuczyć siostrze. - Tamit narzeczona! Tamit ma narzeczonego! - zawołał podskakując na jednej nodze. - Tamit się ożeni! Palce Tamit ścisnęły się w kułaki. Bezczelny smarkacz! Wszyscy doskonale wiedzą, że ona nigdy nie przemówiła ani słowa do rzeźbiarza Hori. Nie cierpi go! Cóż z tego, że Hori prosił o jej rękę! Hori ma dłonie poczerniałe od kamienia, przypominające łapy krokodyla. Jest małomówny i taki poważny, jakby stał bez przerwy przed bramą świątyni. Ojciec odpowiedział, że Tamit jest zbyt młoda i nie myśli jeszcze o wydaniu jej za mąż. Mogłaby zabić podskakującego Meriba. - Wynoś się stąd! Już! - Tamit narzeczona! Tamit narzeczona! Tamit się ożeni! Zerwała się na równe nogi zrzucając kotkę leżącą na jej kolanach. - Nauczę cię rozumu, Merib! - Nie próbowała go dogonić, był ścigły jak gazela bubal i łaził po drzewach ze zręcznością małpy. Wiele razy przekonała się już , że nie potrafi złapać młodszego brata. - Poczekaj, powiem wszystko naszemu czcigodnemu ojcu i dostaniesz taką chłostę, że popamiętasz na całe życie, co to znaczy kogoś przezywać! - A ja powiem, że zrzuciłaś kotkę na ziemię! Stanowczo Merib był za sprytny, jak na takiego małego chłopca. Wyprostowała się z godnością. - Zaraz ją przeproszę i mam nadzieję, że mi wybaczy. A ty nie masz żadnego wytłumaczenia. Czcigodna Mutemuie nie zwykła żartować w takich wypadkach. Kotka nie była takim sobie zwykłym zwierzęciem domowym jak krzykliwe gęsi czy oswojone małpki. Była ważniejsza nawet niż pies, chociaż psa też nikt nie śmiał uderzyć czy zwrócić się do niego z gniewnymi słowami. Kotka miała prawo oczekiwać szacunku od 19 wszystkich mieszkańców domu i pogrzebu w specjalnej skrzynce nasyconej wonną żywicą. Rozgniewana, mogła ukarać dom, w którym ją źle traktowano, a jej zemsta mogła być groźna. - Zaraz ją przeproszę - powtórzyła Tamit, by uspokoić samą siebie. - A ty i tak jesteś nieznośnym dzieciakiem i twoje wrzaski są dużo gorsze od tego, że strąciłam kotkę, bo się za szybko podniosłam! - Ja nie powiem nic matce, ale ty nie mów ojcu - Merib przestąpił z nogi na nogę. Z ojcem nie było żartów. - Ja cię już nie będę przezywał. Naprawdę. - No dobrze - mogła okazać łaskawość małemu bratu. - Nie powiem. Po wyjściu Meriba położyła bryłkę wonnej żywicy przed kotką i przyobiecała jej obfite dary z żywności. - Wcale tego nie chciałam. Naprawdę. Racz mi wybaczyć moją głupotę, siostrzyczko. Zapomnij mi to. Kotka zmrużyła wąskie zielone ślepia i ziewnęła ukazując różowe wnętrze pyszczka. Nie wyglądała na rozgniewaną. Wszystkie przeszkody były pokonane, już żaden kanał nie przecinał prostej drogi do spełnienia marzeń. Matka się zgodziła, Szeri się zgodził, Nechti się zgodził. Pozostawał ojciec, ale ojciec zwykł przyznawać zawsze słuszność matce. Nie zaszkodziłoby jednak nastroić go przychylnie. Pisarz Ani nie zabraniał córce wstępu do męskiej części domu. Zawsze traktował Tamit jak syna, nauczył ją nawet kreślić znaki pisarskie i śpiewał jej stare pieśni. A Tamit cieszyła się bardzo, kiedy ojciec brał ją na kolana i opowiadał jej bajki. Dotąd pamięta opowieść o rozbitku na zaczarowanej wyspie i drugą, jeszcze piękniejszą, o zaczarowanym księciu i jego wiernym psie. Strasznie płakała, gdy nieszczęśliwy książę zginął w falach rzeki. Był taki dobry i miły! Gdy stanęła na progu, omal nie rzuciła się do ucieczki. Na Złotą Hathor! Ojciec nie był sam. Przed nim na macie siedział rzeźbiarz Hori, ów Hori o rękach zniszczonych od kamiennego pyłu. - Bardzo wielki i bardzo świątobliwy Senmut nakazuje nam zbyt szybką pracę - ojciec potarł palcami policzek. - Powiadają, że Najdo- 20 stojniejsza Królowa Władczyni Hatszepsut, oby żyła w szczęściu, zdrowiu i sile, ślubowała cieniom swego ojca, który zaprawdę połączył się już z bogami, że świątynia stanie w tak krótkim czasie, w którym ktoś inny nie zdążyłby wznieść nawet zwykłego domu. - Pośpiech nie sprzyja staranności. - Och, ten Hori jest taki nudny, jakby ukończył co najmniej ze sześćdziesiąt lat, mówił powoli, ważył każde słowo przed wypowiedzeniem, stanowczo Tamit nie znosiła go! - A ja zawsze pragnę, by spod mego dłuta wychodziły rzeczy piękne, które radują ludzkie serca. - Rzeźbiarz i pisarz są braćmi. Ja kreślę napisy na ścianach, a ty żłobisz je w kamieniu uderzając dłutem po śladach mojego pędzla. Obu nam zależy, by nasza praca radowała żyjących i zmarłych. Powiedziano przecież, że nie oszuka się boga kulawym wołem i sparszy-wiałą owcą. W tej chwili ojciec zauważył Tamit. - Wejdź, córko. Czy chcesz czegoś? - Nie. Chciałam po prostu spojrzeć na ciebie, ojcze. Nie zdążyłam cię pozdrowić dzisiaj rano. Na Panią Wierzchołka! Pokłon, który Hori złożył przed Tamit, nie mógłby być głębszy nawet wtedy, gdyby nagle przed nim stanęła sama Izyda. Przez krótką chwilę Tamit poczuła coś w rodzaju życzliwości dla szczupłego i przygarbionego Hori. Trzeba przyznać, że jest bardzo uprzejmy i wie, co się należy córce czcigodnych rodziców. - Usiądź z nami, Tamit - ojciec z dumą i czułością patrzył na śliczną, zarumienioną twarz dziewczyny. - Znasz przecież Horiego, syna Hapu? Skinęła bez słowa głową. - Pracujemy teraz wspólnie. - Czcigodny Ani robi mi ten zaszczyt - wtrącił Hori pochylając z szacunkiem głowę - że pozwala, bym uderzał dłutem po wykreślonych przez niego znakach. A ja cenię sobie możność nazwania go swoim mistrzem i - tutaj Hori zawahał się lekko, po czym dodał -i ojcem. 21 Ojciec lekko zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. - Przyniosę piwa - Tamit zerwała się z miejsca. - Powiem matce, że oczekujesz jej przybycia. - Wyręcz matkę, Tamit. Na pewno jest zmęczona. Sama przynieś' nam piwo, placki, cebulę i owoce. Jestes'my obaj głodni i spragnieni. Jego świątobliwość Senmut nie zostawia nam ani chwili czasu na odpoczynek, pracujemy niczym wyrobnicy, niewiele brakuje, by stał nad nami nadzorca z poświstującą trzciną. - Mamy także inne pilne prace. Wielu możnych czeka tylko na zakończenie robót przy świątyni Najdostojniejszej Królowej, oby żyła w szczęściu, zdrowiu i sile, by nakazać nam pracę dla siebie. Mogłoby się wydawać, że... Nagle Hori uderzył się dłonią w usta, gdyż zaczął mówić o budowie i ozdabianiu wielkich siedzib, o sprawach, o których nie wolno wspominać w obecności nie wtajemniczonych, a cóż dopiero w obecności dziewczyny. - Poproś, córko, by Szeri spożył z nami posiłek - ojciec pogłaskał Tamit po włosach. - Powiedz mu, że czekamy na niego. Gdy wychodziła z izby, usłyszała, jak ojciec mówił: - To dobre dziecko. Jest jeszcze rozbrykana jak młode jagnię, ale błyszczy niby Sotis w moim sercu. Tego wieczora, gdy Tamit oparła głowę na podpórce, kotka nie chciała przyjść i położyć się przy jej boku. Mimo to Tamit zasnęła szybko i uśmiechała się przez sen do swoich marzeń. Dzień był istotnie piękny. Czerwonopomarańczowe urwiska Zachodniej Góry rysowały się ostro w świetle poranka. Rzeka toczyła powoli swoje wody, pola jeszcze pokryte czapą namułu, żurawie sza-dufów odpoczywały bezczynnie w dzień wielkiego święta. Na wszystkich kanałach roiło się od łódek i łodzi, od najprostszych, związanych z pęków papirusu, do pozłacanych lekkich barek pod żaglami z sydońskiej purpury. Ludzie pokrzykiwali do siebie i pozdrawiali patrzących z brzegu. 22 Królewska stolica Ipet wprost pękała od zgromadzonej ciżby. Wszędzie roiły się tłumy, przed królewskim pałacem, przed świątyniami, na targowiskach i przed domami ukrytymi w gąszczu cienistych sykomor i akacji. Słyszało się śmiech i śpiewy, kobiety uderzały w płaskie bębenki i potrząsały sistrami, szybkie słowa mieszkańców pustynnych piasków mieszały się z powolnymi słowami ludzi z Delty. Przybyło wiele barek holowanych z górę rzeki przez wąskie czółna i wysypali się z nich pielgrzymi. Niektórzy dźwigali w zawiniątkach mumie domowych kotów i ibisów, by je pogrzebać u stóp Góry Zachodu, inni, uwieńczeni kwiatami, nieśli przed oblicze Amona swoje prośby spisane na pasach papirusu. Widziało się także pary nowo zaślubionych, którzy wspólnie pragnęli oddać hołd Złotej Bogini. W ciżbie kręcili się przekupnie i wrzaskliwie zachęcali do kupna małych figurek wotywnych, amuletów i zaklęć, cudownych leków, potrawy z gotowanej soczewicy, duszonych porów, prażonego bobu i owoców jujuby. Inni dźwigali na głowach pękate dzbany wody zmieszanej z miodem lub potrząsali przed nosem przechodniów wiankami suszonych daktyli. Nim Re wytoczył swą łódź na niebo, ojciec odszedł do świątyni, jego miejsce było na wewnętrznym dziedzińcu, tam miał oczekiwać przybycia Pani Dwóch Krain, oby żyła w szczęściu, zdrowiu i sile, Najdostojniejszej Hatszepsut. Ponieważ mała Nehet niedomagała, matka nie mogła dopilnować Tamit. Dziewczyna otworzyła matczyną szkatułkę i wodząc starannie pędzelkiem umalowała sobie oczy, natarła barwiczką policzki i nałożyła cynobru na wargi. W matowym lśnieniu zwierciadła patrzyła na nią twarz piękniejsza od własnej. Jeszcze tylko starannie przedłużyła oczy aż do skroni i już była gotowa. Z radością podziwiała, jak miękko układają się fałdy sukni nad małymi śniadymi stopami. - Tamit, pospiesz się! Czekali już na nią w ogrodzie. Nechti ukucnął i niepomny, że brudzi nową przepaskę opasującą mu biodra, zanurzył ręce w sadzawce. 23 Na widok siostry porwał się na równe nogi. - Na Tota! Cos' ty ze sobą zrobiła! Zaraz powiem matce i nigdzie nie pójdziesz. Wyglądasz jak tancerka ze świątyni. Wszyscy się będą ze mnie śmieli, jeżeli pójdę z tobą. Już miał spełnić groźbę, gdy powstrzymał go Szeri: - Daj spokój. Tamit jest już prawie dorosła - właściwie zauważył to dopiero teraz, gdy siostra stanęła w ciemnej ramie drzwi, dotąd uważał ją wciąż za małą dziewczynkę. I na bogów, nie miał powodu wstydzić się swojej siostry, nigdzie nie widział piękniejszej dziewczyny, chociaż żeglując po morzach widywał ich wiele, dziewcząt i kobiet, których uroda zapadała w serce. - Konia, który przestał być źrebakiem, przystraja się w pióra i brzękadła, nim go się zaprzęgnie do bojowego wozu. Ty też, Nechti, niedługo pomyślisz o tym, żeby się podobać dziewczętom. - Ja? Nigdy. Nie znoszę dziewczyn. - Pogadamy o tym za jakiś czas. - Ja się nigdy nie ożenię. - Zobaczymy. - Chyba że ojciec mi każe. Aleja i tak się nie zgodzę i będę żołnierzem albo żeglarzem, albo pojadę na północną pustynię i poszukam drogich kamieni, albo... - Nie mów zbyt dużo, Nechti. Chodź, Tamit. Musimy się pospieszyć, jeżeli chcemy coś zobaczyć. Nie było więcej mowy o nieodpowiednim stroju i malachitowym proszku na powiekach. Zresztą nie było też mowy o powolnym kroczeniu w nowej szacie i ściąganiu ku sobie spojrzeń, bo prawie biegli roztrącając ciżbę. - Szkoda, że nie poprosiliśmy ojca. Moglibyśmy wejść na pierwszy dziedziniec świątyni - wysapał Szeri. - Tak chyba nie zobaczymy nic. Coraz trudniej było im przebijać się przez tłum. Ludzie ustawieni wzdłuż drogi królewskiej gniewnie patrzyli na intruzów, patrzcie, tacy wysypiają się do chwili, kiedy łódź Re dosięga wierzchołka nieba i dopiero teraz pchają się na miejsce tych, którzy stanęli tutaj przed 24 świtem! Nie, nie ma tutaj ani skrawka wolnego miejsca, człowiek stoi przy człowieku tak ciasno, jak leży jedna kamienna płyta przy drugiej i nie wsuniesz między nie nawet ostrza noża. Poganiani nieżyczliwymi uwagami szli dalej. Zostawili za sobą tłoczące się lepianki z rzecznego mułu i weszli między białe domy bogaczy. Zieleń ogrodów przyciągała wzrok. Ale ogród przy domu pisarza Ani był równie piękny, równie cienisty i zielony. W każdym razie Tamit nigdzie nie zauważyła figowca, a przecież figowiec rósł przed ich domem, przywieziony przez Szeri z dalekiego kraju za morzem. Łódź Re wzbiła się już naprawdę wysoko i stała wprost nad wierzchołkami Góry Zachodu. Poranne cienie skracały się i żar słońca prażył bezlitośnie białe kamienie i masywne pylony świątyń. - Gdzie idziemy? - Spróbujemy znaleźć miejsce przy bramach. - Tam będzie jeszcze więcej ludzi niż tutaj! - Ale może spotkamy kogoś znajomego. Szerokie ramiona Szeri rozcinały tłum niczym dziób łodzi, osłaniał siostrę, za nią postępował Nechti, którego oczy biegały tu i tam, wypatrywał swoich kolegów z kapłańskiej szkoły, mieli na niego czekać niedaleko alei sfinksów. - Prędzej znajdziesz siewkę w gęstwinie papirusów niż kogoś znajomego. - Dobry łowca odnajdzie na pustyni zgubione ogniwo naszyjnika, a żeglarz odczyta z fal morza ślad łodzi - roześmiał się Szeri. - Zdaj się na mnie, Tamit. Tamit zaś była bliska płaczu, popychana i potrącana nie zwracała na siebie uwagi więcej niż kamień leżący w przydrożnym pyle czy biała kania kołująca nad głowami. Pchający się ludzie nie mieli czasu i ochoty podziwiać stroju córki pisarza, bardziej ich obchodziło zdobycie wygodnego miejsca, z którego mogliby obejrzeć przejazd władczyni i barkę Amona. Od gorąca twarz Tamit zalśniła potem, bała się, że kunsztowne umalowanie roztopi się i wszystkie plotkary z całego miasta będą mo- 25 gły powiedzieć, że córka pisarza chodzi zasmolona niby dziecko pastucha świń. Marzyła o zatrzymaniu się w jakimś' cieniu, bolały ją nogi, poczuła zmęczenie, ulice miasta zdawały się nie mieć końca. - Stańmy tutaj! - Chciałaś widzieć procesję, Tamit. Stąd jej na pewno nie dojrzysz. Idziemy pod świątynię. Wargi Tamit wykrzywiły się. Wszyscy są wstrętni. Nikt nie zauważa jej pięknej sukni. Po co ją włożyła? Matka miała rację, nie warto było pchać się między hołotę! I nagle wszystko się odmieniło. - Szeri, dzielny żeglarzu! - Jahmes! Tamit nigdy nie nauczyła się rozpoznawać po stroju godności dowódców, ale ten młodzieniec na pewno rozkazywał wielu ludziom z oddziału. Jego naszyjnik był szeroki i błyszczał od drogich kamieni, a broń kosztowna i pięknie zdobiona. - Wybrałem się z siostrą i młodszym bratem popatrzeć, jak po trzykroć godny uwielbienia bóg opuszcza swoją świątynię. Zdaje mi się, że przyszliśmy wtedy, gdy spożyto już ofiarne dary. - Słysząc, że o niej mowa, Tamit pochyliła głowę, pamiętała, że nie wypada patrzeć w oczy obcego młodzieńca. - czy nie mógłbyś czegoś dla nas uczynić, Jahmesie? - Nic prostszego, stary druhu. Pójdziecie za mną, a zaprowadzę was do samej bramy i polecę łucznikom, by oczyścili dla was miejsce w pierwszym szeregu oczekujących. Miejsce było naprawdę doskonałe. Tamit poprawiła fałdy sukni i zaczęła się rozglądać naokoło. Były tutaj wszystkie kobiety z domów ludzi królewskiego pałacu i błyszczały od cudownych klejnotów i drogich materii. Widziała, jak patrzą na nią, i ucieszyła się dostrzegając zazdrosne błyski w ich oczach. Żadna nie miała tak pięknej sukni! I żadnej nie towarzyszyło dwóch pięknych młodzieńców, błyszczący naszyjnikiem i pasem młody oficer i smagły, wysoki Szeri o dumnie podniesionym czole. 26 Od strony królewskiego pałacu dała się słyszeć niewyraźna początkowo wrzawa, zgiełk rósł, ogromniał, ludzie wołali głośno i uderzali dłońmi w płaskie bębenki. - Bądź pozdrowiona, Pani Obu Krajów! - Żyj wiecznie, Wielka Królowo! - Wejrzyj na nas, Oko Horusa! Jeszcze nie było widać orszaku, gdyż spowił go ogromny obłok rudego pyłu. W nieprzejrzystym tumanie błyskało niewyraźnie coś złotego. Tamit wspięła się na palce, żeby nic nie uronić z upragnionego widowiska. - Daj oddech naszym nozdrzom! - Cieszcie się, bo oto Najdostojniejsza Królowa Hatszepsut, oby żyła w szczęściu, zdrowiu i sile, wejrzy na nas łaskawie! - wołano dookoła. Już słychać było wyraźnie tętent końskich kopyt i w rudym obłoku zarysowały się kształty dwóch pędzących rumaków i wysokiego wozu. Z wnętrza świątyni rozległ się chóralny potężny śpiew, głębokie głosy mężczyzn mieszały się z wysokimi pieniami kobiet. Wielka Władczyni, Hatszepsut, stała na wozie ozdobionym złotymi blachami. Jej głowę okrywał błękitny hełm, a długie białe pióra unosiły się na nim niby dziwne skrzydła. Jak zwykle, gdy udawała się do świątyni swego ojca, przy odziana była w męskie szaty, obciśnięta szerokim pasem. Przyprawiona broda, ujęta w złotą tulejkę, dziwnie nie pasowała do twarzy królowej o migdałowym wykroju oczu i drobnych ustach. Za jej wozem biegł nosiciel sandałów i oficerowie straży przybocznej, dopiero w odległości stu kroków toczyły się dalsze rydwany. Ludzie pokazywali sobie arcykapłana Senmuta, który posiadł całą mądrość, jaką kiedykolwiek Tot objawił ludziom, na którego rozkaz wznoszono potężne budowle i sięgano nieba wierzchołkami obelisków. Pokazywano sobie także naczelnika królewskiego domu, przełożonego nad strażą, dowódcę królewskiej floty, arcykapłanów 27 s'wiątyń, nomarchów z Południa i Północy i wielu innych dostojnych mężów. Za każdym z wozów biegła służba i żołnierze, mogło się wydawać, że nie jest to zwykła procesja, ale jakaś' wyprawa wojenna, i że Władczyni stanęła na czele bojowych oddziałów. Arcykapłan s'wiątyni wyszedł przed portyk i oczekiwał na Królową stojąc w słonecznej poświacie, jego kos'cista twarz miała surowy, niezgłębiony wyraz. Na trzy kroki przed nim Najdostojniejsza Hatszepsut ściągnęła mocną ręką rumaki, zeskoczyła lekko z wozu i nie czekając na niczyją pomoc zbliżyła się do arcykapłana. - Władczyni Górnej i Dolnej Krainy Kemet, Pani Obu Krajów, tarczo słoneczna oświetlająca oba kraje swoją wspaniałością, Hapu wielki, który nawadnia i rozkazuje rodzić ziemi, duszo żywa Pana Wszechrzeczy, Hapi, pan dobry kraju Kemet umiłowanego przez Atona - arcykapłan recytując formuły powitalne nisko pochylał czoło przed Najdostojnieszą Hatszepsut. - Wejdź w dom ojca swego i postąp podług serca swego, boć żyje się powietrzem, które ty dajesz - i niech Aton, Re, Horus i Hathor, Pani Zachodniej Góry, miłują ciebie, obdarzoną przez Montu włodarza Ipet żywotem wiecznym. Odpowiedź Królowej była krótka i cicha, żadne słowo wyraźniej nie dotarło do uszu Tamit. Za przykładem Władczyni dworzanie obuwszy swe stopy sandałami wchodzili w bramę świątyni. Teraz dopiero Tamit zauważyła szczupłego wyrostka o zaciętych wargach, który samotnie, nie poprzedzany nawet przed służbę, stanął przed bramą. Jego strój świadczył wszakże o tym, że jest to ktoś dostojny. - Kto to jest? - szepnęła Tamit. -Kto? - Ten młodzieniec? - Dostojny Totmes. -Co?! - On sam. 28 Mimo że Tamit była bardzo młoda, tak jak wszyscy mieszkańcy stolicy wiedziała, że młody Totmes był tym, w którego dłonie ojciec złożył berło i bicz, by władał połączonymi Obu Krajami. Ojciec Totmesa, o tym samym imieniu, był przyrodnim bratem Najdostojniejszej Hatszepsut, urodzonym z kobiety niskiego rodu, Hatszepsut zaś była córką wielkiej królowej Ahmes. Prastarym zwyczajem istniejącym w rodach królewskich, połączono Totmesa i Hatszepsut węzłem małżeńskim, lecz nie był to związek szczęśliwy. Nikt nie wiedział, o czym myślała młodziutka Hatszepsut, podczas gdy jej małżonek prowadził zastępy bojowych wodzów przeciwko zbuntowanej Nubii. Potem Totmes porzucił swoją małżonkę i związał się z dziewczyną, którą kochał, matką młodego Totmesa, tego, który postępował teraz na samym końcu świetnego orszaku. Ojciec tak kochał Totmesa, że z własnej woli zrzekł się władzy i oddał ją synowi-niemowlęciu, gaworzącemu jeszcze na kolanach piastunki. Ale zapomniał o swej przyrodniej siostrze - porzuconej małżonce, Najdostojniejszej Hatszepsut, czekającej uważnie na dogodny moment. Gdy korona Obu Połączonych Krajów spoczęła na skroniach chłopczyka, Hatszepsut przysięgła przed Radą Królewską, że jest jedyną spadkobierczynią władzy, że taka była wola jej wielkiego ojca, pogromcy ziem nad brzegami Eufratu i Tygrysu, wodza wspominanego z czcią przez pokrytych bliznami żołnierzy. Hatszepsut ukazała zebranym dostojnikom testament, sprawdzali długo pieczęcie. Były prawdziwe. Ci, którym Totmes zlecił opiekę nad swoim małym synkiem, nie mogli nic uczynić dla dziecka. Najdostojniejsza Hatszepsut zapragnęła być jedyną władczynią w kraju Kemet, i była nią. Jej przyrodni brat - były małżonek - zmarł, dziecko nie mogło w niczym przeszkodzić jej w rządach. Hatszepsut była jednocześnie ciotką i macochą Totmesa. Rządziła krainą Kemet, a chłopczyk biegał po pałacowych komnatach, bawił się z puszystym szczeniakiem, rzucał pluskające kamyki do sadzawki na pałacowym podwórcu i wspinał się na kolana żołnierzy prosząc, by pozwolili mu dotknąć miecza czy ostrza włóczni. Otrzymał wy- 29 chowanie należne królewskiemu synowi, a kiedy stał się młodzieńcem, Najdostojniejsza Hatszepsut traktowała go ciągle jak małoletnie dziecko. Pozwalała mu wyprawiać się na pustynię, ścigać szybkie oryksy, wiosłować po rzece w czółnie uplecionym z łodyg papirusu, strzelać do celu i ciskać oszczepem, lecz ludzie z otoczenia młodzieńca byli źrenicami Królowej, śledzili każdy ruch księcia. Nigdy nie dozwolono przestąpić Totmesowi progu sali, gdzie zbierała się Królewska Rada, nigdy nie spytano go o zdanie w najbłahszej nawet sprawie, nigdy