3833

Szczegóły
Tytuł 3833
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3833 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3833 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3833 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lech M. Jak�b Romsky Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Jankowi Zubkowi - mojemu przyjacielowi, kt�ry zgin�� bezsensown� �mierci� 5 Dziewi�� punkt�w wprowadzenia 1. Tylko przyzwoito�� nakazuje, by ju� na wst�pie uprzedzi� Czytelnika, z czym b�dzie mia� do czynienia. Innych wzgl�d�w nie widz�, a przeciwnie, wzdraga�bym si� przed tani� jazd� na sensacji i cudzym cierpieniu, kt�re tu przyt�acza swoim ogromem. Historia, jak� przedstawi�, wymaga w odbiorze hartu i czystego serca. I najwi�kszy �adunek tolerancji nie wystarczy, je�li nie p�jdzie za ni� ch�� szczerego poznania prawdy, je�eli nie wspomo�emy umys�u otwarto�ci� na rozmaite, niejednokrotnie bulwersuj�ce przypadki. Dowiemy si�, kim by� Pawe� Romsky. Co mu si� przydarzy�o. Dlaczego �ycie mia� pod�e, a dooko�a za du�o krwi. Z czym walczy�, czego oczekiwa� po sobie oraz innych. O tym wszystkim dowiemy si� z jego w�asnych ust. On sam b�dzie m�wi�. S�uchaj, Czytelniku, uwa�nie. Je�li masz rozwodnion� krew, zrozumiesz niewiele lub zgo�a nic. Jest to opowie�� dla ludzi twardych, ale uczciwych. Komu obca �arliwo��, nie uwierzy. G�upi nie pojmie. Prostak tragedi� wy�mieje. Jedynie umys�om jasnym i sercom czystym nie obce b�d� stany zw�tpienia i skruchy. Wstrz��nie nimi bezsi�a, przeryje gniew. Dotykaj�c �ywego z�a, poprzez uczestnictwo, doznaj� oczyszczenia. 2. To, co mo�e stanowi� o cz�owiecze�stwie, podkre�laj� miliony zapisanych uczonymi enuncjacjami kart oraz niemoc w dopowiedzeniu pe�ni. Zaczerniane zwartym drukiem ksi�gi buduj� cz�owieka i jego kondycj� przez dogmaty, kodeksy, systemy moralne, w zasadniczych sprawach nie tak zn�w r�ne od siebie, bez wzgl�du na wielo�� kultur. Natomiast niemoc w rozmaitym stopniu bliska jest wszystkim. Jak dochodz�cy do rozstaj�w dr�g waha si�, kt�r�dy ruszy� dalej, tak cz�owiek w obliczu narzuconych norm popada w rozterk�. Szczeg�lnie gdy czyn, w okoliczno�ciach skrajnych dwuznaczny, cechuje gwa�towno�� w dochodzeniu prawdy, a jednostka wys�uguj�ca si� nami�tno�ciami i poczuciem w�asnej sprawiedliwo�ci poszukuje swojego miejsca w�r�d bli�nich kosztem konformistycznie poj�tej lojalno�ci (czyli wymys�u o charakterze czysto u�ytkowym). Jednocze�nie przynajmniej intuicja podszeptuje nam, �e zjawiska lokalne, typu tradycja b�d� obyczaj, stanowi� cz�� sk�adow� chom�ta na�o�onego nam z g�ry, by w�dr�wkami wyboistym duktem �ycia kierowa�a nadrz�dna zasada sprawdzalnego porz�dku. W my�l prostego schematu: co istnieje, musi s�u�y� nam; je�eli nie s�u�y, jest ma�o po�yteczne, najcz�ciej z�e. C�, prostota i przejrzysto�� nie chadzaj� w parze z intencjami, nawet najlepszymi. Mo�na szlachetnie chcie� porozumienia ze �wiatem, mo�na te� w bogobojnych zamierzeniach usilnie d��y� do prawdy, ale nigdy nie wiadomo co, gdzie i kiedy �amie nasze postanowienia, z wpojonych zasad czyni magm�, kt�ra rozpalon� do gor�co�ci substancj� pustoszy piersi i zw�gla serce. 6 A jak�e trudno sprawdzalne bywaj� ludzkie motywacje! Jaka� niebezpieczna to dziedzina - moralno��! Tyle ��czy, co dzieli, a frymarczeniu nie wida� ko�ca. Ch�odny umys� powie - z�o i dobro na r�wni s�u�� prawdzie. I zgodzimy si� z tym. A jeszcze inny m�drzec og�osi - co przeciwstawne, tw�rcze jest. R�wnie� przytakniemy. A gdy padn� s�owa: po to dano nam rozum i serce, by z wag� my�lenia oraz emocji kroczy� odpowiedzialnie - czy� zaprzeczymy? Lecz wszystko to og�lniki, sofistyczne sztuczki i zr�czna manipulacja s�owem wobec tego, o co przychodzi nam si� potyka�. Reprodukcyjnie powtarzalne �ycie zmusza do powielania zdumiewaj�co podobnych b��d�w, tw�rczo�� bywa destrukcyjna, nami�tno�� wykrzywia prawd� - cz�sto i bez wiedzy zainteresowanych. I w rezultacie nie wiemy, o co si� oprze�, gdzie znale�� ostoj�. W diabelskim piecu sma�� si� ludzkie w�tpliwo�ci. 3. Po kilku refleksjach natury og�lnej, kt�re cz�ciowo powinny wprowadzi� w istot� rzeczy, przechodz� do fakt�w. Pierwszy wa�ki: prezentowany nieco dalej list jest autentykiem. Napisa� go Pawe� Romsky do Fryderyka W. Drugi, nie mniej istotny: napisa�, lecz nie zd��y�, czy te� nie chcia� wys�a� - b�dzie jeszcze o tym mowa. Trzeci: brakuje listowi kilku ostatnich stron. Jednak nie zawa�y to w spos�b istotny na odbiorze. Okoliczno�ci zostan� wyja�nione. Czwarty: dotar� do mnie dzi�ki Fryderykowi W., kt�ry uzna� z stosowne, a raczej - po�yteczne, ujawni� prywatn� korespondencj�. Pi�ty: r�wnie� dostrzeg�em sens w ujawnieniu wstrz�saj�cych wyzna�. Sens nadrz�dny, bo spo�ecznie umotywowany. Pokusa opublikowania tragicznego listu by�a tak silna, �e skontaktowa�em si� z �yj�cym rodze�stwem autora. Wszyscy bez wyj�tku, a by�o ich czworo, ku naszej z Fryderykiem satysfakcji, zgodzili si� na og�oszenie listu drukiem. Sz�sty, zrozumia�y: na �yczenie zainteresowanych zamieni�em prawdziwe nazwiska na fikcyjne, opu�ci�em nazw� miejscowo�ci, gdzie wszystko si� dzieje, a tak�e - powodowany obowi�zkiem - zretuszowa�em kilka szczeg��w, kt�re w nie zmienionym stanie mog�yby zlokalizowa� miejsce akcji. S�dz�, �e Czytelnicy wybacz� mi wspomniane zabiegi. Bez nich bowiem nie poznaliby�my prezentowanej historii przed up�ywem szeregu lat, ustawowo chroni�cych tajemnic� korespondencji. Fakt si�dmy: rodzaj ingerencji w tekst. Naturalnie, nie wchodzi�y w gr� poprawki merytoryczne. Pozosta�em wierny tekstowi do tego stopnia, �e nawet oczywist� niekonsekwencje w pisowni swojego nazwiska (prawdziwe ma zbli�on� budow� gramatyczn�) pozostawi�em autorowi bez zmian. Moja praca nad tekstem polega�a li tylko na uzdatnieniu technicznym. List rozbi�em na akapity, wyodr�bni�em dialogi i wprowadzi�em �wiat�o mi�dzy poszczeg�lne bloki my�lowe. Istnia�a na to po�rednia zgoda autora, kt�ry sam, zaraz na pocz�tku, zastrzega si�, i� nie uniknie pewnego chaosu - co z reszt� pokrywa si� z rzeczywisto�ci�. My�l� wi�c, �e ingerencja taka uznana zostanie za celow�, gdy� w spos�b oczywisty zyskuje na tym czytelno�� tekstu i jego przejrzysto��. To by�yby chyba wszystkie istotniejsze fakty. 4. Fryderyk W., uznany nie tylko w swoim �rodowisku paleontolog, m�j d�ugoletni przyjaciel, pozna� autora listu w okoliczno�ciach drastycznych. Poniewa� ma to wyra�ny zwi�zek ze 7 spraw�, pozwol� sobie odda� g�os przyjacielowi. W refleksjach do��czonych do pakietu z listem P. R. mi�dzy innymi m�wi�: �Opad�o mnie dw�ch opryszk�w. Zwa�, m�j drogi, i� by�a noc, a w promieniu kilkudziesi�ciu metr�w ani jednej latarni. Najbli�sze zabudowania o dobre trzy minuty marszu. Wygwizdowo, �e hej. M�odzie�cy wyskoczyli z mroku nagle, nawet nie zipn��em. Doprawdy nie wiem, czego chcieli. To zreszt� w tej chwili ma�o znacz�ce. Naturalnie zas�ania�em si� jak mog�em, ale uderzenia pada�y g�sto i zaraz nadesz�a s�abo��. Mia�em podstawy s�dzi�, �e za moment strac� przytomno��. I w�wczas nadszed� on. Pomy�la�em o nim najgorzej, bo po chwili wahania omin�� nas, jakby widok katowanego cz�owieka nale�a� do najzwyklejszych na �wiecie. Rozzuchwaleni tym m�odzie�cy wzmogli agresywno�� i po kilku dobijaj�cych kopniakach (le�a�em ju� p�przytomny) pop�dzili za now� ofiar�. Chcia�em wo�a� o pomoc, ale b�l szcz�k nie pozwoli� mi wydoby� nawet pisku. To niewa�ne, co w�wczas czu�em. Pos�uchaj, co by�o dalej, gdy� w�a�nie sedno. Dotar�y mnie krzyki i odg�osy szybkich uderze�. Wszystko trwa�o kr�cej ni� lot wr�bla z drzewa na drzewo. I cisza. Przestraszy�em si� perspektyw� ich powrotu. Wystaw sobie moje zdziwienie i rado��, gdy miast oprych�w zobaczy�em... jego. Podszed� spokojnie, jak gdyby nigdy nic, pom�g� wsta� i b�kaj�c co� monosylabami odprowadzi� do miasta. Nie wiedzia�em, co s�dzi� o podobnej postawie. Mieszane szarpa�y uczucia. Naturalnie w�wczas. Jednak lata zrobi�y swoje. To prawda, nie spotykali�my si� zbyt cz�sto. Pierw kontaktami rz�dzi� przypadek, potem d��y�em do nich sam. W pobliskim K. proponowano mi odczyty. Tak ustawia�em godziny spotka� z m�odzie��, by wiecz�r sp�dzi� w towarzystwie mojego wybawcy. Do trudnych znajomo�ci zalicza�em P.R. W mi�dzyczasie, co pami�tasz, zmar�a Zofia, i dopiero w�wczas dosz�o mi�dzy nami do zacie�nienia efemerycznej znajomo�ci. Podtrzymywa� mnie na duchu subtelnie i z wytrwa�o�ci�, �wiadcz�c� przynajmniej o zbie�nych prze�yciach. M�wi�, co odczuwa�em niegdy�. Teraz, po zapoznaniu si� ze wstrz�saj�cym listem (czy uwierzysz, �e czyta�em go przynajmniej pi�� razy?) zrozumia�em wi�cej i lepiej, cho� daleki jestem od stwierdzenia, �e do g��bi. Na przyk�ad ta historia z fatalnym poznaniem w innym �wietle si� rysuje.� Tu m�j przyjaciel popada w dosy� lu�ne rozwa�ania, tr�caj�c o prywatne, nie zwi�zane z przedstawian� opowie�ci� sprawy. Przeskakuj� do dalszej cz�ci, gdzie charakterystyka P.R. Wa�ne dla nas. �Romsky zawsze jawi� mi si� cz�owiekiem zamkni�tym, skrytym, by nie rzec: na g�ucho zatrza�ni�tym w sobie. Tylko cierpliwo�� i jego z czasem rosn�ce zaufanie pozwoli�o prze�ama� lody. Nosi� si� dumnie, co - o dziwo - nie k�u�o w oczy. Mo�e dlatego, �e szanowa� partner�w, dawa� im odczu� ich warto��. Do gadatliwych nie nale�a�. Je�eli chodzi o postaw�, wygl�d zewn�trzny - nic nadzwyczajnego. Wzrost troch� wi�cej ni� �redni. Posta� szczup�a, ale rozro�ni�ty w barkach. Twarz na pograniczu banalno�ci, bez zarostu, z grzyw� blond w�os�w na czole. G��wnie oczy i wyprostowana sylwetka robi�y wra�enie. Potrafi� wzrokiem wedrze� si� w g��b duszy, a� mnie, starego w ko�cu dziada, niejednokrotnie ciarki przesz�y po krzy�u. Nie by�o w jego spojrzeniu ani cienia pogardy. Raczej wynios�o�� zatr�caj�ca jakim� b�lem. Irytowa� si�, ilekro� kto� spuszcza� wzrok. Nie zauwa�y�em nadmiernego przywi�zania do tak zwanych d�br materialnych. Zawsze znoszone, ale czyste odzienie, jakie� ciemne sanda�y, zim� sk�rzana czapka z daszkiem. Du�o pali�. Uwielbia� piwo i szachy.� 8 Refleksje Fryderyka dotyczy�y r�wnie� �rodowiska, w kt�rym urodzi� si� i �y� Pawe� Romsky. Przytaczam kilka wa�niejszych zda�. �Nie wiesz, co to ludno�� nap�ywowa. Nie mog�o by� mowy o silniejszych wi�ziach mi�dzy grupami. Istny konglomerat postaw i obyczaj�w. �cina�y si� charaktery, miesza�a krew. Romsky akurat z Podola, cho� dziad jego musia�, patrz�c po nazwisku cho�by, nadej�� z zachodu. Du�o �l�zak�w, Kaszub�w, Wielkopolan. �ydzi. Troch� Pomorzan, resztki Prusak�w. Gdzie nie strzelisz, trafisz. I tym ludziom przysz�o razem �y�: w od�wie�onej pa�stwowo�ci, w nowym ustroju. Po kilku latach wariackich w�dr�wek i tragedii. Z bliznami, uprzedzeniami, szczypt� rozs�dku i pot�n� nadziej�. A ty teraz cz�owieku we� i �yj na beczce prochu. Bo cud�w nie ma - ludzkie nami�tno�ci czyni� ze �wiata aren�, gdzie bezustanne, bolesne starcia s� na porz�dku dziennym. Ogie�, woda. Niebo, ziemia. Mi�dzy nimi cz�owiek. Pi�ty �ywio�.� Dalsze cytowanie refleksji mojego przyjaciela by�oby nadwer�eniem cierpliwo�ci Czytelnika. I chyba lepiej w tego rodzaju przedmowie tylko dotkn�� niekt�rych problem�w, ni� narzuca� swoje widzenie, co sam odebra�bym jako przynajmniej irytuj�c� grubosk�rno��. W tym prze�wiadczeniu przechodz� do punkt�w nast�pnych. 5. Jaki by� Romsky wed�ug postronnych, mo�na roztrz�sa� w niesko�czono��. Pocz�tkowo gromadzi�em o nim notatki z my�l� o wst�pnym wielog�osie. Wyobra�a�em sobie, �e przybli�y to skomplikowan� osobowo�� autora niebywa�ego listu. Przeprowadzi�em wiele rozm�w z jego rodze�stwem (z wyj�tkiem Bogdana R., kt�ry dot�d w Londynie), znajomymi, a tak�e obcymi �wiadkami wydarze�. I r�ce opad�y. Opinie w�ciekle sprzeczne: jedni ods�dzali go od czci i wiary (po prawdzie tych by�a chyba znakomita wi�kszo��), drudzy wynosili pod niebiosa, znowu� innym Romsky wygl�da� na cz�owieka, o kt�rym nic sensownego powiedzie� nie mo�na. I zrezygnowa�em z pierwotnego zamys�u na rzecz w miar� suchego punktowania najwa�niejszych spraw. W ten spos�b unikniemy kakofonii i niezdrowej ci�goty komentowania cudzych cierpie�. Niechaj najszybciej przem�wi on sam. 6. O li�cie Na pakiet wyzna� sk�ada si� 106 ponumerowanych kartek, czyli 212 stron. Je�eli wierzy� Jadwidze, siostrze P.R., by�o ich o 3 kartki wi�cej. Brakuje 5 - 6 zapisanych stron. Papier zeszytowy, w kratk�. Pismo dosy� czytelne, du�e, troch� zwichrowane. Sk�onno�� do rozrywania sylab, energiczne przekre�lanie liter �t�, �f� i ���, co - je�li z kolei wierzy� grafologom - wskazuje na zdecydowanie, mocny charakter. Ca�y list, wyj�wszy mo�e dziesi�� wypadk�w, bez �ladu wykre�le�. Strony zape�nione szczelnie: od brzegu do brzegu, z ma�ymi marginesami - dolnym i g�rnym. Poczynaj�c od pierwszego s�owa, zwarty szereg, ani odrobiny przerwy mi�dzy poszczeg�lnymi my�lami czy dialogami. St�d wspominany wcze�niej zabieg wprowadzenia �wiat�a. 7. Co uprzedzone w punkcie 3 - okoliczno�ci w�dr�wki listu. Osobi�cie Romsky listu nie wys�a�. Trudno dociec: nie chcia� czy nie zd��y�. Ostatni fragment wskazuje na to, �e zw�tpi� w sens przekazania go adresatowi. Mo�e zmieni� zdanie. Nie dowiemy si� tego nigdy. Istnieje tak�e prawdopodobie�stwo, i� listu nie doko�czy�. Wszystkie jednak rozwa�ania na zawsze pozostan� w sferze spekulacji. List odkry�a Jadwiga przypadkowo i po czasie. Nie zagl�daj�c do �rodka u�y�a trzech ostatnich kartek do podpa�ki w piecu. Zd��y� je ogie� strawi�, nim poj�a ich znaczenie. W 9 szufladzie komody znalaz�a zaadresowan� du�� szar� kopert�. By� na niej adres Fryderyka W. I dzi�ki Bogu zdecydowa�a si� r�kopis wys�a�. Ale na tym nie koniec. Ironia losu dodatkowo o rok przed�u�y�a drog� listu. Fryderyk, s�dz�c, i� ma do czynienia z pakietem fachowych broszur, kt�re zam�wi� wcze�niej, koperty (bez adresu zwrotnego) nawet nie rozerwa�. Nie miejsce tu na opis ma�ego szoku, jaki prze�y� Fryderyk, kiedy w ko�cu zdecydowa� si� kopert� otworzy�. 8. Tragedia autora listu ma�o ma sobie r�wnych. Intensywno�� cierpienia stawia j� w rz�dzie historii najsmutniejszych, kt�re tyle� budz� wsp�czucie, co wstr�t. Jednak ponad tym przewa�a inna my�l, o znaczeniu szerszym, dotycz�cym wszystkich, bez wzgl�du na to, kto ile do�wiadcza, jak� tragedi� prze�ywa - my�l tycz�ca sprawiedliwo�ci nadludzkiej. Bo ta nasza, przypiecz�towana prawem ustanowionym przez ludzi, boli przypadkowo�ci�, doprasza si� wi�kszego sensu. C�, powiedz� niekt�rzy, jeste�my lud�mi. A skoro tak, to przyrodzona nam u�omno��. Owszem, ale nie znaczy to, by�my �lepo w wymy�lone przez siebie rzeczy wierzyli. I nadto obra�ali godno�� my�l� o konieczno�ci bezwzgl�dnego podporz�dkowania jednostki spo�ecze�stwu w majestacie kruchych ludzkich praw. Martwia�em przy lekturze listu P.R. kilka razy. Co Romsky wyczynia ze sob� - lub, jak on sam woli, los z nim - pozostaje, mimo brutalno�ci scen, jeszcze w jaki� spos�b strawne. O prawdziw� rozterk� przyprawia dopiero instynkt moralny. M�wi on nam mi�dzy innymi to, �e gadki o nieprzystosowaniu, dzikiej naturze, pasji bezwzgl�dnego dobra P.R. s� okre�leniami ma�o precyzyjnymi i niew�tpliwie niepe�nymi. �e jest w tym wszystkim co� g��bszego, co dra�ni szczeg�lnie, wykraczaj�c poza rogatki sankcjonowanej przeci�tno�ci bytu. Chcia�oby si� zacytowa� to i owo z samego listu. Kilka uwag pad�o w punkcie 3. Troch� powiedzia� Fryderyk W. Przed chwil� co� zn�w. S�owem, czas zako�czy� przed�u�aj�cy si� wst�p, bo cokolwiek w nim powiemy, b�dzie i za ma�o i za du�o wobec zjawiska pt. ROMSKY. 9. Poniewa� przedstawiany dokument si�� rzeczy nie mo�e o�wietli� okoliczno�ci �mierci P.R., kilka s��w o niej. Rozmawia�em ze �wiadkami tragicznego zdarzenia. Wprawdzie sam list przynosi pewne sugestie w tej materii, ale fakty, kt�re mia�y miejsce po jego napisaniu, wprowadzaj� nowy zam�t. Ka�dy zrozumie po swojemu. Jednym bardziej odpowiada� �mier� samob�jcza, innym za� przypadkowa. Bo w dwojaki spos�b mo�na wypadek interpretowa�. Romsky zgin�� zmia�d�ony �ci�t� przez siebie sosn�. Wed�ug relacji jego koleg�w z wyr�bu, niespodziewanie silny wiatr przechyli� wal�ce si� drzewo w kierunku najmniej oczekiwanym. Z kolei Mieto i Doroba, przyjaciele P.R., twierdz�, i� Romsky m�g� jeszcze uskoczy�, lecz �wiadomie z miejsca si� nie ruszy�. Prawd� m�wi�c wersja samob�jstwa rozmy�lnego nie bardzo mi pasuje. Mo�e (zak�adaj�c, �e dostrzeg� lec�ce na g�ow� drzewo) troch� pom�g� przypadkowi b�yskawicznie godz�c si� na �mier�? Zaakceptowa� t� propozycj� losu? Mo�e by�o i tak, i� sparali�owany, zawaha� si�, a potem by�o za p�no? Bo trudno uwierzy�, by do�wiadczony drwal tak trywialnie zlekcewa�y� niebezpiecze�stwo. Niezale�nie od powy�szych spekulacji niejeden stwierdzi: gwa�towne odej�cie po trzydziestu trzech latach pe�nego udr�ki �ycia mog�o by� w przypadku P.R. jedynym wyj�ciem. Nie wiem. Osobi�cie wstrzymuj� si� od g�osu. 10 �Je�li ci i�� wypadnie t� drog�, W jakimkolwiek kierunku, z kt�rejkolwiek strony, O ka�dym czasie i o ka�dej porze, Zawsze b�dzie to samo: przyjdzie ci od�o�y� Sens i pojecie. (...) A ka�de dzia�anie Jest krokiem na szafot, w ogie�, w gardziel morza Albo na kamie� nie do odczytania.� (T. S. Eliot, �Little Gidding�, przek�. W�adys�aw Dul�ba) 11 Drogi Fryderyku! By� mo�e zdziwisz si�, czytaj�c te s�owa. Raptem, ni z tego, ni z owego, list. Nigdy�my przecie� do siebie nie pisywali, a nasze spotkania �atwo licz� na palcach. Sam nie wiem, co mog�o mnie sk�oni� do podobnej wylewno�ci. Znamy si� pobie�nie i nie s�dz�, aby�my zachowali o sobie jakie� silniejsze wspomnienia. Niemal�e sobie obcy, cho� nie do ko�ca - i chyba to zdecydowa�o. Na tyle obcy, �e �atwiej przychodzi m�wi� bezpo�rednio, a na tyle okryci cieniem nik�ej znajomo�ci, by o�mieli�o do rozpocz�cia rozmowy - w�a�ciwie monologu. Wybacz ma�o sk�adn� pisanin�. Nie nawyk�em do przelewania my�li na papier. Wszelkie przeskoki, czy te� chaos, po�� na karb ma�ej wprawy. I gdyby tak moje s�owa w trakcie czytania pocz�y nu�y�, nie czy� sobie wyrzut�w, zaprzesta� lektury. Podejrzewam, �e przynajmniej w po�owie chodzi mi o sam fakt napisania tego, co zamierzam, a je�li starczy cierpliwo�ci i dotrwasz do ostatniej strony - dzi�kuj�. Wybra�em Ciebie z bardzo prostej przyczyny. Domy�lisz si� jej po przebrni�ciu najwy�ej kilku kartek. Teraz pozostan� jedynie przy kr�tkim stwierdzeniu - czy� nie Twoimi s� s�owa: �Ka�demu raj, co go w�asnym ogniem w piersi pali�? Tyle w tej godzinie ci�nie si� na usta. I nie to, �e ogl�daj�c si� za siebie musz� zaprzeczy� sobie. Podejrzewam, �e nawet gdybym mia� jeszcze raz �y�, nie potrafi�bym inaczej. Od pocz�tku by�o nie tak. A by�bym chyba g�upcem wierz�c, �e ka�dy jaki� �nast�pny raz� mo�e by� inny. Powi�a mnie matka w zapad�ym miasteczku Pomorza. Zapad�ym dos�ownie. Mury nielicznych dom�w sypa�y si� niczym ziarna z dojrza�ego s�onecznika, brukowanymi ulicami kr��y�y watahy w�ciek�ych i wychud�ych z g�odu kundli, a emigruj�cy w poszukiwaniu sensowniejszych miejsc na ziemi mieszka�cy miasteczka, mijaj�c rogatki, �egnali si� z rzadko ukrywan� ulg�. Odchodzili spiesznie, bez �alu i z zatwardzia�� decyzj� w sercu - nigdy nie wraca�. Sk�ama�bym m�wi�c o jakiejkolwiek wyj�tkowo�ci mojego miasteczka. Podobnych by�o wiele i wszystkimi pisa�a jednaka historia. Przesiedle�cy, ufaj�c swoim gwiazdom, pr�bowali osi��� tu i tam, w ko�cu mnogo�� ich pozosta�a, jak to si� m�wi�o, �na zawsze�, do grobowej deski. Szpetno�� sytuacji polega�a na czym innym. Nie byli pewni nowej ziemi i dopiero nast�pne pokolenie mia�o utwierdzi� ich �wie�e prawo zadomowienia. To jasne, �e nawet najlepszy plakat propagandowy nie zast�pi dzieciaka sp�odzonego tu. Tak zapewne rozumowa� m�j ojciec i nie spos�b odm�wi� mu cienia racji. Skoro zostali z matk�, przynajmniej to jedno robili w zgodzie ze swoim sumieniem, pospiesznie, regularnie i z zaci�to�ci� godn� wi�kszej sprawy. By�em pi�ty i nie ostatni. Z tej pi�tki zosta�o nas trzech (Marcin i J�zef zmarli na zapalenie opon m�zgowych) - Bogdan, Maciek i ja. Potem sypn�o siostrami: Jadwig�, Kazimier� i Rajmund�, a stawk� zamkn�� Maurycy. By�oby nas niew�tpliwie wi�cej, lecz matk� w po�ogu powali�a gor�czka i w ci�gu czterech dni okut� sosnowymi deskami odprowadzono na podmiejski cmentarz. 12 Po ka�dym z nas chud�a coraz bardziej. Ju� po Rajmundzie wyschni�t� na wi�r ratowa� lekarz. Kaza� ojcu �pow�ci�gn�� witalno��, a w przypadku �niepohamowania instynkt�w� grozi� �mierci� matki. Ojciec �miej�c si� wyrzuci� konowa�a za drzwi i natychmiast przyst�pi� do robienia Maurycego. Spos�b, w jaki przedstawiam owe wydarzenia, mo�e wskazywa� na niech�� do ojca. Bliskie to prawdy. Rozumia�em, �e robienie dzieci dla samej zasady jest s�abym dowcipem. Owszem, B�g zabrania marnowa� nasienie, lecz ojciec z tego uczyni� chyba ideologi�. Podejrzewa�em go nawet o celowo�� nagminnego zniewalania matki, kt�ra nie tylko nigdy w tym przyjemno�ci nie znajdowa�a, lecz r�wnie� traci�a zdrowie. S�owem - jedynie dure� lub cz�owiek dzia�aj�cy z premedytacj� m�g� celowa� w nast�pny por�d. Co rodzi�o przypuszczenie - ojciec �wiadomie zabi� matk�. Prawd� m�wi�c zawsze s�dzi�em, �e ojciec nie kocha matki. Ale i matka, zdaje si�, nie darzy�a ojca zbyt wielkim uczuciem. To znaczy - mo�e na sw�j spos�b jako� mieli si� ku sobie. Matka w tajemnicy przed ojcem i nami przetrzymywa�a na dnie kredensu do kilku butelek wina i nie przypominam sobie dzionka bez skrzypienia drzwiczek i pobrz�kiwania szklanki o szyjk� butelki. Wino wchodzi�o jej w j�zyk, kt�ry rozpuszcza�a bez ustanku. Wysiada�y przy niej zawodowe lamentnice, p�yty gramofonowe i ksi�dz z ambony. Ojciec trzaska� drzwiami, b�d� w chwilach szczeg�lnego rozdra�nienia zamyka� matk� na skobel w obszernej spi�arni. Dziwi�em si� jego cierpliwo�ci, bo po to B�g da� m�czy�nie kobiet�, by pos�uszn� mu by�a. Bywa�o, �e przepychanki s�owne przebija� atutem suchy trzask d�oni po pysku. Mo�e dziwne, ale to matka, nie ojciec, u�ywa�a tego argumentu. Ojciec nigdy r�ki na kobiet� nie podni�s�, cho�by mu i jaka blekot w gard�o wlewa�a. Taki by�. I dzieci, to znaczy nas, wygania� na zewn�trz, gdy sz�a awantura. Chc�c nie chc�c wszystko podgl�dali�my przez parterowe okno. Ojciec uwielbia� zwierzaki, matka za� na widok byle czworonoga w domu dostawa�a drgawek. Przyp�ta� si� kiedy� pod drzwi stary kocur. Miaucza� przera�liwie. Matk� trz�s�o. Bogdan pr�bowa� otworzy� drzwi. Matka, uznaj�c to za jawny zamach, uciek�a z kuchni do pokoju. Zatrzymali�my kocura, lecz dziko�� jego plus ostentacyjna niech�� matki prowadzi�y do spi��. Co do mnie, uwa�a�em, �e kot ma prawo by� przy cz�owieku. Zwierz�, podobnie jak cz�owiek, oczekuje czego� tam w rodzaju ciep�a, co mo�emy mu bez ujmy na honorze po bo�emu zafundowa�. Pechowo jednak �w kocur kt�rego� razu przekroczy� dozwolone i podczas karmienia nagle przeora� mi rozcapierzon� �ap� twarz. By�bym mu i mo�e darowa�, gdyby nie bezczelne, bez odrobiny skruchy spojrzenie. Grzmotn��em styliskiem od siekiery na odlew. Z przetr�conego �ba uszami pu�ci�a si� ruda farba. U�miech na twarzy matki dobi� z kolei mnie. Kot mo�e i zas�u�y� na takie potraktowanie, ale to nie pow�d, by czerpa� z tego rado��. Rozprute policzki pali�y - zastanawia�em si� tylko, od czego bardziej: od fizycznego b�lu, czy te� mo�e ze wstydu za reakcj� matki? Intryguj�ce - nigdy przedtem nie s�dzi�em, �e mo�na znienawidzi� matk� za taki z pozoru drobiazg. No nie, chyba popadam w przesad�. Jeszcze troch�, a uzna�aby� mnie za kogo�, kto gardzi rodzicami. Musz� pospiesznie zaznaczy�, �e pogarda i nienawi�� zawsze by�y mi obce. Niekt�rzy podobne uczucia uznaj� za oczywiste. Nie zgadzam si� z tym. I nawet nie dlatego, i� m�wi o tym moja wiara. Nie zamierzam r�wnie� przedstawia� siebie przez to w korzystniejszym �wietle. Ludziom trzeba dawa� szans�, bez wzgl�du na ich post�pki. Rozumiesz teraz, sk�d �achni�cie przy s�owie �nienawi��. By�bym bli�szy prawdy m�wi�c o smutku. Tak, teraz to widz� - w�wczas, po tej historii z kotem, zmartwi�em si�. Matka 13 nie powinna by�a odczuwa� zadowolenia z tak marnego ko�ca kocura. Mia�em do niej �al i B�g mi �wiadkiem, �e podobnych odczu� do�wiadczy�em w przysz�o�ci wielokrotnie, cho� z r�n� intensywno�ci�. Niedobrze jest rozpami�tywa� z�e wspomnienia. Jednak pr�buj�c uchwyci� pocz�tki moich rozgoryczaj�cych przypadk�w, opar�em si� - si�gaj�c najdalej wstecz, jak potrafi�em - w�a�nie o t� nieszcz�sn� przygod� z kotem. Musia�y istnie� r�wnie� inne wydarzenia, lecz z wczesnych jedynie wymienione nie uleg�o zatarciu. Przypuszczam, z czasem troch� poznaj�c siebie, �e moja pami�� pod�wiadomie broni�a si� przed konserwowaniem z�ych wspomnie�, jakby sam fakt usilnego wymazywania czego� z pami�ci mia� wykre�li� z historii smutne wydarzenia. Przekona�em si� o tym ju� w szkole. Chodzili�my z Ma�kiem do jednej klasy (Maciek dwa razy �zimowa��, dzi�ki czemu szybko zr�wna�em si� z nim), gdy nauczyciel matematyki, gruby i wci�� ocieraj�cy z �ysiny pot, zapewne dla �artu, spyta�: - Je�li do czterech anio��w dodamy trzy diab�y, ile to b�dzie? - Jeden! Odpowied� moja oburzy�a grubasa i porz�dnie oberwa�em trzcink�. D�ugo siedzia�em zdumiony i do ko�ca nie pogodzi�em si� z niesprawiedliwo�ci�. Pomijaj�c moje �wczesne my�lenie, natychmiast �przyst�pi�em� do zapominania o przykrym incydencie. A �e z braku do�wiadczenia czyni�em to nazbyt gwa�townie, wynik usi�owa� �atwo przewidzie�. Nie tylko ani rusz nie mog�em zapomnie� niesprawiedliwo�ci, ale rozgorza� we mnie p�omie� oburzenia. Nie dawa�o mi to spokoju. Gdy po kilku dniach zast�pi�em nauczycielowi matematyki drog�, by wyja�ni� nieporozumienie, uderzy� mnie w twarz. Tak, to straszne. Zaraz po�a�owa� trzepni�cia, lekko si� cofn��. Trudno teraz opisa�, co we mnie si� dzia�o. - Je�eli uderzysz jeszcze raz, nie r�cz� za siebie! Nie wiem, czy ton moich s��w, czy te� mo�e sama tre�� spowodowa�y, �e zadr�a�, i nim pokaza� plecy, dostrzeg�em w jego oczach co� w rodzaju znu�enia pomieszanego ze skruch�. Natychmiast ca�a moja z�o�� odtaja�a. A gdy odchodzi�, przygi�ty i z obwis�ymi ramionami, naraz ogarn�o mnie wsp�czucie. Dopiero w�wczas uda�o si� o tym zapomnie�. M�j Bo�e, c� to jednak za niepami��, skoro o tym pisz� - powiesz. Uwierz mi - do dzisiejszego dnia naprawd� o tym nie pami�ta�em. Ale te� i o tyle �atwiej przysz�o pu�ci� w zapomnienie, o ile niesprawiedliwo�� w ostateczno�ci wykupi�a si� skruch�. Tak, do kro�set, masz racj�, o wiele trudniej zapomnie� czyste z�o. Na kr�tko przed �mierci� matki prze�y�em pierwsz� mi�o��. Teraz lekko i �atwo si� pisze - pierwsza mi�o��. Ale w�wczas, B�g jeden wie, jakie rozdziera�y m�ki. Ludwika rumiano�ci� cery przypomina�a dojrza�� malin�. Kreton sukienki wypycha�y dwie nieznaczne wypuk�o�ci, a nogom jej mog�em przygl�da� si� bez ko�ca. Nie powiem, ona r�wnie� strzyg�a za mn� okiem. Nie�mia�o�� jednak d�ugo nie pozwoli�a zbli�y� si� do siebie. Mieszka�a pi�� dom�w dalej. Jej rodzice, oboje zza Buga, cieszyli si� zdrowiem r�wnie� dw�ch innych c�rek, nie mniej urodziwych, cho� nieco starszych. C�, me ciel�ce serce wybra�o Ludwik�. �ni�em o niej, imieniem Ludwika zabazgra�em ok�adki wszystkich podr�cznik�w i zeszyt�w, a ka�de, cho�by przypadkowe wspomnienie o niej w rozmowie rozsadza�o piersi dzikimi swawolami kawa�ka mi�sa, o kt�rym m�wi�, �e musi si� nie�le napracowa�, nim zap�dzi w�a�ciciela do grobu. Cho� ukrywa�em uczucie, w zasadzie dla ka�dego by�o jasne, co nas ��czy. Panowa�a niepisana umowa i nikt przyst�pi� do niej nie m�g�. Co najwa�niejsze - respektowano to prawo. 14 Przynajmniej znakomita wi�kszo��, �miej�c si� ukradkiem (z nie�mia�o�ci) lub nie, szanowa�a moje uczucie. Modli�em si� w duchu o to, by komu� nie przysz�a ch�tka przekroczenia delikatnej granicy obyczaju. Zw�aszcza i� niekt�rym owa granica przesuwa�a si� niebezpiecznie daleko. Tolerancj� mia�em wybitnie os�abion� i zewsz�d wypatrywa�em zagro�enia. Taka sytuacja dogadza�a r�wnie� Ludwice. Wszak nie�mia�o�� faszerowana jest nadziej� i Ludwika mia�a prawo wierzy� w spe�nienie. Gdy nasze przelotne spojrzenia niby przypadkowo krzy�owa�y si� - jedno drugie utwierdza�o w powadze uczu�, a i jej kole�anki w spos�b niedwuznaczny dawa�y zna� o potajemnym przymierzu. Wprawdzie nie w smak mi by�y nadgorliwe po�redniczki, lecz nie b�d� ukrywa�, �e ka�dy dow�d odwzajemnienia uczucia ni�s� chwilowe ukojenie. Naturalnie, nied�ugo potem popada�em w jeszcze g��bsz� rozterk�. Ka�dy m�czyzna, nawet ten przed dziesi�t� rocznic� urodzin, je�li nie wie, to przynajmniej domy�la si�, �e przeci�ganie struny w podchodach mi�osnych grozi rozczarowaniem jednej ze stron. Nie mia�em powodu nie ufa� Ludwice, ale nazbyt d�ugie milczenie pocz�o odk�ada� w piersi niepok�j. I w�a�nie na pogrzebie matki sta�o si� co�, o czym wola�bym nie m�wi�, co rezultacie doprowadzi�o do fatalnych nast�pstw. Pr�cz nielicznej rodziny odprowadza�y matk� s�siadki i dalsi krewni. Przyszli r�wnie� ch�opcy z dziewcz�tami, g��wnie ze szko�y. Ludwik� dostrzeg�em w ostatniej chwili. Pierw dzi�kowa�em jej w duchu za wsparcie. Wzruszony do g��bi, miast obserwowa� i s�ucha� ksi�dza, pilnie baczy�em na Ludwik�. Grudy ziemi b�bni�y ju� w cienkie sosnowe dechy spuszczanej trumny, gdy zza plec�w Ludwiki nadszed� Felek. Spi��em si� wewn�trznie, bo jako� dziwnie blisko Ludwiki stan��. O, gdybym by� wiedzia�, co uczyni, przynajmniej odwr�ci�bym oczy! Wszak nie darmo m�wi� - co z oczu, to i z serca. C�, jednak zaprzeczy� oczom nie mog�em. Felek wsun�� d�o� pod rami� Ludwiki, a ta, czy przez roztargnienie, czy te� przez wsp�bole��, na chwil� po�o�y�a g�ow� na piersi Felka. Trwa�o to mo�e trzy sekundy, nim poj�a, kto j� podszed�. Nie wykluczam i tego, �e mog�a spodziewa� si� mnie. Przecie� w nie tak ma�ym t�umie i w strugach lej�cego deszczu chwilami znikali�my sobie z pola widzenia. Piersi� przebieg� skurcz i bielmo w�ciek�o�ci okry�o oczy. Uderzenie pioruna nie uczyni�oby we mnie wi�kszych szk�d. Do ko�ca pogrzebu chodzi�em w transie, nie bardzo reaguj�c na kondolencje doskonale zorientowanych w ostatnim wydarzeniu koleg�w. B��dzenie ze �ci�ni�tym sercem o tyle ma sens, o ile potem nast�puje roz�adowanie. W moim przypadku w gr� wchodzi� mog�o tylko jedno. Pomy�lawszy, o czym powinienem, spokojnie przyst�pi�em do dzie�a. Min�o dostatecznie wiele czasu, by wywa�y� gorycz i poskromi� niem�ski �al. O czym wiedzia�em, ch�opcy p�nymi popo�udniami r�n�li w pi�k� na podmiejskiej ��ce. W�r�d nich nie brakowa�o i Felka. Gdy tak szed�em od strony ostatnich zabudowa� ku nim, jeszcze si� waha�em. Ale wszyscy grali jakby nigdy nic, co ponownym, ma�o zrozumia�ym sztychem d�gn�o mnie w serce. Powoli przespacerowa�em na ukos przez boisko do m�odniaka i upatrzywszy mo�e trzyletni� brz�zk�, pocz��em podrzyna� j� przy ziemi ogrodniczym no�em. Wreszcie drzewko zgubi�o korzenie. Nie bacz�c na lepki sok starannie obcina�em ga��zki na ca�ej d�ugo�ci grubego kija. Po oczyszczeniu z li�ci i s�katych sterczyn odrzuci�em precz wiotk� ko�c�wk�, tak �e w d�oni pozosta� mi tylko kijaszek do metra trzydziestu - por�czny i zgrabny. Ch�opcy, jakby przeczuwaj�c, co si� �wi�ci, przerwali kopanin�. �wisn��em raz i drugi kijem po trawie i uznawszy narz�dzie za gotowe, niespiesznym krokiem podszed�em do nich. Nie powinien by� Felek wtedy na cmentarzu tak uczyni�! Teraz ch�opcy rozst�powali si� na boki i stan�li�my z Felkiem oko w oko. Zblad�, ale nie ruszy� si� z miejsca. Podoba�a mi si� jego dzielno��. Ok�ada�em go tym kijem w gruncie rzeczy bez satysfakcji i z pewnym �alem. 15 Fryderyku! Nie mog�em post�pi� inaczej. To prawda, czu�em potem niesmak, wielokrotnie przeklinaj�c Felka za jego g�upot�. Bo przecie�, takie przynajmniej odnosz� wra�enie, nie uczyni� tego rozmy�lnie. Sp�jrzmy jednak z drugiej strony - obrazi� Ludwik�. �ami�c si� w sobie nie wiem jak d�ugo, nie mog�em unikn�� nieuchronnego. Ba, los sp�ata� w tym czasie figla bez por�wnania znamienitszego. Ojciec Ludwiki, dobry w swoim fachu murarz, dosta� lepsz� prac� i mieszkanie w Gryficach. Wyjechali. Uwierz albo nie, lecz nigdy potem Ludwiki nie widzia�em. Nigdy, co gorsza, nawet s�owa z ni� nie zamieni�em. M�ode serce po m�odzie�czemu krwawi�o, czas p�yn�� i pierwsza p�ocha mi�o�� pierzch�a nie wiedzie� kiedy. Cho�, co zrozumia�e, potem niejeden raz do�wiadczy�em kobiety, do dzi� przechowuj� na dnie serca kruchy promyk uczucia do Ludwiki. Inna sprawa, �e nie mog�em jeszcze wtedy wiedzie�, i� mi�o�� i nami�tno�� mog� przywie�� do zguby. Biedny Felek d�ugo liza� si� z ran. Wprawdzie gnaty wyni�s� ca�e, ale solidnie obite cia�o obros�o opuchlizn�. To ciekawe, lecz nie mia�em ci�got do b�jek. Pami�tasz zapewne okoliczno�ci naszego spotkania? Powiem wi�cej - do b�jek �ywi�em niech��. W szkole z tego powodu uwa�ano mnie za mi�czaka. Nie bardzo mnie to obchodzi�o. Nie cierpia�a te� moja duma. Naturalnie, do czasu gdy kto� solidnie nadepn�� na odcisk - co mia�o miejsce cho�by z Felkiem. No, ale widz�, �em zagalopowa� si� nieco, a chcia�em Ci jeszcze bli�ej o domu napisa�. Ojciec, Wiktor Romsky, z Podola nadszed� w czterdziestym pi�tym. Zostawi� tam podobno kobiet�, co poroni�a mu tr�jk� dzieciak�w. Ile w tym prawdy, nie potrafi� rzec. Mieli rozsta� si� w zgodzie. By�o tak albo nie - cho� wola�bym wierzy� jego s�owom. Po demobilizacji, w stopniu kaprala, ruszy� z innymi na zach�d, potem na p�noc - bez szczeg�lnego celu. Na jednej ze stacji Pomorza wyszed� z wagonu rozprostowa� ko�ci i zagapiwszy si� na urodziw� dziewk�, nie dogoni� odje�d�aj�cego poci�gu. Rad nierad powl�k� si� w trop za upatrzon�. D�wiga�a unrowsk� paczk�. Lepszego pretekstu nawi�zania znajomo�ci los nie m�g� podsun��. Nios�c pod pach� karton przyjrza� si� jej dok�adnie - mo�e i troch� za bardzo, skoro w siedem tygodni p�niej zosta�a jego �on�. Matka w�wczas przekracza�a trzydziestk�. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek m�wi�a o swoich rodzicach. Przypuszczam tylko, �e opu�cili ten pad� w czasie drugiej wojny. Wskazywa� mog�o na to skwapliwe unikanie tematu. Ze �r�de� po�rednich (jakie� pociotki) przecieka�y jedynie szcz�tkowe wie�ci. Niby ojciec jej mia� by� przed trzydziestym dziewi�tym oficerem kawalerii, matka za� �yd�wk�. Dlaczego akurat sieroctwo matki tyle znaczy�o dla ojca? Bij� si� w piersi - nie wiem. Rzadko motywowa� swoje czyny, jeszcze rzadziej m�wi� o sobie. Milczek niemal doskona�y. Do tego wykonywa� rzadki zaw�d - ludwisarstwo. Rzec mo�na - dzwonom po�wi�ci� zasadniczy kawa� �ywota i serce. Informacja ta jest w pewien spos�b zabarwiona gorycz�. Ojciec dzwony wynosi� nad ludzi i bywa�o, �e marzy�em o tym, by kt�ry� z nich porz�dnie trzepn�� go w �eb, ocuci� nieco z maniackiej pasji pieszczenia metalu. Wszystkie chrzci� osobnymi imionami, rozmawia� z nimi, a gdy przychodzi�o si� rozsta� - w ko�cu, by�o nie by�o, zarabia� musia� - sika� wod� z oczu jak baba. Kiedy� proboszcz zam�wi� u niego dzwon dla tutejszej parafii, a ojciec, wlewaj�c w robot� dusz�, zaprzysi�g� trzy dalsze dzwony bezp�atnie, o ile temu dla parafii p�knie serce. Wida� serce nie wytrzyma�o troch� pysza�kowatego zobowi�zania, bo do dzi� na wie�y ko�cio�a wisz� trzy. Proboszcz na t� intencj� odpu�ci� ojcu grzechy na sto lat do ty�u, oczyszczaj�c tym samym przynajmniej ze dwa ojcowskie pokolenia wstecz. 16 Nie czas jednak na dyrdyma�y czy rodzinne anegdotki. Ale skoro jestem przy dzwonach, musz� opowiedzie� jeszcze o innej ich roli w domu. Po narodzinach ka�dego z nas ojciec odlewa� specjalne dzwony. �atwo policzy� - ��cznie by�o dziewi��. Wszystkie wisia�y w ojca warsztacie, wysoko pod sufitem. Dwa z nich, Marcina i J�zefa, okrywa� kir. Nigdy nie s�ysza�em ich g�osu. W og�le niewielki by� z dzwon�w po�ytek, bowiem s�yszeli�my ich bicie raz do roku. �ci�lej m�wi�c ka�dy z nas wys�uchiwa� bicia swojego dzwonu w dniu urodzin. Ojciec czyni� z tego ceremonia�. By� przekonany, �e w urodzinowych odlewach zakl�ty jest los wszystkich jego dzieci. W danym dniu obchodz�cy �wi�to urodzin wys�uchiwa� klangoru br�zowego brata z nabo�e�stwem r�wnym namaszczeniu. Dziwaczny obrz�d mia� w sobie co� z magii. Przyznaj�, �e z tego powodu l�ka�em si� dnia urodzin. Majestat, z jakim ojciec celebrowa� tak podnios�� uroczysto��, wywo�ywa� przygn�bienie (rzecz jasna u mnie), momentami nawet strach. Je�li chodzi o mojego br�zowego brata, mia� on g�os niski, d�wi�czny, a gdy ws�ucha� si� dok�adniej, czysto�� tonu zak��ca�a jaka� chropawa nuta, ledwo dos�yszalna, lecz nios�ca trudny do opisania niepok�j. Irytowa�o mnie to i niejednokrotnie zastanawia�em si�, czy czasem nie padam ofiar� s�uchowego omamu. Nigdy te� nie odwa�y�em si� spyta� o to innych. A nu� us�ysza�bym potwierdzenie przypuszcze�? Zreszt�, musia�o by� w d�wi�ku br�zowego brata co� nie tak, bo s�uchaj�cy ze mn� ojciec marszczy� brwi i jakby z niedowierzaniem kr�ci� g�ow�. Pot�gowa� tym moj� niepewno�� i rzadko kiedy potrafi�em opanowa� trz�sienie, kt�re mnie wtedy, cho� na kr�tko, nachodzi�o. Z czasem nauczy�em si� panowa� nad sob�, jednak wci�� przynajmniej podsk�rny dreszcz w�drowa� mi�dzy gnatami. W ten spos�b poznawali�my przeznaczony ka�demu los, przypominany co dwana�cie miesi�cy niczym gro�ne memento. Dla kogo gro�ne - mia� pokaza� czas. Pami�tam dobrze tylko reakcj� ojca przy urodzinach Jadwigi. Dlaczego? - jak mia�a si� rzecz, wy�uszcz� kolejno w stosownej porze. Czerwienia� poirytowany i powtarza� w k�ko: - Jad�ka, ty na siebie uwa�aj! Jeden B�g wie, ile mia� w tym racji! Doprawdy, narzeka� nie nawyk�em, lecz �ycie nie by�o mi dane lekkie. Przeciwnie - nios�o ze sob� wi�cej rozczarowa� i goryczy ni� niejeden zdo�a�by unie�� na swoich barkach. Pocieszaj�ce w tym wszystkim jest jedno: jakakolwiek droga �yciowa komu wypadnie, zawsze u jej ko�ca kto� czeka, kto wybredny nie jest, a nawet jest lito�ciwy, bo przygarnie ka�dego, bez baczenia na zas�ugi czy d�ugi. Tak patrz�c kosie w oczy, nie trzeba wyrzeka� na przypadki losu: temu da cierpkiego wina, inny zazna rozkoszy podniebienia przy dobrze odle�a�ej �liwowicy - a wyj�� musi na to, i� wsp�lnie spotkamy si� po drugiej stronie, gdzie - wierzy� w to pragn� - r�wno podadz� do sto�u. Nie chowam w sercu urazy do nikogo. Jednak serce mam ci�kie, jakby je gniot�y m�y�skie ko�a. Teraz, w miar� jak opowiadam, Fryderyku, ostrzej widz� sw�j �ywot. Po trosze zmienia si� to w spowied�, lecz skoro ju� ma tak by�, niechaj b�dzie. Nie zamierzam specjalnie sob� przy li�cie kierowa� ani modelowa�, poprzestaj�c na pilnowaniu prawdy. Jaka by nie by�a, chyba wi�cej przyniesie i Tobie, i memu um�czonemu sercu, ni�li wyrachowanie i dystans. Zreszt�, nie potrafi�bym tego. Nawet nie wiesz, ile znaczy dla mnie ta opowie��. Pozw�l wi�c, �e powr�c� do zatrzymanego w�tku i w zgodzie z sumieniem b�d� dalej prowadzi� zapis godnych ubolewania przypadk�w. I jednocze�nie chcia�bym zastrzec: nie powo�uj� Ci� na s�dziego. Nie chc�, by� czu� si� obci��ony jakimikolwiek obowi�zkami. Lecz je�li pod koniec pospo�u dojdziemy do jednego wniosku - nie b�dzie to �aden m�j triumf. Nie uprzedzam. Pozosta�my przy samym biegu rzeczy - tak jak si� mia�y. Silniejsz� powinny mie� wymow�. 17 Nasz wolno stoj�cy dom biela� na skraju miasteczka, od p�nocnej strony. Usytuowanie pozwala�o s�o�cu zagl�da� do wszystkich niemal okien przez ca�y dzie�. �wier� kilometra dalej ci�gn�y si� mieszane lasy, z przewag� li�ciastych. Lubi�em te lasy. Mia�y w sobie co� niepowtarzalnego. Spacery, a w�a�ciwie w��cz�gi w�r�d poro�ni�tych wykrot�w czyni�y mnie lekkim na duszy. Nie tyle mo�e spok�j, cho� on rzecz jasna te�, co jaki� �ad natury i jej harmonia powodowa�y, �e niech�tnie wraca�em do miasta, mi�dzy ludzi. �cie�ki przecina�y ruchliwe kawki, terkota�y ukryte wy�ej dzi�cio�y, czasem przemkn�a sarna, ci�kim chrz�stem dawa� o sobie zna� dzik - i nie przestawa�em si� dziwi�, jak to wszystko genialnie jest u�o�one, do siebie dopasowane. Padlin� podkopywa�y �uki, wiatr powala� chor� brzoz�, kt�ra butwiej�c wzbogaca�a ziemi� - s�owem wszystko, co �y�o, wzajemnie si� uzupe�nia�o. Dostrzega�em w tym sens i oczywist� wielko�� natury. Nadrz�dn�, cudown� logik� istnienia. Jedynie napotykane zwierz�ta gwa�townymi ucieczkami sprawia�y przykro��. Dawa�y zna�, �e cz�owiek do tego �wiata nie nale�y, jest tu obcym, ba, nawet niepo��danym przybyszem. W g��bi lasu, mo�e dwa kilometry od miasta, otoczony kilkudziesi�cioletnimi d�bami mieszka� Rakojad. Gajowy. Kr�py, p�owow�osy, o rozbieganych oczkach cz�eczyna. Cha�up� mia� niez��, drewnian�, z niewielkim obej�ciem. �y� samotnie. Zachodzi�em do niego czasami, zw�aszcza znu�ony d�ug� w��cz�g�, by odetchn��, pogada� o tym i o tamtym. Szybko odkry�em, �e k�usuje, i to by� pierwszy minus. Ostatecznie jego sprawa - pr�bowa�em my�le�. K�usowa�o w okolicy wielu. Ch�opi zak�adali wnyki nagminnie. Dlaczego akurat on nie mia� uszczkn�� co� dla siebie? Zwierzyny nie brakowa�o. Jeszcze szybciej zorientowa�em si� jednak, i� Rakojad bije zwierzyn� dla samej przyjemno�ci. Po prostu mordowa� bez celu - zobaczy� przelatuj�c� srok� i trrach!, nawin�� si� borsuk, ju� po nim, nawet za myszami polnymi pryska�a ziemia. Miedzy gaj�wk� Rakojada a miastem, bardziej na wsch�d, ci�gn�a si� bocznica kolejowa z tartakiem u ko�ca. W tartaku pracowa�o pi�tnastu z ch�opa, a je�li policzy� robi�cych przy wyr�bie i zw�zce, nawet do trzydziestu. Nie znalaz�e� w�r�d niech obiboka. Taki przy drewnie nie wytrzymuje. To prawda, ch�opcy za ko�nierz nie wylewali. Lecz prawd� jest te�, �e przynajmniej do dziesi�ciu godzin dziennie nie widzia�e� u nich wyprostowanych plec�w. Robili swoje bez pud�a. Jeszcze z nimi nie pracowa�em, gdy Rakojad postrzeli� jednego przy �cince. Niby przypadkowo, w pogoni za lisem. Tak przynajmniej stan�o w urz�dowym protokole. Ch�opcy wiedzieli swoje. Dla �adnego z nich nie by�o tajemnic�, �e Doroba dosta� kulk� w udo za solidny wycisk w knajpie. Zaczepi� Dorob� Rakojad, oberwa� po pysku, a potem �wi�skim sposobem si� m�ci�. No, ale o tym wybryku Rakojada, a tak�e ohydniejszej jego ni�li t�uczenie dla sportu zwierzyny manii, dowiedzia�em si� grubo potem. Mia� jeszcze los skrzy�owa� nasze drogi w przysz�o�ci. �ycie w miasteczku toczy�o si� niemrawym torem i nic z regu�y nie zak��ca�o leniwego rytmu dni. Ratuszowi urz�dnicy od si�dmej do pi�tnastej przewalali z miejsca na miejsce sterty papier�w, w aptece najwi�cej sz�o proszk�w od b�lu g�owy i waleriany, Rusza okryty bia�ym fartuchem godzinami wystawa� przed pustawym zak�adem fryzjerskim i nawet kotom nie chcia�o si� przeszukiwa� �mietnik�w. Zdumione s�o�ce dzie� po dniu z niesmakiem ucieka�o na zach�d. Na ma�ej stacyjce rzadko zatrzymywa� si� poci�g. Zwykle ledwo zwalnia� biegu, by wyplu� z wn�trza pocztowego wagonu paczk� lub w�r z listami, i rozrzucaj�c wi�zki iskier przyspiesza� ku uldze zawiadowcy. Nikt w tym mie�cie chyba nie �y� serio. Jedynym o�ywieniem bywa�y dzieci opuszczaj�ce szko��. Tak, dzieci, u kt�rych wstrzykni�ta ju� dawka stateczno�ci przemieszanej z beznadziejn� oboj�tno�ci� jeszcze nie zd��y�a zacz�� dzia�a�. 18 Po �mierci matki najwi�cej pociechy mieli�my z Kazimiery. Energicznie zaj�a si� domem, dyrygowa�a zakupami. Dosy� pociesznie to wygl�da�o. Trzeba przyzna�, �e jak na swoje dziewi�� lat wywi�zywa�a si� z dobrowolnie narzuconych sobie obowi�zk�w ca�kiem do rzeczy. Ojca pocz�tkowo sparali�owa�a energia Kazimiery, lecz z czasem przysta� na nowy uk�ad. Coraz wi�cej po�wi�ca� si� piciu. Wlewa� w siebie w�dk� z zaciek�o�ci�, kilkoma �ykami, jakby nagle chcia� odrzuci� precz nachodz�ce zmory. Co� go dusi�o. J�cza� nocami i krzycza�. B�l wyrywa� mu z piersi ma�o zrozumia�e s�owa. Wiedzieli�my, �e cierpi. Bogdan w tym czasie studiowa� na politechnice. Ma�o interesowa� si� domem. Przyje�d�a� rzadko, na kr�tko. Jakby mu ziemia gorza�a pod stopami. Nie mieli�my wsp�lnego j�zyka. Wci�� ucieka� w ksi��ki, a rozmawiaj�c z nim odnosi�em wra�enie, i� mam przed sob� �cian� powietrza. By� doskonale nieobecny. Owszem, przytakiwa�, od czasu do czasu b�kn�� co�, ale gdy przychodzi�o co do czego, okazywa�o si�, �e nic nie pami�ta. Nie robi� tego celowo - taki by�. Maciek - przeciwie�stwo Bogdana. U�miech nie opuszcza� jego twarzy, �atwo nawi�zywa� znajomo�ci. Je�li kogo� nie zna�, wali� prosto z mostu: - Cze��, Maciek Romsky jestem, a ty? Zaczepianych rozbraja� niewinny u�miech. Bezpo�rednio�� i �ywo�� zjednywa�a przyjaci�. Otacza� si� nimi, nie potrafi� bez nich �y�. Uczy� si� s�abo. Wyci�gni�ty za uszy z si�dmej klasy poszed� na ucznia do kaletnika, Filipa Memora. Natomiast wszystkie trzy moje siostry wyra�nie ba�y si� �wiata. Wyj�wszy Jadwig�, �adna nie grzeszy�a urod�. Rajmunda znalaz�a upodobanie w szyciu, dzi�ki czemu nie pa��tali�my si� w dziurawych portkach. Ze zdobytych skrawk�w ubra� w mig powstawa� nowy ciuch: obszywa�a kole�anki, okoliczne s�siadki. Kochana Rajmunda! Wesp� z Kazimier� trzyma�y dom w gar�ci i nikt nie m�g� powiedzie�, �e nie sta�o w nim robotnych kobiet. Smuci�a mnie natomiast Jadwiga. Pocz�tkowo nie dawa�em wiary, ale czas potwierdzi� z�e przypuszczenia. Nadmiernie mizdrzy�a si� do m�czyzn. Niewinne �arciki nie wiadomo kiedy przemienia�y si� w poszeptywanki i niezdrowy chichot. Bola�em nad jej lekkomy�lno�ci�. S�abowity Maurycy ledwo wyd�wign�� si� z jednej choroby, zaraz popada� w drug�. Odra, koklusz, szkarlatyna, �winka, a ostatnio ospa wysysa�a z niego zdrow� krew. Wodzi� ma�o przytomnymi oczkami, w lepsze dni gaworzy� do siebie, bywa�o, �e i u�miechn�� si�. Powinien by� ju� dawno zacz�� chodzi� i m�wi�. Kazimiera z Rajmund� wprost ze sk�ry wy�azi�y, by ul�y� cierpieniom braciszka. Daremnie. Wida� choroby zm�wi�y si� przeciwko niewinnej istocie i przeoruj�c drobne cia�ko z lewa na prawo i z prawa na lewo, powoli spycha�y Maurycego na tamten �wiat. �a�o�� bra�a na t� niemoc. Gas� nasz kochany Maurycy i na nic si� zda�o przesiadywanie po nocach. Gdy trz�s�a nim grypa z powik�aniami , chodzi�em do Technikum Le�nego. Wpad�a do sali zdyszana Rajmunda: - Maurycy nie oddycha! Bo�e, jak cierpia�em! Mog�e� wtedy lepiej zabra� mnie, c� Ci, Okrutny, po Maurycku? Biedak nie doci�gn�� trzech lat, z tego wi�cej ni� trzy czwarte w ��ku. Marcina i J�zefa nie pami�ta�em w og�le. Za to �mier� najm�odszego z nas przery�a mnie potr�jnie. Nie wstydzi�em si� �ez po raz pierwszy i ostatni. Przedtem jeszcze nie umia�em, potem ju� nie umia�em p�aka�. �zy to babska rzecz. Ale p�acz�cy m�czyzna p�ka w sobie. Rycza�em w poduszk� kilka nocy z rz�du i wci�� przed oczyma jawi�a si� wymizerowana twarzyczka Maurycego, zbola�e, przesycone niemym wyrzutem spojrzenie. A ja mu nic nie mog�em pom�c! 19 Pochowali�my go obok matki. Ojciec nie przyszed� na pogrzeb. By�bym do ko�ca prze�wiadczony, �e nie dotar�a do niego �mier� syna (pi� wtedy wyj�tkowo du�o), gdyby nie zdarzenie, kt�re mia�o miejsce jeszcze tej nocy po pogrzebie. Bogdan wr�ci� wieczornym autobusem na uczelni�. Zosta�o nas w domu sze�cioro. Jako� tak po p�nocy, z�amany zm�czeniem i majakami, wpad�em w sen. Obudzi� mnie potworny ha�as. Min�a dobra chwila, nim poj��em, co si� dzieje. Bi�y dzwony w ojca warsztacie. Chyba wszystkie. - Pawe�, co robimy? Spali�my z Ma�kiem w jednym pokoju, dziewcz�ta obok, w drugim. Zaraz te� do nas wystraszone przybieg�y. - Nic. - Zwariowa�! - Nie b�j si�, nie zwariowa�. Dzwony szala�y, a mieszany, wielotonowy klangor wynio�le ko�ata� si� korytarzem, rozsadza� uszy, wreszcie pocz�� wywabia� z najbli�szych mieszka� s�siad�w. - Pawe�, na mi�o�� bosk�, zr�b co�! Szybko naci�gn��em spodnie i pobieg�em pod drzwi warsztatu. O nie, nie zamierza�em przeszkadza� ojcu w jego bole�ci. Przeciwnie. Postanowi�em pilnowa� pod drzwiami, by czasem inni nie wle�li mu w parad�. S�siedzi kl�li, b�agali, wreszcie zatykaj�c uszy szli precz. Rozko�ysane dzwony d�wi�cza�y �a�obn� pie�ni� do szarego �witu. Przeczyta�em dotychczasow� pisanin� i mam wra�enie, �e nie do�� jasno przedstawia atmosfer� lat dziecinnych. Troch� stronniczo. Bo przecie� nie zawsze by�a mroczna. Pami�tam, siadywali�my zimowymi wieczorami w najwi�kszym pokoju, wszyscy razem, przy mi�ych zaj�ciach. W rogu sta� ogromny kaflowy piec, gor�cy od trawionego w�gla, na stole mrucza�o radio. Ojciec gra� z Bogdanem w szachy, matka otulona kocem siedzia�a w fotelu pod lamp�, wyszywaj�c na �cierkach i poszwach fantazyjne wzory, a Jad�ka, Kazia, Maciek i ja bawili�my si� kr�glami, kt�re ojciec na pro�b� Ma�ka w drewnie wytoczy�. Malutka w�wczas Rajmunda raczkowa�a dopiero w�r�d szmacianych lalek. I cho� takich rodzinnych wieczor�w nie zazna�em wiele, nie zmienia to faktu, �e istnia�y. W ko�cu nie kto inny, a ojciec nauczy� mnie lasu, ile� to razy chadzali�my wsp�lnie nad jezioro, z matk� nawet ze dwa razy je�dzi�em na wycieczki w g��b kraju. O nie, nie jest to ma�o! Zwa�ywszy warunki, w jakich �yli�my, wielo�� zaj�� rodzic�w, wreszcie - chude czasy, trzeba odda� Bogu, co boskie, cesarzowi, co cesarskie. By�bym czarnym niewdzi�cznikiem wykpiwaj�c si� powiedzonkami w rodzaju tego o �y�ce miodu i beczce dziegciu. Ka�de �ycie inn� miar� idzie. Stara�em si� czerpa� z napotkanego dobra jak najwi�cej i B�g mi �wiadkiem, �e ocieraj�c si� o dobro coraz rzadziej, tym skwapliwiej je szanowa�em. Wybacz, Fryderyku, te proste refleksje. Ju� wracam do przerwanego wczorajszej nocy w�tku. �mier� Maurycego wstrz�sn�a mn�. Blisko p� roku chodzi�em oczadzia�y, jakby kto obuchem zdzieli� mi�dzy oczy. Wreszcie ockn��em si�. Biedowali�my straszliwie. Odpad�y przecie� dochody matki, ojciec przez pija�stwo nie zarabia� nic, a do tego zapad� na p�uca. Na Bogdana nie mogli�my liczy� - studiowa�, wieczorami pracuj�c na w�asne utrzymanie. Czasami przychodzi� jaki� przekaz - na dwie�cie, dwie�cie pi��dziesi�t z�otych - i na tym koniec. Odpisywa�em Bogdanowi, �e jako� sobie radzimy, cho� w�tpi�, by w to wierzy�. 20 Teraz w domu, po ojcu, najstarszy by�em ja. Bez wi�kszego �alu rzuci�em technikum, by naj�� si� przy wyr�bie lasu. Ma�ka przecie� powo�ano do wojska - poprzednie odroczenie straci�o wa�no��. Mnie mundur, jako jedynego �ywiciela rodziny, mia� omin��. I na tym stan�o: dziewcz�ta zajmowa�y