3901
Szczegóły |
Tytuł |
3901 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3901 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3901 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3901 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GOTFRYD KELLER
ROMEO i JULIA NA WSI
Opowie�� ta by�aby zb�dnym na�ladownictwem, gdyby nie opiera�a si� na prawdziwym
zdarzeniu i nie by�a dowodem, jak g��boko w �yciu ludzkim zakorzeniony jest ka�dy z tych
w�tk�w, na kt�rych zbudowano dawne, wielkie arcydzie�a. W�tk�w tych jest niewiele, lecz
zjawiaj� si� w coraz to innej szacie i wtedy zmuszaj� r�k� artysty, �eby je utrwali�a.
Nad pi�kn� rzek�, p�yn�c� o p� godziny drogi od Seldwili, wznosi si� rozleg�e wzg�rze,
kt�re, samo dobrze uprawione, przechodzi w �yzn� r�wnin�. Z dala, u jego st�p, znajduje si�
wie� obejmuj�ca kilka du�ych ch�opskich zagr�d, za� na �agodnym wzniesieniu le�a�y przed
laty obok siebie trzy wspania�e, du�e zagony, niby trzy olbrzymie wst�gi.
Pewnego s�onecznego wrze�niowego poranka dwaj ch�opi orali dwa z tych zagon�w, a
mianowicie oba zewn�trzne. Zagon �rodkowy zdawa� si� ju� od wielu lat le�e� od�ogiem,
gdy� by� pokryty kamieniami i zaro�ni�ty wysokim chwastem, a w g�rze ponad nim brz�cza�
i szumia� w najlepsze drobny skrzydlaty �wiatek. Ch�opi powoli krocz�cy za swymi p�ugami
po obu stronach zagonu byli wysocy i o grubej ko�ci, w wieku oko�o czterdziestu lat;
wygl�dali na pewnych siebie i zamo�nych. Nosili kr�tkie, si�gaj�ce do kolan spodnie, z
mocnego drelichu, w kt�rym ka�da fa�da zastyg�a w niezmiennej formie, jak gdyby wykuta w
kamieniu. Kiedy mocniej chwytali napotykaj�cy jak�� przeszkod� p�ug, od lekkiego wstrz�su
dr�a�y grube r�kawy ich koszul, lecz starannie ogolone twarze pozostawa�y spokojne i
uwa�ne; mru�yli tylko lekko oczy, gdy patrzyli przed siebie w s�o�ce, mierzyli wzrokiem
bruzdy lub gdy ogl�dali si� niekiedy na jaki� daleki odg�os przerywaj�cy cisz� wsi.
Powoli i z jakim� naturalnym wdzi�kiem kroczyli przed siebie bez s�owa, wydaj�c tylko
czasem polecenia parobkom pop�dzaj�cym okaza�e konie. Byli z pewnej odleg�o�ci zupe�nie
do siebie podobni, przedstawiali bowiem rdzenny typ tej okolicy i na pierwszy rzut oka
mo�na ich by�o odr�ni� po tym tylko, �e jednemu czub bia�ej spiczastej czapki zwisa� do
przodu, drugiemu za� spada� do ty�u na kark. Ale i to si� kolejno zmienia�o, kiedy odwracali
p�ugi w przeciwn� stron�; gdy bowiem mijali si� na szczycie wzg�rza, temu, kt�ry szed�
przeciw ostremu wschodniemu wiatrowi, czub spiczastej czapki opada� do ty�u, temu za�,
kt�ry odwraca� si� od wiatru, czapka przechyla�a si� ku przodowi. Za ka�dym razem by�a te�
chwila po�rednia, gdy l�ni�ce w s�o�cu czuby chwia�y si� w powietrzu prosto w g�rze i jak
dwa bia�e j�zyki ognia wznosi�y ku niebu. Tak wi�c orali obaj spokojnie i pi�kny by� to
widok, kiedy w cichym i z�otym wrze�niowym krajobrazie mijali si� na szczycie wzg�rza,
powoli schodz�c znowu w d�, stopniowo si� od siebie oddalaj�c, a� obaj, jak dwie
zachodz�ce gwiazdy, znikali za stokiem, by po dobrej chwili znowu si� ukaza�. Gdy kt�ry�
znalaz� w swojej bru�dzie kamie�, odrzuca� go silnym, niedba�ym ruchem na �rodkowy ug�r,
ale zdarza�o si� to rzadko, poniewa� le�a�y ju� na nim prawie wszystkie kamienie, kt�re
mo�na by�o znale�� na s�siednich zagonach.
Tak min�a spora cz�� d�ugiego poranka, gdy od strony wsi zbli�y� si� poma�u zgrabny
w�zek i zacz�� si� wspina� po stoku, ledwo widoczny na �agodnym wzniesieniu. By� to
pomalowany na zielono ma�y dzieci�cy w�zeczek, w kt�rym dzieci obu oraczy, ch�opczyk i
malutka dziewuszka, wioz�y wsp�lnie drugie �niadanie. Dla ka�dego z oraczy le�a� na w�zku
pi�kny chleb zawini�ty w serwet�, dzban z winem, szklanki oraz r�ne jeszcze dodatki, kt�re
troskliwa ch�opka posy�a pracowitemu gospodarzowi; poza tym by�y tam jeszcze
dziwacznego kszta�tu nadgryzione jab�ka i gruszki, zebrane przez dzieci po drodze, oraz
zupe�nie naga lalka z jedn� tylko nog� i zasmarowan� buzi�; lalka niby jaka� panienka
3
siedzia�a mi�dzy bochenkami i pozwala�a si� wygodnie wie��.
W�zek po wielu wstrz�sach i postojach zatrzyma� si� wreszcie na wzg�rku, w cieniu
m�odych lipek rosn�cych na skraju pola, i teraz mo�na si� by�o bli�ej przyjrze� ci�gn�cej go
parce. By� to siedmioletni ch�opaczek i pi�cioletnia dziewuszka, oboje zdrowi i �wawi; nie
by�o w nich nic szczeg�lnego, chyba to, �e oboje mieli �liczne oczy, dziewczynka za�
ponadto smag�� buzi� i mocno k�dzierzawe ciemne w�osy, co nadawa�o jej wygl�d �ywej jak
iskra i szczerej. Oracze znowu stan�li na szczycie, zatrzymali p�ugi w po�owie bruzdy rzucili
koniom nieco koniczyny i jako dobrzy s�siedzi � zasiedli do wsp�lnego posi�ku, dopiero
teraz si� witaj�c, gdy� tego dnia nie zamienili z sob� jeszcze ani s�owa. M�czy�ni,
spo�ywaj�c z przyjemno�ci� drugie �niadanie i dziel�c si� nim pogodnie z dzie�mi, kt�re �
p�ki ojcowie jedli i pili � nie odchodzi�y ani na krok, ogarniali wzrokiem bli�sz� i dalsz�
okolic� i spogl�dali na l�ni�ce w�r�d dym�w otoczone g�rami miasteczko; by�o to bowiem
po�udnie � pora, w kt�rej mieszka�cy Seldwili przyrz�dzali obfite posi�ki � i ponad dachami
unosi�y si� ku g�rze z daleka widoczne srebrne ob�oczki, pogodnie p�yn�ce kra wzg�rzom.
� Ta ha�astra seldwilska znowu t�go warzy � rzek� jeden z ch�op�w, Manc.
Za� drugi, Marti, odpowiedzia�:
� Wczoraj by� u mnie jeden z nich w sprawie tego zagonu.
� Z wydzia�u powiatowego? U mnie te� by� � powiedzia� Manc.
� Tak? I my�la� zapewne, �e b�dziesz u�ytkowa� ziemi� i p�aci� tym panom za jej
dzier�aw�.
� Ano tak, dop�ki si� nie rozstrzygnie, do kogo pole nale�y i co si� z nim stanie. Ale
podzi�kowa�em im za to, nie chc� uprawia� dzikiego ugoru dla B�g wie kogo; powiedzia�em,
aby grunt sprzedali, a nale�no�� zatrzymali do czasu, a� si� znajdzie w�a�ciciel, co zapewne
nigdy nie nast�pi; bo co si� raz dostanie do kancelarii w Seldwili, pole�y tam sobie dobry
kawa� czasu, a zreszt� sprawa jest trudna do rozstrzygni�cia. �obuzy chcieliby tymczasem
zarobi� co� nieco� na czynszu dzier�awnym, tak samo zreszt� mogliby zarobi� na sumie
uzyskanej ze sprzeda�y. Ale my by�my ju� dopilnowali, �eby cena nie by�a zbytnio
wy�rubowana, a w ka�dym razie wiedzieliby�my co posiadamy i do kogo grunt nale�y.
� Jestem tego samego zdania i podobn� odpowied� da�em temu skoczybru�dzie.
Pomilczeli chwil�, potem zn�w zacz�� Manc:
� Ale szkoda przecie�, �e dobry grunt le�y od�ogiem. A� przykro potrze�, a trwa to ju�
dobrych dwadzie�cia lat i nikt si� o to nie zatroszczy�. Tu we wsi nie ma nikogo, kto by sobie
ro�ci� prawo do tego zagonu, i nikt te� nie wie, gdzie podzia�y si� dzieci tego zatraconego
tr�bacza.
� Hm � rzek� Marti � w tym s�k. Ilekro� spojrz� na tego czarnego skrzypka, w��cz�g� bez
ziemi, przygrywaj�cego po wsiach do ta�ca, m�g�bym przysi�c, �e to tr�baczowy wnuk,
kt�ry oczywi�cie nawet nie wie, �e posiada jeszcze jaki� grunt. Ale c� on by z nim pocz��?
Przez miesi�c chodzi�by pijany, a potem � znowu jak wprz�dy. Zreszt� kt� by mu zwraca�
na to uwag�, skoro nikt nie wie przecie� nic pewnego?
� To by�aby �adna historia � odrzek� Manc � i tak mamy ju� do�� k�opotu z odmawianiem
temu grajkowi przynale�no�ci do naszej gminy, bo wci�� chc� nam narzuci� tego
obie�y�wiata. Skoro ju� jego rodzice zeszli pomi�dzy bezdomnych, to jego miejsce jest
w�r�d grajk�w i w��cz�g�w. Sk�d u licha mamy wiedzie�, czy on naprawd� jest wnukiem
tr�bacza? Co do mnie, to poznaj� wprawdzie rysy starego w tej ciemnej twarzy, ale
powiadam sobie: cz�owiek jest omylny, a najmniejszy strz�p papieru, skrawek metryki
chrztu, bardziej by uspokoi� moje sumienie ni� dziesi�� ludzkich g�b.
� O, tak, na pewno � rzek� Manc. � Chocia� grajek m�wi, �e nie jego to wina, i� go nie
ochrzczono, ale czy mamy obnosi� si� z chrzcielnic� po lasach? O, nie! Chrzcielnica tkwi
mocno w ko�ciele, a przeno�ne s� tylko mary dla nieboszczyk�w, wisz�ce na zewn�trz
ko�cio�a. Nasza wie� i tak jest ju� przeludniona, maluczko, a potrzebny nam b�dzie drugi
4
nauczyciel.
Na tym sko�czy�a si� gaw�da i �niadanie wie�niak�w; podnie�li si�, by doko�czy� swej
przedobiedniej pracy. Natomiast dzieciaki, kt�re ju� z g�ry postanowi�y, �e wr�c� do domu
dopiero razem z ojcami, zaci�gn�y w�zek pod os�on� m�odych lip i zrobi�y najazd na ug�r,
kt�remu chwasty, krzewy i kupy kamieni nadawa�y wygl�d niezwyk�ego i dziwnego
uroczyska. Dzieci w�drowa�y jaki� czas po�r�d tego zielonego g�szczu, trzymaj�c si� za r�ce
i bawi�c si� unoszeniem ich nad wysokimi ostami, w ko�cu spocz�y w cieniu jednego z
nich; dziewczynka zacz�a przystraja� lalk� w d�ugie li�cie przydro�nego zielska, tak i� lalka
otrzyma�a pi�kn� zielon� sp�dniczk� z z�bkowanym brzegiem, za� kwitn�cy tu jeszcze
samotnie czerwony mak, przymocowany �d�b�em trawy, przeistoczy� si� w kapturek na
g�ow�. Teraz ma�a figurka przybra�a wygl�d czarodziejki, zw�aszcza gdy dodano jej jeszcze
naszyjnik i pasek z drobnych czerwonych jag�dek. Dzieci posadzi�y j� potem na wysokiej
�odydze ostu i przez chwil� przygl�da�y si� jej razem, a� ch�opiec, napatrzywszy si� do syta,
str�ci� j� kamieniem. To wprowadzi�o nie�ad w str�j lalki, tote� dziewczynka czym pr�dzej j�
rozebra�a, aby przystroi� na nowo. Ale gdy lalka znowu by�a naga i pyszni�a si� tylko
czerwon� czapeczk�, niesforny ch�opak wyrwa� z r�k swej towarzyszki zabawk� i podrzuci�
j� wysoko w powietrze. Dziewczynka podskoczy�a z �a�osnym okrzykiem usi�uj�c z�apa�
lalk�, ale ch�opak pochwyci� j� pierwszy i znowu podrzuci�. Dziewczynka na pr�no
usi�owa�a wyrwa� mu lalk�, a ch�opak przez d�u�sz� chwil� w ten spos�b si� z ni�
przekomarza�. W r�kach ch�opca fruwaj�ca lalka dozna�a jednak uszczerbku: na kolanie jej
jedynej nogi zrobi�a si� dziura, przez kt�r� posypa�y si� trociny. Prze�ladowca spostrzeg�szy
dziur� ucich� nagle i otwar�szy w zdumieniu usta pocz�� powi�ksza� j� paznokciami, by
zg��bi� tajemnic� pochodzenia trocin. Ten spok�j wyda� si� dziewczynce w najwy�szej
mierze podejrzany, podesz�a wi�c bli�ej i ze strachem spostrzeg�a jego niecne poczynania.
� Sp�jrz! � zawo�a� ch�opak i zacz�� wymachiwa� lalczyn� nog� przed noskiem
dziewczynki, a� trociny obsypa�y jej twarzyczk�; gdy chcia�a pochwyci� lalk�, krzycz�c i
b�agaj�c, ch�opak uskoczy� znowu w bok i nie uspokoi� si�, p�ki chuda noga lalki nie zwis�a
sm�tnie jak szmata. Potem odrzuci� sponiewieran� zabawk� i z min� zuchwa�� i oboj�tn�
patrzy�, jak ma�a rzuci�a si� na ni� z p�aczem i zawin�a w fartuszek. Ale wyj�a j� po chwili i
�a�o�nie ogl�da�a biedaczk�, a ilekro� spojrza�a na nog�, wybucha�a na nowo p�aczem, bo
noga zwisa�a przy tu�owiu jak jaszczurczy ogonek. Poniewa� dziewczynka nie mog�a si�
utuli� w p�aczu, ma�emu z�oczy�cy zrobi�o si� w ko�cu przykro i stan�� przed lamentuj�c�
pe�en trwogi i skruchy; gdy to zauwa�y�a, przesta�a nagle p�aka� i uderzy�a go kilkakrotnie
lalk�, on za� udawa�, �e go to boli i krzykn��: �Aj� w spos�b tak naturalny, �e dziewczynk�
zadowoli�o to w zupe�no�ci i razem z nim j�a kontynuowa� dzie�o rozk�adu i zniszczenia.
Wiercili jedn� dziur� po drugiej w um�czonym ciele lalki, tak �e ze wszystkich stron
posypa�y si� trociny, z kt�rych dzieci utworzy�y na p�askim kamieniu kopczyk, grzebi�c w
nim i bacznie mu si� przygl�daj�c. Jedyn� ca�� rzecz� w lalce by�a jeszcze g�owa, musia�a
wi�c teraz zwr�ci� uwag� dzieci. Oddzieli�y j� starannie od wytrz��ni�tych zw�ok i zajrza�y,
zdumione, w jej puste wn�trze. Kiedy patrzy�y na to niepokoj�ce ich wydr��enie, a mia�y
przed sob� r�wnocze�nie trociny, w najnaturalniejszy spos�b wpad�y na pomys�, by g�ow�
wype�ni� trocinami; paluszki dzieci zaj�y si� teraz na wy�cigi wsypywaniem do niej trocin i
oto po raz pierwszy w �yciu co� w tej g�owie by�o. Ale ch�opak uwa�a� to wida� za martw�
wiedz�, bo nagle z�apa� du�� niebiesk� much� i trzymaj�c j�, bzycz�c�, zamkni�t� w
d�oniach, kaza� dziewczynce opr�ni� g�ow� lalki. Uwi�ziono w niej much�, otw�r za�
zatkano traw�. Dzieci przyk�ada�y lalczyn� g�ow� do uszu, potem z�o�y�y j� uroczy�cie na
kamieniu; brz�cz�ca, wci�� jeszcze nakryta kwiatem czerwonego maku, robi�a wra�enie
jakiej� czarodziejskiej wr�cej g�owy; dzieci � obj�wszy si� � s�ucha�y w�r�d g��bokiej
ciszy jej ba�ni i opowie�ci. Ale ka�dy prorok budzi l�k i niewdzi�czno��; odrobina �ycia
zamkni�ta w tym n�dznym kszta�cie obudzi�a w dzieciach ludzkie okrucie�stwo, i
5
postanowi�y pogrzeba� g�ow�. Wykopa�y gr�b i w�o�y�y we� g�ow� nie pytaj�c o zdanie
z�apanej muchy; na grobie za� wznios�y poka�ny pomnik z polnych kamieni. Ale wkr�tce
pocz�� je ogarnia� l�k, gdy� pogrzeba�y co� �ywego, maj�cego ludzki kszta�t, oddali�y si�
wi�c spory kawa�ek od niesamowitego cmentarza. Dziewczynka po�o�y�a si� na wznak w
miejscu ca�kowicie zaro�ni�tym zielskiem, by�a bowiem zm�czona, i zacz�a monotonnie
nuci� kilka ci�gle tych samych s��w. Ch�opak, niezdecydowany, czy ma si� tak�e po�o�y� �
by� bowiem r�wnie znu�ony i senny � przykucn�� opodal i wt�rowa� dziewczynce.
S�o�ce �wieci�o prosto w usta �piewaj�cej, o�wietla�o jej l�ni�ce bia�e z�bki i okr�g�e
purpurowe usta. Ch�opak przytrzyma� nagle jej g�ow� i ogl�daj�c ciekawie jej z�bki zawo�a�:
� Zgadnij, ile cz�owiek ma z�b�w?
Dziewczynka zastanawia�a si� chwilk�, jakby je z namys�em przelicza�a, a potem rzek�a
na chybi� trafi�:
� Sto.
� Nie, trzydzie�ci dwa � zawo�a� � czekaj, porachuj� � i zacz�� rachowa� z�by dziecka, a
poniewa� nie m�g� si� doliczy� trzydziestu dw�ch, zaczyna� ci�gle na nowo.
Dziewczynka d�ugo zachowywa�a si� do�� spokojnie, ale gdy gorliwy rachmistrz nie m�g�
jako� doj�� do �adu z liczeniem, zerwa�a si� i zawo�a�a:
� Teraz ja porachuj� twoje z�by.
Wtedy ch�opczyk u�o�y� si� w�r�d chwast�w, dziewczynka za�, siedz�c na nim, obj�a
jego g�ow�, on otworzy� usta, a ona liczy�a:
� Raz, dwa, siedem, pi��, dwa, jeden ma�a pi�kno�� nie umia�a jeszcze liczy�.
Ch�opczyk poprawia� jej b��dy i udziela� poucze�, jak ma liczy�, ona za� rozpoczyna�a
ci�gle na nowo i zabawa ta podoba�a im si� najlepiej ze wszystkich dzisiejszych zabaw. Ale
w ko�cu dziewuszka osun�a si� na ma�ego rachmistrza i dzieci usn�y w jasnym
po�udniowym s�o�cu.
Tymczasem ojcowie doko�czyli orki swoich zagon�w, kt�re tworzy�y teraz �wie�o
pachn�c� brunatn� p�aszczyzn�. Ale gdy parobek jednego z nich ko�cz�c ostatni� bruzd�
chcia� zatrzyma� konie, gospodarz zawo�a�:
� Dlaczego stan��e�? Nawr�� no jeszcze raz!
� Przecie� sko�czyli�my � odpar� parobek.
� Stul g�b� i r�b, co ci ka�� � gospodarz na to. Zawr�cili wi�c i pocz�li odkrawa� poka�n�
skib� ze �rodkowego, bezpa�skiego ugoru, a� chwasty i kamienie lata�y w powietrzu. Ale
ch�op nie zatrzyma� si�, by je uprz�tn��, s�dz�c widocznie, �e na to b�dzie dosy� czasu
p�niej, i na dzisiaj zadowoli� si� wykonaniem roboty tylko z grubsza. W ten spos�b ra�no,
�agodnym �ukiem, szed� pod g�r�; gdy przyby� na szczyt, a mi�y wietrzyk znowu odwr�ci�
czub jego spiczastej czapki, min�� orz�cego po drugiej stronie s�siada, kt�ry � maj�c czub
czapki z przodu � odkrawa� r�wnie poka�n� skib� �rodkowego ugoru, a� grudy ziemi
rozlatywa�y si� na boki. Ka�dy z nich dobrze widzia�, co robi drugi, ale obaj udawali, �e nie
widz�, i znowu gin�li sobie z oczu, podobnie jak gwiazdy, kt�re mijaj� si� i cicho zachodz�
za wypuk�o�ci� horyzontu. Tak te� mijaj� si� tkackie cz�enka ludzkiego losu, lecz �aden
tkacz nie wie, co tka.
Mija�y jedne �niwa po drugich, ka�de za� lato widzia�o, jak dzieci stawa�y si� coraz
wi�ksze i pi�kniejsze, a bezpa�ski zagon coraz w�szy mi�dzy panosz�cymi si� s�siadami.
W ka�dej orce traci� po skibie z ka�dej strony, przy czym nie m�wi�o si� o tym ani s�owa i
�adne oko ludzkie nie dostrzega�o bezprawia. Coraz cia�niej spychane kamienie tworzy�y ju�
istny wa� wzd�u� ca�ej d�ugo�ci ugoru, a dzikie zaro�la wybuja�y na nim tak wysoko, �e
dzieci, chocia� uros�y, nie mog�y si� widzie� chodz�c po przeciwnych stronach wa�u. Nie
chodzi�y ju� bowiem razem na pola; dziesi�cioletni Salomon, albo Sali, jak go nazywano,
dzielnie dotrzymywa� kroku starszym ch�opcom i m�czyznom, ciemnow�osa za� Weronka,
6
jakkolwiek dziewcz�tko ogniste, dosta�a si� pod opiek� istot swej p�ci, w przeciwnym
bowiem razie sta�aby si� po�miewiskiem wsi jako p�ch�opiec, p�dziewczyna. Mimo to
podczas ka�dych �niw, gdy wszystko, co �y�o, wyl�ga�o na pola, korzystali ze sposobno�ci,
by wchodzi� na dziel�cy ich kamienisty grzbiet i wzajemnie si� z niego str�ca�. Jakkolwiek
poza tym nie utrzymywali z sob� �adnego kontaktu, t� doroczn� ceremoni� zachowywali
troskliwie, zw�aszcza �e pola ich ojc�w nigdzie poza tym nie graniczy�y z sob�. Tymczasem
jednak grunt mia� by� nareszcie sprzedany, a uzyskana suma zdeponowana w urz�dzie.
Licytacja odby�a si� na miejscu, ale opr�cz ch�op�w Manca i Martiego stawi�o si� na ni�
jedynie kilku gapi�w, nikt bowiem nie mia� ochoty na kupno tego dziwacznego skrawka i
uprawianie go mi�dzy dwoma s�siadami. Bo chocia� obaj ch�opi nale�eli do najlepszych we
wsi gospodarzy i chocia� nie uczynili nic, czego by na ich miejscu nie uczyni�o w tych
warunkach przynajmniej dwie trzecie wioski, to jednak spogl�dano na nich spode �ba i nikt
nie chcia� si� wciska� pomi�dzy nich z tym okrojonym, sierocym poletkiem. Wi�kszo�� ludzi
jest zdolna lub gotowa do pope�nienia nieprawo�ci, gdy nadarzy si� �atwa po temu okazja;
je�li jednak kto� j� pope�ni, pozostali ciesz� si�, �e to nie oni i �e kto� inny, a nie oni, uleg�
pokusie; czyni� wi�c tego wybra�ca miernikiem z�a w�asnych sk�onno�ci i traktuj� go z
pewn� obaw�; wydaje si� im kim� naznaczonym przez bog�w, kto �ci�gn�wszy z�o na siebie,
ich przed nim zabezpieczy�, chocia� im samym �linka idzie na my�l o korzy�ciach, jakie
tamten odni�s�.
Manc i Marti byli wi�c jedynymi powa�nymi reflektantami; po do�� upartej licytacji
zagon dosta� si� Mancowi. Urz�dnicy i gapie opu�cili pole; obaj ch�opi, kt�rzy krz�tali si�
jeszcze na swoich polach, spotkali si� na odchodnym i Marti powiedzia�:
� Pewnie z��czysz teraz star� i now� ziemi� i podzielisz na dwie r�wne cz�ci.
Przynajmniej ja bym tak zrobi�, gdybym j� dosta�.
� I ja tak zrobi� � odrzek� Manc � bo na jeden zagon b�dzie to teraz za du�e. Ale, co to ja
chcia�em powiedzie�; zauwa�y�em, �e jeszcze onegdaj wora�e� mi si� na dole w koniec
zagona, kt�ry nale�y teraz do mnie, i odkraja�e� sobie spory naro�nik. Mo�e zrobi�e� to w
mniemaniu, �e kupisz ca�y kawa�ek, a wtedy by�oby to tak czy tak twoje. Poniewa� jednak
teraz nale�y to do mnie, rozumiesz chyba, �e w �aden spos�b nie zgodz� si� na tak�
krzywizn� i nie b�dziesz mia� chyba nic przeciwko temu, je�li j� wyprostuj�. Do w�jta
pewno z tym nie p�jdziemy.
Marti odpowiedzia� r�wnie spokojnie:
� I ja nie wiem, z czym mieliby�my i�� do w�jta, My�l�, �e grunt kupi�e� taki, jaki jest
teraz, wszyscy�my go razem obejrzeli, a w ci�gu jednej godziny nie zmieni� si� ani o w�os.
� Zmieni� czy nie zmieni� � powiedzia� Manc � co by�o, to by�o i nie b�dziemy ju� do tego
powraca�. Ale co zanadto, to niezdrowo, w ko�cu wszystko trzeba doprowadzi� do porz�dku,
przecie� te trzy zagony zawsze le�a�y obok siebie r�wniutko jak pod sznurek; to chyba jaki�
dziwaczny �art z twojej strony ten �mieszny i nierozs�dny zakr�tas; a przez ten krzywy
koniec do ka�dego z nas przyczepi� jeszcze jakie� przezwisko. Trzeba go bezwarunkowo
usun��.
Marti roze�mia� si� i powiedzia�:
� Nabra�e� nagle dziwnych obaw przed ludzkimi drwinami, ale to si� da za�atwi�; mnie ta
krzywizna wcale nie przeszkadza, a je�li ciebie dra�ni, to wyprostujemy, ale nie na moj�
stron� � za to ci r�cz�.
� Nie gadaj g�upstw � rzek� Manc � wyprostujemy j�, i to w�a�nie na twoj� stron�, za to ci
r�cz�.
� Zobaczymy, je�li do�yjemy � powiedzia� Marti i obaj ch�opi rozeszli si� nie patrz�c
wi�cej na siebie, lecz gapi�c si� w przeciwnych kierunkach, jak gdyby ujrzeli tam co�
niezmiernie ciekawego, wymagaj�cego wielkiego skupienia.
7
Ju� nazajutrz wys�a� Manc parobka, robotnic� dni�wkow� i swego synka Salego na pole,
aby powyrywali chwasty i dzikie krzewy i zebrali je na kup�, by potem �atwiej by�o wywie��
kamienie. Zasz�a wida� jaka� zmiana w jego usposobieniu, bo dotychczas nigdy jeszcze nie
kaza� pracowa� jedenastoletniemu zaledwie ch�opcu, teraz za� uczyni� to mimo protestu
matki. Poniewa� u�y� s��w powa�nych, i namaszczonych, zdawa�o si�, �e t� surowo�ci�
wobec swej w�asnej krwi chce zag�uszy� nieprawo��, w kt�rej �y� i kt�ra rozpocz�a ju�
swoje zgubne dzia�anie. Wys�ana gromadka pe��a tymczasem weso�o chwasty i z uciech�
wykopywa�a fantastyczne chaszcze i rozmaite ro�liny, krzewi�ce si� tutaj od lat. Ta
wyj�tkowa i niejako dzika robota, niewymagaj�ca przestrzegania �adnych zasad ni
staranno�ci, by�a raczej zabaw�. Wysuszone na s�o�cu badyle z�o�ono na kup� i z ha�a�liw�
rado�ci� spalono; dym rozwiewa� si� daleko, a m�odzie� skaka�a doko�a jak op�tana. By�o to
ostatnie radosne �wi�to na tym nieszcz�snym polu, a m�oda Weronka, c�rka Martiego,
przekrad�a si� tu tak�e i dzielnie pomaga�a. Niezwyk�o�� tego zdarzenia i radosne
podniecenie da�y ma�ym towarzyszom zabaw sposobno�� do ponownego zbli�enia i dzieci
bawi�y si� weso�o i szcz�liwie przy wsp�lnym ognisku. Nadesz�y jeszcze inne dzieci,
zebra�o si� ca�e towarzystwo, lecz Sali zawsze usi�owa� znale�� si� zn�w obok Weronki,
ilekro� ich rozdzielono, a ona tak samo przysuwa�a si� ku niemu stale z mi�ym u�miechem
zadowolenia, oboje za� czuli si� tak, jakby ten wspania�y dzie� nie mia� si� nigdy sko�czy�.
Ale pod wiecz�r stary Manc przyszed� na pole zobaczy�, co ju� zrobiono, i chocia� robota
by�a sko�czona, skrzycza� za weso�o�� i rozp�dzi� ca�e towarzystwo. R�wnocze�nie Marti
ukaza� si� na swoim polu i ujrzawszy c�rk� gwizdn�� na palcach ostro i rozkazuj�co, tak �e
natychmiast przybieg�a przestraszona. Marti, sam nie wiedz�c dlaczego, uderzy� j�
kilkakrotnie w twarz; tak wi�c dzieci uda�y si� do domu smutne i we �zach, nie znaj�c
przyczyny ani swego obecnego smutku, ani poprzedniej weso�o�ci; niewinne stworzenia nie
mog�y zrozumie� szorstko�ci ojc�w, rzeczy dla nich ca�kiem nowej, i dlatego nie
przejmowa�y si� ni� g��biej.
Dni nast�pne wymaga�y ju� ci�szej roboty i ramion m�skich, gdy� Manc kaza� zbiera� i
wywozi� kamienie. Zdawa�o si�, �e ta robota nigdy si� nie sko�czy, �e zebrano tu wszystkie
kamienie z ca�ego �wiata; Manc nie kaza� jednak wywozi� ich poza obr�b pola, lecz
opr�nia� wozy na spornym tr�jk�cie, starannie ju� przez Martiego zaoranym. Poprzednio
przeci�gn�� prost� lini� jako granic� obu posiad�o�ci, teraz za� zwala� na ten skrawek ziemi
wszystkie kamienie, kt�re obaj gospodarze od niepami�tnych czas�w wyrzucali ze swych
zagon�w. W ten spos�b powsta�a ogromna piramida i Manc uwa�a�, �e przeciwnik nie b�dzie
si� kwapi� z jej usuni�ciem. Marti nie spodziewa� si� takiego obrotu sprawy, s�dzi�, �e tamten
starym zwyczajem dopiero przy orce przyst�pi do swego dzie�a, i czeka�, a� go ujrzy za
p�ugiem. Dopiero gdy rzecz by�a ju� na uko�czeniu, dosz�a go wie�� o pi�knym pomniku
wystawionym przez Manca. W�ciek�y pobieg� na pole, zobaczy� prezent, pobieg� z powrotem
i przyprowadzi� urz�dnika gminnego, by zaprotestowa� przeciwko kupie kamieni i
spowodowa� s�downe zaj�cie tego skrawka ziemi; w owym dniu ch�opi wszcz�li proces,
kt�ry doprowadzi� obu do ca�kowitej ruiny maj�tkowej.
Tak rozs�dne dotychczas g�owy gospodarzy pe�ne by�y teraz my�li poci�tych na sieczk�.
Ka�dy z nich trwa� uparcie przy swoim jak najbardziej ograniczonym poczuciu prawa, nie
umieli i nie chcieli zrozumie� si� nawzajem i jeden oskar�a� drugiego o bezprawne i
samowolne przyw�aszczenie sobie tego spornego, nieznacznego r�bka ziemi. U Manca
dosz�o jeszcze do g�osu niezwyk�e poczucie symetrii i r�wnoleg�o�ci linii i czu� si� naprawd�
nieszcz�liwy z powodu niem�drego uporu, z jakim Marti trwa� przy bezsensownym i
z�o�liwym zakr�tasie. Obaj doszli do zgodnego przekonania, �e jeden drugiego chce oszuka�
w spos�b bezczelny i zuchwa�y, uwa�aj�c go widocznie za godnego pogardy g�upca; zdawa�o
im si�, �e w tak lekcewa��cy spos�b wolno traktowa� chyba jakiego� biedaka-przyb��d�, ale
nie gospodarza statecznego, rz�dnego i m�drego; obaj czuli si� dotkni�ci w swoim
8
szczeg�lnym poczuciu honoru i bez �adnych ju� hamulc�w oddawali si� pieniaczej
nami�tno�ci, kt�ra doprowadzi�a ich do upadku. �ycie ich sta�o si� koszmarem; byli jak dwaj
pot�pie�cy, kt�rzy przykuci do w�skiej deski rzuconej na nurt ciemnej rzeki, walcz�c z sob�
spychaj� si� wzajemnie w mniemaniu, �e usuwaj� przyczyn� swego nieszcz�cia. Poniewa�
sprawa ich nie by�a czysta, obaj wpadli w r�ce najgorszych szalbierzy, kt�rzy wyja�owion�
ich wyobra�ni� rozd�li do olbrzymich rozmiar�w baniek wype�nionych najbzdurniejsz�
zawarto�ci�. Byli to przewa�nie spekulanci z miasta Seldwili, dla kt�rych sp�r ten by�
znalezionym na drodze smacznym k�skiem. Ka�dy z przeciwnik�w mia� wkr�tce swoj�
parti� po�rednik�w, donosicieli i doradc�w, w najrozmaitszy spos�b wyci�gaj�cych od nich
got�wk�. Skrawek ziemi z kup� kamieni, gdzie wybuja� znowu las pokrzyw i ost�w, sta� si�
tylko zal��kiem i pocz�tkiem zawi�ej historii i nowego trybu �ycia dw�ch
pi��dziesi�cioletnich m�czyzn, kt�rzy odmienili teraz z gruntu dawne swe zwyczaje,
obyczaje, zasady i nadzieje. Im wi�cej tracili pieni�dzy, tym gor�cej pragn�li je posiada�, im
mniej posiadali, tym uparciej d��yli do wzbogacenia si� i do prze�cigni�cia przeciwnika. Byli
skorzy do ka�dego oszustwa, rokrocznie grali na wszystkich zagranicznych loteriach, kt�rych
losy masowo kr��y�y po Seldwili, ale nie wygrali nigdy ani talara, natomiast ci�gle s�yszeli o
innych wygrywaj�cych i o tym, jak ma�o brakowa�o do ich w�asnej wygranej; tymczasem
jednak nami�tno�� ta przyprawia�a ich stale i regularnie o straty. Mieszka�cy Seldwili
urz�dzali sobie z nich niekiedy kpiny, ka��c im � bez ich wiedzy � stawia� na ten sam numer,
tak �e obaj wi�zali swoje nadzieje na pogn�bienie przeciwnika z jednym i tym samym losem.
Po�ow� swego czasu sp�dzali w mie�cie, gdzie ka�dy mia� swoj� g��wn� kwater� w innej
spelunce, gor�czkuj�c si� i trac�c pieni�dze. Pozwalali si� wci�ga� w n�dzne i prostackie
hulanki, w czasie kt�rych serca ich skrycie krwawi�y; w ten spos�b obaj, cho� w�a�ciwie
zacz�li sp�r o to, by nie uchodzi� za g�upc�w, stali si� nimi naprawd� i za takich
powszechnie byli uwa�ani.
Drug� po�ow� swego czasu sp�dzali gniewni, le��c w domu lub wykonuj�c swoj� robot�,
przy czym szale�czym po�piechem i pop�dzaniem chcieli nadrobi� stracony czas, ale
odstraszali przez to wszystkich przyzwoitych i dobrych robotnik�w.
W ten spos�b podupadli szybko i nim min�o dziesi��, lat, tkwili obaj po uszy w d�ugach i
jak bociany sterczeli na jednej nodze na skraju swych posiad�o�ci, z kt�rych lada powiew
m�g� ich wymie��.
Jakkolwiek by�o, nienawi�� mi�dzy nimi ros�a z ka�dym dniem, bo jeden drugiego uwa�a�
za sprawc� swego nieszcz�cia, za odwiecznego wroga, za pozbawionego wszelkiego umiaru
przeciwnika, kt�rego sam diabe� chyba nas�a� mu na zgub�. Spluwali, gdy si� tylko z daleka
ujrzeli, i nikomu z domownik�w nie wolno by�o zamieni� ani s�owa z �on�, dzieckiem czy
s�u�b� przeciwnika, pod gro�b� najgorszej awantury. W tym zubo�eniu i sta�ym pogarszaniu
si� warunk�w bytu �ony ich zachowywa�y si� rozmaicie. �ona Martiego, z natury dobra, nie
wytrzyma�a upadku, umar�a ze zgryzoty, zanim c�rka uko�czy�a czternasty rok �ycia. Ale
�ona Manca przystosowa�a si� do zmienionych warunk�w; niewiele jej brakowa�o, aby
przekszta�ci� si� w z�� towarzyszk� �ycia; wystarczy�o tylko popu�ci� cugli kilku tkwi�cym
w niej od dawna kobiecym wadom, by wyrodzi�y si� w z�o. �akomstwo przemieni�o si� w
dzik� zach�anno��, jej wielom�wno�� sta�a si� z gruntu fa�szyw� i zak�aman� sztuk�
pochlebstwa i oszczerstwa, dzi�ki kt�rej m�wi�a stale co� wr�cz przeciwnego, ni� my�la�a,
intrygowa�a przeciwko wszystkim i na ka�dym kroku oszukiwa�a nawet w�asnego m�a.
Wrodzona szczero��, dawniej mi�a w niewinnej pogaw�dce, przerodzi�a si� w bezwstyd, z
kt�rym uprawia�a swoj� fa�szyw� gr�; tak wi�c, nie dziel�c z m�em jego cierpie�, jeszcze
go ok�amywa�a. Nie tylko nie poskramia�a wybryk�w m�a, lecz sama bra�a w nich udzia�,
nie �a�owa�a sobie niczego i wybuja�a jak roz�o�yste zielsko na ruinie rozpadaj�cego si�
domu. Tote� biednym dzieciom wiod�o si� bardzo �le; nie mia�y ani �adnej nadziei na lepsz�
przysz�o��, ani radosnej i pogodnej m�odo�ci, jako �e doko�a nich nie by�o nic pr�cz wa�ni i
9
troski. Weronce dzia�o si� na poz�r gorzej ni� Salemu; matka nie �y�a, dziewczyna sama w
pustym domu zdana by�a na tyrani� zdzicza�ego ojca. Gdy Weronka mia�a lat szesna�cie,
by�a ju� smuk�� i zgrabn� dziewczyn�; jej ciemne w�osy skr�ca�y si� w loki spadaj�ce a� na
b�yszcz�ce br�zowe oczy; ciemnoczerwona krew barwi�a policzki smag�ej twarzy i
przechodzi�a w g��bok� purpur� na �wie�ych wargach; by�a to uroda rzadka i wyj�tkowa.
Ognista rado�� �ycia i weso�o�� przepaja�y ka�dy nerw tej istoty skorej do �miechu, zabawy i
�art�w, je�li tylko warunki jako tako na to pozwala�y, to znaczy je�li nie ugina�a si� pod
brzemieniem trosk i udr�ki. Ale troska zbyt cz�sto j� nawiedza�a, dziewczyna d�wiga�a
bowiem nie tylko ci�ar rosn�cej n�dzy w domu, ale musia�a tak�e dba� o siebie chc�c
wygl�da� mo�liwie schludnie i czysto, mimo �e ojciec nie dawa� jej �adnych na to �rodk�w.
Mia�a wi�c Weronka ogromny k�opot z jakim takim przyodzianiem swej wdzi�cznej osoby, z
trudem zdobywa�a ka�d� najskromniejsz� od�wi�tn� sukienk� i ka�d� najlichsz� chusteczk�.
Dlatego te� �liczne i wdzi�czne to stworzenie czu�o si� pod ka�dym wzgl�dem upo�ledzone i
daleko mu by�o do jakiejkolwiek zarozumia�o�ci. Chorob� i �mier� matki prze�ywa�a
Weronka ju� w pe�ni �wiadomie, a pami�� o tym nak�ada�a trwa�e hamulce jej weso�ej i
�ywej naturze. Tote� mi�y i wzruszaj�cy by� to widok, kiedy mimo wszystko o�ywia�a si� i
u�miecha�a przy lada przeb�ysku s�o�ca.
Salemu wiod�o si� na poz�r lepiej, by� to bowiem pi�kny i silny ch�opiec, kt�ry umia� si�
broni�; jego zewn�trzny wygl�d sam przez si� chroni� go przed z�ym traktowaniem. Widzia�
z�� gospodark� rodzic�w i pami�ta�, �e nie zawsze tak by�o; mia� dobrze w pami�ci dawny
obraz ojca, gospodarza stanowczego, m�drego i spokojnego, tego samego cz�owieka, kt�ry
teraz by� pospolitym b�aznem, pieniaczem i pr�niakiem, kt�ry che�pi�c si� i ulegaj�c atakom
z�o�ci chodzi� fa�szywymi i kr�tymi drogami i jak rak stale si� cofa�, miast i�� naprz�d. Nie
podoba�o mu si� to, i nape�nia�o wstydem i trosk�, ale wobec braku do�wiadczenia nie umia�
sobie wyja�ni� przyczyn tego stanu rzeczy. Matka jednak, by mie� wi�ksz� swobod�
dzia�ania i pozyska� sobie w synu stronnika, a tak�e dla zadowolenia w�asnej pr�no�ci,
otacza�a go troskliwo�ci�, obdarza�a go wszystkim, czego tylko pragn��, ubiera�a czysto,
stroi�a na pokaz i popiera�a wszelkie jego zachcianki. Ch�opiec przyjmowa� to bez zbytniej
wdzi�czno�ci, poniewa� matka za du�o przy tym m�wi�a i za du�o k�ama�a. Nie odczuwaj�c
rado�ci ch�opak leniwie i bezmy�lnie robi� wszystko, na co mia� ochot�, nie by�o to jednak
nic z�ego, poniewa� jak dot�d nie zepsu� go jeszcze przyk�ad starszych; odczuwa�
m�odzie�cz� potrzeb�, �eby by� prostym, spokojnym i mo�liwie porz�dnym. Sali by� prawie
taki sam, jaki by� w tym wieku jego ojciec, kt�remu fakt ten mimo woli narzuca� szacunek
dla syna; Manc, dr�czony przez nieczyste sumienie i bolesne wspomnienia, szanowa� w synu
swoj� w�asn� m�odo��.
Mimo swobody, z jakiej korzysta�, Sali nie by� szcz�liwy; czu�, �e nie czeka go nic
dobrego i �e si� niczego dobrego nie nauczy, bo w domu Manc�w od dawna nie by�o ju�
mowy o jakiejkolwiek celowej i rozs�dnej pracy. Jedyn� jego pociech� by�a duma z w�asnej
niezale�no�ci i uczciwo�ci. Trwa� wi�c w tej hardej dumie i odwraca� oczy od obrazu swej
przysz�o�ci.
Jedynym przymusem, kt�remu si� podporz�dkowa�, by�a wrogo�� ojca ku wszystkiemu,
co nosi�o lub przypomina�o cho�by nazwisko Marti.
Wiedzia� o tym tylko tyle, �e Marti wyrz�dzi� jego ojcu krzywd� i �e w domu Martich
panuje taka sama nienawi�� wzgl�dem nich; nie sprawia�o mu wi�c trudno�ci uwa�a�
Martiego i jego c�rk� za wrog�w, sam te� by� ich nieprzyjacielem, jakkolwiek do��
umiarkowanym.
Ale Weronka, o wiele nieszcz�liwsza ni� Sali i bardziej w domu osamotniona, by�a mniej
sk�onna do wrogich uczu� i s�dzi�a, �e dobrze ubrany i na poz�r szcz�liwy Sali odczuwa dla
niej tylko pogard�. Dlatego kry�a si� przed nim i gdy tylko ukaza� si� gdzie� w pobli�u,
oddala�a si� szybko, on za� nie zadawa� sobie nawet trudu, by na ni� spojrze�. Tak wi�c Sali
10
nie widzia� z bliska dziewczyny ju� od kilku lat i nawet nie wiedzia�, jak wygl�da, od kiedy
przesta�a by� dzieckiem. A jednak interesowa�a go ogromnie i gdy m�wiono o Martich, Sali
mimo woli my�la� tylko o c�rce, kt�rej obecnego wygl�du wprawdzie nie zna�, ale kt�rej
wspomnienie bynajmniej nie budzi�o w nim nienawi�ci.
Ojciec jego, Manc, pierwszy wylecia� z siod�a, poniewa� nie m�g� utrzyma� si� przy
swojej zagrodzie. To �pierwsze�stwo� zawdzi�cza� �onie, kt�ra pomaga�a mu w trwonieniu, i
synowi, kt�ry tak�e mia� pewne potrzeby, podczas gdy Marti by� jedynym u�ytkownikiem
swego chwiej�cego si� kr�lestwa, bo c�rka wprawdzie musia�a ci�ko pracowa�, ale nie
wolno jej by�o mie� �adnych potrzeb. Mancowi nie pozostawa�o nic innego, jak p�j�� za rad�
swych seldwilskich opiekun�w: przenie�� si� do miasta i otworzy� tam karczm�. Jest to
zawsze bardzo smutny widok, gdy by�y rolnik, osiwia�y w polu, z resztkami mienia przenosi
si� do miasta, by otworzy� karczm� czy szynk jako ostatni� desk� ratunku � i staje si� zawsze
u�miechni�tym i uprzejmym karczmarzem, cho� serce jego pe�ne jest goryczy. Dopiero gdy
Mancowie si� wyprowadzili, wysz�o na jaw, do jakiego stopnia zubo�eli; �adowali stare
rozlatuj�ce si� graty, po kt�rych wida� by�o, �e od wielu lat nic nie odnowiono i nie
sprawiono. Mimo to Mancowa, w�o�ywszy najlepszy sw�j przyodziewek, siad�a na szczycie
fury z gratami i z min� pe�n� nadziei, ju� jako przysz�a mieszczanka, spogl�da�a z pogard� na
wie�niak�w, kt�rzy � pe�ni wsp�czucia � obserwowali zza p�ot�w ten �a�osny korow�d.
Mancowa bowiem obiecywa�a sobie, �e gdy ju� osi�dzie w dostatniej gospodzie, oczaruje
ca�e miasto sw� uprzejmo�ci� i sprytem i sama dokona tego, czego nie potrafi zdzia�a� jej
og�upia�y ma��onek.
Ale gospoda by�a n�dznym, pok�tnym szynkiem w odleg�ej, w�skiej uliczce, gdzie
zbankrutowa� w�a�nie poprzedni szynkarz; seldwilanie wydzier�awili to Mancowi, by
wyci�gn�� od niego jeszcze kilkaset talar�w. Sprzedali mu te� kilka beczu�ek wina wraz z
urz�dzeniem gospody, sk�adaj�cym si� z tuzina lichych bia�ych karafek, z tylu� szklanek i
kilku sosnowych sto��w i �awek, niegdy� malowanych na czerwono, ale teraz wyblak�ych i
odrapanych. Przed oknem skrzypia�a na haku �elazna obr�cz, w kt�rej r�ka z blachy nalewa�a
czerwone wino z kwarty do szklanki. Ponadto wisia�a tam jeszcze nad drzwiami
wej�ciowymi uschni�ta ga��� ostrokrzewu, nale��ca tak�e do wydzier�awionej przez Manca
ca�o�ci.
Manc nie by� r�wnie dobrej my�li jak �ona; pe�en �alu i z�ych przeczu� pop�dza� chude
konie po�yczone od nowego w�a�ciciela swego obej�cia. Ostatni mizerny parobek opu�ci� go
ju� przed paru tygodniami. Gdy Manc odje�d�a�, ujrza� Martiego, kt�ry pe�en szyderstwa i
rado�ci z krzywdy bli�niego kr�ci� si� w pobli�u ulicy; Manc skl�� go siarczy�cie, uwa�aj�c
go za jedynego sprawc� swojego nieszcz�cia. Sali za�, jak tylko pojazd ruszy�, przyspieszy�
kroku i wyprzedzi� go znacznie; bocznymi drogami udaj�c si� do miasta.
� Jeste�my na miejscu � powiedzia� Manc, gdy fura zatrzyma�a si� przed szynkiem.
�ona przerazi�a si�, by�a to bowiem bardzo �a�osna gospoda. Ludzie zebrali si� szybko
przy oknach i na progu swoich dom�w, aby obejrze� nowego szynkarza ze wsi, i w poczuciu
seldwilskiej wy�szo�ci robili miny wyra�aj�ce drwi�ce wsp�czucie. Rozgniewana Mancowa
z oczami pe�nymi �ez zlaz�a z wozu i ostrz�c sobie na zapas j�zyk wbieg�a do domu, by si�
ju� tego dnia wi�cej nie ukaza�; wstydzi�a si� bowiem kiepskich grat�w i zniszczonych
��ek, kt�re wy�adowywano. Sali wstydzi� si� tak�e, ale musia� pomaga� i wraz z ojcem
zrobili na uliczce niezwyk�y sk�ad rupieci, gdzie dzieci bankrut�w natychmiast rozpocz�y
harce, kpi�c z wiejskich �achmaniarzy.
W domu wygl�da�o jeszcze �a�o�niej, czyni� on wra�enie prawdziwie zb�jeckiej jaskini;
�ciany by�y wilgotne, �le bielone; opr�cz ciemnej i nieprzyjemnej izby go�cinnej z
czerwonymi ongi� sto�ami by�o tam jeszcze kilka lichych izdebek, w kt�rych poprzedni
lokator pozostawi� beznadziejny brud i �mietnik. Taki by� pocz�tek � i tak ju� zosta�o. W
ci�gu pierwszych paru tygodni, szczeg�lnie wieczorem, zdarza�o si�, �e st� obsiadali g�sto
11
ludziska, kt�rzy przyszli tu z ciekawo�ci, by pozna� ch�opa szynkarza i spr�bowa�, czy nie
da�oby si� z niego troch� pokpi�. Ale gospodarz nie by� zbyt interesuj�cy: niezgrabny,
sztywny, nieuprzejmy i melancholijny, nie umia� si� odpowiednio zachowa� i wcale si� o to
nie stara�. Powoli i niezr�cznie nape�nia� kubki i stawia� je przed go��mi mrukliwie, pr�bowa�
nieraz co� powiedzie�, ale jako� mu to nie sz�o. Tym gorliwiej zabiera�a si� do rzeczy jego
�ona, kt�rej rzeczywi�cie uda�o si� na przeci�g kilku dni przyci�gn�� ludzi, cho� z ca�kiem
innych powod�w, ni� mniema�a. Gospodyni, do�� t�ga kobieta, sporz�dzi�a sobie swoisty
str�j domowy, pewna, �e wygl�da w nim uwodzicielsko. Nosi�a wiejsk� szar� p��cienn�
sp�dnic�, bawe�niany fartuch oraz stary zielony jedwabny kaftanik z okropnym bia�ym
ko�nierzem. Dosy� ju� przerzedzone w�osy zawija�a na skroniach w �mieszne �limaczki, za�
w warkoczyk z ty�u wpina�a wysoki grzebie�. Wierci�a si� i kr�ci�a z wymuszonym
wdzi�kiem, robi�a s�odkie minki, skaka�a i podrygiwa�a doko�a sto��w i stawiaj�c szklank�
lub talerz z solonym serem, m�wi�a z u�miechem:
� Czy tak? Tak? Ale� tak, panowie, wspaniale, panowie � i inne tego rodzaju g�upstwa, bo
mimo �e mia�a ostry j�zyczek, teraz nie mog�a nic wymy�li� do rzeczy, jako �e by�a obca i
nie zna�a ludzi. Seldwilanie, ci gorszego gatunku, kt�rzy tu przesiadywali, zakrywali r�k�
usta dusz�c si� od �miechu i kopi�c si� pod sto�em, m�wili:
� Do diaska, co za wspania�a baba!
� Pyszny babsztyl, niech mnie piorun trza�nie � m�wi� drugi. � Warto by�o tu przyj��, aby
co� takiego zobaczy�.
M�� patrzy� na to wszystko chmurnym wzrokiem i daj�c jej szturcha�ca w bok szepta�:
� Co ty wyprawiasz, stara krowo?
� Nie przeszkadzaj mi, stary niedo��go � odpowiada�a niech�tnie � nie widzisz, �e staram
si� i �e umiem obchodzi� si� z lud�mi? S� to wprawdzie �obuzy to twoje towarzystwo, ale
zobaczysz, wkr�tce b�dzie bywa� elegantsza klientela.
Wszystko to odbywa�o si� przy �wietle jednej lub dw�ch �oj�wek; Sali wychodzi� w
takich chwilach do ciemnej kuchni, siada� przy palenisku i p�aka� nad ojcem i matk�.
Ale wkr�tce go�ciom znudzi�o si� widowisko, kt�re urz�dza�a im poczciwa pani
Mancowa; zacz�li znowu bywa� tam, gdzie czuli si� lepiej i gdzie mogli si� do woli
wy�miewa� z dziwacznej pary karczmarzy; zjawia� si� jeszcze niekiedy jaki� go��, wypija�
szklank� wina i ziewaj�c gapi� si� na �cian� albo wyj�tkowo wpada�a ca�a banda, by szybko
przemijaj�cym zamieszaniem i zgie�kiem omami� biednych ludzi. By�o im �le w ciasnym.
zau�ku dok�d rzadko zagl�da�o s�o�ce, i Manc � przyzwyczajony przecie� do przebywania
we wsi ca�ymi dniami � nie m�g� teraz w�r�d tych mur�w wytrzyma�. Wpatruj�c si� ponuro
w sufit lub pod�og�, my�la� o wolnej przestrzeni p�l, wybiega� przez w�skie drzwi domu, ale
szybko cofa� si�, bo s�siedzi zwracali ju� na niego uwag� nazywaj�c go �z�ym
gospodarzem�. Nied�ugo zubo�eli doszcz�tnie i nie posiadali ju� dos�ownie nic. �eby kupi�
co� do zjedzenia, musieli czeka�, a� kto� przyjdzie i za par� groszy wypije troch� wina; gdy
jednak go�� za��da� kawa�ka kie�basy lub czego� podobnego, zdobywali to jedynie z
najwi�kszym trudem. Wkr�tce zosta�o im ju� tylko troch� wina w wielkiej, starannie
ukrywanej butli, kt�r� potajemnie nape�niali w innej knajpie, i tak bez wina i bez chleba
musieli nadal gra� rol� uprzejmych gospodarzy, cho� sami porz�dnie nie zjedli. Cz�sto byli
radzi, je�li nikt nie przychodzi�, i sterczeli w tej swojej knajpie, nie mog�c z niej ani wy�y�,
ani umrze�. Ci�ko do�wiadczona Mancowa zdj�a zielony kaftanik i spr�bowa�a ponownej
przemiany: tak jak przedtem rozwin�a swoje wady, tak teraz pozwoli�a rozkwitn��
niekt�rym kobiecym zaletom, jako �e m�� jej za�ama� si� ju� pod ci�arem n�dzy. Sta�a si�
bardzo cierpliwa i usi�owa�a podtrzyma� na duchu m�a, za� syna kierowa� ku dobremu.
Gotowa by�a do po�wi�ce�, jednym s�owem, wywiera�a na sw�j spos�b dobry wp�yw, kt�ry
co prawda nie si�ga� g��boko i niewiele pomaga�, ale zawsze by�o to lepsze ni� nic albo te�
wp�yw ujemny, a w ka�dym razie pomaga�o przynajmniej tym biednym ludziom jako�
12
przetrwa�, gdy� inaczej katastrofa nast�pi�aby o wiele wcze�niei. Dawa�a na miar� swego
rozumu dobre rady w sprawach dotycz�cych ich n�dznej domowizny, gdy za� okazywa�y si�
nic niewarte i nie doprowadza�y do celu, znosi�a pokornie z�o�� i �al m�czyzn; jednym
s�owem, zestarzawszy si� czyni�a to wszystko, co z wi�ksz� korzy�ci� dla swoich mog�a
czyni� pierwej.
Chc�c zdoby� co� do jedzenia i dla zabicia czasu, ojciec i syn wzi�li si� teraz do
rybo��wstwa i siedzieli z w�dk� nad rzek�. By�o to zreszt� g��wne zaj�cie wszystkich
seldwilskich bankrut�w. Przy sprzyjaj�cej pogodzie, kiedy ryby ch�tnie bior�, mo�na by�o
widzie�, jak tuzinami ci�gn� nad rzek� z w�dk� i wiaderkiem; id�c za� ��k� wzd�u� rzeki, co
kilka krok�w spostrzega�o si� � jednego w d�ugim brunatnym �akiecie, z bosymi stopami
zanurzonymi w wodzie, innego w niebieskim fraku ze spiczastymi ogonami i w starym
filcowym kapeluszu zsuni�tym na ucho. Dalej �owi� ryby kto� ubrany w podarty kwiecisty
szlafrok � poniewa� nie mia� innego stroju � trzymaj�c w jednej r�ce d�ug� fajk�, a w drugiej
w�dk�. Za zakr�tem rzeki sta� na kamieniu stary, �ysy brzuchacz, zupe�nie nagi, i �owi� ryby;
mimo przebywania nad wod� stopy mia� tak czarne, jak gdyby by�y obute. Obok ka�dego z
nich sta� garnuszek lub pude�ko pe�ne wij�cych si� glist, kt�re rybacy wygrzebywali z ziemi.
Najwi�cej tych postaci stoj�cych nad rzek� nieruchomo, niby galeria obraz�w �wi�tych i
prorok�w, widzia�o si� wtedy, gdy niebo pokrywa�o si� chmurami, a zapadaj�ce ciemno�ci i
duchota zapowiada�y deszcz.
Ch�opi z wozami i byd�em mijali ich oboj�tnie, a szyprowie na rzece nawet ich nie
dostrzegali, oni za� cicho mruczeli, kln�c statki p�osz�ce im ryby. Gdyby kto� przed
dwunastu laty przepowiedzia� Mancowi � wtedy gdy na pag�rku nad brzegiem rzeki ora�
swym pi�knym zaprz�giem � �e b�dzie kiedy� �owi� ryby w rz�dzie tych dziwak�w, by�by si�
niechybnie obruszy�. Tak�e i teraz mija� ich chy�kiem, spiesz�c w g�r� rzeki jak uparty cie� z
za�wiat�w, szukaj�cy dla pokuty samotnego miejsca nad mrocznymi wodami. Ani syn, ani
ojciec nie mieli jednak cierpliwo�ci, by sta� z w�dk�, przypominali wi�c sobie sposoby
�owienia ryb stosowane przez swawolnych ch�opc�w, a mianowicie �owienie ich w
strumieniu r�kami.
Tote� tylko dla pozoru zabierali z sob� w�dki; szli w g�r� strumienia, wiedzieli bowiem,
�e tam znajduj� si� dobre pstr�gi, za kt�re du�o p�ac�.
Tymczasem Martiemu, kt�ry pozosta� we wsi, wiod�o si� r�wnie� coraz gorzej, a ponadto
nudzi� si� okropnie, wi�c � miast pracowa� na swoim zaniedbanym polu � tak�e zacz�� �owi�
ryby i ca�ymi dniami chlapa� si� w wodzie. Weronce nie wolno go by�o opuszcza�, musia�a
nosi� za nim wiadro i sprz�t rybacki po mokrych ��kach, strumieniach i ka�u�ach, w pogod�
czy w deszcz � zaniedbuj�c przez to najpilniejsze zaj�cia domowe. Opr�cz niej nie by�o w
domu nikogo, nikt te� nie by� potrzebny, bo Marti straci� ju� wi�kszo�� grunt�w, za� te, kt�re
jeszcze posiada�, albo uprawia� sam z c�rk� byle jak, albo zaniedbywa� zupe�nie.
Pewnego pochmurnego wieczoru, gdy szed� wzd�u� g��bokiego i rw�cego strumienia, w
kt�rym roi�o si� od skacz�cych pstr�g�w, natkn�� si� niespodziewanie na swego wroga
Manca, id�cego przeciwleg�ym brzegiem. Na jego widok wezbra� w nim straszliwy gniew i
oburzenie, od lat ju� nie widzieli si� z bliska, chyba tylko przed s�dem, gdzie nie mogli sobie
ur�ga�; Marti zawo�a� wi�c teraz pe�en z�o�ci:
� Co robisz tutaj, ty psie? Nie mo�esz siedzie� w swej n�dznej dziurze, ty �achmaniarzu
seldwilski?!
� Wkr�tce sam zejdziesz na psy, �obuzie! � zawo�a� Manc. � Ju� i tak ryby �owisz,
widocznie niewiele masz do stracenia.
� Milcz, �otrze! � wrzasn�� Marti, gdy� w tym miejscu fale strumienia szumia�y g�o�niej. �
To ty wtr�ci�e� mnie w nieszcz�cie.
A �e teraz do szumu fal do��czy� si� szum wierzb przybrze�nych, musia� Manc jeszcze
g�o�niej krzykn��:
13
� Cieszy�bym si�, gdyby tak by�o, ty n�dzny durniu!
� O, psie! � zawo�a� Marti.
A Manc w odpowiedzi:
� G�upi cielak.
I ka�dy jak tygrys skaka� wzd�u� brzegu, szukaj�c przej�cia na przeciwn� stron�. Marti by�
bardziej zawzi�ty ni� Manc, bo s�dzi�, �e tamten, jako w�a�ciciel karczmy, przynajmniej je i
pije do syta i wiedzie przyjemniejszy �ywot ni� on, nudz�cy si� �miertelnie w zniszczonym
obej�ciu. Manc, r�wnie roz�alony, szed� przeciwleg�ym brzegiem, za nim syn. Nie s�uchaj�c
k��tni Sali, zdziwiony, spoglada� na Weronk�, kt�ra sz�a za ojcem pal�c si� ze wstydu, z
oczami wbitymi w ziemi�. Ciemne k�dziory opada�y jej na twarz; w jednej r�ce nios�a
drewniany kube�, w drugiej buciki i po�czochy; sukienk� ze wzgl�du na wilgo� podkasa�a.
Kiedy Sali ukaza� si� na przeciwnym brzegu, opu�ci�a wstydliwie sukienk� i by�a potr�jnie
udr�czona � przytrzymywaniem sukienki, niesieniem rzeczy i wstydem z powodu k��tni.
Gdyby podnios�a g�ow� i spojrza�a na Salego, zauwa�y�aby, �e nie jest ani dumny, ani
wytworny, lecz r�wnie jak ona zgn�biony. Podczas gdy Weronka, zmieszana i zawstydzona,
patrzy�a w ziemi�, Sali widzia� tylko jej posta� smutn� i pokorn�, a mimo n�dzy tak urocz� i
gibk�. Nie zauwa�yli nawet, �e ojcowie ich nagle ucichli i z wzrastaj�c� zaciek�o�ci�
spieszyli ku bliskiej k�adce, ��cz�cej oba brzegi strumyka. Zacz�o si� b�yska� i
melancholijny krajobraz nadwodny rozja�nia� si� co chwila niesamowitym �wiat�em; w�r�d
czarnych chmur rozlega� si� t�py �oskot grzmot�w i zacz�y pada� ci�kie krople deszczu,
gdy dwaj rozbestwieni ch�opi wbiegli r�wnocze�nie na w�ski, trzeszcz�cy pod ich stopami
mostek i j�li ok�ada� si� pi�ciami po bladych, dr��cych z oburzenia i z�o�ci twarzach.
Jest to zawsze widok nad wyraz niemi�y i przykry, gdy ludzie sk�din�d stateczni bij� si� z
obcymi, czy to dla w�asnej obrony, czy te� z lekkomy�lno�ci i swawoli; ale s� to niewinne
igraszki w por�wnaniu z g��bokim upadkiem dw�ch ludzi starych, znaj�cych si� dobrze od
dawna, kt�rzy rzucaj� si� na siebie i ok�adaj� go�ymi pi�ciami, ow�adni�ci najg��bsz�
wrogo�ci� wynik�� z ca�ej d�ugiej historii ich �ycia. To w�a�nie dzia�o si� teraz z tymi dwoma
osiwia�ymi lud�mi; by� mo�e, �e przed pi��dziesi�ciu laty jako mali ch�opcy bili si� po raz
ostatni, ale w ci�gu pi��dziesi�ciu lat nie dotkn�li si� nigdy, z wyj�tkiem tych dobrych chwil,
gdy witali si� podaniem r�ki, a i te chwile by�y nieliczne, jako �e byli oschli i dumni z natury.
Zadawszy sobie kilka uderze� zatrzymali si� i dr��c z zaciek�o�ci mocowali si� z sob� w
milczeniu, tylko od czasu do czasu post�kuj�c, zgrzytaj�c z�bami i usi�uj�c zrzuci� si�
nawzajem poprzez trzeszcz�c� por�cz do wody. Wtedy nadbieg�y dzieci i sta�y si� �wiadkami
tej gorsz�cej sceny. Sali przyskoczy� jednym susem, by poprze� ojca i pom�c mu w
pokonaniu znienawidzonego przeciwnika, kt�ry i tak wydawa� si� s�abszy i bliski upadku.
Lecz Weronka rzuciwszy wszystko podbieg�a r�wnie� i z przeci�g�ym krzykiem obj�a ojca,
by go zas�oni�, ale jemu przeszkadza�o to tylko i utrudnia�o walk�. �zy sp�ywa�y
strumieniami z oczu dziewczyny; b�agalnie spojrza�a na Salego, kt�ry chcia� w�a�nie chwyci�
jej ojca i ostatecznie pokona�. Mimo woli obj�� swojego ojca, usi�uj�c mocnym ramieniem
odci�gn�� go od przeciwnika i uspokoi�, tote� walka na chwil� usta�a i ca�a grupa chwia�a si�
to w jedn�, to w drug� stron�. Wcisn�wszy si� w ten spos�b mi�dzy starych, m�odzi ludzie
znale�li si� obok siebie; w tej chwili jaskrawy promie� przedwieczornego s�o�ca przebi�
chmury, o�wietli� twarzyczk� dziewcz�cia i Sali zajrza� w to tak dobrze sobie znane, tak
bardzo jednak zmienione i o tyle pi�kniejsze oblicze. W tej samej sekundzie Weronka
dostrzeg�a jego zdumienie i mimo trwogi obdarzy�a go u�miechem kr�tkim i szybkim. Lecz
Sali opanowa� si� spostrzeg�szy, �e ojciec usi�uje si� wyrwa�; w ko�cu mocn� postaw� i
b�agalnymi s�owy uda�o mu si� odci�gn�� go od wroga. Obaj starzy ci�ko dyszeli
odwracaj�c si� od siebie i j�li znowu krzycze� i ur�ga�; dzieci nie �mia�y prawie oddycha� i
milcza�y jak zakl�te; ale przy rozstaniu, niezauwa�eni przez starych, m�odzi podali sobie
szybko r�ce, wilgotne i ch�odne od wody i ryb.
14
Powa�nione partie rozesz�y si� ka�da w swoj� stron�. Chmury skupi�y si� na nowo,
�ciemnia�o si� coraz bardziej i deszcz zacz�� la� strumieniami. Manc szed� przed siebie
ciemnymi, mokrymi dro�ynami w�r�d ulewnego deszczu, skulony, z r�kami w kieszeniach, z
dr��c� jeszcze twarz�, a niewidoczne �zy sp�ywa�y mu na zmierzwion� brod�; pozwala� im
sp�ywa�, by si� ich ocieraniem nie zdradzi� przed synem, lecz ten nie widzia� nic, szed�
zagubiony w obrazach szcz�liwo�ci, nie widzia� deszczu ani burzy, ciemno�ci ani n�dzy.
Lekko, jasno i ciep�o by�o mu na duszy, czu� si� bogaty i bezpieczny jak kr�lewicz. Widzia�
ci�gle przelotny u�miech na pi�knej twarzy tu� ko�o jego w�asnej i teraz dopiero, po up�ywie
p� godziny, odpowiada� na� w noc i wichur� u�miechem pe�nym mi�o�ci; spo�r�d burzy i
ulewy wy�ania� si� obraz ukochanego oblicza i zdawa�o si� ch�opcu, �e Weronka ten jego
u�miech dostrzega i przyjmuje.
Na drugi dzie� ojciec jego czu� si� rozbity i nie chcia� opu�ci� domu. Ca�a sprawa wraz z
d�ugoletni� n�dz� przybra�a dzisiaj now�, wyra�niejsz� posta�, rozros�a si� ponuro w
dusznym powietrzu spelunki; m�� i �ona kr��yli bladzi i trwo�ni doko�a tego upiora; wlekli
si� z szynkowni do ciemnych izdebek