2496
Szczegóły |
Tytuł |
2496 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2496 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2496 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2496 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HENRYK SIENKIEWICZ
RODZINA
PO�ANIECKICH
Tower Press 2000
COPYRIGHT BY TOWER PRESS, GDA�SK 2000
TOM PIERWSZY
I
By�a godzina pierwsza po p�nocy, gdy Po�aniecki zbli�a� si� do dworu w Krzemieniu. Za
swoich dziecinnych lat by� on dwukrotnie w tej wsi, dok�d jego matka, daleka krewna
pierwszej �ony dzisiejszego w�a�ciciela Krzemienia, wozi�a go na wakacje. Po�aniecki
usi�owa� teraz przypomnie� sobie t� miejscowo��, ale przychodzi�o mu to z trudno�ci�. Po
nocy, przy ksi�ycu, wszystko bra�o kszta�ty odmienne. Nad zaro�lami, ��kami i grudzi� le�a�
nisko bia�y tuman zmieniaj�c ca�� okolic� jakby w bezbrze�ne jezioro, kt�re to z�udzenie
powi�ksza�y jeszcze odzywaj�ce si� w tumanie ch�ry �ab. Noc by�a lipcowa, bardzo pogodna
i o�wiecona pe�ni�. Chwilami, gdy �aby milk�y, s�ycha� by�o derkacze graj�ce po rosie, a
czasem z daleka, od b�otnistych staw�w ukrytych za olszynami, odzywa� si�, jakby spod
ziemi, g�os b�ka.
Po�aniecki nie m�g� si� oprze� urokowi tej nocy. By�a mu ona jaka� swoja, i t� swojsko��
odczuwa� tym lepiej, �e dawniej niecz�sto bywa� w kraju, a dopiero przed dwoma laty
powr�ci� na sta�e z zagranicy, gdzie sp�dzi� pierwsz� m�odo��, a p�niej zajmowa� si�
sprawami handlowymi. Teraz, gdy wje�d�a� do tej �pi�cej wioski, przypomnia�o mu si� tak�e
w�asne dzieci�stwo, pami�tne ze wzgl�du na matk�, kt�ra od pi�ciu lat nie �y�a, i dlatego �e
przykro�ci i troski tego dzieci�stwa, w por�wnaniu do dzisiejszych, wydawa�y si� zupe�nie
b�ahe.
Bryczka wtoczy�a si� na koniec do wsi, kt�r� poczyna� krzy� stoj�cy na wydmie. Pochyli�
si� on ju� bardzo i grozi� upadkiem. Po�aniecki pami�ta� go dlatego, �e w swoim czasie
pochowano pod t� wydm� wisielca, kt�rego znaleziono na ga��zi w pobliskim lesie, a potem
ludzie bali si� tamt�dy noc� przechodzi�.
Za figur� poczyna�y si� pierwsze chaty. Ale ludzie ju� spali. W �adnym oknie nie by�o
�wiat�a. Jak okiem si�gn��, po�yskiwa�y tylko na nocnym tle nieba o�wiecone ksi�ycem
dachy cha�up, kt�re w tym blasku wydawa�y si� srebrne i siwe. Niekt�re cha�upy by�y
umazane wapnem i �wieci�y jasnozielono; inne, ukryte w sadkach wi�niowych, w g�szczu
s�onecznik�w lub tyczkowej fasoli, zaledwie wychyla�y si� z cienia. Po podw�rkach
szczeka�y psy, ale jakby przez sen, daj�c wt�r rechotaniu �ab, graniu derkaczy, b�k�w i tym
wszystkim wo�aniom, kt�rymi odzywa si� letnia noc, a kt�re pot�guj� jeszcze wra�enie ciszy.
Bryczka, posuwaj�c si� zwolna sypk�, piaszczyst� drog�, wtoczy�a si� na koniec w ciemn�
alej� popstrzon� tylko tu i �wdzie �wiat�em wdzieraj�cym si� przez li�cie. Na ko�cu tej alei
po�wistywali str�e nocni. Przy uj�ciu bieli� si� dw�r, w kt�rym kilka okien by�o
o�wieconych. Gdy bryczka zaturkota�a przed gankiem, z domu wybieg� s�u��cy ch�opak,
kt�ry pocz�� pomaga� Po�anieckiemu przy wysiadaniu, a opr�cz tego zbli�y� si� str� nocny i
dwa bia�e psy, widocznie bardzo m�ode i �agodne, gdy� zamiast szczeka�, j�y �asi� si�,
wspina� si� na go�cia i okazywa� z jego przybycia rado�� tak wielk�, i� str� musia�
miarkowa� jej wylew za pomoc� kija.
5
Ch�opak zdj�� z bryczki rzeczy Po�anieckiego, on sam za� znalaz� si� po chwili w jadalnym
pokoju, gdzie czeka�a na niego herbata. Przy jednej �cianie sta� orzechowy kredens, obok
zegar z wielkimi wagami i kuku�k�, z drugiej strony dwa liche portrety kobiece w strojach z
osiemnastego wieku, na �rodku za� st� nakryty bia�� serwet�, otoczony krzes�ami o wysokich
por�czach. Pok�j ten, o�wiecony jasno, pe�en pary unosz�cej si� z samowara, wygl�da� do��
go�cinnie i weso�o.
Po�aniecki pocz�� przechadza� si� wzd�u� sto�u, ale skrzypienie w�asnych but�w razi�o go
w tej ciszy, poszed� wi�c ku oknu i patrza� przez szyby na o�wiecone ksi�ycem podw�rze, po
kt�rym te same dwa bia�e psy, kt�re wita�y go z takim wylaniem, goni�y si� teraz ze sob�.
Po niejakim czasie drzwi przyleg�ego pokoju otworzy�y si� i wesz�a m�oda osoba, w kt�rej
Po�aniecki domy�li� si� c�rki w�a�ciciela Krzemienia, urodzonej z drugiej jego �ony. Na jej
widok wyszed� wi�c z framugi okna i zbli�ywszy si� w swoich skrzypi�cych butach do sto�u
sk�oni� si� i powiedzia� swoje nazwisko.
Panna wyci�gn�a do niego r�k� i rzek�a:
- Wiedzieli�my z depeszy o pa�skim przyje�dzie. Tatko troch� chory i musia� si� po�o�y�,
ale jutro rad b�dzie pana zobaczy�.
- Nie moja wina, �em przyjecha� tak p�no - odpowiedzia� Po�aniecki - poci�g przychodzi
dopiero o jedenastej do Czerniowa.
- A z Czerniowa jeszcze dwie mile do Krzemienia. M�wi� mi ojciec, �e pan tu nie
pierwszy raz.
- Przyje�d�a�em tu z matk�, gdy pani nie by�o jeszcze na �wiecie.
- Wiem. Pan jest krewny ojca.
- Ja jestem krewny pierwszej �ony pana P�awickiego.
- Ojciec bardzo ceni zwi�zki rodzinne, cho�by najdalsze - odrzek�a panna.
I zacz�a nalewa� herbat� odganiaj�c od czasu do czasu drug� r�k� par�, kt�ra podnosz�c
si� z samowara przes�ania�a jej oczy. Gdy rozmowa si� przerwa�a, s�ycha� by�o tylko tyk
zegara. Po�aniecki, kt�rego interesowa�y m�ode kobiety, przypatrywa� si� pannie P�awickiej.
By�a to osoba �redniego wzrostu, do�� wysmuk�a; w�osy mia�a ciemne, twarz �agodn�, ale
jakby zgaszon�, p�e� nieco opalon� od s�o�ca, oczy niebieskie i prze�liczne usta. W og�le
by�a to twarz kobiety spokojnej i delikatnej. Po�aniecki, kt�remu nie wyda�a si� brzydka, ale
te� nie wyda�a si� pi�kna, my�la� jednak, �e jest do�� mi�a, �e mo�e by� dobra i �e pod t�
powierzchowno�ci� niezbyt �wietn� mo�e posiada� mn�stwo tych rozmaitych przymiot�w,
kt�re posiadaj� zwykle wiejskie panny. Jakkolwiek by� m�ody, �ycie nauczy�o go jednej
prawdy, �e kobiety przy bli�szym poznaniu w og�le zyskuj�, m�czy�ni w og�le trac�.
S�ysza� tak�e o pannie P�awickiej, �e ca�e gospodarstwo w Krzemieniu, prawie zreszt�
zrujnowane, polega na jej g�owie i �e to jest jedna z najbardziej zapracowanych istot na
�wiecie. Ot� w stosunku do tych k�opot�w, kt�re musia�y j� obarcza�, wyda�a mu si�
spokojn� i pogodn�. Pr�cz tego pomy�la�, �e zapewne jej si� spa� chce. Wida� to by�o nawet
po jej oczach mru��cych si� mimo woli pod �wiat�em wisz�cej lampy.
Egzamin by�by wypad� w og�le na jej korzy��, gdyby nie to, �e rozmowa z ni� sz�a troch�
trudno. Ale t�umaczy�o si� to tym, �e si� widzieli po raz pierwszy w �yciu. Przyjmowa�a go
przy tym sama, co dla m�odej panny mog�o by� k�opotliwe. Na koniec wiedzia�a, �e
Po�aniecki przyjecha� do nich nie w odwiedziny, ale po pieni�dze. Tak by�o w istocie. Matka
jego odda�a przed bardzo dawnym czasem dwadzie�cia kilka tysi�cy rubli na hipotek�
Krzemienia, kt�re Po�aniecki chcia� teraz odebra�, raz dlatego, �e zalegano bardzo z
procentami, a po wt�re, �e b�d�c wsp�lnikiem Domu Handlowego w Warszawie wszed� w
rozmaite interesa i potrzebowa� kapita�u. Z g�ry te� obieca� sobie nie czyni� �adnych
ust�pstw i swoje koniecznie odzyska�. W tego rodzaju sprawach chodzi�o mu zawsze o to, by
okaza� si� cz�owiekiem nieugi�tym. Nie by� on. nim mo�e z natury, ale uczyni� sobie z
6
nieugi�to�ci zasad�, a zarazem spraw� mi�o�ci w�asnej. Skutkiem tego cz�sto przesadza�, jak
czyni� zawsze ludzie, kt�rzy co� w siebie wmawiaj�.
I teraz wi�c patrz�c na t� pann� mi��, ale widocznie senn�, powtarza� sobie wbrew
wsp�czuciu, kt�re si� w nim budzi�o:
"Wszystko to dobrze, ale musicie zap�aci�."
Po chwili rzek�:
- S�ysza�em, �e pani wszystkim si� tu zajmuje: czy pani lubi gospodarstwo?
- Lubi� bardzo Krzemie� - odpowiedzia�a.
- I ja lubi�em Krzemie�, gdy by�em ch�opcem. Ale gospodarzy� bym w nim nie chcia�...
Takie trudne warunki...
- Trudne, trudne... Robimy te�, co w naszej mocy.
- To jest, pani robi, co w pani mocy.
- Pomagam ojcu, kt�ry cz�sto jest cierpi�cy.
- Ja si� na tych rzeczach nie znam, ale z tego, co widz� i s�ysz�, wnosz�, �e wi�ksza cz��
rolnik�w nie mo�e liczy� na przysz�o��.
- Liczymy na Opatrzno��...
- To wolno, ale wierzycieli nie mo�na do niej odsy�a�. Twarz panny P�awickiej pokry�a si�
rumie�cem - i nasta�a chwila k�opotliwego milczenia.
A Po�aniecki powiedzia� sobie:
"Skoro� zacz��, to id� dalej."
I rzek�:
- Pani pozwoli sobie wyja�ni� cel mego przybycia.
Panna spojrza�a na niego wzrokiem, w kt�rym Po�aniecki m�g� wyczyta�: "Dopiero�
przyjecha�, godzina jest p�na, ja ledwie �yj� ze zm�czenia - �e te� najprostsza delikatno��
nie wstrzyma�a ci� od rozpocz�cia takiej rozmowy."
G�o�no za� odrzek�a:
- Ja wiem, dlaczego pan przyjecha�, ale mo�e b�dzie lepiej, gdy pan z ojcem o tym
pom�wi.
- Dobrze; przepraszam pani� - odrzek� Po�aniecki.
- To ja przepraszam pana. Ludzie maj� prawo dopomina� si� o swoje, i ja jestem do tego
przyzwyczajona. Ale dzi� jest sobota; w sobot� ma si� tyle roboty. Zreszt� w tego rodzaju
sprawach, pojmuje pan... Czasem, gdy przyje�d�aj� �ydzi, uk�adam si� sama... Ale tym
razem wola�abym, �eby pan m�wi� z pap�. B�dzie nam obojgu �atwiej.
- Wi�c do jutra - rzek� Po�aniecki, kt�remu zabrak�o odwagi do powiedzenia, �e w
sprawach pieni�nych chce by� traktowany jak �yd.
- Mo�e pan pozwoli jeszcze herbaty?
- Nie, dzi�kuj�. Dobranoc pani.
I wstawszy wyci�gn�� r�k�; panna za� poda�a mu swoj� daleko mniej serdecznie ni� na
powitanie, tak �e dotkn�� zaledwie ko�c�w jej palc�w.
Odchodz�c rzek�a:
- S�u��cy wska�e panu pok�j...
I Po�aniecki zosta� sam. Czu� pewien niesmak i by� niezadowolony z siebie, cho� nie chcia�
wewn�trznie tego przyzna�. Pocz�� nawet wmawia� w siebie, �e dobrze zrobi�, gdy�
przyjecha� tu nie dla prawienia grzeczno�ci, ale po pieni�dze. Co mu panna P�awicka? Ani go
grzeje, ani zi�bi Je�li go b�dzie mia�a za gbura, to tym lepiej, bo zwykle tak si� dzieje, �e im
wierzyciel jest bardziej przykry, tym si� go staraj� sp�aci� pr�dzej.
Ale niesmak silniejszy by� od tego rozumowania, albowiem jaki� g�os szepta�
Po�anieckiemu, �e tym razem nie chodzi�o tylko o dobre wychowanie, ale troch� o lito�� nad
zm�czon� kobiet�. Odczuwa� przy tym, �e post�puj�c tak obcesowo, czyni zado�� swej pozie,
nie swemu sercu ani swym wrodzonym instynktom. By� z�y tak�e i na pann� P�awicka tym
7
bardziej, �e mu si� podoba�a. Jak w tej u�pionej wiosce, jak w tej nocy ksi�ycowej, tak i w
tej pannie znalaz� co� swojskiego, czego na pr�no szuka� w kobietach zagranicznych, a co
wzrusza�o go wi�cej, ni� si� spodziewa�. Ale ludzie wstydz� si� cz�sto uczu� bardzo dobrych.
Po�aniecki wstydzi� si� cz�sto wzrusze�, wi�c postanowi� by� nieub�aganym i przycisn��
nazajutrz starego P�awickiego z pomini�ciem wszelkich wzgl�d�w.
Tymczasem ch�opak zaprowadzi� go do sypialni. Po�aniecki odprawi� go zaraz i zosta�
sam. By� to ten sam pok�j, kt�ry mu dawano, gdy za �ycia pierwszej �ony pana P�awickiego
przyje�d�a� do nich z matk�. Wi�c wspomnienia opad�y go znowu. Okna wychodzi�y na
ogr�d, za kt�rym by� staw; w wodzie przegl�da� si� ksi�yc - i staw wida� by�o lepiej ni� za
dawnych czas�w, bo w�wczas przes�ania� go wielki stary jesion, kt�ry musia�a z�ama� burza,
gdy� w tym miejscu stercza� tylko pie� ze �wie�ym od�amaniem na wierzchu. �wiat�o
ksi�yca zdawa�o si� zbiera� na tym od�amaniu, kt�re te� b�yszcza�o bardzo mocno.
Wszystko to razem czyni�o wra�enie ogromnego spokoju. Po�aniecki, kt�ry �y� w mie�cie
w�r�d zaj�� handlowych, zatem w ustawicznym nat�eniu w�adz umys�owych i fizycznych, a
zarazem w ustawicznym niepokoju, mimo woli odczuwa� ten nastr�j otaczaj�cej go wisi, tak
jak si� odczuwa ciep�� k�piel po wielkim trudzie. Wnika�a w niego ulga. Pr�bowa� my�le� o
swoich sprawach, o tym, jak si� one obr�c�, czy dadz� straty, czy zyski, wreszcie o swoim
wsp�lniku Bigielu i o tym, jak on za�atwi rozmaite interesa podczas jego niebytno�ci - ale nie
m�g�. Natomiast zacz�� my�le� o pannie P�awickiej. Osoba jej, jakkolwiek uczyni�a na nim
dobre wra�enie, by�a mu oboj�tn�, cho�by dlatego, �e dopiero co j� pozna�. Ale zaj�a go jako
typ. Mia� lat trzydzie�ci kilka, by� zatem w wieku, w kt�rym instynkt z si�� niemal
nieub�agan� popycha m�czyzn� do za�o�enia ogniska domowego, poj�cia �ony i stworzenia
rodziny. Najwi�kszy pesymizm jest bezsilny wobec tego instynktu; nie broni od niego ani
artyzm, ani �adne zadania �yciowe. Skutkiem tego �eni� si� mizantropi, pomimo swej
filozofii, arty�ci, pomimo sztuki, jak r�wnie� wszyscy tacy ludzie, kt�rzy twierdz�, �e swoim
celom oddaj� nie p�, ale ca�� dusz�. Wyj�tki potwierdzaj� zasad�, �e og� nie mo�e �y�
konwencjonalnym k�amstwem i p�yn�� przeciw pr�dom natury. Po wi�kszej cz�ci nie �eni�
si� tylko ci, kt�rym do ma��e�stwa stan�a na przeszkodzie ta sama si�a, kt�ra ma��e�stwo
tworzy, to jest ci, kt�rych mi�o�� zawiod�a. St�d starokawalerstwo, je�li nie zawsze, to
najcz�ciej - jest ukryt� tragedi�.
Po�aniecki nie by� ani mizantropem, ani te� cz�owiekiem wyg�aszaj�cym przeciwne
ma��e�stwu teorie. Przeciwnie: chcia� si� o�eni� i by� przekonany, �e powinien to uczyni�.
Czu�, �e przyszed� na niego czas, wi�c szuka� naok� siebie kobiety. Z tego wyp�ywa�o to
ogromne zaj�cie, jakie budzi�y w nim kobiety, a zw�aszcza panny. Jakkolwiek sp�dzi� kilka
lat we Francji i w Belgii, nie szuka� md�o�ci u m�atek, chyba u nazbyt �atwych. By� to
cz�owiek �ywy i czynny, kt�ry utrzymywa�, �e romansowa� z m�atkami mog� tylko
pr�niacy i �e w og�le obleganie cudzych �on jest mo�liwe tam, gdzie ludzie maj� bardzo
wiele pieni�dzy, ma�o uczciwo�ci, a nic do roboty, zatem w spo�ecze�stwach, gdzie istnieje
ca�a klasa od dawna wzbogacona i pogr��ona w wytwornej bezczynno�ci towarzyskiego, a
zarazem i szelmowskiego �ycia. On sam by� istotnie bardzo zaj�ty, �e za� kocha� chcia� po to,
by si� o�eni�, wi�c tylko panny budzi�y w nim zar�wno psychiczne, jak i fizyczne
zaciekawienie. Gdy spotyka� jak� na swej drodze, przede wszystkim i od pierwszej chwili
zadawa� sobie pytanie: "Czyby nie ta?" - albo przynajmniej: "Czyby nie taka?" Obecnie
my�li jego kr�ci�y si� w podobny spos�b ko�o panny P�awickiej. Poprzednio s�ysza� o niej
wiele od jej krewnej zamieszka�ej w Warszawie - i s�ysza� rzeczy dobre, a nawet
wzruszaj�ce. Obecnie jej cicha, �agodna twarz stawa�a mu przed oczyma. Przypomnia� sobie
jej r�ce, bardzo �adne, o d�ugich palcach, cho� nieco opalone; jej ciemnoniebieskie oczy oraz
ma�e, czarne znami�, kt�re mia�a nad ustami. Podoba� mu si� tak�e jej g�os. Przy tym,
jakkolwiek powtarza� sobie przyrzeczenie, �e nie poczyni �adnych ust�pstw i musi swoje
odebra�, jednak�e z�y by� na los, kt�ry przyprowadzi� go do Krzemienia jako wierzyciela.
8
M�wi�c do siebie j�zykiem kupieckim, powtarza� w duchu: "Gatunek jest dobry - ale nie
b�d� reflektowa�, bom nie po to przyjecha�."
Jednak�e "reflektowa�", i to tak dalece, �e rozebrawszy si� i po�o�ywszy, d�ugi czas nie
m�g� zasn��. Koguty pocz�y pia�, szyby blednie� i zielenie�, on za� widzia� jeszcze pod
zamkni�tymi powiekami pogodne czo�o panny P�awickiej, jej znami� nad ustami i r�ce
nalewaj�ce herbat�. Potem, gdy ju� sen pocz�� go morzy�, zdawa�o mu si�, �e trzyma te r�ce
w swoich i przyci�ga je ku sobie. Nazajutrz zbudzi� si� p�no i przypomniawszy sobie pann�
P�awick� pomy�la�:
"Aha! to ona takk wygl�da!"
II
W�a�ciwie zbudzi� go ch�opak, kt�ry przyni�s� mu kaw� i wzi�� do oczyszczenia rzeczy.
Gdy z nimi powr�ci�, Po�aniecki spyta� go, czy nie ma w domu zwyczaju schodzi� si� w
jadalnym pokoju na �niadanie.
- Nie - odpowiedzia� ch�opak - bo panienka rano wstaje, a starszy pan �pi do p�na.
- A panienka wsta�a?
- Panienka w ko�ciele.
- Prawda: dzi� niedziela. A panienka nie je�dzi ze starszym panem?
- Nie, starszy pan je�dzi na sum�, a potem idzie do kanonika, wi�c panienka woli je�dzi�
na rann� msz�.
- Co pa�stwo w niedziel� porabiaj�?
- Siedz� w domu. Na obiad przyje�d�a pan G�towski.
Tego G�towskiego Po�aniecki znal ma�ym ch�opcem. Za owych czas�w przezywa� go
"nied�wiadkiem", by� to bowiem ch�opak t�usty, niezgrabny i mrukliwy. S�u��cy obja�ni�, �e
ojciec pana G�towskiego umar� od lat sze�ciu i m�ody sam gospodarzy w s�siednim
Ja�brzykowie.
- I przyje�d�a tu co niedziela? - spyta� Po�aniecki.
- Czasem i w powszedni dzie� wieczorem.
"Konkurent!" - pomy�la� Po�aniecki.
Po chwili spyta�:
- Starszy pan wsta� ju�?
- Musia� pan dzwoni�, bo J�zef poszed� do pana.
- Jaki J�zef?
- Kamerdyner.
- A ty czym jeste�?
- Ja jemu do pomocy.
- Id��e si� spyta�, kiedy mo�na b�dzie widzie� si� z panem.
Ch�opak wyszed� i po chwili wr�ci�.
- Starszy pan kaza� powiedzie�, �e jak si� ubierze, to poprosi.
- Dobrze.
Ch�opak wyszed�; Po�aniecki zosta� sam i czeka�, a raczej nudzi� si� do�� d�ugo. Wreszcie
zacz�o mu brakn�� cierpliwo�ci i chcia� ju� wyj�� do ogrodu, gdy �w J�zef przyszed� mu
oznajmi�, �e starszy pan prosi.
I przez sie� poprowadzi� go do pokoju le��cego z drugiej strony domu. Po�aniecki wszed� i
w pierwszej minucie nie pozna� pana P�awickiego. Pami�ta� go m�czyzn� w sile wieku i
nader pi�knym; obecnie sta� przed nim cz�owiek stary, z twarz� pomarszczon� jak pieczone
9
jab�ko, kt�rej ma�e, uczernione w�siki pr�no usi�owa�y nada� poz�r m�odo�ci. Tak one, jak
r�wnie� czarna, zaczesana z, boku czupryna, oznacza�y tylko nie wygas�e dot�d pretensje.
Lecz pan P�awicki otworzy� ramiona:
- Stach! Jak si� masz, drogi ch�opcze? Chod� tu!
I wskazawszy na sw� bia�� kamizelk� obj�� g�ow� Po�anieckiego i przycisn�� j� do piersi,
kt�ra porusza�a si� szybkim oddechem.
U�cisk trwa� przez czas d�ugi, a nawet dla Po�anieckiego mocno za d�ugi; wreszcie pan
P�awicki rzek�:
- Niech�e ci si� przypatrz�. Wykapana Anna, wykapana Anna! Moja biedna, kochana
Anna!
I pan P�awicki zaszlocha�, nast�pnie otar� serdecznym palcem praw� powiek�, na kt�rej
zreszt� nie by�o �zy - i powt�rzy�:
- Wykapana Anna!... Twoja matka by�a zawsze dla mnie najlepsz� i naj�yczliwsz�
krewn�.
Po�aniecki sta� przed nim zmieszany oraz nieco odurzony i przyj�ciem, jakiego si� nie
spodziewa�, i zapachem fiksatuaru, pudru i r�nych perfum, kt�rymi pachnia�y twarz, w�sy i
kamizelka pana P�awickiego.
- Jak si� wujaszek ma? - spyta� wreszcie, s�dz�c, �e ten tytu�, jaki zreszt� dawa� w latach
dziecinnych panu P�awickiemu b�dzie najlepiej odpowiada� uroczystemu nastrojowi
przyj�cia.
- Jak si� mam? - powt�rzy� pan P�awicki - nied�ugo mi ju�! nied�ugo! Ale w�a�nie dlatego
witani ci� tym serdeczniej w moim domu... po ojcowsku!... I je�li b�ogos�awie�stwo
cz�owieka stoj�cego nad grobem, a zarazem najstarszego cz�onka rodziny, ma w twoich
oczach jak� cen�, to ci je daj�.
I chwyciwszy powt�rnie za g�ow� Po�anieckiego uca�owa� j� i prze�egna�. M�ody cz�owiek
zmiesza� si� jeszcze bardziej i na twarzy jego odbi� si� przymus. Matka jego by�a krewn� i
przyjaci�k� pierwszej �ony pana P�awickiego. Z nim samym nie ��czy�y jej nigdy, o ile
pami�ta�, serdeczniejsze stosunki, wi�c ta uroczysto�� przyj�cia, do kt�rej jednak mimo woli
musia� si� dostraja�, by�a mu ogromnie przykra. Sam Po�aniecki nie mia� najmniejszych
uczu� rodzinnych dla pana P�awickiego, wi�c my�la� w duchu: "Ta ma�pa b�ogos�awi mnie,
zamiast gada� o pieni�dzach" - i chwyci�a go pewna z�o��, kt�ra mog�a mu by� pomocn� do
postawienia jasno rzeczy. Tymczasem pan P�awicki rzek�:
- Siadaj teraz, drogi ch�opcze, i b�d� jak u siebie.
Po�aniecki siad� i zacz�� m�wi�:
- Kochany wuju, bardzo mi jest przyjemnie wuja odwiedzi�; by�bym to pewnie zrobi�,
nawet nie maj�c interesu, ale wuj wie, �e przyjecha�em tak�e w tej sprawie, kt�r� moja
matka...
Tu pan P�awicki po�o�y� mu nagle r�k� na kolanie:
- A kaw� pi�e�? - spyta�.
- Pi�em - odpowiedzia� zbity z tropu Po�aniecki.
- Bo to Marynia rano wyje�d�a do ko�cio�a. Przepraszam ci� tak�e, �em ci nie odst�pi�
mego pokoju, ale ja, stary, przyzwyczai�em, si� tu spa�. To moje gniazdo...
To rzek�szy, okr�g�ym ruchem r�ki wskaza� na pok�j.
Po�aniecki powi�d� mimo woli oczyma za ruchem r�ki. Niegdy� ten pok�j by� dla niego
ustawiczn� pokus�, wisia�a w nim bowiem bro� pana P�awickiego. Od dawnych czas�w
zmieni�o si� w nim tylko obicie, kt�re teraz by�o r�owe, przedstawiaj�ce w niesko�czonej
ilo�ci kwadrat�w m�ode pasterki, ubrane a la Watteau i �owi�ce ryby na w�dk�. W oknie sta�a
toaleta, bia�o nakryta, z lustrem w srebrnych ramach, zastawiona mn�stwem s�oik�w,
pude�ek, f1aszeczek, szczotek, grzebieni, pilniczk�w do paznokci itd. Obok, w k�cie -
fajczarnia z bursztynowymi g�owami cybuch�w; na �cianie, nad kanapk� - dzicza g�owa, pod
10
ni� dwie dubelt�wki, torba, tr�bki i w og�le przybory my�liwskie; w g��bi st� z papierami,
d�bowe p�eczki z, pewn� ilo�ci� ksi��ek; wsz�dy pe�no grat�w, mniej wi�cej potrzebnych i
�adnych, zwiastuj�cych jednak, �e mieszkaniec tego pokoju jest osi�, naoko�o kt�rej obraca
si� wszystko w domu, i �e sam o siebie dba wielce. Jednym s�owem, by� to pok�j starego
kawalera i egoisty, pe�nego drobiazgowej troskliwo�ci o sw� wygod� i pe�nego pretensji.
Po�aniecki nie potrzebowa� te� wiele domy�lno�ci, by odgadn��, �e pan P�awicki za nic i dla
nikogo nie odst�pi�by swego pokoju.
Lecz go�cinny gospodarz pyta� dalej:
- By�o ci tam. dosy� wygodnie? Jak sp�dzi�e� noc?
- Dzi�kuj�, doskonale: wsta�em p�no.
- Z tydzie� jaki przecie u mnie zabawisz. Po�aniecki, kt�ry by� bardzo �ywy. podskoczy�
na krze�le.
- Chyba wuj wie, �e ja mam interesa w Warszawie i wsp�lnika, kt�ry sam jeden pilnuje
teraz ca�ej roboty. Dlatego musz� wyjecha� jak najwcze�niej ii pragn��bym dzi� jeszcze
za�atwi� spraw�, dla kt�rej przyjecha�em.
Na to pan, P�awicki odezwa� si� z pewn� serdeczn� powag�:
- Nie, m�j ch�opcze. Dzi� jest niedziela, a opr�cz tego uczucia rodzinne powinny i�� przed
interesami. Dzi� witam ci� i przyjmuj� jako krewnego - jutro, je�li chcesz, wyst�pisz jako
wierzyciel. Tak jest. Dzi� przyjecha� do mnie m�j Stach, syn mojej Anny! Do jutra! Tak by�
powinno, Stachu. M�wi ci starszy krewny, kt�ry ci� kocha i dla kt�rego powiniene� to
zrobi�...
Po�aniecki zmarszczy� si� nieco, ale po chwili odrzek�:
- Niech�e b�dzie do jutra.
- Teraz przem�wi�a przez ciebie Anna... Czy palisz fajk�?
- Nie. Pal� tylko papierosy.
- Wierzaj mi, �e �le robisz. Ale mam dla go�ci i papierosy.
Dalsz� rozmow� przerwa� turkot powozu przed gankiem.
- To Marynia przyjecha�a z rannej mszy - rzek� pan P�awicki.
Po�aniecki, spojrzawszy w okno, dojrza� r�ow� panienk� w s�omianym kapeluszu
wysiadaj�c� z powoziku.
- Pozna�e� Maryni�? - spyta� pan P�awicki.
- Mia�em, przyjemno��... wczoraj.
- Drogie dziecko! Nie potrzebuj� ci m�wi�, �e �yj� tylko dla niej...
W tej chwili uchyli�y si� drzwi i m�ody g�os spyta�:
- Mo�na?
- Mo�na, mo�na: jest tu Stach! - odpowiedzia� pan P�awicki.
Marynia wesz�a szybko z kapeluszem przewieszonym na wst��kach przez rami� i
u�ciskawszy ojca, poda�a r�k� Po�anieckiemu. W r�owej, perkalowej sukni wygl�da�a
nadzwyczaj zgrabna i �adna. By�o w niej co� z nastroju niedzielnego, a przy tym z rze�wo�ci
poranku, kt�ry by� pogodny i jasny. W�osy mia�a nieco roztargane przez kapelusz, policzki
zarumienione - m�odo�� bi�a od niej. Po�anieckiemu wyda�a si� dzi� i weselsza, i �adniejsza,
ni� by�a wczoraj.
- Suma b�dzie dzi� troch� p�niej - rzek�a do ojca - bo kanonik zaraz po rannej mszy
pojecha� do m�yna dysponowa� Siatkowsk�. Z ni� bardzo �le. Ma papa jeszcze z p� godziny
czasu.
- Dobrze - odrzek� P�awicki. - Przez ten czas poznacie si� bli�ej ze Stachem Po�anieckim.
M�wi� ci: wykapania Anna! Ale ty� jej nigdy nie widzia�a. Pami�taj te�, Maryniu, �e on jutro,
je�li zechce, b�dzie naszym wierzycielem, ale dzi� to tylko krewny i go��.
- Dobrze - odpowiedzia�a panna - b�dziem mieli weso�� niedziel�.
- Pani tak p�no posz�a spa� wczoraj - rzek� Po�aniecki - a dzi� by�a na rannej mszy!
11
A ona odrzek�a weso�o:
- Na rannej mszy bywam ja i kucharz, �eby�my mieli czas potem pomy�le� o obiedzie.
- Zapomnia�em wczoraj powiedzie� - rzek� Po�aniecki - �e przywo�� pani uk�ony od pani
Emilii Chwastowskiej.
- Nie widzia�am Emilki ju� p�tora roku, ale pisujemy do siebie do�� cz�sto. Ona ma
wyjecha� do Reichenhall, dla swojej ma�ej.
- By�a na wyjezdnym.
- A ma�a jak si� ma?
- Na swoje dwana�cie lat wyros�a nad miar� i bardzo anemiczna. Nie zdaje si�, �eby by�a
bardzo zdrowa.
- Pan cz�sto bywa u Emilki?
- Dosy�. To prawie jedyna moja znajomo�� w Warszawie. I przy tym bardzo lubi� pani�
Emili�.
- Powiedz mi, m�j ch�opcze - spyta� pan P�awicki bior�c ze sto�u par� �wie�ych
r�kawiczek i wk�adaj�c je do kieszeni na piersiach - czym ty si� w�a�ciwie zajmujesz w
Warszawie?
- Ja jestem tym, co nazywaj� "aferzysta". Mam. dom komisowo handlowy na sp�k� z
niejakim Bigielem. Spekuluj� na zbo�u, na cukrze, czasem na lasach i na czym si� da.
- Bo ja s�ysza�em, �e ty jeste� in�ynier?
- Jestem technik. Ale nie mog�em po powrocie znale�� zaj�cia przy �adnej fabryce i
pu�ci�em si� na handel, tym bardziej �e mia�em i o tym jakie takie poj�cie i �e we wsp�ce
by�em ju� od lat czterech, cho� interesa prowadzi� sam Bigiel. Ale w�a�ciwym moim
zawodem jest farbiarstwo.
- Jak powiadasz? - spyta� pan P�awicki.
- Farbiarstwo.
- Teraz takie czasy, �e trzeba si� do wszystkiego bra� - rzek� z godno�ci� pan P�awicki. -
Nie ja ci to b�d� bra� za z�e. Byle zachowa� dawne uczciwe tradycje rodzinne - �adne zaj�cie
nie ha�bi cz�owieka.
A Po�aniecki, kt�remu na widok panny powr�ci� dobry humor i kt�rego rozbawi�a nagle
"grandezza" pana P�awickiego, pokaza� swoje zdrowe z�by w u�miechu i odpowiedzia�:
- To chwa�a Bogu.
Panna Marynia u�miechn�a si� r�wnie� i rzek�a:
- Emilka, kt�ra tak�e pana bardzo lubi, pisa�a mi kiedy�, �e pan doskonale prowadzi swoje
interesa.
- Bo tu tylko z �ydami trudno, a zreszt� konkurencja �atwa. Ale i z �ydami, byle nie
wydawa� manifest�w antysemickich i spokojnie swoje robi�, mo�na trafi� te� do �adu. Co do
pani Emilii jednak, ona si� tyle zna na interesach, ile jej ma�a Litka.
- Tak, ona nigdy nie by�a praktyczna. �eby nie brat m�a, pan Teofil Chwastowski, by�aby
straci�a ca�y maj�tek. Ale pan Teofil bardzo Litk� kocha.
- Kto Litki nie kocha? Ja pierwszy przepadam za ni�. To takie dziwne dziecko i takie
kochane. M�wi� pani, �e mam do niej zupe�n� s�abo��.
A panna Marynia spojrza�a uwa�niej na jego szczer�, �yw� twarz i pomy�la�a:
"Musi by� troch� raptus, ale ma dobre serce."
Pan P�awicki zauwa�y� tymczasem, �e czas na sum�, i pocz�� si� �egna� z pann� Maryni�
tak, jakby wyje�d�a� w kilkumiesi�czn� podr�, nast�pnie uczyni� jej na g�owie znak krzy�a i
wzi�� kapelusz. Panienka u�cisn�a r�k� Po�anieckiego �ywiej ni� przy porannym powitaniu,
ten za�, siadaj�c do powoziku, powtarza� sobie w duchu:
"O, mocno �adna! mocno sympatyczna!..."
Za alej�, kt�r� Po�aniecki przyjecha� dnia wczorajszego, powozik wytoczy� si� na drog�,
gdzieniegdzie tylko wysadzon� starymi i popr�chnia�ymi brzozami stoj�cymi w nier�wnych
12
odst�pach. Po jednej stronie ci�gn�o si� pole kartoflane, po drugiej jeden ogromny �an �yta, z
oci�a�ymi ju� i pochylonymi k�osami, kt�ry zdawa� si� spa� w spokojnym powietrzu i w
pe�nym �wietle s�onecznym. Mi�dzy brzozami przelatywa�y przed powozem sroki i dudki. W
dali wida� by�o. id�ce �cie�kami przez p�ow� to� zb� i zanurzone w niej po pachy dziewki
wiejskie, w czerwonych chustkach na g�owie, podobne do kwitn�cych mak�w.
- Dobre �yto - rzek� Po�aniecki.
- Niez�e. Robi. si�, co w ludzkich si�ach, a co B�g da, to da. Jeste� m�ody, m�j drogi, wi�c
dam ci jedn� przestrog�, kt�ra ci si� w przysz�o�ci przyda. Zr�b zawsze, co do ciebie nale�y,
a reszt� zdaj na Pana Boga. On najlepiej wie, czego nam potrzeba. Urodzaj tego roku b�dzie
dobry - i wiedzia�em to z g�ry, bo jak mnie ma B�g czym dotkn��, to mi zsy�a znak.
- Co takiego? - spyta� ze zdziwieniem Po�aniecki.
- Za fajczarni� - nie wiem, czy uwa�a�e�, gdzie ona stoi - ile razy ma by� co� z�ego, tyle
razy pokazuje mi si� mysz przez kilka dni z rz�du.
- Musi by� dziura w pod�odze.
- Nie ma dziury - rzek� przymykaj�c oczy i potrz�saj�c tajemniczo g�ow� pan P�awicki.
- A �eby kota sprowadzi�?
- Nie sprowadz�, bo je�li taka jest wola bo�a, �eby ta mysz by�a dla mnie znakiem i
ostrze�eniem, to nie chc� i�� przeciw tej woli. Ot� tego roku nic mi si� nie pokaza�o.
M�wi�em to Maryni... Mo�e B�g zechce w jakikolwiek spos�b okaza�, �e czuwa nad nasz�
rodzin�. S�uchaj, m�j drogi: wiem, �e ludzie gadaj�, �e jeste�my zrujnowani, a przynajmniej
w bardzo z�ych interesach. Ot� sam os�d�: Krzemie�, wraz ze Skokami, z Magier�wk� i
Suchocinem, ma oko�o dwustu pi��dziesi�ciu w��k. Jest tam oko�o sze��dziesi�ciu tysi�cy
rubli Towarzystwa - i nic wi�cej, i oko�o stu tysi�cy d�ug�w hipotecznych, wraz z twoj�
sum�. Wi�c mamy ju� sto sze��dziesi�t tysi�cy. Liczmy teraz tylko po trzy tysi�ce rubli
w��k�, to uczyni siedmset pi��dziesi�t tysi�cy - razem: dziewi��set dziesi�� tysi�cy...
- Jak to? - przerwa� ze zdumieniem Po�aniecki - to wuj liczysz d�ugi do swego maj�tku?
- �eby maj�tek by� nic niewart, to by mi nikt grosza na niego nie dal, wi�c musz� doliczy�
d�ug do warto�ci maj�tku...
A Po�aniecki pomy�la�: "Wariat, z kt�rym nie ma co gada�" - i s�ucha� dalej w milczeniu.
Pan P�awicki za� m�wi�:
- Magier�wk� chc� rozparcelowa�. M�yn sprzedam, a w Skokach i Suchocinie mam
margiel - i wiesz, na ile go obliczy�em? Na dwa miliony rubli.
- Ma wuj kupca?
- Dwa lata temu przyjecha� tu niejaki Schaum i rozpatrywa� pola. Wprawdzie pojecha�, nic
nie wspominaj�c o interesie, ale jestem pewny, �e wr�ci. Inaczej, by�aby mi si� pokaza�a
mysz za fajczarni�...
- Ha! niech�e wraca.
- Wiesz, co mi tak�e przychodzi do g�owy? Skoro jeste� "aferzyst�", we� si� ty do tego
interesu. Znajd� sobie tylko wsp�lnik�w.
- To za gruba dla mnie sprawa.
- Wi�c znajd� mi kupca: dam ci dziesi�� procent od zysk�w.
- Co panna Maria my�li o tym marglu?
- Marynia, jak to Marynia. Z�ote dziecko, ale dziecko! I ona jednak wierzy, �e Opatrzno��
czuwa nad nasz� rodzin�.
- S�ysza�em to od niej wczoraj.
Tymczasem zacz�li si� zbli�a� do W�tor�w i do le��cego na wzg�rzu w�r�d lip ko�cio�a.
Pod wzg�rzem sta�o kilkana�cie ch�opskich drabiniastych w�zk�w oraz kilka bryczek i
powozik�w.
Pan P�awicki prze�egna� si�.
13
- To nasz ko�ci�ek, kt�ry musisz pami�ta�. Wszyscy P�awiccy tu le�� i ja wkr�tce b�d�
le�a�. Nigdzie nie modl� si� lepiej jak tu.
- Widz�, �e b�dzie sporo ludzi - rzek� Po�aniecki.
- Jest bryczka G�towskiego, kocz Zazimskich, powozik Jamisz�w i kilka innych.
Jamisz�w musisz tak�e pami�ta�. Ona - niepospolita kobieta; on - niby wielki agronom i
radca, ale safandu�a, kt�ry nie rozumia� jej nigdy.
W tej chwili pocz�to dzwoni� na wie�yczce ko�cielnej..
- Spostrzegli nas i dzwoni� - rzek� pan P�awicki - suma zaraz wyjdzie... Zaprowadz� ci�
po mszy na gr�b mojej pierwszej �ony; pom�dl si� za ni�, bo to przecie twoja ciotka... Zacna
by�a kobieta, �wie� jej, Panie!
Tu pan P�awicki podni�s� zn�w palec, by obetrze� prawe oko. Po�aniecki za� spyta� chc�c
zmieni� nastr�j rozmowy:
- A pani Jamiszowa, by�a kiedy� bardzo, pi�kna? Czy to ta sama?
Twarz pana P�awickiego rozja�ni�a si� nagle. Na chwil� wysun�� koniec j�zyka z
uczernionych w�sik�w, nast�pnie zacz�� klepa� Po�anieckiego po �ydce i rzek�:
- Warta jeszcze grzechu, warta, warta!...
Tymczasem zajechali i obszed�szy ko�ci� weszli bokiem do zakrystii, nie chc�c
przeciska� si� przez t�um. Panie siedzia�y w bocznych �awkach, tu� przed stallami. Pan
P�awicki zaj�� �awk� kolatorsk�, w kt�rej byli tylko, pa�stwo Jamiszowie: on, cz�owiek
wygl�daj�cy bardzo staro, z twarz� inteligentn� i zgn�bion�; ona, kobieta dobrze pod
sze��dziesi�t, ubrana niemal tak jak panna Marynia, to jest w sukni� perkalow� i s�omiany
kapelusz. Pe�ne grzeczno�ci uk�ony, jakie jej pocz�� sk�ada� pan P�awicki, i uprzejmy
u�miech, z, jakim mu je oddawa�a, wskazywa�y, �e panuj�, mi�dzy nimi bliskie i oparte na
wzajemnej adoracji stosunki. Po chwili pani, podni�s�szy lornetk� do oczu, zacz�a
przygl�da� si� Po�anieckiemu, nie rozumiej�c widocznie, kto m�g� panu P�awickiemu
towarzyszy�. W tylnej �awce za nimi jeden z s�siad�w korzystaj�c z tego, �e msza jeszcze nie
rozpocz�ta, ko�czy� jakie� opowiadanie o polowaniu, powt�rzy� bowiem kilkakrotnie
drugiemu s�siadowi: "Moje psy dobrze goniom..."; potem obaj przerwali t� rozmow� i zacz�li
obmawia� P�awickiego i pani� Jamiszowa tak g�o�nio, �e ka�de s�owo dochodzi�o do uszu
Po�anieckiego.
Potem wyszed� ksi�dz ze msz�. Na widok tej mszy i tego ko�ci�ka pami�� Po�anieckiego
zn�w wr�ci�a do lat dziecinnych, gdy bywa� tu z matk�. Mimo woli rodzi�o si� w nim
zdziwienie, jak dalece na wsi nic si� nie zmienia pr�cz ludzi. Jednych sk�adaj� na ksi�ej
grudzi, drudzy si� rodz�, ale nowe �ycie podstawia si� w dawne formy, i kto przyje�d�a po
d�ugiej niebytno�ci, z daleka, temu si� zdaje, �e to wszystko, co poprzednio widzia�, by�o
wczoraj. Ko�ci� by� ten sam; nawa by�a r�wnie pe�na p�owych g��w ch�opskich, szarych
sukman, czerwonych i ��tych chustek oraz kwiat�w na g�owach dziewek; tak samo pachnia�o
kadzid�em, �wie�ym tatarakiem i wyziewami ludzkimi. Za jednym z okien ros�a ta sama
brzoza, kt�rej cienkie ga��zki wiatr, gdy si� podni�s�, rzuca� na okno i przes�aniaj�c je,
nape�nia� ko�ci� zielonawym �wiat�em; tylko ludzie byli nie ci sami: cz�� tamtych
rozsypywa�a si� sobie spokojnie w proch lub wydostawa�a si� traw� spod ziemi; ci za�, kt�rzy
zostali jeszcze, byli jacy� pochyleni, zgarbieni, mniejsi, jakby powoli zasuwali si� pod ziemi�.
Po�aniecki, kt�ry chlubi� si� tym, �e unika wszelkich zagadnie� og�lnych, a kt�ry w gruncie
rzeczy, maj�c jakby niewy�onion� jeszcze dostatecznie z wszechbytu s�owia�sk� g�ow�,
zajmowa� si� nimi mimo woli ci�gle, my�la� teraz, �e jednak jest okropna przepa�� mi�dzy t�
wrodzon� ludziom nami�tno�ci� �ycia a konieczno�ci� �mierci. My�la� tak�e, �e mo�e dlatego
wszystkie systemy filozoficzne mijaj� jak cienie, a msza po staremu si� odprawia, i� ona
jedna obiecuje dalszy i nieprzerwany ci�g.
Sam, wychowany za granic�, nie bardzo we� wierzy�, przynajmniej nie by� go pewny.
Czu� on w sobie, jak wszyscy dzisiejsi, najnowsi ludzie, niepohamowany wstr�t
14
domaterializmu, ale wyj�cia jeszcze nie znalaz�, i co wi�cej, zdawa�o mu si�, �e go nie szuka.
By� nie�wiadomym pesymist� jak ci, kt�rzy szukaj� czego�, czego nie mog� znale��. Odurza�
si� zaj�ciami, do kt�rych przywyk�, i tylko w chwilach wielkiego przyp�ywu owego
pesymizmu pyta� siebie: na co to wszystko? na co si� zda�o robi� maj�tek, pracowa�, �eni�
si�, p�odzi� dzieci - skoro wszystko ko�czy si� przepa�ci�? Ale to by�o czasem i nie
zmienia�o si� w sta�� zasad�. Ratowa�a go od niej m�odo�� - nie pierwsza - ale te� jeszcze nie
gasn�ca, pewna t�go�� duchowa i fizyczna, samozachowawczy instynkt, przyzwyczajenie do
pracy, �ywo�� charakteru i wreszcie ta si�a elementarna, kt�ra popycha m�czyzn� w obj�cia
kobiety. I teraz wi�c od wspomnie� dziecinnych, od my�li o �mierci, od zw�tpienia o
celowo�ci ma��e�stwa przeszed� do my�li w�a�nie o tym, �e tego, co w nim jest lepsze, nie ma
komu odda�, a dalej przeszed� do panny Maryni P�awickiej, kt�rej perkalowa suknia,
pokrywaj�ca m�ode i wysmuk�e cia�o, nie schodzi�a mu z oczu. Przypomnia� sobie, �e gdy
wyje�d�a�, pani Emilia Chwastowska, wielka przyjaci�ka jego i panny Maryni, powiedzia�a
mu �miej�c si�: "Je�li pan, b�d�c w Krzemieniu, nie zakocha si� w Maryni, to zamkn� przed
panem drzwi." On jej odpowiedzia� z wielk� fantazj�, �e jedzie tylko wydusi� pieni�dze, nie
zakocha� si�, ale to nie by�a prawda. Gdyby w Krzemieniu nie by�o panny P�awickiej, by�by
zapewne dusi� piana P�awickiego w dalszym ci�gu listownie albo sposobami prawnymi.
My�la� te� o niej i o tym, jak ona wygl�da, ju� w drodze, i by� z�y, �e jedzie tak�e po
pieni�dze. Wmawiaj�c w siebie wielk� stanowczo�� w takich razach postanowi� przede
wszystkim dochodzi� swej nale�no�ci i raczej got�w by� przesadzi� ni� nie dosadzi� w
terminie. Obiecywa� to sobie, zw�aszcza pierwszego wieczoru, gdy� Marynia, jakkolwiek
podoba�a mu si� dosy�, nie uczyni�a na nim tak wielkiego wra�enia, jak my�la�, a raczej
uczyni�a inne. Ale dzisiejszego rana bardzo wpad�a mu w oko. "Sama jest jak ranek - m�wi�
sobie - �adna i wie, �e �adna. Kobiety zawsze to wiedz�!"
To ostatnie odkrycie usposobi�o go do�� niecierpliwie, albowiem pragn�� wr�ci� jak
najpr�dzej do Krzemienia, by dalej obserwowa� kobiety na tym okazie, kt�ry w Krzemieniu
mieszka�. Jako� msza sko�czy�a si� niebawem, pan P�awicki wyszed� zaraz po prze�egnaniu,
mia� bowiem jeszcze przed sob� dwa obowi�zki: pierwszy - pomodlenia si� na grobach obu
�on, kt�re le�a�y pod ko�cio�em, drugi - odprowadzenia pani Jamiszowej do powozu; �e za�
�adnego nie chcia� opu�ci�, wi�c musia� si� liczy� z czasem. Po�aniecka. wyszed� z nim razem
i wkr�tce znale�li si� przed p�ytami kamiennymi, wprawionymi tu� obok siebie w �cian�
ko�cieln�. Pan P�awicki kl�kn�� i modli� si� przez chwil� w skupieniu, potem wstawszy obtar�
�zy, kt�re naprawd� zawis�y mu na rz�sach, a wreszcie wzi�wszy Po�anieckiego pod rami�,
rzek�:
- Tak! straci�em obie - i �y� musz�.
Tymczasem przed ko�cielnymi drzwiami ukaza�a si� pani Jamiszowa w towarzystwie
m�a, tych dw�ch s�siad�w, kt�rzy j� obmawiali przede msz�, i m�odego pana G�towskiego.
Na jej widok pan P�awicki pochyli� si� do ucha Po�anieckiego i rzek�:
- Jak b�dzie wsiada�a do powozu, uwa�, jak� ma jeszcze nog�.
Po chwili z��czyli si� obaj z towarzystwem; rozpocz�y si� uk�ony i powitania. Pan
P�awicki przedstawi� Po�anieckiego, potem zwracaj�c si� do pani Jamiszowej, doda� z
u�miechem cz�owieka przekonanego, �e m�wi co�, na co nie byle kto by si� zdoby�:
- M�j krewny, kt�ry przyjecha� wujaszka u�cisn�� i... przycisn��...
- Pozwalamy tylko na pierwsze, inaczej b�dzie z nami sprawa - odrzek�a dama.
- Ale Krzemie� to twarda rzecz - m�wi� dalej P�awicki - po�amie sobie na nim z�by, cho�
m�ody. Pani Jamiszowa przymkn�a oczy.
- Ta �atwo�� - rzek�a - z jak� pan tymi iskrami sypie... c'est inoui! Jak dzi� zdrowie pana?
- W tej chwili czuj� si� zdr�w i m�ody.
- A Marynia?
15
- By�a na rannej mszy. Czekamy pa�stwa o pi�tej. Moja ma�a gosposia �amie sobie tam
g��wk� nad podwieczorkiem. �liczny dzie�...
- Wi�c przyjedziemy, je�li moja newralgia mi pozwoli... i je�li pan m�� pozwoli.
- S�siedzie? jak�e? - spyta� pan P�awicki.
- Zawsze ch�tnie, owszem! - odpowiedzia� zgn�bionym g�osem s�siad.
- Zatem, au revoir!
- Au revoir! - odpowiedzia�a pani.
I zwr�ciwszy si� do Po�anieckiego wyci�gn�a do niego r�k�:
- Mi�o mi by�o pozna� pana.
Pan P�awicki poda� jej rami� i odprowadzi� do powoziku. Dwaj s�siedzi odjechali r�wnie�.
Po�aniecki zosta� przez chwil� sam z panem G�towskim, kt�ry przypatrywa� mu si� do��
niech�tnie. Po�aniecki pami�ta� go niezgrabnym ch�opakiem, teraz za� z "nied�wiadka"
wyr�s� m�czyzna du�y i mo�e przyci�ki w ruchach, ale raczej przystojny, z bardzo
pi�knym, jasnym w�sem. Po�aniecki nie zaczyna� z nim rozmowy, czekaj�c, a� tamten
pierwszy si� odezwie, lecz �w, zasadziwszy r�ce w kieszenie, milcza� uparcie.
"Dawne maniery mu zosta�y" - pomy�la� Po�aniecki.
I z kolei uczu� tak�e niech�� do tego mruka. Tymczasem pan P�awicki, wr�ciwszy od
powozu Jamisz�w, spyta� naprz�d Po�anieckiego: "Uwa�a�e�?" - a potem rzek�:
- No, G�tosiu, pojedziesz swoj� bryczk�, bo w koczu tylko dwa miejsca.
- Pojad� bryk�, bo Wioz� psa dla panny Marii - odpowiedzia� m�ody cz�owiek.
I sk�oniwszy si� odszed�. Po chwili P�awicki i Po�aniecki znale�li si� na drodze do
Krzemienia.
- Ten G�towski to te� podobno jaki� powinowaty wuja? - spyta� Po�aniecki.
- Dziewi�ta woda po kisielu. Oni bardzo podupadli. Ten, Adolf, ma jeden folwark i pustki
w kieszeni.
- Ale w sercu pewnie nie pustki?
Pan P�awicki wyd�� usta:
- Tym gorzej dla niego, je�li mu si� co� marzy. Mo�e on i dobry cz�owiek, ale symplak.
Ani to wychowania, ani wykszta�cenia, ani maj�tku. Marynia lubi go - raczej: znosi.
- A! znosi?
- Widzisz, jest tak: ja po�wi�cam si� dla niej i siedz� na wsi, ona po�wi�ca si� dla mnie i
siedzi na wsi. Tu s� pustki; pani Jamiszowa jest znacznie od niej starsza, m�odzie�y w og�le
nie ma, �ycie nudne, ale co robi�? Pami�taj, m�j ch�opcze, �e �ycie to szereg po�wi�ce�.
Trzeba t� zasad� nosi� w sercu i w g�owie. Zw�aszcza ci, co nale�� do uczciwszych i troch�
widniejszych rodzin, nie powinni o niej zapomina�. A G�towski bywa zawsze u nas w
niedziel� na obiedzie - i dzi�, jak s�ysza�e�, wiezie psa. Umilkli i jechali wolniej po piasku.
Sroki przelatywa�y teraz przed nimi z brzozy na brzoz� w stron� Krzemienia. Za powozikiem
jecha� na bryczce pan G�towski, kt�ry rozmy�laj�c o Po�anieckim m�wi� sobie:
"Je�li przyjecha� ich gn�bi� jako wierzyciel, nadkr�c� mu karku, je�li jako konkurent -
nadkr�c� mu te�."
Z dziecinnych lat mia� on nieprzyjazne dla Po�anieckiego uczucia. Niegdy� spotykali si�
oni czasem i w�wczas Po�aniecki go wy�miewa� albo, jako starszy o par� lat, nawet bija�.
Wreszcie przyjechali i w p� godziny p�niej znale�li si� wszyscy, wraz z paran� Maryni�,
w jadalnym pokoju przy stole. M�ody psiak, przywieziony przez G�towskiego, korzystaj�c z
przywileju go�cia, kr�ci� si� pod sto�em, a czasem wspina� si� na kolana obecnych z wielkim
zaufaniem i rado�ci� objawian� za pomoc� kiwania ogonem.
- To jest Gordon, ceter - m�wi� G�towski - on jest jeszcze g�upi, ale to m�dre psy i
przywi�zuj� si� okrutnie.
- �liczny jest i bardzom panu wdzi�czna - odpowiedzia�a panna P�awicka patrz�c na
l�ni�co czarn� sier�� i ��te pi�tna nad oczyma psa.
16
- Zanadto przyjemny - doda� pan P�awicki pokrywaj�c kolana serwet�.
- Do pola te� takie lepsze od zwyczajnych ceter�w.
- Pani i poluje? - spyta� Po�aniecki.
- Nie, nigdy nie mia�am do tego ochoty. A pan?
- A ja czasem. Zreszt� �yj� w mie�cie.
- Du�o bywasz? - spyta� pan P�awicki.
- Prawie nigdzie. U pani Emilii, u mojego wsp�lnika Bigiela, u Waskowskiego, kt�ry by�
niegdy� moim profesorem, a kt�ry teraz jest dziwakiem - i oto wszystko. Oczywi�cie, czasem
chodz� do ludzi, gdy mam do nich interesa.
- To �le, m�j ch�opcze. M�ody cz�owiek powinien mie� i utrzymywa� dobre stosunki
towarzyskie, zw�aszcza gdy ma do nich prawo. Kto si� potrzebuje pi��, to co innego^ ale ty,
jako Po�aniecki, mo�esz wsz�dzie bywa�. Ja ci to powiadam. Z Maryni� wiecznie mam te
same historie. Dwa lata temu, gdy sko�czy�a o�mna�cie lat, zawioz�em j� w zimie do
Warszawy. Rozumiesz, �e tego si� darmo nie robi i �e to wymaga�o pewnych ofiar z mojej
strony. No i c�? Siedzia�a po ca�ych dniach u pani Emilii i czytywa�y ksi��ki. Dzikus mi si�
urodzi� i dzikus zostanie: mo�ecie sobie poda� r�ce.
- Podajmy sobie r�ce! - zawo�a� weso�o Po�aniecki.
A ona odrzek�a �miej�c si�:
- Kiedy, sumiennie, nie mog�, bo to niezupe�nie tak by�o: czytywa�am ksi��ki z Emilk�,
prawda, ale bywali�my z pap� du�o, i wyta�czy�am si� na ca�e �ycie.
- Niech si� pani nie zarzeka.
- Nie! ja si� nie zarzekam, tylko nie t�skni�.
- To widocznie nie wywioz�a pani wspomnie�.
- Widocznie. Zosta�a mi tylko pami��, ale to jest co innego.
- Tego ja, pani, nie rozumiem.
- Bo pami�� to jest sk�ad, w kt�rym le�y przesz�o��, a wspomnienie ma miejsce w�wczas,
gdy si� do tego sk�adu schodzi, �eby co� wydoby�.
Tu panna Marynia przestraszy�a si� nieco w�asn� odwag�, z jak� zapu�ci�a si� w
filozoficzny wyw�d nad r�nic� pami�ci i wspomnie�, skutkiem czego zaczerwieni�a si� do��
mocno; Po�aniecki za� pomy�la�:
"I nieg�upia, i �liczna."
G�o�no za� rzek�:
- Mnie to do g�owy nie przysz�o, a to takie trafne.
I obj�� j� oczyma pe�nymi sympatii. By�a rzeczywi�cie bardzo �adna, bo u�miechni�ta,
nieco zmieszana pochwa��, a zarazem i uradowana ni� szczerze. Zarumieni�a si� jeszcze
wi�cej, gdy �mia�y m�ody cz�owiek rzek�:
- Jutro, przed wyjazdem, poprosz� o miejsce... cho� w sk�adzie.
Ale on m�wi� to tak weso�o, �e nie mo�na si� by�o na niego gniewa� i �e panna Marynia
odpowiedzia�a mu nie bez pewnej kokieterii:
- Dobrze, ale i ja wzajemnie...
- W takim razie musia�bym, schodzi� do sk�adu tak cz�sto, �e wol� od razu w nim
zamieszka�.
To wyda�o si� pannie P�awickiej nieco za �mia�e na tak kr�tk� znajomo��, ale tymczasem
pan P�awicki ozwa� si�:
- Podoba maisi� Po�aniecki! Wol� go od G�tosia, kt�ry siedzi jak mruk.
- Bo ja umiem m�wi� tylko o tym, co si� da wzi�� w r�k� - odpowiedzia� z pewnym
smutkiem m�ody cz�owiek.
- To we� w r�k� widelec - i jedz.
Po�aniecki u�miechn�� si�, panna Marynia nie, gdy� �al jej si� zrobi�o G�towskiego,
skutkiem czego skierowa�a rozmow� na rzeczy, kt�re dadz� si� wzi�� w r�k�.
17
"Albo kokietka, albo ma dobre serce" - pomy�la� zn�w Po�aniecki.
Lecz pan P�awicki, kt�ry widocznie przypomnia� sobie ostatni pobyt zimowy w
Warszawie, spyta�:
- Powiedz mi, Stachu, ty znasz Bukackiego?
- Jak�e! To przecie m�j bli�szy krewny ni� wuja.
- My z ca�ym �wiatem jeste�my krewni - literalnie z ca�ym �wiatem. Bukacki to by�
najgorliwszy tancerz Maryni. Obta�cowywa� j� na wszystkich wieczorach.
Po�aniecki zacz�� si� zn�w �mia�.
- I za ca�� nagrod� poszed� do sk�adu, w kurz. No, ale tego przynajmniej odkurza� nie
trzeba, bo taki ko�o siebie staranny, jak np. wujaszek. To. najwi�kszy elegant w Warszawie.
Co on porabia? Administruje �wie�ym powietrzem, to si� znaczy, �e jak pogoda, wychodzi
lub wyje�d�a na spacer. Przy tym jest orygina�, kt�ry ma jakie� szczeg�lne zakom�rki w
g�owie. Ten cz�owiek podpatruje takie rozmaite rzeczy, kt�rymi nikt inny by si� nie
zajmowa�. Kiedy�, po jego powrocie z Wenecji, spotykam go i pytam, co tam. widzia�, a on
mi odpowiada: "Widzia�em na Riva degli Schiavoni, jak raz p�yn�o, p� skorupki od jajka i
p� cytryny: styka�y si�, potr�ca�y, oddala�y, zbli�a�y, wreszcie - paf! p� cytryny wpad�o w
p� jajka i pop�yn�y razem. Patrz, co to znaczy harmonia!" Oto, czym zajmuje si� Bukacki,
cho� du�o umie i np. na sztuce zna si� dobrze.
- A m�wi� o nim, �e bardzo zdolny?
- Mo�e, ale do niczego. Zjada chleb - i na tym koniec. �eby przynajmniej by� przy tym
weso�y, ale on jest w gruncie rzeczy melancholik. Zapomnia�em powiedzie�: i kocha si� w
pani Emilii.
- Emilka du�o przyjmuje? - spyta�a panna Marynia.
- Nie. Bywam ja, Waskowski, bywa Bukacki, no i jeszcze Maszko, adwokat, ten, co to
kupuje i sprzedaje maj�tki ziemskie.
- Ona pewnie i nie bardzo mo�e przyjmowa�, bo du�o czasu musi po�wi�ca� Litce.
- Biedactwo drogie - rzek� Po�aniecki. - Pan B�g by da�, �eby jej przynajmniej pom�g�
ten Reachenhall!
I weso�a twarz jego pokry�a si� w jednej chwili prawdziwym smutkiem. Teraz panna
Marynia spojrza�a na niego oczyma pe�nymi sympatii - i� kolei pomy�la�a po raz drugi:
"On jednak musi by� naprawd� dobry."
A pan P�awicki zacz�� m�wi� jakby sam do siebie:
- Maszko, Maszko... Ten tak�e kr�ci� si� ko�o Maryni. Ale ona go nie lubi�a. Co do
maj�tk�w, ceny teraz takie, �e po�al si� Bo�e.
- W�a�nie Maszko twierdzi, �e w tych warunkach dobrze jest je kupowa�.
Tymczasem obiad si� sko�czy� i przeszli do salonu na kaw�, podczas kt�rej pan P�awicki
dworowa� sobie z pana G�towskiego, co zwyk� by� czyni� w chwilach dobrego humoru i co
m�ody cz�owiek znosi� cierpliwie ze wzgl�du na pann� Maryni�, ale z min�, kt�ra zdawa�a si�
m�wi�: "Ej, �eby nie ona, wytrz�s�bym z ciebie wszystkie ko�ci!" - Po kawie panna Marynia
siad�a do fortepianu, podczas gdy ojciec k�ad� pasjansa. Gra�a nieszczeg�lnie, ale jej jasne i
spokojne czo�o �adnie rysowa�o si� nad pulpitem. Ko�o pi�tej pan P�awicki spojrza� na
zegarek i rzek�:
- Jamiszowie nie przyje�d�aj�.
- Przyjad� jeszcze - odpowiedzia�a Marynia. Ale on od tej pory ci�gle spogl�da� na
zegarek i co chwila og�asza� nowin�, �e Jamiszowie nie przyje�d�aj�. Na koniec ko�o sz�stej
rzek� grobowym g�osem:
- Musia�o si� zdarzy� nieszcz�cie.
Po�aniecki sta� w tej chwili ko�o panny Maryni, kt�ra rzek�a przyciszonym g�osem:
18
- Oto i bieda! Tam si� pewnie nic nie sta�o, ale papa b�dzie do wieczora w z�ym humorze.
Po�aniecki. chcia� w pierwszej chwili odpowiedzie�, �e za to nazajutrz, jak ale wy�pi, to
b�dzie w dobrym, ale widz�c istotn� trosk� na twarzy panny, odrzek�:
- To, ile pami�tam, niedaleko: niech pani po�le kogo dowiedzie� si�, co si� sta�o.
- Mo�e by pos�a� kogo, papo? Lecz on odpowiedzia� z gorycz�:
- Zbytek �aski. Pojad� sam.
I zadzwoniwszy na s�u��cego, wyda� polecenie, by zaprz�gano. Po czym zastanowi� si�
przez chwil� i rzek�:
- Enfin, na wsi zawsze mo�e si� trafi�, �e kto� przyjedzie i zastanie moj� c�rk� sam�. To
nie miasto. Przy tym jeste�cie krewni. Ty, G�towski, mo�esz mi by� potrzebny, wi�c b�d�
�askaw pojecha� ze mn�.
Wyraz najwy�szej niech�ci i niezadowolenia odbi� si� na twarzy m�odego cz�owieka.
Przeci�gn�� r�k� po swej p�owej czuprynie i rzek�:
- Nad stawem jest wyci�gni�te cz�no, kt�rego ogrodnik nie mo�e zepchn��; obieca�em
pannie Marii, �e je zepchn�, tylko ostatniej niedzieli nie pu�ci�a mnie, bo la�o jak z cebra.
- To skocz i spr�buj, do stawu trzydzie�ci krok�w, za par� minut wr�cisz.
G�towski, rad nierad, wyszed� do ogrodu, pan P�awicki za�, nie zwracaj�c uwagi na
Po�anieckiego i c�rk�, powtarza� chodz�c po pokoju:
- Newralgia w g�owie, za�o�y�bym si�, �e newralgia w g�owie; G�towski, w razie
potrzeby, mo�e skoczy� po doktora. Ten safandu�a, ten radca bez rady, pewno by nie pos�a�.
I potrzebuj�c widocznie wywrze� na kim� sw�j z�y humor, doda� zwracaj�c si� do
Po�anieckiego:
- Nie uwierzysz, co to za cymba�!
- Kto taki?
- Jamisz.
- Ale, papo... - zacz�a panna Marynia.
Lecz pan P�awicki nie da� jej sko�czy� i rzek� ze wzrastaj�cym z�ym humorem:
- Wiem! Nie podoba ci si� to, �e ona okazuje mi troch� przyja�ni i troskliwo�ci. Czytaj
sobie artyku�y rolnicze pana Jamisza, uwielbiaj go, stawiaj mu pos�gi, ale pozw�l mii mle�
moje sympatie.
Tu Po�aniecki m�g� podziwia� istotn� s�odycz, panny Maryni, gdy�, zamiast si�
zniecierpliwi�, podbieg�a do ojca i podsuwaj�c czo�o pod jego uczernione w�siki, rzek�a:
- Zaraz zaprz�gn�, zaraz, zaraz! Mo�e trzeba, �ebym i ja pojecha�a?... A tymczasem niech
si� brzydki tatu� nie gniewa, bo sobie zaszkodzi.
Pan P�awicki, kt�ry rzeczywi�cie by� do niej mocno przywi�zany, poca�owa� j� w czo�o i
rzek�:
- Wiem, �e w gruncie rzeczy masz dobre serce, ale co tam zn�w G�towski robi?
I przez otwarte drzwi ogrodowe pocz�� wo�a� na m�odego cz�owieka, kt�ry te� powr�ci�
niebawe