2577
Szczegóły |
Tytuł |
2577 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2577 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2577 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2577 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
PI�TE PRZEZ DZIESI�TE
SCAN-DAL
Ach, jaki� pi�kny tytu�! - zawo�a uradowany czytelnik.
Musz� zauwa�y� odrazu, w celu unikni�cia nieporozumie�, �e czytelnik jest to indywiduum, kt�re si� raduje byle czem. Ponure moje spostrze�enie pochodzi w�a�nie z powodu tego tytu�u. Bo i czem si� radowa�? Dla mnie tytu� ten jest pe�en zgrozy, oznacza on bowiem, �e autor b�dzie przemawia� nie wiele wi�cej i bynajmniej nie wiele pi�kniej, ni� zawodowy warjat, bo tylko ta jedynie rozumna gromadka ludzka gada� zwyk�a "pi�te przez dziesi�te".
Je�eli kto� bredzi, to si� o nim u nas m�wi, �e gada albo "trzy po trzy" - albo "pi�te przez dziesi�te" zna� w tych powiedzeniach �ywio�owy wstr�t Polak�w do rachunk�w i do matematyki i pewien, egoistyczna zreszt�, nagminnie nabo�ny szacunek dla szale�c�w Jestem te� pewien, �e moja ksi��eczka, takim trybem nazwana, b�dzie czytana z szacunkiem i z powag�.
Sk�d pochodzi ten tytu�? Wprawdzie ma�o to kogokolwiek obchodzi, lecz nie b�dzie od rzeczy, je�li powiem, �e tytu� ten zosta� prze�eranie obmy�lony pracowicie i z wysi�kiem podczas bezsennych nocy, a wszystko to po to, aby czytelnicy mogli potem kiwa� lito�ciwie g�ow�, lub jej po�ow�, co tam kto ma i rzec: �ach, on m�wi "pi�te przez dziesi�te!" Czytelnik bowiem jest to stworzenie bezwstydne, nielito�ciwe � niewdzi�czne, a rzadko kt�ry umie si� zdoby� na to, by autorowi uczyni� t� drobn� przyjemno�� i dosta� podczas czytania pomieszania zmys��w.
Autor za� tego tylko pragn�� i to nie przez z�o�liwo��. Bynajmniej, Raz jeden stary go��b ofiarowa� autorowi, swoje �agodne serce na zamian� i autor si� nie zgodzi�; go��bie serce by�o za ma�o �agodne.
Czeg� tedy pragnie cz�owiek, kt�ry te s�owa pisze?
Tego, by czytelnik na chwil� oszala�, bo je�li oszaleje, to si� na moment przeniesie do lepszego �wiata, w jakie� "pi�te przez dziesi�te" niebo, gdzie wszystko z rado�ci staje na g�owie, gdzie my�li ta�cz� i s�owa s� pijane, gdzie ka�de zdanie si� zatacza, gdzie nikogo nie bol� z�by, nikt sm�tnie nie �piewa "szumi� jod�y na g�r szczycie", gdzie jest pogoda wieczysta, gdzie nikt nie patrzy ponuro, lecz ka�dy z u�miechem i gdzie �ycie, jak ch�opi� rozigrane, gra w pi�k� z odurzonym cz�owiekiem.
Och, jaka� to rozkosz m�c czasem my�le�, lub czasem m�wi� - "pi�te przez dziesi�te", - jaka� to rozkosz! Nie "pryncypialnie", nie metodycznie, nie napuszenie, nie logicznie, lecz bawi� si� szale�stwem s�owa, rozigraniem my�li, spojrzeniem weso�em, opowie�ci� warjack� o byle czem, byle tylko da� susa z ziemi i przez jedno mgnienie oka utrzyma� si� w powietrzu.
Ot�, czytelniku, uderzywszy kilkakro� g�ow� o twardy mur i pomy�lawszy ze dwie, trzy doby - pojmiesz, sk�d ten tytu� i co znaczy? Przeto ten tytu� powiada: b�d� m�wi� o wszystkiem, co mi �lina na j�zyk przyniesie, co mi tylko strzeli do �ba, o czem ptak za�piewa, - wszystko jedno o czem, wi�c i o pi�tem i o dziesi�tem; b�d� m�wi� bez troski, z powag� starego warjata recydywisty, z serdeczn� otwarto�ci� dziecka.
O, czytelniku! Gdyby� wiedzia�, jak �atwo by� fa�szywym filozofem, a jak bardzo trudno weso�ym szale�cem! Jak �atwo jest m�wi� prawd� roztropnie, a jak bardzo trudno jest k�ama� lekkomy�lnie, a pi�knie! Gdyby� to wiedzia�, zm�wi�by� trzy Zdrowa� Marjo! i trzy Anio� Pa�ski za zgubion� dusz� autora...
S� takie warjaty, co w�a�� na g�rski grzbiet � nad przepa�ci�, co paszcz� zach�annie otwiera, usi�uj� zerwa� aksamitny, szary, �liczny kwiatek, gdy miljon ludzi chodzi po wygodnej ulicy, gdzie mo�na kupi� �atwo najwspanialsze kwiaty i pos�a� je opas�ej i g�upiej kochance. Ha! Oto jest por�wnanie wyborne i w najlepszym gatunku. S� te� stare warjaty, co w�a�� gdzie� pod niebo, ponad przepa�cie, aby tam na szczycie szale�stwa, na chwiej�cym si� kamyczku lekkomy�lno�ci, znale�� jeden mizerny, szary, lecz �liczny u�miech, podczas kiedy inni bezpiecznie chodz� po szerokiej ulicy, wybrukowanej banalnie, p�askiej, jak dostojna dusza, sztucznie o�wietlonej i tam sobie kupuj� zje�cza��, fa�szyw� poezj�, kwa�n� filozof je, sacharyn� sentymentu, podrabiane wino uczucia i serce, owite w srebrn� cynfolj�,
Rado�� �ycia trzeba zawsze w Polsce przemyca� przez celn� granic�, na kt�rej stoi stra�nik i nalepia etykiety. Bez etykiety nic si� nie ostoi. Przeto je�li rado�� s�oneczn� po�ywasz w ka�dem s�owie, albo ze�, jak z winnego grona wyciskasz krew s�o�ca - s�odki sok, kiedy jeste� jak dziecko, co ma niebieskie oczy i w d�onie chce chwyci� promie�, albo zebra� niemi migotliwy blask z powierzchni w�dy, wtedy ci� palcem poka��, m�wi�c: patrzcie! patrzcie! to jest "smutny humorysta!".
Ach! dlaczego smutny i dlaczego humorysta? Smutek jest to taki polski sos, kt�rego si� u�ywa do ka�dej potrawy. Bez smutku, sm�tku, melancholji, t�sknoty, .�alu i goryczy nie daleko zajedziesz, och. niedaleko. �eby� si� radowa�, jak s�o�ce samo, powiedz� ci, �e jeste� smutny, cho� sam o tem nie wiesz. Popularnie nazywa si� to "wmawianiem w �yda choroby". Kiedy za� do s�owa "smutny" dodadz� s�owo "humorysta", to si� z tego robi paradoks, tak straszliwie krwawy, jak trzydziestoletnia wojna, albo jak rze�nia..
Na ksi��ce przeto, kt�ra si� chce u�miechn��, nale�y pisa� ostrze�enie: "Nie jestem smutna! �miej� si� uczciwie bez dwuznacznik�w! nie jestem szatanem ironji, ani u�miechni�tym nieboszczykiem".
A potem dopiero trzeba wypisa� tytu� na chudym grzbiecie ksi��ki.
Tytu� jest rzecz� do wymy�lenia trudn�. Autor ma z tem k�opot taki, jak matka, kt�ra przez osiem miesi�cy rozmy�la nad tem, jak nazwie swoje male�stwo, albo jak cz�owiek, kt�ry dosta� m�odego psa, albo jak kochanek, kt�ry rozmy�la uci��liwie, jak zdrobni� imi� swej kochanki. Matce jest �atwo, bo ma do dyspozycji kalendarz, rodzinne tradycje, babki i te�ciowe do narady; w�a�ciciel psa wybiera jedno imi� z psiego imiennika, kt�re jest niewielkie: Nero, Lord, Bry�, �obuz, Hultaj, Pik, Trefl, Caro, Coeur, Pomys�owo�� ludzka w psiem kr�lestwie daleko nie zasz�a. Zna�em jednego tylko cz�owieka, kt�ry si� zdoby� na dowcip i psie bli�ni�ta nazwa� �licznie, jego Whisky, a j� Soda, przez co wykaza� wysokiej klasy kultur� pijack� i wznios�o�� dowcipu. Kochank� nazwa� jest trudniej i zazwyczaj zdrobnia�e jej imi� jest haniebnem oszustem mi�o�ci, kt�ra bab�, grub� jak piec nazywa: Muszk�, albo Ptaszkiem, albo Kociakiem, - mi�o�� bowiem najch�tniej szuka natchnienia w mena�erji, - bab� za� wybuja��, szkieletowa�a i tyczk� chmielowe zowie; R�yczk�, Lilijk�, Stokrotk�, albo inn� jak�� jarzyn�, czy zielskiem.
Jeden i drugi rodzaj, ten fauniczny i ten botaniczny sprowadza si� po zerwaniu i po awanturze do jednego pieszczotliwego skr�tu, zupe�nie ju� nie alegorycznego, bo po pewnym czasie i Muszka i Lilijk� nazywa si�: "ta ma�pa zielona!" Mi�o�� bowiem m� zawsze na oczach t�cz� i siedem jej barw i dlatego nawet ma�pa w jej j�zyku ma barw� zielon�.
Nier�wnie trudniej jest nazwa� ksi��k�; bo chocia� ksi��ka jest czasem psa warta, trudno jej da� psie imi�; chocia� jest wierniejsza, ni� kochanka, nie nazwiesz jej imieniem, kt�re si� z pieszczoty ociera, jak kot.
Mo�naby si� zastanowi� przy sposobno�ci, czy mo�na w jaki spos�b por�wna� ksi��k� do kobiety. My�l�, �e tak. W�r�d kobiet s� ksi��ki niemoralne, ksi��ki do nabo�e�stwa i ksi��ki kucharskie. Ksi��ka jest jednem wielkiem k�amstwem i kobieta nie jest mniejszem. W najg�upszej ksi��ce jest jedno zdanie m�dre, w najbrzydszej kobiecie jest zawsze co�, co jest pi�kne. Ksi��ka � kobieta wiele ci sprawia rozkoszy. Ksi��k� i kobiet� wymy�li� djabe�. Takie jest przynajmniej zdanie m��w �wi�tobliwych, �ysych i �yj�cych na pustyni. Rzecz prosta, �e si� z niem nie godz�.
Ksi��ka jest pocieszycielk� �ywota i kobieta ni� jest. Tak opowiadaj� najstarsi ludzie, kt�rzy wog�le bredz�.
W�r�d przeciwie�stw, natkniesz si� wprawdzie na momenty ponure, lecz i na radosne, bardzo radosne. Bowiem:
Ksi��ka milczy i m�wi� zaczyna, kiedy ty tego zechcesz, milknie na tw�j rozkaz. Spr�buj to uczyni� z kobiet�, o, nieszcz�sny!
Ksi��k� mo�esz po�yczy�, darowa� i sprzeda�. Nie nale�y tego czyni� z kobiet�.
Z ksi��k� mo�na wzi�� rozw�d od sto�u i �o�a, z kobiet� jest to cokolwiek trudniej.
Ksi��ka nie ma ani te�ciowej, ani ciotki, tylko jednego cichego, ubogiego krewnego - autora; kobieta jest pod tym wzgl�dem nale�ycie zaopatrzona.
Ksi��k� mo�e zamordowa� us�u�ny krytyk; tobie, smutny bracie, je�li o kobiet� idzie, nikt takiej drobnej przys�ugi nie odda.
Ksi��ka nie je, nie pije, nie stroi si�, nie gra w karty, nie robi zamieszania. Kobieta itd.
Ach! zgniewawszy si� na ksi��k�, mo�esz j� cisn�� w ogie� i nikt o to do ciebie nie b�dzie mia� pretensji, ni �alu. A gdy pan Landru spali� jedena�cie kochanek, ile� by�o krzyku na obu p�kulach?
Nie mamy jednak zamiaru rozprawia� tu o kobiecie, bo ksi��eczka ta ma by� wolna od my�li smutnych i od tego wszystkiego, co jest �r�d�em zmartwienia, chor�b i �mierci, i wiecznego w ogniu piekielnym pot�pienia. Dlatego kobieta zosta�a tu wspomniana przypadkiem, przesun�wszy si� jak chmura przez pogod� naszego my�lenia.
Rzu�my kobiecie r�� i poca�unek r�k� i p�jd�my dalej, gdzie jej niema. Ba! Ale gdzie� to jej niema? W niebie jako �wi�ta Cecylja, jako Hekate w podziemiach, jako Panna na firmamencie (jedyna panna, kt�ra si� uchowa), Ewa na ziemi, �mier� u schy�ku �ywota (�mier� jest w naszej erze kobiet�, jakby tego by�o za ma�o, - stare ludy wola�y umiera� z m�czyzn� i po m�sku), Muzy na Helikonie, - wsz�dzie, wsz�dzie, wsz�dzie, Niemasz zak�tka na ziemi, na niebie i we wn�trzno�ciach ziemi, bo i Ziemia jest kobiet�.
Mo�e dlatego �wiat jest tak cudownie pi�kny i taki pe�en goryczy i smutku; mo�e dlatego ludzie tak si� garn� do nieba i z tego samego powodu dr�� przed piek�em; mo�e dlatego kochankowie Muz uwa�ani s� do�� s�usznie za ob��ka�c�w smutnych i nieszkodliwych, cho� pe�nych boskiego szale�stwa.
Kobieta zarazi�a �wiat szale�stwem i ziemi�, i gwiazdy. Ona to sprawi�a, �e wszystko jest z niej, przez ni� i dla niej. O czemkolwiek cz�owiek my�li i o czemkolwiek m�wi, cokolwiek czyni - ona jest w tem. Jest to dow�d jej mocy djabelskiej i czarodziejskiej, kt�rej tak bardzo s�usznie bali si� ludzie �wi�tobliwi, umi�owani przez niebo za swoje cnoty tak wielce, �e im niebo nie pozwoli�o mie� �on, raj im czyni�c ju� na ziemi.
Przewrotno�� jej jest tak wielka, �e nawet ten, kt�ry wielkie kl�twy na nie ciska, patrzy na ni� ze zdumieniem i zachwytem. Tak mnich �redniowieczny by� pe�en najmilszego szale�stwa, patrz�c na pi�kn�, nag� czarownic�.
Piekielne s� to sztuki i ciemne, Oto nie mia�em zamiaru m�wienia o kobiecie, nie chc�c si� upoi� jej wspomnieniem, jak winem, a musz� m�wi�, bo stoi poza mn�, u�miecha si� i wodzi pi�rem mojem po papierze, a ono pisze, jak zaczarowane. Tak czyni ka�dy, b�d�c igraszk� w jej r�ku. Nigdy te� nikt si� bardzo nie broni�, - ja najmniej.
To te� na t� chwil� tylko, poniewa� mi si� wci�� pl�cze w�r�d s��w, jak pn�ce r�e, co si� wij� w ka�dej szczelinie muru i mocno mi przeszkadza, odp�dz� to widmo czarodziejskie, wymawiaj�c szeptem egzorcyzmy i zakl�cia, kt�rych mnie nauczy� jeden cz�owiek bardzo m�dry, tak m�dry, �e, mia� pi�� �on i wszystkie od niego uciek�y. P�niej wyg�osz� p�omienisty hymn na cze�� kobiety...
Wracaj�c do sprawy obmy�lania tytu��w dla ksi��ek, nale�y obja�ni�, �e jest to sprawa wa�na.
Ilu� ludzi dlatego tylko zrobi�o kar j er�, �e mieli szcz�liwie dobrane nazwisko; ilu� dlatego tylko znalaz�o pi�kne �ony, lub kochanki, gdy - przeciwnie, - najszlachetniejszy i genjalny cz�owiek nigdy do niczego nie doprowadzi�, bo si� nazywa� albo Byk, albo Chrz�szcz, albo pieszczotliwie Stoliczek, albo Guzik, albo Strzelba, albo Kordelas, Kie�basa, Salceson, Kiszka lub zupe�nie poprostu Mator. Biedaczkowie to s�, niewinni i po�a�owania godni.
Tak te� i z ksi��k�. Co by�o do wymy�lenia w tym wzgl�dzie, to ju� ludzie wymy�lili i ju� teraz odmieniaj� tylko stare, dobre tytu�y, wykr�caj� im stawy, zmieniaj� dawny porz�dek. Czasem jaki� b�cwa�, jaka� �lepa kura, wygrzebie z piasku g�owy tytu� wyborny i do tego doczepia fur� siana, tom poezji, albo powie��. Siano to zjada potem sam, bez wsp�udzia�u czytelnik�w, kt�rzy wol� owies.
Najlepiej jest tedy, napisawszy ksi��k�, zamkn�� na chwil� oczy � napisa� tytu�. Nie jest to najgorsza metoda; nigdy nie poznasz z fizjognomji, co siedzi we wn�trzu cz�owieka, rzadko te�, najpi�kniej obmy�lony tytu�, jest w zgodzie z tem, co ksi��k� wype�nia.
A jak duch bo�y unosi� si� nad wodami i nic innego nie by�o, pr�cz wody, tak czasem w ksi��ce duch bo�y jest tylko u g�ry, na ok�adce, a w przepa�ciach ksi��ki tylko woda i spi�trzone, szumi�ce ba�wany, wliczaj�c w to i autora.
Lepiej jest tedy, s�uszniej i sprawiedliwiej, aby tytu� by� pusty, a wewn�trz by� okruch bo�ego ducha, ni� naodwr�t. Wobec czego wybra�em sobie tytu� nijaki.
Jest to jednak tytu�, mimo wszystko, chytry i przenikliwy, kt�- mi bowiem dowiedzie, �e nie dotrzyma�em obietnicy, z�o�onej w tytule; kt� mi wyka�e, �e to nie "pi�te przez dziesi�te"? Nikt! Ot� wyborny to jest tytu�! Boski to jest tytu�, B�g bowiem wie jeden, co ma oznacza� i co si� pod nim kryje?
Ksi��ka powinna by� nape�niona tak z�otym p�ynem, wyci�ni�tym ze s�o�ca, jak butelka wina, na kt�rej nie przylepiono fa�szywej i k�amliwej etykiety, a ten, co j� otwiera, nie wie, co z niej pop�ynie: s�odycz wina, czy jego pot�ga, t�go��, czy zapach rozkoszny, podobny do tego, kt�rym pachnie chleb, �wie�o upieczony, czy nap�j, co rozmarza jak mi�o��, czy ten, kt�ry burzy krew, jak stara ballada? Ta chwila czekania i dr��cego niepokoju jest pe�na s�odkiej rozkoszy.
Ta ksi��eczka licha nie takie ma zamys�y. Nazwa jej jest szara i nijaka, a wn�trze takie sobie. Jedno o niej wiem, �e jest niefrasobliwa. Je�li pod jab�oni� legniesz na trawie, a rozigrany b�k nad uchem ci zabuczy, to b�dzie ci tak, jakby� t� przeczyta� ksi��czyn�, W ksi�gach obszernych, w trudzie pisanych, zapisuje biedna dusza ludzka to, co z siebie wysnu�a, zadumana g��boko nad wszystkiem �ywem, co cierpi, bowiem cierpi wszystko, co jest �ywe,
A w takich, jak ta ksi��eczkach, u�miechni�ta jak na wakacjach szkolne ch�opi�, zapisuje sobie g�siem pi�rem to wszystko, co sk�dkolwiek przywia� wiatr. A wiatr przynosi list i u�miech zdaleka, weso�y pokrzyk pijak�w i ha��akowanie rozigranej czeredy ludzi, co ciskaj� w siebie rymem, jak r�.
Po co to zbiera�? Czy ja wiem... Pewnie dlatego �e sroka zbiera �wiecide�ka, wiewi�rka orzechy, stary orygina� pude�ka od zapa�ek, babka szparga�y, na nic nikomu niepotrzebne, szkolny �ak pocztowe marki, zakochana panienka zasuszone w podr�czniku! szkolnym kwiatki. Nikomu i na nic nie jest to potrzebne, a jednak si� to chowa i czasem popie�ci spojrzeniem; z czasem to spe�znie i zwiotczeje, a jednak nie za wadz� nikomu i nikt nie jest zazdrosny o t� ma�� mi ilo�� ma�ych rzeczy. Tylko wielkie nami�tno�ci mija jak burza, rozdar�szy serce szponem gromu, takie ma�e trwaj� d�ugo i mr� powoli, �mierci� niebiesk�.
Takim lamusem ma�ym jest dla mnie ksi��eczka taka w�a�nie, jak ta. Co w niej jest? Prawie nic. Jest - rzecz prosta - list z Zakopanego, bo auto postanowi� zbawi� Zakopane, wi�c �adnej nie omi�: sposobno�ci, aby go nie uszczypn�� w Guba��wk� jest opowie�� o tem i powiastka o owem; a co najwa�niejsza - s� w niej mo�e dwa, mo�e trzy u�miechy. �ycie jest jak taki dobry olbrzym, kt�ry jest potworni silny, kiedy go szewska chwyci pasja; kiedy mu n z�ego nie uczyniono, rad si� wielkolud po�mieje i wtedy mu mo�na siada� na w�sach i zagl�da� w oczy.
Kocha� go jednak nie nale�y ze strachu, tylko z wielkiej do tego ochoty. Nikomu si� wtedy nie stan: krzywda...
Ja sobie z tym olbrzymem gadam weso�o i ni frasobliwie; on wie, �e s� takie chwile chmurne, kiedy na siebie patrzymy zezem, kiedy si� wszelki �mie� odsy�a do djab�a i gada si� z nim ci�kiem s�owem kiedy jednak pogoda jest na niebie i w sercach, wo�a �miech, co jak ptak na pobliskiem siedzi drzewie, ale przylecia� i usiad� mi na ramieniu, jak sok�.
OSTATNI LIST Z ZAKOPANEGO
I.
Ten list, to pi�te przez dziesi�te o Zakopanem; to ju� list o niem ostatni. Wiele ju� napisa�em o tem mie�cie straszliwem. Przemawia�em mu do sumienia, do duszy, do serca i do g�owy. Nic nie pomog�o. Wia� pisz� o niem ten list ostatni, z ca�� pewno�ci� ostatni, nied�ugo bowiem ca�e Zakopane zostanie wtr�cone w ciemnic�, lochy wi�zienne, czyli m�wi�c nie tak romantycznie, b�dzie siedzia�o w kryminale, z takim za�, co tam siedzia�, nikt si�, jawnie przynajmniej, zadawa� nie b�dzie. Przeto nale�y mi po�egna� t� lich� imitacj� miasta, kt�re zgin�� musi sromotnie, jednego dnia bowiem zirytowany dobry Pan B�g chwyci w r�k� Giewont, jak m�ot kamienny i pocznie je t�uc po �bie, rozwali wszystkie jego budy i zetrze z powierzchni ziemi, aby �lad po niem nie pozosta�,
List ten datowany jest ze stycznia 1924 roku. Wtedy to chwyci� wielki mr�z, a mnie gor�ca pasja.
Jestem tak doskonale ochrzczony, �e nie mia�em zamiaru tej zimy wyje�d�ania do Zakopanego, Stare na�ogi chodz� jednak�e po ko�ciach, wi�c jak jask�ka w jesieni czu� nagle zaczyna, �e jej czas ju� pu�ci� si� za morze i jak r�owa panienka poczuje dnia jednego, �e ju� jej czas pu�ci� si� za.., - nie! nie tak, ale co� w tym sensie, - tak stary w��cz�ga czuje w �rodku zimy, �e nadszed� czas, aby si� powlec do tego przekl�tego Zakopanego.
Ma�o wprawdzie podobny jestem do jask�ki, nie bardzo te�, co mnie martwi, przypominam r�ow�, jak ob�ok dziewic�, lecz jestem starym w��cz�g�, wi�c pojecha�em.
Takie my�li nachodz� cz�owieka zwykle w nocy i mnie my�l wyjazdu przysz�a te� w nocy, mniemam tedy, �e albo tej nocy kto� si� z moich znajomych powiesi�, co zapowiada nieszcz�cie, w pierwszym rz�dzie i bezspornie dla powieszonego, w drugim dla jego krewnych, je�li nie zostawi� maj�tku, w trzecim dla jego znajomych, kt�rym by� winien, - albo te� musz� mie� jakiego� wroga nieboszczyka, kt�ry mi w nocnej ciszy �ajdackie podszeptuje plany.
Do��, �e pojecha�em. Tyle ju� razy by�em w Zakopanem, �e mnie nic ju� tam nie zdumiewa, Co si� mo�e zmieni� w Zakopanem przez p� roku? By�o krzywe, jest i b�dzie. By�o niechlujne, jest i b�dzie. By�y �ydy, s� i b�d�.
A jednak w zimie roku bezpa�skiego 1924 - co� dziwnego sta�o si� w tej wyl�garni bakcyl�w.
Ju� na dworcu kolejowym zauwa�y�em dziwne zjawisko. Oto po�owa ludzi, wyje�d�aj�ca z Zakopanego, wsiada�a do wagon�w, licho wie, dlaczego - w bieli�nie. Dwadzie�cia stopni mrozu, a do przedzia�u w�azi m�j znajomy z ciupag� w sinej d�oni, w koszuli tylko i w jaegerach. (Jaegery to jest takie co� z we�ny, wymy�lone w Niemczech, czego z obawy zazi�bienia cz�owiek systematyczny nie zdejmuje nigdy przez osiem miesi�cy w roku).
Za tym go�ym lezie drugi, za nim trzeci,
- Przepraszam pana, - powiadam ze s�odycz� w g�osie, - ale zdaje mi si�, je�li si� nie myl�, �e pan zapomnia� na podr� wdzia� spodnie.,.
Znajomy spojrza� na mnie zgo�a dzikim wzrokiem,
- Ha! ha! - sykn��, - spodnie? Pilnuj pan swoich, m�j panie!
- Ma szczyty zaj�te! - pomy�la�em ze wsp�czuciem, nie tyle maj�c na uwadze p�uca, ile raczej g�ow�.
Dziwne, dziwne rzeczy!
Ale to dopiero by� pocz�tek.
Hucznie, bu�czucznie, z brz�kiem dzwonk�w, ze strzelaniem z bata, z ci�g�em gubieniem walizki, z papierosem w z�bach, ze strachem w duszy, jad� do pensjonatu, kt�rego nazwy, rzecz prosta, nie wymieniam, bo go b�d� oczernia�, co zreszt� ju� nieraz robi�em. Jest to najmilszy w Zakopanem pensjonat, naturalnie dlatego, �e ja w nim zawsze mieszkam, ja i przyjacio�y moje. Innej racji do wyr�nienia nie widz�.
Mieszkaj� tam dobrzy ludzie, a w�a�ciciel wydawa� mi si� zawsze przy zdrowych zmys�ach.
Jaki� jednak owej zimy pad� na nich urok.
S�ysz�, jak �ona tego zacnego, cz�owieka, wo�a do niego:
- Winkelriedzie! Winkelriedzie!
- Czeg� to ��dasz, Lozanno?
- Nie widzia�e� panny Lucerny?
- Posz�a na nartach na ��k� Ruttli!... S�ucham i uszom nie wierze.
- Albo to mr�z tak na nich dzia�a, - my�l� ponuro, - albo si� te� na m�j przyjazd z rado�ci ur�n�li.
Jestem jednak zatroskany i smutny. Jem pierwszy objad, g��boko zamy�lony.
Podaj� ser z wielkimi dziurami, czego tu nigdy nie robiono. Dziury czasem by�y tu w obrusie, sera na nim nie by�o nigdy.
- To szwajcarski! - powiada mi z dum� podaj�ca do sto�u dziewica, kt�ra si� od urodzenia Zakopanego nazywa�a J�zia. Powiadam jej:
- J�ziu kochana, niech mi J�zia powie...
- Ja si� nie nazywam J�zia... Ja si� nazywam teraz ArmgardaL.
- Oj! A Marysia to ju� tak�e nie jest Marysia?
- Ca�uj� r�czki, tak�e nie! Ona si� teraz nazywa Mechtylda...
Powarjowali, jak mi B�g mi�y! Pisali mi Wprawdzie przedtem z Zakopanego, za to ju� nie Zakopane, tylko Szwajcarja, ale nie my�la�em, �e a� do tego stopnia.
Ale i na tem nie koniec.
Po objedzie wszystko wyleg�o na balkony z aparatami fotograficznymi, Dom wygl�da jak zamek �redniowieczny podczas turnieju, przed domem za� dziwna odbywa si� uroczysto��: pod jod�� stoi nieruchomy jak ba�wan ch�opczyk do posy�ek, pyzaty i u�miechni�ty, jak przysta�o, na m�odego idjot�, a na g�owie ma jab�ko, za� w�a�ciciel pensjonatu o dwie�cie krok�w oddalony napina �uk, zrobiony z obr�czy starej beczki, z ci�ciw� ze sznurka i mierzy bystrze w m�odego idjot�.
Pot mi wyst�pi� na czo�o.
Zrozumia�em. Tak, to jest Szwajcarja, a te prawdziwi Szwajcarowie - rachunek b�dzie we frankach szwajcarskich. Ci, co wyje�d�ali w bie�i�nie, tak�e si� o tem dowiedzieli, przedemn�. Dosta�em ma�ego za�mienia umys�u; jakiej� panience powiedzia�em, �e jest szwajcarskie ciel�, jakiej� damie przedstawi�em si� ponuro:
- Jestem Werner Stauffacher z kantonu Schwyz. I zgrzytn�� musia�em z�bami, bo baba zwia�a jak kozica.
Jak Szwajcarja, to Szwajcarja..,
I oto tam, gdzie duchy i upiory pija�y szampana, gdzie rozprawiano o tem, kto z kim, gdzie, jak i kiedy? - czy to prawda, �e on nie chcia�, ale ona si� upar�a? - o tem, czy pannom nie szkodzi jazda na saneczkach - gdzie poruszano weso�o i bez troski tematy pi�kne i pouczaj�ce, - dzi� ponury duch samiec gada do ponurej samicy ducha:
- Frank znowu skoczy�,..
- A niech skacze i niech nogi po�amie!
Oto wszystko, co zosta�o z zakopia�skiego �ywota, bo ma�o co wi�cej.
Choroba si� zrobi�a epidemiczna.
Przychodz� do restauracji Karpowicza, od�wie�onej i o�wietlonej nies�ychanie. Znowu oczom nie wierz�: w sali pusto, �adnego go�cia, ale mimo tego ruch jest wielki i tak�e jaka� uroczysto��; na podjum wetkni�to ciupag�, a na ciupadze zawieszono stary kapelusz; dziewice, podaj�ce potrawy, ustawione w szereg z nie�mierteln� Honorci� na czele, przechodz� obok i sk�adaj� kapeluszowi g��boki uk�on.
- Czyj to kapelusz, na Boga!?
- Pana Karpowicza!
Szwajcar! Szwajcar z Kantonu Uri!
I ten tak�e...
Tak, tak! Ci, co przedemn� tu byli, musieli wyjecha� bez portek. Nie zostawiono im nawet na otarcie �ez. Wobec tego zaczynaj� ludzie m�drze� i zamienili Zakopane na jedn� wielk� czarn� gie�d�. Gdyby ten dzielny komisarz, co wy�apywa� w Warszawie dolarowych �ydk�w, pojecha� do Zakopanego, zwarjowa�by ze szcz�cia; m�g�by poprostu otoczy� ca�e Zakopane i wyprowadzi� do krymina�u, jak czarodziej wyprowadza szczury,
Marka polska ju� nie by�a znana w Zakopanem; brali j� leszcze, niech�tnie, na poczcie i w markach udziela�o si� przyjacielskich po�yczek. Poza tem walut� Zakopanego by� dolar. Mo�na go by�o zmieni� wsz�dzie, najtrudniej za� w banku; dla wygody moich nast�pc�w w Zakopanem, musz� wszystkich pouczy�, �e dolary najkorzystniej mienia tam jeden fryzjer, e dwa punkty wi�cej daje jeden szlachetny szewc, mog� te� poda� adres jednej akuszerki na Krup�wkach, kt�ra kupuje wprawdzie dolary, najch�tniej jednak bierze czeskie korony; franki francuskie przyjmuje tylko dw�ch kelner�w, jeden z Morskiego Oka, drugi od Trzaski, liry w�oskie jedna tylko baba, co stawia ba�ki i maj�c ju� do�� innej waluty, polubi�a serdecznie papiery w�oskie. Po dw�ch dniach pobytu w Zakopanem mo�na otrzyma� wszystkie adresy dok�adne i obszed�szy fryzjera, szewca, akuszerk� i kelner�w sprzeda� dolara najkorzystniej u jednego rze�nika, kt�rego adresu nie zdradz�, bo robi�em z nim brudne interesy gie�dowe.
Poza tera handluj� dolarami wszystkie �ydy zasiedzia�e i nap�ywowe pod ka�d� cha�up�, w ka�dym pensjonacie, w ka�dej kawiarni, na �ydowskim Giewoncie, w kinematografie, na dworcu kolejowym i podczas jazdy w sankach. Ale to wszystko nic.
Najruchliwsz�, najpot�niejsz�, najbardziej podst�pn� i chytr�, najbardziej skombinowan� jest gie�da literacko - artystyczna w kawiarni Trzaski, na werandzie mi�dzy dwunast� a drug� w po�udnie, a je�li towarzystwo by�o poprzedniego dnia zalane, to nieco p�niej. Z dzik� satysfakcj� donosz� o tem panu ministrowi skarbu, bo mnie tam haniebnie i bezecnie or�n�li.
Funkcjonuj� tam straszliwe, nienasycone szakale: czterech poet�w (och, co za wstyd!), pi�ciu malarz�w (serce si� kraje jaka ha�ba!) - jeden architekt (odpu�� mu, Bo�e, w godzin� �mierci!) - jeden znakomity aktor (na scen� gra�, nie na gie�d�!) - jeden krytyk literacki, ukrywaj�cy walut� w meloniku (co za zbrodniczy spryt!) i jeden wielki, bardzo wielki muzyk (os�ab�em!).
Jak to �piewaj� w "Nowym Don Kichocie"? "Do wi�zienia, do wi�zienia, bez dalszego t��maczenia!" (bis).
Ot� ta gromada podst�pnych z�oczy�c�w, wampir�w, celnik�w, hyen i szakali zdo�a�a skupi� w swoich r�kach czterna�cie dolar�w, dziesi�� frank�w i dwie korony czeskie i od trzech miesi�cy handluje tem, obraca, mienia, mi�tosi, sprzedaje, kupuje, po�ycza, daje w zastaw, waloryzuje, lombardu]e. Doszli w tem do takiej �ydowskiej wprawy, �e podziw bierze. Przychodz� na t� gie�d� napi� si� w�dki, bo jest tam taki zwyczaj, �e kto chce robi� dolarowy interes- ten pije w�dk�, kto robi w koronach czeskich - pije piwo, kto we frankach, ten pije wod� sodow�. O tych tajemnych znakach wspominam dla u�ytku policji, aby nie wierzy�a pozorom.
Jako nowy go�� przys�uchuj� si� z zaciekawieniem djalogom moich znakomitych koleg�w. Djalogi s� tre�ciwe i troch� niezrozumia�e.
Powiada architekt do poety. - Brief do pana na dziesi��!
- Geld na osiem! - powiada poeta.
- Z�am kark! - rzecze architekt.
Interes widocznie nie doszed� do skutku, jednak�e terminologja �ydowsko - gie�dowa zach�ci�a mnie do zrobienia interesu.
Pogadawszy wi�c z dusz�, zdaj�c sobie z tego spraw�, �e dokonuj� wielkiej transakcji, rzucam nagle s�owo �mia�e i pot�ne:
- Kupi� dolara!
Jak kiedy padnie strza� i nagle wszystkie ptaki przera�one milkn�, tak umilkli moi przyjaciele. Ja - przyznaj� - by�em troch� blady, ale s�owo si� rzek�o. Oni spojrzeli jeden na drugiego,
- Ile? - j�kn�� literat,
- Jak-to - ile? Jak w gazecie.,.
Zabrzmia� nieszczery �miech; �ajdak kelner, przys�uchuj�cy si� transakcji, zapewne cichy wsp�lnik, u�miechn�� si� z politowaniem. By�em blady; pot wyst�pi� na czo�o,
- Wi�c ile?
Przyjaciel powiada mi dobrotliwie, jakby poucza� niemowl�:
- �ydzi robi� na ultimo pi�tna�cie...
- Co to znaczy "na ultimo"?
Tem pytaniem odda�em si� im w r�ce. Cz�owiek, kt�ry nie wie, co to znaczy "na ultimo" jest mi�ym idjot�, dla kt�rego niema ratunku. Wi�c autor dramatyczny obja�nia:
- "Na ultimo" - to znaczy, �e z ko�cem miesi�ca ka�dy ci za tego dolara da pi�tna�cie miljon�w...
- Jakto - ka�dy?
- No... nie ka�dy, ...ale je�li si� z kim um�wisz...
- A� tob� mo�na?
- Mo�na, tylko, �e ja si� wycofuj� z interes�w...
- Aha! Wi�c ile za dolara?
- Dla takiego przyjaciela jedena�cie miljon�w, dwie w�dki du�e, jeden porter, jedno jasne, �led� i dwa papierosy,
- Zgoda, ale bez porteru!
- Bez porteru? - to nie jest �aden interes...
- No to dawaj dolara!
Przyjaciel rozja�ni� g�b�, po�yczy� dolara od architekta za trzy w�dki i �ledzia a� do zwrotu, a ja go kupi�em.
Za trzy dni przychodz� i wo�am �mia�o ju�, jak stary gie�dziarz:
- Przyjaciele! sprzedam dolara!
Cicho jak makiem sia�. �ajdak kelner si� u�miechn��. Wida� z tego, �e nikt nie kupi dolara. Zblad�em i nogi podemn� zadr�a�y. Jestem zrujnowany. W gronie wampir�w znalaz� si� jednak cz�owiek z miekkiem sercem, autor "Wiosny i wina".
Sumienie go tkn�o i powiada:
- Mo�e szewc kupi...
- Fryzjer lepiej p�aci! - doda� architekt, kt�remu oby si� ka�dy dom zawali�.
Sprzeda�em tego dolara za osiem mil j ono w...
Policja, gdzie jest policja!? Tam na tej gie�dzie dziej� si� potworne rzeczy. Wielki muzyk mia� dziesi�� frank�w. Sprzeda�, kupi�, zamieni� i dwadzie�cia dwa razy zastawia�; po trzech miesi�cach ten sam banknot wr�ci� do niego, ten sam, lecz nie ten sam: by�a na nim krew ludzka, krwawy pot, plama od mas�a, dziurka wypalona papierosem, rozmaite paskudztwo i �lady serdecznych �ez. My�l� jednak, �e gdybym mia� nawet raz jeszcze, wbrew przysi�dze pojecha� do Zakopanego, to przecie� pojad�, kiedy si� dowiem, �e dwunastu moich przyjaci� b�d� prowadzili przez Krup�wki z �a�cuchami na r�kach i nogach.
Och, co za rozkoszny widok dla serca, co dyszy zemst�!
Na razie im przebaczam; niech tani handluj� drogie ch�opaki. Jeszcze tylko, aby tych celnik�w zobaczy� i te g�by rozradowane, warto przyjecha� do Zakopanego i zaryzykowa� jednego dolara na handel..
Co jest jednak w tem najdziwniejszego, to to, �e te �ydy katolickie s� w najlepsze) komitywie z policj�. Na w�asne oczy widzia�em, jak komendant zakopia�skiej policji rumiany jak panna i ze sztuk� na doskona�ej stopie �yj�cy, nie przeczuwaj�c z kim ma do czynienia, przyszed� ich prosi� na bal. Albowiem trzeba wiedzie�, �e w Zakopanem by� bal - policji. By� to bal wprawdzie nadzwyczajny, bo nigdzie nie mo�na znale�� milszych i bardziej sympatycznych m�odych ludzi, jak w policyjnych mundurkach, lecz r�wnocze�nie bal niezwyk�y, bo z miejscowych ludzi nikt si� na nim nie zjawi�, tylko sami obcy.
Miejscowi ludzie patrzyli na ten bal podejrzliwie; jeden w�a�ciciel pensjonatu m�wi� szeptem do drugiego:
- Niech pana r�ka boska broni, �eby� pan mia� p�j�� na ten bal!
- Niby czemu?
- Panie! To� to ordynarna pu�apka... Po jednemu nie dadz� nam rady, a jakby nas tam dostali razem, to tylko lokal otoczy�...
- A ten z "Morskiego Oka" idzie!
- Ten mo�e, ten ju� dosta� swoje dwa tygodnie; jak kto mokry, ten mo�e wle�� do wody, ale mnie jeszcze mi�e �ycie.
- Patrz pan, patrz pan! Mnie si� te� to odrazu nie podoba�o... Policja i ta�ce... Pan Szwajcar?
- Pewnie, �e Szwajcar... To lepiej nie chodzi�?
- Maj� pana wzi��, to lepiej z do�iu, poco z balu?
To te� pad�szy na kolana, b�agam Pana Boga; aby ich wszystkich zabrali, cho�by z domu. Wtedy si� w Zakopanem zrobi przestronne i przyjemnie.
II.
Zimowy sezon tego roku 1924, wzi�li djabli, z czego wynika, �e i djabli mog� czasem dokona� rzeczy s�usznej i sprawiedliwej.
Dawno ju� przypuszcza�em, �e murzyni Zakopanemu szcz�cia nie przynios�, poniewa� za� tego czarnego ta�a�ajstwa namno�y�o si� w Zakopanem co niemiara, zdawa� si� pocz�o tej zapaskudzonej mie�cinie, tej �abie nad�tej, tej lichej imitacji miasta, tym czterem cha�upom, dwom potokom i jednemu kintopowi, �e jest s�ynn� europejsk� miejscowo�ci� klimatyczn� i najwyra�niej oszala�o.
Kiedy cz�owiekowi upadnie ma�y kamie� na m�zg, ju� mo�e zwarjowa�, a przecie� tym z Zakopanego ca�e Tatry upad�y na g�ow�. Rzecz, swoj� drog� niepoj�ta, jak Pan B�g mo�e pozwala� na to, by u podn�a takich cudownych g�r, �y�o takie paskudne miasteczko? Paskudne - to jeszcze nic, ale takie bezczelne; nadyma si�, a jest brudne, po�amane, pokrzywione, jakby mia�o przetr�cony kr�gos�up i za te zdziera i obdziera, a jak ci wyda reszt�, to kilka suchotniczych nadobnych, urodziwych bakcyl�w. �liczne miasto!
Kiedy rycerz Giewont k�ad� si� na sw�j kamienny sen, musia� pewnie - �e to z pustym �o��dkiem �pi si� lepiej, - dokona� jakiej� funkcji szpetnej. I z tego powsta�o Zakopane. �lady tego pochodzenia p�yn� zreszt� podczas odwil�y po Krup�wkach.
�eby to jeszcze powiedzieli sobie w Zakopanem: niech b�dzie ubogo, ale ch�dogo! �eby� to! Tymczasem manjery, a fumy, a zadzieranie nosa, a fasony! Kawiarnie, bale, dancingi, murzyny, jazzbandy,
A "ono" jak p�yn�o po Krup�wkach, tak p�ynie.,. W kawiarni dadz� ci takiej kawy, �e si� �o��dek zamyka na gwa�t i krzyczy: nie chc�! nie chc�!, a kelner uwa�a, aby� go�ciu przekl�ty, �y�eczki nie ukrad� takiej �y�eczki cynowej, na kt�rej zna� �lady wszystkich z�b�w.
Dancing jest niebywa�y. Obwiesili knajp� czem� potwornem, jak�� zielon� szmat�, wrazili w to dziesi�� elektrycznych lampek i to jest najwytworniejsza sala balowa w Zakopanem, Nazywa si� to "Smocza jama", co ma znaczy�, �e ta zielona p�achta, posmarowana klejem, zmieszanym z piaskiem na kolor zastarza�ej gangreny, jest sk�r�, zdj�t� ze smoka. Ha! To jest �liczne! Je�li ten smok gdzie zdech�, to z pewno�ci� tutaj; wypi� butelk� szampana i rozpukn�� si�, bo nawet smok tego szampana nie wytrzyma,
W takim dancingu siedz� �ydy i raduj� si� wielce, To dzieci smoka. On j� chwyta za stan cywilny, ona jego za co� tam i tak ta�cz� pi�knie. Ta�czy Moritz, jak w St, Moritz, A katoliki tymczasem umieraj� na suchoty, bo nie maj� za co robi� co innego.
Ci za�, co graj� w tym dancingu, ci�gle wyj� jak obdzierany ze sk�ry smok. Ja si� nie dziwi�! Go�� przyjdzie i p�jdzie, ale ci nieszcz�liwi musz� patrze� na t� smocz� dekoracj� przez ca�e noce. Wyj� wi�c z rozpaczy, aby si� zag�uszy�. Mi�y to jest lokal, niema co, ale za to najwspanialszy w Zakopanem. �adniej mo�e by� tylko w kryminale, albo w takim domu, kt�rego nie mo�na nazwa� prywatnym, tylko jako� inaczej.
Jest to narazie jedyna rozrywka w tem s�ynnem mie�cie, innych niema; poza tem mo�na jeszcze nosi� na plecach narty i chodzi� przez dwa dni w poszukiwaniu �niegu.
"Sezon" wi�c tak si� przedstawia: zawsze by�a pogoda, wtedy, kiedy ciebie tu jeszcze nie by�o i b�dzie z pewno�ci� wtedy, kiedy wyjedziesz. Kiedy za� jeste� na miejscu, wtedy g�r nie wida�, bo jest mg�a �niegu niema, bo jest halny wiatr, na ulicach
jest b�oto, bo pada deszcz, ciep�ej wody niema, bo co� si� sta�o z rur�, �wiat�o zgas�o, bo tu taki zwyczaj, ceny podnie�li, bo takie twoje psie szcz�cie, z sankami ci� wywr�cili, bo w�a�nie jest �lizgawica, wybi�e� sobie dwa z�by, bo studnia stoi na �rodku chodnika i doko�a niej jest sk�ad lodu, kwiczo��w niema, bo pan Karpowicz wyjecha� do siebie na wie�, piwa niema, bo nie przywie�li z �ywca, a z Krakowa nie chcieli, tam p�j�� nie mo�na, bo gru�lica, tam nie wypada, bo kto� umar�, jajek nie dostaniesz, bo "za te pieni�dze, niech pan sobie sam zniesie", pieni�dzy ci w banku nie dali, bo "jeszcze id�" - "a kiedy mog� nadej��?" - "mo�e za miesi�c", - po�yczy� nie mo�esz, bo wszyscy goli, wina niema, bo woda zamarz�a, mi�sa niema, bo �aden baran nie zdech�, wyjecha� nie mo�esz, bo "nie wiadomo, czy wagon b�dzie", umrze� nie mo�esz, bo to zbyt kosztowna heca. Mo�esz tylko usi��� na go�oledzi, wzi�� bry�� lodu w r�k� i t�uc si� po g�upim �bie i rzewnie p�acz�c, mo�esz m�wi� sam do siebie:
- A dobrze ci tak, idjoto! Kto ci kaza� jecha� do Zakopanego?
�eby za� "sezon" by� w ca�ej pe�ni doskona�y i godny uwielbienia, - Zakopane wymy�li�o sobie dwa razy w jednym tygodniu halny wiatr.
Jest to niezwykle mi�a i zachwycaj�ca instytucja, taki rozkoszny wiaterek, kt�ry sobie weso�e czyni igraszki.
S� wiatry powa�ne, stateczne; wiatry �wiszcz�ce, efektowne, u�ywane zawsze w teatrach; wiatry przyjemne, �obuzy niewinne; wiatry weso�e, zadzieraj�ce pannom kiecki, jakby chcia�y, licho wie po co? - sprawdza�: panna, czy te� tylko udaje?; jest wiatr pajac, kt�ry przypomina weso�ego psa, co si� za w�asnym pokr�ci ogonem i dalej bie�y; wiatr baletnik, co podskakuje i tylko wr�ble straszy; wiatr z�odziej, co ze sznurk�w susz�c� si� kradnie bielizn�; s� wiatry takie i owakie.
Za� wiatr halny jest to wiatr - warjat, wiatr - furjat, pijany zwierz, zawalidroga, deliryk z gor�cym �bem, �yd, wieczny tu�acz, op�taniec, kt�ry miejsca sobie znale�� nie mo�e, na ziemi, ani na niebie, wiatr dantejski.
Urodzi si� takie �wiszcz�ce bydl� gdzie� chyba w Afryce i nagle ma interes do Zakopanego. Czy ju� to samo nie dowodzi jego szale�stwa? Przylecia� wi�c, pohula� w�r�d dolin i nagle pow�cha� Zakopane. Wtedy mu gor�ca krew uderza do g�owy, wtedy si� w�ciek� i oszala�. Ja si� nie dziwi�. Oszala�y, zaczyna orgj�; lata, jak szalony tu i tam i szuka Rady gminnej z wyra�nym zamiarem pourywania �b�w tej radzie. Czasem wy�amie las, niedu�o, czterdzie�ci, pi��dziesi�t tysi�cy drzew, czasem wywr�ci dom, czasem porwie cz�owieka. Mnie nie da� rady, (osiemdziesi�t kilogram�w i ci�ki dowcip), lecz ubieg�ego roku porwa� mego przyjaciela, zacnego poet�, Lechonia i przez dwa dni go nosi� przez powietrze od Trzaski do Karpowicza, tam i z powrotem; kochany ten cz�owiek dosta� od tego czasu takiej manji, �e wci�� biega od knajpy do knajpy - nawet w Warszawie.
Straszliwy ten wiatr ma pomys�y, godne warjata, starego, rutynowanego warjata. Wiatr zwyczajny wieje kr�cej, lub d�u�ej, zwykle w jednym kierunku, zawsze w przeciwnym, ni� ten, kt�ry zapowiada biuletyn obserwatorjum. Mo�na si� do niego zastosowa� i mo�na sobie da� z nim rad�, odwr�ciwszy si� do niego plecami. Nikt jednak nie mo�e przewidzie�, co zrobi, sk�d zawieje i z jak� si�� ten halny drapichrust. Pomin�wszy ju� takie niewinne drobiazgi, jak wywracanie cha�up, wiatr ten ma metody dr�czycielskie. Przez p� godziny naprzyk�ad wali ci pi�ci� w okno i najwyra�niej stara si� wyrwa� z zawias�w. Tarza si� przytem z rado�ci jak op�tany i widz�c przez szyby twoj� w�ciek�o��, z rado�ci pieje, ryczy, bulgocze, pokrzykuje, �mieje si�, jak puszczyk, gdacze, jak kura, gwi�d�e jak Mefistofeles u Boity; trzeba wi�c zgasi� lamp�, aby bydl� nie widzia�o, �e si� irytujesz,
O, doskonale!
Z miejsca zawr�ci� i powia� w inn� stron�, b� s�ycha� nag�y rwetes, skrzypienie i p�acz jode�. Tam �ajdak u�ywa. Wtedy usi�ujesz zasn��; ledwie� oczy przymkn�� - on ju� jest. Paln�� d�oni� na p�ask w okna, wyrwa� z dachu dwie dach�wki i prasn�� je o �nieg, wpar� si� w ziemi� i najwyra�niej chce wywr�ci� dom. Ju� nikt nie zmru�y oka.
Taki to jest mi�y wiaterek. Ma afryka�ski gor�cy �eb, gor�cy j�zor i ca�e cia�o rozpalone, wi�c si� z lubo�ci� tarza po �niegu, zlizuje go ozorem, gryzie l�d, a wy�amanego z korzeniem �wierka u�ywa jako wyka�aczki. Mam wra�enie, �e to �ydowie sprowadzaj� ten wiatr z pustyni na pami�tk� swojej w�dr�wki, wiatr ten bowiem wieje w Zakopanem zawsze, kiedy przebywa tam ponad siedemdziesi�t procent �yd�w; w tym za� sezonie, nie licz�c murzyn�w, kt�rzy podobno s� poczernionymi �ydami, by�o w Zakopanem sto dwadzie�cia pi�� procent �yd�w.
Po takim wietrze tyle jest tylko w Zakopanem �niegu, ile go potrzeba na zrobienie lod�w w pierwszorz�dnym pensjonacie, (Bierze si� dwie miednice �niegu, �y�k� cukru, p� szklanki �mietanki koziej i trzy cytryny). Potem za� w �rodku stycznia zaczyna pada� deszczyk, taki nasz, kochany kapu�niaczek. Porz�dnego cz�owieka zbiera rozpacz, ten i �w zirytuje si� i uwiera, a on sobie popaduje.
"S�o�ce �wieci, deszczyk pada, Karpowicz dolary sk�ada..."
Ach, jak �licznie!
To te� gdyby wszyscy, kt�rzy w tym roku chcieli si� powiesi�, powiesili si� byli naprawd�, brak�oby �wierk�w w Zakopanem,
Ogl�da�em si� i ja za jakim� t�gim �wierkiem, kiedy mi powiadaj�:
- Poczekaj! Karol Szymanowski zagra...
Szymanowski zagra? Warto �y�!
Bilet�w nie sprzedawano, tylko wybranym i tylko w ograniczonej ilo�ci. Ostatecznie pokaza�o si�, �e przecie� jest w Zakopanem dwustu porz�dnych ludzi; jest to nie do wiary, a jednak tak by�o.
Koncert odby� si� w.Czerwonym Krzy�u, w sali �wietnie ogrzanej, bo podczas koncertu tylko dwie panie odmrozi�y sobie uszy, a jeden oficer obie nogi. Ja by�em przezorny i przynios�em sobie garnek z w�glami, kt�re trzyma�em pod krzes�em, Stryje�ski wjecha� na sal� na nartach, w plecaku za� mia� termos z gor�c� herbat�, dwie butelki w�dki i �on�. �nieg na sali nie pada�, trzeba by� sprawiedliwym.
Wychodzi Szymanowski - we fraku. Sprawia�o to wra�enie, �e cz�owiek we fraku b�dzie gra� pod biegunem zakutanym w futra Eskimosom, ss�cym szpik z reniferowych ko�ci. Chce co� przem�wi� do publiczno�ci, �e nie jest wirtuozem i �e b�dzie gra� tylko swoje utwory, lecz z zimna zacina mu si� szcz�ka, z�by szcz�kaj�, jak klawisze i koniec zdania zamarz� w powietrzu. Ludzie witaj� go oklaskami troch� z mi�o�ci, , a przedewszystkiem dlatego, �eby si� rozgrza� ruchem.
Szymanowski bierze pierwszy akord.,.
Ha! Co to jest? Co ma by�? Fortepian si� kiwa, , bo ma poprzetr�cane w kolanach nogi.
Przyciska nog� peda�. Ha! Co to jest? Co ma by�? - Nic! Peda� skrzypi, jak stara baba w ta�cu, jak nieboszczyk, kt�rego odwracaj� na drug� stron�, aby mu si� nie nudzi�o, jak drzwi wi�zienia, jak pracowite ��ko, jak ko�a wozu, na kt�rym wioz� skaza�ca, jak piasek w z�bach, kiedy rydz�w nie wymyto, jak niedobrane ma��e�stwo, jak gard�o ch�rzystki, jak nowe buty farmaceuty.
Czerwony Krzy� posiada dobry fortepian. Fortepian chory, zazi�biony, z zapaleniem p�uc, z chorob� przewlek�� strun g�osowych, ze szpatem, z zo�zami, z kozi�cem, ochwacony, bezz�bny; fortepian dziwo, fortepian monstrum, z�ajdaczony, zblazowany, zgry�liwy, z rozbitem sercem, zdenerwowany, irytuj�cy si�.
Na takim fortepianie gra� Karol Szymanowski. Gra� tak cudowne rzeczy, �e si� to zwierz� trzyno�ne zdumia�o i w�ciek�e z pocz�tku, podda�o si� mu, zachwycone, jak historyczka, kt�r� kto� urokiem nieprzepartym zniewoli�. By� to najdziwaczniejszy na �wiecie koncert. Powinni tam na tem pudle czarnem przybi� tabliczk� na pami�tk�, �e Karol Szymanowski gra� na nim raczy�.
W pauzach roz�cierano wielkiego muzyka �niegiem i w�dk�; po tem wyprowadzili�my go tylnem wyj�ciem, aby go nie spotka� los Orfeusza, bo go bachantki chcia�y rozerwa� na pami�tk�. Poniewa� za� ko�ci� ju� by� zamkni�ty, wi�c d�ugo w noc u Karpowicza dzi�kowali�my Bogu i gor�co i modlitw� zamro�on�, �e jeszcze muzyka dzia�a na ludzi i nape�nia ich zachwytem.
Zreszt� skutki s�ynnego tego koncertu by�y fatalne: wszyscy zacz�li gra�, ten na fortepianie, ten na dolarach, ten w karty, na czem kto umia�, a �e tam wypito jakie� p� butelki, - m�j Bo�e! kt� si� dziwi� mo�e entuzjastom. Ale jakie to jednak ohydne miasto! Jedna baba drugiej babie opowiada�a, �e jeden przyjaciel artyst�w "ten z Boruty" - to sobie r�k� wywichn�� od otwierania butelek, a ten drugi - prosz� pani, - to i czeka� nie chcia�, a� butelk� otworz�, tylko szyjk� odgryza� od butelki z�bami.
Z t� r�k� to troch� przesadzone, ale z tem odgryzaniem szyjek, to ju� �ajdacki wymys�. By�o .dziesi�� butelek na osob�, a zaraz paskudne pyski zrobi� z tego dwana�cie!
Troch� si� jednak o�ywi�o w Zakopanem od tego czasu. I kiedy cz�owiek ja�niej spojrza�, to mu si� i zdemobilizowany genera� wysokog�rskiej kompanji, Giewont, wyda� jako ma�y cz�owiek, co si� schla� i le�y i bujnopier�na Guba��wka, szeroka w biodrach baba, wyda�a mu si� przyjemna. To jednak tylko nastroje.
Jest jednak takie miejsce w Zakopanem, gdzie s�o�ce zawsze mieszka i gdzie najczystsza rado��, .jak� tylko wymarzy� sobie mo�na, bez przerwy panuje. Nie jest to w samem Zakopanem, lecz opodal.
To tam, gdzie mieszka Kasprowicz.
Wypr�y�em w tej chwili pi�ro, jak �o�nierz karabin na baczno�� przed jenera�em. Onorate altissimo, altissimo poeta!
Wielki, jasny i promienisty, dusza, taka czysta, jak woda Dunajca, cz�owiek cichy i skromny, jak dziecko, jakby tem za�enowany, �e jest tak wielki, przyjaciel wierny, kompan, �e drugiego takiego na �wiecie niema, cz�owiek bez ��ci i w�troby, Olimpijczyk, co w �yciu praktycznem okazuje do�wiadczenie czteroletniego ch�opca, furjat pracy, olbrzym ducha, prostaczek, kt�ry sk�ama� by nie umia�, gdyby o �ycie chodzi�o - to jest Kasprowicz, Jak tego cz�owieka wszyscy bezinteresownie kochaj�, jak wielbi� t� prostot� rubaszn�, jak si� ludzie do niego sercami garn�, to mo�e zrozumie� ten, kto to widzia�, bo jest to nie do wiary.
Teraz si� przeni�s�, ze Lwowa na sta�e do Zakopanego i na jakim� trzecim kilometrze na drodze do Poronina kupi� sobie dom nad wod� i tam "siedzi", w�r�d Gut�w i Mardu��w Krwawych, czy jak im tam.
To jest dom? To wcale nie jest dom - to jest hotel, czy co u licha. Kiedy tam przyjdziesz, zawsze pe�no. Kasprowicz ma przyjaci� na ca�ym �wiecie, to te� si� z ca�ego �wiata do niego �ci�gaj�, a baca Kasprowicz u progu stoi, r�ce rozk�ada i u�miechem si� z ka�dym prze�amie, jak chlebem. T�umno, gwarno, weso�o; s�odka niewiasta, pani Kasprowiczowa, jakie� biblijne sztuki robi, aby z p� metra kie�basy zrobi� kilometr, bo towarzystwo zwykle jest �ar�oczne. Ja nale�a�em do najgro�niejszych. I tak wci�� i tak wci��. Ka�dyby troch� zwarjowa�, a w tym domu si� raduj�. Jest ju� dziesi�ciu Polak�w, jakie� inne nacje, ba! nawet Bu�gar. Ha! To za ma�o!
Za pi�� minut nowe sanki: to gazda z ga�dzin� z Poronina "z wizyt�" do s�siada. Kie�basa si� wyd�u�a, chleb si� rozrasta, a Pan B�g si� u�miecha, �e mo�e .temu drogiemu cz�owiekowi nowym si� przys�u�y� cudem.
S� wszystkie poety, wszystkie malarze, wszystkie muzykanty. I jest dobrze, A najlepiej, �e jest nasz wsp�lny przyjaciel, cho� nasz wydawca W�adys�aw Ko�cielski. Pan B�g robi cudy, ale rzadko, on za� niezawodnie potrafi przed�u�y� t� mistyczn� kie�bas� w niesko�czono��. Porz�dny cz�owiek, szlachetny poeta. Niech ma zawsze wszystkie nak�ady wyczerpane!
Kasprowicz urz�dza, dom. Dom na "Harendzie", bo tak si� to nazywa "to" nad potokiem; a�eby tam trafi�, .trzeba si� kierowa� wedle wszystkich gwiazd i wedle jednego mostku.
Du�o widzia�em w �yciu weso�ych komedyj, wiele widzia�em szalonych mi�o�ci, ale ani m�� �ony, ani matka dzieci, ani sk�piec z�ota tak nie kocha, jak Kasprowicz t� swoj� "Harend�". Kupi� �ciany i dach, a teraz ho! ho! - pa�ac, zamek, kasztel, wspania�o��, Wersal, Eskurial, Alhambra, Sprob�j Kasprowiczowi powiedzie� co innego, to jak jest �agodny cz�owiek, to chyba si� rozp�acze. Wi�c rzecz prosta, �e niema na ca�em Podhalu pi�kniejszego domu, chyba w Pary�u, ale i to niepewne. Zbrodniarz jest i zgo�a zwyk�y �ajdak, kto tego nie widzi.
Teraz Kasprowicz zwozi deski, kupione za tom .przek�ad�w poet�w staroangielskich, o czem zreszt� sprzedaj�cy g�ral chyba nie wiedzia�.
- Bo to uwa�asz, - powiada, - nie koniec, s�odki panie. B�d� budowa� hall.
I patrzy podejrzliwie, jakie wra�enie robi "hall".
- Hall? S�usznie! Ka�dy zamek angielski ma taki hall...
Kasprowicz ma �zy w oczach, �e b�dzie mia� hall. Lask� b�d� bi� po g�owie ka�dego przez ca�y dzie�, kto by przeczy�, �e to nie b�dzie najpi�kniejszy hali �wiata.
Potem bierze latarni� i wiedzie ci� po drabinie na strych; z mi�o�ci dla najdro�szego poety udajesz, �e ci to nies�ychan� przyjemno�� sprawia, �e raz si� okiem nadzia�e� na wystaj�c� z dachu desk� i �e w�a�ciwie latarnia jest niepotrzebna, gdy� za Ka�dym krokiem uderzasz g�ow� o belk�, albo o komin, co zaraz zapala starym zwyczajem �wieczki w oczach.
- Ach, jak tu wygodnie! Tak powiadasz.
A On na to:
- Tu b�d� go�cinne pokoje. Dwa!
To "dwa" brzmi, jak fanfara, kiedy kr�l wkracza do swojej stolicy.
- A� dwa?! - zdumia�e� si�.
- Oczywista, s�odki panie! Go�cinne!
Pan B�g ci�ko pokarze tego go�cia, kt�ry tam b�dzie mieszka� i kt�ry nie b�dzie zachwycony.
Potem ci� wiedzie na "podw�rzec". Stoj� tam dwa drzewka, kt�re wiatr posia�.
- To moje! - powiada Kasprowicz.
Posiada on komandorski Krzy� Polonji, oficerski Krzy� Legji Honorowej, ale gdyby za to m�g� mie� trzecie drzewko, - sprzeda�by ordery.
- A to co? - pytam, - ta buda? Kasprowicz si� zas�pi�.
- To s�siada, - m�wi nagle szeptem. - Ale ja to kupi�!
Cudowna ch�opska pozna�ska dusza w Jego Magnificencji, kiedy o ziemi� idzie, nie popu�ci.
I zaraz plany.
- Tu, uwa�asz, b�dzie stajnia, tam to, tam owo. Tu si� zasieje, tam ogr�d, tam �cie�ki.
M�wi�c to wszystko, patrzy ci jednak to genjalne dziecko niespokojnie w twarz. Co� jest w nieporz�dku, ale nie wiesz co? Czego� nie zauwa�y�e�, a to wyra�nie martwi dziedzica. Ach! Jest!
- M�j Bo�e! - wo�asz, - ��raw!
Pana Kasprowiczowe oblicze rozja�nia si� ja s�o�ce; jest dumny i szcz�liwy. Bo z tym ��rawiem to ca�a awantura: jak Zakopane Zakopanem nikt ni widzia� tam studni z ��rawiem, a on ma ��rawia. ...
- ��raw! Ha! Co?! W Szaflarach ju� s�, tu nigdy. Ludzie si� dziwili, ale przywykli.
- Pyszna studnia!
- Siedem i p� metra!-krzyczy ju� Kasprowicz.
- Bo�e drogi! - chwyci�em si� za g�ow�, - a� taka g��boko��!
- Z takiej g��bi wida� ju� gwiazdy w dzie�... - m�wi z r�wnie g��bokiem, jak ta studnia przekonaniem nasz przyjaciel, obecny przy tem.
Gwiazdy wida�!
Gdyby w tej chwili spad�y na tego cudownego poet� najwi�ksze godno�ci, nawet by na nie nie spojrza� wobec tego, �e z jego otch�annej studni wida� gwiazdy. Jestem przekonany, �e niew�tpliwie czeka wiosny, aby wle�� do studni i zobaczy� gwiazdy. O, niech je zobaczy! Najwi�ksze, najpi�kniejsze, najbardziej djamentowe!
Wi�c uradowany, szcz�liwy i dumny, prowadzi nas do domu. Po drodze za�:
- Uwa�ajcie, przy drzwiach jest straszliwie z�y pies!
Wi�c si� okropnie boimy, tymczasem ba�wan pies, widz�c literatur�, najwyra�niej si� u�miecha i merda ogonem. Daj� mu znaki, aby by� w�ciek�y, aby wpad� w sza�, aby broni� domu, bo "jest strasznie z�y, z tych najdzikszych", - tymczasem ta psia ma� dalej si� u�miecha. Kopn��bym bydl�.
- Dzi� jest jaki� wyj�tkowo �agodny... - powiada poeta, troch� zawstydzony.
- To pogoda tak dzia�a, - m�wi�, rzucaj�c "dzikiemu" psu dzikie spojrzenie.
A ten szczerzy z�by, psia krew!
U Kasprowicza nawet pies nie potrafi by� z�y. Taki to ju� los.
A w tym domu, w cudownym tym domu mieszka s�o�ce i pogoda, wchodz�ca przez okna i drzwi, bij�ca z tego wielkiego serca, namalowana na obrazkach a najwi�cej jej ukryto w tych tysi�cach �licznych starych ksi��ek, kt�re s� najwi�ksz� dum� Kasprowicza, Wygrzebywa� je z py�u, od �ydowin�w wyn�ca�, �wi�tokrzysk� ulic� wydepta� i zgromadzi� sobie skarbczyk nadzwyczajny.
A ksi��ki te, jakby �ywe, kiedy na kominku napal�, z�otemi oczyma liter, na sk�rze wyci�ni�tych patrz� w dobre, dziecinne oczy tego cz�owieka, kt�ry je kocha ponad wszystko i nowe tworzy, takie, co serdecznymi, pe�nemi niezmiernej mi�o�ci �piewaj� g�osami.
Niech je pisze na tej swojej Harendzie, gdzie skrzypi ��raw, niech pisze, jak najd�u�ej.
Taki jest szcz�liwy, �e si� ci�gle u�miecha i pod�piewuje sobie, dziwnie fa�szywie. Ze �piewaniem jest gorzej.
Dla u�ytku historji i przysz�ych Kasprowicza biog