3854

Szczegóły
Tytuł 3854
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3854 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3854 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3854 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Howard Phillips Lovecraft Alchemik Wysoko, na poro�ni�tym traw� wierzcho�ku wzg�rza, kt�rego zbocza i podstaw� porastaj� le�ne ost�py z pokrzywionymi, pos�pnymi drzewami, stoi stare zamczysko moich przodk�w. Od stuleci jego blanki i krenele spogl�da�y ponuro na dzik� i surow� okolic� woko�o, pe�ni�c funkcje siedziby i warowni dumnego rodu, kt�rego szlachetna linia starsza jest nawet ni� poro�ni�te mchem zamkowe mury. Owe stare, nadgryzione z�bem czasu wie�yce sk�ada�y si� ongi, jeszcze w czasach feudalizmu, na jedn� z najbardziej przera�aj�cych i strasznych fortec w ca�ej Francji. Z jego machiku�owych gzyms�w i podwy�szonych blank�w odpierano ataki baron�w, hrabi�w, a nawet kr�l�w, na tyle skutecznie, �e jego przestronne komnaty nigdy nie rozbrzmiewa�y echem krok�w naje�d�c�w. Jednak w miar� up�ywu czasu wszystko si� zmieni�o. Lata chwa�y nale�a�y ju� do przesz�o�ci. Ub�stwo granicz�ce z n�dz� w po��czeniu z dum� naszego imienia nie pozwalaj�c� na z�agodzenie tego stanu poprzez prowadzenie kupieckiego trybu �ycia sta�o si� przyczyn�, i� moi przodkowie nie zdo�ali utrzyma� posiad�o�ci w stanie dawnej chluby i chwa�y, za� odpadaj�ce od gzyms�w kawa�ki kamieni, chwasty pieni�ce si� w parkach, wysch�a fosa, �le wybrukowane dziedzi�ce i chyl�ce si� ku upadkowi zewn�trzne wie�e, podobnie jak zapadaj�ce si� posadzki, z�arta przez korniki boazeria i wyblak�e gobeliny - wszystko to zdawa�o si� opowiada� pos�pna histori� o czasach minionej �wietno�ci. W miar� up�ywu wiek�w najpierw jedna, potem za� druga z czterech wie� zosta�a opuszczona i pozostawiona, by obr�ci� si� w ruin�. Ma koniec nieliczni ju� potomkowie pot�nych ongi w�adc�w maj�tku zagnie�dzili si� w ostatniej wie�y. To w�a�nie w jednej z ogromnych komnat owej wie�y przyszed�em na �wiat ja: Antoine, ostatni z nieszcz�snych, przekl�tych hrabi�w de C..., 90 d�ugich lat temu. W tych murach i po�r�d mrocznych, cienistych ost�p�w le�nych, dzikich w�woz�w i grot na zboczu wzg�rza poni�ej, sp�dzi�em pierwsze lata mego burzliwego �ycia. nie zna�em moich rodzic�w. Ojciec zgin�� w wieku lat 52 zabity przez kamie�, kt�ry jakim� sposobem odpad� od gzymsu jednej z opuszczonych wie�, na miesi�c przed moim przyj�ciem na �wiat. Matka umar�a w po�ogu, a opiek� nade mn� i moj� edukacj�, przej�� ostatni z zamkowych s�ug, stary, wierny cz�ek o wybitnej inteligencji, kt�rego imi� brzmia�o, jak pami�tam, Pierre. By�em jedynakiem i doskwiera� mi brak towarzystwa, kt�ry by� wynikiem osobliwego stylu wychowania, narzuconego mi przez podstarza�ego opiekuna, nie pozwalaj�cego na spotykanie si� z dzie�mi wie�niak�w, bawi�cymi si� zwykle na r�wninach u podn�a wzg�rza. Pierre powiedzia�, �e zakaz ten obowi�zywa� mnie dlatego, i� jako szlachetnie urodzonemu nie uchodzi�o mi przebywa� w towarzystwie ludzi z plebsu. Teraz wiem jednak, �e chcia� w ten spos�b nie dopu�ci�, bym us�ysza� pog�oski o przera�aj�cej kl�twie, jaka ci��y�a na naszym rodzie; o kt�rej plotki kr��y�y do�� szeroko, rozg�aszane i ubarwiane przez wie�niak�w opowiadaj�cych je sobie nawzajem, z podnieceniem i ze zgroz�, wieczorami, przy rozgrzanych przyjemnie kominkach ich chat. Tak odizolowany i pozostawiony samemu sobie sp�dzi�em d�ugie godziny mego dzieci�stwa na studiowaniu starych ksi�g, kt�rych bez liku by�o w nawiedzanej przez cienie bibliotece zamczyska, lub te� kr��y�em bez celu po widmowym lesie, kt�rego rozleg�a po�a� si�ga�a nieomal podn�a pot�nego pag�rka. By� mo�e wskutek takiego, a nie innego otoczenia, m�j umys� bardzo wcze�nie ogarn�a mgie�ka melancholii. Moja uwaga za� skupi�a si� na nauce i zg��bianiu mrocznych, okultystycznych sztuk. O moim rodzie powiedziano mi mo�liwie jak najmniej, nie mniej nawet tak sk�py zapas informacji zdo�a� wprawi� mnie w t�gie przygn�bienie. By� mo�e to wahanie z jakim m�j stary opiekun rozmawia� ze mn� o moich przodkach spowodowa�o pojawienie si� w mym sercu dojmuj�cej zgrozy, kt�ra narasta�a z ka�d� wzmiank� o moim wielkim domu. Kiedy przesta�em by� dzieckiem zdo�a�em zrozumie� oderwane fragmenty rozm�w, przej�zyczenia i zapomnienia, kt�re staruszkowi w miar� up�ywu lat zdarza�y si� coraz cz�ciej, i po��czy�em je z pewn� okoliczno�ci�, kt�ra zawsze wydawa�a mi si� dziwna, teraz za� uwa�a�em j� za jawnie przera�aj�c�. Okoliczno�� o kt�rej wspomnia�em to m�ody wiek w jakim hrabiowie z mego rodu rozstawali si� z tym �wiatem. Z pocz�tku uwa�a�em to za rzecz zwyczajn�, s�dz�c, i� by� mo�e nale�eli�my do rodu ludzi �yj�cych kr�tko "z natury", w ko�cu jednak zacz��em zg��bia� szczeg�y poszczeg�lnych przedwczesnych zgon�w i ��czy� je z dygresjami staruszka, kt�ry cz�sto m�wi� o kl�twie jaka przez stulecia nie pozwoli�a kolejnym dziedzicom mego tytu�u na prze�ycie wi�cej ni� trzydziestu dw�ch lat. Na dwudzieste pierwsze urodziny otrzyma�em od Pierre'a rodzinny dokument, kt�ry, jak mi powiedzia�, przechodzi� od wielu pokole� z ojca na syna i trafia� w r�ce kolejnych spadkobierc�w tytu�u. Jego tre�� by�a doprawdy wielce osobliwa, i gdy przeczyta�em go z uwag�, potwierdzi�y si� moje najmroczniejszc przypuszczenia. Moja wiara w rzeczy nadnaturalne by�a w�wczas bardzo silnie zakorzeniona, w przeciwnym bowiem razie nawet nie zadawa�bym sobie trudu, by rzuci� okiem na �w po��k�y ze staro�ci dokument. Przeni�s� mnie on do mrocznych lat trzynastego wieku, kiedy stare zamczysko, w kt�rym si� znajdowa�em, by�o przera�aj�c�, straszliw�, niezdobyt� fortec�. Na kartach dokumentu zawarta by�a historia o pewnym starcu, kt�ry mieszka� ongi w naszym maj�tku, cz�eku wielce utalentowanym, cho� by� on jedynie prostym wie�niakiem, o imieniu Michel, do kt�rego dodawano zwykle przydomek Mauvais - co znaczy Z�y. Cieszy� si� on. sk�din�d zas�u�on�, paskudn� reputacj�. Studiowa� nauki nieznane jego ziomkom, poszukuj�c rzeczy takich jak Kamie� Filozoficzny, czy Eliksir Wiecznego �ycia i, jak g�osi�a fama, posiada� ogromn� wiedz� z zakresu Czarnej Magii i Alchemii. Michael Mauvais mia� jedynego syna, imieniem Charles; m�odzie�ca "bieg�ego" podobnie jak on w tajemniczych sztukach, zwanego Le Sorcier - czyli Czarownik. Para ta, unikana przez wie�niak�w - podejrzewana by�a o najbardziej odra�aj�ce praktyki. M�wiono, �e Michel spali� �ywcem swoj� �on�, by z�o�y� j� w ofierze Diab�u; tym dw�m przera�aj�cym indywiduom przypisywano r�wnie� niezliczone i niewyja�nione zagini�cia dzieci tutejszych wie�niak�w. Pomimo mrocznej natury przejawianej tak przez ojca jak i przez syna, ich ciemne dusze rozja�nia� jeden jedyny promyk cz�owiecze�stwa: z�y starzec z ca�ego serca kocha� swojego syna, podczas gdy m�odzieniec darzy� swojego ojca bardziej ni� synowskim afektem. Kt�rej� nocy na zamku powsta�o nieopisane zamieszanie, spowodowane znikni�ciem m�odego Godfreya, syna hrabiego Henri. Grupa poszukiwawcza z odchodz�cym od zmys��w ojcem na czele, przyby�a do chaty czarownik�w i natkn�a si� tam na Michela Mauvais gotuj�cego co� w ogromnym, buchaj�cym par� kotle. Bez konkretnej przyczyny, w nag�ym przyp�ywie w�ciek�o�ci i rozpaczy, hrabia rzuci� si� na starego czarownika i zacz�� go dusi�. Nie rozlu�ni� u�cisku, dop�ki ze starca nie usz�y resztki �ycia. Tymczasem, rozradowani s�u��cy oznajmili o odnalezieniu panicza Godfreya w odleg�ej i nie wykorzystywanej komnacie wielkiego zamczyska, stwierdzaj�c tym samym, cho� po niewczasie, �e Michel Mauvais umar� na pr�no. Kiedy hrabia i jego towarzysze odwr�cili si� od stygn�cego z wolna cia�a starca, spomi�dzy drzew wy�oni�a si� pos�pna sylwetka Charlesa le Sorcier. Zdenerwowani s�u��cy wyja�nili mu co si� sta�o, jednak m�czyzna przez chwil� wydawa� si� nie poruszony �mierci� ojca. Nagle, podchodz�c wolno do hrabiego, dobitnie wypowiedzia� przera�aj�ce s�owa kl�twy, kt�ra od tej pory sp�dza�a sen z powiek kolejnym dziedzicom rodu de C...: "niechaj nigdy szlachcic z twego rodu nie prze�yje wi�cej lat ni� ty!" Po czym odskoczywszy w ty�, w cie� drzew, wyrwa� spomi�dzy fa�d swej tuniki fiolk� bezbarwnego p�ynu i cisn�wszy j� w twarz mordercy swego ojca rozp�yn�� si� w mroku nocy. Hrabia skona� na miejscu i pogrzebano go nast�pnego dnia, w kilka godzin po jego trzydziestych drugich urodzinach, nie odnaleziono �ladu zab�jcy, pomimo i� grupki uzbrojonych wie�niak�w przeczesa�y okoliczne lasy i pastwiska wok� wzg�rza. Czas i brak kogo� kto m�g�by przypomina� o niej, zatar� wspomnienia kl�twy w umys�ach rodziny zmar�ego hrabiego, tote� kiedy Godfrey, mimowolny sprawca ca�ej tragedii zgin��, przeszyty strza��, na polowaniu, w wieku lat 32, jedyn� reakcj� by� smutek i �al wywo�any jego przedwczesnym odej�ciem. Kiedy jednak, wiele lat p�niej nast�pny hrabia, imieniem Robert zosta� znaleziony bez �ycia na pobliskim polu, i nie wykryto konkretnej przyczyny jego zgonu, wie�niacy pocz�li szepta�, �e ich senior, na kr�tko przed spotkaniem ze �mierci� sko�czy� 32 lata. Louis, syn Roberta w tym samym wieku co ojciec utopi� si� w zamkowej fosie, i od tej pory, upiorna kronika przera�aj�cych wypadk�w ci�gnie si� przez ca�e stulecia - Henri, Robertowie, Antoineowe i Armandowie - wszyscy oni zostali skoszeni przez bezlitosn� kostuch�, gdy liczyli sobie prawie dok�adnie tyle samo lat co ich przodek, kiedy zamordowa� starego Michela Mauvais. To co przeczyta�em upewni�o mnie, �e zosta�o mi jeszcze najwy�ej jedena�cie lat. �ycie kt�re dot�d sobie lekcewa�y�em, sta�o si� mi cenniejsze z ka�dym mijaj�cym dniem, gdy zag��bia�em si� coraz dalej i dalej w �wiat tajemnych sztuk czarnej magii. Poniewa� �y�em w odosobnieniu, nowoczesna nauka nie mia�a na mnie najmniejszego wp�ywu i pracowa�em z r�wnym zaci�ciem jak stary Michel i Charles, usi�uj�c zg��bi� sekrety demonologicznych i alchemicznych nauk. Mimo to w �aden spos�b nie potrafi�em wyt�umaczy� dziwnej kl�twy spoczywaj�cej na moim rodzie. W chwilach niezwyk�ej wr�cz racjonalno�ci, by�em nawet got�w szuka� naturalnego wyja�nienia. Jednak - kiedy poszukiwania naukowe spe�z�y na niczym - powr�ci�em do okultystycznych studi�w i pr�by znalezienia zakl�cia, kt�re uwolni�oby m�j r�d od przera�aj�cego brzemienia. Jednego by�em absolutnie pewny. Nigdy nie powinienem si� o�eni�, bo je�li nie powstanie nast�pna ga��� naszej rodziny, by� mo�e kl�twa zako�czy si� na mojej osobie. Gdy dobiega�em trzydziestki, stary Pierre zosta� wezwany w ostatni� podr� do najodleglejszej z krain. Pogrzeba�em go w�asnor�cznie pod kamieniami na dziedzi�cu, po kt�rym tak lubi� przechadza� si� za �ycia. Zosta�em wi�c sam w pos�pnych murach fortecy, a d�awi�ce uczucie samotno�ci sprawi�o, i� umys� przesta� buntowa� si� przed nieuchronn� zgub� i praktycznie rzecz bior�c pogodzi�em si� z tym, �e podziel� los moich przodk�w. Wiele czasu zajmowa�o mi obecnie zwiedzanie ruin, opuszczonych sal i wie� starego zamczyska, do kt�rych w m�odo�ci nie pozwala� mi zagl�da� strach, i w kt�rych -jak mawia� stary Pierre - od czterech stuleci nie posta�a ludzka stopa. Napotka�em tam wiele osobliwych i przera�aj�cych rzeczy. Moje oczy spogl�da�y na meble pokryte naniesionym przez stulecia kurzem i prze�arte do cna przez wilgo� i grzyby. Wsz�dzie rozci�ga�y si� grube, lepkie, odra�aj�ce paj�czyny, a w nieprzeniknionych ciemno�ciach rozlega� si� �opot ogromnych, sk�rzastych, nietoperzych skrzyde�. Prowadzi�em dok�adny dziennik, zapisuj�c w nim dok�adnie dni, a nawet godziny, gdy� ka�dy ruch wahad�a starego zegara stoj�cego w bibliotece zdawa� si� przypomina� mi o nieuchronno�ci mego losu. W ko�cu nadszed� czas, kt�rego tak si� obawia�em. Poniewa� moi przodkowie po�egnali si� z �yciem na kr�tko przed uko�czeniem 32 roku �ycia, osi�gn�wszy �w z�owieszczy wiek zacz��em spodziewa� si�, �e �mier� mo�e zaskoczy� mnie praktycznie w ka�dej chwili, nic wiedzia�em w jakiej dziwnej objawi mi si� postaci, wiedzia�em wszak, i� nie b�d� jej potuln� pasywn� ofiar�. Z �ywszym wigorem wznowi�em zwiedzanie starego zamku i przepatrywanie znajduj�cych si� w nim osobliwo�ci. Sta�o si� to podczas najd�u�szej z moich w�dr�wek w opuszczonej cz�ci zamku na mniej ni� tydzie� przed fataln� godzin�, kt�ra, jak si� obawia�em, b�dzie ostateczn� granic� mego ziemskiego �ywota, i kt�rej prze�ycia nie �udzi�em si� w naj�mielszych marzeniach. Przez wi�ksz� cz�� ranka kr�ci�em si� w g�r� i w d� po na wp� zniszczonych schodach w jednej z najbardziej zapuszczonych, pradawnych wie�. Po po�udniu postanowi�em odwiedzi� ni�sze poziomy schodz�c w g��b czego�, co wygl�da�o na �redniowieczne lochy lub, by� mo�e, prochowni�. Kiedy w�drowa�em wolno wzd�u� pokrytego warstewk� saletry przej�cia u podn�a ostatnich schod�w stwierdzi�em, �e pod�o�e jest wyj�tkowo wilgotne i niebawem w migotliwym �wietle pochodni spostrzeg�em, i� dalsz� drog� zagradza mi gruba, �lepa, pokryta wodnymi zaciekami �ciana. Odwr�ci�em si�, by zawr�ci�, gdy wtem m�j wzrok pad� na niewielk� uchyln� klap� z �elaznym k�kiem po�rodku, znajduj�c� si� dok�adnie pod moimi stopami. Odst�pi�em o krok i pochyliwszy si�, unios�em j� z trudno�ci� ods�aniaj�c mroczn� czelu��, z kt�rej buchn�� podmuch cuchn�cego powietrza o ma�o nie gasz�c mojej pochodni; w jej z�otawym blasku dostrzeg�em szczyt w�skich kamiennych schod�w. Kiedy, pochyliwszy d�o� z pochodni� w g��b otworu, stwierdzi�em, i� �uczywo pali si� swobodnie i nie zamierza zgasn��, podj��em decyzj�. Stopni by�o sporo i prowadzi�y one do w�skiego kamiennego korytarza, kt�ry, o czym by�em przekonany, musia� znajdowa� si� g��boko pod powierzchni� ziemi. By� on, jak si� okaza�o bardzo d�ugi i ko�czy� si� masywnymi d�bowymi drzwiami, ociekaj�cymi wilgoci� i uparcie opieraj�cymi si� podejmowanym przeze mnie pr�bom ich otwarcia. Gdy po pewnym czasie zaprzesta�em pr�nych wysi�k�w, i zawr�ci�em ku schodom, prze�y�em najbardziej zdumiewaj�cy, mro��cy krew w �y�ach szok, jaki jest w stanie ogarn�� ludzki umys�. Nagle, bez ostrze�enia, us�ysza�em jak ci�kie drzwi za moimi plecami otwieraj� si� powoli, przy wt�rze skrzypienia zardzewia�ych zawias�w. Moich pierwszych wra�e� po prostu nie spos�b opisa�. Spotkanie, w miejscu takim jak ten opuszczony stary zamek z ewidentnym dowodem obecno�ci cz�owieka, czy ducha wywo�a�o w moim m�zgu uczucie dojmuj�cej, przenikaj�cej do szpiku ko�ci zgrozy. Kiedy si� w ko�cu odwr�ci�em i spojrza�em w kierunku �r�d�a d�wi�ku, skamienia�em z przera�enia. W prastarych gotyckich drzwiach sta� jaki� cz�owiek. By� to m�czyzna nosz�cy d�ug� ciemn�, �redniowieczn� tunik� i myck�. Jego d�ugie w�osy i g�sta broda mia�y przera�liwy, ciemny odcie�. Czo�o wydawa�o si� nienaturalnie wysuni�te do przodu, policzki zapadni�te i pokryte niewiarygodnie g��bokimi zmarszczkami, a jego d�ugie, powykrzywiane i przypominaj�ce szpony r�ce, by�y niemal marmurowo bia�e; tak bia�ych r�k nie widzia�em jeszcze u �adnego cz�owieka. Jego sylwetka, chuda jak u ko�ciotrupa by�a dziwnie przygarbiona i nieomal gin�a w�r�d fa�d lu�nej, osobliwej szaty. Najbardziej zdumiewaj�ce by�y jednak jego oczy - bli�niacze jaskinie bezdennej czerni, przepe�nione zrozumieniem i wiedz�, nasycone jednak robaczywym, niemal namacalnym z�em. Wpatrywa�y si� teraz we mnie, przeszywaj�c m� dusz� jadem nienawi�ci i sprawia�y, �e sta�em w bezruchu, jak wro�ni�ty w ziemi�. Wreszcie posta� przem�wi�a tubalnym g�osem, kt�ry zmrozi� mnie do szpiku ko�ci sw� pustk� i nieskrywan� wrogo�ci�. J�zyk, jakim pos�ugiwa� si� �w m�czyzna by� pewn� form� �aciny u�ywanej przez �redniowiecznych uczonych i kt�r� zna�em dzi�ki zg��bieniu rozlicznych dzie� starych alchemik�w i demonolog�w. Widmo powiedzia�o mi o kl�twie, kt�ra wisia�a nad mym rodem, o moim zbli�aj�cym si� ko�cu, o morderstwie Michela Mauvais pope�nionym przez mego przodka i o upojnej zem�cie Charlesa Le Sorcier. nieznajomy opowiedzia� mi r�wnie� o tym, jak m�ody Charles znikn�wszy w mroku nocy, powr�ci�, wiele lat p�niej, by zabi� hrabiego Godfreya, na polowaniu, kiedy dziedzic osi�gn�� okre�lony wiek, zbli�ony do wieku w jakim ojciec jego dokona� okrutnego zab�jstwa; oraz o tym jak potajemnie powr�ci� do zamczyska, gdzie, nie zauwa�ony przez nikogo, zamieszka� w podziemnej komnacie, w drzwiach kt�rej sta� obecnie upiorny narrator, o tym jak dopad� Roberta, syna Godfreya, na polu i napoiwszy go - przemoc� - trucizn�, pozostawi� trzydziestodwuletniego m�czyzn� na �mier� w d�ugich m�czarniach, wype�niaj�c tym samym z�owrogie s�owa swej kl�twy. W tym momencie pozostawiona zosta�a w sferze domys��w kwestia rozwi�zania najwa�niejszej tajemnicy: w jaki spos�b mianowicie kl�twa mog�a trwa� przez stulecia, skoro niew�tpliwie musia� nadej�� taki dzie�, i� Charles Le Sorcier rozsta� si� z �yciem: m�czyzna bowiem zmieni� temat i zaj�� si� opowie�ci� o alchemicznych badaniach dw�ch czarownik�w - ojca i syna, m�wi�c przede wszystkim o badaniach Charlesa Le Sorcier dotycz�cych eliksiru, kt�ry da�by pij�cej go osobie wieczne �ycie i m�odo��. Jego entuzjazm na kr�tk� chwil� przygasi� p�on�cy w jego oczach p�omie� nienawi�ci, kt�ra w pierwszej chwili tak mnie przerazi�a, ale nieoczekiwanie wrogo�� powr�ci�a i, z g�o�nym w�owym sykni�ciem, obcy uni�s� trzyman� w d�oni szklan� fiolk�, zamierzaj�c, jak si� domy�li�em zako�czy� m�j ziemski �ywot w taki sam spos�b, jak Charles Le Sorcier przed sze�ciuset laty u�mierci� mego przodka. Kierowany dziwnym instynktem przetrwania zerwa�em wi���ce mnie, niewidzialne okowy l�ku i cisn��em dogasaj�c� ju� pochodni� w upiorn� posta� stanowi�c� dla mnie �miertelne zagro�enie. Us�ysza�em trzask p�kaj�cej i niegro�nej ju� Fiolki, rozstrzaskuj�cej si� o kamienn� posadzk�, gdy tunika dziwnego m�czyzny zapali�a si� o�wietlaj�c ca�e pomieszczenie upiornym, krwistopomara�czowym blaskiem. Wrzask przera�enia i bezsilnej w�ciek�o�ci wydany przez niedosz�ego zab�jc� by� zbyt wielkim ci�arem dla moich starganych nerw�w i zemdlony run��em na �lisk�, wilgotn� posadzk�. Kiedy doszed�em do siebie wszystko ton�o w przera�aj�cej ciemno�ci, a m�j umys� na kr�tk� chwil� sparali�owa�a zgroza, �e m�g�bym ujrze� co� wi�cej, nie mniej jednak ciekawo�� okaza�a si� silniejsza. Kim - zapytywa�em sam siebie - by� �w z�y cz�owiek i w jaki spos�b znalaz� si� w murach tego zamczyska? Dlaczego szuka� zemsty za �mier� Michela Mauvais i w jaki spos�b kl�twa przetrwa�a stulecia po �mierci Charlesa le Sorcier? Strach opu�ci� mnie, bowiem wiedzia�em, �e ten kt�rego pokona�em by� g��wnym �r�d�em mego zagro�enia i to on mia� zada� mi �mier�, by kl�twa mog�a si� spe�ni�. Teraz by�em wolny i przepe�nia�o mnie pragnienie dowiedzenia si� czego� wi�cej o z�owieszczej istocie, kt�ra przez stulecia nawiedza�a m�j r�d i zmieni�a m� m�odo�� w pasmo nie ko�cz�cego si� koszmaru. Ogarni�ty ��dz� zacz��em grzeba� w kieszeniach w poszukiwaniu krzesiwa i stali, po czym zapali�em drug�, nie u�ywan� pochodni�, jak� mia�em przy sobie. Blask �uczywa o�wietli� przede wszystkim le��c� na ziemi, skr�con� i poczernia�� posta� tajemniczego m�czyzny. Upiorne oczy by�y teraz zamkni�te. Poniewa� by� to odra�aj�cy widok odwr�ci�em si� i wszed�em do komnaty za gotyckimi drzwiami. Znalaz�em za nimi co�, co przypomina�o laboratorium alchemika. W jednym rogu znajdowa�a si� sterta l�ni�cego, ��tego metalu, kt�ry l�ni� i migota� w blasku mojej pochodni. Mog�o to by� z�oto, ale nie przystan��em by to sprawdzi�, bowiem ostatnie prze�ycia wp�yn�y na mnie w nader osobliwy spos�b. W drugim ko�cu komnaty znajdowa� si� otw�r prowadz�cy do jednego z dzikich w�woz�w w mrocznych ost�pach lasu porastaj�cego zbocze wzg�rza. Dopiero teraz, przepe�niony zdumieniem, u�wiadomi�em sobie w jaki spos�b cz�owiek �w dosta� si� do zamku. Wyszed�em z pomieszczenia. Zamierza�em min�� szcz�tki nieznajomego, nawet na niego nie spogl�daj�c, ale gdy si� do� zbli�y�em wyda�o mi si�, �e us�ysza�em s�aby d�wi�k, jak gdyby w poczernia�ym ciele tli�a si� jeszcze iskierka plugawego �ycia. Z odraz� pochyli�em si�, by przyjrze� si� zdeformowanemu, nadpalonemu cia�u spoczywaj�cemu na ziemi, nagle te przera�aj�ce oczy, czarniejsze nawet ni� osmalona twarz, w kt�rej by�y osadzone, otworzy�y si� szeroko w wyrazie, kt�rego nie potrafi� okre�li�. Sp�kane wargi szepta�y niezrozumia�e dla mnie s�owa. Raz wychwyci�em nazwisko Charlesa Le Sorcier, w pewnej chwili wydawa�o mi si�, �e s�ysz� niewyra�ne: "lata" i "kl�twa". By�o to jednak zbyt ma�o, by zrozumie� sens tej bez�adnej wypowiedzi. Widz�c, �e nie pojmuj� znaczenia jego s��w, m�czyzna drgn��, a w jego oczach raz jeszcze rozb�ys� p�omie� wrogo�ci. Wzdrygn��em si� mimowolnie, i naraz �w ludzki wrak, resztk� sit uni�s� upiorn�, osmalon� g�ow� z wilgotnej, zapadni�tej, �liskiej posadzki. Sparali�owa� mnie strach, a ten nieszcz�nik, le��cy przede mn� strz�p cz�owieka, wykrzycza� poprzez sp�kane usta s�owa, kt�re od tej pory b�d� n�ka� mnie dniami i nocami: "G�upcze!" - zakrzykn�� - "Nie domy�lasz si� mojej tajemnicy? Czy brak ci m�zgu, �e nie potrafisz rozpozna� czyja wola przez sze�� stuleci czuwa�a, by spe�niona by�a potworna kl�twa ci���ca na twym rodzie? Czy� nie m�wi�em ci o wielkim eliksirze wiecznego �ycia? Nie wiesz, �e sekret Alchemii zosta� rozwi�zany? To Ja! Ja! Ja! Prze�y�em ca�e sze��set lat, by dope�ni� mej zemsty. Jam jest bowiem Charles Le Sorcier!"