Turkiewicz Jakub - Elfy
Szczegóły |
Tytuł |
Turkiewicz Jakub - Elfy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Turkiewicz Jakub - Elfy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Turkiewicz Jakub - Elfy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Turkiewicz Jakub - Elfy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: JAKUB TURKIEWICZ
Tytuł: elfy
Z "NF" 11
NIKT NIE PAMIĘTAŁ, kto wzniósł fortecę. Istniała od zawsze i zawsze rządzili nią Ludensi. Rasa panów. Potężne istoty o wielkich brzuchach i przepastnych kieszeniach. Najcięższe prace wykonywali ludzie. Istoty zgrabne, piękne i inteligentne, choć nie zawsze używające dezodorantu. Legenda głosi, że kiedyś w fortecy spotkać można było elfy. Ale to tylko legenda. W rzeczywistości spotkać można je tam teraz.
Pewnego dnia pracujący w kopalni miałkiego mułu człowiek Gnutr spojrzał w lustro i dostrzegł na swym czole jasny promień. Długo biegał po pokoju, zanim zrozumiał, że blask bije z wnętrza czaszki. A zatem był potomkiem Gluuja, pierwszego z diamentowych elfów. Miał w głowie kryształ wiedzy i kryształ ten lśnił.
Gnutr długo usiłował przekonać przyjaciół, że tak właśnie jest i że jego czoło świeci. Popatrzyli jak na człowieka, który zębami otwiera butelkę piwa po to tylko, by połknąć kapsel, i powtarzali zażenowanym tonem: "he he, no no..." I trwało tak do czasu, gdy Gnutr spotkał Thrill. Oboje byli wstrząśnięci. Czoło Thrill świeciło tak samo jak Gnutra. Zaprosił ją do kina i od tej pory już zawsze byli razem, choć z toalety korzystali osobno. Żyli długo i szczęśliwie pośród ludzi o ciemnych czołach i usiłowali prowadzić nierówną walkę z otaczającą pustką. Gnutr wstawał wcześnie rano i rozpoczynał obłąkańczy taniec pracownika umysłowego. Szalał przed komputerem odgrywając symfonię pracowniczego zapału, drżąc w taranteli animuszu i sprzedając ciało systemowi. Był trybikiem w maszynie społecznego podporządkowania, apologetą plutokracji i heteroseksualistą. A do tego bardzo lubił pić piwo i obstawiać zero w kasynie, co nie bardzo podobało się jego żonie, szczególnie kiedy wypadała dwójka.
Gnutr i Thrill żyli zadowoleni ze swojego życia, choć przytłoczeni bylejakością tego, co oferowała im forteca, a co wszyscy ludzie o ciemnych czołach uważali za rzeczy wartościowe. Oboje czuli, że poza fortecą istnieje inny, lepszy świat. Świat prawdziwy, w którym uczucia takie jak miłość i przyjaźń istnieją naprawdę, gdzie słowa mają znaczenie, gdzie istnieje prawdziwa treść. Nie mieli jednak odwagi opuścić fortecy. Może nie znali drogi. Może nie chcieli jej szukać.
Pewnego dnia idąc ulicą i wyobrażając sobie, że szczeliny między płytkami chodnikowymi to miny przeciwpiechotne, na które nie wolno nadepnąć, Gnutr dostrzegł dziwny blask przypominający jego światło. Blask przypominający światło Thrill.
I tak oto odnalazł Lightona i Valę. Od tej pory spotykali się regularnie. Ciesząc się swoim towarzystwem poruszali wszelkie tematy, pławili się w przyjaźni, stawali się sobie bliscy.
Popijając piwo zmierzali ku przeznaczeniu i wreszcie musieli podjąć decyzję. Pewnego dnia spakowali plecaki i sprzedawszy cały dobytek, ruszyli na swych rumakach ku murom fortecy. Gnutr jadący na wielkim czarnym koniu, w czarnej zbroi i ciężkim czarnym płaszczu wytyczał drogę. Obserwował czujnym wzrokiem mijanych ludzi, elfy i wstrętne zielone orki. Na ich widok przejmował go wstręt. Do ludzi czuł tylko niechęć, natomiast orków nienawidził. Wstrętne, krępe istoty o obrzydliwych twarzach i brudnych duszach.
Mijając stawy i pokonując brody z dumą spoglądał na odbicie swej postaci. Dumny czarny jeździec o błyszczącym czole. Odważnie prowadząc przyjaciół ku lepszemu życiu, pozostawiał za sobą zwykły świat.
Aż dotarli do rozstaju dróg.
- Cholera - powiedział Lighton. - Rozstajne drogi.
- No nie - powiedziała Thrill.
- Hmmmm - rzekł Gnutr.
- Hmmmm - powtórzyła Vala i Gnutr spojrzał jej w oczy.
- No? - zapytała Thrill. - Co jest? Są dwie drogi. Jedna wąska, ale za to przejezdna. Druga szeroka, ale zwaliło się na nią wielkie drzewo w kształcie krzewu, za to o wadze dziesiątek dorosłych mężczyzn i jednej niepełnoletniej kobiety. Konie nie przeskoczą. Nie mamy wyboru.
- Hola! - wykrzyknął Gnutr. - Zobaczymy, czy nie uda się przesunąć tego cholernego drzewa.
Podszedł do przeszkody i zebrał wszystkie siły. Kątem oka spojrzał na Valę. Patrzyła na niego. Zebrał wszystkie siły i chwycił przeszkodę.
- Niemożliwe. Żaden człowiek nie da rady tego podnieść - powiedziała Thrill.
- Możliwe - rzekła Vala.
Gnutr użył całej siły, ale drzewo nie drgnęło. Przywołał wszystkie moce kryształu. Blask bijący z jego czoła nieco osłabł, ale Gnutr poczuł niesamowitą siłę mięśni, które nagle naprężyły się pod zbroją wypełniając ją całkowicie. Odepchnął drzewo jedną ręką.
- Ha! - krzyknął, a blask jego czoła przygasł.
Ruszyli zatem przed siebie szeroką drogą. Jechali wiele dni z widokiem masywu Góry Thhhh przed oczyma. Jedyny twór wznoszący się ponad mury fortecy.
- Nie będzie łatwo się na nią wspiąć - powiedział Lighton.
- Nie martw się, w razie trudności na pewno ci pomogę. Jesteśmy w końcu przyjaciółmi. Możesz na mnie liczyć - oświadczył Gnutr i dumnie wyprostował się w siodle. Jego oczy zwęziły się na podobieństwo lisich, uderzył konia pejczem w zad i pogalopował ku przeznaczeniu. Vala popędziła za nim.
Thrill i Lighton jechali wolno podziwiając piękno krajobrazu. Lighton nie widział, że na policzku Thrill pojawiła się wąska mokra stróżka, którą szybko otarła. Mimo to wkrótce nastała noc.
Gdy przyjaciele spotkali się u podnóża góry Tsss, oczy Gnutra wydawały się jeszcze bardziej wąskie. Rozpalił ognisko i rozdał racje żywnościowe.
- Jak ci się udało zepchnąć to drzewo? - zapytał Lighton wlawszy w siebie trzecie piwo.
- No wiesz, mam silną prawą rękę. Jako dziecko chodziłem do szkoły muzycznej. Codziennie szedłem trzy kilometry na piechotę niosąc w futerale fortepian.
Zapanowała ogólna wesołość. Nie przerwała jej pięciogodzinna drzemka czwórki przyjaciół. Niestety, rano trzeba było wstać.
- Cholerna góra - powiedział Gnutr.
- Góra jak góra. Cieszę się, że pokonamy ją razem - odrzekł Lighton.
- Ja też się cieszę - powiedział Gnutr. - Wreszcie zobaczymy, jak wygląda prawdziwy świat. Zostawimy tę cholerną fortecę za sobą. Razem z tymi wszystkimi ludźmi i orkami. Z tymi obrzydliwymi intrygami i poddaństwem, z niewolniczą pracą i fałszywymi uczuciami. Będziemy wolni, Lighton. Bo nie jesteśmy byle śmieciem. Nie należymy do tej cholernej masy, którą zostawiamy z tyłu. Jesteśmy świetlistymi elfami. Mamy kryształy. Jesteśmy stworzeni do wielkich czynów. Cieszę się, że nie jestem człowiekiem. Będę wskazywał drogę, obudzę tych wszystkich idiotów. Może kiedyś...
- Jak myślisz, jak tam jest?
- Nie wiem. Na pewno wszystko będzie prawdziwe. Prawdziwe jeziora, prawdziwe gwiazdy... Kiedy byłem młodszy, często chodziłem nad jezioro Gssss. Stałem na trawie i patrzyłem na odbijające się w jego powierzchni gwiazdy. Byłem wtedy szczęśliwy. Miałem wszystko, czego mi potrzeba. Spokój, woda i gwiazdy... Ale to jezioro było małe, Lighton. I sztuczne. A gwiazd widać niewiele. Bo część nieba zasłonięta jest przez mury fortecy. A tam... Tam wszystko będzie wielkie, nieograniczone, prawdziwe. Ech.
Rozpoczęli marsz. Najpierw obrali taktykę czujnych myśliwych, później rączych orłów. Wreszcie wbiwszy się paznokciami w gładką powierzchnię skały rozpoczęli mozolną wspinaczkę. Nie sposób opisać trudów, jakie przyszło im pokonać. Byłoby to nudne, a opowieść urosłaby do niesłychanych rozmiarów. Dość powiedzieć, że wspinaczka trwała prawie dwa tygodnie, nie licząc czasu, który zmarnowali, gdy Thrill zgubiła obuwie i trzeba było zejść na dół, aby je odnaleźć. Poszukiwania trwały blisko rok i zakończyły się fiaskiem, a zatem nasi podróżni wrócili do miasta w centrum fortecy, gdzie kupili Thrill nowe buty i tym razem przykleili je plastrem dla bezpieczeństwa i wygody.
Powrót na górę nie był łatwy, ale już wkrótce stał się faktem. Czas płynął im na rozmowach o eutanazji, na organizacji specjalnych seansów wideo i paleniu tytoniu, gdy tymczasem ich młode ciała nieludzkim wysiłkiem pokonywały przeszkody.
Niestety, przed samym szczytem natrafili na półkę skalną podobną do parapetu, na który często pada deszcz, a stare babcie układają poduszki, aby opierając się wygodnie wypełniać puste chwile swego życia obserwacją przechodniów i samochodów. Półka daleko wystawała ze ściany i mało kto był w stanie pokonać przeszkodę. Dlatego to Gnutr pierwszy znalazł się na szczycie. Spojrzał w ufne twarze przyjaciół i wyciągnął dłoń. Wszyscy liczyli na jego pomoc, ale on nie spojrzał nawet na Lightona ani Thrill. Chwycił dłoń Vali i zaczął ją wciągać.
Lighton poczuł, że jego palce zaczynają się ześlizgiwać po gładkiej powierzchni sztucznego marmuru, z którego wykonana była góra.
- Gnutr! Spadam... - wycedził przez zęby usuwając w ten sposób resztki pokarmu dla ptaków, którym wszyscy odżywiali się od tygodnia, nie zwróciwszy uwagi na mannę z nieba, która padała już od blisko trzech dni.
- Chciałbym ci pomóc, Lighton, ale akurat trzymam Valę. Oczywiście mam jeszcze jedną rekę, ale co zrobię, jeżeli zacznie mnie swędzieć tyłek? Jedną rękę muszę mieć wolną. Żegnaj, Lighton.
- O kurde! Nie! - zawołał Lighton rozpaczliwie i zaczął zsuwać się w dół.
- A ty co? - zapytał Gnutr patrząc w oczy Thrill. Zobaczył w nich smutek i ból. - Puść się wreszcie!
Thrill wykonała polecenie i zjechała z góry, traktując podróż jako przyczynek do rozmyślań natury egzystencjonalnej, a także doskonały test wytrzymałości materiału, z którego wykonano jej spodnie oraz pośladki.
Vala uśmiechnęła się patrząc w oczy Gnutra. Zobaczyła tam jednak chłód. Jego czoło straciło blask, jakby kamień elfów zgasł lub zniknął.
- Bla bla bla bla bla - powiedział, puścił jej dłoń i odwrócił się, by nie widzieć, jak spada. Pozostał sam i nie wiedział, dlaczego. Stanął na szycie góry. Rozejrzał się dookoła. Forteca otoczona była gęstą mgłą.
Ciepły wiatr pieścił jego dumne czoło rozwiewając długie czarne włosy.
Spojrzał za siebie. Nie było tam już nic. Nic oprócz pustej przestrzeni i samotnego drzewa o powykręcanych konarach.
Nie było tam nikogo, kto nosiłby w głowie kryształ. Nie było tam elfów ani ludzi.
Gnutr usiadł przy brzegu małego źródełka i ostatni raz spojrzał w odbicie swoich oczu. Nie były to oczy elfa. Jego skóra stała się zielona, jego dłonie zmieniły się w szpony.
Wiedział już, że światło, które kiedyś w sobie odkrył, nie pochodziło z kryształu elfów. Był po prostu orkiem. Wstrętnym, zielonym, ordynarnym orkiem, który cuchnął ziemią. Bo do niej należał. Nie miał odwagi podnieść głowy i spojrzeć w gwiazdy...
Chwilę myślał o szczęściu. Przypomniał sobie twarz Lightona. Przypomniał sobie twarz Thrill. Przypomniał sobie twarz Vali.
Odbicie jego oblicza drgnęło. Duża, ciepła kropla zburzyła delikatną równowagę, uderzając w gładką powierzchnię wody. Gnutr zacisnął zęby i patrzył na rozchodzące się koncentrycznie kręgi.
Spojrzał na gwiazdy odbijające się w drżącej jeszcze wodzie. Tak jak wtedy, gdy szukał spokoju nad jeziorem Gsss. Tak jak wtedy, gdy wierzył, że jest królem Elfów. Wyszczerzył kły i głośno zawył, a spośród konarów samotnego drzewa zerwało się stado spłoszonych nietoperzy.