13344
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13344 |
Rozszerzenie: |
13344 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13344 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13344 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13344 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Edmund Niziurski
�Fa�szywy trop"
� by Edmund Niziurski 1998 ilustrations by Bohdan Butenko
ISBN 83-87080-68-3
Wydawnictwo Literatura, ��d� 1998
90-731 ��d�, ul. W�lcza�ska 19
teiyfax(0�42)630 23 81
Druk i oprawa: Pabianickie Zak�ady Graficzne SA
Pabianice, ul. P. Skargi 40/42
Zam. 439/1101/98
ru�ynowy Szyrmer sta� po�rodku polany i bawi� si� zegarkiem. Jego wypuk�e oczy za grubymi okularami b��dzi�y z tajemniczym u�miechem po otaczaj�cym ch�opc�w lesie.
- �sma czterna�cie! - mrukn�� wreszcie, chowaj�c zegarek do kieszeni. - Uwaga, za minut� zaczynamy.
Wszyscy wpatrywali si� w niego z nat�eniem.
- Ju�! - Szyrmer podni�s� do g�ry r�k�.
Harcerze rozbiegli si� po polance. By�o �wie�o po deszczu. Ten niezdara J�czyk oczywi�cie od razu si� po�lizn�� i r�bn�� jak d�ugi. Chudy i z�o�liwy Kara�kiewicz zaraz to zauwa�y� i zachichota� szyderczo. J�czyk czerwony ze wstydu poderwa� si� i dopad� ch�opc�w, kt�rzy pospiesznie przepatrywali brzeg lasu. Ka�dy chcia� pierwszy natrafi� na �lad r�owych. Lecz oto w jednym miejscu ju� kto� krzykn�� przera�liwie grubym g�osem:
3EST MSTf
To Kuba Babas zwany pospolicie Biszkoptem. Mo�na go by�o od razu pozna� po tym zachrypni�tym g�osie. Ch�opcy rzucili si� do niego. Babas pokazywa� triumfalnie skrawek czerwonej wst��eczki. Zauwa�y� na ja�owcu. �O... tak by�a zawieszona!" - t�umaczy� podniecony.
Ale w tej samej chwili rozleg�y si� wrzaski po drugiej stronie polanki. To Kara�kiewicz wo�a� ch�opak�w, wymachuj�c kawa�kiem fioletowej bibu�ki nadzianym na kij, jak chor�giewka. Znalaz� t� bibu�k� pod sosn� na mchu. To na pewno ten �lad, o kt�rym m�wi� druh. Wi�c teraz zn�w wszyscy dla odmiany rzucili si� do Ka-ra�kiewicza. Wszyscy, opr�cz J�czyka. J�czyk nie lubi� Kara�kiewicza i wola� zosta� przy Babasie.
Z drugiej grupy nawo�ywano ich:
- Babas, J�czyk! Chod�cie! Mamy �lad r�owych.
- My te� mamy - odkrzykn�li, podnosz�c do g�ry znalezion� wst��eczk�.
Kara�kiewicz podbieg� do nich zaniepokojony.
- Poka�cie!
Ogl�da� podejrzliwie czerwony skrawek.
- Co to jest, do licha. Dwa �lady? To niemo�liwe. Druhu dru�ynowy!
- Druhu dru�ynowy, dwa �lady odkryto. I co teraz? Dru�ynowy Szyrmer czy�ci� chusteczk� okulary.
- Jeden �lad grupa r�owych zrobi�a umy�lnie dla zmylenia was - powiedzia�. - Jest to �lad fa�szywy.
- Tak, ale kt�ry?
Szyrmer u�miechn�� si� zagadkowo.
- A... tego nie mog� wam powiedzie�. Musicie rozwi�za� sami ten problem.
Z przera�liwymi okrzykami: �Hura na r�owych!" rozbiegli si� na dwie strony.
Szyrmer zagwizda�.
- Stop! Jeszcze jedna uwaga. Za du�o robicie ha�asu. Tropienie musi si� odbywa� w absolutnej ciszy. Wszelkie wrzaski s� niedopuszczalne. �adnie by wygl�dali na wojnie zwiadowcy, gdyby tak wrzeszczeli jak wy.
- Tak jest, druhu dru�ynowy! - b�kn�li ch�opcy i ruszyli powt�rnie w stron� lasu. Tym razem w zupe�nej ciszy.
Kara�kiewicz dawa� J�czykowi i Babasowi znaki, �eby szli za jego �ladem, ale oni wzruszyli tylko pogardliwie ramionami. Z jakiej racji jego �lad ma by� akurat tym prawdziwym? Zreszt� tu� obok ja�owca, na kt�rym wisia�a wst��ka, zauwa�yli zaro�ni�t� przez wrzosy i bor�wki, ledwo dostrzegaln� �cie�ynk�. To ich utwierdza�o w przekonaniu, �e s� na dobrym tropie. Dlatego bez namys�u poszli w tym kierunku.
Kiedy si� obejrzeli po raz ostatni, zauwa�yli, �e ura�ony Kara�kiewicz pokazuje im j�zyk i robi tak� min�, jakby m�wi�: �Nie chcecie i�� ze mn�, to nie. Jeszcze zobaczycie, kto mia� racj�".
Ano zobacz�. Ruszyli pospiesznie rozgl�daj�c si� za nast�pnym �ladem. Las by� g�sty, taki, jaki spotykamy w wilgotnych nadmorskich okolicach zachodniego Wybrze�a. Du�e drzewa ros�y wprawdzie rzadko, ale tym bujniej krzewi�o si� podszycie. Czerwone jarz�biny, leszczyny, czarne olsze, je�yny, tworzy�y miejscami nieprzebyt� zapor�. Mokre ga��zie bi�y ich po oczach, czepia�y si� ubrania.
Mieli wra�enie, �e s� pierwszymi od wielu lat lud�mi na tej �cie�ce. Po trzech minutach takiego przedzierania si� przez �d�ungl�" J�czyk mia� wszystkiego dosy� i od razu ogarn�y go zasadnicze w�tpliwo�ci, czy wybrali w�a�ciw� drog�.
Kie
jy tjnm
- S�uchaj, Biszkopt! - odezwa� si� do Babasa - my�lisz, �e r�owi naprawd� mogli i�� t�dy?... Przecie� musieliby zostawi� jakie� �lady na krzakach, nad�amane ga��zki, str�cone li�cie.
- G�upi... - mrukn�� Babas - nie znasz r�owych. To spryciarze. Oni czo�gali si� naumy�lnie do�em, �eby nas zmyli�. O, popatrz... s� �lady. Nie b�j si�, ja mam w�ch.
Rzeczywi�cie, na zaro�ni�tej �cie�ce wida� by�o kilka rozgniecionych bor�wek. J�czyk pomy�la�, �e to m�g� zrobi� niekoniecznie cz�owiek, ale postanowi� zaufa� �w�chowi" Kuby Babasa.
Wkr�tce jednak wyszli na ma�� polank� i �cie�ka zatar�a si� zupe�nie. Stan�li bezradnie.
, PAto?
Ale Kuba by� wci�� dobrej my�li.
- Nie b�d� j�czykiem - mrukn��. - Zamiast kw�ka�, �przeczesz" lepiej te krzaczki. Tu musi by� �lad.
J�czyk jednak straci� jako� zupe�nie przekonanie do tego �ladu. Postanowi� wr�ci� i i�� tropem Kara�kiewicza. Cofn�� si� ju� nawet dwa kroki, gdy wtem wzrok jego pad� na roz�o�ysty, przyp�aszczony do ziemi krzak je�yn i serce zabi�o mu mocno.
- Patrz, Kuba - krzykn�� - znak!
- Poka� - Babas doskoczy� podniecony.
Z kolc�w jednej z ga��zek zwisa�a d�uga na palec, zielona nitka.
- No widzisz - powiedzia� Babas. Rozpromieniony zdj�� nitk� i schowa� do kieszeni bluzy. - M�wi�em ci, �e dobrze idziemy. O, patrz, nawet je�yny podeptali - pokazywa� podniecony. - No, teraz bracie, to ju� nam p�jdzie g�adko. Tylko patrze�, jak Kara�kiewicz do��czy do nas.
- Mo�e zaczekamy na nich - J�czyk zaproponowa� nie�mia�o.
- Jeszcze czego. Mogli i�� od razu z nami - oburzy� si� Kuba i poci�gn�� J�czyka za sob�.
;..i "-J
;.,�
�v�
Las, w kt�rym si� znale�li teraz, by� zupe�nie inny. Szli jakby w�wozem mi�dzy dwoma garbami zadrzewionych wysokimi sosnami wydm. Zamiast krzaczastego podszycia ros�a tu bujna, wysoka trawa.
Trop by� wyra�ny. Przed nimi na tle zielonej p�aszczyzny le�nego runa ci�gn�a si� ciemniejsza smuga mokrej przydeptanej trawy. Zna�, �e przechodzi�o t�dy par� os�b.
Uszli tak mo�e sto metr�w, gdy nagle �lad skr�ci� gwa�townie pod g�r�. Wysoki b�r sko�czy� si� niespodziewanie i ust�pi� miejsca m�odemu mieszanemu laskowi sk�adaj�cemu si� g��wnie z d�b�w, leszczyny i brz�zek.
Tu zn�w zgubili �lad. Dopiero po kilkuminutowych poszukiwaniach Kuba zauwa�y� w jednym miejscu na zwartej �cianie zieleni dziwnie obwis�e ga��zki. Stwierdzili, �e s� nad�amane i to �wie�o, bo jeszcze nie zwi�d�y. Zna�, �e si� kto� t�dy niedawno przedziera�. Ruszyli bez namys�u tym tropem. By� to najci�szy odcinek drogi. Trop jakby umy�lnie prowadzi� przez najwi�ksze g�szcze. Droga by�a i m�cz�ca i przykra. Potykali si� o jakie� stare pniaki, zapadali w jakie� dziury.
4
Najgorsze, �e szli i szli, a ko�ca tego piekielnego lasu I nie by�o wida�. J�czyk chcia� przynajmniej odpocz��, ale Kuba, cho� sam narzeka�, popycha� go bezlito�nie na-prz�d, mami�c nadziej�, �e to si� nied�ugo sko�czy. W poprzednich zawodach tropienie nie trwa�o nigdy d�u�ej ni� p� godziny. Wreszcie po p�godzinnym chyba marszu las zacz�� si� przerzedza�.
- Bo to ju� chyba koniec - mrukn�� Kuba. Zebrali si�y i ruszyli biegiem naprz�d. Byli przekonani,
�e za chwil� ujrz� r�owy proporczyk i ch�opc�w z pierwszego zast�pu.
Istotnie, jakby na potwierdzenie ich przypuszcze� las sko�czy� si� zupe�nie i ujrzeli przed sob� zach�caj�cy zagajnik. Taki ma�y zagajnik oznacza� normalnie kres poszukiwa�. Zwykle na widocznym miejscu powiewa� proporczyk, a obok siedzia� przyboczny z sygna��wk�, �eby obwie�ci� koniec zabawy.
Tym razem jednak czeka�o ich nowe rozczarowanie. Zagajnik by� pusty.
- Co to mo�e znaczy�? - zdenerwowa� si� na dobre Kuba.
J�czyk spojrza� na niego zaniepokojony.
- Ty, Biszkopt, a jak my naprawd� �le poszli�my?
- Jak to, przecie� ca�y czas tropili�my po �ladzie -mrukn�� Kuba. - No, trudno, musimy szuka� dalej.
Pochylili si� nad ziemi�, ale �lad�w nie by�o.
C
\ \ Ul 11*1 / i i" ' ' ' 'f*
I lasu
��, ale
I na-a�czy. �u-rba
Ziemi� zagajnika pokrywa�y twarde mchy albo zesch�e igliwie.
Nagle Kuba zatrzyma� J�czyka:
- Patrz! T�dy szli! - krzykn�� uradowany.
- No, nie widzisz? Paj�czyna zerwana.
- Ech, nie wiadomo kiedy.
- Jak to nie wiadomo?... Teraz, przed chwil�, o patrz, jeszcze paj�k biega...
J�czyk spojrza� ciekawie... Istotnie, zdenerwowany paj�k z bia�ym krzy�em na grzbiecie bieg� po zerwanej sieci, a potem zacz�� spuszcza� si� na �linie ratunkowej" ku ziemi.
Jednocze�nie zdawa�o si� ch�opcom, �e us�yszeli charakterystyczny szelest i trzask suchych ga��zek, jaki powoduje cz�owiek przeciskaj�cy si� przez g�sty zagajnik. Po chwili trzask si� powt�rzy�. J�czyk znieruchomia�.
- S�ysza�e�? - u�cisn�� Babasa za r�k�.
~rr~
patrz,
:ia-iki podajnik. Ba�.
Babas sta� z rozwartymi szeroko ustami.
- S�ysza�em - wyszepta�.
Nie wiadomo dlaczego, zrobi�o im si� jako� nieprzyjemnie. Po prostu zacz�li si� ba�.
Nas�uchiwali jeszcze przez chwil�, ale szelest zamar� i nie powt�rzy� si�. I w og�le ca�y zagajnik wyda� si� martwy. Mo�e si� przes�yszeli.
- No, idziemy? - J�czyk zapyta� niepewnie.
- Idziemy - szepn�� Kuba.
Ale ledwie zrobili krok, w krzakach zn�w co� zaszura-�o. Popatrzyli po sobie... i nagle wszystko zacz�o si� im wydawa� dziwne i niepokoj�ce. Dlaczego tak d�ugo szli? Nie mieli wprawdzie zegarka, ale od d�u�szego czasu burcza�o im ju� solidnie w brzuchach, a ten zegarek nie zawodzi� ich nigdy. By� mo�e dzisiaj troch� si� pospieszy�, ale w ka�dym razie musia�o ju� by� po sz�stej. Bola�y ich �ydki i stopy. Zrobili chyba z pi�� kilometr�w. Niemo�liwe, �eby r�owi zapu�cili si� tak daleko. Zreszt�, gdyby trop by� prawdziwy, to Kara�kiewicz powinien dawno do��czy� si� do nich, do Kuby i J�czyka. Dlaczego nie do��czy�? No i co znaczy� ten szelest? Je�li to mimo wszystko :�owi, dlaczego si� kryj�? Czy�by wci�� jeszcze szli przed nimi? Niemo�liwe. Od dawna powinni czeka� na nich przy proporczyku.
- Zawo�amy do nich - wykrztusi� J�czyk. I
- A... a jak to nie s� oni?... - szepn�� Kuba. } f W�a�nie. J�czykowi te� ta my�l nie dawa�a ju� dawno ^�
spokoju, ale odp�dza� j� uporczywie. No, bo je�li nie oni, ^�t to kto? Komu by si� chcia�o taki kawa� przedziera� przez najgorsz� g�stwin�? Dooko�a rozci�ga�o si� bezludzie. Kolonia harcerska mie�ci�a si� w le�nicz�wce w odleg�o�ci czterech kilometr�w od dawnego PGR �ernowo. A mo�e to w og�le nie by� cz�owiek, tylko jakie� zwierz�... dzik na przyk�ad? Nie, dzik nie m�g� zostawi� zielonej nitki na je�ynach i �ama� ga��zi na wysoko�ci p�tora metra. Wi�c kto?
J�czyka przeszed� nieprzyjemny dreszcz.
- Wr��my lepiej - szepn��. - To na pewno nie by� �lad r�owych.
Babas zawaha� si�.
Swoj� drog� dziwny z niego ch�opak. Nawet teraz jego zdezorientowane i wystraszone oczka �wieci�y ciekawo�ci�. Zwleka� czego�, rozgl�da� si�.
A
- No, chod�, Biszkopt - powt�rzy� J�czyk, poci�gaj�c io niecierpliwie.
- Zaraz... zaraz... tylko... tylko... jeszcze zobacz�, co si� tam rusza�o.
Kuba obliza� spieczone wargi, podci�gn�� spodnie i roz-
li� ostro�nie ga��zie. Po chwili znikn�� w g�stwinie.
Zosta� samemu jeszcze bardziej nieprzyjemnie. J�czyk �� estchn�� zrezygnowany i z wal�cym jak m�ot sercem ru-I za Kub�.
Chyba dobry kwadrans kr��yli tak po ca�ym zagajniku, ale nie natrafili na nic ciekawego czy podejrzanego. Powo-| zacz�o im si� robi� jako� ra�niej na duszy.
- Wiesz co, J�czyk, zdawa�o nam si� chyba - powiedzia� Babas. - Tu nikogo nie ma. Niepotrzebnie nastraszyli�my si�.
- Mo�e tylko zaj�c si� sp�oszy� - zauwa�y� J�czyk.
- Albo lis...
- Trudno, mieli�my pecha. Ka�demu, bracie, si� zdarza. Najgorsze, �e Kara�kiewicz b�dzie si� �mia�. Jakby cz�owiek by� winny. Za �ladem przecie� szli�my. Kto m�g� wiedzie�...
- No... chod�my ju�, chod�my - rzek� zrezygnowany J�czyk.
- Zaraz bracie, tylko musimy znale�� jak�� lepsz� drog�, bo nie my�l� zn�w si� szarpa� po tych krzaczkach.
To m�wi�c, Kuba wyci�gn�� kompas, kt�ry nosi� na sznurku u szyi.
- Najlepiej od razu wali� na po�udnie - orzek� g�o�no. - Tam bracie, jest ta droga... no wiesz... ta co idzie pod lasem, a potem maszerujemy prosto na zach�d i jeste�my w domu.
- No, to jazda - powiedzia� J�czyk. - Tylko szybko. Rzucili si� na prze�aj...
I nagle... To by�o tym bardziej straszne, �e niespodziewane. Gdzie� niedaleko rozleg�y si� trzy og�uszaj�ce strza�y. Jednocze�nie nie dalej jak p� metra od J�czyka pociski �ci�y wierzcho�ek choinki.
Ch�opcy padli odruchowo na ziemi� i raze��Jj&k sparali�owani, nas�uchuj�c. Ale strza�y si� nie powt�rzy�y. Najmniejszy szmer nie zak��ca� ciszy. Ch�opcy patrzyli po sobie z przera�eniem.
Co to by�o? Kto strzela�? Stra� Graniczna... czy jaki� my�liwy... A mo�e przest�pca graniczny? O�mielony cisz�, podejdzie teraz i zat�ucze ich.
Wszystko, co s�yszeli o przest�pcach kryj�cych si� w przygranicznych lasach, stan�o im w jednej chwili przed oczami. My�l ch�opc�w pracowa�a gor�czkowo: -Co robi�? Co robi�? Ucieka�... Tak, ucieka�. Wyrwa� si� st�d za wszelk� cen�.
�atwo powiedzie�, kiedy ze strachu nie mo�na zrobi� najmniejszego ruchu, nawet podnie�� g�owy. Ale r�wnie� i wtedy gdyby mogli si� rusza�, nie ruszyliby si� za nic, wstrzymaliby nawet bicie serca, �eby ich nie zdradzi�o. Ale ono �omota�o jak na z�o�� g�o�no... przera�liwie g�o�no...
Sami nie wiedzieli, jak d�ugo przele�eli w ten spos�b. Mo�e dziesi�� minut, a mo�e p� godziny. Wreszcie J�-czyk nie wytrzyma� d�u�ej i przewr�ci� si� ostro�nie na drugi bok. Suche igliwie zaszele�ci�o, a� go ciarki przesz�y. Nic si� jednak nie sta�o.
Wtedy zacz�li ostro�nie czo�ga� si� naprz�d. Przeczo�-gali si� mo�e dwadzie�cia metr�w i znajdowali si� w�a�nie za wykrotem starego d�bu, gdy wtem do uszu ich dobieg� wyra�ny szelest i jakby szmer g�os�w. Wychylili si� ostro�nie z wykrotu i serca im zamar�y.
Tu� nad sob� poprzez szpar� w ga��ziach ja�owca, za na p� zbutwia�ym pniem ujrzeli dwu ludzi.
Le�eli rozp�aszczeni na mchu i dyszeli g�o�no jak miechy. W r�kach mieli pistolety du�ego kalibru. Raz po raz niespokojnie unosili g�owy i rozgl�dali si� dooko�a, ale gdzie� ponad g�owami ch�opc�w. Nie przysz�o im wida� do $owy, �e kto� si� mo�e czai� dos�ownie o dwa metry od nich.
Ch�opcy zastygli w bezruchu. Bali si�, �e najl�ejszy szelest mo�e ich zdradzi�... Z szeroko otwartymi oczyma przygl�dali si� nieznajomym.
�To oni... - pomy�leli od razu - to oni przedzierali si� przez zaro�la, to oni strzelali".
Byli to m�odzi m�czy�ni, lat oko�o trzydziestu. Jeden z nich chudy i �ysawy blondyn w okularach, z wypchan� teczk� w lewej r�ce, ubrany w samodzia�ow� marynark� w zielon� krat�, przypomina�by skromnego urz�dnika na wczasach, gdyby nie to, �e w drugiej �apie zaciska� pot�ny pistolet. Ch�opcy pomy�leli od razu o tej we�nianej nitce, kt�r� znale�li... Tak, to na pewno z marynarki tego typa.
Drugi z m�czyzn, muskularny brunet, podobny by� raczej do turysty. Mia� br�zow�, welwetow� wiatr�wk�, wycieczkowe wibramy na nogach, a na ramionach plecak. Obok niego le�a� pod�u�ny pakunek �ci�gni�ty rzemieniami.
'ifin
Ch�opcy zastanawiali si�, kim s� te typy. Dlaczego przedzierali si� przez najwi�ksze zaro�la? Dlaczego strzelali? Dlaczego s� tacy wystraszeni?
- Nie, musia�o ci si� zdawa�... - us�yszeli wyra�ny szept. - Nic nie s�ycha�.
- Tak, to pewnie zaj�c - odpar� ten �ysy.
- No i po co strzela�e�, idioto? - sykn�� z w�ciek�o�ci� Czarny.
- By�bym przysi�g�, �e widzia�em zielone mundury.
- Cz�owieku, zastan�w si�, gdyby to byli oni, odpowiedzieliby ogniem.
- Chyba, �e ich uziemi�em za pierwszym zamachem.
Ch�opc�w przeszed� dreszcz. Tak, teraz nie mieli ju� �adnej w�tpliwo�ci, �e to s� przest�pcy. Bandyci jacy�, a mo�e... a mo�e prawdziwi szpiedzy.
- No to id�, sprawd� - rzek� do �ysego Czarny.
- �artujesz chyba - wzdrygn�� si� �ysy.
- No m�wi�, id�. Zostaw tylko landryny na wszelki wypadek.
- Nie mam ju� landryn.
- Jak to, nie masz?
- No... jak si� wy�oni�o to... to niebezpiecze�stwo, pozby�em si�... tego pude�ka.
- Co takiego?...
- Rzuci�em je... �eby nie znale�li przy nas.
- W krzaki... - pokaza� r�k� za siebie.
- Ty tch�rzu!... Id� natychmiast szuka�. I nie wracaj mi bez pude�ka. No, podno� si�, mamucie. - Czarny szturchn�� go pistoletem.
- Nie... nie... - �ysy jeszcze bardziej przyp�aszczy� si� do mchu. Na jego �ysinie pojawi�y si� b�yszcz�ce krople potu. - To zasadzka... nie wolno nam si� rusza�... oni tam s� - be�kota�.
- Ty bohaterze, wysiad�e� ju� zupe�nie - mrukn�� Czarny z pogard�, wsta� i ruszy� w krzaki.
Po chwili wr�ci� nios�c z sob� kolorowe b�yszcz�ce blaszane pude�ko i... niebiesk�, harcersk� chust�. By� bardzo zdenerwowany.
Ch�opcy spojrzeli po sobie przera�eni. Dopiero teraz Babas zauwa�y�, �e J�czyk nie ma na szyi chusty. Musia�a zosta� na krzakach, gdy przedzierali si� przez zaro�la.
- Co to? - wyszepta� �ysy.
- Nie widzisz, chustka harcerska.
- Wi�c jednak szli za nami...
- Tak, to do nich strzela�e�.
- Oni musz� tu gdzie� by�... - zaniepokoi� si� �ysy.
- W�tpi�. Na pewno po tych strza�ach uciekli, gdzie pieprz ro�nie. Chod�, nie mamy czasu. Te twoje fatalne strza�y. Zaraz tu mo�e przyj�� patrol.
fonowyt.
Na twar kiej ulgi.
Ch�opi ce.
- Szpieg
czyk.
Babas sk
- S�uch
- Co
- Spr
- Daj AleBi Wtei
'rTrtu
- Nie... nie... - zn�w spoci� si� �ysy - musisz zobaczy�... upewni� si�... mog� nas �ledzi�... Musisz zbada� dok�adnie teraz krzak po krzaku.
Czarny zasapa� zdenerwowany, ale ruszy� z powrotem w las. Ch�opcy skulili si� za krzakami ja�owca. Ale cho� serca �omota�y im ze strachu, nie spuszczali �ysego z oczu.
Typ otworzy� pude�ko, wysypa� na r�ce gar�� landryn, a potem wyj�� z pude�ka kilka male�kich kaset magnetofonowych i magnetowidowych...
Na twarzy pojawi� mu si� u�miech zadowolenia i g��bokiej ulgi.
Ch�opcy spojrzeli po sobie i u�cisn�li si� mocno za r�ce.
- Szpieg... - szepn�� do samego ucha Babasowi J�-czyk.
Babas skin�� g�ow� i szepn��:
- S�uchaj ja mam w kieszeni straszak.
- Co chcesz zrobi�? - przestraszy� si� J�czyk.
- Spr�buj� mu...
- Daj spok�j...
Ale Babas ju� wyci�gn�� straszak.
W tej samej chwili rozleg� si� za nimi ostry g�os:
V
'
'J
To Czarny doskoczy� do nich z wyci�gni�t� broni�. �e te� si� tak mogli zagapi�... Nie... nic by im nie pomog�o. Nie mogli si� przecie� ruszy�. Najmniejszy ruch zdradzi�by ich obecno��. Czarny i tak w ko�cu by ich odnalaz�.
�ysy na widok ch�opc�w oniemia� w pierwszej chwili, a potem z w�ciek�o�ci� dopad� do J�czyka i chwyci� go za ko�nierz.
- Jest tam jeszcze kto? - zadysza�, potr�caj�c gwa�townie ch�opc�w. - M�w zaraz, jest tam jeszcze kto?
- Nie... nie ma nikogo - wykrztusi� przera�ony J�-czyk.
- Czy to wy szli�cie za nami od godziny?
- Chy... chyba... - wyj�ka� Babas.
- Wiecie, kto my jeste�my?
- Nie... jak myd�o kocham, nie! - zapewnia� gor�czkowo Babas.
- Nie k�am, bo ci nos rozkwasz�. Odpowiadaj! M�w prawd�, za kogo nas uwa�asz. No?...
- Nie o�mieszaj si� - mrukn�� ten drugi w wiatr�wce. - Jasne, �e ci� nie uwa�aj� za anio�a. To jest zreszt� zupe�nie oboj�tne, za kogo nas uwa�aj�...
Ale �ysy nie zwraca� na niego uwagi... Spocony, z rozbieganymi nerwowo oczyma indagowa� dalej ch�opca.
- Dlaczego szli�cie za nami krok w krok?
to hfl
-
ny. dzJ
ITLc
�eby szul t�w.
*-!
zbh zdui
- My... my nie chcieli�my - wykrztusi� J�czyk.
- My my�leli�my... - szepn�� Babas.
- My�leli�my...
- My�leli�my, �e to r�owi - doda� Babas.
- Co za r�owi? - zmarszczy� brwi �ysy.
- No... r�owi.
- Tylko bez g�upich �art�w.
�ysy zamierzy� si� pi�ci�, ale Czarny powstrzyma� go.
- Czego si� z�o�cisz na ch�opak�w? Nie rozumiesz, �e to harcerze? Bawili si� w podchody albo w tropienie. Nie zgad�em, ch�opaki?
- Tak jest, prosz� pana...
- Co za pech! - wycedzi� przez zaci�ni�te z�by �ysy.
- Pech jak pech, ale g�upota. Oczywi�cie z twojej strony... �eby tak si� zb�a�ni�... - zasapa� Czarny.
- Zamknij si� - przerwa� mu �ysy. - Kto m�g� wiedzie�, �e takie �ebki mog� si� p�ta� w tej okolicy. Zreszt� maj� zielone mundury... to mnie zmyli�o.
- Nie skrzecz, zabanda�uj lepiej dzioby tym ptaszkom, �eby nie przysz�a im ochota popisywa� si� g�osem. Ob-szukaj, czy nie maj� przy sobie jakich� ostrych przedmiot�w, kt�rymi nie wolno bawi� si� dzieciom.
�ysy zacz�� obmacywa� ch�opc�w. Wyci�gn�� scyzoryk z bluzy J�czyka, a z kieszeni Babasa straszak. Ogl�da� go zdumiony.
- POP�TR2
- Nie, to tylko zabawka na �lepe naboje do straszenia wr�bli - rzek� Czarny.
Sprawdzi� magazynek, a widz�c, �e jest pusty, zwr�ci� Babasowi. Potem jednak co� nagle przysz�o mu na my�l.
- Chod� no tu, ch�opcze! - powiedzia�. - Chod� tu, ch�opcze, z tym straszakiem. S�uchaj, �ysy, mam pomys�... Po�o�� na drodze ten straszak i chust�. To za�atwi spraw� tych twoich g�upich demaskuj�cych strza��w. Stra� b�dzie my�la�a, �e to harcerze strzelali.
- A potem? - zapyta� �ysy.
Czarny pochyli� si� do ucha �ysego i szepta� mu co� przez chwil�...
Ch�opcy zdr�twieli... A wi�c na dodatek ich chusta i straszak maj� pos�u�y� do oszukania Stra�y.
Co za perfidny pomys�... Co robi�? Spojrzeli na siebie bezradni.
To czyi
szedi
To trwa�o ledwie sekund�. Babas otrz�sn�� si� nagle...
- Daj t� zielon� nitk�! - szepn�� gor�czkowo do J�czyka.
- Po co?
- Daj.' - sykn�� Babas i wyszarpn�� J�czykowi z r�k nitk�. Zerwa� z d�bczaka zielony li��, zawin�� w niego nitk� i kryj�c si� za jego plecami, �eby szpiedzy nie widzieli, wsun�� li�� z nitk� do magazynku straszaka.
J�czyk przygl�da� mu si� oniemia�y. Nic nie rozumia�.
- No, daj no, braciszku, t� zabawk�. - Czarny podszed� do Babasa i zabra� mu straszak.
- Do zobaczenia za pi�� minut, bohaterowie! - pomacha� mu szyderczo niebiesk� chust� J�czyka i oddali� si� szybko w stron� drogi.
�ysy tymczasem skr�powa� ch�opcom r�ce, a w pasie przewi�za� ich link�. Drugi koniec sznura trzyma� w d�oni, �eby mu nie uciekli.
W stra�nicy Stra�y Granicznej patrol sk�ada� dow�dcy, podporucznikowi Gro�niakowi, meldunek o strza�ach i znalezieniu straszaka oraz niebieskiej chusty harcerskiej na drodze le�nej.
- Zn�w ch�opcy z kolonii, poruczniku - zako�czyli skwaszeni.
- Tak, zn�w ci ch�opcy z kolonii - westchn�� porucznik.
Podporucznik mia� w og�le do�� ch�opc�w i pomy�la�, �e dr�czy go szczeg�lny pech. �eby cho� raz unieszkodliwi� prawdziwego przest�pc�! W tej przekl�tej dziurze nie ma przest�pc�w granicznych i podporucznik Gro�niak nigdy nie wyka�e swoich nadzwyczajnych talent�w... i nie odznaczy si� bohaterskim czynem, do kt�rego t�skni�o jego �o�nierskie, ofiarne serce.
Podporucznik odprawi� �o�nierza i pomy�la�, �e trzeba b�dzie pojecha� z tym straszakiem na koloni� i stanowczo przem�wi� do s�uchu wychowawcom i ch�opcom, �eby wreszcie zrozumieli, �e strzelanie i urz�dzanie podchod�w w pasie granicznym to skandal.
A w og�le podporucznik Gro�niak postanowi� sobie, �e w najbli�szym czasie zwr�ci si� do odpowiednich w�adz, �eby na przysz�o�� nie organizowano �adnych kolonii ani oboz�w w pobli�u stra�nicy i w og�le w strefie granicznej. A je�li b�d� jakie� opory i w�tpliwo�ci, z�o�y ten straszak jako corpus delicti, czyli dow�d przest�pstwa.
Podporucznik Gro�niak westchn�� ci�ko... Pomy�la�, �e nie b�dzie go m�g� za��czy� jako corpus delicti odpowiednim w�adzom, lecz b�dzie musia� zwr�ci� ch�opcu... gdy� mog�yby by� skargi, �e zabiera dzieciom zabawki... i tego by jeszcze brakowa�o. Odda wi�c jeszcze dzi� ten straszak, ale przed tym wyjmie z magazynka reszt� na-boi, pozbawi go zdolno�ci huku i straszenia.
ni st przy
Wysun�� wi�c magazynek, ale ku swojemu zdziwieniu stwierdzi�, �e nie by�o ani jednego naboju. Znajdowa� si� tam zwini�ty li�� d�bu a w nim zielona nitka.
- Co za diabe�? - mrukn�� podporucznik Gro�niak.
Wzi�� nitk� w palce i ogl�da� j� ze zdumieniem.
Potem machn�� r�k�, wrzuci� straszak do szuflady biurka i pr�bowa� wzi�� si� do za�atwienia sprawy mundurowej, ale zielona nitka nie dawa�a mu spokoju. Od�o�y� wi�c sprawy mundurowe, wyj�� straszak z szuflady i zn�w obejrza� nitk�. Przysz�o mu do g�owy, �e w�a�ciwie to dosy� dziwna historia z t� nitk� i nie namy�laj�c si� d�u�ej kaza� zbudzi� sier�anta Pieczab�. Pieczaba mia� dwie ubieg�e noce pod rz�d s�u�b� i zjawi� si� w pi�amo-wej kurtce, zaspany i ziewaj�cy przera�liwie od ucha do ucha.
Jego oczka by�y jeszcze mniejsze ni� zwykle i prawie niewidoczne pod napuch�ymi powiekami. Chwiej�c si�, stan�� przed podporucznikiem i usi�owa� bezskutecznie przybra� postaw� s�u�bow�, zasadnicz�.
Podporucznik spojrza� na niego z trosk�. Odk�d zachorowa� drugi sier�ant Kozu�, Pieczaba ustawicznie by� na nogach, mia� za niego nocn� s�u�b� i nie spa� po kilka nocy z rz�du.
Ch�op mia� �elazne zdrowie i jako� si� trzyma�, tylko jego oczka robi�y si� coraz mniejsze.
Tym razem bezsenno�� jednak musia�a zm�c go wreszcie, bo wygl�da� tak �a�o�nie, �e podporucznik zw�tpi� w jego przytomno�� i zdolno�� do rozwa�a� natury sztabowej.
- Pieczaba, czy jeste�cie na chodzie? - zapyta�.
- Nie... Niezupe�nie, panie poruczniku. Wydaje mi si�, �e p�ywam - Pieczaba usi�owa� za pomoc� r�k otworzy� sobie oko.
Podporucznikowi zrobi�o si� przykro, �e obudzi� Piecza-b�, ale poza Pieczaba nie by�o w stra�nicy do�wiadczonego podoficera, wi�c powiedzia�:
- Musicie by� na chodzie, Pieczaba. Oczekuj� od was dzisiaj b�yskotliwo�ci umys�u.
- Tak jest. Rozkaz! - trzasn�� obcasami Pieczaba, po czym chwiejnym krokiem wyszed� na podw�rze i kaza� s�u�bowemu wyla� sobie na g�ow� wiadro wody, a potem drugie, trzecie, a� do skutku.
Wreszcie po dokonaniu tych rozpaczliwych zabieg�w stawi� si� z powrotem u podporucznika, ociekaj�cy wod� i �a�osny, ale za to jego oczka b�yszcza�y o wiele ja�niej i powi�kszy�y si� do rozmiaru dziesi�ciogrosz�wek, co by�o do�� du�ym osi�gni�ciem u sier�anta Pieczaby.
- Siadajcie, Pieczaba - powiedzia� podporucznik Gro-�niak i bez s�owa pokaza� sier�antowi straszak.
Podporucznik opowiedzia� o ca�ej historii ze strza�ami. Sier�ant obejrza� straszak fachowo i sprawdzi� magazynek.
- Pusty - powiedzia�.
- Nie by� pusty - rzek� podporucznik. - To w nim znalaz�em - pokaza� zielon� nitk� i li�� d�bowy.
- �artujecie, poruczniku.
- Nie... m�wi� powa�nie. W magazynku by�a ta nitka zawini�ta w li��.
- Dziwne - powiedzia� sier�ant odk�adaj�c straszak i nitk�.
- Mnie te� wyda�o si� dziwne - rzek� podporucznik -dlatego was obudzi�em. Ciekaw jestem, co o tym my�licie.
Sier�ant obj�� r�kami �upi�c� go z niewyspania g�ow� i zatopi� swoje bystre oczka w le��cej na stole zabawce.
- Pozw�lcie si� skupi�, poruczniku.
- Dobrze, tylko na mi�o�� bosk� skupiajcie si� szybko, sier�ancie.
Sier�ant przez chwil� walczy� z senno�ci�, wreszcie zdo�a� si� przem�c i powiedzia�:
- Przede wszystkim jedna rzecz wydaje si� dziwna: w jaki spos�b oddano strza�y, skoro by� zapchany magazynek...
nic �
dobra nitka
chlc
Chyb bior� OiM
dan:
- To prawda... straszak nie m�g�by strzela�, gdyby mia� w magazynku takie �mieci - rzek� podporucznik -chyba... chyba, �e... ale potem pomy�la�em sobie, �e ch�opiec w�o�y� t� nitk� ju� po strzelaniu.
- Po co by k�ad�?
- W�a�nie to jest pytanie. Poza tym, zauwa�cie sier�ancie, co to za nitka. O ile si� nie myl�, nikt w okolicy nie nosi marynarki ani ubrania ani czapki utkanych z takich nici. Ani w stra�nicy, ani w obozie...
- Z pewno�ci� nikt nie nosi - rzek� sier�ant. - Znam dobrze wszystkich w okolicy. Na pewno nikt nie nosi... Ta nitka pochodzi od kogo� obcego.
- Wi�c w takim razie sk�d si� wzi�a w posiadaniu ch�opca?
- M�g� j� znale��.
- M�g� j� znale��, ale po co by pcha� do magazynka? Chyba, �e to by� nienormalny ch�opiec. Ale na ob�z nie bior� nienormalnych ch�opc�w - odpar� porucznik. -O ile si� nie myl�, s� oni przed wyjazdem szczeg�owo badani przez lekarzy.
- Tak, oczywi�cie, �e tak, a zatem, nie m�g� to by� ch�opiec nienormalny - rzek� sier�ant, pocieraj�c si� w ostrzy�on� na je�a g�ow�. - Pozostaje wi�c tylko jedno wyja�nienie. Ch�opiec �w wepchn�� t� nitk� naumy�lnie...
- Ale po co?
- Pozw�lcie mi si� skupi� - rzek� sier�ant, kontynuuj�c masa� czaszki.
Podporucznik pohamowa� si� wi�c i pozwoli� si� skupi� sier�antowi.
Sier�ant Pieczaba przez chwil� jeszcze uprawia� masa� czaszki, po czym powiedzia�:
- Widz� jedno bardzo pon�tne rozwi�zanie. Ch�opiec nie zgubi� straszaka, ale umy�lnie go upu�ci� razem z chust�, �eby zostawi� �lad i zwr�ci� nasz� uwag�.
- �lad?
- A ta nitka i ten li�� co� znacz�... Mo�e chcia� nam przekaza� jak�� wiadomo��.
- Co wy bredzicie, sier�ancie... Sier�ant przetar� oczy.
- Mo�e bredz� - rzek� - ale mo�e nie... Przypu��my, �e ch�opiec wpad� na jaki� trop...
- Trop? Czyj?
- No, przest�pc�w. Ta nitka... ona daje du�o do my�le-
/r.
- Przest�pc�w? Co wy?! - zdenerwowa� si� podporucznik. - Nie, dajcie spok�j. Nieprzytomni chyba wci�� jeszcze jeste�cie... Za��my nawet, �e tak by�o, to po jakie licho te wszystkie dziwaczne kombinacje? Przecie� m�g� przyj�� na stra�nic� i powiedzie� co i jak.
SU9
- Mo�e nie m�g�.
- Jak to?
- Mo�e by� w r�kach przest�pc�w... a te strza�y to by�y strza�y nie jego, ale... do niego.
Podporucznik zblad� i zerwa� si� z krzes�a.
- Tak, to mo�liwe - wykrztusi�.
- Zdaje si� tak�e - rzek� sier�ant - �e wiem, gdzie znale�� trop przest�pc�w.
- Wiecie?
- Ten li�� d�bowy...
- Prawda. D�by u nas rosn� tylko w kwadracie KS! -wykrzykn�� podporucznik. - A zatem alarm. Nie mamy ani chwili do stracenia. Zarz�dzamy alarm, sier�ancie. Macie jeszcze jakie� pytania?
- Tak jest!
- S�ucham?
- Czy mog� ziewn��, poruczniku?
- Co takiego?... Ale� tak, drogi sier�ancie.
Ale Pieczaba nie ziewn��. Nim si� porucznik zorientowa�, poczciwy sier�ant ju� spa�.
: .
M
Czarny zziajany wpad� na polan�, gdzie czeka� go �ysy z je�cami.
- No, to wszystko za�atwione - powiedzia� zadyszany. - Ruszamy.
Szli przez najdziksz� cz�� lasu. I nie by� to przypadek. Szpiedzy umy�lnie wybrali t� drog�. Czuli si� tu bezpieczni. Ch�opcy z ponurymi minami obserwowali ich, jak �mia�o i zr�cznie poruszaj� si� w g�stych zaro�lach.
Co robi�? - my�leli zaniepokojeni. - Je�li p�jdzie dalej w tym tempie, akcja Stra�y Granicznej mo�e by� sp�niona. Za par� minut przest�pcy ukryj� si� w starych wrakach na brzegu. Zaraz potem b�dzie wiecz�r, noc i kto ich tam znajdzie? A gdy tylko si� �ciemni, do brzegu ze statku zakotwiczonego na p�yci�nie dobije cicha ��d�, zabierze drani i... ��egnaj kochana ojczyzno..."
Ch�opcy przygry�li spieczone wargi. Wymienili gor�czkowe spojrzenia. Co� trzeba robi�. Za nic na �wiecie nie mo�na do tego dopu�ci�. Trzeba natychmiast przyst�pi� do akcji.
- Prosz� pana, niech pan stanie. - J�czyk usi�owa� zatrzyma� Czarnego. - Niech pan stanie...
- Czego chcesz?
- S�ysza�em tr�bk�. O, niech pan pos�ucha... znowu si� odezwa�a, to pewnie tr�bka le�niczego.
Czarny nie stan�� wprawdzie, ale zwolni� kroku i wida� by�o, �e nas�uchuje.
- Nic nie s�ysz�. Nie, musia�e� si� przes�ysze�. �ysy, s�ysza�e� co�?
- Chyba nic.
Zn�w przyspieszyli kroku.
J�czyk spojrza� rozpaczliwie na Babasa. Teraz z kolei Babas spr�bowa� swojego zagrania.
- Pan wie, �e nad morzem od wczoraj s� manewry? -powiedzia� ni st�d, ni zow�d do �ysego.
�ysy nie odezwa� si�.
- Specjalna akcja... jak kocham my� nogi, prosz� pana. �wiczenia wojsk powietrzno-desantowych. Wczoraj widzia�em jednego faceta w berecie bordo zaczajonego w krzakach. Komandosi, znaczy si�...
�ysy otar� nieznacznie czo�o.
- ��esz - powiedzia�. - To niemo�liwe.
Gi
mc
z
Ale zacz�� si� pilnie rozgl�da�...
- Pewnie, �e ��e - wtr�ci� J�czyk. - Niech pan go nie s�ucha, to nie �adne �wiczenia, tylko specjalna akcja kombinowanej brygady komandos�w.
- Co takiego? - �ysy zn�w otar� czo�o. Widocznie poci� si� nerwowo.
- Kombinowana brygada komandos�w... Ja my�l�, �e to w zwi�zku z tym, co tydzie� temu m�wili nam na obozie. Tydzie� temu by�o zebranie na kolonii i podporucznik Gro�niak ze Stra�y Granicznej m�wi�, �e teraz maj� ostre pogotowie i �e na brzegu chodz� bez przerwy patrole, co p� minuty... i �eby�my im pomagali. Ale�my �adnie pomogli, co? Jak pan my�li, czyjes\\Yia&2\^\L^\Yaimm z panami, to b�d� nas s�dzi�?
�ysy uda�, �e nie s�yszy, ale otar� czo�o z potu.
- Najgorsze to by by�o, gdyby zacz�li strzela� zza krzak�w, znienacka... Jakby tak wypadli znienacka, to pan si� podda, prawda i nie b�dzie trzaska�, bo oni by nas chyba wszystkich wytrzaskali.
Czarny j�kn��.
- Nie mog� tego s�ucha�... Zamknij tego maniaka powiedzia� do �ysego.
�ysy otar� szyj� z potu i zagrozi� Babasowi:
- Czy jakbym zobaczy� komandosa to te� mam milcze�?
- O rany! - j�kn�� Czarny.
- No wi�c jak, czy mam wtedy milcze�, czy nie? - dopytywa� si� Babas.
�ysy zasapa�, ale opanowa� si� i powiedzia�:
- Nie, wtedy masz oczywi�cie m�wi�, ale tylko wtedy. Uszli w ciszy mo�e minut�.
Nagle Babas sykn��:
- Stra�!...
Czarny i �ysy drgn�li. Zatrzymali si�.
- Gdzie?
- Tam, w z�otych d�bczakach... gdzie s� te wielkie paprocie.
- Bujasz.
- Jak kocham my� nogi, prosz� pana, naprawd� widzia�em... O zn�w si� poruszy�...
o o
ws*
J�czyk zdumiony wytrzeszczy� oczy. Serce bi�o mu mocno. Nie, wzrok go nie myli�, za paprociami naprawd� co� si� poruszy�o. Czarny i �ysy te� musieli co� zauwa�y�, bo jak na komend� przypadli do ziemi, rozgl�daj�c si� po okolicznych zaro�lach odbezpieczyli bro�.
J�czyk te� przypad� do ziemi, ale zrobi� to w ten spos�b, �eby si� znale�� ko�o Babasa.
Przywarli jeden do drugiego udaj�c, �e tul� si� do siebie ze strachu. W krzakach z drugiej strony zn�w si� co� poruszy�o.
- Widzia�e�? - szepn�� Czarny do �ysego.
- Tak... otaczaj� nas... - �ysy otar� czo�o chusteczk�. Babas mrugn�� okiem i tr�ci� ramieniem J�czyka.
- Ale co, tym razem dali si� naci��.
- My�lisz... my�lisz, �e to mo�e tylko dziki?... - J�czyk mia� pewne w�tpliwo�ci.
- NO, PRZECIE� TO MACIORA 2 MA�YMI TAM
TERAZ DO ROBOTY, KIESZENI MAM ST�VClOiME LUSTERKO,
ROZUMIESZ.,.
3
M/f
Ku
# �
t
I'.1/ V
Przysun�� si� jeszcze bli�ej do J�czyka. J�czyk wydosta� mu z kieszeni w bluzie st�uczone lusterko. Kto by pomy�la�, �e st�uczone lusterko tak im si� przyda. Ostra kraw�d� szk�a �atwo przeci�a wi�zy. Po minucie obaj mieli uwolnione r�ce. Posz�oby im jeszcze szybciej, ale bali si� poprzecina� sobie r�ce i tak szk�o zadrasn�o ich w kilku miejscach.
- Trzymaj r�ce z ty�u, �eby nie zauwa�yli - powiedzia� do J�czyka Babas.
J�czyk chcia� tak�e za jednym zamachem poprzecina� p�tle na biodrach i uwolni� si� ca�kowicie, ale Babas go powstrzyma�.
- Jeszcze nie teraz. Czekajmy na dogodny moment. Czarny bezszelestnie podczo�ga� si� do k�py d�bcza-
k�w. Wkr�tce znik� za g�stymi li��mi.
Ch�opcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. �ysy zapatrzony w miejsce, gdzie znikn�� Czarny, nie zwraca� na nich �adnej uwagi. Ch�opcy pomagaj�c sobie nawzajem rozwi�zali reszt� kr�puj�cych ich sznur�w.
Babas zacz�� rozgl�da� si� za jak�� broni�... ale w pobli�u nie by�o niczego, co mo�na by by�o u�y� jako bro�. Uwag� jego zwr�ci�y tylko osty rosn�ce wok� �ci�tego pniaka, o p� metra od miejsca, w kt�rym le�eli. Wtedy kawa�ek lusterka raz jeszcze wykaza� sw� przydatno��. Za jego pomoc� nie zwa�aj�c na k�ucie kolc�w Babas uci�� ostro�nie dwa najwi�ksze osty. Jeden wr�czy� J�-czykowi, drugi zatrzyma� przy sobie.
let im
gr-
- Ja go trzepn� po �apie, a ty chwy� od razu za pistolet - urwa�, bo nagle zauwa�y�, �e �ysy przypatruje si� im uwa�nie.
Co� w wygl�dzie ch�opc�w musia�o si� wyda� typowi podejrzane, a mo�e nawet zauwa�y�, �e nie s� ju� skr�powani, bo sykn��.
- A to co znaczy?
- To! - wrzasn�� przera�liwie Babas i z ca�ej si�y smagn�� go po r�ce.
Cios by� niespodziewany. �ysy wyda� okrzyk b�lu, pistolet wypad� mu z r�ki, jednocze�nie hukn�� strza�. �ysy musia� mimo woli nacisn�� spust pistoletu, zanim wypu�ci� go z d�oni. Wprawdzie nikt nie zosta� trafiony, ale buk przerazi! na chwil� wszystkich. Na szcz�cie J�czyk oprzytomnia� pierwszy. Na u�amek sekundy przed �ysym porwa� bro� i skierowa� w jego stron�.
- R�ce do g�ry! - krzykn�� cofaj�c si� szybko. Ale typ ani my�la� s�ucha�. Odzyska� ju� zimn� krew i zapanowa� nad strachem. Zerwa� si� na nogi i skoczy� w kierunku J�czyka. J�czyk chcia� strzela�, ale iglica broni stukn�a g�ucho. W pistolecie nie by�o ju� kul. By�oby krucho w J�czykiem, na szcz�cie nie straci� refleksu, b�yskawicznie zorientowa� si�, �e ma przecie� w drugiej r�ce oset i ci�� nim prosto w twarz napastnika raz i drugi i trzeci.
�ysy j�kn�� przera�liwie... zakry� oczy r�kami... o�lepiony potkn�� si� o wystaj�cy korze� sosny i run�� jak d�ugi na igliwie.
ii i
J�czyk da� susa w zaro�la... W chwil� p�niej us�ysza� tupot wielu n�g i do��czy� do niego zziajany Babas. Patrzy� przestraszony w stron� zaro�li.
- Co si� sta�o? Czarny ci� goni�?
Ale Babas nie zd��y� nawet odpowiedzie�. W tej samej chwili bowiem rozleg�o si� przera�aj�co grube, w�ciek�e chrz�kanie... i oczom ch�opc�w przedstawi� si� niezwyk�y widok.
Z m�odnika d�bowego wybieg� na polan� wielkimi susami Czarny, za nim wyskoczy�a olbrzymia czarna maciora.
Czy to strza� niespodziewany j� sp�oszy� i rozjuszy�, czy te� nie spodoba� jej si� Czarny penetruj�cy zaro�la, do��, �e teraz rozsierdzona sadzi�a za nim pot�nymi susami z ryjem przy ziemi, obna�aj�c z�owrogo bia�e zakrzywione k�y, a za ni� skaka�o z niesamowitym kwikiem dziesi�� pasiastych warchlak�w.
Ch�opcy u�cisn�li sobie r�ce. Wiedzieli, �e rozdra�niona maciora w obronie swoich warchlak�w staje si� jeszcze gro�niejsza od rannego ody�ca. Czarny ucieka� jakby mia� motor w nogach i by�by mo�e zd��y� dopa�� do najbli�szego drzewa i schroni� si� na nim, ale na jego drodze stan�� �ysy.
W�a�nie niespodziewanie podni�s� si� na czworakach z ziemi mrugaj�c poparzonymi powiekami i Czarny wpad� z ca�ym impetem na niego. Przewr�cili si� obaj. Czarny zerwa� si� wprawdzie natychmiast, ale �ysy, nie zdaj�c sobie sprawy z niebezpiecze�stwa, uchwyci� go mocno r�kami i j�cz�c nie chcia� pu�ci�.
- Pok�uli mnie... �obuzy... pok�uli mnie... Rety!...
- Puszczaj idioto! - krzykn�� Czarny. - Nie widzisz, �e dziki nas obskoczy�y...
Ale by�o ju� za p�no. Maciora dopad�a do niego. Przez moment zdawa�o si�, �e cios jest �miertelny, ale Czarnego uratowa� pakunek w zielonym pokrowcu. K�y maciory zatrzyma�y si� na tym pakunku.
Czarny widz�c, �e nie ma innego wyj�cia wypali� w �eb dzika. Na odg�os strza�u ch�opcy nie zwlekali d�u�ej i co si� w nogach pognali w kierunku drogi.
n
Nie przebiegli nawet stu metr�w, kiedy us�yszeli ujadanie ps�w.
- To psy s�u�bowe - powiedzia� Babas.
- Patrol Stra�y - zadysza� J�czyk.
- Gotowe nas wyw�szy�.
- Nie mam ochoty da� si� szarpa�.
- Mo�e... mo�e na wszelki wypadek weszliby�my na drzewo - zaproponowa� J�czyk i nie zwlekaj�c zacz�� wdrapywa� si� na najbli�szy d�b... Babas poszed� za jego przyk�adem.
Ledwie znale�li si� na ga��zi, na polan� wpadli dwaj �o�nierze z psami na smyczach. Psy dopad�y do drzewa i ujadaj�c, pocz�y bezskutecznie podskakiwa� do g�ry. - Mamy ich! Tu s�! - zawo�a� pierwszy z �o�nierzy, a drugi da� sygna� gwizdkiem. Wkr�tce rozleg� si� t�tent kopyt i na polan� wjecha�o dwu je�d�c�w. Jednym z nich by� podporucznik Gro�niak, a drugim s�aniaj�cy si� na koniu, ale przecie� jad�cy dzielnie znakomity sier�ant Pieczaba, od trzech dni bohatersko walcz�cy z senno�ci�.
- Do stu par �ysych diab��w! - zakl�� podporucznik. - Do stu fur �ysych diab��w, nikogo tu nie widz�!... Gdzie s� ci szpiedzy?
- Tam, na drzewie - odparli stra�nicy. Podporucznik zdziwi� si� nieco, ale pop�dzi� do drzewa.
Spojrza� w g�r� i poczu�, �e robi mu si� s�abo. Na drzewie zobaczy� dwu wyp�osz�w.
- Oszalej� chyba! - j�kn��. - Ci�gle ci ch�opcy w kr�tkich majtkach!
A zwracaj�c si� do delikwent�w zasapa� t�umi�c gniew:
- A wi�c to wy?
- Tak, to my - odpowiedzieli pogodnie, nie zdaj�c sobie sprawy z furii podporucznika.
Chcieli od razu wyja�ni� wszystko, ale nagle ogarn�o ich straszne onie�mielenie. To dziwne, bo przecie� byli odwa�ni wobec wroga, a teraz... teraz ca�a �mia�o�� ich opu�ci�a. Mo�e dlatego, �e zobaczyli wisielcz� min� podporucznika Gro�niaka, a mo�e w og�le si� przestraszyli, �e za bardzo narozrabiali. B�d� co b�d� ok�amali za pierwszym razem stra�nik�w - co tu du�o gada�. Ze strachu ich ok�amali i wykpili si� tym pomys�em z nit-k�.
- Do stu fur diab��w! - zakl�� podporucznik - s�yszycie, sier�ancie?
Sier�ant otrz�sn�� si� z nowego napadu senno�ci.
- O co chodzi, poruczniku?
- Pytam si� was, gdzie s� przest�pcy, kt�rych obiecywali�cie, sier�ancie?
- No, chyba tu.
- Nie, tu s� ch�opcy w kr�tkich majtkach.
Nieszcz�liwy sier�ant Pieczaba z trudem otworzy� powieki i jeszcze raz potrz�sn�� g�ow�, �eby odp�dzi� senno��. Zdawa�o mu si� bowiem, �e �ni, ale nie �ni�. Istotnie na drzewie siedzia�o dwu ch�opc�w w kr�tkich majtkach, a miny ich nie wskazywa�y bynajmniej na to, by byli w r�kach przest�pc�w, a raczej, �e niedawno urz�dzili komu� dobry kawa�.
- Czy oni wygl�daj� na ofiary przest�pc�w granicznych? - zagrzmia� podporucznik. - Nie, oni wygl�daj� na urwis�w. I nie wida� wcale, �eby byli w mocy wroga.
- Istotnie, nie wida� - j�kn�� zmieszany sier�ant, po czym zdj�� czapk� i zrobi� sobie ma�y masa� g�owy.
- I co z wasz� teori�? - szydzi� okrutnie podporucznik. - Z teori� nitki i straszaka? To wstyd, to kompromitacja, sier�ancie. Jak my teraz wygl�damy? Majaczyli�cie chyba w �pi�czce. Tak jest, majaczyli�cie w �pi�czce i nie byli�cie wcale na chodzie. Wymy�li� tak� hipotez�!
Wtem wzrok podporucznika pad� na pistolet, kt�ry Ba-bas tuli� do piersi.
- Patrzcie, jeszcze jeden straszak. To te nowe strza�y... Skonfiskowa�.
Pieczaba podjecha�.
- Dajcie no, ch�opcy, t� zabawk�.
Babas rzuci� mu pistolet... Sier�ant wzi�� go do r�ki. Nagle twarz mu si� zmieni�a. Pomaca� go w r�ce, obejrza� i zamruga� oczami.
- We�cie to poruczniku... ja przepraszam... ale melduj�, �e chyba �pi� - wybe�kota�.
-!
Podporucznik wzi�� pistolet. Bro� zaci��y�a mu w r�ce. Wytrzeszczy� oczy i dopiero teraz pozna�, �e trzyma w r�ce najprawdziwszego niemieckiego mauzera, kaliber 9.
- Co to jest?
- Pistolet, panie poruczniku - wykrztusi� Babas.
- Sk�d wzi�li�cie ten pistolet?
- A to od szpiega.
- Co takiego?
- Od szpiega - powt�rzy�.
Podporucznik poczu�, �e krew uderza mu do g�owy.
- Szpieg wam da� ten pistolet?
- No, nie... odebrali�my mu... szkoda tylko, �e bez kuli, ale przy szamotaniu ostatnia kula w magazynku wystrzeli�a... ten pierwszy strza� pan porucznik s�ysza�, bo drugi, to by� strza� Czarnego do dzika. Wi�c dlatego ten pistolet jest bez kuli... gdyby tam by�a kula, to, ho ho, to by�my zabrali z sob� tego szpiega, no nie, J�czyk?
- Szpiega! Wi�c to prawda? - zdr�twia� oficer. Opowiedzieli ca�� histori�.
Podporucznik nie m�g� si� we wszystkim od razu po�apa�. Kiedy wreszcie zrozumia�, najpierw otar� pot z czo�a, potem spojrza� na nich przera�ony, wreszcie zsadzi� ich z ga��zi i serdecznie przycisn�� do munduru.
- Ch�opcy... okropni ch�opcy! S�yszycie sier�ancie, ale� to wspaniali ch�opcy!
- Wi�c my�li pan, �e z t� nitk� i li�ciem nie by�o takie g�upie? - zapytali.
- Nie - odpar� powa�nie podporucznik - to by�o dobre zagranie... Wspania�a kontra godna prawdziwego kontrwywiadu.
chj
Po chwili podporucznik Gro�niak szybko zacz�� wydawa� rozkazy i instrukcje. Patrole alarmowe jeden po drugim rusza�y w las. Wreszcie na polance zosta� tylko Gro�niak z sier�antem Pieczab� i ch�opcy. Podporucznik pochyli� si� z konia i wyci�gn�� do ch�opc�w r�k�.
- Dzi�kuj� wam, zuchy. Umawiamy si�, �e nie powiecie o tym nikomu; ani �e wpadli�cie na trop przest�pcy, ani o tym, �e do was strzelano. A� do odwo�ania. Tajemnica wojskowa, rozumiecie? A teraz wracajcie do obozu, bo wasi wychowawcy si� niepokoj�.
J�czyk i Babas ruszyli niech�tnie. To mia�o by� wszystko? Wi�c ju� nie s� potrzebni. Kuba odwr�ci� si�.
- Panie dow�dco - rzek� za�amuj�cym si� g�osem - panie dow�dco, my te� chcieliby�my... pozw�lcie nam wzi�� udzia� w po�cigu...
Cie� u�miechu przemkn�� po twarzy podporucznika.
- Nie, na to nie mog� zezwoli� - powiedzia� stanowczo. - A gdybym nawet m�g�, te� bym wam nie pozwoli�. To bardzo niebezpieczna gra. Macie szcz�cie, �e�cie ca�o uszli z tej przygody.
Kuba zmarkotnia�. Ca�� powrotn� drog� trzaska� palcami, co oznacza�o, �e by� bardzo przygn�biony.
;�
Co do J�czyka, to przeciwnie, odetchn�� z niejak� ulg�. Mia� jeszcze w uszach syk kul, czu� na sobie wzrok Czarnego i widzia� wycelowany w siebie pistolet. �rednia przyjemno��. Ju� lepiej bawi� si� z Szyrmerem w ciuciubabk�. Gdy jednak zza ga��zi ukaza� si� dom kolonijny, wzdrygn�� si�. Dopiero teraz zda� sobie spraw�, jaka ich tutaj czeka przeprawa.
Oczywi�cie wszyscy tam maj� ich za ostatnie niezdary. B�d� si� �mia�, �e zab��dzili w lesie. A ju� najwi�cej Ka-ra�kiewicz. A oni... oni nie b�d� mogli si� broni�. Nie wolno im nic wyja�ni�. Musz� milcze�.
Oho, ju� s�ycha� krzyki ch�opc�w... zaraz si� zacznie... Nie... nie... ju� chyba lepiej przekrada� si� przez najg�stsze je�yny z �o�nierzami.
J�czyk przystan��.
- No co, zostajesz? - zagadn�� Babas.
- Kuba, nie chod�my lepiej - szepn�� J�czyk -wiesz, co b�dzie.
- Wiem... - mrukn�� Babas - ale co zrobi�.
- Kuba... Kubu�... - -J�czyk zawaha� si� - a jakby... jakby im tak... tak troszeczk� powiedzie�... No... na przyk�ad tylko tyle: �wytropili�my kogo�, ale to tajemnica".
n
m 1
ib-
r -.�-
Kuba spojrza� na niego surowo.
- Ani si� wa�, nic nie wolno powiedzie�. Nic. Rozumiesz, ani ty�, ty�. Wiesz, co to jest tajemnica wojskowa.
- Wiem - szepn�� cicho J�czyk - ale b�d� nas robi� na szaro.
- Trudno, taki jest los bezimiennych bohater�w -westchn�� Kuba.
- Bezimiennych bohater�w?
- To w�a�nie tacy, jak my - t�umaczy� Kuba. - Jeste� bohaterem, ale nikt o tym nie wie, nikt ci� nie chwali, a przeciwnie, pos�dzaj� ci� o tch�rzostwo i inne brzydkie rzeczy. A ty nie mo�esz si� broni�, nic nie mo�esz m�wi�, ani mru mru.
J�czyk przygryz� wargi.
Przygoda przygod�, ale fakt, �e jednak Kara�kiewicz wygra� podchody, by� przykry.
Najgorsze, �e b�d� uwa�ali ich za ostatnich, takich, co nie tylko nie wpadli na w�a�ciwy trop, ale w dodatku zab��dzili i zgubili si�. A oni nic nie b�d� mogli sprostowa�. Ani jednym s�owem si� broni�. No c�, bezimienne bohaterstwo.
J�czyk wytar� g�o�no nos i westchn��.
,73
Ruszyli do obozu ze zwieszonymi g�owami. Czerwone s�o�ce ju� zachodzi�o, d�ugie cienie k�ad�y si� na drodze. Robi�o si� coraz ch�odniej. Raz po raz przechodzi�y ch�opc�w dreszcze. Gdy dochodzili do le�nicz�wki, w�a�nie zadzwoniono na kolacj�. S�ycha� by�o pomieszane g�osy. Nawo�ywania i tupot. Harcerze biegli do sali jadalnej. J�czyk i Babas odetchn�li nieco. Mo�na b�dzie przynajmniej spokojnie doprowadzi� si� do porz�dku. Zamkn�li si� w umywalni i �ci�gn�li przepocone bluzy. Gdy spojrzeli w lustra, przerazili si�. Wygl�dali jak dzicy ludzie. Twarze mieli poznaczone czerwonymi krechami krwi. W�osy pe�ne igliwia i paj�czyn. Oczy wyl�knione. Wi�c tak wygl�daj� oblicza bezimiennych...
Umyli si� pospiesznie, uczesali i wyczy�cili nawzajem. Kuba otaksowa� J�czyka wzrokiem.
- No, dobra. Tych par� zadrapa� na twarzy, to g�upstwo, tylko ta mina, bracie, do niczego. Po co masz robi� uciech� Kara�kiewiczowi? Pomy�l, �e on nic nie wie, nic nie widzia�... Szary cz�owiek, a my? Zr�b tak� min�, o, tajemnicz�.
J�czyk stara� si� go na�ladowa�, ale nic z tego nie wysz�o.
Gdy wchodzili do sali, wszystkie g�owy obr�ci�y si� do nich i rozmowa ucich�a. Kara�kiewicz tr�ci� w bok Paw�a i obaj wybuchli kr�tkim chichotem. J�czyk i Babas patrzyli w stron� Szyrmera, czy nie b�dzie ich beszta�, ale on powiedzia� tylko jakim� nieswoim g�osem:
- No, nareszcie jeste�cie. Siadajcie do sto�u. Pogadamy p�niej.
By� bardzo blady i otar� chusteczk� czo�o, chocia� wcale nie by�o gor�co, a potem przez reszt� kolacji nerwowo czy�ci� okulary.
Nigdy chyba jeszcze jedzenie nie smakowa�o tak obu wywiadowcom jak tego wieczoru. Pa�aszowali je z wilczym apetytem, nie bardzo wiedz�c nawet, co wsuwali. Przed podaniem deseru Kara�kiewicz pos�a� im szkoln� poczt� kartk�, na kt�rej napisa�:
~7?
Kuba wsta�, poma�u i ostentacyjnie niedba�ym ruchem wrzuci� j� bez s�owa do kosza od �mieci. J�czyk spojrza� na niego z podziwem. Babas umia� trzyma� fason.
Pod koniec kolacji ch�opcy mieli jeszcze jedn� chwil� emocji. Oto gdy sko�czyli deser, rozleg�y si� nagle dalelue strza�y...
Wszyscy zastygli nad sto�em i patrzyli po sobie zaniepokojeni. Tylko J�czyk z Kub� wymienili znacz�ce spojrzenia.
kt.
u
�ycie na obozie toczy�o si� pozornie zwyk�ym torem, a przecie� co� si� zmieni�o. Od tego dnia ch�opcy nie bawili si� ju� w zwiadowc�w i podchody. Szyrmer nie puszcza� ich do lasu. Kara�kiewicz twierdzi�, �e to z winy J�czyka i Baba-sa, kt�rzy wtedy okazali si� ostatnimi ofiarami i Szyrmer najad� si� przez nich strachu. Co do obu nieszcz�snych wywiadowc�w, byli wdzi�czni Szyrmerowi, �e nie wspomina� nigdy o ich przygodzie i nie pozwala�, �eby im dokuczali.
Co prawda, poza jego plecami, u�ywano sobie na<ol5u~sdelikwentach, ile wlaz�o. Patrzono na nicrKz wy�szo�ci�, przezywano czerwonymi kapturkami oraz Jasiem i Ma�gosi�, a Kara�kiewicz pyta� ich, czy wytropili w lesie wilka, czy Bab� Jag� i chichota� obrzydliwie. J�czyk ju� nieraz mia� dosy� tego i chcia� powiedzie� Kara�kiewiczowi, kogo naprawd� wytropili, ale zawsze wtedy napotyka� surowe spojrzenie Kuby i znosi� wszystko w milczeniu.
Nadszed� wreszcie ostatni dzie� pobytu ch�opc�w na obozie. Wieczorem odby�o si� po�egnalne ognisko, na kt�re harcerze zaprosili mi�dzy innymi przedstawicieli Stra�y Granicznej z podporucznikiem Gro�niakiem na czele.
Szyrmer podzi�kowa� dow�dcy stra�nicy za pomoc w zorganizowaniu obozu.
Podporucznik Gro�niak u�miechn�� si�.
- No, ch�opcy... je�li ju� koniecznie mamy sobie dzi�kowa�, to ja chcia�bym podzi�kowa� dwu waszym harcerzom.
Zapanowa�a cisza. Ch�opcy patrzyli po