13315
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13315 |
Rozszerzenie: |
13315 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13315 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13315 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13315 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
MBP Zabrze
nr inw.: K1 - 21368
F 1
LUIS BARMAVEIT
i mroczny cień
Luis podejrzewa, że stara moneta pradziadka Barnavelta jest magicznym talizmanem i ma niezwykłą moc. Ale w chwili gdy zawiesza sobie amulet na szyi, zaczyna się dziać coś dziwnego. Jakaś tajemnicza postać śledzi Luisa, a jakaś mroczna siła każe mu robić rzeczy, które przerażają jego samego...
JOHN BELLAIRS
Klasyk znakomitych baśniowych książek dla dzieci i młodzieży,
niezwykle popularny autor kilkudziesięciu bestsellerów,
które od 25 lat rozpalają wyobraźnię
młodych i starszych czytelników
Magiczny swat Johna Bellairsa musiał zafascynować w dzieciństwie joanne Rowling. Amazon.com
Straszne i śmieszne! Tu jest wszystko, czego potrzeba, by zawładnąć
twoją wyobraźnią: tajemnica, groza, niezwykli bohaterowie i ich
niezapomniane przygody.
„School Library Journal"
MBP Zabrze
nr inw.: K1 - 21368
F 1 IIIp/F
LUIS BARNAVELT
i mroczny cień
Luis podejrzewa, że stara moneta pradziadka Barnavelta jest magicznym talizmanem i ma niezwykłą moc. Ale w chwili gdy zawiesza sobie amulet na szyi, zaczyna się dziać coś dziwnego. Jakaś tajemnicza postać śledzi Luisa, a jakaś mroczna siła każe mu robić rzeczy, które przerażają jego samego...
JOHN BELLAIRS
Klasyk znakomitych baśniowych książek dla dzieci i młodzieży,
niezwykle popularny autor kilkudziesięciu bestsellerów,
które od 25 lat rozpalają wyobraźnię
młodych i starszych czytelników
Magiczny swat Johna Bellairsa musiał zafascynować w dzieciństwie Joannę Rowling.
Amazon.com
Straszne i śmieszne! Tu jest wszystko, czego potrzeba, by zawładnąć twoją wyobraźnią: tajemnica, groza, niezwykli bohaterowie i ich niezapomniane przygody. „School Library Journal"
Bestsellery dla młodych czytelników w Wydawnictwie AMBER
LU1S BARNAVEIT
i mroczny cień
BELLAIRS *
Mafaniw HARRYE6O POTTERA
wkrótce
LUIS BARHAVEIT
JOHN BELLAIRS
BRAD STRICKLAND I—
Dla fanów HARRY EGO POTTERA
JOHN BELIAIRS
- 8 MAR. 2003
19 LIP. 2004
Tytuł oryginału THE FIGURĘ IN THE SHADOWS
Redakcja stylistyczna KATARZYNA MAKARUK
Redakcja techniczni ANDRZEJ WITKÓW!
Korekta RENATA KUK
Ilustracja na okladc GARRO
(ElSRA BIBLIOTEKA PUBLICZNA w Zabrzu
ZN. KLAS.
NR INW.
Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład WYDAWNICTWO AMBER
KSIĘGARNIA 1NTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach!
Tu kupisz wszystkie nasze książki!
http://www.amber.supermedia.pl
Copyright © 1975 by John Bellairs Ali rights reserved.
For the Polish edition © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2000
ISBN 83-7245-536-8
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 2001. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Dla Dona Wilcoxa, Davida Waltersa ijonathana Grandine'a, którzy są moimi prawdziwymi przyjaciółmi
Rozdział 1
Luis Barnavelt stał w pobliżu boiska i obserwował bójkę dwóch starszych chłopaków. Prawdziwy pojedynek. Tom Lutz i Dave Schellenberger byli postrachem całej szkoły. Zwykle razem napadali na innych uczniów, ale teraz wyjątkowo bili się ze sobą. Luisowi przypominało to walki bogów i herosów, o których czytał w komiksowej wersji Iliady.
- A to lubisz? - Tom rzucił garść żwiru w twarz Da-ve'a.
W odpowiedzi Dave skoczył na Toma i po chwili obaj tarzali się po ziemi, kopiąc się, drapiąc i przeklinając. Luis zauważył, że zbliżają się w jego stronę, cofnął się więc w cienisty zaułek oddzielający szkołę od kościoła.
Zwykle trzymał się z daleka od bijatyk. Był gruby i miał pucołowatą twarz. W brązowym swetrze i workowatych sztruksowych spodniach wyglądał jak wznoszący
się balon. To złośliwa ciotka Matylda tak o nim kiedyś powiedziała; określenie „wznoszący się balon" utkwiło mu w pamięci. Jego dłonie były miękkie i pulchne - nie chciały się na nich pojawić żadne zgrubienia, chociaż tarł ręce papierem ściernym. Gdy starał się napiąć mięśnie, nie było żadnego efektu. Bał się bójek i tego, że zostanie pobity.
Po co więc tam stał, obserwując walkę dwóch największych zabijaków w szkole? Po prostu tylne drzwi wychodziły na boisko. Rita powiedziała, że mają się spotkać przy tylnym wejściu do szkoły, a nigdy nie rzucała słów na wiatr. Róża Rita Pottinger była najlepszą przyjaciółką Luisa. Nauczycielka, panna Haggerty, zatrzymała ją po lekcjach w klasie za karę. Rita była o rok starsza od Luisa, ale na szczęście też chodziła do szóstej klasy.
Luis spacerował w ciemnej uliczce tam i z powrotem. Co ją zatrzymało? Coraz bardziej się denerwował, a na domiar złego tuż obok bili się Tom i Dave. A co, jeśli znudzi im się wreszcie ta walka i dla odmiany zaatakują Luisa?
- Cześć, Luis!
Podskoczył i odwrócił się powoli. Przed nim stała Rita.
Była prawie o głowę od niego wyższa. Nosiła okulary, miała długie ciemne włosy, a na głowie czarną czapeczkę ze spinką z kości słoniowej. Na czapeczce naszyto znaczki z bohaterami kreskówek. Takie znaczki można znaleźć w pudełkach z płatkami śniadaniowymi. Rita nosiła tę czapeczkę codziennie.
- Cześć! - odpowiedział Luis. - Dużo musiałaś zrobić?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Nie, niedużo. Chodź, idziemy. Najpierw muszę pójść do domu i zdjąć to głupie ubranie.
To było typowe dla Rity. W szkole nosiła bluzki i spódnice, bo musiała, za to zaraz po lekcjach biegła do domu i natychmiast zakładała dżinsy i bluzę. Była jak chłopak. Uwielbiała robić to, czym przeważnie zajmują się chłopcy, łowić ryby, łazić po drzewach i grać w bejs-bol. Luis natomiast był kiepski w tym wszystkim, ale lubił towarzystwo Rity, a ona lubiła jego. Zaprzyjaźnili się w kwietniu, teraz był już wrzesień.
Uszli już spory kawałek, gdy Rita zauważyła, że Luis w lewej ręce trzyma papierową torbę.
- Co tam masz?
- Czapkę Sherlocka Holmesa.
Rita słyszała już o niej wcześniej. Luis dostał ją od wujka z okazji Dnia Niepodległości.
- A dlaczego niesiesz ją w torbie? - zapytała zaciekawiona.
- Chcę ją założyć na ulicy Głównej, ale najpierw muszę się upewnić, że nie będzie tam żadnych dzieciaków.
- To znaczy, że chcesz ją szybko wyjąć, założyć i znowu schować w torbie?
- Tak - odparł z zakłopotaniem. Rita spojrzała na niego zdziwiona.
- Jeżeli tak się boisz - powiedziała - to dlaczego chcesz założyć czapkę na ulicy Głównej? Będzie się tam na ciebie gapić mnóstwo ludzi.
- Wiem - przyznał Luis - ale dorośli mogą się gapić. Boję się, że jakiś dzieciak mi ją ukradnie.
Rita uśmiechnęła się współczująco. Luis rzeczywiście często był obiektem ataków silniejszych chłopców.
- W porządku - powiedziała. - To twoja czapka. Chodźmy już.
Poszli w stronę ulicy Głównej. Minęli jedną przecznicę. Miasteczko, w którym mieszkali, było małe, a największą ulicę dzieliły zaledwie trzy przecznice. Znajdowały się tam drogerie, restauracje, bary i sklepy z odzieżą. Właśnie przechodzili obok sklepiku z tanimi drobiazgami, gdy Luis zatrzymał się i pośpiesznie rozejrzał.
- Może tutaj, co? Nie widać żadnych dzieciaków. -Zaczął gmerać w torbie.
- Chodźmy stąd! To głupie! - Rozzłościła się Rita. -Słuchaj, muszę kupić ołówki, papier i inne rzeczy. Potem pójdę do domu, żeby się przebrać. Spotkamy się u ciebie, dobra?
Odeszła, zanim zdążył odpowiedzieć. Był na nią zły. I było mu głupio. Jeszcze raz rozejrzał się wokół. Nie było widać żadnych dzieciaków, wyjął więc czapkę i założył.
Czapka naprawdę była bardzo fajna - uszyta z materiału w zieloną szkocką kratę z usztywnionymi daszkami z przodu i z tyłu, miała też nauszniki związane na czubku. Gdy Luis ją włożył, poczuł się odważny i mądry niczym Sherlock Holmes tropiący złoczyńców w londyńskiej mgle. Jeszcze raz się rozejrzał. Postanowił, że przejdzie w czapce wzdłuż trzech przecznic, aż do Centrum Rozrywki. Na tak krótkim odcinku nic nie mogło mu się przydarzyć.
10
Szedł ze spuszczoną głową, patrząc na chodnik. Kilku przechodniów obejrzało się za nim. Widział to kątem oka, ale starał się nie zwracać na nich uwagi. Czapka budziła w nim mieszane uczucia - był dumny, że ma ją na głowie, ale jednocześnie zakłopotany. Wolałby już dojść do Centrum Rozrywki.
Właśnie mijał drogerię, gdy usłyszał:
- O, kurczę! Chciałbym mieć taką czapkę! Zmartwiał. To był Woody Mingo.
Luis panicznie się go bał i podejrzewał, że nawet Dave Schellenberger i Tom Lutz pomyśleliby dwa razy, zanim zaczepiliby Woody'ego. Nie dlatego, że wydawał się wyjątkowo silny i duży, wręcz przeciwnie, był jednak brutalny i nosił w kieszeni nóż. Luis słyszał, że groził nim innym dzieciakom.
Cofnął się o krok. Po plecach przebiegły mu ciarki.
- Daj spokój, Woody - powiedział. - Nic ci nie zrobiłem. Zostaw mnie w spokoju.
Mingo parsknął.
- Pokaż czapkę. - Wyciągnął rękę.
- Obiecujesz, że mi ją oddasz?
- Jasne.
Luis stracił wszelką nadzieję. Wiedział, co znaczy ten ton. Już nigdy nie odzyska czapki. Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy w pobliżu nie ma dorosłych. Nie było nikogo. Nikt nie mógł mu pomóc. Ta część ulicy Głównej była opustoszała jak w niedzielny poranek.
- No, dawaj - powiedział zniecierpliwiony Woody. Luis miał łzy w oczach. Może powinien uciec? Nie
odbiegłby daleko. Jak większość grubasów nie potrafił
11
szybko biegać. Tracił oddech i kłuło go w boku. Mingo zaraz by go złapał, zabrał czapkę i stłukłby Luisa na kwaśne jabłko. Z żalem podał ją więc Woody'emu.
Woody Mingo ze złośliwym uśmieszkiem obracał czapkę w dłoniach. Założył ją na głowę i poprawił daszek.
- No, teraz wyglądam jak Sherlock Holmes na filmie. Dobra, tłuściochu. Dzięki za czapkę. - Odwrócił się i odszedł niespiesznie.
Luis stał na ulicy i patrzył za nim. Zrobiło mu się niedobrze. Łzy popłynęły mu po twarzy, a zaciśnięte w pięści dłonie drżały.
- Oddaj mi czapkę! - krzyknął. - Zgłoszę to na policję i zamkną cię w więzieniu na sto lat!
Woody nie reagował. Szedł powoli i niczym się nie przejmował. Wiedział, że Luis nic mu nie może zrobić.
Luis, potykając się, ruszył przed siebie. Płakał na cały głos. Gdy wytarł oczy i rozejrzał się, zobaczył, że dotarł do Parku Wschodniego, maleńkiego skweru na wschodnim krańcu ulicy Głównej. Stało tam kilka ławek, był klomb z kwiatami ogrodzony żelaznym płotkiem. Usiadł na ławce i otarł łzy. Po chwili znowu się rozpłakał. Dlaczego nie jest tak silny jak inni? Czemu każdy może się na nim wyżywać? To takie niesprawiedliwe.
Siedział tak dość długo. Nagle wyprostował się i sięgnął do kieszeni. Wyjął zegarek. Ależ późno! Miał przecież spotkać się w domu z Ritą, która została zaproszona na obiad. Co prawda najpierw poszła się przebrać, ale ona wszystko robi błyskawicznie. Pewnie siedzi teraz
13
u niego na werandzie. Luis poderwał się z ławki i szybkim krokiem poszedł w kierunku domu.
Gdy dotarł na ulicę Wysoką do domu pod numerem 100, gdzie mieszkał, z trudem łapał oddech. Rita oczywiście już tam była. Siedziała razem z wujkiem Luisa na szybowcu w zielone paski. Puszczali bańki mydlane.
Wujek dmuchał w rzeźbioną fajkę z lulką z pianki morskiej. Na drugim końcu pojawiła się bańka. Rosła i rosła, aż stała się tak duża jak grejpfrut. Oderwała się od fajki i wolno popłynęła w stronę Luisa. Zatrzymała się w odległości kilku centymetrów od jego twarzy i zaczęła obracać. Na jej kulistej powierzchni dostrzegł odbicie Rity, kasztanowca rosnącego przed domem, fasadę kamiennego dworku, własną twarz i śmiejące się oblicze rudobrodego wujka Jonatana.
Luis bardzo lubił wujka. Mieszkali razem już ponad rok. Wcześniej Luis mieszkał z rodzicami w Milwaukee. Ale pewnej nocy oboje zginęli w wypadku samochodowym. Zeszłego lata Luis przyjechał do miasteczka o nazwie Nowy Zebedeusz w stanie Michigan, żeby zamieszkać z wujkiem.
Bańka prysła, a chłopiec poczuł na twarzy coś mokrego. Wytarł twarz i zobaczył, że to fioletowa pianka do golenia.
Rita i Jonatan wybuchnęli śmiechem. To była jedna z magicznych sztuczek wujka. Umiał je robić, bo był czarodziejem, i to prawdziwym - posiadał magiczną moc.
14
Rita dowiedziała się o jego czarodziejskich umiejętnościach mniej więcej wtedy, gdy zaprzyjaźniła się z Luisem. Nie przejęła się tym szczególnie. Umiała przecież poradzić sobie w każdej sytuacji. Luis usłyszał kilka razy, jak mówiła Jonatanowi, że lubiłaby go, nawet gdyby nie był czarodziejem.
Gdy Luis tak stał, chichocząc z piankowego żartu, usłyszał znajomy głos:
- Jak pięknie wyglądasz!
Podniósł głowę. W drzwiach domu stała pani Zimmermann, wycierając talerz ściereczką w kolorze lawendy. Pani Zimmermann mieszkała w sąsiedztwie, ale była niemalże członkiem rodziny Barnaveltów. Była dziwną osobą. Przede wszystkim miała bzika na punkcie fioletowego. Uwielbiała wszystko w tym kolorze, począwszy od wiosennych fiołków, na purpurowofioletowych pontiacach skończywszy. Poza tym była czarownicą, ale nie okrutną wiedźmą w czarnym kapeluszu, która lata na miotle i złośliwie chichocze. Była miłą, przyjazną czarownicą z sąsiedztwa. Nie popisywała się swoimi umiejętnościami tak często jak Jonatan, lecz Luis domyślał się, że miała o wiele większą moc niż jego wujek.
Luis starł z twarzy jeszcze trochę pianki.
- Wcale nie jest piękna! -zawołał. - Podoba się pani, bo pani chciałaby, żeby wszystko było fioletowe!
Czarownica cicho się zaśmiała.
- Może. Ale naprawdę jest ładna. Wejdź i umyj się. Obiad już gotowy.
15
Siadając do stołu, Luis przypomniał sobie, że powinien mieć nieszczęśliwą minę.
- Jejku, zapomniałem powiedzieć o czapce... - zaczął.
Rita spojrzała na niego.
- Właśnie, co się stało z czapką? Przeszedłeś w niej całą ulicę?
Luis utkwił wzrok w obrusie.
- Woody Mingo mi ją zabrał. Uśmiech znikł z jej twarzy.
- Bardzo mi przykro - powiedziała i nie był to tylko frazes.
Jonatan westchnął ciężko i odłożył widelec.
- Mówiłem ci, żebyś nie nosił jej na ulicy. To była czapka do zabawy tutaj, koło domu. Przecież wiesz, jakie są dzieciaki.
- Tak - odparł Luis smutno. Wziął do ust trochę tłuczonych ziemniaków i przeżuwał je z ponurą miną.
- To naprawdę obrzydliwe - powiedziała Rita ze złością. - Może gdybym z tobą została, nic by się nie stało.
Luis poczuł się jeszcze gorzej. To chłopcy powinni bronić dziewczyn, a nie odwrotnie.
- Potrafię sam o siebie zadbać - wymamrotał. Kilka minut jedli w zupełnej ciszy. Każdy utkwił
wzrok w swoim talerzu. Nad stołem smutek unosił się niczym gęsta mgła.
Jonatan także wpatrywał się w obrus, ale w przeciwieństwie do pozostałych pogrążył się w rozmyślaniach. Głowił się, w jaki sposób ich rozweselić. Nagle uderzył
16
pięścią w stół. Zadźwięczały talerze i podskoczyła pokrywka na cukierniczce. Wszyscy podnieśli wzrok.
- Co się z tobą dzieje? - zapytała pani Zimmer-mann. - Zobaczyłeś mrówkę na stole?
¦ - Nic z tych rzeczy - odpowiedział Jonatan, uśmiechając się szeroko. Teraz, gdy wszyscy na niego patrzyli, założył ręce na piersi i gapił się gdzieś w przestrzeń. -Luis?
- Tak?
Jonatan wciąż spoglądał w dał, a jego uśmiech był jeszcze szerszy.
- Chcesz zobaczyć, co jest w kufrze pradziadka?
2-
Rozdział 2
Luis ze zdziwienia otworzył usta. Wielki i ciężki kufer pradziadka stał zamknięty przy łóżku Jonatana. Wujek twierdził, że nie otwierał skrzyni od ponad dwudziestu lat, a Luis już nieraz go prosił, żeby pozwolił mu do niej zajrzeć. Teraz wreszcie nadarzyła się okazja. Chciało mu się skakać z radości, Rita też była podekscytowana.
- O rany, wujku! - wykrzyknął Luis. - To wspaniale!
- Super! - powiedziała Rita.
- Znakomicie! - dodała pani Zimmermann. - Taka wścibska starsza pani jak ja też lubi niespodzianki.
- To prawda, Stara Zrzędo, jesteś wścibska - powiedział Jonatan. - Wolicie zjeść lody i ciasteczka najpierw czy po otwarciu skrzyni? Kto jest za otwarciem kufra teraz, ręka do góry.
18
Luis i Rita już chcieli podnieść ręce, ale w porę przypomnieli sobie, że ciasteczka upiekła pani Zimmermann. Gdyby odłożyli deser na później, mogłaby się poczuć dotknięta. Opuścili ręce.
Pani Zimmermann zerknęła na nich i uniosła dłoń.
- Mogę coś powiedzieć, proszę pana? - zapytała skrzeczącym głosikiem.
- Słucham - powiedział Jonatan z uśmiechem.
- Jeżeli natychmiast nie pójdziesz ze mną na górę po skrzynię, zamienię cię w kosz pełen obierków. Jasne?
- Tak jest! - wykrzyknął Jonatan, salutując. Poszli po kufer.
Luis i Rita weszli do biblioteki. Czekając, przeglądali książki i rysowali palcami po zakurzonym stole. W końcu usłyszeli trzaśniecie drzwi, łoskot, krzyk Jonatana i przekleństwo. Wreszcie pojawiła się skrzynia. Jonatan trzymał ją z jednej strony, ssąc wolną rękę. Zdarł sobie skórę, gdy próbowali zmieścić się na wąskim zakręcie.
- Uff! Nareszcie! - sapnęła pani Zimmermann. Postawiła skrzynię i wytarła sobie twarz fioletową chusteczką. - Co twój pradziadek w niej trzymał? Kule armatnie?
- Coś w tym rodzaju - odpowiedział Jonatan. - Gdy tylko znajdę klucz... Zaraz... gdzie on może być? - Wbił wzrok w sufit i skubał gęstą rudą brodę.
- Chyba go nie zgubiłeś?! - Pani Zimmermann była zirytowana.
- Nie zgubiłem, ale zapomniałem, gdzie go mam. Poczekajcie chwilę. - Wyszedł z pokoju i jeszcze raz poszedł na piętro.
19
- Może się znajdzie - powiedział Luis, który zawsze popadał w przygnębienie, gdy coś szło nie tak.
- Nie martw się - pocieszyła go pani Zimmer-mann. - W najgorszym razie wujek przestrzeli zamek pistoletem twojego pradziadka, jeżeli oczywiście pistolet nie jest zamknięty w kufrze.
Gdy Jonatan miotał się na piętrze w poszukiwaniu klucza, Luis i Rita mogli spokojnie obejrzeć stary kufer. Miał wypukłe wieko i przypominał piracką skrzynię - był to prawdziwy kufer podróżny, używany dawno temu podczas rejsów. Zrobiono go z drewna i obito skórą aligatora. Trzy miedziane pasy, które z czasem pokryła patyna, zdobiły wieko. Zamek w kształcie twarzy dziecka również był miedziany. Otwarte usta tworzyły dziurkę od klucza.
Po kilku minutach, które wydawały się wiecznością, wrócił Jonatan. W ręku trzymał mały żelazny kluczyk z przyczepioną karteczką.
- Gdzie był? - zapytała pani Zimmermann. Z całych sił próbowała nie parsknąć śmiechem.
- Dokładnie tam, gdzie powinien - odparł Jonatan. -Na dnie wazy pełnej starych monet z podobizną Indianina.
Ukląkł i włożył klucz do zamka. Luis, Rita i pani Zimmermann stanęli za nim. Zamek był stary i zardzewiały, więc dopiero po kilku próbach udało się przekręcić klucz. Jonatan ostrożnie uniósł stare wieko.
Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli, była wewnętrzna strona wieka oklejona spłowiałym różowym papierem.
Ktoś - może to było dziecko - przykleił na nim obrazki. Wyglądały tak, jakby wycięto je ze starego czasopisma. Luis i Rita zajrzeli do kufra. Pod grubą warstwą kurzu leżały paczki owinięte gazetami i przewiązane sznurkiem. Jedna była długa, cienka i zakrzywiona, druga - płaska i kwadratowa. Inne - duże i grube. Papier pożółkł ze starości, a sznurek w kilku miejscach zbutwiał.
Jonatan sięgnął do kufra i zaczął rozdzielać paczki.
- Proszę bardzo. Jedna dla ciebie, Luisie, druga dla Rity, trzecia dla naszej Śliweczki i czwarta dla mnie.
- Ha! Założę się, że sobie zostawiłeś najlepszą - mruknęła pani Zimmermann, rozsupłując sznurek przy paczce.
Pakunek Luisa był długi i zakrzywiony. Gdy chłopiec rozerwał papier z jednej strony, zobaczył zaśniedziałą mosiężną rękojeść szabli.
- O raju! - wykrzyknął. - Prawdziwa szabla! Zdarł resztki papieru i zaczął wywijać bronią. Na
szczęście nie wyjął jej z pochwy.
- Mam cię, podły zdrajco! - krzyknął, nacierając na Ritę.
- Hej, fechtmistrzu, lepiej spójrz na szablę! -Jonatan ostudził jego zapał.
Luis zatrzymał się i popatrzył na nich z zakłopotaniem. Wszyscy się roześmiali, Luis również.
- Można było przewidzieć, co się stanie, gdy szabla trafi w ręce jedenastolatka - odezwała się pani Zimmermann. - Pokaż mi ją, Luisie.
Podał jej szablę. Delikatnie wysunęła ją z pochwy do połowy długości. Zaśniedziałe ostrze zalśniło matowo w świetle lampy.
20
21
to to
lliiilli
I
(T>
^
1
1
i U*
i
1
8
l
P P iT
ii U
O ^ ^ -
*
21
5
TJ
II-
s 3
"O O
^.I
2 w
p ». 6
2. 3 L 3
Z- !
TT N->-i (T)
15 1 ft
1
s-
r- n>
n
- Do kogo należała? - zapytał Luis.
- Do mojego pradziadka - odpowiedział Jonatan. -To szabla kawaleryjska, wygięta i dość ciężka. Włóż ją z powrotem do pochwy. Widok ostrza przyprawia mnie o dreszcze.
Luis wiedział co nieco o pradziadku Barnavelcie. Widział jego nazwisko na pomniku upamiętniającym wojnę secesyjną, a Jonatan już wcześniej opowiadał mu
0 barwnym życiu staruszka, które pobudziło ciekawość chłopca.
- Pradziadek był kawalerzystą, prawda? - zapytał.
- Tak - potwierdził Jonatan. - Rito, rozwiń swój pakunek.
Dziewczynka trzymała w ręku niewielką lekką paczkę. Gdy rozwiązała sznurek i rozwinęła papier, zobaczyła stos starych ubrań. Na wierzchu leżała niebieska koszula - tak długo była złożona, że nie dało się jej rozłożyć. Pod nią znajdowały się czerwone workowate spodnie
1 spłaszczona czerwona filcowa czapka z napisem wyhaftowanym złotą nicią: „Piąta Pancerna Żuawsko-Lansjer-ska z Michigan".
- Co to było, ta Piąta Pancerna? - zapytała Rita.
- Banda idiotów - prychnęła pani Zimmermann. -Cały tabun.
- Zgadzam się - potwierdził Jonatan, gładząc brodę. - Ale to nie jest odpowiedź na pytanie Rity. Przede wszystkim... lepiej niech Luis odpowie. Dużo czytał o kawalerii.
- To żołnierze z długimi lancami - wyjaśnił chłopiec. - Służyły do zabijania wrogów.
22
- Jeżeli znaleźli się dostatecznie blisko - dodał Jonatan. - Kawalerzyści, Rito, to relikt z czasów średniowiecza. Wtedy rycerze używali kopii, żeby strącić przeciwnika z konia. W okresie wojny secesyjnej kawalerzyści atakowali żołnierzy uzbrojonych w muszkiety, karabiny i armaty.
- Co za głupota! - stwierdziła Rita. - Dlaczego tak robili?
- Nie jestem pewien - odparł Jonatan. - Może sądzili, że długie lance, powiewające proporce i jaskrawe mundury przestraszą wroga.
- I tak było? - zainteresował się Luis.
- Co takiego? - Nie zrozumiał wujek.
- Czy udawało się przestraszyć wroga?
- No... Tak, czasami. Ale częściej piechota z karabinami rozbijała kawalerię w proch. Na przykład w bitwie o Spotsylvanię Piąta została po prostu wybita do nogi. Ocalał tylko pradziadek i człowiek o nazwisku Walter Finzer. Przeżyli, bo nigdy nie brali udziału w walce.
Luisowi zrzedła mina. Wyobrażał sobie, że pradziadek machał szablą, kłuł lancą i siał spustoszenie w szeregach wrogów.
- Dlaczego nie walczył? - zapytał.
- Opowiedz im, Jonatanie. - Pani Zimmermann uśmiechnęła się szeroko. Słyszała tę historię już z tysiąc razy, ale zawsze bardzo ją ona bawiła.
Wuj Jonatan odkaszlnął, założył ręce na piersi i usiadł tak, jak zawsze siadał, gdy zaczynał opowieść.
- No więc tak - zaczął. - Twój pradziadek, Luisie, nie był najodważniejszym człowiekiem na świecie. Sądzę,
23
że wstąpił do Piątej Pancernej tylko dlatego, że podobał mu się mundur. Ale zbliżała się bitwa, on zaś bał się coraz bardziej. W Spotsylvanii miał posmakować prawdziwej walki. Dzień przed bitwą grał przy ognisku w pokera z kilkoma żołnierzami, szczęście mu dopisywało. Miał karetę czy coś w tym rodzaju. W każdym razie wkrótce grali już tylko on i Walter Finzer. Walter też pochodził z Nowego Zebedeusza i zaciągnął się do wojska w tym samym czasie co pradziadek Barnavelt. Zwiększali wciąż stawkę, aż w końcu postawili wszystko, co mieli, nawet szable i pistolety. Ale gdy pradziadek zdjął z palca złoty sygnet, żeby go także postawić, Walter już nic nie miał. Postanowił pożyczyć trochę pieniędzy od kolegów, ale odmówili. Uważali go za utracjusza. Walter chciał już rzucić karty - drugi gracz wziąłby wtedy całą pulę - ale pradziadek zapytał: „A co z twoją szczęśliwą monetą?"
- Szczęśliwą monetą? - powtórzył Luis.
- Tak. Pradziadek zaczął grę z nadzieją, że zdoła wygrać od Waltera tę monetę. To śmieszne, ale wierzył, że moneta pozwoli mu wyjść z bitwy bez szwanku. Nie wiadomo, skąd mu to przyszło do głowy. Nawet mędrcy odpukują w niemalowane drewno i wierzą w talizmany przynoszące szczęście. Słyszał, jak Walter chwalił się monetą, i wyobraził sobie, że ona może mu pomóc. -Jonatan uśmiechnął się smutno. - Był pewnie tak przestraszony, że uwierzyłby we wszystko, co by mu pomogło wyjść cało z bitwy.
- Była zaczarowana? - spytała Rita. - Mam na myśli monetę.
24
Jonatan zachichotał.
- Nie, obawiam się, że nie. Ale pradziadek w to wierzył. Kazał Walterowi rzucić monetę na stos, on jednak odmówił. Walter był głupi i uparty, poza tym nie chciał stracić monety. W końcu towarzysze przekonali go, żeby dorzucił ją do puli. Odkryli karty i okazało się, że wygrał pradziadek. Walter dostał szału. Biegał, wrzeszczał i przeklinał. Wreszcie gdy pradziadek zaczął zgarniać pieniądze, Walter zabrał komuś pistolet i postrzelił pradziadka w nogę.
- To straszne! - krzyknęła Rita. - Czy on umarł?
- Nie, ale rana na długo uniemożliwiła mu służbę w wojsku. Waltera oczywiście aresztowano, a później dyscyplinarnie usunięto z armii. Mogłoby być z nim gorzej, ale pradziadek poprosił, żeby go ułaskawiono. Pradziadek Barnavelt był naprawdę delikatnym i dobrodusznym człowiekiem. Nie nadawał się do tego, żeby walczyć na wojnie.
Jonatan rozparł się w fotelu i zapalił fajkę. Pani Zim-mermann i Luis poszli do kuchni po ciasteczka czekoladowe i lody.
Gdy wszyscy jedli, Luis podniósł wzrok i niespodziewanie zapytał:
- Czy pradziadek zatrzymał tę monetę? Wciąż gdzieś tutaj jest?
Jonatan się roześmiał.
- Na pewno ją zatrzymał! Nosił monetę na łańcuszku od zegarka i każdemu, kogo spotkał, opowiadał, jak
25
ją zdobył. Kiedy byłem mały, miałem już dość słuchania tej historii.
- Możemy ją zobaczyć? Jonatan wydawał się zaskoczony.
- Zobaczyć? No cóż... Jeśli ją znajdę. Może się zawieruszyła w tym kufrze. Jak myślisz, Florencjo?
- A skąd ja mam wiedzieć? To twój kufer. Sprawdźmy. Zebrali się wokół skrzyni i zaczęli wyjmować paczki
i rozpakowywać je. Był tam cylinder i wytarty na łokciach czarny frak, było kilka książek, trzy lub cztery albumy ze starymi fotografiami, a nawet prawdziwa kula armatnia. W końcu na dnie pozostał tylko kurz i martwe owady. Wyjęli wszystko oprócz zniszczonej drewnianej szkatułki.
- Założę się, że moneta jest w środku - powiedział Luis.
- Nie sądzę, ale możemy sprawdzić - rzekł Jonatan. Sięgnął po szkatułkę. Nie miała zamka. Gdy lekko
pociągnął, zdjął wieczko razem z zawiasami. W środku znajdowały się binokle, sczerniała fajka i ciężki łańcuszek od zegarka. Do łańcuszka przyczepiona była mała srebrna moneta.
- Jest tutaj! - Luis delikatnie ją wyjął.
Trzymał łańcuszek tak ostrożnie, jakby to była brylantowa kolia. Razem z Ritą dokładnie obejrzeli monetę. Wyglądała dziwnie, była mniejsza i cieńsza niż współczesne. Na jednej stronie widniała rzymska cyfra III, a na drugiej - sześcioramienna pasiasta gwiazda. Wokół gwiazdy biegł napis „Stany Zjednoczone Ameryki", u dołu znajdowała się data: 1859.
26
- Co to takiego? - spytał Luis, który nigdy nie widział takiego pieniążka.
- Amerykańska trzycentówka - wyjaśniła pani Zimmermann. - Każdy to wie.
Rita roześmiała się.
- Pani zawsze żartuje. Ta moneta to naprawdę trzy centy?
- Oczywiście. Teraz jest warta trochę więcej, bo to stary, ale niezbyt rzadki okaz.
- Po co komu taka moneta? - spytał Luis. - Nie lepiej mieć po prostu trzy monety jednocentowe?
- Musiałbyś się dowiedzieć w mennicy - powiedział Jonatan. - Czasami wypuszczano monety półcentowe albo dwucentowe, albo jeszcze inne. Pani Zimmermann ma rację, ta moneta nie jest niczym niezwykłym. Jest wyjątkowa tylko dlatego, że wiąże się z nią rodzinna opowieść.
Luis popatrzył na pieniążek. Wyobraził sobie, że leży on na stosie innych monet, szabli i pistoletów i połyskuje czerwono w świetle ogniska. Oczami wyobraźni widział, jak Walter Finzer wyciąga broń i strzela do pradziadka. Z powodu tej monety przelano krew. Luis czytał dużo książek i znał opowieści o królach, którzy walczyli i zabijali się z powodu drobiazgów: koron, klejnotów, sztabek złota. Historia tej monety przypominała mu takie zdarzenia.
Zerknął na wujka.
- Jesteś pewien, że nie jest zaczarowana?
- Na sto procent. Ale jeśli chcesz sprawdzić, daj ją potrzymać pani Zimmermann. Przecież ona wie wszystko
o magicznych amuletach, talizmanach i innych podobnych przedmiotach. Rozpoznaje je przez dotyk, prawda, Florencjo?
- Tak, to prawda. Na uniwersytecie w Getyndze, gdzie robiłam doktorat z magii, na egzaminie musiałam określić za pomocą dotknięcia, czy jakiś przedmiot jest zaczarowany. Pokaż tę monetę.
Luis podał pieniążek pani Zimmermann. Pocierała go, obracała między palcami i przez chwilę przyglądała mu się w zadumie. Wreszcie oddała monetę Luisowi.
- Niestety - potrząsnęła głową - to tylko kawałek metalu. Gdyby był zaczarowany, czułabym... lekkie mrowienie. Ale nic takiego nie było. To po prostu stara moneta.
Luis popatrzył smutno na pieniążek. Odwrócił się do Jonatana i zapytał:
- Mogę ją zatrzymać?
- Słucham? - mruknął wujek w roztargnieniu.
- Pytałem, czy mogę ją zatrzymać.
- Ach! Oczywiście. Jest twoja. Jako pamiątka z wojny secesyjnej. - Jonatan z uśmiechem klepnął chłopca w ramię.
Późną nocą, gdy Rita i pani Zimmermann dawno wyszły, a wujek poszedł już spać, Luis siedział na łóżku i przyglądał się monecie. To fatalnie, że nie była zaczarowana. Mogłaby być amuletem, który obdarza siłą, odwagą i chroni przed wrogami. Tak jak spinka, którą irlandzki król wpinał w koszulę, gdy ruszał do walki.
28
Dopóki miał spinkę, nie mógł zostać ranny. Luis bardzo lubił tę legendę. Sam nigdy nie walczył mieczem, ale kilka razy bił się i zawsze przegrywał. Może gdyby miał amulet, mógłby wygrać. Gdyby go miał, Woody Mingo nie ukradłby mu czapki.
Tak mogłoby być, pomyślał. Włożył monetę do szuflady w szafce przy łóżku, zgasił światło i położył się.
Nie mógł zasnąć. Kręcił się i przewracał z boku na bok, myśląc o Woodym, czapce Sherlocka Holmesa, o pradziadku, Walterze Finzerze i srebrnej trzycentów-ce. Leżał i słuchał odgłosów tykania zegara, kapania wody w łazience, skrzypnięć, stuków i innych dźwięków, jakie wydaje stary dom, gdy zasypia.
Stuk-stuk. Luis usiadł na łóżku wyprostowany. Znał ten dźwięk, i to bardzo dobrze. Ale to nie był nocny odgłos. Stuknęła klapka pocztowa.
W drzwiach wejściowych znajdował się otwór osłonięty metalową klapką na zawiasach. Gdy listonosz chciał wrzucić list, musiał podnieść klapkę, która wydawała charakterystyczny dźwięk. Luis i jego wujek uwielbiali dostawać listy i gdy tylko usłyszeli znajomy stukot, od razu pędzili do drzwi. Listonosz był bardzo gadatliwy, dlatego rzadko docierał do ich domu wcześniej niż o wpół do trzeciej po południu, nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby pocztę dostarczono o północy.
Luis siedział przez chwilę bardzo zaciekawiony, stał, włożył kapcie i szlafrok i zszedł do holu. Na pod-odze przy drzwiach leżała kartka pocztowa.
29
Podniósł ją i podszedł do okna. Sączyło się przez nie szare światło księżyca. Było wystarczająco widno, aby przeczytać kartkę, ale... nie było nic do czytania. Kartka była pusta.
Luis poczuł, że cierpnie mu skóra. Co znaczy ta kartka? Odwrócił ją i z ulgą stwierdził, że jest zaadresowana i ostemplowana. Stempel jednak był staromodny, a litery tak zamazane, że nie dało się odczytać, skąd ją wysłano. Zaadresowano ją starannym ozdobnym pismem.
Pan JCujs Kaknavsjx
u. WysoKA 100 ftowyZenei>eusz, Mj&MW)
Nie było adresu nadawcy.
Luis stał w świetle księżyca, trzymając kartkę. Może to Rita wstała w nocy, żeby mu spłatać figla. Nie, to niemożliwe. Odwrócił kartkę i spojrzał na czystą stronę. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Teraz pojawił się tam jeden wyraz:
Ręka Luisa zaczęła drżeć. Czytał o sympatycznym atramencie i wiedział, że trzeba posypać list specjalnym proszkiem lub potrzymać chwilę nad ogniem, aby litery stały się widoczne. Na jego kartce pismo pojawiło się jednak samo.
Zrozumiał wiadomość. Znał trochę łacinę, bo był kiedyś ministrantem. Venio znaczy „nadchodzę". Przestraszył
31
się. Był sam w ciemnym korytarzu. Gdy jednak ruszył szybko do kontaktu, żeby zapalić światło, kartka wyśliznęła mu się z ręki - zupełnie tak, jakby ktoś mu ją wyrwał. Luis w panice rzucił się w stronę wyłącznika na ścianie. Ciepłe żółte światło zalało korytarz. Nikogo tam nie było. Ale kartka zniknęła.
Rozdział 3
Następnego dnia zaraz po obudzeniu Luis zszedł, żeby poszukać tajemniczej kartki. Zajrzał pod dywanik i w szpary w podłodze. Zerknął do chińskiej wazy, w której Jonatan trzymał laski. Przeszukał każdy kąt. Kartka jakby wyparowała. Szpary w podłodze nie były tak szerokie, żeby mogła tam wpaść, nie mogła też wyfrunąć z powrotem przez otwór w drzwiach. Gdzie wobec tego się podziała?
Luis nie chciał wspominać wujkowi o kartce, ale podczas śniadania przyszło mu do głowy przekonujące wytłumaczenie tego, co się stało. Była to pewnie sztuczka wuja Jonatana.
Mieszkał z czarodziejem już ponad rok i przyzwyczaił się do niezwykłych zjawisk i dźwięków. Lustro przy wieszaku na płaszcze pokazywało odbicie patrzącego, ale... t5iH*p<|asami. Częściej można w nim było zobaczyć
3-Lui
33
rzymskie ruiny, piramidy Majów albo szkockie opactwo. Fisharmonia w salonie grała radiowe reklamy, a witraże w oknach wielkiego starego domostwa od czasu do czasu również się zmieniały. Może więc niesamowita kartka była kolejnym dowcipem Jonatana. Luis mógł po prostu zapytać o to wujka, ale nie starczyło mu odwagi. Gdyby jednak okazało się, że to nie była sprawka Jonatana, co wtedy? Nawet nie chciał o tym myśleć.
Pewnego popołudnia w połowie października Luis zamierzał wcześniej wrócić do szkoły. Przerwę obiadową zwykle spędzał w domu z obawy, że na boisku ktoś go pobije. Dziś jednak wyszedł wcześniej, bo umówił się z Ritą.
Poprzedniego dnia długo rozmawiali o jego lęku. Rita tłumaczyła mu, że jedyny sposób, żeby go pokonać, to stawić mu czoło. Chciała przekonać Luisa, żeby przyszedł na boisko zaraz po obiedzie. Pierwszy raz jest najtrudniejszy, potem już będzie mu łatwiej, tłumaczyła. Początkowo Luis się opierał, ale w końcu ustąpił. Żeby było mu raźniej, Rita miała się z nim spotkać w uliczce przy szkole. Mógłby zagrać w piłkę albo w inną grę. We dwoje mogliby też po prostu stać i rozmawiać, na przykład o modelu rzymskiej galery, który budowali z drewna balsy. Byłoby fajnie.
Luis dotarł do szkoły i zerknął w długi, wąski zaułek. Nigdzie nie widać było Rity. Z boiska dobiegały odgłosy zabawy. Ostrożnie ruszył w tamtym kierunku. Zawsze coś go mogło zaskoczyć i czasami tak się działo.
Był już w połowie drogi, gdy z lewej strony usłyszał jakieś pomruki i odgłosy bójki. Odwrócił głowę i zoba-
34
czył, że w cieniu kościoła trwa walka. Rita biła się z Woo-dym Mingo.
Luis stał nieruchomo, sparaliżowany strachem. Woo-dy jedną ręką trzymał Ritę w pasie, a drugą ciągnął ją za włosy. Musiało ją boleć. Ale nie dała nic po sobie poznać. Zamknęła oczy. Jej twarz wykrzywiał sztuczny uśmiech.
- Odszczekaj to! - warknął Woody.
- Nie.
- Odszczekaj, mówię!
- Powiedziałam: nie!
- Skoro tak... - Woody uśmiechnął się złośliwie i z całej siły pociągnął Ritę za włosy.
Zacisnęła zęby, jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. Ale nie krzyknęła.
Luis nie wiedział, co ma robić. Biec po nauczyciela czy po policję? A może samemu zaatakować? Przypomniał mu się nóż Woody'ego i poczuł panikę.
Ale Woody już zauważył Luisa i roześmiał się. Zupełnie tak jak wtedy, gdy ukradł mu czapkę.
- Hej, tłuściochu! Nie uratujesz swojej dziewczyny? - Znowu pociągnął Ritę za włosy tak, że skrzywiła się z bólu.
Otworzyła oczy i spojrzała na Luisa.
- Uciekaj! - syknęła. - Szybko!
Luis stał w miejscu, zaciskając i Otwierając pięści. Zerknął w stronę ulicy, gdzie jeździły samochody. Spojrzał w kierunku boiska, skąd dobiegały śmiechy i krzyki.
- No i co, słonino! Podejdź tu. No, spróbuj!
Luis odwrócił się i pobiegł przed siebie do wylotu zaułka, a potem chodnikiem, przez skrzyżowanie i ulicę
35
Zieloną do domu. Słyszał odgłos swoich kroków i cały czas płakał. Zatrzymał się w połowie ulicy, gdyż nie mógł już biec. Kłuło go w boku, głowa mu pękała i chciał umrzeć. Wreszcie oddech mu się wyrównał. Wytarł łzy i wydmuchał nos, a potem truchtem ruszył do domu.
Jonatan właśnie grabił liście przed dworkiem, kiedy usłyszał ciężkie kroki na chodniku.
- Cześć, Luis! - zawołał i pomachał fajką. - Puścili was wcześniej czy...
Szczęknęła furtka. Kilka sekund później trzasnęły drzwi. Wujek rzucił grabie i pośpieszył do domu, żeby się dowiedzieć, co się stało.
Oparty na stole Luis płakał z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Przeee... klęty, wstrę... tny, paaa... skudny, prze-ee... klęty, wstrę... tny - powtarzał w kółko.
Jonatan usiadł obok na krześle i objął Luisa.
- Nie płacz - powiedział łagodnie. - Co się stało? Powiesz mi?
Luis otarł łzy i kilka razy wydmuchał nos. Potem wolno, łamiącym się głosem opowiedział wujkowi o wszystkim.
- ...i uciekłem. Teraz ona nie będzie chciała mnie znać - szlochał. - Chciałbym umrzeć.
- O, nie wierzę, żeby z tego powodu Rita przestała być twoją przyjaciółką - powiedział Jonatan z uśmiechem, poklepując go po ramieniu. - Chciała po prostu załatwić tę sprawę sama, i tyle. Ona naprawdę jest twarda i jeśli zaczęła bójkę z Woodym, wiedziała, że sobie poradzi.
Luis podniósł głowę i spojrzał na wujka przez łzy.
36
- Myślisz, że nie znienawidzi mnie za to, że jestem
tchórzem i mięczakiem?
- Nie jesteś tchórzem ani mięczakiem - orzekł Jonatan. - Gdyby Rita chciała zadawać się z ofermą, toby sobie znalazła ofermę. Jest bardzo uparta i potrafi zawsze dopiąć swego. A poza tym bardzo cię lubi.
- Naprawdę?
- Mhm. Teraz pójdę grabić liście, bo wieczorem zrobimy sobie wielkie ognisko. Napiszę ci usprawiedliwienie do szkoły, żebyś w poniedziałek nie miał kłopotów z panną Haggerty. A może byś teraz... posklejał model
swojego statku?
Luis z wdzięcznością uśmiechnął się do Jonatana. Przez chwilę męczyła go czkawka, co często mu się zdarzało, kiedy długo płakał.
- Już w porządku, wujku - powiedział. - Dziękuję.
Poszedł do swego pokoju i resztę popołudnia spędził w świecie greckich i rzymskich trirem, staczając wielkie bitwy morskie pod Salaminą i Akcjum.
Przed obiadem zadzwonił telefon. Luis zbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie, i omal nie upadł.
- Cześć! - wysapał w słuchawkę. - To ty, Rito? Usłyszał chichot.
- A gdybym to nie była ja, to co byś zrobił? Luis odetchnął z ulgą i zapytał:
- Jesteś na mnie zła?
- Hm. Dzwonię, żeby się dowiedzieć, co się z tobą stało. Chłopiec poczuł, że się czerwieni.
- Źle się poczułem i poszedłem do domu. Czy on
cię pobił?
- Nie. Przyszli nauczyciele i nas rozdzielili. Dałabym sobie z nim radę, gdyby nie te przeklęte włosy. Chyba je obetnę.
- Dlaczego się biliście?
- Powiedziałam mu, że jest małym podłym złodziejaszkiem, bo ukradł ci czapkę. Próbował mnie zmusić, żebym to odwołała, ale ja nie chciałam.
Luis milczał. Czuł się tak jak wtedy, gdy Rita żałowała, że nie było jej z nim, kiedy spotkał Woody'ego. Był jej wdzięczny, że stanęła w jego obronie, ale wolałby sam walczyć i wygrywać własne bitwy. Tak właśnie powinni się zachowywać chłopcy.
Luis nadal nic nie mówił, więc Rita zapytała:
- Wszystko w porządku?
- Eeee, tak... Jasne. Ja tylko się... zamyśliłem. Czy on cię zranił?
Rita parsknęła pogardliwie.
- No co ty! Tylko ciągnął mnie za włosy, bo jestem niedotykalna. Luisie?
- Co takiego?
- Może byśmy popracowali nad modelem statku? Przyjdziesz z nim do mnie?
- W porządku.
- To wpadnij po obiedzie. Cześć.
- Cześć.
Luis odetchnął z ulgą. Rita nie miała do niego pretensji o ucieczkę. Ale nadal myślał o bójce i nawet śniła mu się w nocy. We śnie Woody przewrócił Ritę, a ona
38
J
39
_**i
zraniła się w głowę. Wtedy Luis uderzył Woody'ego, który wyciągnął nóż i pomachał nim Luisowi przed nosem, krzycząc: „Odetnę ci język!". W tym momencie chłopiec się obudził. Usiadł na łóżku, jego piżama była mokra od potu. Później długo nie mógł zasnąć.
Następnego ranka postanowił, że musi być szczupły i twardy jak Woody. Chciał zrobić dziesięć pompek, ale już przy trzeciej padł bez sił. Spróbował poćwiczyć siady z pozycji leżącej, nie mógł się jednak podnieść bez pomocy rąk. Chciał wykonać skłon i dotknąć palców u nóg bez zginania kolan, na próżno. Rozbolała go tylko głowa. Na koniec spróbował zrobić pajaca. Należało klasnąć w dłonie wysoko nad głową, ale gdy Luis zrobił zeskok, jego uda, uderzając o siebie, także klasnęły. Ten dźwięk bardzo go przygnębił. Poza tym nie chciał, żeby w pokoju pod nim poodpadał tynk z sufitu, zszedł więc na śniadanie.
Był sobotni ranek i pani Zimmermann już przyszła. Mieszkała w sąsiednim domu, ale gotowała także dla Barnaveltów. W soboty zawsze przygotowywała na śniadanie coś wyjątkowego - racuchy albo naleśniki, kiełbaski albo kruche ciasteczka z truskawkami, albo tosty z miodem i dżemem brzoskwiniowym. Dziś piekła wafle. Luis patrzył, jak wylewa rzadkie żółte ciasto na metalowe formy. Pomyślał o swoim postanowieniu.
- Proszę pani...
- Słucham, Luisie.
- Chyba... nie zjem dzisiaj wafli. Mógłbym dostać płatki kukurydziane?
Pani Zimmermann popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Już miała go zapytać, czy przypadkiem nie
40
ma gorączki, w porę jednak przypomniała sobie, co Jonatan mówił jej o bójce Rity z Woodym. Pani Zimmermann była bardzo bystra, domyśliła się więc, o co chodzi Luisowi. Wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Oczywiście. Dla twojego wujka i dla mnie zostanie więcej.
Luis zdołał wytrwać w swoim postanowieniu do końca posiłku. To była tortura, patrzeć jak smakowicie przyrumienione wafle z gęstym syropem klonowym przechodzą mu koło nosa. Z trudem przełykał rozmiękłe mdłe płatki.
Po śniadaniu poszedł na salę gimnastyczną. Walił pięściami w worek treningowy, aż piekły go ręce. Podwinął rękaw i napiął prawy muskuł. Nie wiedział, czy widać już jakiś efekt, poszedł więc do pana Hartwiga, który stał po drugiej stronie boiska do koszykówki. Trener był wysokim, pogodnym mężczyzną. Na lekcjach kazał rzucać piłką lekarską i dawać z siebie wszystko podczas ćwiczeń. Właśnie organizował zawody bokserskie dla chłopców, którzy bezczynnie stali w pobliżu.
- Dzień dobry! - przywitał się Luis. - Czy możemy chwilę porozmawiać?
- Jasne - odpowiedział z uśmiechem trener. - O co chodzi?
Luis podwinął rękaw i wyciągnął ramię. Napiął mięśnie, a raczej to, co uważał za mięśnie.
- Widzi pan coś? - zapytał z nadzieją.
Pan Hartwig bardzo się starał, żeby nie parsknąć śmiechem. Znał Luisa i wiedział co nieco o jego problemach.
41
- No cóż, widzę twoje ramię. Ćwiczyłeś dzisiaj?
- Tak. Trochę. Czy to widać? - Znów napiął muskuł. Obecność innych dzieciaków peszyła go. W normalnych okolicznościach nie zrobiłby przy nich czegoś takiego, ale teraz musiał wiedzieć. Pan Hartwig był ekspertem i mógł stwierdzić, czy mięśnie Luisa się powiększyły.
Trener objął chłopca i odszedł z nim na bok.
- Posłuchaj - mówił cicho. - Wyrabianie mięśni trwa trochę dłużej, nie wystarczy przez pięć minut walić w worek. Musisz trenować tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Nie zniechęcaj się, jeśli nie od razu będzie widać efekty, dobra? A teraz idź i daj wycisk temu workowi! -uśmiechnął się przyjaźnie i dał Luisowi lekkiego kuksańca w brzuch. Chłopiec się skrzywił.
Podziękował trenerowi za radę i poszedł pobokso-wać worek. Ale stracił cały zapał. Skoro potrzeba lat pracy, żeby wyrobić sobie mięśnie, może teraz spokojnie iść na obiad. Była prawie pierwsza, a on robił się głodny.
Poszedł do baru i usiadł przy kontuarze. Zamówił dwa hot dogi i dwa duże kubki coli o smaku wiśniowym. Jedząc, przeglądał komiks o przygodach kapitana Marvela, który rozprawiał się z całą bandą oszustów i łotrów. Jego prawy sierpowy osiągał cel z głośnym BUM! albo BĘC! Luis kiedyś próbował zadawać takie ciosy, ale nigdy nie udało mu się trafić przeciwnika w podbródek. Chłopcy, z którymi walczył, robili unik i tylko się śmiali.
Luis przeczytał cały komiks i spojrzał na ostatnią stronę. Znajdowały się tam reklamy takich produktów, jak na przykład vacutex, groźnie wyglądający gadżet, przypominający igłę lekarską, a przeznaczony do usuwania
42
ohydnych wągrów. To był problem większości nastolatków. Luis jednak miał na głowie inne sprawy.
Przewrócił kartkę i natknął się na reklamę Karola Atlasa. Zawsze wyglądała tak samo i w każdym numerze znajdowała się w tym samym miejscu. Był to krótki komiks o pewnym słabeuszu, który staje się silny i może sobie poradzić z facetem, który na plaży sypie mu piaskiem w twarz. U dołu reklamy był wizerunek samego Karola Atlasa w białych kąpielowych majtkach. Luisowi przypominały one pieluchę. Pan Atlas wyglądał, jakby wysmarował się tłuszczem - prężył i napinał mięśnie. Wyciągał pięść i zachęcał Luisa do „dynamicznego treningu". Jeszcze niżej był kupon, który należało wyciąć. Luis nieraz chciał to zrobić. Teraz wyrwał kartkę, starannie ją złożył i wsunął do kieszeni. W domu włożył kupon do koperty i wysłał do Karola Atlasa.
Stosował dietę i robił pompki jeszcze przez trzy albo cztery dni. Czuł się tym znudzony. Nadal sprawdzał swoje mięśnie, ale nie zauważył, żeby jakoś się zmieniły. Z powodu diety był przeważnie w złym humorze. Przekonał się, że pan Hartwig miał rację. Musiałby ciężko pracować, żeby stać się tak sprawny i szczupły jak Woody. Kosztowałoby go to wiele wyrzeczeń i musiałby męczyć się przy bardzo nudnych ćwiczeniach. Ale nawet wtedy nie miałby całkowitej pewności, że efekt jego wysiłków będzie odpowiadał oczekiwaniom.
, Luis stopniowo tracił zapał, aż wreszcie zupełnie zrezygnował. Postanowił zrobić sobie przerwę w treningu do czasu, aż poczuje się lepiej. Wkrótce pałaszował masło orzechowe i podwójne porcje kruchych ciasteczek
43
z truskawkami i bitą śmietaną. Przestał robić pompki i nie zbliżał się do worka treningowego. Od czasu do czasu sprawdzał, czy nadeszła przesyłka od Karola Atla-sa. Niestety, wciąż nic nie przychodziło.
Gdyby tylko istniał jakiś prosty sposób, żeby stać się silnym! Luis pomyślał o szczęśliwej monecie pradziadka. Jakby było wspaniale, gdyby okazała się zaczarowana! Mógłby wtedy pokonać wrogów i bronić Ritę. To byłoby coś! Mógłby zapomnieć o diecie i pompkach. Wtedy...
Za każdym razem, gdy o tym marzył, przypominał sobie, że pani Zimmermann już badała monetę i stanowczo stwierdziła, że nie jest zaczarowana. A przecież była ekspertem od magii. Znała się na tym. Z drugiej strony jednak eksperci też się mylili. Twierdzili kiedyś na przykład, że ludzie nigdy nie będą latać. Luis zastanawiał się nad tym, rozważając wszelkie za i przeciw, aż zakręciło mu się w głowie. Wreszcie poszedł do swojego pokoju, otworzył szufladę i wyjął pieniążek. Trzymał go między kciukiem i palcem wskazującym. Niestety, nie czuł żadnego mrowienia.