MBP Zabrze nr inw.: K1 - 21368 F 1 LUIS BARMAVEIT i mroczny cień Luis podejrzewa, że stara moneta pradziadka Barnavelta jest magicznym talizmanem i ma niezwykłą moc. Ale w chwili gdy zawiesza sobie amulet na szyi, zaczyna się dziać coś dziwnego. Jakaś tajemnicza postać śledzi Luisa, a jakaś mroczna siła każe mu robić rzeczy, które przerażają jego samego... JOHN BELLAIRS Klasyk znakomitych baśniowych książek dla dzieci i młodzieży, niezwykle popularny autor kilkudziesięciu bestsellerów, które od 25 lat rozpalają wyobraźnię młodych i starszych czytelników Magiczny swat Johna Bellairsa musiał zafascynować w dzieciństwie joanne Rowling. Amazon.com Straszne i śmieszne! Tu jest wszystko, czego potrzeba, by zawładnąć twoją wyobraźnią: tajemnica, groza, niezwykli bohaterowie i ich niezapomniane przygody. „School Library Journal" MBP Zabrze nr inw.: K1 - 21368 F 1 IIIp/F LUIS BARNAVELT i mroczny cień Luis podejrzewa, że stara moneta pradziadka Barnavelta jest magicznym talizmanem i ma niezwykłą moc. Ale w chwili gdy zawiesza sobie amulet na szyi, zaczyna się dziać coś dziwnego. Jakaś tajemnicza postać śledzi Luisa, a jakaś mroczna siła każe mu robić rzeczy, które przerażają jego samego... JOHN BELLAIRS Klasyk znakomitych baśniowych książek dla dzieci i młodzieży, niezwykle popularny autor kilkudziesięciu bestsellerów, które od 25 lat rozpalają wyobraźnię młodych i starszych czytelników Magiczny swat Johna Bellairsa musiał zafascynować w dzieciństwie Joannę Rowling. Amazon.com Straszne i śmieszne! Tu jest wszystko, czego potrzeba, by zawładnąć twoją wyobraźnią: tajemnica, groza, niezwykli bohaterowie i ich niezapomniane przygody. „School Library Journal" Bestsellery dla młodych czytelników w Wydawnictwie AMBER LU1S BARNAVEIT i mroczny cień BELLAIRS * Mafaniw HARRYE6O POTTERA wkrótce LUIS BARHAVEIT JOHN BELLAIRS BRAD STRICKLAND I— Dla fanów HARRY EGO POTTERA JOHN BELIAIRS - 8 MAR. 2003 19 LIP. 2004 Tytuł oryginału THE FIGURĘ IN THE SHADOWS Redakcja stylistyczna KATARZYNA MAKARUK Redakcja techniczni ANDRZEJ WITKÓW! Korekta RENATA KUK Ilustracja na okladc GARRO (ElSRA BIBLIOTEKA PUBLICZNA w Zabrzu ZN. KLAS. NR INW. Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER KSIĘGARNIA 1NTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl Copyright © 1975 by John Bellairs Ali rights reserved. For the Polish edition © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2000 ISBN 83-7245-536-8 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 2001. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi Dla Dona Wilcoxa, Davida Waltersa ijonathana Grandine'a, którzy są moimi prawdziwymi przyjaciółmi Rozdział 1 Luis Barnavelt stał w pobliżu boiska i obserwował bójkę dwóch starszych chłopaków. Prawdziwy pojedynek. Tom Lutz i Dave Schellenberger byli postrachem całej szkoły. Zwykle razem napadali na innych uczniów, ale teraz wyjątkowo bili się ze sobą. Luisowi przypominało to walki bogów i herosów, o których czytał w komiksowej wersji Iliady. - A to lubisz? - Tom rzucił garść żwiru w twarz Da-ve'a. W odpowiedzi Dave skoczył na Toma i po chwili obaj tarzali się po ziemi, kopiąc się, drapiąc i przeklinając. Luis zauważył, że zbliżają się w jego stronę, cofnął się więc w cienisty zaułek oddzielający szkołę od kościoła. Zwykle trzymał się z daleka od bijatyk. Był gruby i miał pucołowatą twarz. W brązowym swetrze i workowatych sztruksowych spodniach wyglądał jak wznoszący się balon. To złośliwa ciotka Matylda tak o nim kiedyś powiedziała; określenie „wznoszący się balon" utkwiło mu w pamięci. Jego dłonie były miękkie i pulchne - nie chciały się na nich pojawić żadne zgrubienia, chociaż tarł ręce papierem ściernym. Gdy starał się napiąć mięśnie, nie było żadnego efektu. Bał się bójek i tego, że zostanie pobity. Po co więc tam stał, obserwując walkę dwóch największych zabijaków w szkole? Po prostu tylne drzwi wychodziły na boisko. Rita powiedziała, że mają się spotkać przy tylnym wejściu do szkoły, a nigdy nie rzucała słów na wiatr. Róża Rita Pottinger była najlepszą przyjaciółką Luisa. Nauczycielka, panna Haggerty, zatrzymała ją po lekcjach w klasie za karę. Rita była o rok starsza od Luisa, ale na szczęście też chodziła do szóstej klasy. Luis spacerował w ciemnej uliczce tam i z powrotem. Co ją zatrzymało? Coraz bardziej się denerwował, a na domiar złego tuż obok bili się Tom i Dave. A co, jeśli znudzi im się wreszcie ta walka i dla odmiany zaatakują Luisa? - Cześć, Luis! Podskoczył i odwrócił się powoli. Przed nim stała Rita. Była prawie o głowę od niego wyższa. Nosiła okulary, miała długie ciemne włosy, a na głowie czarną czapeczkę ze spinką z kości słoniowej. Na czapeczce naszyto znaczki z bohaterami kreskówek. Takie znaczki można znaleźć w pudełkach z płatkami śniadaniowymi. Rita nosiła tę czapeczkę codziennie. - Cześć! - odpowiedział Luis. - Dużo musiałaś zrobić? Dziewczynka wzruszyła ramionami. - Nie, niedużo. Chodź, idziemy. Najpierw muszę pójść do domu i zdjąć to głupie ubranie. To było typowe dla Rity. W szkole nosiła bluzki i spódnice, bo musiała, za to zaraz po lekcjach biegła do domu i natychmiast zakładała dżinsy i bluzę. Była jak chłopak. Uwielbiała robić to, czym przeważnie zajmują się chłopcy, łowić ryby, łazić po drzewach i grać w bejs-bol. Luis natomiast był kiepski w tym wszystkim, ale lubił towarzystwo Rity, a ona lubiła jego. Zaprzyjaźnili się w kwietniu, teraz był już wrzesień. Uszli już spory kawałek, gdy Rita zauważyła, że Luis w lewej ręce trzyma papierową torbę. - Co tam masz? - Czapkę Sherlocka Holmesa. Rita słyszała już o niej wcześniej. Luis dostał ją od wujka z okazji Dnia Niepodległości. - A dlaczego niesiesz ją w torbie? - zapytała zaciekawiona. - Chcę ją założyć na ulicy Głównej, ale najpierw muszę się upewnić, że nie będzie tam żadnych dzieciaków. - To znaczy, że chcesz ją szybko wyjąć, założyć i znowu schować w torbie? - Tak - odparł z zakłopotaniem. Rita spojrzała na niego zdziwiona. - Jeżeli tak się boisz - powiedziała - to dlaczego chcesz założyć czapkę na ulicy Głównej? Będzie się tam na ciebie gapić mnóstwo ludzi. - Wiem - przyznał Luis - ale dorośli mogą się gapić. Boję się, że jakiś dzieciak mi ją ukradnie. Rita uśmiechnęła się współczująco. Luis rzeczywiście często był obiektem ataków silniejszych chłopców. - W porządku - powiedziała. - To twoja czapka. Chodźmy już. Poszli w stronę ulicy Głównej. Minęli jedną przecznicę. Miasteczko, w którym mieszkali, było małe, a największą ulicę dzieliły zaledwie trzy przecznice. Znajdowały się tam drogerie, restauracje, bary i sklepy z odzieżą. Właśnie przechodzili obok sklepiku z tanimi drobiazgami, gdy Luis zatrzymał się i pośpiesznie rozejrzał. - Może tutaj, co? Nie widać żadnych dzieciaków. -Zaczął gmerać w torbie. - Chodźmy stąd! To głupie! - Rozzłościła się Rita. -Słuchaj, muszę kupić ołówki, papier i inne rzeczy. Potem pójdę do domu, żeby się przebrać. Spotkamy się u ciebie, dobra? Odeszła, zanim zdążył odpowiedzieć. Był na nią zły. I było mu głupio. Jeszcze raz rozejrzał się wokół. Nie było widać żadnych dzieciaków, wyjął więc czapkę i założył. Czapka naprawdę była bardzo fajna - uszyta z materiału w zieloną szkocką kratę z usztywnionymi daszkami z przodu i z tyłu, miała też nauszniki związane na czubku. Gdy Luis ją włożył, poczuł się odważny i mądry niczym Sherlock Holmes tropiący złoczyńców w londyńskiej mgle. Jeszcze raz się rozejrzał. Postanowił, że przejdzie w czapce wzdłuż trzech przecznic, aż do Centrum Rozrywki. Na tak krótkim odcinku nic nie mogło mu się przydarzyć. 10 Szedł ze spuszczoną głową, patrząc na chodnik. Kilku przechodniów obejrzało się za nim. Widział to kątem oka, ale starał się nie zwracać na nich uwagi. Czapka budziła w nim mieszane uczucia - był dumny, że ma ją na głowie, ale jednocześnie zakłopotany. Wolałby już dojść do Centrum Rozrywki. Właśnie mijał drogerię, gdy usłyszał: - O, kurczę! Chciałbym mieć taką czapkę! Zmartwiał. To był Woody Mingo. Luis panicznie się go bał i podejrzewał, że nawet Dave Schellenberger i Tom Lutz pomyśleliby dwa razy, zanim zaczepiliby Woody'ego. Nie dlatego, że wydawał się wyjątkowo silny i duży, wręcz przeciwnie, był jednak brutalny i nosił w kieszeni nóż. Luis słyszał, że groził nim innym dzieciakom. Cofnął się o krok. Po plecach przebiegły mu ciarki. - Daj spokój, Woody - powiedział. - Nic ci nie zrobiłem. Zostaw mnie w spokoju. Mingo parsknął. - Pokaż czapkę. - Wyciągnął rękę. - Obiecujesz, że mi ją oddasz? - Jasne. Luis stracił wszelką nadzieję. Wiedział, co znaczy ten ton. Już nigdy nie odzyska czapki. Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy w pobliżu nie ma dorosłych. Nie było nikogo. Nikt nie mógł mu pomóc. Ta część ulicy Głównej była opustoszała jak w niedzielny poranek. - No, dawaj - powiedział zniecierpliwiony Woody. Luis miał łzy w oczach. Może powinien uciec? Nie odbiegłby daleko. Jak większość grubasów nie potrafił 11 szybko biegać. Tracił oddech i kłuło go w boku. Mingo zaraz by go złapał, zabrał czapkę i stłukłby Luisa na kwaśne jabłko. Z żalem podał ją więc Woody'emu. Woody Mingo ze złośliwym uśmieszkiem obracał czapkę w dłoniach. Założył ją na głowę i poprawił daszek. - No, teraz wyglądam jak Sherlock Holmes na filmie. Dobra, tłuściochu. Dzięki za czapkę. - Odwrócił się i odszedł niespiesznie. Luis stał na ulicy i patrzył za nim. Zrobiło mu się niedobrze. Łzy popłynęły mu po twarzy, a zaciśnięte w pięści dłonie drżały. - Oddaj mi czapkę! - krzyknął. - Zgłoszę to na policję i zamkną cię w więzieniu na sto lat! Woody nie reagował. Szedł powoli i niczym się nie przejmował. Wiedział, że Luis nic mu nie może zrobić. Luis, potykając się, ruszył przed siebie. Płakał na cały głos. Gdy wytarł oczy i rozejrzał się, zobaczył, że dotarł do Parku Wschodniego, maleńkiego skweru na wschodnim krańcu ulicy Głównej. Stało tam kilka ławek, był klomb z kwiatami ogrodzony żelaznym płotkiem. Usiadł na ławce i otarł łzy. Po chwili znowu się rozpłakał. Dlaczego nie jest tak silny jak inni? Czemu każdy może się na nim wyżywać? To takie niesprawiedliwe. Siedział tak dość długo. Nagle wyprostował się i sięgnął do kieszeni. Wyjął zegarek. Ależ późno! Miał przecież spotkać się w domu z Ritą, która została zaproszona na obiad. Co prawda najpierw poszła się przebrać, ale ona wszystko robi błyskawicznie. Pewnie siedzi teraz 13 u niego na werandzie. Luis poderwał się z ławki i szybkim krokiem poszedł w kierunku domu. Gdy dotarł na ulicę Wysoką do domu pod numerem 100, gdzie mieszkał, z trudem łapał oddech. Rita oczywiście już tam była. Siedziała razem z wujkiem Luisa na szybowcu w zielone paski. Puszczali bańki mydlane. Wujek dmuchał w rzeźbioną fajkę z lulką z pianki morskiej. Na drugim końcu pojawiła się bańka. Rosła i rosła, aż stała się tak duża jak grejpfrut. Oderwała się od fajki i wolno popłynęła w stronę Luisa. Zatrzymała się w odległości kilku centymetrów od jego twarzy i zaczęła obracać. Na jej kulistej powierzchni dostrzegł odbicie Rity, kasztanowca rosnącego przed domem, fasadę kamiennego dworku, własną twarz i śmiejące się oblicze rudobrodego wujka Jonatana. Luis bardzo lubił wujka. Mieszkali razem już ponad rok. Wcześniej Luis mieszkał z rodzicami w Milwaukee. Ale pewnej nocy oboje zginęli w wypadku samochodowym. Zeszłego lata Luis przyjechał do miasteczka o nazwie Nowy Zebedeusz w stanie Michigan, żeby zamieszkać z wujkiem. Bańka prysła, a chłopiec poczuł na twarzy coś mokrego. Wytarł twarz i zobaczył, że to fioletowa pianka do golenia. Rita i Jonatan wybuchnęli śmiechem. To była jedna z magicznych sztuczek wujka. Umiał je robić, bo był czarodziejem, i to prawdziwym - posiadał magiczną moc. 14 Rita dowiedziała się o jego czarodziejskich umiejętnościach mniej więcej wtedy, gdy zaprzyjaźniła się z Luisem. Nie przejęła się tym szczególnie. Umiała przecież poradzić sobie w każdej sytuacji. Luis usłyszał kilka razy, jak mówiła Jonatanowi, że lubiłaby go, nawet gdyby nie był czarodziejem. Gdy Luis tak stał, chichocząc z piankowego żartu, usłyszał znajomy głos: - Jak pięknie wyglądasz! Podniósł głowę. W drzwiach domu stała pani Zimmermann, wycierając talerz ściereczką w kolorze lawendy. Pani Zimmermann mieszkała w sąsiedztwie, ale była niemalże członkiem rodziny Barnaveltów. Była dziwną osobą. Przede wszystkim miała bzika na punkcie fioletowego. Uwielbiała wszystko w tym kolorze, począwszy od wiosennych fiołków, na purpurowofioletowych pontiacach skończywszy. Poza tym była czarownicą, ale nie okrutną wiedźmą w czarnym kapeluszu, która lata na miotle i złośliwie chichocze. Była miłą, przyjazną czarownicą z sąsiedztwa. Nie popisywała się swoimi umiejętnościami tak często jak Jonatan, lecz Luis domyślał się, że miała o wiele większą moc niż jego wujek. Luis starł z twarzy jeszcze trochę pianki. - Wcale nie jest piękna! -zawołał. - Podoba się pani, bo pani chciałaby, żeby wszystko było fioletowe! Czarownica cicho się zaśmiała. - Może. Ale naprawdę jest ładna. Wejdź i umyj się. Obiad już gotowy. 15 Siadając do stołu, Luis przypomniał sobie, że powinien mieć nieszczęśliwą minę. - Jejku, zapomniałem powiedzieć o czapce... - zaczął. Rita spojrzała na niego. - Właśnie, co się stało z czapką? Przeszedłeś w niej całą ulicę? Luis utkwił wzrok w obrusie. - Woody Mingo mi ją zabrał. Uśmiech znikł z jej twarzy. - Bardzo mi przykro - powiedziała i nie był to tylko frazes. Jonatan westchnął ciężko i odłożył widelec. - Mówiłem ci, żebyś nie nosił jej na ulicy. To była czapka do zabawy tutaj, koło domu. Przecież wiesz, jakie są dzieciaki. - Tak - odparł Luis smutno. Wziął do ust trochę tłuczonych ziemniaków i przeżuwał je z ponurą miną. - To naprawdę obrzydliwe - powiedziała Rita ze złością. - Może gdybym z tobą została, nic by się nie stało. Luis poczuł się jeszcze gorzej. To chłopcy powinni bronić dziewczyn, a nie odwrotnie. - Potrafię sam o siebie zadbać - wymamrotał. Kilka minut jedli w zupełnej ciszy. Każdy utkwił wzrok w swoim talerzu. Nad stołem smutek unosił się niczym gęsta mgła. Jonatan także wpatrywał się w obrus, ale w przeciwieństwie do pozostałych pogrążył się w rozmyślaniach. Głowił się, w jaki sposób ich rozweselić. Nagle uderzył 16 pięścią w stół. Zadźwięczały talerze i podskoczyła pokrywka na cukierniczce. Wszyscy podnieśli wzrok. - Co się z tobą dzieje? - zapytała pani Zimmer-mann. - Zobaczyłeś mrówkę na stole? ¦ - Nic z tych rzeczy - odpowiedział Jonatan, uśmiechając się szeroko. Teraz, gdy wszyscy na niego patrzyli, założył ręce na piersi i gapił się gdzieś w przestrzeń. -Luis? - Tak? Jonatan wciąż spoglądał w dał, a jego uśmiech był jeszcze szerszy. - Chcesz zobaczyć, co jest w kufrze pradziadka? 2- Rozdział 2 Luis ze zdziwienia otworzył usta. Wielki i ciężki kufer pradziadka stał zamknięty przy łóżku Jonatana. Wujek twierdził, że nie otwierał skrzyni od ponad dwudziestu lat, a Luis już nieraz go prosił, żeby pozwolił mu do niej zajrzeć. Teraz wreszcie nadarzyła się okazja. Chciało mu się skakać z radości, Rita też była podekscytowana. - O rany, wujku! - wykrzyknął Luis. - To wspaniale! - Super! - powiedziała Rita. - Znakomicie! - dodała pani Zimmermann. - Taka wścibska starsza pani jak ja też lubi niespodzianki. - To prawda, Stara Zrzędo, jesteś wścibska - powiedział Jonatan. - Wolicie zjeść lody i ciasteczka najpierw czy po otwarciu skrzyni? Kto jest za otwarciem kufra teraz, ręka do góry. 18 Luis i Rita już chcieli podnieść ręce, ale w porę przypomnieli sobie, że ciasteczka upiekła pani Zimmermann. Gdyby odłożyli deser na później, mogłaby się poczuć dotknięta. Opuścili ręce. Pani Zimmermann zerknęła na nich i uniosła dłoń. - Mogę coś powiedzieć, proszę pana? - zapytała skrzeczącym głosikiem. - Słucham - powiedział Jonatan z uśmiechem. - Jeżeli natychmiast nie pójdziesz ze mną na górę po skrzynię, zamienię cię w kosz pełen obierków. Jasne? - Tak jest! - wykrzyknął Jonatan, salutując. Poszli po kufer. Luis i Rita weszli do biblioteki. Czekając, przeglądali książki i rysowali palcami po zakurzonym stole. W końcu usłyszeli trzaśniecie drzwi, łoskot, krzyk Jonatana i przekleństwo. Wreszcie pojawiła się skrzynia. Jonatan trzymał ją z jednej strony, ssąc wolną rękę. Zdarł sobie skórę, gdy próbowali zmieścić się na wąskim zakręcie. - Uff! Nareszcie! - sapnęła pani Zimmermann. Postawiła skrzynię i wytarła sobie twarz fioletową chusteczką. - Co twój pradziadek w niej trzymał? Kule armatnie? - Coś w tym rodzaju - odpowiedział Jonatan. - Gdy tylko znajdę klucz... Zaraz... gdzie on może być? - Wbił wzrok w sufit i skubał gęstą rudą brodę. - Chyba go nie zgubiłeś?! - Pani Zimmermann była zirytowana. - Nie zgubiłem, ale zapomniałem, gdzie go mam. Poczekajcie chwilę. - Wyszedł z pokoju i jeszcze raz poszedł na piętro. 19 - Może się znajdzie - powiedział Luis, który zawsze popadał w przygnębienie, gdy coś szło nie tak. - Nie martw się - pocieszyła go pani Zimmer-mann. - W najgorszym razie wujek przestrzeli zamek pistoletem twojego pradziadka, jeżeli oczywiście pistolet nie jest zamknięty w kufrze. Gdy Jonatan miotał się na piętrze w poszukiwaniu klucza, Luis i Rita mogli spokojnie obejrzeć stary kufer. Miał wypukłe wieko i przypominał piracką skrzynię - był to prawdziwy kufer podróżny, używany dawno temu podczas rejsów. Zrobiono go z drewna i obito skórą aligatora. Trzy miedziane pasy, które z czasem pokryła patyna, zdobiły wieko. Zamek w kształcie twarzy dziecka również był miedziany. Otwarte usta tworzyły dziurkę od klucza. Po kilku minutach, które wydawały się wiecznością, wrócił Jonatan. W ręku trzymał mały żelazny kluczyk z przyczepioną karteczką. - Gdzie był? - zapytała pani Zimmermann. Z całych sił próbowała nie parsknąć śmiechem. - Dokładnie tam, gdzie powinien - odparł Jonatan. -Na dnie wazy pełnej starych monet z podobizną Indianina. Ukląkł i włożył klucz do zamka. Luis, Rita i pani Zimmermann stanęli za nim. Zamek był stary i zardzewiały, więc dopiero po kilku próbach udało się przekręcić klucz. Jonatan ostrożnie uniósł stare wieko. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli, była wewnętrzna strona wieka oklejona spłowiałym różowym papierem. Ktoś - może to było dziecko - przykleił na nim obrazki. Wyglądały tak, jakby wycięto je ze starego czasopisma. Luis i Rita zajrzeli do kufra. Pod grubą warstwą kurzu leżały paczki owinięte gazetami i przewiązane sznurkiem. Jedna była długa, cienka i zakrzywiona, druga - płaska i kwadratowa. Inne - duże i grube. Papier pożółkł ze starości, a sznurek w kilku miejscach zbutwiał. Jonatan sięgnął do kufra i zaczął rozdzielać paczki. - Proszę bardzo. Jedna dla ciebie, Luisie, druga dla Rity, trzecia dla naszej Śliweczki i czwarta dla mnie. - Ha! Założę się, że sobie zostawiłeś najlepszą - mruknęła pani Zimmermann, rozsupłując sznurek przy paczce. Pakunek Luisa był długi i zakrzywiony. Gdy chłopiec rozerwał papier z jednej strony, zobaczył zaśniedziałą mosiężną rękojeść szabli. - O raju! - wykrzyknął. - Prawdziwa szabla! Zdarł resztki papieru i zaczął wywijać bronią. Na szczęście nie wyjął jej z pochwy. - Mam cię, podły zdrajco! - krzyknął, nacierając na Ritę. - Hej, fechtmistrzu, lepiej spójrz na szablę! -Jonatan ostudził jego zapał. Luis zatrzymał się i popatrzył na nich z zakłopotaniem. Wszyscy się roześmiali, Luis również. - Można było przewidzieć, co się stanie, gdy szabla trafi w ręce jedenastolatka - odezwała się pani Zimmermann. - Pokaż mi ją, Luisie. Podał jej szablę. Delikatnie wysunęła ją z pochwy do połowy długości. Zaśniedziałe ostrze zalśniło matowo w świetle lampy. 20 21 to to lliiilli I (T> ^ 1 1 i U* i 1 8 l P P iT ii U O ^ ^ - * 21 5 TJ II- s 3 "O O ^.I 2 w p ». 6 2. 3 L 3 Z- ! TT N->-i (T) 15 1 ft 1 s- r- n> n - Do kogo należała? - zapytał Luis. - Do mojego pradziadka - odpowiedział Jonatan. -To szabla kawaleryjska, wygięta i dość ciężka. Włóż ją z powrotem do pochwy. Widok ostrza przyprawia mnie o dreszcze. Luis wiedział co nieco o pradziadku Barnavelcie. Widział jego nazwisko na pomniku upamiętniającym wojnę secesyjną, a Jonatan już wcześniej opowiadał mu 0 barwnym życiu staruszka, które pobudziło ciekawość chłopca. - Pradziadek był kawalerzystą, prawda? - zapytał. - Tak - potwierdził Jonatan. - Rito, rozwiń swój pakunek. Dziewczynka trzymała w ręku niewielką lekką paczkę. Gdy rozwiązała sznurek i rozwinęła papier, zobaczyła stos starych ubrań. Na wierzchu leżała niebieska koszula - tak długo była złożona, że nie dało się jej rozłożyć. Pod nią znajdowały się czerwone workowate spodnie 1 spłaszczona czerwona filcowa czapka z napisem wyhaftowanym złotą nicią: „Piąta Pancerna Żuawsko-Lansjer-ska z Michigan". - Co to było, ta Piąta Pancerna? - zapytała Rita. - Banda idiotów - prychnęła pani Zimmermann. -Cały tabun. - Zgadzam się - potwierdził Jonatan, gładząc brodę. - Ale to nie jest odpowiedź na pytanie Rity. Przede wszystkim... lepiej niech Luis odpowie. Dużo czytał o kawalerii. - To żołnierze z długimi lancami - wyjaśnił chłopiec. - Służyły do zabijania wrogów. 22 - Jeżeli znaleźli się dostatecznie blisko - dodał Jonatan. - Kawalerzyści, Rito, to relikt z czasów średniowiecza. Wtedy rycerze używali kopii, żeby strącić przeciwnika z konia. W okresie wojny secesyjnej kawalerzyści atakowali żołnierzy uzbrojonych w muszkiety, karabiny i armaty. - Co za głupota! - stwierdziła Rita. - Dlaczego tak robili? - Nie jestem pewien - odparł Jonatan. - Może sądzili, że długie lance, powiewające proporce i jaskrawe mundury przestraszą wroga. - I tak było? - zainteresował się Luis. - Co takiego? - Nie zrozumiał wujek. - Czy udawało się przestraszyć wroga? - No... Tak, czasami. Ale częściej piechota z karabinami rozbijała kawalerię w proch. Na przykład w bitwie o Spotsylvanię Piąta została po prostu wybita do nogi. Ocalał tylko pradziadek i człowiek o nazwisku Walter Finzer. Przeżyli, bo nigdy nie brali udziału w walce. Luisowi zrzedła mina. Wyobrażał sobie, że pradziadek machał szablą, kłuł lancą i siał spustoszenie w szeregach wrogów. - Dlaczego nie walczył? - zapytał. - Opowiedz im, Jonatanie. - Pani Zimmermann uśmiechnęła się szeroko. Słyszała tę historię już z tysiąc razy, ale zawsze bardzo ją ona bawiła. Wuj Jonatan odkaszlnął, założył ręce na piersi i usiadł tak, jak zawsze siadał, gdy zaczynał opowieść. - No więc tak - zaczął. - Twój pradziadek, Luisie, nie był najodważniejszym człowiekiem na świecie. Sądzę, 23 że wstąpił do Piątej Pancernej tylko dlatego, że podobał mu się mundur. Ale zbliżała się bitwa, on zaś bał się coraz bardziej. W Spotsylvanii miał posmakować prawdziwej walki. Dzień przed bitwą grał przy ognisku w pokera z kilkoma żołnierzami, szczęście mu dopisywało. Miał karetę czy coś w tym rodzaju. W każdym razie wkrótce grali już tylko on i Walter Finzer. Walter też pochodził z Nowego Zebedeusza i zaciągnął się do wojska w tym samym czasie co pradziadek Barnavelt. Zwiększali wciąż stawkę, aż w końcu postawili wszystko, co mieli, nawet szable i pistolety. Ale gdy pradziadek zdjął z palca złoty sygnet, żeby go także postawić, Walter już nic nie miał. Postanowił pożyczyć trochę pieniędzy od kolegów, ale odmówili. Uważali go za utracjusza. Walter chciał już rzucić karty - drugi gracz wziąłby wtedy całą pulę - ale pradziadek zapytał: „A co z twoją szczęśliwą monetą?" - Szczęśliwą monetą? - powtórzył Luis. - Tak. Pradziadek zaczął grę z nadzieją, że zdoła wygrać od Waltera tę monetę. To śmieszne, ale wierzył, że moneta pozwoli mu wyjść z bitwy bez szwanku. Nie wiadomo, skąd mu to przyszło do głowy. Nawet mędrcy odpukują w niemalowane drewno i wierzą w talizmany przynoszące szczęście. Słyszał, jak Walter chwalił się monetą, i wyobraził sobie, że ona może mu pomóc. -Jonatan uśmiechnął się smutno. - Był pewnie tak przestraszony, że uwierzyłby we wszystko, co by mu pomogło wyjść cało z bitwy. - Była zaczarowana? - spytała Rita. - Mam na myśli monetę. 24 Jonatan zachichotał. - Nie, obawiam się, że nie. Ale pradziadek w to wierzył. Kazał Walterowi rzucić monetę na stos, on jednak odmówił. Walter był głupi i uparty, poza tym nie chciał stracić monety. W końcu towarzysze przekonali go, żeby dorzucił ją do puli. Odkryli karty i okazało się, że wygrał pradziadek. Walter dostał szału. Biegał, wrzeszczał i przeklinał. Wreszcie gdy pradziadek zaczął zgarniać pieniądze, Walter zabrał komuś pistolet i postrzelił pradziadka w nogę. - To straszne! - krzyknęła Rita. - Czy on umarł? - Nie, ale rana na długo uniemożliwiła mu służbę w wojsku. Waltera oczywiście aresztowano, a później dyscyplinarnie usunięto z armii. Mogłoby być z nim gorzej, ale pradziadek poprosił, żeby go ułaskawiono. Pradziadek Barnavelt był naprawdę delikatnym i dobrodusznym człowiekiem. Nie nadawał się do tego, żeby walczyć na wojnie. Jonatan rozparł się w fotelu i zapalił fajkę. Pani Zim-mermann i Luis poszli do kuchni po ciasteczka czekoladowe i lody. Gdy wszyscy jedli, Luis podniósł wzrok i niespodziewanie zapytał: - Czy pradziadek zatrzymał tę monetę? Wciąż gdzieś tutaj jest? Jonatan się roześmiał. - Na pewno ją zatrzymał! Nosił monetę na łańcuszku od zegarka i każdemu, kogo spotkał, opowiadał, jak 25 ją zdobył. Kiedy byłem mały, miałem już dość słuchania tej historii. - Możemy ją zobaczyć? Jonatan wydawał się zaskoczony. - Zobaczyć? No cóż... Jeśli ją znajdę. Może się zawieruszyła w tym kufrze. Jak myślisz, Florencjo? - A skąd ja mam wiedzieć? To twój kufer. Sprawdźmy. Zebrali się wokół skrzyni i zaczęli wyjmować paczki i rozpakowywać je. Był tam cylinder i wytarty na łokciach czarny frak, było kilka książek, trzy lub cztery albumy ze starymi fotografiami, a nawet prawdziwa kula armatnia. W końcu na dnie pozostał tylko kurz i martwe owady. Wyjęli wszystko oprócz zniszczonej drewnianej szkatułki. - Założę się, że moneta jest w środku - powiedział Luis. - Nie sądzę, ale możemy sprawdzić - rzekł Jonatan. Sięgnął po szkatułkę. Nie miała zamka. Gdy lekko pociągnął, zdjął wieczko razem z zawiasami. W środku znajdowały się binokle, sczerniała fajka i ciężki łańcuszek od zegarka. Do łańcuszka przyczepiona była mała srebrna moneta. - Jest tutaj! - Luis delikatnie ją wyjął. Trzymał łańcuszek tak ostrożnie, jakby to była brylantowa kolia. Razem z Ritą dokładnie obejrzeli monetę. Wyglądała dziwnie, była mniejsza i cieńsza niż współczesne. Na jednej stronie widniała rzymska cyfra III, a na drugiej - sześcioramienna pasiasta gwiazda. Wokół gwiazdy biegł napis „Stany Zjednoczone Ameryki", u dołu znajdowała się data: 1859. 26 - Co to takiego? - spytał Luis, który nigdy nie widział takiego pieniążka. - Amerykańska trzycentówka - wyjaśniła pani Zimmermann. - Każdy to wie. Rita roześmiała się. - Pani zawsze żartuje. Ta moneta to naprawdę trzy centy? - Oczywiście. Teraz jest warta trochę więcej, bo to stary, ale niezbyt rzadki okaz. - Po co komu taka moneta? - spytał Luis. - Nie lepiej mieć po prostu trzy monety jednocentowe? - Musiałbyś się dowiedzieć w mennicy - powiedział Jonatan. - Czasami wypuszczano monety półcentowe albo dwucentowe, albo jeszcze inne. Pani Zimmermann ma rację, ta moneta nie jest niczym niezwykłym. Jest wyjątkowa tylko dlatego, że wiąże się z nią rodzinna opowieść. Luis popatrzył na pieniążek. Wyobraził sobie, że leży on na stosie innych monet, szabli i pistoletów i połyskuje czerwono w świetle ogniska. Oczami wyobraźni widział, jak Walter Finzer wyciąga broń i strzela do pradziadka. Z powodu tej monety przelano krew. Luis czytał dużo książek i znał opowieści o królach, którzy walczyli i zabijali się z powodu drobiazgów: koron, klejnotów, sztabek złota. Historia tej monety przypominała mu takie zdarzenia. Zerknął na wujka. - Jesteś pewien, że nie jest zaczarowana? - Na sto procent. Ale jeśli chcesz sprawdzić, daj ją potrzymać pani Zimmermann. Przecież ona wie wszystko o magicznych amuletach, talizmanach i innych podobnych przedmiotach. Rozpoznaje je przez dotyk, prawda, Florencjo? - Tak, to prawda. Na uniwersytecie w Getyndze, gdzie robiłam doktorat z magii, na egzaminie musiałam określić za pomocą dotknięcia, czy jakiś przedmiot jest zaczarowany. Pokaż tę monetę. Luis podał pieniążek pani Zimmermann. Pocierała go, obracała między palcami i przez chwilę przyglądała mu się w zadumie. Wreszcie oddała monetę Luisowi. - Niestety - potrząsnęła głową - to tylko kawałek metalu. Gdyby był zaczarowany, czułabym... lekkie mrowienie. Ale nic takiego nie było. To po prostu stara moneta. Luis popatrzył smutno na pieniążek. Odwrócił się do Jonatana i zapytał: - Mogę ją zatrzymać? - Słucham? - mruknął wujek w roztargnieniu. - Pytałem, czy mogę ją zatrzymać. - Ach! Oczywiście. Jest twoja. Jako pamiątka z wojny secesyjnej. - Jonatan z uśmiechem klepnął chłopca w ramię. Późną nocą, gdy Rita i pani Zimmermann dawno wyszły, a wujek poszedł już spać, Luis siedział na łóżku i przyglądał się monecie. To fatalnie, że nie była zaczarowana. Mogłaby być amuletem, który obdarza siłą, odwagą i chroni przed wrogami. Tak jak spinka, którą irlandzki król wpinał w koszulę, gdy ruszał do walki. 28 Dopóki miał spinkę, nie mógł zostać ranny. Luis bardzo lubił tę legendę. Sam nigdy nie walczył mieczem, ale kilka razy bił się i zawsze przegrywał. Może gdyby miał amulet, mógłby wygrać. Gdyby go miał, Woody Mingo nie ukradłby mu czapki. Tak mogłoby być, pomyślał. Włożył monetę do szuflady w szafce przy łóżku, zgasił światło i położył się. Nie mógł zasnąć. Kręcił się i przewracał z boku na bok, myśląc o Woodym, czapce Sherlocka Holmesa, o pradziadku, Walterze Finzerze i srebrnej trzycentów-ce. Leżał i słuchał odgłosów tykania zegara, kapania wody w łazience, skrzypnięć, stuków i innych dźwięków, jakie wydaje stary dom, gdy zasypia. Stuk-stuk. Luis usiadł na łóżku wyprostowany. Znał ten dźwięk, i to bardzo dobrze. Ale to nie był nocny odgłos. Stuknęła klapka pocztowa. W drzwiach wejściowych znajdował się otwór osłonięty metalową klapką na zawiasach. Gdy listonosz chciał wrzucić list, musiał podnieść klapkę, która wydawała charakterystyczny dźwięk. Luis i jego wujek uwielbiali dostawać listy i gdy tylko usłyszeli znajomy stukot, od razu pędzili do drzwi. Listonosz był bardzo gadatliwy, dlatego rzadko docierał do ich domu wcześniej niż o wpół do trzeciej po południu, nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby pocztę dostarczono o północy. Luis siedział przez chwilę bardzo zaciekawiony, stał, włożył kapcie i szlafrok i zszedł do holu. Na pod-odze przy drzwiach leżała kartka pocztowa. 29 Podniósł ją i podszedł do okna. Sączyło się przez nie szare światło księżyca. Było wystarczająco widno, aby przeczytać kartkę, ale... nie było nic do czytania. Kartka była pusta. Luis poczuł, że cierpnie mu skóra. Co znaczy ta kartka? Odwrócił ją i z ulgą stwierdził, że jest zaadresowana i ostemplowana. Stempel jednak był staromodny, a litery tak zamazane, że nie dało się odczytać, skąd ją wysłano. Zaadresowano ją starannym ozdobnym pismem. Pan JCujs Kaknavsjx u. WysoKA 100 ftowyZenei>eusz, Mj&MW) Nie było adresu nadawcy. Luis stał w świetle księżyca, trzymając kartkę. Może to Rita wstała w nocy, żeby mu spłatać figla. Nie, to niemożliwe. Odwrócił kartkę i spojrzał na czystą stronę. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Teraz pojawił się tam jeden wyraz: Ręka Luisa zaczęła drżeć. Czytał o sympatycznym atramencie i wiedział, że trzeba posypać list specjalnym proszkiem lub potrzymać chwilę nad ogniem, aby litery stały się widoczne. Na jego kartce pismo pojawiło się jednak samo. Zrozumiał wiadomość. Znał trochę łacinę, bo był kiedyś ministrantem. Venio znaczy „nadchodzę". Przestraszył 31 się. Był sam w ciemnym korytarzu. Gdy jednak ruszył szybko do kontaktu, żeby zapalić światło, kartka wyśliznęła mu się z ręki - zupełnie tak, jakby ktoś mu ją wyrwał. Luis w panice rzucił się w stronę wyłącznika na ścianie. Ciepłe żółte światło zalało korytarz. Nikogo tam nie było. Ale kartka zniknęła. Rozdział 3 Następnego dnia zaraz po obudzeniu Luis zszedł, żeby poszukać tajemniczej kartki. Zajrzał pod dywanik i w szpary w podłodze. Zerknął do chińskiej wazy, w której Jonatan trzymał laski. Przeszukał każdy kąt. Kartka jakby wyparowała. Szpary w podłodze nie były tak szerokie, żeby mogła tam wpaść, nie mogła też wyfrunąć z powrotem przez otwór w drzwiach. Gdzie wobec tego się podziała? Luis nie chciał wspominać wujkowi o kartce, ale podczas śniadania przyszło mu do głowy przekonujące wytłumaczenie tego, co się stało. Była to pewnie sztuczka wuja Jonatana. Mieszkał z czarodziejem już ponad rok i przyzwyczaił się do niezwykłych zjawisk i dźwięków. Lustro przy wieszaku na płaszcze pokazywało odbicie patrzącego, ale... t5iH*p<|asami. Częściej można w nim było zobaczyć 3-Lui 33 rzymskie ruiny, piramidy Majów albo szkockie opactwo. Fisharmonia w salonie grała radiowe reklamy, a witraże w oknach wielkiego starego domostwa od czasu do czasu również się zmieniały. Może więc niesamowita kartka była kolejnym dowcipem Jonatana. Luis mógł po prostu zapytać o to wujka, ale nie starczyło mu odwagi. Gdyby jednak okazało się, że to nie była sprawka Jonatana, co wtedy? Nawet nie chciał o tym myśleć. Pewnego popołudnia w połowie października Luis zamierzał wcześniej wrócić do szkoły. Przerwę obiadową zwykle spędzał w domu z obawy, że na boisku ktoś go pobije. Dziś jednak wyszedł wcześniej, bo umówił się z Ritą. Poprzedniego dnia długo rozmawiali o jego lęku. Rita tłumaczyła mu, że jedyny sposób, żeby go pokonać, to stawić mu czoło. Chciała przekonać Luisa, żeby przyszedł na boisko zaraz po obiedzie. Pierwszy raz jest najtrudniejszy, potem już będzie mu łatwiej, tłumaczyła. Początkowo Luis się opierał, ale w końcu ustąpił. Żeby było mu raźniej, Rita miała się z nim spotkać w uliczce przy szkole. Mógłby zagrać w piłkę albo w inną grę. We dwoje mogliby też po prostu stać i rozmawiać, na przykład o modelu rzymskiej galery, który budowali z drewna balsy. Byłoby fajnie. Luis dotarł do szkoły i zerknął w długi, wąski zaułek. Nigdzie nie widać było Rity. Z boiska dobiegały odgłosy zabawy. Ostrożnie ruszył w tamtym kierunku. Zawsze coś go mogło zaskoczyć i czasami tak się działo. Był już w połowie drogi, gdy z lewej strony usłyszał jakieś pomruki i odgłosy bójki. Odwrócił głowę i zoba- 34 czył, że w cieniu kościoła trwa walka. Rita biła się z Woo-dym Mingo. Luis stał nieruchomo, sparaliżowany strachem. Woo-dy jedną ręką trzymał Ritę w pasie, a drugą ciągnął ją za włosy. Musiało ją boleć. Ale nie dała nic po sobie poznać. Zamknęła oczy. Jej twarz wykrzywiał sztuczny uśmiech. - Odszczekaj to! - warknął Woody. - Nie. - Odszczekaj, mówię! - Powiedziałam: nie! - Skoro tak... - Woody uśmiechnął się złośliwie i z całej siły pociągnął Ritę za włosy. Zacisnęła zęby, jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. Ale nie krzyknęła. Luis nie wiedział, co ma robić. Biec po nauczyciela czy po policję? A może samemu zaatakować? Przypomniał mu się nóż Woody'ego i poczuł panikę. Ale Woody już zauważył Luisa i roześmiał się. Zupełnie tak jak wtedy, gdy ukradł mu czapkę. - Hej, tłuściochu! Nie uratujesz swojej dziewczyny? - Znowu pociągnął Ritę za włosy tak, że skrzywiła się z bólu. Otworzyła oczy i spojrzała na Luisa. - Uciekaj! - syknęła. - Szybko! Luis stał w miejscu, zaciskając i Otwierając pięści. Zerknął w stronę ulicy, gdzie jeździły samochody. Spojrzał w kierunku boiska, skąd dobiegały śmiechy i krzyki. - No i co, słonino! Podejdź tu. No, spróbuj! Luis odwrócił się i pobiegł przed siebie do wylotu zaułka, a potem chodnikiem, przez skrzyżowanie i ulicę 35 Zieloną do domu. Słyszał odgłos swoich kroków i cały czas płakał. Zatrzymał się w połowie ulicy, gdyż nie mógł już biec. Kłuło go w boku, głowa mu pękała i chciał umrzeć. Wreszcie oddech mu się wyrównał. Wytarł łzy i wydmuchał nos, a potem truchtem ruszył do domu. Jonatan właśnie grabił liście przed dworkiem, kiedy usłyszał ciężkie kroki na chodniku. - Cześć, Luis! - zawołał i pomachał fajką. - Puścili was wcześniej czy... Szczęknęła furtka. Kilka sekund później trzasnęły drzwi. Wujek rzucił grabie i pośpieszył do domu, żeby się dowiedzieć, co się stało. Oparty na stole Luis płakał z twarzą ukrytą w dłoniach. - Przeee... klęty, wstrę... tny, paaa... skudny, prze-ee... klęty, wstrę... tny - powtarzał w kółko. Jonatan usiadł obok na krześle i objął Luisa. - Nie płacz - powiedział łagodnie. - Co się stało? Powiesz mi? Luis otarł łzy i kilka razy wydmuchał nos. Potem wolno, łamiącym się głosem opowiedział wujkowi o wszystkim. - ...i uciekłem. Teraz ona nie będzie chciała mnie znać - szlochał. - Chciałbym umrzeć. - O, nie wierzę, żeby z tego powodu Rita przestała być twoją przyjaciółką - powiedział Jonatan z uśmiechem, poklepując go po ramieniu. - Chciała po prostu załatwić tę sprawę sama, i tyle. Ona naprawdę jest twarda i jeśli zaczęła bójkę z Woodym, wiedziała, że sobie poradzi. Luis podniósł głowę i spojrzał na wujka przez łzy. 36 - Myślisz, że nie znienawidzi mnie za to, że jestem tchórzem i mięczakiem? - Nie jesteś tchórzem ani mięczakiem - orzekł Jonatan. - Gdyby Rita chciała zadawać się z ofermą, toby sobie znalazła ofermę. Jest bardzo uparta i potrafi zawsze dopiąć swego. A poza tym bardzo cię lubi. - Naprawdę? - Mhm. Teraz pójdę grabić liście, bo wieczorem zrobimy sobie wielkie ognisko. Napiszę ci usprawiedliwienie do szkoły, żebyś w poniedziałek nie miał kłopotów z panną Haggerty. A może byś teraz... posklejał model swojego statku? Luis z wdzięcznością uśmiechnął się do Jonatana. Przez chwilę męczyła go czkawka, co często mu się zdarzało, kiedy długo płakał. - Już w porządku, wujku - powiedział. - Dziękuję. Poszedł do swego pokoju i resztę popołudnia spędził w świecie greckich i rzymskich trirem, staczając wielkie bitwy morskie pod Salaminą i Akcjum. Przed obiadem zadzwonił telefon. Luis zbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie, i omal nie upadł. - Cześć! - wysapał w słuchawkę. - To ty, Rito? Usłyszał chichot. - A gdybym to nie była ja, to co byś zrobił? Luis odetchnął z ulgą i zapytał: - Jesteś na mnie zła? - Hm. Dzwonię, żeby się dowiedzieć, co się z tobą stało. Chłopiec poczuł, że się czerwieni. - Źle się poczułem i poszedłem do domu. Czy on cię pobił? - Nie. Przyszli nauczyciele i nas rozdzielili. Dałabym sobie z nim radę, gdyby nie te przeklęte włosy. Chyba je obetnę. - Dlaczego się biliście? - Powiedziałam mu, że jest małym podłym złodziejaszkiem, bo ukradł ci czapkę. Próbował mnie zmusić, żebym to odwołała, ale ja nie chciałam. Luis milczał. Czuł się tak jak wtedy, gdy Rita żałowała, że nie było jej z nim, kiedy spotkał Woody'ego. Był jej wdzięczny, że stanęła w jego obronie, ale wolałby sam walczyć i wygrywać własne bitwy. Tak właśnie powinni się zachowywać chłopcy. Luis nadal nic nie mówił, więc Rita zapytała: - Wszystko w porządku? - Eeee, tak... Jasne. Ja tylko się... zamyśliłem. Czy on cię zranił? Rita parsknęła pogardliwie. - No co ty! Tylko ciągnął mnie za włosy, bo jestem niedotykalna. Luisie? - Co takiego? - Może byśmy popracowali nad modelem statku? Przyjdziesz z nim do mnie? - W porządku. - To wpadnij po obiedzie. Cześć. - Cześć. Luis odetchnął z ulgą. Rita nie miała do niego pretensji o ucieczkę. Ale nadal myślał o bójce i nawet śniła mu się w nocy. We śnie Woody przewrócił Ritę, a ona 38 J 39 _**i zraniła się w głowę. Wtedy Luis uderzył Woody'ego, który wyciągnął nóż i pomachał nim Luisowi przed nosem, krzycząc: „Odetnę ci język!". W tym momencie chłopiec się obudził. Usiadł na łóżku, jego piżama była mokra od potu. Później długo nie mógł zasnąć. Następnego ranka postanowił, że musi być szczupły i twardy jak Woody. Chciał zrobić dziesięć pompek, ale już przy trzeciej padł bez sił. Spróbował poćwiczyć siady z pozycji leżącej, nie mógł się jednak podnieść bez pomocy rąk. Chciał wykonać skłon i dotknąć palców u nóg bez zginania kolan, na próżno. Rozbolała go tylko głowa. Na koniec spróbował zrobić pajaca. Należało klasnąć w dłonie wysoko nad głową, ale gdy Luis zrobił zeskok, jego uda, uderzając o siebie, także klasnęły. Ten dźwięk bardzo go przygnębił. Poza tym nie chciał, żeby w pokoju pod nim poodpadał tynk z sufitu, zszedł więc na śniadanie. Był sobotni ranek i pani Zimmermann już przyszła. Mieszkała w sąsiednim domu, ale gotowała także dla Barnaveltów. W soboty zawsze przygotowywała na śniadanie coś wyjątkowego - racuchy albo naleśniki, kiełbaski albo kruche ciasteczka z truskawkami, albo tosty z miodem i dżemem brzoskwiniowym. Dziś piekła wafle. Luis patrzył, jak wylewa rzadkie żółte ciasto na metalowe formy. Pomyślał o swoim postanowieniu. - Proszę pani... - Słucham, Luisie. - Chyba... nie zjem dzisiaj wafli. Mógłbym dostać płatki kukurydziane? Pani Zimmermann popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Już miała go zapytać, czy przypadkiem nie 40 ma gorączki, w porę jednak przypomniała sobie, co Jonatan mówił jej o bójce Rity z Woodym. Pani Zimmermann była bardzo bystra, domyśliła się więc, o co chodzi Luisowi. Wzruszyła ramionami i powiedziała: - Oczywiście. Dla twojego wujka i dla mnie zostanie więcej. Luis zdołał wytrwać w swoim postanowieniu do końca posiłku. To była tortura, patrzeć jak smakowicie przyrumienione wafle z gęstym syropem klonowym przechodzą mu koło nosa. Z trudem przełykał rozmiękłe mdłe płatki. Po śniadaniu poszedł na salę gimnastyczną. Walił pięściami w worek treningowy, aż piekły go ręce. Podwinął rękaw i napiął prawy muskuł. Nie wiedział, czy widać już jakiś efekt, poszedł więc do pana Hartwiga, który stał po drugiej stronie boiska do koszykówki. Trener był wysokim, pogodnym mężczyzną. Na lekcjach kazał rzucać piłką lekarską i dawać z siebie wszystko podczas ćwiczeń. Właśnie organizował zawody bokserskie dla chłopców, którzy bezczynnie stali w pobliżu. - Dzień dobry! - przywitał się Luis. - Czy możemy chwilę porozmawiać? - Jasne - odpowiedział z uśmiechem trener. - O co chodzi? Luis podwinął rękaw i wyciągnął ramię. Napiął mięśnie, a raczej to, co uważał za mięśnie. - Widzi pan coś? - zapytał z nadzieją. Pan Hartwig bardzo się starał, żeby nie parsknąć śmiechem. Znał Luisa i wiedział co nieco o jego problemach. 41 - No cóż, widzę twoje ramię. Ćwiczyłeś dzisiaj? - Tak. Trochę. Czy to widać? - Znów napiął muskuł. Obecność innych dzieciaków peszyła go. W normalnych okolicznościach nie zrobiłby przy nich czegoś takiego, ale teraz musiał wiedzieć. Pan Hartwig był ekspertem i mógł stwierdzić, czy mięśnie Luisa się powiększyły. Trener objął chłopca i odszedł z nim na bok. - Posłuchaj - mówił cicho. - Wyrabianie mięśni trwa trochę dłużej, nie wystarczy przez pięć minut walić w worek. Musisz trenować tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Nie zniechęcaj się, jeśli nie od razu będzie widać efekty, dobra? A teraz idź i daj wycisk temu workowi! -uśmiechnął się przyjaźnie i dał Luisowi lekkiego kuksańca w brzuch. Chłopiec się skrzywił. Podziękował trenerowi za radę i poszedł pobokso-wać worek. Ale stracił cały zapał. Skoro potrzeba lat pracy, żeby wyrobić sobie mięśnie, może teraz spokojnie iść na obiad. Była prawie pierwsza, a on robił się głodny. Poszedł do baru i usiadł przy kontuarze. Zamówił dwa hot dogi i dwa duże kubki coli o smaku wiśniowym. Jedząc, przeglądał komiks o przygodach kapitana Marvela, który rozprawiał się z całą bandą oszustów i łotrów. Jego prawy sierpowy osiągał cel z głośnym BUM! albo BĘC! Luis kiedyś próbował zadawać takie ciosy, ale nigdy nie udało mu się trafić przeciwnika w podbródek. Chłopcy, z którymi walczył, robili unik i tylko się śmiali. Luis przeczytał cały komiks i spojrzał na ostatnią stronę. Znajdowały się tam reklamy takich produktów, jak na przykład vacutex, groźnie wyglądający gadżet, przypominający igłę lekarską, a przeznaczony do usuwania 42 ohydnych wągrów. To był problem większości nastolatków. Luis jednak miał na głowie inne sprawy. Przewrócił kartkę i natknął się na reklamę Karola Atlasa. Zawsze wyglądała tak samo i w każdym numerze znajdowała się w tym samym miejscu. Był to krótki komiks o pewnym słabeuszu, który staje się silny i może sobie poradzić z facetem, który na plaży sypie mu piaskiem w twarz. U dołu reklamy był wizerunek samego Karola Atlasa w białych kąpielowych majtkach. Luisowi przypominały one pieluchę. Pan Atlas wyglądał, jakby wysmarował się tłuszczem - prężył i napinał mięśnie. Wyciągał pięść i zachęcał Luisa do „dynamicznego treningu". Jeszcze niżej był kupon, który należało wyciąć. Luis nieraz chciał to zrobić. Teraz wyrwał kartkę, starannie ją złożył i wsunął do kieszeni. W domu włożył kupon do koperty i wysłał do Karola Atlasa. Stosował dietę i robił pompki jeszcze przez trzy albo cztery dni. Czuł się tym znudzony. Nadal sprawdzał swoje mięśnie, ale nie zauważył, żeby jakoś się zmieniły. Z powodu diety był przeważnie w złym humorze. Przekonał się, że pan Hartwig miał rację. Musiałby ciężko pracować, żeby stać się tak sprawny i szczupły jak Woody. Kosztowałoby go to wiele wyrzeczeń i musiałby męczyć się przy bardzo nudnych ćwiczeniach. Ale nawet wtedy nie miałby całkowitej pewności, że efekt jego wysiłków będzie odpowiadał oczekiwaniom. , Luis stopniowo tracił zapał, aż wreszcie zupełnie zrezygnował. Postanowił zrobić sobie przerwę w treningu do czasu, aż poczuje się lepiej. Wkrótce pałaszował masło orzechowe i podwójne porcje kruchych ciasteczek 43 z truskawkami i bitą śmietaną. Przestał robić pompki i nie zbliżał się do worka treningowego. Od czasu do czasu sprawdzał, czy nadeszła przesyłka od Karola Atla-sa. Niestety, wciąż nic nie przychodziło. Gdyby tylko istniał jakiś prosty sposób, żeby stać się silnym! Luis pomyślał o szczęśliwej monecie pradziadka. Jakby było wspaniale, gdyby okazała się zaczarowana! Mógłby wtedy pokonać wrogów i bronić Ritę. To byłoby coś! Mógłby zapomnieć o diecie i pompkach. Wtedy... Za każdym razem, gdy o tym marzył, przypominał sobie, że pani Zimmermann już badała monetę i stanowczo stwierdziła, że nie jest zaczarowana. A przecież była ekspertem od magii. Znała się na tym. Z drugiej strony jednak eksperci też się mylili. Twierdzili kiedyś na przykład, że ludzie nigdy nie będą latać. Luis zastanawiał się nad tym, rozważając wszelkie za i przeciw, aż zakręciło mu się w głowie. Wreszcie poszedł do swojego pokoju, otworzył szufladę i wyjął pieniążek. Trzymał go między kciukiem i palcem wskazującym. Niestety, nie czuł żadnego mrowienia. Wrzucił monetę do szuflady i zasunął ją ze złością. Próbował jeszcze kilka razy, ale bez skutku. Tak często jednak bawił się monetą i ściskał ją, pragnąc, żeby była magiczna, że zaczął o niej myśleć jako o „czarodziejskiej". Określenie „czarodziejska moneta" zaczęło go prześladować. Próbował skupić się na innych sprawach, ale natrętna myśl wciąż wracała. Czarodziejska moneta. Zaczarowana moneta. Czy było to tylko pobożne życzenie, czy coś zupełnie innego? Rozdział 4 Pod koniec października w słoneczne sobotnie popołudnie Luis i Rita szukali czegoś w bibliotece Jonatana. Niektórzy ludzie wstawiają do pokoju jeden regał na książki i od razu nazywają pomieszczenie biblioteką. Jonatan do nich nie należał. W jego bibliotece półki na książki szczelnie wypełniały ściany od podłogi aż po sufit. Luis często tu przychodził, żeby poprzeglądać różne tomy albo po prostu posiedzieć. Dziś szukiwali w książkach jakiejś łacińskiej sentencji, żeby umieścić ją na żaglu rzymskiej galery. Budowa modelu okazała się nie lada zadaniem. Luis i Rita kilka wieczorów spędzili na sklejaniu kawałków drewna balsy gumą arabską i klejem do plastiku. Galera była już w połowie gotowa, ale jak to się często zdarza, praca została przerwana z powodu drobiazgu. Luis chciał umieścić na żaglu wizerunek Duiliusza, wielkiego rzymskiego dowódcy floty, 45 a pod nim napis: In hoc signo vinces (pod tym znakiem zwyciężysz). Zobaczył go na pudełku papierosów. Nie bardzo pasowało, ale nie mógł znaleźć niczego lepszego. Rita stwierdziła, że cytat jest głupi i nieodpowiedni. Teraz oboje wertowali łacińskie księgi Jonatana, szukając odpowiednio mądrej i górnolotnej maksymy. Innymi słowy, szukali sentencji, która podobałaby się Ricie. - Gdyby twój wujek miał tu porządek, bardzo by nam to pomogło - marudziła. - A co ci się nie podoba? - Luis miał już dość jej humorów i postanowił się odgryźć. - Och, kilka rzeczy. Na przykład na tej półce stoją księgi łacińskie, powieści przygodowe, stare książki telefoniczne, a nawet dzieło pani Zimmermann. Luis był zaskoczony. Nie miał pojęcia, że pani Zimmermann napisała książkę. - Nie żartuj! Co to za książka? - Nie wiem. Możemy zobaczyć. - Rita zdjęła z półki zakurzony tom w czarnej skórzanej oprawie. Na grzbiecie wytłoczono złote litery: Rita i Luis uklękli na podłodze, żeby obejrzeć książkę. Otworzyli ją na stronie tytułowej. 46 tytaca boktorśka napisana i obroniona na OBpbjiale Florencja |)elena 3immermann otrjcmata tptut boktora śjtuk czarnoksięskiej {boctot magicorum attiunt) CBergja angiefóka Luis naprawdę był pod wrażeniem. Wiedział, że pani Zimmermann studiowała sztuki magiczne na uniwersytecie, ale nie miał pojęcia, że wydała książkę. - Założę się, że wujek byłby zły, gdyby się dowiedział, że to znaleźliśmy - zachichotała Rita. Luis nerwowo zerknął w stronę drzwi. Dawniej wszystkie książki o czarach znajdowały się w bibliotece. Jednak gdy Jonatan zorientował się, że Luis zbytnio interesuje się magią, zebrał je wszystkie i zamknął na klucz w szafie w swojej sypialni. O tej książce zapomniał. - Na pewno nie wie, że tu została - powiedział Luis. - W takim razie dobrze, że ma tu taki bałagan -stwierdziła Rita. - Obejrzyjmy ją. Usiedli na podłodze i zaczęli przeglądać strona po stronie. Dowiedzieli się co nieco o amuletach. Przeczytali o dziwnym pergaminie znalezionym przy ciele biskupa Anzelma z Wurzburga i o zaginionym talizmanie Katarzyny Medycejskiej, królowej Francji. Pod koniec książki natrafili na rozdział zatytułowany: 47 Luis przypomniał sobie o monecie leżącej na dnie szuflady i bardzo się ożywił. Ale to, co przeczytał na samym początku, nie było pocieszające - tylko prawdziwy czarodziej mógł przeprowadzić test. Pani Zimmer-mann wspomniała o tym tego wieczoru, gdy znaleźli monetę. Sprawdziła wtedy trzycentówkę sposobem, 0 którym pisała w swojej książce. Niestety, moneta okazała się tylko kawałkiem metalu. Rita szybko się znudziła tym tematem. - To strata czasu - powiedziała z niecierpliwością. -Poszukajmy lepiej jakiejś sentencji dla naszej galery. -Zamknęła książkę i chciała wstać. - Poczekaj chwilę - Luis otworzył ją raz jeszcze. -Zajrzyjmy na ostatnią stronę. Rita westchnęła głęboko i usiadła z powrotem. Przeczytali tekst z ostatniej strony: Niektórych, amuletów n wyjątków; mocy nie można wykryć za pomocą metody, którą podałam. So bardzo rzadkie wypadki. 3la osobiście nigdy nie dotykałam ani nie widziałam takiego talizmanu, ale podobno jeden byt wtaBnnścta. króla Salomona. §zymon Hag zbolał mu 90 wykraść i on tej chwili stał się potężnym czarodziejem. Najsilniejsze amulety wyglądają zupełnie zwyczajnie. Me przejawiają żadnych, magicznych, właściwości przy standardowym badaniu, ilozna je rozpoznać jedynie w następujący sposób: Srzeba trzymać amulet w lewej ręce, przeżegnać się trzy razy 1 wymówić stówa: 48 3mma /rum) baemanamm, umąmtn et numąuam, urhi et arbi, ąimmąuam Azazel magnapere iSłjath et Mrłm et (Shum-mim łtt namine Getragrammatan. Mat, fiat. Amen. Jeśli talizman rzeczywiście należy do najsilniejszych,, przez kilka sekund czuć się będzie mrowienie w dłoni, później amulet znów będzie się wydawał zwykłym martwym przedmiotem, cljoć oczywiście nim nie jest. iluszę wspomnieć, ze... Luis podniósł głowę. W jego oczach płonął dziwny blask. - Słuchaj! Przyniosę monetę pradziadka. Sprawdzimy, czy to zadziała. - Daj spokój! - zdenerwowała się Rita. - Pani Zim-mermann już ją badała, pamiętasz? - Tak, ale inną metodą. Tutaj jest napisane, że silnych amuletów nie można rozpoznać w ten sposób. - Tak, lecz jest też napisane, że takie amulety to rzadkość. - Moneta pradziadka może być jednym z nich. Nigdy nie wiadomo. Rita zatrzasnęła książkę i wstała. - Dobra! Idź po swoją głupią monetę i powiedz te głupie słowa! Mam już tego wszystkiego dość i najchętniej wrzuciłabym ten zakichany pieniądz do ścieku. Jeśli zrobimy to i nic się nie stanie, zamkniesz się wreszcie? - Tak. - Luis uśmiechnął się szeroko. Pobiegł na górę i otworzył szufladę. Przez chwilę szperał w niej nerwowo, aż znalazł monetę. Słyszał bicie własnego serca, zaczerwienił się z emocji. Gdy zszedł 4-LuisBamavelt... 49 do biblioteki, Rita siedziała w skórzanym fotelu. Przeglądała grubą książkę ze zdjęciami żaglowców. - I co? Znalazłeś? - zapytała, nie podnosząc wzroku. Luis spojrzał na nią spode łba. Chciał, żeby zainteresowała się tym, co będzie robił. - Tak, znalazłem. Chodź tu i mi pomóż - mruknął. - Niby w czym? Nie umiesz czytać? - Umiem, ale nie mam trzech rąk. Musisz przytrzymać książkę. Ja w jednej ręce będę miał monetę, a drugą muszę się przeżegnać. - No dobra. W bibliotece były dwuskrzydłowe przeszklone drzwi, które wychodziły na ogród. Luis i Rita ustawili się przed nimi. Luis stał tyłem do ogrodu, słoneczne światło padało na stronice książki, którą Rita trzymała otwartą przed nim. W lewej ręce ściskał monetę, prawą powoli trzy razy się przeżegnał. Potem zaczął śpiewnie recytować, tak jak robi to ksiądz w czasie mszy. - Immo haud daemonorum, umquam et numquam... Gdy Luis wypowiadał te słowa, w pokoju pociemniało. Zniknęły słoneczne promienie oświetlające pomarańczowe liście klonu, gwałtowny podmuch wiatru uderzył w drzwi, które nagle się otworzyły. Wiatr wtargnął do biblioteki. Przekartkował słownik leżący na stole, rozrzucił po podłodze papiery i strącił albo poprze-krzywiał wszystkie abażury. Luis odwrócił się w stronę ogrodu. Stał w milczeniu, wpatrując się w przedziwny półmrok. W ręku nadal ściskał monetę. Rita zamknęła książkę i zerknęła na niego z niepokojem. Z miejsca, gdzie stała, nie mogła zobaczyć jego twarzy. 51 m - Rany, to naprawdę było dziwne... - powiedziała. -Zupełnie jakbyś... jakbyś sprawił, że stało się ciemno. - Tak - powiedział Luis. - To było zabawne. Wciąż stał nieruchomo i patrzył w mrok. - Czy... coś się działo z monetą? - zapytała drżącym głosem. - Nic. - Jesteś pewien? - To tylko blaszka. Wracajmy do pracy. Zamknął szybko przeszklone drzwi. Pomógł Ricie pozbierać rzeczy porozrzucane przez mały huragan. Chodził po pokoju, porządkując wszystko, i starał się, żeby Rita nie widziała jego twarzy. Moneta podskoczyła w jego dłoni, ale nie chciał, żeby Rita o tym wiedziała. Rozdział 5 Gdy tylko Rita poszła do domu, Luis zbiegł po schodach do pracowni wujka. Dopóty grzebał w skrzynce z narzędziami, dopóki nie znalazł nożyc do cięcia drutu. Udało mu się wyciąć mały metalowy pierścień, za pomocą którego zamierzał przyczepić monetę do łańcuszka. Wrócił do swojego pokoju i zaczął przeszukiwać szufladę, aż wreszcie znalazł stary medalik z wizerunkiem św. Antoniego. Dostał go z okazji Pierwszej Komunii i nosił przez jakiś czas, póki się nie znudził. Po długich zmaganiach z nożycami i kombinerkami udało mu się przyczepić monetę do łańcuszka w miejscu, gdzie przedtem był medalik. Zawiesił ją na szyi i podszedł do lustra, żeby się przejrzeć. Minął październik, nadszedł listopad, a wraz z nim chłodniejsze dni. Gdy Luis otwierał rano drzwi, jego 53 oddech zamieniał się w obłok pary. Cały czas nosił monetę na szyi - do kościoła, do szkoły - i nie zdejmował jej nawet gdy szedł spać. Jonatan, pani Zimmermann i Rita widzieli łańcuszek na jego szyi, ale sądzili, że znów zaczął nosić medalik ze św. Antonim. Kiedy rozbierał się w swoim pokoju, zawsze sprawdzał, czy drzwi są zamknięte na klucz. Luisowi trudno byłoby wyjaśnić, jak moneta na niego działa. Tak się czuł w kinie, kiedy oglądał film o piratach. Uwielbiał pojedynki na noże, grzmiące strzały armatnie, bitwy morskie, dym i krew. Gdy po seansie wychodził na ulicę, czuł niemal szablę przy boku i pistolet z długą lufą zatknięty za pasem. Szedł do domu i wyobrażał sobie, że w długim płaszczu kroczy dumnie w stronę doków w jakimś hiszpańskim porcie albo chodzi wściekły po swojej kajucie, a statek drży od strzałów. Czuł wtedy, że jest surowy, odważny, silny, zawzięty i okrutny. Lubił to uczucie, ale mijało w połowie drogi do domu. Znowu był sobą. Miał wrażenie, że moneta wywołuje w nim podobny piracki nastrój, z jednym wyjątkiem - tym razem uczucia trwały dłużej. Robiła też inne rzeczy: Luis miał teraz w głowie mnóstwo planów różnych intryg. Chciał się rozprawić z Woodym Mingo i innymi, którzy mu dokuczali. Oczywiście myślał o zemście, zanim w jego życiu pojawiła się moneta, ale wszystkie plany były do niczego. Teraz przychodziły mu do głowy tak okropne myśli, że musiał nią potrząsać, aby się ich pozbyć. Miał także wiele dziwnych snów. Były kolorowe, z wojskową muzyką w tle. Śniło mu się, że jedzie konno 54 na czele armii albo prowadzi rycerzy do ataku na zamek. Zdarzały się też sny naprawdę przerażające, ale gdy się budził, nigdy ich nie pamiętał. Wiedział tylko, że coś strasznego mu się śniło. Luis nosił więc monetę i czekał, co się zdarzy za jej przyczyną. Tymczasem Woody Mingo znowu zaczął go prześladować. Zdaje się, że Woody poświęcał dużo czasu na wymyślanie dowcipów, które zatrują życie Luisowi. Raz usiadł w klasie w pobliżu Luisa, a gdy panna Haggerty odwróciła się, błyskawicznie skoczył do drugiego rzędu i uszczypnął go w kark. To naprawdę bolało. Szczypał go w tyłek, jeśli byli razem w łazience, albo wkładał zdechłą mysz do jego teczki. Wiedział, że Luis boi się martwych zwierząt. Ale chyba najgorsze ze wszystkiego było to, co Woody zrobił podczas ćwiczeń przeciwpożarowych. Szkoła mieściła się w wysokim starym budynku z cegły, na piętra wiodły drewniane, chwiejące się schody. Ich klasa znajdowała się na drugim piętrze. Gdy zadzwonił dzwonek i wszyscy ustawili się w rzędzie, żeby wejść na klatkę schodową, Woody wśliznął się za Luisa. Włożył ręce do tylnych kieszeni jego spodni i maszerował schodami w dół, krzycząc: „Prawa szynka, lewa szynka, raz, dwa, raz, dwa!" Luis z trudem powstrzymywał łzy. Nie wiedział, czemu Woody tak się na niego uwziął. Był natrętny jak dzieciaki na ulicy, które wyskakują znienacka i poszturchują cię, nie dając przejść, dopóki im nie powiesz, jak się nazywasz. Właśnie takie typki coś przyciągało do Luisa. Miał nadzieję, że czarodziejska moneta pomoże mu stawić czoło Woody'emu, ale jak 55 mmmmm mgasmm dotąd nic takiego się nie stało. Luis mógł chodzić ulicami, wyobrażając sobie, że jest piratem Czarnobrodym czy Tomem Corbettem, kosmicznym kadetem. Gdyby jednak przypadkiem natknął się na Woody'ego, opuściłaby go cała odwaga i myślałby tylko o czerwonym scyzoryku w jego kieszeni. Mimo to nie tracił nadziei, że moneta kiedyś mu pomoże. Pewnego wieczoru Luis położył się spać, myśląc, jak sobie poradzić z Woodym. Zasnął, marząc o wybuchających piłkach bejsbolowych, kanapkach z zatrutym masłem orzechowym, czarcich zapadkach i kotłach z wrzącym olejem. Nic więc dziwnego, że tej nocy miał niezwykły sen. Śniło mu się, że jest wysokim i potężnie zbudowanym wodzem wikingów, którzy odpierają atak Indian. Luis znał miejsce bitwy - park Dzikiego Strumienia leżący poza granicami miasta. Często jeździł tam na pikniki. We śnie park wyglądał zupełnie inaczej: zniknęły drewniane stoły, teren był zarośnięty chwastami. Wódz i jego ludzie tworzyli pierścień w środku parku, a ze wszystkich stron atakowali ich Indianie. Wydawało się, że sen nie ma końca. W powietrzu latały noże i świszczące strzały. Luis trzymał ciężki topór i za każdym razem, gdy go opuszczał, napastnik ginął. Parł naprzód przez tłum pomalowanych dzikusów, rozdając ciosy na prawo i lewo i wydając przeraźliwe okrzyki wojenne. Bez ustanku machał toporem, Indianie padali jak muchy, wciąż jednak przybywali nowi. Rano obudził się wyczerpany. Czuł się zmęczony, ale uradowany, jakby doszedł do linii przeciwnika dzięki świetnej solowej akcji podczas meczu rugby. Przez chwilę 57 siedział na łóżku, zastanawiając się nad snem. Nagle dotknął monety wiszącej na szyi. A niech to! Wydawała się całkiem zwyczajna, z wyjątkiem chwili, kiedy wypowiedział zaklęcie, które znalazł w książce pani Zimmer-mann. - Poczuł wtedy mrowienie w dłoni, a moneta podskoczyła. Popatrzył na nią zawiedziony. Wiedział, że amulety o wielkiej mocy wyglądają całkiem zwyczajnie, ale mimo wszystko był rozczarowany. Po takim śnie moneta powinna być rozgrzana do czerwoności. Przynajmniej tak mu się wydawało. Uniósł monetę i przyglądał się jej sceptycznie. Nic jeszcze dla niego nie zrobiła. Nic naprawdę, poza tym dziwnym uczuciem i snami. A może to wcale nie miało związku z amuletem? Możliwe, że było jedynie wytworem jego umysłu. Luis czuł mętlik w głowie. Ubierał się i wciąż myślał o amulecie. Czy moneta naprawdę podskoczyła w jego dłoni? Czasami można poczuć jakieś ukłucie czy szczypnięcie. Pewnego upalnego dnia wydawało mu się, że po plecach łazi mu robak, ale gdy zdjął koszulkę, niczego nie znalazł... A jeśli... Do diabła! Dość tego! Luis potrząsnął głową, żeby odpędzić natrętne myśli, które kłębiły mu się w głowie. Kiedy skończył się ubierać, poczuł się lepiej. Poza tym powrócił znajomy piracki nastrój. Luis zerknął do lustra. Poklepał swój amulet. Może on zna jego myśli i wie o wątpliwościach? Może czeka na okazję, żeby pokazać, co potrafi? Dobrze. Będzie miał taką możliwość. Dzisiaj moneta pomoże mu się rozprawić z Woodym Mingo. Tego ranka podczas śniadania Luis poprosił panią Zimmermann, żeby zapakowała mu parę kanapek. Oświadczył, że zostanie na długą przerwę w szkole. Wuj Jonatan i pani Zimmermann z radością przyjęli tę wiadomość. Cieszyło ich, że Luis chce się bawić z innymi, zamiast siedzieć w domu. Zauważyli, że wychodząc z domu, Luis uśmiechał się od ucha do ucha. - Rita ma na niego dobry wpływ - stwierdził Jonatan, nalewając sobie kawy. - Wspiera go. Pani Zimmermann nadal stała ze wzrokiem wbitym w drzwi. W zamyśleniu pocierała podbródek. - To dobrze - powiedziała wolno. - Mam jednak wrażenie, że ostatnio z Luisem dzieje się coś dziwnego. Nie wiem co, ale to coś złego. Zauważyłeś, że wygląda na zmęczonego? Ma podkrążone oczy. Poza tym tak bardzo chciał iść do szkoły. To dziwne. 59 Jonatan wzruszył ramionami. - Zawsze jest dziwne, kiedy chłopiec taki jak Luis zachowuje się inaczej niż zwykle. Ale ja bym się nie martwił. Wie, co robi. Przez całą drogę do szkoły Luis nucił wojskowe melodie. Naprawdę czuł się wspaniale. Kiedy jednak zaczęła się przerwa obiadowa, nastrój mu się zmienił. Poczuł niepokój. Szedł na boisko i z każdym krokiem tracił odwagę. Może powinien zawrócić i pójść do domu? Przystanął na chwilę, starał się uspokoić. Poklepał amulet i ruszył naprzód szybkim, nerwowym krokiem. Był listopadowy szary dzień. Na boiskach do bejs-bola i rugby widać było zamarznięte ślady butów i rowerów. Gdzieniegdzie na kałużach pojawił się lód. Grupa chłopców przygotowywała się do gry w rugby. Ustawili się w szeregu, a dwóch kapitanów rzucało monetą, kto pierwszy wybiera zawodników. Gdy Luis się zbliżył, zobaczył w grupie Woody'ego. Znów opuściła go odwaga. Chciał wrócić do domu, ale przezwyciężył strach i został. Stanął z rękami w kieszeniach obok chłopców czekających, aż któryś z kapitanów ich wybierze. Miał nadzieję, że go nie zauważą. Chłopak, który stał najbliżej, podskakiwał i dla rozgrzewki klepał się po bokach. Nagle znieruchomiał i poparzył na niego takim wzrokiem, jakby Luis był przybyszem z innej planety. Co ten grubas tu robi? Kapitanowie kolejno wybierali zawodników, bez przydziału pozostało tylko dwóch - Woody i Luis. Woo-dy zerknął na Luisa i uśmiechnął się szeroko. - Przecież to nasza słonina. Kochany wujaszek wypuścił cię z klatki? Luis w milczeniu wpatrywał się w ziemię. Kapitanami byli Tom Lutz i Dave Schellenberger. Teraz miał wybierać Tom, spoglądał więc to na Woo-dy'ego, to na Luisa. Woody dobrze grał w piłkę, ale chłopcy nie chcieli go mieć w drużynie, żeby uniknąć kłopotów. - No dobra. Chodź, Woody - mruknął Tom. Mingo dołączył do jego zespołu. Wszystko wskazywało na to, że za chwilę Dave każe Luisowi wracać do domu. Tak już się zdarzało, kiedy Luis raz na jakiś czas miał ochotę zagrać z chłopcami. Dziś jednak, nie wiadomo dlaczego, Dave go wziął. Skinął na niego, by dołączył do drużyny. - Chodź, tłuściochu. Będziesz naszym środkowym. Potrzebujemy trochę mięsa. Luis miał zagrać. Nie mógł w to uwierzyć. Zaczęła się gra i drużyna Luisa dostała piłkę. Luis stał nisko pochylony, z szeroko rozstawionymi nogami. Pocierał piłkę o zamarzniętą ziemię. Rozgrywający zaczął długie odliczanie: - Czterdzieści trzy... dwadzieścia osiem... trzy... zero... czternaście... Nagle Luis poczuł mocne uderzenie. Przed chwilą wpatrywał się w ziemię, teraz zaś leżał na plecach, a nad sobą miał ciężkie ołowiane chmury. 60 61 - Och, przepraszam. Myślałem, że skaczę przez armatę. - To oczywiście był Woody. - Hej, ty! - wrzasnął Dave. - Nie wsadzaj nam kitu! - Słonina stała na spalonym - powiedział Woody, wskazując leżącego Luisa. - Nieprawda! - Zdenerwowany Luis błyskawicznie się podniósł. Poczerwieniał na twarzy. -1 przestań mnie tak nazywać! - Przecież to twoje imię, słonino - odpowiedział Woody bez namysłu. - Masz jakieś inne? Luis walnął Woody'ego w żołądek. Mingo z bólu chwycił się za brzuch. W jego oczach malowało się zaskoczenie. Cios był naprawdę bolesny. Chłopców, którzy stali w pobliżu, zatkało. Ktoś krzyknął: „Biją się!" i tłumek ciekawskich otoczył Woo-dy'ego i Luisa. Mingo był wściekły. Splunął i zaklął pod nosem. - Ty kupo flaków - warknął. Zbliżył się, unosząc pięści. - Wreszcie oberwiesz. Luis się cofnął. Miał ochotę odwrócić się i uciec. Woody jednak skoczył i mocno go uderzył. Na Luisa posypał się grad ciosów, ale on odparował atak i chwycił Woody'ego w pasie. Zaczęli się tarzać i turlać po boisku. W pewnej chwili Woody przygwoździł Luisa do ziemi - głowa chłopca znalazła się na zamarzniętej kałuży. Lód zaczął pękać, zimna woda zamoczyła mu włosy. Luis spojrzał na krąg wyczekujących twarzy widoczny na tle nieba. Woody siedział na nim okrakiem, śmiejąc się szyderczo. 62 - No już, słonino! Mów, jak ci na imię! - Woody położył rękę na twarzy Luisa i wciskał jego głowę w kałużę. Luis poczuł, że lodowata woda wlewa mu się do uszu. - Nie. - Powiedz, jak masz na imię! - Mingo ścisnął kolanami boki Luisa. Luis miał wrażenie, że ściska go imadło. Nagle gwałtownie się podniósł i Woody upadł na plecy. Znowu zaczęli się tarzać i tym razem to Luis znalazł się na górze. Usiadł na klatce piersiowej Woody'ego. Mingo jednak miał wolną rękę. Uderzył Luisa w ucho. Zabolało, ale Luis się nie poruszył. Chwycił Woody'ego za włosy i walił jego głową o ziemię. - Poddajesz się?! - Nie. - Mingo patrzył na niego wyzywająco. Luis podniósł pięść, ale się zawahał. Zawsze mu powtarzano, że nie wolno bić leżącego. Mógłby po prostu siedzieć na nim, dopóki przeciwnik się nie podda. Wtem jakaś siła uniosła pięść Luisa i mocno walnęła nią Woody'ego w nos. Buchnęła krew, zalewając Woo-dy'emu usta i brodę. Luis szybko cofnął rękę i przycisnął ją do piersi, jakby się bał tego, co jeszcze może zrobić. Zobaczył, że Woody patrzy na niego oczami rozszerzonymi ze strachu. - Pod... poddaję się - wyjąkał. Luis wstał i cofnął się. Chłopcy obserwujący walkę patrzyli po sobie z niedowierzaniem. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Wszyscy myśleli, że Woody zrobi z Luisa miazgę. 64 Woody podniósł się powoli. Płakał i wycierał rękawem zakrwawiony nos. Ktoś pobiegł do szkoły, żeby zmoczyć chusteczkę i zatamować krwawienie. Inni radzili Woody'emu, żeby odchylił głowę do tyłu i zacisnął nos palcami. Na razie Luis został bohaterem. Dave Schellenberger klepnął go w plecy i wykrzyknął: - Niezła walka! Ktoś zapytał, czy Luis coś wcześniej trenował. Gdy krew z nosa Woody'ego została zatamowana, chłopcy zapytali Luisa, czy chce jeszcze grać w piłkę. Dave zaproponował, że jeśli Luis ma ochotę, może zagrać w obronie. - Dzięki, chłopaki, ale właśnie sobie o czymś przypomniałem - odparł Luis. - Muszę iść. Zobaczymy się później. - Pomachał im i odszedł. Oczywiście nie miał nic pilnego do załatwienia. Chciał po prostu chwilę pomyśleć w samotności. Znalazł sobie spokojniejsze miejsce i spacerując, rozmyślał. Wydawało mu się, że będzie się czuł wspaniale, gdy wygra, ale się mylił. Co dziwniejsze, było mu przykro, że upokorzył Woody'ego w obecności wszystkich chłopaków. Mingo miał opinię twardziela, teraz będą z niego kpić. Nie dawało mu spokoju coś jeszcze. Nie miał zamiaru uderzyć Woody'ego w nos. To było tak, jakby ktoś chwycił jego rękę i z całej siły skierował ją w dół. Luis wiedział, że to sprawka amuletu, ale wcale mu się to nie podobało. Nie zamierzał być marionetką w czyichś rękach. Liczył na pomoc magicznych sil, ale chciał mieć nad nimi kontrolę. 5-LuisBamavelt... 65 Pospacerował jeszcze trochę i wyjął zegarek. Przerwa obiadowa zaraz się skończy. Może poczułby się lepiej, gdyby o wszystkim opowiedział Ricie. Oczywiście z wyjątkiem tego, co dotyczy amuletu. Dobry pomysł. Powie jej o bójce z Woodym. Będzie z niego dumna. To na pewno poprawi mu humor. Wiedział, gdzie może znaleźć Ritę. Grała w softball z dziewczynami. Nie była to najlepsza pora roku na tę grę, ale dziewczyny ani się nie biły, ani nie grały w rug-by, pozostał im więc tylko softball, dopóki nie spadnie pierwszy śnieg. Rita rzucała właśnie piłką do bazy-mety. Pałkarz, czyli dziewczyna z żółtymi kokardami, zrobiła zamach, jakby rąbała drewno. Chybiła. Skończyła się runda i w tej samej chwili zadzwonił dzwonek - trzeba było wracać do szkoły na popołudniowe lekcje. Gdy Rita schodziła z boiska, Luis dostrzegł, że jest rozgoryczona. Kiedy jednak go tylko zobaczyła, odzyskała dobry humor. - Cześć! - Pomachała do niego. Zatrzymała się, wykrzywiła twarz i przystawiła sobie dwa palce do czoła jak rewolwer. - Paf! - Co się stało? - zapytał Luis. - Nic takiego. Luiza Carver jest koszmarnym pałkarzem. Zawsze ją wyautuję. Ostatnio rzucałam z zamkniętymi oczami, żeby sprawdzić, co się stanie. I tak chybiła. - Naprawdę? - Luis prawie nie słuchał jej paplaniny. Chciał opowiedzieć o swoim wielkim pojedynku. -Biłem się z Woodym Mingo - oznajmił wreszcie. 66 Rita była zaskoczona. - Dlatego masz spuchnięte ucho? - Tak, ale on wygląda gorzej! Walnąłem go prosto w nos! - Zademonstrował uderzenie. Rita patrzyła na niego z powątpiewaniem. - Daj spokój, Luisie! Nie gadaj! Nie musisz mnie czarować. Ja nie będę się z ciebie śmiać tylko dlatego, że ktoś cię pobił. Niespodziewanie Luis wpadł we wściekłość. Odwrócił się do niej i krzyknął na cały głos: - Jeśli tak myślisz, wolę mieć innego przyjaciela! -Obrócił się na pięcie i odszedł zły, rzucając jeszcze przez ramię: - Cześć! Pomaszerował w stronę szkoły. Szedł szybko i nie oglądał się za siebie. Gdy dotarł do drzwi, zorientował się, że płacze. Rozdział 7 Gdy tylko Luis wrócił ze szkoły, zaraz zadzwonił do Rity, ale jej mama powiedziała, że jeszcze jej nie ma. Zadzwonił jeszcze raz i w końcu ją zastał. Oboje zaczęli się przepraszać za to, co się stało. Rita słyszała w szkole o walce Luisa z Woodym i przeprosiła go, że mu nie uwierzyła. Luis przeprosił za swój wybuch. Stosunki między nimi wróciły do normy. Przynajmniej na razie. Kilka dni później Luis poczuł, że ktoś się zbliża. Nie wiedział, skąd wzięło się to wrażenie. Wszystko się zaczęło, gdy nakrywał do stołu. Upuścił nóż i przypomniał sobie przesąd, że jeśli upuści się sztuciec, można spodziewać się gościa. Luis nigdy nie przywiązywał wagi do przysłów i przesądów. Jednak jego przeczucie było tak silne, że zaczął myśleć, że może kryje się w nich ziarno prawdy. 68 Tego wieczoru siedział przy oknie i patrzył na padający śnieg. Pierwszy śnieg tej zimy. Luis zawsze czekał z niecierpliwością, kiedy wreszcie spadnie, i był zły, gdy za szybko topniał. Tym razem jednak wyglądało na to, że śnieg nie zniknie szybko. Wirował za oknem i opadając, tworzył fantastyczne kształty pod wysokim kasztanowcem. Migotał w zimnym świetle latarni stojącej naprzeciwko domu Luisa. Otulał parapety i schody. Luis myślał o tych wszystkich rzeczach, które mógłby zrobić, gdyby było dużo śniegu. Mógłby na przykład zjeżdżać z Ritą na sankach ze wzgórza Murraya, wracać spacerkiem z wieczornej mszy w towarzystwie Jonatana i pani Zimmermann, chodzić samotnie zaśnieżonymi ulicami przy świetle księżyca, wyobrażając sobie, że śnieg między chodnikiem a ulicą to ściany zamku, a on przechadza się po wałach obronnych i planuje, jak odeprzeć atak wroga. Luis zamknął oczy. Poczuł się bardzo szczęśliwy. Nagle pod zamkniętymi powiekami pojawił się niezwykle dziwny obraz. Często widywał rozmaite widoki, zwłaszcza gdy zasypiał. Na przykład ulice Konstantynopola czy Londynu. Nigdy nie był w tych miastach i nie miał pojęcia, jak wyglądają, ale wyobrażał sobie, że patrzy na Konstantynopol albo Londyn. Widział budynki zwieńczone kopułami, minarety, strzeliste wieże, ulice i aleje. Pojawiały się pod zamkniętymi powiekami. Obraz, który teraz zobaczył, przedstawiał postać idącą drogą w stronę Nowego Zebedeusza. Droga była kręta, 69 wiodła z pobliskiego miasteczka, które nazywało się Homer. Luis przechodził tamtędy kilka razy latem, idąc do domku pani Zimmermann, który znajdował się nad brzegiem Lwiego Jeziora. Obraz był ruchomy. Postać szła środkiem drogi, zostawiając za sobą ślady na śniegu. Luis nie widział jej zbyt wyraźnie w świetle księżyca. Nie był nawet pewien, jakiej jest płci - wyczuł jakoś, że to mężczyzna. Miał długi płaszcz, który trzepotał u dołu. Szedł szybkim krokiem. Minął stację benzynową na zakręcie. Zatrzymał się, aby spojrzeć na stary zardzewiały znak stojący przy rozwidleniu. Skręcił na drogę biegnącą obok jasno oświetlonej buczącej elektrowni. Właśnie przechodził przez tory kolejowe tuż za granicą miasta. Luis otworzył oczy i spojrzał na zasypany śniegiem ogród. Potrząsnął głową. Nie był pewien, czy podoba mu się to, co zobaczył. Nie wiedział, dlaczego ciemna postać go przeraziła. Miał nadzieję, że nie był to ten zapowiedziany przez upuszczenie noża gość. Pewnego popołudnia, wkrótce po wieczornej wizji, coś się wydarzyło. Luis wracał właśnie od Rity. Szedł, obserwując swój cień, gdy nagle zauważył kartkę leżącą przed nim na chodniku. Zatrzymał się i ją podniósł. Była to kartka wyrwana z zeszytu w trzy linie, na której jakieś dziecko ćwiczyło pisanie. U góry narysowano szlaczki, które zawsze są rozgrzewką przed nauką pisania. Poniżej znajdował się równy rządek małych liter v, a pod spodem - wielkich V. Wielkie litery wyglądały jak V w słowie Venio, które pojawiło się na pocztówce. 70 ii Luis czuł, że wali mu serce. Zerknął szybko na dół strony i zobaczył słowo, które tak go przeraziło. Było napisane w ostatniej linijce: Poczuł, że ciarki przechodzą mu po plecach i zrobiło mu się niedobrze. Napis wirował przed oczami. Luis stał, drżąc na całym ciele, gdy nagły podmuch wiatru wyrwał mu kartkę i poniósł na drugą stronę ulicy. Chciał ją złapać, ale podmuch był silny i zanim Luis przebiegł na drugą stronę, kartka zniknęła. Podobnie jak kiedyś pocztówka. Znowu poczuł przenikliwe zimno. Serce waliło mu jak młotem. - Venio znaczy „nadchodzę". Venio znaczy „nadchodzę" - powtarzał. Ale kto nadchodzi? Mężczyzna, którego zobaczył w swojej wizji? Mroczna postać na drodze? Kimkolwiek był, Luis nie chciał go spotkać. W drodze do domu próbował wszystko przemyśleć. Zawsze tak robił, gdy chciał odegnać strach. Wymyślał logiczne wyjaśnienia dla rzeczy, których się bał, i czasami to pomagało, przynajmniej na jakiś czas. Zanim dotarł do furtki, przekonał sam siebie, że dostarczona o północy kartka pocztowa tylko mu się przyśniła. Nie zawsze człowiek jest pewien, kiedy śni, a kiedy nie. Śniło mu się, że zszedł na dół i znalazł kartkę z napisem: Venio. A co w takim razie z kartką znalezioną przed chwilą na ulicy? To tylko bazgroły dzieciaka, który uczy się łaciny, 72 dowodził Luis. I tyle. To zbieg okoliczności, że słowo napisane przez dziecko było takie samo jak na pocztówce. A może Luis wyobraził sobie, że widzi ten wyraz na kartce z zeszytu. Może było tam napisane coś innego... Gdy wieszał kurtkę i szedł na kolację, wciąż nad tym rozmyślał. Niezbyt go przekonywały argumenty, które sobie przedstawił, ale dzięki nim poczuł się trochę lepiej. Odegnał mroczny, nieokreślony lęk, który go ogarniał. Wieczorem postanowił odrobić lekcje w bibliotece miejskiej. Było to przyjemne miejsce do nauki, ze starymi zniszczonymi stołami i lampami z zielonymi kloszami. Luis często tam przychodził, żeby wyszukać lub sprawdzić różne informacje. Włożył książki do teczki i po chwili brnął już przez śnieg w stronę biblioteki, wesoło pogwizdując. Siedział w bibliotece aż do dziewiątej, czyli do godziny zamknięcia. Zebrał książki i szykował się do wyjścia. Pora była zbyt późna, żeby samemu chodzić po ulicach, ale Luis się nie bał. Nigdy nic złego nie zdarzyło się w Nowym Zebedeuszu. Poza tym miał przy sobie amulet. Minął kilka przecznic, gdy spostrzegł postać stojącą na rogu w świetle latarni. W pierwszej chwili się przestraszył. Przypomniał sobie mężczyznę idącego drogą. Zaraz jednak się roześmiał. Co za głupota! To pewnie stary Joe DiMaggio. W Nowym Zebedeuszu był włóczęga, który sam siebie tak nazywał. Na głowie nosił bejsbolówkę z logo 73 nowojorskiej drużyny i rozdawał pióra w kształcie kijów do bejsbola. Na piórach widniał napis „Joe DiMag-gio". Czasem pomagał policji sprawdzać drzwi sklepów na ulicy Głównej. Innym razem czatował przy latarni i straszył dzieciaki. To na pewno on stał tam teraz. Dobry stary Joe. - Cześć, Joe! - zawołał Luis i pomachał nieruchomej postaci. Mężczyzna zrobił krok i znalazł się poza kręgiem światła. Stanął przed Luisem. Chłopiec poczuł dziwny zapach -wystygłego popiołu. Wystygłego, mokrego popiołu. Wysoka milcząca postać górowała nad nim. Luisowi zrobiło się niedobrze. Joe był niski, to nie on zagradzał mu drogę. Luis zaczął nerwowo mocować się z suwakiem przy kurtce. Dotknął amuletu przez koszulę i ścisnął go razem z materiałem. Wtedy postać zrobiła gwałtowny krok w jego stronę i szeroko otworzyła ramiona. Luis z wrzaskiem puścił amulet. Odwrócił się na pięcie i popędził przed siebie, ile sił w nogach, potykając się na zaspach i wpadając w nie. Biegł przez błoto i ślizgał się na zamarzniętych kałużach. Wreszcie dotarł do kamiennych schodów biblioteki. Wdrapał się na stopnie i zaczął łomotać w przeszklone drzwi. Walił tak mocno, że aż zapiekły go dłonie. Nikt nie otwierał. Wreszcie w korytarzu zapaliło się światło. Bogu dzięki! Panna Geer jeszcze nie wyszła. Luis przyciskał do szyby twarz i ręce. Był wprost oszalały ze strachu. W każdej chwili ktoś mógł go od tyłu chwycić, odwrócić i... Nie był w stanie o tym myśleć. 74 Wreszcie zjawiła się panna Geer. Szła powoli, bo miała już swoje lata i chorowała na artretyzm. Zaczęła mocować się z zamkiem. Drzwi się otworzyły. - Na miłość boską, Luis! Gdybym powiedziała twojemu wujkowi, jakie przedstawienie tu urządziłeś... -urwała w pół zdania, bo Luis przylgnął do niej i zaniósł się szlochem. Panna Geer nie była zrzędliwą staruszką. Lubiła dzieci, a szczególnie Luisa. - No, już dobrze. Wszystko w porządku. Co takiego mogło... Na Boga! Cokolwiek się stało... - Niech pani zadzwoni do mojego wujka! - łkał Luis. - Proszę mu powiedzieć, żeby po mnie przyszedł. Ktoś tam jest, boję się! Panna Geer spojrzała na niego i uśmiechnęła się łagodnie. Dużo wiedziała o dzieciach i ich wybujałej wyobraźni. - Spokojnie. Wszystko w porządku. Usiądź tu na chwilę, a ja pójdę zadzwonić. Zaraz wracam. - Nie, niech pani nie odchodzi. Ja... pójdę z panią. Poszedł za panną Geer do gabinetu i stał tam, prze- stępując z nogi na nogę, podczas gdy bibliotekarka telefonowała do domu Barnaveltów. Luisowi wydawało się, że minęły wieki, zanim wujek podniósł słuchawkę. Rozmawiali przez chwilę. Luis niewiele zrozumiał z tego, co mówiła panna Geer, ale na pewno wujek był zaskoczony. Miał powody. Kilka minut później czarny samochód Jonatana zatrzymał się przed biblioteką. Luis i panna Geer czekali 75 na schodach. Gdy tylko chłopiec znalazł się w aucie, wujek odwrócił się do niego i zapytał: - Co się stało? - To było... coś naprawdę strasznego. Duch, potwór, nie wiem co... I chciało mnie złapać. - Ukrył twarz w dłoniach i znów się rozpłakał. Jonatan objął Luisa i próbował go pocieszyć. - Nie płacz... Już dobrze... Ktoś chciał cię przestraszyć. Halloween dawno już się skończyło, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto tego nie zauważy. Nie przejmuj się. Tej nocy Luis leżał w łóżku z otwartymi oczami i słuchał bicia własnego serca. Drzwi szafy były otwarte i w mroku widział ubrania wiszące na wieszakach. Nie poruszyły się? Może coś się za nimi chowa? Zerwał się i nerwowo szukał wyłącznika światła przy lampce. Dotykał jej przez chwilę, zanim go znalazł. Wreszcie rozbłysło światło. W pokoju nie było nikogo. Żaden mroczny cień nie czaił się w ukryciu, by zaatakować. W każdym razie Luis nie zauważył niczego podejrzanego. Długo trwało, zanim zdecydował się wyjść z łóżka i zajrzeć do szafy. W końcu to zrobił. Za ubraniami nie znalazł niczego oprócz plastra, drewienka, starych butów i kurzu. Wrócił do łóżka. Może lepiej spać dzisiaj przy zapalonym świetle? Kręcił się i przewracał z boku na bok. Żadna pozycja nie była dobra. Nie mógł zasnąć. Skoro nie spał, mógł spokojnie wszystko przemyśleć. Nie musiał się bardzo wysi- 76 lać. Dobrze wiedział, co sprawiło, że ostatnio przydarzały mu się tak niesamowite rzeczy. Oczywiście amulet. Wszelkie logiczne wyjaśnienia były warte flinta kłaków, to amulet nie dawał mu spokoju. Prześladował go i należało się go pozbyć. Co z tego, że pomógł mu pokonać Woody'ego? Co z tego, że Luis zawdzięczał mu swój piracki nastrój? Przypomniał sobie, co czuł, gdy ścisnął amulet, a mroczna postać skoczyła ku niemu. Ciarki przeszły mu po plecach. Musi się natychmiast pozbyć amuletu. Sięgnął do szyi, ale gdy już miał dotknąć łańcuszka, jego ręce znieruchomiały. Nie mógł ich przesunąć nawet o centymetr, choć bardzo się starał. Zaczęły drżeć. Trzęsły się jak ręce staruszka dotkniętego paraliżem. Luis nie był w stanie zdjąć amuletu. Usiadł i głośno dyszał. Góra od piżamy była mokra od potu. Popatrzył na swoje ręce. Czyżby już nie należały do niego? Był przerażony. Naprawdę przerażony i bezradny. Co się stanie, jeśli nie uda mu się tego zdjąć? Wyobraził sobie, jak amulet i łańcuszek wrastają w jego ciało z biegiem lat, a na skórze powstaje kreska i zgrubienie jako ślad. Ogarnęła go panika, wyskoczył więc z łóżka i zaczai spacerować po pokoju. Musi ochłonąć, zanim podejmie jakąś decyzję. Spojrzał na kominek i uśmiechnął się. W każdym pokoju ogromnego starego dworku znajdował się kominek. Ten w pokoju Luisa był z czarnego marmuru. Na palenisku przygotowano stos drewna - cienkie gałązki pod spodem, grubsze drewienka na wierzchu. Na gzymsie leżało pudełko zapałek. Wziął je i ukląkł, by rozpalić ogień. Kilka minut później drewno zajęło się płomieniem. Luis opuścił osłonę kominka i usiadł na dywaniku, wpatrując się w ogień. Może powiedzieć o amulecie wujkowi? Jonatan jest czarodziejem. Wiedziałby, co zrobić. A pani Zimmermann? Ma nawet większą moc niż Jonatan. Luis jednak bał się, co będzie, gdy się dowiedzą, że znów znalazł się w kłopotach z powodu magii. Powinien był oddać książkę pani Zimmermann, gdy tylko ją znalazł. Gdyby usłyszała, co zrobił, wpadłaby we wściekłość. A Jonatan mógłby dojść do wniosku, że już nie ma ochoty być prawnym opiekunem Luisa. Może wysłałby go do ciotki Heleny i wujka Jimmy'ego? Ciotka przypominała dziurawą dętkę - całymi dniami siedziała w fotelu i jękliwym głosem opowiadała o swojej astmie. Jak mógłby tam mieszkać? Nie, nie może powiedzieć o amulecie ani wujkowi, ani pani Zimmermann. Komu więc? Ricie. Luis uśmiechnął się szeroko. Jasne. Zadzwoni do niej rano i razem zdecydują, co robić. Gdyby sam nie mógł zdjąć amuletu, Rita mu pomoże. Ogień wesoło trzaskał w kominku. Luis poczuł się trochę lepiej. Zachciało mu się spać. Upewnił się, czy osłona dobrze się trzyma i potykając się, poszedł do łóżka. Padł na nie i zasnął. Jeśli nawet coś mu się śniło, nie pamiętał tego. Rozdział 8 Kiedy Luis obudził się rano, cały pokój zalany był słońcem. Mroczna istota, która czekała na niego pod latarnią, wydawała mu się teraz postacią z książki albo ze snu. Gdy się ubierał, znów ogarnął go piracki nastrój. Czuł się znakomicie. Czy powinien powiedzieć o wszystkim Ricie? Zawahał się. Może trochę by mu wtedy ulżyło? Zdecydował, że zadzwoni do niej przed śniadaniem, wtedy na pewno zastanie ją w domu. Ale gdy podszedł do telefonu, rozmyślił się. Stał chwilę ze słuchawką w ręce, po czym odłożył ją na widełki. Porozmawia z Ritą w szkole. Spotykali się na przerwach kilka razy, ale gdy tylko Luis chciał powiedzieć jej o amulecie, coś go ściskało za gardło i mówił o drużynie piłkarskiej, o galerze, którą budowali, o pannie Haggerty, o czymkolwiek, ale nie o monecie. Nawet wracając ze szkoły, nie potrafił jej 79 o wszystkim opowiedzieć. Gdy szedł do domu, zauważył, że na ulicy palą się latarnie. Zapadł zimowy zmierzch. Przystanął. Krople potu wystąpiły mu na czoło. Przypomniał sobie straszną postać pod latarnią i to go przeraziło. Starał się odegnać strach. Zacisnął zęby i pięści. Dziś wieczorem musi powiedzieć Ricie o amulecie. W trakcie obiadu odłożył widelec, przełknął kilka razy ślinę i zapytał ochrypłym głosem: - Czy Rita może dziś u nas przenocować? Jonatan właśnie nakładał sobie drugą porcję. - Hmm! Zobaczę, co się da zrobić. Muszę najpierw porozmawiać z jej mamą. Po obiedzie wujek zadzwonił do pani Pottinger, która zgodziła się, żeby Rita spała u Barnaveltów. Zupełnie przypadkiem wuj Jonatan zorientował się, że dziewczynka nic nie wie o tym pomyśle, kazał więc Luisowi zatelefonować do niej i oficjalnie ją zaprosić. Wszystko zostało ustalone. Luis z wujkiem posłali łóżko w jednym z wielu pustych pokoi na piętrze i przygotowali czyste ręczniki. Luis był podekscytowany. Wyobrażał sobie, że tego wieczoru będą długo grać w karty i opowiadać sobie różne historyjki. Może uda mu się wtrącić słówko na temat amuletu. Kiedy Rita przyszła, stół w jadalni był już przygotowany do gry w pokera. Leżały na nim niebiesko-złote karty z napisem „Towarzystwo Magiczne Okręgu Kafar-naum" i zagraniczne monety, których używano jako żetonów. Na talerzu z jasnofioletowym brzegiem leżało mnóstwo czekoladowych ciasteczek, obok stał dzbanek z mlekiem. Pani Zimmermann obiecała, że nie będzie 80 robić żadnych karcianych sztuczek. Wszystko było przygotowane. Grali do późna. Kiedy Jonatan chciał już ogłosić, że pora do łóżek, Luis zapytał, czy mógłby przez chwilę porozmawiać z Ritą sam na sam w bibliotece. Gdy tylko to powiedział, znów poczuł ucisk w piersi. I ostry ból w miejscu, gdzie był amulet. Jonatan zachichotał i wytrząsnął popiół z fajki do doniczki stojącej za jego fotelem. - Jasne. Idźcie. Tajemnica państwowa, co? - Tak, coś w tym rodzaju - powiedział Luis, czerwieniąc się. Weszli do biblioteki i zasunęli ciężkie drzwi. Teraz Luis poczuł się jak ktoś, kto próbuje oddychać pod wodą. Z trudem wymawiał słowa. - Rito... - No? Co ci jest? Jesteś taki blady. - Pamiętasz, jak mówiliśmy... zaklęcie... sprawdzając monetę? - Twarz chłopca wykrzywił grymas. Poczuł ból w piersi. - Tak, pamiętam. I co? - zdziwiła się Rita. Luis czuł się tak, jakby ktoś wbijał mu w klatkę piersiową rozżarzone igły. - Ja... wtedy... skłamałem. - Pot spływał mu ciurkiem po twarzy. Ale triumfował, bo odniósł zwycięstwo nad czymś, co dotąd nie pozwoliło mu powiedzieć praw- dy. Rita szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. - Skłamałeś? To znaczy, że moneta naprawdę okazała się... 6-LuisBamavelt... 81 - Tak. - Sięgnął pod koszulę i wyciągnął amulet. Sądził, że będzie rozgrzany do czerwoności, ale moneta była chłodna w dotyku i wyglądała tak samo zwyczajnie jak zawsze. Teraz, kiedy powiedział jej o najważniejszej sprawie, zauważył, że może mówić swobodniej. Opowiedział Ri-cie o walce z Woodym i niekontrolowanym ciosie, o pocztówce, kartce leżącej na ulicy i postaci pod latarnią. Słowa same płynęły z jego ust. Mówił coraz szybciej, aż wreszcie nie miał już nic do dodania. Rita słuchała go w milczeniu, od czasu do czasu kiwając głową. - Nie sądzisz, że powinniśmy powiedzieć o tym twojemu wujkowi i pani Zimmermann? Oni znają się na takich rzeczach - odezwała się, gdy skończył mówić. Luis się przestraszył. - O nie, Rito! Tylko nie to! Wujek by się wściekł. Krzyczałby... Nie wiem, co by wymyślili! Zabronili mi mieszać się w sprawy związane z czarami! Nic im nie mów, proszę! Rita krótko znała Luisa, ale wiedziała, jak bardzo boi się, że ktoś na niego nakrzyczy. Bal się nawet wtedy, gdy nie zrobił nic złego. Poza tym naprawdę nie miała pojęcia, jak zareaguje Jonatan. Może straci panowanie nad sobą? Wzruszyła więc ramionami i powiedziała: - Dobrze! Nie powiemy im. Ale powinieneś dać mi tę przeklętą monetę. Wrzucę ją do ścieku. Luis się zawahał. Zagryzł wargi. - Może dałoby się... gdzieś ją schować na jakiś czas? Nigdy nie wiadomo... Jak dorosnę, mógłbym coś zrobić... 82 Rita spojrzała na niego znad okularów. - Polecieć na Księżyc, co? Daj spokój! Przestań się wygłupiać. Po prostu chcesz ją zatrzymać. Dawaj ją tu. -Wyciągnęła rękę. Twarz Luisa nagle zrobiła się zacięta. Schował amulet pod koszulę. - Nie. Rita patrzyła na niego przez chwilę. Zdjęła okulary, włożyła je do futerału i schowała do kieszeni. Skoczyła na Luisa niespodziewanie i szybkim ruchem złapała łańcuszek. Chłopiec również go chwycił i ciągnął w dół, żeby nie mogła go zdjąć. Bronił się dzielnie. Rita była zdumiona jego siłą. Kiedyś bawili się w indiańskie zapasy i wygrała z łatwością. Teraz było inaczej. Kotłowali się po całej bibliotece, a ich twarze poczerwieniały z wysiłku. Siłowali się w milczeniu. W pewnej chwili Rita mocno szarpnęła i wyrwała łańcuszek z rąk Luisa. Luis wrzasnął dziko i skoczył ku niej. Machnął ręką i zadrapał ją w policzek. Pojawiła się krew. Rita stała na środku pokoju, głośno dysząc. W jednej ręce trzymała łańcuszek z amuletem, drugą dotykała dziwnie wilgotnego policzka. Teraz, bez amuletu, Luis miał wrażenie, że został wyrwany ze snu. Zamrugał oczami i gapił się na Ritę czerwony ze wstydu. Łzy napłynęły mu do oczu. - Przepraszam! Nie chciałem. Nie chciałem... -Tylko tyle mógł z siebie wykrztusić. W tym momencie drzwi do biblioteki odsunęły się i stanął w nich wuj Jonatan. 83 - Co się tu dzieje? Usłyszałem krzyk i myślałem, że kogoś mordują! Rita szybko schowała amulet do kieszeni dżinsów. - Nic takiego, proszę pana. Tylko Luis pożyczył ode mnie kapitański pierścień do odkrywania tajemnic i trzyma go bardzo długo. Dlatego się pobiliśmy. Rita uniosła głowę i Jonatan zauważył, że ma zakrwawiony policzek. - Co to ma być? Czy to sprawka Luisa? Wujek odwrócił się do chłopca i już miał go zbesztać, ale wtrąciła się Rita: - Nie, to nie tak, jak pan myśli. Ja... zadrapałam się oprawką okularów. Wie pan, tą końcówką, którą się zakłada za ucho. Jest strasznie ostra! - Rita świetnie potrafiła wymyślać na poczekaniu przekonujące odpowiedzi. Luis był jej wdzięczny. Jonatan spoglądał to na Ritę, to na Luisa. Wiedział, że coś tu nie gra, ale nie wiedział, o co chodzi. Przypomniał sobie własne pojedynki, które staczał w szkole z najlepszym przyjacielem, i uśmiechnął się. - Czyli wszystko w porządku aż do następnego razu - powiedział. Późną nocą, gdy wszyscy już spali, Rita na palcach zeszła na dół i otworzyła drzwi wejściowe. Miała na sobie tylko kapcie, piżamę i szlafrok, ale mimo to poszła odśnieżoną ścieżką do furtki. Pomaszerowała ulicą na róg i zatrzymała się przy kratce ściekowej. Z szumem spływał do niej topniejący śnieg. Rita wyjęła amulet z kieszeni szlafroka. Kołysał się na łańcuszku nad ściekiem. Gdyby go puściła, byłoby po nim. 85 Ale nie zrobiła tego. Coś jej mówiło, że nie powinna go wyrzucać. Stała tak przez chwilę, wpatrując się w dziwny mały przedmiot, który wpędził Luisa w poważne tarapaty. Schowała monetę z powrotem do kieszeni. Może Luis ma rację, myślała, wracając do domu. Schowamy monetę i zobaczymy, co się stanie. Powiem mu, że ją wyrzuciłam, nie będzie mnie wtedy zamęczał. Może potrzebować amuletu w przyszłości, jeśli zostanie wielkim czarodziejem. Przechowam monetę dla niego. Sięgnęła do kieszeni, żeby sprawdzić, czy amulet nadal tam jest. Był. W połowie drogi zatrzymała się i znów zajrzała do kieszeni. Rozśmieszyło ją, że jest taka drobiazgowa. Weszła na piętro po skrzypiących schodach i położyła się spać. \ Rozdział 9 Nadszedł grudzień i wszyscy mieszkańcy Nowego Zebedeusza rozpoczęli przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Na ulicy Głównej w kilku miejscach zawieszono błyszczące dzwoneczki, a nieczynna fontanna na rondzie została zamieniona w bożonarodzeniową szopkę. Jonatan przytaszczył pudła ze strychu i zaczął rozplątywać lampki na choinkę. Tak starannie je przecież złożył, a one jakimś cudem poplątały się spokojnie leżąc w pudełkach. Tak działo się za każdym razem. Jonatan i pani Zimmermann jak co roku posprzeczali się o to, jaka ma być choinka - wysoki drapak czy mała i gęsta. Luis wyjął zakurzoną watę i udekorował nią owalne lustro, które wyglądało teraz jak skuty lodem staw. Ustawił obok papierową wioskę z domkami o szybach z celofanu, a celuloidowego jelenia umieścił na tafli lustra. Ubrali choinkę i zapalili lampki, a Luis usiadł na tapczanie 87 i zmrużył oczy. Gdy patrzył w ten sposób, światełka na choince zamieniały się w gwiazdy - czerwone, niebieskie, zielone, białe i pomarańczowe - a każda miała cztery promienie. Podobał mu się ten widok, mógłby tak siedzieć całymi godzinami i patrzeć. Każdego wieczoru, gdy rozbierał się do snu, oglądał zieloną pręgę na swojej szyi. Pozostałość po łańcuszku, do którego przyczepił trzycentówkę. Amulet przepadł na zawsze, Rita tak mu powiedziała. Powiedziała, że wrzuciła go do ścieku, a on jej uwierzył. Luis stracił wprawdzie amulet, ale mimo wszystko bardzo się starał odzyskać dobry humor. Naprawdę się starał, niestety, na próżno. Czuł to, co czują ci, którzy zrezygnowali z ulubionej rzeczy - z czegoś, co było szkodliwe, tak jak batoniki czy jedzenie między posiłkami. Odczuwał wielką pustkę, jakby stracił część siebie. Czasami budził się w środku nocy i nerwowo szukał amuletu na szyi. Kiedy sobie uprzytomnił, że monety nie ma, wybuchał płaczem. Próbował zająć się codziennymi sprawami. Od smutnych rozmyślań odrywały go świąteczne przygotowania i zabawy z Ritą. Często miał dobry humor i pewnie szybko zapomniałby o amulecie, gdyby nie przykre zdarzenie. Było grudniowe popołudnie, zapadł już zmrok. Wszyscy w klasie Luisa bardzo się starali szybko rozwiązać zadania z matematyki, aby wcześniej wyjść ze szkoły. Panna Haggerty przechadzała się między rzędami tam i z powrotem, sprawdzając wyniki i pomagając w obliczeniach. Gdy znalazła się w drugim końcu sali, Woody Mingo zaczął szczypać Luisa. - Aj! Odczep się! - Co powiedziałeś? - Dobrze słyszałeś! Przestań mnie szczypać! - To nie ja. To pewnie mała pszczółka. Wykąp się, to cię zostawią w spokoju. Leci pszczółka, leci... i ciach! Luis był zrozpaczony. Czyżby Woody wyczuł, że nie ma już amuletu? Przez długi czas po ich wielkiej bitwie nie czepiał się Luisa. Kilka dni temu znowu zaczął. I dokuczał mu jeszcze bardziej. Luis chciał go zbić na kwaśne jabłko, ale wiedział, że gdyby zaczął się bić, zostałby ukarany. Nie był pewien, czy w ogóle potrafi uderzyć Woody'ego, nie mając amuletu. Dlaczego zgodził się go oddać? To jedna z najgłupszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobił. Panna Haggerty podeszła do biurka i wzięła do ręki zegarek. - Koniec lekcji - oznajmiła. Uczniowie przerwali pisanie i podnieśli wzrok. - Wszyscy dobrze się spisali, dotrzymam więc słowa i zwolnię was wcześniej. Ci, którzy jeszcze nie skończyli, niech dokończą zadania w domu. Możecie się spakować. W klasie zaczęły stukać pulpity, gdy uczniowie składali podręczniki i zeszyty. Luis schował książki i zaczął wrzucać pióra i ołówki przez otwór na kałamarz. W tej szkole uczniowie nie używali długopisów. W każdym razie nie na lekcjach. Uznano, że nie są najlepsze w nauce pisania. Każdy pisał piórem - wiecznym, z obsadką, byle z metalową stalówką. Kałamarze stały w specjalnych okrągłych otworach w prawym górnym rogu każdego pulpitu. Jeśli się wyjęło kałamarz, przez 89 otwór można było wrzucać do środka różne drobne przedmioty. Oczywiście prościej by było podnieść drewniany pulpit na zawiasach, ale nie dla Luisa. Z otworu sterczały cztery ołówki i pióro. Utknęły tam, bo w schowku leżało już kilka książek. Luis przesuwał ołówki lewą ręką, usiłując je przepchnąć. W prawej trzymał kałamarz z atramentem, kołysał nim obok ławki. Nagle coś uderzyło go w prawe ramię. Ręka mu zdrętwiała, wypuścił więc kałamarz, który roztrzaskał się na podłodze. Czarny atrament poplamił wszystko wokół. Zdenerwowany Luis odwrócił się w ławce. Woody szybko schował się za uniesionym pulpitem. Panna Hag-gerty już stała obok Luisa. - Co to ma znaczyć? - Woody wytrącił mi atrament z ręki - poskarżył się Luis. Ale nauczycielka nawet nie spojrzała na Woody'ego. Patrzyła na Luisa. - Mogę wiedzieć, co kałamarz robił w twojej ręce, Luisie? Luis się zaczerwienił. - Wkładałem ołówki przez otwór - wymamrotał. W klasie zapadła cisza. Martwa cisza. Wszyscy patrzyli na Luisa, także Rita. Panna Haggerty zwróciła się do dzieci z pytaniem: - Czy kiedykolwiek wyjmujemy kałamarze z otworów? - Nie! - zgodnym chórem odpowiedzieli uczniowie. Luis zrobił się purpurowy. Czuł się zupełnie bezradny. Usłyszał, jak panna Haggerty każe mu zostać po 90 lekcji i wytrzeć atrament z podłogi. Nie powiedziała, ile czasu mu to zajmie. Godzinę później nauczycielka pozwoliła Luisowi iść do domu. Opuszki palców piekły go od szorowania podłogi papierem ściernym. Był tak wściekły, że prawie nie mógł myśleć. Gdy szedł chodnikiem, czuł, że jest bardzo zły na wszystkich i na wszystko, a zwłaszcza na Ritę. Nieważne, że gdy inni już wyszli, podeszła do ławki Luisa, żeby mu powiedzieć, że jest jej przykro i że nie odpowiedziała wraz z innymi „nie" na pytanie nauczycielki. To nie miało znaczenia. Był na nią wściekły i miał ku temu ważny powód. Sądził, że gdyby miał dziś przy sobie amulet, byłby bezpieczny. Woody bałby się mu dokuczać. Kałamarz by się nie rozbił i Luis nie musiałby zostawać po lekcjach. Kto mu poradził, żeby się pozbył monety? Rita. Luis doszedł do wniosku, że wszystkiemu, co go dzisiaj spotkało, winna jest Rita. Im dłużej szedł, tym bardziej był zły. Dlaczego się wtrąciła? Gdyby tylko mógł odzyskać amulet! Ale to niemożliwe. Przepadł na zawsze, popłynął gdzieś wraz z topniejącym śniegiem. Może trafił do Dzikiego Strumienia albo nawet do jeziora Michigan. Nie ma sensu... Luis gwałtownie zatrzymał się na środku ulicy. Właśnie przechodził przez ruchliwe skrzyżowanie, kierowcy więc pośpiesznie naciskali klaksony i hamulce, aby go nie przejechać. Słyszał pisk opon i trąbienie, ale musiało upłynąć kilka chwil, zanim otrząsnąć się i dotarł na drugą stronę jezdni. Gdy tylko znalazł się na chodniku, 91 znów przyszła mu do głowy myśl, która tak nim wstrząsnęła. A może Rita nadal ma amulet? Może go okłamała, mówiąc, że wrzuciła monetę do ścieku? Im dłużej Luis o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że jego podejrzenie jest słuszne. Przecież nie widział, jak to robiła. Powinien wydostać od niej więcej informacji. W piątek w szkolnej kotłowni pękł bojler i wszyscy wcześniej skończyli lekcje. Luis i Rita postanowili, że będą budować rzymską galerę. Była już prawie gotowa. Musieli ją tylko wykończyć. Statek stał na biurku w pokoju Rity. Wokół leżały kawałki drewna balsy, kartonu i stwardniałe kulki kleju do sklejania modeli samolotów. Luis strugał kawałek drewna scyzorykiem. Chciał zrobić ozdobny taran na dziób statku. - Ale tępy! - Rzucił nagle nóż na podłogę. Rita spojrzała na niego znad książki, którą właśnie przeglądała. - Co się stało? - Przeklęty stary scyzoryk! Nie ukroi nawet masła! Rita myślała chwilę. - Słuchaj! Weźmy moje noże! Zupełnie o nich zapomniałam. Leżą w szufladzie w komodzie. - Dobra! W której szufladzie? Przyniosę. - Luis odsunął krzesło i wstał. Podszedł do komody i zaczął wyciągać szuflady. 92 Rita skoczyła na równe nogi. - Stój! Nie zaglądaj tam! To moje rzeczy osobiste! A poza tym - uśmiechnęła się szeroko - to nie ta szuflada. Tamta jest zamknięta na klucz. Tylko ja wiem, gdzie one są, i nie powiem ci. Wyjdź i poczekaj za drzwiami. To potrwa tylko chwilę. - Dobra - mruknął Luis. Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Rzeczy osobiste, też coś, pomyślał, gapiąc się na tapety w korytarzu. Założę się, że właśnie tam przechowuje mój amulet. Spokojna głowa i tak go odzyskam! Kilka minut później Rita wpuściła go do pokoju. Szuflady komody były zasunięte, a na biurku leżały noże. Luis spojrzał na duży czarny mebel. Która to szuflada? To musi być jedna z dwóch na samej górze, tylko one mają zamki. Ale jak je otworzyć bez klucza? Rita zauważyła, że Luis przygląda się komodzie i zaniepokoiła się. - Chodź - powiedziała, biorąc go za rękę. - Tam naprawdę są moje osobiste rzeczy. Nawet mamie nie pozwalam do nich zaglądać, więc nie miej żalu. Bierzmy się do pracy. Zobacz, jak idealnie ostrza pasują do tych trzonków... Tej nocy Luis nie spał, przewracał się w łóżku z boku na bok. Słyszał, jak zegar pradziadka w bibliotece wybija pierwszą, potem drugą i trzecią. Próbował ułożyć plan, w jaki sposób dostać się do zamkniętych szuflad w komodzie Rity. Nie mógł nic wymyślić. Musiałby zdobyć klucz, ale nie miał zielonego pojęcia, gdzie go szukać. Mógłby przeszukać pokój Rity, kiedy jej nie będzie, ale jej mama pewnie by zauważyła. Poza tym nie chciał robić bałaganu. Powinien być dyskretny i ostrożny, żeby Rita się nie zorientowała. Luis miał nadzieję, że Rita ukryła amulet w najciemniejszym kącie którejś z dwóch szuflad, tam, gdzie rzadko zaglądała. A może codziennie sprawdza, czy amulet jest na swoim miejscu? Luis się skrzywił. Mógłby zrobić imitację monety... Nie, to niemożliwe. Gdyby zabrał amulet, a ona by się o tym dowiedziała, byłoby naprawdę kiepsko. Jak go odzyskać? Luis myślał o wytrychach, nocnych włamaniach, sznurowych drabinkach, czarnych maskach, workach z narzędziami i innych podobnych rzeczach. A może naprawdę nie ma go w komodzie? Może rzeczywiście wyrzuciła amulet? W każdym razie nie mógł tego sprawdzić bez klucza do szuflady. Ale nie miał pomysłu, gdzie go znaleźć. Był bezradny. Gdy zegar wybijał czwartą, Luis wreszcie zasnął. Śniły mu się klucze. Wędrował przez wiele pomieszczeń w sklepie ze starzyzną, a każde od podłogi po sufit było wypełnione kluczami we wszystkich rozmiarach i kształtach. Niektóre były połączone kółkami, większość jednak leżała luzem na podłodze. Luis szukał i szukał, ale tego jednego klucza nie mógł znaleźć. 94 Rozdział 10 Gdy Luis obudził się rano, wciąż myślał o kluczach. Nie zbliżył się jednak nawet o krok do rozwiązania problemu. Była sobota i Rita wybierała się do okulisty. Rita miała krótki wzrok i często musiała zmieniać szkła. Luis zamierzał pójść razem z nią, żeby jego też zbadał okulista. Co prawda nie nosił okularów, ale Jonatan zauważył, że bratanek często zasypia nad książkami i warto by sprawdzić, czy nie potrzebuje okularów do czytania. Luis oczywiście protestował, ale w końcu zgodził się pójść do lekarza. Po południu Rita i Luis siedzieli razem w poczekalni u dokf ora Wessela, czytając komiksy. Luis już został zbadany, teraz przyszła kolej na Ritę. Doktor Wessel otworzył drzwi i wyjrzał do poczekalni. - Kto następny? Rita odłożyła komiks i wstała. - Chyba ja - odpowiedziała znużonym głosem. - Na razie, Luis! Luis zauważył, że wchodząc do gabinetu, nie zdjęła swojej czapeczki. Ta zakichana czapeczka! Zawsze miała ją na głowie - w kościele, w szkole, przy stole. Prawdopodobnie nawet w niej spała. To było bardzo dziwaczne. Luis wrócił do czytania, po chwili jednak usłyszał podniesione głosy. Rita i doktor Wessel sprzeczali się za drzwiami. Nagle doktor otworzył drzwi, wskazując wieszak przy lustrze. - Tam ją połóż! - powiedział stanowczo. - Ale ja nie chcę! Za kogo się pan uważa? Za Boga? Lekarz groźnie spojrzał na dziewczynkę. - Nie jestem Bogiem, ale wściekłym okulistą, który nie chce widzieć tej czapki, gdy będzie badał twoje oczy. Walisz nią po moim sprzęcie, rozpraszasz mnie i... nie podoba mi się. Albo powiesisz ją tam, albo idziesz do domu! - Niech panu będzie! - Rita jak burza wpadła do poczekalni i cisnęła czapkę na wieszak. Z powrotem wmaszerowała do gabinetu i cicho zamknęła drzwi. Luis zerknął na czapeczkę i uśmiechnął się. Rita naprawdę zachowywała się dziwacznie. Wziął komiks i nagle go odłożył. Może klucz znajduje się w czapeczce? Wstał i podszedł cicho do wieszaka. Ostrożnie zdjął czapkę i zajrzał do środka. Zobaczył mały czarny klucz przypięty agrafką do materiału. 96 7-LuisBamavelt... 97 Był zachwycony swoim odkryciem. To na pewno ten klucz! Rzucił niespokojne spojrzenie na zamknięte drzwi do gabinetu. Ile ma czasu? Rita mówiła, że jej wizyty u okulisty trwają strasznie długo, bo z jej wzrokiem zawsze jest coś nie tak. Może ma jeszcze godzinę? Zerknął na zegar. Musi wykorzystać tę szansę. Odpiął agrafkę i wziął kluczyk. Włożył go do kieszeni. Z powrotem wpiął agrafkę i odłożył czapeczkę na wieszak. Miał nadzieję, że Rita nie usłyszała grzechotania plakietek. Podszedł do drzwi gabinetu i zastukał. - Rito... - Co? - Przypomniałem sobie, że... muszę iść do centrum po tytoń dla wujka. To zajmie tylko kilka minut. - Nie przejmuj się! Będę tu siedzieć kilka dni! - Dobra. Zaraz wracam. Luis walczył przez chwilę ze swoim paltem i czapką, wreszcie znalazł się na ulicy. Pobiegł do domu Rity. W dłoni ściskał zimny kluczyk. Po drodze musiał wymyślić jakąś przekonującą wymówkę dla pani Pottinger. Gdy dotarł do domu Rity, wziął głęboki wdech. Wszedł po schodach i zadzwonił do drzwi. Wydawało mu się, że bardzo długo trwało, zanim pani Pottinger otworzyła. Była zaskoczona. - Cześć, Luis! Co tu robisz? Myślałam, że poszliście z Ritą do okulisty. Luis wcisnął ręce do kieszeni i gapił się na wycieraczkę. - Nooo... tak, ale później chcemy iść na colę. Ja wziąłem za mało pieniędzy, a Rita zapomniała portfela. Leży w szufladzie, na wierzchu. Mogę go poszukać? Luisowi wydawało się, że minęły wieki od chwili, kiedy skończył mówić, do momentu, gdy pani Pottinger odpowiedziała. Zaczął się zastanawiać, czy dziecko przyłapane na włamywaniu się do szuflady innego dziecka wysyła się do poprawczaka. Pani Pottinger zwlekała z odpowiedzią, bo była roztargniona. - Dlaczego... tak... dobrze. Jeśli powiedziała, że portfel jest w komodzie, to masz pecha, bo ona nawet mnie nie pozwala tam zaglądać. Jeśli go nie znajdziesz, dam ci trochę pieniędzy. - Dziękuję, pani Pottinger. Zaraz wrócę. - Nie musisz się spieszyć. - Mama Rity odwróciła się i poszła do kuchni. Luis widział, jak się oddala. Miała do niego zaufanie. Co w tym dziwnego? Był przecież najlepszym kolegą Rity. Poczuł się okropnie. Najchętniej schowałby się gdzieś w piwnicy. Zamiast tego poszedł na górę. Stanął przed komodą z kluczykiem w dłoni. Przez chwilę nasłuchiwał, spodziewając się, że zaraz usłyszy kroki pani Pottinger na schodach. Dobiegł go tylko brzęk naczyń, które zmywała. Odwrócił się i w porę spostrzegł, że zostawił otwarte drzwi. Zamknął je czym prędzej. Znów stanął przed komodą - dwie szuflady na górze miały zamki. Prawdopodobnie kluczyk pasuje do obu. Przynajmniej taką miał nadzieję. Postanowił otworzyć najpierw szufladę po prawej stronie. Włożył klucz do 99 zamka i przekręcił. Pociągnął szufladę, ale ani drgnęła. To znaczy, że wcześniej wcale nie była zamknięta. Przekręcił kluczyk w drugą stronę i wyciągnął szufladę. Leżała tam bielizna Rity. Luis poczuł, że się czerwieni. Zamknął szufladę. Może właśnie tu schowała amulet, ale wolał najpierw sprawdzić drugą. Otworzył ją. Pełno tu było pudełeczek i różnych śmieci. To na pewno ten schowek. Wyjął szufladę z komody, położył na biurku i zaczął przeszukiwać. Otworzył właśnie pierwsze pudełko, gdy ktoś zapukał do drzwi i zapytał: - Wszystko w porządku? Luis zmartwiał. To pan Pottinger! Zupełnie o nim zapomniał! W ciągu dnia zwykle nie było go w domu, ale dziś jest sobota. Pan Pottinger stał za drzwiami, czekając na odpowiedź. Luis myślał gorączkowo. Co teraz robić? Odezwać się? A może uciec przez okno? Znowu pukanie. Głośniejsze i bardziej natarczywe. - Pytałem, czy wszystko w porządku? - powtórzył głośniej pan Pottinger. Luis rozglądał się w panice. Jego wzrok spoczął na klamce. Nie odrywał od niej oczu. Za chwilę klamka się poruszy i wtedy... Nagle usłyszał głos pani Pottinger dobiegający z dołu: - Ciszej, George! To tylko Luis Barnavelt szuka portfela Rity. - Więc dlaczego nie odpowiada? Usłyszałem hałas w pokoju Rity, a jej nie ma, byłem więc ciekaw... - Daj spokój! Zostaw biednego chłopca. Nie odpowiada, bo jest nieśmiały i na pewno śmiertelnie go przestraszyłeś swoimi krzykami. Ty też kiedyś tak się zachowałeś. Myślałam, że to pamiętasz! - Tak, owszem. - Pan Pottinger zachichotał. Uderzył lekko w drzwi i zawołał: - Powodzenia, Luisie! - Po tych słowach zszedł na dół, mrucząc coś do siebie. Stuknęły drzwi łazienki i Luis usłyszał, że pan Pottinger odkręcił wodę. Luis nadal stał przy biurku, w ręce trzymał wieczko pudełka z ostrymi nożami. Gdy wreszcie ochłonął, wrócił do przetrząsania szuflady. Wyjął pudełko z nożami, wydrążony kasztan, który wyglądał jak maleńka dynia na Halloween, talię miniaturowych kart w tekturowym pudełku, na którym widniał napis „Karty Małego Księcia". Wyciągał wszystkie skarby, jeden po drugim, i układał je na biurku. Amuletu nie było. Zestaw plastikowych szachów. Para magnesów w kształcie słonia republikanów i osła demokratów. Zniszczone pudełko ze znaczkiem „Marshall Field's, Chicago", pod spodem na białej etykietce znajdował się adres: „Róża Rita Pottinger, ulica Dworkowa 39, Nowy Zebedeusz, Michigan". Luis otworzył pudełko i zobaczył amulet. Prawie nie mógł w to uwierzyć. Łzy napłynęły mu do oczu. Znalazł go! Drżącymi rękami włożył łańcuszek na szyję. Zapiął guzik przy kołnierzyku. Nie znosił ciasnych kołnierzyków i nigdy nie zapinał guzika pod szyją, bo miał wrażenie, że się dusi. Ale teraz to nie miało znaczenia. Musiał wracać i nie chciał, żeby Rita zauważyła łańcuszek na jego szyi. Nagle znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać. Nie był pewien, bo drzwi były zamknięte, ale wydawało mu 101 100 się, że pani Pottinger nuci w kuchni. Często śpiewała podczas zmywania albo sprzątania. Z łazienki nadal dobiegał cichy szum wody, pan Pottinger pewnie brał kąpiel. Znakomicie. Luis musi jak najprędzej wyjść z tego domu. Szybko powkładał wszystko do szuflady. Miał nadzieję, że Rita nie ułożyła ich w jakiś szczególny sposób i nie zorientuje się, że ktoś grzebał w jej rzeczach. W przeciwnym razie będzie źle. Kiedyś Rita odkryje, że amulet zniknął, ale do tej pory wytłumaczy jej, dlaczego go zabrał. Stanie się silny i odważny i będzie jej bronił. Wszystko dobrze się ułoży. Luis włożył szufladę na miejsce i przekręcił klucz w zamku. Wreszcie mógł wyjść! Wróci do poczekalni u okulisty, przyczepi kluczyk do czapeczki, usiądzie i będzie czekał na Ritę jak gdyby nigdy nic. Nucąc cicho, Luis zbiegł po schodach. Już kładł rękę na klamce, gdy z kuchni dobiegł głos pani Pottinger: - Znalazłeś? - Eeee... tak. Dziękuję. Do widzenia. - Luis mówił wysokim piskliwym głosem. Był bardzo zdenerwowany. Wreszcie zamknął za sobą drzwi. Stał na dworze. Ma przy sobie amulet. Będzie teraz silny bez pomocy Karola Atlasa czy treningów bokserskich i innych podobnych rzeczy. Zatrzymał się na schodach. Przypomniał sobie czarną postać. Czy wróci teraz, gdy Luis znów ma amulet? Ten lęk czaił się w jego umyśle, odkąd zaczął się zastanawiać, jak odzyskać monetę. Usiłował pozbyć się go za pomocą logicznych wyjaśnień, ale to nic nie dawało. 102 - O rany! - powiedział na głos. - Jestem po prostu tchórzem. Nikt mi teraz nie zrobi nic złego. Po raz setny wytłumaczył sobie, że postać, która skoczyła do niego w pobliżu biblioteki, to był zwykły wariat. Od czasu do czasu uciekają ze szpitala psychiatrycznego Kalamazoo i wtedy robią dziwne rzeczy - nadzy wyskakują zza drzewa i nocą straszą ludzi, zanim policja ich złapie i odwiezie do zakładu. To jeden z nich stał wtedy w świetle latarni. Po prostu jakiś świr. Luis spojrzał w niebo. Zaczęło się ściemniać. Musi szybko wracać, żeby Rita nie nabrała podejrzeń. Zapiął płaszcz i ruszył w drogę. Gdy szedł ulicą Dworkową, zaczął padać śnieg. Białe płatki wirowały i kłuły go w twarz. Poczuł się dziwnie, jakby nie wiedział, dokąd idzie. Znajome sylwetki samochodów sunęły w zimowym zmierzchu, a Luisowi wydawało się, że to wielkookre prehistoryczne potwory. Zbliżała się śnieżyca. Bardzo dobrze. Luis uwielbiał siedzieć w bibliotece Jonatana przy kominku, trzymając w dłoni filiżankę parującego kakao, i patrzeć, jak za oknem pada śnieg. Jest wtedy tak przytulnie. Kopnął śnieg, który zasypał chodnik. Wzbił fontannę migoczącego pyłu. Mijał właśnie czteropiętrowy ceglany budynek, siedzibę loży masońskiej - wyłaniał się z mroku niczym ciemne urwisko. Przed budynkiem była brama. Luis przystanął obok niej. Nie wiedział, z jakiego powodu. Po prostu stał i czekał. W pewnej chwili usłyszał jakiś szelest. Z bramy wyfrunęła stara gazeta. Sunęła ku niemu jak żywe stworzenie. Początkowo Luis się przestraszył, ale zaraz roze- 103 się, że pani Pottinger nuci w kuchni. Często śpiewała podczas zmywania albo sprzątania. Z łazienki nadal dobiegał cichy szum wody, pan Pottinger pewnie brał kąpiel. Znakomicie. Luis musi jak najprędzej wyjść z tego domu. Szybko powkładał wszystko do szuflady. Miał nadzieję, że Rita nie ułożyła ich w jakiś szczególny sposób i nie zorientuje się, że ktoś grzebał w jej rzeczach. W przeciwnym razie będzie źle. Kiedyś Rita odkryje, że amulet zniknął, ale do tej pory wytłumaczy jej, dlaczego go zabrał. Stanie się silny i odważny i będzie jej bronił. Wszystko dobrze się ułoży. Luis włożył szufladę na miejsce i przekręcił klucz w zamku. Wreszcie mógł wyjść! Wróci do poczekalni u okulisty, przyczepi kluczyk do czapeczki, usiądzie i będzie czekał na Ritę jak gdyby nigdy nic. Nucąc cicho, Luis zbiegł po schodach. Już kładł rękę na klamce, gdy z kuchni dobiegł głos pani Pottinger: - Znalazłeś? - Eeee... tak. Dziękuję. Do widzenia. - Luis mówił wysokim piskliwym głosem. Był bardzo zdenerwowany. Wreszcie zamknął za sobą drzwi. Stał na dworze. Ma przy sobie amulet. Będzie teraz silny bez pomocy Karola Atlasa czy treningów bokserskich i innych podobnych rzeczy. Zatrzymał się na schodach. Przypomniał sobie czarną postać. Czy wróci teraz, gdy Luis znów ma amulet? Ten lęk czaił się w jego umyśle, odkąd zaczął się zastanawiać, jak odzyskać monetę. Usiłował pozbyć się go za pomocą logicznych wyjaśnień, ale to nic nie dawało. 102 - O rany! - powiedział na głos. - Jestem po prostu tchórzem. Nikt mi teraz nie zrobi nic złego. Po raz setny wytłumaczył sobie, że postać, która skoczyła do niego w pobliżu biblioteki, to był zwykły wariat. Od czasu do czasu uciekają ze szpitala psychiatrycznego Kalamazoo i wtedy robią dziwne rzeczy - nadzy wyskakują zza drzewa i nocą straszą ludzi, zanim policja ich złapie i odwiezie do zakładu. To jeden z nich stał wtedy w świetle latarni. Po prostu jakiś świr. Luis spojrzał w niebo. Zaczęło się ściemniać. Musi szybko wracać, żeby Rita nie nabrała podejrzeń. Zapiął płaszcz i ruszył w drogę. Gdy szedł ulicą Dworkową, zaczął padać śnieg. Białe płatki wirowały i kłuły go w twarz. Poczuł się dziwnie, jakby nie wiedział, dokąd idzie. Znajome sylwetki samochodów sunęły w zimowym zmierzchu, a Luisowi wydawało się, że to wielkookie prehistoryczne potwory. Zbliżała się śnieżyca. Bardzo dobrze. Luis uwielbiał siedzieć w bibliotece Jonatana przy kominku, trzymając w dłoni filiżankę parującego kakao, i patrzeć, jak za oknem pada śnieg. Jest wtedy tak przytulnie. Kopnął śnieg, który zasypał chodnik. Wzbił fontannę migoczącego pyłu. Mijał właśnie czteropiętrowy ceglany budynek, siedzibę loży masońskiej - wyłaniał się z mroku niczym ciemne urwisko. Przed budynkiem była brama. Luis przystanął obok niej. Nie wiedział, z jakiego powodu. Po prostu stał i czekał. W pewnej chwili usłyszał jakiś szelest. Z bramy wyfrunęła stara gazeta. Sunęła ku niemu jak żywe stworzenie. Początkowo Luis się przestraszył, ale zaraz roze- 103 śmiał się. Przecież to tylko stara gazeta! Teraz leżała koło jego nóg. Schylił się, żeby ją podnieść. W świetle narożnej latarni kołyszącej się na wietrze z trudem odczytał tytuł. Była to „Kronika", lokalna gazeta z trzydziestego kwietnia 1859 roku. Taka sama data widniała też na trzy-centówce. Z cichym okrzykiem przerażenia Luis upuścił gazetę. Ale ona nie pozwoliła mu odejść. Owinęła się wokół jego nóg niczym łaszący się kot. Luis kopał ją szaleńczo, żeby się uwolnić. Nagle znieruchomiał. Odwrócił się i spojrzał w stronę ciemnej bramy. Wyszła z niej jakaś postać. Luis otworzył, a potem zamknął usta. Nie wydał żadnego dźwięku. Chciał zawołać: „Cześć, Joe!", żeby dodać sobie otuchy, ale nie mógł. Stał jak wrośnięty w ziemię i patrzył na zbliżającą się postać. Poczuł zapach mokrego popiołu. Postać stanęła przed nim. Uniosła rękę i skinęła na niego. Luis poczuł gwałtowne szarpnięcie, jakby miał na szyi obrożę, a ciemna postać ciągnęła za smycz. Nie mógł stawić oporu. Musiał się zbliżyć. Potykając się, szedł za przywołującą go zjawą. Wkrótce zasłonił ich padający gęsty śnieg. Rozdział 11 Rita zerknęła na zegar w poczekalni. W ciągu ostatnich pięciu minut spoglądała na niego już chyba trzeci raz. Zegar wskazywał kwadrans po piątej. Luis wyszedł mniej więcej o wpół do czwartej. To niemożliwe, żeby kupienie tytoniu, spacer do domu i powrót do okulisty zajęły mu prawie dwie godziny. Poza tym wciąż go nie było. Ani nie zadzwonił. Badanie wzroku wcale nie trwało długo. Rita już niemal godzinę siedziała w poczekalni jak na szpilkach. Miała tego dość. Wybiegła na korytarz i w pośpiechu włożyła ubranie. Płaszcz, szalik, rękawiczki. Była wściekła! Przygotowała sobie mowę, którą wygłosi, gdy spotka Luisa. Zdjęła z wieszaka czapeczkę. Tak jak zawsze wsunęła dłoń do środka, aby sprawdzić, czy kluczyk jest na swoim miejscu. Nie było go! 106 Rita gapiła się na agrafkę, na której kiedyś wisiał kluczyk. Więc o to chodzi! Obrzydliwy, przeklęty, podstępny oszust... Aż gotowała się ze złości. Nagle oprzytomniała. Luis opowiedział jej wszystko o amulecie, o postaci czekającej na niego pod latarnią i o upiornych wiadomościach, nie wiadomo skąd. Wyszedł, żeby zabrać amulet, i nie wrócił. Otworzyła drzwi, wyjrzała na zewnątrz. Zapadł zmrok i padał śnieg. Poczuła, że ogarnia ją panika. Starała się uspokoić. Powiedziała przez zaciśnięte zęby: - Muszę sprowadzić pomoc. Muszę sprowadzić pomoc. Powtarzając te słowa na okrągło, szybko zeszła ze schodów i zaczęła przedzierać się przez śnieg. Jonatan nakręcał zegar na kominku, kiedy usłyszał walenie do drzwi. Za drzwiami stała Rita. Była cała w śniegu, miała czerwoną twarz i z trudem łapała powietrze. - Proszę pana... proszę pana... może... być... za późno... zabrać... znaleźć go... - Poczuła, że coś ją zatyka, nie mogła mówić. Jonatan objął dziewczynkę i starał się ją uspokoić. Poprosił, żeby zdjęła mokre palto. Gdy jednak chciał pomóc jej rozpiąć płaszcz, odepchnęła go z gniewem. Próbowała wyrównać oddech. Trwało to kilka minut. Gdy wreszcie odzyskała glos, spojrzała Jonatanowi prosto w oczy i powiedziała tak spokojnie, jak potrafiła: - Proszę pana... Luisowi przydarzyło się coś strasznego. Pamięta pan tę starą monetę z kufra pradziadka? 107 - Tak, oczywiście. Co się stało? - Jonatan patrzył na nią zaskoczony. - To magiczna moneta. Luis mi ją zabrał, a teraz to go zatrzymało i musimy... - Rita rozpłakała się. Zasłoniła twarz dłońmi, a jej ciałem wstrząsał szloch. Kilka minut później Rita, Jonatan i pani Zimmermann siedzieli przy kuchennym stole w domu sąsiadki. Pani Zimmermann trzymała dziewczynkę za rękę i próbowała ją uspokoić. Rita przed chwilą skończyła opowiadać im o wszystkim, co sama wiedziała. - Nie martw się - pocieszała ją pani Zimmermann. -Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy go. Rita przestała płakać i spojrzała jej prosto w oczy. - Naprawdę? Jak? Pani Zimmermann utkwiła wzrok w stole. - Jeszcze nie wiem - odpowiedziała cicho. Rita próbowała nie poddać się rozpaczy. Chciała, żeby natychmiast wsiedli do samochodu i wyruszyli na poszukiwania Luisa. Ale nie wiedzieli nawet, w którą stronę się skierować. Zegar w kuchni zazgrzytał, pani Zimmermann potarła wielki fioletowy kamień pierścienia o biały obrus z satyny. Dumała. Nagle odsunęła krzesło i podskoczyła. - Jasne! Idziemy. Zbierajcie się! Wiem, dokąd powinniśmy jechać. Rita i Jonatan byli zaskoczeni, ale poszli do holu za panią Zimmermann i zaczęli się ubierać. Jonatan włożył podszyty futrem płaszcz i czapę, która wyglądała jak czarny 109 stóg siana. Pani Zimmermann założyła ciemnofioleto-wą pelerynę i dopóty grzebała w szafie, dopóki nie wyciągnęła parasola. Był czarny, z rdzawymi podłużnymi smugami, miał przezroczystą okrągłą rączkę. Rita była ciekawa, dlaczego starsza pani go bierze. Gdy wszyscy byli już gotowi, Jonatan wyprowadził z garażu samochód. Rita siedziała z przodu, ściśnięta między Jonatanem i panią Zimmermann. Kiedy samochód znalazł się u zbiegu Wysokiej i Dworkowej, Jonatan zahamował i powiedział: - Powinienem odwieźć cię do domu, Rito. Robi się późno i twoi rodzice będą się o ciebie martwić. Nie za-bierzemy cię przecież na taką niebezpieczną wyprawę. Rita zacisnęła zęby i spojrzała na Jonatana wyzywająco. - Jeśli chce się pan mnie pozbyć, będzie mnie pan musiał związać i zostawić na werandzie. Jonatan patrzył przez chwilę na dziewczynkę. W końcu wzruszył ramionami i nacisnął pedał gazu. Duży czarny samochód sunął ulicą Główną. Okrążył rondo. Padał coraz gęstszy śnieg. Otulał figury Marii i Józefa stojące między kolumnami fontanny. Rita zauważyła, że wyjeżdżają z miasta. Minęli znak drogowy na rogatkach Nowego Zebedeusza. Zostawili za sobą boisko sportowe i kręgielnię. Zanim opuścili dom, Jonatan naradzał się chwilę z panią Zimmermann, wiedział więc dokładnie, dokąd jadą. Kiedy indziej Rita rozzłościłaby się, gdyby jej nie dopuszczono do sekretu, teraz jednak tak bardzo martwiła się o Luisa, że było jej 110 wszystko jedno, dokąd jadą. Ważne, że jechali go ratować. Samochód sunął między polami. Łańcuchy na oponach pobrzękiwały miarowo, a białe drobiny śniegu wylatywały z ciemności. Rita patrzyła na nie urzeczona. Wyobrażała sobie, że znajduje się na statku kosmicznym przedzierającym się przez pierścień asteroid. Brzdęk, brzdęk, mówiły łańcuchy. Szu, szu, odpowiadały wycieraczki, powoli zgarniając śnieg z przedniej szyby. Białe płatki ciągle nadlatywały. Rita czuła na nogach ciepły podmuch powietrza. Czuła się bardzo zmęczona, chociaż nie było wcale późno. Wędrówka przez śnieg od okulisty do domu Luisa naprawdę ją wyczerpała. Głowa zaczęła jej się kiwać... - To nie ma sensu. Nie możemy jechać dalej. Rita potrząsnęła głową i przetarła oczy. Te słowa wypowiedział Jonatan. Wrzucił wsteczny bieg i cofał samochód. Po chwili zmienił bieg i wcisnął pedał gazu. Samochód przesunął się trochę do przodu i stanął. Opony z piskiem kręciły się w miejscu. Jonatan znowu się cofnął i spróbował jeszcze raz. I jeszcze raz. W końcu wyłączył silnik. Westchnął ciężko, zacisnął zęby i walnął pięściami w kierownicę. Na drodze przed nimi rozciągała się pomarszczona śnieżna pustynia. Śnieg był tak głęboki, że nie mogli dalej jechać. W kompletnej ciszy słychać było tylko tykanie zegarków i kapanie wody, bo śnieg topił się na samochodzie. Białe płatki gromadziły się na wycieraczkach. Trojgu pasażerów wydawało się, że siedzą tak już bardzo długo, tymczasem nie minęła nawet minuta. Pani Zim- 111 mermann odchrząknęła. Niespodziewany dźwięk sprawił, że Rita i Jonatan podskoczyli. Odwrócili się do niej, czekając, co powie. Pani Zimmermann włożyła ręce w otwory peleryny i podniosła z podłogi swój parasol. - Wysiadamy! - zarządziła. - Wkładać śniegowce i zapinać płaszcze. Idziemy na spacer. Jonatan wytrzeszczył na nią oczy. - Na spacer? Oszalałaś, Florencjo? Przecież... Jak daleko to jest? - Nie tak daleko, jak myślisz, Kudłata Brodo - odpowiedziała ze śmiechem. - Nie traćmy czasu. Musimy iść. To wszystko. Otworzyła drzwi i wysiadła. Rita pośpieszyła za nią. Jonatan wyłączył światła, wziął ze schowka latarkę i ruszył w ślad za nimi. Spacer po głębokim śniegu to niełatwe zadanie. Trzeba wysoko podnosić nogi, przenosić je z jednej dziury do drugiej, aż wreszcie ma się wrażenie, że za chwilę odpadną. Wkrótce wszyscy troje byli wykończeni. - To wszystko na nic! - sapał Jonatan. Zerwał z głowy czapkę i rzucił ją w śnieg. - Nigdy tam nie dotrzemy! - Musimy - wydyszaia pani Zimmermann. - Odpoczniemy chwilę i idziemy dalej. Przynajmniej śnieg przestał padać. Rzeczywiście. Rita spojrzała w górę i zobaczyła gwiazdy. Była pełnia księżyca. W jego świetle widzieli samochód, który stał w oddali za zakrętem drogi. Z tej odległości jeszcze mogli go dostrzec. - Nigdzie nie ma tak leniwych ludzi jak w okręgu Kafarnaum - narzekał Jonatan. - Pługi powinny już tu być! - Oszczędzaj siły - poradziła mu pani Zimmermann. Ruszyli w drogę. Powoli, noga za nogą szli przez białą migoczącą pustynię. Rita zaczęła płakać. - Już nigdy nie zobaczymy Luisa, prawda? - szło-' chała. - Nigdy! Czarownica nie odpowiadała. Jonatan także milczał. Z trudem brnęli przez śnieg. Wydawało się im, że idą już kilka godzin. Nagle Jonatan przystanął i chwycił się za lewy bok. - Nie mogę... iść... dalej... Boli... - wysapał. -Nie powinienem... tyle... jeść... Rita spojrzała na panią Zimmermann. Sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała upaść. Starsza pani odwróciła się tyłem i zasłoniła twarz dłońmi. Na pewno płakała. To koniec, pomyślała. Wszystko przepadło. W tej samej chwili usłyszała w oddali jakiś dźwięk. Warkot i zgrzytanie. Odwróciła głowę i spojrzała na drogę. Migotały tam żółte światła. Nadjeżdżał pług śnieżny. Rita nie wierzyła własnym oczom. Chociaż była bardzo zmęczona, zaczęła podskakiwać i krzyczeć z radości. Pani Zimmermann opuściła ręce. Jonatan zdjął czapkę, otrzepał ją ze śniegu i z powrotem wcisnął na głowę. Wydmuchał nos i kilka razy wytarł oczy. - W samą porę! - powiedział zachrypniętym głosem. Pług się zbliżał. Rita pomyślała, że nigdy w życiu nie widziała czegoś tak pięknego. Prawdziwa feeria błyskających świateł i cudownych dźwięków. Połyskiwał duży zakrzywiony lemiesz. Silnik warczał i pojękiwał. Na drzwiach dużego żółtego pojazdu mogli już przeczytać 112 3 - Luis Bamavelt... 113 napis: „Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej Okręgu Kafarnaum". Jonatan włączył latarkę, machał nią i krzyczał. Pług zatrzymał się ze zgrzytem obok trojga wędrowców. Śnieg spychany przez lemiesz sypnął na nich, ale nie zwrócili na to uwagi. W kabinie kierowcy otworzyło się okienko. - Hej! Czy to wy zostawiliście samochód na środku drogi? - Tak. To ty, Jutę? - zawołał Jonatan. - Nigdy w życiu tak się nie cieszyłem na czyjś widok! Podwieziesz nas? - Dokąd? - Do starej farmy Mossa. To w połowie drogi do Homer. - Po co, do diabła, tam się pchacie? - Uważaj, co mówisz, Jutę! - wykrzyknęła pani Zim-mermann. - Jest tu młoda dama. Rita zachichotała. Wszyscy w mieście wiedzieli, że Jutę Feasel nigdy nie przebiera w słowach. Jutę zgodził się ich podwieźć. Powiedział, że nie rozumie, po co się tam wybierają. Jonatan odparł, że nie musi, i na tym zakończyli dyskusję. Udało im się jakoś zmieścić we czwórkę w kabinie, choć byli ściśnięci jak sardynki w puszce. Pani Zimmermann siedziała w środku, a Rita na kolanach Jonatana. W kabinie było gorąco i aż gęsto od dymu cygar, które palił Jutę. Ale najważniejsze, że znowu jechali. Pług pokonywał kolejne wzgórza i zakręty, rozgarniając śnieg. Jonatan zanucił znany przebój, żeby podnieść wszystkich na duchu, a Jutę zaśpiewał piosenkę 114 0 trzech rybkach w maleńkim stawie. Tylko ten utwór z jego repertuaru nadawał się dla uszu młodej damy. Z ciemności po obu stronach drogi spoglądały na nich pokryte śniegiem drzewa. Nagle pług zatrzymał się na pustkowiu. W świetle księżyca widzieli ogrodzenie z drutu, kilka drzew i śnieg. To wszystko. - Jesteśmy na miejscu! - wykrzyknął Jutę. - Nie wiem, do d... eee... dlaczego musicie tu wysiąść, ale starym przyjaciołom chętnie wyświadczę przysługę. Chcecie, żebym po was kogoś przysłał? - Tak - odpowiedział Jonatan i wskazał radio na desce rozdzielczej. Obok znajdował się mikrofon. - Czy to działa? - Jasne. - W takim razie jak najszybciej wezwij karetkę. Żadnych wyjaśnień. Dzięki, Jutę. Do zobaczenia. - Otworzył drzwi i wyskoczył z kabiny. Pani Zimmermann i Rita zrobiły to samo. Gdy przechodzili przed pługiem, Rita zerknęła na kierowcę. Światełka deski rozdzielczej oświetlały jego twarz na zielono, wydawał się zaintrygowany. Mówił coś do mikrofonu. - Hej! -krzyknąłJonatan. -Spójrzcietutaj! -Gwałtownie pomachał latarką. Pani Zimmermann i Rita przeszły na drugą stronę 1 podeszły do niego. Na śniegu widać było ślady butów. - O rany! - wykrzyknęła Rita. - Czy to ślady Luisa? -Pierwszy raz od wielu godzin pojawiła się iskierka nadziei. - Nie wiem - odpowiedział Jonatan, oświetlając latarką dziury w śniegu. - Są do połowy przysypane, ale rozmiar pasuje. Chodźmy. Zobaczymy, dokąd poszli. 115 Jonatan poprowadził je wzdłuż drogi aż do miejsca, gdzie ślady skręcały w stronę ogrodzenia. Było z drutu kolczastego, dorosłemu człowiekowi sięgało do piersi. Wisiała na nim żółta blaszana tablica reklamująca kukurydzę. Brzęczała poruszana wiatrem. Nagle Jonatan krzyknął i skoczył naprzód. Skierował promień latarki na tablicę. - Patrzcie! O róg reklamy coś się zaczepiło i powiewało na wietrze. Kawałek brązowego sztruksu. Była na nim zaschnięta krew, podobnie jak na blaszanej tablicy. - To jego! - powiedziała pani Zimmermann. - Odkąd znam Luisa, nie nosi niczego innego. Ale ta krew! Musiał się skaleczyć, przechodząc przez płot. - Idziemy! - zawołał Jonatan. Po kolei przeszli przez ogrodzenie. Pani Zimmermann była ostatnia, jej peleryna zaczepiła się o drut. Starsza pani rozdarła ją i pośpieszyła za Jonatanem i Ritą. Ślady prowadziły przez pokryte śniegiem pole. Rozdział 12 Jonatan, Rita i pani Zimmermann, potykając się, brnęli przez śnieg. Zmierzali w stronę sosnowego lasku. Jonatan szedł na przedzie, oświetlając ślady latarką, chociaż były widoczne w blasku księżyca. Pod gładką warstwą śniegu ziemia była nierówna, więc co chwila któreś z nich potykało się lub przewracało, ale mimo wszystko szli dalej. Gdy zbliżyli się do ciemnych drzew, wszyscy troje mieli to samo przeczucie, chociaż nikt nic nie mówił. Pobliskie sosny były niczym kurtyna, która coś przed nimi skrywała. Przedzierali się przez gąszcz pachnących żywicą gałęzi. Przystanęli po drugiej stronie lasku. Zorientowali się, że są na szczycie niewielkiego wzgórza. U jego stóp rozciągał się szeroki krąg nagiej ziemi. W środku znajdowała się wielka studnia. Cembrowina była równa z ziemią, obok leżała ciężka kamienna 117 płyta. Luis znajdował się w odległości kilku kroków od studni, przy jej krawędzi zaś stała ciemna postać i przywoływała go gestem. Jonatan, Rita i pani Zimmermann zamarli przerażeni. Nie mogli nic zrobić. Postać znów skinęła na Luisa. Chłopiec zesztywniał. Nie poruszył się. Wtedy postać wykonała w powietrzu dziwny znak ręką. Luis, powłócząc nogami, przysunął się do studni. Stał już blisko krawędzi. - Przestań! - krzyknęła pani Zimmermann. Jej donośny głos odbił się echem, jakby znajdowała się pod kopułą. Rita spojrzała na nią. Pani Zimmermann się zmieniła. Fałdy jej starej, podniszczonej fioletowej peleryny wypełnił pomarańczowy blask. Na jej pomarszczonej twarzy igrało migoczące blade światełko. W ręku zamiast parasola trzymała długą różdżkę zakończoną kryształową kulą. Wewnątrz kuli błyszczała fioletowa gwiazda. Rzucała na śnieg fioletowy cień przypominający miecz. - Rozkazuję ci przestać! - krzyknęła jeszcze raz. Mroczna postać zawahała się. Luis wciąż stał nieruchomo tuż przy krawędzi studni. Wtedy zaczęła się bitwa. Wydawało się, że wszędzie wybuchają olbrzymie świetlne pociski i walą gromy, nie tylko na powierzchni ziemi, ale także wewnątrz. Rita upadła na kolana i zakryła rękami twarz. Gdy wreszcie podniosła głowę, księżyc oświetlał wszystko szarym światłem. Luis cofnął się gwałtownie na skraj gołej ziemi. Mroczna postać nadal stała przy studni. Pani Zimmermann leżała skulona na 118 śniegu. Obok sterczały resztki jej starego parasola. Kryształowa kula została rozbita na kawałki jak po uderzeniu młotem. Pani Zimmermann została pokonana. Rita skoczyła na równe nogi. Chciała pomóc pani Zimmermann, Luisowi, chciała wszystkich uratować, ale nie mogła nic zrobić. Jonatan pochylał się nad panią Zimmermann, jakby próbował pomóc się jej podnieść. Rita odwróciła się i spojrzała w dół. Luis znowu powoli zmierzał w kierunku studni. Mroczna postać wykonywała rękami dziwne rytmiczne gesty. Rita usłyszała, że pani Zimmermann coś mówi. Jej głos był słaby i chrapliwy, jak głos kogoś wycieńczonego długą chorobą. - Rito! Chodź tu! Chodź szybko! Dziewczynka przedarła się do niej przez śnieżne zaspy. - Daj rękę! - wykrztusiła czarownica. Rita wyciągnęła dłoń. Pani Zimmermann sięgnęła do kieszeni i wyjęła coś, co przypominało kawałek fosforyzującej kredy. Gdy położyła go na dłoni dziewczynki, parzył jak sopel lodu. - Weź to i biegnij do niego! To nasza jedyna szansa. Szybko, zanim będzie za późno! Rita ścisnęła przedmiot w dłoni i zaczęła zbiegać ze wzgórza. Myślała, że będzie musiała przedzierać się przez zaspy, ale jakimś cudem śnieg jakby ustępował jej z drogi. Zanim to sobie uświadomiła, stała w tajemniczym kręgu. Cień nadal gestem przywoływał Luisa. Nie zwrócił uwagi na dziewczynkę. Rita poczuła, że rośnie w niej wściekłość na tę przerażającą kreaturę, która próbuje zabić Luisa. Była gotowa 119 rzucić się na nią i rozszarpać ją na strzępy. Czy to właśnie powinna zrobić? Za pomocą przedmiotu, który dała jej czarownica? A może powinna od razu podejść do Luisa? Nie było czasu do namysłu. Luis już dotykał butami kamiennej cembrowiny. Wystarczy łekkie pchnięcie, by spadł w ciemność. Rita z wrzaskiem skoczyła naprzód. - Zostaw go! Odsuń się! Nie waż się go tknąć, ty zgniły śmieciu! - krzyczała. Cień odwrócił się w jej stronę i zaczął zmieniać kształt. Przedtem był milczącą zakapturzoną postacią, teraz miał postrzępioną, wrzecionowatą sylwetkę, sczerniałe pokurczone ciało i płonące oczy. Szedł w jej stronę, chciwie wyciągając ramiona. Rita słyszała, co mówi. Słyszała jego głos w swojej głowie, choć nie wydał żadnego dźwięku. Mówił, że obejmie ją i zabierze na dno ciemnej, zimnej studni. I tam pozostaną razem, twarzą w twarz, na zawsze. Rita wiedziała, że gdyby wsłuchała się w te słowa, straciłaby siły i zginęła. Zacisnęła zęby i ruszyła naprzód, powtarzając sobie bezsensowne hasło z radiowej reklamy: „Używaj korzennego tłustego kremu Charliego, używaj korzennego tłustego kremu Charliego..." Straszna postać rzuciła się na nią. Przez chwilę Ritę ogarnęła ciemność i poczuła przyprawiający o mdłości, duszący zapach mokrego popiołu. Zrobiła krok do przodu i stanęła obok Luisa. Chłopiec balansował na krawędzi studni. Wysunął do przodu jedną nogę jak pływak, który sprawdza wodę, zanim do niej wskoczy. Rita z całej siły szarpnęła go do 120 tyłu. Sięgnęła do jego szyi, szukając łańcuszka. Luis nie stawiał oporu. Zachowywał się tak, jakby był odurzony narkotykami. Jednak amulet niełatwo było zdjąć, bo Rita ściskała w dłoni lśniący zimny przedmiot, który dała jej pani Zimmermann. Rita dobrze wiedziała, co by się stało, gdyby go upuściła. Wreszcie silnym szarpnięciem zerwała łańcuszek. Leżał zwinięty w jej dłoni. Odwróciła się w stronę studni i znów zobaczyła mroczną zakapturzoną postać, która ją obserwowała. Nagle Rita poczuła spokój. Spokój i radość ze zwycięstwa. - Widzisz to?! - krzyknęła, machając amuletem. -Dobrze się przyjrzyj! - Z tymi słowami wrzuciła monetę z łańcuszkiem do studni. Amulet spadał dość długo. Wreszcie z głębi studni dobiegło cichutkie chlupnięcie. W tej samej chwili zakapturzoną postać zniknęła. Zmieniła się w obłok czarnego dymu, który rozwiał wiatr. Na ziemi nie został po niej żaden ślad. Rita zajrzała do studni. Widok ją zafascynował. Przez moment była to dla niej jedyna rzecz na świecie. Ogromny czarny wir, który mógł ją wessać. Martwy oczodół, patrzący z nicości w nicość. Przeszedł ją dreszcz, zrobiło się jej niedobrze. Zadrżała. Ale gdy przestała się trząść, znów mogła jasno myśleć. Odsunęła się od studni i spojrzała na Luisa - mógł potrzebować pomocy. Luis siedział na ziemi i płakał. Twarz miał zaczerwienioną i spierzchniętą od wiatru, zimna i śniegu. Zgubił czapkę i rękawiczki, nogawka spodni była rozdarta. 121 - Masz chusteczkę? Muszę wydmuchać nos. - To były pierwsze słowa, jakie powiedział. Rita, płacząc z radości, objęła go i mocno uściskała. Podeszli do nich Jonatan i pani Zimmermann. Oni też płakali. Pani Zimmermann uklękła obok Luisa i zaczęła go badać jak lekarz. Obejrzała jego oczy, zajrzała do uszu i do gardła. Kazała mu pokazać język i powiedzieć: „Aaa!". Jonatan i Rita stali obok zaniepokojeni i spięci. Czekali na diagnozę. W końcu pani Zimmermann wstała. Otrzepała śnieg z peleryny i wygładziła fałdy. - Zaszkodziło mu to - sapnęła - że tak długo był na dworze. Jest wyczerpany i chyba się przeziębił. Rito, mogłabyś mi to oddać? Rita przypomniała sobie o przedmiocie, który ją uratował. Nadal trzymała go w ręku, ale już nie lśnił ani nie parzył. Otworzyła dłoń i zobaczyła szklaną tubkę długości pięciu centymetrów. W środku znajdowała się podziurkowana tulejka i kilka jasnofiołetowych kryształków. Na błyszczącej złotej nakrętce był napis: '. Inhalator do nosa. Zaskoczona Rita popatrzyła na panią Zimmermann. Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. - To naprawdę ten przedmiot? Jedna z tych rzeczy, które się wkłada do nosa, kiedy ma się katar? - Oczywiście - odpowiedziała zniecierpliwiona pani Zimmermann. - Daj mi to. Dziękuję. - Włożyła Luisowi do nosa inhalator. - To jest także zaczarowany przedmiot, pierwszy, jaki zrobiłam. I do dziś myślałam, że 123 I iać. Dawno ego„, a ona Jest już dorosła «¦ 80 wraz z iistem. N tear, ale „ie przejawia «• Włożyła™ go mocami- Może g° PrZeZ Ca)e '«<>• przyslaia bfdzie 124 auto, byłbym więc wdzięczny, gdybyście mnie tam pod-rzuciJi. - Jasne! - krzyknął Jonatan przez ramię. Rozmawiał z kierowcą karetki. Prosił, żeby Luis spędził noc w szpitalu, bo jest przemarznięty. Potem długo naradzał się z panią Zimmermann. Ustalili, że ona pojedzie z Luisem w karetce, a pozostali wrócą samochodem Jonatana. W drodze powrotnej w samochodzie panowała cisza. Jonatan siedział za kierownicą, Jutę obok niego, a Ri-ta z tyłu. Gdy mijali drogowskaz, Jutę się odezwał: - Nie chcę być wścibski, ale co do d... och, Rito, nie zwracaj na mnie uwagi, dobra? Co, do diabła, Luis robił na tej farmie w środku nocy? Jonatan zaczął mu to wyjaśniać tak nieudolnie i było to tak zagmatwane, że Rita mu przerwała: - To proste, panie Feasel. Luis był na spacerze i nagle zatrzymał się przy nim samochód. Jakiś nieznajomy mężczyzna zapytał Luisa, czy chce się przejechać do Homer i z powrotem, żeby popatrzeć na śnieg. Luis czasami robi głupie rzeczy, więc się zgodził i wsiadł. Ale gdy byli w połowie drogi, okazało się, że to jeden z tych wariatów, o których się czyta w gazetach. Luis wyskoczył z samochodu i schował się w lasku. Tam go znaleźliśmy. Jutę zaciągnął się cygarem i pokiwał głową. - Przyjrzał się dobrze temu facetowi? - Nie, było ciemno. Nie zapamiętał też numerów rejestracyjnych. To fatalnie. Policja nigdy go nie złapie. - Niestety. - Jutę o nic więcej nie pytał, chociaż ciekaw był, jak się dowiedzieli, gdzie jest Luis. W sosnowym 125 lasku przecież nie ma telefonu. Słyszał, że Jonatan jest magikiem, więc pewnie znal inne sposoby komunikowania się z członkami rodziny. Na przykład telepatycz-nie czy coś w tym rodzaju. W każdym razie Jutę nie drążył tematu, a Rita uśmiechała się z satysfakcją aż do końca podróży. Rozdział 13 Następnego ranka Luis obudził się w białej sali pełnej światła. Szpital w Nowym Zebedeuszu mieścił się w ogromnym dworze, który był niegdyś własnością bogatej starszej damy. Pokój Luisa znajdował się na poddaszu. Przy końcu łóżka sufit opadał aż do podłogi, a na wprost łokcia chłopca było niewielkie mansardowe okno z firanką. Za oknem wisiały sople, ale w pokoju było ciepło. W długim pomieszczeniu leżeli także inni pacjenci, pomiędzy nimi zaś krążyły pielęgniarki. Koło południa przyszedł doktor Humphries, żeby zbadać Luisa. Doktor Humphries był lekarzem rodzinnym Barnaveltów i Luis bardzo go lubił. Miał głęboki głos przypominający wiolonczelę i zawsze opowiadał dowcipy, by rozweselić pacjentów. Nosił czarną skórzaną torbę pełną grze-choczących buteleczki z pigułkami. Lekarz włożył Luisowi 127 do ust drewnianą łyżkę i poświecił do gardła. Zajrzał mu do uszu i do oczu. Potem klepnął go w ramię, podniósł torbę i powiedział, że potrzebuje tylko kilku dni odpoczynku w domu. Uścisnęli sobie ręce i doktor wyszedł. Kilka minut później po Luisa przyszedł wujek i pojechali do domu. Pani Zimmermann od razu kazała mu się położyć do łóżka, a wieczorem, gdy przyniosła kolację, powiedziała mu o niespodziance: wspólnie z Jonatanem i Ritą przygotowali dla niego specjalne przedświąteczne przyjęcie. Może włożyć kapcie i szlafrok i zejść do biblioteki. W pierwszej chwili Luis się przestraszył, bo widział w gazetach zdjęcia dzieci, które cierpiały na nieuleczalne choroby, na przykład na białaczkę. Dla nich też wcześniej urządzano wigilię. Dopiero gdy pani Zimmermann kilkakrotnie zapewniła go, że nie jest bliski śmierci, odzyskał humor i nie mógł się doczekać. Luis siedział przy choince i patrzył na kraciastą czapkę Sherlocka Holmesa. Jonatan kupił mu ją zamiast tej, którą ukradł Wbody. W jednej ręce trzymał szklaneczkę świątecznego ponczu przygotowanego przez wujka, w drugiej - czekoladowe ciasteczko. Już nie musiał mrużyć oczu, aby światełka na choince zamieniły się w gwiazdy, bo ze szczęścia miał oczy pełne łez. Rita siedziała po turecku na podłodze obok fotela Luisa. Bawiła się jego drugim prezentem, elektrycznym fliperem. - Proszę pani? - zwróciła się do pani Zimmermann. - Co takiego? - Pani Zimmermann stała po drugiej stronie stołu. Dolewała likieru do swojej porcji ponczu. Co roku twierdziła, że Jonatan oszczędza na likierze, i jak zawsze dolewała go do swojej szklaneczki. - Słucham, kochanie? O co chodzi? - Kiedy zamierza nam pani powiedzieć, skąd pani wiedziała, dokąd jechać? To znaczy, gdzie jest Luis? Pani Zimmermann uśmiechnęła się. Włożyła do ponczu palec wskazujący, zamieszała i oblizała go. - Mniam! Smaczne! Skąd wiedziałam? Dobre pytanie. Zastanawiałam się nad tym, co mi opowiedziałaś o przygodach Luisa i jeden szczegół wydał mi się znajomy. Pewnie wcale nie wiedziałaś, jaki jest ważny. - Który? - zapytał Luis. - Zapach tego ducha. Rita powiedziała, że poczułeś zapach mokrego popiołu. Jakby ktoś zgasił ogień. Skojarzyłam ten fakt z innymi. - Pani Zimmermann uniosła palec. - Po pierwsze, trzydziestego kwietnia 1859 roku nocą farmer Eliphaz Moss spalił się w swoim domu niedaleko drogi do Homer. Mój dziadek mieszkał w pobliżu i wraz z innymi próbował ugasić ogień. Chociaż byłam mała, pamiętam, jak opowiadał, że to był przerażający widok - stary Eliphaz wybiegł z domu. Płonął jak pochodnia. Ze strasznym wyciem (tak mówił dziadek) rzucił się do... - Studni? - wtrącił Luis. Był bardzo blady. - Tak - potwierdziła pani Zimmermann ponuro, kiwając głową. - Ogień został ugaszony, ale biedak utonął. Studnia jest bardzo głęboka, ciała nigdy nie odnaleziono. 128 9-LuisBarnaveIt... 129 Po pożarze ktoś zrobił dużą granitową płytę na studnię i ona stała się płytą nagrobną Eliphaza. Właśnie teraz Jonatan i Jutę próbują przykryć nią studnię. Stuknęły drzwi wejściowe. Wrócił Jonatan. Gdy wszedł do biblioteki, miał posępną twarz, zaczerwienioną od zimna. Nalał sobie ponczu i trochę się rozchmurzył. Pani Zimmermann opowiadała dalej. - Oczywiście to tylko część całej historii - powiedziała, nalewając sobie kolejną porcję ponczu. - Ważną rolę odgrywa w niej Walter Finzer, człowiek, od którego pradziadek wygrał trzycentówkę. Pracował u starego Mossa i wszyscy byli zdania, że to właśnie on podłożył ogień. - Dlaczego go podejrzewali? - zapytała Rita. - Bo Walter był leniwy i okrutny. Ot, co! - burknął Jonatan. - Pewnie pamiętacie, co zrobił, kiedy pradziadek wygrał monetę. - Myśli pani, że to Walter podłożył ogień? - Tym razem Luis zadał pytanie. - Tak - potwierdziła pani Zimmermann. - Kiedyś sądziłam, że to nieprawda, ale się myliłam. Trudno złożyć w całość strzępki informacji, ale myślę, że Walter uderzył Mossa, zostawił go nieprzytomnego i wzniecił pożar. Gdy Eliphaz się ocknął, dom stał w płomieniach, a jego ubranie też się paliło. - Dlaczego Walter chciał zabić starego Eli... kwa-sa? - zapytała Rita. - Żeby Moss się na nim nie zemścił. Podejrzewam, że wszedł do domu, gdy Eliphaz odprawiał magiczny rytuał. Pamiętacie datę pożaru? Trzydziesty kwietnia 1859 roku. Czy to się wam z czymś kojarzy? Cicho bądź, Jonatanie. Wiem, że znasz odpowiedź. Luis zastanawiał się przez chwilę. - Jasne! - wykrzyknął. - Z tego dnia była gazeta, którą zobaczyłem, zanim przyszedł po mnie duch. Moneta też pochodzi z tego roku. - To tylko mnie upewnia, że mam rację - stwierdziła z uśmiechem pani Zimmermann. - Trzydziesty kwietnia to noc Walpurgii. Święto podobne do Halloween, bliskie sercu tych, którzy praktykują czarną magię. Eliphaz zajmował się czarami, a przynajmniej większość farmerów tak uważała. Na przykład mój dziadek. -Umilkła i spojrzała do szklanki. - Wiecie - powiedziała wolno - w tamtych czasach na farmach było strasznie nudno. Ani telewizji, ani radia, ani nawet samochodu, żeby pojechać do kina. Nie było też kina. Na zimę farmerzy zakopywali się w swoich domach. Niektórzy czytali Biblię, a niektórzy inne książki. - Pani czytała te inne książki -powiedziała Rita lekko drżącym głosem. Pani Zimmermann zrobiła kwaśną minę. - Owszem. Czytałam, żeby wiedzieć, co robić, kiedy zdarzy się coś złego. I jak mogliście się przekonać, to nie zawsze wystarcza. Zwłaszcza gdy przeciwnik jest silniejszy. - Odbiegłaś od tematu, Florencjo - wtrącił Jonatan. - Stary Eliphaz był czarownikiem. Sądzisz, że sporządzał amulet, zanim Walter podpalił dom? - Tak. Po całym dniu pracy Walter przyszedł pewnie do domu, żeby napić się whisky albo wziąć prymkę 130 mnie prześle » u"JJejn, czemu ten sf**, r i • . prześladował - rzekł Luis y JaJciś-tam 5 - Czy one pomagają wygrywać walki? - zapytał Luis słabym głosem. Pani Zimmermann zachichotała. - Tak. Duch Eliphaza pomógł ci wygrać walkę z Woo-dym. Eliphaz wpadł w pułapkę i stał się duchem własnego amuletu. Był jak dżin w lampie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Musiał przestrzegać reguł. Wezwałeś go, a on dał ci moc. Z biegiem czasu zaczął przybierać różne kształty. Na początku tyłko wysyłał ci wiadomości, że przybywa - kartki i tak dalej. W końcu przybrał postać, którą widziałeś pod latarnią i w bramie siedziby loży masońskiej. Cóż, Luisie, gdybyś był czarodziejem, nie wpadłbyś w tarapaty. Potrafiłbyś okiełznać ducha. Słuchałby twoich rozkazów. Ale jesteś tylko chłopcem, który nie wiedział, co robi, widmo więc postanowiło odwrócić role i porwać cię do swojego... domu. - Pani Zimmermann zadrżała i umilkła. Wpatrywała się w ogień. Myślała o studni i o tym, co się w niej znajdowało. Wszyscy siedzieli w milczeniu i przez kilka minut zanosiło się na to, że przyjęcie będzie nieudane. Wreszcie Jonatan odchrząknął i ogłosił, że skoro Luis dostał już prezenty, inni też mogą świętować. - To znaczy, że możemy otworzyć paczki? - zapytała Rita. Była bardzo podekscytowana. Jonatan kiwnął głową. - Właśnie to miałem na myśli. Chodźcie! Zobaczmy, co w nich jest! Wkrótce podłogę biblioteki zalało morze kolorowych papierów. Pani Zimmermann dostała nowy parasol, bo poprzedni został zniszczony podczas pojedynku z duchem 135 Eliphaza Mossa. Nowy parasol nie był magiczny, ale czarownica powiedziała, że nad nim trochę popracuje. Jonatan dostał dwadzieścia albo dwadzieścia pięć deka tytoniu i nową fajkę z lulką z morskiej pianki. Fajka miała kształt smoka. Dym wylatywał przez nos i paszczę potwora. Rita dostała w prezencie rękawicę bejsbolową i karnet dla czterech osób na mecze Tygrysów z Detroit w nadchodzącym sezonie. Jonatan i pani Zimmermann byli fanami bejsbolu i zawsze się kłócili, bo Jonatan kibicował drużynie Tygrysów, a pani Zimmermann Białej Skarpecie. Jonatan uśmiechnął się z zachwytem na myśl 0 tym, ile razy we czwórkę wybiorą się w przyszłym roku na mecze bejsbolu. Rita na pewno ich zaprosi. Przyjęcie trwało wiele godzin, aż wreszcie wszyscy byli tak zmęczeni, że oczy same się im zamykały. Rita 1 pani Zimmermann poszły do swoich domów, Luis zaś z wujkiem powlekli się do łóżek. Kilka dni później Luis stał w korytarzu, próbując wciągnąć na nogę oporny but. Nagle stuknęła klapka pocztowa w drzwiach i biała koperta upadła na wycieraczkę. W pierwszej chwili Luis się przestraszył. Ale później, kiedy ochłonął i pokuśtykał do drzwi, zaczął się śmiać. Przysłano mu broszurę Karola Atlasa. MBP Zabrze nr inw.: K1 - 21368 F 1 IIIp/F