13158
Szczegóły |
Tytuł |
13158 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13158 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ze zbioru : PROCARZ ZACHWYCONY
(EL HONDERO ENTUSIASTA, 1933)
I
Puszczam w ruch moje ramiona jak dwie szalone osy…
wśród nocy, która cała zrobiona z błękitnych metali.
Aż tam, gdzie kamień rzucony nie trafia, ale wraca.
Tam, gdzie znikają w mroku czarne ognie.
Do stóp tych murów, które wicher ogromny rozżarza
biegnąc tak aż do śmierci niby krok do echa.
Daleki aż tam, gdzie nic nie ma, tylko noc
i fala zamiarów, i krzyż pożądania.
One budzą pragnienie płaczu, który tylko jednym wielkim szlochem.
Leżą na wznak przed murem, gdy go chłoszcze ogromny wiatr.
Chcę jednak kroczyć dalej niż ten ślad,
chcę jednak miotać tymi gwiazdami z ognia:
Wszystko, co jest moim życiem i co poza życie,
wszystko, co z twardych cieni, z niczego, co z daleka;
chcę rzucić się w ostatnie łańcuchy, które mnie wiążą,
w głąb wyniosłego lęku, w tę falę oszołomienia,
więc rzucam drgające kamienie aż tam, gdzie czarna kraina.
Samotny na szczytach gór,
samotny jak pierwszy ze zmarłych,
tocząc się tak, oszalały więzień czarnego nieba,
które spogląda bezkresne jak morze w zatoki portów.
Tu strefa mojego serca
pełna zamarzłych łez, zwilżona ciepłą krwią.
Słyszę, jak z niego rwą się kamienie, by mnie zwiastować.
W nim tańczy przepowiednia dymów i mgławicy.
Cały z rozległych snów, co spadły kropla po kropli.
Cały z wściekłości i fal, i pokonanych odpływów.
Ach, ból mój, przyjaciele, nie jest już ludzkim bólem,
ach, mój ból, przyjaciele, nie skończy się razem z życiem.
To w nim napięte proce, ażeby miotać gwiazdy,
z niego wzlatują kamienie ku nocy nieprzyjacielskiej.
Chcę w murze otworzyć bramę. Pragnę tego.
Chcę tego. Wołam. Krzyczę. Płaczę. Pragnę.
Daleki, że aż tam, gdzie nic prócz nocy.
Lecz proce moje wirują. Jestem, krzyczę, pożądam.
Gwiazda za gwiazdą wszystkie rozpadają się w drzazgi.
Ten ból jest moją siłą wśród nocy. Kocham go.
Muszę otworzyć tę bramę. Muszę ją przejść. I pokonać.
I dotrzeć muszą kamienie. Krzyczę. Płaczę. Pożądam.
Cierpię, cierpię, pożądam. Pragnę, cierpię i śpiewam.
Rzeka starych żywotów mój głos się wzbija i ginie.
Skręca, rozkręca sznury strasznego naszyjnika.
Wydyma się jak żagiel pod niebiańskim wichrem.
Różaniec przerażenia, lecz nie ja go odmawiam.
Nić przejęta rozpaczą, lecz ja jej nie skręcam.
Nagły cios szpady wbrew woli ramienia.
W gwiazdach zapowiedź nocy, co nadchodzi.
To ja. Ale mój głos jest życiem utajonym.
Burza gorączki i wycia, i lamentów.
I bolesne pragnienie, kiedy przybliża wodę.
Niepokonana kipiel, co mnie wyrywa śmierci.
Więc krąży moje ramię, roziskrza się dusza,
wspinają się już dreszcze aż po krzyż moich brwi.
Oto me wierne ramiona i oto chciwe dłonie.
Oto noc już wchłonięta! Serce pożąda i krzyczy.
I oto blade gwiazdy ciężkie od tajemnicy.
Oto pragnienie, co wyje nad moim umarłym głosem.
Oto szaleńcze łożyska, co w ruch wprawiają procę.
Nieprzeliczone głosy, co karmią moje siły.
I podwojony węzłem nieskończonych pożądań
wśród nieskończonej nocy powstaję i lecą kamienie.
Dalej niźli te mury, niż tamte granice, daleko.
Muszę przekroczyć promienie i światła, i ciemności.
Dlaczego nie mogę być sobą? Krzyczę i płaczę, i pragnę.
Cierpię, cierpię i pragnę. I świszczą wirując proce.
Podróżny, który przedłuża bezpowrotną podróż.
Procarz, kiedy uderza w czoło cienia.
Zachwycone kamienie każą rodzić nocy.
Strzała, iskra i sztylet, dziób okrętu.
Krzyczę, cierpię, pożądam. Więc się unosi już ramię,
aż ku nocy, co pełna gwiazd dotkniętych klęską.
Oto wygasły mój głos. Oto poległa dusza.
Płonny każdy wysiłek. Pragnienie zranione i puste.
Oto zwinne kamienie, gdy powracają, by ranić.
Wysokie białe ogniki, gdy tańczą i dogasają.
Wilgotne w górze gwiazdy zagarnięte już i ostateczne.
Oto te same kamienie miotane przez duszę wśród walki.
I oto ta sama noc, skąd powracają.
Z wszystkich bolesny najwięcej i najsłabszy. Pragnę.
Pragnę, cierpię, upadam. Ogromny wicher siecze.
Ach, ból mój, przyjaciele, to nie jest ból człowieczy.
Ach, mój ból, przyjaciele, nie kończy się razem z ciemnością.
Wśród nocy, która cała z gwiazd zimnych i błądzących,
wprawiam w ruch moje ramiona jak dwie szalone osy.
[Mikołaj Bieszczadowski]