11733
Szczegóły |
Tytuł |
11733 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11733 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11733 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11733 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hanif Kureishi
CZARNY ALBUM
T�umaczy�a Ewa Rajewska
Hanif Kureishi urodzi� si� i wychowa� w hrabstwie Kent w Wielkiej Brytanii.
Studiowa� filozofi� w King's College w Londynie i tam zacz�� pisa� pierwsze sztuki. W 1981
roku jego dramat Outskirts wyr�niono nagrod� George'a Devine'a, rok p�niej
uhonorowano go propozycj� sta�ej wsp�pracy z Royal Court Theatre. Jego My Beautiful
Laundrette otrzyma�a nominacj� do Oscara w kategorii "Najlepszy scenariusz". W 1990 roku
Kureishi zadebiutowa� powie�ci� Budda z przedmie�cia, kt�r� nagrodzono Whitbread Award
za najlepszy debiut powie�ciowy. Ksi��k� t� przet�umaczono na dwadzie�cia j�zyk�w, a w
1993 roku BBC nakr�ci�a czteroodcinkowy serial na jej podstawie.
Czarny album to kolejna udana powie�� Hanifa Kureishiego. Jej bohater Shahid znalaz�szy si�
pomi�dzy liberalizmem a fundamentalizmem niczym mi�dzy m�otem a kowad�em, zakochany
w Deedee Osgood, kt�ra ma wyk�ady w jego college'u, ale r�wnocze�nie uznaj�cy s�uszno��
argument�w Riaza i Strappera, musi odnale�� w�asne miejsce. Jego pr�by zanurzenia si� w
doros�o�� s� zabawne i wzruszaj�ce zarazem. Czarny album jest doprawdy mistrzowskim
popisem sztuki dyskutowania i wnikliwej obserwacji.
Hanif Kureishi
CZARNY ALBUM
T�umaczy�a Ewa Rajewska
I
Pewnego wieczoru, kiedy Shahid Hasan wynurzy� si� z koedukacyjnej toalety swego
akademika, starannie zamykaj�c drzwi na haczyk, i w�a�nie zapina� spodnie przy �wietle
s�abej �ar�wki, tu� obok otworzy�y si� drzwi i pojawi� si� w nich m�czyzna z akt�wk� pod
pach�. Drobnej postury, w rozche�stanej koszuli, br�zowych butach i sp�owia�ym ubraniu,
kt�re w niczym nie przypomina�o jasnego letniego garnituru.
Shahid by� zaskoczony. Przydzielono mu pok�j w domu s�siaduj�cym z chi�sk�
restauracj�, w Kilburn, na p�nocno-zachodnich przedmie�ciach Londynu. Niezliczon� liczb�
klitek w tym sze�ciopi�trowym budynku zamieszkiwa�y rzesze Afrykan�w, Irlandczyk�w,
Pakista�czyk�w, znalaz�o si� tak�e miejsce dla grupy angielskich student�w. Sublokatorzy
s�uchali g�o�nej muzyki, palili traw� i wype�niali obskurne korytarze silnym zapachem taniej
wody kolo�skiej z domieszk� woni starych k�z, kt�ry to od�r musia� przyspiesza� proces
odpadania tapet zwieszaj�cych si� ze �cian niczym zwoje antycznych pergamin�w. Bez
wzgl�du na por� dnia czy nocy, preferuj�c wszak�e godziny nocne, mieszka�cy akademika
toczyli za�arte spory w kilku j�zykach, �ajali swe psy i przymulali si� do swoich ptak�w oraz
doskonalili gr� na tr�bce. Jednak a� do tej chwili Shahid nigdy nie us�ysza� nawet szmeru
dobiegaj�cego z pokoju obok. Za�o�ywszy, �e pok�j jest nie zamieszkany, pozwoli� sobie na
niczym nie skr�powane zachowanie, kt�re teraz sta�o si� przyczyn� jego za�enowania.
Zgas�o �wiat�o. Na ka�dym pi�trze znajdowa� si� w��cznik, ale �wiat�o gas�o zawsze,
zanim wchodz�cy po schodach do niego dotar�, i to niezale�nie od tego, jak bardzo si�
spieszy�. M�czyzna zamruga� do Shahida poprzez mrok, jednocze�nie ustawiaj�c si� tak,
jakby chcia� zatarasowa� mu drog�. Shahid zamierza� go przeprosi�, kiedy us�ysza� j�zyk
urdu. Odpowiedzia�, a w�wczas m�czyzna, najwidoczniej potwierdziwszy swoje
przypuszczenia, zrobi� krok naprz�d i wyci�gaj�c r�k�, przedstawi� si� jako Riaz Al-Hussain.
Na pierwszy rzut oka Riaz wygl�da� na �ysiej�cego czterdziestolatka o niezdrowej, ziemistej
cerze, ale z jego s��w Shahid wywnioskowa�, �e mo�e by� od niego starszy najwy�ej o
dziesi�� lat. Typ perfekcjonisty, kr�tkowidz o oczach mola ksi��kowego.
Poczciwe wra�enie, jakie sprawia�, z pewno�ci� by�o z�udne. Kry�o si� w nim co�
niepokoj�cego. Kiedy wymienili grzeczno�ciowe uwagi i ustalili, �e obaj studiuj� w
miejscowym college'u, przez chwil� przygl�da� si� Shahidowi w skupieniu, jakby czytaj�c w
jego my�lach. Znalezienie si� w centrum czyjej� tak nat�onej uwagi mog�o pochlebia�, ale
r�wnocze�nie wywo�a� u obserwowanego stres i podenerwowanie.
M�czyzna rzuci�:
- Chod�my.
- Dok�d?
Po�o�y� d�o� na ramieniu Shahida.
- Chod� ze mn�.
Shahid, niedok�adnie rozumiej�c dlaczego, da� si� poprowadzi� schodami dwa pi�tra
w d�. Wymin�wszy rowery i stosy nie odebranych list�w zgromadzone w holu, znale�li si�
na ulicy. Wci�gaj�c g��boko powietrze, Riaz odwr�ci� si� i poleci� mu wr�ci� po kurtk� i
szalik. Zanosi�o si� na d�u�sz� wypraw�.
Kiedy ju� starannie si� opatuli� i wyruszyli, Riaz zagadn�� go tonem, kt�ry zdradza�
wyra�n� sympati�.
- Jad�e� co�? Zwykle, gdy rozmy�lam i pisz�, potrafi� zapomnie� o jedzeniu na ca�e
godziny, a potem nagle u�wiadomi� sobie, �e umieram z g�odu. Lubisz to uczucie?
Shahid, kt�ry przez kilka ostatnich tygodni, odk�d rozpocz�� nauk� w college'u, nie
spotka� przyjaznej duszy, poczu�, jak przenika go mi�e ciep�o.
- Mia�em ostatnio straszn� ochot� na porz�dne indyjskie jedzenie, ale zupe�nie nie
wiem, gdzie co� takiego znale��.
- To oczywiste, �e za nim t�sknisz. Przecie� jeste� moim rodakiem.
- Mo�e niezupe�nie.
- Ale� z pewno�ci� jeste�. Obserwowa�em ci�.
- Serio? I co robi�em?
Riaz ruszy� przed siebie, nie odpowiadaj�c. Aby za nim nad��y�, nie wpadaj�c
zarazem na grup� Irlandczyk�w, kt�rzy wylegli przed pub, Shahid musia� balansowa� na
kraw�niku. T� ulic� zd��y� ju� pozna�; jak dot�d jego znajomo�� Londynu ogranicza�a si�
niemal wy��cznie do niej. W ci�gu dnia ruchliwa, dzi�ki licznym lombardom, i zastawiona na
ca�ej d�ugo�ci sypi�cymi si� meblami. Ich ponurzy w�a�ciciele zasiadali na fotelach za sto�ami
sp�kanymi od wilgoci, przegl�daj�c gazety dla amator�w wy�cig�w konnych w �wietle lamp
o aba�urach wyko�czonych fr�dzlami, tak charakterystycznych dla lat czterdziestych. Obok
nich, niczym wa�y z work�w piasku, pi�trzy�y si� poplamione materace, kt�rych plastikowe
pokrowce zd��y�y ju� nabra� wody.
Zdawa�o si�, i� Riaz nie zwraca� najmniejszej uwagi na to, co si� dzia�o wok�. Shahid
zastanawia� si�, czy nie poch�aniaj� go w�a�nie dylematy filozoficzne; mo�liwe, �e spieszy�
na jakie� wa�ne spotkanie i po prostu szuka� towarzystwa.
Przed przyjazdem do miasta Shahid mieszka� w spokojnych okolicach Kent i marzy� o
upojnie barwnym londy�skim �yciu; jego brat Chili po�yczy� mu N�dzne ulice i Taks�wkarza,
kt�re mia�y pos�u�y� jako instrukta�. Jednak filmy o wartkiej akcji zupe�nie nie przygotowa�y
go do obcowania z tak powszechn� n�dz�. Pierwszego dnia spotka� �ebraczk�, kt�ra maj�c na
bosych nogach jedynie plastikowe sanda�ki, wlok�a za sob� przez ulic� tr�jk� ma�ych dzieci.
Ju� po drugiej stronie zdj�a sanda�y i zacz�a ok�ada� nimi dzieciaki.
Zastanawia� si� te�, czy pobliski szpital psychiatryczny nie zosta� ostatnio
zlikwidowany, poniewa� wzd�u� g��wnej drogi przenikliwe wycie gromad ekshibicjonist�w,
debili i r�nej ma�ci fiksat�w nie ustawa�o dniem i noc�. M�czyzna z wygolon� g�ow� ca�y
dzie� wystawa� w drzwiach, zaciskaj�c pi�ci i mamrocz�c co� pod nosem. Obdarci m�odzi
ludzie - Shahid s�dzi� pocz�tkowo, �e to studenci - nosili ze sob� puszki z piwem, trzymaj�c
je kurczowo niczym r�czne granaty; widzia� je p�niej roztrzaskane na drzwiach, a s�cz�ca
si� z nich ciecz sprawia�a, �e wszystko razem wygl�da�o jak obsikane przez psy. Widywa�
tak�e dziewczyn�, kt�ra wybiera�a drewno opa�owe z kontener�w na �mieci i plac�w
budowy.
Mimo to rozmaite apetyczne zapachy potraw chi�skich, indyjskich, w�oskich i
greckich, rozchodz�ce si� z pobliskich knajpek, ekscytowa�y go, kiedy mija� je po raz
pierwszy, d�wigaj�c swoje baga�e, niecierpliwy i pe�en oczekiwa�. Wiele spo�r�d sklep�w,
mieszcz�cych si� mi�dzy restauracjami by�o jednak zamkni�tych i zabitych deskami albo
zamieniono je na wyprzeda�e czy specjalne sklepy dla ubogich. Shahid uwa�a� londy�czyk�w
za ludzi niezwykle wyczulonych na ludzkie cierpienie a� do czasu, kiedy jego pakista�ski
gospodarz wyja�ni� mu ze �miechem, �e przyczyn� powstawania takich sklep�w jest
przewa�nie bankructwo, nie za� mi�osierdzie.
Riaz, kt�ry wcale nie zwraca� uwagi na Shahida, nagle si� odezwa�:
- Z pewno�ci� musisz bardzo ci�ko pracowa�. Jak wszyscy, kt�rzy tu przybyli�my.
Ale i ty tak�e jeste� przeznaczony do wy�szych cel�w.
- Ja?
- Nie w�tpi� w twoj� �arliwo��.
Shahid nie czu� si� na si�ach, by wyprowadza� go z b��du. Zaskoczy�a go intymna
bezpo�rednio�� tej uwagi. By� mo�e przebywa� ostatnio w towarzystwie zbyt wielu ma�o
wylewnych Anglik�w.
- Rzeczywi�cie, postanowi�em ostro przy�o�y� si� do nauki, bo chcia�bym...
- Ta restauracja jest naprawd� doskona�a. Podaj� domowe jedzenie. Przychodz� tu
zwykli ludzie.
- Zapami�tam sobie - odpowiedzia� Shahid.
- Na pewno.
Pomi�dzy karaibskim centrum peruk i rzymsk� restauracj� mie�ci�a si� indyjska
kafejka - za mocno zabrudzon� zas�on� z siatki sta�y rz�dy bia�ych krzese� i nagich sto��w.
Shahid wszed� za swoim nowym znajomym.
- Dopiero tutaj poczujesz si� jak w domu.
Sk�d Riaz wiedzia�, �e poczuje si� swojsko w otoczeniu pi�ciu sto��w z formiki i
przykr�conych, czerwonych, wiadrowatych siedze�, i to w dodatku przy �wietle bia�ej
jarzeni�wki stwarzaj�cej klimat wi�ziennej celi?
Wszystkie dania by�y wystawione w prostok�tnym stalowym pojemniku pod
przeszklon� lad�; ka�de opisano na etykietce, np. "c�kinia", "bak�arzan". Jedzenie
podgrzewano w dw�ch mikrofal�wkach ustawionych na p�ce. Na �cianie zawieszono
mosi�n� p�yt� z wygrawerowanymi wersetami Koranu. Przy jednym ze stolik�w siedzia�
ch�opiec - Shahid domy�li� si�, �e to syn w�a�ciciela - i odrabia� zadanie domowe.
Prawdopodobnie Riaz uzna�, �e post�puje ze swym m�odym przyjacielem nieco zbyt
apodyktycznie, poniewa� przerywaj�c Shahidowi rozmy�lania o jedzeniu, zaproponowa�
�agodniej:
- By� mo�e jeste� ju� po obiedzie, ale czy nie zechcia�by� mi towarzyszy�? Chyba �e
sprawi ci to k�opot.
- Ale� sk�d�e.
- Widzisz, mia�em na my�li co� wi�cej ni� twoj� nauk� w college'u. Ty czego�
poszukujesz.
- Nie jestem pewien - przyzna� Shahid w zamy�leniu. - Ale mo�e masz racj�.
Usiad�, a Riaz podszed� do lady i zam�wi� dania u w�a�ciciela, kt�remu �ucie betelu
zabarwi�o z�by na kolor jasnoczerwony. M�czyzna wy�o�y� jedzenie na plastikowe talerze i
umie�ci� je w mikrofal�wce. Shahid dos�ysza�, �e Riaz pyta o jego starszego syna, Farhata.
W�a�ciciel poleci� najm�odszemu przerwa� odrabianie lekcji i poda� go�ciom jedzenie.
- Gdzie mo�na zasta� twojego brata? - zapyta� Riaz ma�ego konspiracyjnym szeptem,
siadaj�c za sto�em.
Ch�opiec zerkn�� na ojca, jakby upewniaj�c si�, �e nie s�ucha.
- Hat si� uczy. Na g�rze. Nie mo�e dzi� nigdzie wyj��. Tatu� w�ciek�y.
Riaz pokiwa� g�ow�.
- Przeka� mu, �e jutro wpadn�.
- Okay.
Po zako�czeniu tych nieco dziwacznych rozm�w Riaz i Shahid zabrali si� do jedzenia,
parz�c sobie palce gor�cymi �apati, kt�re maczali w dalu i t�ustej kimie. Shahid podni�s�
wzrok i przygl�da� si� Riazowi - swoj� drog�, rzadko zdarza�o mu si� widzie� kogo�
jedz�cego tak szybko, zupe�nie jakby musia� dostarczy� energii jakiej� maszynie - my�l�c, �e
oto los si� do niego u�miechn��. Jak dot�d, w oczekiwaniu na inauguracj� prawdziwego
studenckiego �ycia - a spodziewa� si� wyzwa� natury nie tylko intelektualnej - sp�dza� czas,
czytaj�c, pisz�c, chodz�c na wyk�ady i w�druj�c po mie�cie. Bywa� w kinie, kupowa�
najta�sze bilety do teatru, pewnego razu wybra� si� nawet na wiec socjalistyczny. Poszed� na
Piccadilly i godzin� przesiedzia� na schodach Erosa, licz�c, �e spotka tam jak�� kobiet�;
w��czy� si� po Leicester Square i Covent Garden, odwiedzi� bar erotyczny, w kt�rym pewna
dziewczyna przysiad�a si� do niego na dziesi�� minut, a w�a�ciciel pr�bowa� wy�udzi� sto
funt�w za butelk� wody mineralnej i pocz�stowa� go pi�ci� na odchodnym. Nigdy nie czu�
si� bardziej zagubiony; to nie mog�o by� to "prawdziwe" oblicze Londynu.
- A wiedzia�e� - odezwa� si� Riaz z pe�nymi ustami - �e chili tak naprawd� pochodzi z
Ameryki Po�udniowej? To wyraz aztecki. Przyw�drowa�o do Indii dopiero w �redniowieczu.
- Nie mia�em poj�cia. Ale m�j brat ma na imi� Chili. Wyj�tkowo do niego pasuje.
- Dlaczego?
- Tak po prostu. Opowiedz mi, co studiujesz.
- Prawo. Przez d�u�szy czas udziela�em porad prawnych, i nie tylko prawnych, ubogim
i nie maj�cym wykszta�cenia ludziom z mojej dzielnicy, kt�rzy mnie o to prosili. Jako dobrze
zorientowany amator robi�em, co mog�em, �eby im pom�c. A teraz przyszed� czas na
powa�n� nauk�.
- Sk�d pochodzisz?
- Tak naprawd� z Lahore.
- Takie "tak naprawd�" musi wiele znaczy� - zauwa�y� Shahid.
- Jest najwa�niejsze w moim �yciu. Zorientowa�e� si� od razu, nieprawda�? Przywie�li
mnie tutaj, kiedy mia�em czterna�cie lat.
Jak ustali� Shahid, Riaz mieszka� i pracowa� "po�r�d ubogich, m�wi�c im o ich
prawach", w muzu�ma�skiej wsp�lnocie nieopodal Leeds. Oba miasta bez w�tpienia
wp�yn�y na jego akcent, kt�ry brzmia� jak skrzy�owanie wymowy J.B. Priestleya z Zi� Al-
Haqiem. Ale po angielsku m�wi� bezb��dnie, nigdy slangiem; Shahid wychwytywa� wszelkie
znaki interpunkcyjne utkane w struktur� j�zyka.
Przypomnia�o mu to wuja Asifa, pakista�skiego dziennikarza, swego czasu
uwi�zionego przez Zi� za krytykowanie jego polityki islamizacyjnej, kt�ry cz�sto podkre�la�,
�e obecnie jedynymi lud�mi m�wi�cymi poprawn� angielszczyzn� s� mieszka�cy
subkontynentu indyjskiego: "Oni dali nam j�zyk, ale to my wiemy, jak go u�ywa�".
Warto zaznaczy�, �e wuj Asif, w kt�rego domu Shahid i Chili zwykle sp�dzali zim�,
wyleguj�c si� w hamakach w cieniu rosn�cych na dziedzi�cu drzew mangowych i dumaj�c,
na kt�rej to prywatce mo�na by si� pojawi�, uwielbia� zabawia� swych bratank�w ci�tymi
uwagami. Powiedzia� kiedy�, �e Pakista�czycy mieszkaj�cy w Anglii musz� teraz dzia�a� na
r�nych polach: pocz�wszy od zwyci�ania w zawodach sportowych, poprzez konferansjerk�,
ubijanie dobrych interes�w, po sypianie z angielskimi kobietami: "Wasz kraj wpad� w r�ce
przyb��d ze Wschodu!" Nazywa� to "brzemieniem br�zowego cz�owieka".
Starszy brat Shahida, Chili, przyswoi� sobie te pogl�dy przed dwudziestk�, jeszcze
zanim po�lubi� ol�niewaj�co pi�kn� Zulm�, a kaseta wideo z ich wesela, d�u�sza ni� Ojciec
chrzestny (obie cz�ci), obieg�a obowi�zkowo wszystkie domy w Karaczi i Peshawar.
Wchodz�c dumnie do kuchni w porze �niadania, po dokonaniu kolejnego podboju, Chili
mawia�: "Jar, w dzisiejszych czasach ca�a robota spad�a na nas! To nasze brzemi� - ale ja
osobi�cie got�w jestem je d�wiga�!"
Shahid wystrzega� si� wynurze� o �yciu rodzinnym. Tak�e i Riaz nie kwapi� si� z
dalszymi informacjami o sobie; Shahid zastanawia� si�, czy padnie teraz jaka� istotna
propozycja. Podejrzewa�, �e Riaz zechce poprosi� go o przys�ug�. Po chwili zlekcewa�y� te
przeczucia i zdecydowa�, �e nie b�dzie osob� zamkni�t�.
I tak, zaledwie kilka minut p�niej, wyzna� Riazowi, �e jego rodzice i brat s�
w�a�cicielami biura podr�y. Jeszcze dwadzie�cia pi�� lat temu matka by�a tylko sekretark�, a
ojciec skromnym urz�dnikiem w podrz�dnym biurze. Dzi�, kr�tko po �mierci ojca, rodzina
dorobi�a si� dw�ch w�asnych sklep�w w Sevenoaks, w Kent.
Riaz s�ucha� z uwag�.
- Czy nie zatracili w�asnej to�samo�ci, przyje�d�aj�c tutaj?
- W�asnej to�samo�ci?
- O to w�a�nie pytam.
Dziwne pytanie. Chocia�, w rzeczy samej, czy nie po to wybra� si� na studia? �eby
nareszcie nabra� troch� dystansu do swojej rodziny, spokojnie pomy�le� i znale�� odpowied�
na pytanie: Po co tak naprawd� wyjechali do Anglii?
- Mo�e masz racj�. Mo�e tak by�o. Ich praca od zawsze polega�a na tym, �eby
obwozi� innych po �wiecie, samemu nie ruszaj�c si� z miejsca - z wyj�tkiem wyjazdu do
Karaczi raz do roku. Nie umiej� ju� �y� bez pracy. Tylko Chili... ma troch� inne nastawienie.
Swobodniejsze. Ale to inne pokolenie.
- Jest jednym z tych za�panych utracjuszy?
- Za�pany? - Shahid prawie si� zakrztusi�. - Jak �miesz tak m�wi�?
Przez moment na opanowanej twarzy Riaza p�on�� gniew. G�o�no po�o�y� d�o� na
stole.
- Jak �miem?
- Tak.
- Poniewa� pytam, czym ci ludzie - nasi ludzie - tak naprawd� �yj�?
- Przynajmniej maj� poczucie bezpiecze�stwa i cel w �yciu.
- W takim razie zatracili siebie.
- Ale dlaczego?
- No tak, oczywi�cie, to im zupe�nie wystarczy. Czeg� chcie� wi�cej?
Shahid przygl�da� si� swoim palcom, kt�re pod wp�ywem jedzenia przybra�y kolor
nikotyny. Czu� si� prowokowany, �a�owa�, �e by� z Riazem tak szczery.
Z drugiej strony, dyskusja stawa�a si� coraz bardziej interesuj�ca. Chcia� poruszy�
jeszcze jedn� pal�c� kwesti�.
- Z ca�� pewno�ci� co� stracili - przyzna�. - Zupe�nie ju� nie rozumiej� sztuki. Ale
jednocze�nie gardz� t� prac� i wy�miewaj� g�upot� klient�w sma��cych swoje grube cielska
na zagranicznych pla�ach i odwiedzaj�cych bary karaoke.
- I maj� racj�! �adnemu Pakista�czykowi nawet si� nie przy�ni�o, �e m�g�by zrobi� z
siebie na pla�y takiego idiot� - jak na razie. Bo wkr�tce by� mo�e i my wszyscy b�dziemy
paradowa� w bikini, nie s�dzisz?
- Moja matka i Chili tylko na to czekaj�. Licz�, �e Azjaci zaczn� wyje�d�a� na
zorganizowane zagraniczne wycieczki.
- Wybacz, �e zapytam - mam nadziej�, �e si� nie obrazisz - ale, jak s�ysz�, twoja
rodzina osi�gn�a pewn� pozycj�.
- Rzeczywi�cie, raczej tak.
- To dlaczego pozwolono ci uczy� si� w tak marnym college'u?
Z niepozornym wygl�dem wuja Shahida, ale bez jego pijackiej fanfaronady, Riaz
zdawa� si� cz�owiekiem uprzejmym i grzecznym. A przecie� chyba odrobin� wymusza�
odpowiedzi na pytania, jakby pr�buj�c dowiedzie� si� jak najwi�cej w jakim� ukrytym, sobie
tylko znanym celu. Jakim? Kim by� ten zagadkowy m�czyzna?
- Zale�a�o mi na wyk�adach Deedee Osgood. S�ysza�e� o niej?
- Tak, w college'u cieszy si� du�� popularno�ci�.
- Zas�u�enie. Poza tym kiepsko sz�o mi w szkole.
- Tobie? - zainteresowa� si� Riaz. - Dlaczego?
- Mia�em akurat powa�niejsze sprawy na g�owie. Moja dziewczyna zasz�a w ci���. I
musia�a...
- Co?
- Mia�a skrobank�. Bardzo p�no. To brudna sprawa. - Obawia� si�, �e po tym, co
us�ysza�, Riaz odwr�ci si� od niego; prawdopodobnie dlatego, �e sam czu� si� podle, bo
przecie� w ko�cu uciek�. Riaz rzeczywi�cie g��boko westchn��. Shahid ci�gn�� dalej: - Po tym
wszystkim rodzice zmusili mnie, �ebym dla nich pracowa�.
- I pracowa�e�?
- Nie tak, jak powinienem. Zamiast wysy�a� ludzi na Ibiz�, siedzia�em i czytywa�em
prace Malcolma X i Mayi Angelou, tak�e Souls of Black Folk Du Bois. Interesowa�em si�
walk� o niepodleg�o��, podzia�em kraju i Mountbattenem. A pewnego ranka si�gn��em po
Dzieci P�nocy. Czyta�e�?
- Tak. Rzeczywi�cie, Bombaj opisa� wiernie. Ale tym razem posun�� si� za daleko.
- Tak s�dzisz? Pierwsza ksi��ka pocz�tkowo wyda�a mi si� trudna. Jej rytm nie jest
rytmem Zachodu. Galopuje, dotyka zbyt wielu rzeczy naraz. Po przeczytaniu widzia�em
autora w telewizji, atakowa� rasizm i t�umaczy� ludziom, jak do niego dosz�o. I wiesz, mia�em
ochot� klaska�. Ale potem poczu�em si� jeszcze gorzej, bo ostatecznie dowiedzia�em si� o
sobie czego� nowego. Do g�owy zacz�y mi przychodzi� straszne my�li. Powiem ci prawd�,
Riaz...
- Wszystko inne jest nic niewarte.
- Racja. - Poczu�, �e serce wali mu jak m�otem. - My�la�em, �e od tego zwariuj�.
- Od czego?
- Riaz, ja...
W tym momencie do restauracji wpad� m�czyzna z takim impetem, �e Shahid zacz��
si� zastanawia�, czy zd��y uciec przed goni�c� go policj� tylnymi drzwiami. Jednak zdo�a�
wyhamowa� tu� przy nich, ci�ko dysz�c. Zanim odzyska� g�os, Riaz uciszy� go, podnosz�c
palec we w�adczym ge�cie. Us�ucha� natychmiast i usiad�, ci�gle dygocz�c.
Riaz spojrza� na Shahida.
- Kontynuuj.
- Czu�em si� tak jako�...
- Tak?
- ...w tej cz�ci kraju wi�kszy dziwak ni� ja m�g�by �y� zupe�nie spokojnie. Ale
akurat na mnie wszyscy ostrzyli sobie j�zyki, nie daj�c mi spokoju. Zrobi�em si� strasznie
przewra�liwiony. I nie mog�em poskromi� my�li, �e czego� mi brakuje.
Uwaga Shahida by�a teraz bardzo niezr�cznie podzielona pomi�dzy dw�ch m�czyzn:
nieznajomego - kt�rego wtargni�cie niech�tnie musia� przyj�� do wiadomo�ci, a kt�ry teraz
przys�uchiwa� si� jego najintymniejszym wynurzeniom - i Riaza, kt�ry czeka�, by pozna� ca��
prawd�.
- Gdziekolwiek si� ruszy�em, zawsze by�em jedynym ciemnosk�rym intruzem. Jak
inni ludzie mnie postrzegali? Zacz��em unika� chodzenia do pewnych miejsc. Nie
wiedzia�em, co o mnie pomy�l�. By�em przekonany, �e oka�� mi jedynie drwin�, obrzydzenie
i nienawi��. A je�li kto� by� mi�y, uwa�a�em go za hipokryt�. Popad�em w paranoj�.
Przesta�em wychodzi� z domu. Wiedzia�em, �e si� myl�... i �e jestem kompletnie
popieprzony. Ale nie potrafi�em nic na to poradzi�.
Odwr�ci� si� do nowo przyby�ego, kt�ry s�ucha� w skupieniu, potakuj�c g�ow� jak do
rytmu i nie mog�c opanowa� palc�w wystukuj�cych takt.
- Wys�ucha�em ka�dego s�owa twoich �al�w - powiedzia� m�czyzna. - Jestem Chad.
- Shahid.
- To m�j s�siad - wyja�ni� Riaz Chadowi. Wymienili u�cisk d�oni. Chad nie wygl�da�
na u�omka: pot�nie zbudowany, o du�ej puco�owatej twarzy, przypomina� nastolatka
pr�buj�cego udawa� doros�o��. Jego apetyt z pewno�ci� nie mia� sobie r�wnych.
- To jeszcze nie wszystko. - Shahidowi zasch�o w ustach, a jego r�ce zacz�y dr�e�.
Pr�buj�c odstawi� szklank�, rozla� wod� na st�. - Nie wiem, czy przejdzie mi to przez gard�o,
ale mo�e powinno.
- Musi - rzek� Riaz.
- Yhm - potwierdzi� Chad.
Obaj pochylili si� w jego stron�, nie zwa�aj�c na wod�, kt�ra umoczy�a im r�kawy.
- Chcia�em zosta� rasist� - wydusi� Shahid.
Powa�ny wyraz twarzy Chada pog��bi� si�. Spojrzawszy porozumiewawczo na Riaza,
wsta� i podszed� do lady po jedzenie. Shahid czeka�, a� si� z tym upora, a Riaz nuci� co� pod
nosem.
- Mia�em fantazje o zabijaniu czarnuch�w. - Shahid dr�a� na ca�ym ciele.
- O czym my tu w og�le rozmawiamy? - nie zrozumia� Chad.
- Jak to, o czym? O l�eniu Pakista�c�w, czarnuch�w, kitajc�w, Irlandczyk�w, ca�ej tej
obcej ho�oty. W ich obecno�ci czu�em, �e oddycham ska�onym powietrzem. Dos�ownie
pragn��em skopa� im ty�ki. Na sam� my�l, �e m�g�bym si� przespa� z pakista�sk�
dziewczyn�, robi�o mi si� niedobrze. Jestem z wami bardzo szczery...
- Powiedz wszystko, wyrzu� to z siebie - poradzi� Chad cicho. Nie tkn�� ani odrobiny
jedzenia.
- Nawet kiedy same do mnie przychodzi�y, nie mog�em ich znie��. Wiecie, my�la�em
sobie: "Mrugnij tylko na tak� pann�, to zaraz zapragnie zosta� twoj� �on�". A br�zowej sk�ry
bym nie tkn��, chyba rozpalonym �elazem. Nienawidzi�em wszystkich tych obcych
sukinsyn�w.
- Jak to mo�liwe? - st�umi� okrzyk Riaz.
- D�ugo roztrz�sa�em kwesti�, dlaczego nie mog� by� rasist�, jak pierwszy z brzegu
cz�owiek? Dlaczego nie mog� dost�pi� tego przywileju? Czemu to akurat ja mam by�
szlachetny? Wyobra�a�em sobie, �e tych gorszych obsikam ciep�ym moczem. Zamierza�em
sta� si� prawdziwym potworem.
- Wcale nie chcia�e� zosta� rasist� - zawyrokowa� dobitnie Chad. - Musisz to
zrozumie�. Teraz ju� wszystko b�dzie dobrze..- Chad spojrza� na Riaza, kt�ry wsp�czuj�co
przytakn��, �e my�li podobnie. - Nie masz si� czym przejmowa� - ci�gn�� Chad, wskazuj�c na
siebie i Riaza. - Wiemy o tym tylko my dwaj. I wcale nie uwa�amy, �e jeste� rasist�.
- Ale ja jestem rasist�. Chad uderzy� w st�.
- Przecie� powiedzia�em, �e nie masz racji.
- Chcia�em nawet wst�pi� do Brytyjskiej Partii Narodowej.
- Chcia�e�?
- Wype�ni�bym podanie, gdyby jakie� mieli. Jak trzeba si� ubiega� o przyj�cie do
takiej organizacji? - zapyta� Riaza.
- A sk�d niby brat ma wiedzie�? - zirytowa� si� Chad. Riaz przerwa� przeszukiwanie
akt�wki i zdecydowanie skin�� g�ow�. Zachowuj�c cierpliwo��, Chad m�wi� dalej: - S�uchaj.
To by�o najd�u�sze, najci�sze sto lat rasizmu w historii ludzko�ci. Tak czy inaczej musia�o
ci� to wypaczy�. W ka�dym bia�ym cz�owieku jest co� z Hitlera - od nich to przej��e�. Tylko
tyle im zawdzi�czamy.
- Jedynie ci, kt�rzy si� oczyszczaj�, mog� tego unikn�� - powiedzia� Riaz. Wsta� i
skierowa� si� w stron� drzwi.
- Brat potrzebuje �wie�ego powietrza - wyja�ni� Chad. - I my te�. Uff!
Chad i Shahid ruszyli za Riazem w kierunku domu. Shahid by� wzburzony, martwi�
si�, �e zszokowa� swoich nowych znajomych do tego stopnia, �e teraz odwr�c� si� od niego.
Polubi� Chada. Potrafi� okazywa� rado�� ca�ym sob�; �mia�y si� jego ramiona, brzuch i klatka
piersiowa, a r�ce podrygiwa�y niczym skrzyd�a wentylatora, zupe�nie jakby kto� uruchomi�
ukryty w nim silnik. Shahid podj�� �mudny trud w��czenia si� w t� eksploduj�c� weso�o��, bo
Chad by� troch� zawstydzony, �e nagle znalaz� w sobie a� tyle rado�ci.
Stoj�c pod drzwiami Riaza, Shahid u�cisn�� jego d�o� z obaw�, ale i z milcz�cym
szacunkiem.
- By�o mi bardzo mi�o ciebie pozna�.
- Dzi�kuj� - odpar� Riaz. - Ja tak�e wiele si� nauczy�em.
- Do zobaczenia kiedy�.
- �adnych po�egna�.
- Prosz�?
- Cieszymy si�, �e jeste� z nami. - Riaz u�miechn�� si� tak, jakby Shahid przeszed�
pomy�lnie jaki� wst�pny test.
II
Chwil� p�niej, otwieraj�c drzwi swego pokoju, Shahid spostrzeg� za sob� Chada,
kt�ry czeka�, �eby wej�� do �rodka.
- Wejd� prosz� - zaproponowa� Shahid zupe�nie niepotrzebnie.
Chad zamkn�� drzwi, przysun�� si� bli�ej i zapyta� szeptem:
- Jak on si� czuje?
- Chyba nie�le - odpowiedzia� Shahid, domy�laj�c si�, �e chodzi o Riaza, i pr�buj�c
zgadn��, na co te� biedak mo�e cierpie�. Istotnie, nie wygl�da� na okaz zdrowia. - Napijesz
si� czego�?
- Wody, ale to p�niej. Masz to szcz�cie, �e mieszkasz tu� obok niego, i uwa�asz, �e
wygl�da nie�le?
- A nie wygl�da?
Chad spojrza� mu w oczy tak, jakby s�dzi�, �e Shahid zosta� wtajemniczony w sekrety
Riaza.
- No dobrze - powiedzia� spokojnie. - Trzyma�em si� ostatnio troch� na uboczu, bo ten
projekt jest szczeg�lnie drogi jego sercu i musi zosta� w spokoju sko�czony. Na pewno b�d�
m�g� wkr�tce do tego zerkn�� - nied�ugo fina�. Ale czy on nie pracuje troch� za ci�ko?
- �l�czy nad tym przez ca�y czas - potwierdzi� pewnie Shahid.
- To rzeczywi�cie mn�stwo roboty.
- Jasne. - Podbudowany Shahid uzna� za stosowne zada� pytanie. - Wiesz dok�adnie,
czym si� teraz zajmuje?
- S�ucham?
- To znaczy... czym� wi�cej ni� zazwyczaj?
- On nie chce o tym opowiada�.
- Wiem, wiem. Ale...
- No tak, to co� nadliczbowego. A poza tym normalnie - listy do parlamentarzyst�w,
Ministerstwa Spraw Wewn�trznych, urz�d�w imigracyjnych. Artyku�y do prasy. Pr�buje
tak�e zdoby� pieni�dze i wydawa� w�asn� gazet�. I wsp�pracuje z Ira�czykami. Nie lubi o
tym m�wi�. My�la�em, �e wiesz. Tak czy inaczej... - Shahid zauwa�y� w oczach Chada
przygn�bienie, jakby skrywa�y jak�� wielk� trosk�. - To, co powiedzia�e� w tej knajpie... to
zabola�o, trafi�o w samo serce. Dobrze, �e to z siebie wyrzuci�e�. M�czyzna, kt�ry m�wi
otwarcie, jest jak lew. Jeste� lwem. - Chad przybi� mu pi�tk� i sta� ju� w otwartych drzwiach.
- Idziemy.
- Dok�d?
- Chod�.
Shahid ruszy� za nim, tak jak poprzednio za Riazem. Chad zapuka� w um�wiony
spos�b do drzwi, kt�re Shahid uznawa� wcze�niej za bezpa�skie. Us�yszawszy zaproszenie,
weszli. Riaz siedzia� plecami do drzwi przy biurku uginaj�cym si� pod stosem papier�w i
pracowa� przy �wietle lampy. Okna wychodzi�y na sal� do gry w bingo. Chad po�o�y� palec
na ustach.
- Ciii...
Shahid ucieszy� si�, widz�c Riaza przy pracy - erudycja, studiowanie i g��d wiedzy
kojarzy�y mu si� z dobroci�. Pok�j Riaza by� wi�kszy, chocia� tapeta ob�azi�a identycznie.
Jednak niepor�wnywalnie bardziej zagracono go ksi��kami, segregatorami, listami i
skryptami. Papierzyska le�a�y stosami na pod�odze, kipia�y z szafek na akta, zalega�y na
parapecie posklejane czym� dziwnym, by� mo�e sosem �atni z owoc�w mango albo piklami
Lucknowa. Shahid by� przekonany, �e rozsypuj�ce si� niemal w oczach skoroszyty sk�ada�y
si� z prza�nego nan, starych podp�omyk�w poppadom i suszonych �apati, trzymaj�cych si� na
paj�czynach.
Na g�rze kto� s�ucha� nagra� Donny Summer; dobiega�y te� przeci�g�e m�skie piski.
Shahid u�miechn�� si� pod nosem, ale szybko spowa�nia�, intuicyjnie wyczuwaj�c, �e �aden z
jego nowych znajomych nie podzieli�by tego rozbawienia. Zastanawia� si�, czy Riaz jest
�wiadomy, �e mieszka pod jednym dachem z ca�� grup� gej�w. Nad Shahidem mieszka� na
przyk�ad pederasta ze s�abo�ci� do metamfetaminy, kt�ry nieprzerwanie zamiata� korytarze.
"Z tej pod�ogi mo�na by jada�" - komunikowa� ka�demu przechodz�cemu.
Za plecami Riaza Chad zacz�� taszczy� papiery z jednego chwiejnego stosu na inny.
Pewny siebie zerkn�� na grzbiety walaj�cych si� w nie�adzie tom�w, po czym przeni�s� je z
krzes�a na najbardziej niedogodne miejsce na pod�odze i, cofaj�c si� na palcach, sam si� o nie
potkn��. Kiedy umie�ci� cz�� papierzysk w ramionach Shahida, ten, wczuwaj�c si� w
atmosfer� chwili, stara� si� przenie�� je na parapet, usi�uj�c jednocze�nie nie oddycha�.
P�ka zawali�a si� z hukiem, a dwadzie�cia tom�w dzie� arabskich rozsypa�o si� po
pod�odze; Chad wydoby� spod nich g�bk� z luffy, kilka koszul, par� slip�w i okaza�y zbi�r
br�zowych skarpet. Przez moment chyba uwa�a�, �e najlepszym miejscem na brudn� bielizn�
musi by� fotokopiarka. Rozmy�li� si� i poda� j� Shahidowi, a sam otworzy� plastikow� torb�,
do kt�rej Shahid wrzuci� ubrania.
- Dobrze by by�o zanie�� to do pralni.
- Czas najwy�szy. - Poci�gn�� nosem Shahid.
- Tu pralnie s� otwarte przez ca�� noc.
- C� za wspania�e miasto.
- Pe�ne pokus czyhaj�cych na m�odych m�czyzn.
- O tak - przyzna� Shahid. - Dzi�ki Bogu.
- Ale pralnie s� udogodnieniem.
- Du�ym.
Ze spojrzenia Chada wyczyta�, �e ten chce go nak�oni� do zabrania rzeczy Riaza do
pralni! To by�o nie do pomy�lenia. Ju� mia� odm�wi�, ale si� zawaha�. Czy nie zachowa�by
si� grubia�sko? Przecie� szuka� przyjaci�. Dlaczego mia�by si� unie�� dum� akurat wtedy,
kiedy wszystko uk�ada�o si� tak dobrze? Czy znowu chce sp�dza� wszystkie wieczory sam?
Wychodz�c, zauwa�y�, jak Chad nieznacznie u�miecha si� do siebie. Zreszt� sam
zachichota�, id�c w d� ulic� z wielk� torb� na ramieniu. By�o ju� p�no i w pralni nie zasta�
nikogo. Wepchn�� brudy do b�bna, wrzuci� monety, w��czy� pralk� i wyszed� na zewn�trz.
Skr�ci� z g��wnej drogi i skierowa� si� w stron� rozleg�ego, pogr��onego w mroku
osiedla. Z sercem lekkim po uczynionym w restauracji wyznaniu szed� szybko, nie
zastanawiaj�c si� dok�d. Pokona� pi�tro schod�w i znalaz� si� na podziemnym parkingu, na
kt�rym miejsce samochod�w zaj�y sterty na p� spalonych �mieci. Parking by� obrzydliwie
brudny; w ka�dej chwili zza w�g�a m�g� wyskoczy� jaki� zbir z no�em. Shahid nie czu�
strachu. Lepsze przera�aj�ce cienie miasta ni� md�e �wiat�o wsi.
Zdj�� kurtk� i usiad� pod zab�ocon� latarni�. Mia� zwyczaj zapisywa� wszystko, co
przyku�o jego uwag�, tak jakby utrwalanie wra�e� by�o talizmanem, dzi�ki kt�remu z
dystansu analizowa� rzeczywisto��.
Ojciec chorowa�. W ko�cu po dziewi�ciu miesi�cach umar� na atak serca. Wydawa�o
si�, �e bez niego ca�a rodzina si� rozpadnie. Po karczemnej awanturze Shahid opu�ci� swoj�
dziewczyn�. Zulma i Chili k��cili si� bez przerwy. Matka cierpia�a, pozbawiona celu i sensu.
To by� paskudnie trudny okres. Shahid postanowi� zacz�� od pocz�tku, w innym miejscu,
po�r�d nowych ludzi. Londyn wydawa� si� odpowiedni do tej roli; tu nie b�dzie czu� si�
wykluczony i znajdzie swoj� drog�.
Schowa� pi�ro i wr�ci� do pralni. Prania nie by�o, znikn�a nawet plastikowa torba.
Rzuci� si� do innych pralek, ale w �adnej nie znalaz� sp�owia�ych ubra� Riaza. Wybieg� na
ulic�; po winowajcy nie by�o �ladu. Zobaczy� tylko rozsypane na ulicy szk�o, czarnosk�rego
ch�opca, kt�ry z ha�asem przejecha� chodnikiem, rzuci� sw�j rower i wbieg� do baru z
hamburgerami; g�ow� m�czyzny pochylonego nad workiem ze �mieciami i wpychaj�cego
sobie do ust p� zapiekanki; kobiet� wyj�c� z okna: "Spierdalaj, pizdo, bo jak nie, to si� z
tob� policz�!" Dwoje ludzi le�a�o przykrytych stert� gazet i karton�w, zajmuj�c ca�� d�ugo��
rynienki �ciekowej; przy ich g�owach sta�y puste butelki po jab�eczniku niczym kr�gle. Ulice
pustych bar�w z hamburgerami, knajp z kebabem i zas�oni�tych witryn sklepowych kpi�y z
niego, tak jak z ka�dego, kto nie znajdowa� drogi ucieczki.
Skopa� pralk� i wygrzmoci� j� pi�ciami, ale zdawa�a si� do tego stworzona. Wl�k� si�
mimo dojmuj�cego zimna, obawiaj�c si� powrotu do pokoju Riaza. Zupe�nie nie mia� ochoty
opisywa� tego siedliska z�odziei, z�otodajnych kurew i bezwzgl�dnego detrytusu.
Riaz trwa� w tej samej pozycji, tak samo skupiony, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi
na Chada, kt�ry miote�k� z pi�r odkurza� jego ka�amarze. By� to obraz cichego wieczornego
zadowolenia. Czy b�dzie m�g� go zn�w dost�pi�? Pragn�� jak najszybciej rozpocz��
wyja�nienia, ale musia� zaczeka�, a� Chad odsunie si� troch� od Riaza.
- Chad, s�uchaj, to naprawd� straszne, ale to nie moja wina. Ja... ja... yyy... zgubi�em
rzeczy.
- Prosz�?
- Pami�tasz te rzeczy, kt�re da�e� mi do wyprania?
- Rzeczy Riaza?
- Kto� je ukrad�.
Chad zerkn�� na Riaza, ale ten pogr��y� si� w pisaniu.
- Zgubi�e� ubranie brata? - zapyta�.
- Niestety, tak.
- Nie rozumiem, jak mog�e� to zrobi�.
- S�uchaj, Chad, przecie� on nie przywi�zuje szczeg�lnej wagi do stroju, prawda?
- Nie jest �adnym zadufkiem i kropka.
- Nie, nie. Nie o to mi chodzi�o...
- No to o co?
Shahid zachwia� si� i st�umi� narastaj�cy szloch.
- Tak strasznie mi przykro.
- I co z tego za po�ytek?
- Pope�ni�em b��d.
Rozleg�o si� energiczne pukanie do drzwi. Chad skin�� g�ow� w stron� Riaza.
- Nie przypilnowa�e� ubra� brata?
- Nie przypuszcza�em, �e kto� m�g�by ukra�� takie... - Chad spiorunowa� go wzrokiem
i podszed� do drzwi. Shahid ci�gn��: - Naprawd� nie wiedzia�em, Chad. Chc� si� jedynie
uczy�, ale wrzucono mnie w sam �rodek Londynu i czuj� si� zagubiony w tym anonimowym
gigancie! Spotykasz wariat�w na ka�dym kroku, ale wi�kszo�� z nich wygl�da zupe�nie
normalnie! Chad, czy on mi wybaczy?
- Pewno�ci nie mam. Chcesz, �ebym za�atwi� to za ciebie?
- A m�g�by�?
- Zobacz�, co si� da zrobi�. Ale sprawa wygl�da powa�nie.
- Wiem, wiem.
- Poczekaj chwil� - powiedzia� Chad.
W progu sta� ostrzy�ony na je�a m�czyzna z bujn� czarn� brod�, trzymaj�c w r�ku
zielon� torb� podr�n�. Riaz odwr�ci� si�, �eby go przywita�. M�czyzna pozdrowi� go z
miejsca, w kt�rym sta�, rozpinaj�c d�ugi p�aszcz, pod kt�rym nosi� usmarowany krwi�
rze�nicki kitel.
- Prosi� pan o sprz�t - powiedzia�.
- Tak. - M�czyzna poda� pobrz�kuj�c� torb� Chadowi, kt�ry do niej zajrza� i
pogrzebawszy chwil�, wyci�gn�� wielki tasak. Dotkn�� ostrza. - Szkaradny. Wielkie dzi�ki,
Zia. Zwr�cimy je, jak tylko za�atwimy spraw�.
M�czyzna przytakn��, po czym uk�oni� si� Shahidowi i wyszed�. Chad upchn�� torb�
pod krzes�o i podsumowa� ich wcze�niejsze interesy.
- Wi�c po prostu wszystko wyrzuci�e�?
- Zosta�em okradziony!
Chad zamy�li� si� na moment.
- Tak, amoralno�� kwitnie na ka�dym kroku. Rzecz w tym, �e musimy co� zrobi�,
zanim brat b�dzie potrzebowa� czystego ubrania.
- Jak d�ugo to potrwa?
- Kto wie? Mo�e pi�� tygodni, mo�e pi�� minut. On mo�e po prostu zerwa� si� z
miejsca i zapragn�� w�o�y� te ciuchy. - Shahid nie s�dzi�, �eby to trwa�o pi�� minut. - Co
ciekawego masz u siebie?
- ��ko, st�, par� p�yt Prince'a i ton� ksi��ek.
- Powiedzia�e�: Prince'a? - zainteresowa� si� Chad.
- Yhm.
- Mog� do nich zerkn��?
- A po co?
- Lepiej je sprawdz�.
- Dlaczego?
- Po pierwsze, nie zadawaj tylu pyta�, je�li chcesz, �ebym ci� ocali�. A teraz zejd� mi
z drogi. To absolutna, nie cierpi�ca zw�oki konieczno��!
Chad wkroczy� do pokoju Shahida i zacz�� ry� w kartonowym pudle stoj�cym na
pod�odze, kt�re zawiera�o nagrania Prince'a. By� zaabsorbowany bez reszty, ale czy w
jakikolwiek spos�b wi�za�o si� to ze spraw� rzeczy Riaza?
- Co jest, jeste� takim fanem Prince'a?
- Ja? - Chad pokr�ci� stanowczo g�ow� i zamkn�� pud�o. - Muzyka pop mi nie s�u�y.
Nie s�u�y nikomu. Dlaczego ka�esz mi si� nad tym teraz zastanawia�?
- Ja ci ka��?
- Rzecz wygl�da naprawd� fatalnie. No dobrze. Pozw�l, �e sprawdz�, czy masz
Czarny album. - Jeszcze raz z zainteresowaniem przejrza� zawarto�� pud�a. - Niewielu ludzi
go ma. Prosz�, prosz�, masz nawet piracki kompakt! - zauwa�y� z szyderczym u�mieszkiem. -
Sk�d go wytrzasn��e�?
- Kupi�em w Camden.
- Racja. Dobre miejsce na szukanie pirackich p�yt.
- Chcia�by� przes�ucha�?
- Nigdy!
Chad oderwa� si� od Prince'a, wsta� i rozejrza� si� po pokoju.
W swojej domowej sypialni Shahid zazwyczaj rozk�ada� albumy z malarstwem, tak �e
kiedy si� goli� albo tylko spacerowa� po pokoju, rozpami�tuj�c swoje �ycie, m�g� patrze� na
Rembrandta, Picassa czy Vermeera i pr�bowa� ich zrozumie�. Tutaj spor� cz�� powierzchni
br�zowo��tej tapety zaklei� ulubionymi poczt�wkami. Przewa�a� Matisse - Shahid z
upodobaniem my�la�, �e Matisse to jedyny artysta, o kt�rym nie mo�na powiedzie� nic z�ego;
powiesi� tak�e portret Mary Gunning p�dzla Liotarda, Pla�� weneck� Petera Blake'a,
Hockneya i Howarda Hodgkina, kilka Picass�w, dziwn� Izabell� Millaisa, zdj�cia Allena
Ginsberga, Williama Burroughsa i Jeana Geneta, Jane Birkin le��c� na ��ku i tuziny innych,
kt�re zerwa� ze �ciany w sypialni i przywi�z� do Londynu.
- Rzeczywi�cie masz tu ton� ksi��ek - potwierdzi� Chad.
- I jeszcze wi�cej w domu.
- Sk�d wzi��e� a� tyle?
Shahid wyja�ni�, �e jego ironiczny wuj Asif powr�ci� do Pakistanu, pozostawiaj�c im
sw�j ksi�gozbi�r. Tym sposobem pozyska� prace Joada, Laskiego i Poppera, studia Freuda,
jak r�wnie� beletrystyk� Maupassanta, Henry' ego Millera i wielkich Rosjan. Poza tym
niemal codziennie odwiedza� bibliotek�; najwi�ksz� przyjemno�� sprawia�o mu czytanie
niesystematyczne, przerywane s�uchaniem muzyki pop. Porusza� si� od ksi��ki do ksi��ki tak,
jakby ka�da stanowi�a swoist� ucieczk�; zar�wno dla zabawy, jak i ze strachu przed
dyskutowaniem z lud�mi wielkiego formatu - ignorancja pozbawi�aby go ich towarzystwa.
- Ostatnio preferuj� powie�ci i opowiadania - ci�gn�� Shahid. - Naraz czytam
przynajmniej pi��.
- Dlaczego to czytasz?
- Dlaczego?
- No. Po jakiego grzyba?
Chad by� usposobiony wojowniczo. To nie by�o obiektywne zapytanie. Jego niech��
wyda�a si� Shahidowi tak niezrozumia�a, �e a� zapomnia� o ubraniu Riaza i poczu� si�
zaintrygowany. Nie przypomina� sobie, �eby kto� zada� mu kiedykolwiek podobne pytanie.
Od Chada z pewno�ci� nie spodziewa� si� go us�ysze�. A przecie� w�a�nie po to wybra� si� do
college'u, �eby m�c rozwa�a� pewne kwestie - na przyk�ad znaczenie i cel powie�ci, jej
miejsce we wsp�czesnym �wiecie.
Z przej�ciem spojrza� na zgromadzone na biurku ksi��ki. Wystarczy je otworzy�, a
ponad kartki papieru wzbij� si�, jakby uwi�zione w ich wn�trzu, opowie�ci z dawna - dawna -
temu, sezamie-otw�rz-si�; o�yj� zwi�zki, jak te Swanna i Odety, Levina i Kitty, nawet
Szeherezady i su�tana Shahriya. Najbardziej fantastyczne postaci: Raskolnikow, J�zef K.,
Boule De Suif, Ali Baba, stworzone w wyobra�ni, a jednak wiecznie �ywe, zosta�y osadzone
w konkretnej rzeczywisto�ci i prze�ywaj� najg��bsze dylematy ludzkiego �ywota. Jak
wyt�umaczy� to Chadowi?
- Zawsze lubi�em historie mi�osne - rozpocz��.
- Ile ty masz lat? Osiem? - przerwa� mu Chad. - Wok� s� miliony wa�nych rzeczy,
kt�rymi trzeba si� zaj��. - Wskaza� za okno. - Tam... znajdziesz ludob�jstwo. Gwa�t. Ucisk.
Zbrodni�. Historia �wiata sprowadza si� do jednej wielkiej jatki. A ty czytasz bajeczki,
zupe�nie jak jaka� stara babcinka.
- M�wisz to tak, jakbym wstrzykiwa� sobie heroin�.
- Niez�e por�wnanie. Podoba mi si�.
- Czy pisarze nie pr�buj� wyja�nia� przyczyn ludob�jstwa i ca�ej tej reszty? Powie�ci
to obrazy z �ycia. W�a�nie czytam Wspomnienia z domu umar�ych Dostojewskiego...
- Nie zaimponujesz mi. A co maj� zrobi� �ywi? No? Wyjd� na ulic� i zapytaj
przechodni�w, co ostatnio przeczytali. Pewnie "Sun" albo "Daily Express".
- To prawda. Czasem jak widz� niekt�rych ludzi, mam ochot� nimi potrz�sn�� i
powiedzie�: "Przeczytaj to opowiadanie Maupassanta czy Faulknera, nie wolno go
zignorowa�, napisa� je cz�owiek, telewizja nie mo�e si� z nim r�wna�!"
- Biali z Zachodu uwa�aj�, �e s� w pe�ni ucywilizowani i doskonale wyedukowani, a
dziewi��dziesi�t procent z nich czyta �mieci, kt�rymi ty nawet nie podtar�by� sobie ty�ka. Ale
wiesz, jaki� czas temu co� sobie u�wiadomi�em.
- Co?
- �e w �yciu s� rzeczy wa�niejsze ni� w�asna rozrywka.
- Literatura to co� wi�cej ni� tylko rozrywka. - �wiadomy swego �arliwego
zaanga�owania, Shahid stara� si� zapanowa� nad emocjami. Wzi�� ksi��k�, przekartkowa� j� i
nonszalancko o�wiadczy�: - Poza tym czytanie ksi��ek nie jest takie trudne, jak si� wydaje.
Jego protekcjonalny ton wywo�a� wypieki na twarzy Chada.
- O! Tak w�a�nie intelektuali�ci wynosz� si� ponad zwyk�ych ludzi!
- Ale�, Chad, przecie� intelektuali�ci na og� my�l� wi�cej ni� zwykli ludzie. To
chyba dobrze?
Pozorne opanowanie Shahida tylko pogorszy�o sytuacj�.
- Dobrze? A co intelektuali�ci mog� wiedzie� na temat dobra? - Chad stawa� si� coraz
bardziej rozjuszony jego naiwno�ci�. Usi�owa� jednak zachowa� spok�j. - Bracie, musisz si�
jeszcze wiele nauczy�. Ale nie tra�my czasu na rozmowy o bzdurach. Trzeba si� upora� z
czym� wa�niejszym. Dzisiaj wieczorem naprawd� da�e� cia�a.
- Bardzo mi przykro.
- Przesta� przeprasza�, bo si� naprawd� wkurz�. - Chad potar� czo�o d�oni�. - Mo�e da
si� to jako� za�atwi�.
- Jak?
Chad podszed� do komody, wyszarpn�� szuflad� i wyci�gn�� z niej slipy Shahida oraz
d�insy Gap, jak gdyby pr�buj�c oszacowa� ich warto��. Potem po�o�y� je na ��ku i otworzy�
szaf� z tak� si��, �e drzwi wypad�y z zawias�w. Odrzuci� je na bok, jakby mia� do czynienia z
pude�kiem zapa�ek. Po kr�tkich, acz wnikliwych poszukiwaniach zacz�� upycha� ubrania
Shahida do torby, kt�r� wydoby� z samego dna garderoby, nie zapominaj�c o rubinowych
skarpetkach z czystej bawe�ny, zielonej koszuli od Freda Perry'ego i kilku bia�ych w�oskich
podkoszulkach nale��cych do Chiliego.
- Co ty wyprawiasz?
- To wszystko dla brata.
- Ale Chad...
- No co?
- Jeste� pewien, �e b�dzie mu w tym dobrze?
- A ty my�lisz, �e nie?
- Jako� nie widz� go w tym Fredzie Perrym.
- Nie?
- Pozw�l, �e j� od�o��. Ten purpurowy nadruk mo�e mu nada� nieco zniewie�cia�y
wygl�d.
- Co?
- B�dzie wygl�da� jak ciota. Dawaj.
- Co to, to nie. - Chad wyrwa� mu koszul�. - Nie mamy wyboru. Chcesz, �eby brat
chodzi� go�y po ulicach i dosta� zapalenia p�uc przez twoj� durnowat� g�upot�?
- Nie - zaj�cza� Shahid, pr�buj�c ukradkiem ocali� cho� jeden podkoszulek Chiliego,
podczas gdy Chad ograbia� pozosta�e szafki. - Tego bym nie chcia�.
- Hej, gdzie dosta�e� t� czerwon� koszul� Paula Smitha?
- Paul Smith. Ma sklep w Brighton.
- Riaz b�dzie zachwycony. - Chad przytuli� koszul� do piersi. - W czystych barwach
najbardziej mu do twarzy.
- Och. No dobrze.
- W takim razie mo�esz nam pom�c. Jeste� z nami, prawda?
- Tak - odpowiedzia� Shahid. - Jestem.
III
Nast�pnego ranka, wybieraj�c si� na wyk�ad Deedee Osgood - a na jej wyk�adach
zale�a�o mu najbardziej - Shahid przy�o�y� ucho do drzwi Riaza. Jak zwykle nic nie us�ysza�.
By� mo�e wydarzenia poprzedniego wieczoru - nieznajomi, przed kt�rymi si� otworzy�,
skradzione rzeczy i niebezpiecze�stwo zapalenia p�uc p�yn�ce z nago�ci, wizyta rze�nika z
maczet�, dyskusja o literaturze i rubinowe skarpetki - by�y tylko halucynacj�. Chyba �e Riaz
wyszed� do meczetu.
College mie�ci� si� w ciasnym budynku z czas�w wiktoria�skich; by�a to stara szko�a
�rednia, dwadzie�cia minut drogi st�d. Mia�a �le zorganizowan� bibliotek�, ani jednej sali
gimnastycznej czy si�owni oraz odsetek czarnosk�rych i azjatyckich uczni�w si�gaj�cy
sze��dziesi�ciu procent. W �rodowisku akademickim by�a popularna nie ze wzgl�du na
osi�gni�cia dydaktyczne, lecz raczej na walki gang�w, narkotyki, kradzie�e, przemoc o
pod�o�u politycznym. M�wiono, �e zjazdy absolwent�w organizuje si� tu w wi�zieniu w
Wandsworth.
Kiedy ju� w codziennym porannym p�dzie przebi� si� przez drzwi obrotowe, min��
dw�ch ochroniarzy przeszukuj�cych przypadkowych student�w pod k�tem posiadania broni i
usiad� przy kawie w ciemnej, bo urz�dzonej w suterenie sto��wce, Shahid poczu�
zadowolenie, pierwszy raz od rozpocz�cia semestru. Zjad� �niadanie w towarzystwie dw�ch
kole�anek: ubranej w salwar kamiz i d�insow� kurtk� Azjatki oraz jej przyjaci�ki, m�odej
Murzynki w bia�ych workowatych ogrodniczkach i adidasach, ze z�otymi lennonkami na
nosie.
Nie m�g� si� doczeka� wyk�adu Deedee Osgood.
Po raz pierwszy us�ysza� o niej w klubie "Zap", mieszcz�cym si� tu� przy pla�y w
Brighton. Knajpa by�a tak rewelacyjna, �e dzieciaki z Londynu co sobot� zje�d�a�y si� do niej
ostatnim poci�giem. Ca�� noc sp�dza�y, ta�cz�c i szalej�c, kocha�y si� na pla�y o wschodzie
s�o�ca i z trudem l�dowa�y z powrotem w domu w porze lunchu. Pierwszy raz trafi� do klubu,
gdy chcia� si� nareszcie pozbiera� po zerwaniu z dziewczyn�, a kumpel zaproponowa� mu, �e
zabierze go do najbardziej odlotowego miejsca, jakie zna.
Shahid nigdy nie s�ysza� tak ostrej muzyki; elektroniczne brzmienie przypomina�o
melodi� wygrywan� przez m�oty pneumatyczne. Wszyscy nosili kolarki z lycry i bia�e t-shirty
z nadrukiem ��tych u�miechni�tych twarzy; obejmowali si�, ca�owali i pie�cili z niemal
arkadyjsk� niewinno�ci�. Nad ranem wda� si� w rozmow� z czarnym ch�opakiem z Londynu,
kt�ry opowiedzia� mu o swojej wspania�ej nauczycielce.
Czuj�c, �e nadszed� ju� najwy�szy czas, aby pomy�le� o w�asnej przysz�o�ci, pojecha�
do Londynu, �eby j� odnale��. Kiedy otworzy�a drzwi, przez moment, nie zd��ywszy si�
jeszcze przedstawi�, s�dzi�, �e jest studentk�. Jej gabinet by� ledwie trzy razy wi�kszy od
budki telefonicznej. Nad biurkiem przypi�te pinezkami wisia�y zdj�cia Prince'a, Madonny i
Oscara Wilde'a, opatrzone cytatem: "Ka�da imitacja jest wi�zieniem".
Deedee pyta�a o jego �ycie w Sevenoaks, o lektury. Pomimo �e bezwzgl�dnie
sondowa�a jego wiedz� na temat Wrighta i Ellisona, Alice Walker i Toni Morrison, czu�, �e
patrzy na niego przychylnie. Zauwa�y�a, �e przygl�da si� zdj�ciu Prince'a, i zapyta�a, czy go
lubi. Potwierdzi�.
- Dlaczego?
- �wietnie brzmi - odpar� bez zastanowienia.
- Tylko tyle?
Pojmuj�c, �e to nie towarzyska wymiana zda�, ale cz�� rozmowy wst�pnej, wyt�y�
umys�, �eby znale�� odpowiednie s�owa i z�o�y� je w sensown� ca�o��, jednak od miesi�cy
bardzo rzadko zdarza�o mu si� rozmawia� z kim� aktywnie u�ywaj�cym chocia� po�owy
swego m�zgu.
- Jest w po�owie bia�y, w po�owie czarny; to p� m�czyzna, p� kobieta, filigranowy
p�rozmiarowiec; ��czy w sobie kobiec� �agodno�� i cechy rasowego macho jednocze�nie.
Jego styl kontynuuje tradycje ameryka�skiej czarnej muzyki; to Little Richard, James Brown,
Sly Stone, Hendrix... - u�wiadomi�a mu.
- Ma nies�ychany talent. Potrafi gra� i soul, i funk, i rock, i rap... przyk�adnie
kontynuowa� a� do momentu, w kt�rym si� poruszy�a, zak�adaj�c nog� na nog� i poprawiaj�c
bluzk�. Jak dot�d szcz�liwie udawa�o mu si� odwraca� oczy od jej piersi i n�g. Lecz ten tak
sugestywny ruch w niewielkim pokoju by� jak erotyczne t�pni�cie, lawina zmys�owych
szelest�w; brzmia� r�wnie wspaniale jak koncert Prince'a, tak �e Shahid zacz�� si�
zastanawia�, w jaki spos�b m�g�by nagra� ten szept jej ud, wzbogaci� odpowiednio
zaaran�owanym t�em i ods�uchiwa� na s�uchawkach.
- Mo�e napisa�by� o nim jaki� esej?
- Ju� w ramach kursu? Niczego nie pragn�� bardziej.
Po�egna� si� z wielkim �alem. Pojecha� metrem do Victoria Station; miasto zmieni�o
si� w przedmie�cia, przedmie�cia w angielski krajobraz. Poci�g odwi�z� go do domu, w
kt�rym zabrak�o ojca. Jego �mier� nie tylko zmniejszy�a liczb� domownik�w. Ta nieobecno��
w samym centrum rodzinnego �ycia by�a g��wn� przyczyn� okrutnej anarchii, nasilaj�cej si�
zw�aszcza po powrocie Zulmy, �ony Chiliego, kt�ra obra�a sobie Shahida za cel z�o�liwych
przytyk�w. Ale w�a�nie dlatego Shahid znalaz� sobie inne zaj�cie; przez lata wy��cznie
s�ucha� Prince'a.
Wolno�� wyboru postulowana przez kurs Deedee pocz�tkowo go zaskoczy�a. Tak jak
inni postmoderni�ci zach�ca�a swoich student�w, by zajmowali si� wszystkim, co przykuwa
ich uwag�, od uczesania Madonny po histori� sk�rzanej kurtki. Czy by�y to prawdziwe studia,
czy tylko rodzaj rozrywki w przebraniu najmodniejszej terminologii? Czy s�uchacze lepszych
college'�w rzeczywi�cie studiowali przedmioty bardziej przydatne w �yciu? A mo�e ta szko�a
by�a jak wi�kszo�� organizacji m�odzie�owych - mia�a tylko trzyma� niegrzeczne dzieci
mo�liwie najdalej od k�opot�w?
Nie by� pewien. Ale przynajmniej wyrwie si� z domu; b�dzie m�g� czyta�, zajmowa�
si� pisaniem i prowadzi� dyskusje z inteligentnymi lud�mi. Mo�e nawet sama Deedee Osgood
znalaz�aby dla niego troch� czasu. Zaimponowa� jej znajomo�ci� tak wielu ksi��ek. Co
prawda w domu utrzymywa� jeszcze kontakty z kilkoma szkolnymi kolegami, ale w ci�gu
ostatnich trzech lat wi�kszo�� zaczyna�a go ju� nudzi�; niekt�rymi wr�cz gardzi� za brak
inicjatywy. Prawie wszyscy byli bezrobotni. A ich rodzice, zwykle nastawieni patriotycznie i
�lepo zapatrzeni w brytyjsk� flag�, nie mieli bladego poj�cia o swojej w�asnej kulturze.
Niewielu z nich posiada�o w domu ksi��ki czy chocia�by nawet poradniki ogrodnicze, atlasy
albo zeszyty "Reader's Digest".
Powoli przemija�o lato. W sierpniu zacz�� si� pakowa� do college'u i z ut�sknieniem
wygl�da� dnia wyjazdu.
- Pos�uchajcie tego.
Dzisiejszego ranka by�a szczeg�lnie energiczna i prowokuj�ca. Shahid po�piesznie
usiad� na swoim miejscu, kt�re nazwa� "parterem", na �rodku pierwszego rz�du. St�d �aden
jej gest nie m�g� mu umkn��. Kiedy pozostali studenci zaj�li miejsca na "balkonie" i
"galerii", w��czy�a ta�m�, kt�r� natychmiast rozpozna�. Dawno temu Chili podarowa� mu Star
Spangled Banner Hendrixa, chocia� on wola� wtedy George'a Clintona. Dwoje student�w
zatka�o uszy, a Sadiq, pe�en rezerwy Azjata, z kt�rym S