11733

Szczegóły
Tytuł 11733
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11733 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11733 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11733 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hanif Kureishi CZARNY ALBUM T�umaczy�a Ewa Rajewska Hanif Kureishi urodzi� si� i wychowa� w hrabstwie Kent w Wielkiej Brytanii. Studiowa� filozofi� w King's College w Londynie i tam zacz�� pisa� pierwsze sztuki. W 1981 roku jego dramat Outskirts wyr�niono nagrod� George'a Devine'a, rok p�niej uhonorowano go propozycj� sta�ej wsp�pracy z Royal Court Theatre. Jego My Beautiful Laundrette otrzyma�a nominacj� do Oscara w kategorii "Najlepszy scenariusz". W 1990 roku Kureishi zadebiutowa� powie�ci� Budda z przedmie�cia, kt�r� nagrodzono Whitbread Award za najlepszy debiut powie�ciowy. Ksi��k� t� przet�umaczono na dwadzie�cia j�zyk�w, a w 1993 roku BBC nakr�ci�a czteroodcinkowy serial na jej podstawie. Czarny album to kolejna udana powie�� Hanifa Kureishiego. Jej bohater Shahid znalaz�szy si� pomi�dzy liberalizmem a fundamentalizmem niczym mi�dzy m�otem a kowad�em, zakochany w Deedee Osgood, kt�ra ma wyk�ady w jego college'u, ale r�wnocze�nie uznaj�cy s�uszno�� argument�w Riaza i Strappera, musi odnale�� w�asne miejsce. Jego pr�by zanurzenia si� w doros�o�� s� zabawne i wzruszaj�ce zarazem. Czarny album jest doprawdy mistrzowskim popisem sztuki dyskutowania i wnikliwej obserwacji. Hanif Kureishi CZARNY ALBUM T�umaczy�a Ewa Rajewska I Pewnego wieczoru, kiedy Shahid Hasan wynurzy� si� z koedukacyjnej toalety swego akademika, starannie zamykaj�c drzwi na haczyk, i w�a�nie zapina� spodnie przy �wietle s�abej �ar�wki, tu� obok otworzy�y si� drzwi i pojawi� si� w nich m�czyzna z akt�wk� pod pach�. Drobnej postury, w rozche�stanej koszuli, br�zowych butach i sp�owia�ym ubraniu, kt�re w niczym nie przypomina�o jasnego letniego garnituru. Shahid by� zaskoczony. Przydzielono mu pok�j w domu s�siaduj�cym z chi�sk� restauracj�, w Kilburn, na p�nocno-zachodnich przedmie�ciach Londynu. Niezliczon� liczb� klitek w tym sze�ciopi�trowym budynku zamieszkiwa�y rzesze Afrykan�w, Irlandczyk�w, Pakista�czyk�w, znalaz�o si� tak�e miejsce dla grupy angielskich student�w. Sublokatorzy s�uchali g�o�nej muzyki, palili traw� i wype�niali obskurne korytarze silnym zapachem taniej wody kolo�skiej z domieszk� woni starych k�z, kt�ry to od�r musia� przyspiesza� proces odpadania tapet zwieszaj�cych si� ze �cian niczym zwoje antycznych pergamin�w. Bez wzgl�du na por� dnia czy nocy, preferuj�c wszak�e godziny nocne, mieszka�cy akademika toczyli za�arte spory w kilku j�zykach, �ajali swe psy i przymulali si� do swoich ptak�w oraz doskonalili gr� na tr�bce. Jednak a� do tej chwili Shahid nigdy nie us�ysza� nawet szmeru dobiegaj�cego z pokoju obok. Za�o�ywszy, �e pok�j jest nie zamieszkany, pozwoli� sobie na niczym nie skr�powane zachowanie, kt�re teraz sta�o si� przyczyn� jego za�enowania. Zgas�o �wiat�o. Na ka�dym pi�trze znajdowa� si� w��cznik, ale �wiat�o gas�o zawsze, zanim wchodz�cy po schodach do niego dotar�, i to niezale�nie od tego, jak bardzo si� spieszy�. M�czyzna zamruga� do Shahida poprzez mrok, jednocze�nie ustawiaj�c si� tak, jakby chcia� zatarasowa� mu drog�. Shahid zamierza� go przeprosi�, kiedy us�ysza� j�zyk urdu. Odpowiedzia�, a w�wczas m�czyzna, najwidoczniej potwierdziwszy swoje przypuszczenia, zrobi� krok naprz�d i wyci�gaj�c r�k�, przedstawi� si� jako Riaz Al-Hussain. Na pierwszy rzut oka Riaz wygl�da� na �ysiej�cego czterdziestolatka o niezdrowej, ziemistej cerze, ale z jego s��w Shahid wywnioskowa�, �e mo�e by� od niego starszy najwy�ej o dziesi�� lat. Typ perfekcjonisty, kr�tkowidz o oczach mola ksi��kowego. Poczciwe wra�enie, jakie sprawia�, z pewno�ci� by�o z�udne. Kry�o si� w nim co� niepokoj�cego. Kiedy wymienili grzeczno�ciowe uwagi i ustalili, �e obaj studiuj� w miejscowym college'u, przez chwil� przygl�da� si� Shahidowi w skupieniu, jakby czytaj�c w jego my�lach. Znalezienie si� w centrum czyjej� tak nat�onej uwagi mog�o pochlebia�, ale r�wnocze�nie wywo�a� u obserwowanego stres i podenerwowanie. M�czyzna rzuci�: - Chod�my. - Dok�d? Po�o�y� d�o� na ramieniu Shahida. - Chod� ze mn�. Shahid, niedok�adnie rozumiej�c dlaczego, da� si� poprowadzi� schodami dwa pi�tra w d�. Wymin�wszy rowery i stosy nie odebranych list�w zgromadzone w holu, znale�li si� na ulicy. Wci�gaj�c g��boko powietrze, Riaz odwr�ci� si� i poleci� mu wr�ci� po kurtk� i szalik. Zanosi�o si� na d�u�sz� wypraw�. Kiedy ju� starannie si� opatuli� i wyruszyli, Riaz zagadn�� go tonem, kt�ry zdradza� wyra�n� sympati�. - Jad�e� co�? Zwykle, gdy rozmy�lam i pisz�, potrafi� zapomnie� o jedzeniu na ca�e godziny, a potem nagle u�wiadomi� sobie, �e umieram z g�odu. Lubisz to uczucie? Shahid, kt�ry przez kilka ostatnich tygodni, odk�d rozpocz�� nauk� w college'u, nie spotka� przyjaznej duszy, poczu�, jak przenika go mi�e ciep�o. - Mia�em ostatnio straszn� ochot� na porz�dne indyjskie jedzenie, ale zupe�nie nie wiem, gdzie co� takiego znale��. - To oczywiste, �e za nim t�sknisz. Przecie� jeste� moim rodakiem. - Mo�e niezupe�nie. - Ale� z pewno�ci� jeste�. Obserwowa�em ci�. - Serio? I co robi�em? Riaz ruszy� przed siebie, nie odpowiadaj�c. Aby za nim nad��y�, nie wpadaj�c zarazem na grup� Irlandczyk�w, kt�rzy wylegli przed pub, Shahid musia� balansowa� na kraw�niku. T� ulic� zd��y� ju� pozna�; jak dot�d jego znajomo�� Londynu ogranicza�a si� niemal wy��cznie do niej. W ci�gu dnia ruchliwa, dzi�ki licznym lombardom, i zastawiona na ca�ej d�ugo�ci sypi�cymi si� meblami. Ich ponurzy w�a�ciciele zasiadali na fotelach za sto�ami sp�kanymi od wilgoci, przegl�daj�c gazety dla amator�w wy�cig�w konnych w �wietle lamp o aba�urach wyko�czonych fr�dzlami, tak charakterystycznych dla lat czterdziestych. Obok nich, niczym wa�y z work�w piasku, pi�trzy�y si� poplamione materace, kt�rych plastikowe pokrowce zd��y�y ju� nabra� wody. Zdawa�o si�, i� Riaz nie zwraca� najmniejszej uwagi na to, co si� dzia�o wok�. Shahid zastanawia� si�, czy nie poch�aniaj� go w�a�nie dylematy filozoficzne; mo�liwe, �e spieszy� na jakie� wa�ne spotkanie i po prostu szuka� towarzystwa. Przed przyjazdem do miasta Shahid mieszka� w spokojnych okolicach Kent i marzy� o upojnie barwnym londy�skim �yciu; jego brat Chili po�yczy� mu N�dzne ulice i Taks�wkarza, kt�re mia�y pos�u�y� jako instrukta�. Jednak filmy o wartkiej akcji zupe�nie nie przygotowa�y go do obcowania z tak powszechn� n�dz�. Pierwszego dnia spotka� �ebraczk�, kt�ra maj�c na bosych nogach jedynie plastikowe sanda�ki, wlok�a za sob� przez ulic� tr�jk� ma�ych dzieci. Ju� po drugiej stronie zdj�a sanda�y i zacz�a ok�ada� nimi dzieciaki. Zastanawia� si� te�, czy pobliski szpital psychiatryczny nie zosta� ostatnio zlikwidowany, poniewa� wzd�u� g��wnej drogi przenikliwe wycie gromad ekshibicjonist�w, debili i r�nej ma�ci fiksat�w nie ustawa�o dniem i noc�. M�czyzna z wygolon� g�ow� ca�y dzie� wystawa� w drzwiach, zaciskaj�c pi�ci i mamrocz�c co� pod nosem. Obdarci m�odzi ludzie - Shahid s�dzi� pocz�tkowo, �e to studenci - nosili ze sob� puszki z piwem, trzymaj�c je kurczowo niczym r�czne granaty; widzia� je p�niej roztrzaskane na drzwiach, a s�cz�ca si� z nich ciecz sprawia�a, �e wszystko razem wygl�da�o jak obsikane przez psy. Widywa� tak�e dziewczyn�, kt�ra wybiera�a drewno opa�owe z kontener�w na �mieci i plac�w budowy. Mimo to rozmaite apetyczne zapachy potraw chi�skich, indyjskich, w�oskich i greckich, rozchodz�ce si� z pobliskich knajpek, ekscytowa�y go, kiedy mija� je po raz pierwszy, d�wigaj�c swoje baga�e, niecierpliwy i pe�en oczekiwa�. Wiele spo�r�d sklep�w, mieszcz�cych si� mi�dzy restauracjami by�o jednak zamkni�tych i zabitych deskami albo zamieniono je na wyprzeda�e czy specjalne sklepy dla ubogich. Shahid uwa�a� londy�czyk�w za ludzi niezwykle wyczulonych na ludzkie cierpienie a� do czasu, kiedy jego pakista�ski gospodarz wyja�ni� mu ze �miechem, �e przyczyn� powstawania takich sklep�w jest przewa�nie bankructwo, nie za� mi�osierdzie. Riaz, kt�ry wcale nie zwraca� uwagi na Shahida, nagle si� odezwa�: - Z pewno�ci� musisz bardzo ci�ko pracowa�. Jak wszyscy, kt�rzy tu przybyli�my. Ale i ty tak�e jeste� przeznaczony do wy�szych cel�w. - Ja? - Nie w�tpi� w twoj� �arliwo��. Shahid nie czu� si� na si�ach, by wyprowadza� go z b��du. Zaskoczy�a go intymna bezpo�rednio�� tej uwagi. By� mo�e przebywa� ostatnio w towarzystwie zbyt wielu ma�o wylewnych Anglik�w. - Rzeczywi�cie, postanowi�em ostro przy�o�y� si� do nauki, bo chcia�bym... - Ta restauracja jest naprawd� doskona�a. Podaj� domowe jedzenie. Przychodz� tu zwykli ludzie. - Zapami�tam sobie - odpowiedzia� Shahid. - Na pewno. Pomi�dzy karaibskim centrum peruk i rzymsk� restauracj� mie�ci�a si� indyjska kafejka - za mocno zabrudzon� zas�on� z siatki sta�y rz�dy bia�ych krzese� i nagich sto��w. Shahid wszed� za swoim nowym znajomym. - Dopiero tutaj poczujesz si� jak w domu. Sk�d Riaz wiedzia�, �e poczuje si� swojsko w otoczeniu pi�ciu sto��w z formiki i przykr�conych, czerwonych, wiadrowatych siedze�, i to w dodatku przy �wietle bia�ej jarzeni�wki stwarzaj�cej klimat wi�ziennej celi? Wszystkie dania by�y wystawione w prostok�tnym stalowym pojemniku pod przeszklon� lad�; ka�de opisano na etykietce, np. "c�kinia", "bak�arzan". Jedzenie podgrzewano w dw�ch mikrofal�wkach ustawionych na p�ce. Na �cianie zawieszono mosi�n� p�yt� z wygrawerowanymi wersetami Koranu. Przy jednym ze stolik�w siedzia� ch�opiec - Shahid domy�li� si�, �e to syn w�a�ciciela - i odrabia� zadanie domowe. Prawdopodobnie Riaz uzna�, �e post�puje ze swym m�odym przyjacielem nieco zbyt apodyktycznie, poniewa� przerywaj�c Shahidowi rozmy�lania o jedzeniu, zaproponowa� �agodniej: - By� mo�e jeste� ju� po obiedzie, ale czy nie zechcia�by� mi towarzyszy�? Chyba �e sprawi ci to k�opot. - Ale� sk�d�e. - Widzisz, mia�em na my�li co� wi�cej ni� twoj� nauk� w college'u. Ty czego� poszukujesz. - Nie jestem pewien - przyzna� Shahid w zamy�leniu. - Ale mo�e masz racj�. Usiad�, a Riaz podszed� do lady i zam�wi� dania u w�a�ciciela, kt�remu �ucie betelu zabarwi�o z�by na kolor jasnoczerwony. M�czyzna wy�o�y� jedzenie na plastikowe talerze i umie�ci� je w mikrofal�wce. Shahid dos�ysza�, �e Riaz pyta o jego starszego syna, Farhata. W�a�ciciel poleci� najm�odszemu przerwa� odrabianie lekcji i poda� go�ciom jedzenie. - Gdzie mo�na zasta� twojego brata? - zapyta� Riaz ma�ego konspiracyjnym szeptem, siadaj�c za sto�em. Ch�opiec zerkn�� na ojca, jakby upewniaj�c si�, �e nie s�ucha. - Hat si� uczy. Na g�rze. Nie mo�e dzi� nigdzie wyj��. Tatu� w�ciek�y. Riaz pokiwa� g�ow�. - Przeka� mu, �e jutro wpadn�. - Okay. Po zako�czeniu tych nieco dziwacznych rozm�w Riaz i Shahid zabrali si� do jedzenia, parz�c sobie palce gor�cymi �apati, kt�re maczali w dalu i t�ustej kimie. Shahid podni�s� wzrok i przygl�da� si� Riazowi - swoj� drog�, rzadko zdarza�o mu si� widzie� kogo� jedz�cego tak szybko, zupe�nie jakby musia� dostarczy� energii jakiej� maszynie - my�l�c, �e oto los si� do niego u�miechn��. Jak dot�d, w oczekiwaniu na inauguracj� prawdziwego studenckiego �ycia - a spodziewa� si� wyzwa� natury nie tylko intelektualnej - sp�dza� czas, czytaj�c, pisz�c, chodz�c na wyk�ady i w�druj�c po mie�cie. Bywa� w kinie, kupowa� najta�sze bilety do teatru, pewnego razu wybra� si� nawet na wiec socjalistyczny. Poszed� na Piccadilly i godzin� przesiedzia� na schodach Erosa, licz�c, �e spotka tam jak�� kobiet�; w��czy� si� po Leicester Square i Covent Garden, odwiedzi� bar erotyczny, w kt�rym pewna dziewczyna przysiad�a si� do niego na dziesi�� minut, a w�a�ciciel pr�bowa� wy�udzi� sto funt�w za butelk� wody mineralnej i pocz�stowa� go pi�ci� na odchodnym. Nigdy nie czu� si� bardziej zagubiony; to nie mog�o by� to "prawdziwe" oblicze Londynu. - A wiedzia�e� - odezwa� si� Riaz z pe�nymi ustami - �e chili tak naprawd� pochodzi z Ameryki Po�udniowej? To wyraz aztecki. Przyw�drowa�o do Indii dopiero w �redniowieczu. - Nie mia�em poj�cia. Ale m�j brat ma na imi� Chili. Wyj�tkowo do niego pasuje. - Dlaczego? - Tak po prostu. Opowiedz mi, co studiujesz. - Prawo. Przez d�u�szy czas udziela�em porad prawnych, i nie tylko prawnych, ubogim i nie maj�cym wykszta�cenia ludziom z mojej dzielnicy, kt�rzy mnie o to prosili. Jako dobrze zorientowany amator robi�em, co mog�em, �eby im pom�c. A teraz przyszed� czas na powa�n� nauk�. - Sk�d pochodzisz? - Tak naprawd� z Lahore. - Takie "tak naprawd�" musi wiele znaczy� - zauwa�y� Shahid. - Jest najwa�niejsze w moim �yciu. Zorientowa�e� si� od razu, nieprawda�? Przywie�li mnie tutaj, kiedy mia�em czterna�cie lat. Jak ustali� Shahid, Riaz mieszka� i pracowa� "po�r�d ubogich, m�wi�c im o ich prawach", w muzu�ma�skiej wsp�lnocie nieopodal Leeds. Oba miasta bez w�tpienia wp�yn�y na jego akcent, kt�ry brzmia� jak skrzy�owanie wymowy J.B. Priestleya z Zi� Al- Haqiem. Ale po angielsku m�wi� bezb��dnie, nigdy slangiem; Shahid wychwytywa� wszelkie znaki interpunkcyjne utkane w struktur� j�zyka. Przypomnia�o mu to wuja Asifa, pakista�skiego dziennikarza, swego czasu uwi�zionego przez Zi� za krytykowanie jego polityki islamizacyjnej, kt�ry cz�sto podkre�la�, �e obecnie jedynymi lud�mi m�wi�cymi poprawn� angielszczyzn� s� mieszka�cy subkontynentu indyjskiego: "Oni dali nam j�zyk, ale to my wiemy, jak go u�ywa�". Warto zaznaczy�, �e wuj Asif, w kt�rego domu Shahid i Chili zwykle sp�dzali zim�, wyleguj�c si� w hamakach w cieniu rosn�cych na dziedzi�cu drzew mangowych i dumaj�c, na kt�rej to prywatce mo�na by si� pojawi�, uwielbia� zabawia� swych bratank�w ci�tymi uwagami. Powiedzia� kiedy�, �e Pakista�czycy mieszkaj�cy w Anglii musz� teraz dzia�a� na r�nych polach: pocz�wszy od zwyci�ania w zawodach sportowych, poprzez konferansjerk�, ubijanie dobrych interes�w, po sypianie z angielskimi kobietami: "Wasz kraj wpad� w r�ce przyb��d ze Wschodu!" Nazywa� to "brzemieniem br�zowego cz�owieka". Starszy brat Shahida, Chili, przyswoi� sobie te pogl�dy przed dwudziestk�, jeszcze zanim po�lubi� ol�niewaj�co pi�kn� Zulm�, a kaseta wideo z ich wesela, d�u�sza ni� Ojciec chrzestny (obie cz�ci), obieg�a obowi�zkowo wszystkie domy w Karaczi i Peshawar. Wchodz�c dumnie do kuchni w porze �niadania, po dokonaniu kolejnego podboju, Chili mawia�: "Jar, w dzisiejszych czasach ca�a robota spad�a na nas! To nasze brzemi� - ale ja osobi�cie got�w jestem je d�wiga�!" Shahid wystrzega� si� wynurze� o �yciu rodzinnym. Tak�e i Riaz nie kwapi� si� z dalszymi informacjami o sobie; Shahid zastanawia� si�, czy padnie teraz jaka� istotna propozycja. Podejrzewa�, �e Riaz zechce poprosi� go o przys�ug�. Po chwili zlekcewa�y� te przeczucia i zdecydowa�, �e nie b�dzie osob� zamkni�t�. I tak, zaledwie kilka minut p�niej, wyzna� Riazowi, �e jego rodzice i brat s� w�a�cicielami biura podr�y. Jeszcze dwadzie�cia pi�� lat temu matka by�a tylko sekretark�, a ojciec skromnym urz�dnikiem w podrz�dnym biurze. Dzi�, kr�tko po �mierci ojca, rodzina dorobi�a si� dw�ch w�asnych sklep�w w Sevenoaks, w Kent. Riaz s�ucha� z uwag�. - Czy nie zatracili w�asnej to�samo�ci, przyje�d�aj�c tutaj? - W�asnej to�samo�ci? - O to w�a�nie pytam. Dziwne pytanie. Chocia�, w rzeczy samej, czy nie po to wybra� si� na studia? �eby nareszcie nabra� troch� dystansu do swojej rodziny, spokojnie pomy�le� i znale�� odpowied� na pytanie: Po co tak naprawd� wyjechali do Anglii? - Mo�e masz racj�. Mo�e tak by�o. Ich praca od zawsze polega�a na tym, �eby obwozi� innych po �wiecie, samemu nie ruszaj�c si� z miejsca - z wyj�tkiem wyjazdu do Karaczi raz do roku. Nie umiej� ju� �y� bez pracy. Tylko Chili... ma troch� inne nastawienie. Swobodniejsze. Ale to inne pokolenie. - Jest jednym z tych za�panych utracjuszy? - Za�pany? - Shahid prawie si� zakrztusi�. - Jak �miesz tak m�wi�? Przez moment na opanowanej twarzy Riaza p�on�� gniew. G�o�no po�o�y� d�o� na stole. - Jak �miem? - Tak. - Poniewa� pytam, czym ci ludzie - nasi ludzie - tak naprawd� �yj�? - Przynajmniej maj� poczucie bezpiecze�stwa i cel w �yciu. - W takim razie zatracili siebie. - Ale dlaczego? - No tak, oczywi�cie, to im zupe�nie wystarczy. Czeg� chcie� wi�cej? Shahid przygl�da� si� swoim palcom, kt�re pod wp�ywem jedzenia przybra�y kolor nikotyny. Czu� si� prowokowany, �a�owa�, �e by� z Riazem tak szczery. Z drugiej strony, dyskusja stawa�a si� coraz bardziej interesuj�ca. Chcia� poruszy� jeszcze jedn� pal�c� kwesti�. - Z ca�� pewno�ci� co� stracili - przyzna�. - Zupe�nie ju� nie rozumiej� sztuki. Ale jednocze�nie gardz� t� prac� i wy�miewaj� g�upot� klient�w sma��cych swoje grube cielska na zagranicznych pla�ach i odwiedzaj�cych bary karaoke. - I maj� racj�! �adnemu Pakista�czykowi nawet si� nie przy�ni�o, �e m�g�by zrobi� z siebie na pla�y takiego idiot� - jak na razie. Bo wkr�tce by� mo�e i my wszyscy b�dziemy paradowa� w bikini, nie s�dzisz? - Moja matka i Chili tylko na to czekaj�. Licz�, �e Azjaci zaczn� wyje�d�a� na zorganizowane zagraniczne wycieczki. - Wybacz, �e zapytam - mam nadziej�, �e si� nie obrazisz - ale, jak s�ysz�, twoja rodzina osi�gn�a pewn� pozycj�. - Rzeczywi�cie, raczej tak. - To dlaczego pozwolono ci uczy� si� w tak marnym college'u? Z niepozornym wygl�dem wuja Shahida, ale bez jego pijackiej fanfaronady, Riaz zdawa� si� cz�owiekiem uprzejmym i grzecznym. A przecie� chyba odrobin� wymusza� odpowiedzi na pytania, jakby pr�buj�c dowiedzie� si� jak najwi�cej w jakim� ukrytym, sobie tylko znanym celu. Jakim? Kim by� ten zagadkowy m�czyzna? - Zale�a�o mi na wyk�adach Deedee Osgood. S�ysza�e� o niej? - Tak, w college'u cieszy si� du�� popularno�ci�. - Zas�u�enie. Poza tym kiepsko sz�o mi w szkole. - Tobie? - zainteresowa� si� Riaz. - Dlaczego? - Mia�em akurat powa�niejsze sprawy na g�owie. Moja dziewczyna zasz�a w ci���. I musia�a... - Co? - Mia�a skrobank�. Bardzo p�no. To brudna sprawa. - Obawia� si�, �e po tym, co us�ysza�, Riaz odwr�ci si� od niego; prawdopodobnie dlatego, �e sam czu� si� podle, bo przecie� w ko�cu uciek�. Riaz rzeczywi�cie g��boko westchn��. Shahid ci�gn�� dalej: - Po tym wszystkim rodzice zmusili mnie, �ebym dla nich pracowa�. - I pracowa�e�? - Nie tak, jak powinienem. Zamiast wysy�a� ludzi na Ibiz�, siedzia�em i czytywa�em prace Malcolma X i Mayi Angelou, tak�e Souls of Black Folk Du Bois. Interesowa�em si� walk� o niepodleg�o��, podzia�em kraju i Mountbattenem. A pewnego ranka si�gn��em po Dzieci P�nocy. Czyta�e�? - Tak. Rzeczywi�cie, Bombaj opisa� wiernie. Ale tym razem posun�� si� za daleko. - Tak s�dzisz? Pierwsza ksi��ka pocz�tkowo wyda�a mi si� trudna. Jej rytm nie jest rytmem Zachodu. Galopuje, dotyka zbyt wielu rzeczy naraz. Po przeczytaniu widzia�em autora w telewizji, atakowa� rasizm i t�umaczy� ludziom, jak do niego dosz�o. I wiesz, mia�em ochot� klaska�. Ale potem poczu�em si� jeszcze gorzej, bo ostatecznie dowiedzia�em si� o sobie czego� nowego. Do g�owy zacz�y mi przychodzi� straszne my�li. Powiem ci prawd�, Riaz... - Wszystko inne jest nic niewarte. - Racja. - Poczu�, �e serce wali mu jak m�otem. - My�la�em, �e od tego zwariuj�. - Od czego? - Riaz, ja... W tym momencie do restauracji wpad� m�czyzna z takim impetem, �e Shahid zacz�� si� zastanawia�, czy zd��y uciec przed goni�c� go policj� tylnymi drzwiami. Jednak zdo�a� wyhamowa� tu� przy nich, ci�ko dysz�c. Zanim odzyska� g�os, Riaz uciszy� go, podnosz�c palec we w�adczym ge�cie. Us�ucha� natychmiast i usiad�, ci�gle dygocz�c. Riaz spojrza� na Shahida. - Kontynuuj. - Czu�em si� tak jako�... - Tak? - ...w tej cz�ci kraju wi�kszy dziwak ni� ja m�g�by �y� zupe�nie spokojnie. Ale akurat na mnie wszyscy ostrzyli sobie j�zyki, nie daj�c mi spokoju. Zrobi�em si� strasznie przewra�liwiony. I nie mog�em poskromi� my�li, �e czego� mi brakuje. Uwaga Shahida by�a teraz bardzo niezr�cznie podzielona pomi�dzy dw�ch m�czyzn: nieznajomego - kt�rego wtargni�cie niech�tnie musia� przyj�� do wiadomo�ci, a kt�ry teraz przys�uchiwa� si� jego najintymniejszym wynurzeniom - i Riaza, kt�ry czeka�, by pozna� ca�� prawd�. - Gdziekolwiek si� ruszy�em, zawsze by�em jedynym ciemnosk�rym intruzem. Jak inni ludzie mnie postrzegali? Zacz��em unika� chodzenia do pewnych miejsc. Nie wiedzia�em, co o mnie pomy�l�. By�em przekonany, �e oka�� mi jedynie drwin�, obrzydzenie i nienawi��. A je�li kto� by� mi�y, uwa�a�em go za hipokryt�. Popad�em w paranoj�. Przesta�em wychodzi� z domu. Wiedzia�em, �e si� myl�... i �e jestem kompletnie popieprzony. Ale nie potrafi�em nic na to poradzi�. Odwr�ci� si� do nowo przyby�ego, kt�ry s�ucha� w skupieniu, potakuj�c g�ow� jak do rytmu i nie mog�c opanowa� palc�w wystukuj�cych takt. - Wys�ucha�em ka�dego s�owa twoich �al�w - powiedzia� m�czyzna. - Jestem Chad. - Shahid. - To m�j s�siad - wyja�ni� Riaz Chadowi. Wymienili u�cisk d�oni. Chad nie wygl�da� na u�omka: pot�nie zbudowany, o du�ej puco�owatej twarzy, przypomina� nastolatka pr�buj�cego udawa� doros�o��. Jego apetyt z pewno�ci� nie mia� sobie r�wnych. - To jeszcze nie wszystko. - Shahidowi zasch�o w ustach, a jego r�ce zacz�y dr�e�. Pr�buj�c odstawi� szklank�, rozla� wod� na st�. - Nie wiem, czy przejdzie mi to przez gard�o, ale mo�e powinno. - Musi - rzek� Riaz. - Yhm - potwierdzi� Chad. Obaj pochylili si� w jego stron�, nie zwa�aj�c na wod�, kt�ra umoczy�a im r�kawy. - Chcia�em zosta� rasist� - wydusi� Shahid. Powa�ny wyraz twarzy Chada pog��bi� si�. Spojrzawszy porozumiewawczo na Riaza, wsta� i podszed� do lady po jedzenie. Shahid czeka�, a� si� z tym upora, a Riaz nuci� co� pod nosem. - Mia�em fantazje o zabijaniu czarnuch�w. - Shahid dr�a� na ca�ym ciele. - O czym my tu w og�le rozmawiamy? - nie zrozumia� Chad. - Jak to, o czym? O l�eniu Pakista�c�w, czarnuch�w, kitajc�w, Irlandczyk�w, ca�ej tej obcej ho�oty. W ich obecno�ci czu�em, �e oddycham ska�onym powietrzem. Dos�ownie pragn��em skopa� im ty�ki. Na sam� my�l, �e m�g�bym si� przespa� z pakista�sk� dziewczyn�, robi�o mi si� niedobrze. Jestem z wami bardzo szczery... - Powiedz wszystko, wyrzu� to z siebie - poradzi� Chad cicho. Nie tkn�� ani odrobiny jedzenia. - Nawet kiedy same do mnie przychodzi�y, nie mog�em ich znie��. Wiecie, my�la�em sobie: "Mrugnij tylko na tak� pann�, to zaraz zapragnie zosta� twoj� �on�". A br�zowej sk�ry bym nie tkn��, chyba rozpalonym �elazem. Nienawidzi�em wszystkich tych obcych sukinsyn�w. - Jak to mo�liwe? - st�umi� okrzyk Riaz. - D�ugo roztrz�sa�em kwesti�, dlaczego nie mog� by� rasist�, jak pierwszy z brzegu cz�owiek? Dlaczego nie mog� dost�pi� tego przywileju? Czemu to akurat ja mam by� szlachetny? Wyobra�a�em sobie, �e tych gorszych obsikam ciep�ym moczem. Zamierza�em sta� si� prawdziwym potworem. - Wcale nie chcia�e� zosta� rasist� - zawyrokowa� dobitnie Chad. - Musisz to zrozumie�. Teraz ju� wszystko b�dzie dobrze..- Chad spojrza� na Riaza, kt�ry wsp�czuj�co przytakn��, �e my�li podobnie. - Nie masz si� czym przejmowa� - ci�gn�� Chad, wskazuj�c na siebie i Riaza. - Wiemy o tym tylko my dwaj. I wcale nie uwa�amy, �e jeste� rasist�. - Ale ja jestem rasist�. Chad uderzy� w st�. - Przecie� powiedzia�em, �e nie masz racji. - Chcia�em nawet wst�pi� do Brytyjskiej Partii Narodowej. - Chcia�e�? - Wype�ni�bym podanie, gdyby jakie� mieli. Jak trzeba si� ubiega� o przyj�cie do takiej organizacji? - zapyta� Riaza. - A sk�d niby brat ma wiedzie�? - zirytowa� si� Chad. Riaz przerwa� przeszukiwanie akt�wki i zdecydowanie skin�� g�ow�. Zachowuj�c cierpliwo��, Chad m�wi� dalej: - S�uchaj. To by�o najd�u�sze, najci�sze sto lat rasizmu w historii ludzko�ci. Tak czy inaczej musia�o ci� to wypaczy�. W ka�dym bia�ym cz�owieku jest co� z Hitlera - od nich to przej��e�. Tylko tyle im zawdzi�czamy. - Jedynie ci, kt�rzy si� oczyszczaj�, mog� tego unikn�� - powiedzia� Riaz. Wsta� i skierowa� si� w stron� drzwi. - Brat potrzebuje �wie�ego powietrza - wyja�ni� Chad. - I my te�. Uff! Chad i Shahid ruszyli za Riazem w kierunku domu. Shahid by� wzburzony, martwi� si�, �e zszokowa� swoich nowych znajomych do tego stopnia, �e teraz odwr�c� si� od niego. Polubi� Chada. Potrafi� okazywa� rado�� ca�ym sob�; �mia�y si� jego ramiona, brzuch i klatka piersiowa, a r�ce podrygiwa�y niczym skrzyd�a wentylatora, zupe�nie jakby kto� uruchomi� ukryty w nim silnik. Shahid podj�� �mudny trud w��czenia si� w t� eksploduj�c� weso�o��, bo Chad by� troch� zawstydzony, �e nagle znalaz� w sobie a� tyle rado�ci. Stoj�c pod drzwiami Riaza, Shahid u�cisn�� jego d�o� z obaw�, ale i z milcz�cym szacunkiem. - By�o mi bardzo mi�o ciebie pozna�. - Dzi�kuj� - odpar� Riaz. - Ja tak�e wiele si� nauczy�em. - Do zobaczenia kiedy�. - �adnych po�egna�. - Prosz�? - Cieszymy si�, �e jeste� z nami. - Riaz u�miechn�� si� tak, jakby Shahid przeszed� pomy�lnie jaki� wst�pny test. II Chwil� p�niej, otwieraj�c drzwi swego pokoju, Shahid spostrzeg� za sob� Chada, kt�ry czeka�, �eby wej�� do �rodka. - Wejd� prosz� - zaproponowa� Shahid zupe�nie niepotrzebnie. Chad zamkn�� drzwi, przysun�� si� bli�ej i zapyta� szeptem: - Jak on si� czuje? - Chyba nie�le - odpowiedzia� Shahid, domy�laj�c si�, �e chodzi o Riaza, i pr�buj�c zgadn��, na co te� biedak mo�e cierpie�. Istotnie, nie wygl�da� na okaz zdrowia. - Napijesz si� czego�? - Wody, ale to p�niej. Masz to szcz�cie, �e mieszkasz tu� obok niego, i uwa�asz, �e wygl�da nie�le? - A nie wygl�da? Chad spojrza� mu w oczy tak, jakby s�dzi�, �e Shahid zosta� wtajemniczony w sekrety Riaza. - No dobrze - powiedzia� spokojnie. - Trzyma�em si� ostatnio troch� na uboczu, bo ten projekt jest szczeg�lnie drogi jego sercu i musi zosta� w spokoju sko�czony. Na pewno b�d� m�g� wkr�tce do tego zerkn�� - nied�ugo fina�. Ale czy on nie pracuje troch� za ci�ko? - �l�czy nad tym przez ca�y czas - potwierdzi� pewnie Shahid. - To rzeczywi�cie mn�stwo roboty. - Jasne. - Podbudowany Shahid uzna� za stosowne zada� pytanie. - Wiesz dok�adnie, czym si� teraz zajmuje? - S�ucham? - To znaczy... czym� wi�cej ni� zazwyczaj? - On nie chce o tym opowiada�. - Wiem, wiem. Ale... - No tak, to co� nadliczbowego. A poza tym normalnie - listy do parlamentarzyst�w, Ministerstwa Spraw Wewn�trznych, urz�d�w imigracyjnych. Artyku�y do prasy. Pr�buje tak�e zdoby� pieni�dze i wydawa� w�asn� gazet�. I wsp�pracuje z Ira�czykami. Nie lubi o tym m�wi�. My�la�em, �e wiesz. Tak czy inaczej... - Shahid zauwa�y� w oczach Chada przygn�bienie, jakby skrywa�y jak�� wielk� trosk�. - To, co powiedzia�e� w tej knajpie... to zabola�o, trafi�o w samo serce. Dobrze, �e to z siebie wyrzuci�e�. M�czyzna, kt�ry m�wi otwarcie, jest jak lew. Jeste� lwem. - Chad przybi� mu pi�tk� i sta� ju� w otwartych drzwiach. - Idziemy. - Dok�d? - Chod�. Shahid ruszy� za nim, tak jak poprzednio za Riazem. Chad zapuka� w um�wiony spos�b do drzwi, kt�re Shahid uznawa� wcze�niej za bezpa�skie. Us�yszawszy zaproszenie, weszli. Riaz siedzia� plecami do drzwi przy biurku uginaj�cym si� pod stosem papier�w i pracowa� przy �wietle lampy. Okna wychodzi�y na sal� do gry w bingo. Chad po�o�y� palec na ustach. - Ciii... Shahid ucieszy� si�, widz�c Riaza przy pracy - erudycja, studiowanie i g��d wiedzy kojarzy�y mu si� z dobroci�. Pok�j Riaza by� wi�kszy, chocia� tapeta ob�azi�a identycznie. Jednak niepor�wnywalnie bardziej zagracono go ksi��kami, segregatorami, listami i skryptami. Papierzyska le�a�y stosami na pod�odze, kipia�y z szafek na akta, zalega�y na parapecie posklejane czym� dziwnym, by� mo�e sosem �atni z owoc�w mango albo piklami Lucknowa. Shahid by� przekonany, �e rozsypuj�ce si� niemal w oczach skoroszyty sk�ada�y si� z prza�nego nan, starych podp�omyk�w poppadom i suszonych �apati, trzymaj�cych si� na paj�czynach. Na g�rze kto� s�ucha� nagra� Donny Summer; dobiega�y te� przeci�g�e m�skie piski. Shahid u�miechn�� si� pod nosem, ale szybko spowa�nia�, intuicyjnie wyczuwaj�c, �e �aden z jego nowych znajomych nie podzieli�by tego rozbawienia. Zastanawia� si�, czy Riaz jest �wiadomy, �e mieszka pod jednym dachem z ca�� grup� gej�w. Nad Shahidem mieszka� na przyk�ad pederasta ze s�abo�ci� do metamfetaminy, kt�ry nieprzerwanie zamiata� korytarze. "Z tej pod�ogi mo�na by jada�" - komunikowa� ka�demu przechodz�cemu. Za plecami Riaza Chad zacz�� taszczy� papiery z jednego chwiejnego stosu na inny. Pewny siebie zerkn�� na grzbiety walaj�cych si� w nie�adzie tom�w, po czym przeni�s� je z krzes�a na najbardziej niedogodne miejsce na pod�odze i, cofaj�c si� na palcach, sam si� o nie potkn��. Kiedy umie�ci� cz�� papierzysk w ramionach Shahida, ten, wczuwaj�c si� w atmosfer� chwili, stara� si� przenie�� je na parapet, usi�uj�c jednocze�nie nie oddycha�. P�ka zawali�a si� z hukiem, a dwadzie�cia tom�w dzie� arabskich rozsypa�o si� po pod�odze; Chad wydoby� spod nich g�bk� z luffy, kilka koszul, par� slip�w i okaza�y zbi�r br�zowych skarpet. Przez moment chyba uwa�a�, �e najlepszym miejscem na brudn� bielizn� musi by� fotokopiarka. Rozmy�li� si� i poda� j� Shahidowi, a sam otworzy� plastikow� torb�, do kt�rej Shahid wrzuci� ubrania. - Dobrze by by�o zanie�� to do pralni. - Czas najwy�szy. - Poci�gn�� nosem Shahid. - Tu pralnie s� otwarte przez ca�� noc. - C� za wspania�e miasto. - Pe�ne pokus czyhaj�cych na m�odych m�czyzn. - O tak - przyzna� Shahid. - Dzi�ki Bogu. - Ale pralnie s� udogodnieniem. - Du�ym. Ze spojrzenia Chada wyczyta�, �e ten chce go nak�oni� do zabrania rzeczy Riaza do pralni! To by�o nie do pomy�lenia. Ju� mia� odm�wi�, ale si� zawaha�. Czy nie zachowa�by si� grubia�sko? Przecie� szuka� przyjaci�. Dlaczego mia�by si� unie�� dum� akurat wtedy, kiedy wszystko uk�ada�o si� tak dobrze? Czy znowu chce sp�dza� wszystkie wieczory sam? Wychodz�c, zauwa�y�, jak Chad nieznacznie u�miecha si� do siebie. Zreszt� sam zachichota�, id�c w d� ulic� z wielk� torb� na ramieniu. By�o ju� p�no i w pralni nie zasta� nikogo. Wepchn�� brudy do b�bna, wrzuci� monety, w��czy� pralk� i wyszed� na zewn�trz. Skr�ci� z g��wnej drogi i skierowa� si� w stron� rozleg�ego, pogr��onego w mroku osiedla. Z sercem lekkim po uczynionym w restauracji wyznaniu szed� szybko, nie zastanawiaj�c si� dok�d. Pokona� pi�tro schod�w i znalaz� si� na podziemnym parkingu, na kt�rym miejsce samochod�w zaj�y sterty na p� spalonych �mieci. Parking by� obrzydliwie brudny; w ka�dej chwili zza w�g�a m�g� wyskoczy� jaki� zbir z no�em. Shahid nie czu� strachu. Lepsze przera�aj�ce cienie miasta ni� md�e �wiat�o wsi. Zdj�� kurtk� i usiad� pod zab�ocon� latarni�. Mia� zwyczaj zapisywa� wszystko, co przyku�o jego uwag�, tak jakby utrwalanie wra�e� by�o talizmanem, dzi�ki kt�remu z dystansu analizowa� rzeczywisto��. Ojciec chorowa�. W ko�cu po dziewi�ciu miesi�cach umar� na atak serca. Wydawa�o si�, �e bez niego ca�a rodzina si� rozpadnie. Po karczemnej awanturze Shahid opu�ci� swoj� dziewczyn�. Zulma i Chili k��cili si� bez przerwy. Matka cierpia�a, pozbawiona celu i sensu. To by� paskudnie trudny okres. Shahid postanowi� zacz�� od pocz�tku, w innym miejscu, po�r�d nowych ludzi. Londyn wydawa� si� odpowiedni do tej roli; tu nie b�dzie czu� si� wykluczony i znajdzie swoj� drog�. Schowa� pi�ro i wr�ci� do pralni. Prania nie by�o, znikn�a nawet plastikowa torba. Rzuci� si� do innych pralek, ale w �adnej nie znalaz� sp�owia�ych ubra� Riaza. Wybieg� na ulic�; po winowajcy nie by�o �ladu. Zobaczy� tylko rozsypane na ulicy szk�o, czarnosk�rego ch�opca, kt�ry z ha�asem przejecha� chodnikiem, rzuci� sw�j rower i wbieg� do baru z hamburgerami; g�ow� m�czyzny pochylonego nad workiem ze �mieciami i wpychaj�cego sobie do ust p� zapiekanki; kobiet� wyj�c� z okna: "Spierdalaj, pizdo, bo jak nie, to si� z tob� policz�!" Dwoje ludzi le�a�o przykrytych stert� gazet i karton�w, zajmuj�c ca�� d�ugo�� rynienki �ciekowej; przy ich g�owach sta�y puste butelki po jab�eczniku niczym kr�gle. Ulice pustych bar�w z hamburgerami, knajp z kebabem i zas�oni�tych witryn sklepowych kpi�y z niego, tak jak z ka�dego, kto nie znajdowa� drogi ucieczki. Skopa� pralk� i wygrzmoci� j� pi�ciami, ale zdawa�a si� do tego stworzona. Wl�k� si� mimo dojmuj�cego zimna, obawiaj�c si� powrotu do pokoju Riaza. Zupe�nie nie mia� ochoty opisywa� tego siedliska z�odziei, z�otodajnych kurew i bezwzgl�dnego detrytusu. Riaz trwa� w tej samej pozycji, tak samo skupiony, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na Chada, kt�ry miote�k� z pi�r odkurza� jego ka�amarze. By� to obraz cichego wieczornego zadowolenia. Czy b�dzie m�g� go zn�w dost�pi�? Pragn�� jak najszybciej rozpocz�� wyja�nienia, ale musia� zaczeka�, a� Chad odsunie si� troch� od Riaza. - Chad, s�uchaj, to naprawd� straszne, ale to nie moja wina. Ja... ja... yyy... zgubi�em rzeczy. - Prosz�? - Pami�tasz te rzeczy, kt�re da�e� mi do wyprania? - Rzeczy Riaza? - Kto� je ukrad�. Chad zerkn�� na Riaza, ale ten pogr��y� si� w pisaniu. - Zgubi�e� ubranie brata? - zapyta�. - Niestety, tak. - Nie rozumiem, jak mog�e� to zrobi�. - S�uchaj, Chad, przecie� on nie przywi�zuje szczeg�lnej wagi do stroju, prawda? - Nie jest �adnym zadufkiem i kropka. - Nie, nie. Nie o to mi chodzi�o... - No to o co? Shahid zachwia� si� i st�umi� narastaj�cy szloch. - Tak strasznie mi przykro. - I co z tego za po�ytek? - Pope�ni�em b��d. Rozleg�o si� energiczne pukanie do drzwi. Chad skin�� g�ow� w stron� Riaza. - Nie przypilnowa�e� ubra� brata? - Nie przypuszcza�em, �e kto� m�g�by ukra�� takie... - Chad spiorunowa� go wzrokiem i podszed� do drzwi. Shahid ci�gn��: - Naprawd� nie wiedzia�em, Chad. Chc� si� jedynie uczy�, ale wrzucono mnie w sam �rodek Londynu i czuj� si� zagubiony w tym anonimowym gigancie! Spotykasz wariat�w na ka�dym kroku, ale wi�kszo�� z nich wygl�da zupe�nie normalnie! Chad, czy on mi wybaczy? - Pewno�ci nie mam. Chcesz, �ebym za�atwi� to za ciebie? - A m�g�by�? - Zobacz�, co si� da zrobi�. Ale sprawa wygl�da powa�nie. - Wiem, wiem. - Poczekaj chwil� - powiedzia� Chad. W progu sta� ostrzy�ony na je�a m�czyzna z bujn� czarn� brod�, trzymaj�c w r�ku zielon� torb� podr�n�. Riaz odwr�ci� si�, �eby go przywita�. M�czyzna pozdrowi� go z miejsca, w kt�rym sta�, rozpinaj�c d�ugi p�aszcz, pod kt�rym nosi� usmarowany krwi� rze�nicki kitel. - Prosi� pan o sprz�t - powiedzia�. - Tak. - M�czyzna poda� pobrz�kuj�c� torb� Chadowi, kt�ry do niej zajrza� i pogrzebawszy chwil�, wyci�gn�� wielki tasak. Dotkn�� ostrza. - Szkaradny. Wielkie dzi�ki, Zia. Zwr�cimy je, jak tylko za�atwimy spraw�. M�czyzna przytakn��, po czym uk�oni� si� Shahidowi i wyszed�. Chad upchn�� torb� pod krzes�o i podsumowa� ich wcze�niejsze interesy. - Wi�c po prostu wszystko wyrzuci�e�? - Zosta�em okradziony! Chad zamy�li� si� na moment. - Tak, amoralno�� kwitnie na ka�dym kroku. Rzecz w tym, �e musimy co� zrobi�, zanim brat b�dzie potrzebowa� czystego ubrania. - Jak d�ugo to potrwa? - Kto wie? Mo�e pi�� tygodni, mo�e pi�� minut. On mo�e po prostu zerwa� si� z miejsca i zapragn�� w�o�y� te ciuchy. - Shahid nie s�dzi�, �eby to trwa�o pi�� minut. - Co ciekawego masz u siebie? - ��ko, st�, par� p�yt Prince'a i ton� ksi��ek. - Powiedzia�e�: Prince'a? - zainteresowa� si� Chad. - Yhm. - Mog� do nich zerkn��? - A po co? - Lepiej je sprawdz�. - Dlaczego? - Po pierwsze, nie zadawaj tylu pyta�, je�li chcesz, �ebym ci� ocali�. A teraz zejd� mi z drogi. To absolutna, nie cierpi�ca zw�oki konieczno��! Chad wkroczy� do pokoju Shahida i zacz�� ry� w kartonowym pudle stoj�cym na pod�odze, kt�re zawiera�o nagrania Prince'a. By� zaabsorbowany bez reszty, ale czy w jakikolwiek spos�b wi�za�o si� to ze spraw� rzeczy Riaza? - Co jest, jeste� takim fanem Prince'a? - Ja? - Chad pokr�ci� stanowczo g�ow� i zamkn�� pud�o. - Muzyka pop mi nie s�u�y. Nie s�u�y nikomu. Dlaczego ka�esz mi si� nad tym teraz zastanawia�? - Ja ci ka��? - Rzecz wygl�da naprawd� fatalnie. No dobrze. Pozw�l, �e sprawdz�, czy masz Czarny album. - Jeszcze raz z zainteresowaniem przejrza� zawarto�� pud�a. - Niewielu ludzi go ma. Prosz�, prosz�, masz nawet piracki kompakt! - zauwa�y� z szyderczym u�mieszkiem. - Sk�d go wytrzasn��e�? - Kupi�em w Camden. - Racja. Dobre miejsce na szukanie pirackich p�yt. - Chcia�by� przes�ucha�? - Nigdy! Chad oderwa� si� od Prince'a, wsta� i rozejrza� si� po pokoju. W swojej domowej sypialni Shahid zazwyczaj rozk�ada� albumy z malarstwem, tak �e kiedy si� goli� albo tylko spacerowa� po pokoju, rozpami�tuj�c swoje �ycie, m�g� patrze� na Rembrandta, Picassa czy Vermeera i pr�bowa� ich zrozumie�. Tutaj spor� cz�� powierzchni br�zowo��tej tapety zaklei� ulubionymi poczt�wkami. Przewa�a� Matisse - Shahid z upodobaniem my�la�, �e Matisse to jedyny artysta, o kt�rym nie mo�na powiedzie� nic z�ego; powiesi� tak�e portret Mary Gunning p�dzla Liotarda, Pla�� weneck� Petera Blake'a, Hockneya i Howarda Hodgkina, kilka Picass�w, dziwn� Izabell� Millaisa, zdj�cia Allena Ginsberga, Williama Burroughsa i Jeana Geneta, Jane Birkin le��c� na ��ku i tuziny innych, kt�re zerwa� ze �ciany w sypialni i przywi�z� do Londynu. - Rzeczywi�cie masz tu ton� ksi��ek - potwierdzi� Chad. - I jeszcze wi�cej w domu. - Sk�d wzi��e� a� tyle? Shahid wyja�ni�, �e jego ironiczny wuj Asif powr�ci� do Pakistanu, pozostawiaj�c im sw�j ksi�gozbi�r. Tym sposobem pozyska� prace Joada, Laskiego i Poppera, studia Freuda, jak r�wnie� beletrystyk� Maupassanta, Henry' ego Millera i wielkich Rosjan. Poza tym niemal codziennie odwiedza� bibliotek�; najwi�ksz� przyjemno�� sprawia�o mu czytanie niesystematyczne, przerywane s�uchaniem muzyki pop. Porusza� si� od ksi��ki do ksi��ki tak, jakby ka�da stanowi�a swoist� ucieczk�; zar�wno dla zabawy, jak i ze strachu przed dyskutowaniem z lud�mi wielkiego formatu - ignorancja pozbawi�aby go ich towarzystwa. - Ostatnio preferuj� powie�ci i opowiadania - ci�gn�� Shahid. - Naraz czytam przynajmniej pi��. - Dlaczego to czytasz? - Dlaczego? - No. Po jakiego grzyba? Chad by� usposobiony wojowniczo. To nie by�o obiektywne zapytanie. Jego niech�� wyda�a si� Shahidowi tak niezrozumia�a, �e a� zapomnia� o ubraniu Riaza i poczu� si� zaintrygowany. Nie przypomina� sobie, �eby kto� zada� mu kiedykolwiek podobne pytanie. Od Chada z pewno�ci� nie spodziewa� si� go us�ysze�. A przecie� w�a�nie po to wybra� si� do college'u, �eby m�c rozwa�a� pewne kwestie - na przyk�ad znaczenie i cel powie�ci, jej miejsce we wsp�czesnym �wiecie. Z przej�ciem spojrza� na zgromadzone na biurku ksi��ki. Wystarczy je otworzy�, a ponad kartki papieru wzbij� si�, jakby uwi�zione w ich wn�trzu, opowie�ci z dawna - dawna - temu, sezamie-otw�rz-si�; o�yj� zwi�zki, jak te Swanna i Odety, Levina i Kitty, nawet Szeherezady i su�tana Shahriya. Najbardziej fantastyczne postaci: Raskolnikow, J�zef K., Boule De Suif, Ali Baba, stworzone w wyobra�ni, a jednak wiecznie �ywe, zosta�y osadzone w konkretnej rzeczywisto�ci i prze�ywaj� najg��bsze dylematy ludzkiego �ywota. Jak wyt�umaczy� to Chadowi? - Zawsze lubi�em historie mi�osne - rozpocz��. - Ile ty masz lat? Osiem? - przerwa� mu Chad. - Wok� s� miliony wa�nych rzeczy, kt�rymi trzeba si� zaj��. - Wskaza� za okno. - Tam... znajdziesz ludob�jstwo. Gwa�t. Ucisk. Zbrodni�. Historia �wiata sprowadza si� do jednej wielkiej jatki. A ty czytasz bajeczki, zupe�nie jak jaka� stara babcinka. - M�wisz to tak, jakbym wstrzykiwa� sobie heroin�. - Niez�e por�wnanie. Podoba mi si�. - Czy pisarze nie pr�buj� wyja�nia� przyczyn ludob�jstwa i ca�ej tej reszty? Powie�ci to obrazy z �ycia. W�a�nie czytam Wspomnienia z domu umar�ych Dostojewskiego... - Nie zaimponujesz mi. A co maj� zrobi� �ywi? No? Wyjd� na ulic� i zapytaj przechodni�w, co ostatnio przeczytali. Pewnie "Sun" albo "Daily Express". - To prawda. Czasem jak widz� niekt�rych ludzi, mam ochot� nimi potrz�sn�� i powiedzie�: "Przeczytaj to opowiadanie Maupassanta czy Faulknera, nie wolno go zignorowa�, napisa� je cz�owiek, telewizja nie mo�e si� z nim r�wna�!" - Biali z Zachodu uwa�aj�, �e s� w pe�ni ucywilizowani i doskonale wyedukowani, a dziewi��dziesi�t procent z nich czyta �mieci, kt�rymi ty nawet nie podtar�by� sobie ty�ka. Ale wiesz, jaki� czas temu co� sobie u�wiadomi�em. - Co? - �e w �yciu s� rzeczy wa�niejsze ni� w�asna rozrywka. - Literatura to co� wi�cej ni� tylko rozrywka. - �wiadomy swego �arliwego zaanga�owania, Shahid stara� si� zapanowa� nad emocjami. Wzi�� ksi��k�, przekartkowa� j� i nonszalancko o�wiadczy�: - Poza tym czytanie ksi��ek nie jest takie trudne, jak si� wydaje. Jego protekcjonalny ton wywo�a� wypieki na twarzy Chada. - O! Tak w�a�nie intelektuali�ci wynosz� si� ponad zwyk�ych ludzi! - Ale�, Chad, przecie� intelektuali�ci na og� my�l� wi�cej ni� zwykli ludzie. To chyba dobrze? Pozorne opanowanie Shahida tylko pogorszy�o sytuacj�. - Dobrze? A co intelektuali�ci mog� wiedzie� na temat dobra? - Chad stawa� si� coraz bardziej rozjuszony jego naiwno�ci�. Usi�owa� jednak zachowa� spok�j. - Bracie, musisz si� jeszcze wiele nauczy�. Ale nie tra�my czasu na rozmowy o bzdurach. Trzeba si� upora� z czym� wa�niejszym. Dzisiaj wieczorem naprawd� da�e� cia�a. - Bardzo mi przykro. - Przesta� przeprasza�, bo si� naprawd� wkurz�. - Chad potar� czo�o d�oni�. - Mo�e da si� to jako� za�atwi�. - Jak? Chad podszed� do komody, wyszarpn�� szuflad� i wyci�gn�� z niej slipy Shahida oraz d�insy Gap, jak gdyby pr�buj�c oszacowa� ich warto��. Potem po�o�y� je na ��ku i otworzy� szaf� z tak� si��, �e drzwi wypad�y z zawias�w. Odrzuci� je na bok, jakby mia� do czynienia z pude�kiem zapa�ek. Po kr�tkich, acz wnikliwych poszukiwaniach zacz�� upycha� ubrania Shahida do torby, kt�r� wydoby� z samego dna garderoby, nie zapominaj�c o rubinowych skarpetkach z czystej bawe�ny, zielonej koszuli od Freda Perry'ego i kilku bia�ych w�oskich podkoszulkach nale��cych do Chiliego. - Co ty wyprawiasz? - To wszystko dla brata. - Ale Chad... - No co? - Jeste� pewien, �e b�dzie mu w tym dobrze? - A ty my�lisz, �e nie? - Jako� nie widz� go w tym Fredzie Perrym. - Nie? - Pozw�l, �e j� od�o��. Ten purpurowy nadruk mo�e mu nada� nieco zniewie�cia�y wygl�d. - Co? - B�dzie wygl�da� jak ciota. Dawaj. - Co to, to nie. - Chad wyrwa� mu koszul�. - Nie mamy wyboru. Chcesz, �eby brat chodzi� go�y po ulicach i dosta� zapalenia p�uc przez twoj� durnowat� g�upot�? - Nie - zaj�cza� Shahid, pr�buj�c ukradkiem ocali� cho� jeden podkoszulek Chiliego, podczas gdy Chad ograbia� pozosta�e szafki. - Tego bym nie chcia�. - Hej, gdzie dosta�e� t� czerwon� koszul� Paula Smitha? - Paul Smith. Ma sklep w Brighton. - Riaz b�dzie zachwycony. - Chad przytuli� koszul� do piersi. - W czystych barwach najbardziej mu do twarzy. - Och. No dobrze. - W takim razie mo�esz nam pom�c. Jeste� z nami, prawda? - Tak - odpowiedzia� Shahid. - Jestem. III Nast�pnego ranka, wybieraj�c si� na wyk�ad Deedee Osgood - a na jej wyk�adach zale�a�o mu najbardziej - Shahid przy�o�y� ucho do drzwi Riaza. Jak zwykle nic nie us�ysza�. By� mo�e wydarzenia poprzedniego wieczoru - nieznajomi, przed kt�rymi si� otworzy�, skradzione rzeczy i niebezpiecze�stwo zapalenia p�uc p�yn�ce z nago�ci, wizyta rze�nika z maczet�, dyskusja o literaturze i rubinowe skarpetki - by�y tylko halucynacj�. Chyba �e Riaz wyszed� do meczetu. College mie�ci� si� w ciasnym budynku z czas�w wiktoria�skich; by�a to stara szko�a �rednia, dwadzie�cia minut drogi st�d. Mia�a �le zorganizowan� bibliotek�, ani jednej sali gimnastycznej czy si�owni oraz odsetek czarnosk�rych i azjatyckich uczni�w si�gaj�cy sze��dziesi�ciu procent. W �rodowisku akademickim by�a popularna nie ze wzgl�du na osi�gni�cia dydaktyczne, lecz raczej na walki gang�w, narkotyki, kradzie�e, przemoc o pod�o�u politycznym. M�wiono, �e zjazdy absolwent�w organizuje si� tu w wi�zieniu w Wandsworth. Kiedy ju� w codziennym porannym p�dzie przebi� si� przez drzwi obrotowe, min�� dw�ch ochroniarzy przeszukuj�cych przypadkowych student�w pod k�tem posiadania broni i usiad� przy kawie w ciemnej, bo urz�dzonej w suterenie sto��wce, Shahid poczu� zadowolenie, pierwszy raz od rozpocz�cia semestru. Zjad� �niadanie w towarzystwie dw�ch kole�anek: ubranej w salwar kamiz i d�insow� kurtk� Azjatki oraz jej przyjaci�ki, m�odej Murzynki w bia�ych workowatych ogrodniczkach i adidasach, ze z�otymi lennonkami na nosie. Nie m�g� si� doczeka� wyk�adu Deedee Osgood. Po raz pierwszy us�ysza� o niej w klubie "Zap", mieszcz�cym si� tu� przy pla�y w Brighton. Knajpa by�a tak rewelacyjna, �e dzieciaki z Londynu co sobot� zje�d�a�y si� do niej ostatnim poci�giem. Ca�� noc sp�dza�y, ta�cz�c i szalej�c, kocha�y si� na pla�y o wschodzie s�o�ca i z trudem l�dowa�y z powrotem w domu w porze lunchu. Pierwszy raz trafi� do klubu, gdy chcia� si� nareszcie pozbiera� po zerwaniu z dziewczyn�, a kumpel zaproponowa� mu, �e zabierze go do najbardziej odlotowego miejsca, jakie zna. Shahid nigdy nie s�ysza� tak ostrej muzyki; elektroniczne brzmienie przypomina�o melodi� wygrywan� przez m�oty pneumatyczne. Wszyscy nosili kolarki z lycry i bia�e t-shirty z nadrukiem ��tych u�miechni�tych twarzy; obejmowali si�, ca�owali i pie�cili z niemal arkadyjsk� niewinno�ci�. Nad ranem wda� si� w rozmow� z czarnym ch�opakiem z Londynu, kt�ry opowiedzia� mu o swojej wspania�ej nauczycielce. Czuj�c, �e nadszed� ju� najwy�szy czas, aby pomy�le� o w�asnej przysz�o�ci, pojecha� do Londynu, �eby j� odnale��. Kiedy otworzy�a drzwi, przez moment, nie zd��ywszy si� jeszcze przedstawi�, s�dzi�, �e jest studentk�. Jej gabinet by� ledwie trzy razy wi�kszy od budki telefonicznej. Nad biurkiem przypi�te pinezkami wisia�y zdj�cia Prince'a, Madonny i Oscara Wilde'a, opatrzone cytatem: "Ka�da imitacja jest wi�zieniem". Deedee pyta�a o jego �ycie w Sevenoaks, o lektury. Pomimo �e bezwzgl�dnie sondowa�a jego wiedz� na temat Wrighta i Ellisona, Alice Walker i Toni Morrison, czu�, �e patrzy na niego przychylnie. Zauwa�y�a, �e przygl�da si� zdj�ciu Prince'a, i zapyta�a, czy go lubi. Potwierdzi�. - Dlaczego? - �wietnie brzmi - odpar� bez zastanowienia. - Tylko tyle? Pojmuj�c, �e to nie towarzyska wymiana zda�, ale cz�� rozmowy wst�pnej, wyt�y� umys�, �eby znale�� odpowiednie s�owa i z�o�y� je w sensown� ca�o��, jednak od miesi�cy bardzo rzadko zdarza�o mu si� rozmawia� z kim� aktywnie u�ywaj�cym chocia� po�owy swego m�zgu. - Jest w po�owie bia�y, w po�owie czarny; to p� m�czyzna, p� kobieta, filigranowy p�rozmiarowiec; ��czy w sobie kobiec� �agodno�� i cechy rasowego macho jednocze�nie. Jego styl kontynuuje tradycje ameryka�skiej czarnej muzyki; to Little Richard, James Brown, Sly Stone, Hendrix... - u�wiadomi�a mu. - Ma nies�ychany talent. Potrafi gra� i soul, i funk, i rock, i rap... przyk�adnie kontynuowa� a� do momentu, w kt�rym si� poruszy�a, zak�adaj�c nog� na nog� i poprawiaj�c bluzk�. Jak dot�d szcz�liwie udawa�o mu si� odwraca� oczy od jej piersi i n�g. Lecz ten tak sugestywny ruch w niewielkim pokoju by� jak erotyczne t�pni�cie, lawina zmys�owych szelest�w; brzmia� r�wnie wspaniale jak koncert Prince'a, tak �e Shahid zacz�� si� zastanawia�, w jaki spos�b m�g�by nagra� ten szept jej ud, wzbogaci� odpowiednio zaaran�owanym t�em i ods�uchiwa� na s�uchawkach. - Mo�e napisa�by� o nim jaki� esej? - Ju� w ramach kursu? Niczego nie pragn�� bardziej. Po�egna� si� z wielkim �alem. Pojecha� metrem do Victoria Station; miasto zmieni�o si� w przedmie�cia, przedmie�cia w angielski krajobraz. Poci�g odwi�z� go do domu, w kt�rym zabrak�o ojca. Jego �mier� nie tylko zmniejszy�a liczb� domownik�w. Ta nieobecno�� w samym centrum rodzinnego �ycia by�a g��wn� przyczyn� okrutnej anarchii, nasilaj�cej si� zw�aszcza po powrocie Zulmy, �ony Chiliego, kt�ra obra�a sobie Shahida za cel z�o�liwych przytyk�w. Ale w�a�nie dlatego Shahid znalaz� sobie inne zaj�cie; przez lata wy��cznie s�ucha� Prince'a. Wolno�� wyboru postulowana przez kurs Deedee pocz�tkowo go zaskoczy�a. Tak jak inni postmoderni�ci zach�ca�a swoich student�w, by zajmowali si� wszystkim, co przykuwa ich uwag�, od uczesania Madonny po histori� sk�rzanej kurtki. Czy by�y to prawdziwe studia, czy tylko rodzaj rozrywki w przebraniu najmodniejszej terminologii? Czy s�uchacze lepszych college'�w rzeczywi�cie studiowali przedmioty bardziej przydatne w �yciu? A mo�e ta szko�a by�a jak wi�kszo�� organizacji m�odzie�owych - mia�a tylko trzyma� niegrzeczne dzieci mo�liwie najdalej od k�opot�w? Nie by� pewien. Ale przynajmniej wyrwie si� z domu; b�dzie m�g� czyta�, zajmowa� si� pisaniem i prowadzi� dyskusje z inteligentnymi lud�mi. Mo�e nawet sama Deedee Osgood znalaz�aby dla niego troch� czasu. Zaimponowa� jej znajomo�ci� tak wielu ksi��ek. Co prawda w domu utrzymywa� jeszcze kontakty z kilkoma szkolnymi kolegami, ale w ci�gu ostatnich trzech lat wi�kszo�� zaczyna�a go ju� nudzi�; niekt�rymi wr�cz gardzi� za brak inicjatywy. Prawie wszyscy byli bezrobotni. A ich rodzice, zwykle nastawieni patriotycznie i �lepo zapatrzeni w brytyjsk� flag�, nie mieli bladego poj�cia o swojej w�asnej kulturze. Niewielu z nich posiada�o w domu ksi��ki czy chocia�by nawet poradniki ogrodnicze, atlasy albo zeszyty "Reader's Digest". Powoli przemija�o lato. W sierpniu zacz�� si� pakowa� do college'u i z ut�sknieniem wygl�da� dnia wyjazdu. - Pos�uchajcie tego. Dzisiejszego ranka by�a szczeg�lnie energiczna i prowokuj�ca. Shahid po�piesznie usiad� na swoim miejscu, kt�re nazwa� "parterem", na �rodku pierwszego rz�du. St�d �aden jej gest nie m�g� mu umkn��. Kiedy pozostali studenci zaj�li miejsca na "balkonie" i "galerii", w��czy�a ta�m�, kt�r� natychmiast rozpozna�. Dawno temu Chili podarowa� mu Star Spangled Banner Hendrixa, chocia� on wola� wtedy George'a Clintona. Dwoje student�w zatka�o uszy, a Sadiq, pe�en rezerwy Azjata, z kt�rym S