13155

Szczegóły
Tytuł 13155
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13155 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13155 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13155 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ze zbioru : DWADZIEŚCIA WIERSZY O MIŁOŚCI I JEDNA PIEŚŃ ROZPACZY (VEINTE POEMAT DE AMOR Y UNA CANCION DESESPERADA, 1924) 1 Ciało kobiece, o białe wzgórza, uda białe, podobne jesteś do świata w swej postawie oddania. Moje ciało dzikiego oracza cię drąży i sprawia, że z głębi ziemi dziecko się wyłania. Byłem samotny jak tunel. Uciekały ode mnie ptaki, swoim najazdem potężnym noc we mnie wkraczała. Ażeby przeżyć siebie, ciebie jak broń ukułem, jesteś jak kamień w mej procy, jak w moim łuku strzała. Ale wybija godzina odwetu, i oto cię kocham. Ciało ze skórą, z mchem, z mlekiem mocnym i chciwym. Ach, kielichy piersi! Ach, oczy nieobecne! Ach, róże łona! Ach, głosie twój smutny i leniwy! Ciało kobiece, mnie oddane, wciąż będę pod twym urokiem. Pragnienie moje, moja drogo niepewna, bezmierne pożądanie! Mroczne łożyska, którymi płynie wieczne pragnienie i zmęczenie płynie, i smutek bez granic. [Jan Zych] 2 Swoim płomieniem śmiertelnym światło cię odziewa. Zachwyconą, bladą, chorą, a tak ustawioną wobec starych śmigieł świtu, że wokół ciebie się obraca. Milcząca przyjaciółko moja, samotna samotnością tej godziny śmierci i pełna żywotów ognia, prawdziwa spadkobierczyni zburzonego dnia. Ze słońca spada grono na twoją ciemną suknię. A w nocy ogromne korzenie wyrastają nagle z twojego serca i na zewnątrz wracają rzeczy ukryte w tobie, tak że wieś blada i błękitna tobą nowo narodzona się karmi. O, wspaniała i urodzajna, i magnetyczna niewolnica tego koła, które w czerni i złocie się dzieje: dumna, zamierza i osiąga tak żywe tworzenie, że jej kwiaty ulegają, i pełna jest smutku. [Jan Zych] 3 Ach, rozległości sosen, szumie łamiących się fal, powolna gro świateł, samotny dzwonie z daleka, mroku zapadający w twoich oczach, kochana, o ziemska muszlo, w tobie cała ziemia śpiewa! W tobie rzekł śpiewają i moja dusza w nich płynie, tak jak zapragniesz tego i dokąd będziesz chciała. Pokaż mi moją drogę na twoim łuku nadziei, a całym stadem w gorączce wypuszczę moje strzały. Wokoło siebie widzę twoją talię mglistą i twoje milczenie godziny moje szczute tropi, to w twoich ramionach z przezroczystego kamienia jest port moich pocałunków i gniazdo mojej troski. Ach, głosie twój tajemny, który miłość zabarwia i pochyla o zmierzchu dźwięcznym i umierającym! Tak w głębokie godziny na polach widziałem pod ustami wiatru chylące się kłosy. [Jan Zych] 5 Abyś mnie słyszała, moje słowa smukleją czasami, tak jak smukleją ślady mew na plażach. Bransoleta, grzechotka pijana dla twoich rąk łagodnych jak winne grona. I patrzę na moje odległe słowa. Bardziej są już twoje niż moje. Pną się jak bluszcz po moim starym smutku. One pną się tak samo po wilgotnych ścianach. To ty jesteś winna tej krwawej zabawy. Uciekają z mojej jaskini mrocznej. To ty sobą wszystko wypełniasz, wszystko wypełniasz. Wcześniej niż ty zamieszkały samotność, którą zajmujesz, i przyzwyczajone są bardziej niż ty do mojego smutku. Teraz chcę, by powiedziały to, co ci chcę powiedzieć, abyś słyszała tak, jak ja chcę, abyś mnie słyszała. Wiatr niepokoju jeszcze je często porywa. Huragany snów jeszcze je czasem obalają. Inne słyszysz głosy w moim głosie pełnym smutku. Płacz dawnych ust, krew dawnych błagań. Kochaj mnie, towarzyszko. Nie opuszczaj mnie. Chodź za mną. Chodź za mną, towarzyszko, przez tę falę niepokoju. Ale zabarwiają się twoją miłością moje słowa. To ty sobą wszystko zajmujesz, wszystko zajmujesz. Ze wszystkich zrobię bezkresną bransoletę dla twoich białych rąk, łagodnych jak winne grona. [Jan Zych] 10 Myśmy nawet ten zmierzch stracili. Nikt nas nie widział rękami złączonymi tego wieczora, kiedy noc błękitna zapadała nad światem. Widziałem z mojego okna uroczystość zachodu na dalekich wzgórzach. Jak moneta czasem w moich rękach zapalał się kawałeczek słońca. Ze ściśniętym sercem cię wspominałem od tego smutku, z którego mnie znasz. Gdzie byłaś w tej chwili? Wśród jakich ludzi? Jakie mówiłaś słowa? Czemu cała miłość przychodzi nagle wtedy, kiedy czuję się smutny i czuję, że daleko jesteś? Upadła książka, którą zawsze się bierze o zmierzchu, i jak raniony pies u moich stóp wlókł się mój płaszcz. Zawsze, zawsze się oddalasz, kiedy zapada wieczór, w tę stronę, gdzie biegnie mrok zacierając pomniki. [Jan Zych] 12 Mojemu sercu twoja pierś wystarczy, twojej wolności wystarczą skrzydła moje. Przez moje usta dojdzie aż do nieba to, co na twoim sercu leżało uśpione. W tobie się kryje dni codziennych złuda. Przychodzisz jak rosa, gdy na kwiaty spada. Podważasz horyzont swoją nieobecnością. Uciekająca nieustannie jak fala. Powiedziałem kiedyś, że śpiewasz na wietrze jak sosny i jak maszty w cieniu portów. Jesteś jak one wyniosła i milcząca. I zasmucasz niespodzianie, jak podróż. Przyjazna niczym droga od dawna znajoma. Są w tobie echa i głosy pełne melancholii. Zbudziłem je i czasem odlatują, uciekają ptaki, które dotąd drzemały w sercu twoim. [Jan Zych] 13 Znaczyłem krzyżami ognia biały atlas twojego ciała. Moje usta były pająkiem, który skrycie przebiegał. Po tobie, poza tobą, lękliwy, spragniony. Opowiadać by ci historie na skraju zmierzchu, kochanie smutne i słodkie, abyś nie była smutna. O łabędziu, o drzewie, o czymś dalekim i wesołym. O czasie winogron, o czasie dojrzałym i pełnym owoców. O sobie, który mieszkałem w porcie i stamtąd cię kochałem. Samotności splecionej z marzenia i ciszy. O osaczonym pomiędzy morzem a smutkiem. Milczącym, majaczącym, pośród dwóch gondolierów nieruchomych. Pomiędzy wargami a głosem coś umiera. Coś o ptasich skrzydłach, coś ze smutku i zapomnienia. Tak samo jak sieci nie zatrzymują wody. Kochanie moje, zostają ledwie krople drżące. A jednak coś śpiewa wśród tych słów ulotnych. Coś śpiewa, coś dźwiga się do moich chciwych ust. O, gdyby można cię było sławić wszystkimi słowami radości. Śpiewać, płonąć, umykać, jak dzwonnica w rękach szaleńca. Smutna czułości moja, czym ty nagle się stajesz? Kiedy doszedłem do najbardziej zuchwałego i zimnego szczytu, moje serce jak nocny kwiat się zamyka. [Jan Zych] 14 Bawisz się dzień za dniem światłem wszechświata. Przychodząc w odwiedziny, delikatna, zjawiasz się w kwiecie i wodzie. Jesteś czymś więcej niż tą białą główką, którą jak winne grono biorę codziennie w dłonie. Nie jesteś do nikogo podobna, od kiedy cię kocham. Pozwól, bym cię położył między wieńcami z żółtych kwiatów. Kto pisze twoje imię literami z dymu wśród gwiazd Południa? Ach, pozwól, bym cię wspominał, jaką byłaś wtedy, kiedy nie istniałaś jeszcze. Nagle wiatr wyje i tłucze w moje okno zamknięte. Niebo jest siecią wypełnioną mrocznymi rybami. Tu idzie uderzenie wszystkich, wszystkich wiatrów. Rozbiera się deszcz. Lecą uciekając ptaki. Wiatr. Wiatr. Mogę walczyć tylko przeciw ludzkim siłom. Burza zgarnia ciemne liście i zrywa wszystkie łodzie, które wieczorem przycumowano do nieba. Ty jesteś tu. O, ty nie uciekasz. Będziesz mi odpowiadać aż po ostatnie wołanie. Zwiń się w kłębek przy mnie, jakbyś się lękała. Kiedyś jednak przebiegł tajemniczy cień przez twoje oczy. Teraz także teraz, moja mała, niesiesz mi wiciokrzewy i nawet piersi masz pachnące. Podczas kiedy wiatr smutny galopuje zabijając motyle, kocham cię, a moja miłość gryzie twoje śliwkowe usta. Jakże cię musiało boleć twoje przyzwyczajenie się do mnie, do mojej duszy samotnej i dzikiej, do mojego imienia, które wszyscy odpędzają. Widzieliśmy tyle razy płonącą jutrzenkę całującą nasze oczy i nad naszymi głowami zmierzchy rozwijające się w ruchome wachlarze. Moje słowa spływały na ciebie pieszczotą jak deszcz. Kochałem od dawna twoje ciało ze słonecznej masy perłowej. Myślę nawet, że jesteś władczynią wszechświata. Przyniosę ci z gór radosne kwiaty, copihues, ciemne orzechy laskowe i dzikie kosze pocałunków. Chcę zrobić z tobą to, co wiosna robi z czereśniami. [Jan Zych] 15 Lubię cię, kiedy milczysz, bo jesteś jak nieobecna i słyszysz mnie z daleka, a mój głos cię nie dotyka. Zdaje się, jakby twoje oczy odfrunęły od ciebie, i zdaje się, jakby pocałunek usta ci zamykał. Ponieważ wszystkie rzeczy pełne są mojej duszy, ty wyłaniasz się z rzeczy, w których jest dusza moja. Motylu ze snów, podobna jesteś do mojej duszy i jesteś podobna do słowa melancholia. Lubię cię, kiedy milczysz i jesteś jakby odległa. I jesteś, jakby motyl na wpół senny się żalił. I słyszysz mnie z daleka, a mój głos cię nie dosięga : pozwól mi, ażebym twoim milczeniem zamilkł. Pozwól, bym także mówił do ciebie twoim milczeniem jasnym jak lampa, a zwyczajnym jak pierścień. Ty jesteś jak noc, milcząca i gwiaździsta. Milczeniem gwiazdy milczysz, tak proste jest i dalekie. Lubię cię, kiedy milczysz, bo jesteś jak nieobecna. A tak daleka i smutna, jak gdybyś umarła. I wtedy jedno słowo, jeden uśmiech wystarczy. I cieszę się, cieszę się wtedy, że to nieprawda. [Jan Zych] 18 Tu cię kocham. Z ciemnych sosen wyplątuje się wiatr. Fosforyzuje księżyc na zabłąkanych wodach. Dni idą jednakowe ścigając się nawzajem. Mgła się rozwija w tańczące figury. Srebrna rybitwa spada z zachodu. Czasami żagiel. Wysokie, wysokie gwiazdy. Albo czarny krzyż łodzi. Samotny. Czasami budzę się o świcie i nawet moja dusza jest wilgotna. Huczy, ciągle huczy dalekie morze. To właśnie jest port. Tu cię kocham. Tu cię kocham i nadaremnie cię zasłania horyzont. Kocham cię nawet pośród tych rzeczy pełnych zimna. Czasami idą moje pocałunki na tych ciężkich okrętach, które płyną po morzu, tam, dokąd nie dochodzą. Widzę już, że jestem zapomniany jak te stare kotwice. Smutniejsze stają się mola, kiedy wieczór przybija. Trudzi się moje życie głodne niepotrzebnie. Kocham to, czego nie mam. Ty tak daleko jesteś. Moje znużenie zmaga się z powolnymi zmierzchami. Ale przychodzi noc i zaczyna mi śpiewać. Księżyc nakręca swój senny mechanizm. Twoimi oczami na mnie patrzą największe gwiazdy. A że cię kocham, próbują sosny na wietrze wyśpiewywać twoje imię swoimi jak z drutu listkami. [Jan Zych] 20 Mogę pisać wiersze najsmutniejsze tej nocy. Pisać na przykład : „Noc jest gwiazd pełna, I drgają błękitne gwiazdy w oddali.” Nocny wiatr krąży w niebiosach i śpiewa. Mogę pisać wiersze najsmutniejsze tej nocy. Kochałem ją i czasami ona też mnie kochała. W takie noce jak ta miałem ją w ramionach. Całowałem ją tyle razy pod niebem nieskończonym. Kochała mnie, czasami ja też ją kochałem. Jakże nie kochać było jej wielkich oczu zapatrzonych? Mogę pisać wiersze najsmutniejsze tej nocy. Myśleć, że jej nie mam. Żałować, że ją straciłem. Słuchać nocy ogromnej, bez niej jeszcze ogromniejszej. I wiersz na serce spada jak na łąki rosa. Cóż, kiedy miłość moja nie mogła jej zatrzymać. Noc jest gwiazd pełna, a jej nie ma przy mnie. To wszystko. Gdzieś w dali ktoś śpiewa. Gdzieś w dali. Moja dusza nie chce się pogodzić z tym, że ją straciłem. Jakby przybliżyć ją chciały, szukają jej moje oczy. Moje serce jej szuka, a jej nie ma przy mnie. Ta sama noc jak dawniej bieli te same drzewa. My, tamci z dawna, już nie jesteśmy ci sami. Już jej nie kocham, na pewno, lecz jakże ją kochałem. Mój głos szukał wiatru, aby jej słuchu dotknąć. Z innym. Będzie z innym. Jak przed moimi pocałunkami. Jej głos, jej ciało pełne światła. Jej oczy bezgraniczne. Już jej nie kocham, na pewno, ale chyba ją kocham. Tak krótka miłość, a tak długie zapominanie. Że w takie noce jak ta miałem ją w ramionach, moja dusza nie chce się pogodzić z tym, że ją straciłem. Chociaż to byłby ostatni ból, jaki mi sprawia, i ostatnie wiersze, jakie piszę dla niej. [Jan Zych]