5534
Szczegóły |
Tytuł |
5534 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5534 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5534 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5534 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Silverberg
Tancerze w strumieniu czasu
W powiewach ciep�ego, z�ocistego, wiej�cego z zachodu
wiatru Bhengarn W�drowiec pod��a wytrwale ku odleg�emu
Kryszta�owemu Stawowi, gdzie ma si� dokona� jego metamorfoza.
Jest p�na pora roku. Nabrzmia�e szkar�atne s�o�ce trzyma si�
blisko kraw�dzi wzg�rz tworz�cej po�udniowy horyzont. Cia�o
Bhengarna - kr�py srebrzysty walec na ponad dwudziestu
krzepkich tr�jstawowych odn�ach - a� dr�y z ch�ci dokonania
transformacji, lecz mimo to W�drowiec porusza si� bez
po�piechu. Jego podr� trwa ju� wiele stuleci. Pozostawi� za
sob� na powierzchni planety l�ni�cy �lad, kt�ry biegnie
zygzakiem od strefy do strefy, z kontynentu na kontynent i
nawet teraz jarzy si� jeszcze lodowatym blaskiem, jakby sk�ada�
si� z metalowych klamer spinaj�cych brzegi rany zadanej
planecie jakim� niewyobra�alnie wielkim narz�dziem. Ju� od
dziesi�ciu lat okr��a Kryszta�owy Staw w odleg�o�ci r�wnej
jednej dziesi�tej promienia Ziemi; teraz, za spraw�
wewn�trznego impulsu, zacz�� si� ku niemu zbli�a�.
Droga wiedzie przez niego�cinn� okolic�. Po lewej stronie
teren pokrywa futrzasta zielona mg�a, po prawej ro�nie
jasnoszkar�atna trawa o �d�b�ach ostrych niczym no�e, �ami�cych
si� z g�o�nym, suchym trzaskiem, z przodu natomiast w�ski trakt
o nawierzchni z czarnego �u�la i popio�u prowadzi w d� po
�agodnym zboczu a� na R�wnin� Z�b�w, gdzie na nieostro�nego
podr�nika czyhaj� wielkie porcelanowe twory o przera�liwie
ostrych kraw�dziach. Bhengarn jednak niewiele sobie robi z tych
przeszk�d, bo przecie� jest W�drowcem. Jego cia�o zosta�o
zaprojektowane w taki spos�b, by poradzi� sobie ze wszelkimi
niebezpiecze�stwami, a poza tym bywa� ju� w miejscach znacznie
gro�niejszych od tego.
Z wdzi�kiem kroczy �u�low� �cie�k�. Jego stopy maj�
twardo�� wy�arzonego metalu, wra�liwo�ci� natomiast dor�wnuj�
najczulszym antenom. Bada ka�dy fragment drogi, oceniaj�c jej
wytrzyma�o��, i prze�wietla grube warstwy popio�u w
poszukiwaniu ukrytych nieprzyjaci�. Szybko i bez wysi�ku
pod��a ku r�wninie, trzymaj�c podbrzusze wysoko nad ostrymi
kraw�dziami twor�w z zastyg�ej materii wulkanicznej, kt�re
wielekro� musi przekracza�.
U wej�cia na R�wnin� Z�b�w dostrzega kolejn� przeszkod�:
w�skiego przesmyku strze�e Po�eracz. Spo�r�d wszystkich form
ludzkiego �ycia (a podczas swych peregrynacji zetkn�� si� ze
wszystkimi - z Po�eraczami, Niszczycielami, �lizgaczami,
Or�downikami i wieloma innymi) Po�eracze wydaj� mu si�
najbardziej ha�a�liwe i bezu�yteczne. Nie interesuj� go
filozoficzne uzasadnienia potrzeby ich istnienia. Nu�y go ich
buta, niezaspokojona �ar�oczno�� za� budzi odraz�.
Niemniej jednak, aby dotrze� do celu, musi przej�� obok
tego osobnika. Ogromny stw�r stoi okrakiem nad �cie�k�,
zamiataj�c za sob� grubym, pot�nym ogonem. Ma ostre pazury i
stercz�ce k�y, a na grubej gadziej sk�rze czerwieni� si� �wie�e
jeszcze plamy krwi jego ofiar. Wpatruje si� w Bhengarna
przenikliwym spojrzeniem ma�ych �lepi, b�yszcz�cych demoniczn�
inteligencj�. Kiedy W�drowiec znajduje si� ca�kiem blisko,
Po�eracz wydaje okropny ryk, a nast�pnie szczerzy z�by.
- Zast�pujesz mi drog� - oznajmia Bhengarn.
- Stwierdzasz rzecz oczywist� - odpowiada Po�eracz.
- Nie mam ochoty potyka� si� z tob�, ale moje
przeznaczenie prowadzi mnie ku Kryszta�owemu Stawowi, kt�ry
znajduje si� za twymi plecami.
- Mylisz si� - m�wi Po�eracz. - Przeznaczenie doprowadzi�o
ci� do kresu twej drogi. Poza mn� nic ju� dla ciebie nie
istnieje. Wsp�lnie, ty i ja, dokonamy transformacji twoich
moleku�.
Ze szczelin oddechowych po obu stronach kad�uba W�drowca
wydobywa si� znu�one westchnienie.
- Jedyna transformacja, jaka mnie oczekuje, to ta, kt�r�
zamierzam przeprowadzi� nad Kryszta�owym Stawem. Ty i ja nie
mamy ze sob� nic wsp�lnego.
Po�eracz ryczy ponownie, a nast�pnie zaczyna ko�ysa� si�
na gigantycznych nogach i energiczniej porusza� gadzim ogonem.
Jest to zapowied� ataku, jednocze�nie za� ostatnia szansa, jak�
�askawie daje Bhengarnowi, by ten zawr�ci� i ruszy� tam, sk�d
przyby�.
- Czy ust�pisz mi z drogi? - pyta Bhengarn.
- Jestem narz�dziem zniszczenia!
- Jeste� �a�osnym, pysza�kowatym b�cwa�em.
Bhengarn po�wi�ca kilkudniowe zapasy energii, by si�gn��
szponami duszy a� do korzeni �wiata. Wysi�ek op�aca si�,
poniewa� niemal natychmiast ziemia zaczyna dr�e� w posadach,
niebo mrocznieje, wzg�rze za jego plecami zaczyna trzeszcze�
i j�cze�, wiatr zmienia barw� na fioletow� i staje si� lodowato
zimny. Jednocze�nie rozlega si� niski brz�cz�cy odg�os,
doskonale znany W�drowcowi; to �piew strumienia czasu,
nieprzewidywalnej si�y, kt�ra cz�sto bywa uwalniana przy
takich okazjach. Mimo to Bhengarn nie daje za wygran�. Grunt
p�ka pod kolumnowymi nogami Po�eracza, ze szczelin wydobywaj�
si� kwa�ne opary, budz�ca groz� swym wygl�dem bestia ryczy
przera�liwie i m��ci ziemi� ogonem, chwieje si�, wzywa
Bhengarna, by ten zaprzesta� ataku, lecz W�drowiec dobrze wie,
i� nigdy nie nale�y poprzestawa� na po�owicznych rozwi�zaniach i
tym mocniej napiera na cielsko przeciwnika.
- To niesprawiedliwe! - sapie Po�eracz. - Przy�wieca mi
ten sam cel, co tobie: pragn� s�u�y� przeznaczeniu.
- Wi�c dzisiaj przys�u� mu si�, zjadaj�c kogo innego -
odpowiada Bhengarn, po czym gwa�townym pchni�ciem przewraca
Po�eracza na bok.
Pokonana bestia, j�cz�c �a�o�nie, m��ci powietrze
mocarnymi nogami, lecz nie podnosi si�. Mijaj�c Po�eracza,
Bhengarn przekonuje si� dlaczego: ze skrawka podmok�ego
gruntu, na kt�ry zwali� si� potw�r, wystrzeli�y cienkie, ale
bardzo mocne w��kna, unieruchamiaj�c potwora w niemo�liwym do
zerwania u�cisku. Po�eracz ryczy coraz g�o�niej, coraz bardziej
rozpaczliwie. Bhengarn ogl�da si� przez rami� i widzi, �e
w��kna bez trudu przecinaj� zrogowacia�e p�ytki oraz grub�
sk�r�.
- Zdaje si� - stwierdza rzeczowym tonem - �e si�y
przeznaczenia mimo wszystko zostan� dzi� zaspokojone, cho� nie
przeze mnie. Po�eracz zostanie po�arty. Mo�na by pomy�le�, i� to
ja sta�em si� ich narz�dziem.
Nie odwracaj�c si� wi�cej, rusza szybkim krokiem ku
r�wninie.
Niebo odzyskuje poprzedni�, �agodn� barw�, wiatr cichnie,
ziemia przestaje si� porusza�. Jednak uwolnienie strumienia
czasu zawsze powoduje jakie� konsekwencje; w pewnej chwili
W�drowiec dostrzega przed sob� we mgle istot� przedziwnego
kszta�tu, kt�ra, zdezorientowana i przera�ona, b��ka si�
mi�dzy �miertelnie niebezpiecznymi formacjami skalnymi,
najwyra�niej nie zdaj�c sobie sprawy z zagro�enia, jakie
sob� przedstawiaj�. Istota jest dwuno�na, ma spionizowan�
postaw�, jest miejscami ow�osiona i na pierwszy rzut oka
�atwo stwierdzi�, i� pochodzi z bardzo odleg�ej przesz�o�ci.
Zbli�ywszy si� nieco, Bhengarn rozpoznaje w niej cz�owieka w
oryginalnej postaci, zagubionego miliony lat poza swoim
czasem.
- Uwa�aj! - wo�a. - Te z�by potrafi� ugry��!
- Kto� ty? - pyta staro�ytna istota, odwracaj�c si�
gwa�townie i rozgl�daj�c z niepokojem.
- Jestem Bhengarn W�drowiec. Obawiam si�, �e to z mojej
winy si� tutaj znalaz�e�.
- Gdzie jeste�? Nikogo nie widz�! Czy jeste� diab�em?
- Jestem W�drowcem i stoj� tu� przed tob�.
Staro�ytny cz�owiek wreszcie dostrzega Bhengarna, po czym
odskakuje wstecz.
- W��! - krzyczy. - W�� obdarzony nogami! Poczwara!
Diabe�!
Ciska kamieniami w Bhengarna, kt�ry bez trudu zmienia tor
lotu pocisk�w, zawieszaj�c je nast�pnie w powietrzu, gdzie
tworz� pi�kny, mieni�cy si� szmaragdowo i z�oci�cie �uk.
Zdesperowany przybysz z przesz�o�ci pr�buje d�wign�� ogromny
g�az, lecz ten wysuwa mu si� z r�k. Cz�owiek traci r�wnowag�,
pr�buje j� odzyska� wymachuj�c ramionami, jedno z nich zawadza
o szczyt bia�ego z�ba. Z z�ba natychmiast wytryskuje turkusowy
p�omie�, ca�e przedrami� niknie bez �ladu, cz�owiek za�, �kaj�c
bezg�o�nie, osuwa si� na kolana i spogl�da z przera�eniem to na
kikut, to na tkwi�cego przed nim nieruchomo W�drowca.
- Znajdujesz si� na R�wninie Z�b�w - m�wi Bhengarn. -
W�a�nie pr�bowa�em ci wyja�ni�, �e ka�de zetkni�cie z kt�rym� z
tych twor�w mo�e mie� op�akane skutki.
Wnika na chwil� w dusz� tamtego, przedzieraj�c si� z
trudem mi�dzy stalagmitami i stalaktytami w�ciek�o�ci, l�ku,
ura�onej dumy, b�lu, zagubienia oraz arogancji, by stwierdzi�,
�e stoi przed nim Olivier van Noort z Utrechtu, by�y w�a�ciciel
tawerny w Rotterdamie, dow�dca wyprawy, kt�ra wyruszy�a z
Holandii drugiego dnia lipca 1598 roku w celu op�yni�cia Ziemi,
cz�owiek o nadzwyczaj odpornym �o��dku i niepokornym
usposobieniu, kt�ry wiele prze�y� - jad� mi�so pingwin�w na
Przyl�dku Dziewiczym i w Patagonii, polowa� na jelenie, bawo�y
i strusie w zimnych krajach przy Cie�ninie Magellana, widywa�
wieloryby, papugi oraz drzewa, kt�rych kora mia�a smak pieprzu,
wadzi� si� z ha�a�liwymi Portugalczykami w Brazylii, �eglowa�
po Morzach Po�udniowych podczas szalej�cego huraganu, przy
wt�rze wycia wiatru i huku grom�w, zaj�� hiszpa�skie okr�ty w
Valparaiso, dokona� rzezi Indian, dotar� do Wysp Z�odziejskich,
gdzie w zamian za stare �elazo uzyska� od tubylc�w banany,
orzechy kokosowe i jadalne korzenie, ma�o nie umar� w Manili
na zatrucie pokarmowe, zdoby� kilka chi�skich statk�w wioz�cych
ry� i o��w, handlowa� z Japo�czykami, kt�rzy strzyg� si� do
go�ej sk�ry, pozostawiaj�c jedynie kosmyk z ty�u g�owy, robi�
interesy z p�nagimi kobietami z Borneo, odwa�nymi,
bezwstydnymi i przebieg�ymi, kt�re biegle w�adaj� oszczepami o
metalowych ostrzach oraz dmuchawami, z kt�rych wystrzelaj�
zatrute strza�y - by wreszcie, utraciwszy trzy spo�r�d czterech
okr�t�w i 203 spo�r�d 248 ludzi (wielu osobi�cie kaza�
zg�adzi� lub pozostawi� na odleg�ych wyspach za to, �e
pod�egali za�og� do buntu, wi�kszo�� jednak zgin�a z r�k
podst�pnych dzikus�w), 26 sierpnia 1601 roku wr�ci� z
pustymi r�kami do Rotterdamu.
Co prawda, informacje te by�y dla W�drowca zupe�nie
niezrozumia�e, niemniej jednak na ich podstawie ponad wszelk�
w�tpliwo�� da�o si� wysnu� wiosek, �e Olivier van Noort jest
upartym cz�owiekiem o trudnym charakterze, kt�ry odby� bardzo
d�ug� podr�, dokonuj�c po drodze czyn�w r�wnie g�upich co
bohaterskich. Wynika�o z tego, �e s� niemal bra�mi, cho�
oddzielonymi przepa�ci� milion�w lat.
W ramach braterskiego powitania Bhengarn odtwarza
przedrami� nowo przyby�ego; pojawienie si� brakuj�cego
fragmentu ko�czyny zdaje si� wywiera� na staro�ytnym cz�owieku
r�wnie wstrz�saj�ce wra�enie, co jego nag�a utrata. Najpierw
ogl�da uwa�nie r�k�, porusza ni� ostro�nie, wreszcie schyla si�
i podnosi z ziemi kilka kamyk�w.
- A wi�c to piek�o - mruczy pod nosem - ty za� jeste�
demonem!
- Jestem Bhengarn W�drowiec i zmierzam w kierunku
Kryszta�owego Stawu. Wydaje mi si�, �e ujarzmiaj�c tego oto
potwora wyrwa�em ci� niechc�cy z twego w�a�ciwego miejsca w
czasie. - Wskazuje cz�ciowo wch�oni�tego Po�eracza. Przybysz,
kt�ry chyba dopiero teraz spojrza� w tym kierunku, na widok
walcz�cego jeszcze s�abo stwora raptownie wypuszcza powietrze z
p�uc. - Strumie� czasu porwa� ci� i zani�s� daleko od domu -
dodaje Bhengarn. - Nie ma ju� dla ciebie powrotu. Przyjmij moje
przeprosiny.
- Kto mnie przeprasza? Wielgachny robal na nogach? Czy ja
�ni�, czy ju� umar�em i trafi�em do piek�a?
- Ani jedno, ani drugie.
- Podczas moich podr�y nigdym nie widzia� tak dziwnej
ziemi, anim nie spotka� kogo� takiego jak ty albo jak tamto
stworzenie. Czy zostan� poddany torturom, demonie?
- Nie jeste� tam, gdzie ci si� zdaje.
- Wi�c to nie piek�o?
- Nie. Ten �wiat istnieje naprawd�.
- W takim razie jak daleko st�d do Holandii?
- Nie potrafi� tego obliczy� - odpowiada Bhengarn. - Jedno
jest pewne: bardzo daleko. B�dziesz towarzyszy� mi w drodze do
Kryszta�owego Stawu, czy rozstaniemy si� tutaj?
Noort milczy przez d�u�sz� chwil�, po czym m�wi:
- W tak okropnym miejscu lepszy taki towarzysz ni� �aden.
Powiedz mi prawd�, demonie: czy b�d� tu ukarany? Na horyzoncie
widz� blask piekielnego ognia. Zapewne niebawem ujrz� rzeki
p�omieni, �nieg, wstr�tne ropuchy i czarn� wod�, nieprawda�? A
tak�e miejsce, gdzie grzesznik�w nabija si� na haki stercz�ce z
ogromnego ko�a? I drabiny z rozgrzanego do czerwono�ci �elaza?
Pot�pie�c�w przypalanych na wolnym ogniu? A wreszcie samego
arcyzdrajc�, zatopionego po pier� w lodowym bloku... Pewnie
jest gdzie� blisko? - Cia�em Noorta wstrz�sa dreszcz. - Truj�ce
fontanny, dziki Lucyfera, z�bate ro�liny, gor�ce wichry...
Wszystko to uka�e si� moim oczom, czy� nie tak?
- Sp�jrz tam - m�wi Bhengarn. Tu� za R�wnin� Z�b�w w niebo
wznosi si� kolumna czarnego dymu, a wraz z ni� rozta�czone,
rozwirowane istoty najprzedziwniejszych kszta�t�w, jakie mo�na
sobie wyobrazi�. Niebo zdobi si�gaj�cy od horyzontu po horyzont
�a�cuch ogromnych, pozbawionych powiek oczu, szczyty g�r za�
rozb�yskuj� zielonkawym, p�ynnym ogniem. - Czy tego w�a�nie
oczekujesz? Tutaj nie ma nic niemo�liwego.
- Ty jednak twierdzisz, �e to nie piek�o?
- Powtarzam ci raz jeszcze: to prawdziwy �wiat, ten sam, w
kt�rym urodzi�e� si� dawno temu.
- A jaka to jego cz��? Brazylia? Indie? Mo�e Afryka?
- Te nazwy nic dla mnie nie znacz�.
- Wobec tego to Terra Australis - stwierdza Noort. -
Jestem tego pewien. Kraina, gdzie robaki maj� nogi i m�wi� po
niderlandzku, gdzie ska�y k�saj�, a utracone cz�onki odrastaj�
na nowo... Tak, to Terra Australis albo mo�e ziemia kap�ana
Jana. Co powiesz? Mo�e twoim kr�lem jest kap�an Jan? - Noort
wybucha �miechem. Chyba powoli zaczyna otrz�sa� si� ze
zdumienia. - Wyznaj mi, stworze, jak zwie si� ta ziemia, bym
m�g� obj�� j� w posiadanie w imieniu Zjednoczonych Prowincji,
na wypadek, gdybym jeszcze kiedykolwiek ujrza� Holandi�.
- Ona nie ma nazwy.
- Nie ma nazwy? A c� to za g�upota? Nigdy jeszcze, nawet
na Morzach Po�udniowych, nie znalaz�em kraju, kt�rego
mieszka�cy nie nadaliby mu jakiej� nazwy. Skoro jednak tak
twierdzisz, ja go ochrzcz�. Od tej pory ta prowincja b�dzie si�
zwa�a Nowym Utrechtem! I co ty na to? Jednocze�nie, w imieniu
Stan�w Generalnych, przy��czam j� do Zjednoczonych Prowincji.
Jeste� �wiadkiem, istoto. P�niej sporz�dz� stosowne dokumenty.
Powiadasz wi�c, �e nie umar�em?
- Nie umar�e�, ale znalaz�e� si� z dala od domu. Chod� ze
mn�, lecz niczego nie dotykaj. To niebezpieczny teren.
- Raczej zdumiewaj�cy i upiorny - m�wi Noort. -
Namalowa�bym go, gdybym potrafi�. Gdzie� by si� wtedy podzia�a
s�awa Mynheera Brueghla i starego Boscha? Takie widoki!... Czy
by�e� ksi�ciem, zanim dokona�a si� twoja przemiana?
- Moja przemiana jeszcze si� nie dokona�a - odpowiada
Bhengarn. - Nast�pi dopiero nad Kryszta�owym Stawem.
Droga zaczyna pi�� si� lekko pod g�r�, co oznacza, �e
zbli�aj� si� do przeciwleg�ej kraw�dzi niecki. Niebo przybiera
��tawy odcie�. Na �cie�ce roi si� od niedu�ych niby owad�w,
kt�rych twarde, wielo�cienne pancerze bole�nie rani� bose stopy
Holendra. Noort klnie, na czym �wiat stoi, i podskakuj�c to na
lewej, to na prawej nodze, niebezpiecznie zbli�a si� do jednego
z porcelanowych z�b�w. Bhengarn, w przyp�ywie wsp�czucia,
wyposa�a go w solidne buciory. Noort u�miecha si�, wskazuje na
sw�j nagi tors, Bhengarn za� okrywa go szar�, bezkszta�tn�
szat�.
- Teraz wygl�dam jak mnich! - wykrzykuje Noort. - A to
dobre: mnich w piekle! Ty jednak twierdzisz, �em nie trafi� do
piek�a. Kim w�a�ciwie jeste�, istoto?
- Cz�owiekiem - odpowiada Bhengarn. - W�drowcem.
- Cz�owiekiem! - wo�a rozbawiony Holender, jednym susem
przeskakuje stru�k� fioletowej wody i czeka po drugiej stronie
na sun�cego powoli Bhengarna. - Je�li tak, to chyba zakl�tym!
- To moja naturalna posta�. Ludzko�� zrezygnowa�a z
kszta�t�w takich jak twoje jeszcze na d�ugo przed upadkiem
Ksi�yca. Po�eracz, kt�rego niedawno widzia�e�, tak�e by�
cz�owiekiem. Je�li spojrzysz tam, na wzg�rze po wschodniej
stronie, ujrzysz gromad� Niszczycieli wyrywaj�cych drzewa z
korzeniami. Oni te� s� lud�mi.
- M�wisz o tych dwuno�nych wilkach?
- W�a�nie o nich. S� jeszcze inni, kt�rych z pewno�ci�
spotkamy: Wyczekiwacze, Oddychaj�cy, �lizgacze...
- To wszystko tylko puste d�wi�ki, istoto. Kto jest
cz�owiekiem? Holender jest cz�owiekiem! Portugalczyk! Ba, nawet
Chi�czyk, czarny i Japo�czyk z ogolon� g�ow�! Ale te bestie na
owym wzg�rzu... Albo stw�r co ma wi�cej n�g ni� ja w�s�w? Nie,
W�drowcze! Pochlebiasz sobie, zw�c si� cz�owiekiem. Czy wiesz
mo�e, jak dosz�o do tego, �e tu si� znalaz�em? Ot� by�em w
Amsterdamie, gdzie poprosi�em w�a�cicieli Kompanii o statki,
kt�rymi m�g�bym przywozi� pieprz z Moluk�w, lecz oni
postanowili powierzy� to zadanie Jorisowi van Spilbergenowi.
Znasz go? Nie zas�u�y� sobie na s�aw�, jaka go otacza. Nagle
zakr�ci�o mi si� w g�owie, jakbym wypi� za du�o d�inu, potem
za�... Potem zacz�� si� ten sen. Bo to sen, nieprawda�,
W�drowcze? Za stary ju� jestem, �eby pi� bez umiaru. Nigdy
jednak nie mia�em snu tak wyra�nego i niezwyk�ego. Powiedz mi,
czy id�c poruszasz najpierw nogami po prawej stronie, a potem
po lewej? - Nie czekaj�c na odpowied�, Noort zadaje kolejne
pytanie: - Skoro jeste� cz�owiekiem, zapewne musisz tak�e by�
chrze�cijaninem?
Bhengarn szuka w pami�ci Noorta znaczenia tego s�owa,
znajduje je i odpowiada:
- Nie mam �adnych podstaw, by tak twierdzi�.
- To dobrze, bo w to chyba bym ci ju� nie uwierzy�. Jak
daleko st�d do tego Kryszta�owego Stawu?
- Przebyli�my ju� wi�ksz� cz�� drogi. Je�li uda mi si�
utrzyma� sta�� pr�dko��, niebawem dotr� do krainy dymi�cych
dziur, za kt�r� wznosi si� Lodowa �ciana. Pokonawszy j� -
wspinaczka b�dzie trudna, lecz powinienem da� sobie rad� -
ujrz� dolin� Kryszta�owego Stawu, gdzie rozpocznie si� kolejna
faza mego �ycia.
Id� mi�dzy gumiastymi sto�kami koloru cynobrowego, z
kt�rych wy�aniaj� si� male�kie zielone fujarki, graj� kr�tkie,
proste melodyjki, po czym chowaj� si�, robi�c miejsce
nast�pnym. W powietrzu unosi si� ci�ki zapach. Powoli zapada
zmierzch.
- Jeste� zm�czony? - pyta Bhengarn.
- Troch�.
- Nie mam zwyczaju podr�owa� noc�. Czy nie masz nic
przeciwko temu, by�my roz�o�yli si� tutaj obozem?
Wskazuje Holendrowi obszerne zag��bienie terenu otoczone
wulkanicznymi fumarolami. Ziemia jest ciep�a, g�bczasta,
pozbawiona ro�linno�ci. Bhengarn wysuwa odn�e zaopatrzone w
chwytak, wyrywa fragment gleby i wr�cza go Noortowi, pokazuj�c
gestem, �e powinien je��. Noort ostro�nie odgryza kawa�ek,
Bhengarn za� tak�e przyst�puje do uczty. Holender kl�ka,
ostro�nie bada grunt, mruczy co� do siebie, kr�ci z
niedowierzaniem g�ow�, wreszcie odrywa jeszcze jeden kawa�ek
g�bczastej substancji i zajada ze smakiem.
- Wszystko si� zmieni�o, prawda? - pyta Bhengarn.
- Ponad wszelkie wyobra�enie.
- Od niepami�tnych czas�w najlepsi arty�ci pracuj� nad
przeobra�eniem krajobrazu naszej planety, pragn�c uczyni� go
bardziej zr�nicowanym i interesuj�cym. Moim zdaniem osi�gn�li
wielki sukces. A co ty o tym s�dzisz?
Noort nie odpowiada. Uwa�nie wpatruje si� w pociemnia�e
niebo, na kt�rym rozb�ys�o mrowie jasnych gwiazd. Bhengarn
domy�la si�, �e jego kompan szuka konstelacji b�d�cych
drogowskazami dla nawigator�w. Holender obraca g�ow�, omiata
firmament spojrzeniem od horyzontu po horyzont, wreszcie
wzrusza bezradnie ramionami i m�wi:
- Nie jestem w stanie niczego rozpozna�. To nie jest niebo
p�kuli p�nocnej, nie jest to te� niebo p�kuli po�udniowej.
Nigdy czego� takiego nie widzia�em. - Z jego piersi dobywa si�
rozpaczliwy szloch, ale Noort szybko opanowuje emocje. -
Przyznaj�, �e nie by�em najzdolniejszym z nawigator�w, ale
jako� dawa�em sobie rad� - stwierdza rzeczowym tonem. - Tutaj
spogl�dam w niebo i czuj� si� jak dziecko w g��bi nieznanego
lasu. �adna gwiazda nie jest tam, gdzie powinna. Dopiero teraz
widz�, jak daleko jestem od tego wszystkiego, co zna�em i
rozumia�em; kiedy� nie potrafi�em sobie wyobrazi� wi�kszego
szcz�cia ni� �egluga pod obcym niebem, lecz widok tego nieba
nape�nia m� dusz� przera�eniem, za� kraina ta, zamieszkana
przez demony, nigdy nie stanie si� bliska memu sercu. Czy
wiesz, istoto, �e w�a�nie zap�aka�em po raz pierwszy w �yciu?
Gdzie jest Holandia? Co sta�o si� z moim domem, tawern�,
ko�cio�em, moimi synami, fajk�? Gdzie podzia�o si� wszystko, co
znam? Gwiazdy nad Cie�nin� Magellana by�y tysi�ckro� bardziej
przyjazne od tych.
�ka cicho, zwini�ty w ciasny k��bek.
Bhengarna ogarnia wsp�czucie dla tej nieszcz�snej istoty.
By ul�y� Noortowi w cierpieniu, zsy�a na niego sen utkany z
fragment�w wspomnie� i fantazji zaczerpni�tych z duszy
Holendra: na niebie ro�nie ognista katedra, obok pa�ac
kr�lewski, po wzburzonym morzu p�ynie armada okr�t�w pod
holendersk� bander�, doko�a rozci�ga si� pl�tanina zat�oczonych
uliczek Amsterdamu i znacznie spokojniejszych zau�k�w Haarlemu.
Gwiazdy ponownie tworz� stare, doskonale znane holenderskiemu
awanturnikowi konstelacje: Centaur, �ab�d�, Wielka
Nied�wiedzica, Bli�ni�ta. Bhengarn zawiesza nawet na nocnym
niebie zniszczony przed milionami lat Ksi�yc i w jego zimnym
blasku odtwarza krajobrazy z dawno minionych epok: aleje
wysadzane roz�o�ystymi d�bami i klonami, pola
jaskrawoczerwonych i soczy�cie ��tych tulipan�w, klomby
z�ocistych r� pyszni�ce si� na starannie przystrzy�onych
trawnikach. Maluje �any dojrza�ego zbo�a, stogi siana
dor�wnuj�ce wielko�ci� stodo�om, �e�c�w mozol�cych si� w
promieniach popo�udniowego s�o�ca. Przypomina Noortowi zapachy
zwiastuj�ce niedzielny obiad, aromat dobrego holenderskiego
d�inu, wo� tytoniu upchanego w cybuchu d�ugiej glinianej fajki.
Holender u�miecha si� przez sen, jego twarz staje si� coraz
bardziej pogodna, oddycha spokojnie, bez wysi�ku. Powoli obrazy
bledn�. Bhengarn, kt�ry rzadko sypia, czuwa a� do �witu, kiedy
nie opodal zrywa si� do lotu stadko ptak�w o roz�o�ystych
pi�ciopalczastych skrzyd�ach.
Rankiem Noort jest spokojny i milcz�cy. Po�ywia si�
kilkoma k�sami g�bczastej gleby, zaspokaja pragnienie w
szmaragdowym strumieniu, po czym obaj wyruszaj� w kierunku
Kryszta�owego Stawu. Bhengarn cieszy si� z towarzystwa. Co
prawda, w tym Holendrze jest co� prymitywnego i nieokrzesanego,
lecz W�drowcowi wcale to nie przeszkadza. Podczas minionych
stuleci, kiedy przemierza� Ziemi� we wszystkie strony, zawsze
wola� i�� z kim� ni� w samotno�ci. Jego kompanami by�y
�lizgacze i Niszczyciele, raz dostojny My�liciel, a
kilkakrotnie nawet go�cie z odleg�ych planet, kt�rzy przybyli
na Ziemi�, by zapozna� si� z jej dziwami. Co najmniej dwakro�
Bhengarnowi towarzyszy�y istoty porwane z przesz�o�ci
strumieniem czasu, cho� nigdy nie by�a to przesz�o�� tak
odleg�a jak ta, z kt�rej przyby� Noort. Teraz wiele wskazuje na
to, i� ten ow�osiony cz�owiek, �ywy �wiadek pradziej�w
ludzko�ci, b�dzie u boku Bhengarna, kiedy peregrynacje W�drowca
wreszcie dobiegn� ko�ca.
Noort odzywa si� dopiero wtedy, gdy wkraczaj� na niewielki
p�askowy� pokryty dr��c� galaretowat� substancj�.
- Czy zanim zosta�e� odmieniony przez czary,
by�e� m�czyzn�, czy mo�e kobiet�?
- Zawsze wygl�da�em tak jak teraz.
- To niemo�liwe. Powiadasz, �e jeste� cz�owiekiem, m�wisz
moim j�zykiem...
- Je�li chodzi o �cis�o��, to ty m�wisz moim j�zykiem -
przerywa mu Bhengarn.
- Jak sobie �yczysz. Skoro jeste� cz�owiekiem, to kiedy�
musia�e� wygl�da� jak ja. Nie mo�e by� inaczej. Nie uwierz�, �e
rodzi�e� si� z �uskami i tymi wszystkimi nogami!
- Urodzi�em si�? - powtarza zdziwiony Bhengarn.
- Czy�by� nie zna� tego s�owa?
- Urodzi� si�... Tak, chyba rozumiem. To znaczy mniej
wi�cej tyle co "zacz��", "podj�� dzia�anie", "zaistnie�"...
- Nie! - wykrzykuje zdesperowany Noort. - "Urodzi� si�" to
jest to samo co "przyj�� na �wiat". Wszystko, co �yje, musi si�
urodzi� albo wyklu� z jaja!
- Nieprawda - stwierdza Bhengarn. - To ju� nie jest
konieczne.
- Gadasz bzdury! - karci go surowo Holender i spluwa z
gniewem. Jego �lina spada na ziemi� pod postaci� gradu
l�ni�cych, zielonych i czerwonych kamyk�w. - Rubiny! - mamrocze
Noort. - Szmaragdy! Gdyby chwyci�y mnie md�o�ci, zapewne
rzyga�bym per�ami!
Wymierza kopniaka kamykom, kt�re rozpadaj� si� w r�owy
py�. Nagle ogarnia go przygn�bienie. Bhengarn nie pr�buje
dociec przyczyn umilkni�cia towarzysza; nie odzywaj�c si� ani
s�owem pod��a przed siebie w niespiesznym, jednostajnym tempie.
Pojawiaj� si� trzy rozta�czone, rozp�dzone �lizgacze.
Smuk�e, z�oto-zielone istoty pozdrawiaj� w�drowc�w pulsowaniem
ogromnych szkar�atnych oczu. Noort staje jak wryty, obserwuje
je przez chwil�, po czym zwraca si� zachrypni�tym szeptem do
Bhengarna:
- To te� ludzie?
- Oczywi�cie.
- Mieszka�cy tej krainy?
- Mieszka�cy tego czasu - odpowiada Bhengarn. - Najnowsza,
dopiero co stworzona forma. Pi�kna, subtelna i ca�kowicie
bezu�yteczna. - �lizgacze wybuchaj� srebrzystym �miechem, w
mgnieniu oka przeistaczaj� si� w mlecznobia�e smugi �wiat�a i
nikn� w oddali. - Podobaj� ci si�?
- Przypominaj� pomiot Szatana - stwierdza Holender,
krzywi�c si� z niesmakiem. - Mam nadziej�, �e kiedy si� obudz�,
nie b�d� nic pami�ta�. Je�li stanie si� inaczej, opowiem o
wszystkim Willemowi, Janowi i Pietowi, a oni pomy�l�, �e
postrada�em zmys�y i b�d� si� ze mnie wy�miewa�. Stworze,
powiedz mi, �e �ni� albo �e le�� pijany w ober�y w
Amsterdamie!
- Tak nie jest - odpowiada Bhengarn naj�agodniej, jak
potrafi.
- W porz�dku. Bardzo dobrze. Trafi�em do krainy, gdzie
ka�da �ywa istota jest demonem lub potworem. I co z tego?
Dlaczego ma tu by� gorzej ni� w kraju, gdzie wszyscy m�wi� po
japo�sku i oddaj� cze�� kamieniom? �wiat pe�en jest przer�nych
dziw�w, ja za� po prostu ujrza�em ich wi�cej ni� ktokolwiek.
Powiedz mi, istoto, czy macie tu miasta?
- Nie, i to od wielu milion�w lat.
- W takim razie gdzie mieszkaj� wasi ludzie?
- Tam, gdzie akurat s�. Minion� noc sp�dzili�my w miejscu,
gdzie by�a jadalna ziemia, najbli�sz� prze�pimy przy Lodowej
�cianie, jutro za�...
- Jutro za� zjemy obiad w towarzystwie samego Arcydiab�a i
we�miemy udzia� w sabacie czarownic - wpada mu w s�owo Noort. -
Prosz� bardzo, jestem got�w to uczyni�, tak samo jak nie
wzdraga�em si� ucztowa� z po�eraczami pingwin�w na Przyl�dku,
mimo �e ka�dy z nich mia� ponad sze�� st�p wzrostu. Nic ju�
mnie nie zdziwi. - Wybucha dono�nym �miechem. - Jestem g�odny,
istoto. Czy mam znowu oderwa� kawa�ek ziemi i wepchn�� go sobie
do gard�a?
- Nie tutaj. Lepiej skosztuj tych owoc�w.
Ga��zie z�ocistego drzewa uginaj� si� pod ci�arem
wielkich fosforyzuj�cych kul. Noort zrywa jedn�, pr�buje
ostro�nie, klaszcze z uciechy, si�ga po nast�pn�, a� wreszcie
zrywa ca�e nar�cze i podaje jeden owoc Bhengarnowi, lecz ten
odmawia.
- Nie jeste� g�odny? - pyta Holender.
- Od�ywiam si� w inny spos�b.
- Pewnie w�chaj�c kwiatki przy drodze, co? Powiedz mi,
W�drowcze, w jakim celu podr�ujesz? �eby odkrywa� nowe l�dy?
Spe�ni� �luby? Wprowadzi� w b��d nieprzyjaci�? Nie wydaje mi
si�, by w gr� wchodzi�a kt�ra� z tych przyczyn.
- Podr�uj� bez �adnego celu, z prostej konieczno�ci,
poniewa� tym w�a�nie zajmuj� si� przedstawiciele mego gatunku.
- A wi�c jeste� skromnym pielgrzymem, kim� w rodzaju
�ebrz�cego mnicha, kt�ry s�u�y Panu przemierzaj�c �cie�ki Jego?
- Chyba mo�na tak powiedzie�.
- Czy kiedykolwiek zdarzy�o ci si� przerwa� w�dr�wk�?
- Jeszcze nie, ale zbli�a si� pora odpoczynku. Przy
Kryszta�owym Stawie przeistocz� si� w swoje przeciwie�stwo i
stan� si� jednym z Wyczekiwaczy, nieruchomym i pogr��onym w
kontemplacji. Po metamorfozie upodobni� si� do ro�liny,
wypuszczaj�c nawet co� w rodzaju korzeni.
Noort milczy do�� d�ugo, po czym m�wi:
- Zna�em kiedy� cz�owieka podobnego do ciebie. Nazywa� si�
Jan Huyghen van Linschoten, pochodzi� z Haarlemu i w��czy� si�
po �wiecie tylko dlatego, �e, jego zdaniem, �wiat zosta�
stworzony w�a�nie w tym celu. Sp�dzi� wiele lat w portugalskich
Indiach, spisa� swoje prze�ycia w ogromnej ksi�dze, potem za�
wyruszy� z Barentsem na Now� Ziemi�, �eby odkryje nowy szlak do
Indii, i pewnie po�eglowa�by nawet na Ksi�yc, gdyby tylko
znalaz� kogo�, kto zechcia�by go tam zawie��. Rozmawia�em z nim
raz. Musisz wiedzie�, �e zap�dzi�em si� jeszcze dalej ni� on:
widzia�em Borneo, Jaw�, odwiedzi�em spodni� stron� �wiata,
�eglowa�em po g�stym jak zupa Morzu Sargassowym... Ja jednak
nie czyni�em tego dla w�asnej rozrywki ani po to, by zbiera�
skarby tajemnej wiedzy; szuka�em pieprzu i go�dzik�w,
hiszpa�skiego z�ota, a wreszcie s�awy i bogactwa. Czy
nies�usznie czyni�em, W�drowcze? Czy okaza�em si� a� takim
nikczemnikiem? - Noort chichocze cicho. - Mo�e i tak, bo
wr�ci�em do domu bez korzeni, bez z�ota, a nawet bez wi�kszo�ci
moich ludzi, za to opromieniony s�aw� cz�owieka, kt�ry op�yn��
Ziemi� dooko�a. Chyba ci� rozumiem, W�drowcze. Korzenie, po
wysuszeniu i zmieleniu, trafiaj� do potraw, a nast�pnie zostaj�
wraz z nimi zjedzone, z�oto to tylko ��ty metal, ale dop�ki
�yj� Holendrzy, nikt nie zapomni, �e Olivier van Noort,
ober�ysta z Rotterdamu, op�yn�� �wiat dooko�a. Tak, dop�ki �yj�
Holendrzy... - �mieje si� g�o�no. - Podr�owanie dla zysku to
szale�stwo. Od tej pory b�d� podr�owa� dla wiedzy. I co ty na
to, W�drowcze? Pochwalasz moj� decyzj�?
- My�l�, �e jeste� na w�a�ciwej drodze - odpowiada
Bhengarn. - Sp�jrz jednak: oto Lodowa �ciana.
Noort podnosi wzrok i przez chwil� nie jest w stanie
odetchn��. W�a�nie wyszli zza niskiego wzniesienia, przed sob�
za� maj� barier� z czystego �wiat�a, l�ni�c� jak zwierciad�o
odbijaj�ce promienie s�o�ca, rozci�gni�t� od horyzontu po
horyzont i pn�c� si� pionowo w g�r� niczym palisada si�gaj�ca
po�owy nieba. Bhengarn przygl�da si� jej z respektem i
podziwem. Wie ju� od setek lat, i� po to, by dosta� si� do
Kryszta�owego Stawu, musi pokona� t� przera�aj�c� przeszkod�,
lecz nigdy do tej pory nie uzna� za stosowne rozwa�y� wi���cych
si� z tym problem�w. Dopiero teraz u�wiadamia sobie, �e s�
nieliche.
- Mamy si� tam wspi��? - pyta Noort.
- Ja musz�. Wygl�da na to, �e przyjdzie nam si� rozsta�.
- Za czym� takim mo�e by� ukryty tylko tron samego
Lucyfera!
- Nic mi o tym nie wiadomo. Z pewno�ci� natomiast po
drugiej stronie Lodowej �ciany znajduje si� Kryszta�owy
Staw, a t�dy wiedzie jedyna droga, kt�r� mo�na si� do niego
dosta�. Dzisiejsz� noc sp�dzimy u podn�a bariery, jutro
natomiast z samego rana rozpoczn� wspinaczk�.
- Czy tam w og�le da si� wej��?
- Mnie musi si� uda� - odpowiada Bhengarn.
- Aha. Zapewne przemienisz si� w ob�ok �wiat�a, tak jak
te stworzenia, kt�re widzieli�my po drodze, i pomkniesz niczym
jaki� meteor?
- B�d� si� wspina�, krok po kroku, pos�uguj�c si�
wy��cznie ko�czynami i staraj�c si� nie po�lizgn��. Nie ma
innego sposobu. - Odsuwa na bok po�amane ga��zie jakiego�
krzewu o b��kitnych listkach, po czym zwraca si� ponowie do
Holendra: - Zanim wyrusz� w drog�, opowiem ci o
niebezpiecze�stwach tego �wiata, aby� m�g� si� przed nimi
broni� podczas swojej w�dr�wki. Czuj� si� odpowiedzialny za
ciebie i nie chcia�bym, aby spotka�o ci� co� z�ego, kiedy si�
rozstaniemy.
- Wcale nie zamierzam si� z tob� rozstawa� - odpowiada
Noort. - B�d� ci towarzyszy�, W�drowcze.
- Nie dasz rady.
- Oczywi�cie, �e dam. Ta �ciana stanowi dla mnie wyzwanie.
Pokonam j�, tak samo jak pokona�em sztormy w Cie�ninie i
gor�czk� na Morzu Sargassowym. Co� szepcze mi do ucha, �e
powinienem dotrze� z tob� do Kryszta�owego Stawu i dopiero
stamt�d ruszy� samotnie dalej. To b�dzie dobry omen - rozpocz��
w�dr�wk� tam, gdzie ty szcz�liwie zako�czy�e� swoj�. I co ty
na to?
- Zaczekajmy do rana. By�oby dobrze, gdyby� przed
podj�ciem tak wa�nej decyzji zobaczy� �cian� z bliska i raz
jeszcze przemy�la� spraw�.
Noc� na niebie szaleje bezg�o�na burza �wietlna: w
poskr�cane b��kitnozielone wiry raz po raz uderzaj� purpurowe
b�yskawice, �l�c ku ziemi fale zimnego i gor�cego powietrza,
kt�re, po odbiciu od Lodowej �ciany, zdaje si� nabiera� jeszcze
wi�kszej pr�dko�ci. Wzburzony strumie� czasu wyst�puje z
brzeg�w; gdzieniegdzie w jego toni pojawiaj� si� postacie z
dawno minionych epok, wymachuj�ce rozpaczliwie ko�czynami, z
oczami szeroko otwartymi z przera�enia. Noort nie widzi tego,
poniewa� �pi, ale sen ma niespokojny: rzuca si� na pos�aniu,
mamrocze niezrozumia�e s�owa, kurczowo zaciska pi�ci. Bhengarn
zastanawia si� g��boko, w jaki spos�b powinien wywi�za� si� ze
zobowi�za� wobec Holendra; kiedy nadci�ga krwistoczerwony,
ch�odny �wit, ma gotow� odpowied�. Noort budzi si�, wkr�tce
potem za� wsp�lnie podchodz� do podn�a �ciany i spogl�daj� w
g�r�, na niemal pionow� p�aszczyzn� b�yszcz�cej bieli, g�adk� jak
kamie�. Noort ostro�nie dotyka jej czubkami palc�w, szybko cofa
r�k�, chucha na odmro�one opuszki, po czym odsuwa si� o kilka
krok�w, krzy�uje ramiona na piersi i przez jaki� czas
przechadza si� nerwowo wzd�u� lodowej bariery.
- �adna ludzka istota nie zdo�a wspi�� si� na t� �cian� -
m�wi wreszcie. - Czy nie znasz jakiej� magicznej sztuczki,
kt�ra pozwoli�aby mi dokona� tego wyczynu?
- Znam - odpowiada W�drowiec - ale w�tpi�, czy ci si�
spodoba.
- M�w, o co chodzi.
- M�g�bym przemieni� ci� - ale tylko na kr�tki czas,
dok�adnie taki, jakiego potrzeba na pokonanie Lodowej �ciany -
w istot� podobn� do mnie. Dzi�ki temu mogliby�my razem wej�� na
szczyt.
Noort obrzuca szybkim spojrzeniem cia�o Bhengarna: d�ugi,
w�owy korpus, wielocz�onowy ogon, niezliczone drobne, ale silne
odn�a... Na jego twarzy pojawia si� grymas odrazy, lecz
natychmiast znika, ust�puj�c miejsca wyrazowi g��bokiej zadumy.
Holender marszczy brwi i w skupieniu skubie doln� warg�.
- Nie obra�� si�, je�li odm�wisz - dodaje Bhengarn.
Noort podejmuje decyzj�.
- Zr�b to.
- Mo�esz tego �a�owa�.
- Zr�b to, m�wi�! Czas mija, a nas czeka d�uga wspinaczka.
Przemie� mnie, W�drowcze. Przemie� mnie jak najpr�dzej. -
Spogl�da podejrzliwie na Bhengarna. - Ale przywr�cisz mi moj�
dawn� posta�, jak tylko znajdziemy si� na szczycie?
- To si� samo stanie. Nie jestem w stanie dokona� trwa�ej
przemiany.
- W takim razie r�b, co potrafisz, byle pr�dko!
- Jak sobie �yczysz.
Bhengarn zbiera si�y, po czym wysysa ogromne ilo�ci
energii z planet, gwiazd, a nawet komet, skupia je i kieruje na
Holendra. Rozlega si� przenikliwe brz�czenie, powietrze faluje,
nast�puje b�ysk, a kiedy wszystko wraca do normy, u podn�a
Lodowej �ciany stoj� dwaj W�drowcy.
Noort jest jak sparali�owany; nie porusza si�, nic nie
m�wi i dopiero po d�ugim, bardzo d�ugim czasie ostro�nie
podnosi przedni� lew� ko�czyn�, zgina j�, stawia z powrotem
na ziemi, potem powtarza to samo z praw�, nast�pnie ze
�rodkowymi, wreszcie z tylnymi. Po kilku kolejnych chwilach
udaje mu si� przesun�� krok naprz�d, niebawem za� porusza
si� tak sprawnie, jakby urodzi� si� w tym ciele.
- Przedziwne uczucie - stwierdza - chocia� jednocze�nie
odnosz� wra�enie, jakbym wci�� by� sob�, a tylko wszystko
doko�a uleg�o ca�kowitej przemianie. Jeste� pot�nym
czarnoksi�nikiem, W�drowcze. Czy mo�esz mi pokaza�, jak b�dzie
przebiega�a wspinaczka?
- Nie za wcze�nie? Na pewno jeste� got�w?
- Jestem got�w - stwierdza stanowczo Noort.
Bhengarn zbli�a si� do �ciany, wysuwa odn�a czuciowe,
bada nimi powierzchni�, wbija je w l�d, podci�ga si� lekko,
wysuwa naprz�d silniejsze ko�czyny, wgryza si� szczypcami w
tward� jak ska�a �cian�, podci�ga si� jeszcze wy�ej, wbija
kolejne... Jeszcze nigdy nie wspina� si� po lodzie, cho�
zetkn�� si� chyba ze wszystkimi niebezpiecze�stwami, jakie
istniej� na �wiecie; wspinaczka - przynajmniej na razie - cho�
m�cz�ca, nie wydaje si� bardzo trudna. Po kilku minutach
zatrzymuje si� i czeka na Noorta, kt�ry, co prawda nie tak
zgrabnie, ale za to r�wnie skutecznie, powtarza jego ruchy, by
wkr�tce znale�� si� tu� obok.
- To �atwe - m�wi Holender.
Istotnie, pocz�tkowo zadanie wygl�da na �atwe, potem
jednak staje si� nieco trudniejsze, poniewa� s� ju� wysoko nad
dolin�, a silnie przygrzewaj�ce s�o�ce topi wierzchni� warstewk�
lodu, w zwi�zku z czym �ciana robi si� bardzo �liska; na domiar
z�ego promieniuj�cy od niej ch��d daje im si� coraz bardziej
we znaki i cho� cia�o W�drowca jest wspania�ym narz�dziem
stworzonym po to, by wytrzymywa�o nawet najwi�ksze trudy, to
jednak, jak ka�de narz�dzie, ma okre�lon� wytrzyma�o��, oni za�
zbli�aj� si� ju� do jej kresu. Najpierw Bhengarn zaczyna zsuwa�
si� po stromi�nie, ale Noort w por� chwyta go za pancerz i
trzyma tak d�ugo, a� tamten zdo�a na nowo wgry�� si� w
topniej�cy l�d, chwil� p�niej to samo przytrafia si�
Holendrowi, lecz tym razem podtrzymuje go Bhengarn. Kiedy
dzie� zaczyna si� chyli� ku ko�cowi, s� ju� tak wysoko nad
ziemi�, �e ledwo mog� dostrzec pojedyncze drzewa, lecz nic nie
wskazuje na to, by zbli�ali si� do szczytu urwiska. Tu� przed
zapadni�ciem zmroku wsp�lnymi si�ami ��obi� p�ytk� wn�k�,
przeczekuj� w niej noc, o �wicie za� ponownie ruszaj� w drog�.
Wspinaczka zdaje si� nie mie� ko�ca; nie zatrzymuj� si� ani na
chwil�, m�wi� niewiele, tylko pr� bez przerwy w g�r�, przez
ca�y s�oneczny dzie� wype�niony s�odkimi zapachami niesionymi
przez podmuchy wiatru, przez noc roz�wietlon� b�yskawicami i
spadaj�cymi gwiazdami, przez dzie� mokry od turkusowego
deszczu, a potem przez jeszcze jedn� noc, i jeszcze jeden
dzie�, i kolejn� noc, a� wreszcie docieraj� na szczyt, gdzie
ogarniaj� spojrzeniem rozleg�� r�wnin� poro�ni�t� paprociami i
r�nobarwnymi kwiatami. Noort rusza naprz�d, lecz zaledwie po
kilku krokach wydaje zdumiony okrzyk, potyka si� i przewraca,
poniewa� niespodziewanie powr�ci� do swej poprzedniej postaci.
Ci�ko dysz�c kl�czy zgi�ty w p� i przygl�da si� paznokciom,
palcom, r�kom, w�osom na przedramionach, jakby widzia� je po
raz pierwszy w �yciu.
- Zadziwiaj�ce... - szepcze.
- Jeste� urodzonym W�drowcem - m�wi Bhengarn.
Odpoczywaj� czas jaki�, posilaj�c si� l�ni�cymi
sze�ciobocznymi owocami dojrzewaj�cymi w tym ogrodzie na
lodowej g�rze. Teraz, gdy ma ju� za sob� najwa�niejsz� cz��
w�dr�wki, Bhengarna ogarnia ogromny spok�j. Nigdy nie
zastanawia� si� nad sensem bycia W�drowcem ani nie mia�
pretensji do losu, kt�ry obarczy� go takim w�a�nie
przeznaczeniem, lecz teraz stwierdza, i� bardzo ch�tnie zamieni
je na inne.
- Jak daleko st�d do Kryszta�owego Stawu? - pyta Noort.
- Bardzo blisko.
- Mo�e wi�c by�my tam poszli?
- Zachowaj wielk� ostro�no�� - ostrzega go Bhengarn. - W
tym miejscu skupiaj� si� ogromne moce.
Ruszaj�. W�r�d rozko�ysanych traw i niskich ro�lin
o mi�sistych li�ciach otwiera si� dla nich przej�cie, dzi�ki
czemu, zaledwie kilka minut p�niej, staj� na brzegu zbiornika
wodnego dok�adnie kolistego kszta�tu; woda jest tak
przejrzysta, �e promienie s�o�ca docieraj� a� do us�anego
bia�ym piaskiem dna na trudnej do okre�lenia, niemniej jednak z
pewno�ci� ogromnej g��boko�ci. Kiedy Bhengarn spogl�da w wype�nion�
wod� otch�a�, ogarnia go uczucie spe�nienia i spokoju.
- Co si� teraz z tob� stanie? - pyta Noort.
- Patrz, a sam si� przekonasz.
W�drowiec wchodzi do stawu i p�ynie ku drugiemu brzegowi.
K�piel nie trwa d�ugo, bo staw nie jest du�y, ale zanim
Bhengarn dociera do �rodka tafli, w powietrzu rozlega si�
przedziwny odg�os, jakby szept niezliczonych kryszta�owych
dzwoneczk�w. Niespodziewanie ogarnia go ekstaza, chwil� potem
natomiast dostrzega pocz�tek transformacji: jego cia�o p�ynie
ju� nie w wodzie, lecz w strumieniu �ycia, ko�czyny znikaj�,
dusza urasta do niewyobra�alnych rozmiar�w. Na drugi brzeg
Kryszta�owego Stawu wychodzi zupe�nie inna istota ni� ta, kt�ra
do niego wesz�a: ogromny sto�ek mi�sa, tak ci�ki, �e z
najwi�kszym trudem oddala si� od wody na kilka d�ugo�ci swego
cia�a, po czym osiada na piaszczystym pod�o�u i zaczyna si� w
nie wkopywa�. W tym miejscu Bhengarn Wyczekiwacz b�dzie trwa�
bez ruchu ca�ymi stuleciami, nie zwa�aj�c na up�yw czasu,
pogr��ony w rozwa�aniu podstawowych prawd �ycia. Ju� teraz
rozpocz�� proces zespalania si� z Ziemi�.
Noort gapi si� na niego z drugiego brzegu.
- Czy tego w�a�nie pragn��e�? - pyta.
- Tak. Oczywi�cie. Jak najbardziej.
- Wobec tego, �egnaj, i powodzenia!
- A co b�dzie z tob�?
Holender wybucha gromkim �miechem.
- Nie obawiaj si�! Widz� moje przeznaczenie!
Bhengarn, pogr��ony ju� cz�ciowo w gruncie, otulony
ziemi�, nieruchomy, poch�oni�ty nowym celem, widzi, jak Noort
�mia�ym krokiem zbli�a si� do kraw�dzi stawu. Powoli, stopniowo
- poniewa� umys� Wyczekiwacza nie dzia�a tak szybko jak umys�
W�drowca - Bhengarn domy�la si�, co si� za chwil� stanie.
- Ponownie odnalaz�em swoje powo�anie - m�wi Noort. -
Je�li jednak mam podr�owa�, musz� by� odpowiednio
przygotowany!
Zanurza si� w wodzie, p�ynie, wykonuj�c szerokie,
niezgrabne ruchy ramionami, a kiedy dociera do �rodka stawu,
znowu rozlega si� niezwyk�y, urokliwy d�wi�k kryszta�owych
dzwoneczk�w, cia�o Holendra ulega za� b�yskawicznej
metamorfozie: sk�ra pokrywa si� �uskami, wyrastaj� liczne
ko�czyny, pojawia si� silny gruby ogon. Kiedy Noort wychodzi ze
stawu, przemiana dobieg�a ju� ko�ca.
- �egnaj! - wo�a rado�nie.
- �egnaj - mruczy Bhengarn Wyczekiwacz, spogl�daj�c z
miejsca swego d�ugiego odpoczynku na Oliviera van Noorta,
kt�ry, tryskaj�c entuzjazmem i energi�, wyrusza w drug� podr�
dooko�a �wiata.
Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik
ROBERT SILVERBERG
Rocznik 1935. Niezwykle p�odny pisarz ameryka�ski, autor
ponad 100 ksi��ek SF, 60 ksi��ek non-fiction, a tak�e
mn�stwa opowiada� oraz artyku��w. Zacz�� pisa� ju� podczas
studi�w na Columbia University.
Pierwsze opowiadanie opublikowa� w 1954 roku ("Gorgon
Planet"). Natomiast pierwsz� powie�� - skierowan� do
m�odzie�y - ju� rok p�niej ("Revolt on Alpha"). W 1956 roku
otrzyma� Hugo jako najbardziej obiecuj�cy nowy autor roku.
Pisywa� u�ywaj�c wielu r�nych nazwisk (najbardziej znane:
Calvin M. Knox i David Osborne).
W 1968 otrzyma� Hugo za nowel� "Skrzyd�a nocy" ("F"
5/85), a w 1987 za "Gilgamesh na pustkowiu" ("IASFM" VIII-
IX/92), w 1990 za "Na scen� wkracza �o�nierz. A po nim
wkracza drugi" ("Fenix" 1/92).
Natomiast Nebul� nagrodzono w 1969 "Pasa�er�w" ("NF"
2/95) w 1971 powie�� "Czas przemijania" (Rebis) oraz "Dobre
wie�ci z Watykanu" ("Fenix" 1/93), w 1974 "Rodzimy si� z
umar�ymi" (Rebis), w 1985 "Po�eglowa� do Bizancjum" (Alfa
1986).
D.M.