13193
Szczegóły |
Tytuł |
13193 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13193 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13193 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13193 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Richard A. Knaak
MINOTAUR KAZ
Przełożył
Andrzej Sawicki
Tytuł oryginalny
DRAGONLANCE™ HEROES II
Volume One
KAZ, THE MINOTAUR
Jennifer Ashley King,
naszej kuzynce,
dziecku bożemu,
której nie bylo jeszcze wśród nas,
gdy poprzednio dedykowałem książkę rodzinie
Rozdział l
SIEDZIELI SKULENI wokół niewielkiego obozowego ogniska, cała dwunastka i
jeden. Wyróżnienie było ważne, gdyż mimo że dwunastka podążała za jednym, który był ich
wodzem, jej członkowie pogardzali nim równie głęboko, jak on gardził nimi. Połączyły ich
konieczność oraz sprawa honoru... i jakoś udało im się aż do tej pory znosić wzajemnie swą
obecność.
Przywódca był ogrem. Miał niekształtną, nieco zwierzęcą sylwetkę, liczył sobie ponad
sześć stóp wzrostu i był niezwykle krępy. W jego płaskiej i dość paskudnej gębie wyróżniały
się długie, zakrzywione kły, które świetnie nadawały się do rwania pożeranego mięsa lub
szarpania wroga. Skóra stwora była ziemista, piegowata, a do jego gruszkowatej głowy
przylegały skudlone i spocone kłaki. Odziany był jedynie w brudny kilt* i pas. W
przerzuconej przez grzbiet pochwie nosił znaleziony na jakimś pobojowisku miecz. Człowiek
musiałby użyć obu rąk, aby go unieść, on jednak bez trudu władał nim jedną. Za pas zatknął
dwa noże, które, w porównaniu z potężnym mieczem, wydawały się niemal kozikami. Ogr,
zwany Molokiem, potężnymi, zakrwawionymi szponami wydarł kawał dziczyzny z
opiekającej się tuszy i podejrzliwie łypnął okiem na pozostałych członków grupy
Większość z nich przewyższała wzrostem Moloka o głowę, choć ten nieszczególnie
się tym przejmował. Oderwał kolejny, niemal surowy kęs od trzymanej w łapie kości i
wetknął go sobie do gęby, obserwując pochłaniających swoje porcje minotaurów. W
przeciwieństwie do ogra, minotaury jadły wolniej i bardziej rozważnie, choć nie bez pewnej
żarłoczności i dzikości, co mogłoby odebrać odwagę ludziom czy elfom. Grupa składała się z
dziewięciu samców i trzech samic, a wszyscy jej członkowie byli dobrze uzbrojeni. Dwaj
mieli włócznie, trzej miecze, orężem pozostałych były potężne topory bojowe o podwójnych
ostrzach. Długość rogów samców wynosiła więcej niż stopę, samice miały rogi nieco krótsze
Molok spostrzegł, że minotaury są w zbyt dobrych humorach. Wcale mu się to nie
spodobało. Chciał, by były wściekłe i zdecydowane jak najszybciej wykonać zadanie -
choćby po to, by nie musieć dłużej znosić jego obecności
- Tydzień już, Krzywogęby, podążamy tropem, który znalazłeś. - Molok, pozornie
obojętnie, zajął się wydłubywaniem kęsa mięsiwa spomiędzy dwu pożółkłych kłów. - Czy nie
jest tak, że ów tchórz okazał się od ciebie przebieglejszy? Czyżbyś trafił na lepszego od
siebie?
*Kilt - rodzaj skórzanej krótkiej spódniczki, niekiedy rozciętej z boku. (Wszystkie przypisy pochodzą
od tłumacza)
Usłyszawszy zgrzytliwy głos ogra, cała dwunastka spojrzała na niego, a odblask
płomieni ogniska przydał ich oczom dzikiego, niesamowitego wyrazu. Jeden z minotaurów,
rosły osobnik o pociętym bliznami obliczu, co kazało myśleć o wielu zażartych bojach, w
jakich brał udział jego właściciel, cisnął w ogień swój kawał mięsa i zaczął wstawać.
Siedząca obok niego, niższa i smukłej sza samica, chwyciła go za ramię
- Nie, Scurn - odezwała się spokojnie. Miała głos głęboki, niski, o którym minotaury
powiedziałyby, że brzmi niezwykle miło
- Puść mnie, Helati - zagrzmiał nazwany Scurnem. Przypominało to odległy pomruk
gromu przed burzą. Obok niego leżał potężny topór, który nawet wśród oręża minotaurów
wyróżniał się wielkością. Molok wiele razy widział tę głownię przy robocie, teraz jednak
zupełnie nie przejął się gniewem olbrzyma. Wiedział, jak manipulować prostodusznymi w
gruncie rzeczy minotaurami. W końcu prowadził ów pościg od czterech lat
- Uspokój się, Scurn - mruknął minotaur siedzący obok Helati. Tych dwoje miało
podobne sylwetki i rysy twarzy. Byli rodzeństwem. Ogr oboje uważał za najsłabsze ogniwa w
grupie. Zaciekłość, z jaką przed czterema laty podejmowali pościg, z biegiem czasu
przekształciła się niemal w jawny podziw dla uciekiniera. Bez pojmania zaś tego renegata
grupka minotaurów nie mogła nawet pomyśleć o powrocie do swoich
Poznaczony bliznami minotaur usiadł, ale Molok spostrzegł, że udało mu się dopiąć
swego. Poruszył kompanię. Jak zwykle, wszyscy jęli roztrząsać przyczyny ostatnich
niepowodzeń
- Nie da się zaprzeczyć, że Kaz jest przebiegły
- Nawet tchórze potrafią myśleć!
- Nazywasz go tchórzem? Poradził sobie i w Silvanesti!
- Scurn twierdzi, że to tylko pogłoski, czy nie tak, Scurn?
Poznaczony bliznami skinął głową. Nawet w skąpym świetle samotnego Lunitari
można było dostrzec, że jego rogi były niemal starte od walk. Scurn był wojownikiem, i
gdyby jego umysł był równie krzepki, jak jego mięśnie, to przewodziłby teraz swej rasie.
Należał jednak do tych, o których powiada się „zakuty łeb”. Świetnie więc nadawał się do
celów Moloka
- Kaz nigdy nie trafił do Silvanesti - prychnął teraz z pogardą. - Jest pozbawionym
honoru tchórzem. To tylko kolejna jego sztuczka, by sprowadzić nas z właściwego tropu
- Co, jak do tej pory, świetnie mu się udawało - zauważył, niby obojętnym tonem,
Molok
Scurn łypnął nań nabiegłymi krwią ślepiami. Zapragnął nagle złapać ogra za kark i
ścisnąć tak, by wydusić zeń tchórzliwe życie. Nie bez żalu pomyślał, że nie może tego zrobić.
No, przynajmniej, dopóki nie odnajdą zbiega i nie pojmają go lub zabiją. - Jak do tej pory,
Molok, niewiele nam pomogłeś. Dobry jesteś jedynie w nieustannym udowadnianiu nam,
jakie to z nas niedołęgi. Przypomnij no mi, czego dokonałeś, by przyspieszyć nasze, niech je
Sargas przeklnie, poszukiwania? Gapienie się od czterech lat na ten twój paskudny ryj
przyprawia nas o takie same mdłości, jakie ty pewnie czujesz, patrząc na nasze gęby
Ogr wzruszył obojętnie ramionami i wgryzł się w mięsiwo. - Powiedziano mi, że
jesteście świetnymi tropicielami. Jak dotąd wcale się nie popisaliście. Myślę, że tracicie zapał.
Czy honor tak niewiele dla was znaczy? A Tremoc? Nie masz już minotaurów takich jak on!
W chwilach takich jak ta Molok lubił przywoływać pamięcią Tremoca. Był on
ukochanym przez minotaury bohaterem opowieści. W imię honoru czterokrotnie przemierzył
cały Ansalon, by oddać w ręce sprawiedliwości mordercę swego towarzysza. Pościg trwał
ponad dwadzieścia lat. Jego historia była Molokowi użyteczna z dwóch powodów. Po
pierwsze, przypominała byczogłowym kompanom o konieczności poświęceń dla tego, co
naprawdę liczyło się w życiu. Po drugie, nigdy nie zawodziła, gdy trzeba było zmusić ich do
dalszych wysiłków i pośpiechu. Żaden z nich nie zamierzał ścigać Kaza przez dwadzieścia lat
Na razie zranił ich ambicje. Teraz należało skierować myśli łowców ku pościgowi. -
Scurn, jeśli nie wśród elfów, to gdzie go znajdziemy?
Tym, który odpowiedział, był Hecar. - Podróżował przez Silvanesti czy nie - a wedle
mnie jest do tego zdolny - teraz prawdopodobnie podąża na zachód
- Na zachód? - Scurn spojrzał na pozostałych. Do Qualinesti? To równie głupie, jak
pakowanie się pomiędzy Silvanestyjczyków!
- Myślałem o Thorbardinie - prychnął Hecar. Krasnoludy pewnie zostawią go w
spokoju. Stamtąd zaś może dotrzeć do Ergoth
Ogr spoglądał na nich w milczeniu. Chętnie by usłyszał, co powie poznaczony
bliznami
Scurn wstał, oderwał od piekącej się na ogniu tuszy chrząstkę z kawałem tłuszczu i
cisnął ją w płomienie. Te zaskwierczały radośnie, łapczywie pożerając ofiarowany im kąsek.
Minotaur roześmiał się zgrzytliwie
- Albo do reszty zgłupiałeś, albo tak dalece posunąłeś się w podziwie dla Kaza i jego
umiejętności wynoszenia tyłka z ognia, że chcesz nas puścić fałszywym tropem!
Hecar poderwał się i przez chwilę mogłoby się wydawać, że sprzeczka zakończy się
wymianą ciosów. Pozostali członkowie grupy ożywili się i głośnymi parsknięciami zaczęli
dawać wyraz swemu podnieceniu. Helati jednak szybko wstała i, raz jeszcze podejmując
próbę uśmierzenia sporu, stanęła przed bratem
- Hecar, nie! - szepnęła z naciskiem
- Z drogi, kobieto! - warknął jej brat przez zaciśnięte zęby
- Scurn cię zabije - syknęła. - Wiesz o tym równie dobrze jak ja
- Mój honor..
- Twój honor pogodzi się z niewielkim ustępstwem, braciszku. Pamiętaj, że mądry
minotaur sam wybiera miejsce i czas walki. Może innym razem
- Nie zapomnę... A inni..
Mimo różnicy wzrostu, udało jej się spojrzeć mu prosto w oczy. - Inni dobrze wiedzą,
że kiedy tylko zechcesz, możesz dać radę każdemu z nich
Hecar zawahał się. Rzuciwszy szybkie spojrzenie w stronę ogra, który zajął się
wyszukiwaniem ostatnich kęsów mięsa na ciągle trzymanej w łapie kości, prychnął nieco
łagodniej. Gdy szło o ogra, nie dało się rzec niczego pewnego. W końcu porywczy samiec
kiwnął głową i usiadł. Helati opadła na ziemię obok brata. Scurn wykrzywił pysk w
najbardziej pogardliwym i tryumfalnym grymasie, na jaki stać było bycze oblicze, co w jego
przypadku sprowadzało się do obnażenia możliwie największej liczby ostrych zębów. Hecar
nie bez trudu ukrył trawiącą go wściekłość
- Kaz nie pójdzie ani na zachód, ani na wschód. Pozostanie na południu, licząc na to,
że nam umknie. Scurn odwrócił się do Moloka w nadziei, że ogr przyklaśnie jego
rozumowaniu
Ogr spojrzał na minotaury, jakby dopiero teraz dotarło doń, że to on był zarzewiem
zaciekłego sporu. Doszedł do wniosku, iż najwyższa pora, by ustalić pewne sprawy.
Wytarłszy brudne paluchy o swój kilt, sięgnął do tkwiącej pomiędzy jego stopami sakwy i
wyjął z niej niemiłosiernie wymięty kawał pergaminu. Szybkim ruchem cisnął pergamin w
stronę Scurna. Zaskoczonemu minotaurowi nie bez trudu - i lekkiego poparzenia dłoni - udało
się wyrwać skrawek z płomieni
- A to co znowu?
Molok zmiażdżył kłami kość i zaczął wysysać szpik. Poirytowany minotaur rozłożył
pergamin i podjął próbę odczytania jego treści przy migotliwym i nikłym świetle ogniska. W
oczach Scurna zagościło zdumienie. Spojrzał gniewnie na ogra
- To proklamacja podpisana przez samego Wielkiego Mistrza Rycerzy Solamnijskich!
Pozostali członkowie grupy zaczęli pomrukiwać z zainteresowaniem. Po czterech
latach poszukiwań pośród ziem zamieszkanych przez ludzi, wiedzieli o rycerzach
sołamnijskich więcej niż którykolwiek, jeśli pominąć Kaza, spośród innych członków ich rasy
- Scurn, co tam napisano? - spytał niecierpliwie jeden z pozostałych minotaurów
- Wielki Mistrz wyznaczył sporą nagrodę za ujęcie kilku przedstawicieli różnych ras.
Jednym z nich jest Kaz! Ostatnie zdanie Scurn wypowiedział z niedowierzaniem. Napisano
tu, że poszukuje się go za spiskowanie przeciwko rycerstwu, szczególnie zaś za planowanie
zabójstwa samego Wielkiego Mistrza. Wspomina się też o jakimś morderstwie, nie wiadomo
jednak kogo i gdzie zabito. - Ton, jakim Scurn przeczytał to wszystko, wyraźnie świadczył o
tym, że rosły minotaur nie bardzo wie, co o tym wszystkim sądzić
- Aaaa... - odezwał się któryś z jego rodaków - rycerze poszukują go więc z równym
zapałem jak my
- Skąd masz tę proklamację? - syknął Hecar do ogra. Molok wzruszył ramionami z
udaną obojętnością. Znalazłem ją wczoraj. Odpadła, jak sądzę, od pnia drzewa, do którego
ktoś ją przybił
- Dlaczego rycerze chcą ująć Kaza? Był ich towarzyszem! - odezwała się jedna z
samic, nie kierując pytania do nikogo w szczególności
- Jak pozostali, których tu wymieniono - dodał Scurn. Cisnął pergamin jednemu z
towarzyszy, który powoli zaczął odczytywać treść pisma. Minotaury szczyciły się
świadomością, że spośród wszystkich zamieszkujących Krynn ras, były - pomijając
oczywiście elfy - istotami najbardziej wykształconymi. Siła fizyczna była wprawdzie
najwyższym arbitrem w ich społeczności, wiedzę jednak uważano za narzędzie kształtujące
siłę
- Rycerze powariowali! - mruknął Hecar. - Czy podali choć jakiś powód?
- A czy podczas naszych wędrówek i pościgu za Kazem choć raz zdarzyło się, by
podali jakikolwiek powód, dla którego cokolwiek czynią? - Scurn przebiegł wzrokiem po
obliczach towarzyszy. - Może mają swe powody... a może i nie. Na tej proklamacji wypisano
imiona tych, którzy wtedy byli ich najbardziej zagorzałymi zwolennikami
„Wtedy” oznaczało czas wojny, o której minotaury usilnie starały się zapomnieć.
Niemal wszyscy spojrzeli teraz z nienawiścią na Moloka. Minotaury nie z własnej woli
walczyły za ogry i ludzi, którzy stanęli po stronie Królowej Ciemności, Takhisis, w jej starciu
z panem światła, Paladine’em. Po stronie tego właśnie boga stanęli rycerze solamnijscy, w
końcu zaś jeden z nich, Rycerz Korony, zwany Humą, wymusił kapitulację na Królowej. Z
tych, co byli świadkami owego drogo okupionego zwycięstwa, przeżył tylko jeden śmiałek
Kaz. Niewielu właściwie wiedziało, jaką rolę odegrał w ostatnim starciu. Ludzie nie
zamierzali rozgłaszać chwały kogoś, kogo przedtem byli skłonni uważać za tępogłową bestię.
Choć pozostałe minotaury od kilku lat skrzętnie składały w całość okruchy zasłyszanych tu i
ówdzie opowieści, były wśród nich i takie, jak Scurn, które zaprzeczały wszystkiemu
- Jeśli rycerze solamnijscy rozesłali za nim listy gończe - mruknął poznaczony
bliznami wojownik - to z pewnością zostanie na południu, gdzie trudniej się na nich natknąć
Kilku innych kiwnęło potwierdzająco łbami. Molok przyjrzał się uważnie każdemu z
osobna i potrząsnął głową
- I pomyśleć, że ścigacie Kaza od czterech lat, nie mając nawet pojęcia, jak się
zachowa w takiej sytuacji. Dotyczy to nawet tych, co znali go osobiście Cała dwunastka
ugodziła go gniewnymi spojrzeniami, które, jak zwykle, całkowicie zignorował. - Rycerze
postępują dość dziwnie. Jego przyjaciele stali się wrogami... nawet Mistrz, który, jeśli to, co
wiemy, odpowiada prawdzie, podczas wojny nazywał go swym towarzyszem
Nastąpiła chwila ciszy. Ogr skupił na sobie spojrzenia wszystkich minotaurów. -
Myślę, że Kaz pójdzie na Północ, do Vingaardu
Dobrze się stało, że ziemie, które aktualnie przemierzali, wolne były od ludzkich
osiedli, w przeciwnym bowiem wypadku ryki, którymi skwitowano oświadczenie ogra,
wywołałyby alarm w promieniu kilku mil. Wreszcie Scurn i Hecar uciszyli pozostałych
- Być może rycerze solamnijscy zachowują się jak wariaci - wypalił wreszcie Hecar -
czego zresztą bywaliśmy świadkami już wcześniej, nie przypisuj jednak ich szaleństwa
Kazowi. Pomijając wszystko inne, jest minotaurem!
Scurn kiwnął łbem, zgadzając się z przedmówcą. Nawet on nie wierzył, że ich
przeciwnik mógłby okazać się na tyle głupi, by udać się na Północ
Molok odebrał minotaurom proklamację i raz jeszcze rzucił na nią okiem. Szczerząc
kły w uśmiechu, którego nie powstydziłby się najdzikszy z drapieżników, cisnął pergamin w
ogień. Przez kilka sekund obserwował, jak płomienie pożerają pismo, potem raz jeszcze
spojrzał na towarzyszy, których nienawidził z całego serca, podobnie jak oni jego
- On nie jest głupcem. Nigdy tak zresztą o nim nie myślałem. - Molok sięgnął pod
siebie i szybko zebrał swój mizerny majątek. Wstał i patrząc na minotaury, dał im do
zrozumienia, jak głęboko nimi gardzi. Nawet teraz, choć wyzwoliły się z niewoli,
potrzebowały ogra, który pokieruje nimi równie skutecznie, jak gdyby wiódł je za kółka w
nosach. - Kaz to Kaz, postępuje po swojemu... i dlatego właśnie pójdzie do Vingaardu. Nie
potrzebuje żadnych innych powodów
Odwrócił się i ruszył przed siebie, kryjąc przed minotaurami zafrasowaną twarz
Rozdział 2
POWINIENEM IŚĆ NA ZACHÓD, pomyślał ponuro Kaz. Na zachód... albo nie
ruszać się z Południa
Parsknął lekko, oglądając się wstecz na szlak, którym podążał. Wiszące wysoko
słońce pozwalało oglądać znaczną część kraju. Dlaczego idę na Pólnoc, skoro każdy dzień
zbliża mnie do twierdzy Vingaard i szaleństwa, jakie ogarnęło rycerzy?
Jego wierzchowiec, ogromny rumak bojowy, którego w uznaniu zasług przyznał mu
sam lord Oswal, zarżał niecierpliwie. Po pięciu latach spędzonych pod Kazem, zwierzę
nabrało buntowniczych skłonności, które zdumiałyby jego poprzednich, kochających
dyscyplinę właścicieli. Koń pod wieloma względami upodobnił się do swego pana
Kaz uspokoił rumaka i raz jeszcze przyjrzał się proklamacji
Był to jej piąty już egzemplarz, równie zresztą dlań niezrozumiały jak pierwszy, na
który się natknął. Lord Oswal był mu przecież przyjacielem i towarzyszem. Starszy już rycerz
Zakonu Róży, który po śmierci swego brata został Wielkim Mistrzem, dał nawet Kazowi
glejt, dzięki któremu minotaur mógł poruszać się swobodnie wszędzie tam, gdzie
respektowano zakony solamnijskie. Teraz zaś oto ten sam człowiek oskarżał Kaza o zbrodnie,
które ów miał jakoby popełnić!
Proklamacje te dopiero niedawno dotarły do południowych krain. Kaz prychnął
ponownie. Spojrzał na nazwiska tych, których wespół z nim ogłaszano wyjętymi spod prawa.
Niektórych znał osobiście... ot, choćby lorda Guya Avondale’a, wodza Ergothajczyków,
którzy wspierali ludzi z Solamnii w ostatniej walce z Galan Dracosem i jego władczynią,
boginią Takhisis. Huma zawsze poważał tego człowieka, raz nawet wyraził opinię, że
Avondale zasłużył sobie na zbroję solamnijską - tak godne podziwu były zasady, wedle
których żył Ergothajczyk
Minotaur warknął gniewnie i zdarł pergamin z drzewa. Spiskowanie i morderstwo?
Zgniótł pismo i cisnął je w krzaki
Ujął cugle rumaka i poprowadził go ku bardziej ustronnemu miejscu na lewo od
szlaku, gdzie oparł się o jedno z drzew i zaczął czekać. Cierpliwość nie należała do zalet, o
których mógłby powiedzieć, że z powodzeniem udało mu się je zaszczepić w swoim
charakterze, i teraz niewielki jej zapas, jakim dysponował, miał się właśnie ku końcowi
- Delbin, na Ostrze Paladine’a! - mruknął przez zęby. - Jeśli nie wrócisz w ciągu
najbliższej godziny, ruszam dalej sam!
Mógł sobie jedynie wyobrażać, w jakie to tarapaty wpakował się jego towarzysz w
odległym o kilka mil na zachód Xak Tsaroth. Gród ów graniczył z południowo-zachodnią
Solamnią i wschodnim Qualinesti, gdzie żyły elfy - siłą rzeczy więc stał się ośrodkiem handlu
Północy z Południem. Kaz liczył na to, że jego towarzyszowi uda się tam nabyć kilka rzeczy,
które były im potrzebne. Żywił także nadzieję, że Delbin podsłuchał kilka plotek, które może
okażą się pomocne w wyjaśnieniu pogłosek - oby Sargas je przeklął - krążących wśród
mieszkańców okolic posiadłości solamnijskich w twierdzy Vingaard. Pogłoski te nie mogły
być przecież prawdziwe!
Wysyłanie jednak Delbina Knotwillowa z jakąkolwiek misją było zawsze ryzykowne.
Za każdym razem, kiedy podążający za minotaurem Delbin ochoczo zgłaszał się do
wszystkich zadań, Kaz czuł, że wnętrzności skręcają mu się w potężny supeł. Obawy
minotaura budził właśnie ów zapał
Delbin Knotwillow był bowiem kenderem, ci zaś od urodzenia są „miłośnikami
kłopotów”
Jakby na zamówienie, usłyszał parsknięcie konia. Delbin odszedł przed trzema
dniami, obiecując, że wróci w ustalonym terminie. Niewysoki kender świetnie się sprawiał
jako wywiadowca - oczywiście trzeba było przekonać go do tego, by podjął się tej roli. Nikt
się nie spodziewał, że kender potrafi cokolwiek innego, poza zwinięciem komuś sakiewki - i
tylko sakiewek pilnowano w jego obecności. Kender tymczasem potrafił zebrać sporo
informacji, którymi wszyscy nad podziw chętnie się z nim dzielili. Delbin uważał to za
pyszną zabawę, za coś, czym będzie mógł chełpić się przed rodakami i każdym, kto
zechciałby wysłuchać jego opowieści. Ilu w końcu kenderów podróżowało w towarzystwie
minotaura?
Kaz miał już zawołać swego małego kompana, kiedy usłyszał parsknięcie drugiego
konia. Szybko wyciągnął dłoń i zakrył chrapy swojego wierzchowca. Bojowy rumak,
przygotowany tresurą niemal na wszystko, rozpoznał ten gest i natychmiast znieruchomiał
Drzewa zasłaniały minotaurowi widok, wydało mu się jednak, że coś czarnego
mignęło mu przed oczyma. Nie sposób było orzec, czy to, co dostrzegł, należało do jeźdźca,
czy jednego z koni. Tak czy owak pojął, że nie zna tych, którzy się zbliżają
Jeźdźcy zwolnili i zatrzymali swe konie. Minotaur usłyszał szczęk zbroi i stłumione
odgłosy rozmowy. Słów nie dało się rozróżnić, ale najwyraźniej jeden z podróżnych był
wściekły na drugiego. Kaz prychnął. Ależ wybrali sobie porę i miejsce na sprzeczki! Gdyby
teraz akurat pojawił się Delbin..
Usłyszawszy trzeciego konia, Kaz gotów był wznieść oczy do nieba i przekląć
wszystkich bogów. Jeszcze jeden jeździec? I nagle pojął, że ostatni nadjeżdża od południa.
Jeśli tak miałoby trwać dłużej, Kaz mógłby otworzyć tu zajazd. Obfitość podróżnych
obiecywała spore zyski
Pozostali jeźdźcy nagle ucichli. Kaz tymczasem, zdając sobie sprawę z faktu, iż
ostatni z przybyszów zmierza w jego kierunku, sięgnął po topór. Mocne, zakończone
wielkimi szponami palce minotaura zacisnęły się na drzewcu styliska. Jeszcze kilka jardów
wśród listowia i jeździec natknie się na niego
Nieznajomy niespodziewanie skierował rumaka ku drodze, Kazowi znów mignęła
hebanowoczarna zbroja. Oczy minotaura rozszerzyły się w zdumieniu. Widywał już takie
zbroje podczas wojny z Królową Ciemności. Nosili je ludzie i ogry, pod rozkazami których
służył. Pod koniec zaś walk stawał u boku Humy przeciwko najzacieklejszym i najbardziej
niebezpiecznym spośród nich
Ten należał do elitarnych i fanatycznie oddanych żołnierzy gwardii odżałowanej
pamięci Crynusa, wodza armii Takhisis, który dawno temu został wysłany do czeluści
piekielnych - na co zresztą sobie zasłużył - przez Humę Włócznika i srebrną smoczycę. Kaz
pamiętał wszystko aż nadto wyraźnie. Crynus uparcie opierał się śmierci i w końcu trzeba
było smoczego płomienia, by przepadł na zawsze
Kaz wolałby nie narażać się, nie mógł jednak pozwolić, by jeden z tych zajadłych
wrogów - nie, było ich dwóch! - swobodnie jeździł po kraju. Podczas ostatnich pięciu lat
stykał się zresztą już z takimi niedobitkami. Spora część sług Królowej Ciemności nie chciała
pogodzić się z klęską swej pani. Nie mając gdzie się skryć, poświęcali się niemal wyłącznie
rabunkom i gwałtom, wszystko to zaś czynili jakżeby inaczej! - w imię Takhisis. Gwardziści
byli najgorsi - oni naprawdę wierzyli w niedaleki powrót swej władczyni
Kaz poklepał konia po karku. Sygnału tego nauczył się od rycerzy. Koń pozostanie w
miejscu, dopóki go się nie wezwie. Nic prócz smoka nie byłoby w stanie zmusić go do
zmiany miejsca postoju, ponieważ zaś smoki zniknęły, nie było powodów do obaw
Powoli i ostrożnie Kaz uniósł topór. Zdradziłby się, gdyby w tej gęstwinie chciał
przeprowadzić konia. Jeśli mu się poszczęści, zdoła zwalić przeciwnika jednym ciosem, bez
walki, ale..
Mroczna figura przed nim nagle znieruchomiała i minotaur zrozumiał, że coś go
jednak zdradziło. Długie, paskudne ostrze, aż dotąd niewidoczne, mignęło nagle łukiem w
powietrzu, gdy jeździec obrócił się w siodle. Kaz zastawił się toporem, przeciwnik jednak źle
ocenił dzielącą ich odległość. Jego ostrze zatrzymało się w połowie drogi, utkwiwszy w pniu
potężnego dębu
Jeździec zaklął i podjął próbę uwolnienia swej klingi, jednocześnie usiłując zawrócić
wierzchowca. Kaz inaczej ujął topór i wziął potężny zamach. Miecz, osłaniając jeźdźca,
frunął w górę, minotaur rąbnął więc w konia. Zwierzę, krwawiąc z szerokiej rany, zaczęło się
szarpać i gwardzista stracił nad nim kontrolę. Kaz również musiał się cofnąć, by uniknąć
przypadkowych, wymierzanych na oślep, lecz potężnych kopnięć rumaka. Koń zachwiał się
na nogach
Minotaur zaklął bezwiednie. W siodle nie było już nikogo. Czarnego wojownika
zmiotło jakby wichrem. Kaz zdążył zapomnieć, jak niebezpiecznymi przeciwnikami mogą
być gwardziści Crynusa
Wróg niespodziewanie wypadł z gęstwiny, która znajdowała się za minotaurem. Kaz
sparował cios miecza, potknął się jednak i niemal stracił równowagę. Po raz pierwszy spojrzał
też na przeciwnika. Zobaczył męża - gwardzista był zbyt niski na ogra, choć mógł też być
elfem - którego twarz krył głęboki morion, ale oczy, które wyzierały spod okapu hełmu,
wydawały się wypatrywać czegoś daleko za plecami minotaura. Przeciwnik najwidoczniej
wprowadzał się w bojową furię
Kaz usłyszał jakieś odgłosy walki ze znajdującej się za nim ścieżki, wróg jednak już
nań napierał. Topór, szczególnie taki, który wykuto dla człowieka mającego ujmować go
oburącz, nie bardzo nadawał się do walki w zwarciu. Za każdym razem, gdy Kaz usiłował się
cofnąć, by uzyskać potrzebny do cięcia zamach, przeciwnik nacierał błyskawicznie i skracał
dystans
Uratowały go drzewa. Gwardzista, który niemal zapomniał o wszystkim oprócz
wroga, potknął się na wystającym korzeniu drzewa. Nie trwało to dłużej niż mgnienie oka.
Odzyskał równowagę niemal natychmiast; Kaz jednak nie potrzebował niczego więcej
Włożywszy w cios całą swą niemałą przecież siłę, zamachnął się i ciął od ucha. Ciosu
tego nie sposób było odeprzeć, niewielu ludzi mogło sprostać minotaurowi, który był w pełni
sił. Z właściwym narzędziem w ręku Kaz potrafił jednym uderzeniem zwalić spore drzewo
Zbroja zaś, prawdę mówiąc, była wobec takiego ciosu prawie żadną osłoną
Trafił gwardzistę tuż ponad łokciem dzierżącego miecz ramienia, a topór nawet nie
zwolnił swojego biegu. Głownia zataczając niemal pełny łuk, przeszła przez cały korpus
przeciwnika. Kaz cofnął się, by uniknąć fontanny krwi buchającej z przerąbanego tułowia.
Bojowy zapał, błyszczący jeszcze przed sekundą w oczach gwardzisty, zgasł wraz z jego
życiem
Minotaur odetchnął głęboko. Na ścieżce ustały już odgłosy walki, zastąpione tupotem
kopyt kilkunastu koni nadciągających z południa. Kaz uznał, że nie ma sposobu, by określić,
czy zbliżający się jeźdźcy są wrogami, czy przyjaciółmi powalonego gwardzisty
Nie usłyszał żadnych komend, wiedział jednak, że pomiędzy drzewa wjechało kilku
konnych. Odnalezienie go nie powinno zająć im zbyt wiele czasu. Szybko wytarł ostrze
topora i umieścił broń w przytroczonej do pleców obejmie. Minotaur miał na sobie rzemienny
rynsztunek, zaprojektowany tak, by mógł w nim nosić topór, albo i dwa. Dzięki ćwiczeniom,
dobycie oręża było zwykle dziełem jednej sekundy. Rynsztunek pomyślano tak, by mógł zeń
korzystać jedynie ten, czyj grzbiet nie ustępował szerokością plecom minotaura i kto miał
odpowiednio długie ramiona
Dosiadł swego rumaka i w tej samej chwili dostrzegł go jeden ze szperaczy
- Stać! W imieniu Wielkiego Mistrza, rozkazuję ci stać!
Kaz odwrócił się i dostrzegł, że zatrzymujący go wojownik ma na sobie znajomą mu i
niegdyś przezeń szanowaną zbroję rycerzy Solamnii. Jeśli dobrze zapamiętał godło, miał
przed sobą rycerza Zakonu Miecza. Rycerz, zmuszony do tego przez gęste poszycie, szedł
pieszo, wiodąc konia za sobą. Kaz odwrócił się i dał ostrogę swemu rumakowi, mimo iż
rycerz okrzykami wzywał swych towarzyszy
Kilka lat temu Kaz oczywiście dotrzymałby im pola i podjął walkę, choć pewnie
udałoby mu się powalić przynajmniej połowę przeciwników, zanim padłby pod ich ciosami.
W towarzystwie Humy pojął jednak, jak głęboka mądrość kryje się w unikaniu konfliktów i
śmierci w niektórych przynajmniej sytuacjach. Rozumiał, jak bezsensowne jest niekiedy
umieranie w imię źle pojętego honoru. Wielu jego współplemieńców pomyślałoby, że
stchórzył, a niektórzy od dawna już tak mniemali
Koń, kierowany naciskiem kolan Kaza, coraz głębiej wdzierał się w gęstwinę. W niej
właśnie kryła się jedyna szansa ucieczki minotaura. Kaz wiedział, że ten szlak przywiedzie go
w pobliże Xak Tsaroth, trafi jednak na północ od miasta, zamiast na wschód. Pojmował też,
że najpewniej przyjdzie mu się pożegnać z nadzieją na spotkanie z kenderem. Mogło być
zresztą i tak, że Delbin zdążył już o nim zapomnieć. Istniała również możliwość, że młody
kender wpadł w pułapkę rycerzy - w końcu po to, między innymi, ją zastawiono. Rycerstwo
musiało być świadome obecności maruderów w okolicy - zastawiono więc sidła, by wyłapać
niedobitków. Solamnijczycy z pewnością spodziewali się większej zdobyczy, tymczasem
wpadli im w ręce dwaj tylko gwardziści, z których jeden już nie żył. Jeśli pojmali kendera, nie
było się o co martwić. Członkowie wszędobylskiej rasy byli, owszem, natrętni, nikt jednak
nie uważał ich za naprawdę niebezpiecznych lub wrogów
Rycerze prześladowali go zaciekle i nie ośmielił się spojrzeć za siebie, by sprawdzić,
jak daleko się oddalił. Ocenił jedynie, że grupa liczyła sobie nie mniej niż pół tuzina jeźdźców
- Przekonajmy się, jak dobrze znasz ten kraj - mruknął sam do siebie. Wespół z
Delbinem krążyli po okolicy od blisko tygodnia, podczas zaś ostatnich dziewięciu miesięcy
wielokrotnie przemierzyli wzdłuż i wszerz całą południową połać kraju. Zawsze ktoś deptał
im po piętach. Zazwyczaj byli to jego współplemieńcy. - Trzeba mieć moje psie szczęście, by
wpakować się na nich akurat teraz
Do wieczora pozostało jeszcze sporo czasu. Licząc na zgubienie pościgu, Kaz
postanowił gnać przed siebie, chyba że zawiedzie go koń albo skończy się gęstwina. Mapy
nie wskazywały na szczególnie gęste poszycie leśne w tej okolicy i minotaur wiedział, że
gdzieniegdzie gaje i dąbrowy niespodziewanie ustępują miejsca rozległym polanom. Otwarta
przestrzeń oznaczała dlań śmierć. Rycerze mogli przekazać go lordowi Oswalowi, równie
dobrze jednak mogli skończyć z nim od ręki i władzom Zakonu wydać jego ciało.
Proklamacja Wielkiego Mistrza ogłaszała rninotaura wrogiem zakonu, żaden zaś rycerz nie
zechciałby chyba tracić sił na pojmanie Kaza żywcem, kiedy wystarczyło jedynie dostarczyć
jego zwłoki
Jakkolwiek stały sprawy, szybko oddalał się od prześladowców, o czym świadczyły
ich coraz cichsze okrzyki. Zbyt wcześnie jednak było na radość. Zakon znany był bowiem z
tego, że jego członkowie niełatwo zrażali się trudnościami i zwykle kończyli raz zaczęte
dzieło. Mogli iść jego tropem całymi dniami... jakby nie dość mu było jednej grupy
prześladowców
Koń potknął się na jakiejś uschłej gałęzi sterczącej z niewielkiego zagłębienia w
ziemi. Grunt był tu dość zdradziecki, fałszywy krok mógł skończyć się kalectwem
wierzchowca lub jeźdźca. Z siłą, która przemogła wszelki opór rumaka, Kaz szarpnął
wodzami w prawo. Zwierzę ustąpiło, parskając gniewnie i ruszyło tam, dokąd skierował je
jeździec. Kaz pognał konia w dół stromizny, wiedząc, że każda sekunda zwłoki oznaczała
stratę bezcennego dlań czasu. Dotarłszy do dna zapadliska, ponaglił konia kopniakiem w
żebra
Doliczył do trzydziestu, kiedy ku jego radości dotarły doń echa gniewnych i
zdradzających zaskoczenie okrzyków. Usłyszał też dzikie rżenie przynajmniej dwu koni i
bolesny wrzask jednego z rycerzy. Odgłosy pościgu przycichły... choć nie całkowicie. Kaz
odważył się na szybkie spojrzenie wstecz. Jeden z jeźdźców nadal kontynuował pogoń, choć
minotaur zdążył się mocno już odeń oddalić. Człowiek miał odsłoniętą twarz i wydał się
Kazowi młodzikiem. Być może rycerz miał brodę, choć z tej odległości Kaz nie umiałby
orzec, czy na wietrze nie powiewały przypadkiem jego długie włosy. Minotaur nie wiedział
zresztą, czemu miałby zwracać szczególną uwagę na ludzkie twarze, choć niemal spodziewał
się rozpoznać w prześladowcy Humę
Obok jego łba świsnęła strzała, która z głuchym stukiem utkwiła w pobliskim pniu.
Nadleciała jednak z przodu..
Paladine, czy i ty żywisz do mnie urazę? Na co lub na kogo nadział się tym razem?
Jakby w odpowiedzi na to bezgłośne pytanie zobaczył kilkanaście sylwetek, które
zabiegały mu z przodu drogę, jedne odziane w zieleń, inne w czarnych kolczugach.
Niewątpliwie byli to ci sami maruderzy, na których zasadzili się rycerze. Kaz mimo woli
wypłoszył ich z kryjówki i pomógł swym niedawnym prześladowcom. Teraz należało tylko
wynieść stąd całą skórę
W desperacji zawrócił konia. Jeden z pechowych napastników, potrącony przez
zawracającego rumaka, rąbnął korpusem o drzewo. Minotaur przypomniał sobie, że nadal
ściga go jeden szczególnie uparty rycerz. Otworzył usta, by ostrzec człowieka okrzykiem, w
tej samej jednak chwili ujrzał, że siodło gnającego za nim rumaka jest puste następna strzała
położyła kres życiu młodego wojownika. Kaz parsknął wściekle. Oto kolejna niepotrzebna
śmierć, za którą winą obarczą oczywiście jego
Przez cały czas czekał, aż i w jego grzbiecie ugrzęźnie strzała. Maruderzy mieli jednak
swoje własne i to wcale niemałe problemy. Zabrali się do nich pozostali rycerze, którzy nie
dali się zaskoczyć tak, jak ów młodzik. Gdy Kaz zobaczył, ilu naprawdę ludzi szło jego
tropem, wytrzeszczył ze zdumienia oczy. Jeśli w porę nie wydostanie się z zawieruchy, utknie
pośrodku nielichej bitwy!
Jakiś obszarpaniec w zielono-brązowych barwach usiłował ściągnąć go z grzbietu
rumaka. Koń jednak poczęstował napastnika straszliwym wierzgnięciem, po którym obdartus
legł z rozbitym czerepem. Kilkunastu maruderów i rycerzy już rąbało się z zapałem. Jeden z
rycerzy Zakonu Róży powalił właśnie jakiegoś męża z mieczem, jego rumak zaś dosłownie
wdeptał wroga w ziemię. Dwu odzianych w czerń gwardzistów zdołało ściągnąć jakiegoś
Solamnijczyka z siodła. Ku walczącym z obu stron ruszyli ich kompani
- Paladine! - syknął Kaz. - Jeśli w ciągu ostatnich paru lat dokonałem czegoś, co
znalazło uznanie w twoich oczach, nie poczytasz mi chyba za bezczelność, jeśli poproszę,
abyś pomógł mi jakoś wynieść się stąd precz!
Minotaur nie oczekiwał odpowiedzi - bogowie w końcu przemawiali jedynie do
kapłanów i bohaterów. I nagle jego uwagę przykuł błysk bieli. Wyglądało to na jakieś
zwierzę... jelenia, niedźwiedzia lub wilka. Kaz nie potrafiłby określić tego dokładniej. Czyżby
Paladine rzeczywiście go usłyszał?
Gdyby Kaz nie oddalił się natychmiast, uległby wrodzonemu minotaurom zapałowi i
kilka bezcennych ostatnich chwil życia straciłby na zaciekłą i daremną rąbaninę z wrogami,
jak zdarzyło się to jego wielu poważanym, ale niezbyt długo żyjącym przodkom. Kaz darzył
ich szacunkiem, nie zamierzał jednak przedwcześnie do nich dołączać
Zawrócił więc rumaka i jak szalony pognał w stronę, gdzie ukazała mu się biała zjawa
Gnał przed siebie mniej więcej przez czwartą część godziny, zanim odważył się nieco
pofolgować rumakowi. Odgłosy walki dawno już pozostały daleko w tyle. Znajdował się już
na północno-wschodnich rubieżach Xak Tsaroth
- Nie jestem tchórzem - szepnął sam do siebie i do tych mocy, które mogły go w tej
chwili słuchać. Mimo wszystko czuł się odrobinę nieswojo. Czy wedle prawa nie powinien
zostać i wesprzeć rycerzy solamnijskich? Czy zbiegłszy z pola potyczki, nie zdradził pamięci
Humy człowieka, którego podziwiał równie głęboko, jak swych najdzielniejszych przodków?
- Mój honor jest moim życiem. - Zdanie to zabrzmiało nieco dziwnie, gdy teraz je
zacytował. Była to część roty przysięgi na kodeks i zasady, do których stosowali się
członkowie zakonu Humy. Minotaurowi dość było tego jednego powodu, by szanować
rycerzy solamnijskich bardziej niż członków jakiejkolwiek innej ludzkiej organizacji
Humo, może mógłbyś wyjaśnić mi moje rozterki... Kaz westchnął, co minotaurom
zdarzało się nader rzadko, i rozejrzał się po okolicy
Znajdował się na skraju rozległego pola porośniętego burzanami i pozostało mu tylko
mieć nadzieję, że nie wyłoni się spośród nich nowe zagrożenie. Wiedział też, że jeśli dalej
wędrowałby w tym samym kierunku, trafiłby na wyciągnięte ramię łańcucha górskiego, który
przecinał niemal całe Qualinesti, później zaś znalazłby się w gęstej puszczy porastającej
dziedziny elfów. Nie bez goryczy pomyślał, że nad wyborem tego kierunku nie ma się co
zastanawiać. Po tym, co przytrafiło mu się w Silvanesti, stracił ochotę na to, by kiedykolwiek
w życiu zobaczyć jeszcze choć jednego elfa. Świat niewiele stracił na tym, że nie narzucają
one mu swej obecności. Kaz znał pewien skrót. Delbin powiedział mu coś o rzece, która
płynęła na północ ku twierdzy Vingaard. Oznaczało to konieczność pokonania gór i
częściowego przynajmniej zahaczenia o Qualinesti, w sumie jednak szybciej dotarłby do celu,
a tym była twierdza Vingaard i konfrontacja z Wielkim Mistrzem
Zatęsknił niemal za towarzystwem kendera, który zdałby się choć na przewodnika.
Delbin nieźle znał te okolice, Kaz jednak nie mógł pozwolić sobie na czekanie na zwykle
pełnego zapału kompana. Całe szczęście, że miał przy sobie mapę kendera
Choć nie przyznałby się do tego sam przed sobą, polubił Delbina. Głupio postąpiłby
jednak ktoś, kto zechciałby Kazowi uświadomić tę słabostkę, ponieważ minotaury zazwyczaj
niechętnie zawierają przyjaźnie, a przyznanie się do sympatii dla wszędobylskiego,
żywiącego nieodparte zamiłowanie do zaglądania w cudze sakiewki i dziecinnego, wedle
kryteriów minotaurowych, stworzenia, byłoby oznaką słabości charakteru
Kaz stęknął i uderzył piętami boki wierzchowca. Sterczenie w miejscu i samo
rozmyślanie do niczego nie prowadzi
Gdy minotaur ruszył na zachód, coś drgnęło pośród wysokich traw. To „coś” było
białe i bezwłose. Ślepia stwora nie posiadały tęczówek i płonęły czerwienią. Bestia ukrywała
się wśród traw tak długo, jak to tylko było możliwe. Z tajemniczych powodów nienawidziła
bowiem światła, które płonęło na niebie. Nie spuszczała oczu z niknącej sylwetki jeźdźca i
rumaka. Gdy obaj oddalili się dostatecznie daleko, stwór wstał i podążył ich śladem. Teraz
przypominał coś, co kiedyś mogło być wilkiem... choć śmierć musiała go spotkać dawno
temu
Zwalczając ból, jaki sprawiały mu palące bezlitośnie promienie słoneczne, stwór
ruszył za minotaurem
Rozdział 3
BYWAŁY CHWILE, KIEDY KAZOWI WYDAWAŁO SIĘ, że jego żywot jest
jednym nieustającym pasmem nieporozumień i zamętu. Po tym, jak Huma, poświęcając życie,
zakończył wojnę, minotaur liczył na to, że koleje losu się odwrócą. Jego współplemieńcy
mogli uznać go za mięczaka i osobnika pozbawionego honoru, przestał się jednak tym
przejmować. Im dłużej rozmyślał o obyczajach, prawach i nawykach, wedle których żyły
minotaury, tym mniej mu się one podobały, co nie oznacza bynajmniej, że za lepsze uważał
obyczaje i prawa ludzi, krasnoludów, elfów czy nawet kenderów
Ku jego zdziwieniu, podróż ku rzece minęła bez szczególnych wydarzeń. Jeśli rzeka
miała jakąś nazwę, kreślarz map najwyraźniej o niej zapomniał. Delbin zresztą nie rozwodził
się nad szczegółami znalezienia mapy, a Kaz, który zdążył go już nieźle poznać, wolał nie
drążyć tematu. Liczyło się dlań to, że mapa była przydatna i dość dobrze oddawała położenie
charakterystycznych elementów terenowych
Słońce wisiało już nisko nad horyzontem. Kaz ocenił, że do zachodu została mu
jeszcze mniej więcej godzina. Na niebie pokazał się już dysk Lunitari. Solinari, blady i
srebrzysty, objawi się nieco później. Wyglądało na to, że noc będzie dość jasna
Rzeka o tych rozmiarach świadczyła o obecności osiedli na jej brzegach i łodzi na
wodzie. Oznaczało to również możliwość natknięcia się na ludzi, czego Kaz wolał uniknąć -
tak czy owak nie widział innej możliwości szybszego dotarcia do Vingaardu. Na razie musiał
jakoś ominąć główny łańcuch górski, który leżał na wschód od rzeki i nieco na północ od
obecnej pozycji minotaura. Gdy tego dokona, trafi na puszczę, pod osłoną której przebędzie
niemal połowę dalszej drogi. Odsunął na razie od siebie myśli o tym, jak sobie poradzi w
północnej Solamnii, o której słyszał, że nadal pozostała otwartym, spustoszonym krajem. Jeśli
choć połowa plotek odpowiadała prawdzie, to rycerze zachowywali się dziwacznie
Ruszył dalej. Przed nim piętrzyły się coraz wyższe góry
Gdy ostatnie promienie słońca ustąpiły mrokowi nocy, Kaz zaczął się zastanawiać,
czy dokonał właściwego wyboru
Miał przed sobą niezbyt wielki łańcuch górski, same zaś góry były niczym w
porównaniu z gigantami, wśród których zdarzało mu się błąkać dawniej. Te tutaj należały do
przeciętnych. A jednak w jakiś nieokreślony sposób niepokoiły bardziej niż tamte wyniosłe
wierchy
- Czy kryjecie w sobie jakąś magiczną broń? - spytał na poły drwiąco. W tejże chwili
minotaur pojął dlaczego niepokoił go widok tych szczytów. Przypomniał mu Humę i jego
ostatnie starcie. Kaz nie umiał spojrzeć na góry, nie wspominając jednocześnie początku całej
historii - poszukiwania smoczych lanc, jedynego oręża, dzięki któremu można było pokonać
hordy smoków Królowej Ciemności, Takhisis. Znaleźli je w końcu, choć zaczęło się tylko od
tuzina. Towarzyszący Humie Kaz należał do nielicznej grupki, którą uzbrojono w lance do
pierwszej bitwy. Niewielu ich wtedy przeżyło, Kaz zaś był jedynym świadkiem ostatnich
chwil życia Humy, kiedy samotny rycerz ostatecznie pokonał złą boginię i wymusił na niej
przysięgę, z mocy której miała opuścić Krynn i nigdy tu nie wracać. Podczas ostatnich pięciu
lat Kaz niejeden raz nadkładał drogi, byle tylko nie zbliżać się do gór. Choć bywało i tak, że
okazywało się to niemożliwe, zawsze jednak starał się wydostać z nich jak najszybciej
Lęk przed górami! Kaz prychnął z politowaniem i pognał konia nieco szybciej. Dziś
zaśnie z głową opartą o stopy jednej z tych olbrzymek. Im dłużej o tym rozmyślał, tym
bardziej był zdecydowany. Zmniejszy przynajmniej ryzyko, że natknie się na niego jakiś inny
podróżnik. Podniósł wzrok na górujące nad nim szczyty, usiłując oszacować, ile czasu zajmie
mu dotarcie do najbliższej góry. No, będzie już dobrze po zmroku, pomyślał ponuro. Wolałby
znaleźć się tam za dnia
Kaz rozbił obóz u podnóża wysokiego, choć nadgryzionego przez ząb czasu szczytu.
Kiedyś tam, możliwe, że w zamierzchłej przeszłości lub podczas jakiejś wojny, spora część
zbocza góry pękła, nadając jej drapieżny i dziki wygląd. Całość przypominała minotaurowi
jednego z jego przodków, który będąc w młodości gwałtownym, zapalczywym bykiem, mimo
licznych ran dożył sędziwego wieku. Kaz na cześć przodka i na swój użytek nadał górze
miano Kefo. Okazało się, że łatwiej jest zasnąć w cieniu szczytu, który w pewien sposób był
mu już znajomy
Po całych miesiącach wysłuchiwania nieustannego potoku słów lejącego się z ust
Delbina minotaur odkrył, że niełatwo mu zasnąć, gdy towarzystwa dotrzymują mu jedynie
zwykłe nocne dźwięki. Prychnął gniewnie. Jeśli miałoby mu zabraknąć towarzystwa kendera,
to lepiej już od razu poddać się wrogom!
- Paladine, chroń mnie od szaleństwa! - szepnął z drwiną w głosie
Natknął się na Delbina na południu, wkrótce po swym powrocie z długiej,
niebezpiecznej wyprawy do skutych lodem ziem najdalszego Południa. W okolicy zaczęły się
właśnie ukazywać proklamacje z Vingaardu, ale dowodzący ekspedycją kapitan, który
nieszczególnie przejmował się regulaminami, polubił natomiast Kaza, pozwolił sobie na
zwątpienie w sens ciężkich oskarżeń o morderstwo i spiskowanie, zwłaszcza, że proklamacje
nie popierały oskarżeń żadnymi dowodami. Pieczęć, którą Wielki Mistrz rycerstwa, lord
Oswal, wyróżnił Kaza, również potwierdzała tłumaczenia minotaura. Rycerz uważał, że
oskarżenia w najlepszym wypadku dotyczą kogoś innego. W ziemiach skutych lodem
minotaur miał bowiem niejedną możliwość do okazania swej zdradliwej natury, czego przecie
nie uczynił. Człek ów był doświadczonym badaczem i odkrywcą, kiedy jednak ekspedycja
dobiegła końca, a jemu zaś udało się wrócić do ojczystych gór Kharolis, powiedział Kazowi,
że zamierza spędzić resztę swego życia - a był młodym człowiekiem - w jakimś spokojnym,
miłym miasteczku, gdzie chciał otworzyć kram z warzywami, największe ryzyko ponosząc
przy sporach z klientami o ceny jabłek lub warzyw
Wtedy to Kaz po raz pierwszy usłyszał wysoki, pełen ciekawości głos: - W rzeczy
samej wróciłeś z lodowych pustkowi? Czy tam naprawdę oddech zamarza tak, że aby
usłyszeć, co powiedziałeś, trzeba go roztopić w ognisku? Ktoś mi to mówił! Jesteś
minotaurem? Nigdy wcześniej nie widziałem minotaura. Będziesz gryzł?
Zasypującego go pytaniami osobnika Kaz w pierwszej chwili uznał za niezbyt
wyrośnięte dziecko, które ozdobiło głowę fryzurą na kształt końskiego ogona. Dopiero gdy
kapitan zaklął szpetnie i sięgnął do swej sakiewki ze złotem, minotaur zrozumiał, z jak
strasznym niebezpieczeństwem przyszło mu się zetknąć
Delbinie Knotwillow - pomyślał Kaz, wspominając tamte chwile - potrafiłbyś chyba
doprowadzić do rozpaczy nawet innego kendera. Pewne było, że na innych się nie natknęli, a
jeśli nawet, nie potrwałoby to długo. Delbin, który od tamtej pory przylgnął do Kaza,
zasypywał go niezmordowanie najniezwyklejszymi pytaniami dotyczącymi minotaurów i
wszystkiego innego. Był młodzikiem i to nawet, wedle kanonów jego rasy, młodzikiem
urodziwym. Nieco roślejszy od większości swych współplemieńców, liczył sobie cztery stopy
wzrostu - bez jednego czy dwu cali - i ważył około dziewięćdziesięciu funtów. Mówił o sobie,
że ma naturę uczonego i zbierał się do napisania współczesnej historii Krynnu. Cel sam w
sobie wart zachodu, niestety, kiedy Delbin sięgał do sakwy, by wyjąć notatnik, zawsze
wyciągał jeden z wielu przedmiotów, które gdzieś wcześniej zostawił jakiś zapominalski
jegomość. Niesłychanie podniecony znaleziskiem Delbin oczywiście zapominał o
wydarzeniu, które właśnie miał zanotować