Beagle Peter S. - Czarodziej z Karakosk
Szczegóły |
Tytuł |
Beagle Peter S. - Czarodziej z Karakosk |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Beagle Peter S. - Czarodziej z Karakosk PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Beagle Peter S. - Czarodziej z Karakosk PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Beagle Peter S. - Czarodziej z Karakosk - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: PETER S. BEAGLE
Tytul: Czarodziej z Karakosk
(The Magician of Karakosk)
Z "NF" 9/98
Co, co takiego? Czy teraz moja kolej? Nie, nie spałem -
nie jestem tak źle wychowany, żeby zasnąć, gdy ktoś inny
opowiada. Zastanawiałem się tylko... Zastanawiałem się, ile to
już czasu minęło odkąd siedziałem z przyjaciółmi tak jak
teraz - och, doprawdy z kimkolwiek - słuchając przy kominku
na przemian o dziwach i niedorzecznościach. Miałem osobliwe
życie i obawiałem się, że niewiele mógłbym z niego
opowiedzieć, co nie zanudziłoby obecnych tu młodych i nie
wzbudziło chęci sprzeciwu u starszych, a nie chciałbym tego
za żadne skarby. Proszę o pobłażliwość - obiecuję opowiadać
krótko i pozostawić resztę wieczoru do dyspozycji siedzących
tutaj Gri, Chashi i pani Kydry. I równie entuzjastycznie jak
inni powitam koniec mego mamrotania.
A zatem... Pewnego razu, bardzo dawno temu, w kraju, z
którego pochodzę, żył czarodziej, który był zbyt dobry w
czarach. Och, patrzycie zdziwieni, spoglądacie na siebie
nawzajem, chichoczecie cicho, ale tak - to całkiem możliwe,
że jest się w czymś zbyt dobrym, szczególnie w czarach.
Zastanówcie się tylko: jeżeli potrzebujecie jedynie
przelotnego deszczyku, który by przywrócił soczystą zieleń
waszym spragnionym polom, na co mógłby się wam przydać
czarodziej sprowadzający jedynie burze, które by z ziemi
wszystko wymywały? Jeżeli prosicie o mały zwykły urok, aby
mąż pozostał wam wierny, jaki pożytek z zaklęcia, które
sprawi, że będzie warował przy was niczym pies, przez cały
czas nie odstępując ani na krok, tak, że zaczniecie błagać
choćby o najkrótszą chwilkę samotności? Nie, nie, w sprawach
magii najlepsza jest niepozorna przeciętność, zawsze.
Uwierzcie mi, wiem co mówię.
Otóż, czarodziej, o którym opowiem, był niepozornym
człowiekiem pod każdym względem. Niskiego stanu, syn
pastucha rishu i chociaż jego zdolności ujawniły się w
młodym wieku, tak jak to bywa u większości czarnoksiężników,
nigdy nie miał najmniejszej możliwości, żeby je kształcić.
Nawet gdyby w przeszłości zdołał dotrzeć do zwojów Am-Nemil
albo Kirisinja, takich, jakie się przechowuje we wspaniałej
bibiotece magii w Cheth na'Bata, wątpię czy zdołałby je
przeczytać. Był utalentowanym wieśniakiem, nikim więcej.
Nazywał się Lanak.
Jak wyglądał? No cóż, jeżeli wyobrażacie sobie
czarodzieja jako kogoś wysokiego, szczupłego, wydającego
rozkazy i wymachującego czarną peleryną, bylibyście bardzo
rozczarowani Lanakiem. Był niski i korpulentny, jak wszyscy
mężczyźni w jego rodzinie, z tendencją do wczesnego
łysienia. Ale miał ładne oczy, tak przynajmniej słyszałem,
całkiem dobre maniery i duże, przyjazne opalone dłonie.
Zwróćcie uwagę, ponieważ to ważne: Lanak był skromnym
człowiekiem, bez wysokich aspiracji, co jest prawie
niespotykane wśród czarnoksiężników, bez względu na
pochodzenie. Mieszkał w Karakosk, miasteczku znanym jedynie
z koni pociągowych i ciemnego piwa, co odpowiadało naszemu
Lanakowi w zupełności, ponieważ istotę zarówno jednego, jak
i drugiego znał doskonale. Prawdę powiedziawszy, pierwsze
skuteczne zaklęcie, jakie wypowiedział, miało zwiększyć
zawartość alkoholu w raczej wodnistym piwie warzonym przez
ojca, a drugie, uspokoić szalejącego z bólu ogiera, po tym
jak go ugryzł pająk żyjący na piaskach. Gdyby pozostawić
Lanaka samego sobie, prawdopodobnie nigdy nie użyłby czarów
do niczego bardziej ambitnego. Spędziłby życie jako kuglarz
i nie różniłoby się ono od życia piekarza czy łatacza obuwia
w tym miasteczku - o tak, to by mu odpowiadało w zupełności.
Ale czary już takie są z natury, że nie pozostawiają
nikogo samemu sobie, nawet jeżeli czarodziej chce inaczej.
Nasz Lanak żył sobie szczęśliwie przez wiele lat, lubiany i
szanowany przez wszystkich, którzy go znali. Ożenił się z
kobietą z Karakosk, a mogę policzyć na palcach jednej ręki
tych czarnoksiężników, którzy kiedykolwiek wzięli ślub. Oni
po prostu się nie żenią, żyją przeważnie sami, i tak to już
jest. Ale widzicie, Lanak nigdy nie uważał się za
czarnoksiężnika, lecz za mężczyznę z Karakosk, nikogo
więcej.
I gdyby jego zdolności były równie skromne jak on sam,
prawdopodobnie spędziłby życie w idealnym spokoju, rzucając
zaklęcia z podwórza za domem na pola, ogrody, piece,
odszukiwałby zarówno zbłąkane dzieci, jak i żywy inwentarz,
i tak samo błogosławiłby łoża nowożeńców, jak i grządki z
melonami - o tak, dlaczego by nie? Sprowadziłby od czasu do
czasu trochę deszczu.
Ale miało być inaczej.
Był po prostu zbyt dobry. Czy teraz zaczynacie mnie
pojmować? Gdy kładł dłonie na starych szkapach, które miały
kolkę i szeptał do nich cicho, nie tylko odzyskiwały
zdrowie, lecz stawały się dwakroć silniejsze, a sady, na
które rzucał urok, rodziły tyle owoców, że drobni farmerzy z
Karakosk zaczęli je eksportować do takich miast jak Bitava,
Leishai, a nawet Fors na'Shachim, pierwszy raz w historii
miasteczka. Pamiętam, była kiedyś ciężka zima i Lanak rzucił
zaklęcie, aby złagodzić opady śniegu, ze względu na dzieci,
żeby ich buty nie niszczyły się tak szybko - i jaki był tego
skutek? Wiosna przyszła do Karakosk co najmniej dwa miesiące
wcześniej niż do innych zakątków kraju. Tego trudno nie
zauważyć.
I rzeczywiście zostało to zauważone, najpierw przez
tamtejszego dygnitarza wojskowego - nie pamiętam, jak się
nazywał, zaraz to sobie przypomnę - który pewnego dnia
zwalił się do Karakosk wraz ze swoim parszywym oddziałem.
Znacie ten gatunek ludzi, sami zapewne musieliście mieć do
czynienia z tego typu Nieproszonym Nocnym Gościem albo
Opiekunem, czy mam rację? Zatem możecie sobie wyobrazić, co
się działo w Karakosk, gdy ten zbój i jego zgraja
buńczucznie wjechali na rynek po swój coroczny haracz o
kilka miesięcy wcześniej niż zwykle. Było ich prawie
czterdziestu: wszyscy rozwrzeszczani, brutalni i głupi,
oprócz dowódcy, który głupi nie był, ale wynagradzał to
sobie będąc brutalnym w dwójnasób. Nazywał się Bourjic,
teraz sobie przypominam.
Otóż, ten Bourjic stwierdził, że chce się widzieć z
wielkim czarnoksiężnikiem, o którym krążą opowieści od
jakiegoś czasu, a gdy ludzie z miasteczka ociągali się ze
sprowadzeniem Lanaka na żądanie bandyty, ten z miejsca
porwał na siodło synka naczelnika i zagroził, że poderżnie
mu gardło, jeżeli w ciągu najbliższych pięciu minut ktoś nie
przyprowadzi czarnoksiężnika. Nie było rady. Bourjic już w
przeszłości rzucał podobne groźby i zawsze je wykonywał,
więc naczelnik sam pobiegł na skraj miasteczka i odszukał
Lanaka w jego stodole, gdzie ten obmyślał pokaz ogni
sztucznych na święto Dnia Złodziei. Mimo że sztuczne ognie
Lanaka słynęły w promieniu dwudziestu mil, ten zawsze
był pewien, że przy odrobinie wysiłku potrafi je jeszcze
ulepszyć.
Kiedy zorientował się, jakie niebezpieczeństwo grozi
synkowi naczelnika, poczerwieniał z wściekłości niczym krzak
taiya. I chociaż z natury miał raczej różową cerę,
dotychczas nikt nigdy nie widział u niego takiego odcienia
czerwieni. Objął naczelnika, wymówił trzy słowa - i oto
znaleźli się na rynku, twarzą w twarz z przestraszonym
Bourjiciem, próbując zapanować nad jeszcze bardziej
przestraszonym koniem. Bourjic powiedział "hej", koń zarżał,
"ichacha...", a Lanak wymówił imię chłopczyka i jeszcze
jedno słowo. Chłopczyk zniknął z siodła Bourjica i ponownie
znalazł się w ramionach ojca, wychodząc bez szwanku z całej
przygody, której jego szkolni koledzy zazdrościli mu przez
następne pół roku. Lanak oparł ręce na biodrach i czekał
aż koń Bourjica się uspokoi.
Mówiłem już, że wszyscy ludzie Bourjica byli głupi jak
osły? Tak, otóż jeden z nich naciągnął kuszę i wypuścił
bełt, wycelowawszy wcześniej prosto w lewe oko Lanaka, akurat
gdy ten nachylał się nad chłopcem, żeby sprawdzić czy nic mu
się nie stało. Czarodziej, nawet nie podnosząc głowy,
schwycił strzałę w powietrzu, pocałował - niewiarygodne,
prawda? - i cisnął nią w człowieka Bourjica, któremu
owinęła się wokół szyi, niczym stryczek, i zacisnęła bardzo
mocno. Nie na tyle, aby go udusić, ale wystarczająco mocno,
aby się zwalił z konia i leżąc na ziemi rzęził.
- Właśnie tego człowieka chciałem widzieć - stwierdził
Bourjic, pokazując białe zęby w szerokim uśmiechu. Mimo
wszystko otrzymał staranne wychowanie i potrafił się
właściwie zachować, gdy mu to odpowiadało. Potem dodał: -
Mam dla ciebie wspaniałe wiadomości, młody Lanaku. Masz
jechać do zamku i pracować dla mnie.
- Nie jestem młody - odpowiedział Lanak - a twój zamek to
waląca się świńska zagroda. Poza tym pracuję dla ludzi z
Karakosk, dla nikogo więcej. Więc zostaw nas teraz.
Bourjic sięgnął po rękojeść miecza, ale się opanował.
- Porozmawiajmy - powiedział z wymuszonym uśmiechem. -
Wydaje mi się, że gdybym mógł wybierać pomiędzy byciem
osobistym czarnoksiężnikiem jakiegoś pana wielkiego rodu, a
oglądaniem mego miasta, pól i przyjaciół zwęglonych na
popiół... no cóż, muszę przyznać, że byłbym nieco bardziej
skłonny do kierowania się zdrowym rozsądkiem. Ale to tylko
moje zdanie.
Lanak skinął w kierunku mężczyzny wijącego się na ziemi.
Bourjic roześmiał się głośno.
- Ach, widzisz, to sprawia, że jeszcze bardziej mi na
tobie zależy. A ja po prostu muszę mieć to, czego chcę,
dlatego jestem tym, kim jestem. Więc przenieś się na moje
siodło, o tu, za mną, albo wyczaruj sobie konia, jak wolisz,
i jedźmy już.
Lanak potrząsnął przecząco głową i odszedł. Dobiegł go
jednak dźwięk, który sprawił, że zawrócił. To czterdziestu
mężczyzn uderzało krzesiwami. Zapłonęły sztywne od łoju
pochodnie, które mieli przymocowane do siodeł. Ludzie z
miasteczka zaczęli lamentować. Kilku odważnie schyliło się
po kamienie, żeby rzucić nimi w napastników. Czarodziej
utwił swoje łagodne, bladoniebieskie oczy w Bourjicu i
powiedział tylko:
- Mówiłem, żebyś nas zostawił.
- I tak zrobię - odparł wesoło dygnitarz. - Z tobą albo
bez ciebie. Masz dziesięć minut na podjęcie decyzji.
- Wracajcie spokojnie do swoich domów - powiedział Lanak
do mieszkańców Karakosk.
Ze wszystkich sił starali się go usłuchać, choć nie było
to łatwe, bo szczerzący w uśmiechu zęby żołnierze Bourjica
wznieśli pochodnie.
Lanak założył ręce, skłonił się nisko do samej ziemi i
zaczął śpiewać coś, co brzmiało jak niedorzeczny dziecinny
wierszyk.
Bourjic, nagle zaniepokojony, krzyknął do swoich ludzi.
- Palcie! Teraz!
Ale akurat, gdy wypowiadał te słowa, ziemia przed nim
zaczęła się podnosić, naprężać i wydawać pomruki niczym
starzec, który w końcu zdecydował się zrzucić kołdrę i wstać
z łóżka. Tam, gdzie się najmocniej naprężyła, rozwarła się,
a w pozostałe szczeliny zaczęły osuwać się kamienie. W innych
miejscach powstały wybrzuszenia, wyglądające jak fale
morskie, rozbijające się o brzeg w czasie sztormu. Koń
Bourjica stanął dęba i cofnął się do przepaści, która
właśnie powstała pomiędzy nim a Lanakiem. Bandyci próbowali
zapanować nad swoimi przerażonymi wierzchowcami. Mieszkańcy
Karakosk przytulali do siebie płaczące dzieci. Ziemia się
rozstępowała na prawo i lewo, jak gdyby zrzucała z siebie
skórę. Tworzyły się wszędzie czerwone kaniony, w ich
głębinach rozpełzał się ogień. Domy i sklepy wokół placu
rozpadały się, a gniewny pomruk stawał się coraz
głośniejszy. Nawet Lanak zatkał sobie uszy.
Blady strach padł na Bourjica i jego zgraję. Szarpnęli za
końskie uzdy i już ich nie było. Zniknęli znacznie szybciej
niż się pojawili na placu. Trudno było stwierdzić, kto
krzyczał głośniej - człowiek czy natura.
Stopniowo ziemia zaczęła się uciszać. Zdumieni mieszkańcy
patrzyli jak straszliwe rany w ziemi bezgłośnie zamykają się
na ich oczach, blizny goją się bez śladu, budynki z powrotem
wracają na swoje miejsce, a rynek w Karakosk znowu staje się
zakurzonym, swojskim skrawkiem ziemi, jakim był zawsze. W
środku stał Lanak dogaszając kilka tlących się pochodni,
ocierając pot z czoła i wysiąkując nos.
- Już dobrze - powiedział. - To tylko złudzenie, ale
zdoła zatrzymać przyjaciół Bourjica z dala od nas na jakiś
czas. Cieszę się, że mogłem pomóc. Prawdę mówiąc, gdybym
tego nie zrobił, i ja nie miałbym teraz gdzie mieszkać. -
Rozejrzał się wokoło po oniemiałych sąsiadach i powtórzył:
- To złudzenie. Nic więcej. A teraz pora na ognie sztuczne,
te są prawdziwe.
Ale wszyscy mieszkańcy Karakosk widzieli, jak jeden z
żołnierzy Bourjica - ten ze strzałą wokół szyi - wpadł
prosto do bezdennej szczeliny, która otworzyła się pod nim i
zamknęła chwilę później. Czy to też było tylko złudzenie?
Możecie sobie wyobrazić, jak to wszystko skomplikowało
życie biednemu Lanakowi. I chociaż Bourjicowi również
musiało zależeć, aby się ta historia nie rozniosła, to
jednak głośno było o niej w miastach i miasteczkach daleko
od słynącego z ciemnego piwa Karakosk. Wydaje mi się, że
Sirit Byar ułożył o tym pieśń. I Lissi Jair, to wiem na
pewno - co więcej, była to dobra pieśń. Śpiewali o tym i
inni.
A Królowa w swoim czarnym zamku w Fors na'Shachim
słyszała je wszystkie.
Niewiele wiecie o Królowych z Fors, prawda? Tak myślałem,
i nie widzę powodu, dlaczego miałoby być inaczej. No cóż, w
końcu zawsze pojawia się jakaś Królowa, która w
rzeczywistości jest czymś więcej niż tylko dziedziczną
władczynią samego Fors na'Shachim i rozrzuconych wokół
prowincji i miasteczek, włączając w to i Karakosk, a nawet
niektóre dwory arystokracji. Przez te wszystkie lata
większość Królowych nie szkodziła nikomu (dwie okazały się
nawet zadziwiająco łaskawe i niepraktyczne), a zaledwie
kilka było naprawdę niegodziwych. Ta, o której mówię,
niestety, należała do tych ostatnich.
Co wcale nie oznacza, że charakteryzowała się głupotą,
wręcz przeciwnie - była to niewątpliwie najbardziej
inteligentna Królowa, jaka kiedykolwiek panowała w Fors
na'Shachim, a jest to bardzo stare miasto. Słuchała nowych
pieśni z równym zainteresowaniem, co słów swoich ministrów i
szpiegów; mówiono, że często spacerowała wśród poddanych w
różnych przebraniach i w ten sposób dowiedziała się o wielu
sprawach, które inni woleliby przed nią ukryć. A kiedy
usłyszała wystarczająco dużo ballad o czarnoksiężniku Lanaku
z małego Karakosk, powiedziała do głównodowodzącego, Lorda
Durgha:
- Właśnie tego człowieka chcę widzieć. Przyprowadź go do
mnie.
Durgh nie był głupcem i też słyszał pieśni o Lanaku. I
wcale nie miał ochoty, aby ludzie śmiali się i śpiewali o
poniżeniu go przez jakiegoś prostaka czy oszusta, tak jak
śmieli się z Bourjica. Kiedy więc wyruszył do Karakosk,
pojechał nie uzbrojony, mając za towarzyszy jedynie dwóch
najbardziej dyskretnych poruczników. Poprosił grzecznie, aby
wskazano mu dom pana o imieniu Lanak i jechał tam
wystarczająco długo, aby pogłoski o jego przybyciu i celu
podróży dotarły przed nim. On też urodził się na wsi, tak,
Lord Durgh.
A kiedy stanął przed Lanakiem w jego ogrodzie przed
domem, zsiadł z konia, ukłonił się uroczyście i nakazał, aby
jego ludzie zrobili to samo.
- Panie, przybywam od Królowej z poselstwem wielkiej wagi
- powiedział. - Czy zechce pan służyć Władczyni?
Tak, oczywiście, była to sztuczka i każde z nas
spostrzegłoby to od razu. Ale wcześniej żadna wielka
osobistość nie przemawiała do Lanaka w taki sposób, zapytał
więc tylko:
- Czy mogę wiedzieć, czego chce ode mnie Jej Królewska
Mość?
- Nie mam zaszczytu tego wiedzieć - odparł Lord Durgh, co
było z pewnością prawdą.
Wtedy z kolei grzecznie ukłonił się Lanak. Potem wszedł
do domu, żeby powiedzieć Dwyli, swojej żonie, że został
wezwany do pomocy Królowej i że wkrótce wróci - na pewno na
długo przez Księżycem Kapłanów, który ma miejsce, gdy lud
spod Karakosk zaczyna obsiewać wiosną pola. Dwyla spakowała
mu trochę odzieży i pocałowała go na pożegnanie, wymógłszy
obietnicę, że przywiezie z Fors coś ładnego ich małej
córeczce.
Podróż z rynku w Karakosk do czarnego zamku to trzy dni
uciążliwej jazdy konno. Durgh nieśmiało próbował podsunąć
myśl, aby czarodziej wezwał wiatr, który zaniósłby ich tam w
jednej chwili, ale Lanak odparł, że to wystraszyłoby konie.
Jechał wierzchem za Lordem Durghiem i niezmiernie cieszył się
podróżą, bez względu na to, co myśleli o niej inni. Musicie
pamiętać, że Lanak w całym swoim życiu nie oddalił się od
Karakosk choćby na pięć mil.
Jadąc po brukowanych ulicach Fors na'Shachim po raz
pierwszy w życiu, ten gamoniowaty wieśniak, który potrafił
przepłoszyć zimę i sprawić, by ziemia rozwarła się pod
stopami bandytów, o mało nie zwichnął szyi, obracając nią na
wszystkie strony. Tak był zajęty zapamiętywaniem tego, co
zobaczył, aby móc to potem opowiedzieć Dwyli - rynek tak
wielki jak całe jego miasteczko, legendarny Szklany Sad,
oddziały gwardii przybocznej w srebrzystych mundurach, które
odwróciły się w ich stronę i zasalutowały, gdy Lord Durgh
przejeżdżał cwałem obok - że czarny zamek ukazał się przed
nim, zanim zdał sobie sprawę, iż już przyjechali na miejsce.
Usłyszał jednak źle skrywane przez Lorda Durgha westchnienie
ulgi, gdy zsiedli z koni i oddali je stajennym.
Czy ktoś z tu obecnych w ogóle zna Fors? Ach, pani ojciec
znał, pani Kydro! Otóż, jestem pewien, że nie zmieniło się
bardzo od czasów Lanaka do chwili, gdy pani ojciec je
widział, a i dziś nie powinno być w nim wielu zmian. Tak
naprawdę Fors na'Shachim nigdy się nie zmienia. Jego barwy i
zgiełk, grajkowie, akrobaci i tancerze na każdym rogu ulicy,
szalbierze i uliczne dziewki, wózki z towarami, na których
można kupić wszystko od namph, jeszcze mokrych, prosto z
pól, do parujących pasztecików z morskiego minoga (jakie one
smaczne!) - wszystko to wygląda jak dawniej. Nie można też -
jak wtedy - tak naprawdę uciec od smaku wojskowego przymusu
i smaku pracy w nadmiarze, maskujących obojętne oblicze
władzy. Nawet gdyby ta władza nie rzucała swego cienia poza
mury miasta, zapewniam was, że jest ona wystarczająco silna
w samym Fors na'Shachim. Bywałem tam często, żeby się
wystarczająco o tym przekonać.
Ale Lanak nigdy wcześniej nie przyjeżdżał do Fors, był
więc bardzo podekscytowany, gdy schodami z obsydianu
maszerował wraz z Lordem Durghiem, który podtrzymywał go
delikatnie powyżej lewego łokcia, podczas gdy ubrani na
srebrno żołnierze podążali w szeregu za nimi. Nie od razu
stanął przed obliczem Królowej - nikt nie mógł nawet marzyć,
by szybko dostąpić tego zaszczytu. Właściwie na tym polega
istota bycia Królową, że się tak wyrażę. Zdarzali się
wprawdzie i tacy, którzy siłą dostawali się przed jej
oblicze; ale to był inny rodzaj ludzi, różniący się bardzo
od naszego skromnego czarodzieja. Większość z nich
skończyła też zupełnie inaczej niż on.
Lanak był całkiem rad, gdy mu pokazano jego mieszkanie w
wieży, którą dawniej nazywano Wieżą Wzgórza, ponieważ z jej
górnych okien można dostrzec zarys Ghost Range. Teraz
nazywają ją Wieżą Czarodzieja. Czekały tam już na niego
żywność, napitek i gorąca woda. Umył się, zmienił brudne
podróżne ubranie na coś bardziej odpowiedniego na spotkanie
z Królową i zaczął pisać długi list do Dwyli. Jeszcze go
pisał, gdy wieczorem Lord Durgh przyszedł po niego.
Jaki jest naprawdę czarny zamek? Otóż, jest tak
wspaniały, jak go sobie wyobrażasz, Hramathu, choć być może
niezupełnie wyobrażasz go sobie we właściwy sposób. Z
początku był fortecą, ponieważ, jak wiecie, dawno temu Fors
było tylko wojskową forpocztą; jest czarny, ponieważ w
większości został zbudowany z ociosanego kamienia almuri z
kamieniołomów spod Chun. Każda Królowa przez ostatnie
pięćset lat próbowała dodać zamkowi więcej przepychu, przez
wgląd na siebie, lub przynajmniej uczynić go mniej
odpychającym, z uwagi na swoich poddanych. Dlatego właśnie
jest tam całe mnóstwo okien, wspaniałe dywany i niezliczone
żyrandole, nawet w miejscach, gdzie nie należałoby się
spodziewać niczego więcej niż pojedynczej świeczki. Zawsze
gra muzyka i zawsze słychać ją tuż przy tobie, nawet jeżeli
grający są oddaleni o tuzin arkad - to zasługa almuri, żaden
inny kamień nie jest w stanie równać się z nim pod tym
względem. Naturalnie, ściany każdego pokoju i każdego
korytarza są obwieszone prawdziwymi obrazami, a nie
zardzewiałymi tarczami i częściami zbroi, jak my to robimy;
obrazy są malowane na prawdziwym płótnie, a nie na korze i
nie heblowanym drewnie, jak malujemy tutaj. Potrawy i wino
podawane gościom Królowej są niewątpliwie najlepsze spośród
tych, jakie można spotkać na południe od Wzgórz Durli. Damy
dworu noszą na co dzień jedwab Stimezst. Łóżka są prawie że
za wygodne - mam nadzieję, że mnie rozumiecie? Och,
świetnie Hramathu, wiesz jak śnić o czarnym zamku w Fors.
Pomimo to zamek, podobnie jak samo miasto, jest przede
wszystkim kamienną fortecą - i zawsze tak było - ze Srebrną
Strażą stale w pobliżu. Lanak nie był aż takim prostakiem,
żeby tego nie zauważyć. Nawet nie w tym rzecz, żeby się
zaczął jakoś szczególnie pilnować, gdy Lord Durgh poprosił
go przed oblicze Królowej. Myślę, że raczej próbował od
początku zobaczyć swoją zdumiewającą przygodę oczami żony, a
Dwyla była przecież przenikliwą wiejską kobietą.
Tak, tak, tak, Królowa. Przyjęła go w swoich prywatnych
apartamentach, tylko w obecności Lorda Durgha, którego
odprawiła z jakimś poleceniem, zanim jeszcze Lanak skończył
się kłaniać. Mówiono mi, że była raczej małą kobietą,
drobnej budowy, z burzą ciemnych włosów, słodko zarysowanymi
ustami, skórą gładką jak aksamit i oczami tak błyszczącymi i
zimnymi jak ściany jej zamku. Wydawała się nie być starsza
od Lanaka, ale oczywiście z królowymi nigdy nic nie wiadomo.
Otóż przywitała Lanaka bardzo grzecznie, mówiąc do niego
nawet odrobinę nieśmiało:
- Panie, nigdy wcześniej nie gościłam w tych komnatach
wielkiego czarodzieja. Proszę mi wybaczyć, jeżeli nie wiem
jak mam się zachować.
Dokładnie takie były jej słowa, jak mi powiedziano, i
oczywiście nie musiała nic więcej mówić, licząc, że
zdobędzie serce Lanaka, który naprawdę był nieśmiały. Z
trudem przychodziło mu słuchanie tych pochlebstw, zdobył się
jednak na odpowiedź:
- Wasza Królewska Mość, nie jestem wielkim czarodziejem,
lecz czeladnikiem z miasteczka czeladników. Choć jestem
niezwykle zaszczycony, nie wiem dlaczego mnie wezwałaś,
Pani, skoro możesz wybierać wśród mistrzów.
I tak myślał naprawdę, a Królowa spostrzegłszy to
uśmiechnęła się tak, jak kot uśmiecha się we śnie.
- Rzeczywiście, muszę przyznać, że poczyniłam pewne
badania na temat czarnoksiężników - powiedziała. - Wiem
bardzo dobrze, kto jest w tym królestwie mistrzem, a kto
czeladnikiem - co do jednego - i kto rości sobie prawo do
biegłości w sztuce, choć trudność mu sprawiają najprostsze
rzeczy. Ale żadne pogłoski nie dorównują temu, co słyszałam
o tobie, dobry Lanaku. Nawet nie ruszając się ze swego
drogiego miasteczka, którego nazwy ciągle zapominam,
sprawiłeś, że zazdroszczą ci czarodzieje, których imion,
tego jestem pewna, nawet nie znasz. Ciekawa jestem, co mi na
to odpowiesz?
Lanak zupełnie nie wiedział co mówić. Popatrzył na swoje
ręce, utkwił wzrok w bladoróżowym baldachimie wiszącym nad
łóżkiem Królowej i w końcu wymamrotał:
- Niedobrze, gdy jest się obiektem czyjejś zazdrości.
Jeżeli to, co przed chwilą usłyszałem, jest prawdą, martwi
mnie to bardzo, ale nie mogę w to uwierzyć. Jak taki Rhyssa,
K'Shas czy Tombry Dar może zazdrościć Lanakowi z Karakosk?
Wasza Królewska Mość musi się mylić, na pewno.
- Królowe nigdy się nie mylą, o czym muszą pamiętać nawet
wielcy czarnoksiężnicy. - Uśmiechała się łaskawie, choć
wydawała się być zamyślona. - A zatem, sprawdzę twoje
umiejętności, oczywiście, abyś ty się mógł o nich upewnić,
nie ja. Jak wiesz, woda w moich posiadłościach nie należy do
najlepszych.
Lanak istotnie o tym wiedział. Ale na pewno nikt z tu
zebranych, nawet najstarsi spośród nas. W czasach, o których
opowiadam, woda w Fors na'Shachim i pobliskich wsiach była
znana z cierpkiego smaku. I choć nadawała się do picia,
smakowała jak miedziane monety, w połączeniu z pastą do
czyszczenia uprzęży z odrobiną wosku. Uprane w nej ubrania
pokrywały się bladożółtymi plamami, dzięki którym, ku
uciesze obcych, łatwo można było zidentyfikować ich
właścicieli; rzeczywiście mieszkańców Fors często wtedy
nazywano: "zasikane spodnie". Tego określenia używa się od
czasu do czasu nawet dzisiaj, chociaż nikt w mieście już nie
wie dlaczego.
- Prosiłam różnych czarnoksiężników, aby polepszyli wodę
w Fors na'Shachim - powiedziała Królowa.- Nie będę wprawiać
w zakłopotanie tak skromnego człowieka jak pan, wymieniając
ich po imieniu. Dość powiedzieć, że żadnemu się to nie
udało, chociaż wszyscy okazali się zadziwiająco utalentowani
w znikaniu, gdy okazałam swoje niezadowolenie. - Pochyliła
się do przodu i dotknęła szorstkiej, opalonej ręki Lanaka. -
Jestem pewna, że zupełnie inaczej będzie z panem.
- Zrobię co w mojej mocy, Wasza Królewska Mość - odparł
bezradnie Lanak. - Jednak obawiam się bardzo, że zawiodę,
tak jak moi koledzy.
- W takim razie mam nadzieję, że przynajmniej dorównasz
im w znikaniu. - Królowa zaśmiała się, aby dać mu do
zrozumienia, że to był tylko żart, po czym wstała, co
świadczyło, że rozmowa była skończona.
Gdy Lanak wychodził tyłem z pokoju (Dwyla przeczytała
gdzieś w jaki sposób należy opuszczać monarchów), dodała:
- Śpij dobrze, przyjacielu. Jeżeli o mnie chodzi, nie
zmrużę oka przez całą noc, wyobrażając sobie zdziwienie i
radość moich poddanych, gdy będą parzyć herbatę jutro po
południu.
Ale Lanak nawet się nie położył we wspaniałym, miękkim
łożu, jakie przygotowano mu do snu. Przemierzał pokój w
świetle księżyca, z całych sił próbując wyobrazić sobie,
którzy czarnoksiężnicy próbowali już swoich umiejętności i
jakich zaklęć mogli użyć. Bowiem w magii, jak wiecie,
istnieje wspólny język, jak w muzyce: tylko pewien określony
pieśniarz, pewien określony muzyk grający na chayad, pewien
określony czarnoksiężnik, potrafi zmienić pieśń czy
zaklęcie. Lanak spacerując zataczał koła, mamrocząc do
siebie przez całą noc, aż w końcu stanął bez ruchu,
utkwiwszy wzrok w pogrążonym w mroku dziedzińcu poniżej. A
kiedy nadszedł ranek, zjadł pokaźne śniadanie, które mu
przyniósł lokaj samej Królowej, popił je wodą do przemywania
oczu, potem beknął, przechylił się do tyłu na swoim krześle
i przemienił wodę w całym Fors, czyniąc ją słodszą od tych
wszystkich, na jakie się można natknąć aż do oceanu. I taka
jest do dzisiejszego dnia.
Królowa była bardzo zadowolona. Wyprowadziła Lanaka na
balkon i przedstawiła swemu ludowi jako cudotwórcę, który
uczynił dla nich to, czego nie zdołali, pomimo złożonych
obietnic, zrobić najpotężniejsi czarodzieje, czym wprawiła
Lanaka w ogromne zakłopotanie. Ludzie wiwatowali na jego
cześć, nie posiadając się z radości, wysławiali go cały ten
dzień i następny, i ogólnie rzecz biorąc byli bezużyteczni
jako poddani, dopóki Srebrna Straż nie zapędziła ich z
powrotem do pracy.
- Proszę - powiedziała Królowa - czy teraz nie
przekonałeś się, że jesteś na tyle wielkim czarodziejem, aby
mi służyć?
- Wasza Królewska Mość - odparł Lanak - to jedynie
szczęśliwy traf, że rozumiem wodę. Ma ona taką naturę, że
nie lubi cuchnąć; wzbrania się przed zanieczszyczeniami tak
samo, jak my przed piciem brudnej wody. Ja jedynie musiałem
pozwolić wodzie z Fors na'Shachim być sobą, wyczuć drogę do
źródła jej gorzkiego smaku i zmienić je tak, aby również
mogło być sobą. Inni czarnoksiężnicy z pewnością nie
pochodzili ze wsi, inaczej też by to wiedzieli. Na wsi
zaklęcia i uroki są jedynie cząstką magii. Zrozumienie i
takie działanie, aby coś mogło stać się sobą - oto prawdziwa
magia. Moja Królowo, potrzebujesz czarnoksiężnika, który
zrozumie świat Królowych, ministrów, wodzów i kampanii
wojennych. Wybacz mi, ale ja nie jestem takim człowiekiem.
- Nie mów mi o tym, czego potrzebuję. - Głos Królowej po
raz pierwszy stał się twardy. - Mów mi o tym, czego pragnę,
tak jak ci każę. - Szybko jednak ukryła swoje
zniecierpliwienie i znowu poklepała rękę Lanaka. - Dobrze
więc, dobrze, pozwól, że wyznaczę ci jeszcze jedną
niepotrzebną, tym razem ostatnią próbę. Wiem ponad wszelką
wątpliwość, że trzech wysokich rangą oficerów mojej
nieprzekupnej Srebrnej Straży jest na żołdzie jakiegoś
obcego władcy, mniejsza z tym jakiego. Nie potrafię tego
udowodnić, ale to też nie jest istotne. - Uśmiechnęła się
złowieszczo. - Chcę tylko wiedzieć kim oni są. Zdemaskuj
tych zdrajców, prosty wiejski Lanaku, a na zawsze możesz być
pewien mojej przychylności.
Dotychczas, nawet w Karakosk, Lanak opierał się staraniom
tych wszystkich, którzy chcieli wykorzystać jego
czarodziejskie umiejętności do pomocy szeryfom,
posterunkowym, czy tropiącym złodziei. Nie chciał spełniać
tego życzenia, ale nawet on nie widział żadnego sposobu, aby
grzecznie odmówić Królowej, nie obrażając jej jednocześnie.
W końcu więc uległ.
- Niech tak będzie - powiedział - ale i tym razem
chciałbym spędzić noc na rozmyślaniach.
Właśnie to chciała usłyszeć Królowa, a nie jakieś gadanie
o zrozumieniu i takim działaniu, aby coś mogło stać się
sobą. Uśmiechnęła się najcieplej jak umiała i zostawiła
Lanaka samego. Ale owej nocy pozostawiła również dwóch
zaufanych strażników, spacerujących tam i z powrotem pod
jego oknem, ponieważ z czarodziejami również nigdy nic nie
wiadomo.
I tak minęła kolejna noc naszemu biednemu Lanakowi, który
był przyzwyczajony do tego, że mógł się przytulić do Dwyli,
objąć ją i wsunąć jej zziębnięte stopy pomiędzy swoje. Tak
jak poprzednio rozmyślał i rozmyślał, głośno planując, co ma
robić i za każdym razem przerywał, aby to wyśmiać, traktując
siebie jak niekompetentnego głupca. Ale w pewnej chwili,
gdzieś pomiędzy północą a świtem, podobnie jak poprzednio,
zupełnie znieruchomiał, tak jak potrafią znieruchomieć tylko
czarnoksiężnicy, i niebawem zaczął kreślić dziwne linie i
kształty na zakurzonym parapecie okiennym, a potem
wypowiadać jakieś słowa. Nie miały one większego sensu niż
skreślone przez niego znaki, nie brzmiały również
złowieszczo. Niebawem przestał mówić i tylko wychylił głowę
przez okno, tak jak dziecko w czasie deszczu, wpatrując się
w milczeniu w dziedziniec. Myślę, że nawet trochę spał z na
wpół otwartymi oczyma, bo przecież był bardzo zmęczony.
Jak przypuszczacie, co się wtedy stało? Oto rozległ się
stukot końskich kopyt, szybko uderzających o bruk, i
jeździec w błyszczącym uniformie Srebrnej Straży przemknął
galopem przez dziedziniec, minął stróżówkę, z której się
nawet nie wychylił zaspany wartownik i odjechał w kierunku
bramy ze spuszczaną kratą. Nikt w czarnym zamku na to nie
zareagował, zwłaszcza Lanak.
Minęła godzina, może mniej i oto, na wszystkich morskich
bogów straszliwego ludu Goro, następny jeździec wyjechał co
koń wyskoczy z Fors. Tuż za nim - trzeci, a jego twarz, co w
bladym świetle księżyca zauważył Lanak, była zesztywniała,
skamieniała ze strachu. Po nich już nikt nie wyjechał, ale
Lanak nadal wychylał się z okna, aż do świtu, być może śpiąc
nawet w takiej pozycji.
Rano udał się do Królowej, która przyjęła go w sali
tronowej, i oznajmił, że powinna zwołać Srebrną Straż na
inspekcję. Popatrzyła na Lanaka z pewnym zdziwieniem,
ponieważ taka inspekcja nie odbywała się częściej niż raz w
tygodniu, ale zrobiła tak, jak powiedział. A gdy się
okazało, że trzech najwyższych rangą oficerów jest
nieobecnych i że nigdzie nie można ich znaleźć, z
niepohamowanym gniewem krzyknęła do Lanaka:
- Ostrzegłeś ich! Pomogłeś im uciec!
- Nie zrobiłem tego - odparł spokojnie Lanak. Nawet
nieobyty wieśniak trafnie oceni panującego władcę, gdy mu
się da na to czas, a Lanak zdążył już wyrobić sobie zdanie o
Królowej. - Pragnąc dowiedzieć się kim są zdrajcy, rzuciłem
klątwę lęku na cały garnizon, klątwę winy i panicznego
strachu przed zdemaskowaniem. Tych trzech przeraziło się i w
nocy uciekło. Na pewno więcej nie będą już szkodzić.
- Chciałam ich dostać w swoje ręce - syknęła Królowa.
Twarz miała bladą, a głos bardzo cichy. - Chciałam ich
widzieć z połamanymi kośćmi, odartych ze skóry, zwisających
z mego balkonu, ale wciąż jeszcze żywych, aby mogli czernieć
na słońcu. Jestem bardzo zawiedziona, Lanaku.
- No cóż - wymamrotał przepraszająco Lanak. - Mówiłem
już, że nie jestem odpowiednim czarnoksiężnikiem dla
Królowej. - Wyglądał na smutnego, nawet przygnębionego, ale
z trudem hamował radość. Królowa na pewno natychmiast zwolni
go ze służby i sam, nie obarczony niczyim towarzystwem,
wróci do domu na drugie śniadanie, będzie huśtał córeczkę na
kolanie i opowiadał Dwyli jak się w czarnym zamku jada
obiad, do którego przygrywają muzycy.
Ale Królowa pokrzyżowała jego plany.
- Rzeczywiście nie jesteś odpowiednim czarnoksiężnikiem -
jej głos był całkowicie pozbawiony wyrazu. - Żaden z was nie
jest. Zrozumiałam to już dawno, tak jak zrozumiałam, co
muszę zrobić, żeby osiągnąć swój cel. - Zamyślona utkwiła w
nim swoje ciemne błyszczące oczy, a Lanak, choć nie należał
do lękliwych, przestraszył się. - Będziesz mnie uczył -
stwierdziła. - Nauczysz mnie czarów: wszystkich, każdego
zaklęcia, każdego gestu, każdego uroku, każdego wersu
dającego władzę. Czy mnie rozumiesz?
Lanak spróbował się odezwać, ale ruchem głowy nakazała mu
milczenie.
- Rozumiesz? Nie opuścisz tego miejsca, dopóki nie
nauczysz mnie wszystkiego. Wszyst-kie-go.
- Zabierze mi to całe życie - wyszeptał Lanak. - Nie w
tym rzecz, aby się nauczyć tego czy innego zaklęcia. Chodzi
o to, czy jest się czarnoksiężnikiem....
- Więc spraw, abym nim była - oschle i z pogardą
powiedziała Królowa. - Nie chcę, byś mnie uczył filozofii
magii, pragnę jedynie samej magii i zdobędę ją, bądź tego
pewien. - Tu złagodziła ton głosu i dalej mówiła z udanym
spokojem, tak jak wtedy, gdy witała go po raz pierwszy. -
Wcale nie będzie to tak długo trwało, dobry Lanaku. Jestem
dobrą uczennicą, uczę się szybko, gdy coś mnie interesuje.
Zaczniemy jutro i obiecuję, że zadziwię cię już pod koniec
pierwszego dnia. I jeszcze jedno, Lanaku - jej głos znowu
stał się stanowczy i twardy - nie pozwól, aby choćby cień
myśli o rozstaniu ze mną pojawił się w twojej głowie. Żona i
córka w małym Karakosk będą ci za to bardzo wdzięczne.
Lanak, który właśnie miał wypowiedzieć dwa krótkie zwroty
i tupnąć nogą, poczuł, że ogarnia go przerażenie. Własny
głos wydał mu się bardzo odległy i równie beznamiętny jak
jej:
- Jeżeli ich skrzywdziłaś, zniszczę ten zamek tak, że nie
pozostanie kamień na kamieniu i stanie się on dla ciebie
kurhanem pogrzebowym. Jestem w stanie to zrobić.
- Mam nadzieję - odparła Królowa. - Po co miałabym uczyć
się u czarodzieja, który by tego nie potrafił? Nie wątpię,
że dużo wcześniej dotarłbyś do swojej ukochanej rodziny niż
ja zdołałabym przesłać jakikolwiek rozkaz ludziom, którzy
tak życzliwie ich pilnują, odkąd wyjechałeś. I mógłbyś
unicestwić tych ludzi jednym ruchem ręki, gdyby nawet tysiąc
takich jak oni powstało przeciwko tobie, i jeszcze tysiąc po
nich. To wszystko wiem, możesz mi wierzyć. - Jej uśmiech
śpiącego kota stawał się coraz szerszy i cieplejszy w miarę
jak mówiła. - Ale jak długo, Lanaku? Jak długo mógłbyś
zapewnić im bezpieczeństwo, jak myślisz? Mniejsza o legiony,
nie jestem tak nierozsądna, aby pokładać zaufanie w kopiach
i zbrojach, gdy mam do czynienia z takim człowiekiem. Mówię o
ukradkowym pchnięciu nożem na placu targowym, o powozie,
którego konie poniosły na zatłoczonej ulicy, o strzale
wypuszczonej o zmroku w przykuchennym ogródku. Czy twoje
czary... nie, czy twoja uwaga jest na tyle potężna, aby
uchronić tych, których kochasz, w każdej minucie, do końca
ich życia? Lepiej gdyby tak było... Choć mam swoje wady, tak
jak każdy człowiek, nikt nigdy nie powiedział o mnie, że
brakuje mi cierpliwości. Nie znuży mnie oczekiwanie na
dogodną sposobność, i nie zapomnę. Zastanów się nad tym
dobrze, czarnoksiężniku, zanim się ze mną pożegnasz.
Lanak długo jej nie odpowiadał. Stali naprzeciw siebie,
twarzą w twarz, sami w wielkiej zimnej sali tronowej,
obwieszonej tarczami i chorągwiami, używanymi podczas
państwowych uroczystości przez sto poprzedniczek Królowej.
Co mówiły ich spojrzenia, nie wiem.
- Niech i tak będzie - powiedział w końcu Lanak. - Nauczę
cię tego, co wiem.
- Jestem wdzięczna i bardzo zaszczycona - odrzekła
Królowa, niemal bez cienia kpiny. - Kiedy wypełnisz swoje
zadanie, będziesz mógł odejść w pokoju, obładowany darami
Królowej dla swojej rodziny. Do jutra więc. - I łaskawie
pochyliła głowę, aby Lanak kłaniając się mógł już wyjść z
sali.
Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, pominę co Lanak
myślał tamtej nocy, co czuł i robił, gdy został sam. Bardzo
wątpię, abym ja, czy ktokolwiek tu z obecnych, mógł spać w
takiej sytuacji, ale czarnoksiężnicy bardzo się od nas
różnią. Na tym polegało nieszczęście Królowej, że choć była
inteligentna, nie potrafiła pojąć tej różnicy.
W każdym razie wcześnie rano zjawiła się w komnacie
Lanaka, tak jak każdy gorliwy student, który pragnie zrobić
dobre wrażenie na swoim nauczycielu. I prawdę powiedziawszy,
zrobiła. Nie przechwalała się, gdy nazwała siebie pojętną
uczennicą: do południa zapoznał ją już z Podstawowymi
Regułami magii, które z pozoru są tak proste jak dziecinny
wierszyk i tak niebezpieczne, jak najbardziej śliski lód.
Wielu czarnoksiężników powie wam, że nic w ich nauce nie
jest bardziej skomplikowane niż zrozumienie Podstawowych
Reguł. Samej Kirisinji zajęło to osiem miesięcy - tak się
przynajmniej mówi.
Królowa tego dnia bardzo zadziwiła Lanaka, gdy
przedstawiając Szóstą Zasadę sprawiła, że późnojesienne
jabłko znikło, a potem szybko wykonując gesty w odwrotnej
kolejności, przywołała je z powrotem. Sprawa elementarna, z
pewnością; ale ponieważ Szósta Zasada wymaga przywołania nie
samego przedmiotu, który zniknął, lecz ostatniej chwili, w
której ten przedmiot istniał, łatwo zrozumieć, dlaczego
Lanak był tak bardzo zdziwiony. Mnóstwo ludzi jest,
przynajmniej do pewnego stopnia, uzdolnionych w kierunku
magii, ale większość z nich umiera nigdy nie dowiedziawszy
się o tym. Królowa do nich nie należała.
Otóż powiem wam, że przerażające dla Lanaka było
odkrycie, że uczenie jej sprawia mu przyjemność; co więcej,
nawet oczekiwał tych lekcji z niecierpliwością. Nigdy
wcześniej nie nauczał swojej sztuki ani nie miał zbyt wielu
okazji, aby podyskutować na ten temat z innymi
czarnoksiężnikami. Dwyla wiedziała jedynie jak na co dzień
obcować z magią, lecz tak jak Królowa była nieświadoma tego
wszystkiego, co kryło się za narysowanymi kredą kołami i
pentagramami, które często zmywała szorując rano podłogę.
Ale Królowa przynajmniej była chciwa wiedzy o każdym
elemencie, od którego zależy urok, czy powodzenie choćby
najbłahszego zaklęcia. Czasami Lanak czuł się wręcz winny,
że praca z nią sprawiała mu tyle przyjemności.
Nie miał złudzeń, jaki użytek Królowa zrobi z czarów,
których się od niego nauczy. Często bowiem powtarzała sobie:
"Ten cały obszar na południe do Durlis powinien być
monarchią, prawdziwym imperium - a czym jest? Jedynie
zlepkiem rozrosłych ponad miarę majątków rodowych, którym
brak nawet energii do przeprowadzenia przyzwoitej wojny.
Otóż, kiedy już będę czarnoksiężnikiem, zmienię to. Wierz
mi, że tak uczynię".
"Wasza Królewska Mość nigdy nie będzie czarnoksiężnikiem"
- szczerze odpowiadał Lanak. "Gdy skończymy, możesz mieć
pani takie umiejętności jak czarnoksiężnik, to prawda. Ale
to nie to samo".
Królowa zazwyczaj śmiała się wtedy: wybuchała dziecięcym
chichotem, który jednak nigdy nie zdołał w pełni ukryć żądzy
władzy, która się za nim kryła. "Posłużą mi równie dobrze,
mój drogi Lanaku. Każda z nich, już wkrótce".
To "już wkrótce" miało nastąpić zbyt szybko, z czego
Lanak zdawał sobie sprawę, gdyż Królowa nadal uczyła się w
zadziwiającym tempie. Nie przyswajała wiedzy, lecz wręcz ją
pożerała, poszerzając o nowe sztuki magiczne, tak jak
zamierzała poszerzyć swoje królestwo o małe miasta, państwa,
prowincje i księstwa, z których szydziła. Nie miał
najmniejszych wątpliwości, że to zrobi. Każdy czarnoksiężnik
w pełnym tego słowa znaczeniu potrafiłby to zrobić, ale
czarnoksiężników w ogóle nie obchodzi ten rodzaj władzy.
Nawet tacy, którzy uosabialiby samo zło, nie będą
zainteresowani podbijaniem terenu choćby największego,
zdobywaniem bogactw czy wielkiej sławy w świecie
śmiertelników. To gra właściwa królom i królowym, a to czego
pożądają czarnoksiężnicy, to już inna historia.
Ta powiastka, być może, miałaby zupełnie inne
zakończenie, gdyby Lanak nie był żonatym mężczyzną. Jak już
wspomniałem, czarodzieje obojga płci prawie nigdy nie
wchodzą w związki małżeńskie; gdy w nocy nie mogą usnąć,
zazwyczaj jest to spowodowane intensywnymi rozmyślaniami nad
etyką zaklęć, logiczną podstawą iluzji, wpływem gwiazd na
zmianę kształtów. Ale noce Lanaka były bezsenne z powodu
niepokoju o Dwylę i maleństwo. Dwyla musiała martwić się o
niego, gdyż od wielu tygodni nie śmiał przesłać
jakiejkolwiek informacji, nawet za pomocą czarów, z obawy,
że rozgniewa tym jej stróżów. Narastał w nim gniew.
I tak Królowa nauczyła się więcej zaklęć niż ktokolwiek,
z wyjątkiem prawdziwych czarnoksiężników; co więcej,
nauczyła się ich szybciej niż zdołałby jakikolwiek to
uczynić prawdziwy adept sztuki tajemnej. Przenikała przez
ściany zamku, strasząc służbę i żołnierzy, który brali ją za
jej ducha; sprawiała, że potrawy przygotowane dla niej w
królewskiej kuchni unosiły się i szybowały uroczyście przez
sale wprost na jej stół; czasami pozostawiała swój
uśmiechnięty królewski cień, aby mógł debatować z ministrami
i doradcami, a sama niepostrzeżenie wymykała się, aby z
najwyższej wieży przypatrzeć się terenom, które zamierzała
przejąć pod swoje władanie. Istnieje nawet legenda - tylko
legenda - że gdy nabyła więcej umiejętności, zaczęła o
północy grasować po uliczkach miasta, tych od strony
Barrensów, przybrawszy postać lourijakha o ludzkiej twarzy.
Mówi się też, że często w tej postaci zaspokajała głód, ale
w to nie uwierzę. Lanak nigdy by na to nie pozwolił, tego
jestem pewien.
- Wasza Królewska Mość, dotrzymałem umowy - stwierdził w
końcu Lanak. - Wiecie tyle, co ja, znacie każde zaklęcie,
każdy gest, każdy urok, każdy rym. Może z wyjątkiem... -
Nagle zakaszlał i popatrzył w bok, próbując odwrócić jej
uwagę od zdradzieckiego słowa. Ale było już za późno.
- Z wyjątkiem.... - powtórzyła Królowa. Głos miała
beztroski, zgodnie z etykietą do pewnego stopnia
zaciekawiony. - Z wyjątkiem czego, mój mistrzu?
Lanak milczał dłuższy czas, wreszcie westchnął i nie
patrząc na nią wymamrotał:
- Chodzi o przesłania. Nie uczyłem was o przesłaniach,
ponieważ sam ich nie używam. Nigdy nie posługuję się
przesłaniami, bez względu na okoliczności. Nigdy.
- Ale wiesz, jak ich użyć?
- Tak. - Lanak mocno potarł ręce i zadygotał, chociaż
dzień był gorący, jak na tę porę roku. - Przesłanie to
śmierć. To jego jedyny cel. Bez względu na to, czy dosięga
ofiary, jego obecność zabija. Może objawić się jako
mężczyzna albo kobieta, albo jakieś zwierzę, począwszy od
żmii, a na shukri albo skalistym targu skończywszy, ale
naprawdę powstaje z samej istoty czarnoksiężnika, który je
kontroluje. Jednak nie do końca! - Jego głos stawał się
coraz bardziej niecierpliwy. Patrzył już teraz wprost na
Królową. - Wasza Królewska Mość, czary same w sobie nie są
ani dobre, ani złe, ale przesłanie jest złem z natury,
zawsze. Jak użyjecie tego, czego was nauczyłem, to wasza
rzecz, ale nie pytajcie mnie więcej o przesłania. Błagam,
nie pytajcie mnie więcej.
- Och, ale ja muszę, po prostu muszę zapytać. Sam
wzbudziłeś moją ciekawość. Musisz mi powiedzieć, dobry
Lanaku. - W spojrzeniu czarodzieja było jednak coś, co
sprawiło, że Królowa dodała: - Oczywiście, nie mam
najmniejszego zamiaru ich używać. Przecież jesteś moim
mistrzem i to, co powiesz, traktuję bardzo poważnie. Dlatego
chciałabym usłyszeć wszystko. Wszystko.
I tak Lanak nauczył ją przesłań.
Zabrało mu to ponad dwa tygodnie. I znowu nauka trwała o
wiele krócej, niż trwa zazwyczaj, nawet gdy się weźmie pod
uwagę samo zapamiętanie przesłań, pomijając kłopotliwe
rytuały, zbieranie ziół i sporządzanie z nich cuchnących
odwarów, bezlitosne ćwiczenie swego umysłu - a wszystko to w
przypadku każdego przesłania zupełnie inne! Ale Królowa
pojęła to tak szybko, jak gdyby chodziło o przepowiedzenie
płci dziecka albo ustalenie najlepszego miesiąca do
zasiewów. Naprawdę była niezwykłą kobietą, co do tego nie ma
najmniejszych wątpliwości.
- Dobrze, Lanaku, dotrzyłameś słowa i ja dotrzymam swego
- powiedziała, gdy nauka dobiegła końca. - Możesz wrócić do
domu i rodziny już teraz, jeżeli tego pragniesz, choć
byłabym wielce zaszczycona, gdybyś wieczorem zechciał po raz
ostatni zjeść ze mną obiad. Nie sądzę, abyśmy się kiedyś
znowu spotkali, więc jeżeli się zgodzisz, chciałabym ci
okazać swoje uznanie. Możliwe, iż czasami trochę wyśmiewałam
się z ciebie, ale nie wtedy, gdy nazywałam cię mistrzem.
I wygl