5385

Szczegóły
Tytuł 5385
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5385 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5385 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5385 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tery Pratchett Johnny i zmarli Od autora Przyznaj�, �e nagi��em lekko fakty historyczne do swych potrzeb. Bataliony Koleg�w (Pals� Battalions) rzeczywi�cie istnia�y w opisanej przeze mnie formie, ale z praktyki ich tworzenia zrezygnowano latem 1916 roku, po pierwszej bitwie nad Somm�. Pierwszego jej dnia zgin�o dziewi�tna�cie tysi�cy brytyjskich �o�nierzy, dow�dztwo za� przekona�o si�, �e Pals� Battalions to doskona�y spos�b, by nieumy�lnie, acz skutecznie, zlikwidowa� ca�e pokolenie m�odzie�y z danej okolicy jedn� salw� artyleryjsk�. Nazwisko Thomas Atkins sta�o si� w owym okresie synonimem typowego szeregowca, u�ywanym we wzorach dokument�w, st�d wi�c �Tommy Atkins� to przezwisko brytyjskiego �o�nierza. Bez w�tpienia w I wojnie �wiatowej wzi�o udzia� wielu prawdziwych Tommych Atkins�w. T� ksi��k� dedykuj� im wszystkim, gdziekolwiek by byli. Rozdzia� pierwszy Johnny nigdy si� nie dowiedzia�, dlaczego zacz�� widzie� zmar�ych. Alderman uwa�a�, �e to dlatego, i� jest zbyt leniwy, by ich nie zauwa�y�. Wi�kszo�� ludzi ma umys� tak skonstruowany, �e nie potrafi� dojrze� niczego, co mog�oby ow� konstrukcj� naruszy� - tak twierdzi� Alderman, dodaj�c przy tym, �e mo�e by� w tej kwestii autorytetem, poniewa� ca�e �ycie (1822-1906) sp�dzi� w ten w�a�nie spos�b. Wobbler Johnson, technicznie przyjaciel Johnny�ego, uwa�a�, �e pow�d jest prosty: Johnny jest psychicznie (czytaj: umys�owo) chory. Yo-less, kt�ry naczyta� si� ksi��ek medycznych, uwa�a�, �e przyczyn� jest niezdolno�� Johnny�ego do koncentracji na typowych dla wi�kszo�ci ludzi sprawach. Normalni ludzie ignoruj� bowiem prawie wszystko, co si� wok� dzieje, dzi�ki czemu mog� si� skupi� na tak istotnych kwestiach, jak wstanie, niepomylenie drzwi od �azienki z drzwiami od szafy, ubranie si� przed wyj�ciem do pracy (a nie w odwrotnej kolejno�ci) itp. itd. etc. Johnny tymczasem otwiera� rano oczy i nieodmiennie stwierdza�, �e otacza go rzeczywisto��. Wobbler uwa�a�, �e to, co uwa�a Yo-less, te� jest psychiczne. Jakiekolwiek by�yby powody, co do skutk�w wszyscy byli zgodni: Johnny widzi to, czego nie widz� inni. Stary Alderman zreszt� nie zawsze mia� racj�, nawet w odniesieniu do innych zmar�ych. Uwa�a� na przyk�ad, �e pan Vicenti (1897-1958), posiadacz okaza�ego grobu z czarnego marmuru wraz z anio�kami i w�asn� fotografi� za szybk�, by� Gapo de Monte w mafii. Pan Vicenti przyzna� si� Johnny�emu, �e ca�e �ycie by� sprzedawc� nowinek technicznych, prestidigitatorem-hobbyst� i ucieczkologiem-amatorem, co zdecydowanie nie pasowa�o do portretu mafioso. Wszystko to nast�pi�o jednak znacznie p�niej - po tym, jak Johnny ju� ca�kiem dobrze pozna� zmar�ych. Przedtem jednak, nim wskrzeszono ducha forda capri. * * * Johnny odkry� cmentarz po przeprowadzce do dziadka, co stanowi�o Faz� Trzeci� Ci�kich Czas�w. Faza Pierwsza to by�y Wnioski, Faza Druga - B�d�my Sensowni (by�a zdecydowanie gorsza, poniewa� ludzie s� mniej gro�ni, gdy zachowuj� si� normalnie, na przyk�ad wrzeszcz�c; bycie sensownym nie jest naturalnym zachowaniem, tote� wszyscy si� znacznie bardziej m�czyli). Ojciec pracowa� teraz gdzie� w drugim ko�cu kraju, a matka, nie musz�c zachowywa� si� sensownie (i nie maj�c na kogo wrzeszcze�), powoli wraca�a do normy, istnia�o wi�c podejrzenie, �e Ci�kie Czasy mog� si� ewentualnie sko�czy�. Johnny, nauczony mo�e nie d�ugoletnim, ale dog��bnym do�wiadczeniem, wola� o tym po prostu nie my�le�. Badaj�c okolic� i trasy komunikacyjne, stwierdzi�, �e od przystanku autobusowego wygodniej i�� wzd�u� kana�u ni� ulic�, bo skraca�o to drog� o po�ow�. To, �e przy okazji trzeba by�o przej�� przez zwalony p�ot i obej�� krematorium, jedynie dodawa�o trasie uroku. Groby dochodzi�y prawie do samego brzegu kana�u. Cmentarz by� stary - jeden z tych, kt�re zamieszkuj� sowy i lisy, a w niekt�rych dodatkach niedzielnych gazet ludzie pisz� o �naszej wiktoria�skiej spu�ci�nie�. Nic wi�cej nie robi�, poniewa� owa spu�cizna le�y zbyt daleko od Londynu. Wobbler twierdzi�, �e na cmentarzu straszy, i rzadko tam zagl�da�. Johnny za� uwa�a�, �e wcale nie straszy, pod warunkiem �e si� pami�ta, gdzie si� jest. Jak cz�owiek zapomnia� o wyszczerzonych ko�ciotrupach pod spodem, to by�o tam ca�kiem mi�o: ptaszki �wierka�y, odg�osy ruchu ulicznego niemal nie dociera�y i og�lnie by�o ca�kiem spokojnie. Co prawda starsze groby mia�y pop�kane p�yty, ale wewn�trz nic nie by�o - sprawdzi� przy pierwszej okazji, tote� by� pewien. Troch� si� zreszt� rozczarowa�. Opr�cz normalnych grob�w znajdowa�y si� te� tam mauzolea albo grobowce, r�nie je nazywano. By�y znacznie wi�ksze od zwyk�ych grob�w i mia�y drzwi. Z regu�y wie�czy�y je anio�ki, i to generalnie wygl�daj�ce o wiele normalniej, ni� mo�na si� spodziewa�. Nadzwyczaj normalnie wygl�da� zw�aszcza jeden, w pobli�u bramy. Sprawia� wra�enie, jakby w�a�nie sobie przypomnia�, �e przed opuszczeniem nieba mia� skorzysta� z toalety. Wobbler dawa� si� jednak czasami przekona�, zdarza�o si� wi�c, �e razem wracali przez cmentarz. Przy jednej z takich w�a�nie okazji wszystko si� zacz�o. - Za tydzie� Halloween, robi� imprez� - oznajmi� Wobbler. - Trzeba wygl�da� okropnie, �eby wej��, ale ty akurat nie musisz sobie zawraca� g�owy przebraniem. - Serdeczne dzi�ki. - Nie ma za co. Zauwa�y�e�, �e ostatnio wi�cej takich r�no�ci mo�na kupi� w sklepach przez Halloween? - Bo za du�o ludzi wysadza�o si� fajerwerkami. Dlatego wymy�lili Halloween. Maski i takie tam s� mniej szkodliwe i trudniej je wysadzi�. - Pani Nugent twierdzi, �e to tr�ci okultyzmem - zauwa�y� bez przekonania Wobbler. Pani� Nugent z rodzin� Johnson�w wi�za�o d�ugoletnie s�siedztwo, a znana by�a z wybitnie nieracjonalnych zachowa�, w wypadku gdyby na przyk�ad kto� o trzeciej rano s�ucha� Madonny na ca�y regulator. - Mo�e i tr�ci. - Johnny by� raczej przyja�nie nastawiony do �wiata. - Twierdzi te�, �e w Halloween wied�my odlatuj� na sabaty - informowa� dalej Wobbler. - �e co? - zdumia� si� Johnny. - Gdzie odlatuj�? - Nie wiem, nigdy nie by�em wied�m�. - To prawda. Pewnie maj� specjalne zni�ki posezonowe, jak emeryci. Moja ciotka je�dzi po �wiecie autobusem prawie za darmo, a wied�m� nie jest, wi�c specjalnej zni�ki grupowej czy zawodowej nie ma... - Tylko nie rozumiem, co j� tak denerwuje - kontynuowa� Wobbler. - Jak wied�my odlec� na wakacje, to tu b�dzie bezpieczniej, nie? Mijali w�a�nie ozdobne mauzoleum wyposa�one w okienko; Johnny nie odpowiedzia�, gdy� zastanawia� si�, po co je tam zainstalowano. Prawdopodobie�stwo, �e kto� by chcia� tam zajrze�, by�o niewielkie, acz zdecydowanie wi�ksze ni� to, �e kto� chcia�by stamt�d wyjrze�. - Przyznam, �e nie chcia�bym lecie� tym samym samolotem co ona. - Wobbler najwyra�niej ci�ko my�la�. - Nie lubi� nawiedzonych miejsc... - Ale na pewno obs�ug� by� mia� pierwsza klasa. - Mo�e... - Zabawne - zauwa�y� niespodziewanie Johnny. - Co? Obs�uga? - Nie. Kiedy� widzia�em film o ludziach w Meksyku czy gdzie�... Co roku szli na cmentarz i urz�dzali tam imprez�. Uwa�ali, �e nie ma powodu, aby kto�, kto umar�, nie mia� si� zabawi�. - Co?... Imprez�?... Na cmentarzu?! - W�a�nie. - I co? Zielone r�ce wyci�gaj� si� z grob�w po kanapki? - zainteresowa� si� Wobbler. - W�tpi�. Poza tym w Meksyku nie jedz� kanapek, tylko te, jak im tam... torty, nie... tartyco�tam. Niewa�ne. - Za�o�� si�, �e nie odwa�y�by� si� zastuka� do kt�rego� grobowca, bo by� si� ba� tych, co si� wewn�trz snuj� - wypali� w pewnym momencie Wobbler. - A dlaczego oni si� snuj�? Pytanie zaskoczy�o Wobblera. - Oni zawsze si� snuj� - stwierdzi� po chwili autorytatywnie. - Widzia�em na wideo: zielonkawe snuje mog�ce przenika� przez �ciany. - Dlaczego? - Co �dlaczego�? - Dlaczego przenikaj� przez �ciany? Za �ycia tego nie robi�, to dlaczego po �mierci? Wobbler w kwestii film�w by� ekspertem ze wzgl�du na cz�ste nocne dy�ury rodzicielki w szpitalu, jak te� na jej raczej bezproblemowe podej�cie do wideo. Wie�� nios�a, �e ogl�da nawet te, kt�re wszyscy poni�ej dziewi��dziesi�tego dziewi�tego roku �ycia powinni ogl�da� z rodzicami. - Nie wiem - przyzna� Wobbler. - Zwykle s� na co� strasznie w�ciekli. - Na to, �e umarli? - Chyba... bo sam powiedz: co to za �ycie, jak si� umrze? Johnny zastanawia� si� nad tym przez ca�y wiecz�r. Jak dot�d jedynymi znanymi mu umar�ymi byli: pan Page, kt�ry umar� w szpitalu na co� tam, i jego w�asn� (Johnny�ego, nie pana Page�a) prababka, kt�ra mia�a dziewi��dziesi�t sze�� lat i po prostu umar�a ze staro�ci. �adne z nich nie w�cieka�o si� nigdy na nic. Prababcia generalnie by�a zagubiona, ale nigdy si� nie w�cieka�a - nawet gdy nie mog�a si� dopcha� do pilota (uwielbia�a TV) w S�onecznych Akrach, gdzie do�ywa�a swoich dni wraz z innymi prababciami (Johnny odwiedza� j� tam raz na jaki� czas). Pan Page z kolei by� jedyn� na ca�ej ulicy osob� przesiaduj�c� ca�y dzie� w domu. Zdecydowanie nie wygl�dali na takich, co po �mierci wstaj� z grob�w, �eby zata�czy� z Michaelem Jacksonem. Jedynym powodem ewentualnego przenikania prababci przez �ciany by�aby mo�liwo�� spokojnego ogl�dania telewizji, bez ci�g�ej walki o pilota do telewizora z pi�tnastoma innymi staruszkami. Efektem tych przemy�le� by� wniosek, �e wi�kszo�� ludzi ma b��dne poj�cie o wielu sprawach. * * * O wniosku tym nie omieszka� nast�pnego dnia powiadomi� Wobblera. Wobbler si� z nim nie zgodzi�. - Z ich punktu widzenia to pewnie inaczej wygl�da - umotywowa�. - Z punktu widzenia zmar�ych, ma si� rozumie�. W�drowali Alej� Zachodni� - cmentarz zaplanowano mniej wi�cej jak miasto, a wa�niejsze ganki otrzyma�y nazwy. Mo�e nie najoryginalniejsze, bo w stylu: Ganek Po�udniowy albo Droga P�nocna, ale zawsze. Tam, gdzie Ganek Po�udniowy krzy�owa� si� z Alej� Zachodni�, zrobiono placyk, wysypano �wirem i ustawiono �aweczki. Wygl�da�o to mniej wi�cej jak niewielki rynek jakiego� miasteczka podczas najd�u�szej w historii przerwy �wi�tecznej. - Ojciec twierdzi, �e tu b�d� co� budowa� - odezwa� si� po chwili Wobbler. - Rada sprzeda�a cmentarz jakiej� wielkiej kompanii, i to za grosze, bo za drogo kosztuje jego utrzymanie. Podobno za pi�ciopens�wk� konkretnie. - Co, ca�y cmentarz za pi�� pens�w? - Podobno tak. - Wobbler nie by� do ko�ca pewien. - Tata m�wi�, �e to skandal. - I ten topolowy zagajnik te�? - Wszystko. Maj� tu by� biura czy co�... Johnny rozejrza� si� uwa�nie - faktycznie, cmentarz by� jedyn� otwart� przestrzeni� w okolicy. - Da�bym im przynajmniej funta - zdecydowa�. - Mo�e, ale nie m�g�by� tu nic zbudowa�, a to jest najwa�niejsze. - Nie chc� tu nic budowa�! Da�bym im funta, �eby to zostawili tak jak jest. - Dobrze - Wobbler nagle zacz�� m�wi� tonem, kt�rego zwykle u�ywa�, gdy go wzywano do tablicy. - Tyle �e ludzie musz� gdzie� pracowa�. - Za�o�� si�, �e ci tutaj nie b�d� uszcz�liwieni. Jak si� dowiedz�... - Przenios� ich gdzie� - stwierdzi� Wobbler. - Musz� ich gdzie� przenie��, jak likwiduj� cmentarze, bo inaczej cz�owiek nie by�by w stanie przekopa� ogr�dka. Wracaj�c do wczorajszej rozmowy, mia�em racj�: nie odwa�ysz si� zapuka� do mauzoleum? Najbli�sze wygl�da�o niczym marmurowa szopa. Nad drzwiami wmontowano litery z br�zu, uk�adaj�ce si� w napis: ALDERMAN THOMAS BOWLER 1822-1906 PRO BONO PUBLICO Do tego znajdowa�a si� tam jeszcze p�askorze�ba przedstawiaj�ca starszego m�czyzn� spogl�daj�cego w dal. Wygl�da�, jakby si� zastanawia�, co znaczy �pro bono publico�. Najprawdopodobniej by� to sam Alderman. - On na pewno by si� zdenerwowa� - mrukn�� Johnny. Zawaha� si� przez moment, nast�pnie zszed� po kilku krusz�cych si� stopniach i zapuka� do metalowych drzwi. Prawd� m�wi�c, poj�cia nie mia�, dlaczego to robi - ani w�wczas, ani p�niej. - Przesta�! - sykn�� Wobbler. - A jak si� wysnuje albo co?! Poza tym rozmawianie z duchami mo�e prowadzi� do praktyk satanistycznych. W telewizji tak m�wili. - Nie rozumiem dlaczego - zdziwi� si� Johnny i zapuka� jeszcze raz. Drzwi otworzy�y si�. Alderman Thomas Bowler zamruga� o�lepiony s�o�cem i spojrza� na Johnny�ego. - S�ucham? Johnny zrobi� w ty� zwrot i pogna� przed siebie. Wobbler prze�cign�� go w po�owie Drogi P�nocnej. Nie nale�a� do wysportowanych, tote� osi�gni�ta przez niego pr�dko�� zaskoczy�aby przyt�aczaj�c� wi�kszo�� ludzi, kt�rzy go znali. - Co... si�... sta�o...? - wysapa�. - Nie widzia�e�? - zdziwi� si� Johnny. - Nic... nie... widzia�em... - Drzwi si� otwar�y! - Si�... nie otwar�y...! - Otwar�y! - upar� si� Johnny. Wobbler zahamowa� z piskiem obcas�w. - Drzwi... zosta�y zamkni�te! - stwierdzi� stanowczo. - Nie mog�y si�... otworzy�: maj� k��dki! - �eby nikt nie wszed� czy �eby nikt nie wyszed�? S�dz�c po minie, Wobbler wcze�niej nie zada� sobie tego pytania. Tym razem on ruszy� pierwszy. - Nie dam si� przestraszy�! - wrzasn��. - I nie b�d� praktykowa� satanizmu! Wracam do domu! W rekordowym tempie skr�ci� w Drog� Wschodni� i pogna� do bramy. Johnny natomiast zwolni�, a po chwili zupe�nie stan��. Wobbler mia� racj� - wszystkie drzwi grobowc�w mia�y k��dki, �eby wandale i inny element nie mogli tam wej��. Lecz przecie� w niczym nie zmienia�o to faktu, �e widzia�, jak drzwi si� otwieraj� i jak Alderman Thomas Bowler wychodzi. Nie snu� si� i nie przemkn��, i bynajmniej nie by� zielonkawy: by� kr�pym m�czyzn� w �rednim wieku, w obszytym futrem p�aszczu i uczciwym kapeluszu. Aha: mia� z�ot� dewizk� od zegarka w kieszonce kamizelki. Johnny powoli zawr�ci�, a� dotar� do miejsca startu; grobowiec mia� k��dk�. Zardzewia�� co prawda, ale za to masywn�. Rozs�dek podpowiada�, �e wszystko przez g�upie rozmowy z Wobblerem, ale to niczego nie zmienia�o. Zapuka� ponownie. - S�ucham? - spyta� Alderman Thomas Bowler, staj�c w progu. - Ja... hmm... przepraszam... - Czego chcesz, m�odzie�cze? - Czy pan jest martwy? Alderman spojrza� wymownie na napis przed wej�ciem. - A co tu jest napisane? - spyta� z lekkim westchnieniem. - No... - 1906. Podobno bardzo dobry pogrzeb. Niestety, nie widzia�em, cho� naturalnie bra�em w nim udzia�. Przemowy nad trumn� by�y wzruszaj�ce, jak s�ysza�em... C�... Czego ci trzeba, m�ody cz�owieku? - Co... hmm... - Johnny rozejrza� si� desperacko. - Co znaczy �pro bono publico�? - Dla publicznego dobra. - Aha... to ja... dzi�kuj�. Bardzo panu dzi�kuj�. - Johnny si� wycofywa�, jako� nie maj�c ochoty odwr�ci� si� i odej��. - To wszystko? - Hmm... tak, tak. - Te� tak sobie my�la�em, �e to nie b�dzie nic wa�nego. - Alderman pokiwa� ze smutkiem g�ow�. - Od 1923 nie mia�em go�ci, a ci ostatni zatrzymali si� tu tylko dlatego, �e im si� nazwiska pomyli�y. I, co gorsza, to nawet nie byli krewni. To byli Amerykanie! No c�... do widzenia zatem. Johnny zawaha� si�: mo�e si� odwr�ci� i i�� do domu. I mie� pewno��, �e nic si� nie wydarzy. Zupe�nie nic: sko�czy szko��, doro�nie, o�eni si� i b�d� �yli razem d�ugo i nieszcz�liwie. A potem si� zestarzeje, wyl�duje w S�onecznych Akrach, jak niekt�rzy nazywali Sunshine Acres, i b�dzie wysiadywa� przed telewizorem, czekaj�c, a� si� zjawi kolejny posi�ek. A w ko�cu umrze. I wci�� nie b�dzie wiedzia�. Istnia�a co prawda teoretyczna mo�liwo��, �e kiedy b�dzie umiera�, zjawi si� anio�ek albo inna dobra wr�ka i wzorem z�otej rybki spe�ni jego �yczenie, dzi�ki kt�remu b�dzie m�g� wr�ci� i zacz�� od nowa. Tyle �e Johnny nie wierzy� w anio�ki, wr�ki (dobre), z�ote rybki i inne bajeczki. Dlatego zrobi� krok naprz�d. - Pan jest martwy, tak? - spyta� wolno. - Owszem. To jedna z niewielu rzeczy, kt�rych jestem zupe�nie pewien. - Ale pan nie wygl�da na martwego... to znaczy... chodzi mi o trumn� i te sprawy. - A, o to. W trumnie jest ciasno i niewygodnie. - Jest pan duchem? - Z niewiadomych powod�w Johnny�emu ul�y�o. - Mam nadziej�, �e a� tak si� nie stoczy�em - odpar� ku jego zdziwieniu Alderman. - M�j przyjaciel Wobbler by�by autentycznie zaskoczony, gdyby pana pozna�. - Johnny postanowi� zmieni� temat. - Taniec nie jest pa�sk� najmocniejsz� stron�? - Walcowa�em ca�kiem nie�le... to jest: nie najgorzej ta�czy�em walca. - To nie to... chodzi o co� takiego... - Zamiast t�umaczy�, Johnny wykona� najlepiej jak potrafi� imitacj� Michaela Jacksona. S�dz�c po minie Aldermana Toma Bowlera, nie by�a to najlepsza imitacja. - Zak�adaj�c, �e to nie jest lumbago albo taniec �wi�tego Wita, robi du�e wra�enie - przyzna� po chwili Alderman. - I do tego trzeba jeszcze zrobi� �Ooouuu!� - W takim razie to musi by� bolesne. - Nie, nie... bardziej jak: �Ooooouuumeeeeeh!� Trzeba zawy�... - Johnny umilk�, zdaj�c sobie nagle spraw�, �e entuzjazm go poni�s�. - Nie jest to obowi�zkowe... Prawd� m�wi�c, nie rozumiem, jak mo�na by� martwym i r�wnocze�nie chodzi� i m�wi�... - Prawdopodobnie dzi�ki wzgl�dno�ci - wyja�ni� Alderman, pr�buj�c znacznie wolniejszej i sztywniejszej wersji Jacksona. - W ten spos�b? Auuu�! - Mniej wi�cej... - wykrztusi� Johnny. - Co pan mia� na my�li, m�wi�c o wzgl�dno�ci? - Einstein wyt�umaczy� to wszystko ca�kiem zrozumiale. - Co?! Albert Einstein?! - Kto? - teraz dla odmiany zdziwi� si� Alderman. - S�ynny fizyk. Odkry� szybko�� �wiat�a i tym podobne. - Doprawdy?! Nie, mia�em na my�li Solomona Einsteina, s�ynnego preparatora z Cable Street. Zajmowa� si� wypychaniem zwierz�t i, jak s�dz�, wynalaz� jak�� maszyn� do robienia szklanych oczu. Potr�ci� go motocykl w trzydziestym drugim... mia� naprawd� oryginalne pomys�y. - Nigdy o nim nie s�ysza�em - przyzna� Johnny i si� rozejrza�. Zaczyna�o si� �ciemnia�. - Chyba lepiej p�jd� do domu - stwierdzi� i zacz�� si� wycofywa�. - Powoli zaczynam rozumie�, o co chodzi - powiedzia� Alderman, koncentruj�c si� na nieco mniej sztywnej i nieco szybszej wersji Michaela Jacksona. - Ja... hmm... jeszcze przyjd�... mo�e... - Przyjd�, kiedy chcesz. Zawsze mnie tu znajdziesz. Johnny oddali� si� z maksymaln� mo�liw� szybko�ci�, przy zachowaniu resztek pozor�w, �e jeszcze idzie. - Zawsze jestem - powt�rzy� Alderman. - To co�, w czym po �mierci cz�owiek robi si� naprawd� dobry... Jak to by�o... ����aaaa�? Rozdzia� drugi Przy herbacie Johnny poruszy� temat cmentarza. - To, co robi rada, jest odra�aj�ce - oceni� dziadek. - Ale utrzymanie cmentarza drogo kosztuje - sprzeciwi�a si� matka. - Wi�kszo�ci grob�w nikt nie odwiedza. Naturalnie nie licz�c pani Tachyon, a ona ma fio�a. - Nieodwiedzanie grob�w nie ma z tym nic wsp�lnego, dziewczyno. Ten cmentarz to historia. - Alderman Thomas Bowler - doda� Johnny. - Nigdy o nim nie s�ysza�em - zdumia� si� dziadek. - Nie, m�wi�em o Williamie Stickersie. Prawie wybudowano mu pomnik... I by�by pomnik, bo wszyscy si� na niego z�o�yli, gdyby ten oszust nie uciek� z pieni�dzmi! Sam da�em sze�ciopens�wk�! - To rzeczywi�cie ewenement - przyzna�a matka. - On by� s�awny? - zainteresowa� si� Johnny. - Prawie s�awny - poprawi� go dziadek. - S�ysza�e� o Karolu Marksie? - To ten, co wynalaz� komunizm? - W�a�nie. Gdyby go nie by�o, zrobi�by to William Stickers. Ch�op mia� pecha, bo Marks by� szybszy. Wiesz co... jutro ci poka��! * * * Nazajutrz niebo by�o ciemnoszare i si�pi�a m�awka. Niemniej dziadek dotrzyma� s�owa. W efekcie obaj stali przed solidn� p�yt� nagrobn� z napisem: WILLIAM STICKERS 1897-1949 ROBOTNICY ZJEDNOCZONEGO �WIA - Wielki cz�owiek - powiedzia� cicho dziadek, zdejmuj�c czapk�. - Co to jest �zjednoczonego �wia�? - Powinno by�: �wiata, ale zabrak�o pieni�dzy, nim sko�czyli napis. To dopiero by� skandal! By� bohaterem klasy pracuj�cej. Jak nic wzi��by udzia� w wojnie domowej w Hiszpanii, gdyby mu si� nie pomyli�y statki. A tak wysadzili go na l�d w Hull. Johnny rozejrza� si� uwa�nie. - Hmm, a jaki on by�? - spyta�. - Ju� ci m�wi�em: by� bohaterem proletariatu. - Chodzi mi o to, jak wygl�da�. Masywny, z szerok� czarn� brod� i okularami w z�otej oprawie? - W�a�nie. Ogl�da�e� zdj�cia? - Niezupe�nie... Dziadek naci�gn�� czapk� na uszy. - Id� po zakupy - oznajmi�. - Chcesz si� przej��? - Nie, dzi�ki. Hmm... um�wi�em si� z Wobblerem, u niego. - Jak chcesz. Dziadek pomaszerowa� ku g��wnej bramie. Johnny poczeka�, a� dziadek zniknie za zakr�tem, wzi�� g��bszy oddech i powiedzia�: - Dzie� dobry. - Ten napis to faktycznie by� skandal - odpar� William Stickers i przesta� si� opiera� o w�asny nagrobek. - Jak si� nazywacie, towarzyszu? S�ysz�c liczb� mnog�, Johnny odruchowo si� rozejrza� i dopiero wtedy dotar�o do�, �e to o niego chodzi. - Johnny Maxwell. - Wiem, �e mnie widzicie: spogl�dali�cie prosto na mnie, kiedy ten starszy cz�owiek m�wi�. - Wiedzia�em, �e pan to pan. Jest pan... hmm... cie�szy. - Aha, wi�c nie jeste�cie towarzyszem... - Nie, jestem sob� - wyja�ni� Johnny, jako� nie mog�c si� zdoby�, by powiedzie� tamtemu, �e jest przezroczysty; lepiej by�o zmieni� temat. - Przyznaj�, �e nie rozumiem: jest pan martwy, tak? To czym pan jest... duchem? - Nie ma czego� takiego! - parskn�� gniewnie Stickers. - To relikt anachronicznego systemu przes�d�w. - No to w takim razie jak... - To ca�kowicie zrozumia�y fenomen naukowy. Nie pozw�l nigdy, by przes�dy przes�oni�y ci racjonalne my�lenie, ch�opcze. Najwy�szy czas, by ludzko�� przesta�a wierzy� w kulturowe zabobony i wst�pi�a na �wietlan� drog� socjalizmu. Kt�ry to rok mamy? - Tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�ty trzeci. - Aha. I uci�nione masy powsta�y, by zrzuci� kapitalistycznych wyzyskiwaczy w imi� jedynie s�usznego komunizmu? - �e jak, prosz�? - zdziwi� si� uprzejmie Johnny i co� mu za�wita�o. - Aha, chodzi panu o to, czy by�o jak w Rosji? Co� w telewizji m�wili, zdaje si�, cara zastrzelili albo jako� tak... mo�e car kogo� zastrzeli�... nie, to jednak jego zastrzelili. - To wiem. To by� pocz�tek. Mnie interesuje, co si� dzia�o po czterdziestym dziewi�tym roku. Pewnie �wiatowa rewolucja ju� dawno si� dokona�a, jak s�dz�. Nikt nam tu niczego nie m�wi, co si� na �wiecie dzieje... - C�... rewolucji to a� za wiele... - stwierdzi� Johnny. - I to gdziekolwiek by cz�owiek spojrza�... - Doskonale! - Mhm... - Johnny wola� mu nie m�wi�, �e wi�kszo�� robi�cych ostatnie rewolucje twierdzi, i� obala komunistyczny ucisk; chybaby Stickersowi by�o przykro. - Zaraz... m�g�by pan przeczyta� gazet�, gdybym j� tu przyni�s�? - Naturalnie, cho� troch� trudno przewraca� kartki. - A jakby�cie si� za to wzi�li w kilku? - To jest my�l!... Cho� przyznaj�, �e wi�kszo�ci to nie interesuje. Nie chce im si� wysila�, leniwcom. - A mo�e pan chodzi� po okolicy? M�g�by si� pan dowiedzie� wielu ciekawych rzeczy, i to nikogo o nic nie pytaj�c. - Dalsze spacery to trudna sprawa... - William Stickers wygl�da� na przestraszonego. - Tak naprawd� to nie jest dozwolone. - Gdzie� czyta�em, �e duchy s� generalnie przywi�zane do miejsca. - Duchy? Ja jestem... po prostu martwy... - Nagle pogrozi� komu� energicznie przezroczystym palcem. - Nie! Tak �atwo sobie ze mn� nie poradz�! Nie w ten spos�b! To, �e jak wida�, nadal tu tkwi�, pomimo �mierci, wcale nie znaczy, �e got�w jestem uwierzy� w te wszystkie nonsensy. Nale�y my�le� logicznie i racjonalnie, m�j ch�opcze. I nie zapomnij o gazecie! William Stickers powoli wyblak� i znikn��. Ostatnim widocznym elementem by� wyci�gni�ty palec, wci�� demonstruj�cy ca�kowity brak wiary w �ycie po �mierci. Johnny poczeka� jeszcze troch� na wszelki wypadek, ale �aden inny zmar�y nie mia� ochoty pogaw�dzi�, czy te� cho�by pokaza� si�. Za to wyra�nie czu�, �e jest obserwowany (i nie mia�o to nic wsp�lnego z normalnym uczuciem, �e kto� si� nachalnie na cz�owieka gapi). Nie by�o to mi�e uczucie. Mniej wi�cej jak wtedy, kiedy si� jest na proszonym obiedzie u cioci, gdzie si� nie wypada podrapa� po siedzeniu czy pod�uba� w nosie, mimo �e oficjalnie nikt na cz�owieka nie patrzy. Za to po raz pierwszy zacz�� tak naprawd� dostrzega� cmentarz jako taki. I zmuszony by� przyzna�, �e wygl�da na to, i� jest zapuszczony i opuszczony. Kana�u, do kt�rego groby prawie dochodzi�y, od do�� dawna u�ywano jedynie w charakterze wysypiska �mieci - stare w�zki, zepsute telewizory i po�amane fotele za�ciela�y brzegi niczym szcz�tki potwor�w z Ery Odpadk�w. Dalej znajdowa�o si� krematorium wraz z Ogrodem Pami�ci, wysypanym drobnym t�uczniem i starannie unikaj�cym najmniejszego cho�by kontaktu z traw�. Krematorium dochodzi�o do Cemetery Road; kiedy� po jej drugiej stronie sta�y domy, obecnie jednak znajdowa�a si� tu wy��cznie tylna �ciana magazynu dywan�w zwanego Bonanza Carpet (Niewiarygodna Obni�ka Cen!). Przy ulicy sta�y jeszcze budka telefoniczna i skrzynka na listy sugeruj�ce, �e kto� kiedy� uwa�a� t� okolic� za dom. Teraz by�a to jedynie uliczka, kt�r� mo�na szybciej dotrze� z jednej dzielnicy do drugiej z omini�ciem centrum. Z czwartej strony znajdowa�o si� jedynie ceglane rumowisko i komin, czyli wszystko, co zosta�o po Blackbury Rubber Boot Company (�Jak kalosz, to z Blackburry� - by�o to jedno z najg�upszych hase� reklamowych, z jakimi Johnny si� zetkn��, cho� ju� wtedy tak po kaloszach, jak i po fabryce pozosta�o jedynie wspomnienie i �w slogan). Johnny przypomina� sobie co prawda m�tnie jakie� artyku�y w prasie, �e ludzie przeciwko czemu� protestowali, ale przecie� zawsze tak by�o. Zreszt� w gazetach by�o ci�gle tyle nowo�ci, �e cz�owiek nie mia� szans, by na czas si� dowiedzie�, co naprawd� jest wa�ne. W pobli�u wspomnie� po fabryce parkowa�y buldo�ery i inny sprz�t rozbi�rkowy, cho� nie by�o przy nich nikogo, i to ju� od paru tygodni. Ca�y teren otacza�o ogrodzenie z siatki przerwane w co najmniej czterech miejscach pomimo tabliczek g�osz�cych, �e tego terenu pilnuj� psy stra�nicze na patrolu. Mo�e pieski mia�y do�� patrolu i to w�a�nie one przerwa�y ogrodzenie, szukaj�c ciekawszego zaj�cia... No i naturalnie by�a tam jeszcze tablica. Du�a, nowa, z przypi�tym rysunkiem nowego biurowca, kt�ry b�dzie wybudowany po rozebraniu ceglanych resztek. Wygl�da� imponuj�co, zw�aszcza �e wok� budynku mia�y by� drzewa i wodotryski. A niebo by�o tak nienaturalnie b��kitne, �e trzeba bujnej wyobra�ni, by uwierzy�, �e to ma by� Blackbury. Z zasady niebo mia�o tu tak� barw�, jak stare pude�ko po butach. Johnny nie przygl�da� si� temu arcydzie�u optymizmu zbyt d�ugo, bo m�awka zacz�a si� robi� naprawd� dokuczliwa, ale i tak dostrzeg� to, co najwa�niejsze: w �aden spos�b to, co narysowano, nie mia�o prawa si� zmie�ci� na samym tylko terenie starej fabryki. Napis nad malunkiem g�osi�: �Podniecaj�ce Osi�gni�cie United Amalagamated Consolidated Holdings. Naprz�d w Przysz�o��!� Co prawda nie czu� specjalnego podniecenia, za to czu�, �e �Naprz�d w Przysz�o��!� jest sloganem reklamowym g�upszym nawet ni� �Cukier krzepi�, nie wspominaj�c ju� o reklamie kaloszy. * * * Nast�pnego dnia w drodze do szko�y Johnny wsun�� z�o�on� gazet� za gr�b Williama Stickersa, staraj�c si�, by nie by�a widoczna dla kogo� stoj�cego przed nim. Czu� si� przy tym do�� g�upio, ale zupe�nie si� nie ba�. Mia� ochot� z kim� o tym pogaw�dzi� i jak zwykle pad�o na stary, trzyosobowy zestaw. W szkole by�y najrozmaitsze gangi, grupy, kluby i k�ka, od sportowych zaczynaj�c, na komputerowych ko�cz�c. Niejako poza tym kr�giem byli Johnny, Wobbler, Yo-less i Bigmac, czyli ci, kt�rzy nie zaliczali si� do �adnego z wy�ej wymienionych ugrupowa�. Bigmac co prawda kiedy� nale�a� do skin�w, ale by� ostatnim spo�r�d nich i do tego bez przekonania: to, �e czesa� si� g�bk�, nie r�wnowa�y�o platfusa, astmy i tego, �e wygl�da� niczym reklama wysokiego napi�cia w adidasach (konkretnie nosi� martensy, ale to detal techniczny). Zwyczajowym miejscem pobytu ca�ej czw�rki podczas przerwy sta� si� zau�ek mi�dzy szkoln� kuchni� a bibliotek�, i tam te� Johnny zda� relacj� z ostatnich wydarze�, a raczej z ostatnich prze�y� zwi�zanych z nimi. - Duchy - oceni� Yo-less, gdy Johnny sko�czy�. Technicznie Yo-less reprezentowa� czarn� ras�. - Niee... - sprzeciwi� si� Johnny troch� bez przekonania. - Nie lubi�, jak si� ich tak nazywa. Nie wiem zreszt� dlaczego. Oni s�... no, po prostu martwi. Mo�e to tak, jak nazwa� kogo� kalek� albo g�upkiem... - Politycznie niew�a�ciwe - mrukn�� Yo-less. - Czyta�em o tym. - To jak chc� by� nazywani? - spyta� Wobbler. - Obywatelami w wieku po�yciowym? - M�g�by� si� bardziej postara� - prychn�� Yo-less. - To jak? Pionowo poszkodowani? - Co?! - zdumia� si� Yo-less. - Przecie� s� zakopani, nie? - A mo�e zombi? - o�ywi� si� Bigmac. - �eby by� zombi, musisz mie� cia�o - wyja�nia� mu cierpliwie Yo-less. - Zombi nie jest tak naprawd� martwy, tylko napojony tym tajnym koktajlem voodoo. No, tym z ryb, korzeni i czego� jeszcze. Wtedy staje si� zombi. - A dok�adniej? - zainteresowa� si� Bigmac. - Co �dok�adniej�? - Co jest w tym napoju? - Sk�d mam wiedzie�? Jakie� ryby, korzenie i co�. - Przejed� si� tam, gdzie jest voodoo, to b�dziesz wiedzia� - zaproponowa� Wobbler. - On powinien wiedzie� bez je�d�enia. - Bigmac wskaza� na Yo-lessa. - A to dlaczego? - zdziwi� si� wskazany. - Bo jeste� czarny, nie? A voodoo wymy�lili Murzyni. - A co ty wiesz o druidach? - spyta� spokojnie Yo-less. - Nic - przyzna� uczciwie Bigmac. - A co to by�o? - Niewa�ne, ale oni byli biali. - Nie szkodzi. Podejrzewam, �e twoja mama wie. - Bigmac by� wyj�tkowo uparty. - Bym si� zdziwi�. Moja mamu�ka sp�dza w ko�ciele wi�cej czasu ni� papie�. I na niczym wi�cej si� naprawd� nie wyznaje. No, mo�e poza udzielaniem ofiarom pierwszej pomocy... Bigmac nic ju� nie powiedzia�, doskonale pami�taj�c wiecz�r, do kt�rego nawi�zywa� Yo-less. - Mo�e przestaliby�cie si� wyg�upia� - zirytowa� si� Johnny. - Ja ich naprawd� widzia�em! - Mo�e z twoimi oczami jest co� nie tak? - zastanawia� si� Yo-less. - Mo�e by� poszed� do okulisty albo wzi�� kropelki... - Kiedy� widzia�em taki stary film o facecie, co mia� rentgena w oczach. - Bigmac o�ywi� si� powt�rnie. - M�g�, jak chcia�, widzie� r�ne rzeczy. - Przez ubranie te�? - tym razem o�ywi� si� Wobbler. - Tego to nie pokazywali - przyzna� ze smutkiem Bigmac. I rozmowa zesz�a na zmarnowane talenty. - Mo�e by�cie przyj�li do wiadomo�ci, �e ja przez nic nie widz� - powiedzia� w ko�cu dobitnie Johnny. - Ja tylko widz� ludzi, kt�rych inni nie widz�. - M�j wujek te� widzia� rzeczy, kt�rych inni nie widzieli - o�wiadczy� Wobbler. - Zw�aszcza w sobot� w nocy. - Ja m�wi� powa�nie! - warkn�� Johnny. - On te� m�wi�, jak wytrze�wia� - odpar� r�wnie powa�nie Wobbler. - A poza tym te� powa�nie m�wi�e�, �e widzia�e� w swoim akwarium potwora z Loch Ness - przypomnia� Bigmac. - Dobra, ale... - To pewnie by� zwyczajny plezjozaur. - Yo-less najwyra�niej lekcewa�y� �w przypadek. - Jakby wygin�� razem z reszt� siedemdziesi�t miliard�w lat temu, nie by�oby teraz problemu. Nie ma si� czym podnieca�. - Tak, ale... - A potem te� powa�nie widzia�e� zaginione miasto Ink�w - przypomnia� Wobbler. - Znalaz�em je w ko�cu, nie? - Znalaz�e�, tylko ono nie by�o zaginione, a by�o za Tesco, a to nie to samo - przypomnia� Yo-less. - Reszta mniej wi�cej si� zgadza. Bigmac westchn��. - Wszyscy macie �wira - oceni�. - Mo�e mam �wira, a mo�e mi si� przywiduje - zgodzi� si� Johnny. - Przekonamy si� po lekcjach. - C�... - zacz�� Wobbler i zamilk�. - Chyba si� nie boisz? - Johnny u�y� argumentu, kt�ry musi zadzia�a�. - Co prawda da�e� nog�, kiedy Alderman wyszed�... - Nie widzia�em �adnego Aldermana i si� nie ba�em! - oburzy� si� Wobbler. - Chcia�em si� z tob� po- �ciga�. - Patrzcie, ludzie! - sapn�� z uznaniem Johnny. - To ci si� konkursowe uda�o mnie nabra�. - Czego niby mia�bym si� ba�? - zaperzy� si� Wobbler. - Ogl�da�em �Noc �ywych trup�w� trzy razy. Ze stop-klatk�. - W takim razie przyjdziesz - zdecydowa� Johnny. - Wszyscy przyjdziecie. Po szkole. - Po �Dynastii� - poprawi� go Bigmac. - S�uchaj no, to jest chyba wa�niejsze od g�upiego... - zacz�� Johnny. - Mo�e i g�upiego, ale wszyscy na to patrz� i jak si� nie ogl�da, to potem nie ma o czym z nikim rozmawia� - popar� Bigmaca Wobbler. - No dobrze, po �Dynastii� - ust�pi� Johnny. - A potem obieca�em bratu, �e mu pomog� za�adowa� furgonetk� - doda� Bigmac. - No... to znaczy on powiedzia�, �e mi nogi z dupy powyrywa, jak mu nie pomog�. - A ja musz� si� zaj�� zadaniem domowym z geografii - w��czy� si� Yo-less. - Przecie� nic nie zadali?! - Nie, ale esej o lasach tropikalnych m�g�by mi �adnie poprawi� �redni�. Tekst ten dla ka�dego, kto nie zna� Yo-lessa, by�by zaskakuj�cy. Dla tych, kt�rzy go znali, by� czym� zupe�nie normalnym. Yo-less po prostu taki by�: nosi� mundurek, cho� to ju� nie by� mundurek. W praktyce bowiem nikt poza Yo-lessem go ju� nie nosi�. Jak s�usznie zauwa�y� Wobbler, teraz mundurek to d�insy i T-shirt, bo wszyscy w tym chodz�. Wobec tego Yo-less powinien zosta� ukarany za brak praktycznie obowi�zuj�cego szkolnego uniformu. - W takim razie - westchn�� Johnny - spotkajmy si� ko�o sz�stej pod blokiem Bigmaca. - To i tak w pobli�u cmentarza. - Ale wtedy ju� si� b�dzie �ciemnia� - zauwa�y� Wobbler. - No to co? Przecie� si� nie boisz - przypomnia� Johnny. - Kto? Ja? Ba� si�? Te� co�. Ba� si�... Je�li chodzi o list� miejsc wzbudzaj�cych strach, zw�aszcza po zmroku, to wie�owiec imienia Joshuy N�Clementa plasowa� si� znacznie wy�ej ni� zwyk�y cmentarz. I to w zgodnej opinii wi�kszo�ci mieszka�c�w Blackbury. Nieboszczyk, jakkolwiekby by� z�o�liwy, nie m�g� cz�owieka pobi� i obrabowa�. Pierwotnie wie�owiec mia� nosi� imi� sir Aleca Douglasa, potem Harolda Wilsona, a w ko�cu nowa rada ochrzci�a go imieniem Joshuy Che N�Clementa, b�d�cego w�wczas s�ynnym bojownikiem o wolno��, kt�ry sko�czy� jako prezydent jakiej� (wyzwolonej przez siebie) bananowej republiki. Po kr�tkim okresie rz�d�w sta� si� eksbojownikiem o wolno�� i eksprezydentem i znalaz� si� gdzie� w Szwajcarii. Stan ten trwa� do chwili obecnej. Podobnie zreszt� jak up�r jego rodak�w pragn�cych w bezpo�redniej rozmowie uzyska� od niego odpowiedzi na szereg pyta� zaczynaj�cych si� od nast�puj�cego: �Co si� sta�o z dwustoma milionami dolar�w, bo my�leli�my, �e je mamy, i jakim cudem twoja �ona ma siedemset kapeluszy?� W tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tym pi�tym pisano o nim jako o �zapieraj�cym dech, dynamicznym po��czeniu pustki i materii, majestatycznym w swej bezkompromisowej prostocie�. Ma si� rozumie�, pisano tak o budynku, nie o N�Clemencie. Od tego czasu pisano o nim wiele - najcz�ciej w �Blackbury Guardian� - i to zdecydowanie mniej pochlebnie. Wci�� zreszt� zapiera� dech z dw�ch powod�w: po pierwsze windy przesta�y dzia�a� kr�tko po oddaniu go do u�ytku (konkretnie od tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tego sz�stego - wtedy ostatecznie zdecydowa�y, �e boj� si� wyjecha� z piwnicy), po drugie nawet w ciep�e i bezwietrzne dni po korytarzach hula�y przeci�gi co si� zowie. Zastrze�enia zreszt� bywa�y najrozmaitszej natury: wilgo�, zimno, wypadanie okien (nie zawsze z futrynami) czy szalej�ce po bloku gangi. Ulubionym zaj�ciem tych�e by�y wy�cigi na w�zkach sklepowych po korytarzach (�ekscytuj�co brutalnych w nie wyg�adzonym betonie�), a gdy w�zek odmawia� dalszej wsp�pracy, spychano go z dachu na co�, co w teorii mia�o by� klombem. Sta�o si� za� cmentarzyskiem zagubionych w�zk�w. Na korytarzach dominowa�y dwa zapachy w zale�no�ci od tego, czy wyznaczony przez rad� dozorca-komandos odwa�y� si� posprz�ta� czy te� nie. Poniewa� dozorcy te� miewaj� instynkt samozachowawczy, najcz�ciej czu� by�o ten drugi. Zdecydowanie nikt nie lubi� wie�owca. Istnia�y natomiast dwie szko�y, co z nim zrobi�. Pierwsza g�osi�a, �e nale�y ewakuowa� mieszka�c�w i go wysadzi�, druga, �e po prostu wysadzi�. Zwolennikami pierwszej byli mieszka�cy budynku, zwolennikami drugiej ich s�siedzi. To, �e postawiono go na otwartym placu, kt�ry mia� zosta� zazieleniony, a zosta� za�miecony, nie przysparza�o mu dobrej opinii. - Upiorne miejsce - mrukn�� Wobbler. - Ludzie musz� gdzie� mieszka� - przypomnia� mu Yo-less. - Uwa�asz, �e ten, co go zaprojektowa�, te� tu mieszka? - wtr�ci� si� Johnny. - Szczerze w�tpi�. - Oho, jest brat Bigmaca - szepn�� Wobbler. - Uwaga! Mo�e tu by� jeszcze gdzie� Clint! Brat Bigmaca cieszy� si� zas�u�on� opini� wytatuowanego i �paj�cego �wira, kt�ry utrzymywa� si� z nie opodatkowanego handlu kradzionym (cho� fabrycznym) sprz�tem audio- wideo. Do innych jego osi�gni�� nale�a�o wyrzucanie mebli przez okno, gdy si� z�o�ci�, wyko�czenie chomika Bigmaca kilka lat temu i posiadanie Clinta. Chomika wyko�czy� przypadkiem, pr�bowa� bowiem go karmi� tym, co sam jad� i pi�. Chomik okaza� si� nieodporny. Co si� tyczy Clinta, by� to pies usuni�ty z klubu mieszanych rottweiler�w i bulterier�w za wyj�tkow� wredno�� i agresywno��. - Nie ma si� co dziwi�, �e Bigmac chce do wojska - stwierdzi� powa�nie Yo-less. - Ma nadziej�, �e na pierwsz� przepustk� przyjedzie z broni� - doda� Wobbler. - Jakby przyjecha� czo�giem, to mo�e by si� sko�czy�y problemy z tym budynkiem - doko�czy� w zamy�leniu Johnny. Furgonetka brata Bigmaca parkowa�a tam, gdzie teoretycznie by�o miejsce do mycia i suszenia pojazd�w. Nikomu to nie robi�o r�nicy, jako �e i tak by�a jedynym nie kradzionym pojazdem w okolicy. Ka�de drzwi, podobnie jak mask�, mia�a w kolorze odmiennym ni� reszta karoserii, a teraz do kolumny kierownicy mia�a jeszcze przykutego Clinta. To ostatnie ze wzgl�du na �adunek. - Dziwne - stwierdzi� nagle Johnny. - Jak si� nad tym zastanowi�, to naprawd� dziwne... - Co mianowicie? - spyta� Yo-less. - Zobaczcie: du�y, przestronny cmentarz dla zmar�ych i gnie�d��cy si� na kupie �ywi w czym� takim... Co� si� komu� chyba pomyli�o... W drzwiach wyj�ciowych pojawi� si� Bigmac, z trzema pud�ami wideo w obj�ciach. Zatarga� je do furgonetki, w�o�y� i rozejrza� si� szybko. - Cze��, ch�opaki. - Brat gdzie? - Na g�rze. Idziemy. - Zanim znajdzie si� na dole, masz na my�li - doda� Wobbler. - Zamknij si� i gazu! * * * Wiatr szumia� w topolach i szepta� mi�dzy nagrobkami. - Nie wiem, czy to jest w porz�dku - odezwa� si� Wobbler, gdy dotarli do g��wnej bramy. - Krzy�y to tu masz a� za du�o - zwr�ci� mu uwag� Yo-less. - Mo�e, ale jestem ateist�. - No to nie powiniene� wierzy� w duchy... - Obywateli w wieku po�yciowym - poprawi� go Bigmac. - Bigmac - powiedzia� nagle dziwnie mi�kko Johnny. - Tak? - Co tam �ciskasz za plecami? - Nic! Zupe�nie nic. Wobbler sprawdzi� podejrzane miejsce. - Kawa� zaostrzonego drewna - zameldowa�. - I m�otek. - Bigmac! - No co? Nigdy nic nie wiadomo... - Zostaw to! Tu i teraz! - No ju� dobrze. Skoro tak ci na tym zale�y. - Poza tym ko�ek jest na wampiry, nieuku - westchn�� zrezygnowany Yo-less. - Nie na duchy... - A co jest na duchy? - zainteresowa� si� Wobbler. - S�uchajcie! To zwyk�y cmentarz - j�kn�� Johnny. - To nie Transylwania! Tu s� tylko zmarli. Kiedy� przestrzegali prawa i �yli jak porz�dni ludzie, dlaczego teraz nie maj� zachowywa� si� jak porz�dni zmarli? Nie dajmy si� zwariowa�! Wobbler, jakby tu byli pochowani �ywi, toby� nie mia� opor�w, nie? Poniewa� nikt nie znalaz� na to kontrargumentu, ruszyli dalej Drog� P�nocn�. Zadziwiaj�ce, jak d�wi�ki nikn�y na cmentarzu. Od drogi oddziela�y ich jedynie drzewa i zaro�ni�te tory, ale odg�osy ulicy by�y przyt�umione, jakby znale�li si� pod grubym kocem. Cisza by�a wszechobecna i przyt�aczaj�ca. Chwilami wydawa�o si�, �e cisza ha�asuje. Na jednym z drzew zakraka�a wrona (albo kruk - �aden z nich nie by� zbyt mocny w ornitologii). Krakanie zreszt� te� nie przerwa�o ciszy, raczej j� podkre�li�o. - Jak tu cicho i spokojnie... - mrukn�� Yo-less. - Cicho jak w grobie - doda� Bigmac. - Hi, hi. - To nie by� najlepszy dowcip twojego �ycia - stwierdzi� z pretensj� Wobbler. - W dzie� du�o ludzi tu spaceruje - powiedzia� ni z tego, ni z owego Johnny. - Park jest z drugiej strony miasta, a tu wsz�dzie ro�nie trawa, krzewy, drzewa... - �rodowisko naturalne - podpowiedzia� Yo-less. - I pewnie jaka� ekologia do tego - doda� Johnny. - Hej, sp�jrzcie na ten gr�b - o�ywi� si� Wobbler. Spojrzeli. Grobowiec by� z czarnego marmuru, podobnie jak otaczaj�ce go anio�ki, Madonna i portal nad wej�ciem. Przy drzwiach (z k��dk�) znajdowa�o si� okienko z fotografi� i mosi�ny napis: ANTONIO VICENTI 1897-1958 Nawet w�r�d grobowc�w by�o to zjawisko por�wnywalne do rolls-royce�a w�r�d samochod�w. - To si� nazywa gr�b - przyzna� Bigmac. - Na co komu taki portal? - zdziwi� si� Wobbler. - Na pokaz - u�wiadomi� go Yo-less. - Pewnie jeszcze ma z ty�u nalepk�: �M�j drugi gr�b to porsche�. - Yo-less! -j�kn�� Johnny. - Zachowuj si�! - Prawd� m�wi�c, uwa�am, �e zachowa� si� ca�kiem zabawnie - odezwa� si� pan Vicenti. Johnny odwr�ci� si�. Powoli. O nagrobek opiera� si� m�czyzna w eleganckim czarnym smokingu z go�dzikiem w klapie. Mia� czarne, przylizane w�osy i wygl�da� nieco szarawo, jakby �wiat�o na� �le pada�o. - M�g�bym si� dowiedzie�, na czym w�a�ciwie polega ten dowcip? - spyta� z nienagann� uprzejmo�ci� pan Vicenti. - Hmm... pe�no jest teraz takich nalepek na samochody �M�j drugi w�z to porsche� - wyja�ni� Johnny. - Na jakim� zardzewia�ym wraku to nawet �miesznie wygl�da. Tutaj nie bardzo pasowa�o. - Porsche, jak rozumiem, to marka samochodu? - Drogiego i ekskluzywnego. To nie by� najlepszy �art i Yo-less powinien to wiedzie�. - Nie ka�dy �art jest zawsze dobry. Wiem co� o tym, bo w starym kraju zajmowa�em si� sztuczkami magicznymi. G��wnie z go��biami i g��wnie dla dzieci - wyja�ni� pan Vicenti. - Zawsze lubi�em �arty. - W starym kraju...? - W kraju �ywych. Pozosta�a tr�jka przygl�da�a si� Johnny�emu tyle� uwa�nie, co podejrzliwie. - Przesta� si� wyg�upia�! - odezwa� si� Wobbler. - Tam... tam nikogo nie ma! - Zajmowa�em si� tak�e ucieczkologi� - doda� pan Vicenti, odruchowo wyci�gaj�c jajko z ucha Yo-lessa. - Johnny, gadasz z powietrzem - poinformowa� go Yo-less. - Ucieczkologi�? - zdziwi� si� Johnny. - Czym? - zdziwi� si� jeszcze bardziej Bigmac. - Uciekaniem z r�nych miejsc i sytuacji - wyja�ni� pan Vicenti, rozbijaj�c jajko, z kt�rego wylecia� duch go��bia i znik� w�r�d drzew. - Worki, kajdanki, �a�cuchy to moja specjalno��. Podobnie jak Houdini, tylko w p�profesjonalny spos�b. Najlepszy m�j numer to ucieczka pod wod� z zaplombowanego worka z sze�ciometrowym �a�cuchem i trzema parami kajdanek. - Ile razy si� to panu uda�o? - Johnny by� pod wra�eniem. - Prawie raz. - Dobra, nikogo nie nabra�e�, to sko�cz z tym - zniecierpliwi� si� Wobbler. - Czas wraca�. - Zamknij si� �askawie, zaczyna by� interesuj�co - poinformowa� go Johnny. Od d�u�szej chwili wok� rozlega� si� coraz g�o�niejszy szelest, jakby kto� szed� po suchych li�ciach, tyle �e bardzo, bardzo powoli. - A ty jeste� Johnny Maxwell - doda� pan Vicenti. - Alderman opowiedzia� nam o tobie. - Nam? Szuranie przybra�o na sile. Johnny rozejrza� si�. - On si� nie wyg�upia - oceni� Yo-less. - Sp�jrzcie na jego min�! Johnny tymczasem usi�owa� sobie wm�wi�, �e nie mo�e si� ba�. �rednio mu to wychodzi�o. S�o�ce skry�o si� za topolami, nad ziemi� unosi�a si� cienka warstwa mg�y, a przez ni� powoli nadchodzili zmarli. I to, �e par� lat temu wi�kszo�� z nich �y�a, by�a dziadkami i strzyg�a ogr�dki, i �e na dobr� spraw� nie mia� najmniejszych powod�w do obaw, absolutnie niczego nie zmienia�o... Rozdzia� trzeci Johnny doskonale widzia� Aldermana, Stickersa i mn�stwo innych. Star� kobiet� w d�ugiej sukni i kapeluszu pokrytym owocami, dzieci biegn�ce przodem i setki innych. Nikt si� nie snu� ani nie by� zielonkawy. Byli po prostu szarzy i nieco nieostrzy. Kiedy� s�ysza�, �e strach pomaga zauwa�a� detale. Teraz mia� okazj� si� o tym przekona�. Zmarli r�nili si� mi�dzy sob� w�a�nie drobiazgami - pan Vicenti wygl�da� prawie jak �ywy, Stickers by� nieco bardziej bezbarwny, Alderman za� przezroczysty na brzegach. Wielu innych, w wiktoria�skich strojach, by�o ca�kowicie bezbarwnych i prawie ca�kowicie przezroczystych. Mo�na �mia�o powiedzie�, �e byli ukszta�towanym powietrzem. Ale powietrzem, kt�re si� przemieszcza�o. I nie chodzi�o o to, �e im bli�ej s�, tym staj� si� wyra�niejsi - normalne trzy wymiary nie mia�y z tym absolutnie nic wsp�lnego. Mo�e rzeczywi�cie byli gdzie� dalej w jakim� dziwnym wymiarze, ale Johnny nie pr�bowa� nawet zgadn�� jego numeru. Wobbler, Bigmac i Yo-less wci�� mu si� przygl�dali, tyle �e mniej podejrzliwie. - Johnny? - spyta� Wobbler. - Nic ci nie jest? Johnny przypomnia� sobie przyk�ad z podr�cznika geografii na temat przeludnienia. Na ka�dego �yj�cego przypada�o oko�o dwudziestu ludzi (a raczej nieboszczyk�w), i to licz�c wy��cznie historycznie udokumentowane dzieje ludzko�ci. Inaczej m�wi�c, za ka�dym �ywym cz�owiekiem sta�o dwudziestu nie�ywych. Za Wobblerem mo�e nie sta�o dwudziestu, ale w ka�dym razie wielu. Johnny by� jednak pewien, �e poinformowanie go o tym nie by�oby dobrym posuni�ciem. - Zimno si� zrobi�o - zauwa�y� Bigmac. - Powinni�my wraca� - powt�rzy� niepewnie Wobbler. - Chyba powinienem wzi�� si� do lekcji... By� to najlepszy dow�d, �e Wobbler si� boi, poniewa� �adna inna si�a nie by�aby w stanie zagoni� go do tego zaj�cia. Wniosek by� prosty - na Wobblera skuteczni okazali si� jedynie zombi, generalnie rzecz ujmuj�c. - Nie widzicie ich - domy�li� si� Johnny. - S� wsz�dzie woko�o, a wy ich nie widzicie... - �ywi przewa�nie nie widz� zmar�ych - doda� pan Vicenti. - Pewnie dla w�asnego dobra. Bigmac, Wobbler i Yo-less zbili si� w gromadk�. - Dobra, przesta� ju�, co? - zaproponowa� Bigmac. - On si� stara nas przestraszy�... - wykrztusi� Wobbler. - Ale to mu si� nie uda... Chod�cie, ch�opaki, wracamy... I zrobi� dwa kroki dla potwierdzenia niez�omno�ci swej decyzji. - Poczekaj! - zatrzyma� go Yo-less. - Tu si� dzieje co� dziwnego... Rozejrza� si� po pustym i cichym cmentarzu. Nawet wrona odlecia�a (a mo�e by� to kruk). - Co� dziwnego... - powt�rzy�. - Rozejrzyjcie si� - spr�bowa� raz jeszcze Johnny. - S� tutaj. S� wok� nas. - Przesta� satanizowa�, bo powiem mamie! - zirytowa� si� Wobbler. - Johnny Maxwell!! - zagrzmia� Alderman. - Musimy z tob� porozmawia�! - Tak jest! - zawt�rowa� mu William Stickers. - To wa�ne! - O czym? - spyta� Johnny, got�w do biegu. W zasadzie si� nie ba�. W zasadzie ju� nie. - O tym! - Stickers machn�� gazet�. Wobbler j�kn�� - w powietrzu unosi�a si� zwini�ta gazeta. - <i>Poltergeist</i>! - zawyrokowa�. - Zawsze jak kto� dorasta, to takie jaja si� wyprawiaj�! Czyta�em gdzie� o tym... Ale m�g�by� t�uc talerze w domu si�� woli, a nie ci�ga� nas w tym celu na cmentarz! - Ostatnie zdanie skierowane by�o do Johnny�ego. - O czym on m�wi? - zaciekawi� si� Alderman. - To si� prawdopodobnie da naukowo wyt�umaczy�... - powiedzia� niepewnie Yo- less. - Jak? - spyta� Bigmac z nadziej�. - W�a�nie pr�buj� co� znale��. - Gazeta si� otwiera! William Stickers roz�o�y� gazet�, szukaj�c konkretnego artyku�u. - To pewnie jaki� wiatr b��dz�cy - zawyrokowa� Yo-less, cofaj�c si� o krok. - Tu nic nie wieje! - to by� Bigmac. - Przecie� m�wi�, �e b��dz�cy! - Zaraz ja b�d� wia�! - zdenerwowa� si� Wobbler. - I co zamierzasz z tym zrobi�?! - chcia� wiedzie� Aldermann. - Czy wszyscy na chwil� mogliby si� zamkn��? - uci�� Johnny. Nawet zmarli go pos�uchali. - Dobrze - odetchn�� Johnny. - S�uchajcie... hmm, ch�opaki... ci... ludzie... chc� z nami porozmawia�... No... przynajmniej ze mn�... Yo-less, Wobbler i Bigmac jak urzeczeni wpatrywali si� w rozpostart� gazet� wisz�c� nieruchomo mniej wi�cej metr nad ziemi�. - Czy to s�... poszkodowani na oddechu? - spyta� nie�mia�o Wobbler. - Przesta� g�upie� - parskn�� Yo-less. - Trzeba nazywa� rzeczy po imieniu... ludzi te�! To si� nazywa odwaga cywilna, Wobbler! Czy to s�... obywatele w wieku po�miertnym? - Czy oni si� snuj�? - zebra� si� na odwag� Wobbler. Ca�a tr�jka sta�a tak blisko siebie, �e wygl�da�a na p�katego osobnika o sze�ciu nogach. - Nic nam o tym nie powiedzia�e� - odezwa� si� Alderman. - O czym? - spyta� s�abo Johnny. - Tam pisz� mn�stwo r�nych rzeczy... - To si� nazywa gazeta. Przynajmniej tak tu pisze. A przecie� tu s� zdj�cia kobiet! Mog� je zobaczy� godne szacunku, zam�ne niewiasty albo ma�e dzieci! William Stickers ze sporym wysi�kiem trzyma� gazet� otwart� na stronie ze zdj�ciem grupy dziewcz�t na p�ywalni miejskiej. Zdj�cie zreszt� by�o pod�ej jako�ci, co Johnny stwierdzi� na w�asne oczy, zagl�daj�c mu przez rami�. - O co chodzi? - zdumia� si� szczerze. - Przecie� maj� kostiumy k�pielowe?! - Kostiumy k�pielowe? - teraz zdziwi� si� Alderman. - Przecie� wida� im ca�e nogi! - I co w tym z�ego? - parskn�a starsza jejmo�� w owocowym kapeluszu. - Zdrowe cia�a gimnastykuj�ce si� na bo�ym s�o�cu. I w dodatku w bardzo praktycznych ubiorach. - Praktycznych, szanowna pani? Wol� nie my�le� do czego! - Dama w kapeluszu to pani Sylvia Liberty - szepn�� pan Vicenti, pochylaj�c si� ku Johnny�emu. - Zmar�a w tysi�c dziewi��set czternastym jako niestrudzona sufra�ystka. - Statystka? - Sufra�ystka! Czego was teraz w szko�ach ucz�?! Sufra�ystki walczy�y o prawo kobiet do g�osowania. Mia�y zwyczaj przykuwa� si� do balustrad i obrzuca� policjant�w jajami. No i naturalnie rzuca� si� pod konia ksi�cia Walii podczas wy�cig�w. - I co, ten ko� j� za�atwi�? - Niezupe�nie. Pani Liberty pomyli�y si� instrukcje i rzuci�a si� pod ksi�cia