5385
Szczegóły |
Tytuł |
5385 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5385 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5385 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5385 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tery Pratchett
Johnny i zmarli
Od autora
Przyznaj�, �e nagi��em lekko fakty historyczne do swych potrzeb. Bataliony
Koleg�w
(Pals� Battalions) rzeczywi�cie istnia�y w opisanej przeze mnie formie, ale z
praktyki ich
tworzenia zrezygnowano latem 1916 roku, po pierwszej bitwie nad Somm�.
Pierwszego jej
dnia zgin�o dziewi�tna�cie tysi�cy brytyjskich �o�nierzy, dow�dztwo za�
przekona�o si�, �e
Pals� Battalions to doskona�y spos�b, by nieumy�lnie, acz skutecznie,
zlikwidowa� ca�e
pokolenie m�odzie�y z danej okolicy jedn� salw� artyleryjsk�.
Nazwisko Thomas Atkins sta�o si� w owym okresie synonimem typowego
szeregowca, u�ywanym we wzorach dokument�w, st�d wi�c �Tommy Atkins� to
przezwisko
brytyjskiego �o�nierza.
Bez w�tpienia w I wojnie �wiatowej wzi�o udzia� wielu prawdziwych Tommych
Atkins�w. T� ksi��k� dedykuj� im wszystkim, gdziekolwiek by byli.
Rozdzia� pierwszy
Johnny nigdy si� nie dowiedzia�, dlaczego zacz�� widzie� zmar�ych. Alderman
uwa�a�, �e to dlatego, i� jest zbyt leniwy, by ich nie zauwa�y�. Wi�kszo�� ludzi
ma umys� tak
skonstruowany, �e nie potrafi� dojrze� niczego, co mog�oby ow� konstrukcj�
naruszy� - tak
twierdzi� Alderman, dodaj�c przy tym, �e mo�e by� w tej kwestii autorytetem,
poniewa� ca�e
�ycie (1822-1906) sp�dzi� w ten w�a�nie spos�b.
Wobbler Johnson, technicznie przyjaciel Johnny�ego, uwa�a�, �e pow�d jest
prosty:
Johnny jest psychicznie (czytaj: umys�owo) chory.
Yo-less, kt�ry naczyta� si� ksi��ek medycznych, uwa�a�, �e przyczyn� jest
niezdolno�� Johnny�ego do koncentracji na typowych dla wi�kszo�ci ludzi
sprawach.
Normalni ludzie ignoruj� bowiem prawie wszystko, co si� wok� dzieje, dzi�ki
czemu mog�
si� skupi� na tak istotnych kwestiach, jak wstanie, niepomylenie drzwi od
�azienki z drzwiami
od szafy, ubranie si� przed wyj�ciem do pracy (a nie w odwrotnej kolejno�ci)
itp. itd. etc.
Johnny tymczasem otwiera� rano oczy i nieodmiennie stwierdza�, �e otacza go
rzeczywisto��.
Wobbler uwa�a�, �e to, co uwa�a Yo-less, te� jest psychiczne.
Jakiekolwiek by�yby powody, co do skutk�w wszyscy byli zgodni: Johnny widzi to,
czego nie widz� inni.
Stary Alderman zreszt� nie zawsze mia� racj�, nawet w odniesieniu do innych
zmar�ych. Uwa�a� na przyk�ad, �e pan Vicenti (1897-1958), posiadacz okaza�ego
grobu z
czarnego marmuru wraz z anio�kami i w�asn� fotografi� za szybk�, by� Gapo de
Monte w
mafii. Pan Vicenti przyzna� si� Johnny�emu, �e ca�e �ycie by� sprzedawc� nowinek
technicznych, prestidigitatorem-hobbyst� i ucieczkologiem-amatorem, co
zdecydowanie nie
pasowa�o do portretu mafioso.
Wszystko to nast�pi�o jednak znacznie p�niej - po tym, jak Johnny ju� ca�kiem
dobrze pozna� zmar�ych.
Przedtem jednak, nim wskrzeszono ducha forda capri.
* * *
Johnny odkry� cmentarz po przeprowadzce do dziadka, co stanowi�o Faz� Trzeci�
Ci�kich Czas�w. Faza Pierwsza to by�y Wnioski, Faza Druga - B�d�my Sensowni
(by�a
zdecydowanie gorsza, poniewa� ludzie s� mniej gro�ni, gdy zachowuj� si�
normalnie, na
przyk�ad wrzeszcz�c; bycie sensownym nie jest naturalnym zachowaniem, tote�
wszyscy si�
znacznie bardziej m�czyli). Ojciec pracowa� teraz gdzie� w drugim ko�cu kraju, a
matka, nie
musz�c zachowywa� si� sensownie (i nie maj�c na kogo wrzeszcze�), powoli wraca�a
do
normy, istnia�o wi�c podejrzenie, �e Ci�kie Czasy mog� si� ewentualnie
sko�czy�. Johnny,
nauczony mo�e nie d�ugoletnim, ale dog��bnym do�wiadczeniem, wola� o tym po
prostu nie
my�le�.
Badaj�c okolic� i trasy komunikacyjne, stwierdzi�, �e od przystanku autobusowego
wygodniej i�� wzd�u� kana�u ni� ulic�, bo skraca�o to drog� o po�ow�. To, �e
przy okazji
trzeba by�o przej�� przez zwalony p�ot i obej�� krematorium, jedynie dodawa�o
trasie uroku.
Groby dochodzi�y prawie do samego brzegu kana�u.
Cmentarz by� stary - jeden z tych, kt�re zamieszkuj� sowy i lisy, a w niekt�rych
dodatkach niedzielnych gazet ludzie pisz� o �naszej wiktoria�skiej spu�ci�nie�.
Nic wi�cej
nie robi�, poniewa� owa spu�cizna le�y zbyt daleko od Londynu.
Wobbler twierdzi�, �e na cmentarzu straszy, i rzadko tam zagl�da�. Johnny za�
uwa�a�,
�e wcale nie straszy, pod warunkiem �e si� pami�ta, gdzie si� jest. Jak cz�owiek
zapomnia� o
wyszczerzonych ko�ciotrupach pod spodem, to by�o tam ca�kiem mi�o: ptaszki
�wierka�y,
odg�osy ruchu ulicznego niemal nie dociera�y i og�lnie by�o ca�kiem spokojnie.
Co prawda starsze groby mia�y pop�kane p�yty, ale wewn�trz nic nie by�o -
sprawdzi�
przy pierwszej okazji, tote� by� pewien. Troch� si� zreszt� rozczarowa�.
Opr�cz normalnych grob�w znajdowa�y si� te� tam mauzolea albo grobowce, r�nie
je nazywano. By�y znacznie wi�ksze od zwyk�ych grob�w i mia�y drzwi. Z regu�y
wie�czy�y
je anio�ki, i to generalnie wygl�daj�ce o wiele normalniej, ni� mo�na si�
spodziewa�.
Nadzwyczaj normalnie wygl�da� zw�aszcza jeden, w pobli�u bramy. Sprawia�
wra�enie, jakby
w�a�nie sobie przypomnia�, �e przed opuszczeniem nieba mia� skorzysta� z
toalety.
Wobbler dawa� si� jednak czasami przekona�, zdarza�o si� wi�c, �e razem wracali
przez cmentarz. Przy jednej z takich w�a�nie okazji wszystko si� zacz�o.
- Za tydzie� Halloween, robi� imprez� - oznajmi� Wobbler. - Trzeba wygl�da�
okropnie, �eby wej��, ale ty akurat nie musisz sobie zawraca� g�owy przebraniem.
- Serdeczne dzi�ki.
- Nie ma za co. Zauwa�y�e�, �e ostatnio wi�cej takich r�no�ci mo�na kupi� w
sklepach przez Halloween?
- Bo za du�o ludzi wysadza�o si� fajerwerkami. Dlatego wymy�lili Halloween.
Maski i
takie tam s� mniej szkodliwe i trudniej je wysadzi�.
- Pani Nugent twierdzi, �e to tr�ci okultyzmem - zauwa�y� bez przekonania
Wobbler.
Pani� Nugent z rodzin� Johnson�w wi�za�o d�ugoletnie s�siedztwo, a znana by�a z
wybitnie nieracjonalnych zachowa�, w wypadku gdyby na przyk�ad kto� o trzeciej
rano
s�ucha� Madonny na ca�y regulator.
- Mo�e i tr�ci. - Johnny by� raczej przyja�nie nastawiony do �wiata.
- Twierdzi te�, �e w Halloween wied�my odlatuj� na sabaty - informowa� dalej
Wobbler.
- �e co? - zdumia� si� Johnny. - Gdzie odlatuj�?
- Nie wiem, nigdy nie by�em wied�m�.
- To prawda. Pewnie maj� specjalne zni�ki posezonowe, jak emeryci. Moja ciotka
je�dzi po �wiecie autobusem prawie za darmo, a wied�m� nie jest, wi�c specjalnej
zni�ki
grupowej czy zawodowej nie ma...
- Tylko nie rozumiem, co j� tak denerwuje - kontynuowa� Wobbler. - Jak wied�my
odlec� na wakacje, to tu b�dzie bezpieczniej, nie?
Mijali w�a�nie ozdobne mauzoleum wyposa�one w okienko; Johnny nie odpowiedzia�,
gdy� zastanawia� si�, po co je tam zainstalowano. Prawdopodobie�stwo, �e kto� by
chcia� tam
zajrze�, by�o niewielkie, acz zdecydowanie wi�ksze ni� to, �e kto� chcia�by
stamt�d wyjrze�.
- Przyznam, �e nie chcia�bym lecie� tym samym samolotem co ona. - Wobbler
najwyra�niej ci�ko my�la�. - Nie lubi� nawiedzonych miejsc...
- Ale na pewno obs�ug� by� mia� pierwsza klasa. - Mo�e...
- Zabawne - zauwa�y� niespodziewanie Johnny.
- Co? Obs�uga?
- Nie. Kiedy� widzia�em film o ludziach w Meksyku czy gdzie�... Co roku szli na
cmentarz i urz�dzali tam imprez�. Uwa�ali, �e nie ma powodu, aby kto�, kto
umar�, nie mia�
si� zabawi�.
- Co?... Imprez�?... Na cmentarzu?!
- W�a�nie.
- I co? Zielone r�ce wyci�gaj� si� z grob�w po kanapki? - zainteresowa� si�
Wobbler.
- W�tpi�. Poza tym w Meksyku nie jedz� kanapek, tylko te, jak im tam... torty,
nie...
tartyco�tam. Niewa�ne.
- Za�o�� si�, �e nie odwa�y�by� si� zastuka� do kt�rego� grobowca, bo by� si�
ba�
tych, co si� wewn�trz snuj� - wypali� w pewnym momencie Wobbler.
- A dlaczego oni si� snuj�?
Pytanie zaskoczy�o Wobblera.
- Oni zawsze si� snuj� - stwierdzi� po chwili autorytatywnie. - Widzia�em na
wideo:
zielonkawe snuje mog�ce przenika� przez �ciany.
- Dlaczego?
- Co �dlaczego�?
- Dlaczego przenikaj� przez �ciany? Za �ycia tego nie robi�, to dlaczego po
�mierci?
Wobbler w kwestii film�w by� ekspertem ze wzgl�du na cz�ste nocne dy�ury
rodzicielki w szpitalu, jak te� na jej raczej bezproblemowe podej�cie do wideo.
Wie�� nios�a,
�e ogl�da nawet te, kt�re wszyscy poni�ej dziewi��dziesi�tego dziewi�tego roku
�ycia
powinni ogl�da� z rodzicami.
- Nie wiem - przyzna� Wobbler. - Zwykle s� na co� strasznie w�ciekli.
- Na to, �e umarli?
- Chyba... bo sam powiedz: co to za �ycie, jak si� umrze?
Johnny zastanawia� si� nad tym przez ca�y wiecz�r. Jak dot�d jedynymi znanymi mu
umar�ymi byli: pan Page, kt�ry umar� w szpitalu na co� tam, i jego w�asn�
(Johnny�ego, nie
pana Page�a) prababka, kt�ra mia�a dziewi��dziesi�t sze�� lat i po prostu umar�a
ze staro�ci.
�adne z nich nie w�cieka�o si� nigdy na nic. Prababcia generalnie by�a
zagubiona, ale nigdy
si� nie w�cieka�a - nawet gdy nie mog�a si� dopcha� do pilota (uwielbia�a TV) w
S�onecznych
Akrach, gdzie do�ywa�a swoich dni wraz z innymi prababciami (Johnny odwiedza� j�
tam raz
na jaki� czas). Pan Page z kolei by� jedyn� na ca�ej ulicy osob� przesiaduj�c�
ca�y dzie� w
domu.
Zdecydowanie nie wygl�dali na takich, co po �mierci wstaj� z grob�w, �eby
zata�czy�
z Michaelem Jacksonem. Jedynym powodem ewentualnego przenikania prababci przez
�ciany
by�aby mo�liwo�� spokojnego ogl�dania telewizji, bez ci�g�ej walki o pilota do
telewizora z
pi�tnastoma innymi staruszkami.
Efektem tych przemy�le� by� wniosek, �e wi�kszo�� ludzi ma b��dne poj�cie o
wielu
sprawach.
* * *
O wniosku tym nie omieszka� nast�pnego dnia powiadomi� Wobblera. Wobbler si� z
nim nie zgodzi�.
- Z ich punktu widzenia to pewnie inaczej wygl�da - umotywowa�. - Z punktu
widzenia zmar�ych, ma si� rozumie�.
W�drowali Alej� Zachodni� - cmentarz zaplanowano mniej wi�cej jak miasto, a
wa�niejsze ganki otrzyma�y nazwy. Mo�e nie najoryginalniejsze, bo w stylu: Ganek
Po�udniowy albo Droga P�nocna, ale zawsze. Tam, gdzie Ganek Po�udniowy
krzy�owa� si� z
Alej� Zachodni�, zrobiono placyk, wysypano �wirem i ustawiono �aweczki.
Wygl�da�o to
mniej wi�cej jak niewielki rynek jakiego� miasteczka podczas najd�u�szej w
historii przerwy
�wi�tecznej.
- Ojciec twierdzi, �e tu b�d� co� budowa� - odezwa� si� po chwili Wobbler. -
Rada
sprzeda�a cmentarz jakiej� wielkiej kompanii, i to za grosze, bo za drogo
kosztuje jego
utrzymanie. Podobno za pi�ciopens�wk� konkretnie.
- Co, ca�y cmentarz za pi�� pens�w?
- Podobno tak. - Wobbler nie by� do ko�ca pewien. - Tata m�wi�, �e to skandal.
- I ten topolowy zagajnik te�?
- Wszystko. Maj� tu by� biura czy co�...
Johnny rozejrza� si� uwa�nie - faktycznie, cmentarz by� jedyn� otwart�
przestrzeni� w
okolicy.
- Da�bym im przynajmniej funta - zdecydowa�.
- Mo�e, ale nie m�g�by� tu nic zbudowa�, a to jest najwa�niejsze.
- Nie chc� tu nic budowa�! Da�bym im funta, �eby to zostawili tak jak jest.
- Dobrze - Wobbler nagle zacz�� m�wi� tonem, kt�rego zwykle u�ywa�, gdy go
wzywano do tablicy. - Tyle �e ludzie musz� gdzie� pracowa�.
- Za�o�� si�, �e ci tutaj nie b�d� uszcz�liwieni. Jak si� dowiedz�...
- Przenios� ich gdzie� - stwierdzi� Wobbler. - Musz� ich gdzie� przenie��, jak
likwiduj� cmentarze, bo inaczej cz�owiek nie by�by w stanie przekopa� ogr�dka.
Wracaj�c do
wczorajszej rozmowy, mia�em racj�: nie odwa�ysz si� zapuka� do mauzoleum?
Najbli�sze wygl�da�o niczym marmurowa szopa. Nad drzwiami wmontowano litery z
br�zu, uk�adaj�ce si� w napis:
ALDERMAN THOMAS BOWLER
1822-1906
PRO BONO PUBLICO
Do tego znajdowa�a si� tam jeszcze p�askorze�ba przedstawiaj�ca starszego
m�czyzn� spogl�daj�cego w dal. Wygl�da�, jakby si� zastanawia�, co znaczy �pro
bono
publico�. Najprawdopodobniej by� to sam Alderman.
- On na pewno by si� zdenerwowa� - mrukn�� Johnny.
Zawaha� si� przez moment, nast�pnie zszed� po kilku krusz�cych si� stopniach i
zapuka� do metalowych drzwi. Prawd� m�wi�c, poj�cia nie mia�, dlaczego to robi -
ani
w�wczas, ani p�niej.
- Przesta�! - sykn�� Wobbler. - A jak si� wysnuje albo co?! Poza tym rozmawianie
z
duchami mo�e prowadzi� do praktyk satanistycznych. W telewizji tak m�wili.
- Nie rozumiem dlaczego - zdziwi� si� Johnny i zapuka� jeszcze raz.
Drzwi otworzy�y si�.
Alderman Thomas Bowler zamruga� o�lepiony s�o�cem i spojrza� na Johnny�ego.
- S�ucham?
Johnny zrobi� w ty� zwrot i pogna� przed siebie.
Wobbler prze�cign�� go w po�owie Drogi P�nocnej. Nie nale�a� do wysportowanych,
tote� osi�gni�ta przez niego pr�dko�� zaskoczy�aby przyt�aczaj�c� wi�kszo��
ludzi, kt�rzy go
znali.
- Co... si�... sta�o...? - wysapa�.
- Nie widzia�e�? - zdziwi� si� Johnny. - Nic... nie... widzia�em...
- Drzwi si� otwar�y!
- Si�... nie otwar�y...!
- Otwar�y! - upar� si� Johnny.
Wobbler zahamowa� z piskiem obcas�w.
- Drzwi... zosta�y zamkni�te! - stwierdzi� stanowczo. - Nie mog�y si�...
otworzy�: maj�
k��dki!
- �eby nikt nie wszed� czy �eby nikt nie wyszed�?
S�dz�c po minie, Wobbler wcze�niej nie zada� sobie tego pytania.
Tym razem on ruszy� pierwszy.
- Nie dam si� przestraszy�! - wrzasn��. - I nie b�d� praktykowa� satanizmu!
Wracam
do domu!
W rekordowym tempie skr�ci� w Drog� Wschodni� i pogna� do bramy.
Johnny natomiast zwolni�, a po chwili zupe�nie stan��.
Wobbler mia� racj� - wszystkie drzwi grobowc�w mia�y k��dki, �eby wandale i inny
element nie mogli tam wej��. Lecz przecie� w niczym nie zmienia�o to faktu, �e
widzia�, jak
drzwi si� otwieraj� i jak Alderman Thomas Bowler wychodzi. Nie snu� si� i nie
przemkn��, i
bynajmniej nie by� zielonkawy: by� kr�pym m�czyzn� w �rednim wieku, w obszytym
futrem
p�aszczu i uczciwym kapeluszu. Aha: mia� z�ot� dewizk� od zegarka w kieszonce
kamizelki.
Johnny powoli zawr�ci�, a� dotar� do miejsca startu; grobowiec mia� k��dk�.
Zardzewia�� co prawda, ale za to masywn�. Rozs�dek podpowiada�, �e wszystko
przez g�upie
rozmowy z Wobblerem, ale to niczego nie zmienia�o.
Zapuka� ponownie.
- S�ucham? - spyta� Alderman Thomas Bowler, staj�c w progu.
- Ja... hmm... przepraszam...
- Czego chcesz, m�odzie�cze?
- Czy pan jest martwy?
Alderman spojrza� wymownie na napis przed wej�ciem.
- A co tu jest napisane? - spyta� z lekkim westchnieniem.
- No...
- 1906. Podobno bardzo dobry pogrzeb. Niestety, nie widzia�em, cho� naturalnie
bra�em w nim udzia�. Przemowy nad trumn� by�y wzruszaj�ce, jak s�ysza�em...
C�... Czego
ci trzeba, m�ody cz�owieku?
- Co... hmm... - Johnny rozejrza� si� desperacko. - Co znaczy �pro bono
publico�?
- Dla publicznego dobra.
- Aha... to ja... dzi�kuj�. Bardzo panu dzi�kuj�. - Johnny si� wycofywa�, jako�
nie
maj�c ochoty odwr�ci� si� i odej��.
- To wszystko?
- Hmm... tak, tak.
- Te� tak sobie my�la�em, �e to nie b�dzie nic wa�nego. - Alderman pokiwa� ze
smutkiem g�ow�. - Od 1923 nie mia�em go�ci, a ci ostatni zatrzymali si� tu tylko
dlatego, �e
im si� nazwiska pomyli�y. I, co gorsza, to nawet nie byli krewni. To byli
Amerykanie! No
c�... do widzenia zatem.
Johnny zawaha� si�: mo�e si� odwr�ci� i i�� do domu. I mie� pewno��, �e nic si�
nie
wydarzy. Zupe�nie nic: sko�czy szko��, doro�nie, o�eni si� i b�d� �yli razem
d�ugo i
nieszcz�liwie. A potem si� zestarzeje, wyl�duje w S�onecznych Akrach, jak
niekt�rzy
nazywali Sunshine Acres, i b�dzie wysiadywa� przed telewizorem, czekaj�c, a� si�
zjawi
kolejny posi�ek. A w ko�cu umrze. I wci�� nie b�dzie wiedzia�.
Istnia�a co prawda teoretyczna mo�liwo��, �e kiedy b�dzie umiera�, zjawi si�
anio�ek
albo inna dobra wr�ka i wzorem z�otej rybki spe�ni jego �yczenie, dzi�ki
kt�remu b�dzie
m�g� wr�ci� i zacz�� od nowa. Tyle �e Johnny nie wierzy� w anio�ki, wr�ki
(dobre), z�ote
rybki i inne bajeczki.
Dlatego zrobi� krok naprz�d.
- Pan jest martwy, tak? - spyta� wolno.
- Owszem. To jedna z niewielu rzeczy, kt�rych jestem zupe�nie pewien.
- Ale pan nie wygl�da na martwego... to znaczy... chodzi mi o trumn� i te
sprawy.
- A, o to. W trumnie jest ciasno i niewygodnie. - Jest pan duchem? - Z
niewiadomych
powod�w
Johnny�emu ul�y�o.
- Mam nadziej�, �e a� tak si� nie stoczy�em - odpar� ku jego zdziwieniu
Alderman.
- M�j przyjaciel Wobbler by�by autentycznie zaskoczony, gdyby pana pozna�. -
Johnny postanowi� zmieni� temat. - Taniec nie jest pa�sk� najmocniejsz� stron�?
- Walcowa�em ca�kiem nie�le... to jest: nie najgorzej ta�czy�em walca.
- To nie to... chodzi o co� takiego... - Zamiast t�umaczy�, Johnny wykona�
najlepiej jak
potrafi� imitacj� Michaela Jacksona.
S�dz�c po minie Aldermana Toma Bowlera, nie by�a to najlepsza imitacja.
- Zak�adaj�c, �e to nie jest lumbago albo taniec �wi�tego Wita, robi du�e
wra�enie -
przyzna� po chwili Alderman.
- I do tego trzeba jeszcze zrobi� �Ooouuu!�
- W takim razie to musi by� bolesne.
- Nie, nie... bardziej jak: �Ooooouuumeeeeeh!� Trzeba zawy�... - Johnny umilk�,
zdaj�c sobie nagle spraw�, �e entuzjazm go poni�s�. - Nie jest to obowi�zkowe...
Prawd�
m�wi�c, nie rozumiem, jak mo�na by� martwym i r�wnocze�nie chodzi� i m�wi�...
- Prawdopodobnie dzi�ki wzgl�dno�ci - wyja�ni� Alderman, pr�buj�c znacznie
wolniejszej i sztywniejszej wersji Jacksona. - W ten spos�b? Auuu�!
- Mniej wi�cej... - wykrztusi� Johnny. - Co pan mia� na my�li, m�wi�c o
wzgl�dno�ci?
- Einstein wyt�umaczy� to wszystko ca�kiem zrozumiale.
- Co?! Albert Einstein?!
- Kto? - teraz dla odmiany zdziwi� si� Alderman.
- S�ynny fizyk. Odkry� szybko�� �wiat�a i tym podobne.
- Doprawdy?! Nie, mia�em na my�li Solomona Einsteina, s�ynnego preparatora z
Cable Street. Zajmowa� si� wypychaniem zwierz�t i, jak s�dz�, wynalaz� jak��
maszyn� do
robienia szklanych oczu. Potr�ci� go motocykl w trzydziestym drugim... mia�
naprawd�
oryginalne pomys�y.
- Nigdy o nim nie s�ysza�em - przyzna� Johnny i si� rozejrza�. Zaczyna�o si�
�ciemnia�. - Chyba lepiej p�jd� do domu - stwierdzi� i zacz�� si� wycofywa�.
- Powoli zaczynam rozumie�, o co chodzi - powiedzia� Alderman, koncentruj�c si�
na
nieco mniej sztywnej i nieco szybszej wersji Michaela Jacksona.
- Ja... hmm... jeszcze przyjd�... mo�e...
- Przyjd�, kiedy chcesz. Zawsze mnie tu znajdziesz.
Johnny oddali� si� z maksymaln� mo�liw� szybko�ci�, przy zachowaniu resztek
pozor�w, �e jeszcze idzie.
- Zawsze jestem - powt�rzy� Alderman. - To co�, w czym po �mierci cz�owiek robi
si�
naprawd� dobry... Jak to by�o... ����aaaa�?
Rozdzia� drugi
Przy herbacie Johnny poruszy� temat cmentarza.
- To, co robi rada, jest odra�aj�ce - oceni� dziadek.
- Ale utrzymanie cmentarza drogo kosztuje - sprzeciwi�a si� matka. - Wi�kszo�ci
grob�w nikt nie odwiedza. Naturalnie nie licz�c pani Tachyon, a ona ma fio�a.
- Nieodwiedzanie grob�w nie ma z tym nic wsp�lnego, dziewczyno. Ten cmentarz to
historia.
- Alderman Thomas Bowler - doda� Johnny.
- Nigdy o nim nie s�ysza�em - zdumia� si� dziadek. - Nie, m�wi�em o Williamie
Stickersie. Prawie wybudowano mu pomnik... I by�by pomnik, bo wszyscy si� na
niego
z�o�yli, gdyby ten oszust nie uciek� z pieni�dzmi! Sam da�em sze�ciopens�wk�!
- To rzeczywi�cie ewenement - przyzna�a matka.
- On by� s�awny? - zainteresowa� si� Johnny.
- Prawie s�awny - poprawi� go dziadek. - S�ysza�e� o Karolu Marksie?
- To ten, co wynalaz� komunizm?
- W�a�nie. Gdyby go nie by�o, zrobi�by to William Stickers. Ch�op mia� pecha, bo
Marks by� szybszy. Wiesz co... jutro ci poka��!
* * *
Nazajutrz niebo by�o ciemnoszare i si�pi�a m�awka.
Niemniej dziadek dotrzyma� s�owa. W efekcie obaj stali przed solidn� p�yt�
nagrobn�
z napisem:
WILLIAM STICKERS
1897-1949
ROBOTNICY ZJEDNOCZONEGO �WIA
- Wielki cz�owiek - powiedzia� cicho dziadek, zdejmuj�c czapk�.
- Co to jest �zjednoczonego �wia�?
- Powinno by�: �wiata, ale zabrak�o pieni�dzy, nim sko�czyli napis. To dopiero
by�
skandal! By� bohaterem klasy pracuj�cej. Jak nic wzi��by udzia� w wojnie domowej
w
Hiszpanii, gdyby mu si� nie pomyli�y statki. A tak wysadzili go na l�d w Hull.
Johnny rozejrza� si� uwa�nie.
- Hmm, a jaki on by�? - spyta�.
- Ju� ci m�wi�em: by� bohaterem proletariatu.
- Chodzi mi o to, jak wygl�da�. Masywny, z szerok� czarn� brod� i okularami w
z�otej
oprawie?
- W�a�nie. Ogl�da�e� zdj�cia? - Niezupe�nie...
Dziadek naci�gn�� czapk� na uszy.
- Id� po zakupy - oznajmi�. - Chcesz si� przej��? - Nie, dzi�ki. Hmm... um�wi�em
si� z
Wobblerem, u niego.
- Jak chcesz.
Dziadek pomaszerowa� ku g��wnej bramie.
Johnny poczeka�, a� dziadek zniknie za zakr�tem, wzi�� g��bszy oddech i
powiedzia�:
- Dzie� dobry.
- Ten napis to faktycznie by� skandal - odpar� William Stickers i przesta� si�
opiera� o
w�asny nagrobek. - Jak si� nazywacie, towarzyszu?
S�ysz�c liczb� mnog�, Johnny odruchowo si� rozejrza� i dopiero wtedy dotar�o
do�, �e
to o niego chodzi.
- Johnny Maxwell.
- Wiem, �e mnie widzicie: spogl�dali�cie prosto na mnie, kiedy ten starszy
cz�owiek
m�wi�.
- Wiedzia�em, �e pan to pan. Jest pan... hmm... cie�szy. - Aha, wi�c nie
jeste�cie
towarzyszem...
- Nie, jestem sob� - wyja�ni� Johnny, jako� nie mog�c si� zdoby�, by powiedzie�
tamtemu, �e jest przezroczysty; lepiej by�o zmieni� temat. - Przyznaj�, �e nie
rozumiem: jest
pan martwy, tak? To czym pan jest... duchem?
- Nie ma czego� takiego! - parskn�� gniewnie Stickers. - To relikt
anachronicznego
systemu przes�d�w.
- No to w takim razie jak...
- To ca�kowicie zrozumia�y fenomen naukowy. Nie pozw�l nigdy, by przes�dy
przes�oni�y ci racjonalne my�lenie, ch�opcze. Najwy�szy czas, by ludzko��
przesta�a wierzy�
w kulturowe zabobony i wst�pi�a na �wietlan� drog� socjalizmu. Kt�ry to rok
mamy?
- Tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�ty trzeci.
- Aha. I uci�nione masy powsta�y, by zrzuci� kapitalistycznych wyzyskiwaczy w
imi�
jedynie s�usznego komunizmu?
- �e jak, prosz�? - zdziwi� si� uprzejmie Johnny i co� mu za�wita�o. - Aha,
chodzi
panu o to, czy by�o jak w Rosji? Co� w telewizji m�wili, zdaje si�, cara
zastrzelili albo jako�
tak... mo�e car kogo� zastrzeli�... nie, to jednak jego zastrzelili.
- To wiem. To by� pocz�tek. Mnie interesuje, co si� dzia�o po czterdziestym
dziewi�tym roku. Pewnie �wiatowa rewolucja ju� dawno si� dokona�a, jak s�dz�.
Nikt nam tu
niczego nie m�wi, co si� na �wiecie dzieje...
- C�... rewolucji to a� za wiele... - stwierdzi� Johnny. - I to gdziekolwiek by
cz�owiek
spojrza�...
- Doskonale!
- Mhm... - Johnny wola� mu nie m�wi�, �e wi�kszo�� robi�cych ostatnie rewolucje
twierdzi, i� obala komunistyczny ucisk; chybaby Stickersowi by�o przykro. -
Zaraz... m�g�by
pan przeczyta� gazet�, gdybym j� tu przyni�s�?
- Naturalnie, cho� troch� trudno przewraca� kartki.
- A jakby�cie si� za to wzi�li w kilku?
- To jest my�l!... Cho� przyznaj�, �e wi�kszo�ci to nie interesuje. Nie chce im
si�
wysila�, leniwcom.
- A mo�e pan chodzi� po okolicy? M�g�by si� pan dowiedzie� wielu ciekawych
rzeczy, i to nikogo o nic nie pytaj�c.
- Dalsze spacery to trudna sprawa... - William Stickers wygl�da� na
przestraszonego. -
Tak naprawd� to nie jest dozwolone.
- Gdzie� czyta�em, �e duchy s� generalnie przywi�zane do miejsca.
- Duchy? Ja jestem... po prostu martwy... - Nagle pogrozi� komu� energicznie
przezroczystym palcem. - Nie! Tak �atwo sobie ze mn� nie poradz�! Nie w ten
spos�b! To, �e
jak wida�, nadal tu tkwi�, pomimo �mierci, wcale nie znaczy, �e got�w jestem
uwierzy� w te
wszystkie nonsensy. Nale�y my�le� logicznie i racjonalnie, m�j ch�opcze. I nie
zapomnij o
gazecie!
William Stickers powoli wyblak� i znikn��. Ostatnim widocznym elementem by�
wyci�gni�ty palec, wci�� demonstruj�cy ca�kowity brak wiary w �ycie po �mierci.
Johnny poczeka� jeszcze troch� na wszelki wypadek, ale �aden inny zmar�y nie
mia�
ochoty pogaw�dzi�, czy te� cho�by pokaza� si�. Za to wyra�nie czu�, �e jest
obserwowany (i
nie mia�o to nic wsp�lnego z normalnym uczuciem, �e kto� si� nachalnie na
cz�owieka gapi).
Nie by�o to mi�e uczucie. Mniej wi�cej jak wtedy, kiedy si� jest na proszonym
obiedzie u
cioci, gdzie si� nie wypada podrapa� po siedzeniu czy pod�uba� w nosie, mimo �e
oficjalnie
nikt na cz�owieka nie patrzy.
Za to po raz pierwszy zacz�� tak naprawd� dostrzega� cmentarz jako taki. I
zmuszony by� przyzna�, �e wygl�da na to, i� jest zapuszczony i opuszczony.
Kana�u, do kt�rego groby prawie dochodzi�y, od do�� dawna u�ywano jedynie w
charakterze wysypiska �mieci - stare w�zki, zepsute telewizory i po�amane fotele
za�ciela�y
brzegi niczym szcz�tki potwor�w z Ery Odpadk�w. Dalej znajdowa�o si� krematorium
wraz z
Ogrodem Pami�ci, wysypanym drobnym t�uczniem i starannie unikaj�cym
najmniejszego
cho�by kontaktu z traw�. Krematorium dochodzi�o do Cemetery Road; kiedy� po jej
drugiej
stronie sta�y domy, obecnie jednak znajdowa�a si� tu wy��cznie tylna �ciana
magazynu
dywan�w zwanego Bonanza Carpet (Niewiarygodna Obni�ka Cen!). Przy ulicy sta�y
jeszcze
budka telefoniczna i skrzynka na listy sugeruj�ce, �e kto� kiedy� uwa�a� t�
okolic� za dom.
Teraz by�a to jedynie uliczka, kt�r� mo�na szybciej dotrze� z jednej dzielnicy
do drugiej z
omini�ciem centrum. Z czwartej strony znajdowa�o si� jedynie ceglane rumowisko i
komin,
czyli wszystko, co zosta�o po Blackbury Rubber Boot Company (�Jak kalosz, to z
Blackburry� - by�o to jedno z najg�upszych hase� reklamowych, z jakimi Johnny
si� zetkn��,
cho� ju� wtedy tak po kaloszach, jak i po fabryce pozosta�o jedynie wspomnienie
i �w
slogan).
Johnny przypomina� sobie co prawda m�tnie jakie� artyku�y w prasie, �e ludzie
przeciwko czemu� protestowali, ale przecie� zawsze tak by�o. Zreszt� w gazetach
by�o ci�gle
tyle nowo�ci, �e cz�owiek nie mia� szans, by na czas si� dowiedzie�, co naprawd�
jest wa�ne.
W pobli�u wspomnie� po fabryce parkowa�y buldo�ery i inny sprz�t rozbi�rkowy,
cho� nie by�o przy nich nikogo, i to ju� od paru tygodni. Ca�y teren otacza�o
ogrodzenie z
siatki przerwane w co najmniej czterech miejscach pomimo tabliczek g�osz�cych,
�e tego
terenu pilnuj� psy stra�nicze na patrolu. Mo�e pieski mia�y do�� patrolu i to
w�a�nie one
przerwa�y ogrodzenie, szukaj�c ciekawszego zaj�cia...
No i naturalnie by�a tam jeszcze tablica. Du�a, nowa, z przypi�tym rysunkiem
nowego
biurowca, kt�ry b�dzie wybudowany po rozebraniu ceglanych resztek. Wygl�da�
imponuj�co,
zw�aszcza �e wok� budynku mia�y by� drzewa i wodotryski. A niebo by�o tak
nienaturalnie
b��kitne, �e trzeba bujnej wyobra�ni, by uwierzy�, �e to ma by� Blackbury. Z
zasady niebo
mia�o tu tak� barw�, jak stare pude�ko po butach.
Johnny nie przygl�da� si� temu arcydzie�u optymizmu zbyt d�ugo, bo m�awka
zacz�a
si� robi� naprawd� dokuczliwa, ale i tak dostrzeg� to, co najwa�niejsze: w �aden
spos�b to, co
narysowano, nie mia�o prawa si� zmie�ci� na samym tylko terenie starej fabryki.
Napis nad malunkiem g�osi�: �Podniecaj�ce Osi�gni�cie United Amalagamated
Consolidated Holdings. Naprz�d w Przysz�o��!�
Co prawda nie czu� specjalnego podniecenia, za to czu�, �e �Naprz�d w
Przysz�o��!�
jest sloganem reklamowym g�upszym nawet ni� �Cukier krzepi�, nie wspominaj�c ju�
o
reklamie kaloszy.
* * *
Nast�pnego dnia w drodze do szko�y Johnny wsun�� z�o�on� gazet� za gr�b Williama
Stickersa, staraj�c si�, by nie by�a widoczna dla kogo� stoj�cego przed nim.
Czu� si� przy tym
do�� g�upio, ale zupe�nie si� nie ba�. Mia� ochot� z kim� o tym pogaw�dzi� i jak
zwykle pad�o
na stary, trzyosobowy zestaw.
W szkole by�y najrozmaitsze gangi, grupy, kluby i k�ka, od sportowych
zaczynaj�c,
na komputerowych ko�cz�c. Niejako poza tym kr�giem byli Johnny, Wobbler, Yo-less
i
Bigmac, czyli ci, kt�rzy nie zaliczali si� do �adnego z wy�ej wymienionych
ugrupowa�.
Bigmac co prawda kiedy� nale�a� do skin�w, ale by� ostatnim spo�r�d nich i do
tego bez
przekonania: to, �e czesa� si� g�bk�, nie r�wnowa�y�o platfusa, astmy i tego, �e
wygl�da�
niczym reklama wysokiego napi�cia w adidasach (konkretnie nosi� martensy, ale to
detal
techniczny).
Zwyczajowym miejscem pobytu ca�ej czw�rki podczas przerwy sta� si� zau�ek mi�dzy
szkoln� kuchni� a bibliotek�, i tam te� Johnny zda� relacj� z ostatnich
wydarze�, a raczej z
ostatnich prze�y� zwi�zanych z nimi.
- Duchy - oceni� Yo-less, gdy Johnny sko�czy�.
Technicznie Yo-less reprezentowa� czarn� ras�.
- Niee... - sprzeciwi� si� Johnny troch� bez przekonania. - Nie lubi�, jak si�
ich tak
nazywa. Nie wiem zreszt� dlaczego. Oni s�... no, po prostu martwi. Mo�e to tak,
jak nazwa�
kogo� kalek� albo g�upkiem...
- Politycznie niew�a�ciwe - mrukn�� Yo-less. - Czyta�em o tym.
- To jak chc� by� nazywani? - spyta� Wobbler. - Obywatelami w wieku po�yciowym?
- M�g�by� si� bardziej postara� - prychn�� Yo-less.
- To jak? Pionowo poszkodowani?
- Co?! - zdumia� si� Yo-less.
- Przecie� s� zakopani, nie?
- A mo�e zombi? - o�ywi� si� Bigmac.
- �eby by� zombi, musisz mie� cia�o - wyja�nia� mu cierpliwie Yo-less. - Zombi
nie
jest tak naprawd� martwy, tylko napojony tym tajnym koktajlem voodoo. No, tym z
ryb,
korzeni i czego� jeszcze. Wtedy staje si� zombi.
- A dok�adniej? - zainteresowa� si� Bigmac.
- Co �dok�adniej�?
- Co jest w tym napoju?
- Sk�d mam wiedzie�? Jakie� ryby, korzenie i co�.
- Przejed� si� tam, gdzie jest voodoo, to b�dziesz wiedzia� - zaproponowa�
Wobbler.
- On powinien wiedzie� bez je�d�enia. - Bigmac wskaza� na Yo-lessa.
- A to dlaczego? - zdziwi� si� wskazany.
- Bo jeste� czarny, nie? A voodoo wymy�lili Murzyni.
- A co ty wiesz o druidach? - spyta� spokojnie Yo-less.
- Nic - przyzna� uczciwie Bigmac. - A co to by�o?
- Niewa�ne, ale oni byli biali.
- Nie szkodzi. Podejrzewam, �e twoja mama wie. - Bigmac by� wyj�tkowo uparty.
- Bym si� zdziwi�. Moja mamu�ka sp�dza w ko�ciele wi�cej czasu ni� papie�. I na
niczym wi�cej si� naprawd� nie wyznaje. No, mo�e poza udzielaniem ofiarom
pierwszej
pomocy...
Bigmac nic ju� nie powiedzia�, doskonale pami�taj�c wiecz�r, do kt�rego
nawi�zywa�
Yo-less.
- Mo�e przestaliby�cie si� wyg�upia� - zirytowa� si� Johnny. - Ja ich naprawd�
widzia�em!
- Mo�e z twoimi oczami jest co� nie tak? - zastanawia� si� Yo-less. - Mo�e by�
poszed� do okulisty albo wzi�� kropelki...
- Kiedy� widzia�em taki stary film o facecie, co mia� rentgena w oczach. -
Bigmac
o�ywi� si� powt�rnie. - M�g�, jak chcia�, widzie� r�ne rzeczy.
- Przez ubranie te�? - tym razem o�ywi� si� Wobbler.
- Tego to nie pokazywali - przyzna� ze smutkiem Bigmac.
I rozmowa zesz�a na zmarnowane talenty.
- Mo�e by�cie przyj�li do wiadomo�ci, �e ja przez nic nie widz� - powiedzia� w
ko�cu
dobitnie Johnny. - Ja tylko widz� ludzi, kt�rych inni nie widz�.
- M�j wujek te� widzia� rzeczy, kt�rych inni nie widzieli - o�wiadczy� Wobbler.
-
Zw�aszcza w sobot� w nocy.
- Ja m�wi� powa�nie! - warkn�� Johnny.
- On te� m�wi�, jak wytrze�wia� - odpar� r�wnie powa�nie Wobbler.
- A poza tym te� powa�nie m�wi�e�, �e widzia�e� w swoim akwarium potwora z Loch
Ness - przypomnia� Bigmac.
- Dobra, ale...
- To pewnie by� zwyczajny plezjozaur. - Yo-less najwyra�niej lekcewa�y� �w
przypadek. - Jakby wygin�� razem z reszt� siedemdziesi�t miliard�w lat temu, nie
by�oby
teraz problemu. Nie ma si� czym podnieca�.
- Tak, ale...
- A potem te� powa�nie widzia�e� zaginione miasto Ink�w - przypomnia� Wobbler.
- Znalaz�em je w ko�cu, nie?
- Znalaz�e�, tylko ono nie by�o zaginione, a by�o za Tesco, a to nie to samo -
przypomnia� Yo-less. - Reszta mniej wi�cej si� zgadza.
Bigmac westchn��.
- Wszyscy macie �wira - oceni�.
- Mo�e mam �wira, a mo�e mi si� przywiduje - zgodzi� si� Johnny. - Przekonamy
si�
po lekcjach.
- C�... - zacz�� Wobbler i zamilk�.
- Chyba si� nie boisz? - Johnny u�y� argumentu, kt�ry musi zadzia�a�. - Co
prawda
da�e� nog�, kiedy Alderman wyszed�...
- Nie widzia�em �adnego Aldermana i si� nie ba�em! - oburzy� si� Wobbler. -
Chcia�em si� z tob� po- �ciga�.
- Patrzcie, ludzie! - sapn�� z uznaniem Johnny. - To ci si� konkursowe uda�o
mnie
nabra�.
- Czego niby mia�bym si� ba�? - zaperzy� si� Wobbler. - Ogl�da�em �Noc �ywych
trup�w� trzy razy. Ze stop-klatk�.
- W takim razie przyjdziesz - zdecydowa� Johnny. - Wszyscy przyjdziecie. Po
szkole.
- Po �Dynastii� - poprawi� go Bigmac.
- S�uchaj no, to jest chyba wa�niejsze od g�upiego... - zacz�� Johnny.
- Mo�e i g�upiego, ale wszyscy na to patrz� i jak si� nie ogl�da, to potem nie
ma o
czym z nikim rozmawia� - popar� Bigmaca Wobbler.
- No dobrze, po �Dynastii� - ust�pi� Johnny.
- A potem obieca�em bratu, �e mu pomog� za�adowa� furgonetk� - doda� Bigmac. -
No... to znaczy on powiedzia�, �e mi nogi z dupy powyrywa, jak mu nie pomog�.
- A ja musz� si� zaj�� zadaniem domowym z geografii - w��czy� si� Yo-less.
- Przecie� nic nie zadali?!
- Nie, ale esej o lasach tropikalnych m�g�by mi �adnie poprawi� �redni�.
Tekst ten dla ka�dego, kto nie zna� Yo-lessa, by�by zaskakuj�cy. Dla tych,
kt�rzy go
znali, by� czym� zupe�nie normalnym. Yo-less po prostu taki by�: nosi� mundurek,
cho� to ju�
nie by� mundurek. W praktyce bowiem nikt poza Yo-lessem go ju� nie nosi�. Jak
s�usznie
zauwa�y� Wobbler, teraz mundurek to d�insy i T-shirt, bo wszyscy w tym chodz�.
Wobec
tego Yo-less powinien zosta� ukarany za brak praktycznie obowi�zuj�cego
szkolnego
uniformu.
- W takim razie - westchn�� Johnny - spotkajmy si� ko�o sz�stej pod blokiem
Bigmaca. - To i tak w pobli�u cmentarza.
- Ale wtedy ju� si� b�dzie �ciemnia� - zauwa�y� Wobbler.
- No to co? Przecie� si� nie boisz - przypomnia� Johnny.
- Kto? Ja? Ba� si�? Te� co�. Ba� si�...
Je�li chodzi o list� miejsc wzbudzaj�cych strach, zw�aszcza po zmroku, to
wie�owiec
imienia Joshuy N�Clementa plasowa� si� znacznie wy�ej ni� zwyk�y cmentarz. I to
w zgodnej
opinii wi�kszo�ci mieszka�c�w Blackbury. Nieboszczyk, jakkolwiekby by� z�o�liwy,
nie
m�g� cz�owieka pobi� i obrabowa�.
Pierwotnie wie�owiec mia� nosi� imi� sir Aleca Douglasa, potem Harolda Wilsona,
a
w ko�cu nowa rada ochrzci�a go imieniem Joshuy Che N�Clementa, b�d�cego w�wczas
s�ynnym bojownikiem o wolno��, kt�ry sko�czy� jako prezydent jakiej� (wyzwolonej
przez
siebie) bananowej republiki. Po kr�tkim okresie rz�d�w sta� si� eksbojownikiem o
wolno�� i
eksprezydentem i znalaz� si� gdzie� w Szwajcarii. Stan ten trwa� do chwili
obecnej. Podobnie
zreszt� jak up�r jego rodak�w pragn�cych w bezpo�redniej rozmowie uzyska� od
niego
odpowiedzi na szereg pyta� zaczynaj�cych si� od nast�puj�cego: �Co si� sta�o z
dwustoma
milionami dolar�w, bo my�leli�my, �e je mamy, i jakim cudem twoja �ona ma
siedemset
kapeluszy?�
W tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tym pi�tym pisano o nim jako o �zapieraj�cym
dech,
dynamicznym po��czeniu pustki i materii, majestatycznym w swej bezkompromisowej
prostocie�. Ma si� rozumie�, pisano tak o budynku, nie o N�Clemencie. Od tego
czasu pisano
o nim wiele - najcz�ciej w �Blackbury Guardian� - i to zdecydowanie mniej
pochlebnie.
Wci�� zreszt� zapiera� dech z dw�ch powod�w: po pierwsze windy przesta�y dzia�a�
kr�tko
po oddaniu go do u�ytku (konkretnie od tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tego
sz�stego - wtedy
ostatecznie zdecydowa�y, �e boj� si� wyjecha� z piwnicy), po drugie nawet w
ciep�e i
bezwietrzne dni po korytarzach hula�y przeci�gi co si� zowie. Zastrze�enia
zreszt� bywa�y
najrozmaitszej natury: wilgo�, zimno, wypadanie okien (nie zawsze z futrynami)
czy
szalej�ce po bloku gangi. Ulubionym zaj�ciem tych�e by�y wy�cigi na w�zkach
sklepowych
po korytarzach (�ekscytuj�co brutalnych w nie wyg�adzonym betonie�), a gdy w�zek
odmawia� dalszej wsp�pracy, spychano go z dachu na co�, co w teorii mia�o by�
klombem.
Sta�o si� za� cmentarzyskiem zagubionych w�zk�w.
Na korytarzach dominowa�y dwa zapachy w zale�no�ci od tego, czy wyznaczony
przez rad� dozorca-komandos odwa�y� si� posprz�ta� czy te� nie. Poniewa� dozorcy
te�
miewaj� instynkt samozachowawczy, najcz�ciej czu� by�o ten drugi.
Zdecydowanie nikt nie lubi� wie�owca. Istnia�y natomiast dwie szko�y, co z nim
zrobi�. Pierwsza g�osi�a, �e nale�y ewakuowa� mieszka�c�w i go wysadzi�, druga,
�e po
prostu wysadzi�. Zwolennikami pierwszej byli mieszka�cy budynku, zwolennikami
drugiej
ich s�siedzi.
To, �e postawiono go na otwartym placu, kt�ry mia� zosta� zazieleniony, a zosta�
za�miecony, nie przysparza�o mu dobrej opinii.
- Upiorne miejsce - mrukn�� Wobbler.
- Ludzie musz� gdzie� mieszka� - przypomnia� mu Yo-less.
- Uwa�asz, �e ten, co go zaprojektowa�, te� tu mieszka? - wtr�ci� si� Johnny.
- Szczerze w�tpi�.
- Oho, jest brat Bigmaca - szepn�� Wobbler. - Uwaga! Mo�e tu by� jeszcze gdzie�
Clint!
Brat Bigmaca cieszy� si� zas�u�on� opini� wytatuowanego i �paj�cego �wira, kt�ry
utrzymywa� si� z nie opodatkowanego handlu kradzionym (cho� fabrycznym) sprz�tem
audio- wideo. Do innych jego osi�gni�� nale�a�o wyrzucanie mebli przez okno, gdy
si�
z�o�ci�, wyko�czenie chomika Bigmaca kilka lat temu i posiadanie Clinta. Chomika
wyko�czy� przypadkiem, pr�bowa� bowiem go karmi� tym, co sam jad� i pi�. Chomik
okaza�
si� nieodporny. Co si� tyczy Clinta, by� to pies usuni�ty z klubu mieszanych
rottweiler�w i
bulterier�w za wyj�tkow� wredno�� i agresywno��.
- Nie ma si� co dziwi�, �e Bigmac chce do wojska - stwierdzi� powa�nie Yo-less.
- Ma nadziej�, �e na pierwsz� przepustk� przyjedzie z broni� - doda� Wobbler.
- Jakby przyjecha� czo�giem, to mo�e by si� sko�czy�y problemy z tym budynkiem -
doko�czy� w zamy�leniu Johnny.
Furgonetka brata Bigmaca parkowa�a tam, gdzie teoretycznie by�o miejsce do mycia
i
suszenia pojazd�w. Nikomu to nie robi�o r�nicy, jako �e i tak by�a jedynym nie
kradzionym
pojazdem w okolicy. Ka�de drzwi, podobnie jak mask�, mia�a w kolorze odmiennym
ni�
reszta karoserii, a teraz do kolumny kierownicy mia�a jeszcze przykutego Clinta.
To ostatnie
ze wzgl�du na �adunek.
- Dziwne - stwierdzi� nagle Johnny. - Jak si� nad tym zastanowi�, to naprawd�
dziwne...
- Co mianowicie? - spyta� Yo-less.
- Zobaczcie: du�y, przestronny cmentarz dla zmar�ych i gnie�d��cy si� na kupie
�ywi
w czym� takim... Co� si� komu� chyba pomyli�o...
W drzwiach wyj�ciowych pojawi� si� Bigmac, z trzema pud�ami wideo w obj�ciach.
Zatarga� je do furgonetki, w�o�y� i rozejrza� si� szybko.
- Cze��, ch�opaki.
- Brat gdzie?
- Na g�rze. Idziemy.
- Zanim znajdzie si� na dole, masz na my�li - doda� Wobbler.
- Zamknij si� i gazu!
* * *
Wiatr szumia� w topolach i szepta� mi�dzy nagrobkami.
- Nie wiem, czy to jest w porz�dku - odezwa� si� Wobbler, gdy dotarli do g��wnej
bramy.
- Krzy�y to tu masz a� za du�o - zwr�ci� mu uwag� Yo-less.
- Mo�e, ale jestem ateist�.
- No to nie powiniene� wierzy� w duchy...
- Obywateli w wieku po�yciowym - poprawi� go Bigmac.
- Bigmac - powiedzia� nagle dziwnie mi�kko Johnny. - Tak?
- Co tam �ciskasz za plecami?
- Nic! Zupe�nie nic.
Wobbler sprawdzi� podejrzane miejsce.
- Kawa� zaostrzonego drewna - zameldowa�. - I m�otek.
- Bigmac!
- No co? Nigdy nic nie wiadomo...
- Zostaw to! Tu i teraz!
- No ju� dobrze. Skoro tak ci na tym zale�y.
- Poza tym ko�ek jest na wampiry, nieuku - westchn�� zrezygnowany Yo-less. - Nie
na
duchy...
- A co jest na duchy? - zainteresowa� si� Wobbler.
- S�uchajcie! To zwyk�y cmentarz - j�kn�� Johnny. - To nie Transylwania! Tu s�
tylko
zmarli. Kiedy� przestrzegali prawa i �yli jak porz�dni ludzie, dlaczego teraz
nie maj�
zachowywa� si� jak porz�dni zmarli? Nie dajmy si� zwariowa�! Wobbler, jakby tu
byli
pochowani �ywi, toby� nie mia� opor�w, nie?
Poniewa� nikt nie znalaz� na to kontrargumentu, ruszyli dalej Drog� P�nocn�.
Zadziwiaj�ce, jak d�wi�ki nikn�y na cmentarzu. Od drogi oddziela�y ich jedynie
drzewa i zaro�ni�te tory, ale odg�osy ulicy by�y przyt�umione, jakby znale�li
si� pod grubym
kocem. Cisza by�a wszechobecna i przyt�aczaj�ca. Chwilami wydawa�o si�, �e cisza
ha�asuje.
Na jednym z drzew zakraka�a wrona (albo kruk - �aden z nich nie by� zbyt mocny w
ornitologii). Krakanie zreszt� te� nie przerwa�o ciszy, raczej j� podkre�li�o.
- Jak tu cicho i spokojnie... - mrukn�� Yo-less.
- Cicho jak w grobie - doda� Bigmac. - Hi, hi.
- To nie by� najlepszy dowcip twojego �ycia - stwierdzi� z pretensj� Wobbler.
- W dzie� du�o ludzi tu spaceruje - powiedzia� ni z tego, ni z owego Johnny. -
Park
jest z drugiej strony miasta, a tu wsz�dzie ro�nie trawa, krzewy, drzewa...
- �rodowisko naturalne - podpowiedzia� Yo-less. - I pewnie jaka� ekologia do
tego -
doda� Johnny.
- Hej, sp�jrzcie na ten gr�b - o�ywi� si� Wobbler.
Spojrzeli.
Grobowiec by� z czarnego marmuru, podobnie jak otaczaj�ce go anio�ki, Madonna i
portal nad wej�ciem. Przy drzwiach (z k��dk�) znajdowa�o si� okienko z
fotografi� i
mosi�ny napis:
ANTONIO VICENTI
1897-1958
Nawet w�r�d grobowc�w by�o to zjawisko por�wnywalne do rolls-royce�a w�r�d
samochod�w.
- To si� nazywa gr�b - przyzna� Bigmac.
- Na co komu taki portal? - zdziwi� si� Wobbler.
- Na pokaz - u�wiadomi� go Yo-less. - Pewnie jeszcze ma z ty�u nalepk�: �M�j
drugi
gr�b to porsche�.
- Yo-less! -j�kn�� Johnny. - Zachowuj si�!
- Prawd� m�wi�c, uwa�am, �e zachowa� si� ca�kiem zabawnie - odezwa� si� pan
Vicenti.
Johnny odwr�ci� si�. Powoli.
O nagrobek opiera� si� m�czyzna w eleganckim czarnym smokingu z go�dzikiem w
klapie. Mia� czarne, przylizane w�osy i wygl�da� nieco szarawo, jakby �wiat�o
na� �le pada�o.
- M�g�bym si� dowiedzie�, na czym w�a�ciwie polega ten dowcip? - spyta� z
nienagann� uprzejmo�ci� pan Vicenti.
- Hmm... pe�no jest teraz takich nalepek na samochody �M�j drugi w�z to porsche�
-
wyja�ni� Johnny. - Na jakim� zardzewia�ym wraku to nawet �miesznie wygl�da.
Tutaj nie
bardzo pasowa�o.
- Porsche, jak rozumiem, to marka samochodu?
- Drogiego i ekskluzywnego. To nie by� najlepszy �art i Yo-less powinien to
wiedzie�.
- Nie ka�dy �art jest zawsze dobry. Wiem co� o tym, bo w starym kraju zajmowa�em
si� sztuczkami magicznymi. G��wnie z go��biami i g��wnie dla dzieci - wyja�ni�
pan Vicenti.
- Zawsze lubi�em �arty.
- W starym kraju...?
- W kraju �ywych.
Pozosta�a tr�jka przygl�da�a si� Johnny�emu tyle� uwa�nie, co podejrzliwie.
- Przesta� si� wyg�upia�! - odezwa� si� Wobbler. - Tam... tam nikogo nie ma!
- Zajmowa�em si� tak�e ucieczkologi� - doda� pan Vicenti, odruchowo wyci�gaj�c
jajko z ucha Yo-lessa.
- Johnny, gadasz z powietrzem - poinformowa� go Yo-less.
- Ucieczkologi�? - zdziwi� si� Johnny.
- Czym? - zdziwi� si� jeszcze bardziej Bigmac.
- Uciekaniem z r�nych miejsc i sytuacji - wyja�ni� pan Vicenti, rozbijaj�c
jajko, z
kt�rego wylecia� duch go��bia i znik� w�r�d drzew. - Worki, kajdanki, �a�cuchy
to moja
specjalno��. Podobnie jak Houdini, tylko w p�profesjonalny spos�b. Najlepszy
m�j numer to
ucieczka pod wod� z zaplombowanego worka z sze�ciometrowym �a�cuchem i trzema
parami
kajdanek.
- Ile razy si� to panu uda�o? - Johnny by� pod wra�eniem.
- Prawie raz.
- Dobra, nikogo nie nabra�e�, to sko�cz z tym - zniecierpliwi� si� Wobbler. -
Czas
wraca�.
- Zamknij si� �askawie, zaczyna by� interesuj�co - poinformowa� go Johnny.
Od d�u�szej chwili wok� rozlega� si� coraz g�o�niejszy szelest, jakby kto�
szed� po
suchych li�ciach, tyle �e bardzo, bardzo powoli.
- A ty jeste� Johnny Maxwell - doda� pan Vicenti. - Alderman opowiedzia� nam o
tobie.
- Nam?
Szuranie przybra�o na sile.
Johnny rozejrza� si�.
- On si� nie wyg�upia - oceni� Yo-less. - Sp�jrzcie na jego min�!
Johnny tymczasem usi�owa� sobie wm�wi�, �e nie mo�e si� ba�.
�rednio mu to wychodzi�o.
S�o�ce skry�o si� za topolami, nad ziemi� unosi�a si� cienka warstwa mg�y, a
przez ni�
powoli nadchodzili zmarli.
I to, �e par� lat temu wi�kszo�� z nich �y�a, by�a dziadkami i strzyg�a ogr�dki,
i �e na
dobr� spraw� nie mia� najmniejszych powod�w do obaw, absolutnie niczego nie
zmienia�o...
Rozdzia� trzeci
Johnny doskonale widzia� Aldermana, Stickersa i mn�stwo innych. Star� kobiet� w
d�ugiej sukni i kapeluszu pokrytym owocami, dzieci biegn�ce przodem i setki
innych. Nikt si�
nie snu� ani nie by� zielonkawy. Byli po prostu szarzy i nieco nieostrzy.
Kiedy� s�ysza�, �e strach pomaga zauwa�a� detale. Teraz mia� okazj� si� o tym
przekona�.
Zmarli r�nili si� mi�dzy sob� w�a�nie drobiazgami - pan Vicenti wygl�da� prawie
jak
�ywy, Stickers by� nieco bardziej bezbarwny, Alderman za� przezroczysty na
brzegach. Wielu
innych, w wiktoria�skich strojach, by�o ca�kowicie bezbarwnych i prawie
ca�kowicie
przezroczystych. Mo�na �mia�o powiedzie�, �e byli ukszta�towanym powietrzem. Ale
powietrzem, kt�re si� przemieszcza�o. I nie chodzi�o o to, �e im bli�ej s�, tym
staj� si�
wyra�niejsi - normalne trzy wymiary nie mia�y z tym absolutnie nic wsp�lnego.
Mo�e
rzeczywi�cie byli gdzie� dalej w jakim� dziwnym wymiarze, ale Johnny nie
pr�bowa� nawet
zgadn�� jego numeru.
Wobbler, Bigmac i Yo-less wci�� mu si� przygl�dali, tyle �e mniej podejrzliwie.
- Johnny? - spyta� Wobbler. - Nic ci nie jest?
Johnny przypomnia� sobie przyk�ad z podr�cznika geografii na temat
przeludnienia.
Na ka�dego �yj�cego przypada�o oko�o dwudziestu ludzi (a raczej nieboszczyk�w),
i to licz�c
wy��cznie historycznie udokumentowane dzieje ludzko�ci.
Inaczej m�wi�c, za ka�dym �ywym cz�owiekiem sta�o dwudziestu nie�ywych.
Za Wobblerem mo�e nie sta�o dwudziestu, ale w ka�dym razie wielu. Johnny by�
jednak pewien, �e poinformowanie go o tym nie by�oby dobrym posuni�ciem.
- Zimno si� zrobi�o - zauwa�y� Bigmac.
- Powinni�my wraca� - powt�rzy� niepewnie Wobbler. - Chyba powinienem wzi�� si�
do lekcji...
By� to najlepszy dow�d, �e Wobbler si� boi, poniewa� �adna inna si�a nie by�aby
w
stanie zagoni� go do tego zaj�cia. Wniosek by� prosty - na Wobblera skuteczni
okazali si�
jedynie zombi, generalnie rzecz ujmuj�c.
- Nie widzicie ich - domy�li� si� Johnny. - S� wsz�dzie woko�o, a wy ich nie
widzicie...
- �ywi przewa�nie nie widz� zmar�ych - doda� pan Vicenti. - Pewnie dla w�asnego
dobra.
Bigmac, Wobbler i Yo-less zbili si� w gromadk�.
- Dobra, przesta� ju�, co? - zaproponowa� Bigmac.
- On si� stara nas przestraszy�... - wykrztusi� Wobbler. - Ale to mu si� nie
uda...
Chod�cie, ch�opaki, wracamy...
I zrobi� dwa kroki dla potwierdzenia niez�omno�ci swej decyzji.
- Poczekaj! - zatrzyma� go Yo-less. - Tu si� dzieje co� dziwnego...
Rozejrza� si� po pustym i cichym cmentarzu. Nawet wrona odlecia�a (a mo�e by� to
kruk).
- Co� dziwnego... - powt�rzy�.
- Rozejrzyjcie si� - spr�bowa� raz jeszcze Johnny. - S� tutaj. S� wok� nas.
- Przesta� satanizowa�, bo powiem mamie! - zirytowa� si� Wobbler.
- Johnny Maxwell!! - zagrzmia� Alderman. - Musimy z tob� porozmawia�!
- Tak jest! - zawt�rowa� mu William Stickers. - To wa�ne!
- O czym? - spyta� Johnny, got�w do biegu.
W zasadzie si� nie ba�.
W zasadzie ju� nie.
- O tym! - Stickers machn�� gazet�.
Wobbler j�kn�� - w powietrzu unosi�a si� zwini�ta gazeta.
- <i>Poltergeist</i>! - zawyrokowa�. - Zawsze jak kto� dorasta, to takie jaja
si�
wyprawiaj�! Czyta�em gdzie� o tym... Ale m�g�by� t�uc talerze w domu si�� woli,
a nie ci�ga�
nas w tym celu na cmentarz! - Ostatnie zdanie skierowane by�o do Johnny�ego.
- O czym on m�wi? - zaciekawi� si� Alderman.
- To si� prawdopodobnie da naukowo wyt�umaczy�... - powiedzia� niepewnie Yo-
less.
- Jak? - spyta� Bigmac z nadziej�.
- W�a�nie pr�buj� co� znale��.
- Gazeta si� otwiera!
William Stickers roz�o�y� gazet�, szukaj�c konkretnego artyku�u.
- To pewnie jaki� wiatr b��dz�cy - zawyrokowa� Yo-less, cofaj�c si� o krok.
- Tu nic nie wieje! - to by� Bigmac.
- Przecie� m�wi�, �e b��dz�cy!
- Zaraz ja b�d� wia�! - zdenerwowa� si� Wobbler. - I co zamierzasz z tym
zrobi�?! -
chcia� wiedzie� Aldermann.
- Czy wszyscy na chwil� mogliby si� zamkn��? - uci�� Johnny.
Nawet zmarli go pos�uchali.
- Dobrze - odetchn�� Johnny. - S�uchajcie... hmm, ch�opaki... ci... ludzie...
chc� z nami
porozmawia�... No... przynajmniej ze mn�...
Yo-less, Wobbler i Bigmac jak urzeczeni wpatrywali si� w rozpostart� gazet�
wisz�c�
nieruchomo mniej wi�cej metr nad ziemi�.
- Czy to s�... poszkodowani na oddechu? - spyta� nie�mia�o Wobbler.
- Przesta� g�upie� - parskn�� Yo-less. - Trzeba nazywa� rzeczy po imieniu...
ludzi te�!
To si� nazywa odwaga cywilna, Wobbler! Czy to s�... obywatele w wieku
po�miertnym?
- Czy oni si� snuj�? - zebra� si� na odwag� Wobbler.
Ca�a tr�jka sta�a tak blisko siebie, �e wygl�da�a na p�katego osobnika o sze�ciu
nogach.
- Nic nam o tym nie powiedzia�e� - odezwa� si� Alderman.
- O czym? - spyta� s�abo Johnny. - Tam pisz� mn�stwo r�nych rzeczy...
- To si� nazywa gazeta. Przynajmniej tak tu pisze. A przecie� tu s� zdj�cia
kobiet!
Mog� je zobaczy� godne szacunku, zam�ne niewiasty albo ma�e dzieci!
William Stickers ze sporym wysi�kiem trzyma� gazet� otwart� na stronie ze
zdj�ciem
grupy dziewcz�t na p�ywalni miejskiej. Zdj�cie zreszt� by�o pod�ej jako�ci, co
Johnny
stwierdzi� na w�asne oczy, zagl�daj�c mu przez rami�.
- O co chodzi? - zdumia� si� szczerze. - Przecie� maj� kostiumy k�pielowe?!
- Kostiumy k�pielowe? - teraz zdziwi� si� Alderman. - Przecie� wida� im ca�e
nogi!
- I co w tym z�ego? - parskn�a starsza jejmo�� w owocowym kapeluszu. - Zdrowe
cia�a gimnastykuj�ce si� na bo�ym s�o�cu. I w dodatku w bardzo praktycznych
ubiorach.
- Praktycznych, szanowna pani? Wol� nie my�le� do czego!
- Dama w kapeluszu to pani Sylvia Liberty - szepn�� pan Vicenti, pochylaj�c si�
ku
Johnny�emu. - Zmar�a w tysi�c dziewi��set czternastym jako niestrudzona
sufra�ystka.
- Statystka?
- Sufra�ystka! Czego was teraz w szko�ach ucz�?! Sufra�ystki walczy�y o prawo
kobiet do g�osowania. Mia�y zwyczaj przykuwa� si� do balustrad i obrzuca�
policjant�w
jajami. No i naturalnie rzuca� si� pod konia ksi�cia Walii podczas wy�cig�w.
- I co, ten ko� j� za�atwi�?
- Niezupe�nie. Pani Liberty pomyli�y si� instrukcje i rzuci�a si� pod ksi�cia