13000

Szczegóły
Tytuł 13000
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

13000 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 13000 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13000 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

13000 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

LEONARD TURKOWSKI Lipcowy mi�d LUDOWA SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA WARSZAWA 1980 ISBN 83-205-3158-6 Copyright by Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza Warszawa 1980 Sobota Lekarz podsun�� mi swe rami�, nie przestaj�c cz�stowa� u�miechem, a nawet podtykaj�c mi go pod oczy, jakby go mia� na sprzeda�. � Prosz� si� o mnie oprze�, panno Basiu. Mocowa�am si� z pantoflem, nie chcia� wcho- dzi� na wilgotn� jeszcze stop�, w dodatku unu- rzan� w piasku. Po�o�y�am r�k� na barku leka- rza, lecz zacz�y mi si� z niej sypa� kwiaty. � Prosz� poda�, panno Basiu, ja ten bukiet potrzymam. Uda�o mi si� otrzepa� nog� z piasku i wsun�� but. O wiele prostsze by�y teraz zmagania z dru- gim. Gdy wreszcie stan�am na obie nogi, si�g- n�am po swoje kwiatki i rzuci�am si� biegiem do drogi. Na asfalcie stan�am zdyszana pod drze- wem i patrzy�am, jak lekarz szed� w moj� stro- n� statecznym krokiem, bynajmniej si� nie �pie- sz�c. Te� mi kawaler! Mimo to spodoba�o mi si� to poranne spotka- nie. Ale te� nigdy przedtem nie mog�am pozwo- li� sobie na takie wczesne spacery, bo od dzie- ci�stwa przywyk�am pomaga� rodzicom w ran- nych obrz�dkach, a ju� za nic nie odst�pi�abym nikomu dojenia kr�w. Po ca�ej porannej krz�ta- ninie bywa�am zwykle dojrza�a tylko do �niada- nia. Je�eli kiedykolwiek znajdowa�am czas na spacer, to dopiero po obiedzie. Teraz mia�am zast�powa� sw� siostr� Jadzi� w sklepie, a w zwi�zku z tym moje poranne pra- ce przej�a ode mnie mama. Poniewa� za� przy- wyk�am do rych�ego wstawania, postanowi�am sobie przed rozpocz�ciem zaj�� �urz�dowych" wychodzi� ka�dego dnia na p� godzinki do lasu lub na ��k�. I c� si� sta�o za pierwszym razem? Tu� za za- gajnikiem spotka�am Zimnickiego! Szed� miedz� na skraju ��ki i d�uba� scyzorykiem w kawa�ku drewna. Gdy mnie zobaczy�, zawo�a� z daleka: � Dzie� dobry, panno Basiu! Prosz� podej��, bo akurat rze�bi� portret pani! Poczu�am si� nieswojo, bo do tej pory styka- �am si� z nim zaledwie kilka razy w domu, gdy przychodzi� do mamy. Sama do o�rodka zdrowia chodzi�am te� rzadko. I oto szli�my teraz razem szos� w stron� pierwszych dom�w naszej wsi, ja z bukietem kwiat�w, lekarz ze swoj� rze�b� i kozikiem. Z bliska przekona�am si�, �e rzeczywi�cie rze�bi� dziewczyn� z kwiatami. Zapyta�am go: � Pan zawsze takie rze�by robi, panie dokto- rze? � I tak, i nie, zale�y, co pani ma na my�li � odpowiedzia�. � Rze�bi� w og�le ludzi w kon- takcie z przyrod�. Zazwyczaj ze zwierz�tami; z psem, ko�mi lub ptakiem, a nawet z gadem, cho�by z �ab�. Lecz tak�e z ro�linami. Albo z na- rz�dziami rolniczymi. Chcia�am go jeszcze wypytywa� o te rze�by, lecz to ju� on mnie pyta�: � Zamienimy si�? � Czym? Ale przede wszystkim chod�my ju� � wtr�ci�am � bo musz� za pi�� minut otworzy� sklep. � Ja pani dam swoj� d�ubank�, a pani mi swoj� wi�zank�. � Przecie� to zwyk�y wieche� z ��ki! � za- wo�a�am. � Prosz� si� przyjrze� dohrze. Przewa�- nie te kremowo-��te kwiatki, ostro�enie. �d�b�a trawy trz�licy... maj� takie ciemne k�oski. Tam dalej w �ycie nazbiera�am troch� modrak�w. Niech pan mnie nie zdradzi, ale nie mog�am oprze� si� ch�ci zerwania odrobiny kwitn�cej gryki. � To to bia�e? � Tak. No i troch� ognichy i ostu. � Pani zna wszystkie ro�liny? � Nie, nie wszystkie. Ale wszystkie lubi�. � Zazdroszcz� im. � Pozwalam panu zazdro�ci�. � To pewnie nie da mi pani swego bukietu? � Dam, prosz�. A wstawi pan do wazonu? Poda�am mu bukiet. Spojrza� na mnie ze zdzi- wieniem, lecz zaraz oczy jego zal�ni�y, a czo�o si� wyg�adzi�o. � Ale� oczywi�cie! Ta wi�zanka to prawie ar- cydzie�o. Czy przyjmie pani w zamian t� skrom- n� d�ubank�? Podawa� mi rze�b�: dziewczyna z warkoczami trzyma�a w jednej r�ce kwiaty, a drug� uk�ada- �a je, siedz�c na pniaku, pochylona, z twarz� pe�- n� skupienia i zachwytu. Ta rze�ba by�a przecie� warta o wiele wi�cej ni� m�j bukiecik. Czy mia- �am prawo j� przyj��? � Pan naprawd� chce mi to da�, panie dokto- rze? � Prosz� mnie nie przezywa� � przerwa� mi, potrz�saj�c �miesznie g�ow�... � Znosz� takie rzeczy ostatecznie w przychodni, zwyczajowo... � j�ka� si�. � Ale prywatnie... No naprawd�, pro- sz� to przyj�� ode mnie. Nie b�d� za to niczego ��da�, te kwiaty stanowi� hojn� zap�at�. Byli�my ju� w samym �rodku Podgaju, na skrzy�owaniu dr�g. � Dzi�kuj� � powiedzia�am, wzi�am rze�b�, sk�oni�am si�. � I musz� ju� i��. Dzi� pierwszy dzie� mojej pracy. � Powodzenia! � zawo�a� ju� z daleka, bo nie czekaj�c ani chwili, pobieg�am przed siebie. Dopiero us�yszawszy to �yczenie, zreflektowa- �am si�, �em zupe�nie zapomnia�a po�egna� si� z lekarzem. Zatrzyma�am si� wi�c na chwil� i odkrzykn�am: � Dzi�kuj�! Do widzenia! Przed sklepem na szcz�cie nikt na mnie nie czeka�. Mog�am spokojnie, bez nerw�w upora� si� z zamkiem i sztab�, co dla mnie wcale nie by�o takie �atwe. Wszed�szy do wn�trza nie wiedzia�am, co z so- b� pocz��. Siad�am wi�c na krze�le i przypomnia- �am sobie s�owa Jadzi: �W sklepie jest zawsze robota". I dane mi wczoraj ostrze�enie: �Pami�- taj, �e sobota jest zawsze najgorsza!" Na szcz�- cie moja siostrunia uzupe�ni�a t� nauczk� komen- tarzem, �e tym razem wiele os�b poczyni�o za- kupy ju� wcze�niej, bo wiedz�c o jej �lubie, byli przekonani, �e w sobot� sklep b�dzie w og�le nieczynny. Jadzia postara�a si� te� o to, by to- waru nie zabrak�o: zam�wi�a go na pi�tek wi�cej ni� zwykle i uda�o si� jej dosta� tyle, ile chcia- �a, pewnie urz�dnicy z geesu chcieli jej z okazji �lubu zrobi� przyjemno��. Minuty schodzi�y jedna za drug�, a ja siedzia- �am bezczynnie, bo do sklepu nikt nie wchodzi�. Ca�y poprzedni dzie� sp�dzi�am tu z siostr� i pod jej opiek� wdra�a�am si� do pracy, a ona pokazy- wa�a mi wszystko po kolei � ca�y ten skompli- kowany majdan sklepowy � i uprzedza�a: �Ni- czego nie ruszaj, niczego nie zmieniaj, niech wszystko zostanie tak, jak sobie poustawia�am". Wi�c je�eli wszystko jest dobrze, to co mam w�a- �ciwie robi�? Wreszcie przez szerok� szyb� witryny sklepo- wej zobaczy�am magazyniera z PGR-u Wieczor- ka, jak maszerowa� ra�nym krokiem przez skrzy- �owanie. Do sklepu czy nie? � wr�y�am sobie. Gdyby tak � by�by to dobry omen, bo zawsze mnie uczono, �e jak pierwsza jest baba, to nie- dobrze, �e szcz�sny pocz�tek bierze si� zawsze od m�czyzny. Tak, Wieczorek szed� prosto do sklepu � prze- kona�am si� o tym rych�o. Ko�ysa� si�, �miesznie wyrzucaj�c nogi przed siebie. Jeszcze par� kro- k�w. Jeszcze moment, jeszcze drugi, jeszcze tyl- ko trzy kroki �? ju�: zamaszystym ruchem roz- war� skrzyd�o drzwi. Zobaczywszy mnie za lad�, zatrzyma� si� przy wej�ciu, otworzy� szeroko oczy, policzki jego rozja�ni�y si� u�miechem. Do- piero wtedy na dobre zamkn�� za sob�, zbli�y� si� do kontuaru i zarzuci� mnie nawa�nic� s��w: � Kogo widz� moje �liczne oczy! Czy to na- sza panna Basie�ka, czy anio� z reszelskiego ko- �cio�a? Ot, jak to �wiat szybkim marszem zmie- rza do komunizmu! Bo je�eli w sklepie jest i to- war, i jeszcze taka dziewczyna na dodatek, to w�a�ciwie czego wi�cej potrzeba? Wyci�gn�� do mnie d�o�, pochyliwszy si� nad lad�. Waha�am si�, czy mu poda� r�k�; nie b�d� si� chyba ze wszystkimi dokumentnie wita�a, zreszt� mo�e to nawet niehigieniczne i zakazane, nikt mi tego nie wyja�ni�. Ale pomy�la�am, �e ten pierwszy m�czyzna, jako dobra wr�ba, za- s�uguje na wyj�tek. Poda�am mu r�k�, a on ca- �owa� j� zbyt d�ugo. Musia�am mu j� wyrwa�. � Mniam, mniam, mniam, jaka rozkosz! �eby tak jeszcze buziuchn� poca�owa�, to chodzi�bym do sklepti dwadzie�cia razy na dzie�. A wierz mi, Basie�ko, gdyby mi tak jeszcze wolno by�o ciebie kocha�, to nosi�bym ci� na r�kach. � A jak moja siostra urz�dowa�a w sklepie, to nie by�o dobrze? � Ach! Jadzia jest te� cud-dziewczyna, obie jeste�cie anio�y! Ale jak sobie wyobra��, �e za- miast ciebie mog�aby tu na zast�pstwo przyj�� jaka� wydra, to brrr... Byle czego ma cz�owiek dosy� ka�dego dnia we w�asnym domu. � U pana to ka�da nowa jest anio�em, a po jakim� czasie z anio�a robi si� diablica. � Co robi�? Cz�owiek nie dyszel od wozu, lu- bi zmian�. Zmieniaj� si� czasy, ustroje, mody, maszyny, ceny, to i bab� cz�owiek te� chcia�by odmienia�. � Pan tu gada i gada, a przecie� ja mam sprzedawa�. Niech pan popatrzy, ju� idzie so�ty- ska... A ja si� cieszy�am, �e pierwszym klientem b�dzie m�czyzna. Spojrza� w okno. So�tyska Wi�niewska sz�a w domowym fartuchu, wznosz�c si� na kulawych nogach i opadaj�c jak okr�t na fali. � Pani nie wie? Sporciaki, zapa�ki i piwko. Reszta nale�y do baby. No, ale trzeba spie... pra- szam! �� Bo co? � spyta�am, si�gaj�c po papierosy i zapa�ki, bo butelk� Wieczorek wzi�� sobie sam, a potem rzuci�am mu karc�ce spojrzenie. � Bo nic � odpar� zmieszany. � Piwo wezm� na drog�. Powietrze robi si� sw�dliwe. Wydaj�c mu reszt�, spojrza�am w okno. Tu� za so�tyska sz�a ksi�gowa z PGR-u � c�rka kie- rownika gospodarstwa, Szolla, kt�ra pono� mia�a wyj�� za m�� za kogo� w Biskupcu i w zwi�zku z tym opu�ci� Podgaj. Czy�by Wieczorek przed ni� ucieka�? � Co� pan? � powiedzia�am g�o�no. � Ksi�- gowa panu wadzi? � Eeee tam, wadzi nie wadzi... Nie wie pani, Basie�ko? Zgoda te� tak ko�em si� toczy, jak owa fortuna. Nie k�ad� palca, gdzie tobie niemi- �o. No, ciao, anio�ku! So�tyska ju� otwiera�a drzwi. Wieczorek wy- mkn�� si�, nim je zamkn�a. Nie widzia�am ju�, jak mija� ;� z ksi�gow�. Po chwili zapachnia�o w sklepie jak w perfumerii. Ania Szoll�wna ustatkowa�a si� troch� w ostat- nich czasach i spowa�nia�a, ale niekt�rych ele- ment�w blichtru nie mog�a si� wyzby�. Nie tyl- ko Wieczorek jej nie lubi�. Ja te� za ni� nie przepada�am, a i z Wi�niewsk� nie przywita�y si� wcale, chocia� zna�y si� od dawna. No tak, ksi�gowa wynosi�a si� nad ca�� wie� i dla wszy- stkich by�a jakby kim� obcym. So�tyska odp�yn�a ze swoimi zakupami ku- chennymi, Szoll�wna z carmenami i batonikiem czekoladowym. Przemkn�o przez sklep jeszcze kilka os�b � przewa�nie dzieci � i zn�w zosta- �am sama. Wiedzia�am, �e sobotniego ruchu � je�eli dzi� w og�le jaki� si� wywi��e � mo�na spodziewa� si� dopiero po przerwie po�udniowej. Mog�am wi�c swobodnie rozmy�la�. A wi�c to ju� tak daleko zasz�o! Ja, najm�od- sza w domu, stoj� oto jak inni na stanowisku pracy i zarabiam pierwsze w swym �yciu z�o- t�wki. A jednocze�nie moja siostra Jadzia � pierwsza z naszego rodze�stwa � zak�ada w�asn� rodzin�. Czyli dwie rewolucyjne zmiany w domu za jednym zamachem. Czy b�d� to zmiany po- my�lne? Nasza rodzina nie nale�y co prawda do najza- mo�niejszych w Podgaju, a jednak wszyscy s� przekonani o tym, �e nam si� �yje lepiej i szcz�- �liwiej ni� innym. Por�wna� nas cho�by z Duda- mi. S� w�a�cicielami du�ego gospodarstwa, a sta- ry Duda jest pracowity i ma szcz�liw� r�k�, wi�c op�ywaj� we wszystko: posiadaj� nowy, pi�kny dom, samochody, traktory, maszyny (wszystkie w�asne) i pono� pieni�dzy ogromne mn�stwo. A �yje si� im bardzo �le. Stary Duda sk�pi i maltretuje rodzin� z powodu byle uchy- bienia, jego �ona piekli si� ca�ymi dniami i p�a- cze nad swym losem, wi�c dzieci poucieka�y z domu do miasta: do Biskupca, Olsztyna, nawet Warszawy. I tylko moja przyjaci�ka Marysia z bratem Paw�em cierpi� w skryto�ci, ponuro patrz�c w przysz�o��. Nasze gospodarstwo niewielkie, cho� dobre, ale mama chora, a ojciec gryma�ny. Jednak ko- chamy rodzic�w takich, jacy s�, bo zdajemy so- bie spraw� z tego, �e zdrowie to los na loterii, a ojciec je�eli pomarudzi, to w trosce o nasze dobro. Tote� z�yli�my si� z domem. Starszy brat, Andrzej, po uko�czeniu studi�w w Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie przyj�� prac� zootechnika w PGR-ze, nie opuszczaj�c Podgaju. M�odszy, Marek, doje�d�a do pracy w bazie maszy- nowej w Szelejowie. Jadzia ju� cztery lata sprze- daje w tym oto sklepie, a po swym ma��e�stwie z nauczycielem Kulickim te� nie opu�ci rodzin- nej wsi. Ja... No, ja musz� wpierw uko�czy� li- ceum, a potem b�d� my�la�a, co dalej. Za rok matura! Chcia�abym jednak pozosta� w tej na- szej wiosce. Wkr�tce rozpoczniemy budow� no- wego domu: du�ego, nowoczesnego, od razu ta- kiego, w kt�rym wystarczy miejsca dla nas wszy- stkich razem z rodzinami, gdy je pozak�adamy. Jeste�my zgodni w pogl�dzie, �e powinni�my wsp�lnie mieszka�. Dlatego wszyscy � tymcza- sem z wyj�tkiem mnie � przy�o�� r�ki i grosza do jego budowy. Jadzia zawsze by�a dobr� siostr�. Jak to mi�o, �e nie b�dziemy musia�y rozsta� si� po jej �lu- bie z Kulickim. Za samo to by�abym gotowa za- st�powa� j� tu w sklepie nie tylko przez miesi�c podr�y po�lubnej, lecz cho�by przez ca�y rok. Zw�aszcza �e sp�dzielnia p�aci mi za to zast�p- stwo. Ogromnie mi si� spodoba� przedwczorajszy gest mojej siostry. Gdy�my wysz�y z biura pre- zesa geesu, pob�ogos�awione jego decyzj� powie- rzenia mi miesi�cznego zast�pstwa, Jadzia zapro- ponowa�a mi, niby to pytaj�c: � Chcia�aby� przeczyta� co� z mojego �ycia? � Z twojego �ycia? � zdziwi�am si�. � A kt� to napisa� o twoim �yciu? � Ja sama. � Ho, ho! A du�o to tego? � Du�o. Tyle, co ca�a powie��. Le�y to ju� cztery lata w teczce. Niedawno na tej teczce na- pisa�am co� jakby tytu�: �Start". � Zwariowa�a�, Jad�ka! � Nie zwariowa�am. M�wi� prawd�, najpraw- dziwsz�. Spisa�am to przed czterema laty, gdym by�a akurat w takiej samej sytuacji, jak ty te- raz. Rozpoczyna�am prac� w sklepie. Przez ca�y pierwszy tydzie� notowa�am swoje prze�ycia, a potem w czasie urlopu, spisa�am dokumentnie. Wiesz, taki pami�tnik. � I wszystko w tym umie�ci�a�? � Tak. Jest nawet i o tobie, bo pisa�am o wszystkim, co si� dzia�o dooko�a, w naszym do- mu, w ca�ej wsi. � I dasz mi to do poczytania? � Je�eli chcesz. W�a�nie ci� o to pytam. � Pewnie �e chc�! Jak tego samego wieczoru rozpocz�am lektur� siedmiu zeszyt�w, zapisanych r�cznie przez sio- str�, tak uko�czy�am j� dopiero nad ranem, o ja- snym dniu, gdy przede mn� zosta�y ju� tylko dwie godziny snu. By�o w tym pami�tniku o jej pracy i o pocz�tkach znajomo�ci z Adamem, o ro- dzinie i wsi � tak jak Jadzia powiedzia�a. To wtedy zosta�a ona przewodnicz�c� ko�a ZSMW. To wtedy, w czynie spo�ecznym, rozpocz�to bu- dow� sali gimnastycznej przy szkole, co sta�o si� pocz�tkiem szybkiej rozbudowy Podgaju. A gdy�my wczoraj pracowa�y razem w sklepie � po to, by Jadzia mog�a mnie wdro�y� do pra- cy � postanowi�am i ja opisa� swoje pierwsze dni doros�ego �ycia. No bo przecie� cz�owiek sta- je si� doros�y, gdy zaczyna zarabia� sam na sie- bie. Pomy�la�am sobie, �e b�d� pisa�a wszystko, cho�bym mia�a � tak jak Jadzia � zape�ni� ka�- dego dnia ca�y zeszyt od deski do deski. Bo prze- cie� jest to nie tylko nowy etap mojego �ycia. Jeszcze bardziej nowe staje si� �ycie jej. �lub � to przecie� ogromny prze�om w �yciu dziew- czyny. Wi�c bardzo dziwnie rozpocznie si� to moje opowiadanie. Dziwnie i przewrotnie: �lubem i weselem! Bardzo cz�sto opowie�ci, a jeszcze cz�ciej baj- ki, ko�cz� si� �lubem i weselem, a w mojej opo- wie�ci marsz weselny zabrzmi na samym pocz�t- ku. No i pewnie tak b�dzie w�a�ciwiej, bo prze- cie� zawarcie ma��e�stwa nie jest kresem �ycia, lecz jego progiem. Co najmniej jednym z prog�w. Ko�czy niewiele, a zaczyna wszystko. Powstaje co� zupe�nie nowego: rodzina. Bo te� moja opowie�� nie b�dzie bajk�. B�d� � tak samo jak i Jadzia � opisywa�a tylko fak- ty- No, ale ruch w sklepie przywo�a� mnie do po- rz�dku. A by� to codzienny, wzmo�ony ruch, to- warzysz�cy przerwie �niadaniowej w pegeerze. Pracownicy gospodarstwa pr�dko zape�nili prze- strze� z tamtej strony kontuaru. Sami si�gali do transportera z piwem i rzucali mi na st� mo- nety. Jadzia zapewni�a mnie, �e przy piwie klien- ci s� absolutnie uczciwi, jest to spraw� honoru i gdyby jeden drugiego schwyta� na oszuka�- stwie � nie pu�ci�by tego p�azem, podczas gdy przy innych zakupach jeszcze by pom�g� oszu- ka�. Nie mia�am wi�c z piwoszami szczeg�lne- go k�opotu poza tym, �e zrobi� si� potworny har- mider. A ja nie przepadam za ha�asem, t�skni� raczej za samotno�ci� ni� za t�umem � cho� nie za osamotnieniem, bo ono zawsze bywa dokuczli- we. � O! Widzicie? Mamy now� Sklepow�. Jak znajdzie se m�a, to p�jdzie precz i znowu przy- �le tu m�odsz� siostr�. � A bo to ma m�odsz�?! Musia�by Sztachelski dopiero zrobi�. � A bo to ma czym? � zarechota� kt�ry�, a za nim inni. Witali mnie, pogadywali sobie w zwi�zku z moj� osob�, ot, talk, �eby tylko gada�. Bo nie mog� powiedzie�, by mnie ludzie we wsi nie lubili. A ja lubi� by� lubiana. � A wej! Tamta by�a dobra sklepowa, mo�e ta b�dzie jeszcze lepsza! � A my�leli my, �e jak u sklepowej wesele, to kram b�dzie zamkni�ty. Co Sztachelscy, to Szta- chelscy. Dobra firma. � To jednak szko�a drenna* firma. Nauczy- ciel �eniwszy sia, to i nauki nie ma. � A w�a�nie �e jeszcze lepsza! Nauczyciel �e- ni si� w czasie wakacji! Nie potrzeba mu nawet wolnego dnia z ustawy. � Co prawda, to prawda. Sztachelscy dobra firma, a Kulicki te� dobra. Rozpiera�a mnie duma. Czy z jej powodu nie zacz�am by� opryskliwa dla niekt�rych klien- t�w? Rozmowy ucich�y, gdy wszed� so�tys. Ko�ci- sty, masywny, cho� niewielki, swym pojawieniem si� budzi� respekt. �ci�gn�� z rozmachem kape- lusz z g�owy, rzuci� s�owa powitania i � jak to on � stan�� w kolejce, za kobietami i za jakim� smarkaczem. Wiedzia�am, �e czeka na piwo, a nie w�tpi�am w to, �e nie powinien tak sta�, bo zawsze mia� sporo zaj��. Spyta�am go wi�c: �' Piwko, panie Wi�niewski? � Jo, psiwko. Dej mi ta jedno, jak chcesz. Z butelk� w r�ce przy��czy� si� do gromady. Oderwa� kapsel z�bami, poci�gn�� par� haust�w i zahucza� swym gromkim g�osem: * drenna � kiepska, licha � No to co, ch�opy? Przyjdzieta w poniedzia- �ek na budow�? Wszcz�� si� wielki harmider. Posypa�y si� protesty. Dopiero po chwili da� si� s�ysze� g�os spokojniejszy: � So�tys pewnie z miasta, nie wie, co to sia- nokosy i co �niwa? � Ale dom stra�aka chceta, �eby sta�? � So�tysie, puknijcie si� w g�ow�! � Chcemy domu i chcemy przy nim praco- wa�, ale po �niwach. � A wy�cie pewnikiem te� z miasta, nie wie- ta, co po �niwach, a co po burakach, a co po kartoflach, a co po... Ech! To� zawsze jest ro- bota w gospodarstwie � broni� si� Wi�niew- ski. ?� Z budow� trzeba wzi�� na wstrzymanie do jesieni � wstawi� kto� tonem zdecydowanym. � A majstry z miasta, co�my ich naj�li, ma- j� przez ca�e lato marudzi� bez waszej pomo- cy? � To nie nasza sprawa! � r�bn�� kt�ry�. So�tys podni�s� r�k�, jakby chcia� tamtego uderzy�, ale tylko podrapa� �ysin�. Rzek� wresz- cie: � Mo�e mata i racj�. Najgorzej, jak wszyscy maj� racj�, ka�dy swoj�. Nijak ich nie idzie po- godzi�. Ale... � namy�la� si� przez chwil�, wreszcie rzuci� gromko: � Na zabaw� to b�dzie- ta mieli czas?! Harmider wzm�g� si�, zapanowa�a og�lna ra- do��. Mnie jednak dr��y�a my�l, �e budowa do- mu stra�aka zepsu�a mi najpi�kniejszy szlak spacerowy, kt�rym teraz a� przykro chodzi�. Ra- dz� sobie tak, �e chodz� na spacer polem, prosto z naszego ogrodu. � A kiedy ten tanc, so�tysie? � zapyta� kto� weso�o. � A to� kiedy ma by�, jak nie 22 lipca. Jesz- cze po niedzieli, na komitecie budowy, pogadamy. Bo doch�d z zabawy b�dzie na budow� domu stra�aka, ch�opaki ze stra�y j� zorganizuj�. Dyskusja si� o�ywi�a. Jeden przekrzykiwa� drugiego. Tymczasem sko�czy�a si� kolejka przed kontuarem, pustosza�y tak�e butelki. Kto� zawo- �a�: � No, ch�opaki! Przerwa si� ko�czy! So�tys uni�s� r�k� z kapeluszem. Bractwo si� uciszy�o, bo znaczy�o to, �e chce on m�wi�. � No, pogadam ja ci z tymi z miasta, mog� teraz gdzie� tam szko�y remontowa�, a z nasz� budow� troch� poczekamy. Tymczasem na zaba- wie zarobimy troch� grosza. Nie szcz�dz�c uznania dla tych propozycji, ro- botnicy zacz�li wysypywa� si� ze sklepu. Dopie- ro przy drzwiach kt�ry� paln��: � A niech tam ten komitet nie prze�re na- szych pieni�dzy! Cudze to zawsze lepiej smaku- kuje. �miej�c si� i pokpiwaj�c, znikali za drzwiami. So�tys te� kierowa� si� �r\� wyj�ciu, lecz us�y- szawszy ostatnie zdanie, zatrzyma� si� jeszcze na chwil�, by powiedzie�: � Zawdy si� g�upoty trzymaj� tych z pegeeru, a najgorzej takich zasrus�w jak ten. Poma�u tu w Podgaju wszyscy za z�odziei b�d�. Widzia� ja w restauracjach takie tabliczki, gdzie pisa�o: �specjalno�� zak�adu". Ma i Podgaj tak� specjal- no��: pomawianie o z�odziejstwo. To rzek�szy, wcisn�� kapelusz na g�ow� i na- wet nie po�egnawszy si� wyszed�, trzaskaj�c drzwiami. W sklepie zosta�y jeszcze dwie' kobiety, kt�re patrzy�y za nim, jak gniew niesie go przez ulic�. Westchn�y�my wszystkie trzy � prawie jedno- cze�nie. A� jedna powiedzia�a: � So�tys musi mie� zdrowie. Nigdy nie wiada, czego ten nar�d tak doprawdy chce. By�y to �wi�te s�owa. Na tylu ludzi w Podga- ju ka�dy ma inne pragnienia, d��enia, pogl�dy, inaczej pojmuje dobro gromady. A jeszcze wszy- scy si� nawzajem podejrzewaj�. Musz� jednak przyzna�, �e gdy wypadnie podj�� wa�niejsz� decyzj�, to znajduj� zwykle wsp�lny j�zyk i do- chodz� do zgody. Mo�e w�a�nie dzi�ki takim, jak Wi�niewski? Na chwil� mign�� mi za oknem turkusowy fia- cik Marka. M�j Bo�e, wszyscy nasi domownicy mieli t� sobot� woln� od pracy, a tylko ja jedna z ca�ego domu by�am uwi�zana na swej pierwszej w �yciu posadzie. Ale te� wszyscy mieli innego rodzaju urwanie g�owy, a ja jedna by�am wolna od obowi�zk�w domowych. Po jakiej takiej przerwie, w miar� zbli�ania si� po�udnia, ruch w sklepie zacz�� si� wzmaga�. Zjawia�y si� kobiety, aby zrobi� normalne zaku- py kuchenne, wbiega�y dzieci po jakie� zapo- mniane przez mamy drobiazgi, przy okazji kupu- j�c po par� deka cukierk�w. Wchodzili te� m�- czy�ni, by wyci�gn�wszy z transportera butelk� piwa i rzuciwszy monet� na kontuar, stan�� pod oknem i ze smakiem poci�ga� z�ocisty, pieni�cy si� p�yn. Fiacik Marka tym razem zatrzyma� si� przed sklepem. Brat z siostr�, wysiad�szy z niego, szli prosto w moj� stron�. Jadzia nios�a na przedra- mieniu moj� r�ow� sukienk� z koronkami. We- szli z impetem, wida� by�o, �e si� �pieszyli. Ja- dzia skierowa�a si� prosto na zaplecze, Marek si�gn�� po butelk� lemoniady. � Nie pij� piwa, bo ca�y czas dzisiaj przy kierownicy. Dopiero wieczorem sobie pofolgu- j�- Jadzia, wyszed�szy z zaplecza, stan�a obok nie- go � z tamtej strony lady. � No wi�c, Basiulka � komunikowa�a mi zdy- szanym g�osem � pami�taj, o pierwszej wyje�- d�amy. Marek podjedzie po ciebie, musisz by� ju� przebrana, sukienk� ci przynios�am i powie- si�am tam na wieszaku. �lub jest w urz�dzie o wp� do drugiej, wi�c nie zd��ysz ju� ze skle- pu do domu. Spr�bujesz jako� przebra� si� tutaj? Uspokoi�am j�, zapewni�am, �e wszystko b�- dzie dobrze. Ale dla niej dzi� nie by�o uspoko- jenia. Sama nie w�o�y�a jeszcze �lubnej sukni, sta�a przede mn� w d�insach i bluzce, ale fryzur� mia�a ju� uroczy�cie upi�t� i poprzetykan� sztucznymi fio�kami, podniesion� wysoko i zwie�czon� kokiem. Trzyma�a mimo wszystko fason, bo u�miech nie schodzi� z jej twarzy. Marek kupi� sporty i carmeny. Zdziwi�o mnie to. Wiedzia�am, �e pali sporty, wi�c po co car- meny? Odpowied� na to pytanie znalaz�am rych�o, nie up�yn�o nawet p� godziny. Turkusowy fiacik zajecha� jeszcze raz przed sklep, a z niego spiesz- nym krokiem przemkn�a do sklepu � tak, to by�a ona! � Ania Szoll�wna! Odmieniona, wy- malowana jeszcze bardziej wyzywaj�co ni� zwyk- le, ubrana w pi�kn� sukni� brokatow� i z�ociste buciki na wysokich obcasach. Kupi�a zapomnia- ne przedtem mas�o i... carmeny. I szybkim kro- kiem wr�ci�a do fiacika, z kt�rego wn�trza Ma- rek pomacha� mi r�k�, by zaraz znikn��, pozo- stawiwszy za sob� tylko g�uchy warkot silni- ka. Wi�c to tak? To, �e j� podwi�z�, mog�o nie mie� znaczenia, bo w dniu �lubu, w og�lnym tumulcie wszystko by�o mo�liwe. Ale carmeny kupi� na pewno po to, by j� cz�stowa�. A to u Marka by�o ju� du�o, bo zawsze bywa� raczej wstrzemi�liwy w �wiad- czeniu ludziom uprzejmo�ci. Zaniepokoi�am si�. O c�rce kierownika folwar- ku m�wi�o si� raczej nie najlepiej. Lubi�a mie� adorator�w wok� siebie. Przed kilku laty ju� prawie mieli si� pobra� z felczerem, kt�ry okaza� si� jednak �obuzem. Swego czasu wyci�ga�a mac- ki na naszego Andrzeja, ostatnio jakoby mia�a wyj�� za kogo� w Biskupcu, a teraz... Dla mnie to by�o nieco za du�o. Zupe�nie inaczej ni� ona wyobra�a�am sobie stosunek kobiety do m�- czyzn. W ci�gu najbli�szego czasu wpad� po papierosy jeden z koleg�w Marka z bazy maszynowej w Szelejewie. Nie zna�am go osobi�cie, lecz by� to jeden z tych, kt�rzy si� do mnie zalecali, a od paru dni nagabywa� mnie o cho�by jeden ta- niec na weselu. �Ju� oni ze mn� pota�cz� � my�la�am sobie � jak b�d� gra�a w zespole na skrzypcach! Nie od�o�� instrumentu nawet na chwil�!" Chocia�... I teraz, p�ac�c za klubowe, kryguj�cy si� blon- dynek szepn��, nachylaj�c si� przez kontuar: � Panno Basiu, wi�c przypominam: wszystkie tanga dla mnie. A jak nie wszystkie, to chocia� jedno... � Nie b�dzie ani jednego tanga! � za�mia- �am mu si� prosto w nos. � B�dziemy grali sa- me kujawiaki! � No, no! � pogrozi� mi palcem i wyszed� ze sklepu, po czym wsiad� do swego du�ego fia- ta. �My�li, osio� � pomy�la�am jeszcze � �e mnie z�apie na g�upi samoch�d!" A swoj� drog� mia�am du�o podziwu dla gospo- darno�ci tych ch�opak�w, kt�rzy po kilku latach pracy kupowali sobie auta. Cho�by nasz Marek. Wp�aci� nale�no�� za fiacika ju� po trzech la- tach pracy zawodowej, a dosta� go niedawno. �y� solidnie, nie pi�, nie trwoni� pieni�dzy na byle co, a i teraz � jak ma si��� za kierownic�, to nie we�mie kieliszka alkoholu do ust. Mo�e to w�a�nie jest najwi�kszy zysk z motoryzacji? Wreszcie zacz�a zbli�a� si� pierwsza � godzi- na rozpocz�cia przerwy obiadowej, kt�ra mia�a trwa� cztery godziny. Niestety, ani na chwil� nie pozostawa�am sama, zawsze kto� sta� za kon- tuarem. Dopiero gdy obs�u�y�am jedn� z klien- tek, a dwie nast�pne zagada�y si� z sob� � uda- �o mi si� wyskoczy� na zaplecze. Sta�o tam nie- wielkie lusterko, w kt�rym mo�na si� by�o ogl�- da� fragmentami. Szybko �ci�gn�am z siebie bluzk� i wyskoczy�am ze sp�dniczki, jednocze�nie zsuwaj�c z n�g drewniaki. Potem kilkoma rucha- mi wci�gn�am przez g�ow� sukni� � nie mo- g�am tylko doci�gn�� zamka b�yskawicznego na plecach. Jeszcze chwila � i poprawi�am na g�o- wie fryzur�. Czy w og�le mia�am co� do popra- wiania? Mama m�wi mi zawsze, �e m�odo�� jest najwiejksz� ozdob�, �e m�odemu we wszystkim dobrze. Pewnie to racja. Jakie znaczenie ma dla mnie to, czy jaki� kosmyk w�os�w uk�ada sd� na lewo, czy na prawo? Na szcz�cie nie by�o w sklepie �adnego m�- czyzny, wi�c poprosi�am pierwsz� z brzegu klien- tk� o zaci�gni�cie zamka. Zlustrowa�a przede wszystkim m�j str�j � za ni� dwie pozosta�e � i g�osem pe�nym podziwu zawo�a�a: � Jaka� to panna Basia zrobiwszy si� �liczna! Mo�e to dzisiaj dwa wesela u Sztachelskich? Ko�czy�am dopiero obs�ugiwanie ostatnich ko- biet, gdy us�ysza�am szum motoru i przyszed� po mnie Marek. Pom�g� mi zamkn�� drzwi i wsie- dli�my do fiacika. Szybko dogonili�my kawalka- d� samochod�w. We fiaciku Marka siedzia�y pr�cz mnie Ania Szoll�wna i Lucyna Dunajska z klubu �Ruchu". To w�a�nie w klubie mia�o od- bywa� si� wesele, salka zosta�a ju� dawno zare- zerwowana. Na chwilk� zm�ci�a moje my�li obec- no�� Ani, ale szybko dostosowa�am si� do bez- troskiego, pogodnego nastroju Marka i jego to- warzyszek. Jechali�my t� najpi�kniejsz� z dr�g na Warmii, kt�r� rzadko przebywa�am, cho� szalenie lubi- �am. Ciep�y, s�oneczny lipiec podkre�la� urod� krajobrazu. Asfaltowa szosa wi�a si� to pod g�- r�, to w d� przez rzadki las, przetykany pe�ny- mi �wiat�a polankami. Po obu stronach �miga�y siwe pnie brz�z i topoli, strojnych refleksami s�o�ca, k�ad�cego si� delikatnymi smugami na konarach. Korony drzew wygl�da�y jak zielone lampiony. G��biej nieco sta� las sosnowy, kt�ry raz po raz podchodzi� a� do samej drogi. Nie mog�c nas dotkn�� swoim cieniem, dosi�ga� za- pachem pra�onego s�o�cem igliwia. Potem karawana samochod�w wysz�a na pole. Zobaczy�am ca�y d�ugi sznur ma�ych i du�ych fiat�w, ci�gn�cy si� kolorow� wst�g�, kt�ra bra- �a pocz�tek od niebieskiej wo�gi m�odej pary, strojnej zieleni� i splotami wielobarwnych wst��ek. Gdy samoch�d zatrz�s� si� na bruku, min�li�- my po prawej stronie rz�d starych, jakby bajko- wych domk�w zesz�owiecznych � krytych to da- ch�wk�, to trzcin�. Wje�d�ali�my do Reszla, te- go cudnego miasteczka, kt�re wszyscy w domu lubimy. Zostawili�my za sob� majestatyczn� wie�� ko�cieln�, mign�a jedna i druga uliczka, wreszcie � po nag�ym skoku w rynek � zatrzy- mali�my si� pod ratuszem. Nie mieszcz�c si� w jednym rz�dzie, samochody stawa�y bez�adn� gromad�. Znalaz�am si� w t�umie znajomych i obcych. Odszuka�am przede wszystkim rodzic�w. Ojciec widoczny by� z daleka w uroczystym, czarnym garniturze. Sta� opodal wej�cia do ratusza i g�adzi� rzadkie kosmyki swych siwych w�os�w. Mama obok niego, niezaradna, skulona, na pa��kowa- tych nogach, przedwcze�nie pochylona staro�ci�, jakby z odwr�con� od ca�ego �wiata twarz�, pe�- n� gruz��w i wypuk�o�ci. Gdy stan�am obok nich, poczu�am si� te� jaka� taka ma�a pod na- wa�nic� prze�y�, osaczona mrowiem kr�c�cych si� wsz�dzie dooko�a weselnik�w. Znalaz�am oparcie dla oczu w pi�knej fasadzie ratusza, zwie�czonej graniastos�upem wie�yczki. Wchodzili�my do wn�trza cisn�c si�, w nie�a- dzie, kt�rego nie pojmowa�am. Cho� mo�e to nie by� nie�ad?... Wydawa�o mi si� zawsze przedtem, �e droga do �lubu jest drog� jasn�, prost�, bez zakr�t�w i �cisku... W ostatniej chwili dopad� mnie i uj�� pod r�- r� ten sam kolega Marka, kt�ry przed po�udniem wpad� do sklepu po papierosy i pr�bowa� zam�- wi� sobie u mnie wszystkie tanga. Nawet nie mog�am go dobrze zapami�ta� � tak zawsze przelatywa� przede mn� lub obok mnie � ruch- liwy jaki� i niespokojny. Poznawa�am go w�a�ci- wie tylko po pstrej koszuli w jakie� krzycz�ce ciapki, po ogorza�ej cerze, blond w�osach i d�u- gim nosie. Teraz pozna�am go jednak, cho� ko- szul� mia� uroczyst�, bia��. Ale te� w�a�ciwie na w�skich i ciemnych schodach ratuszowych czu�am go tylko przy sobie, bo przylgn�� do mnie i szepta� mi bezczelnie do ucha: � Panno Basiu, Marek przeznaczy� mnie pani jako par� w orszaku. � Dlaczego ja o tym nic nie wiedzia�am? � zapyta�am ostro. � Nie moja wina. � Nie wiedzia�am co prawda w og�le o �ad- nym orszaku i o �adnych parach � za�mia�am si� cichutko. � Ca�ymi dniami by�am zaambara- sowana sklepem. � Az powrotem jedzie pani ze mn�, moim samochodem. � A sk�d pan to wie? � powiedzia�am, ju� oburzona na to, �e tak mn� dysponuj�. � Taki przydzia� od starszego dru�banta. A wieczorem, pani wie, tanga. Za�mia�am si� g�o�no, w�a�ciwie wy�mia�am go. Ale musia�am zaraz zamilkn��, bo weszli�my do sali �lub�w, w kt�rej urz�dnik z �a�cuchem na szyi czeka� ju� na dope�nienie obrz�dk�w. Przysz�o mi tylko na my�l, �e wszyscy m�czy�ni niewiele znacz� przy lekarzu. A ju� najmniej ten tutaj... Gdy po miesi�cu spisuj� t� relacj�, nie mog� sobie nawet przypomnie�, jak ta salka �lub�w wygl�da�a, poza tym, �e mia�a wysokie okna. By- �am przez ca�y czas taka wstrz��ni�ta ca�� uro- czysto�ci�, przebiegaj�c� wbrew moim poprzed- nim wyobra�eniom, a w swoim zagubieniu taka zapatrzona w �lubn� fryzur� Jadzi � tak, w�a�- nie we fryzur�, bo pr�bowa�am w jej g�owie od- czyta� to, co prze�ywa�a � �e w�a�ciwie prawie wszystko poza t� fryzur� zgin�o w mgle niepa- mi�ci. Z niej wzrok m�j przeskakiwa� na �nie�- nabia�y ko�nierzyk koszuli pana m�odego. My�la- �am jedno: �e od dzi� mojemu dawnemu, uwiel- bianemu nauczycielowi b�d� m�wi�a �Adam". Z trudem przypominam sobie, �e z tych obojga wzrok m�j przenosi� si� na dostojn� posta� ojca i na biedn�, skulon� mam�. Potem na doktora Zimnickiego. Wreszcie na nauczycielk� Tamar� Wieszun�wn�, narzeczon� mego brata Andrzeja, i na niego samego, bo oni oboje wyst�powali ja- ko �wiadkowie. Lecz szybko wraca�am spojrze- niem na kok Jadzi i wpi�te w jej w�osy fio�ki oraz na zielony wianek, kt�rego poprzednio nie mia�a. Ceremonia trwa�a do�� d�ugo. Urz�dnik stanu cywilnego to wstawa�, to siada�, a w uroczystej ciszy pobrz�kiwa� z�oty �a�cuch na jego piersi. M�odzi pa�stwo i �wiadkowie te� stale mieli co� do czynienia. Gdy Jadzia w�o�y�a obr�czk� na palec Adama, przeszed� dreszcz przez ca�e moje cia�o i dobrze, �e w tej chwili stoj�cy za mn� dru�ba m�j otar� si� o moje plecy, a jego gor�cy oddech sp�yn�� na moj� szyj�, bo zrobi�o mi si� zimno. W pewnej chwili zabrzmia� marsz weselny, co z pewno�ci� oznacza�o koniec ceremonii. Sz�am oszo�omiona ku m�odej parze, przeciskaj�c si� w ludzkim t�oku. Stan�am obok p�acz�cej ma- my, by poczeka� na okazj� z�o�enia nowo�e�com gratulacji. Na jej twarzy �zy rozp�ywa�y si� po tysi�cu zmarszczek. W pewnym momencie us�y- sza�am szept: � Co pani zrobi�a z moj� figurk�? Spojrza�am na lekarza z uczuciem przestrachu, bo zupe�nie o tej figurce zapomnia�am, ale on ju� odchodzi� i tylko z daleka u�miecha� si� do mnie. Gdy patrzy�am za nim, do mego ucha do- sz�y s�owa: � Podchod�my do m�odej pary. Obejrza�am si� i w tym momencie twarz mo- jego dru�by wydawa�a mi si� ca�kiem mi�a. Lecz zaraz sobie pomy�la�am, �e nawet nie wiem, jak mu na imi�, jak go w my�lach nazywa�. Napie- ra� na mnie � prowadzi� w stron� nowo�e�c�w. Dobrn�am wreszcie do Jadzi, z kt�r� u�ciska- �y�my si� mocno, lecz tak jako� nijako, a� by�o mi przykro, �e nie mog� zdoby� si� na ciep�y, serdeczny u�cisk. Potem Adam Kulicki � te� jaki� jakby obcy � obj�� mnie, przycisn�� i ob- ca�owa� oba moje policzki. Dopiero wtedy zro- bi�o mi si� gor�co i poczu�am parno�� powietrza i panuj�cy w salce zaduch. Zaszumia�o mi w g�o- wie i zaczerwieni�am si�, bo na dobitek Adam trzyma� mnie za r�ce i spogl�da� mi prosto w oczy. Gdy tylko mnie pu�ci� � zaraz wycofa�am si� do wyj�cia. Osacza�a mnie pami�� szept�w tam- tych dw�ch m�czyzn i poca�unki szwagra. Dusi� nap�r m�skich zapach�w � tak r�nych, a tak zarazem podobnych, w kt�rych dominowa�a wo� myd�a do golenia i papierosowego dymu. M�j dru�ba dogoni� mnie na schodach. � Basiu! � zawo�a�, chwytaj�c mnie za �o- kie�. Opanowa� mnie nag�y gniew, wi�c wyrywaj�c mu si�, powiedzia�am ostro: � Nawet nie wiem, jak si� pan naz^, NI., a pan mnie tyka. Ruszy�am przed siebie, wi�c goni� mnie po raz drugi i dogoni� ju� na zewn�trz, przed ratuszem, o�lepion� blaskiem s�o�ca. Mru�y�am oczy, by go dostrzec. Sta� przede mn� z pochylon� g�ow� i szepta� pokornie: � Przepraszam. Ja jestem Bartek. Nazywam si� Mucha. Pomy�la�am mimo woli: �Nie chc� by� pani� Much�", ale zaraz odsun�am t� g�upi� my�l. W tej chwili by�o mi go w�a�ciwie �al. Wsiadali�my do samochod�w. Zaj�am miejsce na tylnym siedzeniu obok jakiej� obcej kobiety, pewnie krewnej pana m�odego, kt�rej z powodu pracy w sklepie nie zd��y�am pozna�. Przede mn� obok kierowcy � to znaczy Muchy � sie- dzia� m�czyzna, tak�e obcy. Bartek jecha� teraz jak szatan, bo wysun�� si� na czo�o. Reszta aut pozosta�a daleko za nami. Lecz gdy�my zbli�yli si� do naszego domu, oka- za�o si�, �e mimo wszystko kto� nas wyprzedzi�, a gdy�my wysiedli, przekona�am si� �atwo, �e stoj�cy na dr�ce do ogrodu turkusowy fiacik by� turkusikiem Marka. A oto mama z tat� wycho- dzili ju� z otwartych drzwi frontowych naszego domu. Ojciec ni�s� na serwetce du�y, okr�g�y bo- chen chleba, na kt�rego szczycie sta�a male�ka solniczka. Zaraz potem z podw�rza zacz�� si� wy- sypywa� m�j zesp� muzyczny, r�n�c ognistego mazura. Stary Rauhut dudni� na dudach, Andzia Rauhut�wna szala�a na harmoszce, ma�y Jurek Bauman r�ba� w b�ben i talerze, a Janek Skrzy- pa � zamiast na swoim kontrabasie � gra� na skrzypcach. Brakowa�o bowiem tylko mnie. Nadje�d�a�y ju� i inne samochody, a m�odzi i starzy wysypywali si� z nich przed dom, two- rz�c szpaler. Tym szpalerem podeszli m�odzi pa�- stwo do naszych rodzic�w. Mama p�aka�a zn�w i tylko wymachiwa�a przed sob� r�kami, niczego pewnie nie widz�c przez �zy. Gdy nowo�e�cy kl�kn�li przed ni�, po�o�y�a d�onie na ich g�o- wach. Posz�o to wszystko jako� tak nieceremo- nialnie, bo uczestnicy nadto byli wzruszeni. Oj- ciec ca�y bochen razem z solniczka wepchn�� w ramiona pana m�odego, a potem byle jak wszy- scy weszli do wn�trza domu. Cisn�li�my si� w t�oku za nimi. Na obiad do mieszkania proszona by�a tylko naj�ci�lejsza ro- dzina i �wiadkowie, a miejscowi go�cie mieli przyj�� p�niej do klubu, lecz i tak nasze trzy pokoje zape�ni�y si� doszcz�tnie. We wszystkich pomieszczeniach sta�y sto�y obstawione krzes�a- mi, bo prawie ca�� reszt� mebli wyniesiono do stodo�y. Nakrycia sto��w przygotowa�a matka Adama, kt�ra przyjecha�a poprzedniego dnia. I teraz krz�ta�a si� z g��wn� gospodyni� wesela � Halin� Wieczorkow�. Obie razem wnosi�y wa- zy z roso�em. Rozlokowanie go�ci przy sto�ach posz�o spraw- nie. Ja upatrzy�am sobie miejsce naprzeciw m�o- dej pary. Ale jeszcze przez jaki� czas Adam z Markiem i Andrzejem wnosili butelki z w�dk�, piwem i oran�ad�. Nie trzeba te� by�o d�ugo cze- ka�, by so�tys wzni�s� toast za zdrowie i pomy�l- no�� nowo�e�c�w. Dopiero po wychyleniu tego toastu zacz�to wr�cza� im prezenty. Jadzia przyj- mowa�a je z rado�ci�. Cho� ciekawo�� malowa�a gi� na jej twarzy, odstawia�a wszystko na para- pety okienne i na kom�dk�. Orkiestra zagra�a �Sto lat", wszyscy wstali i od�piewali t� pie��, trzymaj�c kieliszki w r�kach. Dopiero potem podano piecze� z ziemniakami i jarzynami. Z matk� Adama i Wieczorkow� krz�ta�a si� teraz i nasza mama w asy�cie Olsza- kowej. Ojciec siedzia� obok Jadzi, sam reprezen- tuj�c par� rodzicielsk�. Ja z jednej strony mia- �am lekarza, a z drugiej Bartka, bo jednak ci dwaj zdo�ali mnie dopa�� pomimo �cisku. Nurto- wa�o mnie pytanie: dlaczego jest tu lekarz? Do- my�li�am si�, �e zaprzyja�ni� si� z Andrzejem, cho� dotychczas nie zd��y�am tego spostrzec. Prawd� m�wi�c, nudzi�o tmnie to posiedzenie przy stole. Jedzono, rozmawiano w�a�ciwie o ni- czym, bo o wszystkim, raz po raz podnoszono kieliszki, wyg�aszano g�upie toasty i pito w�dk�. A najg�upszy wydawa� mi si� obyczaj wo�ania �gorzko! gorzko!" po to tylko', by m�oda para si� ca�owa�a. Nie by�am nigdy przedtem na weselu, ale s�ysza�am o tym zwyczaju, kt�ry wydawa� mi si� wulgarny, a teraz budzi� we mnie �miech i lito��. Poca�unki wygl�da�y w dodatku nie- smacznie: Jadzia nastawia�a swoje puco�owate policzki i wydyma�a wargi, a Adam obejmowa� j� i dotyka� ustami, ledwie wytartymi z sosu. Podzieli�am si� tym spostrze�eniem z lekarzem. Popatrzy� na mnie uwa�nie, u�miechn�� si� i wy- szepta�: � Wra�liwa jest pani, panno Basiu. Jestem pewien, �e i nowo�e�cy robi� to bez przekona- nia. Lecz gdyby nie spe�nili �yczenia, zanudzono by i og�uszono okrzykami nie tylko ich, ale i nas wszystkich. Na tym si� nasza rozmowa urwa�a. Nie mia�am w�a�ciwie co robi�, bo nowo�e�c�w i lekarza sta- le kto� zagadywa�, Bartek za�, chc�c si� zapewne spodoba�, pr�bowa� bawi� wszystkich dooko�a na r�wni ze mn�, tak �e dla mnie zostawa�o mu bardzo niewiele czasu. Czu�am, �e zgrywa si� specjalnie, bo z jednej strony by� pe�en wsty- du po tym, jak utar�am mu nosa, a z drugiej � chcia�by wygl�da� na zucha i �wiatowca. Ko- niec ko�c�w nudzi�am si� troch� na tej uczcie weselnej, cho� mia�am obok siebie takich ch�t- nych mi kawaler�w. Na szcz�cie wszystko ma sw�j kres. I ja mu- sia�am ruszy� si� od sto�u, by na godzin� pi�t� zd��y� do sklepu. Zreszt� i inni zacz�li podnosi� si� z miejsc i szuka� przestrzeni do ta�ca. Na pr�no. Orkiestra przygrywa�a, lecz w ca�ym mieszkaniu nie by�o nawet odrobiny miejsca. Wreszcie pan m�ody podni�s� si�, zadzwoni� w szklank�, aby uciszy� towarzystwo i og�osi�, �e za chwil� wszyscy, z orkiestr� na czele, udadz� si� do pa�acu, gdzie w klubie odb�d� si� ta�ce, a na �yczenie mo�na b�dzie napi� si� kawy albo herbaty, piwa lub oran�ady. Natomiast od godziny dziesi�tej tu, w domu, gotowa b�dzie kolacja dla tego samego grona go�ci, kt�re tu teraz zasiada. Przepcha�am si� ku drzwiom, a przekroczyw- szy pr�g, odetchn�am g��boko i ogarn�am wzrokiem �wiat, k�pi�cy si� jeszcze w dziennym �wietle. Lecz zaraz za progiem sta� lekarz, a wy- gl�da�o to tak, jakby na mnie czeka�. W blasku s�o�ca ujrza�am go wyrazi�cie: orli nos i wyso- kie czo�o, kud�at� rud� brod� i d�ug� szyj�. Za- st�pi� mi drog� i m�wi� g�osem jakby zdyszanym: � Pani idzie do sklepu, panno Basiu, wiem o tym. Nawet nie zd��y�em zamiend� z pani� kilku s��w. Mo�e odprowadz� pani�? Nie zd��y�am mu odpowiedzie�, bo z drugiej strony kto� uj�� mnie pod r�k�. Spojrza�am i oczywi�cie � tak jak si� spodziewa�am �� zo- baczy�am twarz Bartka. I wtedy nagle zachcia�o mi si� �mia�, wi�c pofolgowa�am sobie i roze- �mia�am si� na ca�y g�os. W rozbiegu jednak � prowadzona przez ch�opaka z Szelejowa � nie zdo�a�am zatrzyma� si� nawet na chwil� i �mie- j�c si� w dalszym ci�gu, przesz�am z nim przez furtk�. Do lekarza odwr�ci�am si� tylko i poki- wa�am mu r�k�. Podni�s� i on r�k� i wykona� jaki� niezgrabny ruch. Gdy�my ju� szli drog�, powiedzia�am Bartkowi: � Nie b�d� taki nachalny, bo ja tego nie lubi�. Pu�ci� mnie nagle i zatrzyma� si� w miejscu. � To co? � wrzasn��. � Mam si� od ciebie odczepi�? � Tak � paln�am i zacz�am szybkim kroJ kiem i�� przed siebie. Ogarn�� mnie gwa�towny gniew i pcha� naprz�d. Nie obejrza�am si� nawet. By�am z�a na Bartka, lecz jeszcze bardziej na siebie sam�, bo bynajmniej nie chcia�am go tak potraktowa�. To on doprowadzi� mnie do takiego stanu. Tym bardziej nie chcia�am zostawi� lekar*a taV, jak go zostawi�am. M�g� przecie� to machanie r�k� potraktowa� jako kpin�. Moja z�o�� by�a wi�c przede wszystkim z�o�ci� z powodu niezr�cznego rozstania z Zimnickim. Gniewnymi, energicznymi ruchami otwiera- �am sklep, przed kt�rym sta�y ju� dwie ko- biety. Obs�uguj�c klient�w, my�la�am bez prze- rwy o tych dw�ch m�czyznach, kt�rych niechc�- cy urazi�am. Nie, �eby mi na nich zale�a�o. Nie zale�a�o mi na �adnym, cho� lekarza by�o mi bardziej szko- da, bo nie zawini� ani na jot�. Tote� gdy na za- pleczu w pewnym momencie wpad�a mi pod r�- k� otrzymana od niego figurka, wzi�am j� do r�ki i przez pewien czas wpatrywa�am si� w ry- sy dziewczyny. Na szcz�cie w sklepie nie by�o typowo sobot- niego, o�ywionego ruchu. Tak wi�c praca sz�a mi g�adko, bez �adnych zak��ce�. Na szcz�cie te� przed zamkni�ciem sklepu przyszed� � tak, ja- ke�my si� ju� rano um�wili � m�j starszy brat, by pom�c mi w przeliczeniu kasy i razem ze mn� zda� j� na poczcie. Gdy�my potem poszli do klubu, by� jesz- cze dzie�, cho� s�o�ce zacz�o rumieni� si� na horyzoncie. W sali weselnej panowa� mi�y p�- mrok. Andrzej zaproponowa�, bym skorzysta�a z tego i zata�czy�a z nim cho� raz, nim p�jd� gra� w zespole. Zawsze lubi�am ta�czy� ze swym starszym bratem. Nikt tak mi�kko, tak delikatnie i z ta- k� kultur� nie podtrzymuje partnerki, rzadko kto porusza si� w ta�cu tak gracko jak on. Gdy mnie potem go�cie weselni zobaczyli na podium, trzymaj�c� skrzypce w r�ku i nacieraj�- c� smyczek kalafoni� � ozwa�y si� oklaski. By- �am teraz pierwsz� w zespole. Prowadza� go daw- niej Adam Kulicki, za�o�yciel i doradca arty- styczny, ale na co dzie� takt i ton podawa� do gry stary dudziarz Rauhut. Dopiero od pocz�tku obecnych wakacji na jego pro�b� zacz�am robi�i to ja, jako lepiej obyta z zasadami muzyki, bo od trzech lat ucz�szcza�am do ogniska muzyczne- go w Biskupcu. Rozszala�am si�, moje r�ce miota�y si� w zwa- riowanym rytmie, dobywaj�c ze skrzypiec kas- kady piskliwych ton�w. Andzia ledwie nad��a�a iza mn� na klawiaturze harmoszki. Stary Rau- hut zacz�� myli� przytupywanie nog� z rytmem muzyki. Janek Skrzypa t�po ci�� smyczkiem ba- sy, dudni�c, a� dr�a�y szyby. A ma�y Jurek bez lito�ci t�uk� b�ben. Kaza�am na pocz�tek gra� oberka. Po pierw- szych taktach go�cie �wawo poskoczyli do ta�ca, lecz szybko zacz�li si� wycofywa�. W piorunuj�- cym tempie ci�gn�li�my taniec 'tak d�ugo, �e pod koniec osta�o si� tylko niewiele par: so�tys Wi�- niewski z jak�� dzierlatk�, lekarz ze star� so�ty- sk�, m�j brat Marek z Ani� i jeszcze kilk� mniej znanych mi os�b. Gdy tylko od�o�y�am instrument, pojawi� si� obok mnie Bartek. Sk�oni� si� grzecznie i zapro- ponowa�: � Teraz, jak ju� odrobi�em tego d�ugiego obertasa, to przecie� mog�aby� zostawi� skrzypce i zata�czy� ze mn� jeden kawa�ek? Targn�a mn� duma: Jak to, mia�am ulega� byle ch�opakowi z Szelejowa tylko dlatego, �e on tego chce? Niedoczekanie jego! � Nie � powiedzia�am stanowczo. � Nie mo- g� od�o�y� skrzypiec, cho� ch�tnie bym z tob� za- ta�czy�a, przynajmniej po to, by� sobie nie my- �la�, �e mam co� przeciw tobie. Nie mog� by� jednak niesolidarna. Musz� pogra� cho�by go- dzink�. � Dobrze � sk�oni� si� zn�w ch�opak, po swo- jemu pokornie pochylaj�c g�ow�. � Przyjd� za godzin�. Zd��yli�my jednak zagra� tylko raz. Bo oto natychmiast po zako�czeniu tego kolejnego ta�- ca wyszed� na podium so�tys, pomacha� d�oni� orkiestrze, pok�oni� si� go�ciom i podni�s� r�k� na znak, �e chce przem�wi�. Nie pomog�o to, gwar trwa�. Wtedy zarz�dzi�am dono�ny tusz. Dopiero go�cie zacz�li ustawia� si� p�kolem. So�- tys nabra� oddechu i uj�wszy si� pod boki, za- cz�� przemawia�: Prosz� pan�w muzykant�w, By w�ma tr�by nie brzmia�y! Pan�w przydan�w i panny przydanki, By warna n�ki nie drga�y! Tylko by�ta moi mowy pilne s�uchali. Panno brutko, po�egnaj ju� ojc�w progi I matcyne jizby, chlewy i stogi; �egn�jta te� garki, luszki i mniski, Ju� was ziency my� nie b�dzie, Bo si� dzi� waju pozb�dzie; Zegn�jta, kumpanki mni�e, Ju� przemin�y te chwile, Kiedy�my pospo�u lata�y, I w bzia�ym psiasku grzeba�y. A jakem trocha podro�li, Do karczemki po�li, Bok �obok na sto�uszkach siadali, R�czki na szyje zak�adali, Teraz si� rozstawa� musiwa. Bywat ji! Spostrzeg�am si� w por� i zarz�dzi�am d�ugi wiwat. Gdy sko�czyli�my, so�tys zwr�ci� si� do pana m�odego: Panowie muzykantozie! Nie przed kogo jenszego, Jeno przed brutkana naszego, Co by si� na rzeczy zna� I �klanka psiwa podo�! Bywat mu! Gdy�my grali kolejny wiwat, Adam Kulicki ju� szed� w stron� so�tysa z przygotowan� zaw- czasu szklank� piwa. Musia� by� w zmowie z ora- torem. Grali�my teraz tak d�ugo, a� so�tys ca�� szklanic� wychyli� do dna. Lecz wtedy zwr�ci� si� do orkiestry: R�nijcie od �ucha.do �ucha, Bom posilu� gard�o i ducha! Bywat mu! R�n�li�my wi�c dalej, a przez ten czas so�tys ob- ca�owa� si� z m�odym panem, kt�ry nast�pnie zaprowadzi� go do bufetu na kolejn� szklank� piwa. Jednocze�nie brzmia�y huraganowe okla- ski. A na koniec ozwa�y si� okrzyki: �gorzko! gorzko!", wi�c Adam musia� zostawi� so�tysa, od- szuka� Jadzi� i stan�wszy z ni� na �rodku sali, ca�owa� j�. Gdy po przerwie <w graniu zacz�am sprawdza� str�j skrzypiec, by zarz�dzi� nast�pny taniec, us�ysza�am gromki okrzyk: � Bia�e tango! Przeszuka�am wzrokiem salk�. By�o dla innie jasne, co si� knuje. To krzykn�� m�j m�odszy brat Marek, trzyma� jeszcze podniesion� r�k�. A dalej, przy zespole mechanizm�w graj�cych manipulowa� Bartek. Zanim tango pop�yn�o z magnetofonowej ta�my, ju� wiedzia�am, co zro- bi�. Nie mog�am ulec bezczelnej zmowie tych dw�ch ch�opc�w, kt�rym si� zdawa�o, �e stawi� si� na ich rozkaz. B�yskawicznie odnalaz�am wzrokiem doktora Zimnickiego, stoj�cego opodal drzwi. Od�o�y�am skrzypce i szybkim krokiem pod��y�am do niego. Sta� jeszcze w tym samym miejscu. Sk�oni�am si� przed nim, nic nie m�wi�c i tylko u�miechaj�c si�. Podszed� do mnie, uj�� mnie pod r�k� i zacz�� prowadzi� na �rodek salki. Nie widzia�am jego twarzy. S�ysza�am tylko ciep- �y szept: �? Dzi�kuj� pani, panno Basiu. Gdy�my zrobili kilka pierwszych krok�w, po- wiedzia�am: � Nie chcia�am, panie doktorze, by pan po- my�la�, �e tam przed domem zamierza�am post�- pi� wobec pana niegrzecznie. � Ach, nie przysz�o mi to wcale do g�owy. Spojrza�am teraz w oczy mego partnera. �mia- �y si� do mnie, cho� na ca�ej jego twarzy pano- wa�a powaga, kt�rej przydawa�y jeszcze rude k�- dziory brody. By�y to zupe�nie inne oczy ni� oczy Bartka i r�nych ch�opc�w, kt�rzy kiedy- ko�wiek si� mn� interesowali. W ich wejrzeniach znajdowa�am raczej jakie� agresywne rozmarze- nie, w oczach doktora tli�a si� spokojna rado��. Dawa�y mi poczucie bezpiecze�stwa. Po tangu nast�pi�y inne ta�ce. Mo�e po prostu Marek chcia� da� wypoczynek orkiestrze, kt�ra przecie� � inaczej ni� ja � gra�a ju� od kilku godzin. Zacz�to klaska� w d�onie, odbija� partner�w. Oczywi�cie, wkr�tce odbi� mnie Bartek, po nim Andrzej, po Andrzeju Janek Skrzypa i nast�p- nie kilku jeszcze innych. Nareszcie bawi�

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!