5890
Szczegóły |
Tytuł |
5890 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5890 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5890 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5890 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marian Brandys
Ogie� i popi�
Cz. VI cyklu "Koniec �wiata szwole�er�w"
Po wielkich po�arach dziejowych
ognie dziedzicz� poeci. Popio�y -
uczeni
Wincenty Rzymowski
Polskie arcypolskie
Opowie�� o dawnych gwardzistach Napoleona wchodzi w faz� ostatni�.
Powsta�cza wojna si� sko�czy�a. Francuski minister spraw
zagranicznych, genera� Sebastiani, w kt�rego obietnice tak �wi�cie
wierzyli wodzowie powstania listopadowego, wypowiedzia� ju� w
parlamencie paryskim swe historyczne s�owa: L'ordre regne a
Varsovie. (Porz�dek panuje w Warszawie). Przez kraje niemieckie
wlok� si� kolumny bezdomnych zaproszonych wygna�c�w polskich.
Okupowana przez zwyci�zc�w stolica "rewolucyi" d�wiga si� powoli
do nowego �ycia - o wiele trudniejszego i bardziej zniewolonego
ni� w przedwojennym Kr�lestwie Polskim. Po zamilkni�ciu ostatnich
ha�as�w wojny przyst�puje do wykonania swych zada� cicha i zwinna
policja. Warszawskie wi�zienia znowu s� wype�nione "zbrodniarzami
stanu" czekaj�cymi na wyrok. Genera� Wincenty Krasi�ski, genera�
Tomasz �ubie�ski inne "osoby nie skompromitowane" w oczach
Miko�aja "pod�eganiem do powstania", odbudowuj� w zbo�nym trudzie
stosunki s�u�bowe, handlowe i towarzyskie mi�dzy Warszaw� a
Petersburgiem. W Pary�u i w Brukseli - w atmosferze "przekle�stwa
i k�amstwa, niewczesnych zamiar�w, za p�nych �al�w, pot�pie�czych
swar�w" - formuj� si� pierwsze zr�by Wielkiej Emigracji.
W ostatnich partiach szwole�erskiej opowie�ci zmieniaj� si� jej
rytmy i poszerzaj� si� jej perspektywy. Nie ma ju� czasu ani
miejsca na �mudne odtwarzanie brakuj�cych ogniw w biografi
"szwole�era z�ej konduity" Walentego Zwierkowskiego ani na
drobiazgowe wnikanie w zale�no�ci mi�dzy postaw�
moralno-polityczn� genera�a Tomasza �ubie�skiego a pretensjami
finansowymi Domu Handlowego "Bracia �ubie�scy i Sp�ka" do skarbu
cesarskiego w Petersburgu. Jedynie syn szwole�erski Zygmunt
Krasi�ski pojawia� si� b�dzie nadal w ca�ym bogactwie swych
wewn�trznych dramat�w i kontrowersji. Jest to konieczne dla
wykazania �cis�ego zwi�zku mi�dzy powsta�czym niedoczynem dawnych
gwardzist�w Napoleona a wielkim dramatem polskiego romantyzmu:
Nie-Bosk� komedi�.
W ostatnich miesi�cach pobytu Zygmunta Krasi�skiego w Genewie
zaszed� fakt o wielkim znaczeniu dla jego �wiatopogl�du i
p�niejszej tw�rczo�ci. W drugiej po�owie listopada 1831 roku w
pobliskim francuskim Lyonie wybuch�o powstanie tkaczy jedwabiu,
pokrzywdzonych w swoich n�dznych zarobkach. 21 listopada robotnicy
zak�ad�w "Croix Rousse" wywiesili czarn� chor�giew z napisem:
Vivre en travaillant ou mourir en combattant (�y� pracuj�c albo
umrze� walcz�c) - i uzbrojeni w co kto mia�, wyszli na ulice. Po
trzech dniach walk ulicznych zbuntowany proletariat zaw�adn��
mostami i miastem, z kt�rego uszed� w pop�ochu garnizon wojskowy.
Przez blisko dwa tygodnie Lyon pozostawa� w r�kach powsta�c�w.
Dopiero 3 grudnia musia� skapitulowa� przed silnym korpusem
ekspedycyjnym, dowodzonym przez �wczesnego ministra wojny
Kr�lestwa Francuskiego marsza�ka Soulta, (tego samego
napoleo�skiego Soulta, kt�rego "portret w zbroi" wisia� na
honorowym miejscu w gabinecie genera�a Wincentego Krasi�skiego).
Dochodz�ce do Genewy odg�osy wypadk�w lio�skich silnie
oddzia�ywa�y na wyobra�ni� szwole�erskiego syna. 25 listopada, a
wi�c w szczytowym punkcie robotniczej ruchawki pisa� do
przebywaj�cego w Londynie Reeve'a:
"Ca�y Lyon ogarni�ty powstaniem. Robotnicy z fabryki jedwabiu
wzniecili bunt, spalili wszystkie jedwabne towary a tak�e krosna
do tkania; przep�dzili z Lyonu trzy tysi�ce �o�nierzy z wojsk
liniowych i rzucili do Rodanu wszystkich gwardzist�w narodowych
jakich napotkali na swej drodze [...] Po obu stronach poleg�o 1500
ludzi. Rewolta a� do chwili obecnej nie przybra�a obrotu
publicznego, spowodowa�a j� po prostu kra�cowa n�dza klasy
robotniczej, kt�rej zarobki chciano jeszcze obni�y�..."
W tydzie� po st�umieniu powstania tkaczy - w li�cie do Reeve'a z
11 grudnia - genera�owicz znowu powraca do tego tematu, aby
opowiedzie� kochanemu Henrykowi o przygodzie, jak� prze�y� podczas
wycieczki do po�o�onej w pobli�u Genewy miejscowo�ci Fernay. Gdy
wst�pi� do tamtejszej gospody, "g��wnie po to, aby przeczy�ci�
sobie fajk�", urzek�a go atmosfera mrocznej izby, wype�nionej
podpitymi ch�opami i �o�nierzami - rozprawiaj�cymi ha�a�liwie o
wypadkach w Lyonie. Zacz�� rozmawia� o tym samym z "ognist�
brunetk�", pe�ni�c� w ober�y funkcje kelnerki i pomywaczki. Jej
ustosunkowanie si� do "rebeliant�w" lio�skich zaskoczy�o go tak
bardzo, �e zapragn�� ca�� t� rozmow�, s�owo po s�owie, powt�rzy�
angielskiemu przyjacielowi:
"Dobrze zrobili, Panie! - zawo�a�a czarna, wykr�caj�c �cierk� w
r�ku, jak gdyby skr�ca�a szyj� dziecku; oni chc� r�wno�ci. Od
dawna ju� przyrzek�a si� nam r�wno�� w niebie, niech�e wi�c si�
zacznie od r�wno�ci na ziemi. - Nie b�dzie r�wno�ci w niebie,
odpowiedzia�em, jak tylko za cen� nier�wno�ci na ziemi, i zar�czam
wam, �e wy wszyscy pragniecie nie r�wno�ci, ale tyranii. - Och tak
- odrzek�a brunetka z przebieg�ym u�miechem - tak, my o tym dobrze
wiemy, �e r�wno�� nie mo�e by� na tym �wiecie, ale czy� nie do��
d�ugo zginali�my kolana przed wami? Ka�dy ma swoj� rol� (do
odegrania), na ka�dego przychodzi jego kolej! Do diaska! I
wybuchn�a �miechem, kt�ry mnie o dreszcz przyprawi�. By�a to
przedstawicielka ludu o oczach m�odej dziewczyny, a z sercem
tygrysa i g�odem w piersiach. - A wi�c chcecie, aby�my si� stali
waszymi niewolnikami, a wszystko to dlatego, aby�cie mogli je��,
pi� i ogrza� si�, a wtedy powiecie: b�dziemy szcz�liwi! Nie
wierzcie w to, nie ma szcz�cia na ziemi! - Ach! Wiem ja i o tym,
Panie - odrzek�a dziewczyna, potrz�saj�c swym rondlem - ale lepiej
jednak zje�� dobry obiad ni� z�y, a zreszt� pora ju�, aby�my
zaj�li wasze miejsce! Od ilu� to wiek�w je zajmujecie?! - W jej
rozszerzonych b�yszcz�cych �renicach p�on�a rz�dza zemsty za
wszystkie upokorzenia, jakich doznawa�a zamiataj�c pokoje, podaj�c
talerze czy �wiadcz�c pos�ugi go�ciom ober�y..."
Rozmowa w Fernay wstrz�sn�a dwudziestoletnim hrabiczem. Jego
biografowie s� zdania, �e to w�a�nie wtedy ogarn�� go �w wielki
strach, kt�ry mia� mu ju� towarzyszy� do ko�ca �ycia: strach przed
krwawym odwetem ludu na arystokracji. Kiedy wkr�tce po wybuchu
lio�skim Reeve doni�s� mu w li�cie o niepokojach w Londynie,
wywo�anych epidemi� cholery, m�ody Krasi�ski kre�li� w odpowiedzi
przera�aj�c� wizj� "pomsty mot�ochu", wyl�g�� w poetyckiej
wyobra�ni:
"Cholera zabiera w Londynie trzyna�cie os�b na pi�tna�cie. A lud
powie: >>Jak to? Ci, kt�rzy s� bogaci, mniej umieraj� ni� my.
Oddzielaj� si� od innych, maj� lekarzy i pomoc. Ale je�li my mamy
ju� umrze�, zem�cimy si� przynajmniej dzisiaj! Do bitwy! Naprz�d
piki i siekiery! Rozbijamy okiennice dom�w! Niech dywany wylatuj�
z dom�w rozdarte na kawa�ki i obsypi� kwiatami ulice jak w dzie� i
�wi�ta! Dzieci i �ony nasze wij� si� w kurczach, konaj� n�dznie na
bar�ogach. Niech �up wzi�ty na bogaczach otoczy je w ostatniej
godzinie! Naprz�d, naprz�d! Cholera czyni spustoszenie mi�dzy
nami. Zabijajmy, zaczynajmy! [...] Sztandar ludu to g�owa
potrz�sana w powietrzu na pice. Palcie i burzcie! Niech ka�dy ma
do zaniesienia w wieczno�� swoj� miar� zbrodni. Szlachta, stan
trzeci, biedni i bogaci, �ci�gn�li nieszcz�cia na swe g�owy, gdy�
Jezus Chrystus wybra� ich sobie jako lud sw�j, a oni nie umiej�
czeka� na swego kr�la. Za kawa� mi�sa, za kielich wina, za sztuk�
z�ota wyrzekaj� si� swego dziedzictwa<<".
Prze�ycie w Fernay ka�e m�odemu Krasi�skiemu zrewidowa� w spos�b
ostateczny pogl�d na powstanie w Polsce. "Jak �wi�temu Paw�owi
�uski z �cz, tak i mnie podobnie z �cz w d� pad�y urojenia,
omamienia". Teraz ju� nie w�tpi, �e nie myli� si� jego bohaterski
ojciec, kiedy mu t�umaczy�, i� wszystko, co dzia�o si� w
Warszawie, pocz�wszy od Nocy listopadowej, dzia�o si� z innych,
przynajmniej pobudek, z pragnienia "�eby ci, co posiadaj�, nie
posiadali, a ci co nie posiadaj�, �eby posiadali". Przekl�ty
stempel francuski skazi� pi�kn� narodow� spraw�! Czy� nie mia�
racji czcigodny hrabia Jan Jezierski, opluwaj�c przed Zygmuntem
warszawskich "Danton�w i Robespierre'�w"? Niech�e Reeve jeszcze
raz si� dowie i dobrze sobie zapami�ta, �e "Lelewel jest �otrem,
co chcia� wprowadzi� sza� i wyst�pki zachodu do �ona czysto�ci,
�ywych wierze�, podnios�o�ci P�nocy, a wszyscy Polacy, bawi�cy
(na emigracji) w Pary�u, s� albo lud�mi wyrachowanymi, albo te�
maj� s�abe g�owy..."
Przekl�ty stempel Francji!... Przekl�te nauki Saint-Simona*!... (*
Claude Henri hrabia de Rouvroy de Saint-Simon [1760-1825],
francuski filozof i my�liciel, jeden z g��wnych ideolog�w
rozwijaj�cego si� �wcze�nie radykalnego ruchu spo�ecznego, kt�ry
p�niej nazywany b�dzie socjalizmem utopijnym.) - to powtarza si�
w listach po par� razy. "Saint-Simoni�ci s� antychrystami naszego
wieku [...] S� przedstawicielami upadku naszej spo�eczno�ci,
ostatniem s�owem naszego rozwoju; na wp� przebiegli, na wp�
fanatyczni, najszlachetniejsze, najwy�sze uczucia uk�adaj� w
formu�ki matematyczne..." Czy� Reeve nie odczuwa pogardy i czasami
wsp�czucia dla biednej ludzko�ci zakneblowanej w Rosji, a wyj� we
Francji i Anglii s�owa, kt�rych nie rozumie?... Lecz s� inni
ludzie, kt�rzy ich (saintsimonist�w) s�ysz�, kt�rzy ich
podziwiaj�, i z ich pomys��w wytworz� rzeczywisto��!... To banda
Lelewela, warszawscy klubi�ci, kt�rzy na emigracji nadal ��daj�
"odmian towarzyskich" w my�l wskaza� czerwonego hrabiego
Saint-Simon. To oni od pocz�tku, rozbijaj�c jedno�� narodu,
pomagali Miko�ajowi. W roziskrzonej od nienawi�ci wyobra�ni
hrabicza-poety francuski saintsimonizm wi��e si� z rosyjskim
caratem w z�owieszczy spisek uknuty na zgub� �wiata: - "Utrzymuj�
i wierz� w to, �e spo�ecze�stwo nasze znika i zginiemy wszyscy w
okropnych wstrz��ni�ciach. To wiara moja; szczyc� si� ni�, gdy�
walka, kt�r� b�dziemy musieli stoczy�, doda si� memu sercu. Wiem -
zgin�, lecz c� to znaczy? Przysi�gam Ci, Henryku, �e na tym
�wiecie widzia�em dotychczas tylko pod�o�ci. By� traf szcz�liwy,
�e spotka�em Ciebie na swojej drodze. Ty masz dusz� nie z materii,
lecz oni wszyscy - Miko�aj jak i Saint-Simon to b�oto, b�oto..."
W innym li�cie do Reeve'a z tego czasu - smutne s�owa o sobie:
"Mam zaledwie lat dwadzie�cia, a ju� wstr�t poczu�em do tej
gospody ziemskiej i wzdycham do pa�acu niebieskiego. Mam zaledwie
lat dwadzie�cia, a ju� przeszed�em przez tysi�ce cierpie�, cia�o
moje znosi�o katusze, lecz dusza wi�cej cierpia�a. Niczego nie
dokona�em, a dokona� mog�em, bo przecie� B�g da� mi rami� i serce,
z kt�rych �adne nie dr�y w godzinie niebezpiecze�stwa. Pie�ni moje
rozwia�y si� w powietrzu. Gdy si� urodzi�em, ziemia mi si�
u�miecha�a, lecz inaczej by�o za dni mojej m�odo�ci. Nie skar��
si�, nie przeklinam swego losu, lecz niekiedy, w godzinie
wieczornej, zamykam oczy, �ycz�c sobie, bym si� nie obudzi�
wi�cej. Ty jeden wiesz, kim jestem, znasz i b��dy moje, i si�y.
Przybywaj pr�dko!..."
Tak! Tylko przyjazd do Genewy drogiego Henryka m�g� z�agodzi�
m�czarnie fizyczne i duchowe Zygmunta: "Oczy mnie bardzo bol�. By�
�lepym! Nie jestem Miltonem *. (* John Milton (1608-1674), wielki
poeta angielski, w czterdziestym czwartym roku �ycia utraci�
wzrok. Swoje najs�ynniejsze dzie�o: Raj utracony napisa� ju� jako
niewidomy.) Niech B�g mnie przed t� pr�b� uchroni! Przybywaj! Dnie
s� pi�kne, wiosna na widnokr�gu, a jezioro jest jak za dni naszej
m�odo�ci. Przybywaj! Z �aglem lub z wios�em su�my po lazurze lub
ko�yszmy si� w�r�d spienionych fal! Widz�, jak przybywasz.
Ci�gniesz za sob� widmo, kt�re wy�miewa si� ze mnie i m�wi:
>>�adna kobieta na ziemi nie kocha ciebie<< (aluzja do Henriety
Willan, kt�ra zra�ona niezdecydowaniem Zygmunta ostatecznie z nim
zerwa�a - M.B.). Niech i tak b�dzie! Odda�bym wszystko za czarne
opium. Zasn�� i marzy� o �yciu, rozkoszy, m�ce, walkach morskich i
bitwach - burzach i o dniach pogodnych, o ca�ym �wiecie, w kt�rym
ja by�em bohaterem. �egnaj! Je�li ktokolwiek Ci� kocha, to ja.
Zyg. Kras."
Reeve nie pozosta� g�uchy na wezwanie Zygmunta. W pocz�tkach marca
1832 roku zjecha� do Genewy, aby sp�dzi� z polskim przyjacielem
ostatnie tygodnie jego pobytu w Szwajcarii. W tym samym czasie
odezwa� si� z Pary�a najserdeczniejszy druh Zygmuntka z lat
szkolnych i uniwersyteckich, Konstanty Gaszy�ski, by�y porucznik
saper�w w powsta�czym korpusie genera�a Gie�guda, a ostatnio -
uchod�ca polityczny we Francji. Pierwszy po rocznej przerwie znak
�ycia od przyjaciela z lat "sielskich anielskich" wywo�uje u
genera�owicza poety erupcj� wzrusze� i wspomnie�:
"1832, Genewa, 9 marca.
Drogi Konstanty! Jak�e to przesz�o wszystko - i dzieci�stwo i
m�odo��; pami�tasz er� fajkow� i wieczorne rozmowy, i romanse
nasze, prac� moj�, wiersze Twoje, �owy opinog�rskie, przechadzki w
ogrodzie warszawskim, zazdro�ci i mi�o�ci moje. Smutne zatargi w
uniwersytecie, po�r�d kt�rych Ciebie jednego przyjacielem i
obro�c� mia�em. Gdzie to wszystko si� podzia�o? Gdzie ojczyzna,
gdzie tyle dusz szlachetnych, gdzie tyle krwi polskiej? Dawnom nie
wyla� �zy jednej, s�dzi�em, �e ich �r�d�o wysch�o we mnie, bo m�zg
m�j spiek�y od dawna, ale dzi� zap�aka�em, odbieraj�c Tw�j list,
czytaj�c pismo przyjaciela. Jako duch co powstaje z grobu, take�
zawita� do mojej duszy. Wygna�cze za �wi�t� spraw� Polski, b�d� mi
b�ogos�awiony! - jako Ci� kocha� Zygmunt, tak ci� zawsze kocha.
Je�li us�yszysz, �e mnie potwarzaj�, nie bro� mnie, ale pomy�l:
>>to k�amstwo<<. Zna�e� mnie i znaj mnie dot�d. Gorzkie
przetrwa�em chwil�. Jakom zacz�� nieszcz�liwie �ycie, tako� si�
ono ci�gnie i dalej tym samym w�tkiem. 25 marca przesz�ego roku
wr�ci�em z W�och do Genewy i dot�d tu siedz�. Ten ca�y czas
poszala�em, przebola�em, przechorowa�em. Wszystkich sposob�w
u�ywa�em, by dosta� si� do was, ale silniejsze nad moje ramiona,
zapory drog� mi zaj�y; musia�em s�ucha� o Waszych bojach i
siedzie� na miejscu. Zaprawd� Ci powiadam, �e mi dnie i noce na
gor�czce z pocz�tku, p�niej na szale�stwie zesz�y. Wycierpia�em
za winy wszystkich przodk�w moich, teraz nadszed� czas
odr�twienia. Los, kt�ry mnie zawsze towarzyszy, i teraz nie
odst�puje mnie. Za dwa miesi�ce musz� wr�ci� tam, gdzie brz�cz�
kajdany, do krainy mogi� i krzy��w!
Tam na grobie Polski modli� si� b�d�! Mam przeczucie, �e nie
dotrzymam oburzeniu mej duszy. Sybir mnie czeka. Tam zastan�
rodak�w...
[...] Tego listu, prosz�, by� nikomu nie pokazywa� i
nie m�wi� co w nim jest, je�li mnie kochasz. (Te zakl�cia o
dyskrecj�, kt�re powt�rz� si� i w nast�pnych listach, wynika�y
zapewne st�d, �e Krasi�ski wstydzi� si� przed emigracj� parysk�
swego powrotu do Polski zniewolonej, kiedy przedtem tak d�ugo i
uparcie wzbrania� si� przed powrotem do Polski walcz�cej - M.B.).
Pisz. Na p� �lepy jestem i oczy piekielnie mnie bol�. Pisz
natychmiast. M�j adres jest: Au Molard, chez Mr Le Grande, Geneve.
Wierzaj, �e ten, kt�ry ci� kocha� dzieckiem, kocha Ci� i teraz,
kocha z ca�ej duszy, m�j drogi Konstanty).
...A wtenczas znowu rado��, weseli
dawnego szcz�cia b�dziem obraz mieli
O�yj� w Twoim, Ty w moim wspomnieniu*
Zyg. Kr."
(* Jest to fragment sonetu napisanego przez
K. Gaszy�skiego w pa�dzierniku 1829 r. na po�egnanie
opuszczaj�cego Polsk� Z. Krasi�skiego.)
Pomimo obecno�ci w Genewie umi�owanego Henryka Reeve'a z kt�rym
rozmowy poch�ania�y mu mn�stwo czasu, pomimo piekielnego b�lu
oczu, uniemo�liwiaj�cego pisanie - Zygmunt podtrzymuje kontakt
listowny z Konstantym Gaszy�skim przez ca�y marzec i kwiecie�, a�
do swego wyjazdu z Genewy.
"1832, Genewa, 17 marca
Drogi Konstanty! Odebra�em Tw�j list z 13 marca. Konstanty!
Konstanty! Przesz�a m�odo�� moja - po cz�ci na rzeczywisto�ci, a
ona rzeczywisto�� tyle by�a gorzk�, �e czasami zdawa�a mi si�
z�udzeniem z�ego ducha. Ani ty do mnie, ani ja do Ciebie dosta�
si� nie mog�; zwi�zane mam i r�ce, czuwaj� nade mn�, paszportu mi
nie dadz�, szpieg�w tu niemiara - niech�e si� cho� raz wynurz�!
Ha, jak�e ich nienawidz�, nie cierpi� tych Moskali! Pami�taj
plun�� na moj� pami��, je�li kiedy pos�yszysz, �em od nich co
przyj��, �em kt�remu z nich r�k� �cisn�� lub uk�oni� si�. Zawi�ci�
dzikiego cz�owieka ku nim gorej�; rad bym za�piewa� im w oczy
pie�� wodza z puszczy Ameryki wybieraj�cego si� na boje z
niecierpian� hord� - z �ukiem w r�ku i z maczug� sunie po zielonej
��ce i wo�a: >>Krew wasz� ��opa� b�d�, a z waszych w�os�w porobi�
ozdoby, z kt�rymi igra� b�d� moje dzieci<< *. (* Wida� tu wp�yw
niezwykle popularnych w owym czasie powie�ci india�skich pisarza
ameryka�skiego Jamesa Fenimore Coopera [1789-1851], kt�rego
ksi��ki pozosta�y do dzi� ulubion� lektur� m�odzie�y. Warto doda�,
�e James Fenimore Cooper po upadku powstania listopadowego by�
wiceprezesem Komitetu Ameryka�sko-Polskiego, opiekuj�cego si�
emigracj� popowstaniow�.)
Jad� nie d�ugo do Polski, tam ich szara�cza zaleg�a nasze niwy;
przejd� mi�dzy nimi z dum� cz�owieka, pana zwierz�t; w Warszawie
trzech dni nie b�d�, do Opiniog�ry pojad�, tam z ch�opami naszymi
d�ugie b�d� mia� rozmowy, u ich ognisk zasi�d�, z ich czar piwo
pi�, i b�d� im m�wi� o Bogu i o heretykach-schizmatykach -
rozumiesz mnie.
Je�li b�d� m�g� wydoby� si� z ujarzmionego kraju po kilku
miesi�cach, to wr�c� do Europy; wtedy Konstanty, zobaczymy si�.
Ale w�tpi� - tygrys swych ofiar nie wypuszcza nigdy. Mam
przeczucie, �e Sybir zamknie m�j zaw�d zmarz�ymi wroty. Znasz
mnie, �e mam dusz� ognist�, niespokojn� w �onie, to �ono za dobr�
jest dla niej chat�, ona zaw�dy pnie si� na lica: w s�owach, w
spojrzeniach, w rumie�cu na wierzch si� wydobywa. Nie wytrzymam.
Zreszt� niechaj wola Boga si� dzieje, je�lim nie walczy� z braci�,
niechaj przynajmniej wycierpi� to, co oni... Kiedy�, Konstanty,
mi�o�� i s�awa bywa�y moimi b�stwami; pierwsza jako mg�a si�
rozesz�a, zamiast drugiej doczeka�em si� ha�by. Jednak nie powiem,
by we mnie wygas�a poezja. Jeszcze nie raz natchnienie wraca.
Napisa�em tego roku du�o rzeczy, wszystkie gor�czk� i rozpacz�
napi�tnowane, ale teraz czas nadchodzi, by wzi�� si� do poezji
czyn�w... B�d� tym, czym B�g mnie stworzy� - dobrym Polakiem
zaw�dy i wsz�dy! O kajdany, o �mier� nie dbam, cia�o w ich r�ku,
ale dusza - nie!
Na wp� o�lep�em, ledwo widz� litery. B�g da, by to przesz�o, bo
mi to jest m�czarni�...
Zyg. Kr.
Zaklinam Ci�, by� nikomu list�w mych nie pokazywa�!"
"1832, Genewa, 22 marca
Drogi Konstanty! Odebra�em Tw�j list z 17 marca. Nie uno� si� tak
nadziej� w szcz�cie i wiar� w powodzenie (prawdopodobnie
Gaszy�ski entuzjazmowa� si� planami insurekcyjnymi radykalnych
od�am�w emigracji - M.B.). Dzie�o ogromne nigdy w kr�tkim czasie
si� nie dope�ni, tysi�ce cierpie� trza by zbawi� nar�d jaki; by
zbawienie nast�pi�o na ziemi, trzeba by�o �mierci Boga. Nic
dobrego, szlachetnego na tym �wiecie bez d�ugiej bole�ci, bez
d�ugich trud�w. Mam ja czas jechania do Polski i wr�cenia z niej.
A potem czy s�dzisz, Konstanty, �e nale�y wszystkim ziemi�
ojczyst� opuszcza�? Moskalom zwyci�zcom i trupom naszych braci j�
zostawi� w udziale? Nie! Kto mo�e, ten winien p�j�� ogl�da� te
mogi�y i krzy�e, te pobojowiska, te gruzy i stara� si�, by w
dniach odr�twienia, nast�puj�cych zwykle po zdobyczy i
ujarzmieniu, nie upad� duch narodowy, nie zapomnia� sam o sobie
polski wie�niak, �e jest Polakiem.
Zreszt� mimo ch�ci mojej jad� do Polski, ale musz�, bo to jest
obowi�zkiem, a gdybym nawet tego za obowi�zek nie uwa�a�,
musia�bym jeszcze, bom otoczony takimi, kt�rzy mnie nie wypuszcz�,
i w�a�nie by raz na zawsze si� uwolni�, musz� pojecha� do Ojca i
d�ugie mie� z nim rozmowy.
O Kazimierskim mi piszesz*, (* Redaktor Wojciech de Biberstein
Kazimierski vel Kazimirski - jeden z najbardziej radykalnych
dzia�aczy Towarzystwa Patriotycznego - by� koleg� ze studi�w Z.
Krasi�skiego i K. Gaszy�skiego. Przed powstaniem Kazimierski - jak
ju� wspomnia�em - pe�ni� funkcje bibliotekarza w domu genera�a
Wincentego Krasi�skiego.) �e jest w Pary�u; to klubista,
przynajmniej tak m�wi�. Powiedz mu ode mnie, �e jego Lelewel
Polsk� zgubi�...
Ledwo mog� pisa�. Zacz��em kuracj� niezno�n� na oczy, k�piele
lodowate, pigu�ki, ma�ci... etc. etc...
Zyg. Kr."
Wyjazd szwole�erskiego syna z Genewy nast�pi� 4 maja 1832 roku. W
pierwszym etapie podr�y towarzyszy� mu Henryk Reeve, kt�ry
wybiera� si� przez W�ochy, Niemcy i Francj� z powrotem do Anglii.
Zygmunt by� smutny i chory. Henryk - pogr��ony w melancholijnych
rozwa�aniach. Obaj przyjaciele rozumieli, �e opuszczenie
beztroskiej Szwajcarii b�dzie dla ka�dego z nich wa�n� cezur�
�yciow�. Zygmunt dr�a� na my�l o wra�eniach, jakie oczekuj� go w
Polsce, Henryk wraca� do ojczyzny, aby po romantycznych burzach
studenckiej m�odo�ci zaj�� si� urz�dzaniem solidnej mieszcza�skiej
egzystencji. "Musimy porzuci� nasze wyspy Kalipsy* (* Kalipso -
nimfa wyspy Ognia - pr�bowa�a zatrzyma� u siebie Odyseusza w jego
drodze powrotnej do Itaki, ofiaruj�c mu swoj� mi�o�� i wieczn�
m�odo��.) i zmierzy� si� z niebezpiecze�stwami burzliwego
archipelagu - pisa� Reeve z tej podr�y do matki. - Droga do
naszej Itaki jest niebezpieczna i d�uga..."
Z podr�y przez W�ochy zachowa�y si� dwa listy Zygmunta do ojca.
"14 maja 1832. Mediolan.
W tej chwili odbieram list drogiego ojca, kt�ry z Turynu przes�any
przez Obreskowa*, (* Aleksander Michaj�owicz Obreskow
reprezentowa� cesarstwo rosyjskie w kr�lestwie Sardynii, kt�rego
stolic� by� Turyn.) zasta� nas jeszcze w Mediolanie. Bogu dzi�ki,
�e Papa zdr�w. W Turynie nie by�em na dworze, naprz�d dlatego, �e
�adnych list�w (polecaj�cych) nie by�o, gdy� dopiero teraz
nadesz�y, a potem nigdy by moje oczy mi nie dozwoli�y prezentowa�
si� kr�lowi*, (* �wczesny kr�l Sardynii Karol Albert Sabaudzki by�
wnukiem Franciszki Krasi�skiej - a wi�c dalekim krewnym
Krasi�skich z Opinog�ry.) gdy� okulary ciemnob��kitne nosi� musz�
i mocno cierpi�. Od p�tora roku ju� wci�� jestem s�aby to na to,
to na owo; im bardziej wzrastam w lata, tym bardziej widz�, �em
podobnego uk�adu do Papy, to jest, �e umys�owe k�opoty wnet na
cia�o moje wp�ywaj�.
Prosi�bym bardzo Pap�, �eby by� �askaw na komorze, je�li mo�e,
u�atwi� nam przejazd, bo nic nie mamy (do oclenia), a czasu
szkoda.
Listy teraz s� niewiele wi�cej od j�zyka niemych; trza by� przy
sobie, ale z daleka i przywi�zanie, i uczucia trac� na wyra�eniu,
kt�re zawsze jest s�abym w por�wnaniu z my�l�... Biedny Chiarini i
biedny Girardot!*. (* Pptk Franciszek baron Girardot, dawny lekarz
korpusu szwole�er�w, wieloletni domownik genera�a Krasi�skiego,
zmar� w Warszawie w czasie powstania; ks. Alojzy Ludwik Chiarini,
wychowawca Zygmunta - w par� miesi�cy po nim [28 lutego 1832 r.].
Obu ich pochowano na cmentarzu w parku opinog�rskim.) Tam
przynajmniej, gdzie oni �pi� teraz spokojnie, tam �wir i murawa,
ale ludzi nie ma i dobrze im.
�ciskam Ojca drogiego ca�� si�� duszy mojej. Niechaj B�g wreszcie
wyjrzy zza chmur i b�ogos�awi Mu i nam.
Zyg. Kr."
"1832 r. Wenecja, 22 maja
Kochany Ojcze!
Z Mediolanu we trzy dni przez Weron�, Wicenz� i Padw� przybyli�my
do Wenecji. Tu zacz��em bra� k�piele z wody s�onej morskiej i mam
nadziej�, �e pomog� mi na oczy.
Wenecja jest miasto pe�ne dziw�w, wspomnie� i smutku. Gondole
czarne ca�e gdyby trumny. Zr�czno�� gondolarzy nie do poj�cia,
morze woko�o spokojne, jak gdyby l�ka�o si� ludzi, kt�rzy tak
odwa�nie i czarodziejsko na nim osiedli...
Lew z br�zu, kt�ry si� wznosi na filarze z porfiru na placu �w.
Marka, zda si� jeszcze by� panem morza, ale na d� spojrze�,
ali�ci u jego st�p �o�nierz Austriak si� przechadza i domy�li� si�
snadno, i� ten lew ju� nigdy nie b�dzie panowa�.
Chcia�bym by� ju� w Opinog�rze; cho� pi�kne zwiedzam krainy, co�
mnie popycha ku Polsce, ku Ojcu, i niewiele te� mam pociechy z
tego wszystkiego, bo mnie oczy nie dozwalaj� si� naciesza� i
niebem, i morzem.
Podobno w Londynie okropne wszcz�y si� rozruchy... Co z tego
b�dzie? Wiek nasz jest wzburzonym morzem, na kt�rym wielu p�ywa,
ale kto przep�ynie, kto koniec obaczy, kto si� cieszy� b�dzie
sprawdzon� nadziej�? Mo�e nikt, mo�e nikt a nikt.
�egnam kochanego Pap� i prosz�, by wierzy�, �e kr�tkie moje listy
przed�u�am my�lami o Nim przez ca�y dzie� i �e jak tylko troch�
lepiej b�d�, rozpisz� si� po dawnemu. �ciskam kochanego Pap� z
ca�ych si� i prosz�, by mnie kocha�.
Zyg. Kr."
W Insbrucku przyjaciele rozstali si�: Reeve w drodze do ojczyzny
zamierza� zatrzyma� si� na d�u�ej w Dre�nie i w Monachium.
Krasi�ski; zgodnie z poleceniem ojca, mia� podda� si� leczeniu u
okulist�w wiede�skich. Blisko dwumiesi�czny pobyt Zygmunta w
stolicy Austrii udokumentowany jest do�� obszernie, gdy� pomimo
surowych rygor�w kuracji, genera�owicz nie wyrzek� si�
korespondencji z ojcem i dwoma najserdeczniejszymi przyjaci�mi
Reeve'm i Gaszy�skim.
"Wiede�,1832, 16 czerwca
Kochany Ojcze!
Nie mog�em by� u Tatyszczewa (ambasadora rosyjskiego w Wiedniu -
M.B.) dla s�abo�ci ocz�w, kt�ra wci�� mnie trzyma. P. Jakubowski
list odda� jemu. P. Meyendorf (sekretarz ambasady M.B.) by� u
mnie, bardzo grzeczny, odda� mi list od Papy. Leczy mnie s�awny
okulista Jaeger, ca�y dzie� siedz� w pokoju na p� ciemnym, jeno
wieczorem w karecie wyje�d�am na przechadzk�; nie mog� ani czyta�,
ani pisa�, zgo�a musz� siedzie� z za�o�onymi r�koma i pr�nowa�.
Ta choroba nauczy mnie my�le�, dawniej tylko marzy� umia�em.
Nie zapomnia�em ja i daru dla Babuli, kupi�em dla niej w Wenecji
krucyfiks nabijany per�ow� macic� z Panem Jezusem ze s�oniowej
ko�ci staro�ytnej roboty. Ale tysi�c dzi�k�w drogiemu Ojcu, �e
s�dz�c, i�em niedba�y, chcia� nawet zakry� t� niedba�o��.
Niechaj drogi Papa b�dzie �askaw, ka�e si� dopyta�, gdzie jest
August Zamojski, bo on ju� wr�ci�.
Ca�y dzie� my�l� o chwili, w kt�rej Pap� ujrz� na nowo, w nocy
wci�� mi si� �ni o tym. Spodziewam si�, �e ju� wtedy b�d� lepiej,
je�li nie zupe�nie zdr�w i �e ca�ymi oczyma b�d� m�g� pojrze� na
Opinog�r� i na wszystkie pami�tki pierwszych lat �ycia.
�egnam drogiego Ojca i prosz�, by si� nie turbowa� o mnie; nuda i
cierpienie jest, ale niebezpiecze�stwa nie masz Zyg. Kr."
I z tego samego dnia - list do Goszczy�skiego:
"1832, Wiede�, 16 czerwca
Drogi Konstanty! Odebra�em Tw�j list wczoraj. W ciemnym pokoju,
sam jeden, otoczony lekami, mam czas rozmy�la� nad przesz�o�ci� i
przysz�o�ci�, mam czas rozpami�tywa�, �em za Polsk� si� nie bi�.
Nie wiem, co ze mn� b�dzie, oczy zagro�one �lepot�, ca�e cia�o
rozstrojone; mo�e nied�ugo p�jd� tam, gdzie tylu posz�o, bez
s�awy, bez mi�o�ci i �alu ludzi, bom nic nie zrobi�, bom �y� na
�wiecie jak kawa� deski, co p�ynie po morzu, a� wreszcie zgnije i
p�jdzie na dno. Nikt o mnie wiedzie� nie b�dzie, moje prace zagin�
ze mn� razem, moje natchnienia do jednej trumny p�jd�... A
przecie� nie tak n�dzne serce bi�o pod tymi piersiami, m�g�bym by�
i �piewa�, i walczy� - przeznaczenie inaczej chcia�o i chce.
Czy pami�tasz, drogi Konstanty, ciechanowskie b�ota, owe czasy,
owe �owy, owego bia�ego dubelta, co� Ty zabi�, a kt�regom chcia�
zaprzecza� Tobie; a p�niej z Danielewiczem podr� do Opinog�ry,
nocleg u W�sowicza w borach. Rozpami�tuj� ja to wszystko teraz z
zamkni�tymi oczyma.
Tu miesi�c mam bawi�, a mo�e i d�u�ej, bo kiepsko ze mn�. B�d�
szcz�liwym i zdrowym, ufaj w sprawiedliwo�� Boga - ber�a i korony
przemin�, ale Jego sprawiedliwo�� nie przeminie... Kochaj mnie
zawsze, a kiedy umr�, wspomnij czasem o przyjacielu z lat m�odych.
Niech �yje Polska!
Zyg. Krasi�sk."
I drugi list do ojca:
"Wiede�,1832, 8 lipca
Kochany Ojcze!
Zawsze w tym samym jestem stanie co do ocz�w, tyllko �e troszeczk�
lepiej znosz� �wiat�o dzienne i do �wiec znowu przyzwyczaja� si�
zaczynam. Jest to s�abo�� nieopisanych nud�w. �eby d�ugo na ni�
chorowa�, to chyba by cz�owiek zg�upia� i zapomnia� wszystko, co
kiedy umia� i czego si� uczy�.
Odebra�em list od Babuli z ogromnymi pochwa�ami pani Za�uskiej, i
to mi si� nieco dziwnym wydaje. Tymczasem m�� w Genewie turbuje
si� o ni�, bo ju� od kilku miesi�cy listu nie odebra�.
Przez ca�e dnie my�l�, a czasem my�le� jest cierpk� rzecz�, bo
wszystko, co zbudowa�o marzenie, to my�l rozwala i burzy, a�
wreszcie nic nie zostanie, opr�cz �alu, �e si� czas strawi�o na
pr�nych snach.
Rad bym jak najpr�dzej si� wyleczy� i ujrze� Pap�, bo te wszystkie
listy na nic si� zdadz�; md�e to rzeczy listy, a czuj� potrzeb�
widzenia drogiego Ojca i m�wienia z nim o tylu rzeczach i tylu
uczuciach.
�egnam i �ciskam kochanego Ojca. Oby B�g da� pr�dkie spotkanie;
potrzeba mi, bym nad g�ow� uczu� r�k� Ojca z�o�on� w
b�ogos�awie�stwie.
Zyg. Kr."
W Wiedniu zetkn�� si� Zygmunt z bratem swego przyjaciela Augusta,
hrabi� Zdzis�awem Zamoyskim, by�ym porucznikiem ufundowanego przez
Zamoyskich 5. pu�ku u�an�w. Opowiadania Zamoyskiego o przebiegu
powstania w Polsce ostatecznie utwierdzi�y genera�owicza w
pogl�dach zaszczepionych mu przez ojca i pos�a Jezierskiego.
Znalaz�o to wyraz w li�cie do Henryka Reeve'a, przes�anym 14 lipca
na poste restante do Drezna:
"...Widuj� cz�sto brata Augusta. "To cz�owiek przesz�o�ci",
powiedzieliby cz�onkowie klub�w, a ja m�wi�: >>To cz�owiek
szlachetny i m�ny, jak jego szabla<<. Cz�onkowie klub�w nas
zgubili. Nie mo�esz sobie nawet wyobrazi� ich szale�stw i
w�ciek�o�ci. Ci n�dznicy, szewcy, przechrzty i krawcy, chciwi
pieni�dzy, nie znaj�cy wcale Polski i jej przesz�o�ci, chcieli
doj�� do maj�tku, zarobi�, spekulowa� na gie�dzie, wieszaj�c,
oczerniaj�c i podburzaj�c, a teraz rozpowszechniaj� broszury
przeciwko wszystkiemu, co mamy naprawd� wielkiego i szlachetnego.
Oni nazywaj� to arystokracj�. Ale je�li mnie kochasz, to wierz mi
i pami�taj, �e poza arystokracj� nie ma w Polsce, ani talent�w,
ani �wiat�a, ani po�wi�cenia! My jedni stanowimy Polsk�. I pewnego
dnia, po wielu poniesionych ofiarach, spotka nas to, �e zostaniemy
powieszeni przed o�tarzem ojczyzny. Taki jest bieg zdarze�,
nieodwo�alny bieg zdarze�. Czasy musz� si� wype�ni�, gdy nadesz�y.
Radykalizm podniesie nas, by nas obali� i zetrze� z oblicza ziemi.
Niechby przynajmniej po nas co� dobrego spotka�o ten kraj
nieszcz�liwy. Niech si� powodzi tym nowym ludziom, by stali si�
znowu wielkim narodem. Co do nas, pracujemy na w�asn� zgub�, a
jednak pracujemy; to nasz obowi�zek, i B�g nas widzi. A p�niej
przyjdzie szubienica i wieczno��. Rozwa� dobrze te s�owa, namy�l
si� nad niemi raz jeden i drugi! To nie nag�y rzut ducha, lecz
owoc d�ugich medytacji..."
I dalszy ci�g tych "przemy�le� w ciemnym pokoju" w wys�anym tego
samego dnia li�cie do Konstantego Gaszy�skiego:
"Wiede�, 1832,14 lipca
Drogi Konstanty! Wci�� zdrowie moje takie same, ni wprz�d ni
wstecz nie cofn�o kroku. Ko�mianowi (chodzi�o zapewne o bratanka
Kajetana Ko�miana - Stanis�awa Egberta, przebywaj�cego w tym
czasie na emigracji w Brukseli - M.B.) nawzajem si� k�aniaj.
Donie� mi, gdzie te� nasz Kazimierski? Nigdym nie m�g� poj��, sk�d
owemu dziecku o s�abym wzroku i niem�skim g�osie przysz�a ch�tka
do teorii o krwi panowaniu. Dokazywa� on ci to nie poma�u, jak
s�ysz�; czy� by� to przepowiedzia� wtedy, kiedy u mnie o Bielskim*
(* Chodzi�o albo o Marcina Bielskiego [1495-1575]) autora Kroniki
wszystkiego �wiata, uwa�anego za pierwszego historyka pisz�cego po
polsku, albo o Jana Bielskiego [1714-1768], pisarza dramatycznego
i historyka, autora dwutomowego podr�cznika historii Widok
Kr�lestwa Polskiego.) i o Kromerze* (* Marcin Kromer [1512-1589],
kronikarz i pisarz, biskup warmi�ski. Autor m.in. De origine et
rebus gestis Polonarum Libri XXX 1565. W przek�adzie polskim: O
sprawach, dziejach i wszystkich innych potoczno�ciach koronnych
Polskich. 16I 1 oraz Polska, czyli o po�o�eniu, obyczajach,
urz�dach Rzplitej Kr�l. Pol. [przek�ad z �aciny W. Syrokomli].)
etc. rozprawia�. Wiesz? Kiedy zarzucam wzrok na przysz�o��, widz�
jedno �mier� dla nas, tj. dla tych, kt�rzy s� mojego i Twojego
zdania. Rozwa� dobrze, co chc� zawrze� w tych kr�tkich s�owach.
Ale przeto nie powinni�my si� stracha� - gi�my, byleby by�a Ta,
dla kt�rej zginiemy, a o rodzaj �mierci nie pyta�. Ale ten rodzaj
z Francji przyb�dzie.
Za miesi�c lub p�tora pisz do mnie do Warszawy. Je�li tu d�u�ej
pozostan�, to ci donios�. Przestrze�, kt�ra nas dzieli, jest
morderstwem dla my�li naszych. Jak�e bym pragn�� z Tob� pom�wi�.
B�d� co b�d�, wiecznym Ci jest przyjacielem
Zyg. Kras."
Podczas pobytu Zygmunta w Wiedniu zasz�o wydarzenie historyczne,
jak gdyby symbolizuj�ce �a�osny koniec legendy napoleo�skiej: 22
lipca 1832 r. w pobliskim Schenbrunnie zmar� na gru�lic� p�uc
Napoleon Karol Franciszek ksi��� Raichstadtu - by�y kr�l Rzymu i
niedosz�y kr�l Polski. Pogrzebowi "Orl�tka" po�wi�cony jest
ostatni wiede�ski list do Henryka Reeve'a:
"Wiede�, 25 lipca 1832 r.:
...Szwadron huzar�w poprzedza� trumn�, inny post�powa� za ni�; i
trumna, i oba szwadrony przemkn�y pr�dko, prawie galopem, nie jak
to we zwyczaju przy pogrzebach. Lud przygl�da� si� temu t�umnie,
ale widzia� niewiele poprzez dwa rz�dy �o�nierzy i bagnet�w,
kt�rymi ulice by�y obramowane. Potem �o�nierze otoczyli ko�ci�.
Przybytek Boga otworzy� si� tylko dla kilku wybitnych osobisto�ci
i znik�o w nim na zawsze cia�o syna Napoleonowego*. (* W roku
1940, po zaj�ciu przez Niemc�w Pary�a, Adolf Hitler pragn�c zyska�
sobie serca pokonanych Francuz�w, spowodowa� przeniesienie proch�w
ksi�cia Reichstadtu z hitlerowskiego Wiednia do Paryskiego "D�me
des Invalides", gdzie nieszcz�liwy ksi��� spocz�� obok swego
wielkiego ojca.) Inaczej wcale sta� si� nie mog�o. Napoleon by�
dzie�em, dzieckiem rewolucji, sam niczem innem jak rewolucj�, a
tacy ludzie nie zak�adaj� nigdy dynastyj. Tote� syn jego by� tylko
czem� przypadkowym. Umar� trzy dni temu w dwudziestym pierwszym
roku �ycia, z temi s�owami na ustach: >>Nie ma nic mi�dzy moj�
kolebk� a grobem<<. A jednak do �ez m�g� pobudzi� widok tego
pogrzebu, przechodz�cego tak szybko, jak przesun�o si� w ci�gu
chwil kilku tyle s�awy i nadziei. Urodzi� si� kr�lem Rzymu, umar�
ksi�ciem Reichstadtu, a p�niej cisza i zapomnienie...
Zyg. Kras."
Wyjazd Zygmunta z Wiednia do Polski nast�pi� 5 sierpnia 1832 r.
Po�egnalny list do Gaszy�skiego przesycony jest melancholi� i
z�ymi przeczuciami:
"Wiede�,1832, 3 sierpnia.
... A teraz, kochany Konstanty, bywaj mi zdrowym i szcz�liwym.
Stoj� jeszcze na rozstajnych dw�ch drogach, z kt�rych jedna do
Europy, druga prowadzi do Polski i dalej. Ale pojutrze ju� na tej
jednej, ostatniej b�d�. Nie wiem, czy Twe listy dochodzi� mnie
b�d�, czy moje wypuszcz� do Ciebie, w ka�dym jednak razie nie w�tp
o mnie ani jako o Twoim przyjacielu, ani jako o Polaku. Przeczucia
do�� czarne mnie trapi�, ale waha� si� nie mog�, nie powinienem.
Po�piesz� u�ciska� mojego biednego chorego, zsiwia�ego od zgryzot
i smutk�w Ojca. Co si� dalej stanie, to Bogu wiadomo, mnie za� to
tylko wiadomym, �e nigdy w jarzmo pod�o�ci karku nie wprz�gn�.
B�d� zdr�w, kochaj i pami�taj.
Zyg. Kras."
Do Warszawy przyjecha� Zygmunt dok�adnie o tym czasie, jaki
oznaczy� mu przed p�rokiem ojciec-genera�: 15 sierpnia, w dzie�
imienin Napoleona i zmar�ej matki. Odt�d jedynym �r�d�em
wiadomo�ci o jego stanie fizycznym i psychicznym b�d� listy pisane
do Reeve'a.
"Warszawa, 15 sierpnia 1832.
Drogi Henryku!
Jestem w Warszawie, chory jak pies. Mam pijawki wko�o plec�w i
oczy zaczerwienione jak pot�pieniec. Wyje�d�am za kilka minut,
�eby si� spotka� z moim Ojcem w naszym domu wiejskim (at our villa
- M.B.). �egnaj m�j drogi! Mam tylko tyle czasu, �eby napisa� te
kilka s��w i prosi� Ci�, �eby� zawsze by� mi przyjacielem, cho�
nadejdzie mo�e czas, a z nim wiadomo�ci, kt�re sprawi� Ci
przykro��.
Tw�j i to na zawsze
Zyg. Kras."
"18 sierpnia 1832 r. (Opinog�ra)
Drogi Henryku!
Gdym otrzyma� list Tw�j przed godzin�, siedzia�em w pokoju, kt�ry
mam zamiar Ci opisa�. �ciany bia�e, bez obicia, w oknach firnaki
bia�e i zielone, wzd�u� �ciany wspania�y fortepian, obok na stole
gotowalnia z litego srebra: czarki, zwierciad�a i wszystkie
drobiazgi, s�u��ce do czyszczenia paznokci, z�b�w, w�os�w, itd.,
flakony pe�ne najwytworniejszych wonno�ci; dalej stoi kominek z
dwoma ma�emi globusami, a obok b�yszcz� zawieszone na murze trzy
dubelt�wki, dwa rogi my�liwskie, w z�oto i ko�� s�oniow� oprawne,
pistolety wyk�adane srebrem, torby my�liwskie, ro�ki do prochu
itd. Dalej drzwi, dalej piec, dalej ��ko moje, stoj�ce pod
k�tem
do pieca, przykryte cienkim p��tnem i szlafrokiem kaszmirowym. Tu�
obok ��ka olbrzymia szkatu�ka, nape�niona podr�cznemi
drobiazgami, w kt�rej po przybyciu znalaz�em cztery tysi�ce
z�otych (quarte mille fiorins) i gdzie z�o�y�em listy (Henriety
Willan). Dalej stoi biurko, gdzie wznosi si� wazon ze
staro�ytnego
br�zu z bukietem kwiat�w w otoczeniu moich ksi��ek angielskich,
mojej pozytywki i krzy�a z Koloseum, mego sztyletu i znanych Ci
rzeczy. To m�j pok�j. W chwili, gdym list Tw�j otrzyma�,
siedzia�em obok kobiety, kt�ra gra�a i �piewa�a dla mnie - to pani
Z. (Amelia hr. Za�uska - M.B.). M�j drogi, co powiesz na to
wszystko? Oto zosta�em wielkim panem... To ojciec przygotowa� mi
to wszystko na m�j przyjazd. Z okien moich widz� na wzg�rzu zamek
gotycki, budowany dla mnie, z wie�� w rozety i z kolumnami
mauryta�skimi, pod nim, w dole, trzy stawy i pe�no zielono�ci.
Widzia�em si� z moim ojcem. By�by� zobaczy� �zy, sp�ywaj�ce po
jego bliznach i w�sach, gdy mnie przyciska� do �ona. P�niej
poszli�my razem do grobowca mojej matki, i tam wobec trumny, kt�r�
ci opisa�em w "Adamie", da� mi swoje b�ogos�awie�stwo. S�odkie i
�wi�te jest b�ogos�awie�stwo ojca.
Pomy�lisz mo�e, czytaj�c te s�owa: >>Jest spokojny<<. A wi�c nie!
Mam gor�czk�, spa� nie mog�. Lecz niekiedy wspomnienia dzieci�stwa
gromadz� si� wok� mnie, i wtedy rzucam na chwil� ukojone
spojrzenie na te r�wniny, na te zbo�a polskie, ko�ysz�ce si�
wko�o. Z oczyma mojemi nieco lepiej. U�ciskaj Za�uskiego, gdy do
niego pisa� b�dziesz. M�j przyjacielu, m�j dobry, m�j drogi
przyjacielu, my�l cz�sto o mnie! Nic jeszcze nie wiem o
przysz�o�ci, u�ywam potrochu tera�niejszo�ci. Zabi�em par�
bekas�w. �egnaj. Wierzchowiec arabski czeka na mnie; pogalopuj�
sobie troch�. Zyg. Kras."
Zameczek gotycki z wie�� w rozety i z kolumnami mauryta�skimi...
Cztery tysi�ce z�otych floren�w w szkatu�ce... Idealnie dobrane do
gust�w i potrzeb urz�dzenie pokoju... Urocza hrabina Amelia przy
fortepianie, graj�ca i �piewaj�ca wy��cznie dla niego... Polowania
na dzikie ptactwo... Galopady na arabskim wierzchowcu... Oto
�rodki, jakimi genera� Wincenty Krasi�ski utwierdza� sw�j rz�d nad
dusz� syna. Z korespondencji genera�a wojewody z administratorami
d�br wiadomo, jak troskliwie przygotowywana by�a Opinog�ra na
przyj�cie m�odego dziedzica. Ale dla Zygmunta bardziej od
wszelkich urok�w opinog�rskich liczy� si� bezpo�redni wp�yw ojca.
Znowu za ka�dym niemal zdaniem w listach do Reeve'a wyczuwa si�
obecno�� arcyzr�cznego re�ysera synowskich uczu� i post�pk�w.
Chocia�by owa nocna rozmowa przy trumnie Marii z Radziwi���w
hrabiny Krasi�skiej* (* O tym, �e rozmowa odby�a si� noc�,
informuje tradycja ustna, podtrzymywana w�r�d mieszka�c�w
Opinog�ry.) - w scenerii tak �wietnie odpowiadaj�cej romantycznym
upodobaniom przysz�ego autora Nie-boskiej komedii. O czym wtedy
rozmawiano, mo�na si� tylko domy�la�. We �zach i u�ciskach ojciec
i syn powt�rzyli sobie, zapewne, wszystkie perswazje,
usprawiedliwienia i zakl�cia, znane z ich wcze�niejszej
korespondencji. Jeszcze raz powr�cono do burzliwych wydarze� z 4
grudnia 1830 roku, kiedy to rozd�sane posp�lstwo Warszawy chcia�o
genera�a wojewod� (strach m�wi�!) po prostu powiesi�. I do
tragicznej nocy 15 sierpnia 1831 roku, kiedy tak okrutnie
zamordowano dzielnego dow�dc� szar� szwole�erskich z lat 1813-1814
genera�a Antoniego Jankowskiego, doskonale znanego m�odemu
Krasi�skiemu z domu ojca i z napoleo�skiej legendy. Zapewne
jeszcze raz przyzwa� genera� Krasi�ski z opinog�rskich portret�w
dostojne cienie przodk�w karmazyn�w, aby przeciwstawi� je w oczach
syna okrwawionemu piekielnemu widmu Lelewela. W p�aczu na piersi
ojcowskiej, w wyzwalaj�cych i oczyszczaj�cych dziecinnych �zach
roztopi�y si� ostatnie w�tpliwo�ci Zygmunta i sp�yn�o na niego
wielkie ukojenie.
W pierwszych wzgl�dnie spokojnych dniach pobytu na wsi sta�ym
miejscem duma� genera�owicza poety (lubi� o tym opowiada�
wycieczkom szkolnym muzealni przewodnicy) by� romantyczny
cmentarzyk opinog�rski z dwiema �wie�ymi mogi�ami: szwole�erskiego
lekarza barona Girardota i ksi�dza Chiraniego.
"Ukl�k�em na grobach przyjaci� z lat moich dziecinnych by modli�
si� i rozmy�la� - pisa� Krasi�ski 20 sierpnia do Reeve'a. - Wko�o
cmentarza przelewaj� si� fale k�os�w, nic, tylko k�osy, nie
ocienione niczym; ani jedna k�pa drzew nie wynurza si� ponad ten
ocean zbo�a. Wiatr p�nocny wyje i zrywa w dole na widnokr�gu
chmur� po chmurze, wznosi je a� do s�o�ca, a p�niej str�ca z
wysoko�ci nieba. B��kit ukazuj�cy si� mi�dzy chmurami, blady jest,
powietrze ch�odne, kilka modrzewi ko�ysze si� ko�o mnie, a jednak
spok�j panuje w mem sercu i modlitwa moja prostsz� drog� dochodzi
do Pana ni� te, kt�re szepta�em przed laty na szczycie g�r i nad
brzegiem morza, bo ci, kt�rzy �pi� wko�o mnie, kochali mnie
niegdy�..."
Ale gorej�cemu sercu Zygmunta nie s�dzony by� d�ugi spok�j. Ledwie
przycich�y nieco, pod wp�ywem opinog�rskich balsam�w, jego
zmartwienia o ojca i ojczyzn�, a ju� popada w now� duszn� udr�k� -
tym razem mi�osn�. Jeszcze wczoraj mia� w my�lach tylko jedn�
kobiet�: Henriet� Willan ("twarz cudzoziemki goni za mn� a� do
trumny mojej matki") - a oto ju� poddaje si� ca�y powracaj�cej
fali uczu� do pi�knej "cioci" Amelii Za�uskiej: "Zasz�a zmiana w
scenie mojego widzenia [...] Nami�tno�ci s� b�aznami, kt�rzy drwi�
ze mnie. Nienawi�� sta�a si� mi�o�ci�, a p�niej? P�niej by�o to
w pewien pi�kny poranek. Oto moja ostatnia strofka, przyjacielu.
Zrozum i lituj si� nade mn�! Znowu kilka chwil szcz�cia, a
p�niej przyjdzie skrucha i kara. Nie mam anio�a str�a jak
Schelling*, (* Schelling Friedrich Wilhelm Joseph [1775-1854].
Filozof niemiecki - jeden z czo�owych inicjator�w filozofii
romantycznej. Jego pisma wywar�y du�y wp�yw na romantyk�w
polskich.) l�gn� si� pod skrzyd�ami szatana..."
W nast�pnym li�cie do Reeve'a - jeszcze wyra�niejszy opis nowej
sytuacji uczuciowej: "A wi�c nie zna�em kobiety, o kt�rej tyle
m�wi�em. Zobaczy�em j� znowu i pokocha�em. Przysz�a do mnie z
przebaczeniem na ustach. Wtedy opowiedzia�em jej o swojej mi�o�ci
lat dziecinnych, o p�niejszej udr�ce, zazdro�ci, nienawi�ci,
cztery lata trwaj�cej, p�niej o mej mi�o�ci (obecnej); bo takie
jest ju� moje przeznaczenie, �e nigdy nie mog� ujrze� tej kobiety,
by jej nie kocha�..."
Zygmunt nie ma ju� teraz czasu na rozpatrywanie swoich win wobec
powstania listopadowego ani na przeprowadzanie pogadanek
u�wiadamiaj�cych z ch�opami opinog�rskimi, co sobie planowa� przed
opuszczeniem Genewy ("z ch�opami naszymi d�ugie b�d� mia� rozmowy,
u ich ognisk zasi�d�..."). Poch�ania go bez reszty nami�tne
uczucie do powabnej kuzynki. Znowu zachwyca si� jej "wysmuk�� i
majestatyczn� kibici�", jej "w�osami brunatnymi, l�ni�cymi,
uwitymi w pukle", jej "oczami czarnymi, pal�cymi, po�eraj�cymi jak
oczy Po�udnia". Znowu wpisuje jej do sztambucha mi�osne wiersze i
poematy. Nie my�li wcale o tym, �e stara si� uwie�� �on� niedawno
po�egnanego przyjaciela, dla kt�rego przesy�a czu�e u�ciski w
ka�dym li�cie do Reeve'a. Je�li ma nawet na ten temat jakie�
skrupu�y, to g�uszy je "wrz�c� herbat� z rumem" i rozkosznymi sam
na sam z pani� Ameli� w zacisznych alejkach parku opinog�rskiego.
Ale hrabina Za�uska wcale nie zamierza anga�owa� si� w mi�osn�
awantur� z m�odszym o osiem lat kuzynem. Tak jak poprzednio ma mu
do zaofiarowania tylko uczucie siostry do brata. - "Nic nie
wymog�a na mnie, ani ja na niej - �ali si� genera�owicz w li�cie
do angielskiego przyjaciela. - Pozostali�my na miejscach, kt�re
los nam przeznaczy�".
Romantyczna sielanka opinog�rska ci�gn�a si� prawie przez
miesi�c. Przerwa� j� nagle huk pioruna, od kt�rego zatrz�s� si�
ca�y �wiat Zygmunta. Lapidarne uj�cie nowiny przekazanej Reeve'owi
w li�cie z 5 wrze�nia nie os�abi�y jego dramatycznej wymowy:
"Za cztery dni jad� do Petersburga! Jeste�my przyjaci�mi na
�mier� i �ycie, Henryku! B�g by Ci� pokara�, gdyby� przesta� mi
by� przyjacielem... �egnaj. Napisz mi do Petersburga poste
restante. Przyja�� nasza nie jest tego rodzaju, by przypadek m�g�
j� przerwa�; jakiego� okre�lonego faktu trzeba, by j� zniszczy�,
lecz bez tego zerwanie jej by�oby zbrodni�. Ja zawsze Twoim
przyjacielem zostan�.
Zyg. Kras.
5 wrze�nia 1832, Opinog�ra"
I melancholijne postscriptum:
"Wszystkim moim przyjacio�om w Europie po�egnanie".
Doprawdy, nazbyt ju� surowo obchodzi si� los z tym
dwudziestoletnim ch�opcem o nadmiernie wybuja�ej wyobra�ni! Teraz
Zygmunt ju� nie uk�ada dramatu, �ycie go w tym wyr�cza.
Genera�owicz wie doskonale, jak przera�� si� i zmartwi� jego
wyjazdem do Petersburga najserdeczniejsi przyjaciele: Reeve i
Gaszy�ski, jak zareaguje na to ca�a paryska emigracja, z jak�
satysfakcj� przyjmie to do wiadomo�ci petersburski czynownik Leon
�ubie�ski!
On, Zygmunt Krasi�ski, wnuk naczelnik�w konfederacji barskiej, syn
dow�dcy Polskiej Gwardii Napoleona - z ho�dem do stolicy car�w!
Czy mo�na wyobrazi� sobie co� potworniejszego, co� bardziej
absurdalnego?! On, kt�ry nawet sw�j powr�t do podbitej Polski
stara� si� ukry� przed �wiatem! On, kt�ry, po wiele razy zapewnia�
swych przyjaci�, �e "nigdy nie wprz�gnie karku w jarzmo pod�o�ci"
i nie ugnie czo�a przed gn�bicielami ojczyzny! On, kt�ry ledwie
przed miesi�cem pisa� do Konstantego Gaszy�skiego: "Pami�taj
plun�� na moj� pami��, je�li kiedy pos�yszysz, �em od nich co
przyj��, �em kt�rego z nich r�k� �cisn�� lub uk�oni� si�!" - Teraz
ma jecha� z pok�onami do cara?! Czym�e jest piek�o Dantego wobec
udr�cze� moralnych Zygmunta Krasi�skiego?!
I znowu ma to do zawdzi�czenia swemu uwielbianemu Papie! Nie
wiadomo nawet dok�adnie, sk�d wzi�� si� ten pomys� podr�y do
Petersburga. Najpro�ciej by�oby za�o�y�, �e tak samo, jak w
wypadku �ubie�skich, genera� Krasi�ski musia� ulec woli
zwyci�skiego cesarza i odda� mu syna w charakterze dobrowolnego
zak�adnika. Ale wierno�� Opinog�rczyka dla tronu nie wymaga
�adnych por�cze�. Mo�e wi�c on sam - ci�gle jeszcze przywi�zany do
my�li o karierze dyplomatyczno-dworskiej - z w�asnej inicjatywy
wyprzedzi� �yczenie swego kr�la? Nie wiadomo te�, gdzie i kiedy
przekaza� genera� synowi t� wie�� hiobow�. Czy jeszcze raz zosta�a
do tego wykorzystana nastrojowa sceneria ko�cielnej krypty
grobowej, czy odby�o si� to w gabinecie genera�a obwieszonym
pami�tkami z epopei napoleo�skiej? Tak czy inaczej, dla Zygmunta
musia�a to by� pr�ba okrutna. Ale w Opinog�rze nie dociera�o to w
pe�ni do jego �wiadomo�ci; nazbyt by� jeszcze poch�oni�ty mi�o�ci�
do pani Za�uskiej.
9 wrze�nia 1832 r. - w przeddzie� wyjazdu Krasi�skich z Opiniog�ry
odby� si� po�egnalny wiecz�r muzyczny z udzia�em hrabiny Amelii.
Podczas koncertu wpisa� si� Zygmunt po raz ostatni do sztambucha
ukochanej:
"Teraz jeszcze twa muzyka obwiewa mnie doko�a. Teraz jeszcze
siedzisz przede mn�, gdyby duch, co odlecie� ma i nie wr�ci�
wi�cej; ale jutro o tej samej godzinie gdzie� b�dzie twoja twarz,
tw�j g�os, twoja czarna szata? Dla mnie ju� nie b�dziesz na tej
ziemi... Oto jest �o�e �mierci teraz, na kt�rym konam, a ty
przy�piewujesz memu zgonowi. �mierci si� nie boj�; niech kula
piersi przeszyje, niech gor�czka przepali cia�o; ale tak umiera�,
jak w tej chwili, ale kona� bez nadziei, w�r�d ludzi, kt�rzy mnie
nie rozumiej�, w�r�d czterech �cian bia�ych i nie j�kn��, i nie
westchn��, �e ci� nie ujrz� wi�cej, jest losem, kt�rym B�g karze
pot�pie�c�w piek�a... A tw�j g�os tymczasem si� rozlega, wznosi,
zape�nia komnat�, p�ynie w d�wi�cznych falach, oni Ci� s�uchaj� i
my�l�: >>Ona pi�knie �piewa<<, a ja s�ucham i my�l�: >>To dzwony
mojego pogrzebu<<. Ale ja nie chc� narzeka�: trzeba by� pod�ym, by
si� �ali�, �e czekaj� m�czarnie, kiedy min�o szcz�cie.
O, gwiazdo tej, kt�r� kocham, przy�wiecaj lubo Jej drodze! O,
aniele str�u Tej, kt�r� kocham, roztocz skrzyd�a i zlej na Ni�
oasis cieni w�r�d tej pustyni �wiata. O, ciernie, kt�re kaleczycie
nie stopy, nie zarastajcie nigdy Jej �cie�ki! O, r�e, kt�re nigdy
nie kwitniecie na moich szlakach, otoczcie j� waszym rumie�cem i
woni�!..."
I w zako�czeniu nawi�zanie do podr�y czekaj�cej autora tych pie�
mi�osnych: obsesyjna wizja Syberii!
"Ot, tam, widzisz, s� lody i wyspy z lodu, i l�dy ze �niegu, i
troch� mchu na nich; i dali mi lamp� do r�ki, i rzekli: >>Oto
s�o�ce<<. Ja b��dz�... C� to si� znaczy? Jeszcze trwaj� d�wi�ki,
z jakowej� opery piosnki s�ysz�, ty jeszcze stoisz przede mn�,
�miejesz si� i radujesz. B�d� b�ogos�awion� i za twoje
u�miechy!... Szale�stwo przymila si� do mnie, ono ci�gnie mnie do
siebie, a� mi si� m�zg przewraca, Ta �wieca, kt�ra si� pali przede
mn�, d�u�sze ma �ycie ode mnie, bo