5890

Szczegóły
Tytuł 5890
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5890 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5890 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5890 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marian Brandys Ogie� i popi� Cz. VI cyklu "Koniec �wiata szwole�er�w" Po wielkich po�arach dziejowych ognie dziedzicz� poeci. Popio�y - uczeni Wincenty Rzymowski Polskie arcypolskie Opowie�� o dawnych gwardzistach Napoleona wchodzi w faz� ostatni�. Powsta�cza wojna si� sko�czy�a. Francuski minister spraw zagranicznych, genera� Sebastiani, w kt�rego obietnice tak �wi�cie wierzyli wodzowie powstania listopadowego, wypowiedzia� ju� w parlamencie paryskim swe historyczne s�owa: L'ordre regne a Varsovie. (Porz�dek panuje w Warszawie). Przez kraje niemieckie wlok� si� kolumny bezdomnych zaproszonych wygna�c�w polskich. Okupowana przez zwyci�zc�w stolica "rewolucyi" d�wiga si� powoli do nowego �ycia - o wiele trudniejszego i bardziej zniewolonego ni� w przedwojennym Kr�lestwie Polskim. Po zamilkni�ciu ostatnich ha�as�w wojny przyst�puje do wykonania swych zada� cicha i zwinna policja. Warszawskie wi�zienia znowu s� wype�nione "zbrodniarzami stanu" czekaj�cymi na wyrok. Genera� Wincenty Krasi�ski, genera� Tomasz �ubie�ski inne "osoby nie skompromitowane" w oczach Miko�aja "pod�eganiem do powstania", odbudowuj� w zbo�nym trudzie stosunki s�u�bowe, handlowe i towarzyskie mi�dzy Warszaw� a Petersburgiem. W Pary�u i w Brukseli - w atmosferze "przekle�stwa i k�amstwa, niewczesnych zamiar�w, za p�nych �al�w, pot�pie�czych swar�w" - formuj� si� pierwsze zr�by Wielkiej Emigracji. W ostatnich partiach szwole�erskiej opowie�ci zmieniaj� si� jej rytmy i poszerzaj� si� jej perspektywy. Nie ma ju� czasu ani miejsca na �mudne odtwarzanie brakuj�cych ogniw w biografi "szwole�era z�ej konduity" Walentego Zwierkowskiego ani na drobiazgowe wnikanie w zale�no�ci mi�dzy postaw� moralno-polityczn� genera�a Tomasza �ubie�skiego a pretensjami finansowymi Domu Handlowego "Bracia �ubie�scy i Sp�ka" do skarbu cesarskiego w Petersburgu. Jedynie syn szwole�erski Zygmunt Krasi�ski pojawia� si� b�dzie nadal w ca�ym bogactwie swych wewn�trznych dramat�w i kontrowersji. Jest to konieczne dla wykazania �cis�ego zwi�zku mi�dzy powsta�czym niedoczynem dawnych gwardzist�w Napoleona a wielkim dramatem polskiego romantyzmu: Nie-Bosk� komedi�. W ostatnich miesi�cach pobytu Zygmunta Krasi�skiego w Genewie zaszed� fakt o wielkim znaczeniu dla jego �wiatopogl�du i p�niejszej tw�rczo�ci. W drugiej po�owie listopada 1831 roku w pobliskim francuskim Lyonie wybuch�o powstanie tkaczy jedwabiu, pokrzywdzonych w swoich n�dznych zarobkach. 21 listopada robotnicy zak�ad�w "Croix Rousse" wywiesili czarn� chor�giew z napisem: Vivre en travaillant ou mourir en combattant (�y� pracuj�c albo umrze� walcz�c) - i uzbrojeni w co kto mia�, wyszli na ulice. Po trzech dniach walk ulicznych zbuntowany proletariat zaw�adn�� mostami i miastem, z kt�rego uszed� w pop�ochu garnizon wojskowy. Przez blisko dwa tygodnie Lyon pozostawa� w r�kach powsta�c�w. Dopiero 3 grudnia musia� skapitulowa� przed silnym korpusem ekspedycyjnym, dowodzonym przez �wczesnego ministra wojny Kr�lestwa Francuskiego marsza�ka Soulta, (tego samego napoleo�skiego Soulta, kt�rego "portret w zbroi" wisia� na honorowym miejscu w gabinecie genera�a Wincentego Krasi�skiego). Dochodz�ce do Genewy odg�osy wypadk�w lio�skich silnie oddzia�ywa�y na wyobra�ni� szwole�erskiego syna. 25 listopada, a wi�c w szczytowym punkcie robotniczej ruchawki pisa� do przebywaj�cego w Londynie Reeve'a: "Ca�y Lyon ogarni�ty powstaniem. Robotnicy z fabryki jedwabiu wzniecili bunt, spalili wszystkie jedwabne towary a tak�e krosna do tkania; przep�dzili z Lyonu trzy tysi�ce �o�nierzy z wojsk liniowych i rzucili do Rodanu wszystkich gwardzist�w narodowych jakich napotkali na swej drodze [...] Po obu stronach poleg�o 1500 ludzi. Rewolta a� do chwili obecnej nie przybra�a obrotu publicznego, spowodowa�a j� po prostu kra�cowa n�dza klasy robotniczej, kt�rej zarobki chciano jeszcze obni�y�..." W tydzie� po st�umieniu powstania tkaczy - w li�cie do Reeve'a z 11 grudnia - genera�owicz znowu powraca do tego tematu, aby opowiedzie� kochanemu Henrykowi o przygodzie, jak� prze�y� podczas wycieczki do po�o�onej w pobli�u Genewy miejscowo�ci Fernay. Gdy wst�pi� do tamtejszej gospody, "g��wnie po to, aby przeczy�ci� sobie fajk�", urzek�a go atmosfera mrocznej izby, wype�nionej podpitymi ch�opami i �o�nierzami - rozprawiaj�cymi ha�a�liwie o wypadkach w Lyonie. Zacz�� rozmawia� o tym samym z "ognist� brunetk�", pe�ni�c� w ober�y funkcje kelnerki i pomywaczki. Jej ustosunkowanie si� do "rebeliant�w" lio�skich zaskoczy�o go tak bardzo, �e zapragn�� ca�� t� rozmow�, s�owo po s�owie, powt�rzy� angielskiemu przyjacielowi: "Dobrze zrobili, Panie! - zawo�a�a czarna, wykr�caj�c �cierk� w r�ku, jak gdyby skr�ca�a szyj� dziecku; oni chc� r�wno�ci. Od dawna ju� przyrzek�a si� nam r�wno�� w niebie, niech�e wi�c si� zacznie od r�wno�ci na ziemi. - Nie b�dzie r�wno�ci w niebie, odpowiedzia�em, jak tylko za cen� nier�wno�ci na ziemi, i zar�czam wam, �e wy wszyscy pragniecie nie r�wno�ci, ale tyranii. - Och tak - odrzek�a brunetka z przebieg�ym u�miechem - tak, my o tym dobrze wiemy, �e r�wno�� nie mo�e by� na tym �wiecie, ale czy� nie do�� d�ugo zginali�my kolana przed wami? Ka�dy ma swoj� rol� (do odegrania), na ka�dego przychodzi jego kolej! Do diaska! I wybuchn�a �miechem, kt�ry mnie o dreszcz przyprawi�. By�a to przedstawicielka ludu o oczach m�odej dziewczyny, a z sercem tygrysa i g�odem w piersiach. - A wi�c chcecie, aby�my si� stali waszymi niewolnikami, a wszystko to dlatego, aby�cie mogli je��, pi� i ogrza� si�, a wtedy powiecie: b�dziemy szcz�liwi! Nie wierzcie w to, nie ma szcz�cia na ziemi! - Ach! Wiem ja i o tym, Panie - odrzek�a dziewczyna, potrz�saj�c swym rondlem - ale lepiej jednak zje�� dobry obiad ni� z�y, a zreszt� pora ju�, aby�my zaj�li wasze miejsce! Od ilu� to wiek�w je zajmujecie?! - W jej rozszerzonych b�yszcz�cych �renicach p�on�a rz�dza zemsty za wszystkie upokorzenia, jakich doznawa�a zamiataj�c pokoje, podaj�c talerze czy �wiadcz�c pos�ugi go�ciom ober�y..." Rozmowa w Fernay wstrz�sn�a dwudziestoletnim hrabiczem. Jego biografowie s� zdania, �e to w�a�nie wtedy ogarn�� go �w wielki strach, kt�ry mia� mu ju� towarzyszy� do ko�ca �ycia: strach przed krwawym odwetem ludu na arystokracji. Kiedy wkr�tce po wybuchu lio�skim Reeve doni�s� mu w li�cie o niepokojach w Londynie, wywo�anych epidemi� cholery, m�ody Krasi�ski kre�li� w odpowiedzi przera�aj�c� wizj� "pomsty mot�ochu", wyl�g�� w poetyckiej wyobra�ni: "Cholera zabiera w Londynie trzyna�cie os�b na pi�tna�cie. A lud powie: >>Jak to? Ci, kt�rzy s� bogaci, mniej umieraj� ni� my. Oddzielaj� si� od innych, maj� lekarzy i pomoc. Ale je�li my mamy ju� umrze�, zem�cimy si� przynajmniej dzisiaj! Do bitwy! Naprz�d piki i siekiery! Rozbijamy okiennice dom�w! Niech dywany wylatuj� z dom�w rozdarte na kawa�ki i obsypi� kwiatami ulice jak w dzie� i �wi�ta! Dzieci i �ony nasze wij� si� w kurczach, konaj� n�dznie na bar�ogach. Niech �up wzi�ty na bogaczach otoczy je w ostatniej godzinie! Naprz�d, naprz�d! Cholera czyni spustoszenie mi�dzy nami. Zabijajmy, zaczynajmy! [...] Sztandar ludu to g�owa potrz�sana w powietrzu na pice. Palcie i burzcie! Niech ka�dy ma do zaniesienia w wieczno�� swoj� miar� zbrodni. Szlachta, stan trzeci, biedni i bogaci, �ci�gn�li nieszcz�cia na swe g�owy, gdy� Jezus Chrystus wybra� ich sobie jako lud sw�j, a oni nie umiej� czeka� na swego kr�la. Za kawa� mi�sa, za kielich wina, za sztuk� z�ota wyrzekaj� si� swego dziedzictwa<<". Prze�ycie w Fernay ka�e m�odemu Krasi�skiemu zrewidowa� w spos�b ostateczny pogl�d na powstanie w Polsce. "Jak �wi�temu Paw�owi �uski z �cz, tak i mnie podobnie z �cz w d� pad�y urojenia, omamienia". Teraz ju� nie w�tpi, �e nie myli� si� jego bohaterski ojciec, kiedy mu t�umaczy�, i� wszystko, co dzia�o si� w Warszawie, pocz�wszy od Nocy listopadowej, dzia�o si� z innych, przynajmniej pobudek, z pragnienia "�eby ci, co posiadaj�, nie posiadali, a ci co nie posiadaj�, �eby posiadali". Przekl�ty stempel francuski skazi� pi�kn� narodow� spraw�! Czy� nie mia� racji czcigodny hrabia Jan Jezierski, opluwaj�c przed Zygmuntem warszawskich "Danton�w i Robespierre'�w"? Niech�e Reeve jeszcze raz si� dowie i dobrze sobie zapami�ta, �e "Lelewel jest �otrem, co chcia� wprowadzi� sza� i wyst�pki zachodu do �ona czysto�ci, �ywych wierze�, podnios�o�ci P�nocy, a wszyscy Polacy, bawi�cy (na emigracji) w Pary�u, s� albo lud�mi wyrachowanymi, albo te� maj� s�abe g�owy..." Przekl�ty stempel Francji!... Przekl�te nauki Saint-Simona*!... (* Claude Henri hrabia de Rouvroy de Saint-Simon [1760-1825], francuski filozof i my�liciel, jeden z g��wnych ideolog�w rozwijaj�cego si� �wcze�nie radykalnego ruchu spo�ecznego, kt�ry p�niej nazywany b�dzie socjalizmem utopijnym.) - to powtarza si� w listach po par� razy. "Saint-Simoni�ci s� antychrystami naszego wieku [...] S� przedstawicielami upadku naszej spo�eczno�ci, ostatniem s�owem naszego rozwoju; na wp� przebiegli, na wp� fanatyczni, najszlachetniejsze, najwy�sze uczucia uk�adaj� w formu�ki matematyczne..." Czy� Reeve nie odczuwa pogardy i czasami wsp�czucia dla biednej ludzko�ci zakneblowanej w Rosji, a wyj� we Francji i Anglii s�owa, kt�rych nie rozumie?... Lecz s� inni ludzie, kt�rzy ich (saintsimonist�w) s�ysz�, kt�rzy ich podziwiaj�, i z ich pomys��w wytworz� rzeczywisto��!... To banda Lelewela, warszawscy klubi�ci, kt�rzy na emigracji nadal ��daj� "odmian towarzyskich" w my�l wskaza� czerwonego hrabiego Saint-Simon. To oni od pocz�tku, rozbijaj�c jedno�� narodu, pomagali Miko�ajowi. W roziskrzonej od nienawi�ci wyobra�ni hrabicza-poety francuski saintsimonizm wi��e si� z rosyjskim caratem w z�owieszczy spisek uknuty na zgub� �wiata: - "Utrzymuj� i wierz� w to, �e spo�ecze�stwo nasze znika i zginiemy wszyscy w okropnych wstrz��ni�ciach. To wiara moja; szczyc� si� ni�, gdy� walka, kt�r� b�dziemy musieli stoczy�, doda si� memu sercu. Wiem - zgin�, lecz c� to znaczy? Przysi�gam Ci, Henryku, �e na tym �wiecie widzia�em dotychczas tylko pod�o�ci. By� traf szcz�liwy, �e spotka�em Ciebie na swojej drodze. Ty masz dusz� nie z materii, lecz oni wszyscy - Miko�aj jak i Saint-Simon to b�oto, b�oto..." W innym li�cie do Reeve'a z tego czasu - smutne s�owa o sobie: "Mam zaledwie lat dwadzie�cia, a ju� wstr�t poczu�em do tej gospody ziemskiej i wzdycham do pa�acu niebieskiego. Mam zaledwie lat dwadzie�cia, a ju� przeszed�em przez tysi�ce cierpie�, cia�o moje znosi�o katusze, lecz dusza wi�cej cierpia�a. Niczego nie dokona�em, a dokona� mog�em, bo przecie� B�g da� mi rami� i serce, z kt�rych �adne nie dr�y w godzinie niebezpiecze�stwa. Pie�ni moje rozwia�y si� w powietrzu. Gdy si� urodzi�em, ziemia mi si� u�miecha�a, lecz inaczej by�o za dni mojej m�odo�ci. Nie skar�� si�, nie przeklinam swego losu, lecz niekiedy, w godzinie wieczornej, zamykam oczy, �ycz�c sobie, bym si� nie obudzi� wi�cej. Ty jeden wiesz, kim jestem, znasz i b��dy moje, i si�y. Przybywaj pr�dko!..." Tak! Tylko przyjazd do Genewy drogiego Henryka m�g� z�agodzi� m�czarnie fizyczne i duchowe Zygmunta: "Oczy mnie bardzo bol�. By� �lepym! Nie jestem Miltonem *. (* John Milton (1608-1674), wielki poeta angielski, w czterdziestym czwartym roku �ycia utraci� wzrok. Swoje najs�ynniejsze dzie�o: Raj utracony napisa� ju� jako niewidomy.) Niech B�g mnie przed t� pr�b� uchroni! Przybywaj! Dnie s� pi�kne, wiosna na widnokr�gu, a jezioro jest jak za dni naszej m�odo�ci. Przybywaj! Z �aglem lub z wios�em su�my po lazurze lub ko�yszmy si� w�r�d spienionych fal! Widz�, jak przybywasz. Ci�gniesz za sob� widmo, kt�re wy�miewa si� ze mnie i m�wi: >>�adna kobieta na ziemi nie kocha ciebie<< (aluzja do Henriety Willan, kt�ra zra�ona niezdecydowaniem Zygmunta ostatecznie z nim zerwa�a - M.B.). Niech i tak b�dzie! Odda�bym wszystko za czarne opium. Zasn�� i marzy� o �yciu, rozkoszy, m�ce, walkach morskich i bitwach - burzach i o dniach pogodnych, o ca�ym �wiecie, w kt�rym ja by�em bohaterem. �egnaj! Je�li ktokolwiek Ci� kocha, to ja. Zyg. Kras." Reeve nie pozosta� g�uchy na wezwanie Zygmunta. W pocz�tkach marca 1832 roku zjecha� do Genewy, aby sp�dzi� z polskim przyjacielem ostatnie tygodnie jego pobytu w Szwajcarii. W tym samym czasie odezwa� si� z Pary�a najserdeczniejszy druh Zygmuntka z lat szkolnych i uniwersyteckich, Konstanty Gaszy�ski, by�y porucznik saper�w w powsta�czym korpusie genera�a Gie�guda, a ostatnio - uchod�ca polityczny we Francji. Pierwszy po rocznej przerwie znak �ycia od przyjaciela z lat "sielskich anielskich" wywo�uje u genera�owicza poety erupcj� wzrusze� i wspomnie�: "1832, Genewa, 9 marca. Drogi Konstanty! Jak�e to przesz�o wszystko - i dzieci�stwo i m�odo��; pami�tasz er� fajkow� i wieczorne rozmowy, i romanse nasze, prac� moj�, wiersze Twoje, �owy opinog�rskie, przechadzki w ogrodzie warszawskim, zazdro�ci i mi�o�ci moje. Smutne zatargi w uniwersytecie, po�r�d kt�rych Ciebie jednego przyjacielem i obro�c� mia�em. Gdzie to wszystko si� podzia�o? Gdzie ojczyzna, gdzie tyle dusz szlachetnych, gdzie tyle krwi polskiej? Dawnom nie wyla� �zy jednej, s�dzi�em, �e ich �r�d�o wysch�o we mnie, bo m�zg m�j spiek�y od dawna, ale dzi� zap�aka�em, odbieraj�c Tw�j list, czytaj�c pismo przyjaciela. Jako duch co powstaje z grobu, take� zawita� do mojej duszy. Wygna�cze za �wi�t� spraw� Polski, b�d� mi b�ogos�awiony! - jako Ci� kocha� Zygmunt, tak ci� zawsze kocha. Je�li us�yszysz, �e mnie potwarzaj�, nie bro� mnie, ale pomy�l: >>to k�amstwo<<. Zna�e� mnie i znaj mnie dot�d. Gorzkie przetrwa�em chwil�. Jakom zacz�� nieszcz�liwie �ycie, tako� si� ono ci�gnie i dalej tym samym w�tkiem. 25 marca przesz�ego roku wr�ci�em z W�och do Genewy i dot�d tu siedz�. Ten ca�y czas poszala�em, przebola�em, przechorowa�em. Wszystkich sposob�w u�ywa�em, by dosta� si� do was, ale silniejsze nad moje ramiona, zapory drog� mi zaj�y; musia�em s�ucha� o Waszych bojach i siedzie� na miejscu. Zaprawd� Ci powiadam, �e mi dnie i noce na gor�czce z pocz�tku, p�niej na szale�stwie zesz�y. Wycierpia�em za winy wszystkich przodk�w moich, teraz nadszed� czas odr�twienia. Los, kt�ry mnie zawsze towarzyszy, i teraz nie odst�puje mnie. Za dwa miesi�ce musz� wr�ci� tam, gdzie brz�cz� kajdany, do krainy mogi� i krzy��w! Tam na grobie Polski modli� si� b�d�! Mam przeczucie, �e nie dotrzymam oburzeniu mej duszy. Sybir mnie czeka. Tam zastan� rodak�w... [...] Tego listu, prosz�, by� nikomu nie pokazywa� i nie m�wi� co w nim jest, je�li mnie kochasz. (Te zakl�cia o dyskrecj�, kt�re powt�rz� si� i w nast�pnych listach, wynika�y zapewne st�d, �e Krasi�ski wstydzi� si� przed emigracj� parysk� swego powrotu do Polski zniewolonej, kiedy przedtem tak d�ugo i uparcie wzbrania� si� przed powrotem do Polski walcz�cej - M.B.). Pisz. Na p� �lepy jestem i oczy piekielnie mnie bol�. Pisz natychmiast. M�j adres jest: Au Molard, chez Mr Le Grande, Geneve. Wierzaj, �e ten, kt�ry ci� kocha� dzieckiem, kocha Ci� i teraz, kocha z ca�ej duszy, m�j drogi Konstanty). ...A wtenczas znowu rado��, weseli dawnego szcz�cia b�dziem obraz mieli O�yj� w Twoim, Ty w moim wspomnieniu* Zyg. Kr." (* Jest to fragment sonetu napisanego przez K. Gaszy�skiego w pa�dzierniku 1829 r. na po�egnanie opuszczaj�cego Polsk� Z. Krasi�skiego.) Pomimo obecno�ci w Genewie umi�owanego Henryka Reeve'a z kt�rym rozmowy poch�ania�y mu mn�stwo czasu, pomimo piekielnego b�lu oczu, uniemo�liwiaj�cego pisanie - Zygmunt podtrzymuje kontakt listowny z Konstantym Gaszy�skim przez ca�y marzec i kwiecie�, a� do swego wyjazdu z Genewy. "1832, Genewa, 17 marca Drogi Konstanty! Odebra�em Tw�j list z 13 marca. Konstanty! Konstanty! Przesz�a m�odo�� moja - po cz�ci na rzeczywisto�ci, a ona rzeczywisto�� tyle by�a gorzk�, �e czasami zdawa�a mi si� z�udzeniem z�ego ducha. Ani ty do mnie, ani ja do Ciebie dosta� si� nie mog�; zwi�zane mam i r�ce, czuwaj� nade mn�, paszportu mi nie dadz�, szpieg�w tu niemiara - niech�e si� cho� raz wynurz�! Ha, jak�e ich nienawidz�, nie cierpi� tych Moskali! Pami�taj plun�� na moj� pami��, je�li kiedy pos�yszysz, �em od nich co przyj��, �em kt�remu z nich r�k� �cisn�� lub uk�oni� si�. Zawi�ci� dzikiego cz�owieka ku nim gorej�; rad bym za�piewa� im w oczy pie�� wodza z puszczy Ameryki wybieraj�cego si� na boje z niecierpian� hord� - z �ukiem w r�ku i z maczug� sunie po zielonej ��ce i wo�a: >>Krew wasz� ��opa� b�d�, a z waszych w�os�w porobi� ozdoby, z kt�rymi igra� b�d� moje dzieci<< *. (* Wida� tu wp�yw niezwykle popularnych w owym czasie powie�ci india�skich pisarza ameryka�skiego Jamesa Fenimore Coopera [1789-1851], kt�rego ksi��ki pozosta�y do dzi� ulubion� lektur� m�odzie�y. Warto doda�, �e James Fenimore Cooper po upadku powstania listopadowego by� wiceprezesem Komitetu Ameryka�sko-Polskiego, opiekuj�cego si� emigracj� popowstaniow�.) Jad� nie d�ugo do Polski, tam ich szara�cza zaleg�a nasze niwy; przejd� mi�dzy nimi z dum� cz�owieka, pana zwierz�t; w Warszawie trzech dni nie b�d�, do Opiniog�ry pojad�, tam z ch�opami naszymi d�ugie b�d� mia� rozmowy, u ich ognisk zasi�d�, z ich czar piwo pi�, i b�d� im m�wi� o Bogu i o heretykach-schizmatykach - rozumiesz mnie. Je�li b�d� m�g� wydoby� si� z ujarzmionego kraju po kilku miesi�cach, to wr�c� do Europy; wtedy Konstanty, zobaczymy si�. Ale w�tpi� - tygrys swych ofiar nie wypuszcza nigdy. Mam przeczucie, �e Sybir zamknie m�j zaw�d zmarz�ymi wroty. Znasz mnie, �e mam dusz� ognist�, niespokojn� w �onie, to �ono za dobr� jest dla niej chat�, ona zaw�dy pnie si� na lica: w s�owach, w spojrzeniach, w rumie�cu na wierzch si� wydobywa. Nie wytrzymam. Zreszt� niechaj wola Boga si� dzieje, je�lim nie walczy� z braci�, niechaj przynajmniej wycierpi� to, co oni... Kiedy�, Konstanty, mi�o�� i s�awa bywa�y moimi b�stwami; pierwsza jako mg�a si� rozesz�a, zamiast drugiej doczeka�em si� ha�by. Jednak nie powiem, by we mnie wygas�a poezja. Jeszcze nie raz natchnienie wraca. Napisa�em tego roku du�o rzeczy, wszystkie gor�czk� i rozpacz� napi�tnowane, ale teraz czas nadchodzi, by wzi�� si� do poezji czyn�w... B�d� tym, czym B�g mnie stworzy� - dobrym Polakiem zaw�dy i wsz�dy! O kajdany, o �mier� nie dbam, cia�o w ich r�ku, ale dusza - nie! Na wp� o�lep�em, ledwo widz� litery. B�g da, by to przesz�o, bo mi to jest m�czarni�... Zyg. Kr. Zaklinam Ci�, by� nikomu list�w mych nie pokazywa�!" "1832, Genewa, 22 marca Drogi Konstanty! Odebra�em Tw�j list z 17 marca. Nie uno� si� tak nadziej� w szcz�cie i wiar� w powodzenie (prawdopodobnie Gaszy�ski entuzjazmowa� si� planami insurekcyjnymi radykalnych od�am�w emigracji - M.B.). Dzie�o ogromne nigdy w kr�tkim czasie si� nie dope�ni, tysi�ce cierpie� trza by zbawi� nar�d jaki; by zbawienie nast�pi�o na ziemi, trzeba by�o �mierci Boga. Nic dobrego, szlachetnego na tym �wiecie bez d�ugiej bole�ci, bez d�ugich trud�w. Mam ja czas jechania do Polski i wr�cenia z niej. A potem czy s�dzisz, Konstanty, �e nale�y wszystkim ziemi� ojczyst� opuszcza�? Moskalom zwyci�zcom i trupom naszych braci j� zostawi� w udziale? Nie! Kto mo�e, ten winien p�j�� ogl�da� te mogi�y i krzy�e, te pobojowiska, te gruzy i stara� si�, by w dniach odr�twienia, nast�puj�cych zwykle po zdobyczy i ujarzmieniu, nie upad� duch narodowy, nie zapomnia� sam o sobie polski wie�niak, �e jest Polakiem. Zreszt� mimo ch�ci mojej jad� do Polski, ale musz�, bo to jest obowi�zkiem, a gdybym nawet tego za obowi�zek nie uwa�a�, musia�bym jeszcze, bom otoczony takimi, kt�rzy mnie nie wypuszcz�, i w�a�nie by raz na zawsze si� uwolni�, musz� pojecha� do Ojca i d�ugie mie� z nim rozmowy. O Kazimierskim mi piszesz*, (* Redaktor Wojciech de Biberstein Kazimierski vel Kazimirski - jeden z najbardziej radykalnych dzia�aczy Towarzystwa Patriotycznego - by� koleg� ze studi�w Z. Krasi�skiego i K. Gaszy�skiego. Przed powstaniem Kazimierski - jak ju� wspomnia�em - pe�ni� funkcje bibliotekarza w domu genera�a Wincentego Krasi�skiego.) �e jest w Pary�u; to klubista, przynajmniej tak m�wi�. Powiedz mu ode mnie, �e jego Lelewel Polsk� zgubi�... Ledwo mog� pisa�. Zacz��em kuracj� niezno�n� na oczy, k�piele lodowate, pigu�ki, ma�ci... etc. etc... Zyg. Kr." Wyjazd szwole�erskiego syna z Genewy nast�pi� 4 maja 1832 roku. W pierwszym etapie podr�y towarzyszy� mu Henryk Reeve, kt�ry wybiera� si� przez W�ochy, Niemcy i Francj� z powrotem do Anglii. Zygmunt by� smutny i chory. Henryk - pogr��ony w melancholijnych rozwa�aniach. Obaj przyjaciele rozumieli, �e opuszczenie beztroskiej Szwajcarii b�dzie dla ka�dego z nich wa�n� cezur� �yciow�. Zygmunt dr�a� na my�l o wra�eniach, jakie oczekuj� go w Polsce, Henryk wraca� do ojczyzny, aby po romantycznych burzach studenckiej m�odo�ci zaj�� si� urz�dzaniem solidnej mieszcza�skiej egzystencji. "Musimy porzuci� nasze wyspy Kalipsy* (* Kalipso - nimfa wyspy Ognia - pr�bowa�a zatrzyma� u siebie Odyseusza w jego drodze powrotnej do Itaki, ofiaruj�c mu swoj� mi�o�� i wieczn� m�odo��.) i zmierzy� si� z niebezpiecze�stwami burzliwego archipelagu - pisa� Reeve z tej podr�y do matki. - Droga do naszej Itaki jest niebezpieczna i d�uga..." Z podr�y przez W�ochy zachowa�y si� dwa listy Zygmunta do ojca. "14 maja 1832. Mediolan. W tej chwili odbieram list drogiego ojca, kt�ry z Turynu przes�any przez Obreskowa*, (* Aleksander Michaj�owicz Obreskow reprezentowa� cesarstwo rosyjskie w kr�lestwie Sardynii, kt�rego stolic� by� Turyn.) zasta� nas jeszcze w Mediolanie. Bogu dzi�ki, �e Papa zdr�w. W Turynie nie by�em na dworze, naprz�d dlatego, �e �adnych list�w (polecaj�cych) nie by�o, gdy� dopiero teraz nadesz�y, a potem nigdy by moje oczy mi nie dozwoli�y prezentowa� si� kr�lowi*, (* �wczesny kr�l Sardynii Karol Albert Sabaudzki by� wnukiem Franciszki Krasi�skiej - a wi�c dalekim krewnym Krasi�skich z Opinog�ry.) gdy� okulary ciemnob��kitne nosi� musz� i mocno cierpi�. Od p�tora roku ju� wci�� jestem s�aby to na to, to na owo; im bardziej wzrastam w lata, tym bardziej widz�, �em podobnego uk�adu do Papy, to jest, �e umys�owe k�opoty wnet na cia�o moje wp�ywaj�. Prosi�bym bardzo Pap�, �eby by� �askaw na komorze, je�li mo�e, u�atwi� nam przejazd, bo nic nie mamy (do oclenia), a czasu szkoda. Listy teraz s� niewiele wi�cej od j�zyka niemych; trza by� przy sobie, ale z daleka i przywi�zanie, i uczucia trac� na wyra�eniu, kt�re zawsze jest s�abym w por�wnaniu z my�l�... Biedny Chiarini i biedny Girardot!*. (* Pptk Franciszek baron Girardot, dawny lekarz korpusu szwole�er�w, wieloletni domownik genera�a Krasi�skiego, zmar� w Warszawie w czasie powstania; ks. Alojzy Ludwik Chiarini, wychowawca Zygmunta - w par� miesi�cy po nim [28 lutego 1832 r.]. Obu ich pochowano na cmentarzu w parku opinog�rskim.) Tam przynajmniej, gdzie oni �pi� teraz spokojnie, tam �wir i murawa, ale ludzi nie ma i dobrze im. �ciskam Ojca drogiego ca�� si�� duszy mojej. Niechaj B�g wreszcie wyjrzy zza chmur i b�ogos�awi Mu i nam. Zyg. Kr." "1832 r. Wenecja, 22 maja Kochany Ojcze! Z Mediolanu we trzy dni przez Weron�, Wicenz� i Padw� przybyli�my do Wenecji. Tu zacz��em bra� k�piele z wody s�onej morskiej i mam nadziej�, �e pomog� mi na oczy. Wenecja jest miasto pe�ne dziw�w, wspomnie� i smutku. Gondole czarne ca�e gdyby trumny. Zr�czno�� gondolarzy nie do poj�cia, morze woko�o spokojne, jak gdyby l�ka�o si� ludzi, kt�rzy tak odwa�nie i czarodziejsko na nim osiedli... Lew z br�zu, kt�ry si� wznosi na filarze z porfiru na placu �w. Marka, zda si� jeszcze by� panem morza, ale na d� spojrze�, ali�ci u jego st�p �o�nierz Austriak si� przechadza i domy�li� si� snadno, i� ten lew ju� nigdy nie b�dzie panowa�. Chcia�bym by� ju� w Opinog�rze; cho� pi�kne zwiedzam krainy, co� mnie popycha ku Polsce, ku Ojcu, i niewiele te� mam pociechy z tego wszystkiego, bo mnie oczy nie dozwalaj� si� naciesza� i niebem, i morzem. Podobno w Londynie okropne wszcz�y si� rozruchy... Co z tego b�dzie? Wiek nasz jest wzburzonym morzem, na kt�rym wielu p�ywa, ale kto przep�ynie, kto koniec obaczy, kto si� cieszy� b�dzie sprawdzon� nadziej�? Mo�e nikt, mo�e nikt a nikt. �egnam kochanego Pap� i prosz�, by wierzy�, �e kr�tkie moje listy przed�u�am my�lami o Nim przez ca�y dzie� i �e jak tylko troch� lepiej b�d�, rozpisz� si� po dawnemu. �ciskam kochanego Pap� z ca�ych si� i prosz�, by mnie kocha�. Zyg. Kr." W Insbrucku przyjaciele rozstali si�: Reeve w drodze do ojczyzny zamierza� zatrzyma� si� na d�u�ej w Dre�nie i w Monachium. Krasi�ski; zgodnie z poleceniem ojca, mia� podda� si� leczeniu u okulist�w wiede�skich. Blisko dwumiesi�czny pobyt Zygmunta w stolicy Austrii udokumentowany jest do�� obszernie, gdy� pomimo surowych rygor�w kuracji, genera�owicz nie wyrzek� si� korespondencji z ojcem i dwoma najserdeczniejszymi przyjaci�mi Reeve'm i Gaszy�skim. "Wiede�,1832, 16 czerwca Kochany Ojcze! Nie mog�em by� u Tatyszczewa (ambasadora rosyjskiego w Wiedniu - M.B.) dla s�abo�ci ocz�w, kt�ra wci�� mnie trzyma. P. Jakubowski list odda� jemu. P. Meyendorf (sekretarz ambasady M.B.) by� u mnie, bardzo grzeczny, odda� mi list od Papy. Leczy mnie s�awny okulista Jaeger, ca�y dzie� siedz� w pokoju na p� ciemnym, jeno wieczorem w karecie wyje�d�am na przechadzk�; nie mog� ani czyta�, ani pisa�, zgo�a musz� siedzie� z za�o�onymi r�koma i pr�nowa�. Ta choroba nauczy mnie my�le�, dawniej tylko marzy� umia�em. Nie zapomnia�em ja i daru dla Babuli, kupi�em dla niej w Wenecji krucyfiks nabijany per�ow� macic� z Panem Jezusem ze s�oniowej ko�ci staro�ytnej roboty. Ale tysi�c dzi�k�w drogiemu Ojcu, �e s�dz�c, i�em niedba�y, chcia� nawet zakry� t� niedba�o��. Niechaj drogi Papa b�dzie �askaw, ka�e si� dopyta�, gdzie jest August Zamojski, bo on ju� wr�ci�. Ca�y dzie� my�l� o chwili, w kt�rej Pap� ujrz� na nowo, w nocy wci�� mi si� �ni o tym. Spodziewam si�, �e ju� wtedy b�d� lepiej, je�li nie zupe�nie zdr�w i �e ca�ymi oczyma b�d� m�g� pojrze� na Opinog�r� i na wszystkie pami�tki pierwszych lat �ycia. �egnam drogiego Ojca i prosz�, by si� nie turbowa� o mnie; nuda i cierpienie jest, ale niebezpiecze�stwa nie masz Zyg. Kr." I z tego samego dnia - list do Goszczy�skiego: "1832, Wiede�, 16 czerwca Drogi Konstanty! Odebra�em Tw�j list wczoraj. W ciemnym pokoju, sam jeden, otoczony lekami, mam czas rozmy�la� nad przesz�o�ci� i przysz�o�ci�, mam czas rozpami�tywa�, �em za Polsk� si� nie bi�. Nie wiem, co ze mn� b�dzie, oczy zagro�one �lepot�, ca�e cia�o rozstrojone; mo�e nied�ugo p�jd� tam, gdzie tylu posz�o, bez s�awy, bez mi�o�ci i �alu ludzi, bom nic nie zrobi�, bom �y� na �wiecie jak kawa� deski, co p�ynie po morzu, a� wreszcie zgnije i p�jdzie na dno. Nikt o mnie wiedzie� nie b�dzie, moje prace zagin� ze mn� razem, moje natchnienia do jednej trumny p�jd�... A przecie� nie tak n�dzne serce bi�o pod tymi piersiami, m�g�bym by� i �piewa�, i walczy� - przeznaczenie inaczej chcia�o i chce. Czy pami�tasz, drogi Konstanty, ciechanowskie b�ota, owe czasy, owe �owy, owego bia�ego dubelta, co� Ty zabi�, a kt�regom chcia� zaprzecza� Tobie; a p�niej z Danielewiczem podr� do Opinog�ry, nocleg u W�sowicza w borach. Rozpami�tuj� ja to wszystko teraz z zamkni�tymi oczyma. Tu miesi�c mam bawi�, a mo�e i d�u�ej, bo kiepsko ze mn�. B�d� szcz�liwym i zdrowym, ufaj w sprawiedliwo�� Boga - ber�a i korony przemin�, ale Jego sprawiedliwo�� nie przeminie... Kochaj mnie zawsze, a kiedy umr�, wspomnij czasem o przyjacielu z lat m�odych. Niech �yje Polska! Zyg. Krasi�sk." I drugi list do ojca: "Wiede�,1832, 8 lipca Kochany Ojcze! Zawsze w tym samym jestem stanie co do ocz�w, tyllko �e troszeczk� lepiej znosz� �wiat�o dzienne i do �wiec znowu przyzwyczaja� si� zaczynam. Jest to s�abo�� nieopisanych nud�w. �eby d�ugo na ni� chorowa�, to chyba by cz�owiek zg�upia� i zapomnia� wszystko, co kiedy umia� i czego si� uczy�. Odebra�em list od Babuli z ogromnymi pochwa�ami pani Za�uskiej, i to mi si� nieco dziwnym wydaje. Tymczasem m�� w Genewie turbuje si� o ni�, bo ju� od kilku miesi�cy listu nie odebra�. Przez ca�e dnie my�l�, a czasem my�le� jest cierpk� rzecz�, bo wszystko, co zbudowa�o marzenie, to my�l rozwala i burzy, a� wreszcie nic nie zostanie, opr�cz �alu, �e si� czas strawi�o na pr�nych snach. Rad bym jak najpr�dzej si� wyleczy� i ujrze� Pap�, bo te wszystkie listy na nic si� zdadz�; md�e to rzeczy listy, a czuj� potrzeb� widzenia drogiego Ojca i m�wienia z nim o tylu rzeczach i tylu uczuciach. �egnam i �ciskam kochanego Ojca. Oby B�g da� pr�dkie spotkanie; potrzeba mi, bym nad g�ow� uczu� r�k� Ojca z�o�on� w b�ogos�awie�stwie. Zyg. Kr." W Wiedniu zetkn�� si� Zygmunt z bratem swego przyjaciela Augusta, hrabi� Zdzis�awem Zamoyskim, by�ym porucznikiem ufundowanego przez Zamoyskich 5. pu�ku u�an�w. Opowiadania Zamoyskiego o przebiegu powstania w Polsce ostatecznie utwierdzi�y genera�owicza w pogl�dach zaszczepionych mu przez ojca i pos�a Jezierskiego. Znalaz�o to wyraz w li�cie do Henryka Reeve'a, przes�anym 14 lipca na poste restante do Drezna: "...Widuj� cz�sto brata Augusta. "To cz�owiek przesz�o�ci", powiedzieliby cz�onkowie klub�w, a ja m�wi�: >>To cz�owiek szlachetny i m�ny, jak jego szabla<<. Cz�onkowie klub�w nas zgubili. Nie mo�esz sobie nawet wyobrazi� ich szale�stw i w�ciek�o�ci. Ci n�dznicy, szewcy, przechrzty i krawcy, chciwi pieni�dzy, nie znaj�cy wcale Polski i jej przesz�o�ci, chcieli doj�� do maj�tku, zarobi�, spekulowa� na gie�dzie, wieszaj�c, oczerniaj�c i podburzaj�c, a teraz rozpowszechniaj� broszury przeciwko wszystkiemu, co mamy naprawd� wielkiego i szlachetnego. Oni nazywaj� to arystokracj�. Ale je�li mnie kochasz, to wierz mi i pami�taj, �e poza arystokracj� nie ma w Polsce, ani talent�w, ani �wiat�a, ani po�wi�cenia! My jedni stanowimy Polsk�. I pewnego dnia, po wielu poniesionych ofiarach, spotka nas to, �e zostaniemy powieszeni przed o�tarzem ojczyzny. Taki jest bieg zdarze�, nieodwo�alny bieg zdarze�. Czasy musz� si� wype�ni�, gdy nadesz�y. Radykalizm podniesie nas, by nas obali� i zetrze� z oblicza ziemi. Niechby przynajmniej po nas co� dobrego spotka�o ten kraj nieszcz�liwy. Niech si� powodzi tym nowym ludziom, by stali si� znowu wielkim narodem. Co do nas, pracujemy na w�asn� zgub�, a jednak pracujemy; to nasz obowi�zek, i B�g nas widzi. A p�niej przyjdzie szubienica i wieczno��. Rozwa� dobrze te s�owa, namy�l si� nad niemi raz jeden i drugi! To nie nag�y rzut ducha, lecz owoc d�ugich medytacji..." I dalszy ci�g tych "przemy�le� w ciemnym pokoju" w wys�anym tego samego dnia li�cie do Konstantego Gaszy�skiego: "Wiede�, 1832,14 lipca Drogi Konstanty! Wci�� zdrowie moje takie same, ni wprz�d ni wstecz nie cofn�o kroku. Ko�mianowi (chodzi�o zapewne o bratanka Kajetana Ko�miana - Stanis�awa Egberta, przebywaj�cego w tym czasie na emigracji w Brukseli - M.B.) nawzajem si� k�aniaj. Donie� mi, gdzie te� nasz Kazimierski? Nigdym nie m�g� poj��, sk�d owemu dziecku o s�abym wzroku i niem�skim g�osie przysz�a ch�tka do teorii o krwi panowaniu. Dokazywa� on ci to nie poma�u, jak s�ysz�; czy� by� to przepowiedzia� wtedy, kiedy u mnie o Bielskim* (* Chodzi�o albo o Marcina Bielskiego [1495-1575]) autora Kroniki wszystkiego �wiata, uwa�anego za pierwszego historyka pisz�cego po polsku, albo o Jana Bielskiego [1714-1768], pisarza dramatycznego i historyka, autora dwutomowego podr�cznika historii Widok Kr�lestwa Polskiego.) i o Kromerze* (* Marcin Kromer [1512-1589], kronikarz i pisarz, biskup warmi�ski. Autor m.in. De origine et rebus gestis Polonarum Libri XXX 1565. W przek�adzie polskim: O sprawach, dziejach i wszystkich innych potoczno�ciach koronnych Polskich. 16I 1 oraz Polska, czyli o po�o�eniu, obyczajach, urz�dach Rzplitej Kr�l. Pol. [przek�ad z �aciny W. Syrokomli].) etc. rozprawia�. Wiesz? Kiedy zarzucam wzrok na przysz�o��, widz� jedno �mier� dla nas, tj. dla tych, kt�rzy s� mojego i Twojego zdania. Rozwa� dobrze, co chc� zawrze� w tych kr�tkich s�owach. Ale przeto nie powinni�my si� stracha� - gi�my, byleby by�a Ta, dla kt�rej zginiemy, a o rodzaj �mierci nie pyta�. Ale ten rodzaj z Francji przyb�dzie. Za miesi�c lub p�tora pisz do mnie do Warszawy. Je�li tu d�u�ej pozostan�, to ci donios�. Przestrze�, kt�ra nas dzieli, jest morderstwem dla my�li naszych. Jak�e bym pragn�� z Tob� pom�wi�. B�d� co b�d�, wiecznym Ci jest przyjacielem Zyg. Kras." Podczas pobytu Zygmunta w Wiedniu zasz�o wydarzenie historyczne, jak gdyby symbolizuj�ce �a�osny koniec legendy napoleo�skiej: 22 lipca 1832 r. w pobliskim Schenbrunnie zmar� na gru�lic� p�uc Napoleon Karol Franciszek ksi��� Raichstadtu - by�y kr�l Rzymu i niedosz�y kr�l Polski. Pogrzebowi "Orl�tka" po�wi�cony jest ostatni wiede�ski list do Henryka Reeve'a: "Wiede�, 25 lipca 1832 r.: ...Szwadron huzar�w poprzedza� trumn�, inny post�powa� za ni�; i trumna, i oba szwadrony przemkn�y pr�dko, prawie galopem, nie jak to we zwyczaju przy pogrzebach. Lud przygl�da� si� temu t�umnie, ale widzia� niewiele poprzez dwa rz�dy �o�nierzy i bagnet�w, kt�rymi ulice by�y obramowane. Potem �o�nierze otoczyli ko�ci�. Przybytek Boga otworzy� si� tylko dla kilku wybitnych osobisto�ci i znik�o w nim na zawsze cia�o syna Napoleonowego*. (* W roku 1940, po zaj�ciu przez Niemc�w Pary�a, Adolf Hitler pragn�c zyska� sobie serca pokonanych Francuz�w, spowodowa� przeniesienie proch�w ksi�cia Reichstadtu z hitlerowskiego Wiednia do Paryskiego "D�me des Invalides", gdzie nieszcz�liwy ksi��� spocz�� obok swego wielkiego ojca.) Inaczej wcale sta� si� nie mog�o. Napoleon by� dzie�em, dzieckiem rewolucji, sam niczem innem jak rewolucj�, a tacy ludzie nie zak�adaj� nigdy dynastyj. Tote� syn jego by� tylko czem� przypadkowym. Umar� trzy dni temu w dwudziestym pierwszym roku �ycia, z temi s�owami na ustach: >>Nie ma nic mi�dzy moj� kolebk� a grobem<<. A jednak do �ez m�g� pobudzi� widok tego pogrzebu, przechodz�cego tak szybko, jak przesun�o si� w ci�gu chwil kilku tyle s�awy i nadziei. Urodzi� si� kr�lem Rzymu, umar� ksi�ciem Reichstadtu, a p�niej cisza i zapomnienie... Zyg. Kras." Wyjazd Zygmunta z Wiednia do Polski nast�pi� 5 sierpnia 1832 r. Po�egnalny list do Gaszy�skiego przesycony jest melancholi� i z�ymi przeczuciami: "Wiede�,1832, 3 sierpnia. ... A teraz, kochany Konstanty, bywaj mi zdrowym i szcz�liwym. Stoj� jeszcze na rozstajnych dw�ch drogach, z kt�rych jedna do Europy, druga prowadzi do Polski i dalej. Ale pojutrze ju� na tej jednej, ostatniej b�d�. Nie wiem, czy Twe listy dochodzi� mnie b�d�, czy moje wypuszcz� do Ciebie, w ka�dym jednak razie nie w�tp o mnie ani jako o Twoim przyjacielu, ani jako o Polaku. Przeczucia do�� czarne mnie trapi�, ale waha� si� nie mog�, nie powinienem. Po�piesz� u�ciska� mojego biednego chorego, zsiwia�ego od zgryzot i smutk�w Ojca. Co si� dalej stanie, to Bogu wiadomo, mnie za� to tylko wiadomym, �e nigdy w jarzmo pod�o�ci karku nie wprz�gn�. B�d� zdr�w, kochaj i pami�taj. Zyg. Kras." Do Warszawy przyjecha� Zygmunt dok�adnie o tym czasie, jaki oznaczy� mu przed p�rokiem ojciec-genera�: 15 sierpnia, w dzie� imienin Napoleona i zmar�ej matki. Odt�d jedynym �r�d�em wiadomo�ci o jego stanie fizycznym i psychicznym b�d� listy pisane do Reeve'a. "Warszawa, 15 sierpnia 1832. Drogi Henryku! Jestem w Warszawie, chory jak pies. Mam pijawki wko�o plec�w i oczy zaczerwienione jak pot�pieniec. Wyje�d�am za kilka minut, �eby si� spotka� z moim Ojcem w naszym domu wiejskim (at our villa - M.B.). �egnaj m�j drogi! Mam tylko tyle czasu, �eby napisa� te kilka s��w i prosi� Ci�, �eby� zawsze by� mi przyjacielem, cho� nadejdzie mo�e czas, a z nim wiadomo�ci, kt�re sprawi� Ci przykro��. Tw�j i to na zawsze Zyg. Kras." "18 sierpnia 1832 r. (Opinog�ra) Drogi Henryku! Gdym otrzyma� list Tw�j przed godzin�, siedzia�em w pokoju, kt�ry mam zamiar Ci opisa�. �ciany bia�e, bez obicia, w oknach firnaki bia�e i zielone, wzd�u� �ciany wspania�y fortepian, obok na stole gotowalnia z litego srebra: czarki, zwierciad�a i wszystkie drobiazgi, s�u��ce do czyszczenia paznokci, z�b�w, w�os�w, itd., flakony pe�ne najwytworniejszych wonno�ci; dalej stoi kominek z dwoma ma�emi globusami, a obok b�yszcz� zawieszone na murze trzy dubelt�wki, dwa rogi my�liwskie, w z�oto i ko�� s�oniow� oprawne, pistolety wyk�adane srebrem, torby my�liwskie, ro�ki do prochu itd. Dalej drzwi, dalej piec, dalej ��ko moje, stoj�ce pod k�tem do pieca, przykryte cienkim p��tnem i szlafrokiem kaszmirowym. Tu� obok ��ka olbrzymia szkatu�ka, nape�niona podr�cznemi drobiazgami, w kt�rej po przybyciu znalaz�em cztery tysi�ce z�otych (quarte mille fiorins) i gdzie z�o�y�em listy (Henriety Willan). Dalej stoi biurko, gdzie wznosi si� wazon ze staro�ytnego br�zu z bukietem kwiat�w w otoczeniu moich ksi��ek angielskich, mojej pozytywki i krzy�a z Koloseum, mego sztyletu i znanych Ci rzeczy. To m�j pok�j. W chwili, gdym list Tw�j otrzyma�, siedzia�em obok kobiety, kt�ra gra�a i �piewa�a dla mnie - to pani Z. (Amelia hr. Za�uska - M.B.). M�j drogi, co powiesz na to wszystko? Oto zosta�em wielkim panem... To ojciec przygotowa� mi to wszystko na m�j przyjazd. Z okien moich widz� na wzg�rzu zamek gotycki, budowany dla mnie, z wie�� w rozety i z kolumnami mauryta�skimi, pod nim, w dole, trzy stawy i pe�no zielono�ci. Widzia�em si� z moim ojcem. By�by� zobaczy� �zy, sp�ywaj�ce po jego bliznach i w�sach, gdy mnie przyciska� do �ona. P�niej poszli�my razem do grobowca mojej matki, i tam wobec trumny, kt�r� ci opisa�em w "Adamie", da� mi swoje b�ogos�awie�stwo. S�odkie i �wi�te jest b�ogos�awie�stwo ojca. Pomy�lisz mo�e, czytaj�c te s�owa: >>Jest spokojny<<. A wi�c nie! Mam gor�czk�, spa� nie mog�. Lecz niekiedy wspomnienia dzieci�stwa gromadz� si� wok� mnie, i wtedy rzucam na chwil� ukojone spojrzenie na te r�wniny, na te zbo�a polskie, ko�ysz�ce si� wko�o. Z oczyma mojemi nieco lepiej. U�ciskaj Za�uskiego, gdy do niego pisa� b�dziesz. M�j przyjacielu, m�j dobry, m�j drogi przyjacielu, my�l cz�sto o mnie! Nic jeszcze nie wiem o przysz�o�ci, u�ywam potrochu tera�niejszo�ci. Zabi�em par� bekas�w. �egnaj. Wierzchowiec arabski czeka na mnie; pogalopuj� sobie troch�. Zyg. Kras." Zameczek gotycki z wie�� w rozety i z kolumnami mauryta�skimi... Cztery tysi�ce z�otych floren�w w szkatu�ce... Idealnie dobrane do gust�w i potrzeb urz�dzenie pokoju... Urocza hrabina Amelia przy fortepianie, graj�ca i �piewaj�ca wy��cznie dla niego... Polowania na dzikie ptactwo... Galopady na arabskim wierzchowcu... Oto �rodki, jakimi genera� Wincenty Krasi�ski utwierdza� sw�j rz�d nad dusz� syna. Z korespondencji genera�a wojewody z administratorami d�br wiadomo, jak troskliwie przygotowywana by�a Opinog�ra na przyj�cie m�odego dziedzica. Ale dla Zygmunta bardziej od wszelkich urok�w opinog�rskich liczy� si� bezpo�redni wp�yw ojca. Znowu za ka�dym niemal zdaniem w listach do Reeve'a wyczuwa si� obecno�� arcyzr�cznego re�ysera synowskich uczu� i post�pk�w. Chocia�by owa nocna rozmowa przy trumnie Marii z Radziwi���w hrabiny Krasi�skiej* (* O tym, �e rozmowa odby�a si� noc�, informuje tradycja ustna, podtrzymywana w�r�d mieszka�c�w Opinog�ry.) - w scenerii tak �wietnie odpowiadaj�cej romantycznym upodobaniom przysz�ego autora Nie-boskiej komedii. O czym wtedy rozmawiano, mo�na si� tylko domy�la�. We �zach i u�ciskach ojciec i syn powt�rzyli sobie, zapewne, wszystkie perswazje, usprawiedliwienia i zakl�cia, znane z ich wcze�niejszej korespondencji. Jeszcze raz powr�cono do burzliwych wydarze� z 4 grudnia 1830 roku, kiedy to rozd�sane posp�lstwo Warszawy chcia�o genera�a wojewod� (strach m�wi�!) po prostu powiesi�. I do tragicznej nocy 15 sierpnia 1831 roku, kiedy tak okrutnie zamordowano dzielnego dow�dc� szar� szwole�erskich z lat 1813-1814 genera�a Antoniego Jankowskiego, doskonale znanego m�odemu Krasi�skiemu z domu ojca i z napoleo�skiej legendy. Zapewne jeszcze raz przyzwa� genera� Krasi�ski z opinog�rskich portret�w dostojne cienie przodk�w karmazyn�w, aby przeciwstawi� je w oczach syna okrwawionemu piekielnemu widmu Lelewela. W p�aczu na piersi ojcowskiej, w wyzwalaj�cych i oczyszczaj�cych dziecinnych �zach roztopi�y si� ostatnie w�tpliwo�ci Zygmunta i sp�yn�o na niego wielkie ukojenie. W pierwszych wzgl�dnie spokojnych dniach pobytu na wsi sta�ym miejscem duma� genera�owicza poety (lubi� o tym opowiada� wycieczkom szkolnym muzealni przewodnicy) by� romantyczny cmentarzyk opinog�rski z dwiema �wie�ymi mogi�ami: szwole�erskiego lekarza barona Girardota i ksi�dza Chiraniego. "Ukl�k�em na grobach przyjaci� z lat moich dziecinnych by modli� si� i rozmy�la� - pisa� Krasi�ski 20 sierpnia do Reeve'a. - Wko�o cmentarza przelewaj� si� fale k�os�w, nic, tylko k�osy, nie ocienione niczym; ani jedna k�pa drzew nie wynurza si� ponad ten ocean zbo�a. Wiatr p�nocny wyje i zrywa w dole na widnokr�gu chmur� po chmurze, wznosi je a� do s�o�ca, a p�niej str�ca z wysoko�ci nieba. B��kit ukazuj�cy si� mi�dzy chmurami, blady jest, powietrze ch�odne, kilka modrzewi ko�ysze si� ko�o mnie, a jednak spok�j panuje w mem sercu i modlitwa moja prostsz� drog� dochodzi do Pana ni� te, kt�re szepta�em przed laty na szczycie g�r i nad brzegiem morza, bo ci, kt�rzy �pi� wko�o mnie, kochali mnie niegdy�..." Ale gorej�cemu sercu Zygmunta nie s�dzony by� d�ugi spok�j. Ledwie przycich�y nieco, pod wp�ywem opinog�rskich balsam�w, jego zmartwienia o ojca i ojczyzn�, a ju� popada w now� duszn� udr�k� - tym razem mi�osn�. Jeszcze wczoraj mia� w my�lach tylko jedn� kobiet�: Henriet� Willan ("twarz cudzoziemki goni za mn� a� do trumny mojej matki") - a oto ju� poddaje si� ca�y powracaj�cej fali uczu� do pi�knej "cioci" Amelii Za�uskiej: "Zasz�a zmiana w scenie mojego widzenia [...] Nami�tno�ci s� b�aznami, kt�rzy drwi� ze mnie. Nienawi�� sta�a si� mi�o�ci�, a p�niej? P�niej by�o to w pewien pi�kny poranek. Oto moja ostatnia strofka, przyjacielu. Zrozum i lituj si� nade mn�! Znowu kilka chwil szcz�cia, a p�niej przyjdzie skrucha i kara. Nie mam anio�a str�a jak Schelling*, (* Schelling Friedrich Wilhelm Joseph [1775-1854]. Filozof niemiecki - jeden z czo�owych inicjator�w filozofii romantycznej. Jego pisma wywar�y du�y wp�yw na romantyk�w polskich.) l�gn� si� pod skrzyd�ami szatana..." W nast�pnym li�cie do Reeve'a - jeszcze wyra�niejszy opis nowej sytuacji uczuciowej: "A wi�c nie zna�em kobiety, o kt�rej tyle m�wi�em. Zobaczy�em j� znowu i pokocha�em. Przysz�a do mnie z przebaczeniem na ustach. Wtedy opowiedzia�em jej o swojej mi�o�ci lat dziecinnych, o p�niejszej udr�ce, zazdro�ci, nienawi�ci, cztery lata trwaj�cej, p�niej o mej mi�o�ci (obecnej); bo takie jest ju� moje przeznaczenie, �e nigdy nie mog� ujrze� tej kobiety, by jej nie kocha�..." Zygmunt nie ma ju� teraz czasu na rozpatrywanie swoich win wobec powstania listopadowego ani na przeprowadzanie pogadanek u�wiadamiaj�cych z ch�opami opinog�rskimi, co sobie planowa� przed opuszczeniem Genewy ("z ch�opami naszymi d�ugie b�d� mia� rozmowy, u ich ognisk zasi�d�..."). Poch�ania go bez reszty nami�tne uczucie do powabnej kuzynki. Znowu zachwyca si� jej "wysmuk�� i majestatyczn� kibici�", jej "w�osami brunatnymi, l�ni�cymi, uwitymi w pukle", jej "oczami czarnymi, pal�cymi, po�eraj�cymi jak oczy Po�udnia". Znowu wpisuje jej do sztambucha mi�osne wiersze i poematy. Nie my�li wcale o tym, �e stara si� uwie�� �on� niedawno po�egnanego przyjaciela, dla kt�rego przesy�a czu�e u�ciski w ka�dym li�cie do Reeve'a. Je�li ma nawet na ten temat jakie� skrupu�y, to g�uszy je "wrz�c� herbat� z rumem" i rozkosznymi sam na sam z pani� Ameli� w zacisznych alejkach parku opinog�rskiego. Ale hrabina Za�uska wcale nie zamierza anga�owa� si� w mi�osn� awantur� z m�odszym o osiem lat kuzynem. Tak jak poprzednio ma mu do zaofiarowania tylko uczucie siostry do brata. - "Nic nie wymog�a na mnie, ani ja na niej - �ali si� genera�owicz w li�cie do angielskiego przyjaciela. - Pozostali�my na miejscach, kt�re los nam przeznaczy�". Romantyczna sielanka opinog�rska ci�gn�a si� prawie przez miesi�c. Przerwa� j� nagle huk pioruna, od kt�rego zatrz�s� si� ca�y �wiat Zygmunta. Lapidarne uj�cie nowiny przekazanej Reeve'owi w li�cie z 5 wrze�nia nie os�abi�y jego dramatycznej wymowy: "Za cztery dni jad� do Petersburga! Jeste�my przyjaci�mi na �mier� i �ycie, Henryku! B�g by Ci� pokara�, gdyby� przesta� mi by� przyjacielem... �egnaj. Napisz mi do Petersburga poste restante. Przyja�� nasza nie jest tego rodzaju, by przypadek m�g� j� przerwa�; jakiego� okre�lonego faktu trzeba, by j� zniszczy�, lecz bez tego zerwanie jej by�oby zbrodni�. Ja zawsze Twoim przyjacielem zostan�. Zyg. Kras. 5 wrze�nia 1832, Opinog�ra" I melancholijne postscriptum: "Wszystkim moim przyjacio�om w Europie po�egnanie". Doprawdy, nazbyt ju� surowo obchodzi si� los z tym dwudziestoletnim ch�opcem o nadmiernie wybuja�ej wyobra�ni! Teraz Zygmunt ju� nie uk�ada dramatu, �ycie go w tym wyr�cza. Genera�owicz wie doskonale, jak przera�� si� i zmartwi� jego wyjazdem do Petersburga najserdeczniejsi przyjaciele: Reeve i Gaszy�ski, jak zareaguje na to ca�a paryska emigracja, z jak� satysfakcj� przyjmie to do wiadomo�ci petersburski czynownik Leon �ubie�ski! On, Zygmunt Krasi�ski, wnuk naczelnik�w konfederacji barskiej, syn dow�dcy Polskiej Gwardii Napoleona - z ho�dem do stolicy car�w! Czy mo�na wyobrazi� sobie co� potworniejszego, co� bardziej absurdalnego?! On, kt�ry nawet sw�j powr�t do podbitej Polski stara� si� ukry� przed �wiatem! On, kt�ry, po wiele razy zapewnia� swych przyjaci�, �e "nigdy nie wprz�gnie karku w jarzmo pod�o�ci" i nie ugnie czo�a przed gn�bicielami ojczyzny! On, kt�ry ledwie przed miesi�cem pisa� do Konstantego Gaszy�skiego: "Pami�taj plun�� na moj� pami��, je�li kiedy pos�yszysz, �em od nich co przyj��, �em kt�rego z nich r�k� �cisn�� lub uk�oni� si�!" - Teraz ma jecha� z pok�onami do cara?! Czym�e jest piek�o Dantego wobec udr�cze� moralnych Zygmunta Krasi�skiego?! I znowu ma to do zawdzi�czenia swemu uwielbianemu Papie! Nie wiadomo nawet dok�adnie, sk�d wzi�� si� ten pomys� podr�y do Petersburga. Najpro�ciej by�oby za�o�y�, �e tak samo, jak w wypadku �ubie�skich, genera� Krasi�ski musia� ulec woli zwyci�skiego cesarza i odda� mu syna w charakterze dobrowolnego zak�adnika. Ale wierno�� Opinog�rczyka dla tronu nie wymaga �adnych por�cze�. Mo�e wi�c on sam - ci�gle jeszcze przywi�zany do my�li o karierze dyplomatyczno-dworskiej - z w�asnej inicjatywy wyprzedzi� �yczenie swego kr�la? Nie wiadomo te�, gdzie i kiedy przekaza� genera� synowi t� wie�� hiobow�. Czy jeszcze raz zosta�a do tego wykorzystana nastrojowa sceneria ko�cielnej krypty grobowej, czy odby�o si� to w gabinecie genera�a obwieszonym pami�tkami z epopei napoleo�skiej? Tak czy inaczej, dla Zygmunta musia�a to by� pr�ba okrutna. Ale w Opinog�rze nie dociera�o to w pe�ni do jego �wiadomo�ci; nazbyt by� jeszcze poch�oni�ty mi�o�ci� do pani Za�uskiej. 9 wrze�nia 1832 r. - w przeddzie� wyjazdu Krasi�skich z Opiniog�ry odby� si� po�egnalny wiecz�r muzyczny z udzia�em hrabiny Amelii. Podczas koncertu wpisa� si� Zygmunt po raz ostatni do sztambucha ukochanej: "Teraz jeszcze twa muzyka obwiewa mnie doko�a. Teraz jeszcze siedzisz przede mn�, gdyby duch, co odlecie� ma i nie wr�ci� wi�cej; ale jutro o tej samej godzinie gdzie� b�dzie twoja twarz, tw�j g�os, twoja czarna szata? Dla mnie ju� nie b�dziesz na tej ziemi... Oto jest �o�e �mierci teraz, na kt�rym konam, a ty przy�piewujesz memu zgonowi. �mierci si� nie boj�; niech kula piersi przeszyje, niech gor�czka przepali cia�o; ale tak umiera�, jak w tej chwili, ale kona� bez nadziei, w�r�d ludzi, kt�rzy mnie nie rozumiej�, w�r�d czterech �cian bia�ych i nie j�kn��, i nie westchn��, �e ci� nie ujrz� wi�cej, jest losem, kt�rym B�g karze pot�pie�c�w piek�a... A tw�j g�os tymczasem si� rozlega, wznosi, zape�nia komnat�, p�ynie w d�wi�cznych falach, oni Ci� s�uchaj� i my�l�: >>Ona pi�knie �piewa<<, a ja s�ucham i my�l�: >>To dzwony mojego pogrzebu<<. Ale ja nie chc� narzeka�: trzeba by� pod�ym, by si� �ali�, �e czekaj� m�czarnie, kiedy min�o szcz�cie. O, gwiazdo tej, kt�r� kocham, przy�wiecaj lubo Jej drodze! O, aniele str�u Tej, kt�r� kocham, roztocz skrzyd�a i zlej na Ni� oasis cieni w�r�d tej pustyni �wiata. O, ciernie, kt�re kaleczycie nie stopy, nie zarastajcie nigdy Jej �cie�ki! O, r�e, kt�re nigdy nie kwitniecie na moich szlakach, otoczcie j� waszym rumie�cem i woni�!..." I w zako�czeniu nawi�zanie do podr�y czekaj�cej autora tych pie� mi�osnych: obsesyjna wizja Syberii! "Ot, tam, widzisz, s� lody i wyspy z lodu, i l�dy ze �niegu, i troch� mchu na nich; i dali mi lamp� do r�ki, i rzekli: >>Oto s�o�ce<<. Ja b��dz�... C� to si� znaczy? Jeszcze trwaj� d�wi�ki, z jakowej� opery piosnki s�ysz�, ty jeszcze stoisz przede mn�, �miejesz si� i radujesz. B�d� b�ogos�awion� i za twoje u�miechy!... Szale�stwo przymila si� do mnie, ono ci�gnie mnie do siebie, a� mi si� m�zg przewraca, Ta �wieca, kt�ra si� pali przede mn�, d�u�sze ma �ycie ode mnie, bo