1675
Szczegóły |
Tytuł |
1675 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1675 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1675 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1675 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Filary Ziemi" Tom I
autor: Ken Follett
Prze�o�y�: Grzegorz Sitek
Tytu� orygina�u: The Pillars of the Earth
Opracowanie graficzne: Wojciech Markiewicz
Redakcja: Zofia Okrasa, Dariusz Cecuda
Sk�ad i �amanie:: Arkadiusz Rozum
(c) Copyright 1989 by Ken Follett
Copyright for the Polish edition by oficyna wydawnicza "C & S", Warszawa 1992 (c) Copyright for the Polish edition by Agencja Praw Autorskich i wydawnictwo "Interart", Warszawa 1992
ISBN 83-85236-49-X (ca�o��)
83-85236-43-0 (tom I)
Marie - Claire,
�renicy mojego serca
* * *
"W nocy dwudziestego pi�tego listopada 1120 roku ko�o Barfleur zaton�� w drodze do Anglii "Bia�y Korab", a z wszystkich ludzi przebywaj�cych na pok�adzie uratowa� si� tylko jeden cz�owiek... �aglowiec ten by� najwi�kszym osi�gni�ciem �wczesnej sztuki budowy statk�w, a szkutnicy wyposa�yli go najlepiej jak potrafili... Wydarzenie to zdoby�o wielki rozg�os, bowiem na pok�adzie znajdowa�o si� wielu dostojnik�w: opr�cz kr�lewskiego syna - nast�pcy tronu, byli tam tak�e dwaj kr�lewscy bastardzi, kilku hrabi�w i baron�w oraz przedstawiciele kr�lewskiego dworu... Historyczne znaczenie tej katastrofy polega na tym, �e pozbawi�a ona Henryka naturalnego nast�pcy tronu... Ostatecznym za� jej wynikiem by� okres anarchii, jaki nast�pi� po �mierci Henryka ".
A.L. Poole "Od Ksi�gi Praw do Wielkiej Karty"
* * *
Prolog
Na egzekucj� ch�opcy przyszli wcze�nie. By�o jeszcze ciemno, kiedy pierwsi trzej czy czterej spo�r�d nich wysun�li si� z szop, w swych filcowych �apciach st�paj�c cicho jak koty. Cienka warstwa �niegu pokry�a miasteczko jak �wie�a farba i ich �lady t� idealn� biel splami�y jako pierwsze. Przemykali mi�dzy st�oczonymi drewnianymi chatami, przebiegaj�c ulicami zamro�onego b�ota w stron� cichego targowiska, gdzie ju� czeka�a szubienica. Mieli w pogardzie wszystko, co cenili starsi. Odrzucali pi�kno i drwili z dobroci. Pok�adali si� ze �miechu na widok kaleki, a kiedy dojrzeli ranne zwierz�, kamienowali je na �mier�. Przechwalali si� ranami i bliznami, kt�re obnosili z dum�, szczeg�lnie za� cenili wszelkie okaleczenia: ch�opiec bez palca m�g�by zosta� ich kr�lem. Kochali przemoc: by obejrze� walk� przebywali ca�e mile, a ju� nigdy nie przepuszczali wieszania. Jeden z wyrostk�w zakrad� si� pod szafot. Inny wspi�� si� po schodach, chwyci� za gard�o i zaciska� palce, wykrzywiaj�c twarz w ponurej parodii duszenia a pozostali zach�ystywali si� z podziwu. Przez targowisko ujadaj�c przebieg�y dwa psy. Jeden z m�odszych ch�opc�w wyj�� jab�ko i zacz�� je je��, jeden ze starszych waln�� go pi�ci� w nos i zabra� jab�ko. M�odszy wy�adowa� z�o�� rzucaj�c ostrym kamieniem w psa, kt�ry skoml�c pobieg� do domu. Potem nie by�o nic do roboty, wi�c st�oczyli si� na suchym bruku w przedsionku ko�cio�a, czekaj�c a� co� zacznie si� dzia�. Za okiennicami z grubych desek w otaczaj�cych targowisko drewnianych i kamiennych domach zamo�nych rzemie�lnik�w i kupc�w zapala�y si� �wiat�a �wiec, kiedy kuchenne dziewki i terminatorzy rozniecali ogie� i grzali wod� na owsiank�. Kolor nieba z czarnego zmieni� si� w szary. Mieszka�cy miasta kul�c g�owy zakutani w ci�kie opo�cze z surowej we�ny wychodzili przez niskie drzwi i trz�s�c si� z zimna schodzili do rzeki po wod�. Wkr�tce na targowisko �ci�gn�a grupa m�odzie�c�w, parobk�w, wyrobnik�w i terminator�w. Szturcha�cami i kopniakami wyrzucili ch�opc�w z ko�cielnego przedsionka, po czym zacz�li przeci�ga� si� opieraj�c r�ce o rze�bione kamienne �uki, drapali si� i pluli na pod�og� z udawan� pewno�ci� siebie rozprawiaj�c o �mierci przez powieszenie. Jeden z nich powiedzia�, �e je�li skazany b�dzie mia� szcz�cie, to kark mu trza�nie od razu, jak tylko zawi�nie, �mier� szybka i bezbolesna; a je�li nie, to sczerwienieje na twarzy a usta b�d� mu si� otwiera�y i zamyka�y jak rybie wyj�tej z wody dop�ki nie zad�awi si� na �mier�. Inny doda�, �e takie umieranie zajmuje tyle czasu, co przebycie mili, a trzeci rzek�, �e mo�e by� jeszcze gorzej, bo on widzia� kiedy� powieszonego, kt�rego szyja w chwili �mierci by�a d�uga na stop�. Stare kobiety uformowa�y t�um po drugiej stronie targowiska, trzymaj�c si� jak najdalej od m�odzie�c�w, kt�rzy mieli zwyczaj wywrzaskiwa� pod adresem swych babek wulgarne uwagi. Te stare kobiety zawsze wstawa�y wcze�nie, nawet kiedy nie by�o ju� dzieci i niemowl�t do pilnowania, rozpala�y ogie�, a ich serca by�y otwarte i gotowe do wzrusze�. Ich wszystkim znan� przyw�dczyni� by�a muskularna Wdowa Piwowarka, kt�ra do��czy�a do grupy tocz�c beczk� piwa z tak� �atwo�ci�, z jak� dziecko toczy k�ko. Zanim zdj�a pokryw�, ch�tni z dzbankami i kubkami ju� zd��yli si� zgromadzi�. Stra�nik otworzy� g��wn� bram�, dostrzeg�szy ch�op�w mieszkaj�cych na podgrodziu w domach przylepionych do muru miejskiego. Niekt�rzy przynie�li jajka, mleko i �wie�e mas�o na sprzeda�, niekt�rzy przyszli, by kupi� piwa lub chleba, a inni jeszcze stan�li na targowisku, czekaj�c na egzekucj�. Co chwila ludziska zadzierali g�owy, jak ostro�ne wr�ble popatruj�c na g�ruj�cy nad miastem zamek. Widzieli dym unosz�cy si� r�wno z zamkowej kuchni i od czasu do czasu b�ysk pochodni w otworach strzelniczych kamiennej wie�y. Nast�pnie mniej wi�cej w porze, kiedy s�o�ce mia�o wstawa� za grub� warstw� szarych chmur, otworzy�y si� pot�ne drewniane wrota i wy�oni� si� niewielki poch�d ludzi. Jako pierwszy jecha� na czarnym rumaku szeryf, a za nim wioz�cy wi�nia w�z zaprz�ony w wo�y. Za wozem post�powali trzej je�d�cy i mimo �e z daleka nie by�o wida� ich twarzy, po szatach mo�na by�o pozna�, �e to rycerz, ksi�dz i mnich. Dwaj zbrojni zamykali poch�d. Wszyscy uczestniczyli w s�dzie, kt�ry odby� si� poprzedniego dnia w nawie ko�cio�a. Ksi�dz z�apa� z�odzieja na gor�cym uczynku, mnich rozpozna� srebrny kielich ko�cielny jako w�asno�� klasztoru, rycerz by� panem z�odzieja i wskaza� go jako zbiega, a szeryf wyda� na niego wyrok �mierci. Podczas gdy powoli zje�d�ali ze wzg�rza ko�o szubienicy zgromadzi�a si� reszta mieszka�c�w miasta. W�r�d najp�niej przyby�ych znajdowali si� czo�owi obywatele miasta: masarz, piekarz, dwu grabarzy, dwu kowali, p�atnerz i wytw�rca strza�, wszyscy z �onami. Nastr�j t�umu by� osobliwy. Zazwyczaj ludzi cieszy�o wykonywanie wyroku. Skazaniec zwykle by� z�odziejem, a oni z�odziei nienawidzili uczuciem ludzi pracuj�cych w pocie czo�a dla powi�kszenia swojego stanu posiadania. Ten z�odziej by� jednak inny. Nikt go nie zna�, nie wiedziano, kim jest i sk�d pochodzi. Nie okrad� nikogo z nich, tylko klasztor odleg�y o dwadzie�cia mil. A przedmiotem kradzie�y by� zdobiony klejnotami kielich ko�cielny, kt�rego warto�� by�a tak wielka, �e nie uda�oby si� go sprzeda�. To nie by�a szynka, nowy n� ani dobry pas, nie by�o to nic, czego strata mog�aby kogo� zabole�. Nie mogli nienawidzie� cz�owieka za tak bezsensown� zbrodni�. Kiedy wi�zie� wjecha� na targowisko, rozleg�o si� kilka gwizd�w i okrzyk�w, ale obelgi nie p�yn�y z g��bi serca i tylko ch�opcy z pewnym zapa�em drwili ze skaza�ca. Wi�kszo�� mieszka�c�w miasta nie ogl�da�a procesu, bo dni s�dowe nie by�y dniami wolnymi od pracy, a wszyscy musieli zarabia� na �ycie. Dopiero teraz widzieli z�odzieja po raz pierwszy. By� ca�kiem m�ody, gdzie� tak mi�dzy dwudziestk� a trzydziestk�, przeci�tnej budowy i �redniego wzrostu, lecz wygl�da� jako� obco. Sk�r� mia� bia�� jak �nieg na dachach, jaskrawozielone przenikliwe oczy, za� jego w�osy mia�y kolor obranej marchwi. Panny uzna�y, �e jest brzydki, staruchy mu wsp�czu�y, a ch�opcy na jego widok �miali si� tak, �e a� tarzali si� po ziemi. Szeryf by� postaci� znan�, ale tych trzech m�czyzn, kt�rzy doprowadzili do skazania z�odzieja, widzieli po raz pierwszy. Rycerz, mi�sisty m�� o ��tych w�osach, by� najwidoczniej osob� wa�n�, bo je�dzi� na koniu bojowym, wielkim bydl�ciu kosztuj�cym tyle, ile wynosi�y dziesi�cioletnie zarobki cie�li. Mnich by� znacznie starszy, mia� lat pi��dziesi�t a mo�e wi�cej, wysoki szczup�y m�czyzna, kt�ry ko�ysa� si� w siodle, jakby �ycie by�o zbyt nu��cym dla niego ci�arem. Ksi�dz by� postaci� przykuwaj�c� najwi�cej uwagi: m�ody m�czyzna o ostrym nosie, ulizanych czarnych w�osach, odziany w czarne suknie i jad�cy na kasztanowym ogierze. Mia� czujny, gro�ny wygl�d kota, kt�ry wyw�cha� gniazdo �wie�o wyl�gni�tych myszy. Ma�y ch�opak starannie wycelowa� i splun�� na wi�nia. Dobry strza�: dok�adnie mi�dzy oczy. Wi�zie� wykrzykn�� przekle�stwo i rzuci� si� na pluj�cego, ale powstrzyma�y go liny przymocowane do bok�w wozu. Incydent ten nie by�by wart uwagi, gdyby nie to, �e wi�zie� wypowiedzia� swe s�owa w norma�skiej francuzczy�nie, j�zyku pan�w. Czy�by zatem by� wysoko urodzony? Czy tylko daleko od domu? Nikt nie wiedzia�. Zaprz�g zatrzyma� si� pod szubienic�. Stra�nik wspi�� si� na platform� wozu ze stryczkiem w r�ku. Skazany spr�bowa� walczy�. Ch�opcy wznie�li okrzyki - byliby rozczarowani, gdyby wi�zie� zachowa� spok�j. Jego ruchy by�y ograniczone linkami przywi�zanymi do kostek i przegub�w, ale wykr�ca� g�ow� w r�ne strony, uchylaj�c si� przed p�tl�. Po chwili stra�nik, cz�ek silny, odst�pi� krok i waln�� skaza�ca pi�ci� w �o��dek. Ten zgi�� si� wp�, a kiedy j�� si� prostowa�, stra�nik zarzuci� p�tl� na jego szyj� i zacisn�� w�ze�. Potem zeskoczy� na ziemi�, naci�gn�� lin� i przywi�za� jej drugi koniec do haka wbitego w belk� szubienicy. By� to punkt zwrotny. Gdyby wi�zie� teraz zacz�� walczy�, tylko przyspieszy�by swoj� �mier�. Zbrojni rozwi�zali wi�niowi nogi i z r�kami zwi�zanymi z ty�u zostawili go stoj�cego samego na platformie wozu. W t�umie zapad�a cisza. W takiej chwili cz�sto zdarza�y si� k�opoty: matka wi�nia mog�a zacz�� krzycze�, albo �ona podejmowa�a desperack� pr�b� ratowania m�a. Czasami wi�zie� wzywa� Boga prosz�c o wybaczenie win, albo obrzuca� oprawc�w krwawymi kl�twami. Zbrojni obstawili w�z ze wszystkich stron na wszelki wypadek, gotowi do dzia�ania. Wtedy wi�zie� zacz�� �piewa�. Mia� wysoki tenor, bardzo czysty. S�owa by�y francuskie, ale nawet ci, kt�rzy nie znali tego j�zyka mogli pozna� po �a�osnej melodii, �e to smutna pie�� o rozstaniu... W siatk� ptasznika z�apany s�owik �piewa pi�kniej ni� kiedykolwiek A kiedy melodia zanika, Rozlu�nia si� sid�o ptasznika. Kiedy �piewa�, patrzy� prosto na kogo� w t�umie. Stopniowo wok� tej osoby robi�o si� pusto i wszyscy mogli j� zobaczy�. By�a to pi�tnastoletnia dziewczyna. Patrz�c na ni�, ludzie z t�umu zastanawiali si�, dlaczego wcze�niej jej nie zauwa�yli. Mia�a d�ugie ciemnobr�zowe w�osy, obfite i g�ste, zbiegaj�ce si� u nasady szerokiego czo�a, co ludzie nazywali diabelskim pazurem. Rysy jej by�y regularne, usta pe�ne o zmys�owym wyrazie. Staruchy zauwa�y�y jej grub� tali� i ci�kie piersi, odgad�y, �e jest w ci��y i domy�li�y si�, kto jest ojcem nie narodzonego jeszcze dziecka. Wszyscy natomiast zwr�cili uwag� na jej oczy. Mo�e nawet by�a �adna, ale mia�a g��boko osadzone, intensywnie patrz�ce oczy we wstrz�saj�cym kolorze z�ota, tak jasne i przenikliwe, �e kiedy spojrza�a na cz�owieka, ten czu�, �e patrzy mu prosto w serce i odwraca� wzrok w obawie, i� odkryje wszystkie jego tajemnice. Okrywa�y j� �achmany, a �zy strumieniami p�yn�y po jej policzkach. Wo�nica patrzy� wyczekuj�co na stra�nika, ten za� oczekiwa� na znak szeryfa. M�ody, ponury ksi�dz tr�ca� szeryfa niecierpliwie �okciem, ale szeryf nie zwraca� uwagi. Pozwoli� skaza�cowi �piewa� dalej. Panowa�a przera�aj�ca cisza, kiedy pie�� brzydkiego cz�owieka p�yn�a w dal: O zmierzchu ptasznik swoje wzi��, A s�owik by� w niewoli. Ptakom i ludziom przychodzi kres, Lecz piosnka si� wyzwoli. Kiedy skazaniec sko�czy�, szeryf skin�� g�ow�. Stra�nik krzykn�� "hop!" i smagn�� lin� bok wo�a. Wo�nica w tej samej chwili uderzy� wo�a z drugiej strony. W� szarpn�� w�z i skazaniec zawis� w powietrzu. Lina si� napr�y�a, kark p�k� z trzaskiem. Rozleg� si� przera�liwy j�k i wszyscy spojrzeli na dziewczyn�. Nie ona to jednak j�kn�a, tylko stoj�ca za ni� �ona p�atnerza. Przyczyn� jednak by�a dziewczyna. Opad�a na kolana przed szubienic�, wyci�gn�a przed siebie wyprostowane r�ce w ge�cie kl�twy. Ludzie odsuwali si� w strachu: wszyscy wiedzieli, �e urok rzucany przez niewinnie cierpi�cych jest szczeg�lnie skuteczny, a wszyscy podejrzewali, �e w tym wieszaniu co� nie ca�kiem by�o w porz�dku. Ch�opcy stali jak sparali�owani. Dziewczyna zwr�ci�a swe hipnotyczne oczy na trzech obcych: rycerza, mnicha i ksi�dza. Potem d�wi�cznym g�osem wypowiedzia�a straszne s�owa: - Przeklinam was chorob� i smutkiem, g�odem i bole�ci�; wasze domy zostan� po�arte przez ogie�, a wasze dzieci pomr� na szubienicy; wasi wrogowie b�d� �yli w dostatku, a wy b�dziecie si� starze� w smutku i opuszczeniu, a umrzecie w g�upocie i m�czarniach... - Kiedy m�wi�a ostatnie s�owa, si�gn�a po worek le��cy za ni� na ziemi i wyj�a z niego �ywego koguta. W jej r�ku nie wiadomo sk�d pojawi� si� n�, jednym poci�gni�ciem obci�a kogutowi �eb. Krew jeszcze ciek�a z obci�tej szyi, gdy pozbawionego g�owy koguta dziewczyna cisn�a w czarnow�osego ksi�dza. Rzut by� za s�aby ale ksi�dza, mnicha i rycerza, kt�rzy stali obok siebie spryska�a krew. Trzej m�czy�ni odwr�cili si� z odraz�, krew jednak dosi�g�a ka�dego z nich, plami�c twarze i szaty. Dziewczyna odwr�ci�a si� i uciek�a. T�um rozst�pi� si� przed ni�, a potem zamkn��. Na chwil� zapanowa�o wielkie zamieszanie. Wreszcie szeryfowi uda�o si� przyci�gn�� uwag� zbrojnych i ze z�o�ci� rozkaza� �ciga� dziewczyn�. J�li przedziera� si� przez t�um, szorstko rozpychaj�c m�czyzn, kobiety i dzieci, by zrobi� sobie drog�, ale dziewczyny nie by�o ju� w zasi�gu wzroku. Szeryf nakaza� kontynuowanie po�cigu, ale wiedzia�, �e jej nie znajdzie. Odwr�ci� si� poirytowany. Rycerz, mnich i ksi�dz nie patrzyli na ucieczk� dziewczyny i po�cig za ni�. Ich uwag� przykuwa�a szubienica. Martwy z�odziej wisia� na stryczku, jego blada twarz zaczyna�a sinie�, podczas gdy pod jego lekko ko�ysz�cym si� cia�em kogut, bez g�owy ale nie pozbawiony �ycia, biega� oszala�ymi k�kami po spryskanym krwi� �niegu.
* * *
CZʌ� PIERWSZA
1135 - 1136
Rozdzia� 1
W rozleg�ej dolinie, u st�p wzg�rza, obok wartko p�yn�cego potoku Tom stawia� domostwo. �ciany mia�y ju� trzy stopy wysoko�ci i szybko ros�y. W promieniach s�o�ca dwu naj�tych murarzy pracowa�o statecznie, a kiedy ich kielnie robi�y "nabierzrzu�klep klep", pomocnicy pocili si� pod ci�arem wielkich kamiennych blok�w. Syn Toma, Alfred, miesza� zapraw� g�o�no licz�c szufle, kiedy sypa� piasek do kastry. Cie�la, kt�ry pracowa� obok Toma przy warsztacie, uwa�nie ociosywa� toporem kawa� buczyny. Alfred mia� czterna�cie lat i prawie dor�wnywa� wzrostem Tomowi, kt�ry przecie� przewy�sza� o g�ow� wi�kszo�� m�czyzn. Alfred, tak naprawd� na razie jeszcze o kilka cali ni�szy, zapowiada�, �e mu dor�wna, bo wci�� r�s�. Byli do siebie bardzo podobni: obaj mieli jasnobr�zowe w�osy i zielonkawe oczy z br�zowym refleksem. M�wiono, �e tworz� pi�kn� par�. R�nica polega�a na tym, �e Tom nosi� k�dzierzaw� kasztanowat� brod�, podczas gdy Alfredowi zaledwie kie�kowa� blond meszek. Kiedy� Alfred mia� takie w�osy na g�owie - przypomnia� sobie z u�miechem Tom. Teraz, gdy stawa� si� m�czyzn�, Tom �yczy�by sobie, by syn okazywa� wi�ksze zainteresowanie prac�. Bowiem gdyby wzorem ojca mia� zosta� murarzem, powinien si� jeszcze wiele nauczy�. Na razie Alfreda nudzi�y i odpycha�y nauki o zasadach stawiania budowli. Po uko�czeniu dom, kt�ry budowali powinien okaza� si� najbardziej luksusowym siedliskiem na mile woko�o. Parter by�by odporn� na ogie�, przestronn� krypt� do przechowywania d�br, o �ukowato sklepionym stropie. Do po�o�onej nad ni� komnaty, gdzie zamieszkaj� ludzie, b�dzie si� wchodzi�o zewn�trznymi schodami. Z tej wysoko�ci �atwo si� b�dzie broni� w przypadku ataku. Pod �cian� wielkiej sali stan��by komin, wyci�gaj�cy dym z paleniska, zwykle znajduj�cego si� na �rodku pomieszczenia. By�a to prawdziwa innowacja: Tom do tej pory tylko raz widzia� domostwo z kominem, ale tak bardzo spodoba� mu si� ten pomys�, �e by� zdecydowany zastosowa� go w tym domu. W nast�pnej cz�ci nad wielk� sal�, powinien znale�� si� ma�y pok�j sypialny, bo hrabiowskie c�rki tego ��da�y - uwa�a�, �e s� zbyt delikatne, by spa�, jak wszyscy, w wielkiej sali wraz z m�czyznami, s�u�ebnymi dziewkami i psami do polowania. Kuchnia za� by�aby umieszczona oddzielnie, bo w ka�dej kuchni pr�dzej czy p�niej wybucha po�ar, a lekarstwa na to, poza oddaleniem jej od budynku g��wnego, nie znaleziono. Za bezpiecze�stwo wszak p�aci�o si� tylko letnimi potrawami. Tom robi� wej�cie do domu. O�cie�nice boczne mia�y by� zaokr�glone, by uzyska� efekt kolumnowy - posmak dystynkcji dla nowouszlachconych, kt�rzy tutaj mieli zamieszka�. Uko�nie przy�o�y� �elazne d�uto do kamienia i patrz�c na drewniany szablon lekko uderza� m�otkiem. Deszczyk kamiennych odprysk�w odpad� z powierzchni zaokr�glaj�cej si� powoli w po��dany kszta�t. Popuka� jeszcze. Nadawa�aby si� nawet do katedry. Raz pracowa� przy katedrze, to by�o w Exeter. Z pocz�tku traktowa� t� prac� jak ka�d� inn�. Zez�o�ci� si�, kiedy mistrz budowniczy go ostrzeg�, �e nie wystarczy, by jego praca by�a taka jak zwykle. Tom wiedzia�, �e jest bardziej staranny ni� przeci�tny murarz. Potem jednak zrozumia�, o co chodzi - �ciany katedry nie mog� by� po prostu dobre, to za ma�o. One musz� by� doskona�e. A to dlatego, �e katedr� stawia si� dla Boga, a tak�e dlatego, �e �ciany musz� by� idealne, bo najmniejsze odchylenie od pionu i poziomu mo�e �le odbi� si� na ca�o�ci tak wielkiej konstrukcji tak wielkiego budynku. Niech�� Toma przekszta�ci�a si� w zafascynowanie. Po��czenie ogromu budowli z niesamowit� dba�o�ci� o najmniejszy nawet szczeg� otwar�o Tomowi oczy na cudowno�� jego rzemios�a. Od mistrza w Exeter nauczy� si� jak wa�ne s� proporcje, pozna� symbolik� r�nych liczb i niemal magicznych formu� dla obliczenia wymiar�w �cian czy k�t�w skr�cania stopni w spiralnych schodach. Poci�ga�y go te sprawy - i wci�gn�y. Zaskoczy�o go, �e wielu murarzy uwa�a�o takie rzeczy za niezrozumia�e. Po pewnym czasie Tom sta� si� praw� r�k� mistrza budowniczego, a sta�o si� to w�a�nie wtedy, gdy zacz�� rozumie� stosowane przez niego terminy. Ten cz�owiek by� wspania�ym rzemie�lnikiem i kiepskim organizatorem. Kiedy przychodzi�o do kwestii zamawiania w�a�ciwej ilo�ci kamienia w miar� post�pu prac murarzy, upewniania si� co do odpowiedniej ilo�ci wytwarzanych przez kowali narz�dzi, dostawy i wypalania wapna, dostarczania piasku na zapraw� murarsk�, przydzielania drewna cie�lom i pobierania pieni�dzy z kapitu�y na p�ace i op�aty - stawa� bezradny. Je�liby Tom zosta� w Exeter do �mierci mistrza, m�g�by zaj�� jego miejsce, ale kapitu�a wyda�a wszystkie pieni�dze, cz�ciowo wskutek z�ego zarz�dzania mistrza, wi�c rzemie�lnicy musieli odej�� i poszuka� pracy gdzie indziej. Tom otrzyma� ofert� zostania budowniczym exeterskiego kasztelana. Jego praca polega�aby na dogl�daniu napraw i powi�kszaniu fortyfikacji miejskich. Mog�a trwa� ca�e �ycie, o ile nic by si� nie zdarzy�o. Tom jednak odrzuci� propozycj�, pragn�� budowa� drug� katedr�. Jego �ona, Agnes, nie potrafi�a nigdy pogodzi� si� z t� decyzj�. Mogli przecie� mie� porz�dny kamienny dom, s�u�b�, stan�li by mocniej na nogi i jedli codziennie na obiad mi�so - nigdy Tomowi nie wybaczy�a odrzucenia tej szansy. Nie umia�a zrozumie� si�y przyci�gania, jak� mia�o dla Toma budowanie katedry: absorbuj�ce zaj�cia zwi�zane z organizacj� ca�o�ci, zmaganie si� z obliczeniami, sam rozmiar �cian, a wreszcie zapieraj�ce dech pi�kno i ogrom uko�czonego budynku. Kiedy raz spr�bowa� tego wina, nie m�g� zaspokoi� pragnienia niczym lichszym. To by�o dziesi�� lat temu. Od tej pory nigdzie nie zagrzali miejsca. Tom projektowa� nowy budynek dla kapitu�y klasztoru, przez rok czy dwa pracowa� na zamku lub budowa� w mie�cie dom bogatemu kupcowi, jednak gdy tylko zaoszcz�dzi� troch� pieni�dzy, zabiera� �on� i dzieci w drog�, udaj�c si� na poszukiwanie katedry do budowania. Spojrza� ponad warsztatem, na Agnes, stoj�c� na skraju placu budowy. Trzyma�a koszyk z jedzeniem w jednej r�ce, a drug� podtrzymywa�a oparty na biodrze dzbanek z piwem. By�o po�udnie. Tom czule patrzy� na ni�. Nikt nie m�g� nazwa� jej �liczn�, ale za to twarz mia�a pe�n� si�y: du�e czo�o, wielkie br�zowe oczy, prosty nos i mocno zarysowan� szcz�k�. Ciemne, wij�ce si� w�osy rozdziela�a na �rodku g�owy i wi�za�a z ty�u. By�a jego duchow� podpor�. Nala�a piwa Tomowi i Alfredowi. Przez chwil� stali przy niej, tworz�c grup� dwu du�ych m�czyzn i silnej kobiety pij�cych piwo z drewnianych kubk�w, gdy w podskokach wybieg� z pola pszenicy czwarty cz�onek rodziny; by�a to siedmioletnia Marta, �liczna jak �onkil, ale z brakuj�cym p�atkiem, bo szczerby po dwu mlecznych z�bach nie zd��y�y si� jeszcze wype�ni� sta�ymi z�bami. Podbieg�a do Toma, uca�owa�a jego zapylon� brod� i poprosi�a o �yk piwa z jego kubka. Obj�� jej ko�ciste cia�ko i rzek�:
- Nie pij za du�o, bo wlecisz do rowu. - Marta zacz�a si� ko�ysa� i chwia� na nogach, obchodz�c grup� w k�ko, udaj�c pijan�. Usiedli na stosie drewna. Agnes poda�a Tomowi pajd� pszennego chleba, gruby p�at gotowanego boczku i niedu�� cebul�. Da�a jedzenie dzieciom i wreszcie zacz�a je�� sama. Tom pomy�la�, �e mo�e odrzucenie exeterskiej propozycji pracy i wyruszenie na poszukiwanie katedry do budowania by�o nierozwa�ne. "Przecie� pomimo mojej lekkomy�lno�ci zawsze b�d� zobowi�zany do wykarmienia ich wszystkich". Wyj�� no�yk do jedzenia z przedniej kieszeni sk�rzanego fartucha, uci�� plasterek cebuli i zjad� z k�sem chleba. Poczu� w ustach jednocze�nie s�odycz i szczypanie.
- Zn�w b�d� mia�a dziecko - doda�a Agnes. Tom przesta� �u� i wpatrzy� si� w ni�. Przenikn�� go dreszcz zadowolenia. Nie wiedz�c, co rzec, po prostu niem�drze si� do niej u�miecha�. - To nie jest a� tak� niespodziank� - powiedzia�a po chwili, zarumieniona. U�cisn�� j�.
- No, no - powiedzia� z wyrazem zadowolenia. - Bobas, kt�ry b�dzie mnie ci�gn�� za brod�. A ju� my�la�em, �e b�dzie to robi� dzieciak Alfreda.
- Nie ciesz si� jeszcze tak bardzo - ostrzeg�a go. - M�wienie o dziecku, zanim si� urodzi, przynosi pecha. Tom zgodnie pokiwa� g�ow�. Agnes mia�a ju� kilka poronie�, jedno dziecko zmar�o w chwili urodzenia, a by�a tak�e dziewczynka, Matylda, kt�ra umar�a maj�c zaledwie dwa lata.
- Chcia�bym jednak ch�opaka - stwierdzi�. - Bo teraz Alfred jest taki du�y. Kiedy to ma by�?
- Po Bo�ym Narodzeniu, Tom zacz�� liczy�. Kamienne mury da�oby si� sko�czy� przed pierwszym przymrozkiem, potem trzeba b�dzie pokry� je s�om� dla ochrony przed zim�. Murarze ch�odne miesi�ce sp�dziliby przycinaj�c kamienie na okna, sklepienia, odrzwia i paleniska, podczas gdy cie�le robiliby deski na pod�ogi, przygotowywaliby drzwi i okiennice, a on sam budowa�by rusztowanie do rob�t na g�rze. Potem, na wiosn�, zrobiliby sklepienie nad parterem, po�o�yli pod�og� w wielkiej komnacie i postawili dach. Ta praca powinna wykarmi� rodzin� do Wielkanocy, a w mi�dzyczasie dziecko mia�oby z p� roku. Wtedy mogliby rusza� dalej.
- Doskonale - mrukn��. - Doskonale. - Zjad� nast�pny plasterek cebuli.
- Jestem za stara na dzieci - powiedzia�a Agnes. - To musi by� ostatnie. Tom my�la� i o tym. Nie by� pewny, ile w�a�ciwie lat ma Agnes, na pewno nie umia�by wyrazi� tego w liczbach, ale sporo kobiet w jej wieku rodzi�o dzieci. Sk�din�d im bardziej by�y starsze wiekiem, tym bardziej cierpia�y, a dzieci nie by�y najsilniejsze. Bez w�tpienia mia�a racj�. "Co jednak ma zamiar zrobi�, by mie� pewno��, �e zn�w nie pocznie"? - zastanawia� si�. Nagle u�wiadomi� sobie co i chmura zasnu�a jego s�oneczny nastr�j.
- Mo�e znajd� prac� w mie�cie - powiedzia� pr�buj�c j� uspokoi�. - Katedr� albo pa�ac. Potem b�dziemy mogli mie� wielki dom z drewnianymi pod�ogami, a tak�e dziewczyn� do pomocy przy dziecku.
- Mo�liwe - rzek�a sceptycznie a twarz jej przybra�a surowy wyraz. Nie lubi�a s�ucha� gadania o katedrach. Gdyby Tom nigdy nie pracowa� przy katedrze mog�aby ju� mieszka� w miejskim domu, maj�c zaoszcz�dzone pieni�dze, bezpiecznie zakopane pod paleniskiem, i �adnych zmartwie�. Tom odwr�ci� wzrok i zaj�� si� nast�pnym plasterkiem cebuli. Mieli z czego si� cieszy�, a tu pojawi�a si� mi�dzy nimi niezgoda. Poczu� si� przygn�biony. �u� jeszcze twarde mi�so gdy nagle us�ysza� t�tent ko�skich kopyt. Przez zagajnik, omijaj�c wiosk�, by skr�ci� sobie drog� od traktu p�dzi� je�dziec. W chwil� p�niej m�ody cz�owiek przycwa�owa� na g�r� i zsiad�. Wygl�da� na giermka.
- Tw�j pan przybywa - powiedzia�.
- Masz na my�li pana Percy? - Tom wsta�. Percy Hamleigh by� jednym z najwa�niejszych ludzi w kraju, w�a�cicielem tej doliny, a tak�e wielu innych, poza tym p�aci� za budow� tego domu.
- Jego syn - odrzek� giermek.
- M�ody William. Syn Percy'ego mia� zaj�� dom po swych za�lubinach z lady Alien�, c�rk� hrabiego Shiring, z kt�r� by� zar�czony.
- We w�asnej osobie. Na dodatek w�ciek�y. Tomowi serce zamar�o. Nawet w sprzyjaj�cych okoliczno�ciach trudno by�o porozumie� si� z w�a�cicielem budowanego domu. Z w�ciek�ym w�a�cicielem to by�o niemo�liwe.
- Czemu si� z�o�ci?
- Panna m�oda go odpali�a.
- Ta c�rka earla? - spyta� zaskoczony Tom. Targn�� nim niepok�j. W�a�nie rozmy�la� nad tym, jak si� zabezpieczy� na przysz�o��... - My�la�em, �e to ju� postanowione.
- Wszyscy tak my�leli�my z wyj�tkiem lady Alieny jak wida� - odpowiedzia� giermek. - W chwili, gdy go spotka�a, oznajmi�a �e nie wyjdzie za niego za skarby �wiata. Zmartwiony Tom zmarszczy� brwi. Nie chcia�, by okaza�o si� to prawd�.
- Ten ch�opak wcale nie wygl�da tak �le, o ile sobie przypominam.
- To nie ma znaczenia w jej sytuacji. Gdyby c�rkom earl�w wolno by�o po�lubia� tych kt�rzy im si� spodobaj�, byliby�my rz�dzeni przez w�drownych minstreli i ciemnookich banit�w - powiedzia�a Agnes.
- Dziewczyna mo�e zmieni� zdanie - powiedzia� Tom z nadziej�.
- Zmieni, je�li jej matka u�yje brzozowej r�zgi - rzek�a Agnes.
- Jej matka umar�a - o�wiadczy� giermek.
- To wyja�nia - skin�a g�ow� Agnes - dlaczego c�rka nie zna �ycia. Nie rozumiem jednak, dlaczego ojciec jej nie zmusi.
- Powiadaj�, �e przyrzek� kiedy� nigdy nie wyda� jej za m�� za kogo�, kto jej si� nie spodoba - rzek� giermek.
- Co za g�upia przysi�ga! - zez�o�ci� si� Tom. - Jak m�g� pot�ny pan w taki spos�b wi�za� si� z dziewcz�cym kaprysem? Jej ma��e�stwo mo�e mie� wp�yw na alianse militarne, na maj�tki wielkich pan�w... nawet na budow� tego domu.
- Ona ma brata, wi�c nie jest a� tak wa�ne, kogo po�lubi - wyja�ni� giermek.
- Nawet w takim wypadku...
- A earl jest stanowczym cz�owiekiem - ci�gn�� giermek. - M�wi�, �e nie z�amie przyrzeczenia, nawet je�li zosta�o dane dziecku. - Wzruszy� ramionami. Tom patrzy� na zr�by przysz�ego domu. Nie zdo�a� jeszcze zaoszcz�dzi� wystarczaj�cej ilo�ci pieni�dzy, by rodzina mog�a przetrwa� zim�. Przyprawi�o go to o dreszcz.
- A mo�e m�odzik znajdzie inn� pann� m�od�, kt�ra dzieli�aby z nim ten dom. Ma ca�e hrabstwo do wyboru.
- Na Chrystusa, zdaje si�, �e to on! - zawo�a� Alfred za�amuj�cym si� g�osem dorastaj�cego ch�opca. Id�c za jego spojrzeniem popatrzyli na drog�. Przez wie� galopowa� ko� wzbijaj�c wielk� chmur� kurzu i grudek ziemi. Okrzyk Alfreda zosta� spowodowany ogromnymi rozmiarami i szybko�ci� konia. Tom widywa� podobne bestie ju� dawniej, ale Alfred prawdopodobnie nigdy nie widzia� bojowego rumaka si�gaj�cego wzrostem m�czy�nie a� do brody i odpowiednio szerokiego do wysoko�ci. Takich koni bojowych nie hodowano w Anglii, lecz sprowadzano zza m�rz i kosztowa�y niezwykle drogo. Tom wrzuci� reszt� chleba do kieszeni fartucha, po czym mru��c oczy spojrza� pod s�o�ce przez pole. Ko� mia� stulone uszy, przyci�ni�te do czaszki, a chrapy rozd�te. Odni�s� wra�enie, �e mocno zadarta g�owa mo�e �wiadczy� o tym, i� ko� nie ca�kiem ponosi. Kiedy je�dziec si� zbli�y�, �ci�gn�� wodze odchylaj�c si� do ty�u, a wierzchowiec zwolni� nieco, Tom upewni� si� co do tego, �e je�dziec panuje nad koniem. Teraz m�g� nawet poczu� drgania ziemi, w kt�r� b�bni�y kopyta. Rozejrza� si� za Mart�, chc�c j� zabra� z drogi, gdzie mog�aby zosta� poturbowana. Agnes pomy�la�a o tym samym. Marty jednak nie mo�na by�o nigdzie dostrzec.
- W pszenicy - krzykn�a, ale Tom pomy�la� o tym samym i pod��a� przez plac budowy na skraj pola. Przebieg� wzrokiem ko�ysz�cy si� �an przej�ty strachem, ale nie zobaczy� dziecka. Jedynym, co przysz�o mu do g�owy by�a my�l, by spr�bowa� zatrzyma� konia. Wst�pi� na �cie�k� i j�� zbli�a� si� do szar�uj�cego rumaka z roz�o�onymi szeroko ramionami. Ko� go spostrzeg�, podni�s� �eb, by przyjrze� si� lepiej i wyra�nie zwolni�. Wtedy, ku przera�eniu Toma, je�dziec spi�� go ostrogami. - Cholerny durniu! - rykn�� Tom. W�a�nie wtedy na �cie�k�, kilka jard�w przed nim wysz�a z pola Marta. Na chwil� obezw�adni� go paniczny l�k. Potem rzuci� si� do przodu krzycz�c i wymachuj�c r�kami - bez skutku. Ko� bojowy, wy�wiczony do atakowania wyj�cych hord, nie zwraca� uwagi na przera�onego ojca. Marta sta�a na �rodku w�skiej �cie�ki i jak zahipnotyzowana wpatrywa�a si� w wal�c� na ni� ogromn� besti�. By� moment, kiedy Tom u�wiadomi� sobie z rozpacz�, �e nie zd��y dotrze� do c�rki przed koniem.W biegu usun�� si� na bok �cie�ki, ramieniem potr�caj�c pszenic�. W ostatniej chwili ko� zboczy� w stron� przeciwn�. Strzemi� musn�o delikatne w�osy Marty, kopyto wybi�o okr�g�� dziur� w ziemi tu� obok jej bosej stopy rumak min�� ich, obsypuj�c oboje kurzem, Tom porwa� c�rk� w ramiona i przycisn�� mocno do swego �omocz�cego serca. Sta� przez chwil�, ogarn�a go fala ulgi, nie czu� r�k i n�g, by� s�aby jak mucha. Nagle poczu� przyp�yw furii na my�l o lekkomy�lno�ci tego g�upiego m�odzika na pot�nym koniu bojowym. Spojrza� gniewnie w g�r�. Lord William w�a�nie powstrzymywa� konia, siedzia� w siodle odchylony do ty�u, zapieraj�c si� na wypchni�tych do przodu strzemionach i z ca�ej si�y ci�gn�c wodze. Ko� skr�ci� w stron� placu budowy. Rzuci� g�ow� i wierzgn��, ale William utrzyma� si� w siodle. Przeszed� w cwa�, a potem id�c truchtem zatoczy� szerokie ko�o po placu budowy. Marta p�aka�a. Tom poda� j� Agnes i czeka� na Williama. M�ody panek by� wysokim, dobrze zbudowanym dwudziestolatkiem o ��tych w�osach i w�skich oczach, kt�re sprawia�y wra�enie, jakby wci�� patrzy� w s�o�ce. Mia� na sobie kr�tk� czarn� tunik� i czarne po�czochy, na nogach sk�rzane buty z paskami wi�zanymi krzy�owo a� do kolan. Na koniu trzyma� si� prosto i nie wygl�da� na poruszonego tym, co zasz�o. "Ten g�uptak nawet nie zdaje sobie sprawy z tego co zrobi� - pomy�la� z gorycz� Tom. - Nale�a�oby skr�ci� mu kark". William zatrzyma� konia przed stosem drewna i spojrza� w d� na budowniczych.
- Kto tu rz�dzi? - spyta�. Tom chcia� powiedzie� - "Gdyby� zrani� moj� ma��, zabi�bym ci�" - ale st�umi� z�o��. Z trudem prze�kn�� gorycz wype�niaj�c� ca�e usta. Zbli�y� si� do konia i chwyci� uzd�.
- Ja jestem mistrzem budowniczym - powiedzia� zaciskaj�c z�by. - Nazywam si� Tom.
- Ten dom nie b�dzie ju� potrzebny - powiedzia� William. - Zwolnij swych ludzi. To w�a�nie by�o to, czego najbardziej obawia� si� Tom. Ale �udzi� si� nadziej�, �e William, b�d�c gwa�towny w gniewie, da si� przekona� do zmiany zdania. Z wysi�kiem staraj�c si� nada� przyjazny ton g�osowi rozs�dnie rzek�:
- Tyle jednak pracy zosta�o w�o�one do tej pory, dlaczego marnowa� to, co ju� wydali�cie na budow�? Kiedy� ten dom si� przyda.
- Nie m�w mi, jak mam si� zajmowa� swoimi sprawami, Tomie Budowniczy. Wszyscy jeste�cie zwolnieni. - Szarpn�� wodze, Tom jednak wci�� trzyma� uzd�. - Pu�� mego konia - powiedzia� gro�nie. Tom prze�kn�� �lin�. Za chwil� William spr�buje poderwa� w g�r� ko�ski �eb. Wyj�� z kieszeni fartucha nie doko�czon� kromk� chleba. Pokaza� go koniowi, ten wyci�gn�� �eb i ugryz� kawa�ek.
- Jest jeszcze o czym m�wi�, panie m�j, zanim odjedziesz - powiedzia� �agodnie.
- Pu�� mego konia, albo zetn� ci g�ow� - gro�ba zabrzmia�a w g�osie lorda. Tom patrzy� mu prosto w oczy, pr�buj�c nie da� pozna� po sobie, �e si� boi. By� wi�kszy od niego, ale to nie b�dzie mia�o znaczenia, je�li m�ody pan wyci�gnie miecz.
- Zr�b, co pan ci ka�e, m�u - l�kliwie mrukn�a Agnes. Zapad�a �miertelna cisza. Robotnicy stali w milczeniu nieruchomo jak pos�gi, obserwowali. Zdawa� sobie spraw�, �e jedynym wyj�ciem w tej sytuacji by�o si� podda�. William jednak omal nie stratowa� jego c�reczki, a my�l o tym doprowadzi�a Toma do szale�stwa, z bij�cym wi�c sercem powiedzia�: - Musisz nam zap�aci�. William poci�gn�� silniej wodze, ale Tom trzyma� uzd� kr�tko, a ko�, zdezorientowany, tr�ca� nosem kiesze� fartucha w poszukiwaniu chleba.
- Po pieni�dze zg�o� si� do mego ojca! - ze z�o�ci� powiedzia� William.
- Tak zrobimy, panie, dzi�kujemy bardzo - przera�onym g�osem powiedzia� cie�la. "N�dzny tch�rz" - pomy�la� Tom, ale sam zadr�a�. Mimo to zmusi� si� do powiedzenia:
- Je�li, panie, chcesz nas zwolni�, to musisz nam zap�aci� zgodnie ze zwyczajem. Dom twego ojca, panie, jest o dwa dni drogi pieszo st�d, a kiedy tam dojdziemy, mo�emy go nie zasta�.
- Za mniejsze rzeczy ludzie gin�li! - Krzykn�� William, a policzki poczerwienia�y mu z gniewu. K�tem oka Tom dostrzeg�, �e giermek podni�s� r�k� do r�koje�ci swego miecza. Wiedzia�, �e powinien si� teraz podda�, upokorzy�, ale w g��bi niezno�nie skr�ca�a go w�ciek�o�� i by� tak przestraszony, �e nie potrafi� zmusi� si� do puszczenia uzdy.
- Wpierw nam zap�a�, a potem mnie zabij - powiedzia� lekkomy�lnie. - Mo�esz za to zawisn��, albo nie; umrzesz i tak, pr�dzej czy p�niej, a wtedy ja b�d� w niebie a ty w piekle. Szyderstwo zamar�o na twarzy Williama, zblad�. Tom by� zaskoczony: c� mog�o tak wystraszy� tego ch�opca? Na pewno nie owo wspomniane wieszanie: do czego to podobne, by mieli wiesza� pana za zab�jstwo rzemie�lnika. Czy�by tak przerazi� si� piek�a? Patrzyli na siebie przez kilka chwil. Tom ze zdumieniem i ulg� obserwowa�, jak w twarzy Williama wyraz gniewu po��czonego z pogard� ust�puje miejsca panicznemu l�kowi. W ko�cu panicz wyj�� zza pasa sk�rzan� sakiewk� i rzuci� giermkowi ze s�owami:
- Zap�a� im. W tym momencie Tom postanowi� jeszcze raz spr�bowa� szcz�cia. Kiedy William znowu poci�gn�� wodze, a ko� podni�s� siln� g�ow� odst�puj�c w bok, Tom ruszy� wraz z nim i wci�� z r�k� na u�dzie powiedzia�:
- Za zwolnienie p�aci si� pe�n� tygodni�wk�, taki jest zwyczaj. - Tu� za sob� us�ysza� ostry wdech Agnes i wiedzia�, �e pomy�la�a, i� musia� zwariowa�, skoro przeci�ga t� spraw�. Brn�� jednak dalej: - To znaczy po sze�� pens�w dla robotnika, dwana�cie dla cie�li i ka�dego murarza, a dwadzie�cia cztery dla mnie. Razem sze��dziesi�t sze�� pens�w. - Potrafi� dodawa� pensy szybciej, ni� ktokolwiek spo�r�d ludzi, kt�rych zna�. Giermek pytaj�co spogl�da� na swego pana. William powiedzia� ze z�o�ci�: - Bardzo dobrze. Tom rozlu�ni� chwyt i pu�ci� uzd�. Odst�pi� o krok. William zawr�ci� koniem i spi�� go mocno, a ko� pogna� naprz�d �cie�k� przez pole pszenicy. Tom z nag�a usiad� na stosie drewna. Zastanawia� si�, co go napad�o. �eby tak wyzywaj�co si� przeciwstawi� lordowi Williamowi - to� to szale�stwo. Czu�, �e mia� szcz�cie, �e jeszcze �yje. T�tent bojowego konia Williama cich� w oddali jak odleg�y grzmot a giermek opr�ni� sakiewk� na �aw�. Toma przeszy�o uczucie tryumfu, kiedy struga srebrnych pens�w zal�ni�a w s�o�cu. Oszala�, ale to poskutkowa�o: zapewni� sobie i swym pracownikom zap�at�.
- Nawet panowie musz� si� podporz�dkowa� zwyczajom - powiedzia� na p� do siebie.
- Teraz tylko miej nadziej�, �e nigdy nie b�dziesz potrzebowa� pana Williama prosi� o prac� - odrzek�a ponuro Agnes, kt�ra go us�ysza�a. Tom si� do niej u�miechn��. Rozumia�, �e jej szorstko�� wynika z uprzedniego strachu.
- Nie r�b takiej kwa�nej miny, bo ca�e mleko w piersiach zsi�dzie ci si� i oseskowi dasz twar�g.
- I tak nie uda mi si� nakarmi� nikogo z nas w zimie, je�li nie znajdziesz pracy.
- Do zimy jeszcze daleko - powiedzia� Tom.
* * *
II
Przez lato pozostali w wiosce. P�niej t� decyzj� ocenili jako straszliwy b��d, na razie jednak wydawa�o si� rozs�dne, by Tom, Agnes i Alfred mogli zarabia� pensa dziennie pracuj�c w polu przy �niwach. Gdy nadesz�a jesie�, musieli odej��, ale torb� mieli ci�k�, pe�n� srebrnych pens�w, a do tego upasion� �wini�. Pierwsz� noc sp�dzili na ganku wiejskiego ko�cio�a, drugiego za� dnia trafili do klasztoru i korzystali z go�cinno�ci zakonnik�w. Trzeciego dnia znale�li si� w sercu Chute Forest, rozleg�ej przestrzeni pokrytej g�stwin� zaro�li i dzikiego lasu, przez kt�ry szed� trakt, nie szerszy od wolego zaprz�gu, maj�cy po obu stronach stare d�by, w pe�nej krasie odchodz�cego lata. Tom ni�s� mniejsze narz�dzia w kalecie, a m�otki zawiesi� przy pasie. Ciasno zwini�t� opo�cz� umie�ci� pod lew� pach�, a �at� ni�s� w prawej r�ce, wykorzystuj�c j� jako podr�ny kostur. Cieszy� si�, �e znowu jest w drodze. Nast�pn� prac� mo�e by� budowa katedry. Mo�e zostanie mistrzem budowniczym i zatrzyma si� przy tej budowie na reszt� �ycia, a ko�ci�, kt�ry zbuduje b�dzie tak pi�kny, �e z pewno�ci� p�jdzie do nieba. Te kilka przedmiot�w domowego u�ytku, jakie posiadali, Agnes schowa�a do kocio�ka, kt�ry przywi�za�a na plecach. Alfred ni�s� par� narz�dzi, niezb�dnych do postawienia gdzie� swego nowego domu: siekier�, toporek ciesielski, pi��, ma�y m�otek, szpikulec do robienia dziur w sk�rze i drewnie oraz �opat�. Marta by�a za ma�a, by nie�� co� wi�cej ni� sw�j kubek i no�yk przytroczone do pasa i zimowe okrycie przymocowane do plec�w. Poza tym mia�a obowi�zek prowadzenia na sznurku �wini, dop�ki jej nie sprzedadz� na targu. Kiedy tak szli przez nie ko�cz�ce si� lasy Tom przygl�da� si� Agnes. Min�a ju� po�owa okresu ci��y, wi�c ci�ar, kt�ry d�wiga�a z przodu ju� dawa� si� por�wna� z tym przymocowanym na plecach. Nie wydawa�a si� jednak zm�czon�. Alfred te� wygl�da� dobrze: by� w wieku, kiedy ch�opcy maj� wi�cej energii, ni� wiedzy, jak j� spo�ytkowa�. M�czy�a si� tylko Marta. Jej szczup�e n�ki przeznaczone by�y do weso�ej gonitwy, nie do d�ugich marsz�w, dlatego nieustannie zostawa�a z ty�u, tak �e reszta musia�a zatrzymywa� si� i czeka�, a� dziewczynka dogoni ich, ci�gn�c �wini�. Id�c Tom rozmy�la� o katedrze, kt�r� kiedy� wybuduje. Zacz��, jak zwykle, od naszkicowania w my�lach arkady. To by�o �atwe: dwie proste po��czone �ukiem. Potem wyobrazi� sobie dok�adnie tak� sam� jak pierwsz�. Ustawi� jeszcze jedn�, by uformowa� jeden wi�kszy element. Potem doda� nast�pn�, jeszcze jedn�, potem jeszcze wiele, a� mia� ich ca�y rz�d, wszystkie uporz�dkowane jedna za drug�, tworz�ce tunel. Oto istota tej budowli: chroni�cy od deszczu dach i dwie �ciany podtrzymuj�ce go. Ko�ci� to po prostu udoskonalony korytarz. Tunel by� ciemny, wi�c pierwszym ulepszeniem powinny by� okna. Je�li �ciany b�d� wystarczaj�co silne, to mo�na robi� w nich otwory. B�d� one g�r� zaokr�glone, b�d� mia�y proste boki i p�askie parapety - kszta�t ten sam, co arkada. Zastosowanie podobnych form okien i drzwi by�o pierwsz� zasad� projektowania pi�knej budowli. Drug� by�a ich powtarzalno��: wyobrazi� sobie dwana�cie jednakowych okien, r�wno rozmieszczonych wzd�u� obu �cian tunelu. Tom spr�bowa� sobie wyobrazi� wyprofilowanie okien, ale nie m�g� si� skupi�, czu� bowiem, �e kto� go obserwuje. "To g�upie" - obruszy� si� na siebie, przecie� stale by� obserwowany, oczywi�cie przez ptaki, lisy, koty, myszy, �asice, wiewi�rki, nornice i gronostaje, kt�re zape�nia�y las. Po po�udniu Marta opad�a z si�. W pewnej chwili zosta�a ze sto jard�w za nimi. Stoj�c i czekaj�c, a� do��czy, Tom przypomnia� sobie, jaki by� w jej wieku Alfred: �adny z�otow�osy ch�opiec, krzepki i �mia�y. Zadowolenie miesza�o si� z irytacj�, kiedy patrzy� na Mart� strofuj�c� �wini� za zbyt wolny marsz. Raptem jaka� posta� wysz�a z krzak�w tu� przed ni�. Krzyk przera�enia r�s� Tomowi w gardle. Nast�pi�o to tak szybko, �e trudno mu by�o w to uwierzy�. Cz�owiek, kt�ry nagle pojawi� si� na trakcie, podni�s� maczug� ponad rami�. Zanim zdo�a� wyda� okrzyk, Marta, uderzona w bok g��wki, pad�a na ziemi� jak porzucona, szmaciana lalka. Toma dobieg� mdl�cy d�wi�k. U�wiadomi� sobie, �e biegnie drog� w ich stron�, a jego stopy wal� w twardy grunt jak kopyta bojowego konia Williama, i chcia� by nogi nios�y go jeszcze szybciej. Czu� si� tak jakby ogl�da� obraz namalowany wysoko na �cianie ko�cio�a - widzia� co si� dzieje i nie m�g� nic zrobi�, by cokolwiek zmieni�. Atakuj�cy bez w�tpienia by� banit�. Bosonogi, niski, kr�py m�czyzna w br�zowej tunice. Przez chwil� spogl�da� prosto na Toma, kt�ry m�g� dzi�ki temu przyjrze� si� jego twarzy. Banita mia� odci�te wargi, �wiadcz�ce o tym, �e najprawdopodobniej zosta� ukarany za k�amstwo, co sprawia�o, �e usta otoczone przez �ci�gni�t� bliznami sk�r�, mia�y odpychaj�cy sta�y grymas. Ten obrzydliwy widok powstrzyma�by go, gdyby nie kruche cia�ko Marty le��ce na ziemi. Napastnik odwr�ci� wzrok od Toma i zatrzyma� go na �wini. W mgnieniu oka schyli� si�, porwa� kwicz�ce zwierz� pod pach� i b�yskawicznie zaszy� si� w spl�tanym g�szczu, z kt�rego wyskoczy�. Zabra� ze sob� jedyn� warto�ciow� rzecz, jak� Tom i jego rodzina posiadali. Tom pad� na kolana obok Marty. Po�o�ywszy szerok� d�o� na jej piersi wyczu�, �e serce bije r�wno i mocno, co odsun�o najgorsze podejrzenie. Oczy jednak nadal mia�a zamkni�te, a jasne w�osy plami�a krew. Chwil� p�niej ukl�k�a przy nim Agnes. Dotkn�a piersi dziecka, przegubu r�ki i czo�a, po czym twardo spojrza�a na m�a.
- B�dzie �y�. Sprowad� t� �wini� z powrotem - powiedzia�a ze �ci�ni�tym gard�em. Tom szybko odwi�za� od pasa kalet� z narz�dziami i rzuci� j� na ziemi�. Lew� r�k� wyci�gn�� zza pasa ci�ki, �elazny m�ot. W prawej wci�� trzyma� �at�. Widzia� stratowane krzaki, kt�r�dy z�odziej wszed� na drog� i kt�r�dy uciek�, s�ysza� tak�e �wini� kwicz�c� w lesie. Zanurkowa� w g�szczu. Banita by� mocno zbudowany, ucieka� trzymaj�c pod pach� wyrywaj�c� si� �wini�, wi�c w le�nym poszyciu zostawia� szerok� �cie�k� podeptanych kwiat�w, po�amanych krzew�w i m�odych drzewek. Trop by� �atwy do odczytania, Tom par� do przodu pe�en dzikiej ��dzy do utraty zmys��w. Przedar� si� przez brzozowy zagajnik i zbieg� w d� po zboczu, a� plasn�� w ma�e bagienko, sk�d wychodzi�a w�ziutka �cie�ynka. Tam si� zatrzyma�. Z�odziej m�g� p�j�� w lewo lub w prawo, tutaj nie by�o ju� �lad�w w postaci zniszczonych ro�lin. Tom zacz�� nas�uchiwa�, z lewej strony dobieg� go kwik �wini. Zdo�a� tak�e us�ysze�, �e kto� pod��a drog�, kt�r� przeby� - prawdopodobnie Alfred. Ruszy� dalej. �cie�ka poprowadzi�a go dalej w d�, potem raptownie skr�ca�a i zaczyna�a si� wznosi�. Teraz us�ysza� wyra�nie kwiczenie �wini. Wbieg� na wzg�rze oddychaj�c z trudem, lata wdychania kamiennego py�u os�abi�y mu p�uca. Dr�ka nagle si� wyr�wna�a i zobaczy� z�odzieja, zaledwie z dwadzie�cia, trzydzie�ci jard�w dalej, zmykaj�cego jakby goni� go diabe�. Tom zerwa� si� do biegu, odleg�o�� mi�dzy nimi wci�� mala�a. Z pewno�ci� go dogoni, je�li tylko zdo�a utrzyma� tempo, bo cz�owiek obci��ony �wini� nie mo�e biec tak szybko. Teraz jednak czu� w piersiach b�l. Z�odziej by� o pi�tna�cie jard�w, potem o dwana�cie. Tom podni�s� �at� nad g�ow�, jakby to by�a w��cznia. Jeszcze tylko par� krok�w i rzuci. Jedena�cie jard�w, dziesi��... Zanim cisn�� �at�, k�tem oka dostrzeg� chud� twarz pod zielon� czapk� wy�aniaj�c� si� z krzak�w obok �cie�ki. Za p�no na unik. Ci�ki pal wyl�dowa� tu� przed nim, potkn�� si� i run�� na ziemi�. Upu�ci� �at�, ale wci�� jeszcze trzyma� m�ot. Przetoczy� si� i podni�s� na kolano. Zobaczy�, �e jest ich dw�ch - ten pierwszy w zielonym kapeluszu i drugi, �ysy z potargan� bia�� brod�. Rzucili si� na niego. Zrobi� krok w bok i zamachn�� si� w stron� zielonego kapelusza. Ten si� uchyli�, ale wielki, �elazny m�ot spad� ci�ko na jego bark, a on zaskrzecza� z b�lu i upad� na ziemi�, trzymaj�c rami�, jakby by�o z�amane. Tom nie mia� czasu, by ponowi� mia�d��cy cios, zanim zbli�y si� ten �ysy, wi�c pchn�� m�ot w twarz nadbiegaj�cego i roz�upa� mu szcz�ki. Obaj napastnicy zacz�li wycofywa� si�. Tom widzia�, �e �aden z nich nie ma ochoty do dalszej walki. Rozejrza� si� dooko�a. Z�odziej nadal ucieka� �cie�k�. Lekcewa��c b�l w piersiach pobieg� za nim. Przeby� jednak zaledwie kilka jard�w, kiedy us�ysza� za sob� znajomy g�os. Alfred. Zatrzyma� si� i spojrza� do ty�u. U�ywaj�c pi�ci i n�g Alfred walczy� z tymi dwoma. Uderzy� tego w zielonym kapeluszu kilka razy w g�ow�, potem kopa� po goleniach �ysego. Ale ci dwaj napierali na niego bior�c go mi�dzy siebie tak, �e nie m�g� si� broni�. Sta� w rozterce wahaj�c si� mi�dzy dalszym po�cigiem a pomoc� synowi. Wtedy �ysy podstawi� Alfredowi nog� i przewr�ci� go, a kiedy ch�opiec pad� na ziemi�, skoczyli na niego obsypuj�c gradem uderze�. Zawr�ci�. Zaatakowany cia�em �ysy polecia� w krzaki, potem Tom obr�ci� si� i zamierzy� m�otem na zielony kapelusz. Ten cz�owiek ju� poczu� wag� niezwyk�ej broni i od tego czasu u�ywa� tylko jednej r�ki. Uchyli� si� od ciosu i nurkn�� w poszycie, zanim Tom zd��y� uderzy� drugi raz. Odwr�ciwszy si� Tom zobaczy�, �e �ysy ucieka �cie�k� w d�. Spojrza� w stron� przeciwn� - z�odzieja nie by�o wida�. Wyrzuci� z siebie gorzkie przekle�stwo ta �winia by�a r�wnowarto�ci� po�owy zaoszcz�dzonych przez lato dochod�w rodziny. Opad� na ziemi�, oddycha� ci�ko.
- Pobili�my trzech! - powiedzia� podniecony Alfred.
- Ale oni maj� nasz� �wini� - rzek� Tom patrz�c na syna. Gniew pali� go w �o��dku jak skwa�nia�y cydr. Kupili �wini� na wiosn�, gdy tylko oszcz�dzili do�� pieni�dzy, potem przez ca�e lato j� tuczyli. T�usta �winia by�a warta sze��dziesi�t pens�w. Maj�c kapust� i worek ziarna mogliby przez zim� ca�� rodzin� z tych pieni�dzy si� wy�ywi�. Ze sk�ry mo�na by�oby zrobi� par� but�w i sakw� lub nawet dwie. Strata �wini to katastrofa. Z zazdro�ci� popatrzy� na syna, kt�ry ju� otrz�sn�� si� po pogoni i walce, a teraz sta�, czeka� i niecierpliwi� si�. "Jak to ju� by�o dawno, kiedy potrafi�em biec jak wiatr i wcale nie czu�em przyspieszonego bicia serca? Od czasu kiedy by�em w jego wieku min�o... dwadzie�cia lat. Dwadzie�cia lat! A wydaje si�, �e to by�o wczoraj". Wsta�. Kiedy szli �cie�k� z powrotem, obj�� ramieniem szerokie plecy Alfreda. Ch�opiec nadal by� jeszcze ni�szy od ojca o d�ugo�� m�skiej d�oni, ale wkr�tce go dogoni, a mo�e nawet przero�nie. "Mam nadziej�, �e bystro�� jego rozumu tak�e uro�nie" - pomy�la� Tom.
- Ka�dy g�upi umie wda� si� w b�jk�, ale m�dry cz�owiek wie, jak ich unika� - powiedzia�, a Alfred popatrzy� na niego bez wyrazu. Zeszli ze �cie�ki, przeci�li bagnist� polank� i j�li si� wspina� po pochy�o�ci, id�c po wydeptanych �ladach w odwrotn� stron�. Kiedy przedzierali si� przez brz�zki, znowu z w�ciek�o�ci zapiek� go �o��dek - pomy�la� o Marcie. Ten banita nie musia� uderzy� dziecka, nie by�o ono dla niego �adnym zagro�eniem. Tom przyspieszy� kroku, w chwil� p�niej wy�onili si� z Alfredem na trakcie. Marta nieporuszona le�a�a w tym samym miejscu. Oczy mia�a zamkni�te, a krew sch�a na jej w�osach. Agnes kl�cza�a przy niej - obok nich ku zaskoczeniu Toma byli nieznani ludzie. Uderzy�a go my�l, �e nie dziwota, i� wcze�niej czu� si� obserwowany w lesie, ten las bowiem wydawa� si� by� pe�en ludzi. Nachyli� si� i ponownie po�o�y� r�k� na piersi Marty. Oddycha�a normalnie.
- Ocknie si� wkr�tce - pewnym siebie g�osem powiedzia�a obca kobieta. Potem zwymiotuje. Wkr�tce b�dzie zdrowa. Tom popatrzy� na ni� z ciekawo�ci�. Kl�cza�a nad Mart�. By�a ca�kiem m�oda, mo�e jaki� tuzin lat m�odsza od niego. Kr�tka, sk�rzana tunika ods�ania�a smuk�e, opalone nogi. Mia�a �adn� twarz, ciemnobr�zowe w�osy zbiegaj�ce si� nad czo�em w diabelski pazur. Tom poczu� nag�y przyp�yw po��dania. Kiedy podnios�a spojrzenie na niego, drgn��: jej osadzone g��boko oczy o wnikliwym wyrazie mia�y niezwyk�y kolor z�otego miodu, co nadawa�o ca�ej twarzy czarodziejski wygl�d. Tom by� pewny, �e ona zna jego my�li. Odwr�ci� od niej wzrok, by ukry� zak�opotanie i pochwyci� spojrzenie Agnes. Patrzy�a z niech�ci�.
- Gdzie �winia?
- Tam by�o jeszcze dw�ch banit�w - zacz�� Tom.
- Pobili�my ich, ale ten ze �wini� uciek� - doko�czy� Alfred. Agnes spos�pnia�a, ale nie powiedzia�a nic wi�cej.
- Powinni�my przenie�� dziewczynk� w cie�, byle delikatnie powiedzia�a nieznajoma. Wsta�a. Tom zauwa�y�, �e jest niewysoka, tak ze stop� ni�sza od niego. Pochyli� si� i ostro�nie podni�s� Mart�. Dzieci�ce cia�ko w jego r�kach by�o niemal niewa�kie. Przeni�s� j� kilka jard�w wzd�u� traktu i po�o�y� na sp�achetku trawy w cieniu starego d�bu. Dziewczynka nadal pozostawa�a nieprzytomna. Alfred zbiera� narz�dzia porozrzucane na drodze. Ch�opak obcej kobiety popatrywa� wytrzeszczonymi oczami, usta mia� otwarte, ale nic nie m�wi�. By� ze trzy lata m�odszy od Alfreda. Tom zwr�ci� uwag� na jego osobliwy wygl�d, nie maj�cy nic wsp�lnego ze zmys�owym urokiem matki. Cera blada, pomara�czowoczerwone w�osy i niebieskie, troch� jakby wy�upiaste, oczy. Tom pomy�la�, �e ch�opak ma wygl�d czujny i g�upi jednocze�nie, jak t�pak; jak dziecko, kt�re albo w dzieci�stwie wcze�nie umiera, albo dorasta staj�c si� wioskowym idiot�. Alfredowi spojrzenie ch�opca wyra�nie przeszkadza�o. Kiedy Tom go obserwowa�, dzieciak wyrwa� z r�k Alfreda pi�k� i przygl�da� si�, jakby by�a to jaka� zdumiewaj�ca rzecz. Ura�ony nieuprzejmo�ci� Alfred odebra� pi�k�, a on oboj�tnie pu�ci�. Matka powiedzia�a:
- Jack, zachowuj si�! - Wydawa�a si� zak�opotana. Tom spojrza� na ni�. Ch�opiec nie by� do niej podobny w najmniejszym stopniu.
- Jeste� jego matk�?
- Tak. Na imi� mi Ellen.
- Gdzie jest tw�j m��?
- Nie �yje. Zaskoczy�o go to.
- Podr�ujesz sama? - spyta� niedowierzaj�co. Las by� gro�ny nawet dla takiego m�czyzny jak on. Samotna kobieta nie mog�a mie� nadziei na przetrwanie.
- Nie podr�ujemy - odpowiedzia�a Ellen. - Mieszkamy w lesie. To ju� nim wstrz�sn�o.
- Chcesz powiedzie�, �e... - przerwa�, nie chc�c jej urazi�.
- Jeste�my banitami, tak - powiedzia�a. - Czy my�lisz, �e wszyscy banici s� podobni do Faramonda Otwartog�bego, kt�ry ukrad� wasz� �wini�?
- Tak - powiedzia� Tom, chocia� chcia� powiedzie�: "Nigdy nie przypuszcza�em, �e banita mo�e by� pi�kn� kobiet�". Nie mog�c pohamowa� ciekawo�ci, zapyta�: - Jakie pope�ni�a� przest�pstwo?
- Przekl�am ksi�dza. - Odwr�ci�a wzrok. Dla Toma nie wygl�da�o to na ci�k� zbrodni�, ale mo�e ten ksi�dz by� bardzo pot�ny, albo bardzo dra�liwy; albo te� Ell