5541

Szczegóły
Tytuł 5541
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5541 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5541 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5541 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SIMON NG dobosz Bum! Bum! Bum! Bum! Bum! Nawet huk tn�cych powietrze �opat helikoptera nie by� w stanie oderwa� Michaela od kontemplacji basenu Jungar. Z Urumqi - "Miasta Wiatr�w", jak przet�umaczy� pilot, niepomny zapewnie�, i� Michael p�ynnie w�ada mandary�skim - horyzont wygl�da� jak usiany szaro��tymi zamkami ustawionymi niemal�e jeden na drugim: okr�g�e wie�yczki i p�kate baszty wznosz�ce si� w poszukiwaniu nieba. Z bliska widok by� jeszcze dziwniejszy. Wiatr i deszcz przemieni�y skalny krajobraz w morze ��tych kopu� i raf przetykanych pasmami bladej szaro�ci, ci�gn�cych si� przez sto kilometr�w w kierunku piaszczystego wn�trza basenu. Helikopter przechyla� si� i wykr�ca� nad tymi formacjami, poniewa� pilot trzyma� si� koryta rzeki. Gdy Michael wciska� si� w ciasny fotel pasa�era, Urumqi spowite by�o jeszcze mg��, ale w p� godziny po opuszczeniu miasta rozproszy�o j� wschodz�ce s�o�ce, kt�re teraz �wieci�o tu� nad horyzontem. Upa� by� jak w piecu. Si�gn�wszy do kieszeni plecaka wt�oczonego pod nogi, Michael wyci�gn�� r�wno z�o�on� kartk� papieru i rozpostar� j� na kolanach. List napisany by� czarnym atramentem, zamaszystym pismem. Czu�, jak puls mu przyspiesza, gdy czyta� ponownie te s�owa. Drogi Michaelu, mam dla ciebie dobr� wiadomo��. Wygl�da na to, �e potrzebujemy cz�ci moich notatek i paru artyku��w, jak r�wnie� dobrego fotografa. W zwi�zku z tym zapraszam do Urumqi. Za�atwi�em ci bilet; wyje�d�asz w poniedzia�ek dwunastego. Chyba teraz cieszysz si�, �e kaza�em ci na wszelki wypadek za�atwi� wiz�? Mam nadziej�, �e wkr�tce si� zobaczymy. Nie mog� si� doczeka�. Prof. James Dale PS. Moja sekretarka zna wszystkie szczeg�y. Aha, i nie zapomnij sprz�tu fotograficznego. Michael nie by� w stanie powstrzyma� si� od u�miechu na my�l o tym, �e ujrzy znalezisko na w�asne oczy. Profesor nie rozpisywa� si�, ale notatki i ksi��ki, kt�rych za��da�, wkazywa�y na pochodzenie stanowiska z czas�w co najmniej dynastii Qin, czyli 221 roku p.n.e. S�dz�c za� z listu, profesor odzyska� nieco swej dawnej energii. Michael wychyli� si� do przodu. - Ile jeszcze?! - zawo�a� usi�uj�c przekrzycze� �oskot wirnik�w. Pilot obr�ci� lekko g�ow�. - Ile jeszcze?! - krzykn�� jeszcze raz Michael. - Pi�� minut! - odkrzykn�� pilot. M�wi� z silnym akcentem. Podni�s� r�k� z rozcapierzonymi palcami i wskaza� na co�, czego Michael nie widzia�. Michael opar� si� i wyjrza� ponownie przez okno, zapominaj�c nagle o dziwacznych kszta�tach ska� przesuwaj�cych si� poni�ej. Siedem minut p�niej sta� samotnie obok kilku toreb ze sprz�tem po�rodku wyblak�ego ko�a wymalowanego na pop�kanym betonie. Niewielki budynek z ceg�y o jednym zakratowanym oknie i zaryglowanych drzwiach wznosi� si� tu� obok l�dowiska, dalej za� bieg�a na zach�d bita droga, znikaj�ca szybko w�r�d nier�wno�ci terenu. Sponad pobliskiego grzbietu podni�s� si� pi�ropusz py�u, a chwil� p�niej na drodze pojawi� si� zniszczony samoch�d terenowy i zatrzyma� si� ko�o budyneczku. Powiew gor�cego powietrza wzni�s� w powietrze tuman kurzu, zas�aniaj�c cz�ciowo chi�ski napis Instytut Nauk w Pekinie. Gdy Michael podchodzi� do range rovera, otworzy�y si� drzwiczki z obu stron pojazdu. Rozpoznawszy jednego z wysiadaj�cych m�czyzn, przyspieszy� kroku. Gdy u�cisn�� wyci�gni�t� d�o� profesora Dale'a, niechlujn� brod� starszego m�czyzny przeci�� u�miech, a b��kitne oczy rozb�ys�y pod rozwianymi przez wiatr w�osami. Michael ucieszy� si� z tego u�miechu. Paznokcie profesora by�y brudne, palce pokryte p�cherzami, ale sprawia� wra�enie jakby tego wcale nie zauwa�a�, gdy �ciska� mocno d�o� Michaela i potrz�sa� ni� energicznie. - Jak si� masz, ch�opcze? - odezwa� si� profesor, spogl�daj�c Michaelowi w oczy i klepi�c go po ramieniu. - Mi�o ci� widzie�. - Wszystko w porz�dku. Te� si� ciesz�, �e pana widz�. - By�o to pod wieloma wzgl�dami prawd�. - Tryska pan zdrowiem. - Och, to prawda, to prawda. Wiem, �e nie by�em sob�. - U�miechn�� si� rozbrajaj�co. - To absolutnie niewiarygodne znalezisko. - Wzi�� Michaela pod rami�. - Ale ty przecie� musisz by� wyczerpany. Jak tam lot? Mam nadziej�, �e bez problem�w. A podr� z Pekinu do Urumqi? Ale pozw�l, �e ci� przedstawi� doktorowi Zhengowi Shigongowi. Zheng, to jeden z moich doktorant�w, Michael Grant. Doktor Shigong u�cisn�� d�o� Michaela i uk�oni� si�. - Bardzo mi mi�o - powiedzia�. Jego twarz nie zdradza�a �adnych emocji; s�owa wymawia� dok�adnie, z bardzo s�abym akcentem. - Mnie r�wnie� - odpowiedzia� Michael. - Do�� tych uprzejmo�ci - wtr�ci� si� profesor. - Powinni�my wraca�. Po drodze opowiesz nam o podr�y. Poza tym nie mam ochoty sta� na tym przera�liwym wietrze. Mam nadziej�, �e przywioz�e� r�ne ciuchy, Michael. Mamy tu wszystkie pory roku naraz. Wrzucili baga�e do range rovera i po chwili podskakiwali ju� na wybojach drogi odchodz�cej od l�dowiska. Profesor Dale i doktor Shigong siedzieli na przodzie, a Michael robi�, co m�g�, �eby utrzyma� si� na tylnym siedzeniu. Na szcz�cie, droga wkr�tce po��czy�a si� z wyschni�tym korytem rzeki i podr� sta�a si� spokojniejsza. Wygl�da�o na to, �e Instytut Naukowy w Pekinie m�g� sobie pozwoli� na range rovery, ale jego hojno�� nie obejmowa�a klimatyzacji. Michael nie by� w stanie podj�� decyzji, czy lepiej jest jecha� przy zamkni�tym oknie i znosi� upa�, czy te� otworzy� je i ryzykowa� walk� z py�em wdzieraj�cym si� do p�uc z ka�dym oddechem. Profesor przez ca�� drog� podtrzymywa� konwersacj�, wypytuj�c o szczeg�y podr�y. Michael odpowiada� z roztargnieniem, marz�c o tym, by da� mu jakie� wyobra�enie o znalezisku. Lecz wieloletnie do�wiadczenie podpowiada�o mu, �e profesor Dale lubi� pokazywa�, a nie opowiada�. Profesor m�wi�, a za oknami przemyka�y wielkie zwaliska zwietrza�ych ska�. Gdzie� tam - pod gruzami wielu milion�w lat erozji - le�a�y pozosta�o�ci zapomnianych imperi�w i zaginionych cywilizacji. Okrycie z piasku, ska�y, osad�w i drobnych, poskr�canych krzewin pe�zaj�cych po ziemi skrywa�o pytania czekaj�ce na odpowied�. Nadejdzie taki dzie�, kiedy Michael zabierze si� za nie. Nie! Dzi� jest ten dzie�, kiedy si� za nie zabierze. Ob�z pojawi� si� ca�kiem znienacka: w jednej chwili wida� by�o tylko poszarpany krajobraz, w nast�pnej - cywilizacj�. Michael wychyli� si� do przodu, gdy profesor Dale zamilk�. Po zawietrznej stronie skalnej ostrogi roz�o�y�o si� kilka namiot�w, ko�o kt�rych zaparkowano dwie ci�ar�wki. Tu� obok sta�a rozmawiaj�c grupka z�o�ona z trzech m�czyzn i dw�ch kobiet, samych Chi�czyk�w. M�czyzna w mundurku Mao najwyra�niej wymachiwa� pi�ci� na pozosta�ych, ubranych w robocze kombinezony i buty. - Oficjalny zesp� z Instytutu - wyja�ni� doktor Shigong w odpowiedzi na pytaj�ce spojrzenie Michaela. - Chod�my - rzuci� profesor Dale zatrzymuj�c range rovera i wyskakuj�c. Michael poszed� w jego �lady, gdy profesor - zamiast uda� si� za doktorem Shigongiem ku obozowi - skierowa� si� w przeciwn� stron�. - Jest tu wi�cej namiot�w. W sumie oko�o siedemdziesi�ciu robotnik�w - wyja�ni� profesor Dale pr�c pod wiatr. - A� tylu? - Michael nie kry� zaskoczenia. - Och, tak. To bardzo wa�ne znalezisko. - Nie przerywaj�c marszu profesor si�gn�� do wewn�trznej kieszeni kurtki i wyci�gn�� grub� pod�u�n� kopert�. Niespodziewanie zatrzyma� si�, a Michael nieomal na niego wpad�. - Dwa tygodnie temu z�o�y�em rezygnacj� - powiedzia� tonem nazbyt oboj�tnym. Michael wpatrywa� si� w niego, nie bardzo wiedz�c, jak zareagowa�. - Dlaczego?! - wyrzuci� z siebie wreszcie. Profesor milcza� przez chwil�, zanim odpowiedzia�. - Zostaj� tutaj. My�l�, �e mam tu wiele do zrobienia. -U�miechn�� si� lekko. - Wszystko b�dzie w porz�dku. Na studiach idzie ci doskonale, jeste� moim najlepszym uczniem, i naprawd� nie jestem ci ju� potrzebny. - Ale co z pa�sk� karier�? Pan... - Przyda mi si� odmiana. Potrzebuj� poczu� zn�w pasj�. - Oczy zasz�y mu mg��, my�li b��dzi�y gdzie� daleko. - Tu mam to wszystko. - Wracaj�c do rzeczywisto�ci wcisn�� Michaelowi kopert� do r�ki. - We� to. W �rodku jest list do ciebie i drugi do Jamiego i Susan... - Czy to znaczy, �e nic pan nie powiedzia� swoim dzieciom? - Oczywi�cie, �e im powiedzia�em. Ale... - Zn�w przez moment sprawia� wra�enie zagubionego. - Po prostu daj im to, jak wr�cisz. Wtedy wszystko zrozumiesz. Ruszy� znowu, ale po paru krokach odwr�ci� si� jeszcze raz do Michaela z wymuszonym u�miechem. - Niewa�ne, dajmy temu spok�j. Chcesz zobaczy�, co mnie tak schwyci�o, prawda? Michael przytakn��. Teraz jeszcze bardziej ni� wcze�niej, pomy�la�. Czy znalezisko rzeczywi�cie warte by�o rezygnacji z wszystkiego: z kariery, z rodziny? Nie m�g� powstrzyma� si� od spekulacji, na ile niedawna strata wp�yn�a na decyzj� profesora; trzydzie�ci cztery lata wsp�lnego �ycia to du�o. Nie �mia� jednak zapyta�. Pogr��ony w my�lach ledwie zauwa�y�, �e profesor Dale zatrzyma� si� i roz�o�y� r�ce. Spojrza� w d�, na stanowisko, i stan�� jak wryty, a wie�ci od profesora posz�y w zapomnienie. W miejscu, w kt�rym si� zatrzymali, grunt opada� stromo ku r�wnej p�aszczy�nie odkrytej litej ska�y. Z tej ska�y, otoczony czerwon� plastykow� ta�m�, trzepocz�c� si� rozpaczliwie na upalnym wietrze, wyrasta� kamienny walec wznosz�c si� ku niebu niczym pozbawiony ga��zi pie� drzewa. Urwisko, na kt�rym stan�li, wznosi�o si� na co najmniej dziesi�� metr�w nad pod�o�e skalne, a mimo to kolumna stercza�a wysoko nad podniesion� g�ow� Michaela. - O Bo�e! - szepn��. - To musi mie� ze trzydzie�ci metr�w. - Dok�adnie trzydzie�ci trzy - u�ci�li� profesor. - I dopiero co to znale�li? - Aha. Ludzie z Urumqi przysi�gaj�, �e jeszcze p� roku temu nie by�o tutaj czego� takiego. Ale zejd� na d� i przyjrzyj si� fundamentom: to jest stare. Michael zszed� ostro�nie po skarpie za profesorem, podszed� szybko do kolumny i przytrzyma� ta�m�, gdy starszy m�czyzna zanurkowa� pod ni�. Kolumna by�a z granitu, a jej powierzchni� pokrywa�y ledwie widoczne znaki - jakie� pismo. Fundamenty r�wnie� by�y granitowe, wyg�adzone przez d�ugie lata w niekorzystnych warunkach klimatycznych. Profesor mia� racj�: to nie mog�o by� nowe, chyba �e kto� przetransportowa� tu ca�e wzg�rze. Michael przesun�� r�k� po kolumnie: dotyka� delikatnie palcami zatartych przez czas znak�w, usi�uj�c je odcyfrowa�. - Piktogramy sprzed dynastii Zhou - odezwa� si� profesor za jego plecami. Michael potakn��. Pismo by�o zbyt proste jak na cokolwiek p�niejszego ni� dynastia Zhou, co oznacza�o, �e ta kolumna liczy sobie co najmniej dwa i p� tysi�ca lat. Niemal�e machn�� r�k� z niedowierzania. - Zrobi� pan ju� jakie� t�umaczenia? - Owszem, troch�. Nie byli�my w stanie datowa� na podstawie przek�ad�w, mimo �e doktor Shigong jest specjalist� od j�zyka tego okresu. Ale przynajmniej mamy og�lne poj�cie, o czym to wszystko jest. - G�os profesora by� o�ywiony, a gdy Michael odwr�ci� si�, ujrza� utkwiony w kolumnie wzrok Dale'a - wzrok pe�en ognia, kt�rego nie by�o w nim od lat. - No wi�c? Profesor Dale spojrza� na niego, po czym wskaza� na jeden z piktogram�w. - Chin Shong, Dobosz Serca. Dobosz, Dobosz Serca. Michael nie by� w stanie uwolni� my�li od tego imienia. Usiad� na brzegu polowego ��ka w namiocie, kt�ry dzieli� z profesorem, i zajrza� do jednego z artyku��w przywiezionych z Australii. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, upa� dnia ust�pi� miejsca ch�odnej nocy. W �ciany namiotu uderza�y silne podmuchy wiatru. Michael wpatrywa� si� w kartk�, kt�r� mia� przed oczami, ustawion� tak, �eby gazowa lampa o�wietla�a j� jak najlepiej. Pozosta�e artyku�y le�a�y na stercie obok, rzucaj�c wykrzywiony cie� na �cian� namiotu za jego plecami. Zawiera�y niewiele konkretnych i sensownych informacji o legendzie Dobosza, za to tekst, kt�ry teraz wzi�� do r�ki, m�wi� o czym� ciekawym, aczkolwiek Michael wcale nie mia� pewno�ci, �e to rozumie. Przeczyta� ponownie w�a�ciwy akapit: Dobosz Serca jest w mitologii chi�skiej niejednoznaczn� postaci�. Mimo i� mia� z pewno�ci� spore znaczenie kulturowe, przetrwa�o niewiele informacji o nim nawet w�r�d najlepiej zachowanych pozosta�o�ci z czas�w dynastii Shang (MacGowill, 1988). Wiersz pochodz�cy z tabliczki datowanej na rok 845 p.n.e. (dynastia Zhou, prawdopodobnie za panowania Gong Mina) stanowi wyra�ne �wiadectwo religijnego znaczenia Dobosza (przek�ad Evansa, 1992), trudno jest jednak umiejscowi� go w odpowiednim kontek�cie. Stra�niku Poranka Stra�niku Mroku Us�ysz rytm Drogi W milczeniu b�bna I poznaj porz�dek pustki W pustce rozbrzmiewa b�ben W milczeniu w�ada Oczekuj narodzin i �mierci Albowiem s� tym samym Michael od�o�y� ksi��k� na stolik turystyczny, stert� artyku��w rzuci� na ziemi� i rozci�gn�� si� na ��ku, zak�adaj�c r�ce za g�ow�. W g�owie zad�wi�cza�a mu prosta chi�ska melodia ludowa, wi�c zacz�� j� nuci�, rozmy�laj�c nad przeczytanym tekstem. Wzmianka o "Drodze" zdawa�a si� odnosi� ten wiersz do taoizmu, ale Lao Tsy urodzi� si� po roku 500 p.n.e., a wi�c zwi�zek ten nie by� mo�liwy. Jedynym wyt�umaczeniem m�g� by� b��d w przek�adzie, ale Michael zna� dobrze prace Evansa, kt�ry by� bardzo drobiazgowy; zdarza�o mu si� nawet pomija� fragment tekstu, je�li nie uwa�a� go za poprawny b�d� te� je�li s�dzi�, �e m�g� by� mylnie zinterpretowany. Stra�niku Poranka / Stra�niku Mroku - to rozumia�; wed�ug legendy Dobosz mia� wybija� rytm wschod�w i zachod�w s�o�ca. Ta cz�� przek�adu Evansa nie pozostawia�a w�tpliwo�ci, reszta jednak stanowi�a zagadk�. Us�ysz rytm Drogi / W milczeniu b�bna brzmia�o wyra�nie taoistycznie, podobnie do jedenastego aforyzmu Lao Tsy: Glina jest kszta�towana, by stworzy� naczynie; to, czego tam nie ma, czyni naczynie po�ytecznym. W ten sam spos�b, rozumowa� Michael, rytm b�benka jest wyznaczany przez przerwy mi�dzy uderzeniami, a nie przez same uderzenia. Ale co z reszt�? W pustce rozbrzmiewa b�ben / W milczeniu w�ada? Widzia� ju� kiedy� co� podobnego, w jakim� niezrozumia�ym tek�cie, kt�ry profesor da� mu do przeczytania - co� o b�bnach wyznaczaj�cych rytm �ycia - ale nie by� w stanie przypomnie� sobie dok�adnie. Profesor Dale wsun�� si� przez klap� namiotu wraz z podmuchem wiatru, tu� za nim wszed� doktor Shigong. - Niech szlag trafi t� biurokracj�, Zheng! Mam pot�d tego cholernego rz�du. Obiecali nam, �e b�dziemy mogli prowadzi� wykopaliska bez przeszk�d. - Dobrotliwa twarz profesora by�a zachmurzona, czo�o gniewnie zmarszczone. Doktor Shigong sprawia� wra�enie jeszcze bardziej zmartwionego. - Tak mi przykro, panie profesorze. Powinienem by� to przewidzie�. - M�wi�c kiwa� g�ow�. - Tak mi przykro. Profesor zby� te przeprosiny machni�ciem r�ki i pochyli� si�, �eby wygrzeba� co� ze sterty papier�w przy swoim ��ku. - Co si� sta�o? - spyta� Michael siadaj�c. Wiatr szarpa� klap� namiotu, wi�c wsta� z ��ka, �eby j� zamkn��. - Przekl�ci biurokraci nie pozwalaj� nam kontynuowa� wykopalisk - odpowiedzia� profesor z rozpacz� w g�osie. Michael patrzy� na niego z niedowierzaniem. - Dlaczego? - M�wi�, �e to �wi�te miejsce, �e nie mo�na tu nic rusza� bez zgody zarz�dcy prowincji. To mo�e si� ci�gn�� tygodniami... miesi�cami, znaj�c Chi�czyk�w. - U�wiadomi� sobie, co powiedzia�, i odwr�ci� si� do doktora Shigonga. - Wybacz, Zheng. Nie chcia�em ci� urazi�. Shigong wzruszy� ramionami. - Jestem Chi�czykiem, ale nawet ja przyznam, �e nasz rz�d jest - jak to si� m�wi? - uparty. - Spojrza� przepraszaj�co na Michaela. - Obawiam si�, �e pa�ska wizyta na stanowisku b�dzie musia�a zaczeka�. Bardzo mi przykro z tego powodu, ale nie jestem w stanie wiele zrobi�. Michael nie by� w stanie uwierzy� w to, co us�ysza�. Powstrzyma� si� od powiedzenia czego� na ten temat tylko ze wzgl�du na nieszcz�liwy wyraz twarzy Shigonga. Przez chwil� panowa�o milczenie. Przerwa� je doktor Shigong. - Panowie wybacz�. - Skin�wszy obu g�ow�, otworzy� klap� i wyszed�, zaci�gaj�c zamek za sob�. Michael odezwa� si� niemal natychmiast po jego wyj�ciu: - To �mieszne. Nie mog� powstrzyma� nas od kopania. Zaprosili nas przecie�, na lito�� bosk�! - Wiem, wiem. Ale oni mog� nas powstrzyma�. Dlatego by� tu ten urz�dnik. Je�li zrobimy co� niezgodnego z jego wytycznymi, wy�l� nas wszystkich z powrotem do Australii. - Profesor usiad� na pod�odze namiotu i chwyci� si� za g�ow�. Siedzia� tak do�� d�ugo, a Michael mia� wra�enie, �e kilka razy us�ysza� ciche "tak niewiele brakowa�o". Po jakim� kwadransie profesor podni�s� g�ow� i zamruga�, tak jakby dopiero teraz przypomnia� sobie o obecno�ci Michaela. - Oczywi�cie b�dziesz musia� wr�ci� do domu - powiedzia�. - Nie ma sensu, �eby� zostawa�. Za�atwianie tego potrwa miesi�ce. Michaelowi opad�y r�ce. Nie wierzy�. To nie w porz�dku - ca�a ta podr� po nic. Ju� lepiej by by�o, gdyby taka mo�liwo�� w og�le nie zaistnia�a - nie czu�by wtedy tej paskudnej pustki w �o��dku. Usiad� obok profesora i gapi� si� w pustk� mi�dzy swoimi stopami wzdychaj�c g��boko. Profesor po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Mo�e b�dziesz m�g� wr�ci�. Zobaczymy. Siedzieli razem w milczeniu, ws�uchuj�c si� w wicher na zewn�trz. Brzmia� jeszcze bardziej dziko ni� wcze�niej, a trzaski, gdy uderza� w p��tno namiotu, przypomnia�y Michaelowi linijk�, kt�r� licealni nauczyciele regularnie przyk�adali do jego d�oni. Po kilku minutach profesor Dale wsta�; w jego postawie pojawi�o si� nagle zdecydowanie. - Id� si� przej�� - oznajmi�, rzucaj�c Michaelowi znacz�ce spojrzenie. - Nie wiem, jak d�ugo mnie nie b�dzie. Michael przyjrza� si� raz jeszcze mapie profesora, zastanawiaj�c si� nad tym spojrzeniem. Czy dostrzeg� w nim sugesti� niejednoznaczno�ci - czy wieloznaczno�ci? Tak czy siak nie zamierza� wraca� do Australii nie obejrzawszy stanowiska, nawet gdyby mia�o to oznacza� samotny spacer w ciemno�ci. Na mapie przedstawiono og�lny zarys obozu, g�ruj�c� nad nim kamienn� kolumn� i tajemnicze wykopaliska w pobli�u. Ob�z od stanowiska dzieli� zaledwie dwudziestominutowy spacer: do wschodu s�o�ca pozosta�o wystarczaj�co du�o czasu, �eby tam doj��, dobrze si� rozejrze� i wr�ci�. Je�li dopisze mu szcz�cie, nikt nie b�dzie pilnowa� wykopu. Wystawi� g�ow� przez klap� i rozejrza� si� w ciemno�ci. Przy najdalszym namiocie, w s�abym �wietle ksi�yca w kwadrze, rozmawia�y cicho dwie osoby. W innym namiocie, kt�rego poszycie by�o o�wietlone od wewn�trz, kto� siedzia� i czyta�. Ani �ladu urz�dnika w mundurku. Michael zabra� zgaszon� lamp�, wymkn�� si� z namiotu i zaci�gn�� zamek, po czym szybkim krokiem oddali� si� od obozu. Ksi�yc dawa� wystarczaj�co du�o �wiat�a, ale po nocnym niebie p�dzi�y chmury, kt�rych obecno�� zdradza�a jedynie srebrno-czarna po�wiata wok� ich kraw�dzi. Cienie skrywaj�ce zwietrza�y krajobraz zdawa�y si� porusza� i zmienia� kszta�ty. Wiatr wci�� wia� z p�nocy, nios�c ze sob� zapach mongolskiego stepu i uk�szenia mrozu, wi�c Michael otuli� si� szczelniej peleryn�. Przez d�u�sz� chwil� pod��a� na p�nocny zach�d, po czym skr�ci� dok�adnie na zach�d. Z ciemno�ci wychyla�y si� zerodowane kamienie, czarne na tle smolistego nieba - Michael odsuwa� si� od nich w odruchowym przestrachu, po cz�ci dlatego, �e wygl�da�y jakby mia�y si� w ka�dej chwili przewr�ci�. Dotar� do wykopu w ci�gu kwadransa; pomimo ciemno�ci widzia� dobrze stanowisko. Ziemia by�a przekopana, ca�y wykop pokrywa�y sterty ziemi i gruzu. Spo�r�d kamieni wystawa�y pozosta�o�ci kilku wie�; cz�� ich lekko zakrzywionych terakotowych dach�w pozosta�a nietkni�ta. Szeroka klatka schodowa, kt�ra ukaza�a si� w nag�ym przeb�ysku ksi�yca, schodzi�a w po�o�on� o kilka metr�w dalej ciemno��. Michael podskoczy�, czuj�c na ramieniu dotyk czyjej� r�ki. - No c�, ch�opcze, widz�, �e wreszcie dotar�e�. Odwr�ciwszy si�, Michael dostrzeg� w �wietle ksi�yca u�miech profesora Dale'a, wi�c odetchn�� g�o�no z ulg�. - To pan profesor. - Wiedzia�em, �e przyjdziesz. Nie mog�e� przepu�ci� takiej okazji, prawda? - Cmokn�� porozumiewawczo i obj�� Michaela ramieniem. - Powinni�my chyba zej�� na d�. Musisz dobrze si� przyjrze�, zaznajomi� z tym miejscem. Obawiam si�, �e nikt tu pr�dko si� nie pojawi. Przeszli przez pooran� ziemi� ku schodom. Michael walczy� z lamp�, usi�uj�c j� zapali�. Bia�a po�wiata rozgoni�a otaczaj�c� ciemno��, o�lepiaj�c na moment swoim blaskiem. Profesor jakby nic nie zauwa�y�. Natomiast gdy tylko schody zosta�y o�wietlone, wskaza� na nie r�k�. - Wygl�da znajomo? - spyta�. Michael przykl�kn��. To, co mylnie wzi�� za zwyk�e kamienne schody, ukaza�o si� w �wietle jako ozdobnie rze�bione stopnie, szerokie na oko�o pi��dziesi�t centymetr�w i wysokie na jakie� dwadzie�cia. Powierzchnia ka�dego z nich by�a pokryta delikatnymi zawijasami i spiralami: symbolicznymi przedstawieniami chmur. Michael patrzy� z zachwytem: ju� to kiedy� widzia�! Uni�s� lamp�, �eby potwierdzi� swoje podejrzenia. Odkryty by� ledwie metr szeroko�ci schod�w, ale spod ziemi wygl�da�o dok�adnie to, czego si� spodziewa�. Wzd�u� schod�w bieg�a marmurowa rampa o powierzchni ozdobionej reliefowymi wyobra�eniami Niebia�skich Smok�w lec�cych przez Niebia�skie Chmury. - Bi Shi - wyszepta� Michael. - Nie wygl�dasz na przekonanego - odezwa� si� profesor za jego plecami. - To takie dziwne? Bi Shi - Duchowa Droga. - Wskaza� ozdobne reliefy, jakby stanowi�y wystarczaj�ce wyt�umaczenie jego niedowiarstwa. Profesor Dale przykl�kn�� obok niego, wodz�c oczami po Niebia�skich Smokach z zapa�em amatora. Michael czeka� cierpliwie na jakie� wyja�nienie, ale nie doczeka� si�. Profesor wzi�� natomiast od niego lamp� i wsta�. - Chod�my - mrukn�� i zacz�� schodzi� w mrok. Michael ruszy� za nim, stawiaj�c ostro�nie stopy, jakby ta nieprawdopodobna Duchowa Droga mia�a w ka�dej chwili znikn��. Stopnie schodzi�y co najmniej na dziesi�� metr�w pod ziemi�, zanim sko�czy�y si� w cz�ciowo odkrytej komnacie - zbyt wielkiej, by lampa mog�a o�wietli� j� ca��. Posadzk� wykonano z ciemnych p�yt kamiennych, szerokich na mniej wi�cej krok. Niekt�re z kamieni przesun�y si�, ale wi�kszo�� le�a�a dok�adnie na swoim miejscu. W powietrzu unosi�a si� ci�ka wo� wielu stuleci. Michael rozgl�da� si� wok� siebie w zachwycie. - Sp�jrz - odezwa� si� profesor Dale unosz�c lamp� nad g�ow�. Michael wci�� nie dostrzega� przeciwleg�ej �ciany, ale wysoko�� sklepienia dawa�a jakie� poj�cie o rozmiarach pomieszczenia. Kilka metr�w nad ich g�owami w �wietle lampy ja�nia� b��kitny marmur, kt�rego ciemniejsze �y�kowanie przywodzi�o na my�l chmury, a ja�niejsze t�o - niebo. Sklepienie rozci�ga�o si� we wszystkie strony i by�o tak p�askie, jakby niesko�czone. - Biegnie w obie strony - powiedzia� profesor wskazuj�c r�kami w lewo i prawo - i ci�gnie si� przez mniej wi�cej dwie�cie metr�w, a� do bocznych budynk�w. Wzrok Michaela pow�drowa� za wyci�gni�t� r�k� profesora, ale wszystko odleg�e o wi�cej ni� kilkadziesi�t metr�w gin�o w mroku. - Pan m�wi powa�nie? - Michael spojrza� na profesora. - Absolutnie. Michael, stoisz na dziedzi�cu Wewn�trznego Miasta. - G�os odbija� si� echem w komnacie. - To miejsce jest niemal dok�adn� replik�, zwa�, �e podziemn�, Zakazanego Miasta w Pekinie. Kopi� zbudowan� oko�o dw�ch tysi�cy lat przed tym, jak cesarze z dynastii Ming rozkazali wyku� pierwszy kamie� pod budow� Zakazanego Miasta. Michael potrz�sn�� g�ow�. - Nie wierz�. B�dziemy musieli napisa� na nowo histori� Chin. Je�li si� nie myl�, dynastia Ming nie panowa�a nigdy nad tym obszarem. - Uwierz mi, ch�opcze. Michael nie by� w stanie oderwa� wzroku od sklepienia. - To wszystko tu na dole musi by� ogromne. No i ta rzeka! Wpatrzy� si� w mrok, po czym ruszy� przed siebie, oddalaj�c si� od �wiat�a lampy na tyle, na ile si� odwa�y�. Dok�adnie tam, gdzie si� spodziewa�, natkn�� si� na niski murek z bia�ego kamienia. Poni�ej w obie strony bieg� �agodnymi zakosami g��boki kana�. To niemo�liwe! - pomy�la�. Nie tu, w samym �rodku basenu Jungar. Gdy profesor zbli�y� si� do niego, �wiat�o powoli wpe�z�o na drug� �cian� kana�u wydobywaj�c z Michaela ponowny j�k. Dno kana�u odbija�o �wiat�o rozpryskuj�c je w tysi�ce iskier, jakby w kamieniu uwi�zione by�y wszystkie gwiazdy niebios. - Jinshui He, Z�ota Woda. - Michael zadr�a�. - Dlatego nazwali j� Z�ot� Wod�. - Tyle �e w Pekinie nigdy nie by�a z�ota, zwyk�y kana� z szarego kamienia wype�niony wod�, dopowiedzia� sobie w my�lach. - To nie wszystko, Michael. Tu jest znacznie wi�cej. Michael pod��y� za profesorem w mrok. �wiat�o ta�czy�o na suficie i pod�odze w rytm ko�ysz�cej si� na wszystkie strony lampy. W ko�cu doszli do mostu ��cz�cego brzegi kana�u i cz�ci dziedzi�ca. Michael wiedzia�, �e to jeden ze Smoczych Most�w symbolizuj�cy Uczciwo��. Nie by� w stanie dostrzec ca�ej budowli, ale dzi�ki wizytom w Zakazanym Mie�cie wiedzia�, �e most jest eleganckim �ukiem nad p�yn�c� poni�ej Z�ot� Wod�, otoczonym marmurowymi balustradami. Nad kana�em przerzucono jeszcze cztery mosty, symbolizuj�ce �yczliwo��, Prawo��, Rytua� i M�dro�� - wszystkie co do jednej konfucja�skie cnoty. Tak w ka�dym razie nazywa�y si� mosty w peki�skim Zakazanym Mie�cie. To miejsce zbudowano kilkaset lat przed narodzinami Konfucjusza, a zatem kto m�g� wiedzie�, jak nazywa�y si� tutejsze mosty? Michael odkaszln�� dla przeczyszczenia gard�a i krzywi�c si� na d�wi�k echa zwr�ci� si� szeptem do profesora: - Powiedzia� pan, �e to niemal doskona�a replika. - Nie by� w stanie powstrzyma� si� od nazywania tego mianem repliki. - Co jeszcze, opr�cz sklepienia, jest tu odmienne? - Odmienne? - spyta� profesor. - Sp�jrz na to. - Wskaza� Michaelowi jeden z bok�w mostu. Balustrada mia�a grubo�� uda, zbudowano j� z prostok�tnych p�yt kamiennych u�o�onych pod�u�nie, o dok�adnych wyci�ciach szeroko�ci d�oni tworz�cych por�cz. Pomi�dzy ka�d� par� p�yt znajdowa� si� niewysoki s�upek ozdobiony figurk� m�czyzny uderzaj�cego w wielki b�ben. - W Pekinie nie ma rze�b, tylko kr�g�e ga�ki. To jest Dobosz. - Zamilk�, pozwalaj�c, by rewelacja dotar�a do Michaela. - Czyta�e� o tej legendzie, prawda? Dobosz, kt�ry wybija rytm �wiata. - Zerkn�� k�tem oka na Michaela, a jego bia�ka zal�ni�y w �wietle lampy. - Co by� powiedzia� na to, �e legenda o Doboszu wcale nie jest legend�? Michael zamruga�. - Powiedzia�bym... �e to niemo�liwe. - Co� w jego duszy m�wi�o jednak inaczej. Profesor wszed� na most, ale Michael nie ruszy� si� z miejsca, dop�ki nie u�wiadomi� sobie, �e zostanie w ca�kowitej ciemno�ci, je�li za nim nie p�jdzie. Szybkim krokiem przeszli nad Jingshui He i dalej po p�ytach kamiennych. Bry�a Taihe Dian wynurzy�a si� nagle z mroku, a� Michael podskoczy�. Posuwali si� dalej po stromej pochylni mi�dzy schodami, a� znale�li si� przed kolumnow� fasad� Wielkiego Pawilonu. Wszystko by�o takie samo jak w Pekinie - chocia� inne. W Pekinie na balustradzie le�a�y zwini�te smoki, tu znajdowa�y si� tylko figurki Dobosza. W Pekinie kolumny wykonano z drewna, tutejsze cynobrowe s�upy wykuto w kamieniu. Michael potrz�sn�� g�ow� i zamkn�� oczy, ale gdy je otworzy� ponownie, ujrza� ten sam widok. Zastanawia� si�, jak mo�na spokojnie kontemplowa� niemo�liwe. - W pustce rozbrzmiewa b�ben / W milczeniu w�ada / Oczekuj narodzin i �mierci / Albowiem s� tym samym - zaintonowa� profesor. - Dobosz wybija rytm �wiata. - Przeszed� mi�dzy dwiema masywnymi kolumnami i pod okapem delikatnie zdobionym szmaragdem, z�otem i bladym b��kitem. - Panie profesorze, chwileczk�... - Michael podbieg� przywo�uj�c na pami�� przek�ad Evansa. - Co to znaczy: Oczekuj narodzin i �mierci...? - Na wp� zapami�tany tekst pulsowa� gdzie� w tle jego my�li, ale nie powiedzia� ani s�owa wi�cej wchodz�c do �rodka Pawilonu. Po lewej i prawej stronie wznosi�y si� wielkie �uki, ale profesor nie zwr�ci� na nie uwagi. Szed� prosto przed siebie. Spiesz�cy za nim Michael rozgl�da� si� dooko�a z zachwytem. Sklepienie b�yszcza�o w �wietle lampy: z�ote i czerwone kwadraty pomalowane w skomplikowane wzory geometryczne. Pod�og� tworzy�a wielka marmurowa p�yta. W samym �rodku sali znajdowa�o si� p�ytkie - mo�e metrowe - zag��bienie otoczone kamiennym murkiem. Z jednej strony schodzi�y do niego stopnie. W panuj�cej ciszy dawa�o si� niemal wyczu� niecierpliwe oczekiwanie. - Ten wiersz o Doboszu to oczywista wskaz�wka na Rytm Harmonii, aczkolwiek trudno si� tego domy�li�. Sam nie zda�em sobie z tego sprawy, dop�ki nie zobaczy�em inskrypcji w tym miejscu. To kolejna r�nica z Zakazanym Miastem. Je�li przyjrzysz si� dobrze �cianom, odkryjesz, �e zamiast przepychu zdobie� s� tu setki piktogram�w - wszystkie odnosz�ce si� do Dobosza. Podejrzewam, �e dlatego w�a�nie zamykaj� stanowisko. Okr��yli zag��bienie i podeszli ku tylnej �cianie. Nieco na prawo od jej �rodka ukaza�a si� wn�ka. Profesor wszed� do niej bez wahania, a Michael pod��y� za nim, gdy tylko znik�o �wiat�o. Musia� si� pochyli�, �eby nie zawadzi� g�ow� o kamienn� belk�. Znale�li si� w kr�tkim korytarzu, najwyra�niej niczym nie ozdobionym. Profesor m�wi�, gdy posuwali si� do przodu, a jego g�os brzmia� dziwacznie w ciasnej przestrzeni. - Nikt opr�cz mnie o tym nie wie. Podejrzewam, �e si�a, kt�ra rz�dzi tym miejscem, strzeg�a go przez tysi�clecia, a� nadesz�a w�a�ciwa chwila. Michael przygl�da� si� sylwetce przed sob�: poszarpanym w�osom i za du�emu p�aszczowi otoczonym blad� po�wiat�. Nie mia� poj�cia, o czym m�wi profesor, ale kamienny korytarz wyda� mu si� nagle bardzo zimny. Wpatrywa� si� w �wiat�o lampy, jakby by�o ono w stanie rzuci� jakie� �wiat�o na ciemne zakamarki jego umys�u. - O czym nikt nie wie, panie profesorze? Jaka si�a? Co...? - nie doko�czy� ostatniego pytania; us�ysza� d�wi�k. S�aby, ledwie s�yszalny; z pocz�tku s�dzi�, �e to tylko gra wyobra�ni. Ale gdy przystan��, �eby lepiej pos�ucha�, uzna�, �e d�wi�k jest rzeczywisty. Bum! Bum! Bum! Bum! Bum! Profesor r�wnie� si� zatrzyma� i spojrza� za siebie. - Teraz s�yszysz? Michael skin�� w roztargnieniu g�ow�, ws�uchany w echo uderze�. - Dlatego tu przyszli�my. Profesor ruszy� szybszym krokiem, a Michael pod��y� za nim. - Wszyscy to s�yszeli�my - doktor Shigong i pozostali - ale tylko ja domy�li�em si�, co to jest, tylko ja uwierzy�em. A wi�c wymkn��em si� tu noc� i troch� popracowa�em na w�asn� r�k�. No i znalaz�em te drzwi. Zatrzyma� si� niespodziewanie w miejscu wygl�daj�cym na zwyk�y kawa�ek �ciany, po czym wyci�gn�� r�k� i nacisn��. Michael us�ysza� trzask i ujrza� jak cz�� korytarza, si�gaj�ca nie wy�ej ni� do pasa cz�owieka i szeroka na rami�, odsuwa si� w ty� i na bok, pozostawiaj�c dziur�. B�bnienie sta�o si� nagle g�o�niejsze. Profesor przykucn�� z u�miechem i znik� w ciemno�ci. Sklepienie w�skiego korytarzyka by�o tak niskie, �e Michael musia� pochyla� g�ow�, ledwie te� mie�ci� si� mi�dzy �cianami, ale nie zauwa�a� niewygody. Lampa rzuca�a na niespotykany tu zwyk�y kamie� ta�cz�ce cienie, wydobywaj�c rozmieszczone co mniej wi�cej cztery metry po obu stronach rze�bione symbole. Pierwszy z nich Michael rozpozna� natychmiast: staro�ytny piktogram oznaczaj�cy Obowi�zek. Zatrzyma� si�, by przyjrze� si�, przejecha� palcem po kszta�cie reliefu zachwycony doskona�o�ci� wyko�czenia. Czas nie zniekszta�ci� precyzji ani prostoty linii, tak fascynuj�cych w pi�mie chi�skim. T�umaczenie niekt�rych z symboli nie nastr�cza�o trudno�ci, inne nie by�y �atwe. Gdy schodzili korytarzem, s�owa zdawa�y si� p�on�� w my�lach Michaela. Obowi�zek, Po�wi�cenie, M�dro��, Altruizm, Si�a, Odwaga, Skromno��, Przenikliwo��, Pow�ci�gliwo��, Opanowanie i - na koniec - Go�cinno��. Weszli do niewielkiego pomieszczenia na ko�cu korytarzyka. Gdy Michael wyprostowa� si� znowu i spojrza� na profesora, jego oddech zatrzyma� si� gdzie� na samym dnie p�uc, a wspomnienie czaj�ce si� na kraw�dzi pami�ci ujawni�o si� z ca�� jaskrawo�ci�. Rytm �ycia b�dzie wybijany, dop�ki �yje Dobosz. Niech Dobosz zna swoj� powinno��. Niech Droga go podtrzymuje. Przed nim, na niewielkim podwy�szeniu na �rodku pokoju, ty�em do nich sta� cz�owiek - szary, pomarszczony, w samej przepasce biodrowej - uderzaj�cy w ogromny b�ben par� grubych drewnianych pa�eczek. Dobosz. Przy ka�dym uderzeniu jego sk�ra napina�a si� na �ebrach, a rzadkie srebrnobia�e w�osy rozwiewa�y si� na wszystkie strony. Przy ka�dym uderzeniu powietrze pulsowa�o energi�. To nieustaj�ce b�bnienie rzuci�o Michaela na kolana, rytm rezonowa� g��boko w jego sercu. Nie by�by sobie w stanie wyobrazi� tego w najg��bszych i naj�mielszych marzeniach. Przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w plecy Dobosza, zamagnetyzowany p�ynnymi ruchami wznosz�cych si� i opadaj�cych pa�eczek, ruchami miarowymi i doskonale harmonijnymi. By� sk�onny uwierzy�, �e ten cz�owiek, kimkolwiek niegdy� by�, przez niezmierzony czas, jaki tu sp�dzi�, sta� si� jedno�ci� ze swoim b�bnem. Michael nie by� w stanie powstrzyma� uczucia uwielbienia. R�wnocze�nie jednak poczu� dziwaczn� niech�� na my�l o ca�kowitym zamkni�ciu si� w sobie tego cz�owieka. Nie, takie uczucie nie by�o w porz�dku: to nie by�o poch�oni�cie sob� - nic tak egoistycznego. By�o to ca�kowite zatracenie siebie w poszukiwaniu czego� wi�kszego. Michael odzyska� oddech i nagle zda� sobie spraw� z zapachu st�chlizny w pomieszczeniu. By� to od�r czego� starszego od �mierci, si�gaj�cego daleko poza jej czas. Zrozumia� w tej chwili, co zamierza zrobi� profesor, a ta �wiadomo�� przeszy�a go dreszczem. - To szale�stwo! - wyszepta�, obawiaj�c si�, �e mo�e zak��ci� u�wi�cony spok�j Dobosza. - Nie mo�e pan tego zrobi�. Spojrzenie, jakie skierowa� na niego profesor, nie pozostawia�o w�tpliwo�ci co do jego zamiar�w. - Ja... my... natkn�li�my si� tu na co� fundamentalnego, Michael, na prawd� przenikaj�c� do samego sedna ludzkich wierze�, podtrzymuj�c� nasze istnienie. Moim przeznaczeniem by�o przyj�� tutaj. �mier� �ony by�a tylko katalizatorem, kt�ry popchn�� mnie na drog� poszukiwania sensu �ycia. To jest... - zacz�� ze �miechem i wskaza� r�k� na korytarz, z kt�rego przyszli. - To jest m�j obowi�zek. Uspokoi� si� nieco i po�o�y� r�k� na ramieniu Michaela. - Nie mam �adnego powodu, �eby si� od tego uchyla�, a wszelkie, �eby to zrobi�. Moje dzieci s� doros�e, potrafi� zatroszczy� si� o siebie. Zrozumiej�. Nawet je�li nie od razu, to p�niej. Spojrzawszy prosto w oczy swojego mistrza, Michael nie by� w stanie w�tpi� w prawd� jego s��w. Przy�apa� si� na tym, �e potakuje, mo�e nawet rozumie. Spojrza� w g��b sali ku Doboszowi. Ten cz�owiek b�bni� ju� - od jak dawna? Od tysi�ca lat? D�u�ej? Teraz przyszed� czas zmiany warty. - Piktogramy na �cianach, ponowne odkrycie tego miejsca, od�r �mierci, wszystko to powtarza: ju� czas! - powiedzia� profesor jakby na potwierdzenie my�li Michaela. - Czas na zmian� warty, na nowy rytm. Oczekuj narodzin i �mierci / Albowiem s� tym samym. Chuangste powiedzia�, �e najznakomitszy lekarz pozostaje nieznany, poniewa� chroni ludzi przed chorobami, a nie leczy z nich. Dobosz jest wcieleniem tej samej zasady: mo�e s�u�y� �wiatu w wiecznej anonimowo�ci... - Profesor Dale przerwa� na chwilk�. - Otrzyma�em ten przywilej od jakich� pot�g rz�dz�cych tym �wiatem. To mo�liwo�� wybijania samego rytmu �ycia, oddania moich si� zat�ch�emu �wiatu. Michael s�ucha� tego monologu w milczeniu, usi�uj�c pouk�ada� sobie to wszystko, niepewny, co powinien zrobi�. Ale w jego g�owie wirowa�y niesp�jne my�li, odmawiaj�c jakiegokolwiek zrozumienia. Wreszcie, niezdolny do jakichkolwiek rozs�dnych wniosk�w, skin�� po prostu g�ow�. "Do widzenia" wydawa�o si� niemo�liwe, wr�cz nie na miejscu - skoro profesor mia� w pewnym sensie pozosta� z nim w ka�dej chwili jego �ycia. Czu�, �e nie powinien odchodzi� bez jakiego� wyrazu uznania dla ofiary profesora, ale nie znajdowa� s��w odpowiednich dla powagi chwili. Zdo�a� jedynie z lekkim dr�eniem u�cisn�� szybko swojego nauczyciela i odej��. Gdy przeciska� si� z powrotem ciasnym korytarzykiem ku Taihe Dian i Jinshui He, monotonny dotychczas rytm uleg� zmianie. Z pocz�tku Michael nie zauwa�y� tego, ale w ko�cu uparty d�wi�k dotar� do niego. Rytm by� podobnie powa�ny jak przedtem, ale by�o w nim teraz wi�cej �ycia, energii, r�wnowagi. My�l�c o tym p�niej u�wiadomi� sobie, �e w chwili zmiany wszystko zamar�o na moment, jakby �wiat wstrzyma� oddech w oczekiwaniu. Co� przebi�o mrok na dziedzi�cu Zakazanego Miasta pod basenem Jungar. Z pocz�tku by�a to tylko iskra ��tego �wiat�a, ledwie widoczna w mroku, kt�ra powoli, z pulsuj�c� intensywno�ci� z��czy�a si� z g��bokim b�bnieniem w powietrzu; �wiat�o nabiera�o mocy, a� ukaza�o sklepienie przypominaj�ce rozpierzchni�te chmury na ja�niej�cym niebie; nabiera�o mocy, a� wydoby�o sylwetki most�w nad Z�ot� Wod� sk�pane w blasku; nabiera�o mocy, a� widoczne sta�y si� kolumny Taihe Dian i Niebia�skie Smoki lec�ce w�r�d Niebia�skich Chmur. A wraz ze �wiat�em pojawi�a si� niespodziewana bryza, delikatny zapach wiosny i pierwszy cichy szmer p�yn�cej wody... Prze�o�y�a Agnieszka Fuli�ska SIMON NG Simon Ng poinformowa� nas, �e przygotowuje si� wraz z ca�� rodzin� do przeprowadzki do Canberry, gdzie ma si� rozpocz�� zupe�nie nowy rozdzia� jego �ycia. W nielicznych wolnych chwilach, kt�re pozostawia mu praca naukowa, oddaje si� swoim dw�m najwi�kszym pasjom: literaturze i muzyce. (anak) 1