11766
Szczegóły |
Tytuł |
11766 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11766 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11766 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11766 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alistair MacLean
Alastair MacNeill
Nocna Stra�
(Night Watch)
Przek�ad Andrzej Horode�ski
Po d�ugich negocjacjach dyrekcja Rijksmuseum w Amsterdamie godzi si� na wys�anie
bezcennego dzie�a Rembrandta - "Nocnej stra�y" - w d�ug� podr� po �wiatowych galeriach
sztuki. Przez ca�� drog� dzie�o jest pilnie strze�one. Mimo to, gdy obraz dociera do Metropolitan Museum w Nowym Jorku, wybitny specjalista od malarstwa XVII wieku stwierdza, �e ma�a kropka na �o�nierskim werblu jest czerwona, cho� powinna by� czarna...
UNACO, organizacja do zwalczania przest�pczo�ci za�o�ona przez ONZ, natychmiast
przyst�puje do dzia�ania. Agenci Mike Graham, C.W. Whitlock i Sabrina Carver maj� za zadanie
stwierdzi�, jak i kiedy zosta�a dokonana zamiana, kto jest fa�szerzem oraz, co najwa�niejsze, w czyjej prywatnej kolekcji znajduje si� obecnie orygina�. Zadanie jest �ci�le tajne; nikt nie mo�e
wiedzie�, �e kolejki mi�o�nik�w sztuki podziwiaj�cych dzie�o w Metropolitan Museum maj� do
czynienia z doskonale zrobionym, wszelako falsyfikatem.
Przenosz�ca Czytelnika z Holandii do Stan�w, stamt�d do Rio de Janeiro na czas karnawa�u,
Nocna stra� jest pe�nym napi�cia przygodowym thrillerem o szybkiej akcji. Po bardzo udanym
Poci�gu �mierci to drugi szkic Alistaira MacLeana rozszerzony po jego �mierci do rozmiaru
powie�ci. Mamy nadziej�, �e publikacja Nocnej stra�y i nast�pnych powie�ci opartych na
szkicach Alistaira MacLeana sprawi satysfakcj� rzeszom Czytelnik�w, odczuwaj�cych brak
mistrza opowie�ci. Nocna stra� jest w ka�dym momencie r�wnie ekscytuj�ca jak oryginalne
thrillery Mistrza, kt�re przynios�y mu s�aw�.
Prolog
Pewnego wrze�niowego dnia 1979 roku Sekretarz Generalny Organizacji Narod�w
Zjednoczonych przewodniczy� nadzwyczajnemu zebraniu czterdziestu sze�ciu pe�nomocnik�w
reprezentuj�cych praktycznie wszystkie kraje �wiata. Temat zebrania by� tylko jeden -
narastaj�ca fala mi�dzynarodowej przest�pczo�ci. Problem tkwi� w tym, �e kryminali�ci
i terrory�ci s� w stanie uderzy� na terenie jednego kraju i natychmiast przenie�� si� do innego,
podczas gdy si�y policyjne nie mog� przekracza� granic bez naruszenia suwerennych praw
innego pa�stwa. Co gorsza, procedura biurokratyczna zwi�zana ze sprawami ekstradycji (w
krajach, kt�re j� stosowa�y) jest kosztowna i d�ugotrwa�a. Dzia�a r�wnie� wielu znajduj�cych luki
w przepisach i pozbawionych skrupu��w prawnik�w, kt�rzy cz�sto doprowadzaj� do
bezwarunkowego zwolnienia uj�tych przest�pc�w.
Trzeba by�o znale�� rozwi�zanie. Zebrani zgodzili si�, �e nale�y sformowa�
mi�dzynarodowe uderzeniowe si�y policyjne, dzia�aj�ce pod egid� Rady Bezpiecze�stwa ONZ.
Ustalono, �e wkr�tce zostanie zorganizowana Agencja Narod�w Zjednoczonych do Zwalczania
Przest�pczo�ci (UNACO), kt�rej celem b�dzie "prewencja, neutralizacja i wykrywanie os�b lub
grup zaanga�owanych w mi�dzynarodow� dzia�alno�� kryminaln�"* [*Karta UNACO, artyku� 1,
paragraf 1c.]. Ka�dy z czterdziestu sze�ciu reprezentant�w zosta� poproszony o przedstawienie
dok�adnego �yciorysu kandydata zg�oszonego przez sw�j rz�d na stanowisko dyrektora UNACO.
Wyboru mia� dokona� osobi�cie Sekretarz Generalny ONZ.
Tajn� organizacj� UNACO powo�ano 1 marca 1980 roku.
Rozdzia� I
Mieszcz�ca si� na trzecim pi�trze magazynu przy 27. East Street, z widokiem na rzek�
Hudson, firma rewident�w ksi�gowych Messler & Goldstein stanowi�a w rzeczywisto�ci
przykrywk� II Wydzia�u Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), zajmuj�cego si� rekrutacj�,
rozmieszczeniem i nadzorem podw�jnych agent�w za granic�.
Brad Holden od siedmiu lat by� szefem sekcji komputerowej II Wydzia�u oraz od osiemnastu
miesi�cy agentem KGB. Jego post�powanie nie mia�o nic wsp�lnego z postaw� ideologiczn� czy
te� rozczarowaniem do "ameryka�skiego snu" - zale�a�o mu wy��cznie na pieni�dzach. Holden
rozpaczliwie potrzebowa� szmalu na pokrycie swych d�ug�w hazardowych.
Mimo skrupulatnego zacierania �lad�w, podw�jna gra Holdena wysz�a na jaw. W CIA
zdecydowano si� wykorzysta� Holdena - bez jego wiedzy - do dezinformowania rosyjskich
prze�o�onych agenta. Przez ca�y rok udawa�o si� to znakomicie, a� do momentu, w kt�rym na
biurku Holdena pojawi�a si� br�zowa koperta, a w niej p� tuzina zdj�� przedstawiaj�cych jego
spotkania z agentem KGB w Tompkins Square Park. Za��czona notatka zawiera�a polecenie
w�amania si� w ci�gu miesi�ca do tajnego programu komputerowego Alfa i wydostania nazwisk
agent�w dzia�aj�cych w tzw. Operacji Poczw�rnej; w razie odmowy negatywy zdj�� zosta�yby
przes�ane redakcji "New York Timesa". Zach�t� do dzia�ania by�a obietnica zwrotu negatyw�w
oraz dwudziestu pi�ciu tysi�cy dolar�w w got�wce. Nie podpisana przez nikogo notatka ko�czy�a
si� stwierdzeniem, �e dalsze instrukcje zostan� przekazane p�niej. Szacuj�c wysoko�� obiecanej
sumy, Holden zdecydowa� si� bez wahania. Zna� z grubsza struktur� programu Alfa,
zainstalowanego w kwaterze CIA w Langley w Wirginii. Nast�pne szesna�cie dni sp�dzi�
pochylony nad domowymi komputerami po��czonymi w z�o�on� sie�, a� w ko�cu w�ama� si� do
programu i wyci�gn�� ze� informacje dotycz�ce najbardziej tajnej operacji CIA, jak�
kiedykolwiek przedsi�wzi�to. Druga koperta, kt�r� otrzyma� dok�adnie w trzy tygodnie po
pierwszej, zawiera�a pieni�dze na powrotny bilet lotniczy do Amsterdamu, a tak�e klucz do
skrytki dworcowej na amsterdamskim Central Station. Tam mia�y czeka� na niego pieni�dze.
* * *
Poci�g z Schiphol Airport do Central Station je�dzi� co pi�tna�cie minut. Dames en heren,
Central Station - "Panie i panowie, Stacja Centralna" - g�os spikera wyrwa� Holdena z zadumy;
instynktownie dotkn�� koperty w wewn�trznej kieszeni grubej kurtki. Wsta� i pochyliwszy si�
lekko, ze znu�eniem przetar� oczy. Poci�g zwalnia�, wpe�za� powoli do dziewi�tnastowiecznego
neogotyckiego budynku stacji, a� wreszcie zatrzyma� si� przy peronie. Drzwi wagonu otworzy�y
si� z sykiem. Pasa�erowie zacz�li wychodzi�. Holden podni�s� le��cy obok na pustym siedzeniu
s�omiany kapelusz i w�o�y� go na swe jasne w�osy, wzi�� w r�k� teczk� z �aglowego p��tna
i przy��czy� si� do kolejki wychodz�cych z poci�gu ludzi. Wyszed� z wagonu, odda� bilet
stoj�cemu przy barierce kolejarzowi i po chwili, wtopiony w t�um, dotar� do skrytek
dworcowych. Otworzy� t� oznaczon� numerem wyt�oczonym na kluczu. Ostro�nie wyj�� ze
skrytki znajduj�c� si� tam teczk�, nast�pnie po�o�y� na jej miejsce nie oznakowan� z zewn�trz
bia�� kopert�. Zamkn�� drzwi skrytki i w�o�y� klucz do kieszeni. Wzi�� teczk� i skierowa� si� do
wyj�cia.
- Chwileczk�! - Holden zatrzyma� si� jak wro�ni�ty. Przez u�amek sekundy rozwa�a�
idiotyczny pomys� natychmiastowej ucieczki, wiedzia� jednak, �e przy jego tuszy nie uciek�by
daleko, nawet gdyby nie zosta� od razu zastrzelony. Zna� dostatecznie dobrze metody CIA. Pe�en
strachu, odwr�ci� si� powoli.
M�czyzna mia� oko�o dwudziestu pi�ciu lat, k�dzierzawe czarne w�osy i przyjazny,
ujmuj�cy u�miech. Uwa�nie przygl�da� si� Holdenowi. - Jest pan blady jak duch.
- Kim jeste�? - wyj�ka� Holden.
- Taks�wkarzem. Pomy�la�em, �e mo�e potrzebuje pan taks�wki - zachichota� m�czyzna. -
A s�dzi� pan, �e kim jestem?
- Sam nie wiem. - Holden wierzchem d�oni otar� pot z czo�a. - Przestraszy� mnie pan.
- Przepraszam. No wi�c, potrzebuje pan taks�wki czy nie?
- Potrzebuj�, cholera.
M�czyzna wzi�� teczk� z r�ki Holdena i ruszy� w stron� postoju.
- Dok�d jedziemy, szefie?
- Czy jest tu hotel Holiday Inn?
- Oczywi�cie - odpar� taks�wkarz i otworzy� baga�nik. - Schowa� teczk�?
- Nie, wezm� j� ze sob� - rzuci� szorstko Holden, usiad� z ty�u i zamkn�� drzwi. Teczk�
po�o�y� na kolanach.
Gdy taks�wka ruszy�a, si�gn�� po "Timesa" le��cego obok na siedzeniu. Na pierwszej stronie
gazety by�a du�a czarno-bia�a fotografia obrazu Rembrandta Nocna stra� i tytu�: ARCYDZIE�O
ROZPOCZYNA HISTORYCZN� PODRӯ. Mimo �e nie interesowa� si� sztuk�, prze�ledzi�
wzrokiem kilka pierwszych akapit�w. Bezcenny obraz Nocna stra�, rozpoczynaj�cy w�a�nie
podr� po pi�ciu krajach, mia� by� wyniesiony z otoczonego kordonem policji budynku
Rijksmuseum pod naj�ci�lejsz� ochron�, jak� kiedykolwiek widziano w Amsterdamie. Zauwa�y�,
�e nowojorskie Metropolitan Museum mia�o by� cz�ci� trasy. Holden nie mia� najmniejszego
zamiaru traci� czasu w kolejce, aby pogapi� si� na jakie� stare p��tno. Od�o�y� gazet� i skierowa�
uwag� na teczk�. Ktokolwiek przes�a� mu pieni�dze, na pewno mia� poczucie humoru.
Kombinacja cyfr w zamku by�a dat� jego urodzenia. Swoistego rodzaju prezent urodzinowy
r�wny dwudziestu pi�ciu tysi�com dolar�w w got�wce, wolnym od podatku. Delektuj�c si�
chwil�, powoli uchyli� wieko. Mia� tylko u�amek sekundy na obejrzenie starannie u�o�onych
plastykowych �adunk�w wybuchowych, zanim nast�pi�a eksplozja.
Taks�wka, kt�ra w�a�nie min�a Pa�ac Kr�lewski, zosta�a rozerwana na strz�py. Jej
fragmenty - �mierciono�ne pociski gotowe przeszy� cokolwiek lub kogokolwiek na swej drodze
- wybuch porozrzuca� na du�ej przestrzeni.
Koszmar si� zacz��.
* * *
Bomba zabi�a pi�� os�b, w tym siedmiomiesi�czne dziecko.
Wi�kszo�� krajowych gazet rozwa�a�a mo�liwo�� ataku terrorystycznego, ale wszystkie
zgodnie wzywa�y rz�d do podj�cia wszelkich mo�liwych dzia�a� prowadz�cych do uj�cia
odpowiedzialnych za eksplozje.
Tego ranka w Rijksmuseum nadal by�a silna obstawa, pomimo mniejszej, ni� oczekiwano,
liczby os�b przygl�daj�cych si� za�adunkowi obrazu do pancernego samochodu, kt�rym mia� by�
przewieziony do Schiphol Airport. Stamt�d obraz powinien odlecie� do Wiednia, stanowi�cego
pocz�tek historycznej trasy. Kulminacyjny punkt podr�y mia� nast�pi� cztery miesi�ce p�niej
w nowojorskim Metropolitan Museum of Art, b�d�cym ostatni� z pi�ciu galerii uczestnicz�cych w przedsi�wzi�ciu.
Rozdzia� II
Maj�cy niewiele po pi��dziesi�tce Louis Armand by� niewysokim, eleganckim m�czyzn�
o faluj�cych czarnych w�osach i w�skich ustach, kt�re sprawia�y wra�enie narysowanych
o��wkiem do brwi. Ten ekspert od siedemnastowiecznej sztuki holenderskiej rezydowa�
w Metropolitan Museum. Od siedmiu lat utrzymywa� utajone powi�zania z muzeum w Luwrze,
na rzecz kt�rego "k�usowa�" w Ameryce.
Armand poprawi� go�dzik w klapie swej pr��kowanej marynarki, strz�sn�� niewidoczny
py�ek z r�kawa i przeszed� przez g��wny hall do frontowego wej�cia. Padaj�cy noc� ulewny
deszcz zmieni� si� w dokuczliw� m�awk�. T�um gapi�w wype�niaj�cy 5. Avenue oczekiwa� na
sw� �wi�to�� pod oceanem kolorowych parasolek. Czego oni si� spodziewaj�? Armand nie
widzia� powodu, aby przewo�ony z lotniska obraz traktowa� jak jakie� cenne trofeum.
- Patrz�c na ten t�um mo�na by pomy�le�, �e b�dzie przeje�d�a� prezydent - do uszu
Armanda dotar� fragment rozmowy pracownik�w galerii. Spojrza� na nich ponuro.
- Raczej nie. Prezydenta mo�na zast�pi�.
- O, Louis. Cze��. Ciesz� si�, �e zd��y�em na czas.
"Powiniene� tu by� najwcze�niej ze wszystkich", pomy�la� Armand z niech�ci�. Odwr�ci� si� do dra Geralda Stanholme'a - by� to
dyrektor muzeum, sk�din�d cz�owiek o bardzo towarzyskim usposobieniu. U�miechn�� si� do
niego blado i spojrza� na zegarek.
- Obraz powinien by� lada moment.
- Chyba jest pan podekscytowany.
- O, tak. To wielki dzie� dla naszego muzeum.
- I wielki tydzie�, jak s�dz�. Finansowo �adna inna wystawa tej nie dor�wna.
Finansowo? Armand zawsze uwa�a� Stanholme'a za filistra, a teraz on sam to potwierdzi�.
Jak on m�g� my�le� o wystawianiu Nocnej stra�y pod k�tem spodziewanego zysku? Gdyby to
zale�a�o od Armanda, nikt nie p�aci�by za ogl�danie obrazu. Ka�da cena wydawa�a mu si�
niestosowna w por�wnaniu z wielko�ci� i pi�knem tego arcydzie�a.
Na widok samochodu patrolowego, poprzedzaj�cego opancerzony pojazd, z t�umu po
wschodniej stronie muzeum da� si� nagle s�ysze� aplauz. Patrol nie zatrzyma� si� - jego kierowca
da� przyjazny znak za�odze pancernego samochodu i znikn�� w 83. East Street. Fotografowie
zajmowali dogodne pozycje, gdy pojazd zbli�a� si� do frontu muzeum. Z samochodu wyskoczy�
ubrany na czarno stra�nik z pa�k� i pistoletem 357 Smith & Wesson u pasa. Czujnym
spojrzeniem omi�t� otoczenie. Zaczeka�, a� stra�nicy muzeum utworz� szpaler po obu stronach
schod�w prowadz�cych do wej�cia. Uni�s� przy�bic� he�mu, wyj�� z kieszeni p�k kluczy
i skierowa� si� do tylnych drzwi samochodu, aby je otworzy�. Ze �rodka wyskoczyli dwaj inni
stra�nicy i zaj�li pozycje po obu stronach drzwi, trzymaj�c przed sob� automatyczne karabiny
typu Ml 6.
Stanholme zacz�� schodzi� ze schod�w, zwracaj�c uwag� fotograf�w. Obejrza� si� i da� znak
Armandowi, aby szed� za nim. Armand, z trudem ukrywaj�c zadowolenie, z udawanym oporem
stan�� obok Stanholme'a przed drzwiami pancernego pojazdu. Zaczyna�o to wygl�da� jak
widowisko cyrkowe, w kt�rym Stanholme by� g��wnym konferansjerem.
- Louis, u�miechnij si� do kamer - powiedzia� Stanholme jowialnie. Armand dostosowa� si�,
maj�c nadziej�, �e nie wygl�da to jak grymas.
Blondyn oko�o czterdziestki, o r�owej cerze, wyskoczy� z pojazdu, otrzepa� z kurzu
bladoniebieski garnitur i zwr�ci� si� do dw�ch m�czyzn.
- Doktor Stanholme? - zapyta� z wyra�nie holenderskim akcentem.
- Ja jestem Gerald Stanholme. Pan Van Dehn, jak s�dz�.
- Van Dehn, Mils Van Dehn, asystent kuratora w Rijksmuseum - odpowiedzia� m�czyzna
potrz�saj�c d�oni� Stanholme'a. Stanholme przedstawi� go Armandowi i obaj m�czy�ni r�wnie�
u�cisn�li sobie r�ce.
- Tinus de Jongh prosi� mnie o przekazanie panu pozdrowie�.
- Tinus? Mon Dieu. Przez lata nie mia�em od niego wiadomo�ci. Czy nadal jest
w Rijksmuseum ekspertem od siedemnastego wieku?
- W przysz�ym roku przechodzi na emerytur� - odpar� Van Dehn.
- P�niej b�dziecie mieli czas na rozmow�. Zajmijmy si� obrazem - Stanholme uda� si� na
ty� opancerzonego samochodu.
Van Dehn spojrza� na niego z zak�opotaniem.
- Nigdy nie s�dzi�em, �e jeden obraz mo�e wywo�a� takie podniecenie. Tu jest atmosfera karnawa�u.
- A co pan my�li? Przecie� to Ameryka - odrzek� Armand z widocznym niesmakiem.
Armand i Van Dehn do��czyli do Stanholme'a, obserwuj�cego, jak czterech pracownik�w
muzeum odpina sk�rzane umocowania obrazu od �ciany pojazdu. Po zdj�ciu dw�ch warstw folii
okrywaj�cych wodoodporn� skrzyni� wyniesiono j� z samochodu. Fotografowie zacz�li
wykrzykiwa� dziesi�tki instrukcji do tragarzy, chc�c ich nak�oni� do pozowania obok stoj�cej
skrzyni. Flesze b�yska�y z furi�, a tragarze spogl�dali na siebie, og�uszeni zgie�kiem.
- Wno�cie to do �rodka - sykn�� do nich Stanholme i odwr�ci� si� do rz�du kl�cz�cych
fotograf�w z uspokajaj�cym u�miechem na twarzy. - Spokojnie ch�opcy, zr�bcie sobie przerw�.
Gdy to zawi�nie w �rodku, dam dziesi�� minut specjalnie dla was, jeszcze przed otwarciem
wystawy. Nic wi�cej obieca� nie mog�.
T�um reporter�w zareagowa� niech�tnym pomrukiem, niemniej by�a to propozycja do
przyj�cia. Reporterzy CBS i NBC skierowali kamery na t�um z zamiarem wy�owienia jakich�
wypowiedzi nadaj�cych si� do wieczornych wiadomo�ci, cho� z g�ry wiedzieli, �e nic z tego nie
wyjdzie.
Van Dehn uwa�nie obserwowa� tragarzy powoli pokonuj�cych schody. Nerwowo zaciska�
i otwiera� d�onie, got�w w ka�dej chwili skoczy� na pomoc, gdyby kt�ry� z maj�cych buty na
gumowych podeszwach robotnik�w po�lizgn�� si� na mokrym betonie.
Armand po�o�y� d�o� na ramieniu Van Dehna.
- To najlepsi ludzie, jakich mamy. Nigdy nie widzia�em, aby co� upu�cili, a to o czym� �wiadczy. Zw�aszcza �e Metropolitan jest najwi�kszym sk�adem dzie� sztuki na zachodniej p�kuli. Mamy milion pozycji w naszych zbiorach.
Van Dehn u�miechn�� si� g�upio.
- Przepraszam, to nie dlatego, �e im nie dowierzam, tylko po prostu jestem odpowiedzialny za obraz i gdyby cokolwiek si� sta�o...
- Gdyby co� si� mia�o zdarzy�, to ju� by si� zdarzy�o w jakiej� innej galerii. Teraz jeste�my w Metropolitan.
Obaj posuwali si� w �lad za tragarzami do g��wnego hallu, potem po schodach na drugie
pi�tro, gdzie Armand wyj�� p�k kluczy z kieszeni marynarki i skierowa� si� do drewnianych
drzwi oddzielaj�cych galeri� sztuki europejskiej i dwudziestowiecznej. Na drzwiach widnia�
napis: L. ARMAND - PRIVATE. Otworzy� je i stan�� z boku, przepuszczaj�c obraz.
Van Dehn wszed� i rozejrza� si�. Gabinet by� wspaniale urz�dzony: puszysty dywan
pokrywaj�cy ca�� pod�og�, a tak�e tekowe biurko i doskonale pasuj�cy zestaw wysokich,
sk�rzanych foteli. �cian� za biurkiem pokrywa�y rz�dy p�ek, g�sto wype�nionych setkami
ksi��ek z dziedziny sztuki. Kolekcja ta na ka�dym musia�a zrobi� wra�enie.
- Herbata czy kawa? - zapyta� Armand Van Dehna.
- Poprosz� kaw�. - Van Dehn zanurzy� si� w jednym z foteli.
Armand zam�wi� dwie kawy i usiad� za biurkiem.
- Mam wra�enie, �e ch�tnie ju� by pan wr�ci� do Amsterdamu.
- Od czterech miesi�cy jestem w nieustannym napi�ciu, ale nie �a�uj� ani jednej chwili.
- Wierz�. Ostatecznie, nie co dzie� cz�owiek ma mo�no�� strze�enia Kompanii kapitana
Fransa Banninga Cocqa i porucznika Willema van Ruytenburcha.
Jak wielu ludzi z bran�y, Armand nigdy nie u�ywa� popularnego, lecz nieprawid�owego
tytu�u obrazu - Nocna stra�. Nieporozumienie powsta�o na pocz�tku XIX wieku, gdy lakier na
p��tnie pociemnia� do tego stopnia, �e historycy i znawcy sztuki tego okresu szczerze wierzyli, i�
scena odbywa si� noc�. Trwa�o to do 1947 roku, kiedy obraz oczyszczono i prawdziwy kszta�t
dzie�a zosta� ponownie odkryty. To by�a scena w �wietle dnia. Pomimo tej rewelacji, okre�lenie
Nocna stra� przetrwa�o ku zmartwieniu ekspert�w takich jak Armand.
Do pokoju wniesiono sztalugi. Jeden z m�czyzn zapyta� Armanda, czy chce, aby obraz
zosta� na nich zawieszony.
- Tak, powie�cie go na sztalugach. Im wcze�niej go sprawdz�, tym wcze�niej b�dzie go
mo�na wystawi� do ogl�dania.
- Nie rozumiem, dlaczego chce pan go sprawdza�? - zapyta� Van Dehn, gdy robotnicy
wyszli z pokoju. - Czy�by kwestionowa� pan jego autentyczno��?
- To jest standardowa procedura obowi�zuj�ca w Metropolitan Museum - wszystkie
eksponaty przed wystawieniem na widok publiczny musz� by� sprawdzone przez eksperta. -
Armand zbli�y� si� do obrazu i spojrza� na Van Dehna. - To by�a odpowied� oficjalna. Czeka�em
na ten moment przez czterdzie�ci lat. Wed�ug mnie to najwspanialsze dzie�o Rembrandta. A teraz
mam go w moim biurze! Patrz�c na nie, czuj� g��bok� pokor�. Oczywi�cie, nie kwestionuj�
autentyczno�ci, lecz na pewno nie odm�wi mi pan kilku minut na podziwianie dzie�a tu,
w prywatno�ci mego gabinetu? Niech popatrz�, nigdy ju� nie b�d� mia� takiej okazji.
- Ach, oczywi�cie! - Van Dehn si� u�miechn��. - Prosz� bardzo.
Obraz Kompania kapitana Fransa Banninga Cocqino i porucznika Willema van
Ruytenburcha zosta� zlecony do wykonania w grudniu 1640 roku przez bogatego i ambitnego
Cocqa na rzecz Kloveniersdoelen, kompanii muszkieter�w stacjonuj�cych na tej samej ulicy, na
kt�rej mieszka� Rembrandt. Malowanie obrazu trwa�o do czerwca 1642 roku. W tym samym
miesi�cu umar�a Saskia b�d�ca od o�miu lat ukochan� �on� Rembrandta. Mia� on w�wczas
trzydzie�ci siedem lat. Obraz ukazuje Cocqa i Van Ruytenburcha otoczonych reszt� kompanii
uzbrojonej w piki i muszkiety, przygotowuj�cej si� do wymarszu pod masywnymi, ukrytymi
w cieniu arkadami. Drugi plan rozja�niaj� promienie jakiego� niewidocznego �r�d�a �wiat�a.
Zdaniem Armanda mistrzostwo, z jakim Rembrandt zastosowa� �wiat�o i cie� do tworzenia
nastroju, powodowa�o, �e obraz by� jednym z najsubtelniejszych istniej�cych przyk�ad�w
barokowego chiaroscuro. Je�eli dzie�o mia�o jaki� s�aby punkt, co Armand przyznawa�
z niech�ci�, by�a to ubrana na bia�o dziewczynka na lewo od Cocqa. Poza symbolik� emblematu
Klovermer w kszta�cie pazura wisz�cego u jej talii, wydawa�a si� by� nie na swoim miejscu
pomi�dzy uzbrojonymi muszkieterami. Mimo to jej obecno�� niewiele pomniejsza�a oczywist�
wielko�� dzie�a. Armand wielokrotnie ogl�da� obraz w Rijksmuseum i za ka�dym razem uderza�a
go wyra�ona na p��tnie duma i godno�� przedstawionych os�b, poczynaj�c od wysokiego,
przystojnego chor��ego trzymaj�cego zielono-z�oty sztandar, a ko�cz�c na ma�ym werbli�cie
o ostrych rysach, widocznym cz�ciowo po prawej stronie. Wszyscy sprawiali wra�enie
ca�kowicie zdecydowanych i gotowych do spe�niania swych zada�.
Armand zatrzyma� wzrok na werbli�cie. Gdzie� w zakamarkach my�li s�ysza� jaki�
ostrzegawczy sygna�, co� go dr�czy�o, lecz na razie nie wiedzia� co. Spojrza� na br�zowego
kundla pl�cz�cego si� u st�p werblisty, potem na gestykuluj�c� posta� z ty�u za nim... Werblista
ci�gle jednak przykuwa� jego wzrok. I wreszcie zrozumia� - nie chodzi�o o werblist�, przyczyn�
jego niepokoju by� werbel. Kropka na �rodku werbla powinna by� czarna! Na p��tnie by�a
czerwona...
Van Dehn zauwa�y� konsternacj� na twarzy Armanda, lecz gdy spr�bowa� co� powiedzie�,
ten wstrzyma� go ruchem d�oni. Armand rzadko miewa� w�tpliwo�ci w zakresie swej wiedzy
i pami�ci, lecz teraz to si� w�a�nie zdarzy�o. Czy�by przez tyle lat si� myli�? Czy sam sobie
wyobrazi�, �e kropka jest czarna?
- Co� nie w porz�dku? - spyta� Van Dehn. Przed�u�aj�ca si� cisza wprawi�a go w narastaj�cy niepok�j.
- Niech si� pan odwr�ci! - powiedzia� szorstko Armand.
- Co?!
- Niech pan stanie ty�em do obrazu!
Van Dehn obr�ci� si� niech�tnie.
- Prosz� mi powiedzie�, jaki kolor ma kropka na werblu? - zapyta� Armand.
- No, przecie�...
- Pytam, jaki ma kolor? - przerwa� ostro Armand.
- S�dz�, �e czarny - niech�� Van Dehna wcale nie zmala�a.
- Czy nie jest cokolwiek dziwny spos�b, w jaki przyjmujemy rzeczy za oczywiste? Ja, na
przyk�ad, wychowa�em si� nad morzem. Gdy mia�em dziesi�� lat, by�o dla mnie naturalne, �e
dom rodzinny musi znajdowa� si� nad morzem. Pan obraca si� w�r�d najwi�kszych na �wiecie
dzie� sztuki i ten stan jest dla pana czym� naturalnym. - Armand zdj�� ksi��k� z p�ki, przejrza�
indeks i otworzy� na odpowiedniej stronie. - Ja te� s�dz�, �e powinna by� czarna. Obaj mamy
racj� - stukn�� palcem w fotografi� w ksi��ce. - Ale kropka na pa�skim obrazie nie jest czarna,
tylko czerwona.
Van Dehn studiowa� kropk�, ogl�daj�c j� pod r�nymi k�tami. - Ona nie jest czerwona -
stwierdzi�.
- Mo�na to okre�li� jako karmazyn. Nawet magent�. Ale na pewno nie czer�.
Na twarzy Van Dehna pojawi� si� widoczny strach. Wzi�� ksi��k� ze sto�u i ogl�da� zdj�cie
przez chwil�, zanim zacz�� je por�wnywa� z obrazem. Tymczasem Armand znalaz� trzy inne
kolorowe fotografie dzie�a. Ponad wszelk� w�tpliwo��, we wszystkich przypadkach kropka na
werblu by�a czarna.
- Musi istnie� jakie� logiczne wyt�umaczenie. - Rozpacz w g�osie Van Dehna by�a wyra�na.
- Mo�e �wiat�o?
Kto� zapuka� do drzwi. Wesz�a kelnerka z kantyny i postawi�a dwie kawy na biurku.
- Gdyby co� si� dzia�o ze �wiat�em, dotyczy�oby to r�wnie� reszty obrazu, na przyk�ad
ubrania Cocqa. A ono jest czarne i na obrazie, i na zdj�ciach. Nie, to nie �wiat�o.
Van Dehn od�o�y� ksi��k� na biurko, usiad� na brzegu fotela i zapatrzy� si� w dywan. By�
wstrz��ni�ty. Gdy podni�s� g�ow�, jego czo�o by�o pokryte potem. Spojrza� na fili�anki kawy.
- Nie ma pan czego�... mocniejszego?
Armand skin�� g�ow�. Z dolnej szuflady biurka wyj�� szklank� i butelk� burbona, nala� spor�
porcj� Dehnowi. Ju� mia� zamiar schowa� butelk�, lecz pomy�la�, �e jemu te� si� przyda. Wypi�
trunek jednym haustem, zacz�� mierzy� wymiary obrazu - 141 na 172 cale, pe�na zgodno��
z orygina�em. Gdy obraz w 1715 roku przenoszono do siedziby Rady Wojennej miasta
Amsterdam, urwano kawa�ek p��tna z lewej strony. Bez zdziwienia stwierdzi�, �e falsyfikat ma
dok�adnie t� sam� skaz�.
- Co zrobimy, Armand? Co zrobimy, do cholery?
- Po pierwsze, nie wpadajmy w panik�. Zadzwoni� do Stanholme'a. On musi dowiedzie� si�
o tym tutaj.
Armand wykr�ci� numer biura Stanholme'a, lecz nie by�o odpowiedzi. Zadzwoni� wi�c do
centrali i poprosi� operatora o odnalezienie dyrektora.
Po minucie zjawi� si� zdyszany Stanholme.
- Operator powiedzia�, �e mnie pilnie poszukujesz. Czy nic si� nie sta�o z... - Z napi�ciem przygl�da� si� obrazowi.
- To jest falsyfikat! - wypali� Van Dehn.
Stanholme spojrza� na Armanda oczekuj�c potwierdzenia. Armand wskaza� na obraz.
- Jakiego koloru jest kropka w �rodku werbla?
Stanholme przygl�da� si� przez chwil�.
- Ciemnoczerwona. Powiedzmy, karmazynowa.
- Czarna?
- Louis, na mi�o�� bosk�, sko�cz te �arty! Czy Van Dehn ma racj�? Czy to fa�szerstwo?
- Czy ona jest czarna, doktorze Stanholme?
- Nie, absolutnie nie - odpowiedzia� Stanholme bez wahania.
Armand wskaza� na cztery ksi��ki le��ce na biurku.
- Sp�jrz na kropk� na tych zdj�ciach. Jest karmazynowa czy czarna?
Stanholme dok�adnie przyjrza� si� wszystkim czterem fotografiom i powoli przetar� twarz d�oni�.
- Jezu Chryste, jak to si� mog�o sta�?!
Van Dehn ci�ko uni�s� si� z fotela, gdy obaj pozostali m�czy�ni patrzyli na niego oczekuj�c wyja�nienia.
- Chyba nie s�dzicie, �e mam z tym co� wsp�lnego?
- Pan mia� mo�liwo��...
- Mo�liwo��?! - Van Dehn przerwa� mu ze z�o�ci�. - Czy macie jaki� dow�d uzasadniaj�cy
oskar�enie? Czy po prostu szukacie koz�a ofiarnego, �eby odwr�ci� uwag� od waszego
nieskazitelnego muzeum?
- Panowie, bardzo prosz� - powiedzia� Stanholme pojednawczo, unosz�c r�ce do g�ry
w uspokajaj�cym ge�cie. - To nas donik�d nie zaprowadzi. Louis, nie jeste� detektywem. �aden z nas nie jest.
Zostawmy to odpowiednim w�adzom. Naszym g��wnym problemem s� w tej chwili dziennikarze na zewn�trz.
- Co ma pan zamiar im powiedzie�? - zapyta� Van Dehn.
Stanholme spojrza� na Armanda.
- Jak dobre jest to fa�szerstwo.
- Van Meegeren nie zrobi�by tego lepiej.
- Wi�c my�lisz, �e mo�emy bez ryzyka wystawi� go na pokaz?
- Bez �adnego ryzyka.
- Ale ty zauwa�y�e�, �e to fa�szerstwo.
- Za to mi p�acisz, doktorze Stanholme.
- No tak, Louis, ale je�eli ty zauwa�y�e� b��d fa�szerza, to sk�d pewno��, �e nikt inny tego
nie zauwa�y.
- Mog� poda� trzy powody. Po pierwsze, na temat tego obrazu pisa�em prac� doktorsk� na
uniwersytecie i znam go na pami��. Po drugie, w tym kraju jest mo�e pi�� os�b, kt�re o sztuce
europejskiej wiedz� wi�cej ni� ja. Po trzecie, dziewi��dziesi�t procent ogl�daj�cych nie odr�nia
Halsa od de Keysera ani te� Vermeera od Rembrandta. Pozosta�e dziesi�� procent uwa�a si� za
wielbicieli sztuki i przychodzi tu nie po to, aby znajdowa� b��dy, tylko po to, by podziwia� jedno
z najwi�kszych arcydzie� �wiata. Ta kropka mog�aby by� w dowolnym kolorze i gwarantuj�, �e
nikt nawet nie pomy�li o jej kwestionowaniu.
Stanholme d�ugo przygl�da� si� obrazowi.
- Nadal nie mog� uwierzy�. Fa�szerstwo! Czy nie ma ju� nic �wi�tego?
- Przeniesiemy go do galerii, a ty skontaktuj si� z w�adzami - powiedzia� Armand przerywaj�c cisz�.
Stanholme z rezygnacj� skin�� g�ow�, wsta� i wyszed� z pokoju. Spogl�daj�c pogardliwie na
Van Dehna, Armand podni�s� s�uchawk� telefonu i poleci� tragarzom przyj�� do swego biura.
Rozdzia� III
Przyjaciele Sabriny Carver jadali w Four Seasons, Lutece lub Parioli Romanissimo, pijali
Bollinger RD, Roederer Cristal i Tattinger, ubierali si� w Boutique Valentino lub Halston &
Sym's, gdzie wybierali najnowsze modele Cartiera lub Fiorucci & Klein. Kr�tko rzecz ujmuj�c,
przyjaciele Sabriny Carver nale�eli do najbardziej snobistycznej elity Nowego Jorku.
Nikt z przyjaci� Sabriny Carver nie wiedzia� jednak nic o jej podw�jnym �yciu, przeciwnie
- wszyscy s�dzili, �e jest t�umaczk� w ONZ. Stanowi�o to bardzo wiarygodn� przykrywk�,
poniewa� wiedziano, �e jej ojciec by� kiedy� ambasadorem USA i swe dzieci�stwo Sabrina
sp�dzi�a w Waszyngtonie, Montrealu i Londynie. W Wellesley College uzyska�a stopie�
naukowy z romanistyki. Na paryskiej Sorbonie napisa�a nawet prac� doktorsk�. Nie obroni�a jej,
gdy� r�wnolegle rozpocz�a obiecuj�c� karier� aktorki. Jednak nikt z przyjaci� Sabriny nie
wiedzia�, �e po powrocie do Stan�w, nie bez wp�ywu jej ojca, zosta�a agentk� FBI. Wkr�tce
okaza�o si�, �e pi�kna Sabrina posiada wyj�tkowe uzdolnienia strzeleckie. Jednak niech�� nieco
ograniczonych koleg�w z pracy, kt�rzy uwa�ali, �e Sabrina robi karier� dzi�ki pozycji swego
ojca, spowodowa�a jej rezygnacj� i przej�cie do UNACO. By�o to dwa lata temu - dzi� by�a
dwudziestoo�mioletni�, lecz nadal najm�odsz� agentk� operacyjn� w agencji.
Sabrina zaparkowa�a swego mercedesa 500 SEC, w kolorze z�otego szampana, przy
drewnianym molo, wyj�a ze skrytki pistolet Beretta 92, wysz�a z samochodu i spojrza�a w niebo.
Ciemne, ponure chmury, kt�re grozi�y deszczem, gdy wychodzi�a z domu p� godziny wcze�niej,
teraz podp�yn�y nad Atlantyk pozostawiaj�c za sob� Brooklyn sk�pany w s�o�cu. Sabrina ubrana
w szary sweterek, lu�ne d�insy i tenis�wki, zaczyna�a odczuwa� narastaj�cy upa�. Niedba�y ubi�r
nie by� w stanie ukry� doskona�o�ci sylwetki, a oszcz�dny makija� zaledwie podkre�la� klasyczn�
urod�. Jasne, z�otawe, si�gaj�ce ramion w�osy, kt�rym u Christine Valmy na 5. Avenue dodano
nieco kasztanowego po�ysku, by�y spi�te do g�ry i schowane pod czapeczk� baseballowego
klubu LA Dodgers.
Sabrina w�o�y�a s�oneczne okulary i rozejrza�a si� woko�o. Na lewo, trzydzie�ci jard�w od
niej sta� pokryty malunkami magazyn z wybitymi dawno oknami i powykrzywianymi,
zardzewia�ymi ramami. Zacumowany na wprost magazynu trawler d�ugo�ci czterdziestu pi�ciu
st�p r�wnie� by� stary i przerdzewia�y. Sabrina mia�a odzyska� znajduj�c� si� na trawlerze
czarn�, sk�rzan� teczk� z dokumentami.
Wiedzia�a, �e statku strzeg� trzej uzbrojeni m�czy�ni, kt�rych obowi�zkiem by�o j�
powstrzyma�. Stra�nicy mogli by� ukryci gdziekolwiek.
Sabrina zastanawia�a si� nad swym pierwszym ruchem. Co najmniej jeden strzelec musia�
by� ukryty za najwy�ej po�o�onym oknem magazynu, co powodowa�o, �e drog� przez molo
trzeba by�o od razu wykluczy�. Rozwa�a�a my�l o dop�yni�ciu wp�aw, lecz w�wczas by�aby zbyt
�atwym celem. Jedyna droga mog�a prowadzi� przez ty� magazynu. Ale czy oni nie zdawali sobie
z tego sprawy? Wiedzia�a, �e ma tylko jeden spos�b, aby si� o tym przekona�.
Wyskoczy�a zza mercedesa, szybko przebieg�a do magazynu i przylgn�a do ceglanego muru.
Na razie posz�o �atwo. To by�a jedyna �ciana bez okien, dawa�a wi�c dobr� os�on�. Ostro�nie
wyjrza�a zza rogu - teren sprawia� wra�enie opuszczonego. Zauwa�y�a �elazn� drabin� opart�
o �cian� pomi�dzy drzwiami i oknem. To nasun�o jej pewn� my�l. Przebieg�a ko�o okna, szybko
wspi�a si� na wysoko�� dwunastego stopnia i zatrzyma�a na chwil�. Nadal nic si� nie dzia�o.
Nabiera�a ju� przekonania, �e przeciwnicy jeszcze nie zauwa�yli jej obecno�ci, gdy z okna
powoli wysun�� si� colt 45 z charakterystycznym b�benkiem. Wi�c jednak zwr�ci�a ich uwag�.
Powoli wysun�a si� ca�a r�ka. Mia�a doskona�� okazj� do strza�u. Powstrzyma�a si� czekaj�c, a�
przeciwnik si� wychyli, lecz d�o� nagle si� cofn�a. Sabrina zakl�a cicho. Wiedzia�a ju�, �e
w magazynie jest dw�ch rewolwerowc�w - drugi z pewno�ci� obserwuje trawler i pomost.
Wsun�a berett� do kabury, wspi�a si� na szczyt drabiny i podci�gn�a na dach, staraj�c si�
nie robi� ha�asu. Logika podpowiada�a jej, �e w dachu budynku, jak w ka�dym magazynie,
powinien by� oszklony otw�r - i rzeczywi�cie odnalaz�a �wietlik z wybitymi szybami. Ostro�nie
st�paj�c po dachu nachylonym pod k�tem czterdziestu pi�ciu stopni, zbli�y�a si� do otworu.
Mia�a tu znakomity punkt do obserwacji wn�trza budynku, tym bardziej �e s�o�ce �wieci�o do��
intensywnie. Dostrzeg�a posta� - m�czyzna z karabinem sta� na roboczym pomo�cie przy
najwy�szym oknie. Jego zadaniem by�a obserwacja mola, lecz teraz nie patrzy� na nie -
z napi�ciem obserwowa� dwoje drzwi, przenosz�c szybko wzrok z jednych na drugie. Nagle
m�czyzna zauwa�y� Sabrin�, lecz by�o ju� dla niego za p�no, zw�aszcza �e o�lepia�o go s�o�ce.
W�a�nie kierowa� sw�j mauser SP 66 w kierunku otworu w dachu, gdy dosta� dwa strza�y w pier�
- pierwszy go powali�, drugi dobi�.
Ze swej pozycji Sabrina nie widzia�a drugiego m�czyzny, lecz wiedzia�a, �e jest w pobli�u
i �e jego oczy zd��y�y ju� przywykn�� do s�o�ca. Postanowi�a jednak p�j�� za ciosem. Lekko
wskoczy�a do �rodka i wyl�dowa�a na pomo�cie, gdy pociski odbi�y si� rykoszetem od stalowej
konstrukcji o kilkana�cie cali od niej. B�yskawicznie odda�a dwa strza�y w kierunku szybko
uciekaj�cej postaci. Nie trafi�a, uciekaj�cy zd��y� umkn�� na molo.
Teraz dwaj rewolwerowcy na pewno przegrupuj� si� na statku, zdecydowani na zaciek��
walk�. Sabrinie przelecia�a przez g�ow� my�l o tym, jak niebezpieczne s� zwierz�ta, kt�rym
odci�to drog� ucieczki. Zadanie sta�o si� jeszcze trudniejsze, co tylko wzmocni�o jej
zdecydowanie. Zesz�a ze schod�w, ukradkiem podesz�a do drzwi i obserwowa�a trawler odleg�y
st�d zaledwie o dziesi�� jard�w. Pomostu prowadz�cego na statek oczywi�cie nie by�o. Szybko
opracowa�a plan dzia�ania. Przyjrza�a si� miejscom daj�cym os�on� od strza�u i z bij�cym sercem
ruszy�a zygzakiem. Biegn�c, zauwa�y�a ruch na statku; dwa pociski, jeden za drugim, przelecia�y
kilka cali od jej g�owy. Przeskoczy�a przez burt�, wyl�dowa�a na kolanach i przetoczy�a si� pod
daj�c� os�on� stert� pude�.
Po z�apaniu oddechu ostro�nie podesz�a do schod�w prowadz�cych na mostek kapita�ski.
Cicho w�lizn�a si� do �rodka i trzymaj�c berett� obur�cz, kopni�ciem otworzy�a drzwi. Mostek
by� pusty. Nie by�o te� �ladu teczki z dokumentami. Gdzie mog�a by�? W kabinie kapitana?
Spojrza�a na drugie drzwi, prowadz�ce prawdopodobnie do pomieszcze� za�ogi, lecz tam bez
w�tpienia czeka� na ni� przygotowany do strza�u rewolwerowiec. Zesz�a z powrotem na pok�ad,
ca�y czas uwa�nie obserwuj�c otoczenie. Nie by�o wida� �adnego ruchu. Podesz�a do luku
wej�ciowego i sprawdzi�a, czy nie ma jakiej� pu�apki. By�o pusto. Przyjrzawszy si� dok�adnie
schodom, przesz�a przez luk i zamkn�a za sob� drzwi, zabezpieczaj�c si� w ten spos�b przed
nag�ym atakiem z ty�u. Ogarn�� j� p�mrok, musia�a zachowa� zdwojon� ostro�no�� w unikaniu
ewentualnych pu�apek. Na trzecim stopniu zauwa�y�a drut prowadz�cy do mechanizmu
zapadkowego - przekroczy�a ten stopie�, uwa�nie sprawdzaj�c pozosta�e, ale niczego wi�cej nie
znalaz�a.
Zesz�a na d� i przyklejaj�c si� do �ciany, posuwa�a si� cal po calu w kierunku kabiny
kapitana znajduj�cej si� na ko�cu korytarza. Przez cz�ciowo uchylone drzwi kabiny zauwa�y�a
le��c� na stole teczk� z dokumentami, stanowi�c� cel jej wyprawy. By�oby to zbyt �atwe! Sabrina
przykucn�a, by sprawdzi�, czy przy drzwiach nie ma jakich� podejrzanych drut�w, gdy nagle
dostrzeg�a ruch na drugim ko�cu korytarza. Drzwi do maszynowni otwiera�y si� wolniutko.
Sabrina udawa�a, �e nadal ogl�da drzwi do kapita�skiej kabiny, a kiedy m�czyzna dostatecznie
wysun�� si� na korytarz, dosta� dwa strza�y w pier�. Sabrina natychmiast kopn�a drzwi
i szczupakiem wskoczy�a do kabiny. Nie by�o tam nikogo. Przez luk przemkn�� cie�. Pochyli�a
si� trzymaj�c bro� w pogotowiu. Ujrza�a m�czyzn� biegn�cego po molo w kierunku jej
mercedesa. Po chwili zastanowienia wzi�a teczk� i wysz�a na pok�ad.
Molo nie nadawa�o si� na drog� odwrotu. Jedyn� mo�liwo�ci� by�o skradanie si� pod jego
pok�adem. Przymocowa�a do siebie teczk� z dokumentami, przeskoczy�a burt� statku i znalaz�a
si� na drewnianej k�odzie poni�ej pok�adu. St�pa�a ostro�nie, krzywi�c si�, ilekro� woda si�gn�a
jej kostek. Od czasu do czasu zwinnie przeskakiwa�a z jednej �liskiej deski na drug�. Wreszcie
dotar�a do ko�ca mola i wspi�wszy si� po drewnianej drabinie, znalaz�a si� tu� za m�czyzn�,
kt�ry siedz�c za jej samochodem wpatrywa� si� w trawler. Widocznie wyczu� jej obecno��, bo
nagle odwr�ci� si� i - dosta� dwa strza�y w korpus. Upad� gwa�townie na mask� samochodu
i spojrza� na dwa ��te �lady na swej piersi, pozostawione przez wype�nione farb� pociski.
- M�wi�am, �e zginiesz - powiedzia�a Sabrina u�miechaj�c si� krzywo. Dave Swain, do
niedawna cz�onek osobistej ochrony prezydenta, wyj�� z kieszeni paczk� marlboro, pocz�stowa� Sabrin�.
- Nie, dzi�kuj� - odrzek�a wyci�gaj�c magazynek z beretty. Swain schowa� paczk� do
kieszeni, wzruszaj�c ramionami.
Trzydziestu spo�r�d dwustu dziewi�ciu pracownik�w UNACO by�o agentami operacyjnymi.
Rekrutowali si� ze s�u�b specjalnych policji, wojska i wywiadu na ca�ym �wiecie. Dziesi��
zespo��w stanowi�o grupy uderzeniowe. Z powodu szczeg�lnie niebezpiecznej pracy ka�dy
cz�onek tych oddzia��w co cztery miesi�ce musia� przej�� skrupulatne badania lekarskie.
Ka�dego tygodnia przez pi�� godzin �wiczyli walk� wr�cz, a przez nast�pne pi�� godzin
strzelanie, wykorzystuj�c ca�y arsena� �wietnie wyposa�onego Centrum Szkoleniowego,
znajduj�cego si� w Interborough Parkway w Queens. Dla zapewnienia bezpiecze�stwa
i tajemnicy, centrum w ca�o�ci mie�ci�o si� pod ziemi�. Inne zaj�cia, takie jak wspinaczka g�rska
czy narciarstwo, prowadzono w tajnym o�rodku w lasach Pensylwanii.
Raz do roku ka�dy agent musia� przej�� bardzo trudn� pr�b�, polegaj�c� na indywidualnym
zmierzeniu si� z innym oddzia�em UNACO. Testowany otrzymywa� instrukcj� z opisem zadania
na godzin� przed akcj�, podczas gdy zesp� broni�cy mia� na przygotowanie siedemdziesi�t dwie
godziny. Prowadz�cy szkolenie dokonywa� dok�adnej inspekcji bronionego obiektu, zapisuj�c
po�o�enie wszystkich pu�apek, zapadek itp. Gdy atakuj�cy dotkn�� kt�rej� z nich, w��cza� si�
alarm i test by� sko�czony. Przebycie tej pr�by z sukcesem by�o przedmiotem najwi�kszej
ambicji ka�dego agenta UNACO, co udawa�o si� jednak�e bardzo nielicznym. Dzi� Sabrina nie
tylko pokona�a Grup� Operacyjn� nr 7, lecz zrobi�a to w rekordowym czasie. Teraz
z rozpieraj�c� dum� u�miecha�a si� sama do siebie, gdy zza jej mercedesa wy�oni� si� jeep.
Major Neville Smylie bynajmniej nie u�miecha� si� wysiadaj�c z samochodu. Sabrina
wiedzia�a jednak, �e ten zimny, �ysy Anglik nigdy si� nie u�miecha. Zanim zosta� w 1980 roku
komendantem Centrum Szkoleniowego UNACO, wyr�ni� si� w si�ach SAS w Korei, Kenii,
Malezji, Omanie i Irlandii P�nocnej. Nikt go nie lubi�, gdy� zawsze znajdowa� pow�d do
skrytykowania, niemniej zdawano sobie spraw�, �e te krytyki nieraz ju� uratowa�y �ycie.
Smylie �ledzi� dzia�ania Sabriny na monitorze telewizyjnym w poje�dzie stoj�cym za
magazynem. Zanim skierowa� si� ku niej, przejrza� jeszcze ca�y opis bronionego obiektu.
- Oddaj swoje magazynki Richardsowi - rzuci� dziewczynie, wskazuj�c na kierowc�.
Magazynki, zawieraj�ce specjalne, niegro�ne dla zdrowia pociski wype�nione ��t�,
fluoryzuj�c� farb�, produkowano specjalnie dla ka�dego typu broni u�ywanej w akcjach
testowych. Ich zastosowanie powodowa�o, �e akcje nabiera�y niemal pe�nego
prawdopodobie�stwa. Sabrina odda�a pozosta�e magazynki i spojrza�a na dwu zbli�aj�cych si�
m�czyzn. ��te �lady po kulach by�y wyra�nie widoczne na ich kurtkach. Richards zabra�
r�wnie� ich magazynki.
Smylie spojrza� na technika, kt�ry demontowa� kamer� wideo umieszczon� na pode�cie przy
drzwiach magazynu, i zwr�ci� si� do Sabriny:
- Gdyby to by� turniej pi�cioboju na olimpiadzie, pierwszy pogratulowa�bym pani rekordowego wyniku, panno Carver. Ale to nie by� turniej. Wola�bym, aby to trwa�o dwa razy d�u�ej, lecz �eby pani post�powanie by�o bardziej
przemy�lane i metodyczne. Jest dla mnie jasne, �e zesz�oroczne �wiczenia niczego pani nie
nauczy�y. Cytuj�: "Agent wykazuje oznaki impulsywno�ci i nadmiernej pewno�ci siebie". Dzi� to
si� powt�rzy�o!
- Postaram si� zapami�ta� pa�skie s�owa, sir.
- Mam nadziej�, na pewno na tym pani nie straci. W najbli�szych dniach przeanalizujemy
wideofilm z tej akcji. Dotyczy to r�wnie� pa�skiego zespo�u, panie Swain. Musi pan si� mocno
podci�gn�� w niekt�rych dziedzinach.
Sabrina otworzy�a drzwi swego mercedesa i wesz�a do �rodka.
- M�wi�em, �e zginiesz - powiedzia� Swain z widoczn� satysfakcj�.
Teraz dopiero zauwa�y�a koniec nitki zwisaj�cej u do�u otwartych drzwi i opad�a na
siedzenie ze z�o�ci�, cicho przeklinaj�c Swaina, bardziej jednak siebie. Smylie zapisa� co�
w notatniku, przykucn�� przy samochodzie i wskaza� palcem nitk�.
- Uruchomi�a pani dziesi�ciofuntowy �adunek wybuchowy. Dlaczego nie pomy�la�a pani o sprawdzeniu? Impulsywno��? Nadmierna pewno�� siebie?
- Po prostu g�upota.
- Nie s�dz� - powiedzia� Smylie wstaj�c. - A przy okazji - widzia�em jednego z pani
koleg�w w Range Four, gdy opuszcza�em Centrum.
- Kt�rego? Mike'a czy C.W.?
- Whitlocka - Smylie spojrza� jeszcze raz na zwisaj�c� z drzwi nitk�, pokr�ci� g�ow�
i odszed� w kierunku jeepa.
Sabrina trzasn�a drzwiami mercedesa i zapali�a silnik. Prowadz�c samoch�d my�la�a o C.W.
Whitlocku. By� jednym z jej nielicznych prawdziwych przyjaci�, mimo �e widywali si� tylko
przy pracy. W tej chwili nie by�o nikogo nadaj�cego si� lepiej do rozmowy o jej oczywistej
g�upocie - a mo�e o nadmiernej pewno�ci siebie?
* * *
Po czwartym strzale C.W. Whitlock opu�ci� snajperski karabin typu Heckler &Koch PSG-I
i si�gn�� po kaw� stoj�c� na �awce. Nie potrzebowa� sprawdza� przez teleskop, �e rozrzut jego
strza��w praktycznie nie istnia�. Dzi� strzela� po prostu niesamowicie, a to dlatego, �e zupe�nie
nie my�la� o tym, co robi. Wzi�� do r�ki browninga Mk2, kt�ry by� jego ulubion� broni� i powoli
obraca� go w r�kach.
Whitlock mia� 44 lata i jak na czarnosk�rego odznacza� si� cer� do�� jasn�. Mi�kko
zarysowane usta oraz okulary chroni�ce nadwra�liwy na �wiat�o wzrok �agodzi�y twarz o ostrych
rysach. M�odo�� sp�dzi� w Anglii. Po uko�czeniu studi�w w Oxfordzie wr�ci� do rodzinnej
Kenii, gdzie podj�� prac� w wywiadzie. Dziesi�� lat p�niej zosta� zwerbowany do UNACO. Po
trzech latach pobytu w Nowym Jorku o�eni� si� z Carmen Rodriquez, lekark� pracuj�c�
w Harlemie, odnosz�c� znaczne sukcesy w pediatrii. Pocz�tkowo Carmen wspomaga�a
psychicznie m�a w jego niebezpiecznej pracy, lecz z biegiem lat jej obawy narasta�y. Ostatnio
l�k o bezpiecze�stwo m�a osi�gn�� symptomy paniki. Nieustannie namawia�a go, by porzuci�
prac� w UNACO i, korzystaj�c z jej oszcz�dno�ci, za�o�y� ma�� firm� detektywistyczn�. Znalaz�a
nawet odpowiedni lokal. G��wnym kontrargumentem Whitlocka by� fakt, �e pozosta�y mu ju�
tylko cztery lata s�u�by operacyjnej i prawie na pewno zostanie w�wczas szefem kt�rego� ze
�wiatowych oddzia��w UNACO. Nie mo�na powiedzie�, �e podobna perspektywa nie robi�a na
niej wra�enia, odpowiada�a jednak, i� ma na sercu jedynie jego dobro. On uwa�a� z kolei, �e
gdyby rzeczywi�cie chcia�a go zrozumie�, wzi�aby pod uwag� lojalno�� wobec organizacji,
a zw�aszcza wobec koleg�w z Grupy Operacyjnej nr 3. W ko�cu �adne nie chcia�o ust�pi�, tote�
napi�cie w ich ma��e�stwie stawa�o si� nie do zniesienia.
Whitlock nagle chwyci� browninga w obie r�ce i szybko wypali� sze�� razy w kierunku
oddalonej o 50 jard�w tarczy.
- Nie�le, jak na faceta w twoim wieku - Martin Cohen spojrza� przez teleskop i u�miechn��
si�. By� to czterdziestosiedmioletni �yd o czarnych, kr�conych w�osach i sumiastych w�sach,
kt�re zawsze podczas m�wienia g�adzi� kciukiem i palcem wskazuj�cym. By�y agent Mossadu,
by� tak�e cz�onkiem kontrowersyjnego Miftzam Elohim, izraelskiego szwadronu �mierci.
Zaprzyja�ni� si� w Whitlockiem od momentu, gdy w 1980 roku podj�li wsp�lnie s�u�b� w UNACO.
- Jak dawno tu jeste�, Marty?
- Nied�ugo. Czy wszystko w porz�dku?
- Co masz na my�li? - zapyta� Whitlock spogl�daj�c przez teleskop. Pi�� pocisk�w przesz�o
przez sam �rodek tarczy.
- Wygl�dasz na nie�le wzburzonego.
- Ty te� by�by� wkurzony, gdyby� strzela� tak �le jak ja dzi� rano. To jest pierwsza niez�a
seria, jaka mi si� dzi� trafi�a.
Whitlock wiedzia�, �e Cohen nie jest cz�owiekiem, z kt�rym m�g�by rozmawia� o swoich
k�opotach. On umia�by wsp�czu�, ale nie zrozumie�. Hannah Cohen, kt�ra kiedy� by�a
analitykiem komputerowym w Shin Beth, a teraz starszym programist� w kwaterze g��wnej
UNACO, w pe�ni popiera�a m�a w jego pracy. Whitlock nadal gapi� si� na tarcz� - do kogo
m�g�by si� zwr�ci� ze swoimi problemami? By� powszechnie uwa�any za dobrotliwego faceta,
z kt�rym zawsze mo�na by�o pogada� o osobistych k�opotach. Teraz sytuacja si� odwr�ci�a i z
niech�ci� przyznawa�, �e nie by� w stanie zmusi� si� do szczerej rozmowy z kimkolwiek.
- C.W.?
Whitlock spojrza� na Cohena i u�miechn�� si�.
- Przepraszam, Marty. W�a�nie si� zastanawia�em, dlaczego tak d�ugo dochodzi�em dzi� do formy.
- Je�eli co� ci� gn�bi, to mi powiedz. Ile razy wylewa�em ci moje �ale przy piwie u McFreely'ego?
- Owszem. Ale naprawd� nic mi nie jest, jestem tylko troch� zm�czony.
- Carmen daje ci popali�? - spyta� Cohen.
- Co� ci si� zdaje.
- Cze��! - zawo�a�a Sabrina ju� od schod�w. Podbieg�a do nich i mocno u�ciska�a Whitlocka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego potrzebowa�em - Whitlock poca�owa� j� w policzek.
Cohen spojrza� na ni�.
- Jak si� miewa �liczna Sabrina?
- Trup - odrzek�a i opowiedzia�a o przebiegu testu.
- Zgadzam si� z tob� - powiedzia� Whitlock, gdy sko�czy�a opowiada�. - To by�o
rzeczywi�cie g�upie. Co powiesz, Marty?
Cohen dostrzeg� b�ysk w oczach Whitlocka.
- Ca�kowicie si� z tob� zgadzam. Ale ona jest przecie� blondynk�!
- Tak, to t�umaczy spraw�.
Sabrina odchyli�a si� nieco do ty�u, krzy�uj�c ramiona.
- A was si� zawsze �arty trzymaj�, co?!
Whitlock wyszczerzy� z�by w u�miechu i wr�czy� jej karabin w ge�cie pojednania.
- Chyba zgadzam si� z opini� Smylie'ego. Jeste� czasem zuchwa�a i zbyt pewna siebie, ale jeste� te�
dobra. Cholernie dobra. Wed�ug mnie to najwa�niejsze.
Cohen potwierdzi� skinieniem g�owy.
- Mimo wszystkich usi�owa� Smylie'ego, aby uwiarygodni� te akcje, to zawsze b�dzie tylko zabaw� w por�wnaniu z prawdziwym zabijaniem. Trzeba unikn�� prawdziwych kul, a nie ��tych pocisk�w na niby. Twoja w�asna g�owa jest
nara�ona. �ycie Mike'a i C.W. zale�y od tego, jak strze�esz ich plec�w. Zapami�taj to.
Skin�a g�ow�.
- A w�a�nie, gdzie jest trzeci muszkieter? - zapyta� Cohen.
Whitlock i Sabrina wzruszyli ramionami. Mike Graham by� najbardziej zagadkowym
agentem UNACO. Politycznie niezale�ny, o nonkonformistycznej postawie wobec wszelkich
autorytet�w, zw�aszcza wobec zwierzchnik�w.
- Agent Whitlock, wezwanie Zielonego Kodu - zabrzmia�o z g�o�nik�w. - Prosimy
o natychmiastowy kontakt z central�.
- Zielony Kod? Jeste�my na posterunku! - powiedzia� Whitlock, gdy komunikat zosta� powt�rzony.
Cohen powstrzyma� Sabrin� r�k�, gdy chcia�a p�j�� za Whitlockiem do telefonu.
- Co� go gryzie.
Spojrza�a przez hall na Whitlocka.
- Co takiego?
- Chcia�bym wiedzie�. Uwa�aj na niego, Sabrino, dla jego dobra.
* * *
Mike Graham nie m�g� uwierzy� swemu szcz�ciu, gdy ujrza� wolne miejsce na parkingu
naprzeciwko budynku b�d�cego celem jego podr�y do Nowego Jorku. Ustawi� swego pick-upa
do wjechania ty�em na wolne miejsce parkingowe, gdy us�ysza� ostry d�wi�k klaksonu za sob�.
Spojrza� w lusterko - za nim sta� g�adki, czarny isuzu piazza, a jego kierowca, ubrany
w kremowy garnitur, w�a�nie pr�bowa� zaj�� wolne miejsce. Graham nie wierzy� w�asnym
oczom - sk�d on si� tu wzi��, u diab�a? Przed sekund� jeszcze go nie by�o!
Kierowca otworzy� okno i wystawi� g�ow� na zewn�trz.
- Ja pierwszy zauwa�y�em! - zawo�a� poprzez ha�as swego stereo.
Graham potrz�sn�� g�ow�.
- Zje�d�aj!
Kierowca wskaza� palcem swoje ucho i wzruszy� ramionami.
Graham szybko traci� cierpliwo��. W��czy� wsteczny bieg pr�buj�c wsun�� si� na wolne
miejsce, lecz tamten r�wnie� podjecha� troch� do przodu, blokuj�c drog�. Graham wyskoczy�
z samochodu i trzasn�� drzwiami.
- Zabieraj to-to z drogi! - krzykn�� facet z isuzu.
Graham przykucn�� przy jego otwartym oknie, demonstracyjnie nie dotykaj�c samochodu,
kt�ry najpierw obejrza� z widocznym niesmakiem. Poczeka�, a� tamten �ciszy muzyk�.
- Powiem ci, ch�optasiu, co si� stanie. "To-to" zaparkuje tu, przed tob�.
- G�wno prawda...
- Zamknij si�, bo nie sko�czy�em. Jak widzisz, "to-to" ju� bra�o udzia� w kilku podobnych
nieporozumieniach, wi�c kilka nowych szczerb nie zrobi mu r�nicy. Za to twoja �wie�o
pomalowana blaszanka straci na urodzie, jak j� troch� pomarszcz�. Tylko spr�buj pcha� si� dalej,
ch�optasiu! - m�wi�c to Graham kiwa� palcem o cal przed nosem kierowcy.
- Ty jeste� jaki� wariat! - wyrzuci� z siebie tamten.
- Tak? - Graham nonszalancko wr�ci� do pick-upa.
Facet w isuzu zdecydowa� si� odjecha�. Graham u�miechn�� si� pod nosem.
Mike Graham by� trzydziestosiedmioletnim, mocno opalonym m�czyzn� o muskularnej
posturze i �wietnej kondycji fizycznej, utrzymywanej dzi�ki �ci�le przestrzeganemu programowi
biegania i �wicze� si�owych. Jego zmierzwione, kasztanowe w�osy okala�y przystojn�, ch�opi�c�
twarz. Z jasnoniebieskich oczu emanowa�o poczucie si�y i pewno�ci siebie.
Zaparkowa�, schowa� klucze do kieszeni i spojrza� na budynek po przeciwnej stronie ulicy.
Olmstead Heights, zawdzi�czaj�cy sw� nazw� architektowi buduj�cemu Central Park, sta� w tym
miejscu, na terenie dystryktu Murray Hill, tak d�ugo, jak Graham m�g� si�gn�� pami�ci�.
Mieszka� tu przez pi�� lat do momentu tragedii, kt�ra wstrz�sn�a jego �yciem okrutnie
i niespodziewanie. Z r�kami w kieszeniach przeszed� na drug� stron� ulicy. Zatrzyma� si� na
chwil�, przygl�daj�c si� betonowym schodkom prowadz�cym do szklanych drzwi. Na obu
skrzyd�ach drzwi by�y wyryte inicja�y OH, dok�adnie tak samo jak wtedy, gdy widzia� je po raz
ostatni. Odblask s�o�ca nie pozwala� zobaczy� wn�trza. Graham usiad� na najwy�szym schodku
i zamy�li� si�. Czyni� to wielokrotnie od tamtego fatalnego pa�dziernika, od kt�rego dzieli�y go
ju� dwa lata.
Podobnie jak wielu r�wie�nik�w, w m�odo�ci Graham by� w Wietnamie. Powo�anie do
wojska otrzyma� w miesi�c po podpisaniu kontraktu z nowojorskimi "Olbrzymami", dru�yn�
futbolow� kt�rej kibicowa� od dzieci�stwa. Postrza� w rami� szybko przekre�li� marzenia
o karierze sportowej. Dwa lata