12830

Szczegóły
Tytuł 12830
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12830 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12830 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12830 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Piotr N. A. Gociek Wielka Ucieczka Po raz pierwszy spotka�em go, kiedy by�em jeszcze ma�ym brzd�cem. Pojawi� si� na kartach jednej z moich p�niejszych ulubionych ksi��ek. Po latach jego wizerunek zatar� czas; w brudnym kieracie �ycia, pracy i spraw domowych zapomnia�em o nim. Ale pokaza� mi si� zn�w. Sta�em wtedy w d�ugim ogonku do kasy biletowej na dworcu autobusowym. Zaledwie kilka os�b dzieli�o mnie od okienka, gdy wszcz�� si� tam jaki� rwetes. Stoj�cy przede mn� korpulentny jegomo�� o spoconej twarzy, ubrany w ci�kie futro krzykn�� nagle: - Co pan sobie my�li! Streszczaj si� pan, nie b�dziemy przez takich dziad�w sta� tutaj wiecznie! Rozgor�czkowany t�umek da� upust swej z�o�ci i przy��czy� si� do s��w t�giego faceta, wygl�daj�cego na jakiego� badylarza, kt�ry dziesi�� szklarni odziedziczy� po ojcu, a drugie tyle wybudowa� sam, kupi� lancie i stwierdzi�, �e ma wszystko gdzie�, ale kt�remu auto si� zepsu�o zmuszaj�c go do skorzystania z tak poni�aj�cego �rodka lokomocji jak autobus. Po chwili zobaczy�em przyczyn� ca�ego zaj�cia. Spod kasy wymkn�� si�, jakby przyci�ni�ty do brudnej pod�ogi ogromem zarzut�w, drobny staruszek o zmoczonym wygl�dzie i dr��cych tukach mn�cych ze wstydem kupiony przed chwil� bilet. Kiedy przechodzi� ko�o mnie, zobaczy�em, �e w k�cikach jego oczu kr�c� si� �zy. Utyka� na jedn� nogo, dlatego nie m�g� chodzi� zbyt szybko. Jak wi�zie� przed plutonem egzekucyjnym przemaszerowa� wzd�u� kolejki, obrzucany szczodrze obelgami i wyzwiskami, w kt�rych przodowa� stoj�cy obok mnie i wspomniany ju� krezus. Zbieraj�c powoli si�y, aby przeciwstawi� si� t�umowi wymy�laj�cemu staruszkowi, najecha�em na krzykacza. - Niech pan uwa�a - powiedzia�em podnosz�c g�os jeszcze par� latek i sam pan b�dzie ku�tyka� o laseczce. Ciekawe jak wtedy si� pan poczuje. W ka�dym razie obiecuj�, �e ja bid� pierwszym, kt�ry nazwie pana zawadzaj�cym we wszystkim dziadyg�. Zamurowa�o go. T�um r�wnie�. Tylko staruszek po�piesznie ruszy� dalej, spogl�daj�c na mnie z niewypowiedzian� wdzi�czno�ci�. Tymczasem kolejka otrz�sn�a si� ju� z os�upienia i rykn�a na mnie zgodnym wrzaskiem. - T-ty...g�wniarzu jeden, na co sobie pozwalasz! - us�ysza�em za uchem. Nie musia�em odgadywa�, to m�j najbli�szy s�siad zareagowa�. Z ty�u kt�ra� z przekupek krzykn�a histerycznie: - Na takich to tylko milicji trzeba! D�ugow�osy cham, jaki m�ody, prosz� i ju� ze starszymi zadziera! Wy�lizn��em si� z kolejki. I wtedy go zobaczy�em. Pozna�em jego jasn� czupryno od razu, tylko nie mog�em sobie przypomnie� jak si� nazywa. Wiedzia�em jedynie, �e nale�y do nielicznego grona moich Przyjaci� z Dzieci�stwa. Siedzia� na �awce niedaleko kasy i kiedy podszed�em do niego powiedzia�: - Chrza� to. - Nie mog� - odrzek�em - przecie� nie wszyscy ludzie s� tacy. - Chrza� to - powt�rzy�. - To jest bez sensu. Nie pos�ucha�em tej rady. Odwr�ci�em si� na chwil, by spojrze� w kierunku kasy; ale gdy zaraz potem wr�ci�em wzrokiem ku �awce, Przyjaciela z Dzieci�stwa ju� na niej nie by�o. Grugi raz spotka�em go, kiedy czuwa�em w szpitalu, przy ��ku kolegi ci�ko pobitego przez niezidentyfikowanych sprawc�w. Dochodzi�a p�noc. Poczu�em, �e kto� na mnie patrzy. Rzuci�em okiem w stron� wej�cia na sal�. On tam sta�, poprawia� sw�j ��ty szal, opieraj�c si� plecami o framug� drzwi. - Dalej wierzysz w siebie i w innych? - spyta� z rozbawieniem. - Chrza� to. - Robi� co mog� - powiedzia�em obserwuj�c unosz�c� si� w nier�wnym oddechu pier� mojego kolei. - Zastan�w si� - szepn�� Przyjaciel z Dzieci�stwa, cho� w ciszy �pi�cego szpitala ten szept zabrzmia� jak grzmot. Znikn��. Nie min�o wiele czasu, a zn�w go zobaczy�em. Czeka�em w�wczas na poci�g, stoj�c na jednym z peron�w wielkiego dworca kolejowego. Zapala�em w�a�nie papierosa, kiedy podszed� do mnie skromnie ubrany m�czyzna. M�g� mie� gdzie� oko�o pi��dziesi�tki, mo�e troch� wi�cej. Kaszla� ci�ko. - Ja bardzo pana przepraszam - powiedzia� cicho - to taka dra�liwa i g�upia sprawa. Ja wiem, �e to nie wypada, ale jestem w takiej sytuacji - zakrztusi� si� nagle. - Wracam do domu, nie by�o mnie tam od czterech lat. I zabrak�o mi pieni�dzy na przejazd. Mam bilet tylko do po�owy drogi. Wi�c gdyby pan by� tak dobry... - zawiesi� g�os w oczekiwaniu i spojrza� na mnie b�agalnie, wci�� kaszl�c i dusz�c si�. Chyba gru�lica albo astma - skonstatowa�em w duchu. Jak na z�o�� nie mia�em przy sobie ani grosza. Z przepraszaj�cym u�miechem poinformowa�em go o tym. Przeprosi� jeszcze raz i ze spuszczon� g�ow� odszed�. Wsiadaj�c do poci�gu widzia�em go jeszcze, kr���cego bezradnie po kamiennej posadzce peronu, w�r�d ludzi r�wnie zimnych jak stalowa wst�ga szyn prowadz�ca mnie do domu. Zn�w wyczu�em czyj�� obecno��. Przyjaciel z Dzieci�stwa siedzia� naprzeciwko mnie w pustym przedziale. - Nie pomog�e� mu - stwierdzi� raczej ni� spyta�. Poczu�em, �e si� czerwieni�. - Nie mam pieni�dzy - odpar�em. - Zostaw to wszystko. Chrza� ten �wiat i nie przejmuj si� niczym. Skrzywi�em si�. - Nie. Przyjaciel z Dzieci�stwa rozwia� si� jak poranna mg�a. Jeszcze wielokrotnie namawia� mnie do rzucenia wszystkiego w diab�y. Opiera�em si� temu z ca�� stanowczo�ci�. Mija�y miesi�ce, potem lata. Przetrwa�em odej�cie w niebyt paru przyjaci�, dwa razy wyrzucono mnie z pracy, niemal natychmiast po tym jak mnie zaanga�owano, pochowa�em brata, prze�y�em po�ar hotelu spowodowany przez schlanego na amen windziarza, widzia�em jak katuje si� ludzi, jak m�czy si� zwierz�ta. Schowany za murem moich humanistycznych pogl�d�w walczy�em ze wszystkimi grzechami ludzko�ci. Ale ponosi�em pora�ki. Ponios�em ich zbyt wiele. Chcia�em poprawia� �wiat nie wiedz�c nawet, �e stoj� na straconej pozycji. I zawsze, gdziekolwiek by�em, towarzyszy� mi Przyjaciel z Dzieci�stwa. Czeka� na mnie. Owego dnia wr�ci�em do domu p�niej ni� zwykle. Na ulicy zwr�ci� m� uwag� t�um niespotykany zazwyczaj w naszej spokojnej dzielnicy. Podszed�em bli�ej. Moja �ona le�a�a na asfalcie w ka�u�y krwi. Za�ama�em si�. Dobi�o mnie jeszcze to fa�szywe wsp�czucie ludzi, kt�rzy napatrzyli si� do syta na zw�oki i spieszyli teraz do dom�w, by z wypiekami na twarzy opowiedzie� o wszystkim rodzinie. Nie wiedzia�em nawet, kiedy zabrano cia�o i odwieziono je do miejskiej kostnicy. Wr�ci�em do pustego mieszkania w milczeniu, chwytaj�c ci�ko powietrze i podpieraj�c si� d�o�mi o �cian�. W moim gabinecie czeka� ju� Przyjaciel z Dzieci�stwa. Na m�j widok wsta�. - Chrza� to - powiedzia�. - Zrozumia�e� ju�? Kiwn��em z rezygnacj� g�ow�. Przyjaciel z Dzieci�stwa chwyci� mnie za r�k�. - Uwa�aj - powiedzia� - lecimy. Poczu�em, jakby co� mnie koln�o. By�em wolny. Pode mn� widnia�y zarysy szarych g�rskich szczyt�w, a nad g�ow� mia�em czyste niebo. B��kitne, nie zasnute dymami pot�nych komin�w. Widzia�em po raz pierwszy w �yciu czyst� wod� w rzekach i strumieniach, drzewa obsypuj�ce si� listowiem, kt�rego ju� nigdy nie mia�y zrzucie, s�o�ce weso�o pieszcz�ce promieniami wszystko co �ywe, ptaki szybuj�ce w beztroskim locie pod pu�apem niebios. Czu�em, �e te� mog� lata�, wzbi� si� wysoko ponad ziemi�, wi�c lecia�em coraz wy�ej, a� w pewnym momencie lazur zast�pi�a czer� Wszech�wiata. Gwiazdy zata�czy�y wok� mnie jak zalotne dziewcz�ta. Widzia�em mg�awice, ob�oki, konstelacje...Nurza�em si� w tym oceanie nico�ci, sk�pany w �wietle dalekich s�o�c. Wreszcie postanowi�em wr�ci�. Pojawi�em si� tu� nad lasem, pikuj�c w stron� szmaragdowego jeziora. ,Jestem szcz�liwy - chcia�em krzycze� na ca�y g�os - szcz�liwy!!" Ludzie... - pomy�la�em - jacy s� tu ludzie? I naraz ujrza�em w g��bi duszy obraz pi�knych p�bog�w, wiecznie zadowolonych z �ycia. Ludzie tu nie zabijali i nie byli zabijani. Kto� kiedy� powiedzia�: "B�d�cie dla siebie nawzajem dobrzy" i ci, kt�rych zobaczy�em, byli pierwszymi istotami ludzkimi, jakie �y�y wed�ug tego przykazania, wa�niejszego ni� wszystkie dziesi�� punkt�w dekalogu. Wirowa�em w�r�d chmur, nurkowa�em ku ziemi, by zaraz potem wzbi� si� hen, pod s�o�ce. Bawi�em si� z wiatrem w berka i by�em szcz�liwy. Naprawd�. Ockn��em si� nagle i niespodziewanie. W fotelu naprzeciw mnie siedzia� Przyjaciel z Dzieci�stwa. W�wczas pozna�em go. Zespoli�em w jedn� ca�o�� jego wygl�d i imi�. Przypomnia�em sobie, �e jego wizerunek towarzyszy� mi od dawna. W�ska ma�a szpada, ciemne buciki z cholewami, bia�e spodnie i taka� koszula, a na tym wszystkim czerwono-niebieski p�aszcz. Ni st�d, ni zow�d z zakamark�w pami�ci wyp�yn�� widok baranka jedz�cego r�� i ma�ej planetki obro�ni�tej trzema drzewami: - Dzi�kuj� - powiedzia�em i popatrzy�em w jego b��kitne oczy, bior�c z ciep�ych i szczup�ych d�oni Ma�ego Ksi�cia przezroczysty woreczek z traw�. powr�t