11452
Szczegóły |
Tytuł |
11452 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11452 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11452 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11452 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aby rozpocz�� lektur�,
kliknij na taki przycisk ,
kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni�ej.
1
LEW TROCKI
MOJE �YCIE
PR�BA AUTOBIOGRAFII
AUTORYZOWANY PRZEK�AD Z ROSYJSKIEGO
JANA BARSKIEGO I STANIS�AWA �UKOMSKIEGO
2
Copyright by Tower Press
Wydawnictwo �Tower Press �
Gda�sk 2001
3
PRZEDMOWA
Ukazuje si� obecnie znaczna liczba pami�tnik�w, mo�e znaczniejsza nawet,
ni� w jakimkolwiek innym okresie czasu. T�umaczy si� to obfito�ci� temat�w.
Bie��ce wypadki historyczne tem wi�ksze budz� zainteresowanie im
dramatyczniejsza i bogatsza w nag�e zmiany jest dana epoka. Malarstwo
pejza�owe nie mog�oby powsta� na Saharze. �Kalejdoskopowe� epoki, jak
nasza, rodz� potrzeb� spojrzenia na dzie� wczorajszy, tak bardzo daleki,
oczami tych, kt�rzy w nim byli czynni. Tem obja�ni� nale�y ogromny rozw�j
literatury pami�tnikarskiej podczas ostatniej wojny. By� mo�e, �e to
usprawiedliwia r�wnie� ukazanie si� ksi��ki niniejszej.
Przerwa w czynnej politycznej dzia�alno�ci autora umo�liwi�a wog�le
pojawienie si� jej na �wiecie. Konstantynopol zosta� jednym z
nieprzewidzianych, jakkolwiek nie przypadkowych, etap�w mego �ycia.
Jestem tutaj na biwaku � nie po raz piewszy zreszt�, � i czekam cierpliwie na
to, co si� dalej stanie. Bez pewnej dozy ,,fatalizmu� �ycie rewolucjonisty
by�oby wog�le niemo�liwe. Tak czy inaczej, konstantynopolski antrakt okaza�
si� najodpowiedniejsz� chwil� do obejrzenia si� za siebie, zanim okoliczno�ci
pozwol� znowu ruszy� naprz�d.
Pocz�tkowo napisa�em pobie�ne szkice autobiograficzne do gazet i
zamierza�em poprzesta� na tem. Na tem miejscu zaznacz�, �e ze swego
obecnego schroniska nie mia�em mo�no�ci sprawdzi�, w jakiej postaci szkice
te dosz�y do czytelnika. Ale ka�da praca posiada w�asn� logik�. Dopiero w
chwili, gdy ko�czy�em artyku�y dziennikarskie, naprawd� zaj�� mnie m�j
temat. W�wczas postanowi�em napisa� ksi��k�. Przyj��em inn�, bez
por�wnania szersz�, skal� i wykona�em cal� prac� na nowo. Pierwotne
artyku�y dzienikarskie i ksi��ka niniejsza maj� tylko tyle wsp�lnego, �e
omawiaj� ten sam przedmiot. Poza tem za� s� to dwie r�ne prace.
Ze szczeg�ln� dok�adno�ci� traktuj� okres rewolucji sowieckiej, kt�rego
pocz�tek przypada na chorob� Lenina i rozpocz�cie kampanji przeciw
�trockizmowi�. Walka epigon�w o w�adz�, jak tego staram si� dowie��, by�a
nietylko walk� osobist�. By�a wyrazem nowego politycznego okresu: reakcj�
przeciw Pa�dziernikowi i przygotowaniem Termidora. Z tego w�a�nie wynika
odpowied� na pytanie, kt�re mi tak cz�sto stawiano: �W jaki spos�b
utracili�cie w�adz�?�
Autobiografia rewolucyjnego polityka zaz�bia si� w spos�b nieunikniony o
ca�y szereg zagadnie� teoretycznych, zwi�zanych ze spo�ecznym rozwojem
Rosji, cz�ciowo za� i ca�ej ludzko�ci, szczeg�lnie za� o te krytyczne okresy,
kt�re zw� si� rewolucjami. Oczywi�cie, nie mia�em mo�no�ci rozpatrywania w
tej ksi��ce istoty skomplikowanych problemat�w teoretycznych. Jednak tak
zwana teorja ci�g�ej rewolucji, graj�ca w mem osobistem �yciu tak wielk� rol�,
a kt�ra, co wa�niejsze, staje si� teraz tyle aktualna dla kraj�w wschodnich,
przewija si� przez te stronice, jak odleg�y leitmotiv. Je�li to nie zadowoli
czytelnika, to mog� mu tylko powiedzie�, �e rozpatrywanie istoty problematu
rewolucji stanowi� b�dzie tre�� oddzielnej ksi��ki, w kt�rej postaram si�
zreasumowa� wa�niejsze teoretyczne wnioski z do�wiadcze� ostatnich
dziesi�cioleci.
4
Poniewa� na kartach mojej ksi��ki przewija si� znaczna ilo�� os�b,
niezawsze w tem o�wietleniu, kt�reby one same wybra�y dla siebie lub dla
swej partji, zapewne wiele z po�r�d nich uwa�a� b�dzie, �e moje wywody
pozbawione s� koniecznego objektywizmu. Ju� ukazanie si� urywk�w tej
pracy w czasopismach wywo�a�o tu i owdzie protesty. To jest nieuniknione.
Nie nale�y w�tpi�, �e gdyby mi si� nawet uda�o zrobi� z tej autobiografji
poprostu dagerotyp mego �ycia � do czego wcale nie d��y�em � to i taka
autobiografia obudzi�aby echa spor�w, kt�re wywo�ane zosta�y w swoim
czasie przez opisywane w niej wypadki. Ksi��ka ta nie jest jednak�e oboj�tn�
fotografj� mego �ycia, lecz jego cz�ci� sk�adow�. Na kartach jej prowadz� w
dalszym ci�gu walk�, kt�rej po�wi�ci�em ca�e moje �ycie. Opisuj�c,
charakteryzuj� i oceniam, odpowiadaj�c, broni� si� i, cz�ciej jeszcze,
nacieram. Zdaje mi si�, �e jest to jedyny spos�b, stworzenia biografji
objektywnej w pewnem wy�szem tego s�owa znaczeniu, tzn. uczynienia jej
najwierniejszem odbiciem osoby, stosunk�w i epoki.
Objektywizm nie polega na udanej oboj�tno�ci, z jak� nale�ycie
skrystalizowana ob�uda m�wi o przyjacio�ach i wrogach, narzucaj�c
czytelnikowi po�rednio to, co niezr�cznie by�oby powiedzie� wprost. Tego
rodzaju objektywizm jest jedynie tylko salonow� pu�apk�. Nie jest mi ona
potrzebna. Z chwil�, gdy podda�em si� konieczno�ci m�wienia o sobie �
nikomu jeszcze nie uda�o si� napisa� autobiografji, nie m�wi�c o sobie, � nie
mam �adnych powod�w do ukrywania moich sympatyj i antypatyj, mojej
mi�o�ci i nienawi�ci.
Ksi��ka ta jest prac� polemiczn�. Odbija si� w niej dynamika �ycia
spo�ecznego, kt�re ca�kowicie zbudowane, jest na sprzeczno�ciach.
Zuchwa�o�� ucznia w stosunku do nauczyciela, szpilki zawi�ci, ukrywane pod
pokrywk� uprzejmo�ci salonowych, nieprzerwana konkurencja handlowa,
zaciek�a rywalizacja we wszystkich dziedzinach techniki, wiedzy, sztuki,
sportu, utarczki parlamentarne, w kt�rych pulsuje g��boka rozbie�no��
interes�w, codzienna nieludzka walka prasowa, strejki robotnicze,
rozstrzeliwanie demonstrant�w, pyroksylinowe posy�ki, kt�re cywilizowani
s�siedzi wymieniaj� drog� powietrzn�, p�omienne j�zyki wojny domowej,
niewygasaj�ce prawie na naszej planecie � wszystko to s� rozliczne formy
�polemiki� spo�ecznej, od powszedniej, codziennej, normalnej, prawie
niedostrzegalnej, mimo napi�cia � do zwyk�ej, wybuchowej, wulkanicznej
polemiki wojen i rewolucyj. Taka jest nasza epoka. Wzro�li�my z ni� razem.
Oddychamy ni� i �yjemy. Czy� wi�c mo�emy nie by� polemistami. je�li
chcemy by� wierni naszym ojczystym czasom?
Istnieje jednak inne, bardziej elementarne kryterjum, dotycz�ce zwyk�ej
uczciwo�ci w przedstawianiu fakt�w. Podobnie, jak najbardziej nieub�agana
walka rewolucyjna liczy� si� musi z okoliczno�ciami miejsca i czasu,
najbardziej polemiczny utw�r musi przestrzega� tych proporcyj, jakie istniej�
mi�dzy rzeczami i lud�mi. Mam nadziej�, �e przestrzega�em tego warunku, nie
tylko w stosunku do ca�o�ci, ale i w szczeg�ach.
W niekt�rych, coprawda nielicznych, wypadkach podaj� dyskusj� w formie
dialogu. Nikt nie mo�e wymaga� dos�ownego odtworzenia dyskusyj,
toczonych wiele lat temu. Nie roszcz� nawet pretensyj do tego. Niekt�re
dialogi maj� raczej charakter symboliczny. Ale w �yciu ka�dego cz�owieka s�
chwile, kiedy ta czy inna rozmowa szczeg�lnie mocno zapada w pami��.
Zazwyczaj rozmowy takie cz�sto powtarza si� bliskim i politycznym
5
przyjacio�om. Dzi�ki temu utrwalaj� si� w pami�ci. Oczywi�cie, mam tu
przedewszystkiem na my�li rozmowy o charakterze politycznym.
Musz� zaznaczy�, �e zwyk�em zawierza� mej pami�ci. To, co mi
przekazywa�a nieraz poddawa�em objektywnemu sprawdzeniu, zawsze z
dobrym rezultatem. Zreszt� konieczne jest tu pewne om�wienie. Je�li moja
topograficzna pami��, nie m�wi�c ju� o muzycznej, jest bardzo s�aba, a
wzrokowa, podobnie jak i lingwistyczna, ca�kiem �rednia, to jednak pami��
ideow� mam znacznie wy�sz� od przeci�tnego poziomu. A w�a�nie idee, ich
rozw�j i walka, jak� toczyli ludzie, zajmuj� w ksi��ce tej pierwsze miejsce.
Coprawda, pami�� nie jest automatycznym licznikiem. Przedewszystkiem
nie jest bezinteresowna. Cz�stokro� odrzuca lub usuwa w cie� epizody
niedogodne dla kontroluj�cego j� instynktu �yciowego, zw�aszcza z punktu
widzenia mi�o�ci w�asnej. Ale to ju� nale�y do krytyki �psychoanalitycznej�,
kt�ra czasami bywa dowcipna i pouczaj�ca, cz�ciej jednak�e jest kapry�na i
samowolna.
Nie potrzebuj� chyba podkre�la�, �e wytrwale kontrolowa�em m� pami��
przy pomocy dokument�w. Bez wzgl�du na trudne warunki pracy � mam tu na
my�li poszukiwania bibljoteczne i archiwalne � mia�em mo�no�� sprawdzenia
wszystkich najistotniejszych okoliczno�ci i dat, kt�re mi by�y potrzebne.
Pocz�wszy od roku 1897 walczy�em przewa�nie z pi�rem w r�ku. Dzi�ki
temu, wydarzenia mego �ycia pozostawi�y prawie nieprzerwane drukowane
�lady na przestrzeni 32 lat. Walka frakcyj w partji od 1903 roku obfitowa�a w
osobiste wycieczki. Od czasu przewrotu pa�dziernikowego historja ruchu
rewolucyjnego zajmowa�a wiele miejsca w dociekaniach m�odych uczonych
sowieckich i instytucyj. Wyszukiwano w archiwach rewolucji i carskiego
departamentu policji wszystko, co wzbudza zainteresowanie, i wydawano w
druku z rzeczowemi, szczeg�owemi komentarzami. Podczas pierwszych lat,
kiedy nie trzeba by�o jeszcze nic ukrywa�, czy maskowa�, prac� t�
prowadzono z wielk� sumienno�ci�. ,,Dzie�a� Lenina i cz�� moich prac
opublikowa�o wydawnictwo pa�stwowe z przypisami, zajmuj�cemi dziesi�tki
stronic w ka�dym tomie, i zawieraj�cemi materja� faktyczny niezast�piony,
tycz�cy zar�wno dzia�alno�ci autor�w, jak i wydarze� danego okresu.
Wszystko to, oczywi�cie, u�atwia�o mi prac�, pozwalaj�c stworzy� prawid�ow�
kanw� chronologiczn� i unikn��, przynajmniej ra��cych, omy�ek faktycznych.
Nie mog� zaprzeczy�, �e �ycie moje toczy�o si� niezupe�nie zwyk�ym
trybem. Jednak�e przyczyn tego doszukiwa� si� nale�y raczej w warunkach
epoki, ni� w mojej osobie. Oczywi�cie, konieczne by�y r�wnie� pewne cechy
osobiste, aby wykonywa� ow� dobr� czy z�� prac�, jak� wykonywa�em.
Jednak�e w innych warunkach historycznych te indywidualne w�a�ciwo�ci
mog�yby spa� spokojnie, jak drzemie niezliczona ilo�� ludzkich sk�onno�ci i
nami�tno�ci, na kt�re brak popytu w danym uk�adzie spo�ecznym. Wzamian za
to mo�e zdo�a�yby si� ujawni� inne cechy, zdyskwalifikowane lub st�umione
dzisiaj. Nad subjektywizmem wznosi si� objektywizm, kt�ry decyduje w
ostatecznym rozrachunku.
Moja �wiadoma i aktywna dzia�alno��, kt�ra rozpocz�a si� mniej wi�cej w
17-18 roku �ycia, up�ywa�a w ci�g�ej walce o okre�lone idee. W mem �yciu
osobistem nie by�o �adnych zdarze�, kt�re jako takie zas�ugiwa�yby na uwag�
og�u. Wszystkie wyr�niaj�ce si� fakty mojego �ycia zwi�zane s� z walk�
rewolucyjn� i przez ni� tylko nabieraj� znaczenia. Tylko ta okoliczno�� mo�e
usprawiedliwia� ukazanie si� mojej autobiografji.
6
Jednak�e ta okoliczno�� jest zkolei �r�d�em trudno�ci dla autora. Okaza�o
si� bowiem, �e wydarzenia �ycia osobistego s� tak �ci�le splecione z tkanin�
wypadk�w historycznych, �e trudno je od siebie oddzieli�. Ksi��ka za�
niniejsza mimo wszystko nie jest prac� historyczn�. Wydarzenia omawiam nie
ze wzgl�du na ich znaczenie objektywne, lecz zale�nie od tego, jak wi�za�y si�
z faktami mego �ycia osobistego. Nic wi�c dziwnego, �e w charakterystyce
poszczeg�lnych wydarze� i ca�ych etap�w niema tej proporcji, kt�rejby mo�na
by�o ��da�, gdyby ksi��ka moja stanowi�a prac� historyczn�. Granic� mi�dzy
aulobiografj� i historj� rewolucji musia�em ustala� empirycznie. Nie
rozpraszaj�c historji mego �ycia w dociekaniach dziejowych, musia�em
jednak�e da� czytelnikowi, jako punkt oparcia, opis wydarze�, tycz�cych
rozwoju. spo�ecznego. Wychodzi�em przytem z za�o�enia, �e zasadnicze
kontury wypadk�w znane s� czytelnikowi i �e pami�ci jego dopom�c tylko
nale�y kr�tkiemi wzmiankami o faktach historycznych i kolejno�ci ich
przebiegu.
W chwili ukazania si� ksi��ki tej w druku uko�czy�em 50 rok �ycia. Dzie�
moich urodzin zbiega si� z dniem wybuchu rewolucji pa�dziernikowej.
Mistycy i wieszczbiarze mog� z tego wyci�ga� dowolne wnioski. Ja sam
zwr�ci�em uwag� na ten ciekawy zbieg okoliczno�ci dopiero w trzy lata po
przewrocie pa�dziernikowym. Do 9 roku �ycia mieszka�em bez przerwy na
zapad�ej wsi. Osiem lat ucz�szcza�em do szko�y �redniej. Po raz pierwszy
zosta�em aresztowany w rok po uko�czeniu szko�y. Uniwersytetami by�y dla
mnie, jak i dla wielu mych r�wie�nik�w, wi�zienie, wygnanie, emigracja. W
carskich wi�zieniach siedzia�em dwa razy, og�em oko�o 4 lat. Na carskiem
wygnaniu by�em za pierwszym razem oko�o 2 lat, za drugim � kilka tygodni.
Dwukrotnie ucieka�em z Syberji. Na emigracji w r�nych krajach Europy i
Ameryki sp�dzi�em og�em oko�o 12 lat, dwa lata przed wybuchem rewolucji
1905 roku i prawie dziesi�� lat po jej zd�awieniu. Podczas wojny zosta�em
skazany wyrokiem zaocznym na zamkni�cie w wi�zieniu w
hohenzollernowskich Niemczech (1915), w nast�pnym roku wydalono mnie z
Francji do Hiszpanji, sk�d, po kr�tkiem zamkni�ciu w madryckiem wi�zieniu i
miesi�cznym pobycie pod nadzorem policji w Kadyksie, wys�any zosta�em do
Ameryki. Tam te� zasta�a mnie rewolucja lutowa. W drodze z New-Yorku w
marcu 1917 r. zosta�em zaaresztowany przez Anglik�w i przebywa�em miesi�c
w obozie koncentracyjnym w Kanadzie. Bra�em udzia� w rewolucjach w latach
1905 i 1917, by�em przewodnicz�cym petersburskiego sowietu delegat�w w
1905, p�niej w 1917. Bra�em bezpo�redni udzia� w przewrocie
pa�dziernikowym i by�em cz�onkiem rz�du sowieckiego. W charakterze
komisarza ludowego do spraw zagranicznych prowadzi�em rokowania
pokojowe w Brze�ciu Litewskim z delegacjami Niemiec, Austro-W�gier,
Turcji i Bu�garji. W charakterze komisarza ludowego do spraw wojennych i
morskich po�wi�ci�em oko�o pi�ciu lat organizacji czerwonej armji i
stworzeniu czerwonej floty. W ci�gu 1920 roku obj��em r�wnie� kierownictwo
zdezorganizowanej sieci kolejowej.
G��wn� jednak tre�� mego �ycia � poza latami wojny domowej � stanowi�a
dzia�alno�� partyjna i literacka. Wydawnictwo pa�stwowe przyst�pi�o w 1923
roku do zbiorowego wydania mych prac. Dotychczas wydano trzyna�cie
tom�w, opr�cz pi�ciu tom�w prac wojennych, kt�re ukaza�y si� poprzednio.
Wydawnictwo wstrzymano w 1927 roku, kiedy prze�ladowanie �trockizmu�
sta�o si� szczeg�lnie zaciek�e.
7
W styczniu 1928 roku zosta�em przez �wczesny rz�d sowiecki
deportowany, przeby�em rok na granicy Chin, w lutym 1929 roku wygnano
mnie do Turcji: pisz� te s�owa w Konstantynopolu.
Nawet w tym skr�cie nie mo�na nazwa� monotonnym zewn�trznego biegu
mego �ycia. Przeciwnie, s�dz�c wed�ug ilo�ci zmian, nieoczekiwanych
zdarze�, ostrych konflikt�w, wyniesie� i upadk�w, rzecby mo�na, �e �ycie
moje raczej obfitowa�o w ,,przygody�. Tymczasem za� pozwol� sobie
powiedzie�, �e w usposobieniu nie mam nic wsp�lnego z poszukiwaczami
przyg�d. Jestem raczej pedantem i konserwatyst� w mych przyzwyczajeniach.
Lubi� i ceni� dyscyplin� i metod�. Zupe�nie nie dla paradoksu, ale dlatego, �e
tak jest istotnie, musz� powiedzie�, �e nie znosz� nieporz�dku i
niszczycielstwa. Zawsze by�em bardzo pilnym i sumiennym uczniem. Te dwie
cechy zachowa�em i w p�niejszem �yciu. W latach wojny domowej kiedy w
mym poci�gu przeby�em przestrze�, r�wn� kilku d�ugo�ciom r�wnika,
cieszy�em si� z ka�dego nowego p�otu ze �wie�ych sosnowych desek. Lenin,
kt�ry wiedzia� o tej mojej nami�tno�ci, nieraz drwi� z niej po przyjacielsku.
Dobrze napisana ksi��ka, w kt�rej znale�� mo�na nowe my�li, dobre pi�ro,
przy pomocy kt�rego podzieli� si� mo�na w�asnemi my�lami z innymi, zawsze
by�y i s� dla mnie najcenniejszemi i najbli�szemi mi owocami cywilizacji.
D��enie do nabywania wiedzy nie opuszcza�o mnie nigdy, i wielokrotnie w
�yciu doznawa�em uczucia, �e rewolucja przeszkadza mi w systematycznej
pracy. Tem niemniej jednak prawie trzydzie�ci trzy lata mego �wiadomego
�ycia ca�kowicie wype�nia walka rewolucyjna i gdybym mia� raz jeszcze
rozpocz�� �ycie na nowo, bez zastanowienia poszed�bym t� sam� drog�.
Pisz� te s�owa na trzeciej zkolei emigracji, w czasach, kiedy moi najbli�si
przyjaciele znajduj� si� na zes�aniu i w wi�zieniach republiki sowieckiej, w
utworzeniu kt�rej brali decyduj�cy udzia�. Niekt�rzy z nich wahaj� si�, cofaj�,
korz� przed przeciwnikiem. Jedni dlatego, �e zbankrutowali moralnie, drudzy,
bo nie znajduj� samodzielnego wyj�cia z labiryntu okoliczno�ci, inni jeszcze �
pod naciskiem materialnych represyj. Dwa razy prze�ywa�em ju� tak� masow�
dezercj� z pod sztandar�w: po upadku rewolucji 1905 roku i na pocz�tku
wojny �wiatowej. Dostatecznie dobrze wiem wi�c z �yciowego do�wiadczenia,
czem s� te historyczne przyp�ywy i odp�ywy. S� one podporz�dkowane
w�asnemu prawu. Niecierpliwo�ci� jedynie nie mo�na przy�pieszy� zmiany.
Przywyk�em rozpatrywa� historyczn� perspektyw� w oderwaniu od osobistego
losu. Pozna� prawid�owo�� wydarze� i znale�� w tej prawid�owo�ci w�asne
miejsce � to pierwszy obowi�zek rewolucjonisty. I jednocze�nie najwy�sze
osobiste zadowolenie, dost�pne tylko dla cz�owieka, kt�ry nie ogranicza swych
cel�w do dnia dzisiejszego.
Lew Trocki
Prinkipo, dn. 14 wrze�nia 1929 r.
8
ROZDZIA� I
JAN�WKA
Dzieci�stwo s�ynie jako najszcz�liwszy okres �ycia! Czy jest tak zawsze?
Nie, tylko nieliczni maj� szcz�liwe dzieci�stwo. Idealizacja dzieci�stwa
wywodzi si� ze starej literatury warstw uprzywilejowanych. Beztroskie,
otoczone dostatkiem, bez �adnej chmurki dzieci�stwo w rodzinach
wykszta�conych i bogatych od pokole�, w�r�d pieszczot i zabaw, pozostawa�o
w pami�ci, jak zalana s�o�cem polana na pocz�tku drogi �yciowej. Magnaci
lub plebejusze, opiewaj�cy magnat�w, kanonizowali w literaturze t� nawskro�
arystokratyczn� ocen� dzieci�stwa. Olbrzymia wi�kszo�� ludzi, o ile wog�le
spogl�da wstecz, widzi co innego: ponure, g�odne, zale�ne dzieci�stwo. �ycie
krzywdzi s�abych, a kt� jest s�abszy od dziecka?
Moje dzieci�stwo nie by�o dzieci�stwem g�odu i ch�odu. W okresie mego
przyj�cia na �wiat, rodzina moja zna�a ju� dostatek. By� to jednak�e surowy
dostatek ludzi, wybijaj�cych si� dopiero z biedy, i nie chc�cych zatrzyma� si�
w po�owie drogi. Wszystkie mi�nie by�y napi�te, wszystkie my�li skierowane
ku pracy i oszcz�dzaniu. W tym trybie �ycia dzieci zajmowa�y skromne
miejsce. Nie znali�my brak�w, ale nie znali�my r�wnie� szczodrobliwo�ci
�ycia i jego pieszczot. Nie wyobra�am sobie mego dzieci�stwa ani jako
s�onecznej polany, jak drobna mniejszo��, ani jako ponurej pieczary g�odu,
przemocy i krzywd, jak� jest dzieci�stwo wielu, dzieci�stwo wi�kszo�ci. By�o
to szarawe dzieci�stwo, w drobnomieszcza�skiej rodzinie, na wsi, w zapad�ym
k�cie, gdzie przyroda jest bujna, a obyczaje, pogl�dy i potrzeby skromne i
przyziemne.
Atmosfera moralna, otaczaj�ca moje najm�odsze lata, i ta, w jakiej up�yn�o
moje p�niejsze �wiadome �ycie � to dwa r�ne �wiaty, oddzielone od siebie
nie tylko dziesi�tkami lat i kraj�w, ale g�rskiemi �a�cuchami wielkich zdarze�
i, mniej mo�e widocznemi, cho� dla poszczeg�lnej jednostki niemniej
donios�emi, wewn�trznemi przepa�ciami. Podczas pisania bruljonu tych
wspomnie� wydawa�o mi si� nieraz, �e opisuj� nie w�asne dzieci�stwo, lecz
dawn� w�dr�wk� po dalekich krajach. Usi�owa�em nawet opowiada� o mojem
�yciu w trzeciej osobie. Jednak�e ta konwencjonalna forma zbyt przypomina
beletrystyk�, t. j. to, czego przedewszystkiem pragn��bym unikn��.
Mimo przeciwie�stw dwuch �wiat�w, jedno�� indywidualno�ci przenika
jakiemi� podziemnemi drogami z jednego do drugiego. Tem w�a�nie t�umaczy
si�, m�wi�c og�lnie, zainteresowanie biografjami i autobiografjami ludzi,
kt�rzy � z tych czy innych wzgl�d�w � zaj�li obszerniejsze miejsce w �yciu
spo�ecze�stwa. Dlatego te� spr�buj� dosy� szczeg�owo opowiedzie� o mem
dzieci�stwie i latach szkolnych, nic nie odgaduj�c zg�ry i nic nie przes�dzaj�c,
t. j. nie nawi�zuj�c fakt�w do wybranych zg�ry uog�lnie� � poprostu tak, jak
by�o i jak zachowa�em w pami�ci.
Czasami zdawa�o mi si�, �e pami�tam, jak ssa�em pier� matki. Jednak�e,
s�dz�, �e poprostu przenios�em na siebie to, co widzia�em u m�odszych dzieci.
9
Mia�em m�tne wspomnienia jakiej� sceny pod jab�oni� w sadzie, kt�ra
rozegra�a si�, gdym mia� p�tora roku. Ale i to wspomnienie nie jest
wiarogodne. Najwyra�niej pozosta�o mi w pami�ci takie wydarzenie: jestem z
matk� w Bobrynce, u pa�stwa C., gdzie jest dwu- czy trzyletnia dziewczynka.
Mnie nazywaj� narzeczonym, dziewczynk� moj� narzeczon�. Dzieci bawi� si�
w salonie, na malowanej pod�odze, potem dziewczynka znika, a malutki
ch�opczyk stoi sam przy komodzie i prze�ywa chwil� os�upienia, jak we �nie.
Wchodzi matka z pani� domu. Matka patrzy na ch�opczyka, potem na ka�u��
obok niego, potem zn�w na ch�opczyka, z wyrzutem kiwa g�ow� i m�wi: �Jak
ci nie wstyd�... Ch�opczyk patrzy na matk�, na siebie, potem za� na ka�u��, jak
na co� ca�kowicie mu obcego. � To nic, to nic � m�wi pani domu � dzieci
zapomnia�y o wszystkiem przy zabawie.
Male�ki ch�opczyk nie odczuwa ani wstydu, ani skruchy. Ile lat mia�
w�wczas? Prawdopodobnie dwa, a mo�e i trzy.
W tym samym mniej wi�cej czasie, przechadzaj�c si� z nia�k� po ogrodzie,
natkn��em si� na �mij�. � Sp�jrz, Liowa � rzek�a niania, pokazuj�c w trawie
co� b�yszcz�cego, � tabakierka zakopana w ziemi. Niania wzi�a patyczek i
zacz�a odkopywa� ziemi�. Sama niania nie mia�a pewno wi�cej ni� szesna�cie
lat. Tabakierka rozwin�a si�, wyci�gn�a i w postaci �mji z sykiem pope�z�a
po trawie. � Aj, aj! � krzycza�a nia�ka i, schwyciwszy mnie za r�k�, szybko
uciek�a. Trudno mi by�o przebiera� pr�dko nogami. Zach�ystuj�c si�,
opowiada�em potem, jak my�leli�my, �e znale�li�my w trawie tabakierk�, a
okaza�o si�, �e by�a to �mija.
Przypomina mi si� jeszcze jedna dawna scena w �gospodarskiej� kuchni.
Ani ojca, ani matki niema w domu. W kuchni, opr�cz s�u��cej i kucharki, s�
ich go�cie. Starszy m�j brat, Aleksander, kt�ry przyjecha� na wakacje, te� si�
tu kr�ci. Staje obiema nogami na drewnianej �opacie, jak na szczud�ach, i d�ugo
ta�czy na niej po klepisku kuchni. Prosz� brata, �eby ust�pi� mi �opaty, usi�uj�
wgramoli� si� na ni�, przewracam si� i p�acz�. Brat podnosi mnie, ca�uje i na
r�kach wynosi z kuchni.
Mia�em ju� na pewno z cztery lata, kiedy kto� posadzi� mnie, bez siod�a i
uzdy, tylko z u�dzienic� ze sznura, na wielk� szar� koby��, �agodn� jak owca.
Szeroko rozstawiwszy nogi, obiema r�kami trzyma�em si� grzywy. Koby�a
spokojnie podwioz�a mnie do gruszy i przesz�a pod ga��zk�, kt�ra uderzy�a
mnie po brzuchu. Nie rozumiej�c co to znaczy, zsuwa�em si� wd� po zadzie,
p�ki nie spad�em w traw�. Nie bola�o, ale by�o to co� niepoj�tego.
Kupnych zabawek w dzieci�stwie prawie nie mia�em. Raz tylko matka
przywioz�a mi z Charkowa papierowego konia i pi�k�. Z m�odsz� siostr�
bawi�em si� lalkami w�asnego wyrobu. Razu pewnego ciocia Fenia i ciocia
Raisa, siostry ojca, zrobi�y nam kilka lalek z ga�gank�w i ciocia Fenia
wyrysowa�a im o��wkiem oczy, usta i nos. Lalki te wydawa�y mi si� czem�
niezwyk�em i pami�tam je dot�d. Pewnego zimowego wieczoru Iwan
Wasiljewicz, nasz mechanik, wyci�� i sklei� z kartonu wagon z oknami, na
ko�ach. Starszy brat, kt�ry przyjecha� na Bo�e Narodzenie, odrazu o�wiadczy�,
�e taki wagon mo�na zrobi� w dwie minuty. Zacz�� od tego, �e rozklei� m�j
wagon, uzbroi� si� w linijk�, o��wek i no�yczki, d�ugo kre�li�, ale kiedy wyci��
to, co narysowa�, cz�ci wagonu nie chcia�y si� zej��.
Wyje�d�aj�cy do miasta krewni i znajomi pytali mnie nieraz: � Co ci
przywie�� z Elizabetgradu, czy Miko�ajowa? Oczy mi p�on�y. O coby tu
poprosi�? Przychodzono mi z pomoc�. Proponowano konika, ksi��ki,
10
kolorowe o��wki, wreszcie �y�wy. � �y�wy ,,p�halifaxy� � m�wi�, poniewa�
s�ysza�em t� nazw� od brata. Ci, co obiecywali, zapominali o obietnicy, ledwo
przekroczywszy pr�g. A ja �y�em nadziej� kilka tygodni, a potem d�ugo
gn�bi�o mnie rozczarowanie.
W ogr�dku pszczo�a usiad�a na s�oneczniku. Poniewa� pszczo�y gryz� i
trzeba by� ostro�nym, zrywam li�� �opuchu i poprzez ten li�� chwytam
pszczo�� dwoma palcami. Przeszywa mnie nieoczekiwany i niezno�ny b�l. Z
wyciem biegn� przez warsztat do Iwana Wasiljewicza, kt�ry wyci�ga ��d�o i
smaruje palec zbawczym p�ynem.
Iwan Wasiljewicz mia� s�oik, w kt�rym w oleju s�onecznikowym p�ywa�y
tarantule. Uwa�ano to za najlepszy �rodek od uk�sze�. Tarantule �apa�em
razem z Wiciem Hertopanowem. W tym celu przytwierdza�o si� do nitki
kawa�eczek wosku i wpuszcza�o do norki. Tarantula wczepia si� w wosk
�apami i przylepia si� do�. Potem trzeba ju� tylko zamkn�� j� w pustem
pude�ku od zapa�ek. Zreszt�, zdaje mi si�, �e polowanie na tarantule odnosi si�
do p�niejszych czas�w.
Przypominam sobie rozmowy starszych podczas d�ugich, zimowych
wieczor�w przy herbacie, o tem jak i kiedy kupili Jan�wk�, w jakim wieku
by�o w�wczas ka�de z dzieci i kiedy nasta� na s�u�b� Iwan Wasiljewicz. Matka
m�wi: � A Liow� przewie�li�my z folwarku ju� gotowiu�kiego � i spogl�da na
mnie przekornie. Zastanawiam si� nad tem pocichu, a potem m�wi� g�o�no: �
To znaczy, �e urodzi�em si� na folwarku?... � Nie � odpowiadaj� mi, �
urodzi�e� si� ju� tutaj, w Jan�wce.
� A dlaczego mama m�wi, �e przywieziono mnie ju� gotowiusie�kiego?
� Mama powiedzia�a tak sobie, za�artowa�a... Nie jestem zadowolony i
zastanawiam si� nad tem, �e to by� dziwny �art, milkn� jednak, bo na twarzach
starszych dostrzegam �w szczeg�lny u�miech wtajemniczonych, kt�rego
bardzo nie lubi�. Te w�a�nie wspomnienia przy zimowej herbacie, kiedy nikt
nigdzie si� nie �pieszy, stanowi� �r�d�a chronologji. Urodzi�em si� 26-go
pa�dziernika. Rodzice moi przenie�li si� z folwarku do Jan�wki zapewne
wiosn�, albo latem 1879 roku.
Rok, w kt�rym si� urodzi�em, by� rokiem pierwszych dynamitowych cios�w
w carat. Odniedawna w�wczas istniej�ca partja terorystyczna �Narodnoj Woli�
wyda�a 26 sierpnia 1879 roku � na dwa miesi�ce przed mojem przyj�ciem na
�wiat � wyrok �mierci na Aleksandra II. Ju� 19 listopada dokonano zamachu
dynamitowego na carski poci�g. Rozpoczyna�a si� gro�na walka, kt�ra
doprowadzi�a 1-go marca 1881 roku do zab�jstwa Aleksandra II, ale i
jednocze�nie do zguby �Narodnoj Woli�.
Na rok przedtem zako�czona zosta�a wojna rosyjsko-turecka. W sierpniu
1879 roku Bismarck za�o�y� podwaliny przymierza austro-niemieckiego. W
tym te� roku Zola wyda� powie��, w kt�rej przysz�y tw�rca Entente�y,
�wczesny ksi��� Walji, wyst�puje w charakterze wyrafinowanego znawcy
�piewaczek operetkowych (�Nana�). Wicher reakcji, kt�ry wzm�g� si� w
polityce europejskiej od czasu wojny prusko-francuskiej i pogromu komuny
paryskiej, jeszcze nie s�ab� w�wczas. W Niemczech socjal-demokracja dosta�a
si� ju� pod wyj�tkowe prawa Bismarcka.
Wiktor Hugo i Louis Blanc w 1879 roku wyst�pili we francuskiej izbie
deputowanych z ��daniem amnestji dla komunard�w.
Ale echa debat parlamentarnych, akt�w dyplomatycznych, ani nawet
wybuch�w dynamitowych nie dociera�y do wsi Jan�wki, gdzie ujrza�em
11
�wiat�o dzienne i sp�dzi�em pierwsze dziewi�� lat mego �ycia. Na bezmiernych
stepach cherso�skiej guberni i ca�ej Noworosji �y�o wed�ug w�asnych praw
cesarstwo pszenicy i owiec, szczelnie odgrodzone przed wtargni�ciem polityki
olbrzymiemi przestrzeniami i brakiem dr�g. Niezliczone kurhany pozosta�y
tam, jak drogowskazy wielkiej w�dr�wki narod�w.
Ojciec m�j by� rolnikiem, pocz�tkowo drobnym, p�niej nieco
zamo�niejszym. Jako ma�y ch�opiec porzuci�em wraz ze sw� rodzin�
�ydowskie miasteczko w po�tawskiej guberni, aby szuka� szcz�cia na
wolnych stepach Po�udnia. W guberniach cherso�skiej i ekaterinostawskiej
istnia�o w tych czasach oko�o czterdziestu �ydowskich kolonij rolniczych, z
ludno�ci� oko�o 25.000 g��w. �ydzi-rolnicy byli zr�wnani z ch�opami nie tylko
pod wzgl�dem praw (do 1881 r.), ale i bied�. Nieustannym, okrutnym,
bezlitosnym dla siebie i innych wysi�kiem ojciec m�j d��y� wzwy�.
Ksi�gi metryczne w kolonji Gromoklej nie by�y prowadzone zbyt
dok�adnie. Wiele wpis�w antydatowano. Kiedy mia�em wst�pi� do szko�y
�redniej i okaza�o si�, �e jestem za m�ody do pierwszej klasy, przeniesiono w
metrykach dat� mego urodzenia z 1879 na 1878 rok. Dlatego te� wiek m�j
podlega� zawsze podw�jnej rachubie, oficjalnej i rodzinnej.
W ci�gu pierwszych dziewi�ciu lat mego �ycia prawie nie wysuwa�em nosa
z ojcowskiej wsi. Nazywa�a si� ona Jan�wka od nazwiska obywatela
Janowskiego, od kt�rego kupiono ziemi�. Stary Janowskij awansowa� z
szeregowego do rangi pu�kownika, zyska� wzgl�dy w�adz przy Aleksandrze II i
otrzyma� 500 dziesi�cin ziemi w jeszcze niezamieszkanych stepach
cherso�skiej guberni. Janowskij wybudowa� sobie na stepie cha�up�, kryt�
s�om�, i r�wnie niewymy�lne budynki gospodarskie. Jednakie nie powiod�o mu
si� w gospodarstwie. Po �mierci pu�kownika, rodzina jego zamieszka�a w
Po�tawie. Ojciec odkupi� od Janowskiego ponad 100 dziesi�cin ziemi i
dzier�awi� jeszcze 200 dziesi�cin. Pu�kownikow�, wysch�� staruszk�, dobrze
pami�tam: przyje�d�a�a raz czy dwa do roku, aby odebra� czynsz dzier�awny
za ziemi� i zobaczy�, czy wszystko jest na swojem miejscu. Posy�ano po ni�
konie na dworzec, a przed ganek wynoszono krzes�o, aby �atwiej mog�a zej�� z
wozu na resorach. Bryczk� mia� ojciec dopiero p�niej, kiedy zacz�to trzyma�
konie cugowe. Dla staruszki-pu�kownikowej gotowano ros� z kury i jajka na
mi�kko. Przechadzaj�c si� z siostr� moj� po ogrodzie, pu�kownikowa zdziera�a
suchutkiemi paznogietkami zastyg�� �ywic� z pni i zapewnia�a, �e to najlepszy
przysmak.
Rozszerzano obszar zasiew�w, zwi�ksza�a si� ilo�� koni i byd�a. Pr�bowano
wprowadzi� hodowl� merynos�w, ale jako� to si� nie powiod�o. Zato mn�stwo
by�o �wi�, kt�re swobodnie �azi�y po podw�rzu, ry�y we wszystkich grz�dkach
i ca�kowicie zniszczy�y ogr�d. Gospodarstwo prowadzone by�o starannie, ale
po staro�wiecku. Okre�li�, co dawa�o doch�d, a co przynosi�o straty, mo�na
by�o tylko na oko. Z tego te� powodu trudno by�o ustali� warto�� posiadanego
maj�tku. Wszystkie �rodki by�y zawsze w ziemi, w zbo�u, w ziarnie, zbo�e
le�a�o w komorach, albo wysy�ane bywa�o do port�w. Czasami przy herbacie
albo przy kolacji ojciec przypomnia� sobie nagle: � Ano, zapiszcie, �e dosta�em
od komisjonera 1300 rubli, pu�kownikowej wys�a�em 600, Dembowskiemu
odda�em 400, a dalej zanotujcie, �e 100 rubli da�em Teodozji Anton�wnie
kiedy by�em na wiosn� w Elizabetgradzie. � W ten mniej wi�cej spos�b
prowadzono rachunkowo��. Niemniej jednak ojciec powoli, ale uparcie
wznosi� si� wg�r�.
12
Mieszkali�my w tej samej lepiance, kt�r� zbudowa� stary pu�kownik. Dach
by� s�omiany z niezliczon� ilo�ci� wr�blich gniazd pod strzech�. �ciany z
zewn�trz mia�y g��bokie szpary, w kt�rych gnie�dzi�y si� w�e. Czasami
podejrzewano, �e to �mije, i lano w szczeliny gor�c� wod� z samowara, ale
bezskutecznie. Podczas wielkich deszczy niskie sufity przecieka�y, zw�aszcza
w sieni: na ubit� pod�og� stawiano w�wczas garnki i misy. Pokoje by�y ma�e,
szyby w oknach m�tne, dwie sypialnie i dziecinny mia�y pod�ogi gliniane, w
kt�rych mno�y�y si� pch�y. W jadalni by�a pod�oga z desek, raz na tydzie�
posypywana ��tym piaskiem. W g��wnym pokoju, d�ugim na jakie� o�m
krok�w, nazwanym uroczy�cie salonem, pod�oga by�a malowana. Tam
umieszczano pu�kownikow�. W ogr�dku wok� domu ros�y krzaki ��tej
akacji, bia�ych i czerwonych r�, latem za� wi�y si� k�dzierzawe powoje.
Podw�rze ca�kiem nie by�o ogrodzone. Wielki gliniany budynek, kryty
dach�wk�, kt�ry ju� ojciec wybudowa�, mie�ci�: warsztat, kuchni� gospodarsk�
i czeladni�. Potem sz�a �ma�a� drewniana stodo�a, za ni� �du�a� drewniana
stodo�a, wreszcie �nowa� stodo�a, wszystko kryte sitowiem. Aby woda nie
zacieka�a i �eby si� ziarno nie psu�o, stodo�y wzniesione by�y na kamieniach.
W czasie upa��w i mroz�w chroni�y si� mi�dzy niemi psy, �winie i ptactwo
domowe. Kury znajdowa�y tam dogodne miejsca do znoszenia jaj. Nie raz,
pe�zaj�c na brzuchu mi�dzy kamieniami, wydobywa�em jaja kurze: doro�li nie
mogli si� tam przecisn��. Na dachu du�ej stodo�y co rok osiada�y bociany.
Podni�s�szy ku niebu czerwone dzioby, �yka�y w�e i �aby � to straszne! Cia�o
w�a wije si� z dzioba i wygl�da, jakby gad po�era� bociana od wewn�trz.
W stodole, podzielonej na komory, le�y �wie�a pachn�ca pszenica, szorstki,
kol�cy j�czmie�, p�askie, �liskie, prawie p�ynne lniane siemi�, czarne z
b��kitnawym odcieniem paciorki nasienia rzepy i delikatny, lekki owies. Kiedy
dzieci bawi� si� w chowanego, to wolno, nie zawsze, tylko wtedy, gdy s�
specjalnie honorowani go�cie, chowa� si� nawet w stodole. Przedostawszy si�
przez przegrod� komory, gramol� si� na pszeniczne wzg�rze i staczam na jego
drug� stron�. R�ce po �okcie i nogi po kolana grz�zn� w ust�pliwej masie, w
trzewiki, nieraz podarte, i za pazuch� nabiera si� ziarno. Drzwi stodo�y s�
przymkni�te i na niby zawiesza si� na nich k��dk�, tylko niezamkni�t� � tego
wymaga�y prawid�a zabawy. Le�� w ch�odzie stodo�y, pogr��ony w ziarnie,
wdycham py� ro�linny i s�ysz�, jak Sienia W., albo Sienia Z., albo Sienia S.,
albo siostra Liza, a mo�e kto� inny jeszcze, kr��y po podw�rzu, odnajduje
ukrytych, ale w �aden spos�b nie mo�e odnale�� mnie, ton�cego w �wie�ej
arnautce.
Stajnie, obora, chlew i kurniki znajdowa�y si� po drugiej stronie domu.
Wszystko to by�o byle jak zlepione z gliny, sitowia i s�omy. W odleg�o�ci
jakich� stu krok�w od domu stercza� ku niebu wysoki ��raw studni. Za studni�
p�yn�� strumie�, omywaj�cy ch�opskie ogrody. ,,Grebl� (tam�) co wiosn�
znosi�a woda, i zn�w j� wzmacniano: s�om�, ziemi�, nawozem. Na wzg�rku
nad wod� sta� m�yn. Barak z desek os�ania� dziesi�ciokonn� maszyn� parow� i
dwa m�y�skie kamienie. Tutaj we wczesnych latach mego dzieci�stwa matka
sp�dza�a wi�kszo�� godzin swego dnia roboczego. M�yn pracowa� nie tylko dla
naszego gospodarstwa, ale i dla ca�ej okolicy. W�o�cianie przywozili zbo�e z
10-15 wiorstowej odleg�o�ci i p�acili za mlewo dziesi�t� miar�. W gor�cych
okresach, w przeddzie� m�ocki, m�yn czynny by� przez 24 godziny na dob�, i,
kiedy nauczy�em si� pisa� i rachowa�, musia�em wa�y� ch�opskie ziarno i
wylicza�, ile nale�y si� przemia�u. Kiedy sprz�tano zbo�e z p�l, zamykano
13
m�yn, maszyn� za� brano do m��cki. Zreszt� p�niej wprowadzono
nieprzeno�ny motor, nowy m�yn zosta� zbudowany z kamienia i ceg�y, a i
gospodarsk� lepiank� zast�pi� du�y ceglany dom, kryty blach�. Ale to
wszystko sta�o si� dopiero p�niej, kiedy rozpoczyna�em 17-ty rok �ycia.
Podczas mych ostatnich wakacyj, wylicza�em odleg�o�� mi�dzy oknami i
rozmiary drzwi przysz�ego domu, ale w �aden spos�b nie mog�em z tem doj��
do �adu. Gdym nast�pnym razem przyjecha� na wie�, zobaczy�em ju� kamienne
fundamenty. Nie uda�o mi si� jednak zamieszka� w tym domu. Teraz mie�ci
si� w nim szko�a sowiecka...
We m�ynie ch�opi czekali nieraz tygodniami. Ci, kt�rzy mieszkali bli�ej,
zostawiali worki w kolejce, a sami jechali do domu. Dalej mieszkaj�cy
gnie�dzili si� na wozach, a podczas deszczu spali we m�ynie na workach.
Jednemu z przyjezdnych zgin�a uzda. Kto� widzia�, jak jaki� przyjezdny
ch�opak kr�ci� si� ko�o cudzego konia.
Rzucono si� do przeszukiwania wozu i w sianie znaleziono uzd�. Ojciec
ch�opca, brodaty, ponury ch�op, �egna� si� krzy�em na wsch�d i przysi�ga�, �e
to ten przekl�ty ch�opak-kajdaniarz sam wymy�li� i �e on mu za to kiszki
wypruje. Jednak nikt ch�opu nie wierzy�, wi�c schwyci� syna za ko�nierz, rzuci�
go na ziemi� i zacz�� ok�ada� skradzion� uzd�. Z za plec�w doros�ych
przygl�da�em si� tej scenie. Ch�opak krzycza� i zaklina� si�, �e wi�cej nie
b�dzie. Doko�a ponuro stali ch�opi, oboj�tni na p�acz wyrostka, palili papierosy
i mruczeli w brody, �e ch�op t�ucze na niby, tylko dla pozoru i �e za jednym
zamachem wartoby przetrzepa� i ojca.
Za spichrzami i chlewami sz�y szopy, ogromne, d�ugo�ci dziesi�ciu s��ni
dachy, jeden z sitowia, drugi s�omiany, oparte wprost o ziemi�, bez �cian. W
szopach tych zsypywano g�ry ziarna podczas deszczowej, albo wietrznej
pogody, pracowano tam wialni�, albo sitem. Dalej za szopami znajdowa�o si�
klepisko, gdzie m��cono zbo�e. Za w�wozem by� wygon dla byd�a, wysypany
ca�kowicie suchym nawozem.
Z lepiank� pu�kownika i star� kanap� w jadalni zwi�zane jest ca�e moje
dzieci�ce �ycie. Na tej kanapie, ob�o�onej fornierem, imituj�cym maho�,
siedzia�em przy herbacie, przy obiedzie, przy kolacji, bawi�em si� z siostr�
lalkami, a p�niej czytywa�em. W dwuch miejscach pokrycie by�o podarte.
Mniejsza dziura znajdowa�a si� z tego ko�ca, gdzie sta�o krzes�o Iwana
Wasiljewicza, wi�ksza za� tam, gdzie siadywa�em obok ojca. � Czasby ju�
obi� kanap� nowem suknem, � m�wi Iwan Wasiljewicz. � Ju� dawnoby trzeba,
� odpowiedzia�a matka. � Nie od�wie�ali�my kanapy od tego roku, kiedy
zabito cara. � Bo, wiecie, � usprawiedliwia si� ojciec, � przyjedzie si� do tego
przekl�tego miasta, biega si� to tu, to tam, doro�karz si� w�cieka, i tylko si� o
tem my�li, jakby tu najszybciej wydosta� si� zpowrotem do gospodarstwa, no,
i zapomina si� o wszystkich sprawunkach.
Nad ca�� jadalni� przechodzi�a pod niskim sufitem wielka, wybielona belka,
na kt�r� stawiano i k�adziono najrozmaitsze rzeczy: talerze z jedzeniem, �eby
nie zjad� kot, gwo�dzie, sznurki, ksi��ki, flaszeczk� z atramentem, zatkni�t�
papierem, obsadk� ze star� zardzewia�� stal�wk�. W domu nie by�o zbyt du�o
stal�wek. Bywa�y tygodnie, kiedy struga�em no�em pi�ra z drzewa, �eby m�c
przerysowywa� konie ze starych zeszyt�w ilustrowanej �Niwy�. Na g�rze pod
sufitem, gdzie znajdowa� si� wyst�p dymnika, mieszka�a kotka. Tam
przychodzi�y na �wiat koci�ta, a kiedy kotce robi�o si� zbyt gor�co, znosi�a je
w z�bach, �mia�o skacz�c wd�. O ow� belk� niezmiennie uderzali g�ow�
14
go�cie wysokiego wzrostu, wstaj�c od sto�u, i st�d pochodzi� zwyczaj
ostrzegania go�ci: ,,ostro�nie, ostro�nie�, i wskazywania r�k� wg�r�, pod sufit.
Najszanowniejszym przedmiotem w male�kim salonie by� klawikord,
zajmuj�cy nie mniej, ni� �wier� pokoju. Ten sprz�t pojawi� si� ju� za mojej
pami�ci. Zbankrutowana obywatelka, mieszkaj�ca w odleg�o�ci pi�tnastu, czy
dwudziestu wiorst od nas, przenosi�a si� do miasta i wyprzedawa�a
umeblowanie. Od niej kupili�my kanap�, trzy wiede�skie krzes�a i stary
rozbity klawikord, z poobrywanemi strunami, oddawna ju� stoj�cy w stodole.
Za klawikord ojciec zap�aci� szesna�cie rubli i przywi�z� go do Jan�wki na
arbie. Kiedy klawikord zacz�to rozbiera� w warsztacie, wyj�to z pod wieka
par� zdech�ych myszy. Przez kilka zimowych tygodni warsztat by� zaj�ty
klawikordem. Iwan Wasiljewicz czyszci� go, podkleja�, polerowa�, wydobywa�
struny, naci�ga� je i stroi�. Wszystkie klawisze zosta�y wstawione i klawikord
zad�wi�cza� w salonie, chocia� dr��cemi, jednak�e niepor�wnanemi tonami.
Iwan Wasiljewicz przeni�s� swe cudotw�rcze palce z klapek hamonji na
klawisze klawikordu i gra� kamary�skiego, polk�, i �mein leber Augustin�.
Starsza siostra zacz�ta uczy� si� muzyki. Czasami brzd�ka� starszy brat, kt�ry
w Elizabetgradzie przez kilka miesi�cy uczy� si� gra� na skrzypcach. Wreszcie
i ja zacz��em wed�ug nut skrzypcowych brata, wygrywa� na klawikordzie
jednym palcem. S�uchu nie mia�em i moje umi�owanie muzyki pozosta�o �lepe
i bezradne na zawsze. Na tym to w�a�nie klawikordzie popisywa� si�
zr�czno�ci� prawej r�ki, �zdolnej do dawania koncert�w� s�siad nasz Moj�esz
Charitonowicz M-skij. Na wiosn� podw�rze staje si� morzem b�ota. Iwan
Wasiljewicz robi sobie drewniane kalosze, albo raczej koturny, a ja z
zachwytem widz� przez okno, �e jest on teraz nieomal o p� arszyna wy�szy,
ni� zwykle. Wr�tce zjawia si� w czeladnej dziad-rymarz. Nikt, zdaje si�, nie
wie, jak on si� nazywa. Ma przesz�o 80 lat. To miko�ajowski (Miko�aja I)
�o�nierz. Przes�u�y� w armji dwadzie�cia lat. Olbrzymi, barczysty, z bia�emi
w�osami i brod�, ledwo poruszaj�c ci�kiemi nogami, kieruje si� do stodo�y,
gdzie urz�dzi� sobie ruchomy warsztat. � Nogi mi os�ab�y, � skar�y� si� dziad
ju� od lat dziesi�ciu. Zato r�ce jego, woniej�ce sk�r�, mocniejsze s� od
kleszczy. Paznogcie ma jak klawisze z ko�ci s�oniowej, bardzo ostre na
ko�cach.
� Chcesz, to poka�� ci Moskw�, � m�wi dziad do mnie. Naturalnie, �e chc�.
Dziad ujmuje mnie pod uszy wielkiemi palcami i podnosi do g�ry. Czuj�
dotkni�cie strasznych paznogci, boli mnie i przykro mi. Macham nogami i
��dam postawienia mnie na ziemi.
� Nie chcesz, � m�wi dziad, � to nie. Mimo obrazy nie odchodz�.
� Ano, � m�wi dziad, � wli�-no po drabinie do stodo�y, zobacz, co si� tam
dzieje na strychu. � Czuj�, �e kryje si� w tem jaki� podst�p, i waham si�.
Okazuje si�, �e na strychu jest m�odszy m�ynarczyk Konstanty z kuchark�
Katiusz�. Oboje �adni, weseli, robotni. � A kiedy si� o�enisz z Katiusz�?�pyta
gospodyni.�Nam i tak dobrze, � odpowiada Konstanty. � �eni� si�, to zaraz
dziesi�� rubli na st�, ju� lepiej kupi� Kati buty.
Po pal�cem, stepowem, pe�nem gor�czki lecie, po kulminacyjnej pracy,
sprz�taniu z p�l, mozole rolnika, pracuj�cego daleko od domu, zbli�a si�
wczesna jesie�, �eby zrobi� obrachunek z ca�ego roku ci�kiego trudu. M��cka
jest w pe�ni. Centrum �ycia przenosi si� na klepisko, za szopy, o jakie� �wier�
wiorsty od domu. Nad klepiskiem, chmura s�omianego py�u. B�ben m�ockarni
wyje. M�ynarz Filip w okularach siedzi na m�ockarni przy b�bnie. Czarn�
15
brod� pokrywa mu szary py�. Z wozu podaj� mu snopy, bierze je, nie patrz�c,
rozwi�zuje powr�s�o, rozsypuje snop i wk�ada w b�ben. Schwyciwszy k�osy,
b�ben ryczy, jak pies, kt�ry schwyta� ko��. Roztrz�sacze wyrzucaj� s�om�,
podrzucaj�c j� w biegu. Z boku, z r�kawa, biegn� plewy. Odwo�� je do stogu
w�zkiem, a ja stoj� na jego drewnianym ogonie, trzymaj�c si� lejc�w ze
sznura. � Uwa�aj, nie przewr�� si�! � wo�a ojciec. Ale ja przewracam si� ju�
dziesi�ty raz to w s�om�, to w plewy. Szara chmura py�u g�stnieje nad
klepiskiem, b�ben wyje, plewy dostaj� si� za koszul� i do nosa, zmuszaj� do
kichania. � Ej, Filipie, wolniej! � ostrzega z do�u ojciec, kiedy b�ben
zagrzechocze nagle zbyt z�owrogo. Podnosz� w�zek, kt�ry wyrywa mi si�
ca�ym swym ci�arem i przygniata r�k�. Boli tak, �e odrazu wszystko znika mi
z przed oczu. Ukradkiem wlok� si� na bok, �eby nikt nie widzia�, �e p�acz�,
potem biegn� do domu. Matka polewa r�k� zimn� wod� i obwi�zuje palec. Ale
b�l nie ustaje. Palec rwie przez kilka m�cz�cych dni.
Worki z pszenic� zape�niaj� stodo�y, szopy i wznosz� si� pi�trami pod
brezentem na podw�rzu. Sam gospodarz staje nieraz przy sicie, mi�dzy
dr�gami, i uczy, jak nale�y obraca� kr�g, �eby odgarn�� plewy i jak potem
jednym kr�tkim rzutem wyrzuci� wszystkie oczyszczone ziarna na stos. W
szopach i pod stodo��, w miejscach zas�oni�tych od wiatru, obracaj� si�
wialnie. Oczyszcza si� ziarno, przygotowuje na rynek.
Zjawiaj� si� kupcy z miedzianemi naczyniami i wagami w porz�dnych,
lakierowanych skrzynkach. Poddaj� ziarno pr�bie, podaj� ceny i wtykaj�
zadatek. Przyjmuje si� ich uprzejmie, cz�stuje herbat� i lukrowanemi
sucharkami, ale zbo�a si� im nie sprzedaje. To drobne p�otki. Gospodarz
wyr�s� ju� ponad ten rodzaj handlu. Ma w�asnego komisjonera w Miko�ajowie.
� Niech jeszcze pole�y, � odpowiada ojciec � ziarno nie wo�a je��. Po up�ywie
tygodnia przychodzi list z Miko�ajowa, a czasami nawet depesza: cena
podnios�a si� o pi�� kopiejek na pudzie. � No, przyby�o tysi�c karbowa�c�w, �
m�wi� gospodarz, � na drodze nie le��. Ale bywa�o i inaczej: ceny spada�y.
Tajemne si�y rynku �wiatowego znajdowa�y drog� i do Jan�wki. Wracaj�c z
Miko�ajowa, ojciec m�wi� ponuro:
� Powiadaj�, �e... jak si� tam nazywa... Argentyna rzuci�a du�o zbo�a w
tym roku na rynek.
Zim� jest na wsi spokojnie. Tylko m�yn i warsztat pracuj� naprawd�. Pali
si� w piecach s�om�, kt�r� s�u�ba przynosi w ogromnych nar�czach,
rozsypuj�c po drodze i zamiataj�c za ka�dym razem za sob�. Weso�o jest
wpycha� s�om� do pieca i patrze�, jak p�onie. Pewnego razu wuj Grzegorz
zasta� mnie i m�odsz� siostr� Ol� samych w jadalni, ciemnej od kopciu.
Kr�ci�em si� po�rodku pokoju, nie poznaj�c przedmiot�w, i na wo�anie wuja
wpad�em w g��bokie omdlenie. Podczas dni zimowych cz�sto zostawali�my
sami w domu, zw�aszcza gdy ojciec wyje�d�a�, a ca�a gospodarka spada�a na
matk�. Czasami o zmierzchu siedzieli�my z siostrzyczk� na kanapie, przytuleni
do siebie, z szeroko otwartemi oczami, boj�c si� poruszy�. Czasami do ciemnej
jadalni wchodzi� z mrozu, skrzypi�c ogromnemi woj�okowemi butami,
olbrzym w olbrzymiej szubie, z olbrzymim odrzuconym w ty� ko�nierzem, z
czapk�, z r�kawicami na r�kach, soplami lodu na brodzie i w�sach i pot�nym
g�osem m�wi� w ciemno�ci: ,,dzie� dobry�. Zamar�szy w k�cie kanapy,
bali�my si� odpowiedzie� na powitanie. W�wczas olbrzym zapala� zapa�k� i
odnajdywa� nas w k�cie. Okazywa�o si�, �e to s�siad. Czasami samotno�� w
jadalni stawa�a si� ca�kiem nie do zniesienia, w�wczas, nie zwa�aj�c na mr�z,
16
wybiega�em do sieni, otwiera�em drzwi, wskakiwa�em na kamie� � wielki
p�aski kamie� przed progiem, � i wo�a�em w ciemno�ci: � Maszka, Maszka,
chod� do jadalni, chod� do jadalni! � wiele, wiele razy, dlatego, �e Maszka
mia�a swoj� robot�: w kuchni, w czeladnej i gdzie indziej. Wreszcie matka
przychodzi�a z m�yna, zapalano lamp� i pojawia� si� samowar.
Wieczorem pozostawali�my zwykle w jadalni, tak d�ugo, p�ki nie
zapadali�my w sen. Do jadalni wchodzono i wychodzono, zabierano i
przynoszono klucze, z za sto�u wydawano dyspozycje, przygotowywano si� do
jutrzejszego dnia. Ja, moja m�odsza siostra Ola, starsza Liza, a cz�ciowo
pokoj�wka, �yli�my w ci�gu tych godzin �yciem, zale�nem od �ycia doros�ych
i przez nich przyg�uszanem.
Czasami, powiedziane przez kogo� ze starszych s�owo budzi nasz�
szczeg�ln� uwag�. Mrugam porozumiewawczo na siostrzyczk�, kt�ra
chichocze st�umionym �miechem, kto� ze starszych patrzy na ni� z
roztargnieniem. Zn�w mrugam na ni�, stara si� ukry� roze�mian� twarz pod
cerat� i uderza czo�em o st�. Ten wypadek zara�a �miechem mnie, czasami
nawet i starsz� siostr�, kt�ra, zachowuj�c godno�� trzynastolatka, lawiruje
mi�dzy dzie�mi i doros�ymi. Je�eli �miech wybucha� zbyt ha�a�liwie, musia�em
w�azi� pod st�, przekrada� si� mi�dzy nogami starszych i nadeptawszy kotce
na ogon, przedostawa� si� do s�siedniej kom�rki, tak zwanego dziecinnego
pokoju. Po up�ywie kilku minut wszystko zaczyna�o si� od pocz�tku. Ze
�miechu s�ab�y palce, tak, �e nie mo�na by�o utrzyma� szklanki. G�owa, usta,
r�ce i nogi wszystko roztapia�o si� i wylewa�o w �miechu. � Co si� z wami
dzieje? � pyta�a zm�czona matka. Dwa kr�gi �ycia, g�rny i dolny, zlewa�y si�
ze sob� na kr�tk� chwil�. Starsi patrzyli na dzieci pytaj�co, czasem �yczliwie,
cz�ciej z rozdra�nieniem. W�wczas �miech, zaskoczony niespodziewanie,
burzliwie dobywa� si� na zewn�trz. Ola zn�w chowa�a g�ow� pod st�, ja
pada�em na kanap�, Liza zagryza�a doln� warg�, s�u��ca chowa�a si� za drzwi.
� Id�cie ju� spa�! � m�wili starsi.
My jednak nie odchodzili�my, chowali�my si� po k�tach, boj�c si� spojrze�
na siebie. Siostrzyczk� wynoszono na r�kach, ja za� najcz�ciej zasypia�em na
kanapie. Kto� ze starszych bra� mnie na r�ce. W p�nie wybucha�em czasem
g�o�nym krzykiem. Zdawa�o mi si�, �e opad�y mnie psy, albo �e w dole sycz�
�mije, lub te� �e rozb�jnicy uprowadzaj� mnie do lasu. Koszmar dziecka
wdziera� si� w �ycie doros�ych. Uspakajano mnie w drodze do ��ka, g�askano,
ca�owano. Tak wi�c ze �miechu w u�pienie, z u�pienia w koszmary, z
koszmar�w w przebudzenie, zn�w przechodzi�em w sen ju� w pierzynach
dobrze ogrzanej sypialni.
Mimo wszystko zima by�a najbardziej rodzinnym okresem w roku. Zdarza�y
si� dni, kiedy ojciec i matka prawie nie wychodzili z domu. Starszy brat i
siostra przyje�d�ali ze szk� na Bo�e Narodzenie. � W niedziel� Iwan
Wasiljewicz, czysto umyty i ostrzy�ony, uzbrojony w no�yce i grzebie�,
zabiera si� do strzy�enia najpierw ojca, potem realisty Saszy, wko�cu mnie.
Sasza pyta:
� Czy umiecie, Iwanie Wasiljewiczu, strzyc a la Capule? � Wszyscy
podnosz� g�owy, patrz� na Sasz�, kt�ry opowiada, jak w Elizabetgradzie da�
si� cyrulikowi ostrzyc niezwykle a la Capule, a nazajutrz otrzyma� za to od
inspektora surow� nagan�.
Po strzy�eniu wszyscy siadaj� do obiadu. Ojciec i Iwan Wasiljewicz po obu
ko�cach sto�u na fotelach, dzieci na kanapie, matka naprzeciw nich. Iwan
17
Wasiljewicz jada� razem z gospodarzami, p�ki si� nie o�eni�. Zim�
obiadowano wolniej, po obiedzie rozmawiano, Iwan Wasiljewicz pali� i
puszcza� kunsztowne k�ka dymu. Czasami Sasza albo Liza czytali g�o�no.
Ojciec drzema�, siedz�c na kanapie, i dokuczano mu tem. Wieczorami czasem
zasiadano do gry w durnia, przyczem by�o wiele zamieszania i �miechu, a
nawet drobnych sprzeczek. Za rzecz szczeg�lnie zajmuj�c� uwa�ali�my
oszukiwanie ojca, kt�ry gra� nieuwa�nie, �mia� si�, kiedy przegrywa�, w
przeciwie�stwie do matki, graj�cej lepiej, denerwuj�cej si� i uwa�nie
�ledz�cej, czy starszy brat jej nie oszukuje.
Najbli�szy oddzia� pocztowy odleg�y by� od Jan�wki o 23 kilometry, kolej
za� � o przesz�o 35 kilometr�w. Daleko wi�c by�o do w�adzy, do sklep�w, do
centr�w miejskich, a jeszcze dalej do wielkich historycznych wydarze�. �ycie
regulowane by�o wy��cznie rytmem prac rolniczych. Wszystko poza tem
wydawa�o si� oboj�tne. Wszystko poza cenami na �wiatowej gie�dzie
zbo�owej. Gazet i czasopism w tych czasach na wsi nie otrzymywano: zjawi�y
si� dopiero p�niej, kiedy by�em uczniem szko�y realnej. Listy otrzymywano
rzadko, przez okazj�. Cz�stokro� s�siad, kt�ry zabra� w Bobry�cu list, nosi� go
tydzie� albo dwa w kieszeni. � Otrzymanie listu by�o prze�yc