11194
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 11194 |
Rozszerzenie: |
11194 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 11194 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11194 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
11194 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Judith Merkle Riley
Ksi�ga Ma�gorzaty
A Vision of Light
Przek�ad Ewa Pankiewicz
Data wydania oryginalnego 1989
Data wydania polskiego 1996
Dla Elizabeth
z mi�o�ci�
Podzi�kowania
S�owa wielkiej wdzi�czno�ci kieruj� pod adresem rodziny za inspiracj� i wspieranie
mnie w czasie pisania; pragn� tu wymieni� Susan Kullmann Puz, kt�ra zechcia�a przeczyta�
robocz� wersj�, oraz �p. Susan Hamilton, zach�caj�c� mnie do pisania. Wielce zobowi�zana
jestem r�wnie� za pomoc agentowi Jeanowi Naggarowi oraz �yczliwemu wydawcy Carole
Baron.
Ksi��ka mog�a powsta� dzi�ki materia�om �r�d�owym pochodz�cym ze zbior�w kilku
znakomitych bibliotek. S� to: Biblioteka im. Honnolda przy Claremont Colleges, Dzia�
Pomona Biblioteki Publicznej w Los Angeles oraz Biblioteka im. Francisa Bacona.
Wyj�tkowo serdeczne podzi�kowania nale�� si� Bibliotece im. Henry�ego E. Huntingtona w
San Marino w Kalifornii, gdzie udost�pniono mi �redniowieczne �r�d�a umo�liwiaj�ce studia
nad epok�.
PROLOG
W Roku Pa�skim 1355, trzeciego dnia po �wi�cie Trzech Kr�li, B�g poleci� mi
napisa� ksi��k�.
- Jestem tylko kobiet� - odpowiedzia�am g�osowi, kt�ry rozbrzmiewa� w moim umy�le
- nie umiem pisa� i nie znam �aciny. Jak�e wi�c i o czym napisa� mam ksi��k�, skoro nie
dokona�am �adnych wielkich czyn�w?
- Opisz to, co widzia�a� na w�asne oczy - rzek� glos. - Nie ma niczego z�ego w tym, �e
jest si� kobiet� i robi si� zwyczajne rzeczy. Czasem w drobnych uczynkach objawiaj� si�
wznios�e my�li. A skoro nie potrafisz w�ada� pi�rem, uczy� tak, jak post�puj� inni: niech kto�
pisze dla ciebie.
- G�osie, sk�d mam wiedzie�, �e pochodzisz od Boga, nie za� od diab�a kusz�cego
mnie, bym pope�ni�a jakie� g�upstwo?
- Ma�gorzato, czy� ten pomys� nie jest dobry? Wszak z�ych B�g nie podsuwa nigdy.
Pomys� wydawa� mi si� bardzo dobry. Im g��biej si� nad nim zastanawia�am, tym
stawa� si� lepszy. Lubi� s�ucha� g�o�nej lektury ksi��ek, ale nigdy nie s�ysza�am, by kto�
odczytywa� opowie�� o kobietach. Czasami m�j m�� czytuje domownikom ksi��k�
podr�nicz�, m�wi�c� o cudach dalekiego �wiata. Niekiedy prosimy jakiego� ksi�dza, by dla
uszlachetnienia naszych dusz czyta� wznios�e rozwa�ania i traktaty. Ch�tnie pos�ucha�abym
lektury ksi��ki, o jakiej rozmawia� ze mn� g�os.
Opowiedzia�am m�owi, �e jaki� g�os, g�os pochodz�cy prosto od Boga, ka�e mi
napisa� ksi��k�.
- Zn�w jaki� g�os, tak? - odpowiedzia�. - Czy� jednak nie po to mam pieni�dze, by
zaspokaja� �yczenia mojej najs�odszej? Nie broni� ci, musz� jednak ostrzec, �e nie b�dzie
�atwe znalezienie duchownego, kt�ry napisa�by ksi��k� dla ciebie.
M�j m�� niema�o wie o sprawach tego �wiata, poniewa� �yje na nim znacznie d�u�ej
ni� ja. Nie myli� si�. Pierwszy duchowny, do kt�rego zwr�ci�am si� ze swoj� pro�b�, wpad� w
z�o��, odmawiaj�c przy tym przyj�cia jakiejkolwiek zap�aty za takie zadanie.
- Kt� ci podsun�� tak� my�l, szatan?! - m�wi�, przeszywaj�c mnie wzrokiem. - To on
budzi w kobietach grzeszne ��dze! Niewiasty nie maj� �adnego powodu, by w og�le
cokolwiek pisa�! Nie uczestnicz� w wa�nych wydarzeniach, my�l�c za�, nie czyni�
subtelnych rozwa�a�, a tylko te dwie przyczyny s� podstaw� do pisania ksi��ek. Reszta jest
marno�ci�, kt�ra prowadzi do zguby. Wracaj wi�c do domu, by s�u�y� m�owi, i dzi�kuj
Bogu, �e uczyni� ci� pokorn�.
By�am bardzo zniech�cona.
- G�osie - powiedzia�am - zganiono mnie i pogr��ona jestem w smutku.
- Nie poddawaj si�, Ma�gorzato - rzek� g�os. - Czy nale�ysz do os�b, kt�re tak �atwo
daj� za wygran�?
- To dla mnie zbyt trudne. Wszyscy ci�gle m�wi� mi, �e to niemo�liwe, i zdaje si�, i�
tym razem maj� racj�. �aden m�czyzna nie chce spisywa� tego, co ma do powiedzenia
kobieta.
- Po prostu nie znalaz�a� w�a�ciwego cz�owieka - odpar� g�os. - Szukaj dalej.
ROZDZIA� PIERWSZY
W zachodnim ko�cu nawy wspania�ej katedry �wi�tego Paw�a w Londynie wysoki,
ko�cisty cz�owiek w przetartym habicie nieokre�lonego koloru, czaj�c si� za filarem, bacznie
obserwowa� t�um zaj�tych swymi sprawami kupc�w, pobo�nych niewiast, s�u��cych i
kleryk�w. W katedrze mo�na by�o znale�� prac�: przy jednym z filar�w na zatrudnienie
czekali pozbawieni pracy s�u��cy, przy innym z wi�ksz� dyskrecj� duchowni czynili to samo,
rozklejaj�c starannie napisane ma�e karteczki z informacjami, �e gotowi s� przyj�� ka�de
zlecenie. Tutaj za�, w zachodnim ko�cu nawy, dwunastu katedralnych skryb�w siedzia�o przy
pulpitach, przepisuj�c listy i redaguj�c dokumenty. Brat Grzegorz czatowa� tu przez kilka
ostatnich dni, by skwapliwie pochwyci� jaki� powierzony do przepisania dokument, kt�ry
m�g� spa�� z jednego z owych pulpit�w. Przed dwoma dniami napisa� pewnej kobiecie list do
syna w Calais, ale od tego czasu nic mu si� nie trafi�o i zacz�� ju� miewa� nieprzyzwoite sny
o kie�basach i golonkach.
Jak�e zdumiewaj�co odbija�y si� i nikn�y w tej nawie d�wi�ki. Delikatn� ni� melodii,
kt�ra sp�yn�a sk�d� z daleka, przerwa� nagle zgie�k dochodz�cy z bocznej nawy. Jaki� rycerz
wszed� g��wnymi drzwiami, nie pami�taj�c o zdj�ciu ostr�g. Zapanowa�o poruszenie i
wkr�tce rozleg� si� szczebiot ch�opi�cych g�os�w, gdy ch�rzy�ci otoczyli go ko�em,
u�wi�conym zwyczajem domagaj�c si� datk�w.
Brat Grzegorz dostrzeg� poprzedzan� przez s�u��c� m�od� dam�. Zagadn�a
pierwszego skryb�. Cho� brat Grzegorz sta� do�� blisko, nie us�ysza� ani s�owa z rozmowy.
Kobieta zwraca�a si� do wszystkich kopist�w po kolei. Gdy stan�a przy drugim, pierwszy
obr�ci� si�, by zobaczy�, co zrobi kolega. Gdy drugi, patrz�c na ni� z g�ry, zmarszczy� d�ugi
nos, jakby w�cha� zepsut� ryb�, pierwszy za�mia� si�, przykrywaj�c usta d�oni�. Kiedy
odwr�ci�a si�, by p�j�� do trzeciego, brat Grzegorz ujrza� jej profil. Mia�a twardo zarysowany
podbr�dek.
�Uparta kobieta - pomy�la� widz�c, �e zatrzyma�a si� przy starcu czekaj�cym za
trzecim pulpitem. - U niewiasty nieust�pliwo�� jest wad��.
Nast�pny skryba, gruby, czerwonolicy kleryk, roze�mia� si� jej w twarz,
konspiracyjnie pochyli� si� ku koledze i szepta� mu co� na ucho. �w r�wnie� szeptem zwr�ci�
si� do kolejnego, kt�ry, gdy stan�a w ko�cu przed jego pulpitem, wskaza� na brata
Grzegorza. Obr�ci�a si� gwa�townie i utkwi�a w nim wzrok. Wygl�da�a na nieco zak�opotan� i
rozczarowan�, ale po chwili ruszy�a do przodu. By�a m�odsza, ni� mu si� pocz�tkowo
wydawa�o. �Nie dalej jak przed rokiem lub dwoma sko�czy�a dwadzie�cia lat� - pomy�la�.
Ciemnoniebieski p�aszcz z kapturem nasuni�tym na g�ow� ca�kowicie okrywa� jej sukni�,
ods�aniaj�c jedynie brzegi bia�ego lnianego barbetu. Z pewno�ci� by�a zamo�na; p�aszcz
oblamowany drogim futrem spi�a z�ot�, filigranowej roboty brosz�. Przyby�a tutaj pieszo -
drewnianymi chodakami chroni�a przed wiosennym b�otem haftowane pantofelki ze sk�ry.
Mimo �redniego wzrostu nawet w wysokich chodakach wydawa�a si� niska, by�a bowiem
drobnej budowy. Brat Grzegorz dostrzeg� w jej twarzy wyraz zagubienia, ale niekt�re kobiety
zawsze wygl�daj� na nieco zmieszane; poza tym wiele z nich nie potrafi porusza� si� w
m�skim �wiecie i nie powinno si� pozwala�, by wychodzi�y z domu. �Z pewno�ci� niewiele
oferowa�a za wykonanie swojego zlecenia, skoro wszyscy skrybowie uznali, �e to �art -
pomy�la� - ale c�, lepiej dosta� marne zaj�cie, ni� nie mie� �adnego�. Sny o jedzeniu
zak��ca�y jego medytacje; mo�e wi�c wyci�gn��by z owej niewiasty chocia� tyle, by starczy�o
na porz�dny obiad. Potem ju� bez przeszk�d kontynuowa�by swoje poszukiwania Boga.
Kobieta waha�a si� przez chwil�, mierz�c go wzrokiem od g�ry do do�u, a nast�pnie
rzek�a stanowczo:
- Potrzebny mi jest kto�, kto potrafi pisa�!
- To oczywiste - odpowiedzia� brat Grzegorz, przygl�daj�c si� jej dok�adnie. Bogata,
bardzo bogata. I uparta.
- Mam na my�li pisanie; prawdziwe pisanie - doda�a.
�Katedralni pisarze za�artowali sobie ze mnie - my�la�a Ma�gorzata. - Ten m�czyzna
jest �ebrakiem, jednym z owych w�drownych z�odziei, kt�rzy udaj� zakonnik�w, by dosta�
troch� pieni�dzy. Prawdopodobnie w og�le nie potrafi czyta� ani pisa�. B�dzie udawa� tak
d�ugo, a� otrzyma zap�at�, a potem zniknie, zostawiaj�c mnie ze stronicami pe�nymi nic nie
znacz�cych znaczk�w i stan� si� po�miewiskiem, bo da�am si� wystrychn�� na dudka. Ja za�
b�d� szcz�liwa, je�li przy okazji nie ukradnie srebrnych �y�ek. Co za los! Dlaczego g�os nie
przem�wi� do kogo� innego?�
- Umiem pisa� - powiedzia� brat Grzegorz z zuchwa�� arogancj�. - Potrafi� pisa� po
�acinie, a tak�e po francusku. Moje pi�ro w�ada te� potoczn� angielszczyzn�. Nie b�d� jednak
pisa� po niemiecku. Ten barbarzy�ski j�zyk sprawia, �e atrament warzy si� jak nie�wie�e
mleko.
�Wyra�a si� poprawnie - pomy�la�a Ma�gorzata - nie jak wie�niak czy cudzoziemiec.
Najm� go do pracy�.
- Potrzebny mi kto�, kto potrafi napisa� ca�� ksi��k�.
- Kopista, kt�ry przepisa�by modlitewnik? Mog� to zrobi�.
- Nie modlitewnik, ksi��k�. Ksi��k� o kobietach. Ksi��k� o mnie.
Brat Grzegorz by� zaszokowany. Widzia� te� b�ysk rozbawienia w oczach skryb�w
zerkaj�cych znad pulpit�w. Obrzuci� kobiet� gro�nym wzrokiem. Uzna�, �e jest zepsuta do
szpiku ko�ci. C� to za g�upiec, �w bogacz, kt�ry ulega tak ob��ka�czym zachciankom?! Czy
za pieni�dze mo�na kupi� wszystko, nawet m�sk� godno��? Uprzejmie wprawdzie, ale
odprawi� niewiast�.
Ma�gorzata zmierzaj�c ku wyj�ciu obr�ci�a si� jeszcze; na twarzy brata Grzegorza
pojawi� si� wyraz odpychaj�cej dumy. W�a�nie to przyci�gn�o jej uwag�. Wszyscy, kt�rzy
naprawd� potrafi� czyta� i pisa�, s� w�a�nie tacy. Z wysoko�ci swego s�usznego wzrostu
spogl�da� na ni� wynio�le, jakby mia� przed sob� sto obiad�w, a propozycja pracy wcale go
nie interesowa�a.
Do wieczoru los nie okaza� si� �askawy. Brat Grzegorz os�ab� z g�odu. Szed�
cmentarzem, a nagie ga��zie i fragmenty ko�cielnego muru, kt�re widzia� nad g�ow�, zdawa�y
si� podnosi�, opada� i wirowa� na szarym niebie najbardziej niezwyk�ymi wzorami.
Przystan�� na chwil�, by oprze� si� o cmentarny mur, gdy ta kobieta - nie wiadomo sk�d -
zjawi�a si� wraz ze s�u��c� i poci�gn�a go za przetarty r�kaw. M�wi�a i m�wi�a, wiod�c go
przez labirynt zau�k�w do ma�ej piekarni w Cheapside, gdzie - wedle jej s��w - mogli
porozmawia� w najwi�kszej tajemnicy. Wkr�tce brat Grzegorz siedzia� w k�cie piekarni
przed du�� porcj� jedzenia. Posila� si� d�ugo i wreszcie zakopcona piekarnia przesta�a mu si�
kr�ci� nad g�ow�. Przez ca�y ten czas kobieta jak najpokorniej przekonywa�a go do przyj�cia
zlecenia. To, czego pragn�a, nie wydawa�o si� zreszt� ca�kiem z�e, zwa�ywszy, �e zosta�o jej
nakazane przez jaki� g�os. �yczenie tej kobiety, gdy spojrze� na nie we w�a�ciwym �wietle,
nie by�o a� takie z�e, a w�a�ciwie wcale nie by�o z�e. Brat Grzegorz zgodzi� si� zatem przyj��
nast�pnego dnia do domu jej m�a, Rogera Kendalla, by rozpocz�� prac�.
Rankiem pod��y� - w�r�d je�d�c�w, handlarzy i objuczonych os��w - ku wij�cej si�
wzd�u� brzegu rzeki Thames Street. Przy tej ulicy najch�tniej budowali swoje domy kupcy,
handluj�cy sprowadzanymi z zagranicy towarami. Brat Grzegorz min�� siedzib� znanego
w�a�ciciela sk�adu win i zatrzyma� si� o kilka posesji dalej. Sta� przed imponuj�cym,
dwupi�trowym budynkiem, istnym pa�acem. Fasad� tego domu przecina�y kunsztownie
rze�bione i polerowane drewniane wsporniki. Z miejsc, w kt�rych styka�y si� owe belki,
spogl�da�y ku przechodniom zdumiewaj�co wycyzelowane i poz�acane twarze anio��w i
bestii, a spadziste okapy dachu kry�y wymalowane pod nim wizerunki s�w. Metalowe rynny
wyko�czono par� wymy�lnie odlanych z o�owiu gargulc�w, kt�rych rozdziawione g�by
stercza�y spod okapu.
Ju� na pierwszy rzut oka wida� by�o bogactwo Rogera Kendalla i bratu Grzegorzowi
�atwo przysz�o teraz zrozumie�, jak bardzo zepsu�o to jego �on�. Okna tego domu by�y, jak na
mieszkanie prywatne, wprost niezwyk�e: mi�dzy b�yszcz�cymi, czerwonymi i zielonymi,
rze�bionymi okiennicami znajdowa�y si� szyby z prawdziwego szk�a, oprawne w grube
o�owiane obr�cze. W wielkiej belce wie�cz�cej frontowe drzwi, mi�dzy dwoma g��boko
wyrytymi krzy�ami, ponad tarcz� herbow� Kendalla wyrze�biono sentencj�: DEXTRA
DOMINI EXULTAVIT ME.
Brat Grzegorz niew�tpliwie by� ju� na miejscu. Herb wygl�da� jak piecz�� kupca. Nie
zdobi� go �aden lew i prawdopodobnie nie by� nawet zarejestrowany w herbarzu. Trzy owce,
waga i w�� morski. W�a�ciciel tego domu nie czyni� tajemnicy ze sposobu, w jaki zarobi�
pieni�dze.
Skryba uj�� ci�k� ko�atk� z br�zu. Po kilku chwilach wskazano mu w rozleg�ym holu
miejsce, gdzie mia� poczeka�. Usiad� na �awie i, po�o�ywszy obok siebie podarty p�aszcz z
owczych sk�r, spogl�da� na herb wymalowany nad kominkiem o wielkim palenisku.
Zastanawia� si�, jak d�ugo ta kobieta wytrwa w swoim zamiarze; ile czasu zdo�a up�yn��, nim
poczuje si� znu�ona. Przede wszystkim za� my�la� o tym, ile jakakolwiek kobieta mo�e mie�
do powiedzenia. Po kilku dniach, mo�e po tygodniu, wymy�li sobie now� zachciank�, a on
b�dzie m�g� wr�ci� w pokoju do swoich medytacji. Wielki kominek ja�nia� ogniem. W
przestronnym holu by�o mi�o i ciep�o. Z kuchni dobiega� zapach przygotowywanego obiadu.
Tak, brat Grzegorz przy odrobinie szcz�cia za kilka dni z nowymi si�ami b�dzie m�g�
ponownie wyruszy� na poszukiwanie Boga.
* * *
- Od czego �yczy sobie pani zacz��? - zapyta� brat Grzegorz.
- Od pocz�tku, kiedy by�am ma�a.
- Wi�c ju� jako ma�a dziewczynka s�ysza�a pani te g�osy? - brat Grzegorz zdziwi� si�
niebotycznie.
- Och, nie, by�am dzieckiem jak wszystkie inne. Jedynymi g�osami, jakie s�ysza�am,
by�y g�osy matki i ojca. Nie rozpieszczali mnie. Tak to bywa z rodzicami... A wi�c zaczn� od
pocz�tku, od mojej rodziny.
- Znakomicie, zawsze najlepiej jest zaczyna� od pocz�tku - powiedzia� z pewn� ironi�,
ostrz�c no�em g�sie pi�ro.
Ma�gorzata nie zauwa�y�a z�o�liwo�ci.
- Wydaje mi si�, �e drugiego lata po �mierci matki nasze �ycie znalaz�o si� na
zakr�cie, kt�ry wi�d� nas na zupe�nie inne �cie�ki ni� te, po jakich w�wczas chodzili�my.
M�wi�c �nas�, mam na my�li mojego brata Dawida i siebie. By�am wtedy ma�a, mia�am
siedem, a mo�e sze�� lat. Z m�odszym o rok bratem byli�my nieroz��czni, wszystko robili�my
wsp�lnie. Najbardziej lubili�my siedzie� na jab�oni, je�� jab�ka i plu� pestkami na ziemi�, a
podczas siew�w - biega�, krzycze� i macha� ramionami, �eby odstraszy� ptaki od ziarna.
Podobno robili�my to bardzo dobrze. Po �mierci matki ojciec niezbyt si� o nas troszczy�, wi�c
wa��sali�my si� niczym para dzikus�w, rozmawiaj�c w wymy�lonym j�zyku, by nie rozumia�
nikt opr�cz nas. I s�dzili�my, �e tak b�dzie zawsze; �e zawsze b�dziemy razem.
Nic jednak nie trwa wiecznie, nawet je�li pocz�tkowo sprawia takie wra�enie. Na
przyk�ad nasze miasteczko. By�o stare jak �wiat, a dzi� go nie ma. Morowa zaraza obr�ci�a je
w perzyn�. Jedynie w mojej pami�ci istnieje nie zmienione. Wci�� jeszcze widz� nagie
wzg�rza za domem, wznosz�ce si� w niebo poszarpanymi klinami; uprawne pola w g��bi
doliny i podobny do w�skiej blizny strumyk oddzielaj�cy ko�ci�, rynek i wi�ksze domy od
wie�niaczych chat po drugiej stronie kamiennego mostu.
Ashbury by�o w�wczas najmniejszym z miasteczek wspania�ego opactwa �wi�tego
Mateusza, ale le�a�o na trakcie i tym wyr�nia�o si� spo�r�d innych. Z naszych frontowych
drzwi wida� by�o wie�� ko�cio�a wznosz�c� si� nad drzewami, a zakr�caj�ca przed domem
droga wiod�a wprost na cmentarz. Dodawa�o to niewielkiemu domostwu pewnego znaczenia.
Innymi uczyni� nas tak�e ojciec. Urodzi� si� wolnym cz�owiekiem i uprawia� w�asn�
ziemi�. By� te� nie tylko najlepszym kobziarzem, ale r�wnie� najwi�kszym opojem w
Ashbury, co zawsze sporo znaczy w tym kraju.
Pewnego letniego dnia zacz�y si� zmiany i potem ju� niczego nie mo�na by�o zn�w
ze sob� po��czy�, nawet mnie i Dawida, cho� d�ugo tego nie rozumia�am. By�o bardzo ciep�o.
Przed s�siednim domem siedz�ca w s�o�cu zacna pani Sara gaw�dzi�a z kumoszkami. Dawid
i ja zabawiali�my si� �apaniem pche�. Podci�gn�am sp�dnic� za kostki bosych st�p i
znalaz�am tam trzy dorodne okazy niespiesznie pe�zaj�ce po moich nogach. W okamgnieniu
z�apa�am jedn�, ale dwie pozosta�e zeskoczy�y na piasek.
- Jeste� zbyt powolna, Ma�gorzato. Pozwoli�a� im uciec! - powiedzia� Dawid tonem
wy�szo�ci i potrz�sn�� dwiema pch�ami, kt�re trzyma� w palcach. �adne z nas nie spogl�da�o
w g�r�, wi�c nie widzieli�my proboszcza, ksi�dza Ambro�ego, brn�cego piaszczyst� drog� ku
naszemu domowi.
- Bo mam mocn� krew, kt�ra sprawia, �e moje pch�y s� szybsze ni� twoje -
odpowiedzia�am wynio�le.
- Zaraz si� przekonamy - odparowa� Dawid i zacz�� palcem rysowa� ko�o na piasku. -
Ka�de z nas po�o�y w �rodku dwie swoje pch�y i zobaczymy, kt�ra wyskoczy najszybciej.
Jego pch�y wyskoczy�y z tego ko�a pojedynczymi, wspania�ymi susami, podczas gdy
moje czo�ga�y si� �lamazarnie przez piasek.
- A widzisz?! - triumfowa�.
Czasami nawet brat bywa denerwuj�cy. Szczeg�lnie m�odszy, kt�ry zawsze musi
udowadnia�, �e jest lepszy. By�am tak zirytowana, �e nawet nie dos�ysza�am pozdrowie�,
jakimi s�siadki wita�y ojca Ambro�ego.
- Pozb�d� si� wszystkich pche�, skoro nie mog� szybko ucieka� - powiedzia�am.
Dawid rozgrzebywa� palcami piasek. Nie mia� po�czoch ani but�w, tylko bluz� i
pasek. Nie nosili�my koszulek, nigdy nawet ich nie widzieli�my.
- Ha! Nie pozb�dziesz si�! Ka�dy ma pch�y! - napawa� si� zwyci�stwem.
- A w�a�nie �e mog�! Po prostu je zmyj�!
- Wskocz� na ciebie z powrotem - stwierdzi� ca�kiem rozs�dnie.
- Wi�c wci�� b�d� je zmywa�!
- G�upia jeste�! Jak cz�sto my�lisz to robi�?
- B�d�... b�d� k�pa� si� co tydzie�! Codziennie!
- Zetrzesz sobie sk�r� i umrzesz. Wszyscy wiedz�, �e od zbyt cz�stego mycia sk�ra
robi si� coraz cie�sza i cz�owiek umiera.
Cie� proboszcza pad� na zakre�lony w piasku kr�g. Ksi�dz mia� przenikliwe
niebieskie oczy. Na jego pomarszczonej twarzy malowa�o si� pe�ne zgorszenia zdumienie.
- Bacz, dzieweczko, czy nie m�wisz zbyt �mia�o o takich bezece�stwach! - zgani�
mnie g��bokim basem.
- Ojej, dzie� dobry, ojcze Ambro�y! - Dawid r�wnie� dopiero teraz zda� sobie spraw�
z obecno�ci proboszcza. - Czy ksi�dz ma dzi� du�o wizyt?
- Tak, ch�opcze... - Ksi�dz z u�miechem spojrza� na inteligentn�, �adn� buzi� mego
brata.
Dawid mia� szczup��, owaln� twarz naszej matki, jej bardzo jasn� cer� i g�st�
czupryn� wspania�ych ciemnych lok�w, kt�re odziedziczy� po ojcu.
- Dopiero rozpocz��em moje codzienne wizyty. - Ojciec Ambro�y przykucn�� przed
Dawidem. - Najpierw poszed�em z hosti� do starej Agnieszki, kt�ra ma chore stawy i nie
mo�e opuszcza� ��ka. Musz� si� te� uda� do zacnej Alicji. Ta czcigodna niewiasta pragnie,
bym wy�wi�ci� jej kuchni�. Podobno zamieszka� tam diabe�, kt�ry przypala wszystkie
potrawy. M�� grozi, �e j� porzuci, je�li �w diabe� zepsuje jeszcze jeden obiad. Teraz jednak,
m�odzie�cze, mam spraw� do twojego ojca.
- Do ojca? - zapyta�am.
Wsta� i patrzy� na mnie d�ugo, uwa�nie. Ludzie cz�sto zachowywali si� w ten spos�b,
a potem potrz�sali g�ow� i m�wili: �Wygl�dasz dok�adnie tak jak twoja matka�. Wypowiadali
te s�owa z dezaprobat�. �Nazbyt blada, i te oczy... Piwny nie jest szcz�liwym kolorem. W
tym �wietle wydaj� si� ��te, jak u kota. Wielka szkoda, �e nie s� niebieskie jak Dawida!�
Czu�am si� zak�opotana i �a�owa�am, �e nie mam lepszej sukienki. Mo�e gdyby ta,
kt�r� mia�am na sobie, nie by�a wykrojona z sukni mojej matki i trzy razy na zapas podszyta,
by �atwo j� by�o w przysz�o�ci pod�u�y�, lub te� gdyby mia�a kolor niebieski zamiast owego
pospolitego brunatnego, mo�e wtedy ksi�dz lubi�by mnie bardziej; tak jak Dawida. Ojciec
Ambro�y jednak zawsze by� wobec mnie surowy.
- Tak, mam spraw� do twojego ojca, kt�ry powinien pojedna� si� z Ko�cio�em. Ty
za�, panienko, musisz uwa�a�, by� nie posz�a jego �ladami ku pysze i zarozumia�o�ci.
Prawdziwa chrze�cijanka nad sprawy cia�a przedk�ada �ycie duchowe; zbyt cz�ste k�piele i
upi�kszanie si� - to oznaka poga�skich my�li, kt�re wiod� ku pot�pieniu!
Zapaliwszy si� do tematu, m�wi� dalej:
- Nieumiarkowanymi k�pielami nasz zmar�y, nieszcz�sny kr�l, Edward Drugi, niech
spoczywa w Bogu - tu ojciec Ambro�y prze�egna� si� - tak si� os�abi�, �e przegra� bitw� i
zosta� obalony przez w�asn� �on�. Przyczyn� jego �mierci by�o zatem mycie. We� pod
rozwag� �w przyk�ad dany przez Boga!
Wielebny Ambro�y by� z siebie bardzo zadowolony, jak zwykle, ilekro� wyg�osi�
kazanie, kt�re jego zdaniem zabrzmia�o nadzwyczaj m�drze i b�yskotliwie.
Przyjrza�am mu si� z uwag�: mia� w�osy posklejane od potu, a spod jego ko�nierza
wype�z�o i pi�o si� po szyi co� ma�ego i ciemnego. Wi�c to dzi�ki czarnym paznokciom by�
�wi�tym cz�owiekiem? Czy�by znaczy�o to, �e stary William, po ca�ym dniu �adowania gnoju
na fur�, jest jeszcze bardziej �wi�ty? Na szcz�cie nie odezwa�am si� ani s�owem. Podobne
pytania przez ca�e �ycie przysparza�y mi wielu k�opot�w.
- Powiedzcie, dzieci, czy wasz ojciec jest w domu? Nie widzia�em go dzi� przy pracy.
M�wiono mi, �e zachorowa�.
- Tak, jest chory - odpowiedzia�am.
- Zachorowa� od piwa - zaszczebiota� Dawid, kt�ry czasem by� przem�drza�y.
- O, biedne dzieci! Domy�la�em si� tego. �e te� nie mo�na zatrzyma� tych piekielnych
piwnych korowod�w. Ka�dy, kto tak d�ugo by �piewa�, do p�nej nocy gra� na kobzie i tyle
wypi�, niew�tpliwie by�by, hmmm... chory.
Ksi�dz bez pukania wszed� do naszego domu i z mrocznego wn�trza dobieg�y nas
g�osy, a raczej jeden g�os, kt�ry odpowiada� pomrukami niezadowolenia. Gdy g�osy
podnios�y si�, us�yszeli�my, o czym m�wiono.
- M�czyzna nie zak�ada kapelusza, do kt�rego sra.
- Od pewnego czasu utrzymujesz z ni� cielesne stosunki, wi�c musisz si� o�eni� albo
staniesz przed s�dem i b�dziesz musia� zap�aci� grzywn�.
- P�aci� grzywn�?! Nie mam pieni�dzy, ksi�dz przecie� wie.
- Czy�by� ju� roztrwoni� posag, jaki wnios�a ci �ona?
- To by�y lokaty, ojcze.
- Lokaty? Lokaty w grzechu, powiadam! Nie wstyd ci, �e jej dzieci siedz� tam w
brudzie, leniwie licz�c pch�y, a ty od dw�ch tygodni nie przyprowadzasz ich do ko�cio�a?
- Dzieci to straszny k�opot. Od �adnego m�czyzny nie nale�y oczekiwa�, by je
wychowywa�.
- Wi�c o�e� si� z t� wdow�, cz�owieku. Ona wychowa twoje potomstwo.
- Jest za gruba.
- Nie jest jednak za gruba, by� z ni� sypia�.
- Jest za stara i ma zbyt dono�ny g�os.
- Ale dobrze jej si� powodzi i ma dw�ch du�ych, silnych syn�w, kt�rzy pomog� ci w
polu.
- Masz na my�li dwie wielkie g�by z jeszcze wi�kszymi brzuchami?!
- Wyra�asz si� jak pa�szczy�niany ch�op, a nie jak wolny cz�owiek, kt�rym jeste�. I
powiem ci...
- Jestem wolnym cz�owiekiem, wolnym od ma��e�skich wi�z�w i takim w�a�nie mam
zamiar pozosta�.
- ...I powiem ci, n�dzny grzeszniku, �e je�li w przysz�ym tygodniu nie og�osz� twoich
zapowiedzi, b�dziesz gni� w lochach.
Rozleg� si� j�k, a potem zgrzyt, jakby le��cy przewraca� si� w ��ku.
- Dobrze wi�c, og�aszaj i zabieraj si� st�d do diab�a.
- Wyrywam ci� z jego szpon�w, ty blu�nierco, ty nikczemny och�apie gnij�cego
mi�sa!
Kilka w�ciek�ych krok�w i wielebny Ambro�y by� ju� przed domem. Z niewinnymi
minami udawali�my, �e nie dotar�o do nas ani jedno s�owo. Mijaj�c pr�g ksi�dz rozchmurzy�
si�, z jego twarzy znikn�a furia. Zn�w popatrzy� na Dawida.
- Jeste� dobrym ch�opcem, prawda?
Dawid skin�� g�ow�.
- Nie masz na sumieniu �adnych k�amstw ani kradzie�y owoc�w?
- Nie, prosz� ksi�dza, �adnych.
- Pos�uchaj, Dawidku, potrzebuj� grzecznego ch�opca, aby s�u�y� mi do mszy.
B�dziesz ko�ysa� kadzielnic� i z bliska s�ucha� s�owa Bo�ego. Je�li b�dziesz bardzo grzeczny,
ujrzysz zast�py anio��w, kt�re gromadz� si� w �wi�tyni podczas sumy.
Dawid szeroko otworzy� oczy ze zdumienia. Sk�d ksi�dz m�g� wiedzie�, ile godzin
sp�dzili�my wpatruj�c si� w niebo z nadziej�, �e uda nam si� ujrze� anio�y przelatuj�ce za
chmurami? Ale ja wiedzia�am, o czym z rozczuleniem my�li wielebny Ambro�y, wiedzia�am,
�e wyobra�a sobie pi�kn� twarz Dawida otoczon� bia�ym ksi�owskim ko�nierzem, s�yszy w
duszy jasny sopranik mego brata �piewaj�cego po �acinie. Dawid by� �licznym dzieckiem.
Nawet brudny by� �liczny.
- Bardzo chcia�bym ksi�dzu pomaga�, wielebny ojcze Ambro�y - rzek� jak doros�y.
- Dobrze wi�c, przyjd� dzi� do mnie po nieszporach. Wyja�ni� ci, co b�dziesz robi�.
Ojciec Ambro�y uda� si� ponownie w stron� drogi wiod�cej ku ocienionemu
portykowi starego kamiennego ko�cio�a. S�ysza�am, jak mamrocze: �S� jeszcze w tym domu
dusze do zbawienia�.
* * *
Tak wi�c, zaledwie kilka tygodni p�niej, w naszym domu zjawi�a si� nowa matka,
przybywaj�c na furze wype�nionej garnkami i po�ciel�, a zaprz�onej w dwa wo�y. Do tej
fury uwi�zana by�a mleczna krowa. Przyjechali te� dwaj silni ch�opcy, nasi nowi przyrodni
bracia, Rob i Wil, kt�rzy powozili wo�ami. Przed fur� bieg�o kilka ps�w (ich walki by�y
ulubionym sportem naszych braci). W koszykach podr�owa�y cztery g�si, kilka kur i dwa
koguty bojowe. Nowa mama musia�a by� tak�e entuzjastk� polowa� - z daleka czu� by�o
smr�d klatki z fretk�.
Jej krewni w miasteczku m�wili, �e jest bogata i dumna. Od pocz�tku by�o jasne, �e
mieli racj�. W kufrze wioz�a p� tuzina prze�cierade�, pud�o rze�bionych drewnianych �y�ek,
ig�y i k�dziel, cztery ostre no�e, a nawet sakw� srebrnych monet. Bardzo si� pyszni�a, bo
pochodzi�a z samego Saint Matthew, du�ego miasta le��cego o krok od siedziby biskupa. Gdy
fura przetacza�a si� g��wn� ulic� miasteczka, wynios�ymi uk�onami kwitowa�a okrzyki
u�icznik�w. Kr�ci�a nosem na nasz ko�ci�, a na widok stawu rybnego mrukn�a: �Biskupi
jest wi�kszy�. Nie spodoba�y jej si� tak�e nasze b�onia z niewielkim pr�gierzem i dybami,
kt�re widzia�y ju� niejednego z�oczy�c�.
- Ostro�nie z tymi kuframi!!! - wrzasn�a przera�liwie, gdy ojciec zabra� si� do
roz�adowywania wozu.
Nie m�wi�c ani s�owa obrzuca�a bladoniebieskimi, rybimi oczami nasz zaniedbany
dom, zapuszczony ogr�d mojej mamy i dzikie r�e, kt�re pi�y si� po otaczaj�cym go murze.
Obejrzawszy wszystko przywi�za�a swoj� krow�, wnios�a do wn�trza fretk� i uwolni�a dr�b.
- Trzeba tu zrobi� porz�dek - szorstko o�wiadczy�a ojcu.
I zrobi�a; wymiot�a za drzwi �mieci i nie dojedzone przez psy ko�ci, za okna
wywiesi�a dawno nie wietrzon� po�ciel, rozpali�a ogie� i ustawiwszy na kuchni swoje garnki,
powiedzia�a, �e teraz powinnam si� zachowywa� jak grzeczna dziewczynka, i ze smutkiem
pokiwa�a g�ow� na wiadomo��, �e nie umiem prz���. Kiedy Rob i Wil - jej ro�li, prostaccy
synowie - zacz�li si� ze mnie �mia�, zdzieli�a ich kijem, kt�ry zawsze mia�a pod r�k�. Zawyli
i uciekli, wybieraj�c drog�, kt�r� Dawid umkn��, gdy zobaczy� nadci�gaj�c� fur�.
Im dok�adniej przygl�da�am si� nowej matce, tym mniej mi si� podoba�a. Nie
pami�ta�am ju� mamy, ale na pewno by�a znacznie �adniejsza i o wiele �adniej pachnia�a. S�
ludzie brzydcy pod ka�dym wzgl�dem - brzydko wygl�daj�, brzydko m�wi� i brzydko
pachn�. W�a�nie taka by�a nowa matka. Moja prawdziwa mama �piewa�a s�odkim g�osem i
naprawd� pami�tam, �e mia�a mi�kkie d�onie. S�siedzi j� podziwiali, a gdy umar�a, m�wili,
�e jest w�r�d anio��w. Mama mia�a w sobie co�, co sprawia�o, �e nawet ksi�dz, zawsze taki
surowy dla kobiet, do niej odnosi� si� z szacunkiem. Nie rozumia�am przyczyny, ale
wiedzia�am, �e tak by�o. Teraz nowa matka, obwi�zawszy str�ki sp�owia�ych w�os�w
zat�uszczon� chustk�, kaczym krokiem chodzi�a po domu, wytyka�a wszystko, co jej si� nie
podoba, i narzeka�a piskliwie. Cz�sto zastanawia�am si�, jak ojciec - maj�c kiedy� za �on�
nasz� mam� - m�g� przyprowadzi� do domu kogo� takiego. Mo�e uczyni� to dla pieni�dzy.
Pierwszego dnia sierpnia ojciec powi�d� now� matk� do o�tarza i tak zacz�o si� nasze
nowe �ycie. Kilka tygodni po weselu dla wszystkich sta�o si� jasne, �e tusza Anny (takie imi�
nosi�a macocha) nie by�a efektem samego tylko apetytu; wkr�tce urodzi� si� mia�o dziecko.
B�le z�apa�y j� w dniu �wi�tego Marcina, akurat gdy w miasteczku ubito ju�
przeznaczone na rze� byd�o i zasolono mi�so, a ojciec zarzyna� �wini�. W kotle, nad
rozpalonym za domem ogniskiem, gotowa�y si� krupy na kaszank�; my sporz�dza�y�my
przyprawy do kie�bas.
Ojciec i bracia unie�li przera�liwie kwicz�ce zwierz� za tylne nogi. Macocha
podstawi�a wielk� drewnian� mis�, a tato ostrym no�em poder�n�� �wini gard�o. I w�a�nie
wtedy, gdy ze �wi�skiej szyi wyp�yn�a rzeka krwi, Anna zacz�a mieni� si� na twarzy.
- Ma�gorzato, przyprowad� babk� Agnieszk� - powiedzia�a. - A wy si� pospieszcie, bo
niebawem zaczn� rodzi�!
Przera�ona, ca�� drog� do chatki akuszerki pokona�am biegiem. Wraca�am wolniej,
gdy� staruszka z trudem ku�tyka�a, a ja nios�am jej kosz. Ju� na podw�rzu za domem s�ycha�
by�o krzyki matki Anny. Ojciec ko�czy� �wiartowanie �wini. Szynki by�y wykrojone, wielki,
pozbawiony krwi �eb o zamar�ych, szklistych oczach le�a� z wysuni�tym j�zykiem na pniaku.
Kilka �yczliwych s�siadek ko�czy�o rozpocz�t� przez matk� prac�, bo nic nie mog�o czeka�.
Jedna nalewa�a smalec do p�cherza, druga - si�gaj�c po wymyte jelita - wi�za�a kie�basy,
trzecia za� - przerywaj�c na chwil� robienie kaszanek - wesz�a do domu, by rodz�c� wesprze�
na duchu. Kiedy wycie i j�ki milk�y, g�aska�a jej d�o� i wraca�a do swoich zaj��.
Matka ledwie odpowiedzia�a na pozdrowienie akuszerki. Oparta plecami o �cian�
siedzia�a na niskim zydlu porodowym. Krzycza�a, j�cza�a i st�ka�a z wysi�ku.
Babka by�a w swoim �ywiole.
- Ma�gorzato - powiedzia�a - przygotuj bali� ciep�ej wody na k�piel dla dziecka. Czeka
nas du�o pracy.
W naszym domu nie by�o balii, wi�c pobieg�am do s�siad�w i przynios�am jedyn�,
jak� mieli. Gdy wr�ci�am, akuszerka trzyma�a matk� za r�k� i - by przyspieszy� por�d -
skrzecz�cym g�osem zawodzi�a: �Uka� si�, �azarzu�. Matka by�a purpurowa na twarzy, z jej
oczu p�yn�y �zy.
Po chwili obie kobiety wyda�y z siebie krzyk - wreszcie ukaza�a si� g��wka. Babka
ukl�k�a mi�dzy uniesionymi kolanami matki pomagaj�c wynurzy� si� najpierw tej g��wce,
potem ramionkom i reszcie cia�a.
- Ch�opiec! - wykrzykn�a stara Agnieszka, a matka szeptem powtarza�a to s�owo.
Dziecko zaraz zacz�o p�aka� i z sinego sta�o si� r�owe. Akuszerka poczeka�a na
�o�ysko i przeci�a p�powin�. Zaciekawione s�siadki, chc�c uczestniczy� w tej wspania�ej
chwili, rzuci�y swoje zaj�cia i t�oczy�y si� w drzwiach. Kobiety nie potrafi� oprze� si�
ciekawo�ci ujrzenia noworodka. Babce u�atwi�o to prac�, poniewa� s�siadki wyk�pa�y
noworodka i zawin�y w pieluszki, bez przerwy szczebioc�c pieszczotliwie. Wreszcie mo�na
by�o zaj�� si� chrzcinami. Dawida wys�ano po chrzestnych, a ojciec, kumoszki matki i
akuszerka triumfalnie zanios�y male�stwo do ko�cio�a. Czeka�am wraz z Ann�, kt�ra pe�na
by�a niepokoju. A je�li dziecko nie zap�acze przy chrzcielnicy? To by oznacza�o, �e �wi�conej
wodzie nie uda�o si� wygoni� z niego diab�a. Z�y by�by to omen. Obydwaj jej starsi synowie
spokojnie przespali swoje chrzciny!
Nie min�o wiele czasu, gdy dzieci�tko zwr�cono matce, by nakarmi�a je swoj� obfit�
piersi�. Ojciec wieprzowym boczkiem zap�aci� babce za us�ug�. S�siadki rado�nie
opowiedzia�y, �e ch�opiec w chwili chrztu wrzeszcza� wniebog�osy, i wysz�y zastanawiaj�c
si� weso�o, jakie potrawy przygotowa� na uroczysto�� oczyszczenia i ponownego przyj�cia
po�o�nicy na �ono Ko�cio�a.
Do dzi� si� zastanawiam, dlaczego od kobiet si� tego wymaga. Wprawdzie lubi� te
uroczysto�ci i kilka wspania�ych oczyszcze� widzia�am od tego czasu. Czemu jednak po
porodzie kobieta kl�cze� musi przed ko�cielnymi drzwiami, by j� oczyszczono? Czy powicie
dziecka jest czym� bardziej nikczemnym ni� zabijanie ludzi, b�d�ce rzemios�em rycerza, lub
u�miercanie zwierz�t? Tego dnia ojciec zar�n�� �wini�. Czy� to nie on powinien kl�cze�
przed ko�cio�em? Doprawdy, wci�� nie pojmuj�, dlaczego B�g s�dzi, �e rodzenie dzieci
gorsze jest od robienia kie�bas i �wiartowania zwierz�cych tusz. Wci�� te� - ilekro� wracam
my�l� do tamtych wydarze� i w�asnego przera�enia, gdy my�l�, jak niewiele wtedy
zobaczy�am i zrozumia�am - nie mog� wprost uwierzy�, �e mia�am zadatki na dobr�
akuszerk�, a ten talent zadecyduje kiedy� o moim losie.
* * *
- Nie wygl�da pani na akuszerk� - przerwa� jej brat Grzegorz, dmuchaj�c na arkusz.
Odwr�ci� twarz, by ukry� niesmak. Ta kobieta nie ma ani krzty taktu. Wszak o takich
sprawach si� nie pisze, ksi�gi wspominaj� tylko, jak Panienka rodzi�a w asy�cie anio��w.
- Bo ju� ni� nie jestem - odpar�a Ma�gorzata, rzucaj�c mu ch�odne spojrzenie.
- To oczywiste; sztuki tej nie uprawiaj� kobiety �yj�ce w takim bogactwie.
- Powinna to by� najbardziej szanowana profesja na �wiecie; akuszerki s� �wiadkami
Boskiego odm�adzania �wiata.
Z osch�ego tonu Ma�gorzaty brat Grzegorz wywnioskowa�, �e b�dzie musia� wybiera�
mi�dzy swym smakiem literackim a smakiem obiadu w jej kuchni.
- �wiadkami dojrzewania owoc�w grzechu - mrukn�� pod nosem.
- Co powiedzia�e�?
- B�g pragnie ukorzy� cz�owieka sposobem naszych narodzin - rzek� g�o�no, wstydz�c
si� w�asnych my�li o zapachu dochodz�cym z kuchni.
- Ciesz� si�, �e my�lisz tak jak ja - stwierdzi�a Ma�gorzata. - Mo�esz teraz zacz��
nowy rozdzia� od g�ry strony. Pisz du�ymi literami, bo to �adnie wygl�da.
* * *
Chc� teraz opisa�, w jaki spos�b zdarzenia owego czasu tak obraca�y ko�em fortuny,
by na zawsze roz��czy� mnie z Dawidem.
Wraz z pojawieniem si� macochy, nowych braci i niemowl�cia, Dawid coraz cz�ciej
ucieka� na probostwo.
- Co robisz u wielebnego Ambro�ego przez ca�y czas? - zapyta�am go pewnego
wieczoru.
- Jest tam ze mn� Robert, syn grabarza. Ksi�dz proboszcz pokazuje nam mn�stwo
wspania�ych rzeczy. Trzeciego ch�opaka, syna bednarza, wyrzuci� za �garstwo, ale nam
powiedzia�, �e jeste�my grzeczni i dobrze si� uczymy.
- A czego si� uczycie pr�cz s�u�enia do mszy?
- Och, wielu rzeczy. Zobacz - patykiem narysowa� na piasku kilka liter. - Oto moje
imi�: Dawid! - zawo�a� triumfalnie.
- Jakie to cudowne! Czy potrafisz r�wnie� napisa�: Ma�gorzata?
Zrzed�a mu mina.
- Wiem, �e zaczyna si� od M, ale twoje imi� jest okropnie d�ugie. Mo�e wielebny
poka�e mi, jak si� je pisze, a potem ja poka�� tobie.
- Dajesz s�owo?
- S�owo!
- Dobrze, a teraz poka� mi liter� M. Naucz� si� cho�by tej jednej.
- Mo�e najpierw powinienem zapyta� ojca Ambro�ego. On twierdzi, �e niekt�re
rzeczy s� tajemnic� nieodpowiedni� dla kobiet.
- Ale litera M nie jest tajemnic�. Ju� mi o niej powiedzia�e�, wi�c nie ma sekretu. Poza
tym ja nie jestem kobiet�, tylko twoj� siostr�.
Na twarzy Dawida pojawi�o si� strapienie.
- No dobrze, zrobi� to dla ciebie, patrz...
I tak w�a�nie nauczy�am si� litery M, kt�r� stawiam zamiast krzy�yka, jakim
pos�uguj� si� inni.
- Co tam robisz, Ma�gorzato, b�ki zbijasz?
Dobiegaj�cemu z wn�trza domu, piskliwemu g�osowi matki Anny towarzyszy�y coraz
g�o�niejsze wrzaski dziecka.
- Prz�d�, matko, prz�d� i rozmawiam z Dawidem.
Nie by�a to prawda, bo k�dziel sta�a bezczynnie od chwili, kiedy zobaczy�am brata
zmierzaj�cego ku domowi.
- Z Dawidem? - Matka natychmiast wystawi�a g�ow� przez drzwi. Niemowl�
zach�annie ssa�o jej pier�. - Wejd� do domu, ch�opcze. Na dworze jest ch�odno. Na kolacj�
b�dzie duszona wieprzowina. Co to za znaczki? Litery? Jaki� ty zdolny! Ju� teraz m�g�by�
by� ksi�dzem!
Wprost rozp�ywa�a si� nad moim bratem. Ach, jak chcia�aby by� matk� ksi�dza! Jak��
zapewni�oby jej to pozycj�! Jak nisko by si� jej k�aniano! Nawet matki ch�opc�w z zaledwie
pierwsz� tonsur� otaczano szacunkiem. A c� dopiero, gdyby - przypu��my - pewnego dnia
zosta� proboszczem i zwracano by si� do niego �wielebny Dawidzie�?!... Nagle zerkn�a na
m�j podo�ek, gdzie spoczywa� efekt nieudolnej pr�by prz�dzenia.
- C� to za paskudztwo, Ma�gorzato? To nazywasz prz�dzeniem?! Na takie strz�py i
sup�y szkoda dobrej we�ny. Skoro pogaduszki tak ci psuj� robot�, przesta� szczebiota� i
przy�� si� do niej lepiej. A teraz wchod�cie szybko, bo ciasto si� przypali.
Tamte ch�odne dni adwentu by�y kr�tkie, noc zapada�a szybko, wi�c niebawem
znale�li�my si� w ��ku. Wn�trze o�wietla� jedynie nik�y p�omie� ognia tl�cego si� w
kuchennym palenisku. Wtedy, zanim jeszcze rozbudowano nasz dom, mieli�my tylko jedn�
du�� izb�, z owym paleniskiem na �rodku i przepierzeniem, za kt�rym noc� mo�na by�o
trzyma� byd�o. Tam na s�omie spa� w� i parobek. Nad otoczonym g�adkimi kamieniami
paleniskiem wisia� kocio�, obok sta� okr�g�y p�aski rondel i kilka mniejszych garnk�w. Dym z
paleniska unosi� si� ku okopconej powale, gdzie tak d�ugo snu� si� wok� zwisaj�cych z
krokwi szynek i po�ci boczk�w, p�ki nie przenikn�� ich na wylot.
Spali�my wszyscy w jednym ��ku. Niemowl� matka wk�ada�a do ko�yski, bo inaczej
mog�oby si� udusi�, przygniecione przez kogo� �pi�cego. Zasn�� nie by�o �atwo, nawet gdy
starsi ch�opcy nie bili si� o miejsce. Najm�odsze dziecko - kt�remu na chrzcie dano imi�
Marcin - mimo pomy�lnych wr�b �le si� chowa�o. Wraz z nadej�ciem ch�od�w sta�o si�
rozdra�nione, kwili�o, a karmienie nie przynosi�o mu ulgi. Bez przerwy mia�o katar. Czasami
Dawid i ja godzinami nie mogli�my zasn��, tak g�o�no Marcin p�aka�. Wil i Rob wk�adali
sobie do uszu k��bki we�ny. Nic nie zak��ca�o snu parobkowi, kt�ry by� g�uchy. Matka prawie
nie spa�a, jej twarz straci�a rumie�ce, pod oczami pojawi�y si� g��bokie cienie. Nieraz w ci�gu
dnia, gdy sta�a nad kot�em przy ogniu, g�owa opada�a jej na piersi. Ojciec by� coraz bardziej
zdenerwowany i narzeka�: �M�czyzna, kt�ry w dzie� pracuje tak ci�ko jak ja, zas�uguje na
troch� spokojnego snu�.
Pewnej nocy matka spa�a tak twardo, �e nie us�ysza�a pierwszych kwile� dziecka.
P�acz przeszed� w piskliwy, narastaj�cy i opadaj�cy skowyt, kt�ry wyrwa� ze snu le��cego
obok mnie Dawida. Ja nie spa�am wcale.
- Niech diabli wezm� tego b�karta! - z miejsca zajmowanego przez ojca rozleg�y si�
przekle�stwa. - Stul g�b�!
Marcin w ko�ysce wci�� p�aka�.
- Anno! - ojciec szarpa� rami� �ony. - Zr�b co� z tym dzieckiem.
Matka wyda�a jaki� pomruk, ale si� nie obudzi�a.
- Zamknij si�, gnojku! - warkn�� ojciec, zmierzaj�c w stron� ko�yski. - Ju� ja ci�
naucz� nie budzi� spracowanego cz�owieka!
Wyci�gn�� z ko�yski zawini�te w pieluchy dziecko i mocno nim potrz�sn��. P�acz
ustal.
- To ci� nauczy! Teraz b�dziesz ju� cicho, co? - cisn�� dziecko do ko�yski, wskoczy� z
powrotem do ��ka i a� na g�ow� naci�gn�� pierzyn�.
Ha�as nie obudzi� matki, ale cisza wyrwa�a j� ze snu. Si�gn�a do ko�yski i co� j�
zaniepokoi�o. Otworzy�a oczy, wzi�a male�stwo na r�ce. G��wka Marcina nienaturalnie
opada�a do ty�u, zbiela�e usta pokrywa�a cienka warstwa krwawej piany. Gdy matka dotkn�a
jej palcem, g��wka dziecka zako�ysa�a si� bezw�adnie.
- Matko Boska i wszyscy �wi�ci! Co� ty zrobi�, c�e� ty uczyni�!
- Na rany Chrystusa, niewiasto, zamknij g�b�! Najpierw jedno wrzeszczy, a potem
drugie! Cz�owiek musi si� wyspa�!
- Hugo, dziecko nie �yje! Umar�o!
- Nie umar�o, zasn�o wreszcie! Daj mi spok�j!
- Umar�o, nie �yje, m�wi� ci! I to ty je zabi�e�!
Ojciec wreszcie si� obudzi� i wsta�. Zogromnia�e oczy Dawida l�ni�y w mroku.
Le�eli�my cisi jak sama �mier�, boj�c si�, �e ojciec zauwa�y nas i potraktuje w ten sam
spos�b. Ca�kiem ju� rozbudzony, zrozumia� w ko�cu, co si� sta�o. Matka z przera�eniem
patrzy�a na ch�odne, wilgotne cia�ko. Nast�pnie obr�ci�a si� w stron� ojca z takim wyrazem
nienawi�ci i odrazy, jakiego ju� nigdy wi�cej nie widzia�am.
- Zobacz, tylko zobacz, co zrobi�e� w�asnemu synowi!
I sta�o si� co� dziwnego. Ojciec poszarza� na twarzy, skuli� si� w sobie.
- Nie chcia�em tego zrobi�, nie chcia�em - powtarza� j�kliwie. Matka rozwija�a
dziecko z pieluszek. - Przysi�gam przed wszystkimi �wi�tymi: nie chcia�em tego zrobi�. Czy�
nie rozumiesz, Anno, nie zrobi�em tego umy�lnie! - b�agaj�c o wybaczenie wczo�ga� si� na
pos�anie.
Od tamtej chwili nasz dom zmieni� si� ca�kowicie, bo wszystkimi sprawami
zarz�dza�a matka. Wystarczy�o, �e powiedzia�a: �Gdzie jest Marcin?� lub �Oddaj mi syna!�, a
ojciec spuszcza� z tonu i pokornie zgadza� si� na wszystko. Ma�ego Marcinka otulono tak
pi�knym lnianym ca�unem, �e jeszcze d�ugo m�wili o tym ludzie w naszym miasteczku;
pr�cz owego ca�unu nikt nie spostrzeg� niczego godnego uwagi, bo zim� chowa si� wiele
dzieci.
Wiosn� matka postanowi�a zaj�� si� warzeniem piwa. Z ojca coraz mniej by�o
po�ytku, wi�c musia�a zakrz�tn�� si� za jakim� groszem. Ojciec zgadza� si� na wszystko. Nie
znajdowa� w sobie si�y, by stawi� jej op�r, a w dodatku my�la� tylko o piwie. Przyzna� wi�c
oczywi�cie, �e to wspania�y pomys�: mie� wielki zapas z�ocistego napoju we w�asnym domu!
Bednarz zrobi� kilka porz�dnych, du�ych beczek i kiedy pierwsza partia piwa by�a gotowa,
matka umie�ci�a nad wej�ciem kufel na znak, �e oto nasz dom jest lokalem publicznym.
S�awa matki jako piwowarki rozesz�a si� szybko od chwili, gdy opat przys�a� swego
kipera, by sprawdzi� jako�� produktu. Czcigodny �w cz�owiek, czkn�wszy g�o�no, stwierdzi�,
i� jej piwo jest najlepsze ze wszystkich, jakich pr�bowa� w ci�gu minionych dwunastu
miesi�cy, i raczy� si� nim do p�nego wieczoru. Matka zawsze podawa�a najlepsze piwo, nie
nale�a�a bowiem do tych piwowar�w, kt�rzy po dobrych gatunkach serwowali gorsze.
Wkr�tce te� zarobi�a do�� pieni�dzy, by front domu powi�kszy� o du�� izb� umeblowan�
�awami dla piwoszy, ty� - o dodatkowy pok�j o troch� krzywych �cianach, pomieszczenie
�rodkowe za� - o poddasze, gdzie odt�d spa� mieli�my my, dzieci. Wielebny Ambro�y
pogardza� piwiarniami, jako �e s� jaskiniami grzechu, matka Anna jednak pozyska�a go sobie
prezentami i pochlebstwami, w ko�cu wi�c - cho� niech�tnie - zgodzi� si�, i� skoro podobne
miejsce w og�le musi istnie�, dobrze �e jest porz�dne.
Lubi�am pomaga� matce przy warzeniu piwa. To wspania�e zaj�cie wymaga zar�wno
skupienia, jak i �askawo�ci losu. W tamtych dniach matka by�a zbyt zaj�ta, by si� z�o�ci�,
nawet czasami co� sobie cicho nuci�a.
By�o to latem, drugiego roku warzenia przez matk� piwa. Przyrz�dza�y�my w�a�nie
s��d w wielkich kot�ach, wisz�cych nad ogniem rozpalonym przed domem, gdy przyszed� do
nas wielebny Ambro�y.
- Szukam twojego m�a, dobra kobieto, bo mam do niego spraw�. Nie zasta�em go na
polu, mo�e znajd� go tutaj.
- Jest w domu, ojcze. Zn�w z�o�y�a go choroba - powiedzia�a uprzejmie. - Pewnie
wielebny napije si� troch�. Piwo najlepiej gasi pragnienie w upa�.
- To bardzo uprzejma propozycja, zacna Anno - odpowiedzia� ksi�dz. Spod kapelusza
sp�ywa�y mu stru�ki potu. - W taki dzie� mog� j� przyj��.
Zostawiwszy kot�y pod moj� opiek�, pospieszy�a za wielebnym z wyja�nieniami.
- Ch�opcy zbieraj� siano, bo dla m�a upa� jest zbyt wielki. Nie idzie mu do m�odo�ci,
ksi�e proboszczu.
Jej g�os zamilk� w g��bi domu. Podesz�am ku otwartemu oknu. Matka i wielebny
Ambro�y stali obok szerokiego ��ka, na kt�rym rozwalony le�a� m�j ojciec.
- Hm... rzeczywi�cie, upa� �le na niego dzia�a - ojciec Ambro�y zmarszczy� nos z
powodu smrodu trawionego alkoholu, jaki bi� od le��cego.
- Wstawaj, m�u, podnie� si�, bo wielebny Ambro�y ma do ciebie spraw� - matka,
chc�c ukry� skr�powanie, zacz�a krz�ta� si� po domu.
Ojciec wyda� pomruk niezadowolenia i usiad� na ��ku.
- Mam wa�n� spraw�, kt�ra przyniesie ci zaszczyt i przyjemno�� - wielebny Ambro�y
krzycza�, jakby ojciec by� g�uchy.
- Przyjemno��? - mamrota� ojciec.
- I zaszczyt - podpowiedzia�a matka, kt�ra podobnie jak ja zaczyna�a si� domy�la�, o
co chodzi.
- Zacny Hugonie, tw�j syn Dawid jest utalentowanym, mo�e nawet bardzo
utalentowanym ch�opcem.
- Naprawd�? - ojciec drapa� si� po g�owie i mruga� powiekami.
- Ch�onie wiedz� niczym g�bka, kt�ra pije wod�.
- Dawid pije?! Od kiedy? Upija si�?
- Ch�onie wiedz�, drogi m�u, upija si� nauk� - podpowiedzia�a matka.
- Proponuj�, by pos�a� go do szko�y naszego opactwa. Sam go zarekomenduj �.
- Do szko�y... A czy� nie trzeba za ni� p�aci�? - mrucza� ojciec.
- Czesne nie jest wysokie. Pami�taj, �e daj� tam mieszkanie i wy�ywienie. Pomy�l te�
o oszcz�dno�ci w domu. Nie wszyscy ch�opcy zdolni s� do nauki. Nie mo�esz odm�wi� mu
swojej zgody - wielebny Ambro�y z pewno�ci� dosta� od matki jaki� prezent.
- Ja mam p�aci� za wys�anie go z domu?! To zakonnicy powinni mi zap�aci� za niego.
Potrzebuj� go tutaj. W domu jest wiele pracy - ojciec irytowa� si� coraz bardziej; pijackim,
m�tnym wzrokiem gapi� si� na czubek nosa ksi�dza proboszcza.
- Podzi�kuj za ten zaszczyt, m�u!
- Potrzebne mu wy�sze wykszta�cenie - przekonywa� protekcjonalnym tonem
wielebny Ambro�y.
- Wykszta�cenie?! - zaperzy� si� ojciec. - Ja go wykszta�c�!
- Nie chodzi o wiejskie, gospodarskie umiej�tno�ci. M�wi� o wy�szym poziomie
nauki - ksi�dz proboszcz by� coraz bardziej zdenerwowany.
- Wy�sze wykszta�cenie, wy�sze wykszta�cenie!!! - g�os ojca brzmia� sarkastycznie.
- Propozycja wielebnego Ambro�ego jest bardzo zaszczytna. Musisz j� rozwa�y� -
matka stara�a si� udobrucha� ojca.
- A co ty mo�esz o tym wiedzie�? - odwr�ci� si� ku niej z furi�.
- My�lisz, �e nie rozumiem? Wy�sze wykszta�cenie! Ot� to! Co wy�sze, to lepsze!
- Lepsze od czego? Od starego ojca? Ja sam wykszta�c� go wy�ej. Nie b�dzie
eunuchowatym klech�, kt�ry p�cznieje od dziesi�cin!
Ojciec Ambro�y z w�ciek�o�ci� obr�ci� si� ku wyj�ciu. Matka chwyci�a go za r�kaw.
- Och, prosz�, prosz�, by czcigodny ojciec mia� wzgl�d na Dawida. Niech wielebny w
z�o�ci nie odbiera mu tej szansy. Prosz� przyj�� jutro... albo nie, lepiej sama przy�l� jutro
m�a z odpowiedzi� do ko�cio�a. Pomy�l o ch�opcu, ksi�e wielebny, nie o jego ojcu.
Udobruchany proboszcz spojrza� na ni� surowo.
- Zatem do jutra - powiedzia�. - B�d� czeka� do nieszpor�w, ale nie d�u�ej - doda� na
odchodnym.
Warzone w kot�ach piwo nie mog�o czeka�. Gdy odchodzi�am od okna, z g��bi domu
dobieg� mnie krzyk matki.
- Powiadam ci, �e dopn� swego! Gdyby �y� Marcinek...
Zim� Dawid wyjecha� do opactwa, a doskona�e piwo matki pokry�o koszty.
* * *
Brat Grzegorz postawi� kropk� i westchn��. Nale�a�o post�pi� taktownie.
- Ten tekst jest bardzo d�ugi - powiedzia�.
Smutnymi, inteligentnymi oczami przebieg� r�wne rz�dy starannie kaligrafowanych
ma�ych liter na ostatniej stronie. Dano mu do pisania szlachetny w�oski papier, wi�c efekt by�
doskona�y. Ale brat Grzegorz wcale nie cieszy� si� swoim dzie�em. Mia� nadziej�, �e nikt
nigdy nie rozpozna jego charakteru pisma.
- Martwisz si� o koszty? W tym domu jest zapas papieru, a tego tak�e mamy wi�cej. -
Ma�gorzata wskaza�a na g�sie pi�ro, kt�re mia�o ju� rozmi�k�y koniec.
Wyci�gn�a szyj� i bacznie przygl�da�a si� tekstowi, jak zwykle osoba niepi�mienna,
kt�ra nie chce by� oszukana.
- Przeczytaj mi tylko ten ostatni kawa�ek, chc� us�ysze�, jak to brzmi - powiedzia�a tak
zdecydowanie, jakby targowa�a si� na rynku o wo�owy ogon.
Z powag� przeczyta� ko�cowy fragment ksi��ki. Powa�ny wyraz twarzy, zabarwiony
odcieniem nieuchwytnego zak�opotania, postarza� brata Grzegorza. Wra�enie to pot�gowa�
bezkszta�tny, wy�wiechtany, si�gaj�cy do kostek szary habit, kt�ry podsun�� Ma�gorzacie
przypuszczenie, i� prawdopodobnie jej skryba jest franciszkaninem. Habit �w by� ca�kowicie
wytarty na �okciach i siedzeniu, w dw�ch najs�abszych miejscach stroju ka�dego uczonego. U
zniszczonego sk�rzanego pasa brat Grzegorz nosi� sakiewk�, pi�ra, ka�amarz i n� w futerale.
W dni tak ch�odne jak dzisiejszy przed w�o�eniem sanda��w okrywa� stopy zniszczonymi
skarpetami, a na habit narzuca� peleryn� z baraniej sk�ry. Porzuciwszy kosztowny nawyk
golenia si�, pozwoli� zarosn�� tonsurze i zapu�ci� brod�. G�ste ciemne brwi ocienia�a
pl�tanina niesfornie wij�cych si�, bujnych czarnych w�os�w.
Ma�gorzata kiwa�a g�ow�, s�uchaj�c jak odczytywa� to, co wcze�niej opowiedzia�a, i
z�apa�a si� na tym, i� zastanawia si�, ile on naprawd� ma lat. Pewnie jest bardzo stary, mo�e
dobieg� ju� lat trzydziestu. Nie, tak leciwy chyba jeszcze nie jest. Mo�e jest niewiele starszy
od niej. Myli� j� wyraz powagi, z jak� koncentrowa� si� na pisaniu. Ma�gorzata mia�a zwyczaj
obserwowania z bliska brata Grzegorza przy pracy. Najpierw powodowa� ni� niepok�j o
srebrne �y�eczki, potem - zainteresowanie pisaniem. Litery by�y r�ne, staranne i drobne -
wygl�da�o na to, �e skryba jej nie oszukuje. Z zaciekawieniem przygl�da�a si� delikatnym
ruchom du�ych d�oni brata Grzegorza, gdy kre�li� na papierze atramentowe, wij�ce si� linie i
znaki. Z w�asnego do�wiadczenia w szyciu wiedzia�a, �e do takiej wprawy mo�na doj��
jedynie d�ugim �wiczeniem. Co kilka stron sprawdza�a te� brata Gregorza, ka��c mu g�o�no
odczytywa� fragmenty, i z prawdziw� ulg� stwierdza�a, i� zapisany tekst powtarza dok�adnie
jej s�owa.
Promienie s�o�ca o zachodzie s�czy�y si� przez wype�niaj�ce okna grube tafle szk�a
oprawnego w o��w i w�sk� z�ocist� smug� k�ad�y si� na d�bowym pulpicie. Brz�ki i rumor
dochodz�cy z kuchni pozwala� si� domy�la�, �e kolacja wkr�tce b�dzie gotowa. Nagle kto�
gwa�townie otworzy� drzwi, da� si� s�ysze� odg�os szybkich krok�w i dono�ne krzyki.
- Pani Ma�gorzato, pani Ma�gorzato! Dziewczynki zn�w si� bij�. O nic, o b�yskotk�, o
zapink� od lalczynej sukienki! Sama bym im przy�o�y�a za to, �e tak przeszkadzaj�, ale
powiedzia�a pani, �e nikt pr�cz niej nie mo�e dzieci tkn��, wi�c przysz�am - stara piastunka
potrz�sa�a g�ow�. - Ma�e diablice! R�zgi na nie trzeba!
- Przyprowad� tu dziewczynki, porozmawiam z nimi.
- Porozmawiam...? Jak pani sobie �yczy.
Stara kobieta wysz�a ko�ysz�c si� w biodrach. Nie mia�a ju� �adnych w�tpliwo�ci, �e
s�u�y u niewiasty, kt�rej wiele trzeba wybaczy�.
- Nie my�la�em o kosztach, pani Ma�gorzato, bo widz�, �e op�ywasz w dostatki - brat
Grzegorz, poirytowany nieco tym intermedium, wr�ci� do przerwanej rozmowy.
Dom, w kt�rym przysz�o mu pracowa�, budzi