9916
Szczegóły |
Tytuł |
9916 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9916 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9916 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9916 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIES�AW WERNIC
P�OMIE�
w
OKLAHOMIE
ILUSTROWA� S. ROZWADOWSKI
CZYTELNIK* 1977* WARSZAWA
Zast�pca szeryfa
Czy mo�ecie sobie wyobrazi�?
Izba do�� przestronna, bardziej szeroka ni� d�uga, z dwoma oknami, w kt�rych umocowano kraty. Pod �cian� � zbite z ledwo ob�upanych belek dwa sto�y. Jeden bli�ej, drugi dalej od wej�cia. A za tym dalszym � w�a�nie ja.
Siedz� za tym sto�em i szczypi� si� w policzek. Podobno znakomity spos�b na przebudzenie. Ale nie budz� si�. Widocznie to jednak nie sen!
Przede mn�, na przybrudzonym blacie spoczywa sze�cioramienna gwiazda szeryfa. To jest w�a�nie najtrudniejsze do zrozumienia. Gwiazda niby moja, a przecie� nie moja.
Na progu, w otwartych, w�skich drzwiach siedzi � z d�ug� rusznic� po�o�on� na kolanach � wuj Jonathan. Nie, to nie m�j wuj! Nawet nie wiem, czy jest czyimkolwiek wujem. Ale tak go tu powszechnie nazywaj�. Prawdopodobnie dlatego, �e uchodzi za najstarszego osadnika w tym miasteczku. Jednak�e to tylko domys�. W tej chwili nie m�g�bym odpowiedzie� nawet na pytanie, jak si� nazywa ta miejscowo��. Wylecia�o mi z g�owy. A� wstyd si� przyzna�.
Musz� wyja�ni�, �e na kilka godzin, a mo�e nawet na ca�y dzie� obarczony zosta�em funkcjami szeryfa, a �prawdziwy� szeryf akurat znajduje si� w areszcie, sk�d poprzez kraty spogl�da na mnie wzrokiem pe�nym wyrzutu. Wcale mu si� nie dziwi�. Natomiast dziwi� si� sobie i wszystko ci�gle jeszcze wygl�da mi bardziej na sen ni� na rzeczywisto��.
Dlatego siedz� bezczynnie za sto�em i staram si� uporz�dkowa� wypadki wed�ug kolejno�ci, w jakiej nast�powa�y w ci�gu ostatniego tygodnia, a przede wszystkim podczas wczorajszego ranka.
�eby wyt�umaczy� wszystko dok�adnie, musz� si� cofn�� w czasie. A� do ostatnich dni marca 1885 roku.
Zima w�wczas wydawa�a swe gasn�ce, mro�ne oddechy, a ja systematycznie spe�nia�em funkcje lekarza w rodzinnym mie�cie Milwaukee nad jeziorem Michigan.
Je�li nie orientujecie si�, we�cie map� i zobaczcie, jak wielkie odleg�o�ci dziel� tamto miasto od po�udniowych kra�c�w stanu Kansas, na terenie kt�rego obecnie przebywam.
Ale do rzeczy.
Kt�rego� wieczoru, w�a�nie w Milwaukee, odwiedzi� mnie, a raczej wpad�, bo to lepiej okre�la sytuacj�, Karol Gordon. Ongi� m�j pacjent, p�niej, przez lata ca�e, serdeczny przyjaciel. Niegdy� farmer w jednym z po�udniowo-wschodnich stan�w, nast�pnie � zrz�dzeniem losu � �owca sk�rek, traper, my�liwy, kt�ry przemierzy� w swych w�dr�wkach setki mil wiod�cych przez bezdro�a G�r Skalistych i r�wnin P�nocnej Ameryki.
Wrzasn�li�my obaj z rado�ci, spogl�daj�c jeden na drugiego tak, jakby�my si� nie widzieli od wiek�w. A przecie� by�y to tylko miesi�ce.
� Ba�em si�, �e ci� nie zastan�, Janie � powiedzia�
Karol opad�szy na najwygodniejszy z moich foteli.
� Sk�d ta obawa? � zapyta�em rozbawiony.
Kto jak kto, ale Karol doskonale wiedzia�, �e zim� przebywa�em zawsze w mie�cie, nie wysuwaj�c nosa poza ostatnie zabudowania Milwaukee.
� Uwierzy�em w z�� gwiazd� � odpar�. � Twoja
nieobecno�� pasowa�aby do serii moich niepowodze� jak
ko�ek do ko�ka w p�ocie. Ach, nie masz poj�cia...
� Nie mam poj�cia � przytakn��em. � Ale mo�e
mnie wtajemniczysz.
Okaza�o si�, �e �seria nieszcz�� nie by�a wcale tak bardzo katastrofalna.
Poza zwichni�ciem nogi podczas zimowego polowania w p�nocnych rejonach Kanady najbardziej dopiek�o Karolowi zniszczenie, a raczej samozniszczenie si� jego ulubionej broni. Ten wypadek skr�ci�, i to znacznie, okres �owieckiej wyprawy. Przypuszczam, �e Gordon musia� by� bardzo zm�czony tamtego zimowego dnia, je�li nie zauwa�y�, �e lufa jego sztucera zapchana jest �niegiem. Jaki by� skutek tego przeoczenia � �atwo odgadn��. Przy wystrzale bro� zosta�a po prostu rozsadzona, ale Karolowi nic si� nie sta�o. Znajdowa� si� w�wczas daleko od wszelkich siedzib ludzkich, wi�c o nabyciu jakiejkolwiek innej strzelby m�g� tylko marzy�.
� Gdyby to by�o lato � opowiada� z nieukrywan�
gorycz� � m�g�bym karmi� si� korzonkami traw, le�nymi jagodami, w ostateczno�ci... �abami.
� Nie mia�e� side�?
Spojrza� na mnie jednym okiem.
� Nie. Wiesz, jak nie lubi� tego rodzaju �ow�w. Trzeba dawa� zwierz�tom jak�� szans�, a poza tym ja poluj� na upatrzonego i nie zadowala mnie to, co przypadkowo wpadnie we wnyki.
Tak wi�c Karol w po�owie zimy musia� wraca�. Nie mia� czym polowa� i nie bardzo mia� co je��. Wl�k� si� a� gdzie� znad rzeki Pokoju i jeziora Athabaska1 na po�udnie najprostsz� drog�, jak� m�g� obra�. Z jedzeniem zreszt� sprawa nie przedstawia�a si� tak tragicznie. Mia� suchary i nieco sproszkowanego mi�sa, a po kilku dniach spotka� grup� Indian z plemienia Kri poluj�c� jak on, tyle �e z lepszym skutkiem, i m�g� uzupe�ni� �ywno�ciowe zapasy. Drugie spotkanie wydarzy�o mu si� znacznie dalej, na po�udniu. Zetkn�� si� z samotnie poluj�cym traperem. Sp�dzili razem dwa dni, podczas kt�rych m�j przyjaciel dobrze przyjrza� si� �owieckim sukcesom towarzysza.
� Zanim go opu�ci�em, wiele rozmawiali�my o Oklahomie � doda�.
� Przecie� nigdy tam nie by�e� � zauwa�y�em.
� Ja nie, ale ten traper. Opowiada� mi mn�stwo szczeg��w. Nie masz poj�cia, Janie, ile tam zwierzyny. Cudowny kraj!
Spojrza�em podejrzliwie na Karola. Co mia�o oznacza� nag�e wychwalanie Oklahomy? Widocznie spostrzeg� to i natychmiast zmieni� temat. Opowiada�, w jaki spos�b dotar� na tereny swych przyjaci�, Czarnych St�p (od kt�rych przed laty otrzyma� zaszczytny przydomek Wielkiego Bobra), jak powitany zosta� przez ich wodza, Wysokiego Or�a, i czarownika plemiennego, Czerwon� Chmur�, i jak na samym progu obozowiska czerwonosk�rych, zahaczywszy o jaki� korze� tkwi�cy pod �niegiem, zwichn�� nog�. To unieruchomi�o go na dwa tygodnie. I tak do reszty zmarnowa� sezon zimowych polowa�.
Wyrazi�em mu z tego powodu ubolewanie, proponuj�c jednocze�nie po�yczk� pieni�n� a� do nast�pnej zimy. Odm�wi�. Natomiast zaproponowa� mi wyjazd... do Oklahomy. Roze�mia�em si�:
� Tak ci� zaagitowa� tamten traper?
� Nie tylko on. Przepytywa�em innych. Wszystko si� zgadza. To wspania�y teren �owiecki!
� Mo�e � powiedzia�em beznami�tnie. � Je�li jednak si� nie myl�, jest to ziemia zamkni�ta dla bia�ych.2
� Prawda.
� I ka�dy, kto tam si� udaje, �amie prawo i ryzykuje w�asn� sk�r�.
� No... niezupe�nie tak. Nie wolno si� osiedla�, ale przecie� nie w takim celu tam si� udamy. A co si� tyczy ryzyka... Jak rozpakuj� sw�j tobo�ek, to ci co� poka��.
� Ci�gle nie bardzo rozumiem, Karolu, dlaczego ci tak zale�y w�a�nie na Oklahomie? Chyba co� przede mn� ukrywasz...
� Nic, a nic. Po prostu wiem, �e �yje tam borsuk, pi�mowiec, szary i czerwony lis, wilk, kojot, b�br, antylopa, �o�, ba�ant, kura preriowa i... sob�l! Pomy�l tylko, Janie, jak cenne jest futerko sobola!
� W lecie? Chyba �artujesz.
� Oczywi�cie, �e nie w lecie, ale ja chc� dok�adnie zbada� teren przed zimow� wypraw�.
� Obawiam si�, �e czerwonosk�rzy nie b�d� zbyt zadowoleni z twoich �ow�w.
� Ju� ci m�wi�em, �e w tobo�ku mam co�, co pomo�e nam zjedna� przychylno�� czerwonych plemion. Jedziemy, Janie?
I tak oto, po raz pierwszy w �yciu mia�em zwiedzi� Oklahom�. Dlaczego ust�pi�em? Po prostu dlatego, �e corocznie wiosn� w�a�nie w towarzystwie Karola opuszcza�em na kilka miesi�cy Milwaukee, aby odpocz�� po zimowych trudach z dala od ludzi, z kt�rymi na co dzie� si� styka�em, w warunkach zupe�nie odmiennego �ycia. W ten spos�b zwiedzi�em cz�� Kanady, Arizon�, Nowy Meksyk... Oklahoma w gruncie rzeczy by�a dla mnie tak samo dobra, jak ka�da inna cz�� kraju, a je�eli mia�em co do niej pewne zastrze�enia, to tylko z powodu Indian. O czym ju� wspomnia�em. M�j up�r zosta� z�amany, gdy Karol po wieczornym posi�ku wyj�� z tobo�ka zdumiewaj�co pi�kny, w�ski i d�ugi pas wyprawionej mistrzowsk� r�k� sk�ry antylopy. By�a mi�kka i delikatna w dotkni�ciu, r�nokolorowa, a do tego przetykana per�ami. Znam si� co� nieco� na takich przedmiotach. Jeden rzut oka wystarczy�: to by� india�ski wam-pum.
Przebywaj�c z Karolem w�r�d plemion Czarnych St�p, Nawaj�w czy Apacz�w niejeden ju� raz ogl�da�em wampumy, ale tak pi�knego chyba nigdy nie widzia�em.
Wampum � to co� w rodzaju glejtu gwarantuj�cego posiadaczowi bezpiecze�stwo osobiste; mo�e by� r�wnie� dowodem, �e jego okaziciel przemawia w imieniu osoby, kt�ra mu wampum wr�czy�a.
Karol otrzyma� go od wodza Czarnych St�p w Kanadzie. By�o to zaszczytne wyr�nienie, dow�d specjalnego zaufania. Wypadek nies�ychanie rzadki w stosunkach mi�dzy Indianami a Fa�ymi. Jednak�e nie zdziwi�o mnie to � Karol Gordon cieszy� si� s�aw� przyjaciela �czerwonych m��w�, a zw�aszcza Czarnych St�p.
� Komu chcesz to wr�czy�? � zapyta�em patrz�c na mieni�cy si� kolorami pas.
� Jeszcze nie wiem. Zobaczymy w Oklahomie. Najch�tniej skorzysta�bym z go�ciny Komancz�w. �atwiej si� porozumie�. Ich mowa podobna jest do j�zyka Czarnych St�p.3 Ale r�wnie dobrze mo�emy przypadkowo natrafi� na Czejen�w, Apacz�w, Kiowa, Seminol�w... Na tamtejszych obszarach mieszka chyba z tuzin rozmaitych plemion.
Tak w�a�nie wygl�da� pocz�tek historii, kt�rej ci�g dalszy doprowadzi� mnie do wn�trza szeryfowskiego budynku.
Dodam, �e przed wyruszeniem w drog� z naciskiem o�wiadczy�em Karolowi:
� Ale pami�taj, tym razem jad� dla przyjemno�ci, tylko po to, by odpocz��; b�d� si� k�pa� w dziewiczych strumieniach, b�d� opala� si� na z�ocistych pla�ach, mo�e czasem zechce mi si� upolowa� antylop� albo z�owi� troch� ryb, kt�rych w wodach Oklahomy �yje podobno a� sze��dziesi�t gatunk�w...
Stawia�em spraw� jasno, maj�c w pami�ci odbyt� przed dwu laty podr� do Arizony. W�wczas dopiero na miejscu dowiedzia�em si�, �e m�j towarzysz obarczony zosta� przez w�adze pa�stwowe specjaln� misj�, kt�rej ci�ar d�wigania przypad� mnie w � nieproszonym � udziale. Wywi�zali�my si� z zadania znakomicie, ale niewiele brakowa�o, a ziemia arizo�ska przytuli�aby nas raz na zawsze! Nie �yczy�em sobie, by co� podobnego mia�o si� powt�rzy�.
Jednak�e Karol energicznie zaprzeczy� istnieniu jakichkolwiek ukrytych przede mn� zamiar�w.
� Odpoczywamy, Janie, i tylko odpoczywamy!
� W�a�nie to mi odpowiada. I tylko to!
� Wi�c do Oklahomy?
� Niech b�dzie Oklahoma!
Decyzja zapad�a. Przez kilka tygodni, gdy obowi�zki zawodowe nie dawa�y mi chwili wytchnienia, Karol przesiadywa� w bibliotekach i czytelniach, wyszukuj�c wszelkich wiadomo�ci zwi�zanych z Oklahoma. Dziwne, jak na trapera. Ale trzeba wiedzie�, �e Karol Gordon nie by� pospolitym �owc� sk�rek. Jego umiej�tno�ci i wiedza nie ogranicza�y si� do rozpoznawania trop�w zwierz�cych i do celnych strza��w. S�dz�, �e w swym zawodzie (je�li to wolno nazwa� zawodem) nale�a� do wyj�tk�w. By� mi�o�nikiem ksi��ki, po�wi�ca� jej wiele czasu, gdy przebywa� w mie�cie. Pozna�em go przed paru laty i od pierwszych chwil zaskoczy� mnie swym oczytaniem. Nade wszystko przedk�ada� tematyk� geograficzn�, co by�o zreszt� zrozumia�e. Zna� si� na mapach i sam w razie potrzeby potrafi� sporz�dza� podr�czne szkice. A jego znajomo�� czerwonosk�rych pozwoli�aby mu pisa� dzie�a o nieprzeci�tnej warto�ci, gdyby... chcia�o mu si� tym zaj��.
Na d�ugo wi�c przed wyjazdem g�ow� mia�em nabit� Oklahoma, o kt�rej Karol wci�� mi opowiada� podczas d�ugich godzin wieczornych, udzielaj�c szczeg�owych informacji. Kraj to rzekomo bajeczny, klimat doskona�y. Nawet w zimie rt�� termometru nie spada poni�ej zera, a latem nie wznosi si� powy�ej stu stopni4. Dwie trzecie powierzchni zajmuj� ��ki i lasy. �adnych osad, �adnych miasteczek, �adnych saloon�w ani bia�ych w��cz�g�w spod ciemnej gwiazdy. Pierwotna przyroda i pierwotni mieszka�cy tej ziemi.
� Czego jeszcze wymaga�? � ko�czy� triumfalnie Karol ka�d� sw� informacj�.
Szybko uporali�my si� z koniecznym ekwipunkiem. I ja, i Karol posiadali�my niez�� kolekcj� my�liwskiej broni, zebran� w moim domowym �arsenale�, wi�c tylko wys�ucha�em narzeka� (raz jeszcze!) na nieszcz�sny pech kanadyjskiej zimowej wyprawy i� m�j przyjaciel zdecydowa� si� na inny sztucer. W ko�cu zaopatrzyli�my si� w potrzebn� odzie� i zapas lekkich, trwa�ych konserw. Konie mieli�my zakupi� � jak zwykle � u osadnik�w, by m�c bez k�opotu cz�� podr�y odby� kolej�, wioz�c ze sob� tylko uprz�� i siod�a.
�elazny szlak mia� nas doprowadzi� z Milwaukee przez Chicago, Saint Louis, Kansas City a� ku po�udniowej linii granicznej, oddzielaj�cej stan Kansas od terytorium Oklahomy. Od tej bowiem strony postanowili�my przekroczy� granic� nie znanego nam kraju, ju� konno i zbrojno, zasi�gn�wszy, ile si� da, informacji od osadnik�w kansaskiego pogranicza.
I tak, zgodnie z planem, dotarli�my do ko�ca kolejowej drogi.
O tym to w�a�nie teraz my�la�em (z braku innego zaj�cia) siedz�c za sto�em i patrz�c jak sroka w gnat w chud� posta� wuja Jonathana.
Tak wygl�da� pocz�tek naszej wyprawy do Oklahomy, do kt�rej � koniecznie musz� to doda� � wci�� jeszcze nie zdo�ali�my wjecha�, zatrzyma�y nas bowiem na samym wst�pie nieprzewidziane trudno�ci.
Od dawna m�wi�em Karolowi, �e min�� si� z powo�aniem, �e powinien by� zosta� szeryfem i wprowadza� na ziemiach Dzikiego Zachodu poszanowanie prawa, porz�dek i sprawiedliwo��. Odpowiada� na to, �e jego znajomo�� przepis�w prawa r�wna si� zeru i �e nie znosi siedz�cego trybu �ycia.
� Raczej pasowa�oby to do ciebie, Janie. Taki jeste� roztropny, zr�wnowa�ony i przecie� troch� otrzaskany z warunkami �ycia na Dalekim Zachodzie.
Nic na to nie odpowiedzia�em traktuj�c tego rodzaju rozwa�ania jako oczywisty �art. Teraz si� okaza�o, �e Karol w jak�� z�� dla mnie godzin� wypowiedzia� swe uwagi. Jego s�owa nabra�y cech przepowiedni. Spe�nionej, niestety. Tkwi�em przecie� za szeryfowskim sto�em, w szeryfowskim budynku, z szeryfowsk� sze�cioramienn� gwiazd� spoczywaj�c� w zasi�gu mojej r�ki.
Wiem, �e wszystko, co dot�d opowiedzia�em, nie wyja�ni�o jeszcze najwa�niejszej sprawy: w jaki spos�b znalaz�em si� w tej zapomnianej dziurze na pograniczu po�udniowego Kansasu. A�eby to wyt�umaczy�, musz� znowu cofn�� si� w przesz�o��. Tym razem nieco mniej odleg��.
Na granicy
Le�a�em w�r�d traw, zwr�cony twarz� ku s�o�cu. Pachnia�y zio�a, pachnia� dym, kt�ry w�sk� stru�k� wi� si� nad dogasaj�cym ogniskiem. Odwr�ci�em g�ow�, aby ujrze� szerokie rozlewisko p�ytkiej rzeczki, s�cz�cej si� w�r�d krzew�w i szuwar�w. Na ma�ej, z�ocistej pla�y kl�cza� Karol i piachem szorowa� okopcony garnek.
Ci�gn�li�my losy i na niego przypad�a kolej. Po obfitym �niadaniu czu�em si� nieco oci�ale, nieco sennie w�r�d porannej ciszy, pod niebieszczej�c� kopu�� nieba. Min�a pierwsza noc sp�dzona przez nas na otwartej przestrzeni, a teraz oto pierwszy biwak rozbity tu� nad strumieniem stanowi�cym granic� Kansasu i Oklahomy, w g��b kt�rej za chwil� mieli�my ruszy�.
Ostatniego wieczoru, kiedy rzeczka b�yszcza�a r�owo odbiciem zachodu, a konie pi�y wod� parskaj�c i potrz�saj�c �bami, Karol wskaza� przeciwleg�y brzeg.
� Opisano mi dok�adnie ten strumie�. Jeste�my na krok od celu, Janie. Za t� wod� zaczyna si� kraina czerwonego ludu...5
Co nas tam czeka? � rozmy�la�em leniwie obserwuj�c niebo i s�ysz�c, jak Karol, pobrz�kuj�c blaszank�,
wolno zbli�a si� ku mnie. Jak przyjemnie! Mo�esz le�e�, mo�esz wsta�, chodzi� na czworakach lub skaka�. Nikt ci w tym nie przeszkodzi. Nie potrzebujesz spogl�da� na zegarek i martwi� si�, �e na nic nie starcza ci czasu. Pocz��em m�wi� p�g�osem:
� ...Twarz jego wykrzywi� potworny skurcz. R�ka opad�a niepokoj�cym ruchem na kolb� rewolweru, ale zanim go wyszarpn��, lew� d�oni� obtar� pot wyst�puj�cy mu na czo�o...
� Janie, czy� ty nie chory?
� Nie � odpar�em przerywaj�c sw�j monolog � czuj� si� znakomicie.
� My�la�em, �e majaczysz...
� Obmy�lam pierwszy rozdzia� mojej ksi��ki.
Blaszany garnek stukn�� o ziemi�.
� Chyba nie m�wisz powa�nie?
� Jak najpowa�niej. Ostatecznie do�� dobrze pozna�em Dziki Zach�d i na pewno pope�ni� mniej b��d�w od autor�w r�nych powie�cide� o Indianach.
� Co ci przysz�o do g�owy?
� To tak... troch� z nud�w.
� Postaram si�, w miar� swoich mo�liwo�ci, dostarczy� ci nieco wra�e�. Ale papieru ze sob� chyba nie zabra�e�? � spyta� zaniepokojony.
� Nie.
� To znaczy, �e nie b�dziesz m�g� robi� notatek. Zanim powr�cimy do Milwaukee, wywietrzeje ci to z g�owy, mam nadziej�.
� Czy�by� nie wierzy� w moje literackie zdolno�ci?
� Nad tym si� nie zastanawia�em, ale dreszczem przejmuje mnie my�l, co m�g�by� o mnie napisa�.
Roze�mia�em si�.
� Zreszt� � doda� Karol � tym razem nie mia�by� nawet o czym pisa�. To b�dzie taka sobie zwyk�a my�liwska wyprawa. �adnych po�cig�w za przest�pcami, �adnych walk z bandytami. Mamy przecie� odpoczywa�.
Znacznie, znacznie p�niej przypomnia�em Karolowi te jego s�owa. Zrobi� w�wczas bardzo niewyra�n� min�.
Ale tymczasem � przed nami upragniona Oklahoma, kraina �czerwonego ludu�, nie zbadanych przez traper�w prerii, g�r, las�w i w�d. Kr��y�y o niej legendy, a zakaz osadnictwa zwi�ksza� jeszcze jej egzotyk�. Za rzeczk� rozci�ga� si� kraj nieznany, granicz�cy na p�nocy ze stanami Kansas i Kolorado, na wschodzie � z Missouri i Arkanzasem, na zachodzie � z Teksasem i terytorium Nowego Meksyku. Pot�ny szmat ziemi.6
Nad wspomnian� graniczn� rzeczk� dotarli�my na wierzchowcach nabytych w kansaskiej farmie, le��cej w odleg�o�ci zaledwie p� mili od samotnej stacyjki kolejowego szlaku. Jak ona si� nazywa�a?... Aha... Silver Creek.
Nasze konie � jak zapewnia� Karol � mia�y by� �w sam raz� dla pary my�liwych planuj�cych spokojny spacerek. Pomyli� si� jednak. I to dwukrotnie. Spacerek okaza� si� m�cz�c� wypraw�, a konie � dzielnymi sprzymierze�cami ludzi, wytrzyma�ymi na trudy i szybkimi w biegu.
Ko�o po�udnia spakowali�my baga�e i wygasili ognisko. Mo�na by�o rusza�, ale �e s�o�ce dosi�g�o szczytu nieba i grza�o zbyt mocno jak na m�j gust, wymog�em na Karolu jeszcze chwil� zw�oki. Przecie� nigdzie si� nam nie spieszy�o!
�ci�gn��em z siebie ubranie i wskoczy�em do wody, tak p�ytkiej, �e tylko na samym �rodku leniwego nurtu mog�em si� zanurzy� po pas. Brodz�c tu i tam, zaw�drowa�em na przeciwleg�y brzeg, nieco wy�szy od naszego i g�ciej zaro�ni�ty krzewami. Rozchyli�em pokryte �wie�ym listowiem ga��zki i ujrza�em trawiast� r�wnin�. Pust� i rozleg�� jak morze. Lekki wiaterek porusza� �odygami traw.
� No i co� tam zauwa�y�, Janie?
� Nic. Poza pi�knym krajobrazem. Ale...
W tym momencie raptownie zsun��em si� z brzegu, plusn��em w wod� i czym pr�dzej przebrn��em p�ycizn�.
� Cz�owiek! � wyszepta�em ubieraj�c si� gor�czkowo. � Wygl�da na samotnego w�drowca.
Karol chwyci� za sztucer.
� Co za licho? Czy jedzie w naszym kierunku? � Idzie. Nie zauwa�y�em konia.
� Idzie? � zdumia� si� Karol. � To zapewne jaki� samotny my�liwy. Mamy szcz�cie. Je�li oczywi�cie zbli�y si� w t� stron�.
� A je�li nie?
� Dosi�dziemy koni i pognamy za nim. Mo�na b�dzie uzyska� najlepsze informacje. We� lornetk�, warto sprawdzi�, dok�d ten pielgrzym zmierza.
Pocz�tkowo w okr�g�ych szk�ach falowa�y tylko trawy. Czy�bym pad� ofiar� z�udzenia? A jednak nie. Odnalaz�em ruchomy punkt.
� Indianin � powiedzia�em g�o�no.
� Tym lepiej � o�wiadczy� Karol. � Je�eli si� nie mylisz.
� Sprawd�.
Poda�em mu lornetk�. Zaj�� si� obserwacj�. Przeprowadza� j� bardzo dok�adnie i nies�ychanie d�ugo.
� Indianin � stwierdzi� wreszcie.
� Je�eli si� nie mylisz... � doda�em ze zjadliw� s�odycz�. � A wi�c gonimy go?
Nie trzeba. Idzie w�a�nie w nasz� stron�. Poczekajmy, �eby go nie sp�oszy�. Jest sam. Nigdzie nie dostrzegam jakiegokolwiek obozowiska. Konia zapewne gdzie� ukry�. Ale wolno si� posuwa! Jakby tropi� czyje� �lady. Ciekawe...
Nie dostrzeg�em w tym fakcie nic ciekawego, wi�c tylko rozci�gn��em si� i ucho przy�o�y�em do ziemi.
Przeci�tny mieszczuch ma zazwyczaj s�uch tak przyt�piony i tak trudno mu skupi� uwag�, �e jego uszu na pewno usz�oby to, co mnie zaraz poderwa�o na nogi. Us�ysza�em t�tent i g�uche dudnienie.
� Konie albo bizony.
Karol natychmiast przywar� do ziemi.
� Konie � powiedzia� po sekundzie. � Bizon�w w tych stronach od dawna ju� nie ma. Zas�uga naszego znakomitego Buffalo Billa.7 A jak konie, to i je�d�cy...
� Mustangi?
� Mustang�w tutaj nie znajdziesz. To ludzie tak gnaj�.
� Mo�e towarzysze naszego samotnego w�drowcy?
� Jeszcze troch� cierpliwo�ci, a zobaczymy, kto i dlaczego tak p�dzi.
Poniewa� przeciwleg�y, nieco wy�szy brzeg utrudnia� obserwacj�, przeszli�my w g�r� rzeczki i ukryli si� w dobrze os�oni�tym miejscu, sk�d wida� by�o ca�� okolic�. Zacz��em przez lornetk� wypatrywa� naszego w�druj�cego Indianina, ale bezskutecznie. Doko�a faluj�ce trawy i pustka.
Po chwili dopiero ujrza�em ciemny, nieregularny punkt, posuwaj�cy si� wskro� prerii, i rozpozna�em rozproszon� grup� je�d�c�w.
� To biali � stwierdzi�em ze zdumieniem. � Mo�e �cigaj� tego Indianina?
� Nie wygl�da na to. P�dz� zupe�nie innym szlakiem.
� Sk�d biali na terenie Oklahomy? Mo�e to kawaleria federalna? � Ale natychmiast sam sobie zaprzeczy�em. � Nie, to nie �o�nierze...
� Oczywi�cie, �e nie.
Karol uwa�nie spogl�da� przez lornetk�, zbyt d�ugo, jak na moj� cierpliwo��, a� wreszcie zauwa�y�:
� Nie podoba mi si� to wszystko. Nie wychylaj si�, Janie. Wola�bym, aby nas nie zauwa�yli. Patrz: czterech, pi�ciu, sze�ciu � liczy� p�g�osem. � Siedmiu, o�miu... Ca�a wyprawa. Dziewi��, dziesi��... Ale� gnaj�!
� S� zupe�nie blisko � powiedzia�em, mimo woli zni�aj�c g�os do szeptu. � Je�li rozbij� ob�z nad rzeczk�...
� Ano c�, w�wczas b�dziemy musieli zawrze� z nimi znajomo��. Prawd� m�wi�c, wola�bym tego unikn��. O, patrz!
Rozproszona grupa dopad�a brzegu w odleg�o�ci zaledwie kilku jard�w od naszego stanowiska. Przebyli nurt w�r�d chlupotu wody rozbryzgiwanej na wszystkie strony. Potem ziemia na nowo zat�tni�a, coraz bardziej oddalaj�cym si�, cichn�cym odg�osem. Wreszcie wszystko umilk�o.
Po paru minutach wstali�my i wr�cili do koni.
� Indianina nadal nie wida� � stwierdzi� Karol i zaj�� si� poprawianiem popr�g�w u siod�a.
� Patrz! � krzykn��em.
Na szczycie �agodnego wzniesienia przeciwleg�ego brzegu ukaza�a si� posta� wojownika. Posuwa� si� wolno, niezdarnie, jak cz�owiek �miertelnie zm�czony lub ranny. Uczyni� jeszcze kilka krok�w, jakim� teatralnym ruchem osun�� si� na kolana, potem pad� na twarz i stoczy� si� poprzez zaro�la na sam kraniec z�ocistej pla�y. I tak pozosta� z r�kami odrzuconymi na boki, z podgi�t� jedn� nog�.
Zerwa�em si�, przebieg�em rzeczk�, nie zwracaj�c uwagi na nieostro�no�� tego kroku. Ukl�k�em przy nieruchomej postaci, chwyci�em za przegub d�oni. Nie wyczu�em t�tna. Rozchyli�em pokrwawion� kurtk�. Nie us�ysza�em bicia serca. Na prawej piersi ujrza�em czerwon�, zakrzep�� ran�.
� Co z nim, Janie?
Karol pochyli� si� nad le��cym. � Na ratunek zbyt p�no � odpar�em. � Ten cz�owiek zosta� zabity.
� Musimy si� zaj��... � przerwa�, chwyci� mnie silnie za rami� i poci�gn�� w stron� rzeki.
� Co takiego?
� Na ko�! Szybciej!
Gdy Karol tak m�wi�, nale�a�o go s�ucha� i o nic wi�cej nie pyta�. We w�asnym interesie. Bieg�em wi�c teraz przez wod�, przez piasek, przez ��k�. Zdyszany wskoczy�em na siod�o w chwili, gdy m�j towarzysz podrywa� swego wierzchowca do galopu. Spojrza�em za siebie. Szeroka linia koni i je�d�c�w w gwa�townym p�dzie zbli�a�a do wody.
� Przecie� to Indianie! � krzykn��em.
� Chcesz si� z nimi spotka�, teraz?! Szybciej, Janie!
Na wyja�nienia nie by�o czasu. Jechali�my galopem tak d�ugo, a� pyski ko�skie pokry�y si� pian�. Dopiero w�wczas m�j towarzysz zwolni� biegu.
� Chyba rozumiesz, Janie � powiedzia� oddychaj�c g��boko � by�by to bardzo niefortunny moment spotkania. Przypuszczam, �e wojownicy �cigali grup� je�d�c�w, kt�r� obserwowali�my, i jestem pewien, �e wzi�to by nas za towarzyszy uciekinier�w. Zanimby sprawa si� wyja�ni�a...
Przerwa�, popatrzy� przez lornetk�.
� Nikogo � stwierdzi� z wyra�n� ulg� w g�osie. � Rzeczka jest granic�, kt�rej czerwonosk�rzy nie o�mielaj� si� przekracza�. Przynajmniej w obecnej sytuacji. Bo p�niej mo�e zdarzy� si�...
� Ze j� przekrocz�?
� Aha. To, co ogl�dali�my, by�o na pewno zako�czeniem jakiej� akcji: mo�e napadu, na pewno po�cigu. Czy ja wiem zreszt�? �� I co teraz?
� Pojedziemy tropem. Patrz, jak stratowali preri�.
Wstrzyma�em konia.
� Bardzo mi si� to nie podoba, Karolu. Po licha mamy si� wpl�tywa� w jak�� zagadkow� histori�? Granice Oklahomy mo�na przekroczy� w ka�dym innym miejscu, albo... w og�le z tego zrezygnowa�. Nie jedna Oklahoma na �wiecie.
� Ho, ho! Tak �atwo decydujesz si� na zmian� naszych plan�w. S�dz�, �e przed ka�d� decyzj� warto zbada� sytuacj�. Po prostu wymaga tego rozs�dek. Pojedziemy kawa�eczek za tymi tajemniczymi je�d�cami, chc� sprawdzi�, czy w jakim� dogodnym dla nich miejscu i czasie nie zawr�cili.
Ust�pi�em, nie bardzo przekonany. Skr�cili�my nieco i jechali, znacznie ju� wolniej, skrajem szerokiego szlaku wyznaczonego przez naszych poprzednik�w.
Prawie trzy godziny min�y, zanim dostrzegli�my jakie� zabudowania, a przed zabudowaniami kilka zagr�d dla byd�a � corrali. Trawiasty step zmieni� si� nagle w piaszczyst� drog� porzni�t� koleinami woz�w, zryt� kopytami koni i racicami byd�a. Przy pierwszych budynkach sta�a grupa m�czyzn, kt�ra rozst�pi�a si� na nasz widok. Kiedy wjechali�my w �rodek, czyje� r�ce chwyci�y za uzd� mego konia, a nieznany g�os wrzasn��:
� To oni!
Zosta�em otoczony przez kilku brodaczy i kilku go�ow�s�w. Karola spotka� podobny los. Z g��bi drogi-ulicy nadbieg�a nast�pna gromada.
� Ludzie! � zawo�a�em. � Czego chcecie?
Buchn�a wrzawa tak gwa�towna, i� nie zdo�a�em wy�owi� z niej �adnej odpowiedzi. Zupe�nie poszaleli!
Odwr�ci�em si� na siodle. Za mn� znajdowa� si� teraz tylko jeden cz�owiek. Gdyby tak nagle wspi�� konia? Ucieczka mog�a si� uda�. Rzut oka w stron� Karola kaza� mi zaniecha� tego zamiaru. M�j przyjaciel znajdowa� si� w samym �rodku t�umu. By� co prawda znakomitym je�d�cem i m�g� si� wyrwa� z pu�apki gwa�townym skokiem, ale nie obesz�oby si� chyba bez stratowania najbli�szych. By�em pewien, �e w takich warunkach nie zdecyduje si� na ten ryzykowny krok. A moja samotna ucieczka pogorszy�aby tylko jego po�o�enie. Zrezygnowa�em z odwrotu i tylko zapyta�em podniesionym g�osem:
� Gdzie jest szeryf? Czego od nas chcecie?
Uciszy�o si� nieco. Zapewne ci, co stali dalej, zapragn�li us�ysze�, co m�wi�.
Teraz uprzedzi� mnie Karol:
� Sprowad�cie szeryfa i przesta�cie gada� wszyscy naraz � powiedzia� ostrym, rozkazuj�cym tonem. � Czy wreszcie kto� nam wyt�umaczy, o co chodzi?
Teraz umilkli nawet najbardziej gadatliwi. Ale tylko na bardzo kr�tk� chwil�, bo zaraz wybuchn�� gromki �miech, a czyj� chrapliwy g�os zapyta�:
� S�yszeli�cie, ludzie? Szeryfa mu si� zachciewa!
Teraz znowu zapanowa�a wrzawa. Poczu�em si� jak w domu wariat�w. O co nas pos�dzano? Zrezygnowa�em z nast�pnych pr�b przekrzyczenia t�umu. Mo�e wreszcie si� zm�cz�. Tkwi�em nieruchomo na siodle, klepi�c konia po szyi, aby si� nie sp�oszy�. Ujrza�em, jak przez g�stw� t�umu poczyna si� przepycha� jaki� cz�owiek z d�ug� flint� w gar�ci. Kiedy dotar� do mnie, wrzasn��, a� ko� przysiad� na zadzie:
� Pos�uchajcie mnie!
Powt�rzy� to kilka razy, zanim odnios�o skutek. Bo na koniec uciszy�o si�. Ju� tylko pojedynczy g�os zawo�a�:
� Niech m�wi wuj Jonathan!
W takiej w�a�nie okoliczno�ci pozna�em Jonathana, wysokiego, ko�cistego farmera, z g�ow� przypr�szon� siwizn�. W d�ugich, opadaj�cych na buty, podniszczonych spodniach, w kraciastej, rozpi�tej koszuli, na kt�r� narzuci� czarn�, b�yszcz�c� kamizelk�. Zatrzyma� si� obok mnie.
� Nie ma po co tu sta� i krzycze� � powiedzia� gromkim g�osem. � Zejd�cie z koni! � To by�o do nas.
Karol bez s�owa zeskoczy� z siod�a. Uczyni�em to samo.
� Dobrze � stwierdzi� Jonathan. � Rozst�pcie si�! Czterech wystarczy. Reszta niech si� cofnie. Zaprowadzimy ich do biura szeryfa, tam pogadamy. No, naprz�d � to by�o znowu do nas.
Ruszyli�my wolno, prowadz�c konie za cugle, w towarzystwie Jonathana i czterech jeszcze drab�w. Karol milcza�, wobec czego milcza�em i ja, nadal nic z tego wszystkiego nie rozumiej�c. Spacer nie trwa� d�ugo. Przemaszerowali�my wzd�u� r�nej wielko�ci i r�nego kszta�tu budynk�w � wszystkich drewnianych � i stan�li�my przed najskromniejszym z nich.
� Do �rodka! � rozkaza� Jonathan.
� A nasze konie? � zapyta�em.
� Rzeczywi�cie... Ej, ch�opcy � zwr�ci� si� do id�cych za nami. � Dwaj popilnuj� zwierz�t. I uwa�ajcie, aby nikt nie grzeba� w jukach. A dwaj stan� przed drzwiami. Nikogo nie wpuszcza�!
We wn�trzu, kt�rego wygl�d ju� poprzednio opisa�em, znajdowa�y si� trzy osoby: jaki� jegomo�� nieokre�lonego wieku o czerwonorudawych w�osach, siedz�cy w g��bokiej wn�ce oddzielonej od reszty izby solidn� krat�. Innymi s�owy: wi�zie�. Poza nim � dwu bardzo w�satych m�czyzn w wyp�owia�ych kapeluszach, z twarzami spalonymi na maho�.
� Wszystko w porz�dku � powiedzia� im Jonathan. � To w�a�nie ci � wskaza� kciukiem lewej r�ki w nasz� stron�. � Siadajcie, nie lubi� gada� na stoj�co. Skorzystali�my z zaproszenia, grzecznie siedli�my na �awie. Widzia�em teraz, jak nasza �stra�� usi�owa�a zawrze� drzwi od ulicy. Niesporo im to sz�o. Wreszcie dali spok�j. Przyczyn� niepowodzenia by�y na wp� wyrwane zawiasy. Jonathan zaj�� miejsce z drugiej strony sto�u, a w�sacze siedli z obu jego stron. Wygl�da�o to niby posiedzenie jakiego� s�du. Tyle �e oskar�onym zapomniano odebra� bro�. Co prawda nasze strzelby wisia�y u siode�, ale obaj z Karolem mieli�my przy pasach rewolwery.
� Mo�e nam teraz powiecie, o co chodzi � odezwa� si� m�j towarzysz.� Dali�my si� tu przyprowadzi� jak �agodne baranki, wi�c chyba nale�y si� wyja�nienie?
Jonathan spojrza� na swoich s�siad�w:
� Co wy na to?
� Ano, c�? � odezwa� si� ten z lewej strony. � On ma prawo...
� Dobrze � stwierdzi� Jonathan. � Znacie go? � zwr�ci� si� do nas, wskaza� palcem na krat�.
Wzruszy�em ramionami.
� Czy wy jeste�cie szeryfem? � zapyta�em.
� Szeryf siedzi za krat�. Nie udawaj, �e go nie znasz.
� W ten spos�b nie dojdziemy do �adnego m�drego ko�ca � odezwa� si� Karol. � Pierwszy raz jeste�my w tej osadzie i nigdy dot�d nie ogl�dali�my ani waszego szeryfa, ani �adnego z tutejszych ludzi. Wbijcie sobie to w g�ow�. I powiedzcie nareszcie, czego od nas chcecie.
� Czego od was chcemy? A to dobre! Owszem, powiem. Chcemy, �eby�cie zap�acili za cztery ukradzione konie. Wtedy was pu�cimy i machniemy r�k� na ca�� spraw�.
� Nie kradli�my koni. Sk�d takie pos�dzenie?
� Nie wy, tylko wasi towarzysze. Te chabety, kt�re nam zostawiono, nie s� warte nawet sk�ry, jak� na sobie nosz�. Wygl�dacie na zamo�nych, mo�ecie zap�aci�. Za�atwmy t� spraw� polubownie.
Sytuacja wygl�da�a powa�nie, a przecie� parskn��em �miechem.
� Nie zabrali�my niczyich koni, nie mamy �adnych towarzyszy � odpar� spokojnie Karol. � To jakie� nieporozumienie, bierzecie nas za kogo� innego.
� Tak? To si� jeszcze oka�e. Sk�d jedziecie i dok�d?
� M�g�bym na to pytanie nie odpowiada� � rzek� m�j przyjaciel. � Dobrze chyba wiecie, �e w tych stronach nie ma zwyczaju t�umaczenia si� przed kimkolwiek, chyba �e przed szeryfem. Ale wy nim nie jeste�cie Nie mamy jednak nic do ukrywania. Wyruszyli�my z Milwaukee... � tu Karol stre�ci� pokr�tce przebieg naszej podr�y.
Wiadomo��, �e jest traperem, przyj�to w milczeniu, informacja o moim zawodzie wywo�a�a �miech, ale gdy Karol wyjawi� cel naszej drogi, obaj m�czy�ni poruszyli si� gwa�townie;
� S�yszysz, wuju? Jechali do Oklahomy! To te same draby, z tej samej bandy!
Spojrza�em porozumiewawczo na Karola. W lot poj��, o co mi chodzi.
� Widzieli�my ludzi z bandy � powiedzia� i dok�adnie zrelacjonowa� nasz� przygod�, wspominaj�c oczywi�cie r�wnie� i o zabitym Indianinie.
� Tego jeszcze brakowa�o! � wykrzykn�� Jonathan, a jego s�siad warkn��:
� To na pewno oni sami zastrzelili czerwon� sk�r�! Mo�e by� k�opot. Trzeba natychmiast pos�a� po s�dziego, a chyba i do fortu...
� Spokojnie, Nick � odpar� wuj. � Jeszcze�my wszystkiego nie rozgry�li. Wi�c powiadacie, �e by�o ich o�miu? � zwr�ci� si� do Karola.
� M�wi�em, �e naliczyli�my dziesi�ciu � sprostowa� Karol. � Ale kto tam by potrafi� dok�adnie sprawdzi�. Gnali jak wariaci.
� Hm...
Wuj Jonathan poskroba� si� za uchem. Dostrzeg�em, i� nieco straci� na pewno�ci, ale dwaj jego towarzysze nadal spogl�dali na nas ponuro, niby na gro�nych przest�pc�w. Daremnie g�owi�em si�, jakie znale�� wyj�cie z przykrej sytuacji i przekona� tych upartych rolnik�w, �e m�wimy prawd�.
� Uwi�zili�cie szeryfa � odezwa� si� Karol � ale czy nie ma tu innego przedstawiciela w�adzy?
� My jeste�my takimi przedstawicielami � odpar� jeden z w�saczy � a wykr�ty nic wara nie pomog�.
Zapad�a d�uga cisza. Tr�jka naszych �s�dzi�w� przypomina�a teraz puszczyki pogr��one w dziennym �nie. Odgad�em, �e nie bardzo wiedz�, jak dalej z nami post�powa�. Dwaj w�saci farmerzy spogl�dali na Jonathana, on zerka� na nich, oczekuj�c wida� jakiej� inicjatywy, ale zawi�d� si�. Zrozumia�em to po westchnieniu, jakie wyrwa�o si� niespodziewanie z jego piersi. Przerwa� wreszcie milczenie.
� Doktorze � zwr�ci� si� do mnie (a� drgn��em ze zdziwienia) � czy mo�e pan udowodni�, �e jest lekarzem?
� Chyba przeprowadzaj�c na kim� operacj� � odpar�em na p� �artem.
Nawet si� nie u�miechn��.
� Tego nam nie potrzeba � mrukn��.
� No, to mo�e... � zacz��em niepewnie � za�wiadczy o tym moja apteczka. Mam j� w jukach.
Nie by� to przekonuj�cy dow�d � apteczk� podr�czn� m�g� sobie przecie� skompletowa� ka�dy. Co prawda normalni traperzy czy inni westmani nie troszczyli si� o taki dodatkowy baga�.
Jednak�e wuj Jonathan przyj�� moje o�wiadczenie z powag�.
� Sprawdzimy � odpar�. � Chod�my, doktorze. Najlepiej, je�eli pan sam poszuka. Nasi ludzie nie maj� zgrabnych r�k, mogliby jeszcze co zniszczy�.
Zeszli�my po kilku schodkach na piach drogi. Dopiero teraz zauwa�y�em, �e s�o�ce chyli si� ju� ku zachodowi. Zniech�cony i znu�ony podszed�em do mego wierzchowca, wyci�gn��em z juk�w drewniane, p�askie pude�ko. Wnios�em je do budynku, z�o�y�em na stole.
� Niech pan otworzy.
Pochyleni, przygl�dali si� z takim zainteresowaniem, jak gdyby spodziewali si� ujrze� grudki rodzimego z�ota. Wreszcie popatrzyli na siebie, na mnie � podejrzliwie � na Karola...
� Chyba to i prawda � mrukn�� Jonathan � co?
� To niczego jeszcze nie dowodzi � obruszy� si� pierwszy z w�saczy.
� Oboj�tne, lekarz czy nie lekarz, mo�e do bandy nale�e� � popar� go drugi.
Jonathan wida� bardzo liczy� si� z opini� towarzyszy, bo natychmiast przytakn��:
� Hm, to prawda. Gdyby tak m�g� kto po�wiadczy�... � spojrza� na mnie pytaj�co.
��danie by�o zupe�nie bezsensowne. Po�wiadczy�! Sk�d mog�em mie� znajomych w tej przekl�tej dziurze? Szykowa�em si� do odpowiedzi, gdy us�yszeli�my gwar na dworze.
� Uwaga, ch�opcy! � zakomenderowa� Jonathan. � Pilnujcie drzwi. Co tam si� wyrabia?
I ca�a tr�jka zerwa�a si� od sto�u. Ujrza�em przez okno t�um ludzi i cz�owieka, kt�ry w�a�nie dwoma susami przeskoczy� drewniane schodki i wtargn�� do wn�trza.
� Co tu si� dzieje? � krzykn�� zwracaj�c si� do wuja. � Podobno aresztowali�cie szeryfa? Przyszed�em poskar�y� si�. Kto mnie teraz wys�ucha?
� Nie powiniene� tak si� spieszy�, Piotrze � odpar� z powag� Jonathan. � Niewiele brakowa�o, a wzi��bym ci� za kt�rego� z tamtych.
� Jakich tamtych? � zapyta� nowo przyby�y i odwr�ci� si� ku mnie.
Wytrzeszczy� zabawnie oczy i otworzy� szeroko usta, ale �aden d�wi�k si� z nich nie wydoby�.
� Jak si� masz, Piotrze? � powiedzia�em weso�o, cho� nie mniej zdumiony. � Co ci� tak przerazi�o?
Odetchn�� pe�n� piersi�:
� A to dopiero! Niech mnie posiekaj�! Doktorze, co za spotkanie? O, i pan Gordon!
� Spad� nam pan jak z nieba � odpar� Karol, a zwracaj�c si� do mnie: � Twoi pacjenci, Janie, chodz� za tob� po ca�ym �wiecie i pojawiaj� si� zawsze w krytycznym momencie. Jak ty to robisz?
Historia si� gmatwa
Niespodziewane przybycie Piotra zmieni�o nasz� sytuacj�. Oczywi�cie, gdyby Piotr nale�a� do takich jednodniowych przybysz�w, jak Karol lub ja, nie m�g�by nam w niczym pom�c. Ale on bawi� w tych stronach od kilku tygodni, a wi�c w mniemaniu mieszka�c�w osady zas�ugiwa� na zaufanie.
Piotra pozna�em w Milwaukee w roku 1880. Trafi� w�wczas do szpitala, w kt�rym pracowa�em, z powik�anym z�amaniem lewego przedramienia i dwu �eber. Zosta� wpisany do rejestru chorych jako Piotr Carr.
Jak si� okaza�o, uprawia� zanikaj�cy ju� zaw�d poszukiwacza szlachetnych metali. Przew�drowa� dalekie i jeszcze ma�o znane przestrzenie P�nocnej Ameryki. To w�a�nie skutki jednej z eksplorerskich wypraw przywiod�y go do bram szpitala. Podczas w�dr�wki w G�rach Skalistych, zaskoczony gwa�town� burz�, zlecia� ze stromego zbocza. �e zdo�a� dotrze� do najbli�szej stacji kolejowej, a p�niej odby� d�ug� podr� � zawdzi�cza� nies�ychanej wytrzyma�o�ci organizmu na b�l i fizyczne zm�czenie.
Podczas kuracji w wolnych chwilach prowadzi�em z nim d�ugie rozmowy. Carr, kt�rego inni pacjenci przezwali Czarnym Piotrem z powodu d�ugiej, czarnej brody, by� niewyczerpan� kopalni� temat�w z Dzikiego Zachodu. Gdy wyzdrowia�, znik� mi z oczu. Po roku spotka�em go powt�rnie w tym samym Milwaukee, a p�niej � raz jeszcze � na przestrzeniach dalekiej Arizony, gdzie odda� mnie i Karolowi pewne us�ugi. By� to cz�owiek sprytny, gadatliwy, cho� nie grzesz�cy nadmiarem wiedzy, z wyj�tkiem wiadomo�ci dotycz�cych geologii i mineralogii. W tym by� mocny.
Mo�na sobie wyobrazi�, jak si� ucieszy�em na jego widok. Sytuacja zmieni�a si� niby za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej.
� Je�eli Piotr Carr tak m�wi, to musi by� prawda � stwierdzi� Jonathan � i nie ma o czym d�u�ej rozprawia�. Czy nie tak? � zwr�ci� si� do towarzyszy.
Przyznali, chocia� niezbyt ch�tnie, �e zasz�a pomy�ka.
� Chod�cie, panowie, do mnie � zaproponowa� Jonathan. � Ju� si� zmierzcha. Nie b�dziecie po nocy rusza� w drog�. � A zwracaj�c si� do cz�owieka pilnuj�cego drzwi: � Ty, James, zostaniesz tu na noc. Dajcie mu je�� i spr�bujcie zamkn�� te przekl�te drzwi. Idziemy, panowie!
Uj�� nas pod ramiona, pchn�� delikatnie w kierunku wyj�cia, a widz�c, �e Carr nie bardzo wie, co z sob� pocz��, zaprosi� i jego.
Na dworze szarza�o. Zerwa� si� wiatr i podnosi� z piaszczystej drogi chmurki drobnego kurzu. Grupka ciekawskich zmala�a do kilku zaledwie os�b.
� Nie macie tu po co stercze� � odezwa� si� Jonathan. � Oni s� w porz�dku. Jutro zobaczymy, co pocz�� z Darnleyem.
Nie wiedzia�em, kto to taki ten Darnley, pewnie jednak chodzi�o o cz�owieka siedz�cego za krat�.
Przeszli�my kawa�ek, do�� spory, bo zabudowania Jonathana wznosi�y si� na samym kra�cu osady. Powita�y nas dwa psy, wielkie jak pumy, szczerz�c z�by, ale wcale nie szczekaj�c, co wygl�da�o jeszcze gro�niej. Jonathan krzykn�� na nie i natychmiast odbieg�y.
� Z�e bestie � wyja�ni� � ale mam przynajmniej spok�j.
� Wygl�daj� na husky8 � stwierdzi� Karol.
� Maj� w sobie co� z tej rasy. To miesza�ce. Wejd�cie, panowie.
Tupoc�c nogami po deskach ma�ego ganeczku, przez w�skie drzwi dostali�my si� do wn�trza. Za korytarzem ci�gn�cym si� prawdopodobnie wzd�u� ca�ego domu, znajdowa� si� pok�j, do�� obszerny, kt�rego urz�dzenie stanowi�o obraz zaskakuj�cy. Bo oto, gdy �rodek zajmowa� d�ugi st� zbity z surowych desek, przed kamiennym kominkiem sta�y dwa g��bokie, sk�r� obite fotele. �ciany izby przegl�da�y si� w wisz�cym nad kominkiem lustrze ledwie oskroban� z kory nier�wn� powierzchni�. Mi�dzy otworami okien, przypominaj�cymi strzelnice blokhauzu, wisia�o futro ameryka�skiego lwa � pumy. Na stole umieszczono lamp� naftow� o zbiorniku b�yszcz�cym jak z�oto, pokrytym siateczk� drobnych, jasnych, jak gdyby srebrnych �y�ek. Na jednej ze �cian wisia�a prosta sosnowa p�ka, na kt�rej sta�y w dwu rz�dach kryszta�owe szklaneczki, sprowadzone na pewno z dalekich miast wschodnich. W tych szklaneczkach podano nam whisky rozcie�czone wod�.
Pomy�la�em sobie, i� w miar� wzrostu zamo�no�ci gospodarza przybywa�y tu przedmioty coraz cenniejsze, coraz dro�sze, kontrastuj�ce ze sprz�tem pierwszych zapewne lat pobytu.
Kiedy wypili�my, otworzy�y si� skrzypi�ce drzwi i wkroczy� przez nie jaki� cz�owiek z wielk�, metalow� tac� w r�kach. Jonathan kaza� mu zapali� lamp� i nakry� do posi�ku. Zauwa�y�em, �e nowo przyby�y by� Metysem. Zdradza�y go wystaj�ce ko�ci policzkowe, bardziej nawet ni� barwa sk�ry, bo i sam Jonathan mia� twarz spalon� na maho�.
� Siadajcie, panowie � zaprosi� gospodarz.
Nie dali�my na siebie czeka� ani zbyt d�ugo spoczywa� na p�misku �wie�ej, soczystej pieczeni wo�owej.
Chyba nigdy nie zjad�em na raz tyle mi�sa. Kiedy wreszcie napojono nas mocn� i s�odk� herbat�, poczu�em si� nieco oci�a�y i ca�kowicie zapomnia�em o niedawnych wydarzeniach. Przypomnia� je Piotr Carr zapytuj�c:
� Co tu si� dzia�o, wuju Jonathanie?
� Opowiem. Takie wyja�nienie nale�y si� przecie� naszym go�ciom. Dobrze b�dzie, je�li i ty pos�uchasz.
Z rozwlek�ego nieco opowiadania Jonathana warto zapami�ta� kilka szczeg��w.
Ot� przed tygodniem przyby�o do osady kilku ludzi na koniach. Wypadek rzadki, niecodzienny w tych stronach. Obst�piono ich, wypytuj�c o wie�ci ze �wiata. Nie byli zbyt rozmowni. Poszli hurmem do saloonu Fagina (jedynego karczmarza w tych stronach), gdzie pili mocno, a gadali p�g�bkiem.
� Ja tam nie chodz� � zaznaczy� Jonathan � nie znosz� tej dziury, a Fagin... to nie wiadomo kto.
Nieznani je�d�cy zabawili dobr� godzink�, po czym odjechali. Przed opuszczeniem osady kt�ry� z nich wspomnia�, �e pochodz� z Teksasu, a tu przybyli szuka� pastwisk dla byd�a.
� Kiedy mi to powt�rzono, od razu nie wierzy�em. No bo gdzie Teksas, a gdzie Kansas? Przecie� te dwa stany przedziela Oklahoma. Kto by si� wl�k� taki szmat drogi dla jakich� pastwisk? Ale naszych ludzi zaniepokoi�o zupe�nie co innego. Bo chocia� wolnej ziemi mamy sporo, hodowca byd�a to z�y s�siad dla rolnika. Wiadomo. Byd�o w�azi w szkod�, a jak robi� przep�d, �adne ogrodzenie nie stoi na przeszkodzie. Nasz szeryf zainteresowa� si� tymi obcymi, rozmawia� z nimi du�o. Stwierdzi�, �e to porz�dni ludzie. Ano, min�o kilka dni i o wszystkim zapomnieli�my. Dopiero dzisiaj rano... � westchn�� � zwali�a si� na nas ta banda. Musieli �wawo gna�, bo konie by�y pokryte pian�. Znowu si� zatrzymali przed saloonem Fagina. Akurat sta�em przy drodze i wszystko dobrze widzia�em. Byli zziajani, czarni od brudu. Trzy wierzchowce ocieka�y krwi�, a� lito�� bra�a. �le im z oczu patrza�o.
� No i co dalej? � rzuci�em niecierpliwie, boj�c si�, i� osobiste wra�enia Jonathana przed�u�� opowiadanie w niesko�czono��.
� Dalej? Ci obcy pocz�li ogl�da� konie stoj�ce przed werand� Faginowskiej budy. To by�y zwierz�ta tutejsze, wcale nie na sprzeda�. Od razu mi si� to nie spodoba�o. Wpad�em wi�c do saloonu i krzykn��em, �eby uwa�a� na konie. Ludzie wybiegli gromad�. Dosz�oby do awantury, gdyby nie Darnley.
� To w�a�nie szeryf � wtr�ci� si� Carr. � On ma dobrze w g�owie.
� Dobrze, ale tylko dla siebie � burkn�� Jonathan. � Chytry �eb, uspokoi� nas i nieco zmitygowa� przybysz�w. Zaraz pogrzecznieli. Zacz�li gada�, �e chc� kupi� kilka koni, �e dobrze zap�ac�. I Darnley ich popar�. A przecie� u nas koni nie ma za wiele. Kto by tam sprzedawa�? Nawet za worek z�ota...
� Za tyle to bym sprzeda� � szepn�� Carr.
Jonathan nie zwr�ci� na to uwagi i opowiada� dalej:
� Darnley znowu pocz�� namawia�, a gdy nie poskutkowa�o, powiedzia�, �e ma nam co� wa�nego do zakomunikowania, i poprosi� nas do biura. Ruszy� si� spory t�umek. Ludzie tu ciekawi jak dzieci. Wepcha�a si� gromada do izby szeryfa, cz�� zosta�a na dworze. Czekamy, co nam powie. Ale on si� nie spieszy�. Pyta, czy nikogo nie brak. Nie tak �atwo si� policzy�. By�em wtedy w izbie. Nagle s�ysz� krzyk na dworze. Co si� sta�o? Odpowiadaj�, �e nam kradn� konie. Rzucili�my si� do wyj�cia, wszyscy naraz! Wi�c zanim przepchali�my si�, min�o troch� czasu. Gnamy do saloonu Fagina, ale tamci okazali si� szybsi. Gdy dopadali�my celu, tylko kurz wisia� w powietrzu, a po z�odziejach ani �ladu. Sprytni, zamiast jecha� drog�, skr�cili od razu mi�dzy op�otki, p�niej w pole. Nawet nie by�o sensu goni�. Tak to nas Darnley urz�dzi�!
Wszyscy byli w�ciekli. Najbardziej ci, kt�rym skradziono konie. Pobiegli�my z powrotem, a nasz szeryf w�a�nie siod�a� wierzchowca. Rzuci�o si� kilku na niego. Odepchn�� ich, skoczy� do drzwi i zatrzasn�� za sob�. Pocz�� si� odgra�a� przez okno, �e ka�dego, kto o�mieli si� wej��, zastrzeli. Drzwi mocne, a w oknie kraty, m�g� narobi� siekaniny. Krzykn��em, �eby si� uspokojono, i wda�em si� w pogaw�dk� z Darnleyem. Ostrzeg�em, �e je�li cho� raz strzeli, podpalimy bud�. Od razu si� zmitygowa�.
�Darnley � powiedzia�em � zastan�w si�. Przeciw gromadzie nie wygrasz. Wpu�� nas i wyt�umacz si�.� �Co mi zarzucacie?� � pyta.
�To, �e by�e� w zmowie z koniokradami. A mo�e i co� jeszcze wi�cej.�
�Jakie macie dowody?� �Chcia�e� ucieka�, to najlepszy dow�d.� �Nie ucieka�em. Siod�a�em konia, �eby ich schwyta�.� Na to wszyscy si� roze�mieli.
Ba�em si�, �e go zlinczuj�. Odprowadzi�em na bok paru rozwa�niejszych, t�umaczy�em, �e trzeba rozbroi� szeryfa, ale nie mo�e mu si� sta� nic z�ego. Sprowadzi si� s�dziego, niech spraw� rozstrzygnie. Zgodzili si� ze mn�. Ba, ale jak to za�atwi�? Zm�wili�my si�, �e ja b�d� zagadywa� szeryfa przy oknie, a paru silnych ch�opak�w spr�buje wy�ama� drzwi. Wi�c na nowo pocz��em namawia� Darnleya, �eby ust�pi�. �e mu nic z�ego nie zrobimy. Ale on uparcie twierdzi�, �e nie mia� nic wsp�lnego z �tamtymi�, �e mo�e si� zrzec stanowiska, byle mu tylko da� spok�j. Ale na to nie mog�em przysta�. Nikt by si� nie zgodzi�.
� Przepraszam � wtr�ci� si� Karol � od jak dawna Darnley jest szeryfem?
� B�dzie z p� roku...
� A odk�d tu mieszka?
� W�a�nie od p� roku.
� �atwo si� u was zostaje szeryfem.
� Nie ma kandydat�w. W kolejce nie stoj�. Wynagrodzenie kiepskie, a praca niebezpieczna � stwierdzi� powa�nie Jonathan. � Przecie� to pogranicze, moi panowie.
� Tyle napad�w? � zagadn��em.
� No... raczej nie, ale mo�na si� wszystkiego spodziewa� w takich stronach.
� Rozumiem. Niech pan m�wi dalej.
� Kiedy dostrzeg�em, �e Darnley podni�s� luf� swej strzelby, da�em znak. Skoczy�o pi�ciu najt�szych zuch�w. Skoczy�em i ja, poprzez kraty okna chwyci�em szeryfa za r�k�. Tego momentu najbardziej si� obawia�em. Je�li od jednego uderzenia nie sforsuj� wej�cia,
Darnley wyrwie mi si� i zacznie strzela�. Na szcz�cie wywa�yli zawiasy. Dwu od razu przewr�ci�o si� na progu, pozosta�a tr�jka wpad�a do �rodka. Darnley zamierza� trzasn�� mnie w g�ow�, gdy go dopadli. Reszta posz�a g�adko. Teraz szeryf siedzi w areszcie, oskar�ony o pomaganie koniokradom. Ja my�l�, �e chodzi o co� wi�kszego. Ale o co?
Spojrza� pytaj�co na mnie i na Karola.
� Nie obawiacie si� napadu? � zagadn�� m�j przyjaciel.
� Napadu? S�dzi pan, �e ta banda wr�ci?
� Nie o nich my�l�, ale o tym zabitym czerwonosk�rym.
� Indianie? Tu? Od lat nie przekroczyli granicy. Kiedy to by�o? Ho, ho!
� Ba, sytuacja uleg�a zmianie. Przecie� gromada bia�ych wdar�a si� na teren Oklahomy. Na pewno nie w pokojowych zamiarach. I teraz mo�na oczekiwa� z tamtej strony odwetu. Oni nie daruj� tego wojownika!
� Wi�c co pan radzi?
� Zebra� uzbrojonych ludzi i rozstawi� stra�e na noc.
� Hm, pewnie. Ostro�no�� nie zawadzi. A co s�dzisz o tym, Piotrze?
� To samo � odpar� kr�tko. � Podzi�kujcie losowi, �e wam zes�a� tak� pomoc. Kt� tu lepiej zna si� na rzeczy od pana Gordona? A doktor nie przy jednym ognisku czuwa�. I chcieli�cie ich uwi�zi�! Jak mo�na by�o do tego dopu�ci�, Jonathanie?
� Pomy�ka, przykra pomy�ka. Wybaczcie! Teraz jednak zostawi� was na chwil� samych. Musz� zebra� ludzi. Piotrze, zajmij si� go��mi. Ten pokoik na g�rze b�dzie w sam raz.
� Czy wuj jest zast�pc� szeryfa? � zapyta�em, kiedy si� drzwi za gospodarzem zamkn�y.
� Nie, tu nie by�o zast�pcy. Ale jego wszyscy s�uchaj�. Chod�my.
Carr poprowadzi� nas na poddasze. Po drabinie. Znajdowa� si� tam najzwyklejszy strych, wype�niony rozgrzanym powietrzem, zapachem drzewa i siana, w po�owie swej d�ugo�ci przegrodzony �cian� z desek. By�o tak ciemno, �e szed�em po omacku, dop�ki struga przy�mionego �wiat�a nie pad�a przez szpar�. Piotr otworzy� niewidoczne drzwi.
� To tu � obja�ni�. � B�dzie wam wygodnie.
Pokoik by� w miar� przestronny, z dwiema drewnianymi pryczami, ze sto�em pod oknem, a nawet z wiadrem pe�nym wody. Z sufitu zwiesza�a si� na grubym �a�cuchu lampa.
� B�dzie wam wygodnie � powt�rzy� Piotr � a ja zajm� si� waszymi ko�mi i przynios� tobo�ki.
Opad�em ci�ko na prycz�.
� Co o tym wszystkim my�lisz, Karolu?
� My�l�, �e nie mo�emy st�d si� ruszy� bez zebrania wiadomo�ci o tych tajemniczych je�d�cach.
� Ju� to sobie wyobra�am � odpar�em z gorycz�. � Zaczniemy za�atwia� cudze sprawy, wyr�cza� szeryf�w i broni� tej dziury, kt�rej nazwa wci�� mi wylatuje z g�owy. A mo�e wcale si� nie nazywa?
� Przesada Janie, przesada... � roze�mia� si� Karol.
Na tym przerwali�my rozmow�, bo zatrzeszcza�y szczeble i wszed� Piotr, ob�adowany jak wielb��d siod�ami, uprz꿹 i kocami.
� Po co to wszystko, Piotrze? Wystarczy�o przynie�� pledy.
� To takie moje przyzwyczajenie. Uprz�� zawsze na prerii k�ad� pod g�ow�, a w mieszkaniu pod ��ko.
� Nie dowierzasz wujowi Jonathanowi? � zdziwi� si� Karol. � Jak on si� w�a�ciwie nazywa?
� Na dwa pyt