11003
Szczegóły |
Tytuł |
11003 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11003 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11003 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11003 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janusz Meissner
Zielona brama
Opowie�� o korsarzu Janie Martenie
Cykl �Opowie�� o korsarzu Janie Martenie�
Czarna bandera
Czerwone krzy�e
Zielona brama
Opracowanie graficzne Janusz Wysocki
Redaktor Ewa Mironkin
Redaktor techniczny El�bieta �l�ska
Korektor Janina Brzezi�ska
Ilustrowa�: Antoni Uniechowski
ISBN 83-209-0512-5
Copyright by Janusz Meissner,
Warszawa 1958
Ksi��ka z dorobku edytorskiego Pa�stwowego Wydawnictwa �Iskry�
Tekst wed�ug wydania z roku 1974.
Wydanie VII
SPIS WA�NIEJSZYCH POSTACI
Ambares Armand d' � szlachcic francuski.
Bekesz W�adys�aw � rotmistrz kr�la Zygmunta III (posta� historyczna).
Belmont Ryszard de � przyjaciel Jana Martena, w�a�ciciel okr�tu �Toro�.
Bethune Maksymilian de � minister finans�w Henryka IV.
Blanquefort O!ivier de � hrabia francuski.
Carnariac Antoni de � szlachcic francuski.
Carotte Piotr � przyjaciel Martena, kapitan i w�a�ciciel okr�tu �Vanneau�.
Clisson August de � dow�dca Floty Zachodniej, admira� francuski.
Grabi�ska Jadwiga � z domu Pali-wodzianka � matka Stefania Grabi�skiego.
Grabi�ski Stefan � sternik (szturman) okr�tu �Zephyr�.
Haien Gierd � kaper polski, kapitan okr�tu �Vulture� vel �S�p�.
Heltbark Anna von � by�a dama dworu kr�lowej Bony.
Henryk IV de Bourbon � kr�l Francji.
Kuna Jan (Marten) � kapitan okr�tu �Zephyr�.
Licou Gaspard � korsarz francuski, kapitan okr�tu �L'Abeille�.
Margaux Ludwik de � kapitan francuskiego okr�tu kr�lewskiego �Victoire�.
Sasse Eryk von � burgraf Starej Latarni w Gda�sku.
Schultz Gertruda � z domu Zimmerman, �ona Henryka Schultza.
Schultz Henryk � bogaty kupiec gda�ski, by�y sternik �Zephyra�.
Vizella Maria Franceska de � kochanka Martena.
Wedecke Gothard � haferameister portu gda�skiego.
Wedecke Zygfryd � ojciec Gotharda, cz�onek senatu gda�skiego.
SPIS OKR�T�W I STATK�W
�Jowisz� � gda�ska karawela stra�nicza. Kapitan Fryderyk Dunne.
�Toro� � okr�t korsarski, w�asno�� kawalera Ryszarda de Belmont.
�Vanneau� � fregata, w�asno�� Piotra Carotte. Kapitan Piotr Carotte.
�Vasteras� � szwedzki okr�t flagowy (karawela) admira�a Stolpego.
�Victoire� � francuski okr�t kr�lewski. Kapitan Ludwik de Margaux.
�Vulture� � albo �S�p� � fregata. Kapitan Gierd Haien, kaper Zygmunta III.
�Zephyr� � galeona-fregata korsarska, w�asno�� Jama Martena. Kapitan Jan Marten.
CZʌ� I
W s�u�bie Henryka Dobrego
ROZDZIA� I
Od roku 1562 przez lat trzydzie�ci Francja by�a widowni� i polem prawie
nieustannych bratob�jczych bitew pomi�dzy hugonotami a katolikami. Wojny
religijne rozpocz�te za panowania Karola IX, a w�a�ciwie za regencji jego
matki, Katarzyny de Medici, przetrwa�y dynasti� Walezjusz�w i wygas�y
dopiero pod rz�dami Henryka IV de Bourbon. �w �kr�l bez kr�lestwa, �o�nierz
bez pieni�dzy, m�� bez �ony�, w�dz hugonot�w, dla kt�rego r�nice mi�dzy
dwoma wyznaniami nie odgrywa�y wi�kszej roli i kt�ry dla cel�w politycznych
wielokrotnie je zmienia� � zdobywszy wreszcie tron, zasta� Francj� w ruinach i
zgliszczach. Krew siedmiuset tysi�cy zabitych wsi�k�a w jej ziemi�; dziewi��
miast i czterysta zamk�w leg�o w gruzach, sto dwadzie�cia pi�� tysi�cy
domostw obr�ci�o si� w popi�. To, co nie uleg�o ca�kowitemu zniszczeniu
po�era�a n�dza. W Lyonie, w Tours, w ocala�ych miastach, licz�cych niegdy� do
pi��set lub sze��set warsztat�w tkackich, pozosta�o ich kilka, a ceny wyrob�w
przemys�owych i artyku��w spo�ywczych wzros�y niebywale. Ogromne
przestrzenie uprawnych p�l i winnic le�a�y od�ogiem, wsie i ca�e okr�gi by�y
bezludne, opuszczone, zdzicza�e.
Ten stan rzeczy trwa� tak�e po koronacji w Chartres w lutym i zaj�ciu
Pary�a w marcu roku 1594. Nadzieje na popraw� rozpaczliwej sytuacji pa�stwa
za�wita�y dopiero w par� lat p�niej, gdy u boku bohaterskiego kr�la znale�li si�
m�drzy doradcy, a przede wszystkim Maksymilian de Bethune, pan de Rosny,
p�niejszy ksi��� Sully, towarzysz wojenny i powiernik Henryka, oraz
Bart�omiej Laffemas, by�y czeladnik krawiecki, p�niej lokaj kr�lewski,
wreszcie � generalny kontroler handlu.
Pierwsz� akcj� gospodarcz� pana de Bethune, jako cz�onka Kr�lewskiej
Rady Finansowej, by�a podr� inspekcyjna po Francji dla zbadania gospodarki
urz�dnik�w skarbowych w roku 1596. De Bethune zabra� si� do tego z
niezwyk�� energi� i pracowito�ci�. W ci�gu kilku miesi�cy sprawdza� regestry i
kwitariusze, wykrywa� nadu�ycia, egzekwowa� sumy przyw�aszczone przez
poborc�w, skre�la� nadmierne wydatki administracyjne i zaprowadza� nowe po-
rz�dki. W rezultacie przywi�z� kr�lowi do Rouen p� miliona talar�w
za�adowanych na siedemdziesi�t dwie karoce, kt�re eskortowa�a silna stra�
wojskowa.
Odt�d, mimo trwaj�cych jeszcze zamieszek wewn�trznych i przewlek�ej
wojny z Hiszpani�, zacz�y si� reformy gospodarcze, kt�re w bardzo kr�tkim
czasie wydoby�y Francj� z ruiny. Pan de Bethune, teraz ju� nadintendent
finans�w, stworzy� pierwszy uporz�dkowany system ksi�gowo�ci skarbowej i
po�o�y� kres nadu�yciom bogatych. Okaza�o si�, �e ponad czterdzie�ci tysi�cy
wzbogaconych ludzi na podstawie fa�szywych dokument�w uchyla�o si� od
p�acenia podatk�w. Wyegzekwowano od nich sto pi��dziesi�t milion�w
frank�w, a dochody i wydatki skarbu zosta�y nie tylko zr�wnowa�one, ale
mo�na by�o jeszcze oszcz�dza� rocznie oko�o sze�ciu milion�w frank�w na
rezerw� nadzwyczajn�, przechowywan� w zlocie, w lochach Bastylii.
Wkr�tce zn�w zakwit�y winnice i sady, zafalowa�y �any zb�, byd�o
ukaza�o si� na pastwiskach. Po odbudowanych miastach powstawa�y warsztaty i
fabryki: braci Gobelin�w w Pary�u, produkuj�ca makaty i tkaniny obrazowe;
zak�ady sukiennicze w Normandii, Langwedocji i Szampanii; papiernicze w
Delfinacie; warsztaty koronkarskie w Senlis; tkalnie p��tna w Rouen; stalownie
pod Pary�em; huty szk�a i kryszta��w w Melun; r�ne zak�ady przemys�owe w
Lyonie, Poitiers, Tours, Orleanie i Mantes.
Wraz z rozwojem przemys�u i handlu, dzi�ki rozumnej polityce skarbowej
mo�na by�o rozpocz�� wielkie roboty publiczne. Budowano wi�c nowe drogi i
mosty, po kt�rych p�dzi�y dyli�anse pocztowe, kopano kana�y, osuszano bagna,
rozbudowywano porty. Przed Francj� Henryka IV rysowa�a si� przysz�o��
pogodna i wspania�a. Potrzebny jej tylko d�ugotrwa�y pok�j.
Tymczasem jednak trwa�a wojna z Hiszpani�. Don Pedro Henriquez
d'Azevedo, hrabia de Fuentes, 14 kwietnia roku 1596 zdoby� Calais, zagra�a�
p�nocno-wschodnim okr�gom Somme'y i przygotowywa� si� do marszu na
Amiens. Rokowania o pomoc angielsk� uwie�czone zosta�y sojuszem, lecz
projekt wsp�lnej akcji przeciw wojskom hiszpa�skim w Niderlandach upad�.
Jedyn� pomy�ln� wiadomo�ci� by�o zwyci�stwo Anglik�w w Kadyksie �
zwyci�stwo r�wnie wspania�e, jak nie wyzyskane strategicznie i politycznie.
El�bieta zadowoli�a si� zniszczeniem Drugiej Armady hiszpa�skiej, kt�r� Filip
zamierza� wys�a� na pomoc Irlandii, a � by� mo�e � r�wnie� na podb�j
Anglii. Poprzesta�a na tym. Nie kwapi�a si� wspiera� Henryka na ziemi
francuskiej.
T� wiadomo��, przes�an� przez ambasadora Francji z Londynu, wkr�tce
potwierdzili i uzupe�nili wieloma szczeg�ami dwaj korsarze angielscy, kt�rzy
brali udzia� w ataku na Kadyks, a tak�e znany kupiec i bankier Henryk Schultz,
kt�ry mia� rozga��zione stosunki handlowe i szczyci� si� protekcj� samego pana
de Bethune.
�w Schultz pochodzi� z Polski, a jego dom handlowy i kantor bankierski w
Gda�sku by�y dobrze znane nie tylko we Francji, lecz r�wnie� w wielu miastach
hanzeatyckich i we wszystkich znaczniejszych portach Europy. W Hamburgu,
Amsterdamie i Kopenhadze posiada� filie, a teraz zamierza� utworzy� fili�
r�wnie� w Bordeaux.
Pan de Bethune bardzo go sobie ceni�. Zasi�ga� jego rady przy niekt�rych
operacjach finansowych, zleca� mu nawet opracowanie um�w o po�yczki, w
kt�rych realizacji Schultz cz�ciowo uczestniczy� jako bankier. Tym sposobem
jego znaczenie i powaga zosta�y od pocz�tku ugruntowane.
Co si� tyczy korsarzy, to obaj byli Francuzami, cho� ich okr�ty u�ywa�y
dot�d angielskiej bandery w s�u�bie El�biety. Jednego z nich, Ryszarda de
Belmont, kapitana okr�tu �Toro�, pan de Bethune zna� osobi�cie; drugi nazywa�
si� Pierre Carotte i w�a�ciwie trudni� si� raczej handlem morskim ni�
korsarstwem.
Za nim to wstawi� si� Henryk Schultz, prosz�c swego protektora o prawo
podniesienia francuskiej bandery na statku �Vanneau� i o wpisanie go do
rejestru portowego. Nie natrafi� przy tym na �adne trudno�ci: de Bethune-Rosny
lubi� klejnoty, skarb kr�lewski potrzebowa� pieni�dzy, a Henryk IV � zar�wno
okr�t�w, jak marynarzy. Dwaj przybysze z Kadyksu czynili zado�� wszystkim
tym zami�owaniom i potrzebom; �adownie �Toro� i �Vanneau� zawiera�y
znaczn� zdobycz; dziesi�ta jej cz�� zasili�a kas� kr�lewsk�, a kilka pi�knych
drobiazg�w ozdobi�o kapelusz i ko�nierz przysz�ego ministra finans�w.
Lecz by�o to niczym w por�wnaniu z okr�g�� sum� pi��dziesi�ciu tysi�cy
dukat�w, kt�re tytu�em dziesi�ciny ui�ci� trzeci korsarz, przyby�y do Bordeaux
w kilka dni p�niej.
Ten nazywa� si� Jan Kuna, lecz by� lepiej znany pod nazwiskiem Jana
Martena. Dowodzi� bardzo pi�knym, cho� niewielkim okr�tem �Zephyr�,
kt�rego czarna bandera od lat kilkunastu budzi�a postrach w�r�d Hiszpan�w;
postrach nie mniejszy od tego, jaki w nich wzbudza� Francis Drake lub
Hawkins.
O �Zephyrze� i jego kapitanie kr��y�y niemal legendarne opowie�ci.
Niegdy�, p�yn�c w eskorcie pos�a francuskiego wracaj�cego z Polski, sam tylko
przedar� si� przez blokad� du�sk� w Sundzie i wydosta� si� na Morze P�nocne;
walczy� na wodach niderlandzkich wspomagaj�c gez�w Wilhelma Ora�skiego;
przeszed� na s�u�b� angielsk� i n�ka� Hiszpan�w na Atlantyku, a nast�pnie przez
kilka lat z rz�du uprawia� korsarskie rzemios�o na Morzu Karaibskim i w Zatoce
Meksyka�skiej; b�d� w przymierzu z Drake'em, b�d� z innymi korsarzami
zdoby� kilka port�w i miast w Nowej Hiszpanii, a mi�dzy innymi Vera Cruz i
Ciudad Rueda; omal nie zosta� kr�lem india�skiego pa�stewka Amaha; zebra�
ogromn� fortun� i nast�pnie j� roztrwoni�; w roku 1588 podpali� okr�ty Wielkiej
Armady w Calais, ostatnio za�, po zwyci�skim ataku na Kadyks, dop�dzi� na
pe�nym morzu trzykrotnie wi�ksz�, pot�nie uzbrojon� karawel�, zdoby� j�
aborda�em i zagarn�� jej �adunek w srebrze i z�ocie, warto�ci p� miliona pistoli.
Obliczano, �e w ci�gu szesnastu lat zatopi� oko�o pi��dziesi�ciu okr�t�w i
statk�w nieprzyjacielskich, zabieraj�c �upy z dwudziestu kilku. Nigdy jakoby
nie odni�s� �adnej rany, poniewa� jego matka, podejrzana o czary, nauczy�a go
jakiego� zakl�cia przeciw kulom i ciosom wrog�w.
Na �Zephyrze� mia�a przebywa� kochanka owego bohatera i awanturnika,
porwana z jakiego� hiszpa�skiego zamku. Jej uroda i odwaga zdumiewa�y
ka�dego, kto j� ujrza�, a klejnoty i suknie, jakie posiada�a, mog�yby stanowi�
przedmiot zazdro�ci niejednej kr�lowej.
Nie wszyscy dawali wiar� tym fantastycznym wie�ciom, lecz by�o faktem,
�e przynajmniej jedna kr�lowa, i to w�adczyni zwyci�skiej Anglii, p�on�a
gniewem i zemst� przeciw kapitanowi �Zephyra�. Nie tylko z powodu sukien i
klejnot�w jego kochanki; przede wszystkim dlatego, �e Marten, porzuciwszy
bez wypowiedzenia s�u�b� pod bander� angielsk�, nie wp�aci� pi��dziesi�ciu
tysi�cy dukat�w do kasy jej kr�lewskiej mo�ci, a przy tym zdo�a� w por�
zrealizowa� pewne swoje nale�no�ci od skarbu, tak �e nie mo�na by�o po�o�y�
na nich aresztu. Podobnie zreszt� post�pi� kawaler de Belmont i kapitan Carotte.
Wszyscy trzej � s�awny korsarz, wytworny szlachcic przyjmowany u
dworu i skrz�tny kupczyk o dobrodusznym wygl�dzie � okpili j� haniebnie.
El�bieta przez swego pos�a ��da�a wydania ich wraz z zagrabionymi �upami,
protestowa�a przeciw udzielaniu im azylu we Francji, grozi�a zatrzymaniem
okr�t�w francuskich w swoich portach.
Henryk IV bawi� si� jej w�ciek�o�ci�. Nieraz da�a mu si� we znaki, a je�li
te� nieraz wspomaga�a go swymi pieni�dzmi i wojskami, to tylko we w�asnym
interesie � wiedzia� o tym a� nadto dobrze.
Us�yszawszy od pana de Bethune o romantycznym korsarzu, zainteresowa�
si� przede wszystkim jego pi�kn� brank�.
� Widzia�e� j�? � zapyta�.
De Bethune zaprzeczy�; nie mia� na to czasu.
� Starzejesz si�, m�j Rosny � powiedzia� kr�l. � Starzejesz si�, cho�
jeste� m�odszy ode mnie o siedem lat. Ja bym nie wytrzyma�, aby jej nie
zobaczy�! Jak tylko b�dziemy w Bordeaux, musisz mi j� pokaza�.
� O ile zastaniemy tam Martena i jego okr�t, sire � odrzek� de Bethune.
� Musisz to jako� urz�dzi�. Trzeba podzi�kowa� tym dzielnym
kapitanom, jak na to zas�uguj�.
� Je�li wasza kr�lewska mo�� ma na my�li owego Martena, to wydaje mi
si�, �e wzgl�dy waszej kr�lewskiej mo�ci okazane jego kochance bynajmniej nie
zosta�yby przez niego poczytane za wyraz wdzi�czno�ci � powiedzia� de
Bethune. � O ile wiem, jest diablo zazdrosny, a przy tym nieustraszony i got�w
wa�y� si� na wszystko.
� Ostrzegasz mnie! � roze�mia� si� Henryk.
Rosny powa�nie skin�� g�ow�.
� Tym razem tak, sire � rzek� z powag�.
� Na honor, to mnie doprawdy zaciekawia!
� Mnie za� niepokoi � mrukn�� Rosny. � Chocia�... � u�miechn�� si� i
umilk�.
Pomy�la� o Gabrieli d'Estrees, kt�rej nie cierpia� i kt�ra odp�aca�a mu tym
samym.
A mo�e?... � my�la�. � Mo�e ta senorita potrafi�aby zaw�adn�� sercem
Henryka i usun�� w cie� Gabriel�? Kto wie...
� Co tam mruczysz? � zapyta� kr�l.
De Bethune o�wiadczy�, �e Marten przesy�a jego kr�lewskiej mo�ci szpad�.
� Mia�a by� rzekomo darem corregidora Santa Cruz dla Filipa II � doda�
skin�wszy na m�odego dworzanina, kt�ry poda� mu szpad� w pochwie
obci�gni�tej safianow� sk�r� ze z�otymi okuciami.
Henrykowi b�ysn�y oczy. Uj�� szpad� i wyci�gn�� cyzelowan� kling�.
By�a lekka jak pi�rko. Spr�bowa� z�o�y� si�, ci��, opar� ostrze o pod�og� i zgi��
je w �uk, a potem poderwa� w g�r�. Stal zadr�a�a i warkn�a d�wi�cznie, on za�
u�miechn�� si� widz�c, �e nie pozosta� nawet najl�ejszy �lad wygi�cia.
Dopiero teraz spojrza� na r�koje�� i gard�. Uchwyt z ko�ci s�oniowej
wyrobiony by� w drobne karby przedzielone z�otym w�ykiem o misternej �usce
i zako�czony wspania�ym krwistoczerwonym karbunku�em. Na rze�bionej
poz�ocistej os�onie mieni�y si� szafiry i granaty; takie same klejnoty ozdabia�y
okucie pochwy.
� Jest pi�kna � powiedzia� Henryk. � Je�eli si� nie myl�, karbunku�
jedna przyja��, szafir zapewnia cnot� i dobr� cer�, co zreszt� rzadko idzie w
parze, a granat sprzyja weso�o�ci. Je�li kochanka twego Martena posiada
wszystkie te zalety, a przy tym jest tak pe�na wdzi�ku jak ta szpada, doprawdy
warto j� pozna� bli�ej. W ka�dym razie nie wydamy El�biecie twoich korsarzy,
Rosny. Tamci dwaj s� Francuzami... Ba! Przecie� chyba ju� kiedy� widzia�em
tego Belmonta? � wykrzykn�� nagle.
� W Pau, wasza kr�lewska mo�� � dopom�g� jego pami�ci Armagnac,
pierwszy kamerdyner kr�lewski. � By� tam z Antonio Perezem.
� Prawda! Belmont... Ryszard de Belmont. Podoba� mi si�. Czy Marten
jest do niego podobny?
� Nie ma dworskiej og�ady � odrzek� de Bethune � cho� podobno
zdarza�o si�, �e rozmawia� z El�biet�. Jest bardzo pewny siebie, jak to si� cz�sto
zdarza ludziom o wielkiej sile fizycznej, kt�rzy s� przy tym odwa�ni i
wspania�omy�lni.
� Pochlebiasz mu � roze�mia� si� Henryk.
� S�dz�c z tego, co o nim m�wi�, jest taki � odrzek� Rosny. � Przy tym
wygl�da na cz�owieka, kt�remu mo�na zaufa�.
� A jednak El�bieta troch� si� na nim zawiod�a!
� Ba, wydaje mi si�, �e i on, i wielu innych zawiod�o si� najpierw na niej
� odpar� de Bethune. � Zreszt� nie by� jej poddanym. Pochodzi z Polski.
� Wi�c dobrze � powiedzia� Henryk. � Przyjmujemy jego dar z
wdzi�czno�ci� i zadowoleniem. Wydamy mu patent korsarski, a przy
sposobno�ci zawrzemy z nim znajomo��. Przypomnij mi o tym, Armagnac!
Upojenia mi�osne, jakim oddawa� si� Marten w ramionach swej m�odej i
pi�knej kochanki, znalaz�y godne jej urody otoczenie w�r�d �agodnych wzg�rz i
winnic Medoc. Na lewym brzegu Girondy w pobli�u ma�ego fortu po�o�onego
na po�udnie od Pauillac, szeroka, usiana wyspami rzeka wrzyna si� w l�d
g��bok� zatok� o spokojnej toni. U jej ko�ca kryje si� niewielka przysta�
zbudowana z grubych pni d�bowych, a nad ni� tarasami wst�puje w g�r�
winnica uwie�czona brzoskwiniowym sadem, za kt�rym bielej� �ciany
szlacheckiego dworku.
Ten dworek � mo�e raczej niewielki zameczek � nale�a� do pana de
Margaux, kt�ry jednak w nim nie mieszka�. Bowiem Ludwik de Margaux, z
urodzenia ziemianin, z zami�owania �eglarz i podr�nik, straci� sw�j maj�tek na
wyprawy za ocean id�c �ladami Verazzaniego i Cortiera. Pozosta�a mu jedynie
owa podupad�a rezydencja z ma�� winnic� i zdzicza�ym sadem, kt�rej nikt nie
chcia� kupi�. On sam przebywa� b�d� w La Rochelle, b�d� na morzu jako
kapitan kr�lewskiego okr�tu wojennego �Victoire�, a winnic� i dworkiem
opiekowa� si� po trosze dawny przyjaciel rodziny, s�dzia z Pauillac, pan de
Castelnau.
Marten dowiedzia� si� o mo�liwo�ci nabycia tej rezydencji, szumnie
zwanej chateau Margaux-Medoc, od wszechwiedz�cego Henryka Schultza,
kt�remu powierzy� r�wnie� sw�j udzia� w zdobyczy, po czym nie targuj�c si�
kupi� dw�r wraz z ziemi� i przystani� w zatoce.
�Zephyr�, pozbywszy si� swego cennego �adunku, stan�� na cumach u
kr�tkiego pomostu, a do Margaux-Medoc przyby�a czereda rzemie�lnik�w,
cie�li, stolarzy, murarzy i ogrodnik�w, aby odnowi� dom i doprowadzi� do
porz�dku ogr�d, sad oraz winnic�. Potem, gdy ju� dach, �ciany i wn�trze
zameczku zosta�y gruntownie odrestaurowane, gdy po�o�ono wspania�e
posadzki i wymieniono marmurowe filary komink�w, gdy otoczenie dworu
zamieni�o si� w park z cienistymi alejkami przecinaj�cymi sad, strzy�onymi
trawnikami i kwietnikami, na kt�rych pyszni�y si� najpi�kniejsze r�e, Henryk
Schultz na pro�b� Martena zaj�� si� umeblowaniem pa�acyku swego dawnego
kapitana.
Z Bordeaux, z Clamecy, nawet z Pary�a przybywa�y rze�bione sepety, �o�a,
sto�y i krzes�a, fotele obite z�otog�owiem i adamaszkiem, kryszta�owe lustra
weneckie, ci�kie szafy i kredensy z palisandru, a tak�e tureckie i perskie
dywany z Marsylii, srebrne �wieczniki �cienne i �paj�ki�, farfury, szk�a i srebro
sto�owe.
Marten sam dobra� sobie poczw�rny zaprz�g karych koni, a w Bordeaux
zakupi� karoc� do podr�y i l�ejszy pojazd spacerowy. S�u�ba m�ska otrzyma�a
zielon� liberi� ze z�oconymi guzami i szamerowaniami, dziewcz�ta za� takie
same sp�dnice i gorsety.
Wszystkie te wspania�o�ci i zbytki by�y jednak niczym w por�wnaniu ze
strojami i klejnotami senority Marii Franceski de Vizella, kt�rej pi�kno��
musia�a zyska� i�cie kr�lewsk� opraw�.
Marten nie �a�owa� na ten cel pieni�dzy, zw�aszcza �e wydawa�o mu si�, i�
ma ich nieprzebran� ilo��. Nie bardzo wiedzia�, ile wydaje; rachunki prowadzili
us�u�ni, zawsze uprzejmie u�miechni�ci rachmistrze Schultza, przez kt�rych
r�ce p�yn�� strumie� z�ota w Bordeaux.
Lecz Marie pragn�a podoba� si� nie tylko swemu panu. Kt� mia�
podziwia� jej stroje pr�cz niego? Kto mia� mu zazdro�ci�?
Nie wystarcza�y jej, rzecz prosta, zachwyty kawalera de Belmont, rumie�ce
Stefana Grabi�skiego i �akome, pe�ne tajonej nami�tno�ci spojrzenia Henryka
Schultza. Pan de Castelnau, s�dzia z Pauillac, i kapitan Ludwik de Margaux, z
kt�rym Jan Marten si� zaprzyja�ni�, byli lud�mi w starszym wieku, powa�nymi
hugonotami o niewzruszonej cnocie. Dow�dca garnizonu w Bordeaux,
krzykliwy pijak, wyda� jej si� ordynarny i g�upi. Carotte nie wchodzi� w
rachub�, jakkolwiek lubi�a go za dowcip i weso�o��; bywa� zreszt� rzadkim
go�ciem w chateau; poch�ania�y go interesy i podr�e handlowe.
By�o jeszcze kilku kapitan�w korsarskich, znajomych z dawnych czas�w,
kt�rzy odwiedzili Martena p�n� jesieni�. Ale senorita uzna�a ich za prostak�w.
Nie takiego towarzystwa pragn�a.
� Wi�c jakiego � spyta� Marten.
Chcia�a si� bawi�. W Bordeaux zaczyna� si� karnawa�. W domach
wysokich urz�dnik�w kr�lewskich, w ratuszu, w pa�acu gubernatora, w
wielkopa�skich rezydencjach odbywa�y si� pierwsze przyj�cia i bale.
� Ale� ja nie znam tych wielmo�nych pan�w � powiedzia� Marten.
� Powiniene� ich pozna� � odrzek�a. � Ryszard i Henryk mogliby ci to
u�atwi�. Poza tym nie znamy nikogo z s�siedztwa. Hrabia de Blanquefort, pan
de Carnariac, pan de La Sauve...
� Mo�e jeszcze Duplessis-Mornay i de Bourbon? � roze�mia� si�. �
Troch� za wysokie progi dla Jana Kuny...
Zmarszczy�a lekko brwi. Pomy�la�a z dum�, �e r�d de Vizella w niczym
nie ust�puje Mornayom i Bourbonom. Zamiast tego odrzek�a:
� Jeste� s�awny. S�awniejszy od wielu z nich.
Pochlebi�o mu to. Rozes�a� trzy uprzejme listy do trzech s�siednich
zamk�w z zawiadomieniem o zamiarze z�o�enia wizyty. Po up�ywie tygodnia
nadesz�a r�wnie uprzejma odpowied�, ale tylko jedna: pan de Carnariac
zaprasza� Martena i jego przyjaci�k� na polowanie w dniu swego patrona, �w.
Antoniego. Hrabia de Blanquefort i pan de La Sauve nie kwapili si� z
zaproszeniami; nie odpowiedzieli wcale.
� Nie martw si� tym � pociesza�a Martena jego ub�stwiana � Ka�dy
pocz�tek jest trudny.
� Wiem co� o tym � roze�mia� si� patrz�c w jej oczy. � Czeka�em kilka
miesi�cy na zaproszenie do twojej kajuty na �Zephyrze�. Ale bynajmniej nie
martwi� si� brakiem go�cinno�ci czy te� lekcewa�eniem ze strony jakiego�
hrabiego czy barona. Mam ich obu gdzie�. Natomiast de Carnariac wydaje mi
si� wcale do rzeczy, jakkolwiek uwa�aj� go za rogacza. Podobno jest zupe�nie
zadowolony ze swego losu pod tym wzgl�dem.
� Podobno � potwierdzi�a Maria Franceska z u�miechem nieco
wymuszonym, poniewa� o wiele bardziej by jej dogadza�o, gdyby Charlotta de
Carnariac przebywa�a przy m�u, zamiast w Angouleme u boku pewnego
wzbogaconego fabrykanta papieru.
Pomy�la�a, �e dom pana de Carnariac nie cieszy si� najlepsz� opini�,
podobnie jak trzy jego c�rki � J�zefina, Katarzyna i Luiza, do kt�rych zaleca�
si� z powodzeniem ca�y legion m�odych kawaler�w. Lecz b�d� co b�d�
Carnariac by� spokrewniony z arystokracj�, przyjmowany przez pierwsze rody
w Charente i Bordeaux oraz cieszy� si� przyja�ni� m�odego ksi�cia Karola de
Valois. Pod wzgl�dem towarzyskim te jego wady i zalety zdawa�y si�
wzajemnie r�wnowa�y�; a � jak sama powiedzia�a � trzeba by�o od czego�
zacz��; od czego� niekoniecznie w najlepszym gatunku...
Marten mia� ochot� na owo polowanie. Kaza� wyci�gn�� z wozowni lekk�
karet� polakierowan� na kolor ko�ci s�oniowej, ze srebrnymi okuciami i
aksamitnym zielonym obiciem wewn�trz. Zaprz�ono do niej tylko jedn� par�
koni, za to dwaj forysie z pejczami w r�kach jechali przodem na
wierzchowcach, a z ty�u za powozem pod��a� brek z kuframi Marie.
Tak zajechali do Carnariac, zabrawszy po drodze Belmonta, kt�ry mieszka�
w Bordeaux i r�wnie� zosta� zaproszony przez pana Antoniego.
Dom tego ostatniego tylko z zewn�trz, i to z daleka, wygl�da� okazale. Za
zbli�eniem si� wida� by�o jego zaniedbanie wyzieraj�ce spoza wykruszonych
mur�w, dziurawego mostu i �cian, z kt�rych odpad� tynk. Na podje�dzie
gospodarowa�y �winie i g�si, dachy stajen i ob�r przecieka�y, a wrota bramy
wjazdowej ledwie trzyma�y si� w zawiasach z�artych przez rdz�.
Gospodarz tego domostwa, cz�owiek do�� niepozorny i r�wnie ma�o
dbaj�cy o sw� powierzchowno��, jak o porz�dek na podw�rcu, liczy� sobie
oko�o czterdziestki. Obdarzony by� od natury wielkim, mocno zaczerwienionym
nosem i rzadkim zarostem, kt�ry sprawia�, �e jego twarz przypomina�a koz�a.
Koz�a nie tyle upartego, ile ciekawego i weso�ego, jakim by� w istocie.
Na odg�os nadje�d�aj�cego powozu, kt�ry przep�oszy� wrzaskliwe stado
g�si, zjawi� si� na progu w towarzystwie damy uchodz�cej za jego kuzynk�, ca�y
w uk�onach i przyjaznych u�miechach, po czym z galanteri� pom�g� senoricie
de Vizella wydosta� si� z karety.
� Ciesz� si�, niezmiernie si� ciesz� � powtarza� w k�ko, nie ca�kiem
pewny, z kim ma do czynienia.
Dopiero Belmont szepn�� mu do ucha imi� Marie, a nast�pnie
zaprezentowa� tak�e Martena.
Mog�o si� zdawa�, �e po tej informacji panu de Carnariac uby�o lat
dwadzie�cia, a jednocze�nie jego wymowa zerwa�a tam� niepewno�ci. M�wi�
jednocze�nie do Marie, zasypuj�c j� komplementami i unosz�c si� nad jej urod�,
do Belmonta, przypominaj�c mu jakie� dawne spotkania i wsp�lne hulanki, do
Martena, wyra�aj�c sw�j podziw i wielbi�c jego czyny wojenne na morzu, oraz
do swej �kuzynki�, madame Suzanne, obwieszczaj�c jej to wszystko, co zdo�a�
sam wypowiedzie� i co us�ysza� od ka�dego z przyby�ych.
Madame okaza�a wi�cej spokoju i umiarkowania, jakkolwiek powita�a
go�ci nader uprzejmie, a z Mari� Francesk� wymieni�a kordialny poca�unek.
By�a dojrza�� blondynk� o obfitym �onie i mlecznor�owej cerze, o jakie�
dziesi�� lat m�odsz� od pana Antoniego. Mia�a pi�kne, fio�kowe oczy i ujmuj�cy
u�miech. Jej trzy siostrzenice, kt�re ukaza�y si� w olbrzymiej sieni w
towarzystwie swych adorator�w, wygl�da�y jak trzy kopie jednego obrazu,
r�ni�ce si� jedynie odcieniem w�os�w. By�y zreszt� �adne i �wie�e, a ich
ciekawe noski o zmys�owo rozd�tych chrapkach bynajmniej nie zosta�y
odziedziczone po panu de Carnariac.
Pr�cz kilku m�odych szlachcic�w, po�r�d kt�rych dwaj nosili tytu�y
hrabiowskie, w ciemnawej sali znajdowa�o si� jeszcze sporo os�b
spokrewnionych z panem domu, a mi�dzy innymi pan de Chicot, jeden z syn�w
dworzanina Henryka III. Ten odznacza� si� postaw� napuszon� i dum�, niezbyt
zreszt� usprawiedliwion�, poniewa� ojciec by� raczej trefnisiem kr�lewskim ni�
rycerzem. Jego brzydka �ona, znana z uszczypliwo�ci, a przy tym udaj�ca
g�uchaw�, powita�a Mari� Francesk� szczeg�lnie ha�a�liwie i wyzywaj�co.
M�wi�a do niej raz �mademoiselle Vicie � przekr�caj�c z�o�liwie jej nazwisko
i omijaj�c �de�, raz �madame Martin�, co mog�o znaczy� r�wnie dobrze:
Marten, Marcin lub osio�. Nie natrafi�a jednak na potulne dziewcz�tko, jak jej
si� z pocz�tku wyda�o. Marie tylko na poz�r nie straci�a nic ze swej s�odyczy i
dworno�ci. W pewnej chwili zwr�ci�a si� do Belmonta i powiedzia�a:
� Czy wiesz, �e to ojciec pana, a nie pani de Chicot rozwesela� dw�r
ostatniego z Walezjuszy?
� Ale� tak � odrzek� Ryszard. � By� niezwykle dowcipny.
� Prawie to samo mo�na powiedzie� o jego synowej � westchn�a Maria
Franceska.
Zdanie to zosta�o wypowiedziane p�g�osem, lecz zar�wno g�uchawa dama,
jak wielu m�odzie�c�w, zapatrzonych w senorit� niby w jakie� cudowne
zjawisko, us�ysza�o je doskonale.
� Jeste� ma�� os�, Marie � szepn�� Belmont �miej�c si�. � Sp�jrz:
biedna pani Chicot po��k�a od uk�ucia twego ��d�a.
� Czy�by? � zdziwi�a si� senorita niewinnie. � Doprawdy wydawa�o mi
si�, �e i przedtem by�a dostatecznie ��tawa.
Skin�a g�ow� ura�onej damie i z wielkopa�sk� swobod� zwr�ci�a si� do
pana de Camariac, aby wyrazi� mu uprzejme gratulacje z powodu czaruj�cych
wdzi�k�w jego c�rek. Wkr�tce otoczyli j� wielbiciele tej tr�jki, a promieniej�cy
gospodarz przedstawi� jej paru powa�niejszych swych go�ci, kt�rzy nie kryli si�
z admiracj� dla jej nadzwyczajnej urody.
Maria Franceska by�a teraz pewna swego towarzyskiego sukcesu. Zawiod�a
si� jednak nieco, gdy podano do sto�u, przy kt�rym wypad�o jej miejsce
bynajmniej nie najgodniejsze. Spostrzeg�a, �e niekt�rzy z ostatnio przyby�ych w
og�le nie zawarli z ni� znajomo�ci, a kiedy chwyta�a ich ciekawe spojrzenia,
udawali, �e jej nie dostrzegaj�. Od swego s�siada, kawalera d'Ambares,
dowiedzia�a si�, �e jednym z tych, kt�rych gorszy�a i zarazem zaciekawia�a, jest
pan de La Sauve, drugim za� baron de Trie. Natomiast uszminkowana jak
wielkanocne jajo dama, kt�r� zabawia� pan Chicot � ju� nie ten dumny i
napuszony Chicot, lecz Chicot us�u�ny i uni�ony � by�a hrabin� de
Blanquefort.
� Jej ma��onek przyb�dzie tu dopiero jutro, aby wzi�� udzia� w polowaniu
� poinformowa� d'Ambares senorit�. � Je�li jednak wasza mi�o�� nie pogardzi
moim towarzystwem, zastrzegam sobie pierwsze�stwo w asystowaniu waszej
mi�o�ci r�wnie� jutro.
Maria Franceska obrzuci�a go przychylnym spojrzeniem. Armand
d'Ambares mia� twarz zm�czon�, jakby zmi�t�, lecz o rysach regularnych. M�g�
si� bardzo podoba�: by� s�usznego wzrostu, mia� ciemne, faluj�ce w�osy, lekko
przypr�szone przedwczesn� siwizn� na skroniach i troch� ironiczne, ch�odne
oczy. Wyrazowi tych oczu przeczy� jednak jego kunszt obcowania z lud�mi.
D'Ambares rozmawia� i zachowywa� si� w taki spos�b, �e wzbudza� w umys�ach
swych znajomych przekonanie o ich w�asnej doskona�o�ci. Dotyczy�o to
zw�aszcza kobiet, kt�re �atwo ulega�y jego wymowie, u�wiadamiaj�c sobie,
jakie zrozumienie i delikatno�� cechuj� post�powanie tego wytwornego
cz�owieka, nie tylko dlatego, aby chcia� pozyska� ich przychylno��, lecz po
prostu po to, aby im zrobi� przyjemno��.
� Czy�by wasza mi�o�� przewidywa� � powiedzia�a Maria Franceska �
�e hrabia de Blanquefort zechce mnie zauwa�y� i nawet, zaszczyci� rozmow� z
uszczerbkiem dla tak mi�ej konwersacji, jak� wasza mi�o�� mnie bawi?
� Nie w�tpi� ani na chwil�, �e ka�dy, kto potrafi oceni� najwspanialsz�
urod� i czar niewie�ci, a tak�e zalety umys�u i serca, zostanie natychmiast
wielbicielem waszej mi�o�ci � odrzek� kawaler D'Ambares.
� S�dzi pan, �e hrabia dostrzeg� to wszystko tak�e u swej �ony?
� O, to zupe�nie inna sprawa � u�miechn�� si�. � Nale�y odnosi� si� z
szacunkiem do nieszcz�� tego rodzaju, co ma��e�stwo zawarte wy��cznie w
celu poratowania fortuny � doda� z powag�. � Mo�e to spotka� ka�dego z nas.
� Wol�, �e wasza mi�o�� nie uleg� takiemu nieszcz�ciu � zwierzy�a mu
si� z zalotnym spojrzeniem.
� W takim razie powinienem od tej chwili podw�jnie dzi�kowa� za to
Bogu � us�ysza�a w odpowiedzi.
Polowanie odby�o si� nazajutrz. Nie by�y to �owy na grubego zwierza,
poniewa� dobra pana de Carnariac nie obfitowa�y w lasy, a szlachetna
zwierzyna od dawna w nich wygin�a. Pozosta�o troch� zaj�cy i lis�w, za
kt�rymi gospodarz i go�cie uganiali si� konno ze sfor� ps�w.
Damy, z wyj�tkiem panien de Carnariac i senority de Vizella, nie wzi�y
bezpo�redniego udzia�u w pogoni przez pola, wertepy, zagajniki i ��ki, lecz
oko�o po�udnia przyjecha�y powozami nad lesisty brzeg Dordogne, gdzie w
chyl�cym si� od staro�ci pawilonie my�liwskim przygotowano �niadanie.
Dzie� by� s�oneczny, nieco zamglony, bez wiatru. Lekki mrozik �ci��
ka�u�e i b�oto na drogach w szkliste, chrupkie tafelki lodu, a bia�y szron okry�
paj�czyny na p�otach, ga��zki drzew i �d�b�a trawy. W powietrzu pachnia�o
dymem z ch�opskich domostw i zwi�d�ymi li��mi. Konie parska�y,
naszczekiwa�y psy, doje�d�acze trzaskali biczami, rozlega�y si� weso�e g�osy i
�miechy.
Maria Franceska wyst�pi�a w m�skim stroju, kt�ry wzbudza� powszechny
podziw na r�wni z jej urod� i zr�czno�ci� w powodowaniu wierzchowcem.
Towarzyszy� jej nie tylko d'Ambares; hrabia de Blanquefort, kt�ry istotnie
przyby� z samego rana, nie zaszczyci� wprawdzie Martena podaniem r�ki i
raczy� tylko sztywno skin�� mu g�ow� na odleg�o�� paru krok�w, ale senorit� de
Vizella uzna� za dostatecznie godn� urodzeniem i parantel�, aby jej nadskakiwa�
i zabiega� o jej wzgl�dy. Czyni� to do�� natr�tnie i obcesowo, tak dalece, �e
wreszcie doczeka� si� ostrej odprawy i ura�ony oddali� si�, aby wyrazi�
gospodarzowi swoje zdziwienie z powodu przyjmowania w szlacheckim domu
awanturnik�w w rodzaju Martena i jego kochanki.
Za jego przyk�adem z orszaku senority odpad�o paru m�odych szlachcic�w,
ale pozosta�o ich jeszcze a� nadto wielu, aby Armand d'Ambares czu� si� panem
sytuacji. Dopiero nad rzek�, w�r�d lesistych wzg�rz uda�o mu si� zmyli� rywali
i zab��dzi� wraz z Mari� Franceska na jak�� boczn�, ma�o ucz�szczan� drog�,
wij�c� si� jarami wzd�u� strumienia stanowi�cego dop�yw Dordogne.
Tymczasem pan de Carnariac na pr�no usi�owa� uprosi� hrabiego, aby nie
opuszcza� zabawy. Blanquefort o�wiadczy�, �e wzywaj� go pewne pilne sprawy
i �e tym razem niestety b�dzie musia� zrezygnowa� z tak �wietnie dobranego
towarzystwa, aby im si� po�wi�ci�. Zgodzi� si� pozosta� tylko na �niadaniu, po
pierwsze � poniewa� by� g�odny, po wt�re � poniewa� chcia� odjecha� wraz z
�on�, i to na oczach innych go�ci.
Wobec tego pan Antoni kaza� tr�bi� na zbi�rk� przy swym spr�chnia�ym
pawilonie, przed kt�rym sta�y ju� powozy przyby�ych pa�. Go�ciom widocznie
dopisywa� apetyt, gdy� po paru minutach zebrali si� niemal wszyscy. Brakowa�o
tylko senority de Vizella i kawalera d'Ambares.
Marten zauwa�y� to natychmiast, lecz usi�owa� nie okazywa�
niezadowolenia. Nie bardzo mu si� to udawa�o, zw�aszcza �e us�ysza� kilka
z�o�liwych uwag pani de Chicot i dostrzeg� porozumiewawcze u�miechy
wymieniane przez ni� z baronow� de Trie oraz z innymi damami. Rozmawia�
nadal z madame Suzanne, lecz by� widocznie roztargniony i zniecierpliwiony.
� Nie b�dziemy chyba czeka� na t� zaginion� par� � powiedzia� kto� za
jego plecami. � To mo�e potrwa� do wieczora.
� Na pewno nie � odrzek� kto� inny. � Armand ma zupe�nie inn�
taktyk� ni� hrabia de Blanquefort: poprzestaje na nieznacznych, lecz sta�ych
zdobyczach. Za�o�y�bym si�, �e co� nieco� ju� osi�gn��, poniewa� zacz��
jeszcze wczoraj, i to z powodzeniem.
� Zatem do wieczora powinien poczyni� dalsze post�py � roze�mia� si�
ten pierwszy.
� Powinien � zgodzi� si� jego poprzedni oponent.
� Jad�! � zawo�a�a kt�ra� z dam. � Senorita wygl�da doprawdy
urzekaj�co.
� A kawaler d'Ambares triumfuj�co � doda� kto� jeszcze. � Bywa on
prawdziwym d'Embarras dla zazdro�nik�w.
Marten zni�s� to wszystko z zadziwiaj�cym spokojem; nie odwr�ci� nawet
g�owy, aby si� przekona�, kto pozwala sobie na te �arty. Ale gniew i zazdro��
nurtowa�y go do g��bi. Spojrza� wreszcie na Marie i jej towarzysza, jakby
dopiero teraz zauwa�y� ich sp�nione przybycie, po czym pierwszy znalaz� si�
przy wierzchowcu senority, aby z galanteri� przytrzyma� wodze i strzemi�, gdy
zsiada�a.
Spojrzeli sobie w oczy � Maria Franceska zarumieniona, weso�a, troch�
jakby zdziwiona czy mo�e zal�kniona wyrazem jego twarzy, bo u�miech na
kr�tk� chwil� zgas� na jej ustach; on za� poblad�y i milcz�cy, ze zmarszczonymi
brwiami.
Trwa�o to sekund�. Wnet opanowali si� oboje i Marten uj�wszy ko�ce jej
palc�w poprowadzi� j� do powozu madame Suzanne.
� Sp�nili�my si� � powiedzia�a senorita d�wi�cznym g�osem. � Prosz�
o wybaczenie.
� To moja wina � o�wiadczy� Armand. � Wybra�em niew�a�ciw� drog�
i dlatego b��dzili�my troch�.
� Och, je�eli tak, to droga przez niego obrana okaza�a si� wcale w�a�ciwa
� szepn�� jeden z kawaler�w do ucha pannie J�zefinie de Carnariac, kt�ra
roze�mia�a si� g�o�no.
� Drogi mi�dzy tymi wzg�rzami s� doprawdy urocze � zauwa�y�
marzycielsko Ryszard de Belmont. � A przy tym tak kr�te � doda�
spogl�daj�c to na Martena, to zn�w na kawalera d'Ambares � �e mo�na tam
zupe�nie straci� g�ow�, zw�aszcza w towarzystwie damy, gdy si� jest zaj�tym jej
urod� i mi�� rozmow�.
Czeg� ten chce znowu? � pomy�la� Marten. � Ostrzega mnie czy sam
jest zazdrosny? Niech diabli wezm� ca�e to ja�niepa�skie zbiegowisko!
�niadanie przed�u�y�o si� tak dalece, �e zaniechano dalszych �ow�w i
weso�a podochocona kawalkada wr�ci�a do zamku, aby przygotowa� si� do
wieczornej uczty i ta�c�w. Niemniej jednak hrabia de Blanquefort odjecha� wraz
ze sw� przesadnie uszminkowan� ma��onk�, a ten jego jawny odwr�t sk�oni�
r�wnie� do natychmiastowego wyjazdu pana de La Sauve, barona i baronow� de
Trie oraz pa�stwa de Chicot. Wywo�a�o to niemi�y zgrzyt, bowiem wszyscy
pozostali wiedzieli lub domy�lali si�, jaka by�a istotna przyczyna tak po�piesznej
rejterady.
Gdyby Jan Kuna zwany Martenem urodzi� si� szlachcicem jak de Belmont,
zapewne wybaczono by senoricie de Vizella jej zwi�zek ze s�ynnym korsarzem.
Lecz by� prostakiem z gminu; zapewne tylko dzi�ki obcowaniu z Belmontem i
ze sw� kochank� naby� nieco og�ady. Tak czy owak jednak obecno�� jego w
zamku rodowej szlachty, a tak�e bezczelno��, z jak� zapowiedzia� swoj� wizyt�
u pana de La Sauve i hrabiego de Blanquefort, uznano za afront.
Ten poczciwiec Carnariac, kt�rego �ona porzuci�a dla bogatego fabrykanta,
a c�rki puszcza�y si� z m�odymi utracjuszami i wartog�owami, te� musia� dosta�
nauczk�; niech�e wie, �e musi wybra� pomi�dzy lud�mi ze swojej sfery a
przyb��d� z Polski, trudni�cym si� rozbojem na morzach pod coraz to inn�
bander�. Mogli si� zdoby� na pob�a�liwo�� dla jego zwi�zku z madame
Suzanne, lecz niech�e nie przeci�ga struny.
Marten zrozumia� to r�wnie�. Gdy zosta� na chwil� sam z Marie, zacz��
nalega�, aby wr�ci� do domu. Ale senorita nie chcia�a nawet s�ysze� o czym�
podobnym. By�aby to jej zdaniem ucieczka � ucieczka z tch�rzostwa.
� Sam powiedzia�e�, �e masz gdzie� hrabi�w i baron�w � przypomnia�a
mu jego w�asne s�owa. � C� si� zmieni�o od tego czasu? Wyjechali? Tym
lepiej! My zostaniemy. Kawaler d'Ambares jest r�wnie dobrze urodzony i
skoligacony jak tamci � doda�a po namy�le. � A przecie�...
� Wola�bym, �eby� nieco mniej interesowa�a si� tym kawalerem �
przerwa� jej z naciskiem. � Wys�ucha�em do�� szyderczych uwag i �art�w,
podczas gdy w lesie �straci� orientacj� wraz z tob�.
� Chcesz zapewne, �ebym mu to powiedzia�a! � wybuchn�a. � Chcesz,
�eby i on zacz�� uwa�a� ci� za prostaka, kt�rego za�lepia zazdro��! Wi�zi�e�
mnie na �Zephyrze�, a gdy uratowa�am ci �ycie i zosta�am twoj� kochank�,
pragn��by� wi�zi� mnie w Margaux-Medoc jak w klasztorze. O, jak�e nisko
upad�am! � wo�a�a. � �yj� w grzechu z bezbo�nikiem, kt�ry mnie tyranizuje,
podejrzewa i poni�a.
�zy sp�ywa�y po jej policzkach i ten najsilniejszy argument pokona�
Martena, jak mia� go odt�d pokonywa� wielokrotnie, a� do zupe�nego
upokorzenia.
� Dobrze, zostaniemy � powiedzia� poruszony. � Nie m�wmy ju� o
tym.
ROZDZIA� II
Przyj�cie u pana de Carnariac nie spe�ni�o wszystkich plan�w i nadziei
Marie, lecz w sumie zosta�o przez ni� uznane za pomy�lny wst�p do dalszych
rozrywek towarzyskich, kt�rych jej tak brakowa�o. Niew�tpliwie jej uroda,
wdzi�k, stroje i klejnoty sta�y si� przedmiotem rozm�w i plotek w bli�szym i
dalszym s�siedztwie, a przede wszystkim w Bordeaux, co uwa�a�a za powa�ne
osi�gni�cie. By�a zadowolona tak�e z zachowania si� Martena, kt�ry podoba� si�
kobietom, zaciekawia� m�czyzn, a co najwa�niejsze potrafi� o tyle pohamowa�
sw� zazdro�� i gwa�towno��, �e nie dosz�o do �adnej zwady.
Marie umia�a to oceni� zar�wno w pochlebnych s�owach, jak za pomoc�
innych dowod�w wdzi�czno�ci, kt�rych mu nie szcz�dzi�a, a mia�o to ten
skutek, �e zgodzi� si� pojecha� z ni� na bal do ratusza w Bordeaux.
Nie by�a to zreszt� zabawa ani o wysokim poziomie towarzyskim, ani
szczeg�lnie urozmaicona i huczna. Ta�czono �dances basses�, pawan� i braule,
bowiem weso�y gaillard gorszy�by notabl�w miejskich, w�r�d kt�rych by�o
wielu hugonot�w. Niemniej jednak Maria Franceska zn�w zwr�ci�a na siebie
uwag�, a kawalera d'Ambares, kt�ry jej wiernie asystowa�, nagabywano
zewsz�d, kim jest ta ol�niewaj�ca pi�kno��.
Potem nast�pi�y inne bale publiczne, a tak�e maskarada aktor�w i artyst�w,
kt�rej jednak prawie nikt z wy�szych sfer towarzyskich sw� obecno�ci� nie
zaszczyci�.
Marten i jego ukochana bywali w teatrze na w�oskich komediach Piotra
Larivey, na sztukach pana Jodelle i Belleau. Lecz grand monde nadal nie
przyjmowa� ich w swych salonach, a ksi���ta, hrabiowie, baronowie i nawet
zwyk�a, nieutytu�owana szlachta nie kwapili si� z zawarciem znajomo�ci z par�
awanturnik�w, jakkolwiek przygl�dano si� im z daleka ciekawie i nawet z
niejakim podziwem.
Marten bynajmniej nie bola� nad t� izolacj�. Przek�ada� towarzystwo swych
przyjaci� nad wspania�e bankiety urz�dzane przez wielmo��w, kt�rymi na og�
pogardza�. Tym bardziej dra�ni�y go ustawiczne zabiegi Marie, aby ich sobie
zjedna�, aby si� mi�dzy nich w�lizn��. Na tym tle wybucha�y pomi�dzy nim a
Mari� Francesk� przelotne burze, sprzeczki i gniewy, okupywane �dniami
milczenia�, w kt�rych nie odzywa�a si� do niego i nawet go nie dostrzega�a.
To jednak nie by�o najgorsze. Senorit� zaczyna�a nu�y� mi�o��, wierno�� i
czu�o�� Martena. Po��da�a zmiany � cho�by scen zazdro�ci: pragn�a by�
uwielbiana tak�e przez innych m�czyzn; szuka�a niebezpiecze�stwa, igra�a z
nami�tno�ciami, kt�re podnieca�y jej zmys�y.
Przychodzi�o jej to bez trudno�ci. Belmont, kt�ry dawniej traktowa� j� z
lekk� ironi�, teraz by� lub przynajmniej udawa�, �e jest w niej zakochany.
Marten z pocz�tku nie bra� na serio tej zmiany, lecz z czasem �artobliwe zaloty
Ryszarda, a bardziej jeszcze obiecuj�ce, ukradkowe spojrzenia i
porozumiewawcze u�mieszki Marie zacz�y go dra�ni�.
Belmont by� teraz cz�stym go�ciem w chateau Margaux-Medoc; r�wnie
cz�stym jak kawaler d'Ambares. Obaj prze�cigali si� w pomys�ach, jak zabawi�
senorit�: wyp�ywano �odziami na po��w ryb, urz�dzano zawody �ucznicze,
przeja�d�ki konno lub w powozach, grano w pi�k�, ta�czono na ch�opskich
weselach; przygl�dano si� popisom w�drownych jongleurs, kuglarzy,
�piewak�w i deklamator�w.
Te rozrywki, znakomita kuchnia i dobrze zaopatrzona piwnica, a tak�e
go�cinno�� Martena i pi�kno�� jego kochanki, �ci�ga�y do chateau m�odych
utracjuszy, pieczeniarzy i awanturnik�w, pomi�dzy kt�rymi znale�li si� tak�e
niekt�rzy wielbiciele panien de Carnariac, a wreszcie i one same.
Nie przyczynia�o to dobrej s�awy Margaux-Medoc. Powa�ne rodziny
hugonockie uwa�a�y posiad�o�� Martena za jaskini� rozpusty, a senorit� de
Vizella za diablic�. Opowiadano sobie, �e bra�a udzia� w korsarskich napadach,
przewodzi�a rzeziom i okrucie�stwom. Pos�dzano j� o czary i rzucanie urok�w,
zw�aszcza na m�czyzn, kt�rzy tracili dla niej serca i g�owy.
Ta ostatnia fama nie by�a ca�kowicie pozbawiona podstaw, a Marten mia�
niejakie powody do podejrze�, i� przynajmniej w niekt�rych przypadkach Maria
Franceska sama tak�e ulega�a urokom i zalotom swych ofiar.
Podejrzenia te zamieni�y si� w pewno�� wskutek do�� niezwyk�ego zbiegu
okoliczno�ci.
Stefan Grabi�ski, kt�rego Jan wys�a� by� do Antwerpii po zakup nowych
ulepszonych kwadrant�w i �norymberskich� zegar�w spr�ynowych,
za�atwiwszy pomy�lnie t� spraw�, zapragn�� zobaczy� na w�asne oczy
niezwyk�y przyrz�d wynaleziony przez Galileo Galilei, jak twierdzili niekt�rzy,
czy te� przez Jana Keplera, jak utrzymywali inni; przyrz�d zaiste czarodziejski,
za kt�rego pomoc� mo�na by�o ujrze� ledwie widoczne w oddali przedmioty tu�
przed sob�, jakby si� na nie patrzy�o z odleg�o�ci kilku krok�w. Pojecha� wi�c
do Middelburga i odwiedzi� warsztat optyczny mistrza Lippersheya, gdzie � jak
s�ysza� � wyrabiano owe cuda.
Nie zawi�d� si� ani troch�. �Luneta�, ci�ka rura o morderczym wygl�dzie,
w zupe�no�ci usprawiedliwia�a sw� nazw�: mo�na by�o przez ni� zobaczy� g�ry
i doliny na Ksi�ycu, a na morzu dok�adnie rozpozna� statki i �agle, kt�re
ogl�dane go�ym okiem wygl�da�y jak male�kie punkciki i plamki.
Stefan natychmiast poj�� donios�o�� tego wynalazku i bez wahania zakupi�
czarodziejskie narz�dzie, po czym wyruszy� w podr� powrotn� nieco okr�n�
drog�; musia� wst�pi� do Rotterdamu, gdzie oczekiwa� go Broer Worst, kt�ry po
wieloletniej roz��ce m�g� wreszcie odwiedzi� sw� liczn� rodzin�.
Cie�la �Zephyra� opu�ci� j� b�d�c cz�owiekiem w kwiecie wieku, a oto
teraz zasta� doros�e, zam�ne c�rki, nie znanych sobie zi�ci�w i tuzin wnucz�t...
Ca�y ten klan zawdzi�cza� mu powodzenie materialne, wykszta�cenie,
stanowiska. On za� pozosta� prostakiem, a przynajmniej tak si� czu� w�r�d nich,
cho� okazywali mu szacunek i powa�anie. Tylko jego �stara�, Matylda, nie
zmieni�a si� wiele: rz�dzi�a rodzin� jak dawniej i nic si� tam nie dzia�o bez jej
woli lub zgody. On sam z obaw� my�la�, co go czeka, gdy wyzna, �e nie przyby�
tu na sta�e, �e wraca na okr�t.
Zdoby� si� na to wyznanie dopiero w obecno�ci Stefana Grabi�skiego, lecz
i tak wys�ucha� i wycierpia� wiele w ci�gu paru dni, kt�re m�ody sternik sp�dzi�
u niego w go�cinie oczekuj�c na statek. Matylda udobrucha�a si� dopiero
�egnaj�c ich obu, lecz w ostatniej chwili ogarn�o j� roz�alenie i zn�w omal nie
sko�czy�o si� to sprzeczk� ma��e�sk�.
� M�czy�ni! � westchn�a z wyrzutem. � Wszystko wam lepsze i
milsze ni� dom rodzinny. Wstyd doprawdy, �e was rodzimy.
� Nie pami�tam, �eby� to cho� raz uczyni�a � wtr�ci� Broer. �
Obdarzy�a� mnie wy��cznie c�rkami.
� Gdyby si� sta�o inaczej � zaperzy�a si� � nie mia�by mi kto zamkn��
powiek na �miertelnym �o�u.
Worstowi przysz�o na my�l, �e i tam przynajmniej jedno oko chcia�aby
mie� tylko przymru�one, aby widzie�, czy wszystko dzieje si� pod�ug jej
ostatniej woli, ale nie zdradzi� si� z tym mniemaniem. U�cisn�� j� na progu,
podobnie jak przed laty, gdy by� tu po raz ostatni, uca�owa� c�rki, poklepa�
zi�ci�w po ramionach, pog�adzi� po g��wkach wnuki i z prawdziw� ulg� ruszy�
za Stefanem, zarzuciwszy na plecy chudy marynarski worek.
Holenderski statek �Ostvoorn� by� du�ym sze��settonowym �aglowcem
zbudowanym w Amsterdamie i spuszczonym na morze w roku 1595. Jego
omasztowanie przypomina�o angielskie fregaty, z t� r�nic�, �e ostatni maszt
mia� tylko jedn� g�rn� rej�, na kt�rej rozpinano tr�jk�tny �agiel ��aci�ski� a pod
ni� sko�ny gafel i poziomy bom do bezan�agla. Wszystko to razem nie
przydawa�o �Ostvoornowi� szczeg�lnego wdzi�ku, ale zapewnia�o mu
stosunkowo du�� zwrotno�� i niez�� szybko��. W Amsterdamie i na paru innych
stoczniach Zjednoczonych Prowincji budowano coraz wi�cej statk�w tego typu,
a ich nazwa �Hout-bark� lub po prostu �bark� mia�a pochodzi� od przyw�dcy
gaz�w morskich, admira�a Houtmana.
Kapitan �Ostvooma� by� cz�owiekiem m�odym, �mia�ym i
przedsi�biorczym. Nazywa� si� Dawid Stercke i pochodzi� z rodziny, w kt�rej
tylko niewielu m�czyzn zmar�o na l�dzie. Ten syn i wnuk marynarza zajmowa�
si� handlem morskim, a jego statek cz�sto bywa� w Gda�sku, sk�d-zabiera�
polskie zbo�e i s�l, a tak�e rud� dostarczan� z W�gier. Lecz Dawid Stercke
marzy� o dalszych podr�ach i bardziej egzotycznych portach. N�ci�y go Indie
Wschodnie, Jawa, Wyspy Korzenne i Sundajskie, a poniewa� admira�owie
Houtman i Warwick poszukiwali �mia�k�w, kt�rzy wa�yliby si� na takie
wyprawy, m�ody kapitan pragn�� zaci�gn�� si� do ich floty.
Na przeszkodzie tym zamiarom stali jednak armatorzy �Ostvoorna�.
Stercke by� tylko w czwartej cz�ci w�a�cicielem statku; reszta udzia�owc�w
obawia�a si� zbyt wielkiego ryzyka. Na dalekich, bogatych wyspach rz�dzili
jeszcze Portugalczycy, a wojenne okr�ty Hiszpanii strzeg�y szlak�w �eglugi.
Kto wyprawia� si� do Indii Wschodnich, musia� si� liczy� z pot�g� morsk�
Filipa II, a cho� ta pot�ga zachwia�a si� ju� pod ciosami Anglii, to przecie�
jeszcze zdolna by�a zgnie�� tych, co jej si� nara�ali nie rozporz�dzaj�c
przewag�.
Nawet podr� z Rotterdamu do Bordeaux pod flag� Zjednoczonych
Prowincji stanowi�a w�wczas powa�ne ryzyko. W Calais sta�a eskadra
hiszpa�skich karawel, na wodach kana�u La Manche patrolowa�y okr�ty z
czerwonymi krzy�ami na �aglach, wzd�u� zachodnich wybrze�y Francji od
Zatoki Biskajskiej a� po uj�cie Loary mo�na by�o napotka� galeony i fregaty
spod znaku �w. Jakuba, kt�re wita�y ogniem dzia�owym ka�dy podejrzany
statek. Lecz bogata Polska, Gda�sk, dwory elektorskie i kr�lewskie p�aci�y
wysokie ceny za sukno, wino i likwory z Bordeaux, za w�oskie i greckie owoce,
za tureckie korzenie, za pachnid�a przybywaj�ce ze wschodu przez Marsyli�.
Ryzyko op�aca�o si�: transport morski mimo wszystko wypada� taniej ni�
l�dowy.
Dawid Stercke ch�tnie rozmawia� ze Stefanem Grabi�skim o dalekich,
gor�cych krajach, a tak�e o bitwach morskich z Hiszpanami. Nie zdarzy�o mu
si� jeszcze z nimi walczy�; kilka dzia� ustawionych w kasztelach �Ostvoorna�
mog�o go zabezpieczy� co najwy�ej przed napa�ci� pomniejszych rabusi�w,
lecz ka�dy okr�t wojenny pokona�by go z pewno�ci�. Tote� Stercke ufa� raczej
szybko�ci i zwrotno�ci swego statku ni� jego obronno�ci, nie ukrywaj�c zreszt�,
�e rani to jego ambicj� i dum�.
� Pr�dzej czy p�niej uzbroj� go jak nale�y � m�wi�. � Pr�dzej czy
p�niej przystan� do gez�w.
Stefan nie w�tpi�, �e to wkr�tce nast�pi. Widzia� niderlandzkie porty i
stocznie, w kt�rych wrza�a gor�czkowa praca nad budow� nowych okr�t�w, a
tak�e ludwisarnie w Bredzie i w Rotterdamie, gdzie odlewano pot�ne lufy
armatnie. Zjednoczone Prowincje zbroi�y si� na morzu, lokuj�c we flocie coraz
wi�ksze dochody z handlu, z rozkwitaj�cego przemys�u i hodowli. Nie by�o tam
zbytku, a w ka�dym razie nie by�o magnat�w, kt�rzy trwoniliby fortuny na
pa�ace, zabawy i s�u�b�. Nawet bogacze, bankierzy i dygnitarze �yli skromnie,
cho� dostatnio, wznosz�c i rozwijaj�c solidne przedsi�biorstwa, opanowuj�c z
wolna rynki i gie�dy Europy, a zarazem gotuj�c si� do zamorskich zdobyczy,
kt�re mia�y stworzy� i utrwali� na par� wiek�w pot�g� kolonialn� ma�ego
pa�stwa.
� Wyp�dzimy Portugalczyk�w z Indii Wschodnich � m�wi� Dawid
Stercke. � Nie umiej� tam gospodarowa� i rz�dzi�. Trzymaj� si� w kilku
portach, rabuj� wyspiarzy, czyni� ich niewolnikami lub wycinaj� w pie�. S�
znienawidzeni, podobnie jak Hiszpanie w Nowej Kastylii i Nowej Hiszpanii,
lecz znacznie od nich s�absi. My b�dziemy post�powali inaczej; wyzwolimy
tubylc�w spod przemocy gubernator�w i alcad�w; zawrzemy przyja�� z ich
kr�lami i wodzami; b�dziemy prowadzi� z nimi handel, nauczymy ich uprawy
roli i hodowli; zorganizujemy armi� z nich samych, aby mogli obroni� siebie i
nas przed obcym najazdem.
By�y to zaiste wielkie i pi�kne plany. Stefan pomy�la�, �e Marten niegdy�
snu� podobne. Lecz Marten by� w�wczas samotny; nikt nie sta� za nim, nikt go
nie wspomaga�. Tu ca�y nar�d porywa� si� do czynu. Mia� po temu �rodki, mia�
znakomitych wodz�w, ku� bro�, budowa� flot�, gotowa� si� do walki
syst