6030
Szczegóły |
Tytuł |
6030 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6030 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6030 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6030 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
11 lipca poniedzia�ek.
Zszed�em na parter i zjad�em niewielkie �niadanko. Kotu nala�em mleka do miski, bo porcja, z dnia poprzedniego znikn�a bez �ladu. Znaczy�o to, �e kot �yje i dzia�a, a dop�ki �y� nie mia�em si� czym martwi�. Nie zostawia� po sobie �lad�w, widocznie za�atwia� te sprawy gdzie� na dworze. Z pieca wzi��em ogryziony o��wek i naskroba�em na �cianie wierszyk:
-Zmrok ju� za oknem wyczerni� �wiat.
�egnam ci� mi�a czas ju� na mnie,
Wychodz� w ciemno�� by jak tw�j brat
Umrze� tej nocy za Irlandi�.
Wezm� ze sob� trotylu skrzynk�.
�egnam ci� mi�a czas ucieka,
Bia�� do klapy przypn� koniczynk�,
Na moje bomby Belfast czeka.
Wyci�gn��em z rupieciarni rower i pojecha�em do miasta. Stara�em si� pozna� troch� jego topografi�. Zajecha�em do portu i patrzy�em na rybak�w wracaj�cych z nocnego rejsu. Potem pojecha�em pod szko�� i wreszcie do parku. Przy alejce by�a �aweczka. Poczu�em gwa�towne zm�czenie. Usiad�em, aby odpocz��. Siedzia�em kilka minut, z przymkni�tymi oczami, gdy niespodziewanie jaki� cie� zas�oni� mi �wiat�o. Zanim otworzy�em oczy w�ch upewni� mnie, �e w pobli�u jest ko�. Faktycznie. Przede mn� sta�a kobieta w dziwnym uniformie. Trzyma�a za cugle �liczn� klaczk�, ciemnobr�zow� z bia�� gwiazd� na czole.
-Czy nie potrzebujesz jakiej� pomocy? - zapyta�a. - Wygl�dasz na zagubionego.
-Nie dzi�kuj�, jestem tylko troch� zm�czony. Jest pani policjantk�?
-Reprezentuj� Armi� Zbawienia. Mo�e powiniene� korzystaj�c z chwili czasu zwr�ci� swoje my�li ku Bogu?
-Zwracam je. Ale nie ma w tym mie�cie katolickiego ko�cio�a, wi�c rozwa�ania moje...
-Ko�ci� jest. Ale nie ma ksi�dza. Wr�ci dopiero za kilka miesi�cy. Zachorowa� na gru�lic�. Mog� ci poda� adres.
Wzi��em ulotk� i podzi�kowa�em. Klaczka nachyli�a si� i tr�ci�a mnie nosem.
-Jak si� ona nazywa? - zapyta�em.
-Svea.
-Gdyby si� nazywa�a Karolina, to by�oby �adnie.
-Zabawne imi�.
-Gdybym m�g� odkupi�bym j�.
Pog�aska�em klaczk� po nosie. Sp�yn�� na mnie cudowny spok�j. Kobieta wskoczy�a zr�cznie na konia i odjecha�a, a ja zosta�em. Alejk� nadszed� Sven. Prowadzi� rower.
-No hej - zagadn��.
-Dzie� dobry.
-Co u ciebie s�ycha�?
-Chcia�bym mie� w�asnego konia. Tak� �adn� br�zow� klacz.
-Popro� hrabiego Derka. Mo�e ci kupi na imieniny.
-Niestety nie by� �askaw zostawi� mi adresu. Chyba, �e ty mi udost�pnisz ten, pod kt�ry wysy�asz raporty.
-Przecie� oficjalnie nie masz o niczym poj�cia!
-A mam?
-Tak w�a�ciwie to nie rozumiem twojego stosunku do koni - powiedzia� Sven. - Wydaje mi si�, �e masz do nich bardzo osobiste...
-To cecha narodowa. Polacy lubi� konie. Czasy konnicy ju� si� sko�czy�y. Wojna zosta�a odhumanizowana, w miejsce pojedynk�w dzielnych ludzi wesz�y masy wojska i karabiny maszynowe... Ty Sven mia�e� kiedy kontakt z ko�mi?
-Nigdy.
-Wi�c tego nie zrozumiesz.
-Dlaczego nie? Wydaje mi si�, �e chwytam motywy, kt�re tob� kieruj�...
-Nie, �eby�my mogli si� zrozumie� musisz popatrze� koniom w oczy i dostrzec drzemi�c� w nich inteligencj�. Ko� wedle mnie jest potencjalnie prawie tak m�dry jak cz�owiek. A je�li pomy�l� o pewnych ludziach, kt�rych mia�em nieszcz�cie spotka� na swojej drodze to my�l�, �e konie przewy�sza�y ich inteligencj�.
-Widzisz Thomas, mam mo�liwo�� postara� si� o przydzia�owego konika do patrolowania lasu...
-Nie wahaj si� ani chwili.
-Wol� je�dzi� na rowerze.
-Jako stra�nik �owiecki powiniene� si� wstydzi�. Wyobra� sobie, �e gonisz k�usownika. Na rowerze. On si� odwraca i wbija ci n� w pier�. Trup na miejscu. A je�li gonisz go konno to jeste� wy�ej. On ci� nie si�gnie a ty go szabelk� przez �eb. I g�owa toczy si� po trawie....
-Masz zwyrodnia�� wyobra�ni�. Tu nie ma k�usownik�w.
-Mo�e i tak. Za�atw sobie tego konia.
-Ale ja nie mam o tym poj�cia. Je�dzi� umiem wy��cznie na motorze.
-Nauczysz si� szybko.
-Nie wiem jak o niego dba�.
-Pomog� ci we wszystkim. Pomaga�em kiedy� po lekcjach w stadninie na Kole, w Warszawie i nauczyli mnie w nagrod� je�dzi�.
-No nie wiem. Niby mam nawet gdzie go trzyma�, ale...
-Pomy�l o swojej siostrze. Kiedy� zechcecie wyda� j� za m��. Panienka z dobrego domu powinna umie� je�dzi� konno i gra� na fortepianie.
-Mo�e u was. U nas liczy si� bardziej wykszta�cenie, cho� te� nie zawsze. Wi�kszo�� ludzi z towarzystwa woli takie kurki domowe.
-Mi�e, ale nie bardzo inteligentne?
-Tak.
-To jeste� sko�czonym draniem! To twoja siostra. Powiniene� postara� si� aby osi�gn�a w �yciu to co najlepsze.
-Mam inne pogl�dy na to co jest w �yciu potrzebne.
Prychn��em.
-Pomy�l ile rado�ci mo�e osi�gn�� ucz�c si� je�dzi�. Pomy�l jak z u�miechem b�dzie si� podnosi� z ziemi po upadku.
-Jakim upadku?
-No z konia.
-Tego tylko brakowa�o! Przecie� to niebezpieczne.
-�ycie og�lnie jest niebezpieczne.
Zajechali�my do mnie. M�j szpieg poszed� na swoje stanowisko obserwacyjne gdzie� na fieldzie na lewo od domu (obieca�em sobie, �e przy najbli�szej okazji wybior� si� zobaczy� jak to wygl�da z bliska) a ja poszed�em na strych i zabra�em si� za zagospodarowywanie wn�trza. Konkretnie zacz��em przycina� s�upki konstrukcyjne do odpowiednich wymiar�w wedle moich rysunk�w. Mo�e najpierw nale�a�o podj�� prace bardziej dora�ne, jak na przyk�ad za�atanie niekt�rych dziur w �cianach, czy wymiana pod��g w ca�ym domu, ale jako� pogr��ywszy si� raz w pracy tw�rczej nie mog�em si� od niej oderwa�. Taki niestety by�em.
Gdy dorwa�em si� do ciekawej ksi��ki, to nauka le�a�a z regu�y od�ogiem, ale uwa�a�em si� cz�ciowo za usprawiedliwionego. Ostatecznie zamiast za�mieca� sobie umys� fizyk�, czy matematyk�, do kt�rych �ywi�em serdeczn� nienawi��, dostarcza�em mu tre�ciwego i wysokooktanowego paliwa. A stara�em si� dba� o sw�j rozw�j intelektualny za wszelk� cen�.
Dwaj faceci przywie�li now� lod�wk�. Przys�a� ich Dae i wszystko bylo ju� op�acone. Zabrali stare i za�adowawszy na ci�ar�wk� ulotnili si�.
Postawi�em nabytek ko�o drzwi. Nie wiedzie� czemu poprzednie sta�y na tej �cianie, kt�ra mia�a z drugiej strony kominek, a przy tym blisko pieca. Zjad�em lekki obiad i do wieczora pracowa�em na strychu przycinaj�c s�upki. By�o to zaj�cie diabelnie m�cz�ce i nie daj�ce specjalnej satysfakcji.
Zm�czy�em si� do�� szybko, jednak dopiero o �smej zrobi�em sobie przerw�. Wyk�pa�em si� w morzu. Woda by�a nawet ciep�a, ale ostra fala da�a mi si� we znaki rzucaj�c mn� co chwila o brzeg. Wreszcie zmarz�em na tyle, �e znudzi�a mi si� ta zabawa. Wr�ci�em do domu i poszed�em spa�. Nie by�em g�odny. Zapewne na skutek opicia si� wod� morsk�.
*
Rodzina Roslin�w zebra�a si� w skali ich domu, przy stole. Byli w komplecie. Doktor weterynarii Lars, jego �ona Brigitta, c�rka Ingrid, no i oczywi�cie niepoprawny syn, szpieg i stra�nik �owiecki. Opowiada� oczywi�cie o swojej trudnej pracy.
-Nie mog� ju� wytrzyma� - po�ali� si�. - Ten ca�y Thomas to zaraza. Nie spos�b przewidzie�, co zrobi za pi�� sekund. Siedz� przy pods�uchu, s�ysz� wsta�, stuka co� m�otkiem, my�l� sobie zabra� si� do jakiej� roboty. A tu nagle przestaje stuka� i po dziesi�ciu sekundach znika na rowerze w lesie. Oczywi�cie go nie dogoni�em, ale przypadkiem przyuwa�y�em w parku. Przekonywa� jedno babsko z Armii Zbawienia, �e powina zmieni� imi� swojego konia.
-Co� takiego? - zdumia� si� Lars.
-A potem m�wi�, �e Ingrid powinna jako panienka z dobrego domu umie� je�dzi� konno i gra� na pianinie.
-A o tenisie nic nie wspomina�?
-Jako� nie. Widocznie tenis jest mu oboj�tny, albo w Polsce nie ma zwyczaju gra� w tenisa, je�li jest si� "z dobrego domu".
-Ciekawe. On kim jest z pochodzenia?
-Niewiele wiem. Ma amnezj� pourazow�. Nie pami�ta swojego pochodzenia. Hrabia Derek, kt�ry zatrudni� mnie do tej fuchy, twierdzi, �e sobie stopniowo przypomni. Ale ch�opaczek jest zupe�nie ob��kany. Ma paskudne zakl�ni�cie nad uchem. Chyba mu wgniot�o po�ow� m�zgu do �rodka. Zabra�o pami�� i wybe�ta�o rozum.
-To mo�e nie tyle ob��d, co r�nice kulturowe. Jego my�li biegn� innymi �cie�kami.
-A co ty Ingrid o nim powiesz? Spotka�a� go raz i do�� d�ugo sobie gaw�dzili�cie.
-Tak. Wypytywa� o sprawy praktyczne. Jak tu jest zim� i tak dalej. Stara� si� by� mi�y.
-Stara� si�?
-Troch� to sztucznie wygl�da�o. Tak, jak gdyby my�la� o czym� innym. Jak gdyby co� go gryz�o. To si� pojawi�o dopiero po rozmowie z Teuflem.
-Mo�e poczu� si� jak gdyby wr�ci� do swojej komunistycznej szko�y. Tam zdaje si� stosuj� wobec uczni�w metody, przy jakich Teufel...
-Ciekawe jakie. Ka�� si� uczy� cytat�w z Lenina na pami��?
-Zapytaj go przy okazji Ingrid. Pewnie ucieszy si� z twoich odwiedzin.
-No nie wiem...
*
12 lipca wtorek.
Najpierw sny straci�y swoje kolory. Potem t�umy go�ci jako� si� rozp�yn�y. �esia z kt�r� przeta�czy�em p� nocy u�miechn�a si� po raz ostatni i te� rozwia�a si� w powietrzu bez �ladu. Z�apa�em r�koma pustk�. Miota�em si� przez chwil� po ��ku, zanim zrozumia�em, ze sen odp�yn��. Zacisn��em oczy i z premedytacj� zapad�em znowu w sen. Uda�o mi si�. Sta�em w ubikacji szko�y numer 126.
-Cholera, nie trafi�em - powiedzia�em sam do siebie.
-Trafi�e� w sam raz - o�wiadczy� �elazny g�os za moimi plecami. Jednocze�nie co� twardego uk�u�o mnie w plecy. Obejrza�em si�. Za mn� sta�a pani Pszcz�ka. To co� co wbija�o mi si� w plecy to by�a lufa karabinu maszynowego. Skoczy�em na drzwi. Poniewa� by�a to ubikacja w tej w�a�nie szkole nie mia�y klamki, ani zamka i otworzy�y si� bez przeszk�d. Wybieg�em na korytarz. Za moimi plecami rozleg� si� metaliczny terkot. To wychowawczyni otworzy�a ogie�.
-Cholera, musz� si� obudzi�, bo ta baba mnie zabije! - zawy�em.
-Nie uciekniesz - o�wiadczy�a.
Dopad�em �ciany i zacz��em t�uc w ni� g�ow�, aby si� obudzi�. Najpierw pociek�a krew, a potem m�zg wypad� mi z czaszki i upad� na ziemi�.
-Nie uciekniesz.
Nie mog�em ucieka�, bo m�j m�zg le�a� na ziemi. Podbieg� do niego jaki� kot i obw�chiwa�.
-Paskudztwo - o�wiadczy� wreszcie i odszed� machaj�c ogonem. I zaraz potem si� obudzi�em. Le�a�em d�u�sz� chwil� przychodz�c do siebie. Popatrzy�em w zadumie na lasek s�upk�w konstrukcyjnych poumieszczanych tu i �wdzie na strychu. Niekt�re mog�em ju� po��czy� w my�li deskami w �ciany. Poczu�em przyp�yw energii. Poniewa� nie czu�em g�odu, nie zjad�em �niadania, lecz jedynie przek�si�em kilka trawek i od razu zabra�em si� za dalsze zagospodarowywanie strychu. Ko�o dwunastej zaszed� m�j szpieg.
-No cze�� - zagadn��. - Przyszed�em troch� z tob� pogada�.
-To mi�o z twojej strony.
-No niezupe�nie. Przyszed�em tu z wyrafinowania. Widzisz nie mog� napisa� w raporcie, �e ca�y dzie� t�uk�e� m�otkiem. Musz� niejako pog��bi� obserwacje.
-W takim razie prosz� na pi�tro.
Wdrapa� si� zwinnie po zaimprowizowanej drabince.
-Ca�kiem nie�le - powiedzia� na widok rusztowa�.
-Szykuj na przysz�y tydzie� wesele swojej siostry.
-Biedna Ingrid. Ale i tak nie b�dzie twoja.
Zamar�em z m�otkiem w r�ce.
-Dlaczego?
-Pastor jest moim kumplem. Nie udzieli wam �lubu.
-�lub i tak b�dzie katolicki.
-Na to nie licz.
-No to we�miemy sobie w jakim� innym zborze. Macie tu wedle przewodnika cztery r�ne...
-Jeste�my kalwinitami. A taki zb�r jest jeden.
-Dla mnie wszystko jedno gdzie, i tak b�dzie po heretycku. Wezm� �lub w porz�dnym katolickim...
-Jeste� fundamentalist� religijnym?
-A dlaczego by nie? Lepiej by� za �ycia fundamentalist� ni� po �mierci sma�y� si� w ogniu piekielnym. Wszyscy dobrzy chrze�cijanie wiedz�, �e Marcin Luter by� op�tany przez diab�a.
-Ajajaj. A wiesz, �e ksi�dz przebywa na Riwierze?
-�aden problem. Sprowadz� sobie innego ksi�dza.
-Wolne �arty. Wiesz ilu katolik�w jest w Norwegii?
-Nie wiem.
-Kilka tysi�cy.
-Znajd� ksi�dza, cho�bym mia� pojecha� po niego do Polski.
-No to ja sprofanuj� budynek.
-I co z tego? Odprawi si� egzorcyzm i po k�opocie.
-No to wysadz� w powietrze.
-Ach, dlaczego wcze�niej nie powiedzia�e�, �e te� jeste� fundamentalist� religijnym? Jeden fundamentalista zawsze si� dogada z drugim. Ale powiem ci co� jeszcze. Gdy ty b�dziesz odsiadywa� w mamrze wysadzenie w powietrze miejsca kultu to ja b�d� bra� �lub z twoj� siostr� w Irlandii. Macie po��czenie lotnicze, Bodo z Dublinem. I tylko jedna przesiadka.
-Nie wydam siostry za byle kogo. Mo�e i nie umie je�dzi� konno i gra� na pianinie, ale za to umie je�dzi� na motorze i gra� w pokera.
-A fe!
-No i jeste�my klas� �redni�, z ziemia�skimi tradycjami.
-Furda. O to nie musicie si� martwi�. Niewykluczone �e jestem nast�pc� tronu. Gdy tylko przypomn� sobie szczeg�y...
-Nie mog� odda� siostry imigrantowi. Gastarbeiterowi.
-A ja b�d� mia� obywatelstwo. By�em prze�ladowany w komunizmie.
-OK. Zostawmy naszych szlachetnych przodk�w i ich koneksje na boku. Przyjmijmy nawet, �e jeste�my r�wni urodzeniem...
Mia�em na ko�cu j�zyka stwierdzenie, �e ja jestem lepszy, ale powstrzyma�em si�.
-No c� nie b�d� ci przeszkadza� w pracy.
Poszed� sobie, a ja nadal przybija�em s�upki. W po�udnie zjad�em obiad. P�cherze na d�oniach bola�y mnie bardzo, wi�c darowa�em sobie dalsz� prac�. Dla odmiany poszed�em w odwiedziny do Svena. Skoro on m�g� mnie szpiegowa� to dlaczego nie mia�bym post�powa� tak samo. M�j szpieg urz�dzi� si� ca�kiem nie�le. W do�� p�askiej powierzchni fieldu znajdowa�o si� zakl�ni�cie. Sta� tam namiot, sk�adane krzese�ko, pot�ny teleskop na statywie, oraz kuchenka turystyczna na gaz. Dzielny wywiadowca w�a�nie ko�czy� je�� co� z mena�ki.
-No hej - zagadn��em - wpad�em zobaczy�, jak wygl�da tajna baza szpiegowska, aby m�c to opowiada� swoim dzieciom.
-Jakim dzieciom? - zdziwi� si�.
-Tym, dla kt�rych b�dziesz wujkiem.
-Ty nawet nie masz gdzie jej wprowadzi� po �lubie!
-Do licha, m�j dom wida� nawet st�d!
-Ten kurnik? Pomijaj�c to, �e my mamy ponad dwudziestokrotnie wi�kszy metra�, to jeszcze nasz jest nieco lepiej zbudowany. Tu wystarczy podmuch wiatru i �ciany odpadaj�. Dwa, trzy sztormy i zostanie z niego wielka kupa desek. Zreszt� dom nie jest tw�j tylko hrabiego Derka.
-Ja zrobi� remont. Gruntowny remont, gdy tylko przyjedzie m�j kumpel.
-Nawet je�li zrobisz remont, to i tak stoi zbyt blisko morza. A �ciany ma takie, �e w �rodku w zimie krew b�dzie zamarza�a wam w �y�ach.
-Napal� w piecu a na ni� w�o�� futerka.
-Jakie futerka?
-Ze zwierz�t. Upoluj�.
-Ach. K�usownik! Po�l� ci� za to do pudla!
-Do pud�a? Co z ciebie za stra�nik �owiecki, co zamiast pilnowa� lasu ca�e dni traci na �ledzeniu mnie?
-Wspomagam bud�et w�asnego kraju. Robi� to za obce pieni�dze!
-Wiesz co robisz? Za cudze pieni�dze szpiegujesz norweskiego obywatela...
-Prawie obywatela. Nie wiadomo jeszcze czy dostaniesz tu azyl. Ostatecznie nikt ci� nie prze�ladowa�.
-Wys�ugujesz si� obcym si�om. Dostaniesz za to taki wyrok, �e si� nogami nakryjesz.
-Moja rodzina ci� wyko�czy.
-Prosz� bardzo, niech spr�buj�. Mam si� czym broni�.
-Tu ci� mam. Zamelduj�, �e posiadasz bro�.
-Melduj. Na siekier� nawet u ruskich nie trzeba zezwolenia.
-A �e� si�. Co ja ci b�d� broni�. Zobaczysz po �lubie jak to mi�o.
Zadowolony wr�ci�em do siebie i zabra�em si� do nast�pnej pracy. Poodrywa�em zmursza�e deski ze �ciany frontowej i zast�pi�em je nowymi. Zaj�o mi to kilka godzin, ale w sumie by� to stracony czas. Ilo�� szpar nie zmniejszy�a si� w widoczny spos�b, a ponadto w�a�ciwie do wymiany nadawa�a si� ca�a �ciana. Zniech�cony i zm�czony poszed�em sobie na pla��. Woda by�a zbyt zimna, abym m�g� si� k�pa�, po�azi�em wi�c tylko po brzegu morza i pogrzeba�em w wodorostach, w nadziei znalezienia czego� ciekawego, najch�tniej ze z�ota.
Znalaz�em dwa kolejne ko�skie z�by, kawa�ek szk�a z butelki i �adny kawa�ek bursztynu. Przystan��em zaskoczony. Okoliczne piaski i ska�y nie zawiera�y skamienia�ych bitumit�w. Problem ten wyja�ni� si�, gdy go podnios�em. To nie by� bursztyn. To by� jasnobr�zowy cukierek. Zawy�em d�ugo i ponuro. Ca�e szcz�cie, �e Sven mnie nie us�ysza�. A nawet je�li us�ysza�, to nie ujawni� si�. Wr�ci�em do domu i przez nast�pne godziny naprawia�em telewizor. Oczywi�cie mia�em o tym poj�cie jak �lepy o kolorach, ale uda�o mi si� osi�gn�� co� na kszta�t sukcesu. Obraz zanik� zupe�nie a za to pojawi� si� d�wi�k. Poszed�em spa� bez kolacji. Jako� nie mia�em ochoty je��.
13 lipca, �roda.
Przy�ni�o mi si�, �e stoj� na skale. Woko�o by�a niesko�czona pusta przestrze�. Gdzie� tam w ciemno�ciach lata�y bia�e go��bie. Ale nie by�em w tym �nie sob�. By�em kim� innym, kim� kogo czasami w sobie przeczuwa�em, kim� kto czasami wydostawa� si� na zewn�trz. By�em draniem, kanali�, niepohamowanym okrutnikiem, morderc�, podpalaczem i zdrajc� ojczyzny. Jak gdyby doktor Jekryl i mr. Hyde. Drugie wcielenie, druga strona tego ca�ego Tomasza Paczenki, kt�ry by� przecie� ca�kiem cywilizowanym cz�owiekiem i kt�ry nigdy nikomu nie zrobi� krzywdy, a przynajmniej nie bardzo du��. To by�o przera�aj�ce. A potem obudzi�em si�. By�em zm�czony, zmarnowany i nie chcia�o mi si� nic robi�. Z trudem zmusi�em si� aby wsta� i ubra� si�. By�em g�odny jak wilk, a nawet kilka wilk�w, ale nie mog�em zmusi� si�, aby co� zje��. Wreszcie po d�ugich medytacjach otworzy�em sobie puszk� fasolki. Najpierw wypi�em wod�. Wiedzia�em, �e zawiera du�o konserwant�w, ale mia�em to gdzie�. Kto� zapuka� do drzwi wej�ciowych. Sven.
-No hej - zagadn��.
-No hej. C� sprowadza dzielnego wywiadowc� wiadomych si�?
-Znalaz�em jeszcze jeden pow�d, dla kt�rego moja siostra nie mo�e ci� po�lubi�.
Weszli�my do kuchni.
-Pocz�stujesz si�? - zapyta�em gestem wskazuj�c puszk� z mielonk�. - Zosta�a ze �niadania.
-Fur Katze - odczyta� z etykietki. - Nie, dzi�kuj�. Znasz niemiecki?
-Troch�
-I mimo to?
-To jest niez�e - za�artowa�em - i ta�sze ni� normalne �arcie.
-No nie! Jad�e� to ju� kiedy�? O tej mielonce powinienem napisa� w raporcie.
-Nie zamierza�em jej je�� tak naprawd�. Ona jest dla mojego kota.
-Uff, od�ywam. Wiesz z czego to �wi�stwo robi�?
-Zapewne ze zdech�ych koni.
-Kupuj� u nas w rze�ni sanitarnej m�czk� mi�sn�. Nie wiemy co robi� z ca�o�ci� ale cz�� idzie na jakie� pasze... A co do mojej niewinnej siostry oddanej przez m�j g�upi zak�ad na tw�j �up...
-Wypraszam sobie. Nie g�upi tylko...
Nie znalaz�em na poczekaniu �agodniejszego okre�lenia.
-Nie dostaniesz jej za �on�, bo jeste� komunist� - wypali�.
A� mnie zatka�o. Ale zaraz pozna�em, �e tylko �artuje.
-Wy kapitali�ci jeste�cie sprytni - powiedzia�em. - Ale rozszyfrowa�em jeden z waszych plan�w.
-Jaki plan? - zaciekawi� si�. - Szpiega z�apa�e� b�d�c jeszcze w Polsce?
-Nie. Wasze plany rozszyfrowa�em ju� na zachodzie. Popatrz na to - wyj��em z lod�wki paczk� sera. - Wy kapitali�ci wyprodukowali�cie ser.
-No i co z tego? Ser jak ser. ��ty. Mo�e wy takiego nie macie?
-Mamy. Tu chodzi g��wnie o opakowanie. Widzisz, ka�dy plasterek jest osobno paczkowany w plastik.
-No to co? Dzi�ki temu nie zsycha si� tak bardzo.
-Ech Sven, taki inteligentny cz�owiek, a taki og�upiony.
-Co chcesz przez to powiedzie�?
-Robotnik, kt�ry na odpakowanie plasterka sera zu�ywa minut� nigdy nie b�dzie mia� wystarczaj�co du�o czasu, by zorganizowa� rewolucj�.
-O Bo�e!
Wyj��em z lod�wki butelk� coli.
-Chlapiemy jednego? - zapyta�em.
-Oryginalne stwierdzenie - zauwa�y�. - Ale wypi� mo�emy.
Rozla�em col� do szklanek.
-Czy ty jako komunista aby na pewno mo�esz to pi�? - zapyta�.
Jeszcze mu by�o ma�o. Postanowi�em uderzy� z grubej rury.
-No c�. Wprawdzie coca-cola jest kolejnym kapitalistycznym wynalazkiem, kt�rego celem jest og�upianie robotnik�w, ale w jedn� rzecz nigdy nie wierzy�em.
-W co mianowicie?
-U nas m�wi�o si�, �e otrzymuje si� j� z rozgniecionej ameryka�skiej stonki.
Zakrztusi� si�. Nie wiem, czy ze �miechu, czy z innych powod�w.
-Z rozgniecionej stonki? - upewni� si�.
-Tak m�wiono. Ale ja w to nie wierz�. Widzisz o was kapitalistach m�wi si�, �e jeste�cie krwiopijcami, �e wysysacie krew robotnik�w.
-Sugerujesz, �e cola jest robiona z krwi robotnik�w?
-Nie. Doszed�em do wniosku, �e robotnicy s� wam zbyt potrzebni. Zreszt� by�aby w�wczas czerwona.
-Zaciekawiasz mnie. Z czego w takim razie wed�ug ciebie jest ona produkowana?
-Z Murzyn�w. Wskazuje na to jej kolor.
Tym razem parskn�� �miechem tak straszliwym, �e a� zwali� si� pod st�.
-Musz� to opowiedzie� Ingrid.
-Lepiej napisz w raporcie.
-W jakim celu?
-Och, tak sobie.
-Thomas, ty jeste� bardzo sprytny, ale nie uda ci si�. Gdybym przekaza� takie informacje pomy�leliby, �e zwariowa�em, albo zmy�li�em to po pijanemu. Zdyskredytowa�bym si�.
-S�usznie.
Zamy�li� si� a potem co� mu si� przypomnia�o.
-Maj� przyjecha� do ciebie kumple...
-Czy�by si� odzywali?
-Tak jakby. Hrabia dzwoni�. Powiedzia�, �e ju� nied�ugo. By�y problemy z wiz�.
Pogadali�my jeszcze chwil� i poszed� sobie. Wyszed�em przed dom. Morze pachnia�o osza�amiaj�co, ale mnie ci�gn�o co� innego. Co�, co ukryte by�o w lesie. Wszed�em mi�dzy choinki, opad�em na kolana. D�uga jedwabista trawa mia�a smak podobny jak �ubr�wka. Nie mog�em si� pohamowa�. Jad�em. Dzi�s�a i j�zyk zacz�y mnie delikatnie piec od zawartych w trawie sok�w. Jakie� �d�b�o rozci�o mi warg�. Dopiero smak krwi uwolni� mnie z transu. Le�a�em na trawie. W ustach mia�em jej �d�b�a. W �o��dku... Zastanawia�em si� dlaczego tak jest. Czy cios w g�ow� naruszy� do tego stopnia m�j m�zg? Czy tak zaczyna� si� ob��d? Po tylu latach...
Podjad�szy wdrapa�em si� na strych popracowa�. Doko�czy�em budow� konstrukcji i przybi�em troch� desek. Najpierw nawierci�em je wiertark�, dzi�ki czemu gwo�dzie wchodzi�y �atwiej i odpada�o ryzyko p�kania. Do wieczora sko�czy�em robi� sw�j pok�j. P�cherze na d�oniach podesz�y mi krwi�. Bola�o jak diabli.
"By� twardym w b�lu. Nie �yczy� sobie tego, co niemo�liwe lub bezwarto�ciowe, by� zadowolonym z dnia takiego jaki jest, we wszystkim szuka� dobra i cieszy� si� natur� i lud�mi takimi jacy s�. Pocieszy� si� po tysi�cach gorzkich chwil t� jedn�, kt�ra jest pi�kna, a sercem i umiej�tno�ciami dawa� to co najlepsze nawet wtedy, gdy nie ma za to podzi�kowania". - jak to s�usznie zauwa�y� kajzer Wilhelm II-gi. Sam nie wiem kiedy zasn��em.
14 lipca, czwartek.
Obudzi�em si� do�� wcze�nie rano. By�o mi zimno. Dwa tygodnie od przybycia do Norwegii. Nie wstawa�em jeszcze, boj�c si� zanurzenia w ch�odzie poranka. Si�gn��em po jeden z przegl�danych dnia poprzedniego zeszyt�w i na wolnej kartce zapisa�em co� takiego.
Resume
-Naprawiona �ciana frontowa budynku (przepuszcza wiatr bez przeszk�d, o wodzie nie wspominaj�c)
-Nowa pod�oga na strychu.
-Pokoje na poddaszu,(zacz�te).
-Spalenie renifera i �mieci.
-Nowa pod�oga w kuchni,(ale nie na ca�ej powierzchni)
I to w�a�ciwie by�o wszystko. Nic wi�cej nie zdzia�a�em. Poczu�em gwa�towny przyp�yw wstydu. Trzeba by�o bra� si� do roboty. Umy�em si� zimn� wod� co dzia�a�o od�wie�aj�co. Zreszt� tak prawd� m�wi�c to po prostu nie chcia�o mi si� jako� zagrza� ciep�ej na piecu. W�a�nie szykowa�em �niadanie, gdy rozleg�o si� pukanie do drzwi. My�la�em, �e to Sven wi�c przestraszy�em si� w pierwszej chwili widz�c za drzwiami nieznanego mi brodatego faceta. Wystarczy�a mi jednak nieca�a sekunda, aby stwierdzi�, ze broda jest przyklejona. Go�� musia� by� mniej wi�cej w moim wieku. Zamaskowa� si� do�� staranie. Mia� ciemne okulary i kapelusz.
-Czego pan sobie �yczy? - zapyta�em po norwesku.
U�miechn�� si�.
-Jestem akwizytorem - odpali�, chyba po niemiecku. Zrozumia�em go w ka�dym razie.
-Prosz� dalej - zach�ci�em go gestem.
Gdy mija� mnie, podnios�em le��cy na ziemi worek i zr�cznie zarzuci�em mu na g�ow�. Z zaskoczenia upu�ci� walizk� i pud�o, kt�re ni�s�. Wepchn��em go do kuchni i sp�ta�em sznurem, co by�o dosy� trudne, bo szarpa� si� i wyrywa�. Wreszcie le�a� opleciony jak baleron. Zdar�em worek, przy okazji spad� mu kapelusz.
-A teraz gadaj psie, kto ci� tu przys�a�? - warkn��em po polsku.
-Tomasz, przyjacielu, nie zabijaj mnie!
Cholernie znajomy g�os!
-Kto ci� nas�a�. KGB?
-Nie powiem - podj�� gr�.
Wyj��em z szafki butelk� spirytusu technicznego i pude�ko zapa�ek.
-Josif! - krzykn��em w stron� biblioteki. - Przynie� jakich� szmat, �eby nie zajuszy� dywanu! - to genialne zdanie pozna�em swojego czasu przy okazji czytania ksi��ki Karczewskiego "Rok przest�pny". Cytowa�em je czasami r�nym ludziom i zawsze robi�o wra�enie.
-Jest was wi�cej? - zaciekawi� si�.
Przeszed� na polski.
-Pewnie. Jest nas tu pi�ciu i teraz b�dziemy ci� torturowa�, �eby wydusi� z ciebie wszystko co wiesz, niczym serwatk� z twarogu.
-Tomaszu to ja, Maciek!
-Hm?
-Maciek W�drowycz. Tw�j kumpel ze szko�y. Tw�j serdeczny przyjaciel, przyjecha�em, �eby ci pom�c si� urz�dzi�. Pami�tasz? Ostatniego dnia wywr�y�em ci podr�...
Kurde.
-Ja tam ci szpiegu nie wierz�, ale znaj moje dobre serce - powiedzia�em i uwolni�em go z wi�z�w.
Zdar� sztuczn� brod�, zdj�� ciemne okulary i znowu by� sob�. Patrzy�em na niego zaciekawiony. Jego szczera szeroka s�owia�ska twarz budzi�a zaufanie.
-O kurcz� kumplu, mog�em si� tego po tobie spodziewa�. To tak wita si� przyjaci�?
-Maciek, kop� lat! Ach jak mi�o, �e przyjecha�e�. Nie mog�e� si� sukinsynu wcze�niej ujawni�?
-W szkole? Hrabia zabroni�. M�wi�, �e sam powiniene� przypomnie� sobie siedemdziesi�ty dziewi�ty rok w Wojs�awicach.
-Znali�my si� wcze�niej? - zdumia�em si�.
-Straci�e� pami��... Nie s�dzi�em, �e a� tak. At, to nieistotne. Przypomnisz sobie, a ja ci pomog�. Pawcio te�.
-Pawcio?
-Pawe� Norwicki.
Przb�ysk. Zna�em to nazwisko... Ach, tak. Z listu.
-Gdzie si� spotkali�my?
-W Wojs�awicach.
Przeb�ysk. Zamkn��em oczy. Przez u�amek sekundy widzia�em jakie� budynki.
-Cholera - zakl��em. - No to kim jestem?
-Tomasz Paczenko. Tomasz Nikitycz.
-Syn Nikity?
-Tak. Wnuk J�zefa Paczenki, najwi�kszego bimbrownika i k�usownika w Wojs�awicach. No prawie najwi�kszego. M�j dziadek Jakub by� od niego nieco lepszy.
Patrzy� mi w twarz. Szuka� oznak, �e sobie cokolwiek przypominam. Popatrzy�em na niego bezradnie.
-Dobra. Wr�cimy do tego - powiedzia�. - Poopowiadaj teraz co to za miejsce.
-Sam widzisz, �e to miejsce, to nie s� rajskie ogrody, a ten dom, to nie jest pa�ac. Ale jak do tej pory nie narzekam. Ach, jeszcze jedno. �azi za mn� jeden szpieg.
-Jaki szpieg?
-Hrabia Derek przyczepi� mi ogona.
-�aden problem. Chce by� na bie��co informowany, to dostanie takich informacji, �e mu bokiem wyjd�. Zaraz, a gdyby tak szpiegowi obrzydzi� nieco �ycie?
-Nie warto. Pr�buj� go oswoi�.
-Ach. Likwidacja by�aby �atwiejsza, ale oswojenie te� mo�e przynie�� pewne rezultaty. Te� bym pewnie tak zrobi�. S�uchaj, czy w tym uroczym slumsie znajdzie si� kom�rka z wi�zk� s�omy na pod�odze? - ziewn��. - Jecha�em ca�� noc poci�giem... Wprawdzie cudownie luksusowym, lotnicze siedzenia...
-Ale� oczywi�cie. Mam siedem wolnych pokoi na pi�trze.
-Siedem? Dobra. Pokazuj drog� to wybior� sobie jaki�.
Weszli�my po drabince na strych. Zapali�em �wiat�o.
-No wybieraj - zach�ci�em.
-Ten jest pewnie tw�j - odgad� zezuj�c na jedyny uko�czony, kt�ry objawi� si� jako kom�rka w k�cie pomieszczenia.
-No tak.
-Mo�e wi�c ten - popatrzy� w zadumie na pust� framug� tkwi�c� w�r�d rusztowania kawa�ek dalej.
-�aden problem.
Zajrza� do �rodka i cofn�� si� z wystudiowanym wyrazem rozczarowania na twarzy.
-Wola�bym umeblowany.
-No c�...
-Rozumiem. Meble b�d� jak si� je zrobi. No nic, mnie spa� na pod�odze nie pierwszyzna.
-Prze�pij si� na moim ��ku. - zaproponowa�em. - A ja zrobi� dla ciebie...
-Wolne �arty. Wybacz Tomaszu, ale to ja jestem stolarzem amatorem, a nie ty. Wypakuj m�j plecak.
-Zrobi�.
-Poczekaj. Prze�pi� si� ma�� godzink�, albo i dwie i sam zrobi�.
-No to mi�ych sn�w.
Zszed�em na parter. Gdy by�em w bibliotece us�ysza�em, jak Maciek rzuci� si� na ��ko, a ono rozlecia�o si�. Dobieg�a mnie wi�zanka piekielnie wymy�lnych przekle�stw w j�zykach s�owia�skich. Pomy�la�em, �e chyba go polubi�. Nadawa� na tej samej fali co ja. Zabra�em si� za wypakowywanie plecaka. W kieszeni by� kawa�ek ko�skiej kie�basy, ponadto troch� ksi��ek i r�ne drobiazgi. Do tego torba mandarynek. Na torbie widnia� nadruk "AIRPORT OSLO".
U�miechn��em si� lekko. Niespodziewanie jaki� d�wi�k zak��ci� moje my�li. Szczekni�cie. Dobieg�o ze stoj�cego na korytarzu pud�a. Pies. Otworzy�em pude�ko i wypu�ci�em go. Chcia� na zewn�trz wi�c wyprowadzi�em. Zrobi� co trzeba i zaraz wr�ci�. Zachowywa� si� jako� dziwnie, by� najwyra�niej czym� oszo�omiony. Pewnie na czas podr�y dosta� jakie� prochy. Na szcz�scie chyba nie dosta� za du�o, bo...
Jak gdyby w odpowiedzi na moje my�li a oknem hukn�� strza�. Okno by�o uchylone. M�j kot skorzysta� z okazji, �eby przez nie wskoczy�. W�a�nie opada� na ziemi�, gdy zobaczy�em, jak szyba rozpryskuje si� na kawa�ki. Poczu�em gwa�towne szarpni�cie w lewym ramieniu. A� mnie zakr�ci�o. Zrozumia�em, �e dosta�em postrza�. W tej samej niemal chwili Sven wpad� przez drzwi z dymi�c� jeszcze dubelt�wk� w r�ce.
-Gdzie kot? - zawy�.
-Odwal si� od mojego kota!
-Jestem stra�nikiem �owieckim a ten kot poluje w lesie. Mam obowi�zek likwidowa� dzikie koty.
-Oswojony - pokaza�em gestem misk� przy drzwiach.
-Dziki!
Wypatrzy� kota zaszytego w k�t ko�o pieca i wycelowa� w niego. Odbi�em mu kopem strzelb� i strza� hukn�� w sufit. �rut. Nie przebi� desek.
-Panie Sven! - wrzasn��em. - Postrzeli� mnie pan w rami� a teraz demoluje mi pan cha�up� po to tylko, �eby zabi� kota, kt�ry jest moj� w�asno�ci�! To wolny kapitalistyczny kraj, w�asno�� prywatna jest tu chroniona. Ja tego tak nie zostawi�, ta sprawa sko�czy si� w s�dzie!
Krwawi�em z rany na ramieniu jak diabli. Nie zauwa�y� nawet. Maciek bezszelestnie zmaterializowa� si� za jego plecami i przy�o�y� mu obna�one ostrze szabli do gard�a.
-Rzu� bro� - powiedzia�.
Powiedzia� po polsku. Przed oczyma stan�a mi scena z dalekiej i zamierzch�ej przesz�o�ci. Ch�opak z szabl�. Ale to nie m�g� by� Maciek. Tamten by� ciemnow�osy. Przeb�ysk znikn��. Szpieg zastanawia� si� przez chwil�, po czym opu�ci� dubelt�wk�.
-Napa�� na urz�dnika pa�stwowego? To was b�dzie drogo kosztowa�o!
-Strzelanie do nieletnich, wtargni�cie do prywatnego mieszkania z broni� w r�ku! - odparowa�em.
-Zabierz tego pacho�ka zza moich plec�w!
-Macieju, on nazwa� ci� moim pacho�kiem - zwr�ci�em si� po polsku do swojego przyjaciela.
-Ty �winio - wrzasn�� Maciek po niemiecku. - Jestem rosyjskim szlachcicem!
Sven popatrzy� na niego z niepokojem. Maciek wygl�da� naprawd� strasznie. Niespodziewanie Sven rzuci� si� do okna i wyskoczy� przez nie.
-U do diab�a. Co to by� za wariat?
-Nasz szpieg, a przy okazji stra�nik �owiecki likwiduj�cy okoliczne koty.
-Cholera! Jeste� ranny!
Zdj��em koszul� i obejrza�em ran�. Nie wygl�da�a wcale �le. Ot, takie do�� g��bokie dra�ni�cie. Pola�em j� spirytusem.
-Mog�y zosta� w niej jakie� �ruciny - zauwa�y� m�j kolesio.
-Boli, cholera.
-Spokojnie. Powinny wyj�� razem z rop�.
-Wolne �arty! Ja w og�le nie chc�, �eby mi ropia�o.
-Troch� pewnie b�dzie.
Zalepi�em sobie plastrem, a potem wyci�gn��em kota zza lod�wki.
-Ech ty draniu - powiedzia�em do niego. - Ja przela�em za ciebie krew, a ty nadal si� boczysz?
Kot podda� si�. Podnios�em z ziemi szabl� i zdumia�em si�.
-Co to jest? - zdziwi�em si�.
-Pawcio prosi�, �ebym mu to przywi�z�. B�dzie mia� du�o baga�u, a ostatecznie powtarza ci�gle, �e jest w�t�y.
-Ach tak.
-Co zamierzasz zrobi� z tym pomylonym szpiegiem? Masz jaki� pomys�?
-Och, liczy�em na twoj� inwencj�.
-Czy w nocy te� nas �ledzi?
-Chyba nie. My�l�, �e noce sp�dza w domu.
-Powiedzia� ci?
-Nie, to tylko moje domys�y.
-Wobec tego jest szansa, �e masz racj�. My�l�, �e na pocz�tek wykopiemy wilczy d�.
-Wilczy d�?
-Zamaskowan� dziur� w ziemi. Wpadnie i zrobi sobie kuku.
-To nieetyczne.
-Wi�c przed wilczym do�em ustawimy tabliczk� ostrzegawcz�. B�dziesz mia� swoj� etyk�.
-Przeczyta i nie wpadnie, wi�c po co kopa�?
-Napiszemy po polsku. Nie zrozumie ostrze�enia i wpadnie, a my b�dziemy mieli czyste sumienia.
Jak si� potem przekona�em Maciek zawsze mia� genialne pomys�y. I sumienie z gumy. Na obiad zjedli�my mi�so z puszki, piure ziemniaczane z torebki i zup� z puszki. Po obiedzie Maciek zaryglowa� si� w rupieciarni z narz�dziami i o��wkiem. Przez nast�pne trzy godziny pi�owa� co�, wierci� wiertark�, lub ci�� pi�� tarczow�. Pracowa� szybko. W chwilach, gdy niczym nie warcza� s�ycha� by�o, �e pogwizduje pod nosem "serenad�" Schuberta. Gdy wreszcie wynurzy� si� by� ca�y upa�kany trocinami, ale sprawia� wra�enie zadowolonego. Zmajstrowa� zgrabn� �aw� do kuchni, dwa taborety, oraz ��ko dla siebie. Zani�s� je zaraz na pi�tro.
-Co jest jeszcze do roboty? - zapyta� wr�ciwszy.
-Trzeba by postawi� kominki w pokojach na pi�trze. Ale to ja sam...
-A umiesz?
-A to trudne?
-Tak. Ja sam stawia�em kiedy� piec, ale nie wyszed� bardzo dobrze. Problem b�dzie zw�aszcza z kominami. Nie da si� tego zebra� w jeden przew�d. Chyba trzeba b�dzie zrobi� jeszcze trzy, a to popsuje estetyk�...
-Pal diabli estetyk�, byle tylko dzia�a�o.
-Powiniene� si� zaj�� wzornictwem przemys�owym. Tam tak my�l�cych ludzi jest na p�czki, zrozumieliby�cie si�. A tak powa�nie podchodz�c do zagadnienia, to najpierw trzeba postawi� �ciany, a dopiero potem mo�na bawi� si� dalej.
-Co jeszcze widzisz tu do poprawienia?
-No c�. Widz�, �e w tych pokojach jest ciut ciut ciemno. Ale z tym mo�na sobie poradzi�, wystarczy wstawi� okna. A propos dachu. To by� tw�j pomys� z t� pap� nie przybit� do krokwi?
-A...
-Dobra, dobra, nie musisz si� t�umaczy�, je�li nie chcesz. Powiedzmy, �e tak to zostawi� g�upi poprzedni w�a�ciciel. Odno�nie pod��g. T� na strychu sam uk�ada�e�?
-Aha.
-To si� od razu rzuca w oczy. Te szpary szerokie na p� centymetra. Pod�ogi na parterze te� warto by wymieni�. �e ju� nie wspomn� o �cianach.
-Frontowa jest ca�kiem dobra - zaprotestowa�em.
-Frontowa mnie najbardziej zastanawia. Co za palant poprzybija� nowe deski na to stare pr�chno.
-E...
-Wybacz stary. Nie wiedzia�em, �e to ty. Ile masz desek?
-To co w rupieciarni.
-Ma�o. Bardzo ma�o. Mo�esz dokupi�? Tak swoj� drog� to wyl�dowa�e� w niez�ej ruderze. Czy jeste� zupe�nie pewien �e to w�a�ciwy adres? Wybacz g�upie pytanie. Oczywi�cie, �e jest w�a�ciwy, przecie� trafi�em tu, pos�uguj�c si� nim. Obaj nie mogli�my si� a� tak pomyli�. Wi�c je�li odpada pomy�ka to widz� tu dwie inne mo�liwo�ci. Po pierwsze hrabia m�g� to kupi� w ciemno, w co osobi�cie nie wierz�, bo on jest zawsze przesadnie ostro�ny, we wszystkich dziedzinach �ycia.
-Czyli s�dzisz �e to test?
-Chyba tak, bo forsy mu nie brakuje. S�dz�, �e nie poddasz si�. Jeste� ulepiony z tej samej gliny co ja. A ja bym si� nie podda�... Spoko. Jestem tu i pomog� ci we wszystkim, co b�dzie potrzebne... Odszykujemy cha�up� tak, �e przyjemnie b�dzie patrze�.
-Trzymam ci� za s�owo.
-Zrobi� co w mojej mocy. Po pierwsze dlatego, �e jeste� moim kumplem, a po drugie dlatego, �e stolarka to moje hobby. Przejdziemy si� nad morze, bo jako� do tej pory widzia�em je z pewnej odleg�o�ci...?
Poszli�my. Na pla�y le�a�o sporo r�nego organicznego �miecia. Patyk�w i wodorost�w.
-Niez�a pla�a - zauwa�y� m�j kolesio. - Podczas przyp�ywu ca�a jest pod wod�?
-Nie, zawsze wystaje kawa�ek. Czy�by� chcia� zakopa� mnie tu w piasku po szyj� a potem zaczeka� na przyp�yw?
-No wiesz!
Pogrzeba� w wodorostach i znalaz� ko�ski z�b.
-Ciekawa rzecz - zauwa�y�. - Z�b rekina ani chybi.
Wiedzia� oczywi�cie czyj to z�b. Usi�owa� mnie nabra�, ale nie uda�o mu si�. Nie zmartwi�o go to specjalnie. Zdj�� buty i skarpetki i wlaz� po kostki do wody.
-Mokra i zimna - stwierdzi�, - ale czysta jak kryszta�. Tak swoj� drog� to nie rozumiem, co ludzie widz� w tej zagranicy. Pomijaj�c ten �liczny widoczek, - zrobi� r�k� gest w stron� ska�, na kt�rych zapewne czatowa� Sven, - to tu jest zupe�nie tak, jak w Polsce. Choinki jak przed pa�acem kultury w Warszawie. Woda w morzu taka sama, tylko troch� lepszego gatunku.
-A zachodzi�e� do sklep�w?
-Zagl�da�em. �adnych rewelacji. Zupe�nie jak u nas w Pewexie. Troch� tu inaczej i to wszystko.
-To co ci�... Nie widzisz, �e to zagranica? �e wszystko tu jest inne?
-Tu wi�kszo�� rzeczy jest taka sama lub podobna. Jedynym problemem jest to, �e zamiast m�wi� po polsku, lub ukrai�sku, jak Pan B�g przykaza� pos�uguj� si� jakim� niezrozumia�ym be�kotem.
-To ju� taka specyfika.
-�adna specyfika. To po prostu wkurzaj�ce, gdy patrz� na wystaw� sklepow� a tam zamiast szyldu "zabawki" jakie� s�owo, kt�rego nawet nie podejmuj� si� powt�rzy�.
-Tak to ju� bywa. Pociesz si�, �e jak oni przyjad� do Polski, to b�d� mie� takie same problemy.
Twarz mojego przyjaciela rozja�ni�a si� w szerokim szczerym s�owia�skim u�miechu. Widocznie spodoba�a mu si� taka wizja. Wracali�my lasem. Patrzy� w zadumie na wysokie drzewa.
-Ska�a musi tu by� dosy� g��boko - powiedzia� w zadumie. - Inaczej nie uros�yby a� takie du�e.
-Ska�a jest p�ytko. Widzia�e� na brzegu.
-To nie tak. Ona jest nachylona jak ...hmm... ta cz�� wialni do zbo�a, w kt�r� sypie si� ziarno. Nad morzem wy�azi na powierzchni�, a w stron� l�du opada g��biej i st�d tu osadza si� pr�chnica.
-Po co ci te informacje?
-Och po prostu z remontu b�dzie du�o z�omowanych desek. Zbuduj� sobie ma�� przytuln� ziemiank�.
Do kolacji pracowa�. Po kolacji wzi�� �opat� i poszed� do lasu m�wi�c, �e nied�ugo wr�ci. Wr�ci� po godzinie i znowu zaj�� si� stolark� meblow�. Nie przeszkadza�em mu. Poszed�em spa�. Ledwo przy�o�y�em g�ow� do poduszki znalaz�em si� na �aweczce w jakim� za�nie�onym parku. Nie wiedzie� sk�d wiedzia�em, �e to park w Carskim Siole. Ubrany by�em, jak�eby inaczej, w mundur. W�a�nie zastanawia�em si�, na co do licha czekam, gdy podesz�a do mnie �esia. Wygl�da�a uroczo w futerku.
-Car prosi do siebie - powiedzia�a.
W tym momencie obudzi�em si�. By�a trzecia w nocy, a m�j niezr�wnany kolesio ci�� co� pi�� tarczow�.
*
Gdzie� nad niewielk� rzeczk� zagubion� w�r�d bezkresnych po�aci kanadyjskiej puszczy sta� niedu�y sza�as. Przed sza�asem p�on�o niewielkie ognisko. Przy ogniu drzema� Semen Miszczuk. Sen jego by� bardzo p�ytki i nawet mysz nie mog�a dobra� si� do resztek kolacji bez obudzenia go. Semen og�lnie sypia� bardzo nerwowo, ale to by�o nic w por�wnaniu ze snem jego c�rki.
�ucja rzuca�a si� we �nie i co kilka minut budzi�a si� z krzykiem. Stara� si� j� w�wczas �agodnie usypia�. �piewa� ukrai�skie ko�ysanki. Jej stan by� beznadziejny. Nie reagowa�a na nic. Umys� uciek� gdzie� do wewn�trz. Ta straszna noc pod Lwowem wypali�a my�li. Wypali�a do cna. To co zosta�o z tej sympatycznej i inteligentnej dziewczyny to by�o tylko cia�o, zewn�trzna pow�oka duszy. Ale sz�o jak gdyby powoli ku lepszemu. Zacz�y �ni� jej si� koszmary. Umys� powraca� w nich do tamtego potwornego dnia i odnajdywa� siebie. W ciemno�ciach tamtej strasznej nocy... To mog�o co� da�. W przeciwie�stwie do katatonii. O �wicie Semena obudzi� plusk. Po drugiej stronie rzeki sarna pi�a wod�. Przez chwil� rozwa�a�, czy nie zastrzeli� jej z pistoletu maszynowego, kt�ry mia� pod poduszk�, ale odrzuci� ten zamiar. Wolno wyci�gn�� z pochwy miecz samurajski i zebrawszy ca�� si�� cisn��. Stalowe ostrze przeszy�o zwierz� prawie na wylot. Przebrodzi� pospiesznie na drug� stron� i tu prze�y� szok. Ko�o sarny stali trzej Indianie. Pojawili si� tak cicho, �e zauwa�y� ich dopiero, gdy by� ju� bardzo blisko. Spr�y� si� w sobie do ucieczki, ale Indianin zatrzyma� go gestem.
-Jeste�my przyjaci�mi - powiedzia� po ukrai�sku.
-Przyjaciele? Jestem zbyt z�ym cz�owiekiem, aby mie� przyjaci�. We�cie sarn� i odejd�cie.
-Nie przybyli�my tu po to, aby bra� co� od ciebie. Obserwujemy ci� od dw�ch dni. Ty jeste� dobrym cz�owiekiem. Co� ci mo�emy ofiarowa�.
-Co mo�ecie mi ofiarowa�? - zdziwi� si�. - Nie przyby�em tu, by bra� cokolwiek od was.
-Zosta�e� ci�ko skrzywdzony. A twoja c�rka jeszcze bardziej. Pozw�l, �e ci pomo�emy. Co jej jest?
-Katatonia - wyja�ni�, ale widz�c, �e to nic im nie m�wi postara� si� wyt�umaczy� to na ich spos�b. - Jej dusza uciek�a.
Indianin u�miechn�� si� ol�niewaj�co.
-Wiem co to jest katatonia - powiedzia�. - Studiowa�em psychologi� i socjologi� w Montrealu. Chod� z nami. Nie obawiaj si�. Nie wydamy ci�.
-Dlaczego? Sk�d wiecie kim jestem?
-Widzieli�my jaki jeste�. A nasz szaman odnalaz� wasze my�li podczas transu jak miota�y si� w ciemno�ci. To wystarczy. Wprawdzie ona nie jest cz�owiekiem, ale to nie zmienia faktu, �e cierpi.
-Masz racj�, ona nie jest cz�owiekiem. A mo�e wiesz czym jest?
Indianin u�miechn�� si� zagadkowo.
-Nie wy pierwsi dotarli�cie do naszej wioski.
*
15 lipca, pi�tek.
�wit. S�o�ce przenikaj�ce przez szczeliny desek. Maciek myli� si� m�wi�c, �e wszystko w Norwegii jest takie samo jak w Polsce, a w ka�dym razie podobne. Takiego �witu jak tutaj nie prze�y�em nigdzie a �wiecie. A je�li nawet prze�y�em, to o tym nie pami�ta�em. Ten �wit przes�czaj�cy si� przez szpary pomi�dzy deskami by� zupe�nie inny. Cho� nie potrafi� dobrze sprecyzowa� na czym ta jego inno�� polega�a. Mo�e na zapachu lasu, mo�e na ta�cu plam �wiat�a wraz z ruchami drzew? W powietrzu ni�s� si� zapach kleju stolarskiego, lakieru i �wie�ych trocin. Zajrza�em do pokoju mojego kumpla. Spa� jak zabity. Ubra�em si� i cicho zszed�em na parter. St� z biblioteki zaskoczy� mnie swoim wygl�dem. Stary lakier zosta� zdarty, a drewno na po�owie d�ugo�ci g��boko zeszlifowane papierem �ciernym. Na stole le�a�a kartka z wypisanymi zakupami, kt�re powinienem by� widocznie wykona�.
Wyprowadzi�em z rupieciarni rower. Po drodze prawie rozdepta�em Ma�kowego kundla. Nawet si� nie obudzi�. Zdechlak, a nie pies. W Bodo by�em o si�dmej. Zrobi�em wszystkie zakupy bez wi�kszych k�opot�w. Kabel, oprawki, gniazdka i inne takie. Do tego oczywi�cie, �ar�o. Gdy wraca�em do domu zauwa�y�em na �cie�ce �wie�o rozsypan� ziemi�. Widocznie co� kopa� w nocy. Ale tak to ju� bywa. Maciek siedzia� w kuchni i rozkr�ca� jakie� dziwne urz�dzenie.
-No cze�� - zagadn��em.
-Cze��. Widzisz co mam?
-Co to?
-Wymontowa�em pods�uch spod sto�u.
-Wot te na!
-A nawiasem m�wi�c to korzystaj�c z okazji, �e ten ca�y szpieg pojecha� za tob�, wykopa�em wilczy d�.
-To fajnie, tylko uwa�aj, �eby� go nie wyko�czy�.
-E tam. D� ma siedemdziesi�t centymetr�w g��boko�ci. �adna �mierciono�na pu�apka. Zwyk�y potykacz. Ale zada mu bobu. A, nie odnosi�e� czasem wra�enia, �e ten tw�j szpieg te� jest z KGB?
-Sven?
-Ten wariat z dubelt�wk�. Nie wiem jak si� nazywa. Ale wczoraj wyra�nie chcia� ci� kropn��. Mo�e on tylko udaje, �e nie zna polskiego a w rzeczywisto�ci pods�uchuje nas? Nie, cholera. Przecie� on jest od Derka. Hrabia twierdzi, �e KGB ma na razie ma�e szanse ci� wy�ledzi�.
-Chcesz, �ebym dosta� manii prze�ladowczej? Po co ma mnie �ledzi� KGB? Czy to cz�� tego czego nie pami�tam, czy co� bredzisz?
-Ten Sven to chyba nawet jest ruski. Zwr�� uwag� na jego nazwisko, na fakt, �e nie pasuje wygl�dem do reszty tych blondyn�w, kt�rzy �a�� tu po ulicach... A jak pi�knie wylaz� z niego ruski, gdy polowa� na kota. Trach i ze spokojnego cz�owieka skatina. Strzela� w sufit po to, �eby ci� nastraszy�?
-Nie, strzela� do kota, a ja podbi�em mu strzelb�.
-To typowo ruskie zachowanie, strzela� w �rodku mieszkania. Tak swoj� stron� to nie powiem z kogo kiedy� w do�� mog� wyj�� przyzwyczajenia pradziadka z carskiej ochrany.
Zaskoczy�em dopiero po chwili.
-M�j pradziadek by� agentem ochrany?
-Tego te� nie pami�tasz? U cholera.
-Nie pami�tam nic. Ca�a moja przesz�o�� zaczyna si� pi�� lat temu.
Zamy�li� si�.
-Spr�buj� ci pom�c. Tak swoj� drog� to ciekawe, czy s�owo "chroni�" pochodzi od rzeczownika "ochrana". To fascynuj�ce jak zmieniaj� si� j�zyki. Ano nic. Trzeba bra� si� do roboty.
Zabra� si� ostro. W nocy zrobi� jeszcze dwa sto�ki, oraz �aw� do spania. Twierdzi�, �e �awy takie by�y dawniej bardzo popularne w Wojs�awicach. (Normalnie mebel ten wygl�da jak szeroka �awa, z oparciem, ale desk�, na kt�rej si� siedzi mo�na wysun�� i ma si� wspania�e miejsce do spania). Zaci�gn�li�my j� do kuchni. Zmajstrowawszy szafk� nocn� dla siebie, przeni�s� si� na pi�tro, gdzie zaj�� si� budow� pokoi. Najpierw zrobi� o�wietlenie g�rne, a potem przybija� deski. Sz�o mu to dosy� szybko. Taki kumpel to skarb. Zrobi�em obiad. Po obiedzie pomog�em mu. Przycina�em tarcz�wk� deski i bardzo szybko zacz�o ich ubywa�. Zmartwi�o to nas obu. Po obiedzie postanowili�my odpocz�� i poszli�my sobie na pla��. Maciek wzi�� ze sob� szklank� z herbat�, by, jak si� wyrazi�, wypi� j� w plenerze. Dzie� by� pi�kny. S�onecznie i ciep�o, ale od morza wia� wietrzyk.
-Dobrze mi - o�wiadczy� uwaliwszy si� na nagrzanym s�o�cem kamieniu.
-Aha - zgodzi�em si�.
-Nie ma tu gdzie� czasem owsa morskiego?
-Nie, nie widzia�em. Czemu pytasz?
-Och po prostu przypomnia�y mi si� ksi��ki o Muminkach.
-"Tego samego dnia, gdy tatu� Muminka zako�czy� budow� mostu na rzece ma�y zwierzaczek Ryjek zrobi� odkrycie..."
-Tak. To dobra rzecz dokonywa� odkry�. Odkrywa� nowe �cie�ki. Trzeba b�dzie si� tym zaj�� w jakiej� dobrej chwili. Tak swoj� drog� to ta herbata ma strasznie dziwny smak.
-Bo to nie herbata tylko Yerba Mate.
-Co to jest?
-W naszym kraju nie wyst�puje w handlu. To takie co� jak herbata, tylko troch� inne. Ro�nie w Ameryce Po�udniowej. Sven zostawi�.
-Extra. Ale, ale. Ty to pijasz?
-Czasami.
-Przecie� twierdzi�e�, �e herbat� podsun�li podbici Chi�czycy Anglikom, �eby ich otru�.
-Ja?
-Wtedy, w Wojs�awicach.
-Czekaj. To wa�ne. Po utracie pami�ci nadal nie lubi� herbaty.
Usiad� i popatrzy� na mnie uwa�nie.
-Mo�e to odruch, a mo�e nie wszystko si� zatar�o - powiedzia�.
Wypiwszy wlaz� do wody i nawet kawa�ek przep�yn��, ale potem wylaz� na brzeg.
-Zapomnia�em o odp�ywie.
-Teraz nie ma odp�ywu - zauwa�y�em.
-Nic nie szkodzi. Mo�e przyj�� nagle.
Zapar� si� i wi�cej do wody nie wszed�. Domy�li�em si�, o co mu chodzi. Nie umiej�c dobrze p�ywa�, ba� si� w�azi� zbyt daleko.
-Mo�e to i lepiej. Wprawdzie teraz nie sezon na rekiny...
-Rekiny? - zaniepokoi� si�, a mo�e tylko udawa�.
-Niedu�e, grenlandzkie. Atakuj� stadami. Obdzieraj� cz�owieka z mi�sa w ci�gu dziesi�ciu minut.
Obrzydzi�em mu k�piel do reszty. Przed wieczorem popracowali�my znowu nad strychem. Nie du�o, tak z godzink�. Potem zjedli�my wystawn� kolacj�. By�a butelka wina Chatenau, (Maciek wyci�gn�� j� spod wanny, przeczytawszy najpierw instrukcj� od hrabiego kt�r� znalaz� na skrzynce z bezpiecznikami) i ko�ska kie�basa. Wino by�o ca�kiem kwa�ne, to si� chyba nazywa fachowo wytrawne. To okre�lenie dobrane jest wyj�tkowo dobrze, bo faktycznie mo�e wytrawi� wszystkie wn�trzno�ci. Ale gdy si� cz�owiek przyzwyczai� to by�o nawet zno�ne. Maciek poci�ga� je ze szklanki z min� konesera. Jak si� zd��y�em zorientowa� mia� talent aktorski. Wreszcie poszed�em spa�. Mia�em nadziej�, �e przyjdzie we �nie ta �adna �esia, ale nie uda�o si�. Zamiast niej przy�ni�o mi si�, �e pracowa�em w fabryce pu�apek na myszy.
KONIEC ZESZYTU PIERWSZEGO.
16 lipca, sobota Bodo Norwegia.
Obudzi�em si� w b�lu. Rana postrza�owa na ramieniu pulsowa�a niezno�nie. Zdar�em plaster i popatrzy�em uwa�nie. Zgodnie z przewidywaniami Ma�ka zaropia�a lekko i napuch�a. Co� trzeba by�o z tym zrobi�. Mog�em oczywi�cie p�j�� z tym do lekarza, ale by�em dziwnie pewien, �e w przypadku postrza�u tajemnica zawodowa nie obowi�zywa�a.
Maciek spa� jeszcze. Siad�em na rower i pojecha�em do Geitvagan. To by�a dobra okazja dla poszerzania znajomo�ci. Rana reagowa�a na ka�dy wyb�j, do tego droga okaza�a si� by� d�u�sza ni� mi si� wydawa�o. W ko�cu dotar�em. Miasteczko by�o niedu�e. Sklepiki, bank, dealer samochod�w. Zapyta�em policjanta o drog� do gabinetu doktora Roslina. Wyja�ni� mi jak trafi�. Gabinet urz�dzony by� w niedu�ym domku przy g��wnej drodze. Doktor mia� chyba do�� spaczone poczucie humoru, bo nad drzwiami wisia�a imponuj�ca kolekcja krowich czaszek. C�, my�l�, �e w Polsce taka reklama raczej odstrasza�aby, tu wida� ludzie mieli inne poczucie humoru. W poczekalni by�o pusto, za to z gabinetu zabiegowego dobiega�y odg�osy intensywnej wymiany pogl�d�w. Po chwili wylecia� ze �rodka wielki dog, a za nim facet w mundurze. Facet wygl�da� na wariata. Za facetem wyszed� doktor. By� szczup�y, wysoki, ciemnow�osy. By� nieco podobny do swojego syna, (czy te� raczej Sven by� podobny do niego). Pod nosem mia� w�sik, a na nosie okulary w drucianej oprawce. Jego wiek oceni�em na jakie� czterdzie�ci pi�� lat.
-Czego pan sobie �yczy? - zapyta� uprzejmie.
-Jestem Tomasz Paczenko.
-Mi�o pozna�, s�ysza�em co nieco.
-Mam ma�y problem natury do�� prywatnej.
-Prosz�. - gestem zaprosi� mnie do �rodka.
Wszed�em.
-Jaki to problem?
-Jako weterynarz powinien si� pan zna� tak�e na ludziach.
Zdanie by�o bardzo skomplikowane i chyba co� popl�ta�em.
-Sugerujesz, �e masz jaki� problem zdrowotny? Ja jestem weterynarzem i lecz� zwierz�ta. Ludzi nie. Dwa domy dalej jest lekarz.
-Obawiam si�, �e nie mog� tam i��.
-Prosz� pokaza� - za��da�.
Zdj��em koszul�.
-Postrza� - stwierdzi�. - Musz� zadzwoni� na policj�.
Tego si� obawia�em.
-Prosz� nie dzwoni�, bo g�upio by panu by�o, gdyby pa�ski syn poszed� siedzie�.
-Co ty sugerujesz?
-Zosta�em postrzelony przez stra�nika �owieckiego Svena Roslina. Strzela� do mnie w moim w�asnym mieszkaniu, i co gorsza mam na to �wiadka.
Zblad� lekko.
-Celowo?
-Bardziej przez przypadek. Celowa� w mojego kota. Szyba posz�a...
Zamy�li� si� na dwie sekundy.
-Co zmierzasz zrobi� w tej sprawie?
-Nie zale�y mi na du�ej awanturze. Sam si� zemszcz�.
-Tylko go nie zabij - mrukn��.
W jego oczach zapali�y si� figlarne iskierki.
-Zabi� nie zabij�. Wymy�l� co� subtelnego.
Doktor parskn�� �miechem. �mia� si� d�u�sz� chwil�.
-Jak ci� postrzeli�? - zapyta� wreszcie.
-Przez okno. To by� przypadek, bo strzela� do mojego kota - powt�rzy�em.
-Dobrze m�wisz po norwesku. Pos�uchaj. W ranie zosta�o troch� �rutu i to wywo�a�o zaka�enie. Niekt�rzy ludzie s� uczuleni w pewien spos�b na o��w. Poza tym to cia�o obce. Rozumiesz?
-Tak.
-Musz� to oczy�ci� i wyj�� �rut, ale nie