5911

Szczegóły
Tytuł 5911
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5911 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5911 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5911 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A.J. Quinnell CISZA Siege of Silence T�umaczyli Jan Zakrzewski i Ewa Krasnodebska Wydanie oryginalne: 1986 Wydanie polskie: 1995 Nie jestem ani Jankesem, ani Latynosem. Autor Prolog Peabody San Carlo Gdy przekraczam pr�g salonu, natychmiast wyczuwam niemal�e namacaln� wrogo��, kt�ra promieniuje i parzy. Dla mnie � wcale przyjemne uczucie. Jaskraw� jasno�� zapewniaj� dwa monstrualnej wielko�ci �wieczniki. Salon jest wype�niony lud�mi i zapachami. Zapachy si� ��cz�: dym z papieros�w, perfumy, pot. Uderza mnogo�� mundur�w, order�w, d�ugich sukien i brylant�w. S� tak�e wizytowe ciemne garnitury. Wypucowane noski but�w. W sumie: zwyk�e znamiona dyplomatycznego przyj�cia, tym razem wzbogaconego aur� nienawi�ci. Zbli�a si� ambasador Wenezueli. Jego pulchny tors przecina na ukos czerwona szarfa; wyci�ga d�o�, do ust ma przyklejony regulaminowy u�miech, kt�ry w ka�dej chwili mo�na oderwa� niczym plaster. � Witam, ekscelencjo! Jak�e mi�o z pa�skiej strony, �e pan przyszed�. Prawdziwy zaszczyt... Jego u�cisk d�oni jest wilgotny. Odwzajemniam si� rytualn� formu��: � Dzi�kuj�, ekscelencjo. Sk�adam gratulacje z okazji uroczystego dnia... Prosz� mi wybaczy� tak p�ne przybycie, ale, rozumie pan, praca... Ambasador niemal�e rado�nie potakuje g�ow�. Moje sp�nienie jest mile widziane. � Trudno, trudno � m�wi. � Na szcz�cie pa�ska ambasada jest dobrze reprezentowana. Ta informacja wcale mnie nie dziwi. W odr�nieniu od wi�kszo�ci dyplomat�w m�j personel jest zawsze got�w przebiec nawet boso kilometr po t�uczonym szkle wobec perspektywy nielimitowanej ilo�ci bezp�atnego szampana. K�tem oka dostrzegam Deana Bowmana z �on�, stoj�cych w towarzystwie Arnolda Tesslera, Martina Kerra i attache wojskowego Argentyny. Bowman trzyma w jednej r�ce kieliszek szampana i cienkie dymi�ce cygaro, w drugiej talerz z g�r� kanapek z w�dzonym �ososiem. Z pewno�ci� przygotowuje sw�j popisowy numer jednoczesnego palenia, picia, jedzenia i prowadzenia o�ywionej rozmowy. Zbli�a si� kelner z kielichami szampana na srebrnej tacy. Bior� jeden z nich. � Czekali�my... � odzywa si� ambasador przymilnie. � Zechce pan? � Ale� oczywi�cie. Robi� par� krok�w, jakby wnosz�c ze sob� cisz�. Jestem g��wnym celem niech�tnych spojrze�. Chocia� niekt�re z nich s� tylko ciekawe. Je�li obecni my�l�, �e co� im powiem, to czeka ich rozczarowanie. Unosz� kielich i patrz� na ambasadora. Prostuje si� i wypina pier�. Wygl�da prze�miesznie. � Ekscelencjo! � Lekkim skinieniem g�owy pozdrawiam truposzowat� sylwetk� w rogu salonu. � Panie ministrze spraw zagranicznych, panie i panowie, z okazji narodowego �wi�ta Wenezueli pragn� wznie�� toast na cze�� prezydenta Lusinchi! � Tylko tyle m�wi�, podnosz� wysoko kielich, s�ysz� szmerek aprobaty dla intencji mojego toastu, mrucz� wraz z ch�rem obecnych �Niech �yje prezydent Lusinchi!�, maczam usta w szampanie. U�wiadamiam sobie, �e zbli�a si� ambasador Kolumbii. Raczej to wyw�chuj�, ni� widz�. Kolumbijskiego ambasadora dopad�y dwa przekle�stwa: g�upoty i cuchn�cego oddechu. Podchodz� szybko do si�gaj�cego ziemi okna. Nie musz� si� przeciska�. Wszyscy si� rozst�puj�, jakbym by� nosicielem wirusa morowej zarazy. Okno jest szeroko otwarte, wi�c wychodz� na taras, gdzie powietrze jest s�odkie od zapachu ja�minu i bugenwilli. Ro�liny nie maj� cuchn�cych oddech�w. Chocia� to nieprawda. A te cuchn�ce owoce, kt�re pa�aszuj� mieszka�cy Malezji? Duriany! Podobno przysparzaj� m�sko�ci. Niech b�dzie, ro�liny mog� cuchn��, ale przynajmniej nie gadaj�. Ambasadorowi Wenezueli zazdroszcz� jedynie ogrodu. Wy�o�one wielkimi p�ytami kamiennymi �cie�ki wij� si� mi�dzy klombami tropikalnych ro�lin i kwiat�w, kt�re wraz z si�gaj�cymi nieba palmami tworz� w �wietle umieszczonych na murze reflektor�w tajemniczy bajkowy krajobraz. Jaki� cie� w mroku przeistacza si� nagle w umundurowanego stra�nika w�druj�cego alejk�, z przewieszonym przez rami� pistoletem maszynowym Uzi. Stra�nik symbolizuje sytuacj� w San Carlo: gwa�t w raju! Zupe�nie jakby ca�e to rajskie pi�kno tropiku by�o grz�dk� w szklarni umo�liwiaj�cej szybszy wzrost ro�liny nienawi�ci. S�ysz� szmer rozm�w za plecami, brz�k kieliszk�w, ha�a�liwy �miech brytyjskiego ambasadora, kt�ry nale�y do kategorii ludzi szczerze bawi�cych si� wy��cznie w�asnymi dowcipami. � S�ysza�em, �e najch�tniej pija pan szkock�, ekscelencjo? � dobiega mnie g�os ambasadora Wenezueli. Odwracam si� i z wyci�gni�tej d�oni bior� szklank� whisky oddaj�c w zamian mojego szampana. � Czy przeszkodzi�em panu? � pyta. � Ale� nie. Po prostu umkn��em tu od ha�a�liwego gwaru. � Chce pan powiedzie�, �e uciek� pan przed serdeczno�ciami naszego kolumbijskiego kolegi. � U�miechn�� si� konspiracyjnie. � W samej rzeczy... potrafi on po mistrzowsku nudzi�, zanudza na�mier�. Jednak�e... � teatralne westchnienie � obaj jeste�my zaprawionymi w bojach dyplomatami i umiemy to znosi�. Od wewn�trz zamykamy uszy i od czasu do czasu, w regularnych odst�pach potakujemy... no i u�miechamy si� w odpowiednich momentach. Oczekiwa� jakiej� odpowiedzi, reakcji z mojej strony, jednak�e nie by�em w nastroju do czczej gadaniny. Wzruszy�em tylko ramionami maj�c nadziej�, �e Wenezuelczyk sobie p�jdzie. Rozczarowa� mnie. Pozosta�. � Chcia�em na osobno�ci zamieni� z panem par� s��w, ekscelencjo. Otrzyma�em dzi� wieczorem niepokoj�c� wiadomo�� � powiedzia�. � Plotk� � doda�. � Ooo? � �e zamierza pan podobno odes�a� do Stan�w cz�onk�w rodzin i zb�dny personel pomocniczy. Ogarnia mnie w�ciek�o��. Niech ich wszyscy diabli! �eby im powykr�ca�o te bezu�yteczne rozszwargotane g�by. Ambasador patrzy na mnie z niepokojem w oczach, a we mnie si� gotuje. I co najgorsze, zdaj� sobie spraw�, �e mo�na to odczyta� z mojej twarzy. Ambasador odzywa si� teraz g�osem pe�nym pokory: � Pan wie, jak to jest, ekscelencjo. �yjemy w malutkim akwarium, wszystkie rybki si� znaj�... Zawsze tak jest. Wenezuelczyk ma racj�. Zawsze tak jest. Przebieg poufnej po�udniowej narady w ambasadzie, wieczorem jest znany ju� wszystkim innym ambasadom w mie�cie i agencjom rz�dowym. To plotkuj�ce �ony. Dyplomaci oczywi�cie powtarzaj� wszystko w zaufaniu swoim paniom, a to jest niemal r�wnoznaczne z rozplakatowaniem wiadomo�ci na murach dom�w. Zwracam si� wi�c do ambasadora zimno i oficjalnie: � Niech pan zrozumie, ekscelencjo, �e jestem tu ambasadorem dopiero od tygodnia. Jest rzecz� naturaln�, �e odbywa�em rozmowy z radcami ambasady, z kierownictwem Misji Pomocy Wojskowej i S�u�by Ochrony. Rozpatrywa�em wszystkie aspekty sytuacji i musz� zastanawia� si� nad wszystkimi mo�liwymi opcjami. Do chwili obecnej nie podj��em �adnej ostatecznej decyzji co do ewentualnej ewakuacji. Jest wi�c dok�adnie tak, jak pan to okre�li�: mamy do czynienia z plotk�. � Rozumiem. Czy mog� co� powiedzie� nie jako dyplomata...? To znaczy, czy mog� panu powiedzie� co� otwarcie? � Oczywi�cie. Za plecami s�ysz� kolejny wybuch ha�a�liwego �miechu. Wenezuelczyk ujmuje mnie pod rami�. � Mo�e pospacerujemy w ogrodzie? Sprowadza mnie po schodach na �cie�k�, przez ca�y czas trzymaj�c pod rami�. Nienawidz�, kiedy mnie kto� dotyka, wi�c w ko�cu nieco brutalnie si� wyswobadzam. Idziemy obok siebie pod rzucaj�cymi g��boki cie� drzewami. � Jest pan cz�owiekiem bardzo do�wiadczonym i doskonale poinformowanym, se?or Peabody. Nawet pa�ski hiszpa�ski jest muzyk� dla moich uszu w kraju, gdzie mow� Cervantesa poddano torturom. Opanowa� pan ten j�zyk w stopniu rzadkim, je�li idzie o Amerykan�w. � Mia� pan nie m�wi� jak dyplomata � zauwa�am. Nie straci� kontenansu. W mroku widz� jego wyszczerzone w u�miechu z�by. � I nie b�d�. To by�a moja osobista szczera obserwacja. Ale do rzeczy: mimo pa�skiego do�wiadczenia i d�ugich lat w s�u�bie dyplomatycznej... Chyba si� nie myl� s�dz�c, �e po raz pierwszy jest pan szefem plac�wki? � Nie myli si� pan. � Ja natomiast jestem ju� ambasadorem od ponad dwudziestu lat, chocia� obecnie wyl�dowa�em w takiej dziurze jak San Carlo. � Spojrza� na mnie z ukosa, jakby spodziewa� si� wyraz�w wsp�czucia. Nie otrzymawszy ich, ci�gn�� dalej: � Jako dziekan miejscowego korpusu dyplomatycznego uwa�am za sw�j niepisany obowi�zek i przywilej udzielanie rad nowym ambasadorom... zw�aszcza w sprawach dotycz�cych naszej poka�nej dyplomatycznej rodziny. Odpowiadam g�osem, w kt�rym brzmi nuta ostrzegawcza: � I obecnie ma pan zamiar udzieli� mi rady, o kt�r� nie prosi�em? � Ach nie, se?or Peabody. Pragn� jedynie wskaza� panu skutki, jakie mog�aby przynie�� decyzja ewakuacji rodzin. � Ju� powiedzia�em, �e jest to tylko jedna z wielu opcji � zauwa�am sucho. � No w�a�nie. I to, co chc� powiedzie�, mo�e mie� wp�yw na wyb�r opcji. Decyzja ewakuacji rodzin i cz�ci personelu mo�e mie� trzy konsekwencje. Pierwsz� jest podj�cie podobnych decyzji w pozosta�ych ambasadach. Pan wie, �e rzucona ze szczytu gar�� �niegu mo�e wywo�a� lawin�. Ka�dy przecie� wie, �e pa�ski rz�d wspiera tutejszy re�im... � Nagle urwa�. � Ach, ju� wszystko rozumiem! Czy o to chodzi? Wypuszcza pan balon. Tak to si� nazywa? A mo�e latawca! Chce pan pokaza� swoim kongresmanom, �e sytuacja jest tutaj tak napi�ta, �e potrzeba zwi�kszy� pomoc i oni musz� to uchwali�? Jezu drogi! Co za przebieg�y, n�dzny rajfur. Przygl�da mi si� teraz uwa�nie. Wiem dobrze, co go gryzie. Je�li postanowi� odes�a� rodziny, to W�osi zrobi� to samo i w�wczas �ona ich pierwszego sekretarza b�dzie musia�a wr�ci� do Rzymu, a tym samym sko�czy si� jej romans z tym prosiakowatym g�upcem. Chocia� jestem tu zaledwie od tygodnia, to wszyscy p�ywamy przecie� w tym samym akwarium. Wiem doskonale, co si� tu dzieje, kto i z kim. � Nie ma pan racji, drogi ambasadorze. Decyzja, kt�r� podejm�, b�dzie motywowana wy��cznie spraw� bezpiecze�stwa osobistego rodzin i personelu. Wenezuelczyk jest rozczarowany. Wznawia spacer i sw�j wyk�ad: � Drug� konsekwencj� decyzji o ewakuacji by�oby os�abienie ducha miejscowej w�adzy... rz�du i Gwardii Narodowej... a tak�e w ko�ach biznesu. Spowodowa�oby to przyspieszenie tempa ucieczki kapita�u. No i trzecia konsekwencja: podj�cie decyzji ewakuacji by�oby odebrane przez chamaryst�w jako sygna�, zach�ta... Tak spaceruj�c dochodzimy do zakr�tu, za kt�rym natykamy si� na stra�nika ochrony � upiorny osobnik w pseudo-wojskowym mundurze staje z boku, �eby na przepu�ci�, wypr�a si�, jakby mia� zamiar oddawa� wojskowe honory. � Jest rzecz� do�� istotn� � kontynuuje m�j Wenezuelczyk � i� opr�cz pana �aden z szef�w misji dyplomatycznych nie my�li powa�nie o konieczno�ci ewakuowania kogokolwiek. Wszyscy s� zdania, �e w�adze doskonale panuj� nad sytuacj�... przy ameryka�skiej pomocy, rzecz jasna. Kciukiem wskazuj� przez rami� za siebie. � Uzbrojeni stra�nicy. Dzie� i noc. Trudno to nazwa� normaln� sytuacj�. Zapomina pan te�, �e my Amerykanie, stanowimy g��wny cel, jeste�my najbardziej zagro�eni. Zdaj� sobie w pe�ni spraw� ze wszystkich konsekwencji, jakie mo�e mie� moja ewentualna decyzja ewakuacji rodzin. Wytkn�� mi pan, �e jest to moja pierwsza plac�wka, kt�r� kieruj�... ale warto wiedzie�, �e by�em pracownikiem ambasady w Hawanie w styczniu 1959 roku. � Ooo? Ale jest chyba jaka� r�nica mi�dzy sytuacj� tam, w�wczas, i tutaj teraz? � Oczywi�cie. S� jednak tak�e bardzo niepokoj�ce podobie�stwa przypominaj�ce sytuacj� w Nikaragui. Ogrodowa �cie�ka skr�ca ku �wiat�om rezydencji. Zaczynaj� dochodzi� s�abe d�wi�ki muzyki. � Rozumiem se?or. Przy tej ca�ej wielkiej ameryka�skiej pomocy i dzi�ki obficie reprezentowanym ameryka�skim s�u�bom specjalnym jest pan z pewno�ci� lepiej, dog��bniej poinformowany, ni� pozostali ambasadorzy. Czy�bym wyczuwa� protekcjonalno�� w jego g�osie? Ten cz�owiek to wi�kszy g�upiec, ni� przypuszcza�em. Nie dostrzega nic poza ogrodzeniem w�asnej rezydencji i sprawami dotycz�cymi jego w�asnych interes�w i przyjemno�ci. Mam go po dziurki w nosie. � Trafi� pan w dziesi�tk�, drogi panie ambasadorze... to te� wszystkie decyzje b�d� podejmowa� w�a�nie na bazie tych informacji. A je�li podejm� decyzj�, kt�ra pana tak interesuje, to b�dzie pan pierwszym, kt�remu o tym powiem. Przed wszystkimi innymi. Kurtuazja tego wymaga. Nie wydamy �adnego komunikatu... spokojne, stopniowe odsy�anie zb�dnego w obecnej sytuacji personelu. Stoimy teraz na �cie�ce twarz� w twarz. Jestem od niego o g�ow� wy�szy. Straci� nieco kontenans, przegra� w s�ownym fechtunku. Nieco spocona twarz ma z�y wyraz cz�owieka obra�onego. Otwiera usta, �eby dalej argumentowa�, ale ja mam ju� tego do��. Nachylam si� nisko i ucinam: � I jeszcze jedno, ekscelencjo, chocia� jestem tu zaledwie od tygodnia i daleko mi do rangi dziekana korpusu, pozwoli pan, �e dam mu rad�. Pa�ski doradca ekonomiczny, se?or Borg, jest g��wnym dostawc� marihuany i kokainy dla tutejszej kolonii dyplomatycznej. Zwyk�a kurtuazja nakazuje mi wierzy�, �e nie jest pan tego �wiadom. Niemniej dzia�alno�� pana Borga jest plam� na pa�skiej reputacji, reputacji pa�skiej ambasady i pa�skiego kraju. Radz� wi�c, aby pan co� w tej sprawie zrobi�. A teraz dzi�kuj� za mi�� pogaw�dk� i do widzenia! Odchodz� pozostawiaj�c Wenezuelczyka na �cie�ce. Stoi jak wryty. Jestem z siebie zadowolony, chocia� nie uczyni�em nic, aby poprawi� stosunki ameryka�sko-wenezuelskie. Ale to ju� nale�y do obowi�zk�w naszego ambasadora w Caracas. Niech zapracuje na swoj� skromn� pensj�. 1 Jorge Hawana Czas nie powinien mie� dla mnie znaczenia. Jestem Latynosem podobnie jak m�j ojciec, dziadek i pradziadek. Chyba jedynie krew mojej szkockiej matki powoduje, �e jestem z zasady niecierpliwy. Raz jeszcze spogl�dam na zegarek. Brakuje tylko pi�ciu minut do drugiej. Kobieta przygl�da mi si�. Mi�o si� u�miecha i wraca do pracy. Praca ta polega na przegl�daniu, kartka po kartce, stosu zagranicznych gazet i zaznaczaniu od czasu do czasu wybranego fragmentu czarnym pisakiem. Jest lingwistk�, zna wi�kszo�� europejskich j�zyk�w. Wybrane przez ni� fragmenty b�d� w nocy przet�umaczone i Fidel zapozna si� z ich tre�ci� podczas �niadania. Kobieta nie jest pon�tna, nie jest przystojna. W oczy rzuca si� wielkie czo�o i olbrzymi nos. Ma zbyt kr�tk� szyj� i nazbyt szerokie, nietoperzowate ramiona. Ale jest bardzo inteligentna. Ciekawe, czy chcia�aby zamieni� inteligencj� na urod�. Oczywi�cie, �e chcia�aby. G�upcy nigdy nie dostrzegaj� w�asnej g�upoty. Ludzie pi�kni nigdy nie przestaj� radowa� si�, �e zwracaj� uwag� innych. Jednak�e apogeum rado�ci prze�ywa si� tylko wtedy, gdy uroda ��czy si� z inteligencj�. Jest nas takich bardzo niewielu. Rozgl�dam si� po pokoju. Pod przeciwleg�� �cian� siedzi i czeka tak�e Gomez z rolnictwa. Cierpliwie czyta jakie� pismo. Znowu spogl�dam na zegarek. Jest dok�adnie druga. Nagle podejmuj� decyzj� i wstaj�. Kobieta za biurkiem podnosi g�ow�. W oczach ma pytanie. � Prosz� mu powiedzie�, �e b�d� w moim gabinecie. Mam du�o pracy. Kiedy ju� jestem przy drzwiach, kobieta, skonsternowana i zdumiona, zdobywa si� na jedno s�owo: � Ale...? Niemal�e ocieram si� o stra�nik�w ochrony i p�dz� do windy, kt�ra w�a�nie stoi otworem. Gdy zasuwaj� si� drzwi windy, widz� martwe spojrzenia ochroniarzy. Ju� mijam biurko ochrony przy g��wnym wej�ciu na parterze, kiedy dzwoni telefon. Staj�, stra�nik podnosi s�uchawk�, s�ucha, kieruje wzrok na mnie. Nie odk�adaj�c s�uchawki wskazuje palcem ku g�rze. � ON czeka na was, towarzyszu Calderon! Wracaj�c na g�r� analizuj� moje post�powanie. Czy posun��em si� za daleko? W�cieknie si�? Z jego gabinetu wychodz� Moncada, Perez, Valdez i kilku innych funkcjonariuszy. S� wyra�nie przestraszeni, ale witaj� mnie z szacunkiem. Sekretarka stoi przy biurku. Wskazuje mi otwarte drzwi gabinetu. W jej oczach dostrzegam wsp�czucie. Przekraczam pr�g i ju� wiem, �e posun��em si� za daleko. Fidel siedzi za olbrzymim biurkiem. Powietrze jest ci�kie zar�wno w przeno�ni jak i od dymu cygara. Twarz Fidela i jego postawa wyra�aj� zniecierpliwienie i w�ciek�o��. Zaczyna bez wst�p�w: � Kaza�em ci czeka� obok na wezwanie, a ty� sobie wyszed�. To jest impertynencja! To jest brak szacunku wobec mnie! Znam dobrze mojego szefa i wiem, jaka pozostaje mi obrona. � Nie, compa?ero, to wy nie okazujecie mi szacunku. Fidel prostuje si� w fotelu, g�ucho uderza pi�ciami w blat biurka. Zaraz nast�pi wybuch. Widzia�em jego podobne zachowanie wobec innych. Widzia�em, jak si� to ko�czy�o. Podnieca mnie ryzyko, na kt�re si� odwa�y�em. Ryzyko zawsze mnie podnieca. W chwilach najwi�kszego zagro�enia przypominam sobie zawsze ostatni egzamin na wydziale prawa. Wspomnienie trwa zaledwie milisekund�. W wiecz�r poprzedzaj�cy ostateczny pisemny egzamin powr�ci� z Angoli m�j szkolny przyjaciel. Wr�ci� do Hawany po spe�nieniu obowi�zku walki o tamtejsz� rewolucj�. Rano mia� wyjecha� na p�noc, do rodziny. Poszli�my na drinka, co wkr�tce zamieni�o si� w wielkie pija�stwo. Poszed�em na egzamin nie zmru�ywszy w nocy oka i jeszcze po cz�ci pijany. Przez dwie i p� godziny wpatrywa�em si� t�po w pytania, nie rozumiej�c ich tre�ci. Kiedy si� wreszcie otrz�sn��em i m�j umys� zacz�� funkcjonowa�, pozosta�o mi zaledwie p� godziny. Poniewa� by�o to zbyt ma�o, bym zd��y� odpowiedzie� na pytania, napisa�em list do przewodnicz�cego komisji egzaminacyjnej. W li�cie wyja�ni�em m�j stan i okoliczno�ci. Przedstawi�em te� tez� obrony: w�a�ciwie powitanie powracaj�cego na �ono ojczyzny przyjaciela i patrioty, kt�ry ryzykowa� �yciem w obronie rewolucji, jest znacznie wa�niejsze od egoistycznych pragnie� uzyskania dyplomu prawnika. M�j wyw�d by� tak b�yskotliwy, �e dano mi dyplom. Obecnie b�d� musia� zdoby� si� na podobn� b�yskotliwo��, je�li zamierzam wygasi� tl�cy si� w g�owie Fidela lont. Odzywam si� wi�c z kamiennym spokojem: � Dwudziestego sz�stego lipca 1969 roku, jako trzynastoletni ch�opak po raz pierwszy s�ucha�em waszego przem�wienia, compa?ero, upami�tniaj�cego natarcie na koszary Moncada. Przem�wienie trwa�o cztery godziny. Podczas tych czterech godzin sta�em si� rewolucjonist�. Tematem przem�wienia by�a rewolucyjna ci�g�o��. Zapami�ta�em dok�adnie prawie ka�de zdanie. Kilka z nich przytocz� teraz:�Musimy si� uczy� na b��dach innych, musimy czerpa� ze wszystkich socjalistycznych rewolucji w przesz�o�ci. Francuskiej, rosyjskiej, chi�skiej. Najgorszym b��dem by�oby dopuszczenie do ba�wochwalstwa biurokracji, do czczenia przyw�dcy i jego funkcjonariuszy. Rewolucja to ca�y nar�d. Nar�d jest panem�. Lont zaczyna mniej iskrzy�, pali si� wolniej. T�umiony gniew Fidela zamienia si� w ciekawo��. M�wi� dalej, podniecony w�asnym l�kiem: � Znaczenie ma ka�da godzina, ka�da minuta, ka�da sekunda. To s� wasze w�asne s�owa, compa?ero, wypowiedziane dok�adnie w cztery lata p�niej podczas innego wiecu. �Utrata cho�by sekundy jest plam� na honorze sprawy, o kt�r� walczymy�. Fidel patrzy na mnie jak ropucha, kt�ra wystawi�a �eb z k�pieli. Pozostaje mi tylko brn�� dalej: � M�j gabinet znajduje si� o dziesi�� minut drogi st�d. Jak wam dobrze wiadomo, jestem pogr��ony o uszy w sprawie Cubelasa. Otrzyma�em wezwanie, by tu przyj��, przed dwiema godzinami. I od chwili opuszczenia gabinetu zmarnowa�em siedem tysi�cy dwie�cie sekund. � Palcem wskazuj� na stos papier�w na biurku Fidela. � W ci�gu dziesi�ciu minut potrzebnych na wezwanie mnie tutaj, mogliby�cie przez sze��set sekund pracowa� nad tymi dokumentami. � Wskazuj� na drzwi za sob�. � Gomez czeka w sekretariacie ju� od ponad godziny. On r�wnie� pracuje z oddaniem dla rewolucji. Fidel poci�ga cygaro i wypuszcza g�sty dym prosto na mnie. Jego g�os ma brzmienie przetaczaj�cej si� burzy: � Cytowa�e� moje prawdziwe s�owa? � Nie wiem. Ale je�li nie, to tak czy inaczej powinni�cie je byli wypowiedzie�. S�ysz� bulgotanie. Wreszcie Fidel wydaje odg�os podobny do prychania i parskania starej lokomotywy usi�uj�cej ruszy� ze sk�adem wagon�w. Czuj� odpr�enie. Fidel �mieje si�. Ko�cem cygara wskazuje krzes�o. Siadam. Przez d�ugi czas patrzy na mnie z wyra�nym niesmakiem. Przygl�da si� mojemu ubraniu, d�ugim w�osom, twarzy. Nie odwracam od niego wzroku, patrz� mu prosto w oczy. Wkr�tce sko�czy sze��dziesi�t lat, ale na to nie wygl�da. Wiek zdradzaj� tylko siwe w�osy k�dzierzawej brody. Oczy ma zm�czone, ale one zawsze s� zm�czone z wyj�tkiem chwil, kiedy wyg�asza mow� i wpada w oracyjny trans. Wiem, co daje mu przewag� nad innymi. I w�adz�. Wiem to doskonale, poniewa� dok�adnie to samo i mnie daje przewag�. Fidel jest przede wszystkim marzycielem, potem dopiero spontanicznym aktywist� i wreszcie hazardzist�. Uwielbia ryzyko. Ryzyko jest dla niego wszystkim. I w�a�nie ta kombinacja marze�, dzia�ania i ryzyka stanowi materi� �ycia i w�adzy. Przyci�ga to innych jak magnes, przyci�ga zar�wno m�czyzn jak i kobiety, zw�aszcza kobiety. Niekt�rzy nazywaj� to osobowo�ci�, ja nazywam �istot��, esencj� �ycia. Niewielu j� posiada. Wreszcie Fidel wzdycha, dusi cygaro w popielniczce i o�wiadcza: � Na rewolucjonist� to ty nie wygl�dasz, Jorge. Jeste� raczej przyk�adem osobnika, jakiego mia� na my�li Lenin, kiedy m�wi� o wypaleniu robactwa i pijawek. Nim mog� co� odpowiedzie�, naciska dzwonek na biurku i m�wi: � Powiedz Gomezowi, Mario, �eby wr�ci� do siebie. Wezw� go, kiedy mi b�dzie potrzebny. � Kolejne g�o�ne westchnienie. � I powiedz mu, �e jest mi bardzo przykro, �e tyle czasu czeka�. Wstaje od biurka, obchodzi je doko�a i rozpoczyna spacer za moimi plecami. Obracam si� w krze�le. � Mieli�my dzi� sygna� z San Carlo przez Managu�... czyta�e� materia�y, kt�re ci przys�a�em? � Oczywi�cie. � I co o tym s�dzisz? � Bermudez zwariowa�. Fidel si� �mieje. � Mo�liwe, ale ma wyobra�ni�. On jest w twoim wieku, wiedzia�e�? Nawet m�odszy ni� ja wtedy, kiedy za�atwi�em Batist�. � Chwil� o tym rozmy�la, a potem m�wi:� Je�li im si� wszystko uda, to b�dziemy mieli szans� przes�ucha� Peabody�ego... te� to przeczyta�e�? � Oczywi�cie. Przestaje spacerowa�, zatrzymuje si� przede mn�, brod� przyciska do piersi, jest podniecony. Wida� to w oczach. � B�dziemy mieli tylko par� dni... mo�e nawet kr�cej � zauwa�am z wahaniem. Potrz�sa przecz�co g�ow�. � Nie rozumiesz zupe�nie Amerykan�w � odpowiada mi. � Ma�o mia�e� z nimi do czynienia. Jeste� chytry i przebieg�y w sprawach ludzkiej natury... O tak, jeste� bardzo przebieg�y, ale w tym wypadku... ja ci gwarantuj�, �e oni szybko nie zareaguj�. Mam wiele do�wiadczenia, je�li idzie o Amerykan�w. B�dziemy mieli wiele tygodni, a mo�e nawet i miesi�cy. Fidel powraca do biurka i zapala �wie�e cygaro. Popykuje zadowolony i wznawia spacer oraz dialog: � Nasz wywiad dowiedzia� si� trzech rzeczy. Po pierwsze planowana przeciwko nam operacja nosi kryptonim KOBRA. � Fidel prycha pogardliwie. � Po tylu operacjach i kryptonimach najwyra�niej wyczerpa�a si� im wyobra�nia. Po drugie wiemy, �e zamieszani s� w to dwaj nasi wy�si funkcjonariusze... do chwili obecnej biernie. Najprawdopodobniej chodzi o ministr�w. Maj� tak�e dw�ch czy trzech w wojsku i milicji. Po trzecie: Jason Peabody by� konsultantem przy planowaniu tej operacji. Bezpo�rednio przed mianowaniem go na plac�wk� w San Carlo. Bardzo szcz�liwy przypadek... dotychczas jedyny szcz�liwy, je�li o nas idzie. � Czy s� jakie� podejrzenia, co do zamieszanego ministra albo innego funkcjonariusza? � pytam. Fidel podchodzi do okna i wygl�da na zewn�trz. Popo�udniowe s�o�ce przebija si� przez dym cygara unosz�cy si� spiral� do g�ry. Odbieram wra�enie, �e dym wychodzi mu z czubka g�owy. Fidel odwraca si� i tylko po�rednio odpowiada na moje pytanie: � Przetrwa�em tu, gdzie jestem, przez ponad �wier� wieku. Prze�y�em co najmniej dwana�cie zamach�w na moje �ycie i tyle� pr�b zamachu stanu. � Przez g�st� brod� dostrzegam wyszczerzone w u�miechu z�by. U�miech jest ironiczny. � Gdyby nie skromno��, to pomy�la�bym, �e jestem nie�miertelny i niezniszczalny. � Wznawia spacer. � Problem ma wymiar demograficzny. Ponad po�owa naszych obywateli urodzi�a si� po wyp�dzeniu Batisty. Przesz�o�� znaj� z opowiada�, kt�re wraz z up�ywem czasu staj� si� coraz mniej prawdziwe. Ci m�odzi s� niecierpliwi, maj� do�� permanentnej rewolucji i nieustannej walki, nie zdaj� sobie bowiem sprawy, �e w celu dokonania prawdziwej rewolucji potrzeba wielu pokole�. Dlatego te� sytuacja staje si� niebezpieczna. Zdrajcom wydaje si�, �e znajd� poplecznik�w... i jest to mo�liwe. Musimy wi�c ich zgnie��. Musimy si� dowiedzie�, kim s�. � Parokrotnie wskazuje na mnie cygarem. Celuje. � Mam zaufanie do Raula... ale jest to �lepe zaufanie wynikaj�ce z wi�z�w krwi. Ufam tobie, Jorge Calderonie. Jest to zaufanie wynikaj�ce z konieczno�ci. Tylko Raul i ty znacie moje intencje. Mam informacj�, �e chamary�ci rusz� lada chwila. Gdy tylko obejm� urz�dy i opanuj� w�adz�, wy�lemy swoich ludzi, podobnie jak do Nikaragui. Wy�lemy lekarzy, nauczycieli, in�ynier�w i tak dalej. Polecisz pierwszym samolotem. Chc�, �eby� ju� dzi� wieczorem uda� si� do Managui. � A sprawa Cubelasa? To bardzo wa�ne. � W por�wnaniu z tym, co si� szykuje, nic nie jest wa�ne. � Pokr�ci� przecz�co g�ow�. � Polecisz. Jeste� najlepszym oficerem �ledczym, jakiego mamy. Z�ama�e� Friasa i Guijano, a przede wszystkim Pazo. � Pokr�ci� z podziwem g�ow�. � A� nie mog�em w to uwierzy�. Jeste� szczytem megalomanii, wi�c ci ju� nie zaszkodzi, kiedy dodam, �e� i nadmiernie b�yskotliwy. Teraz b�dzie mi bardzo potrzebna ta ca�a twoja b�yskotliwo�� i przebieg�o��. Potrzebne nam jest jedno nazwisko. Jedno nam wystarczy. Od niego �lad poprowadzi do pozosta�ych. Id� teraz do Raula. On ustali z tob� szczeg�y i ��czno��. � I b�d� bezczynnie siedzia� w Managui � odzywam si� wstaj�c z krzes�a. � Bermudez zwariowa�. � Ja te� by�em takim wariatem. � odpowiada z ca�� powag� Fidel. � Dokona�em rewolucji z osiemdziesi�cioma towarzyszami broni. A Bermudez ma wi�cej ludzi. Przy drzwiach obracam si� i m�wi�: � Mam nadziej�, �e macie racj�, compa?ero. Fidel uwa�nie mi si� przygl�da. Przekrzywi� g�ow� i patrzy. Jeszcze zanim z jego ust pada pytanie, ju� wiem, �e b�dzie bardzo istotne. � Co to za dziewczyna? Nie czuj� si� wcale zmieszany i odpowiadam bez chwili wahania: � Inez Cavallo. O czym dobrze wiecie. � Co ona robi? � Opiekuje si� mn� i nic wi�cej... o tym r�wnie� wiecie. Kiwa g�ow�. � Nigdy nie przyjmowa�em rad w sprawach kobiet, wi�c te� nie lubi� ich udziela�. Ale ta dziewczyna jest bardzo niebezpieczna. Bardzo. Amoralna, skrajna egoistka i... pi�kna. Ona jest niebezpieczna, Jorge! � Wiem. D�ugo na siebie patrzymy. Czuj� si� tak, jakby Inez by�a w tym gabinecie. Fidel pstryka palcami, co oznacza, �e temat jest wyczerpany. � Mam zamiar zabra� j� ze sob� � m�wi�. � Strasznie si� nudz�, kiedy nie mam nic do roboty. Czy znowu posun��em si� za daleko? Czuj� dreszczyk. Nast�puje kolejna d�uga cisza i potem kolejne pstrykni�cie palcami. � By�e� mi dostarczy� jedno nazwisko. W sekretariacie kobieta zakre�la pisakiem jaki� artyku� w gazecie. Pochylam si� za jej plecami. Gazeta to �Washington Post�, a zaznaczony artyku� nosi tytu�: �Gwardia Narodowa San Carlo przyst�puje do decyduj�cej rozprawy z powsta�cami organizacji Chamarrista�. 2 Peabody San Carlo Luksusowe wi�zienie. Przez okno gabinetu, ponad dachami budynk�w mieszkalnych pracownik�w ambasady, widz� wysoki mur. Reflektory o�wietlaj� biegn�ce na nim druty oraz kamery telewizyjne na rogach. W pokoju ochrony dy�urny urz�dnik obs�uguje konsolety i sprz�t elektroniczny. Czy rzeczywi�cie robi to w tej chwili? Mo�e zasn��, albo poszed� na pokera? Musz� to dora�nie kontrolowa�. Jednak�e jeszcze nie dzi� wieczorem. Tak, to jest wi�zienie. W obr�bie ambasadzkich mur�w jest nas tu pi��dziesi�t dwie osoby. Nawet ta szyba, przez kt�r� patrz� jest kuloodporna. Okno si� nie otwiera. Jak�e wspaniale by�oby m�c opu�ci� to akwarium, przej�� si� wysadzanym drzewami Nadmorskim Bulwarem, poczu� zapach fal ciemnego morza Karaib�w i s�ysze� jak p�dz� ku piaszczystemu brzegowi. Jest to niemo�liwe bez dziesi�tki stra�nik�w ochrony i jad�cej dyskretnie z ty�u ci�ar�wki pe�nej �o�nierzy Gwardii Narodowej plus pe�na niepokoju twarz Fleminga z Ochrony � szefa wi�ziennych stra�nik�w. Brakuje mi d�ugich spacer�w. Na co mi przysz�o? Jestem w tym kraju najwa�niejsz� osob�, wa�niejsz� ni� sam prezydent. Jestem okazem w ogrodzie zoologicznym. Ironia w�adzy. Moje stanowisko czyni ze mnie cel ka�dego zwariowanego komucha. Nie tylko komucha, ale ka�dego szale�ca. Szybko uporam si� z moim zadaniem. Dzi�ki nowemu pakietowi pomocy, nowo wyszkolonym ochotnikom i przy moim poszturchiwaniu, uprz�tniemy teren. I to opas�e prezydencisko ku w�asnemu zdumieniu b�dzie musia�o stan�� do wybor�w. Przy odpowiednich naciskach i dobrym wykorzystaniu pieni�dzy jaki� przyzwoity prawicowy rz�d lub przyzwoity prawicowy genera� zacznie gospodarowa� w tym kraju w miar� przyzwoity spos�b. I w�wczas przyzwoici ludzie b�d� mogli spokojnie spacerowa� Nadmorskim Bulwarem w dzie� i w nocy. Przez grub� szyb� s�ysz� s�abe pojedyncze uderzenie katedralnego zegara. To mi u�wiadamia, jak bardzo jestem zm�czony, a jednocze�nie bolesne pulsowanie w du�ym palcu lewej nogi przypomina mi o mojej podagrze. Ku�tykaj�c id� przez sypialni� do �azienki, sk�d zabieram flakon z tabletkami Zyloriku. Pokoj�wka wreszcie zapami�ta�a, �e ma mi zostawia� na nocnym stoliku butelk� zimnej wody mineralnej wraz z czyst� szklank�. Jestem tu od dziesi�ciu dni i wiele czasu straci�em na uczenie miejscowej s�u�by podstawowych zasad higieny. I zasad wygodnego �ycia. Calper musia� tu �y� jak �winia w chlewie. Tego mo�na si� by�o po nim spodziewa�. By� zawsze niechlujny w kierowaniu ambasad�, w osobistej i og�lnej dyscyplinie, w wydawanych decyzjach i przesy�anych raportach. Odziedziczy�em po nim chlew. Bo�e drogi! Szklanka jest brudna. Wracam do �azienki, przep�ukuj� szklank�, potem nalewam do niej wody mineralnej, po�ykam dwie tabletki i popijam. Nast�pnie myj� z�by. Bardzo mi�e zaj�cie. Do mycia wykorzystuj� specjalny kompresorek elektryczny. Silny strumyczek wody penetruje szczeliny, dobrze masuje dzi�s�a. To masowanie sprawia mi przyjemno��. Churchill u�ywa� takiej maszynki. Czyta�em o tym w jego pami�tnikach. Pokoj�wka pami�ta�a na szcz�cie o zdj�ciu kapy z ��ka i o wy�o�eniu pi�amy. Za�o�y�a �wie�e prze�cierad�a, prosz�, prosz�. Pami�tam jej zdumienie, kiedy poleci�em:�Co wiecz�r �wie�a pi�ama i �wie�e prze�cierad�a�. Jak�e ten Calper tutaj egzystowa�! Rezydencja wprost cuchn�a od dymu cygar. Musia�em kaza� zmieni� filtry w klimatyzatorach i zakaza� palenia. Na stojaku z wieszakiem umieszczam bielizn� i garnitur na jutro. Stojak z wieszakiem jest z mahoniu. Przywioz�em go sobie z Waszyngtonu � prezent od mojej matki przed czterdziestu laty. Chyba jedyny prezent od niej, jaki pami�tam. Usadowiony w ��ku bior� do r�ki traktat Webstera o rewolucji sandinist�w. Ju� dawno nakaza�em sobie, bez wzgl�du na to, jaki jestem zm�czony, czyta� przez p� godziny przed snem. W tym czasie mog� przeczyta� dwadzie�cia stron. W praktyce oznacza to trzydzie�ci ksi��ek w ci�gu roku. Dzi�ki tej kr�tkiej p� godzince co wiecz�r! Dzi� bardzo mnie przygn�bia ta historia z�ej sprawy tak pi�knie zachwalanej. Odczuwam wielk� ulg�, gdy wreszcie mija p� godziny. Gasz� �wiat�o i poprawiam poduszki. Poduszki s� puchowe, przywioz�em je z Waszyngtonu. Nauczy�y mnie tego liczne podr�e. Dzisiejsze poduszki s� przewa�nie wype�niane syntetyczn� piank�. R�wnie dobrze mo�na z�o�y� g�ow� na trampolinie. Gdzie� kiedy� czyta�em, �e angielska kr�lowa podr�uje zawsze z w�asnymi poduszkami, ale ja zacz��em to robi� d�ugo przed ni�. Rzadko miewam trudno�ci z za�ni�ciem. W�a�nie zapadam w sen, kiedy dzwoni telefon. To Gage, szef plac�wki CIA. Wymrukuje jakie� przeprosiny. G�os mu lekko dr�y. Widocznie prze�ywa podj�cie decyzji, �eby do mnie zadzwoni� o tak p�nej porze. M�wi, �e jego zast�pca otrzyma� wiadomo��, dotychczas jeszcze niepotwierdzon� przez inne �r�d�o, i� poka�ny oddzia� chamaryst�w przemaszerowa� przez mie�cin� Paras, o trzydzie�ci kilometr�w na p�nocny wsch�d od stolicy. Gage�owi jest bardzo przykro, �e mnie obudzi�, ale z tego, co wie, powsta�cy jeszcze nigdy nie odwa�yli si� dzia�a� tak blisko stolicy. Zadaj� mu oczywiste pytanie: � Przedyskutowa� to pan z Flemingiem? Brzemienna cisza i odpowied�: � Nie, sir. Fleming poszed� na przyj�cie do ambasady brazylijskiej. Zadzwoni�em tam i dowiedzia�em si�, �e wyszed� przed godzin�. Nikt nie wie, dok�d poszed�. Czuj� wzrastaj�c� fal� oburzenia na Calpera. Jego zupe�ny brak odpowiedzialno�ci udzieli� si� personelowi. A przepisy s� wyra�ne: o pierwszej w nocy capstrzyk, wszyscy s� w swoich mieszkaniach, a od zachodu s�o�ca do pierwszej cogodzinny kontakt telefoniczny z ambasad� i informowanie o miejscu pobytu. Im wszystkim si� zdaje, �e przebywaj� na ambasadzkiej synekurze w Luksemburgu. S�ysz� dalsze s�owa Gage�a wypowiadane do�� niepewnym g�osem: � Dzwoni�em do dow�dztwa Gwardii Narodowej. Powiedzieli mi, �e to jaka� bzdura. W Paras jest garnizon... mimo wszystko pomy�la�em sobie, �e b�dzie lepiej, je�li pana od razu zawiadomi�, panie ambasadorze... zgodnie z pa�sk� instrukcj�... � Dobrze pan zrobi�, Gage. Niech pan b�dzie w kontakcie z Gwardi� i przeka�e wiadomo�� do Langley. Prosz� do mnie dzwoni�, je�li pojawi� si� jakie� nowe wie�ci. I prosz� powiedzie� Flemingowi, �e ma zjawi� si� u mnie w gabinecie o �smej rano. Punktualnie o �smej. Odk�adam s�uchawk�, poprawiam poduszki i usi�uj� zasn��. Sen jednak nie przychodzi. Nie tyle z powodu otrzymanej wiadomo�ci, co z poirytowania. W ambasadzie panuje absolutne rozprz�enie. Up�ynie wiele tygodni, nim uda mi si� zaprowadzi� jaki� �ad. Musz� te� nast�pi� zmiany personalne. Zaczynaj�c od Fleminga i Bowmana, mojego zast�pcy. Gage jest w porz�dku. Te� jest tu dopiero od dziesi�ciu dni. Przylecieli�my jednym samolotem. Ma przynajmniej odwag�, by dzwoni� w nocy do ambasadora z tak niepe�n� i niepotwierdzon� informacj�. Upiek� te� dwie pieczenie przy jednym ogniu � przy okazji za�atwi� swego zwierzchnika, Fleminga. W ci�gu nast�pnych kilku minut poprzemieszcza�em radc�w i starszych attache dopasowuj�c ich do przewidzianej przeze mnie nowej struktury plac�wki. M�j gniew topnieje. W ka�dym razie zatrzymam attache wojskowego, pu�kownika Sumnera � to dobry oficer. Jego raport tego ranka by� zwi�z�y, jasny i precyzyjny. Rozmy�laj�c o pu�kowniku i jego raporcie czuj� nagle uk�ucie, jakby lekkie pora�enie pr�dem. Co� sobie przypomnia�em. Siadam w ��ku, bior� s�uchawk� i dzwoni� do Gage�a. Polecam mu obudzi� pu�kownika Sumnera i wyznaczy� mu spotkanie ze mn� za pi�tna�cie minut w �sterylnym pokoju�. A je�li w ci�gu tych pi�tnastu minut pojawi si� Fleming, to te� ma tam natychmiast przyj��. Sumnerowi wystarczy�o dwana�cie minut. Wydaje si� zaspany, ale jest w wyprasowanym garniturze i ma dobrze zawi�zany krawat. Zastaje mnie pod wisz�c� na �cianie wielk� map�. W k�ko obok nazwy Paras wbi�em szpilk� z czerwonym �ebkiem. � Przepraszam, �e zerwa�em pana z ��ka, pu�kowniku. Kaw� ju� zam�wi�em. � Stukam palcem w map�. � Mam niepotwierdzon� wiadomo��, �e oddzia� chamaryst�w przemaszerowa� przez miasteczko posuwaj�c si� w kierunku stolicy. Pu�kownik kiwa g�ow�, przecieraj�c oczy. � Gage mi ju� powiedzia�. I �e Gwardia Narodowa zaprzecza. Miasteczko ma spory garnizon i le�y na skraju doliny. Mowy nie ma, aby m�g� tamt�dy przej�� niezauwa�ony jakikolwiek oddzia� paramilitarny. � Nie oddzia� paramilitarny, ale terrory�ci, Sumner � poprawiam go, nieco poirytowany. � No, a je�li zostali zauwa�eni? Na twarzy pu�kownika do zaspania do��cza zdumienie. � Ale... � zaczyna. Pukanie, drzwi si� otwieraj� i wchodzi m�ody Metys nios�c na tacce dwa kubki kawy. Stawia tack� na stole i wychodzi. Gestem d�oni wskazuj� pu�kownikowi kubek. Sumner z zadowoleniem pije, a potem jakby z wahaniem zadaje pytanie: � Sugeruje pan, ambasadorze, �e garnizon z nimi wsp�dzia�a? � Jak pan s�dzi, czy istnieje taka mo�liwo��? Czy to s� ludzi z brygady Lacaya? W pe�ni rozbudzony Sumner potakuje energicznie. Jednocze�nie spogl�da na map�. M�wi� dalej: � Rano w swoim raporcie wymieni� pan genera��w Cruza i Lacaya. Ostatnio Cruz by� w wi�kszych �askach Vargasa ni� Lacay. Wspomnia� pan, �e Lacay jest rozgoryczony decyzj� Vargasa przydzielenia wszystkich absolwent�w kursu w Fort Bragg do brygady Cruza. W ubieg�ym miesi�cu CIA w poufnej informacji sugerowa�a, �e gdyby�my kiedykolwiek byli sk�onni poprze� wojskowy spisek przeciwko Vargasowi, to mo�na by by�o liczy� bardziej na Laceya. Widz�, �e Sumner odnosi si� do tego bardzo sceptycznie. Wypija par� �yk�w kawy i powiada: � Panie ambasadorze, zwolnijmy tempo, dobrze? Co mamy? Niepopart� informacj� o przej�ciu para... przepraszam, terroryst�w przez Paras. Tylko tyle. I sugerujemy od razu ich potencjalne wsparcie przez Gwardi� Narodow�. To mi nie pasuje. Zbyt �mia�e skojarzenie. Ci faceci wiedz�, Lacey i inni, �e w wypadku przej�cia w�adzy przez chamaryst�w, z nimi koniec. Id� do piachu. Wsp�praca, nawet cicha, z chamarystami, to tak, jak pr�ba przedostania si� przez rzek� na grzbiecie krokodyla. W po�owie drogi krokodyl pa�aszuje swoich pasa�er�w. � Ale wiadomo��...? Pu�kownik wzrusza ramionami. � Otrzymujemy wiele informacji, kt�re okazuj� si� fa�szywe albo bezwarto�ciowe. Czasami jest to celowa dezinformacja. Jestem tu od dw�ch lat, sir, i przez moje r�ce przesz�o mas� bzdurnych informacji. Pu�kownik jest bardzo pewny siebie, a wtr�t na temat jego dwuletniego pobytu w San Carlo ma na celu zwr�cenie uwagi na m�j zaledwie dziesi�ciodniowy pobyt. Trzeba obudzi� jeszcze jedn� osob�. � Ta konkretna informacja pochodzi od naszych agent�w. � Wskazuj� na telefon. � Niech pan �ci�gnie Tesslera, �eby dok�adnie nam powiedzia�, sk�d ma wiadomo��. Pu�kownik z wyra�n� satysfakcj� podnosi s�uchawk�. Niech kto� jeszcze nie �pi tej nocy. Tessler pojawia si� dopiero po dwudziestu minutach. W�osy ma zmierzwione, ca�y jest wymi�ty i w paskudnym humorze. Nic mnie to nie obchodzi. Niech sobie b�dzie wa�ny i niech ma jeszcze wa�niejszego ojca. Ja jestem ambasadorem. Nie zamawiam dla niego kawy. Polecam mu sprawdzenie �r�d�a informacji. Sp�dza przy telefonie dziesi�� nabzdyczonych minut. Nast�pnie g�o�no wzdycha i m�wi dramatycznym g�osem: � W wi�kszo�ci mie�cin mamy informator�w. Niskiej kategorii. Otrzymuj� nominaln� miesi�czn� pensj� i premi�, je�li dostarcz� co� warto�ciowego. Facet, kt�ry da� zna� z Paras, od ponad roku nie mia� �adnej premii i bardzo si� stara, �eby na ni� zarobi�. Nasi regionalni agenci obje�d�aj� teren i zbieraj� wszystkie meldunki. Zgodnie z regulaminem maj� obowi�zek ka�dy zarejestrowa� i dostarczy� nam. W ka�dym razie mo�e pan spokojnie spa�, panie ambasadorze. Ta informacja jest bezwarto�ciowa. Gdyby chamary�ci chcieli podej�� pod stolic�, to z pewno�ci� nie wybraliby drogi przez Paras. I nie maszerowaliby zwartym oddzia�em. Wys�aliby ludzi malutkimi grupkami, po kilku... ich zwyk�a metoda. Tessler z trudem t�umi pogard� w g�osie. Jest m�ody, czupurny i pewny siebie, nawet nie stara si� specjalnie okazywa� mi szacunku. Rzucam okiem na Sumnera, kt�ry z zainteresowaniem wpatruje si� w �cienn� map�. Dok�adnie odczytuj�, co obaj my�l�: dziesi�ciodniowy ambasador wpada w panik�. Ju� i tak zdoby�em niepopularno�� sugeruj�c mo�liwo�� odes�ania do kraju rodzin. A teraz w �rodku nocy budz� ludzi, poniewa� oblecia� mnie strach. Zaczynam rozmy�la� nad sposobami taktycznego wycofania si� z ca�ej sprawy, kiedy Tessler postanawia zrobi� mi ma�y wyk�ad: � Panie ambasadorze, mamy do czynienia z klasyczn� sytuacj� wojny partyzanckiej. Si�y chamaryst�w wynosz� maksimum sze�� tysi�cy ludzi. Mog� doskoczy�, uderzy� i zmyka�. To wszystko. Przed czterema dniami zaj�li wiosk� w prowincji Higo. Genera� Cruz zebra� ca�� brygad� �Marazon� wzmocnion� absolwentami z Fort Bragg i bez trudu wygna� partyzant�w. Teraz umykaj� co si� w nogach w g�ry, a Cruz depcze im po pi�tach. W tym czasie Lacay ma tu w mie�cie i wok� miasta osiem tysi�cy ludzi. Nie licz�c Gwardii Prezydenckiej, elitarnych oddzia��w w liczbie tysi�ca... Niby to od niechcenia Tessler wyjmuje z kieszeni paczk� papieros�w, wyjmuje jednego i zapala. Obra�liwa bezczelno��. Zna nowy regulamin. Pilnie mi si� przygl�da, cieszy w�asn� zuchwa�o�ci�. Ju� mam zamiar kaza� im obu i�� spa�, kiedy dzwoni telefon. Sumner podnosi s�uchawk�, s�ucha przez minut�, a potem m�wi: � Natychmiast zawiadomi�, je�li co� jeszcze nast�pi. Sumner odk�ada s�uchawk�, obraca si� w stron� mapy i obwieszcza: � Wysadzono w powietrze dwa mosty na rzece Tecax i jeden na Chetumalu. � Nieustannie si� to dzieje � odpowiada z dezynwoltur� Tessler. Sumner gestem d�oni nakazuje milczenie. Tessler si� zaci�ga i z g�o�nym �wistem wypuszcza dym. Wszyscy trzej wpatrujemy si� w map�. Sumner zaczyna m�wi� najpierw powoli, z namys�em i wahaniem, ale szybko nabiera wojskowej pewno�ci siebie, gdy poszczeg�lne elementy zaczynaj� mu si� sk�ada� w ca�o��: � Trzy mosty o strategicznym znaczeniu... doskonale strze�one... trzy powa�ne uderzenia przy du�ych stratach ze strony chamaryst�w... pora deszcz�w... rzeki przybra�y... nie pokona ich �aden pojazd... Ca�a brygada �Marazon�, po�owa narodowych Si� Zbrojnych, oczyszczaj�ca po�udniowo-zachodni� cz�� kraju, zosta�a odci�ta do czasu odbicia przycz�k�w mostowych i odbudowania most�w. Potrzeba na to pi�ciu do siedmiu dni. Transport lotniczy bardzo ograniczony. � Obraca si� do sto�u, podnosi s�uchawk� telefonu i wykr�caj�c numer m�wi do mnie: � Ten telefon... Dzwoni� major Anderson, kt�ry stoi na czele grupy naszych doradc�w wojskowych. Musz� jeszcze co� sprawdzi�. Jestem w�ciek�y, �e Sumner uwa�a� za stosowne przypomnie� mi, kim jest major Anderson. Odgrywam si� na Tesslerze: � Prosz� zgasi� papierosa. Nie odrywaj�c wzroku od Sumnera Tessler zgniata niedopa�ek w popielniczce. Jutro wydam polecenie, aby je uprz�tni�to z ca�ego budynku. � Paul, co robi Vargas? � Sumner jest wyra�nie zaniepokojony. Obraca g�ow� ku mapie. Ruch jest nag�y, niespodziewany. � O, psiakrew! Powinienem by� si� domy�li�. S�uchaj, Paul, czy m�g�by� mu to wyperswadowa�...? Dlatego, �e to mo�e by� pu�apka... Nie, nie jestem. Sp�jrz na cholern� map�. Teraz za��, �e zaj�cie przez chamaryst�w San Pedro by�o jedynie taktycznym manewrem w celu �ci�gni�cia w ten rejon brygady �Marazon�. Chamary�ci wycofali si� w szyku, wsysaj�c w teren ca�� brygad�. Chodzi�o o �ci�gni�cie Cruza w g�ry. Kiedy to si� uda�o, wysadzili w powietrze mosty. Cruz i jego brygada s� odci�ci od stolicy. Vargas nakazuje teraz Lacayowi odbicie przycz�k�w. Lacay wysy�a p� brygady. Po co a� tyle do takiego zadania...? �e co...? Owszem, wiem, �e to s� tylko domniemania, ale opr�cz tego mamy raport o chamarystach przechodz�cych ubieg�ej nocy przez Paras... tak, tak, od przyjaci�... ty na pewno nie... wi�c sobie wszystko dobrze przemy�l, ale przedtem nam�w Vargasa, �eby z powrotem przywo�a� te jednostki do stolicy. Niech Cruz sam troszczy si� o siebie... W �adnym wypadku, Paul! Nie podkr�caj Lacaya, nie kompromituj go, to wszystko mo�e by� zbiegiem okoliczno�ci. Powiedz tylko Vargasowi, �e to by�aby z�a taktyka. I oddzwo� do mnie. Sumner odk�ada s�uchawk�, a Tessler m�wi z niedowierzaniem w g�osie: � Jezu, Ross! Chcesz si� zakwalifikowa� do czubk�w? Twierdzisz, �e Lacay si� sprzeda�? Sumner wzdycha. � Nie, ale rozpatrzmy najgorszy scenariusz. Lacay nie cieszy si� obecnie wielkimi �askami swego pana. Gdzie� w tej g�owinie ko�acze si� sumienie. Kr��� plotki, �e skar�y� si� i protestowa� u Vargasa na temat masakry Metys�w w prowincji Higo w ubieg�ym roku. Wszystkich absolwent�w z Fort Bragg Vargas przydziela brygadzie Cruza. I przez ostatnie kilka miesi�cy trzyma Lacaya na kr�tkiej smyczy. Istnieje mo�liwo��, �e Bermudez si� z nim dogada�. Ju� otwieram usta, �eby co� powiedzie�, kiedy Tessler wybucha pogardliwym rechotem. � Ross, Ross, zastan�w si�! Lacay jest skorumpowany jak oni wszyscy. Niech ju� b�dzie: nawet my mu p�acimy. Wszystko o nim wiemy, od rozmiaru jego kaleson�w, a� po rozmiar cipy jego nowej kochanki. Nie ma szansy, �eby m�g� si� kontaktowa� z Bermudezem lub z kimkolwiek innym bez naszej wiedzy... Tessler jest absolutnie obrzydliwy. Ucinam go kr�tko: � Niech si� pan zamknie, Tessler! Wygl�da na wstrz��ni�tego, jakby dopiero teraz zorientowa� si�, �e jestem w pokoju. Pytam Sumnera: � Rozwijaj�c dalej pa�ski najgorszy scenariusz, pu�kowniku, jaki mo�e by� nast�pny krok? Sumner wskazuje na map�: � Lacay znakomicie uszczupli� si�y broni�ce miasta, wysy�aj�c zb�dn� w tym wypadku liczb� jednostek na po�udniowy zach�d w celu zdobycia przycz�k�w mostowych. Wys�a� te jednostki, kt�rych dow�dcy okazuj� mu najmniejsz� lojalno��. Natomiast lojalnymi jednostkami obsadza lotnisko i inne strategiczne obiekty. Najlepszymi oficerami, najlojalniejszymi wobec niego, obsadzi� te� oddzia�y, kt�re b�d� mog�y zaanga�owa� prezydenck� gwardi�, gdy powsta�cy... terrory�ci natr�... Tessler z niedowierzaniem potrz�sa g�ow�. Moja nast�pna decyzja wydaje si� oczywista. Ju� mam j� wyda�, kiedy wyr�cza mnie Sumner. Z�o�ci mnie to. � Musimy prowadzi� nas�uch i obserwowa� ruchy wszystkich jednostek w mie�cie i wok� miasta. Kwa�no wyra�am zgod�. Telefon dzwoni. I znowu Sumner wyci�ga r�k� po s�uchawk�. W por�wnaniu ze szmerem g�osu podczas poprzedniej rozmowy, tym razem w s�uchawce a� huczy. A mo�e mnie si� tylko tak wydaje. � Rozumiem, Paul... � Sumner s�ucha przez minut�. Mam wra�enie, �e z ka�d� chwil� pu�kownik coraz bardziej kurczy si� w fotelu. Wreszcie m�wi: � Poczekaj, on tu jest. � Zas�ania mikrofon d�oni�, oblizuje g�rn� warg� i zwraca si� do mnie bardzo zdenerwowany: � Panie ambasadorze, mamy sytuacj� kryzysow�. Oddzia�y Lacaya kieruj� si� w stron� lotniska, prezydenckiego pa�acu, radiostacji i dow�dztwa policji. Strzelanina kilka kilometr�w na p�nocny zach�d od stolicy w Tandali, gdzie znajduje si� �hacienda� Vargasa strze�ona przez jednostki Gwardii Prezydenckiej. W tej chwili potrafi� my�le� jedynie o okropnej, godnej najwy�szego ot�pienia niekompetencji otaczaj�cego mnie personelu i mojego poprzednika. Ogarniaj� mnie md�o�ci, z trudem powstrzymuj� si�, �eby nie zwymiotowa�. Tessler, kt�rego twarz zrobi�a si� szara, odruchowo wk�ada do ust papierosa. � Nie b�dzie pan teraz pali�! � krzycz�. W skamienia�� cisz� wdziera si� odg�os odleg�ych strza��w. Md�o�ci mijaj�. Zwracam si� spokojnie do Sumnera: � Pu�kowniku, czas naciska� wszystkie guziki! Jeszcze nigdy nie by�em w podobnej sytuacji. W 1959 roku w Hawanie sytuacja dojrzewa�a powoli do logicznego zako�czenia. Obecnie trudno doszuka� si� jakiejkolwiek logiki. Nagle u�wiadamiam sobie, jak to dopracowywane przez lata do perfekcji plany nagle si� za�amuj� i okazuj� bezu�yteczne. Po Teheranie i Bejrucie najlepsze m�zgi pracowa�y nad systemami zabezpieczenia naszych ambasad. Wydano na to krocie. Jednak�e nikt nie wzi�� pod uwag� wsp�lnego mianownika ludzkiej g�upoty. Zacz�o si� od stwierdzenia, �e m�j zast�pca, szef ochrony oraz radca ekonomiczny � wszyscy wraz z �onami � i kilku innych �redniej rangi dyplomat�w sp�dzaj� noc poza murami terenu ambasady. Sumner, ju� nie zdenerwowany i roztrz�siony, jak na pocz�tku, ale bardzo wojskowy i pewny siebie, informuje mnie, �e wszyscy oni s� na wielkim przyj�ciu w nadmorskiej willi jakiego� przemys�owca, o par�na�cie kilometr�w od stolicy. Jest to wbrew wszelkim regulaminom. Czyni� sobie wyrzuty. To w pewnym sensie moja wina. Zaprowadzi�em ju� jaki taki porz�dek w rezydencji, a nast�pnego ranka mia�em zabra� si� do reszty personelu ambasady. Powinienem by� zmieni� porz�dek. Najpierw oni, potem ja. Pozwoli�em, aby g�r� wzi�y moje osobiste potrzeby i wygoda. Rzadko zdarza mi si� mie� wyrzuty sumienia z powodu w�asnej s�abo�ci, ale rzadko te� przyznaj� si� do niej. To niewa�ne,�e jestem tu dopiero kilka dni. Mia�em prawo my�le�, �e od tych rzekomo dojrza�ych i do�wiadczonych ludzi mog� oczekiwa� przynajmniej jakiej takiej samodyscypliny. No c�, sta�o si�. W tej sytuacji jedynym paliatywem mo�e by� dzia�anie. W ci�gu kilku minut uruchamiamy post�powanie przewidziane regulaminami. Rozpoczyna prac� zesp� kryzysowy. Z powodu nieobecno�ci Fleminga, Gage i sier�ant Piechoty Morskiej Cowder bior� na siebie obowi�zek zabezpieczenia terenu ambasady. Uk�adam tekst pierwszej depeszy do Departamentu Stanu. Mam satysfakcj�, �e jej tre�� ka�e wielu dostojnikom opu�ci� ciep�e ��eczka waszyngto�skich mieszkanek i �e w kr�tkim czasie kryzysowa grupa wy�szego stopnia rozpocznie narad� w sali operacyjnej Bia�ego Domu. By�em w tej sali zaledwie przed dziesi�cioma dniami, wys�uchuj�c prezydenckich enuncjacji na temat proponowanej przez niego polityki wobec Centralnej Ameryki. To, co m�wi�, by�o bardzo owini�te w wat� z wyj�tkiem jednej tezy: w �adnym wypadku nie mo�emy dopu�ci� do tego, aby pod naszym nosem m�g� gdziekolwiek zatriumfowa� komunizm. Przy okazji prezydent wyrazi� zadowolenie, �e moja nominacja zosta�a wreszcie zaakceptowana przez tych nieustannie lituj�cych si� nad ca�ym �wiatem libera��w w Kongresie. I powiedzia�, �e b�dzie lepiej spa� wiedz�c, i� jestem wreszcie tam, gdzie mam jecha�, i �e rozdaj� kopniaki, gdzie trzeba. Ciekawe, czy teraz obudz� prezydenta? W�tpi�. B�d� czekali na rozw�j sytuacji. Jest nas teraz o�miu w �sterylnym pokoju� i ci�gle nap�ywaj� nowe informacje. Jednostki chamaryst�w po��czy�y si� ju� z elementami brygady Lacaya i rozpocz�y natarcie na pa�ac prezydencki oraz komend� policji. Ca�a akcja musia�a by� od dawna zaplanowana i dobrze skoordynowana.