10315

Szczegóły
Tytuł 10315
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10315 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10315 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10315 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wojciech Go��bowski Ci, co odp�yn�li "Y stauos', co ptak w'elky, Fenyksem zwan, stanou na swych rannych uapach, a wszytko, co tera zye, za przodkuw ma onych, co zen' wylez'ly. [...] A Fenyks ostau w onym dole, co zwan yest Damnet Krater. Tam, wlazszy pod z'emye, oddau ducha. [...] A byuy trzy bohatery, co pobudowawszy udz' w'elkom, na wode onom dauy y same nan' wlazuy. Y popuyneuy w dal y such o onych zdech." Parandys zwan Szalonym "Mytologya Hytalyana" Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje... szlag. Jak to si� zaczyna�o? Jeden to... szlag. Nie pami�tam. Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje... Nie lubi� ci�, Werk. Nie powiniene� by� z nami odp�ywa�. Nie powiniene�. Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje to para, troje to t�um. Szlag. Tratwa posuwaj�c si� nieznacznie, cho� stale, brnie przed siebie. Krater stracili�my z oczu kilka dni temu. Mieli�my du�o szcz�cia, natrafiaj�c na sprzyjaj�cy pr�d wodny. I o wiele mniej po�ywienia. Nie powiniene� by� z nami odp�ywa�, Werk. Dwoje to para, troje to t�um. - To nasza wielka szansa, Aimal - ma�e, smuk�e d�onie prawie ca�e nikn� w obj�ciach wi�kszych. - Tutaj nigdy nie b�dziemy razem. Nie pozwol� nam, rozumiesz? Aimal rozumie. Patrzy na twarz ciemnow�osego m�czyzny, lecz brak koncentracji w jej g��bokich, czarnych oczach zdradza dalek� podr� my�li. Obejmuje nimi kilka ostatnich lat sp�dzonych z Suezem, chwil po okruchu wykradanych z zaplanowanego dla niej harmonogramu. Raj sk�adany powoli z male�kich fragment�w uk�adanki... My�li tak�e o Rodzinie, kt�r� zdradza mi�uj�c swego str�a, prostego, najemnego zabijak�. O zaplanowanym z g�ry narzeczonym, lubie i gromadzie dziedzic�w, kt�r� b�dzie musia�a urodzi�. I kt�r� odbior� jej, by stosownie wychowa�. O swej matce, kt�rej prawie nie zna�a. O wiecznie nieobecnym ojcu, kt�remu b�dzie musia�a ukra�� pieni�dze. Mo�e zreszt� nie zauwa�y? Ma ich tyle... Na pewno zauwa�y. Zawsze wie, ile ma. B�dzie z�y. A czy b�dzie z�y, gdy jego c�rka odejdzie? Gdy pokrzy�uje mu wieloletnie plany rodzinne? �e uciekaj�c z innym m�czyzn� spowoduje zatargi z tamt� Rodzin�? Na pewno. Ale mniej ni� o to, �e zabierze mu jego pieni�dze. Dobrze wi�c. Zrobi to. We mie, ile potrzeba. Albo dwa, nie, trzy razy wi�cej. I niech spadnie asteroid. - Kiedy odlatujemy? Twarz Sueza poja�nia�a. Dla Aimal zawsze mia� najpi�kniejszy u�miech. Dwoje to para, troje to t�um. Wiesz o tym, Werk? Niepotrzebnie zabi�e� tego stwora. Mo�e by� tylko ciekawy? Ale ty od razu go ciach! I co teraz? Zaroi�o si� woko�o od gadziny. Czekaj� na nowy k�sek. Sk�d go we�miesz, Werk? Czym teraz nakarmisz morze? Ze mn� nie p�jdzie ci tak �atwo. O, nie. Bo ja mam si� na baczno ci, nie jak ten biedny stworek, kt�ry ci� nie zna�. Ja wiem, co tam chowasz w zanadrzu. Nie b�d� po�ywieniem dla gadziny. O, nie. Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje to para, troje to t�um. Czerwony b�ysk. Syk. Wilgo�. Czerwony b�ysk. Jeszcze jeden. I znowu. Niemo�liwy ha�as. Syk. Wilgo�. To para wodna. Czerwone piek�o. Aimal, gdzie jeste�? Aimal! Co si� sta�o? Gdzie jeste�my? Aimal, obud� si�! Postacie, wy�aniaj�ce si� w�r�d czerwonych b�ysk�w. Wyj�ca syrena. Woda pod stopami. Syk pary nad g�ow�. Aimal, obud� si�, prosz�! Te sylwetki... Oni uciekaj� st�d! I my musimy ucieka�. Aimal! Odbieram ich my�li. To niemo�liwe! Odbieram czyje� my�li! Aimal, dlaczego nie odbieram twoich? Aimal, obud� si�! Wynios� ci� st�d. Sk�ra ciep�a, t�tno s�abe, ale jest. �yjesz, Aimal. Tylko to si� liczy. I tylko ty. Dwoje to para, troje to t�um. A stwor�w dooko�a tratwy coraz wi�cej. Chyba s� g�odne, Werk. Nakarmisz je znowu? Nakarm je. Ustrzel co� znowu. Dwoje to para, troje to t�um. Mnie nie zabijesz, Werk. Aimal nie b�dzie twoja. Aimal jest moja. Tylko moja. Dwoje to para, troje to t�um. �yjemy, Aimal. Prze�yli�my katastrof� i mamy siebie. A ci wszyscy ludzie doko�a? Boj� si� ich. Tak, wiem. Czuj� tw�j strach. Ja te� odbieram ich my�li. To wyrzutki spo�eczne. Zab�jcy. Z�odzieje. Terrory�ci. Najemnicy. Nie b�j si�, Aimal. Obroni� ci� przed nimi. Jestem przy tobie. Ale oni tak patrz� na mnie... Nie chc� tu by�. Nie chc� widzie� ich gro�nych oczu. Nie chc� czu� ich smrodu. Nie chc� odbiera� ich brudnych my�li. Chod�my st�d, Suez. Chod�my - gdzie? Kochana, tu nie ma dok�d i��. Jeste my na bezludnej planecie. Jeste�my skazani na wzajemne towarzystwo. Oni wszyscy s� na siebie skazani. Tu nie ma nikogo, do kogo mo�na by i��. Musimy tu zosta�. - Nie, nie musimy. Kto to jest, Suez? Nie s�ysza�am go. Nie wiem, Aimal, ja te�... - Jestem Werk. On nas s�yszy, Suez... - Ka�dy was s�yszy w promieniu - br�zowow�osy nieznajomy wskazuje ruchem g�owy dno kotlinki, na kt�rym roi si� od kolonist�w - jakich dwudziestu, trzydziestu metr�w. - Naturalnie, je�li tylko chce skupi� si� na jednym z odbieranych w�tk�w. Tam jest taki m�tlik... - Ty chcia�e� - ostro wtr�ca Suez. D�o� dziewczyny zaciska si� na jego nagle stwardnia�ej pi�ci. Wzrok szatyna w�druje za d�oni� Aimal. Zauwa�a pi��. Natychmiastowemu cofni�ciu si� o krok towarzyszy wyci�gni�cie przed siebie r�k. - Nie chcia�em. Ale my�leli�cie tak g�o�no, tak wyrazi�cie... - To nie by�a publiczna debata, tylko rozmowa prywatna - nieprzejednanie kontynuuje Suez. Werk opuszcza d�onie. W jego ciemnych oczach pojawia si� delikatne politowanie. - Nie zauwa�yli�cie jeszcze? Tu nie ma prywatnych rozm�w. Oszuka�e� nas, Werk. Wystarczy�oby odej�� kilkaset metr�w dalej. Mieliby�my swoj� prywatno��. Mieliby�my siebie nawzajem. Mieliby�my spok�j. Ale ty musia�e� realizowa� sw�j plan. Ty, cichy Werk. Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje to para, troje to t�um. To ty stanowisz t�um. Aimal jest moja. Nie dostaniesz jej. - Ludzie, Werk? Jeste� pewny? - Widzia�em na w�asne oczy. Pierwszego dnia, gdy tylko wydosta�em si� z tej nory, wspi��em si� na szczyt krateru. - I co? - oczy d�ugow�osej dziewczyny ja�niej� jak pochodnie. - Co tam jest? - Morze - wzrok szatyna b��dzi mi�dzy zaci�t� twarz� Sueza a �agodnym obliczem Aimal. - Albo jezioro. Nie wiem. Ale za nim - dodaje szybko, widz�c rozczarowanie rozm�wc�w - jaki� l�d. Daleko. Ledwo by�o go wida�. Ale jest tam. Jestem pewien. - I co z tego? - To jeszcze nic - kontynuuje, zni�aj�c g�os do szeptu. - Nad tym l�dem co� si� unosi�o. Co� du�ego. My�l�, �e to by� spodek wycieczkowy. - Spodka wycieczkowego nie zobaczy�by� go�ym okiem - parska czarnow�osy osi�ek. - Nie z tej odleg�o�ci - spogl�da na dziewczyn�, spodziewaj�c si� poparcia. Ta przytula go mocniej. - Zale�y jaki - odpiera w zadumie Werk. - Takiego ma�ego, prywatnego pewnie nie. Ale przecie� istniej� te� transplanetowce... Transplanetowce tutaj? Przyby�by na ratunek rozbitkom... Mo�e nie odebra� �adnego sygna�u... Maj� obowi�zek sprawdzenia. Mieliby nas na radarze... - M�wcie na g�os - z wyrzutem odzywa si� jasnow�osa. - O co chodzi z tym sprawdzeniem? - Widzisz, kochanie - Sueza poch�ania wyja�nianie - na ka�dym kapitanie spodka le�y obowi�zek udzielenia wszelkiej pomocy ofiarom, �e tak powiem, nieudanych l�dowa�. - Werk usmiecha si� pod nosem. Brunet udaje, �e tego nie widzi. - To stary zwyczaj, u�wi�cony federalnym prawem. Gdyby na jakim� spodku odebrano sygna�y poprzedzaj�ce nasze l�dowanie, ju� by tu byli. Poniewa� nikt si� jednak nie zjawi�, s�dz�, �e to nie by� �aden spodek, ale zwyk�y ptak, a z�udzenie... - Spodek? - na twarzy Aimal go ci zrozumienie. - Czyli cywilizacja! Ach, Suez! Jeste�my ocaleni! Zaszokowane cia�o odmawia pos�usze�stwa. Osi�ek zastyga z otwartymi ustami. Powrotu ci si� zachcia�o, kochana Aimal. Znudzi�a ci si� moja obecno��? To Werk ci tak zawr�ci� w g�owie. Namiesza� zupe�nie. Chcia�a ze mn� uciec, pami�tasz? I co? Rzuci�em wszystko i uciek�em z tob�. A teraz chcesz wraca�? Gdzie? Do taty? Do pieni�dzy? Tak, do swoich pieni�dzy! Ale nie sama, nie... Razem z Werkiem! Dwoje to para, troje to t�um. Jestem ju� zb�dny, tak? Nie dostaniesz mojej Aimal, Werk. Jest tylko moja. Rozumiesz? MOJA. - Daj tu latark�, Werk. Co mi si� zdaje... - Tak, ta rura b�dzie dobra. We� j�. - Sam sobie we�. Nie jestem twoim tragarzem. - Dobrze, ju� dobrze... - Po�wie� w d�. Pe�no tu wody. - To dobrze. We�miemy j� p�niej. - Zg�upia�e�? Jest radioaktywna! Nie s�ysza�e�, jak m�wili... - Gdyby tu by�o co� radioaktywnego, ju� by�my odczuwali skutki. - Ale oni... - Wystarczy tego na raz. Chod�my zrzuci� to z klifu, a potem wr�cimy po reszt�. - A jak to zmontujemy tam na dole? - Co wymy�limy. - Latarka wytrzyma? Baterie s� dobre? - Nie wiem. - Jak to nie wiesz? Przecie� to twoja latarka, nie? - Niewa�ne. Chod�my st�d. Ukrad�e� t� latark�, Werk. Wykrad�e� j� pierwszej nocy, gdy wszyscy spali. Co jeszcze sobie wzi��e�? Bro�? Jedzenie? Widzia�em te� u ciebie notebooka. Haki i lin� na tratw� ju� wtedy sobie po�yczy�e�? Plastikowa tratwa z pokryw sarkofag�w i innych �mieci walaj�cych si� po kontenerach... Wiedzia�e�, �e nam�wisz Aimal do tej wyprawy. Mnie by� nie nam�wi�. Ale zawr�ci�e� mej ukochanej w g�owie. Zachcia�o jej si� powrotu do cywilizacji. Z tob�, Werk. Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje to para, troje to t�um. Dwoje to para... Ale Aimal nigdy nie b�dzie twoja. - Dlaczego nie wida� tamtego l�du? - to Aimal niespokojnie wpatrzona w dal od pocz�tku rejsu. Suez nic nie m�wi, t�po wpatruje si� w miejsce, gdzie powinien znajdowa� si� szeroki kilwater: jedyny �lad na wodzie i jedyny dow�d, �e ci�gle p�yn� w dobrym kierunku. Ale s�aby, wodny pr�d pozbawia ich nawet tego. - Wtedy, na klifie, by�em wy�ej - odpowiada cicho Werk. - Taka r�nica poziom�w bardzo wp�ywa na zasi�g widoczno�ci. Poza tym by�a lepsza pogoda - dodaje, spogl�daj�c w bezchmurne niebo. - Jak to, lepsza? - dziewczyna odwraca g�ow� w kierunku rozm�wcy. Jasne w�osy faluj� na wietrze. W oczach czai si� niezrozumienie. Werk lekko wzdycha. - Widzisz, im gor�cej, tym wi�ksza wilgotno�� - wyci�ga przed siebie d�o� i pociera o siebie palce. Aimal powtarza ten gest, ale ci�gle... - A im wi�ksza wilgotno��, tym gorsza widoczno��. Zaczynaj� te� opada� py�y, wywo�ane katastrof� naszego statku. Brunet podnosi wzrok znad wody, pr�buj�c dojrze� wysoki klif. Po chwili daje za wygran�. Jego wzrok l�duje z powrotem na wodzie, na powierzchni kt�rej tworz� si� miniaturowe wiry. To jest ciekawsze od pustego horyzontu. Stosownie du�a powierzchnia tratwy chroni jej pasa�er�w od pods�uchiwania cudzych my�li, skazuj�c jednak na nud�. I na my�lenie. Chcia�e� tego, Werk, przyznaj si�. Pragn��e�, by�my ci� rozszyfrowali. Ty, wspania�y agent federalny. W s�u�bie publicznej kradn�cy �ywno�� i wyposa�enie �pi�cym rozbitkom! �miechu warte... Ale to zawsze dzia�a�o na kobiety takie jak moja Aimal. Je poci�gaj� takie typy. Niebezpieczne �ywot na kraw�dzi przepa�ci. Gdyby� zdradzi� si� w kraterze, nie prze�y�by�dnia. Zjedliby ci� �ywcem. U�yli jako przyn�ty na zwierza. Musia�e� stamt�d ucieka�. I wykorzysta�e� do tego nas. wzbudzaj�c w mojej Aimal pragnienie powrotu do ludzi jej pokroju. Wiedzia�e�, �e zrobi�, cokolwiek ona powie. Wchodzili�my w�r�d nocy, po kryjomu do napromieniowanego wraku. Wyci�gali�my z niego ka�dy worek, rur� i p�aty plastiku. Zeszli�my z cholernego klifu. Posk�adali�my tratw�. Pijemy ska�on� wod�. Jemy sproszkowane �wi�stwa. Ty po kryjomu �ykasz jakie prochy i czujesz si� �wietnie. Aimal i ja wyka�czamy si� powoli. Ale Aimal ju� nie s�ucha moich rzeczowych uwag. Jest �lepo zapatrzona w ciebie. Teraz ty, agent federalny jeste� jej opiekunem. Dwoje to para, troje to t�um. Niech ci� szlag. - Znowu si� gromadz� - Werk ponuro spogl�da za burt�. Nier�wnomierne falowanie i delikatne wirowanie wody zdradza obecno�� wi�kszej ilo�ci morskich stworze�. - Mo�e s� niegro�ne - w czarnych, kobiecych oczach wida� jednak nieufno�� do w�asnych nadziei. - Jak dawniej te, no... delfiny. Szatyn marszczy brwi, pr�buj�c przypomnie� sobie cokolwiek o delfinach. Nie zna jednak tej nazwy. Kr�ci powoli g�ow�. - Nie, to krew je przyci�gn�a. - Och, Werk, co teraz zrobimy? Suez podrywa g�ow�, przeszywaj�c ostrym spojrzeniem br�zowow�osego. - Och, Werk, co teraz zrobimy? - przedrze�nia. Dziewczyna spogl�da na niego ze zdziwieniem, Werk z namys�em. Suez zrywa si� na nogi. - No, co zrobimy? Zabijemy nast�pnego? - Wolno podchodzi, zaciskaj�c pi�ci. Suez si�ga powoli do sakwy za swymi plecami. - Jasne, �e zabijemy. Strzelimy, jak przed chwil�. Zabijemy jednego, przyp�ynie nowa setka. Mo�e nie smakuje im rybie mi�so, co? Mo�e wol� rozszarpywa� co innego? Podp�ywa� powoli, pozwalaj�c sobie na ogarni�cie sza�em krwi zanim ostatecznie odgryz� smakowity k�sek? - spogl�da przelotnie na nagle poblad�� Aimal, potem wraca wzrokiem. - Ale ja nie b�d� ich nast�pnym k�skiem. O, nie. Nie zastrzelisz mnie, Werk. Aimal nie b�dzie twoja. Dwoje to para, troje to t�um! - Nikt nie chce ciebie zastrzeli�, Suez - agent odpowiada cicho, powolnym, spokojnym g�osem. - Nie czycham na TWOJ� Aimal. Nie wchodz� ci w drog�, cz�owieku. Usi�d� i napij si� wody - jego g�os niemal ko�ysze do snu. Ale osi�ek nie zasypia. - Przejrza�em ci�, Werk. Na wylot. Znam takich jak ty - wyci�ga oskar�ycielsko palec. - Ca�e �ycie polujecie, uganiacie si� za zdobycz�. My�lisz, �e wyrwa�e� mi Aimal? - Suez, ja... - Stul pysk, dziwko! - wrzeszczy na trz�s�c� si� ze strachu dziewczyn�. - Zachcia�o ci si� powrotu do tatusia? Brak�o ci jego pieni�dzy, tak? Nowych ubra�? A mo�e i ja ci si� ju� znudzi�em, co? Znalaz�a� sobie pieprzonego agenta i mizdrzysz si� do niego. My�lisz, �e nie widz�? Jeszcze nie o�lep�em, nie my�l sobie. Ale on ci� nie zaprowadzi do tatusia, nie... Znam takich jak on. Zostawi ci�, gdy tylko si� tob� nasyci! Och, Aimal - opada na kolana, �kaj�c niespodziewanie. - Dlaczego...? Dziewczyna otwieraj�c usta spogl�da zaszokowana na Werka, ten w milczeniu kr�ci odmownie g�ow�. Lepiej nic nie m�wi�. D�ugow�osa rozumie, przygryza wargi. Nie czuje b�lu. Ani ch�odu. Wilgoci. Wiatru. Czas zamiera w miejscu. Skulony na pok�adzie Suez cicho szlocha. Dwoje to para, troje to t�um. Ty albo ja. Niech ci� szlag. - Niech ci� szlag! - nag�y wrzask Sueza rozrywa napi�t� cisz�. Aimal obserwuje jak na spowolnionym holo: Zryw swego opiekuna i jego drapie�ny skok w kierunku szatyna. Werk skula si�, wyszarpuj�c d�o� z plecaka - "to przecie� ten pistolet, z kt�rego ustrzeli� tego wstr�tnego, morskiego potwora!" - i rzuca si� pod nogi agresora. Suez potyka si� o niego. Traci r�wnowag�. Leci. Leci. Leci. Odwraca twarz. Patrzy z wyrzutem. Patrzy. Patrzy. Te oczy. To spojrzenie. To spojrzenie. Krzyk w rodku nocy. Nag�y siad chybocze tratw� na boki. Mokre oczy. - To tylko sen - uspokaja pobliski g�os Werka. Aimal szuka �r�d�a d�wi�ku. Spogl�da na twarz agenta, skryt� w mroku. - Zabi�e� go! - krzyczy. �ka. - Nie - ciemna posta� kr�ci g�ow�, pochylaj�c czo�o. - To ta temperatura. S�o�ce. Jego w�asne, prywatne szale�stwo. I nuda. - Zabi�e� go - dziewczyna powtarza z uporem, ale ju� ciszej. - Zabi�e�. Werk milczy. Woli nie wspomina� dziesi�tek ryb czy te� kosmos wie czego, rzucaj�cych si� na wpadaj�ce do wody cia�o. Nieludzki wrzask rozgryzanego cz�owieka. Nic nie opisze my�li, kt�re - b�d�c blisko - odebra� telepatycznie w tym momencie. Ale nigdy ich nie zapomni. Do ko�ca �ycia b�dzie �a�owa�, �e nie zd��y� go dobi�. Kilka dni p�niej ujrzeli upragniony l�d. To tylko wyspa, Aimal. Niedu�a. To nie jest jeszcze to, co ujrza�em wtedy, dawno temu, z wysokiego klifu. Tam dalej musi by� sta�y l�d. Gdyby nie mg�a, dojrzeliby�my go. On tam jest. Czuj� go. Tam b�d� ludzie. Nie mamy ju� zapas�w, Aimal. To, co zosta�o, ledwo mi wystarczy na dop�yni�cie tam. Sprowadz� pomoc, nie martw si�. Znajdziesz sobie co do jedzenia, na pewno p�ynie tu te� gdzie� jaki� strumyk. �pij smacznie na tej srebrzystej pla�y, Aimal. Gwia�dziste niebo nad nami. Cisza doko�a, wzmocniona przez delikatny szum fal. Niech ci� nie budzi szelest spychanej tratwy ani ciche bulgotanie wios�a w mych r�kach. Wr�c� za nied�ugo. Nie p�acz wi�cej.