8900

Szczegóły
Tytuł 8900
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8900 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8900 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8900 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TOM CLANCY DZIEL I ZDOBYWAJ TOM CLANCY w Wydawnictwie Amber BEZ SKRUPU��W CZAS PATRIOT�W CZERWONY KR�LIK CZERWONY SZTORM DZIEL I ZDOBYWAJ KARDYNA� Z KREMLA POLOWANIE NA �CZERWONY PA�DZIERNIK" STAN ZAGRO�ENIA T�CZA SZE�� Z�BY TYGRYSA TON CLANCY OP-CENTER CENTRUM SZYBKIEGO REAGOWANIA DZIEL I ZDOBYWAJ Seria Toma Clancy'ego i Steve'a Pieczenika Tekst Jeff Rovin Przek�ad Kamil Gryko Tomasz Wilusz AMBER Tytu� orygina�u TOM CLANCY'S OP-CENTER: DIVIDE AND CONQUER Redaktorzy serii MA�GORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna AGATA NOCU� Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta JOLANTA KUCHARSKA, RENATA KUK Ilustracja na ok�adce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stron� Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright 2000 by Jack Ryan Limited Partnership and S&R Literary, Inc. All rights reserved. For the Polish edition Copyright � 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-1919-1 PROLOG Waszyngton Niedziela, 13.55 Dwaj m�czy�ni siedzieli w sk�rzanych fotelach w k�cie wy�o�onej boazeri� biblioteki. Zaciszny pok�j mie�ci� si� w dostojnym budynku przy Massachusetts Avenue. Zaci�gni�te zas�ony chroni�y dzie�a sztuki przed promieniami s�o�ca. Jedynym �r�d�em �wiat�a by� przy�miony blask dopalaj�cego si� w kominku ognia, kt�ry nape�nia� stary pok�j nik�ym zapachem dymu. Jeden z m�czyzn, wysoki, t�gi i swobodnie ubrany, o przerzedzonych siwych w�osach i poci�g�ej twarzy, pi� czarn� kaw� z niebieskiego kubka z napisem CAMP DAVID i uwa�nie studiowa� kartk� tkwi�c� w zielonej teczce. Jego towarzysz, siedz�cy naprzeciwko, plecami do szafy z ksi��kami, by� niski, kr�py jak buldog, mia� trzycz�ciowy szary garnitur i kr�tko ostrzy�one rude w�osy. W d�oni trzyma� pusty kieliszek, kt�ry jeszcze przed chwil� wype�niony by� po brzegi szkock�. Siedzia� z nog� za�o�on� na nog�, stopa drga�a mu nerwowo. Drobne skaleczenia na policzku i podbr�dku �wiadczy�y, �e goli� si� niestarannie, w po�piechu. Wy�szy m�czyzna zamkn�� teczk� i u�miechn�� si�. - Celne uwagi. Bardzo celne. - Dzi�kuj� - powiedzia� rudy. - Jen �wietnie pisze. - Niespiesznie zdj�� nog� z nogi i pochyli� si� do przodu. Sk�rzane siedzenie zaskrzypia�o. - W po��czeniu z dzisiejsz� odpraw� to nada sprawom szybszy bieg. Jeste� tego �wiadomy, mam nadziej�? - Oczywi�cie - powiedzia� wy�szy. Odstawi� kubek na stolik, wsta�, pod szed� do kominka i wzi�� pogrzebacz. - Boisz si�? - Troch� - przyzna� rudow�osy. - Dlaczego? - spyta� wy�szy i wrzuci� teczk� do ognia. Szybko si� zaj�a. - Nie zostawili�my �adnych �lad�w. - Nie o nas si� martwi�. To b�dzie mia�o swoj� cen� - powiedzia� rudo w�osy ze smutkiem. 6 - Ju� o tym rozmawiali�my - powiedzia� wy�szy. - Wall Street b�d� za chwyceni. Nar�d jako� si� z tym pogodzi. A pa�stwa, kt�re spr�buj� wy korzysta� sytuacj�, gorzko tego po�a�uj�. - Szturchn�� pogrzebaczem pal� c� si� teczk�. - Jack opracowa� portrety psychologiczne. Wiemy, z czym mog� by� k�opoty. Ucierpi tylko jeden cz�owiek, ten, kt�ry nas w to wpl�ta�. A i tak wyjdzie na swoje. Ma�o tego, b�dzie pisa� ksi��ki, wyg�asza� prze m�wienia... zarobi grube miliony. Te s�owa zabrzmia�y cynicznie, ale rudy wiedzia�, �e to tylko z�udzenie. Zna� swojego rozm�wc� od przesz�o trzydziestu pi�ciu lat, s�u�yli razem w Wietnamie. Walczyli rami� w rami� w Hue podczas ofensywy Tet, bronili sk�adu amunicji, gdy reszta plutonu zosta�a wybita do nogi. Gor�co kochali sw�j kraj i to, co robili, by�o wyrazem ich g��bokiego patriotyzmu. - Jakie wie�ci z Azerbejd�anu? - spyta� wysoki. - Wszyscy s� na miejscu. - Rudow�osy spojrza� na zegarek. - B�d� obser wowa� cel z bliska, poka�� naszemu cz�owiekowi, co ma robi�. Nast�pnego meldunku spodziewamy si� za jakie� siedem godzin, nie wcze�niej. Wy�szy skin�� g�ow�. Zapad�a cisza, zak��cana tylko trzaskiem p�on�cej teczki. Rudow�osy westchn��, odstawi� kieliszek i wsta�. - Musisz si� przygotowa� do odprawy. Masz do mnie co� jeszcze? Wysoki rozrzuci� popi�. Od�o�y� pogrzebacz i spojrza� na swojego rudo w�osego towarzysza. - Tak - powiedzia�. - Musisz si� odpr�y�. Mo�emy ba� si� tylko jednego. Rudow�osy u�miechn�� si� porozumiewawczo. - Strachu. - Nie. Paniki i zw�tpienia. Wiemy, czego chcemy i jak to osi�gn��. Je�li zachowamy spok�j i zimn� krew, wszystko b�dzie dobrze. Rudy skin�� g�ow�. Podni�s� sk�rzan� teczk� le��c� obok fotela. - Jak to m�wi� Benjamin Franklin? Rewolucja jest zawsze legalna w pierw szej osobie, czyli kiedy jest �nasz�" rewolucj�. Za to w trzeciej osobie jest nielegalna, bo wtedy jest �ich" rewolucj�. - Pierwsze s�ysz� - powiedzia� wysoki. - Ale to dobre. Rudy u�miechn�� si�. - Wmawiam sobie, �e robimy to samo, co ojcowie naszego narodu. Zmie niamy z�� form� rz�d�w w lepsz�. - Ot� to - powiedzia� jego towarzysz. - A teraz id� do domu, odsapnij, obejrzyj mecz. Nie przejmuj si�. Wszystko b�dzie dobrze. - Chcia�bym w to wierzy�. - Czy to nie Franklin powiedzia�, �e na tym �wiecie nie ma nic pewnego, opr�cz �mierci i podatk�w? Dali�my z siebie wszystko, zrobili�my co w na szej mocy. Musimy wierzy�. 7 Rudow�osy pokiwa� g�ow�. U�cisn�� d�o� towarzysza i wyszed�. Za du�ym, mahoniowym biurkiem pod drzwiami biblioteki siedzia�a m�oda asystentka. U�miechn�a si� do niego, zanim ruszy� d�ugim, szerokim, wy�o�onym dywanem korytarzem w stron� drzwi. Wierzy�, �e plan si� powiedzie. Naprawd�. Obawia� si� tylko, �e nie�atwo b�dzie zapanowa� nad konsekwencjami. Niewa�ne, pomy�la�, kiedy stra�nik otworzy� mu drzwi. Wyszed� na s�o�ce. Wyj�� z kieszeni koszuli ciemne okulary i za�o�y� je. Trzeba dzia�a�, i to ju�. Id�c brukowanym podjazdem, powtarza� sobie w duchu, �e zdaniem wielu ojcowie-za�o�yciele dopu�cili si� zdrady, powo�uj�c do �ycia nar�d ameryka�ski. My�la� te� o Jeffersonie Davisie i przyw�dcach Po�udnia, kt�rzy utworzyli Konfederacj�, by zaprotestowa� przeciwko wyzyskowi. To, co robi� on i jego ludzie, nie by�o ani bezprecedensowe, ani niemoralne. By�o za to niebezpieczne, nie tylko dla nich samych, ale i dla ca�ego narodu. Wiedzia�, �e b�dzie m�g� odetchn�� dopiero w chwili, kiedy kraj znajdzie si� pod ich ca�kowit� kontrol�. 8 ROZDZIA� 1 Baku, Azerbejd�an Niedziela, 23.33 david Battat spojrza� ze zniecierpliwieniem na zegarek. Sp�niali si� ju� prawie trzy minuty. To �aden pow�d do niepokoju, powiedzia� sobie niski, zwinny Amerykanin. Mog�o ich zatrzyma� tysi�c rzeczy, ale w ko�cu si� zjawi�. Przyp�yn� szalup� albo motor�wk�, mo�e z innej �odzi, a mo�e z nabrze�a po�o�onego czterysta metr�w na prawo. Najwa�niejsze, �e tu b�d�. Oby, pomy�la�. Nie m�g� znowu nawali�. Cho� poprzednim razem to nie on zawini�. Czterdziestotrzyletni Battat by� szefem ma�ego biura CIA w Nowym Jorku, znajduj�cego si� naprzeciwko siedziby Organizacji Narod�w Zjednoczonych. Jego ma�a grupa odpowiada�a za elektroniczne szpiegowanie szpieg�w. Innymi s�owy, mieli na oku zagranicznych �dyplomat�w", kt�rzy wykorzystywali swoje konsulaty jako bazy obserwacyjne i wywiadowcze. Jedn� z podw�adnych Battata by�a m�oda agentka, Annabelle Hampton. Przed dziesi�cioma dniami przyjecha� do ameryka�skiej ambasady w Moskwie. CIA mia�a przeprowadzi� pr�b� ��czno�ci z nowym satelit� akustycznym. Gdyby sprawdzi� si� nad Kremlem, zosta�by wykorzystany do bardziej skutecznego pods�uchiwania konsulat�w w Nowym Jorku. Jednak w czasie pobytu Battata w Moskwie Annabelle pomog�a grupie terroryst�w przenikn�� do siedziby ONZ. I co gorsza, zrobi�a to dla pieni�dzy, nie dla zasad. Battat by� w stanie zrozumie� naiwnych idealist�w. Dla zwyk�ej dziwki nie mia� za grosz szacunku. Cho� oficjalnie nie obarczono go win� za zdrad� Annabelle, faktem pozostawa�o, �e to on sprawdzi� j� przed przyj�ciem do Agencji, a potem zatrudni�. Przeprowadzi�a swoj� �akcj� wspieraj�c�", jak to okre�lono, dos�ownie pod jego nosem. Z psychologicznego i politycznego punktu widzenia powinien odpokutowa� za sw�j b��d. Inaczej musia�by si� liczy� z utrat� stanowiska 9 na rzecz �ci�gni�tego z Waszyngtonu agenta, kt�ry zast�powa� go podczas jego nieobecno�ci. Sam pewnie zosta�by wys�any do Moskwy, a tego chcia� unikn��. FBI mia�a wy��czno�� na kontakty z gangsterami rz�dz�cymi Rosj� i nie dzieli�a si� informacjami z CIA. Nie mia�by tam wi�c nic do roboty pr�cz przes�uchiwania znudzonych aparatczyk�w, kt�rzy tylko rozpami�tywali stare dobre czasy i prosili o wizy do dowolnego kraju po�o�onego na zach�d od Dunaju. Spojrza� nad wysok� traw� na ciemne wody zatoki Baku, ��cz�cej si�z Morzem Kaspijskim. Podni�s� aparat cyfrowy i obejrza� �Rachel" przez teleobiektyw. Na pok�adzie dwudziestometrowego jachtu nie dzia�o si� nic. Pod pok�adem pali�o si� kilka �wiate�. Pewnie czekaj�. Opu�ci� aparat. Ciekawe, czy niecierpliwi� si� tak jak on. Pewnie tak, stwierdzi�. Terrory�ci na og� s� spi�ci, ale skoncentrowani. Dzi�ki temu �atwiej ich namierzy� w t�umie. Zn�w spojrza� na zegarek. Ju� pi�� minut sp�nienia. Mo�e to i lepiej. Mia� okazj�, by zapanowa� nad nerwami, skupi� si� na zadaniu. Nie by�o to �atwe. Od pi�tnastu prawie lat nie dzia�a� w terenie. Pod koniec wojny w Afganistanie by� ��cznikiem mi�dzy CIA a mud�ahedinami. Wysy�a� z linii frontu meldunki o sile wojsk sowieckich, ich uzbrojeniu, rozmieszczeniu, taktyce i innych szczeg�ach, kt�re by�yby istotne, gdyby Stany Zjednoczone mia�y walczy� z Sowietami lub wojskami przez nich szkolonymi. W tamtych czasach najwa�niejsi byli szpiedzy, a nie zdj�cia satelitarne czy nagrania, nad kt�rymi pracuj�potem grupy ekspert�w. Battat i inni agenci starej daty, szkoleni w tradycyjnych metodach pracy wywiadu, nazywali tych specjalist�w od analiz wykszta�conymi �lepymi kurami, bo mniej wi�cej co druga ich konkluzja okazywa�a si� trafna. R�wnie dobrze mo�na by rzuca� monet�. A teraz, ubrany w czarne buty, niebieskie d�insy, sk�rzane r�kawice, czarny golf i czarn� bejsbol�wk�, Battat wypatrywa� potencjalnego nowego wroga. Jeden z tych znienawidzonych satelit�w podczas pr�bnego rozruchu przechwyci� pewn� transmisj�. Z nieznanych dot�d powod�w, grupa zwana Dover Street wyznaczy�a sobie spotkanie na �Rachel" - stwierdzono, �e prawdopodobnie chodzi o ��d� - sk�d mia�a zabra� Harpunnika. Je�li to ten sam Harpunnik, kt�ry wymkn�� si� CIA w Bejrucie i Arabii Saudyjskiej, koniecznie chcieli go dosta� w swoje r�ce. Cz�owiek ten by� odpowiedzialny za �mier� setek Amerykan�w w zamachach terrorystycznych w ci�gu ostatniego �wier�wiecza. W porozumieniu z Waszyngtonem ustalono, �e Battat sfotografuje uczestnik�w spotkania i przeka�e zdj�cia do ameryka�skiego konsulatu w Baku. ��d� b�dzie �ledzona przez satelit�. Z Turcji zostanie wys�any oddzia� si� specjalnych, kt�ry usunie Harpunnika. �adnych wniosk�w o ekstradycj�, �adnych manewr�w politycznych, po prostu 10 likwidacja w dobrym starym stylu. Jak to by�o w czasach, zanim skandal Iran-Contras przysporzy� �brudnym" operacjom z�ej s�awy. Zanim dzia�anie zosta�o zast�pione przez oci�ganie. Zanim dobre maniery zast�pi�y dobre rz�dzenie. Battat polecia� wi�c do Baku. Po przej�ciu kontroli celnej pojecha� zat�oczonym, ale czystym metrem na stacj� Kataj nad morzem. Przejazd kosztowa� r�wnowarto�� trzech cent�w, a wszyscy pasa�erowie byli nadzwyczaj uprzejmi, pomagali sobie nawzajem wsiada� i wysiada� i przytrzymywali drzwi sp�nialskim. W plac�wce CIA w Ambasadzie Ameryka�skiej w Baku by�o dw�ch agent�w. Policja azerska przypuszczalnie wiedzia�a, kim s�, wi�c rzadko wyruszali w teren. W razie potrzeby �ci�gali ludzi z zewn�trz. Nie uciesz� si� na wie�� o misji Battata. C�, stosunki mi�dzy Stanami Zjednoczonymi a Azerbejd�anem by�y coraz bardziej napi�te, a wszystko przez kaspijsk� rop�. Azerbejd�an pr�bowa� zala� rynek tanim surowcem, by wspom�c swoj� kulej�c� gospodark�. To mog�o wyrz�dzi� wiele szk�d ameryka�skim firmom naftowym, kt�re by�y tu tylko symbolicznie reprezentowane - skutek wielu lat rz�d�w komunizmu. Moskiewska kom�rka CIA nie chcia�a zaognia� sytuacji. Battat przez ca�e popo�udnie chodzi� po pla�y i wypatrywa� �odzi. Kiedy wreszcie j� znalaz�, zakotwiczon� jakie� trzysta metr�w od brzegu, usadowi� si� wygodnie na niskim, p�askim g�azie w�r�d wysokich trzcin. Mia� ze sob� plecak, butelk� wody, prowiant i aparat fotograficzny. Czeka�. Zapach s�onego powietrza i ropy z platform wiertniczych by� tu tak silny jak nigdzie na �wiecie. Wr�cz pali� nozdrza. Ale jemu to odpowiada�o. Wszystko mu si� podoba�o: piach pod gumowymi podeszwami but�w, ch�odna bryza owiewaj�ca policzki, pot zwil�aj�cy d�onie i przyspieszone bicie serca. By� ciekaw, ilu naje�d�c�w sta�o na tym brzegu, mo�e nawet dok�adnie w tym miejscu, co on. Persowie w XI wieku. Mongo�owie w XIII i XIV. Rosjanie w XVIII wieku, potem zn�w Persowie, a po nich Sowieci. Nie wiedzia� nawet, czy on sam jest cz�ci� dramatycznej historii, czy ohydnego, nieko�cz�cego si� gwa�tu. Co za r�nica, powiedzia� sobie. Nie przyjecha� tu broni� Azerbejd�anu. Chcia� tylko zmaza� swoje winy i chroni� ameryka�skie interesy. Kucaj�c w wysokich trzcinach na odludnej cz�ci wybrze�a, czu� si�, jakby od zawsze dzia�a� w terenie. Lubi� smak ryzyka. To jak ulubiona piosenka, zapach dobrze znajomego dania, na nowo odkryte zapomniane uczucie. Uwielbia� to. By� zadowolony, �e przydzielono mu obecne zadanie. Nie tylko dlatego, �e m�g� odkupi� swoj� win�; r�wnie� dlatego �e robi� to, co s�uszne. 11 Tkwi� tu ju� prawie siedem godzin. Z pods�uchanych rozm�w telefonicznych wynika�o, �e spotkanie zaplanowano na wp� do dwunastej. Harpunnik mia� obejrze� paczk�, cokolwiek w niej by�o, zap�aci� i odjecha�. Na �odzi co� zacz�o si� dzia�. Otworzy� si� w�az, na pok�ad wyszed� m�czyzna. Battat obserwowa� go. M�czyzna w��czy� radio. Lokalna stacja nadawa�a ludow� muzyk�. Mo�e to sygna�. Battat omi�t� spojrzeniem morze. Nagle kto� obj�� go za szyj� i podni�s� na nogi. Battat zakrztusi� si�. Pr�bowa� wbi� brod� w �okie� napastnika, by zmniejszy� nacisk na gard�o i nabra� powietrza, ale ten, dobrze wyszkolony, praw� r�k� obejmowa� go za szyj�, a lew� pcha� mu g�ow� do przodu, udaremniaj�c jakikolwiek ruch. Battat chcia� uderzy� go �okciem w brzuch, ale nie trafi�, bo nieznajomy przezornie ustawi� si� nieco z boku. Spr�bowa� wi�c z�apa� go za rami� i przerzuci� przez bark. Napastnik odchyli� si� i podni�s� go lekko. Battat straci� punkt oparcia, nogi dynda�y mu w powietrzu. Walka trwa�a pi�� sekund. Rami� napastnika uciska�o arterie szyjne, odcinaj�c dop�yw krwi do m�zgu. Battat straci� przytomno��. Nieznajomy wola� nie ryzykowa�. Uciska� t�tnice jeszcze przez p� minuty, po czym rzuci� Battata na piach. Harpunnik w�o�y� r�k� do kieszeni wiatr�wki. Wyj�� strzykawk�, zdj�� plastikow� os�on� i zrobi� nieprzytomnemu m�czy�nie zastrzyk w szyj�. Star� kropl� krwi, po czym w��czy� latark�. Pomacha� ni� kilka razy. Odpowiedzia� mu b�ysk latarki z pok�adu �Rachel". Potem oba �wiat�a zgas�y. Z jachtu spuszczono motor�wk�, kt�ra pomkn�a w stron� brzegu. ROZDZIA� 2 Camp Springs, Maryland Niedziela, 16.12 Paul Hood siedzia� w fotelu w k�cie ma�ego pokoju hotelowego, roz�wietlonego blaskiem z telewizora. Grube zas�ony by�y zaci�gni�te, trwa� mecz, ale Hood tak naprawd� go nie ogl�da�. Przed oczami przebiega�y mu wspomnienia. Wspomnienia szesnastu lat ma��e�stwa. Stare obrazy w nowym domu, pomy�la�. Nowym domem by� nijaki pok�j na czwartym pi�trze Days Inn przy Mercedes Boulevard, niedaleko bazy lotniczej Andrews. Hood wprowadzi� si� tu w sobot� p�nym wieczorem. Cho� m�g� zamieszka� w motelu przy samej bazie, gdzie mie�ci�a si� kwatera g��wna Centrum Szybkiego Reagowa- 12 nia, chcia� cho� na jaki� czas oderwa� si� od pracy. Co za ironia losu. W ko�cu to w�a�nie praca dla Centrum zniszczy�a jego ma��e�stwo. A przynajmniej tak twierdzi�a jego �ona. Przez ostatnich kilka lat Sharon Hood coraz trudniej by�o pogodzi� si� z tym, �e m�� wi�cej czasu sp�dza w Centrum ni� w domu. Wpada�a w z�o��, ile razy z powodu kolejnego mi�dzynarodowego kryzysu opuszcza� recitale skrzypcowe ich c�rki, Harleigh, czy mecze syna, Alexandra. Irytowa�o j�, �e praktycznie wszystkie planowane wsp�lne wyjazdy by�y odwo�ywane z uwagi na pr�by zamachu stanu czy zab�jstwa, kt�rymi musia� si� zajmowa�. Nie znosi�a tego, �e nawet kiedy by� z rodzin�, wisia� na telefonie, wydzwania� do zast�pcy dyrektora Mike'a Rodgersa, by dowiedzie� si�, jak Centrum Regionalne radzi�o sobie na �wiczeniach w terenie, lub dyskutowa� z szefem kom�rki wywiadu Bobem Herbertem o sposobach zacie�nienia wsp�pracy z rosyjskim Centrum w Sankt Petersburgu. Ale Hood nie wierzy�, by chodzi�o tylko o prac�. Tak naprawd� �r�d�o ich problem�w tkwi�o g��biej. Zrezygnowa� nawet ze stanowiska dyrektora i pojecha� do Nowego Jorku na wyst�p Harleigh na przyj�ciu w ONZ, ale to Sharon nie wystarczy�o. By�a zazdrosna. Nie podoba�o jej si�, �e kobiety obecne na uroczysto�ci otwarcie okazuj� zainteresowanie jej m�owi. Rozumia�a, �e lgn� do niego, bo niegdy� by� popularnym burmistrzem Los Angeles, a potem obj�� presti�owe stanowisko w Waszyngtonie, gdzie w�adza by�a podstawow� walut�. Co z tego, �e on sam nie przywi�zywa� wagi do chwa�y i zaszczyt�w? Co z tego, �e subtelnie sp�awia� wszystkie zaczepiaj�ce go kobiety? Dla Sharon najwa�niejsze by�o to, �e zn�w musia�a dzieli� si� m�em z innymi. A potem zacz�� si� koszmar. Zbuntowani �o�nierze si� pokojowych ONZ dokonali zamachu. Wzi�li zak�adnik�w w�r�d Harleigh i jej koleg�w. Hood zostawi� Sharon w Centrum Kryzysowym Departamentu Stanu, a sam obj�� nadz�r nad uwie�czon� sukcesem operacj� uwolnienia zak�adnik�w. Sharon uzna�a, �e zn�w opu�ci� j� w potrzebie. Kiedy tylko wr�cili do Waszyngtonu, zabra�a dzieci do swoich rodzic�w w Old Saybrook, w stanie Connecticut. Powiedzia�a, �e chce trzyma� Harleigh z dala od medi�w, kt�re nie dawa�y dzieciom chwili spokoju. Hood nie oponowa�. Na oczach Harleigh jeden z jej koleg�w zosta� ci�ko ranny, a kilka innych os�b ponios�o �mier�. Sama o ma�o nie zgin�a. Do�wiadczy�a fizycznego zagro�enia, strachu o siebie i przyjaci� i bezradno�ci, a w ko�cu poczucia winy, tak cz�stego u ofiar, kt�rym uda�o si� prze�y�. Typowy szok pourazowy. Po tym wszystkim znale�� si� w blasku reflektor�w, w�r�d krzycz�cych dziennikarzy to najgorsze, co mog�oby j� spotka�. Ale Hood wiedzia�, �e nie by� to jedyny pow�d, dla kt�rego jego �ona wr�ci�a do Old Saybrook. Sharon te� musia�a oderwa� si� od tego wszystkiego. 13 Potrzebowa�a spokoju i bezpiecze�stwa, jakie zapewnia� rodzinny dom, by pomy�le� o przysz�o�ci. O ich przysz�o�ci. Hood wy��czy� telewizor. Po�o�y� pilota na stoliku, pad� na poduszki i wbi� wzrok w bia�y sufit. Tyle �e zamiast sufitu widzia� blad� twarz i ciemne oczy Sharon. Tak jak wygl�da�y w pi�tek, kiedy wr�ci�a do domu i za��da�a rozwodu. Nie by� zaskoczony. W pewnym sensie nawet mu ul�y�o. Po powrocie z Nowego Jorku spotka� si� z prezydentem, by om�wi� mo�liwo�ci poprawienia stosunk�w mi�dzy Stanami Zjednoczonymi a ONZ. I gdy tylko znalaz� si� w Bia�ym Domu, w g��wnym nurcie wydarze�, nabra� ochoty, by wr�ci� do Centrum. Lubi� t� prac�; dawa�a mu satysfakcj�. Lubi� te� zwi�zane z ni� ryzyko. W pi�tek wieczorem, kiedy Sharon powiadomi�a go o swojej decyzji, m�g� z czystym sumieniem wycofa� rezygnacj�. Kiedy spotkali si� w sobot�, traktowali si� ju� z du�ym dystansem. Ustalili, �e Sharon skorzysta z us�ug ich rodzinnego adwokata. Paul mia� poprosi� prawnika z Centrum Szybkiego Reagowania, Lowella Coffeya III, by kogo� mu poleci�. Byli wobec siebie bardzo uprzejmi, oficjalni. Do ustalenia pozosta�y najwa�niejsze sprawy: czy powiedzie� o wszystkim dzieciom i czy Hood powinien wyprowadzi� si� od razu. Zadzwoni� do Liz Gordon, psycholo�ki z Centrum, kt�ra tymczasowo opiekowa�a si� Harleigh. Liz poradzi�a mu, by obchodzi� si� z c�rk� bardzo delikatnie. On jeden z ca�ej rodziny by� przy niej podczas ataku. Jego si�a i spok�j dadz� jej poczucie bezpiecze�stwa i pomog� szybciej wr�ci� do siebie. Liz doda�a, �e dla Harleigh rozstanie rodzic�w b�dzie mniejszym z�em ni� d�ugotrwa�y konflikt mi�dzy nimi. Liz powiedzia�a mu te�, �e dziewczynka potrzebuje intensywnej terapii, i to jak najszybciej. W przeciwnym razie mo�e do ko�ca �ycia nie odzyska� pe�nej r�wnowagi. Po tej rozmowie Hood i Sharon postanowili spokojnie i otwarcie powiedzie� dzieciom o wszystkim. Po raz ostatni ca�� rodzin� zasiedli w salonie -tym samym, w kt�rym stawiali choink�, uczyli dzieci gra� w monopol i szachy i urz�dzali przyj�cia urodzinowe. Alexander przyj�� z�� wiadomo�� ze spokojem, bo uzyska� zapewnienie, �e w jego �yciu niewiele si� zmieni. Harleigh bardzo si� przej�a, z pocz�tku my�la�a, �e to ona, a raczej to, co j� spotka�o, przyczyni�o si� do ich decyzji. Hood i Sharon przekonali j�, �e si� myli, i obiecali, �e zawsze b�d� przy niej. Potem Sharon zjad�a z Harleigh kolacj� w domu, a Hood zabra� Alexandra do ich ulubionej knajpki, Bistro Korner, czy jak nazywa�a j� maj�ca fio�a na punkcie zdrowej �ywno�ci Sharon, Bistro Koroner. Hood przywo�a� u�miech na twarz i dobrze si� bawili. Potem wr�ci� do domu, szybko i po cichu spakowa� par� rzeczy i wyjecha�. 14 Rozejrza� si� po pokoju hotelowym. Przykryty szk�em blat biurka, na nim podk�adka, lampka i teczka pe�na poczt�wek. Du�e ��ko. Gruby dywan, tego samego koloru co nieprzepuszczaj�ce �wiat�a zas�ony. Reprodukcja przedstawiaj�ca arlekina, dobrze komponuj�ca si� z dywanem. Komoda z wbudowan� minilod�wk� i szafka z telewizorem. No i, oczywi�cie, Biblia w szufladzie. By� te� stolik z lampk�, tak� sam� jak na biurku, cztery kosze na �mieci, zegar i przyniesione z �azienki pude�ko chusteczek. M�j nowy dom, pomy�la� znowu. Opr�cz laptopa na biurku i ustawionych obok szkolnych zdj�� dzieci w powyginanych tekturowych ramkach, nic tu nie przypomina�o jego domu. Plamy na dywanie nie by�y od soku jab�kowego, kt�ry rozla� Alexander. To nie Harleigh namalowa�a tego arlekina. W lod�wce nie znajdzie plastikowych karton�w ohydnego soku kiwi-truskawkowo-jogurtowego, za kt�rym przepada�a Sharon. W tym telewizorze nigdy nie ogl�da� nagranych na wideo przyj�� urodzinowych i rocznic. Z tego okna nie widzia� zachodu ani wschodu s�o�ca. Nie chorowa� tu na gryp�, nie czu� w tym ��ku, jak kopie jego nienarodzone dziecko. Je�li zawo�a dzieci, to nie przyjd�. �zy cisn�y mu si� do oczu. Spojrza� na zegar, pragn�c jako� przerwa� ten strumie� my�li i obraz�w. Wkr�tce b�dzie musia� si� przygotowa�. Czas nagli�. W�adze te�. Mia� obowi�zki. Ale, dobry Bo�e, nie chcia� nigdzie i��, niczego m�wi�, robi� dobrej miny do z�ej gry jak przy synu i zastanawia� si�, kto ju� wie o wszystkim, a kto nie. Plotki rozchodzi�y si� po Waszyngtonie lotem b�yskawicy. Spojrza� w sufit. W g��bi duszy chcia�, by tak to si� sko�czy�o. Chcia� m�c robi� swoje. Mia� ju� do�� krytycznych spojrze� Sharon i bezustannego os�dzania. Nie chcia� d�u�ej sprawia� jej zawodu. A zarazem by�o mu ogromnie smutno. Nie b�dzie wi�cej wsp�lnie sp�dzanych chwil, a dzieci na pewno bole�nie odczuj� ich rozstanie. Kiedy dotar�o do niego, �e to koniec, �e ju� nie ma odwrotu, �zy pop�yn�y mu z oczu. ROZDZIA� 3 Waszyngton Niedziela, 18.32 Sze��dziesi�cioletnia pierwsza dama Megan Catherine Lawrence stan�a przed wisz�cym nad komod� z�oconym lustrem �ciennym z ko�ca XVII wieku. Obrzuci�a wzrokiem swoje kr�tkie, proste, srebrzyste w�osy i at�asow� sukni� w kolorze ko�ci s�oniowej, po czym wzi�a bia�e r�kawiczki i wysz�a z salonu na drugim pi�trze. Wysoka, szczup�a, elegancka, przesz�a po 15 sprowadzonym przez Herberta Hoovera po�udniowoameryka�skim dywanie do sypialni prezydenta. Na wprost by�a jego garderoba. Pierwsza dama spojrza�a na sk�pane w �wietle lamp bia�e �ciany i jasnoniebieskie zas�ony kupione przez Kennedy'ego, ��ko, w kt�rym jako pierwsi spali Grover i Frances Clevelandowie, fotel bujany, na kt�rym w 1868 roku delikatna, wierna Eliza Johnson czeka�a na wie�ci o decyzji w sprawie odsuni�cia od w�adzy jej m�a Andrew, i nocny stolik, na kt�rym si�dmy prezydent, Andrew Jackson, co noc stawia� przy Biblii miniatur� swojej zmar�ej �ony, by ka�dego ranka po przebudzeniu widzie� jej twarz. Megan u�miechn�a si�. Kiedy wprowadzali si� do Bia�ego Domu, znajomi m�wili jej: �To musi by� niesamowite, mie� dost�p do tajnych informacji o zaginionym m�zgu prezydenta Kennedy'ego i ufoludkach z "Rooswell". T�umaczy�a im, �e ca�a tajemnica sprowadza si� do tego, �e nie ma �adnych tajemnic. A jednak po blisko siedmiu latach sp�dzonych w Bia�ym Domu Megan wci�� czu�a dreszcz emocji na my�l o tym, �e jest tu, w�r�d duch�w przesz�o�ci, wielkich dzie� sztuki, i tworzy histori�. Jej m��, by�y gubernator Michael Lawrence, umiarkowany konserwatysta, by� przez jedn� kadencj� prezydentem Stan�w Zjednoczonych, ale krach na gie�dzie sprawi�, �e w nast�pnych wyborach pokonali go Ronald Bozer i Jack Jordan, kandydaci spoza waszyngto�skiej elity. Eksperci twierdzili, �e prezydent, jako dziedzic fortuny zbitej na handlu drewnem, orego�sk� sekwoj�, sta� si� �atwym celem atak�w, poniewa� kryzys dotkn�� go w niewielkim stopniu. Michael Lawrence nie przyj�� tego wyja�nienia do wiadomo�ci. A poniewa� nie zwyk� dawa� za wygran�, zamiast zosta� malowanym wsp�lnikiem w kancelarii prawniczej czy cz�onkiem zarz�du rodzinnej firmy, powo�a� do �ycia ponadpartyjny instytut badawczy o nazwie American Sense i trzyma� r�k� na pulsie wydarze�. Nast�pnych osiem lat po�wi�ci� na szuka nie sposob�w naprawy b��d�w pope�nionych w czasie swojej pierwszej ka dencji we wszystkich dziedzinach, od gospodarki, przez polityk� zagranicz n�, a� po problemy spo�eczne. Pracownicy jego instytutu wyst�powali w niedzielnych talk-show, pisali artyku�y do gazet, wydawali ksi��ki i wy g�aszali przem�wienia. Wreszcie Michael Lawrence i jego kandydat na wice prezydenta, Charles Cotten, stan�li w szranki z �wczesnym wiceprezydentem i odnie�li zdecydowane zwyci�stwo. Wska�nik popularno�ci Lawrence'a nie schodzi� poni�ej sze��dziesi�ciu procent i jego wyb�r na drug� kadencj� by� praktycznie przes�dzony. Megan przesz�a przez pok�j do garderoby prezydenta. Drzwi by�y zamkni�te, by chroni� �azienk� od przeci�g�w szalej�cych w starych murach. To znaczy�o, �e jej m�� prawdopodobnie wci�� jest pod prysznicem. Zdziwi�o j� to. Na si�dm� zaplanowano kr�tki koktajl w gabinecie na pi�trze. Zwykle na kwadrans przed rozpocz�ciem takich spotka� jej m�� studiowa� akta personal- 16 ne zagranicznych go�ci, by pozna� ich upodobania, hobby i uzyska� informacje o ich rodzinach. Tego wieczoru, przed przyj�ciem dla najwa�niejszych delegat�w ONZ, spodziewa� si� wizyty nowych ambasador�w Szwecji i W�och. Ich poprzednicy zostali zamordowani w czasie niedawnych tragicznych wydarze�, a szybkie wyznaczenie nast�pc�w mia�o pokaza� �wiatu, �e terroryzm nie zak��ci dzia�a� na rzecz pokoju. Prezydent chcia� porozmawia� z nimi na osobno�ci. Potem zejd� razem do Pokoju B��kitnego, przywita� si� z pozosta�ymi delegatami. Dzisiejsze spotkanie i uroczysta kolacja mia�y by� demonstracj� jedno�ci i solidarno�ci po zesz�otygodniowym ataku terroryst�w. Prezydent poszed� na g�r� kilka minut przed sz�st�, mia� wi�c do�� czasu, by wzi�� prysznic i si� ogoli�. Megan dziwi�a si�, czemu tego jeszcze nie zrobi�. Mo�e rozmawia� przez telefon. Personel stara� si� ograniczy� do minimum telefony do jego prywatnej rezydencji, ale w ostatnich dniach by�o ich coraz wi�cej, czasem nawet budzi�y j� w �rodku nocy. Nie chcia�a przenie�� si� do kt�rego� z pokoj�w go�cinnych, ale mia�a ju� swoje lata. Kiedy�, podczas ich pierwszej wsp�lnej kampanii, wystarcza�y jej dwie, trzy godziny snu na dob�. Teraz by�o inaczej. Jej m�owi musia�o by� jeszcze trudniej. Wygl�da� na bardziej zm�czonego ni� zwykle, ogromnie potrzebowa� odpoczynku. Niestety, kryzys w ONZ zmusi� ich do odwo�ania zaplanowanych wakacji i nie uda�o si� przenie�� ich na inny termin. Pierwsza dama stan�a przed z�o�onymi z sze�ciu p�yt drzwiami i nadstawi�a uszu. Woda nie la�a si� z prysznica. Ani z kranu. A jej m�� nie rozmawia� przez telefon. - Michael? Nie odpowiedzia�. Przekr�ci�a jasn� mosi�n� ga�k� i otworzy�a drzwi. Przed �azienk� by� ma�y przedpok�j. We wn�ce po prawej stronie sta�a garderoba z wi�ni, w kt�rej pokojowy zostawia� ubranie prezydenta, a po lewej toaletka, te� z wi�ni, z du�ym, jasno o�wietlonym lustrem. Prezydent sta� przed nim w szafirowym szlafroku, oddycha� ci�ko, a z jego zmru�onych niebieskich oczu bi�a furia. Z ca�ej si�y zaciska� pi�ci. - Michael, wszystko w porz�dku? Wpi� si� w ni� wzrokiem. Jeszcze nigdy nie widzia�a, by by� tak w�ciek�y i... zdezorientowany, tak to nale�a�oby okre�li�. Wystraszy�a si�. - Michael, co si� sta�o? Spojrza� w lustro. Jego rysy z�agodnia�y, rozwar� pi�ci. Zacz�� oddycha� wolniej, spokojniej. Powoli usiad� na orzechowym krze�le przed toaletk�. - To nic - powiedzia�. - Nic mi nie jest. - Nie wygl�dasz dobrze - powiedzia�a. - Czemu? - Przed chwil� mia�e� min�, jakby� chcia� kogo� pogry�� - wyja�ni�a Me gan. 17 Pokr�ci� g�ow�. - To od nadmiaru energii po �wiczeniach - powiedzia�. - �wiczeniach? My�la�am, �e by�e� na spotkaniu. - Robi�em �wiczenia izometryczne - odpar�. - Senator Samuels �wiczy dziesi�� minut rano i wieczorem. M�wi, �e to dobry spos�b, by si� odpr� �y�, kiedy cz�owiek nie ma czasu i�� na si�owni�. Megan nie uwierzy�a mu. Zawsze podczas �wicze� obficie si� poci�. Tymczasem jego czo�o i g�rna warga by�y suche. Tu chodzi�o o co� innego. Przez ostatnich kilka dni by� nieobecny duchem i to zaczyna�o j� niepokoi�. Podesz�a do niego, po�o�y�a d�o� na jego policzku. - Co� ci� gryzie, skarbie - powiedzia�a. - Chcesz porozmawia�? Prezydent spojrza� na ni�. - To nic - powiedzia�. - Ostatnie dni by�y ci�kie i tyle. - Chodzi o te nocne telefony... - O to i ca�� reszt� - powiedzia� prezydent. - Jest gorzej ni� zwykle? - W pewnym sensie - powiedzia�. - Chcesz o tym pogada�? - Nie teraz - powiedzia�, zmuszaj�c si� do s�abego u�miechu. W jego g�� bokim g�osie zn�w zabrzmia�y wigor i pewno�� siebie, a oczy lekko rozb�ys �y. Wzi�� j�za r�ce i wsta�. Mia� nieco ponad metr dziewi��dziesi�t wzrostu. Spojrza� na ni� z g�ry. - Pi�knie wygl�dasz. - Dzi�kuj� - powiedzia�a Megan. - Ale i tak martwi� si� o ciebie. - Niepotrzebnie - odpar�. Spojrza� w prawo, na stoj�cy na p�ce z�oty zegar, nale��cy niegdy� do Thomasa Jeffersona. - P�no ju� - powiedzia� prezydent. - Musz� si� zbiera�. - Zaczekam na ciebie - powiedzia�a. - I zr�b co� z oczami. - Z oczami? - zdziwi� si� i spojrza� w lustro. Tego ranka wsta� wcze�niej od niej i oczy mia� mocno przekrwione. Cz�owiek, na kt�rego barkach spo czywa tak wielka odpowiedzialno��, nie mo�e wygl�da� na s�abego i zm� czonego. - �le spa�em - powiedzia�, naci�gaj�c sk�r� pod oczami. - Par� kropel i b�dzie po sprawie. - Odwr�ci� si� do �ony i delikatnie poca�owa� j� w czo�o. - Wszystko w porz�dku, s�owo honoru. - U�miechn�� si� i poszed� do �azienki. Megan odprowadzi�a go wzrokiem. Zza zamkni�tych drzwi dobieg� szum wody. Nadstawi�a uszu. Michael zwykle nuci� pod prysznicem stare rockand-rollowe przeboje. Czasem nawet �piewa�. Dzi� milcza�. Po raz pierwszy od bardzo dawna Megan nie wierzy�a s�owom swojego m�a. �aden polityk nie by� w stu procentach szczery. Czasem trzeba by�o m�wi� to, co chcieli us�ysze� wyborcy i polityczni rywale. Ale Michael w g��bi duszy by� cz�owiekiem uczciwym, przynajmniej wobec Megan. Kiedy 18 patrzy�a mu w oczy, wiedzia�a, czy co� ukrywa. I zwykle potrafi�a to z niego wyci�gn��. Ale nie tym razem. Bardzo j� to niepokoi�o. Zacz�a si� o niego naprawd� ba�. Powoli posz�a do swojej garderoby. Wci�gn�a r�kawiczki na d�onie i pr�bowa�a skupi� si� na tym, co czeka j� przez najbli�sze cztery godziny. Musi by� towarzysk�, pe�n� wdzi�ku gospodyni�, prawi� komplementy �onom delegat�w. Przynajmniej b�dzie w�r�d nieznajomych. Przed obcymi �atwiej ukry� uczucia. Nie zorientuj� si�, �e udaje. Ale faktem jest, �e b�dzie udawa�. Wesz�a z powrotem do sypialni. Po jej stronie ��ka sta� ma�y mahoniowy sekretarzyk z pocz�tk�w XIX wieku. Wzi�a teczk� dor�czon� przez sekretark� i przejrza�a list� go�ci, zwracaj�c szczeg�ln� uwag� na nazwiska zagranicznych dyplomat�w i ich �on. Przy ka�dym zamieszczona by�a ich w�a�ciwa wymowa. Po kolei wypowiedzia�a wszystkie na g�os. Nie sprawi�o jej to k�opotu. Mia�a dar do j�zyk�w; zanim pozna�a Michaela, zamierza�a zosta� t�umaczk�. Jak na ironi�, chcia�a pracowa� w ONZ. Zamkn�a i od�o�y�a teczk�. Rozejrza�a si� po sypialni. Wci�� panowa�a w niej magiczna aura; czai�y si� tu duchy przesz�o�ci. W tych czterech �cianach rozegra�o si� wiele dramat�w. Jednak nagle ogarn�o j� co�, co rzadko dawa�o o sobie zna� w domu, kt�ry by� na oczach dos�ownie ca�ego �wiata. Poczucie odosobnienia. ROZDZIA� 4 Baku, Azerbejd�an Poniedzia�ek, 2.47 David Battat ockn�� si� powoli. Morskie powietrze robi�o si� coraz zimniejsze. David le�a� na brzuchu, z twarz� zwr�con� w stron� trzcin rosn�cych na brzegu. Jego policzki by�y wilgotne od kropel morskiej wody. Pr�bowa� si� poruszy�, ale g�ow� mia� jak z betonu. Drapa�o go w gardle, bola�a szyja. Dotkn�� jej lekko i skrzywi� si� z b�lu. Aparat znikn��. Ludzie z plac�wki CIA w Moskwie nie dostan� zdj��. Analizuj�c fotografie, mogliby stwierdzi�, ile os�b znajdowa�o si� na �odzi, mogliby obliczy� ci�ar przewo�onego �adunku na podstawie jej zanurzenia, a nawet zorientowa� si� z grubsza, jaki to rodzaj �adunku. Artyleria i rakiety wa�� o wiele wi�cej ni� materia�y wybuchowe, pieni�dze czy narkotyki. Battat spr�bowa� pod�wign�� si� z ziemi. Poczu� si�, jakby w kark wbijano mu ko�ek. Pad�, odczeka� kilka sekund, po czym spr�bowa� jeszcze raz, 19 wolniej. Uda�o mu si� podci�gn�� kolana pod brzuch. Usiad� i spojrza� na ciemn� wod�. �Rachel" znikn�a. Nawali�. Czy tego chcia�, czy nie, musia� jak najszybciej poinformowa� o tym Moskw�. �upa�o go w g�owie. Opu�ci� si� z powrotem, oparty na przedramionach. Przy�o�y� czo�o do ch�odnej ziemi i pr�bowa� zapanowa� nad b�lem. Usi�owa� doj��, co si� w�a�ciwie sta�o. Czemu nadal �yj�? - zastanawia� si�. Harpunnik nikogo nie pozostawia� przy �yciu. Dlaczego akurat jego nie zabi�? Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e straci� przytomno�� przed przybyciem Harpunnika. Mo�e jaki� przechodz�cy obok bandzior zobaczy� jego aparat i plecak i postanowi� je ukra��. Sam nie wiedzia�, co gorsze: da� si� podej�� wypatrywanemu przez siebie cz�owiekowi czy pa�� ofiar� zwyk�ego napadu. Niewa�ne. I tak �le, i tak niedobrze. Odetchn�� g��boko i powoli podni�s� si� z ziemi, najpierw na kolana, potem na nogi. Zachwia� si�, b�l rozsadza� mu czaszk�. Rozejrza� si� za plecakiem. Te� znikn��. Nie ma wi�c latarki. Nie mo�e nawet szuka� �lad�w pozostawionych przez napastnika. Spojrza� na zegarek. Przytrzyma� dr��c� r�k� drug� d�oni�. Nieca�e trzy godziny do �witu. Wkr�tce w morze wyjd� rybacy, a Battat nie chcia�, by go tu widziano. By� mo�e napastnik jednak chcia� go zabi�; lepiej wi�c, by nie wiedzia�, �e mu si� nie uda�o. Powoli ruszy� w g��b l�du, wci�� �upa�o go w g�owie. Prze�ykanie �liny sprawia�o mu b�l, golf dra�ni� posiniaczon� szyj�. Ale nie to by�o najbardziej bolesne. Najbardziej bolesna by�a �wiadomo��, �e zawi�d�. ROZDZIA� 5 Waszyngton Niedziela, 20.00 Wchodz�c Wschodni� Bram� do Bia�ego Domu, Paul Hood przypomnia� sobie, jak pierwszy raz przyszed� tu z dzie�mi. By� wtedy w Waszyngtonie na konferencji burmistrz�w. Harleigh mia�a osiem lat, Alexander sze��. Na Alexandrze wra�enia nie zrobi� ani wielki portret Abrahama Lincolna namalowany przez G.P.A. Healy'ego, ani wspania�e krzes�a w Pokoju B��kitnym, zakupione przez Jamesa Monroego, ani nawet agenci Secret Service. Obrazy, krzes�a i policjant�w widzia� ju� w Los Angeles. Na imponuj�cy �yrandol w Pokoju Wschodnim ledwo zerkn��, a Ogr�d R�any to dla niego by�a tylko trawa i kwiatki. Kiedy jednak ruszyli po trawniku w stron� E Street, Alexander wreszcie zobaczy� co�, co zrobi�o na nim wra�enie. 20 Kasztanowce. Ciemnozielone kasztany zwisaj�ce z grubych drzew przypomina�y ma�e miny p�ywaj�ce z rogami wystaj�cymi ze wszystkich stron. Alexander by� �wi�cie przekonany, �e to ma�e bomby maj�ce odstraszy� intruz�w. Gdyby stukn�li w nie g�owami, to kasztany by wybuch�y. On sam ch�tnie podchwyci� ten pomys� i nawet zerwa� kilka kasztan�w - rzecz jasna, ostro�nie - by zakopa� je przed domem. Musia� si� g�sto t�umaczy�, kiedy Harleigh nadepn�a na jeden z nich i nie wylecia�a w powietrze. Sharon nie podoba�a si� ca�a ta zabawa. Uwa�a�a, �e dzieci nie powinno si� oswaja� z broni�. Zdaniem Hooda ch�opak po prostu mia� �yw� wyobra�ni�, i tyle. Prawie przy ka�dej wizycie w Bia�ym Domu Paul Hood my�la� o kasztanowcach. Tego wieczoru by�o nie inaczej, tyle �e po raz pierwszy od wielu lat mia� wielk� ochot�, by zerwa� kilka kasztan�w. Zani�s�by je synowi jako pami�tk� wsp�lnie sp�dzonych radosnych chwil. Naprawd� wola�by teraz pospacerowa�, ni� i�� na przyj�cie. Okaza� starannie wykaligrafowane zaproszenie. Niski rang� agent ochrony zaprowadzi� go do Pokoju Czerwonego, s�siaduj�cego z Pokojem Wschodnim. Dalej by� Pok�j B��kitny, w kt�rym w tej chwili przebywa� prezydent z ma��onk�. Cho� nikt nie m�wi� tego wprost, mniejszy Pok�j Czerwony, w kt�rym zwykle go�ci podejmowa�y pierwsze damy, by� dla go�ci drugiej kategorii. Hood zna� wi�kszo�� obecnych tylko z widzenia, niekt�rych z konferencji, innych z odpraw, a reszt� z uroczystych kolacji w Bia�ym Domu. Co roku wydawano ich dwie�cie pi��dziesi�t, jego zapraszano co najmniej na pi�tna�cie. Fakt, �e by� kiedy� burmistrzem Los Angeles - innymi s�owy, fakt, �e zna� gwiazdy filmowe - a tak�e obycie w �wiecie finans�w i tajnych s�u�b czyni�y go idealnym go�ciem kolacji w Bia�ym Domu. M�g� rozmawia� z genera�ami, przyw�dcami pa�stw, dyplomatami, dziennikarzami, senatorami i ich �onami, zabawia� ich, nikogo przy tym nie ura�aj�c. To cenna umiej�tno��. Zwykle na przyj�cia chodzi�a z nim Sharon. Jako specjalistka od zdrowej �ywno�ci na og� kr�ci�a nosem na jad�ospis, cho� zawsze zachwyca�a si� zastaw�, kolekcjonowan� latami przez kolejnych prezydent�w. Kiedy akurat by�a zaj�ta, Hood zabiera� ze sob� rzeczniczk� prasow� Centrum Szybkiego Reagowania, Ann Farris. Ann bez szemrania jad�a wszystko, co jej podawano, i w odr�nieniu od Sharon ch�tnie rozmawia�a z ka�dym, kogo posadzono obok niej. Tego wieczoru Hood po raz pierwszy przyszed� na przyj�cie sam. Bez wzgl�du na zakusy Bia�ego Domu, nie uwa�a� Mali Chatterjee za swoj� towarzyszk�. Sekretarz generalna ONZ te� mia�a przyj�� sama i przydzielono jej miejsce po lewej r�ce Hooda. 21 Otworzy� drzwi i zajrza� do d�ugiej sali, zalanej �wiat�em �yrandoli. Do jadalni wstawiono czterna�cie okr�g�ych sto��w, ka�dy nakryty dla dziesi�ciu os�b. W zaproszeniu Hooda napisane by�o, �e mia� siedzie� przy stole drugim, na �rodku sali. To dobrze. Rzadko sadzano go tak blisko prezydenta. Gdyby co� zacz�o iskrzy� mi�dzy nim a Chatterjee, m�g� wymieni� znacz�ce spojrzenia z pierwsz� dam�. Megan Lawrence sp�dzi�a dzieci�stwo w Kalifornii, w Santa Barbara. Widywa�a si� z Hoodem, kiedy by� burmistrzem Los Angeles, i do�� dobrze si� poznali. By�a m�dr�, eleganck� dam� obdarzon� z�o�liwym poczuciem humoru. Pracownicy obs�ugi Bia�ego Domu, pod okiem starszego personelu, pospiesznie poprawiali r�ane kompozycje ustawione na �rodku sto��w. Ubrani w czarne marynarki tworzyli zr�nicowan� etnicznie grup�, jak to zwykle bywa�o na tego rodzaju imprezach. Bia�y Dom m�g� wybiera� spo�r�d licznego personelu, skrupulatnie sprawdzonego przez ochron�. I cho� nikt otwarcie tego nie przyznawa�, sk�ad obs�ugi ustalano w zale�no�ci od charakteru przyj�cia. Atrakcyjni m�odzi ludzie nalewali wod� do kryszta�owych szklanek i pilnowali, by sztu�ce u�o�one by�y w idealnie r�wnych odst�pach. Na wprost Hooda wisia� wielki, namalowany w 1869 roku portret Abrahama Lincolna, ten sam, kt�ry nie zrobi� wra�enia na Alexandrze. By� to jedyny obraz w jadalni. Dok�adnie naprzeciwko, na kominku, widnia� fragment listu Johna Adamsa do �ony, Abigail, napisanego przed ich przeprowadzk� do nowo wybudowanego pa�acu prezydenckiego. Franklin Roosevelt cytat ten uczyni� oficjaln� modlitw� Bia�ego Domu. Napis g�osi�: Niechaj B�g b�ogos�awi ten dom i wszystkich, kt�rzy w nim mieszka� b�d�. Oby tylko uczciwi i m�drzy ludzie rz�dzili pod tym dachem. Przykro mi, panie Adams, pomy�la� Hood. Pokpili�my spraw�. Podszed� do niego jeden z lokaj�w, ubrany w bia�e spodnie i bia�� kamizelk� ze z�otym szamerunkiem. Grzecznie, ale zdecydowanie zamkn�� drzwi. Hood wycofa� si� do Pokoju Czerwonego. Robi�o si� tu coraz g�o�niej i bardziej t�oczno, w miar� jak z Pokoju B��kitnego wchodzili kolejni go�cie. A� strach pomy�le�, co tu si� dzia�o przed wynalezieniem klimatyzacji. Hood akurat patrzy� w drzwi Pokoju B��kitnego, kiedy stan�a w nich Ma�a Chatterjee. Prezydent prowadzi� j� pod r�k�, za nimi sz�a pierwsza dama z dwoma delegatami. Nast�pni byli wiceprezydent i pani Cotten, a orszak zamyka�a senator z Kalifornii, Barbara Fox. Hood dobrze j� zna�. Wydawa�a si� dziwnie zak�opotana. Hood nie mia� okazji spyta�, dlaczego. Niemal w tej samej chwili otworzy�y si� bowiem drzwi Pokoju Wschodniego. Teraz ju� panowa� tam idealny porz�dek. Dwudziestu kelner�w sta�o w szeregu pod p�nocno-zachodni� �cian�, a pracownicy obs�ugi czekali pod drzwiami, by zaprowadzi� go�ci do sto��w. 22 Hood nawet nie pr�bowa� podej�� do Chatterjee. By�a zimna, nieprzyst�pna, a poza tym wygl�da�a na ca�kowicie poch�oni�t� rozmow� z prezydentem. Odwr�ci� si� i przekroczy� pr�g jadalni. Spojrza� na dostojnych go�ci wchodz�cych do sali. W z�otym blasku �yrandola wygl�dali niczym widmowa procesja: szli powoli, sztywno wyprostowani, z kamiennymi twarzami; ich zni�one g�osy rozbrzmiewa�y g�ucho w przestronnym wn�trzu, tylko od czasu do czasu rozleg� si� uprzejmy, st�umiony �miech; obs�uga bezszelestnie podnosi�a i odsuwa�a krzes�a, tak by nie porysowa� drewnianej posadzki. Mia�o si� wra�enie, �e ta sama scena powtarza�a si� przez wiele lat, a nawet wiek�w, z udzia�em tych samych os�b: ludzi, kt�rzy mieli w�adz�, tych, kt�rzy o niej marzyli, i tych, kt�rzy jak Hood stali po�rodku. Napi� si� wody. By� ciekaw, czy wszyscy m�czy�ni po rozwodzie staj� si� cynikami. Chatterjee zostawi�a prezydenta i w asy�cie lokaja podesz�a do sto�u. Hood wsta� na powitanie. Lokaj odsun�� jej krzes�o. Sekretarz generalna podzi�kowa�a mu i usiad�a. Cho� otwarcie nie okazywa�a Hoodowi lekcewa�enia, jednak skrupulatnie omija�a go wzrokiem. Nie wytrzyma�. - Dobry wiecz�r, pani sekretarz - powiedzia�. - Dobry wiecz�r, panie Hood - odpar�a, wci�� nie patrz�c na niego. Do ich sto�u zacz�li dosiada� si� inni go�cie. Chatterjee odwr�ci�a si� i u�miechn�a do sekretarza rolnictwa, Richarda Ortiza, i jego �ony. Hoodowi pozosta�o tylko gapi� si� na ty� jej g�owy. Chc�c wybrn�� z niezr�cznej sytuacji, wzi�� serwetk�, roz�o�y� j� na kolanach i odwr�ci� wzrok. Pr�bowa� postawi� si� w jej sytuacji. Ledwie obj�a stanowisko sekretarza generalnego ONZ, aju� musia�a stawi� czo�o terrorystom, kt�rzy wzi�li dzieci jako zak�adnik�w i nie wahali si� u�y� broni. Chatterjee, zaprzysi�g�a zwolenniczka pokojowego rozwi�zywania spor�w, pr�bowa�a negocjowa�, ale bez skutku. I wtedy w�a�nie zjawi� si� Hood, i brutalnie, ale szybko opanowa� sytuacj�. Dla Chatterjee by�o to upokorzenie, tym wi�ksze, �e sporo pa�stw cz�onkowskich g�o�no go za to chwali�o. Ale teraz mieli zapomnie� o tamtych sporach, a nie je podsyca�. Sekretarz generalna zdecydowanie opowiada�a si� za jednostronnym odpr�eniem, co sprowadza�o si� do sk�onienia jednej ze stron, by okaza�a zaufanie drugiej, sk�adaj�c bro� lub oddaj�c ziemi�. A mo�e popiera takie rozwi�zanie tylko w sytuacjach, kiedy to nie ona ma pierwsza ust�pi�, pomy�la� Hood. Nagle kto� stan�� za nim i zwr�ci� si� do niego po imieniu. Hood odwr�ci� si� i podni�s� wzrok. To by�a pierwsza dama. - Dobry wiecz�r, Paul. Wsta�. 23 - Pani Lawrence. Ciesz� si�, �e pani� widz�. - Za rzadko si� spotykamy - powiedzia�a i mocno u�cisn�a mu d�o�. - Brakuje mi tych przyj�� z Los Angeles. - To by�y czasy! - westchn�� Hood. - Tworzyli�my histori�, a przy okazji by� mo�e zrobili�my co� dobrego. - Mam nadziej� - odpar�a pierwsza dama. - Co u Harleigh? - Bardzo to wszystko prze�y�a - przyzna� Hood. - Nawet nie mog� sobie tego wyobrazi� - powiedzia�a pierwsza dama. - Kto si� ni� zajmuje? - W tej chwili tylko Liz Gordon, pani psycholog z Centrum Szybkiego Reagowania - powiedzia� Hood. - Jest w kontakcie ze specjalistami. Jak dobrze p�jdzie, za tydzie�, dwa �ci�gniemy kilku psychiatr�w. Megan Lawrence u�miechn�a si� ciep�o. - Paul, chyba mo�emy sobie nawzajem pom�c. Znajdziesz jutro troch� czasu, �eby zje�� ze mn� lunch? - Oczywi�cie - powiedzia�. - To dobrze. Do zobaczenia o wp� do pierwszej. - Pierwsza dama u�miech n�a si� i wr�ci�a do swojego sto�u. Dziwne, pomy�la� Hood. �Chyba mo�emy sobie nawzajem pom�c". Po co jej jego pomoc? Musi chodzi� o co� wa�nego. Terminarz pierwszej damy ustala si� z wielomiesi�cznym wyprzedzeniem. B�dzie musia�a prze�o�y� jakie� spotkania, by zrobi� miejsce dla niego. Hood usiad�. Do sto�u dosiedli si� zast�pca sekretarza stanu Hal Jordan, jego �ona Barri Allen-Jordan i dwaj dyplomaci z ma��onkami. Hood nie zna� ich. Ma�a Chatterjee nie przedstawi�a go, wi�c przedstawi� si� sam. Pani sekretarz uporczywie go ignorowa�a, nawet po tym, jak prezydent wsta� i wyg�osi� toast, w kt�rym wyrazi� nadziej�, �e ta kolacja i zademonstrowana na niej jedno�� dadz� terrorystom do zrozumienia, �e cywilizowany �wiat nie ugnie si� przed ich gro�bami. Podczas gdy fotograf Bia�ego Domu robi� zdj�cia, a kamera kana�u C-SPAN dyskretnie rejestrowa�a przyj�cie z po�udniowo-zachodniego k�ta sali, prezydent na znak swojego poparcia dla Organizacji Narod�w Zjednoczonych og�osi� oficjalnie, wzbudzaj�c og�lny aplauz, �e USA sp�aci sw�j dwumiliardowy d�ug wobec ONZ. Hood wiedzia�, �e sp�ata d�ugu niewiele ma wsp�lnego z walk� z terrorystami, kt�rzy nie boj� si� ONZ. Prezydent zdawa� sobie z tego spraw�, w odr�nieniu od Mali Chatterjee. Te dwa miliardy zapewni� Stanom Zjednoczonym przychylno�� biednych kraj�w, takich jak Nepal czy Liberia. Poprawa stosunk�w gospodarczych z Trzecim �wiatem sk�oni biedniejsze pa�stwa do korzystania z ameryka�skich po�yczek i kupowania za nie ameryka�skich towar�w, us�ug i informacji. Oznacza to sta�e �r�d�o dochod�w dla amery- 24 ka�skich firm, nawet je�li w pomoc dla Trzeciego �wiata zaanga�uj� si� te� inne kraje. Takie s� korzy�ci z posiadania nadwy�ki bud�etowej w odpowiednim momencie. Administracja mo�e robi� za dobrego wujka, a zarazem zapewni� sobie poparcie gie�dy. Hood s�ucha� przem�wienia jednym uchem, gdy nagle prezydent powiedzia� co�, co przyku�o jego uwag�. - Na koniec - m�wi� prezydent - z rado�ci� pragn� poinformowa� pa�stwa, �e szefowie ameryka�skich s�u�b wywiadowczych zbieraj� personel i �rodki niezb�dne do podj�cia nowej wa�nej inicjatywy. W �cis�ej wsp�pracy z rz�dami ca�ego �wiata zamierzaj� dopilnowa�, by nigdy wi�cej nie dosz�o do ataku na Organizacj� Narod�w Zjednoczonych. Przy sto�ach zaj�tych przez delegat�w rozleg�y si� ciche brawa. Ale o�wiadczenie prezydenta zwr�ci�o uwag� Hooda, dlatego �e wiedzia� co�, czego prezydent najwyra�niej nie by� �wiadom. To by�a nieprawda. ROZDZIA� 6 Hellspot Station, Morze Kaspijskie Poniedzia�ek, 3.01 Bia�a cessna U206F lecia�a nisko nad ciemnym Morzem Kaspijskim, jej jedyny silnik warcza� g�o�no. W kabinie byli tylko rosyjski pilot i pasa�er, niepozornie wygl�daj�cy Anglik. Podr� zacz�a si� u wybrze�y Baku. Po starcie hydroplan skierowa� si� na p�nocny wsch�d i przez ostatnie p�torej godziny przelecia� prawie trzysta kilometr�w. Lot by� spokojny i up�ywa� w ciszy. Pilot i pasa�er nie odzywali si� do siebie ani s�owem. Cho� czterdziestojednoletni Maurice Charles m�wi� po rosyjsku - i w dziewi�ciu innych j�zykach - nie zna� dobrze pilota, a nie ufa� nawet tym ludziom, kt�rych zna�. Mi�dzy innymi dlatego zdo�a� prze�y� dwadzie�cia lat jako najemnik. Kiedy dotarli na miejsce, pilot powiedzia� tylko: - W dole, na czwartej. Charles wyjrza� przez okno. Utkwi� jasnoniebieskie oczy w celu. By� pi�kny. Wysoki, jasno o�wietlony, majestatyczny. I odizolowany. P�zanurzalna platforma wiertnicza wznosi�a si� kilkadziesi�t metr�w nad powierzchni� wody, zewsz�d otacza�o j� morze. W jej p�nocnej cz�ci znajdowa�o si� l�dowisko dla helikopter�w, obok, od p�nocnego zachodu, stercza�a sze��dziesi�ciometrowa wie�a wiertnicza, a w punkcie obr�bki ropy by�o pe�no zbiornik�w, �urawi, anten i innego sprz�tu. 25 Platforma by�a jak kobieta stoj�ca pod latarni� na opustosza�ej ulicy nad rzek� Mersey. Charles m�g� z ni� zrobi�, co chcia�. I zrobi. Wzi�� aparat, kt�ry trzyma� na kolanach. Wcisn�� guzik w br�zowym sk�rzanym futerale i otworzy� go. Tkwi�a w nim ta sama trzydziestopi�ciomilimetrowa lustrzanka, kt�rej u�ywa� na swojej pierwszej robocie, w 1983 roku w Bejrucie. Zacz�� robi� zdj�cia. Na pod�odze kokpitu pod jego nogami le�a�y aparat i plecak agenta CIA, kt�rego za�atwi� na pla�y. Mo�e by�y tam jakie� nazwiska czy numery telefon�w, kt�re si� przydadz�. Tak jak sam agent. Dlatego w�a�nie Charles zostawi� go przy �yciu. Samolot zrobi� dwa okr��enia nad platform�, pierwsze na wysoko�ci dwustu metr�w, drugie sto metr�w ni�ej. Charles wypstryka� trzy rolki filmu, po czym da� pilotowi znak, �e mo�e wraca�. Hydroplan wzbi� si� na wysoko�� sze�ciuset metr�w i obra� kurs na Baku. Tam Charles mia� si� spotka� z za�og� �Rachel", kt�ra pewnie usun�a ju� bia�� p�acht� z fa�szyw� nazw� jachtu. To oni zawie�li go do samolotu i razem z nim wykonaj� nast�pny punkt planu. Ale to dopiero pocz�tek. Mocodawcy z Ameryki jasno sprecyzowali cele, a on i jego ludzie �wietnie si� znaj� na swojej robocie: morderstwa na zlecenie, akty terroru, zab�jstwa polityczne. A wszystko to s�u�y�o wzniecaniu wa�ni mi�dzy pa�stwami. Tak�e i teraz, kiedy wykonaj� zadanie, ca�y regio