8950
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8950 |
Rozszerzenie: |
8950 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8950 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8950 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8950 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ABRAHAM MERRITT
Pier�cie� Krakena czyli Mieszka�cy mira�u
Prze�o�y�a ANNA BA�KOWSKA
KSI�GA KALK�RU
Rozdzia� I NOCNE ODG�OSY
Unios�em g�ow�. Zastyg�y w oczekiwaniu, nas�uchiwa�em nie tylko uszami, lecz
dos�ownie ka�dym kawa�eczkiem sk�ry. Jednak�e d�wi�k, kt�ry mnie obudzi�, nie powt�rzy�
si�. Wsz�dzie panowa�a cisza, absolutna cisza. �adnych szelest�w w konarach �wierk�w
otaczaj�cych ciasno ma�e obozowisko. �adnych odg�os�w �wiadcz�cych, �e w poszyciu
le�nym kryje si� jakie� �yj�tko. Przez strzeliste czuby drzew przebija�o blade �wiat�o gwiazd
widocznych w kr�tkim okresie mroku, kt�ry podczas wczesnego alaska�skiego lata oddziela
zach�d s�o�ca od wschodu.
Nagle wierzcho�ki �wierk�w zako�ysa�y si�. Wtedy, razem z wiatrem, pojawi� si�
znowu ten d�wi�k: pobrz�kiwanie uderzanego kowad�a.
Wysun��em si� spod koca i wok� dogasaj�cego ogniska poszed�em w stron� Jima.
Powstrzyma� mnie jego g�os: - W porz�dku, Leifie. S�ysz�.
Wiatr westchn�� i umilk�. Umilk�o te� kowad�o. Zanim kt�ry� z nas zdo�a� si�
odezwa�, ponownie zerwa� si� wicher, nios�c z sob� ten sam natarczywy, lecz s�aby,
dobiegaj�cy gdzie� z daleka odg�os. I zn�w wszystko ucich�o.
To kowad�o, Leifie.
- S�uchaj!
Silniejszy podmuch zgi�� czuby �wierk�w. Jednocze�nie da� si� s�ysze� daleki �piew;
wielog�osowy ch�r m�czyzn i kobiet zawodzi� dziwn�, minorow� melodi�, zako�czon�
archaicznym dysonansem.
Przeci�g�y �oskot b�bn�w wzbi� si� w niebo �ywio�owym crescendo i zaraz ucich�,
ust�puj�c ha�a�liwemu zgie�kowi piskliwych g�os�w. Te z kolei zag�uszy� przetaczaj�cy si� w
oddali d�ugi, jakby zwiastuj�cy burz� grzmot. Brzmia�a w nim pewna prowokacja, wyzwanie.
Zamienili�my si� w s�uch. �wierki ani drgn�y. Wiatr umilk� na dobre.
- Dziwne jakie� te d�wi�ki, prawda? - Stara�em si�, by pytanie zabrzmia�o zdawkowo.
Jim wyprostowa� si�. Nie patrzy� na mnie. W dogasaj�cym ognisku zaj�ta od �aru
ga��zka zap�on�a silniejszym blaskiem. Na tle otaczaj�cej nas ciemno�ci widzia�em
odcinaj�c� si� wyra�nie poci�g��, brunatn� twarz o jastrz�bim profilu.
- Wszyscy pierza�ci przodkowie od setnego pokolenia zbudzili si� i wrzeszcz� -
odezwa� si� w ko�cu. - Lepiej nazywaj mnie�Tsantawu�, Leifie. Tsi� Tsalagi - jestem
Czirokezem! A w tej chwili - przede wszystkim Indianinem.
U�miecha� si�, lecz nadal patrzy� w bok, co mi odpowiada�o.
- To by�o kowad�o. Wielkie jak cholera. A �piewa�y setki ludzi. W�a�ciwie jak to
mo�liwe na tym pustkowiu?
- Te g�osy wcale nie przypomina�y Indian...
- B�bny nie by�y india�skie. - Kucn�� przy ognisku, nie odrywaj�c od niego oczu. -
Kiedy przy�adowali, to jakby mi co� wygrywa�o pizzicato igie�kami lodu po grzbiecie.
- Te� mi dzia�a�y na nerwy. - My�la�em, �e m�wi� spokojnie, ale on podni�s� nagle
g�ow�, obrzucaj�c mnie czujnym spojrzeniem. Teraz ja si� odwr�ci�em i wbi�em wzrok w
dogasaj�cy �ar. - - Te b�bny przypomnia�y mi co�, co s�ysza�em... i chyba widzia�em... w
Mongolii. To tak�e by� �piew. Do diab�a, Jim, co si� tak na mnie gapisz?
Rzuci�em patyk w ognisko. Nawet za cen� �ycia nie potrafi�em oderwa� si� od
poszukiwania cieni... Nagle Jim spojrza� mi prosto w oczy.
- Raczej wrednie tam by�o, co?
Nie odpowiedzia�em. Jim wsta� i podszed� do tobo��w. Przyni�s� troch� wody i zala�
ognisko. Potem nagarn�� ziemi na sycz�ce w�gielki. Je�li nawet zauwa�y�, jak drgn��em,
kiedy cienie nas z nag�a zaatakowa�y - - nie okaza� tego.
- Wiatr wieje z p�nocy - rzek�. - Wi�c d�wi�ki te� pochodz� stamt�d. Cokolwiek jest
ich �r�d�em, znajduje si� na p�noc od nas. A wi�c... w kt�r� stron� jutro ruszymy?
- Na p�noc - - odpar�em, czuj�c, jak zasycha mi w gardle.
Jim wybuchn�� �miechem. Po�o�y� si� na kocu i zawin�� starannie. Opar�em si� o pie�
twarz� ku p�nocy.
- Przodkowie dr� si� wniebog�osy, Leifie. Zdaje si�, �e na p�nocy czeka nas wigwam
pe�en trosk.�Z�e czary
- m�wi�. - Z�e czary na ciebie, Tsantawu! Zmierzasz do Usunhi�yi, do Mrocznej
Ziemi, Tsantawu. Do Tsus-gina�i, krainy duch�w! Strze� si�! Odwr�� si� od p�nocy,
Tsantawu!�
- Och, �pij wreszcie, ty koszmarny puszczyku!
- W porz�dku, chcia�em ci� tylko ostrzec. - Po jakim� czasie doda�: - - G�osy
przodk�w wieszcz�cych wojn� s� gorsze ni� sama wojna!
- Do diab�a, czemu si� wreszcie nie zamkniesz!
Z ciemno�ci dobieg�o kaszlni�cie. Potem zapad�a cisza.
Opar�em si� wygodniej o drzewo. Odg�osy, a raczej o�ywione przez nie koszmary,
wstrz�sn�y mn� bardziej, ni� si� chcia�em przyzna�, nawet przed samym sob�.
Przedmiot, kt�ry od dw�ch lat nosi�em w sk�rzanym woreczku przyczepionym do
�a�cuszka na szyi, nagle si� poruszy�. Poczu�em ch��d. Ciekawe, ile te� Jimowi uda�o si�
odgadn�� z tego, co pr�bowa�em przed nim ukry�?
Czemu zagasi� ogie�? Poniewa� wiedzia�, �e si� boj�? �eby mnie zmusi� do
zmierzenia si� z mym l�kiem i pokonania go? A mo�e to india�ski instynkt nakazuj�cy
szuka� schronienia w ciemno�ci? Sam przyzna�, �e pienia i bicie w b�bny denerwowa�y go
tak samo jak mnie...
Strach! Oczywi�cie, to dlatego d�onie mi si� spoci�y i gard�o �cisn�o tak mocno, �e a�
puls zacz�� wali� w uszach jak b�bny.
Jak b�bny... tak!
Ale nie jak tamte, kt�rych odg�os przynios�y nam porywy p�nocnego wichru. Te
przypomina�y kadencj� wybijan� nogami m�czyzn i kobiet, m�odzie�c�w i dziewczyn, a
tak�e dzieci, wznosz�c� si� z coraz wi�ksz� szybko�ci� po �cianach kotliny, by zaraz
pogr��y� si� w pr�ni... roztopi� w nico�ci... opa��, jak oni padli, wessani... poch�oni�ci przez
nico��...
Jak te przekl�te werble, kt�re s�ysza�em dwa lata temu w sekretnej �wi�tyni na Gobi!
Zreszt� ani wtedy, ani teraz nie chodzi�o o sam strach. Owszem, strach te�, ale
pokonany przez op�r... Sprzeciw �ycia wobec jego negacji, gwa�towny, �ywio�owy gniew,
zaciek�a walka ton�cego z zalewaj�c� go wod�, bunt pal�cej si� �wiecy zagro�onej
zgaszeniem...
Chryste! Czy to naprawd� takie beznadziejne? Je�li moje podejrzenia s� s�uszne, takie
my�li mog� oznacza�, �e zosta�em pokonany na samym pocz�tku!
I jeszcze Jim! Jak go utrzyma� z dala od tego?
W g��bi duszy wcale nie �mieszy�y mnie te pod�wiadome percepcje - czy cokolwiek
to by�o - kt�re nazywa� g�osami swych przodk�w. Kiedy m�wi� o Usunhi�yi, Mrocznej Ziemi,
czu�em na plecach zimny dreszcz. Bo czy� stary ujgurski kap�an nie m�wi� o Krainie Cienia?
Zupe�nie jakbym s�ysza� echo jego s��w.
Zerkn��em na Jima. By� mi bli�szy ni� rodzeni bracia. �mieszne. Nigdy nie mia�em
wra�enia, �e w ich i moich �y�ach p�ynie ta sama krew. Ca�a rodzina, z wyj�tkiem matki,
Norwe�ki o �agodnym g�osie i czu�ym sercu, uwa�a�a mnie za obcego. I rzeczywi�cie czu�em
si� obco w tym starym domu, cho� przyszed�em tam na �wiat. Najm�odszy syn, niepo��dany
intruz, odmieniec... A przecie� to nie moja wina, �e okaza�em si� wcieleniem antenat�w mej
matki: jasnow�osych, niebieskookich, mocno umi�nionych wiking�w. Ca�kiem nie jak
Langdon. M�czy�ni z tej rodziny s� bowiem ma�om�wnymi, szczup�ymi brunetami o
w�skich wargach, powielanymi od pokole� wed�ug tej samej sztancy. Z rodzinnych portret�w
przygl�dali si� odmie�cowi z nik�ym u�mieszkiem pokrywaj�cym wynios�� niech��.
Dok�adnie tak samo patrzyli na mnie m�j ojciec i czterej bracia, Langdonowie w ka�dym
calu, kiedy niezdarnie pr�bowa�em wcisn�� swe pot�ne cia�o na miejsce przy rodzinnym
stole.
Takie odrzucenie, cho� oczywi�cie przykre, sprawi�o, �e matka przylgn�a do mnie
ca�ym sercem. Nieraz zastanawia�em si�, jak dosz�o do tego, �e ona, w kt�rej �y�ach p�yn�a
korsarska krew, zdecydowa�a si� ulec temu ciemnow�osemu egocentrykowi, mojemu ojcu. To
ona nada�a mi imi�Leif� - niemal tak nie pasuj�ce do Langdona jak ja sam.
Jim i ja wst�pili�my do Dartmouth tego samego dnia. Pami�tam, jaki by� wtedy:
wysoki, �niady ch�opak o jastrz�bim profilu i przepastnych, czarnych oczach, Czirokez
czystej krwi. Pochodzi� z rodu, kt�ry na przestrzeni wiek�w wyda� wielu s�ynnych z m�dro�ci
cz�onk�w rady plemienia, znakomitych w swej przebieg�o�ci wojownik�w, a tak�e wielkiego
Se�uoi�*!
Se�uoia (17707-1843) - s�ynny czirokezki uczony (przyp. t�um.)
Na li�cie student�w figurowa� jako James T. Eagles, ale w spisie ludno�ci czirokezkiej
jako Two Eagles*. Natomiast matka nazywa�a go�Tsantawu�. Od razu rozpoznali�my si�
nawzajem jako pokrewne dusze. P�niej, poddaj�c si� odwiecznym rytua�om jego plemienia,
zawarli�my braterstwo krwi. Nada� mi w�wczas sekretne imi�, znane tylko nam
obu:�Degataga�. Stali�my si� sobie tak bliscy, jakby�my tworzyli jeden organizm.
Opr�cz si�y mi�ni posiadam jeszcze jeden dar: zdolno�ci j�zykowe. W kr�tkim czasie
m�wi�em po cziro-kezku niczym rodowity Indianin. Tam, w college�u, prze�y�em
najszcz�liwsze lata mego �ycia. Kiedy by�em na ostatnim roku, Ameryka przyst�pi�a do
wojny. Razem z Jimem opu�cili�my Dartmouth i znale�li�my si� na tym samym obozie
treningowym. Potem jednym transportem odp�yn�li�my do Francji.
Siedz�c tu, pod rozja�niaj�cym si� z wolna alaska�-skim niebem, cofa�em si� my�l�
do lat, kt�re nast�pi�y p�niej. �mier� mojej matki w dniu zawieszenia broni... powr�t do
Nowego Jorku, do otwarcie ju� wrogiej mi rodziny... wezwanie Jima przez
wsp�plemie�c�w... doko�czenie studi�w w zakresie in�ynierii g�rniczej... w�dr�wki po
Azji... ponowny przyjazd do Stan�w i poszukiwanie Jima... wreszcie ta wsp�lna eskapada na
Alask�, podj�ta bardziej z ch�ci nacieszenia si� przyja�ni� i spokojem w�r�d dzikiej przyrody
ni� dla rzekomego poszukiwania z�ota.
D�ugo obija�em si� po �wiecie od czasu wojny... Te dwa miesi�ce by�y
najszcz�liwsze. Trasa wiod�a z Nome poprzez tundr�, potem do Koyukuk, a� wreszcie
rozbili�my ten ma�y ob�z w�r�d �wierk�w, gdzie� w g�rnym dorzeczu Koyukuk i Chandalar,
u st�p nie zdobytego dot�d pasma Endicott.
* Two Eagles (ang.) - Dwa Or�y (przyp. t�um.)
D�ugi szlak... Mia�em wra�enie, �e tu w�a�nie rozpocz�a si� prawdziwa droga mojego
�ycia.
Promie� wschodz�cego s�o�ca przebi� si� przez ga��zie drzew. Jim usiad� i przygl�da�
mi si� z u�miechem.
- Nie wyspa�e� si� przez ten koncert, prawda?
- Co zrobi�e� z przodkami? Chyba szybko pozwolili ci zasn��?
- Och, uspokoili si� - odpar� beztrosko.
Jego twarz i oczy by�y pozbawione wyrazu. Czu�em, �e nie jest ze mn� szczery.
Przodkowie si� nie uciszyli. Jim udawa� tylko, �e �pi. Podj��em b�yskawiczn� decyzj�.
P�jdziemy na po�udnie, tak jak mieli�my w planie. Kiedy dojdziemy do kr�gu, znajd� jaki�
pretekst, by go tam zostawi�.
- Nie idziemy na p�noc - o�wiadczy�em. - Rozmy�li�em si�.
- Tak? I czemu� to?
- Powiem ci po �niadaniu... - - Nie umia�em tak szybko wymy�li� �adnego k�amstwa. -
Zr�b co� z tym ogniem, id� do strumienia po wod�.
- Degataga!
Drgn��em. Mojego sekretnego imienia u�ywa� tylko w rzadkich chwilach
szczeg�lnego wzruszenia albo... w obliczu niebezpiecze�stwa.
- P�jdziesz na p�noc, Degataga. P�jdziesz, cho�bym mia� ci� sam poprowadzi�... -
Przeszed� na czirokezki.Musisz ratowa� swego ducha, Degataga.
Pomaszerujemy razem, jak bracia krwi? Czy wolisz wlec si� za mn� niczym pies przy
nodze my�liwego?
Krew uderzy�a mi do g�owy. Zamachn��em si�. Zrobi� krok do ty�u i wybuchn��
�miechem.
- Tak lepiej, Leifie.
Fala gniewu opad�a. R�ka te�.
- W porz�dku, Tsantawu. Na p�noc. Ale wiesz...
- z tym rozmy�leniem... To nie o mnie chodzi�o.
- Wiem, ty skurczybyku.
Zaj�� si� ogniem, a ja przynios�em wod�. Napili�my si� mocnej herbaty i zjedli�my
resztki upolowanych wczoraj br�zowych bocian�w, zwanych alaska�skimi indykami. Potem
zacz��em m�wi�.
Rozdzia� II PIER�CIE� KRAKENA
Trzy lata temu wyjecha�em do Mongolii z ekspedycj� Fairchilda. Mia�a si� ona zaj�� z
jednej strony ocen� z�� minera��w na zlecenie pewnej grupy brytyjskich naukowc�w, z
drugiej za� badaniami etnograficznymi i archeologicznymi dla British Museum oraz dla
Uniwersytetu Stanu Pensylwania.
Nie dano mi szansy na popisanie si� wiedz� w zakresie in�ynierii g�rniczej.
Natychmiast zosta�em mianowany przedstawicielem do spraw reprezentacyjnych wyprawy,
g��wnym trefnisiem, a tak�e po�rednikiem w kontaktach z miejscowymi plemionami. M�j
wzrost, jasne w�osy, niebieskie oczy, ogromna si�a, wreszcie zdolno�� b�yskawicznego
uczenia si� j�zyk�w by�y dla tubylc�w �r�d�em nieustannego zainteresowania. Tatarzy,
Mongo�owie, Buriaci, Kirgizi przypatrywali si� z ciekawo�ci�, jak wygina�em podkowy,
�ama�em o kolano �elazne sztaby i popisywa�em si� tym, co m�j ojciec zwyk� pogardliwie
okre�la� mianem cyrkowych sztuczek.
No c�, jednoosobowy cyrk - - oto, czym dla nich by�em. I p�ki mie�ci�em si� tych
ramach, okazywali mi sympati�. Kiedy skar�y�em si� staremu Fairchildowi, �e brak mi czasu
na w�a�ciwa robot�, smia� si�. Mawia�, �e jestem wart tuzina in�ynier�w, �e stanowi� polis�
ubezpieczeniow� wyprawy. �e je�li tylko utrzymam si� w tej roli, nikt si� nas nie b�dzie
czepia�. I rzeczywi�cie. Spo�r�d wszystkich znanych mi ekspedycji tylko my zostawiali�my
rzeczy bez dozoru, by po powrocie znale�� je nie tkni�te. Nikt te� jako� nie ��da� od nas
�ap�wek.
Sam nie wiem, kiedy pozna�em z p� tuzina dialekt�w, tak �e mog�em rozmawia� z
tubylcami i targowa� si� w ich j�zykach. Robi�o to na nich ogromne wra�enie. Wci��
pojawia�y si� delegacje Mongo��w z parami zapa�nik�w, facet�w jak szafy, by si� ze mn�
zmierzy�. Nauczy�em si� ich sztuczek i pokaza�em im nasze. Urz�dzali�my zawody w
podnoszeniu kucyk�w, a paru przyjaci� z plemienia Manchu zapozna�o mnie z tajnikami
walki na dwa pa�asze - po jednym w ka�dej r�ce.
Fairchild planowa� ekspedycj� na rok, ale czas p�yn�� tak szybko, �e zdecydowa� si� j�
przed�u�y�. Moja dzia�alno��, jak mi powiedzia� ze swym charakterystycznym sardonicznym
u�mieszkiem, przyczyni�a si� niew�tpliwie do tego, �e ob�z wyprawy ca�y czas t�tni� �yciem.
Zdaniem Fairchilda nauka nigdy wi�cej nie zyska takich mo�liwo�ci w tym rejonie, chyba �e
zdecyduj� si� tu zosta� i obj�� rz�dy. Nie wiedzia�, jak bliski by� wypowiedzenia proroctwa.
Wczesnym latem nast�pnego roku przenie�li�my ob�z o prawie sto mil na p�noc.
Znale�li�my si� na ziemi Ujgur�w. Dziwny to nar�d. Uwa�aj� si� za potomk�w jakiej�
wielkiej rasy, kt�ra rz�dzi�a na tych terenach w czasach, kiedy Gobi jeszcze nie by�a pustyni�,
tylko ziemskim rajem z licznymi rzekami, jeziorami i ludnymi miastami. Fakt, �e Ujgurowie
r�nili si� od innych plemion, kt�re wprawdzie zabija�y ich bez mrugni�cia okiem przy
ka�dej okazji, lecz nigdy nie wyzby�y si� strachu przed nimi. A zw�aszcza przed czarami ich
kap�an�w.
W starym obozie Ujgurowie bywali rzadko, a je�li ju�, to trzymali si� na dystans. Nie
min�� jednak tydzie� od przeprowadzki, kiedy zjecha�a konno dwudziestoosobowa grupa.
Siedzia�em w�a�nie w cieniu namiotu. Zsiedli z koni i szli prosto do mnie, nie zwracaj�c
uwagi na nikogo wi�cej. Wszyscy zatrzymali si� w odleg�o�ci kilkunastu krok�w, ale trzech
podesz�o bli�ej. Przypatrywali mi si� przez d�u�sz� chwil�. Oczy tej tr�jki mia�y osobliwy,
szaroniebieski kolor, tego za�, kt�ry wyda� mi si� ich dow�dc�, odznacza�y si� wyj�tkowym
ch�odem. Byli te� ro�lejsi i wy�si od pozosta�ych.
Nie zna�em ujgurskiego. Powita�em ich uprzejmie w j�zyku kirgizkim. Nie
odpowiadali, tylko dalej oddawali si� studiowaniu mojej osoby. Wreszcie wymienili mi�dzy
sob� par� uwag, a s�dz�c po kiwaniu g�owami, powzi�li jak�� decyzj�. W�wczas dow�dca
zwr�ci� si� do mnie. Kiedy wsta�em, przekona�em si�, �e by� niewiele ni�szy od moich
sze�ciu st�p i czterech cali wzrostu. Powt�rzy�em raz jeszcze po kirgizku, �e nie znam jego
j�zyka. Wyda� swym ludziom jaki� rozkaz. Otoczyli m�j namiot, ustawiaj�c si� jak na warcie
z dzidami u bok�w i d�ugimi, gro�nie wygl�daj�cymi mieczami w pochwach.
Zaczyna�o mnie ponosi�, ale nim zd��y�em zaprotestowa�, dow�dca przem�wi� do
mnie po kirgizku. Zapewni� z szacunkiem, �e wizyta ma charakter absolutnie pokojowy, nie
�ycz� sobie tylko �adnych zak��ce� ze strony mych towarzyszy. Poprosi�, bym pokaza� mu
r�ce. Us�ucha�em. Obr�ci� je wn�trzem d�oni do g�ry i wraz ze swymi kompanami przygl�da�
si� uwa�nie liniom i znakom. Kiedy sko�czyli, przy�o�y� sobie moj� praw� d�o� do czo�a.
Nast�pnie, ku memu kompletnemu zaskoczeniu, rozpocz�� bez �adnych wst�p�w co�,
co mo�na by okre�li� jako znakomit� lekcj� j�zyka ujgurskiego. Pomaga� sobie kirgizkim.
Nie dziwi�a go �atwo��, z jak� przychodzi�a mi nauka, co wi�cej, przysz�a mi nagle do g�owy
my�l, �e tego si� w�a�nie spodziewa�. Zachowywa� si� tak, jakby nie tyle uczy� mnie nowego
j�zyka, ile przypomina� znany, lecz dawno zapomniany. Lekcja trwa�a dobr� godzin�. Potem
zn�w przy�o�y� sobie moj� d�o� do czo�a i wyda� rozkaz swym ludziom. Odeszli do koni i
wkr�tce odjechali galopem.
W ca�ym tym do�wiadczeniu by�o co� niepokoj�cego. Najbardziej wytr�ca�o mnie z
r�wnowagi niejasne przeczucie, �e m�j mentor, je�li w�a�ciwie odczyta�em jego intencje, mia�
racj�. �e rzeczywi�cie nie uczy�, tylko przypomina� mi sw�j j�zyk. Z ca�� pewno�ci� �adnego
innego nie przyswoi�em sobie w tak b�yskawicznym tempie.
Pozosta�ych mieszka�c�w obozu oczywi�cie zdezorientowa�o to i wystraszy�o.
Natychmiast poszed�em do nich i wszystko opowiedzia�em. Fairchild by� sk�onny obr�ci�
ca�� spraw� w �art, ale nasz etnolog, s�ynny profesor Dawid Barr z Oksfordu powa�nie si�
zaniepokoi�. Pono� ujgurska tradycja g�osi, �e ich przodkowie nale�eli do bia�ej rasy i byli
niebieskookimi blondynami obdarzonymi wielk� si��. Kr�tko m�wi�c, takimi jak ja.
Odnaleziono kilka staro�ytnych ujgurskich malowide� �ciennych. Mo�na na nich ogl�da�
takie w�a�nie typy, co potwierdza�oby prawdziwo�� legendy. Je�li jednak wsp�cze�ni
Ujgurowie byli rzeczywi�cie potomkami tej rasy, krew ich przodk�w musia�a si� zmiesza� z
krwi� innych plemion i rozrzedzi� tak, �e dzi� nie zosta�o �adnego �ladu.
Zapyta�em, co to ma wsp�lnego ze mn�. Barr odpar�, �e prawdopodobnie moi go�cie
uznali mnie za czystego przedstawiciela tej staro�ytnej rasy. W�a�ciwie nie znajdowa� innego
wyt�umaczenia ich zachowania. Wed�ug niego spraw� przes�dza�o badanie linii na moich
d�oniach, a przede wszystkim jawna aprobata tego, co w nich dostrzegli.
Stary Fairchild spyta� go �artobliwie, czy ma zamiar przekona� nas do chiromancji.
Barr przypomnia� mu ch�odno, �e jest naukowcem. Jako taki zdaje sobie spraw� �e czynniki
dziedziczno�ci s� w stanie przechowywa� pewne cechy fizyczne na przestrzeni wielu
pokole�. Niekt�re osobliwo�ci w uk�adzie linii na d�oniach potrafi� si� powtarza� nawet po
up�ywie wiek�w. Mog� pojawia� si� ponownie w przypadkach atawizmu, z kt�rym
najwyra�niej mamy do czynienia, gdy chodzi o mnie.
Zaczyna�o mnie to wszystko wkurza�. Barr jednak chowa� w r�kawie jeszcze par�
as�w, co sprawi�o, �e zez�o�ci�em si� na serio. Dowodzi� teraz z zapa�em, �e Ujgurowie mogli
mie� absolutn� racj� w swej opinii o mnie. Posiada�em przecie� cechy staro�ytnych
Norweg�w. No i dobrze. Ot� jest prawie pewne, �e Ezyrowie - norwescy bogowie i boginie
tacy jak Odyn i Thor, Frigga i Freya, Frey i Loki Ognisty, i wielu, wielu innych - �yli kiedy�
jako prawdziwi ludzie. Z ca�� pewno�ci� byli to przyw�dcy jakiej� d�ugiej i niebezpiecznej
migracji. Po �mierci de�fikowano ich, podobnie jak innych bohater�w obojga p�ci w wielu
plemionach i rasach. Etnolodzy s� zgodni co do tego, �e Norwegowie przybyli do p�nocno-
wschodniej Europy z Azji, tak zreszt� jak inni Ariowie. Ich migracja mog�a nast�pi� gdzie�
mi�dzy rokiem 1000 a 5000 przed nasz� er�. I nie ma �adnych naukowych przes�anek
przecz�cych tezie, �e przybyli z rejonu obecnie zwanego Gobi i nale�eli do�blond rasy�, jak
wsp�cze�ni Ujgurowie okre�laj� swych przodk�w.
Barr twierdzi�, �e nikt nie wie, kiedy dok�adnie Gobi sta�a si� pustyni� i jakie by�y
przyczyny tego zjawiska. Niekt�re cz�ci Gobi i ca�a Ma�a Gobi mog�y by� urodzajne nawet
jeszcze 2000 lat temu. Bez wzgl�du jednak na to, co si� sta�o i dlaczego, czy zmiany
nast�powa�y powoli, czy gwa�townie, one to przede wszystkim da�y znakomity pretekst do
w�dr�wki ludu pod wodz� Odyna i innych Ezyr�w. W�dr�wka ta zako�czy�a si� kolonizacj�
P�wyspu Skandynawskiego. Je�eli przyjmiemy, �e jestem nosicielem cech szczepu mojej
matki sprzed tysi�ca lat, nie ma powodu zaprzecza�, �e mog� by� r�wnie� w pewnym sensie
potomkiem staro�ytnych Ujgur�w, je�li rzeczywi�cie Norwegowie od nich pochodz�.
Nasuwa si� praktyczny wniosek, �e czekaj� mnie k�opoty, zreszt� nie tylko mnie, ale i
pozosta�� cz�� naszej grupy. Dlatego te� on, Barr, nalega�by zdecydowanie na powr�t do
starego obozu, gdzie otacza�y nas �yczliwe plemiona. W podsumowaniu zwr�ci� uwag� na
fakt, �e odk�d znale�li�my si� w tych stronach, nie pojawili si� u nas �adni Mongo�owie,
Tatarzy czy te� inni tubylcy, z kt�rymi przecie� ��czy�y mnie przyjacielskie stosunki.
Wreszcie, spiorunowawszy wzrokiem Fairchilda, stwierdzi�, �e nie jest to bynajmniej porada
chiromanty, tylko opinia naukowca.
No c�, Fairchild zwr�ci� mu oczywi�cie honor, ale sprzeciwi� si� przeprowadzce.
Uzna�, �e mo�emy spokojnie poczeka� kilka dni na rozw�j wypadk�w. Barr odpar� ponuro, �e
jako prorok Fairchild prawdopodobnie by si� nie sprawdzi�, ale w�a�ciwie nie ma to
wi�kszego znaczenia. Na pewno jeste�my bacznie obserwowani i nie dopuszczono by do
naszej ucieczki.
Tej nocy s�yszeli�my b�bny. Ich g�os dobiega� z oddali, milkn�c od czasu do czasu, by
odezwa� si� ponownie, jakby przekazuj�c co� czy odpowiadaj�c na pytania innych b�bn�w,
jeszcze bardziej oddalonych. Trwa�o to prawie do �witu.
Nast�pnego dnia, o tej samej co poprzednio godzinie, Ujgurowie pojawili si� znowu. I
podobnie jak wtedy, dow�dca skierowa� si� prosto do mnie, ignoruj�c wszystkich innych.
Powita� mnie niemal uni�enie. Przeszli�my razem do mojego namiotu, wok� kt�rego znowu
ustawi� si� kordon. Bez �adnych wst�p�w rozpocz�a si� druga lekcja. Trwa�a ponad dwie
godziny. Ca�y ten spektakl powtarza� si� codziennie przez trzy tygodnie. �adnych
zdawkowych rozm�w, �adnych ubocznych pyta�, �adnych wyja�nie�. Ludzie ci przyje�d�ali
w okre�lonym celu: �eby nauczy� mnie swego j�zyka. Trzymali si� tego programu w spos�b
godny podziwu. Zaciekawiony, nie mog�c doczeka� si� ko�ca i wyt�umaczenia, co to
wszystko znaczy, nie robi�em trudno�ci. Stosowa�em si� �ci�le do narzuconych mi regu�.
Wydaje mi si�, �e i t� moj� postaw� przyjmowali jako co� oczywistego. Po trzech tygodniach
rozmawia�em po ujgursku jak po angielsku. Niepok�j Barra wzrasta�.�Przygotowuj� ci� do
czego�, m�wi�. Odda�bym pi�� �at �ycia, by znale�� si� na twoim miejscu. Ale mi si� to nie
podoba. Boj� si� o ciebie. Cholernie si� boj�.�
Pewnej nocy, pod koniec tych trzech tygodni, b�bny dawa�y si� nam we znaki a� do
rana. W dzie� moi instruktorzy nie pojawili si�. Nie pokazywali si� przez trzy dni. Natomiast
nasi ludzie zameldowali, �e Ujgurowie nas otoczyli i pikietuj� ob�z. Byli tak wystraszeni, �e
nie da�o si� nic wi�cej z nich wydoby�.
Czwartego dnia po po�udniu zauwa�yli�my, �e od strony p�nocy narasta w wielkim
tempie tuman kurzu. Zaraz potem rozjazgota�y si� ujgurskie b�bny. Nagle z kurzawy wy�oni�
si� oddzia� je�d�c�w, dwie albo trzy setki ludzi uzbrojonych w l�ni�ce dzidy i strzelby.
Ustawili si� przed obozem w szerokie p�kole. Stalowooki dow�dca, m�j nauczyciel, zsiad� z
konia i szed� ku mnie, prowadz�c wspania�ego, czarnego ogiera. By� to olbrzymi, pot�nej
budowy ko�, niepodobny do smuk�ych wierzchowc�w dosiadanych przez przybysz�w. Z
�atwo�ci� m�g� przyj�� na siebie m�j ci�ar.
Ujgur przykl�k� na jedno kolano i wr�czy� mi wodze. Wzi��em je od niego
odruchowo. Rumak obrzuci� mnie spojrzeniem, parskn�� i z�o�y� mi pysk na ramieniu. W tej
samej chwili je�d�cy podnie�li dzidy i zacz�li wykrzykiwa� jakie� s�owo, kt�rego nie
zrozumia�em. Nast�pnie zeskoczyli na ziemi� i zastygli w oczekiwaniu.
Dow�dca wsta�. Z fa�d�w tuniki wydoby� ma�� kostk� z antycznego jadeitu. Ponownie
przykl�k�, po czym mi j� wr�czy�. S�dzi�em, �e jest wyciosana z jednego kawa�ka, kiedy
jednak j� pocisn��em, otworzy�a si�. W �rodku znajdowa� si� pier�cie�, wykonany z
solidnego z�ota, ci�ki i du�y. Osadzono w nim ��ty, przezroczysty kamie�, wielko�ci
p�tora cala kwadratowego. W kamieniu dostrzeg�em kszta�t czarnej o�miornicy.
Jej roz�o�one wachlarzowato macki wygl�da�y, jakby chcia�y si�gn�� poza kamie�.
Mog�em si� nawet przyjrze� okr�g�ym ssawkom na ich ko�cach. Korpus nie mia� ju� tak
wyra�nie okre�lonego kszta�tu. By� nieforemny, rozlaz�y. Poza tym czarnej o�miornicy nie
wyr�ni�to w kamieniu. Ona po prostu w nim by�a.
Ogarn�y mnie mieszane uczucia. Odraza - a jednocze�nie osobliwe wra�enie czego�
znajomego, umys�owy trik wywo�uj�cy co�, co si� okre�la mianem deja vu, jakby si� ju�
czego� podobnego do�wiadczy�o. Bez zastanowienia wsun��em pier�cie� na kciuk. Pasowa�
idealnie. Podnios�em d�o� obracaj�c pier�cie� ku s�o�cu, aby lepiej si� przyjrze� kamieniowi.
I w tym momencie ca�y oddzia� rzuci� si� plackiem na ziemi�.
Ujgurski w�dz przem�wi�. Od momentu, w kt�rym wr�czy� mi kostk�, ca�y czas
czu�em na sobie jego wzrok. Teraz zobaczy�em w jego oczach l�k.
- Tw�j ko� czeka... - - Tu ponownie u�y� nie znanego mi s�owa, kt�rym Ujgurowie
mnie pozdrawiali. - Wska� rzeczy, kt�re chcesz zabra� i pozw�l swoim ludziom je przynie��.
- Dok�d mamy jecha� i na jak d�ugo? - spyta�em.
- Do �wi�tego cz�owieka twego ludu - - odpar�. - Tylko on mo�e powiedzie�, na jak
d�ugo.
Zdenerwowa�a mnie pow�ci�gliwo��, z jak� si� wyra�a�, wyra�nie mnie zbywaj�c.
Zastanawia�em si� te�, czemu o swoich ludziach m�wi, �e s��moim ludem�.
- Czemu on nie przyjedzie do mnie?
- Jest stary. Nie zni�s�by trud�w podr�y.
Spojrza�em na oddzia� stoj�cy w pogotowiu przy koniach. Odmowa, zw�aszcza
poparta protestem mych towarzyszy, mog�a spowodowa� tylko jedno: zmiecenie obozu z
powierzchni ziemi.
- Musz� przed odjazdem pom�wi� z kolegami.
- Skoro Dwayanu - - wreszcie dotar�o do mnie to s�owo:�Dwayanu� - pragnie
po�egna� si� ze swymi psami - - obejrza� si� z pogard� na Fairchilda i reszt� - to niech to
uczyni.
Nie podoba�y mi si� absolutnie ani jego s�owa, ani zachowanie.
- Czekaj tu na mnie - rzuci�em kr�tko i podszed�em do Fairchilda.
Poci�gn��em go do namiotu, gdzie zaraz pojawi� si� te� Barr z ca�� reszt�.
Opowiedzia�em, co si� wydarzy�o. Barr wzi�� mnie za r�k� i przyjrza� si� pier�cieniowi.
Gwizdn�� cicho.
- Nie wiesz, co to jest? - zapyta�, - - To� to Kraken.
Legendarny potw�r morski staro�ytnych Norweg�w, nadzwyczaj inteligentny i
z�o�liwy. Sp�jrz, ma nie osiem macek, tylko dwana�cie, a na wizerunkach przedstawiaj� go
zawsze przynajmniej z dziesi�cioma. Symbolizuje formu�� wrogo�ci wobec �ycia, ale nie
�mier�, raczej Unicestwienie. Pomy�le� tylko - Kraken w Mongolii!
- S�uchaj no, szefie - zwr�ci�em si� do Fairchilda.
- Tylko w jeden spos�b mo�esz mi pom�c... je�li rzeczywi�cie potrzebuj� pomocy.
Wr��, jak tylko mo�esz najszybciej, do starego obozu. Porozum si� z Mongo�ami i zawiadom
tego, kt�ry przyprowadza� do nas ci�gle zapa�nik�w - b�d� wiedzieli, o kogo mi chodzi.
Nam�w go albo op�a�, �eby sprowadzi� do obozu tylu zdolnych do walki ludzi, ilu si� da. Ja
wr�c�, ale przypuszczam, �e b�d� �cigany. Poza tym wszyscy jeste�cie w niebezpiecze�stwie,
mo�e nie akurat w tej chwili, ale sprawy mog� przybra� taki obr�t, �e ci ludzie uznaj� za
konieczne was sprz�tn��. Wiem, co m�wi�, szefie. Prosz� ci�, zr�b to przez wzgl�d na mnie,
nie na siebie.
- Ale przecie� nas obserwuj� - zacz�� protestowa�.
- Przestan�, kiedy odjad�. Nie p�niej ni� za chwilk�. Wszyscy rusz� za mn�.
M�wi�em z pe�nym prze�wiadczeniem. Barr kiwa� g�ow�, wyra�nie przychylaj�c si�
do moich s��w.
- Kr�l wraca do swego kr�lestwa! - westchn��. - Ma u boku wszystkich wiernych
poddanych. Mimo to jest w niebezpiecze�stwie. Ale... Bo�e, gdybym tylko m�g� jecha� z
tob�! Ten Kraken! I stara legenda M�rz
- Po�udniowych o Wielkiej O�miornicy, kt�ra czeka w u�pieniu na w�a�ciwy moment.
Wtedy poczuje w sobie moc, by zniszczy� �wiat i wszystko, co �yje! Pomy�l tylko - - jej
wizerunek wyryty jest na ska�ach And�w, ponad trzy mile nad poziomem morza. Mamy wi�c
ju�
- Norweg�w, wyspiarzy z M�rz Po�udniowych i ludy And�w! I teraz ten sam symbol -
tutaj!
- Prosz�, obiecaj - molestowa�em Fairchilda. - Od tego mo�e zale�e� moje �ycie!
- Zupe�nie jakbym ci� opuszcza�. Nie podoba mi si� to.
- Szefie, ci ludzie za�atwi� ci� w minut�. Wracaj i sprowad� Mongo��w. Tatarzy te�
si� przydadz�, bo nienawidz�
- Ujgur�w. Wr�c�, bez obawy! Ale za�o�� si�, o co chcesz, �e b�d� mia� na karku ca��
t� ha�astr�, i pewno jeszcze wi�ksz�.
- Chc� wtedy zobaczy� mur, za kt�rym da si� przykucn��.
- Dobrze - - zgodzi� si�, a ja poszed�em do swego namiotu.
Stalowooki Ujgur post�powa� tu� za mn�. Wzi��em strzelb� i automat, wsun��em do
kieszeni szczotk� do z�b�w � przybory do golenia. By�em got�w.
- To wszystko? - zdziwi� si�.
- Je�li nawet nie, zawsze mog� wr�ci� - odpar�em.
- Nie po tym, jak sobie... przypomnisz - rzek� enigmatycznie.
Rami� w rami� podeszli�my do czarnego rumaka. Dosiad�em go. Oddzia� trzyma� si�
w tyle. Mi�dzy mn� a obozem wyr�s� las dzid. Pogalopowali�my na po�udnie.
Rozdzia� III OBRZ�D KALK�RU
Ko� porusza� si� jednostajnym, wyci�gni�tym k�usem. M�j ci�ar nie nastr�cza� mu
�adnych trudno�ci. Oko�o godziny przed zmierzchem znale�li�my si� na skraju pustyni. Na
prawo majaczy�y niskie, czerwonawe wzg�rza z piaskowca. Przed sob� mieli�my w�w�z.
Zacz�li�my go pokonywa�. Mniej wi�cej po p�godzinie wyjechali�my na kamienist�
przestrze�, na kt�rej wida� by�o �lad dawnej drogi. Prowadzi�a na p�nocny wsch�d, ku
innym wzg�rzom, r�wnie� z czerwonego piaskowca, tylko wy�szym, po�o�onym o par� mil
dalej. Zd��yli�my tam przed zapadni�ciem ciemno�ci. M�j przewodnik oznajmi�, �e
sp�dzimy tu noc. Oko�o dwudziestu je�d�c�w zsiad�o z koni, reszta pojecha�a dalej.
Ci, kt�rzy zostali, patrzyli na mnie w oczekiwaniu. Zastanawia�em si�, o co chodzi,
wreszcie spostrzeg�szy, �e ko� jest spocony, zawo�a�em, by przyniesiono mi co� do wytarcia
zwierz�cia, a tak�e wod� i pasz�. Wyra�nie spodziewali si� po mnie tego �yczenia. Dow�dca
sam przyni�s� mi szmat�, ziarno i wod�. Inni w tym czasie wymieniali szeptem jakie� uwagi.
Kiedy ko� ju� och�on��, da�em mu je��, po czym poprosi�em o jak�� derk�, by m�c go
przykry�, gdy� noce by�y ch�odne. Zanim sko�czy�em te czynno�ci, przygotowano kolacj�.
Usiad�em przy ogniu, obok dow�dcy. By�em g�odny, wi�c jad�em �apczywie, zreszt� w og�le
jadam w ten spos�b, kiedy mog� sobie na to pozwoli�. Nast�pnie zada�em par� pyta�, ale na
wi�kszo�� z nich pad�y tak m�tne, udzielone z wyra�n� niech�ci� odpowiedzi, �e
powstrzyma�em si� od nast�pnych. Po posi�ku poczu�em senno�� i powiedzia�em im o tym.
Dosta�em par� koc�w. Podszed�em do konia, roz�o�y�em je przy nim i owin��em si� starannie.
Rumak pochyli� �eb, tr�ci� mnie �agodnie nosem, wyda� d�ugie parskni�cie prosto w
moj� szyj� i spokojnie leg� u mego boku. Unios�em si� troch�, by z�o�y� g�ow� na jego karku.
W�r�d Ujgur�w rozleg�y si� podniecone szepty. Zapad�em w sen.
Obudzono mnie o �wicie. �niadanie czeka�o. Zn�w ruszyli�my starym szlakiem
biegn�cym u podn�a wzg�rz i skr�caj�cym w wyschni�te koryto du�ej rzeki. Przez jaki�
czas pasmo po�o�one po wschodniej stronie drogi chroni�o nas od s�o�ca, kiedy jednak
zacz�o �wieci� nam wprost na g�owy, zatrzymali�my si�, by odpocz�� w cieniu kilku
ogromnych ska�. Po po�udniu wyruszyli�my w dalsz� drog�. Kr�tko przed zachodem s�o�ca
przejechali�my przez wyschni�t� rzek� po czym�, co dawno temu musia�o by� solidnym
mostem. Znale�li�my si� w kolejnym w�wozie, kt�rym kiedy� zapewne p�yn�� strumie�. Gdy
dobrn�li�my do jego ko�ca, w�a�nie zapad� zmierzch. Obu stron wylotu w�wozu strzeg�y
kamienne forty, obsadzone przez dziesi�tki Ujgur�w. Na nasz widok zacz�li wznosi� okrzyki
i zn�w us�ysza�em powtarzane raz po raz s�owo�Dwayanu�.
Ci�kie wrota prawego fortu otworzy�y si�. Wjechali�my do �rodka, nast�pnie po
pokonaniu pasa�u pod grubym murem znale�li�my si� na obszernym dziedzi�cu.
Wydostali�my si� z niego przez takie same wrota.
Przed nami rozpo�ciera�a si� oaza obrze�ona nagimi g�rami. Musia�o si� tu kiedy�
znajdowa� spore miasto, gdy� wsz�dzie pe�no by�o ruin. To, co dawniej stanowi�o zacz�tek
du�ej rzeki, skurczy�o si� do rozmiar�w strumyka wsi�kaj�cego w piasek nie opodal miejsca,
w kt�rym sta�em. Na prawym brzegu ros�y r�ne ro�liny i drzewa, lewy by� ca�kiem
opustosza�y. Droga wiod�a przez oaz�, a potem dalej, przez pustynn� cz��. Ko�czy�a j�, czy
te� mo�e tylko przegradza�a, po�o�ona o mil� dalej ogromna kwadratowa brama, wykuta
wprost w skale. Wygl�da�a jak drzwi do wn�trza g�ry, w czym przypomina�a wej�cie do
gigantycznego egipskiego grobowca.
My zjechali�my na t� �yzn� stron�. Zobaczy�em setki bardzo wiekowych budynk�w.
Niekt�re z nich nosi�y �lady usilnych prac remontowych, mimo to ich staro�ytno�� dos�ownie
bi�a w oczy. Z dom�w i rozbitych w�r�d drzew namiot�w powychodzi�y t�umy Ujgur�w -
m�czyzn, kobiet, dzieci. Samych wojownik�w musia�o by� oko�o tysi�ca. W
przeciwie�stwie do wartownik�w przygl�dali mi si� w ciszy, a w ich oczach dostrzeg�em l�k.
Zatrzymali�my si� przed jak�� nadszarpni�t� z�bem czasu budowl�. Mo�e przed
pi�cioma, dziesi�cioma tysi�cami lat by� to pa�ac. Albo �wi�tynia. Front jej zdobi�y grube,
czworograniaste kolumny, przy samym wej�ciu jeszcze pot�niejsze. Zsiedli�my z koni.
Czarnego ogiera wraz z koniem dow�dcy gdzie� odprowadzono. K�aniaj�c si� nisko, m�j
przewodnik zaprosi� mnie do �rodka.
Weszli�my do szerokiego korytarza, o�wietlonego pochodniami z jakiego� drewna
nasyconego �ywic�. Wzd�u� �cian stali ludzie uzbrojeni w dzidy. Korytarz prowadzi� do
ogromnej, wysoko sklepionej sali, tak rozleg�ej, �e przy pochodniach rozmieszczonych na
�cianach �rodek wydawa� si� ciemniejszy. W ko�cu komnaty sta�o niskie podium z
kamiennym sto�em, przy kt�rym siedzieli za-kapturzeni m�czy�ni.
Kiedy podszed�em bli�ej, poczu�em na sobie ich wzrok. By�o ich trzynastu - po
sze�ciu z ka�dej strony i jeden zajmuj�cy wi�ksze ni� inni krzes�o u szczytu sto�u. Wok�
rozstawiono metalowe kaganki, w kt�rych p�on�a jaka� substancja daj�ca jasne, prawie bia�e
�wiat�o. Post�pi�em jeszcze par� krok�w i przystan��em. M�j przewodnik milcza�. Pozostali
te�.
Nagle promie� �wiat�a pad� na pier�cie�, kt�ry mia�em na kciuku. Zakapturzony
cz�owiek u szczytu sto�u wsta� i uchwyci� si� jego kraw�dzi dr��cymi palcami,
przypominaj�cymi wyschni�te szpony.
- Dwayanu! - wyszepta�.
Kaptur opad�. Zobaczy�em star�, bardzo star� twarz
0oczach prawie tak niebieskich jak moje. Malowa�y si� w nich bezbrze�ne zdumienie
i zach�anna nadzieja. Poczu�em wzruszenie, gdy� by� to wzrok kogo�, kto b�d�c od dawna
pogr��onym w rozpaczy, ujrza� nagle nadchodz�cego zbawc�.
Teraz i pozostali m�czy�ni podnie�li si� z miejsc, odrzucaj�c w ty� kaptury. Wszyscy
byli starcami, lecz nie a� tak zaawansowanymi wiekiem jak ten, kt�ry szepta�. Mierzyli mnie
ch�odnymi, stalowymi oczami. Arcykap�an - - za takiego go uzna�em i jak si� okaza�o,
s�usznie - przem�wi� znowu:
- M�wiono mi... ale nie mog�em uwierzy�! Zechcesz tu podej��?
Jednym susem znalaz�em si� na podium. Starzec zbli�y� pomarszczon� twarz do
mojej, szukaj�c wzrokiem oczu. Dotkn�� moich w�os�w. W�o�y� mi r�k� za koszul�
1potrzyma� chwil� na sercu.
- Poka� r�ce - poprosi�.
Podsun��em mu je, odwr�cone wn�trzem d�oni do g�ry. Obejrza� je tak samo
dok�adnie jak w�dz. Pozosta�a dwunastka otoczy�a nas ciasno, �ledz�c ruchy jego palc�w,
wskazuj�cych r�ne znaki. Potem arcykap�an zdj�� z szyi z�oty �a�cuch i wyci�gn�� z fa�d�w
szaty p�askie, kwadratowe pude�eczko z jadeitu. Otworzy� je. Wewn�trz by� ��ty kamie�,
wi�kszy ni� ten w moim pier�cieniu, ale bardzo podobny, z tak� sam� wij�c� si� w �rodku
czarn� o�miornic�, czy te� Krakenem. Pr�cz tego znajdowa�a si� tam ma�a jadeitowa
flaszeczka i r�wnie� ja-deitowy no�yk podobny do lancetu. Starzec uj�� moj� praw� r�k� i
u�o�y� j� tak, by przegub znalaz� si� nad kamieniem. Powi�d� po wszystkich obecnych oczami
pe�nymi b�lu.
- Ostatnia pr�ba - szepn��. - Krew!
Uk�u� mnie no�ykiem w �y�� widoczn� na nadgarstku. Pokaza�y si� krople krwi.
Spad�y z wolna na kamie�, kt�ry jak w tym momencie dostrzeg�em, by� lekko wkl�s�y.
Nape�ni�y zag��bienie tworz�c cienk� warstewk�... Stary kap�an otworzy� jadeitowa
flaszeczk�, i ogromnym wysi�kiem woli opanowuj�c dr�enie r�ki, potrzyma� j� nad ��tym
kamieniem. Jedna kropla bezbarwnego p�ynu spad�a i zmiesza�a si� z moj� krwi�.
W sali panowa�a absolutna cisza, wydawa�o si�, �e arcykap�an i jego towarzysze
wstrzymali oddech, wpatrzeni w kamie�. Zerkn��em szybko na wodza i napotka�em jego
b�yszcz�ce fanatyzmem oczy.
Nagle z ust arcykap�ana wyrwa� si� okrzyk, powt�rzony jak echo przez reszt�
zgromadzenia. Spojrza�em na kamie�. R�owawa warstewka krwi zmieni�a kolor. Najpierw
jako� dziwnie zamigota�a, po czym przybra�a barw� �ywej, jaskrawej zieleni.
- Dwayanu... - wydusi� z siebie arcykap�an i opad� na krzes�o, kryj�c w dr��cych
d�oniach twarz.
Pozostali patrzyli na mnie, na kamie� i znowu na mnie, jakby wydarzy� si� jaki� cud.
Obejrza�em si� na wodza. Le�a� rozci�gni�ty na podium twarz� do ziemi.
Wreszcie arcykap�an oderwa� r�ce od twarzy. Wyda� mi sf� teraz znacznie m�odszy,
odmieniony. Jego oczy straci�y wyraz rozpaczy i b�lu. B�yszcza�y zapa�em. Podni�s� si� z
krzes�a i nakaza� mi zaj�� swoje miejsce.
- Dwayanu - odezwa� si�. - Co pami�tasz?
Potrz�sn��em g�ow�, zdumiony. Jak echo powr�ci�a uwaga Ujgura, rzucona jeszcze w
obozie.
- Co mia�bym pami�ta�? - zapyta�em.
Oderwa� wzrok ode mnie i popatrzy� pytaj�co na swych towarzyszy. Wymienili
mi�dzy sob� spojrzenia, po czym szybko skin�li g�owami. Arcykap�an zamkn�� jadeitowe
pude�eczko i schowa� je na piersi. Potem wzi�� moj� r�k�, przekr�ci� pier�cie� kamieniem do
�rodka i zamkn�� mi go w d�oni.
- Czy pami�tasz - - odezwa� si� ledwie dos�yszalnym szeptem - KALK�RU?
I zn�w cisza w wielkiej sali sta�a si� niemal namacalna. Zastanawia�em si�. By�o co�
znajomego w tej nazwie. Ogarn�o mnie niezno�ne uczucie, �e powinienem j� zna�, �e
gdybym si� tylko postara�, przypomnia�bym sobie, �e tkwi�a w mojej pami�ci tu� za progiem
�wiadomo�ci. Poza tym mia�em wra�enie, �e oznacza ona co� potwornego, co�, o czym lepiej
zapomnie�. Przenika� mnie nieokre�lony dreszcz odrazy po��czonej ze z�o�ci�.
- Nie - odpowiedzia�em.
Us�ysza�em odg�os wypuszczanego gwa�townie powietrza. Stary kap�an stan�� za mn�
i zakry� mi oczy r�kami.
- Czy pami�tasz TO?
Umys� przes�oni�a mi jaka� mg�a. Potem nagle nasun�� si� obraz tak wyrazisty,
jakbym go widzia� otwartymi oczami. Oto galopuj� przez oaz� prosto do bramy w skale.
Teraz jednak nie jest to oaza, lecz miasto z ogrodami i wartko p�yn�c� rzek�. Wok�
rozci�gaj� si� nie nagie �ciany z piaskowca, tylko zielone wzg�rza poro�ni�te drzewami. Nie
jad� sam, tu� za mn� p�dz� m�czy�ni i kobiety, tacy jak ja - krzepcy, jasnow�osi. Zbli�am
si� do wr�t. Po obu ich stronach stoj� ogromne, czworok�tne, kamienne kolumny. Teraz
zsiadam z konia... z olbrzymiego karego ogiera... Wchodz�...
Nie wejd�! Je�li to zrobi�, przypomn� sobie... KALK�RU! Rzucam si� do ty�u... byle
dalej... R�ce na moich oczach... Odrywam je si��... To r�ce starego kap�ana. Zerwa�em si� z
krzes�a, kipi�c z gniewu. Spojrza�em starcowi prosto w twarz. By�a �agodna, podobnie jak
jego g�os.
- Wkr�tce przypomnisz sobie wi�cej.
Nie odpowiedzia�em. Stara�em si� opanowa� niczym nie wyt�umaczon� z�o��.
Oczywi�cie stary kap�an pr�bowa� mnie zahipnotyzowa�; obraz, kt�ry widzia�em, by� mi
przez niego narzucony. Nie bez powodu ujgurscy kap�ani cieszyli si� opini� czarownik�w.
Ale nie to wywo�a�o w�ciek�o��, kt�r� ze wszystkich si� powstrzymywa�em, by nie wpa�� w
prawdziwy sza�. Nie, to co� mia�o zwi�zek z imieniem�Kalk�ru�, z tym, co znajdowa�o si�
wewn�trz ska�y, za kt�rej bram� prawie mnie wepchni�to.
- Jeste� g�odny?
Nag�y powr�t kap�ana do przyziemnych spraw przywr�ci� mnie rzeczywisto�ci.
Roze�mia�em si� g�o�no i przyzna�em, �e owszem, jestem. I chce mi si� spa�. Obawia�em si�,
�e taka wa�na osoba, jak� najwyra�niej zosta�em, b�dzie zmuszona jada� razem z
arcykap�anem, dlatego ul�y�o mi, kiedy przekaza� mnie wodzowi. Ujgur wyprowadzi� mnie
na zewn�trz, trzymaj�c si� z ty�u jak pies, wpatrywa� si� we mnie te� jak pies w swego pana i
us�ugiwa� mi przy jedzeniu. Powiedzia�em mu, �e wol� spa� w namiocie ni� w kt�rym� z
kamiennych dom�w. Oczy mu rozb�ys�y i po raz pierwszy wypowiedzia� co� opr�cz pe�nych
szacunku monosylab.
- Zna� wojownika! - - U�miechn�� si� z aprobat�.
Namiot by� ju� przygotowany. Zanim zasn��em, wyjrza�em przez klap�. Ujgurski
w�dz siedzia� w kucki przy wej�ciu, a dooko�a sta� podw�jny pier�cie� wojownik�w z
dzidami.
Wczesnym rankiem zosta�em wezwany przez kap�an�w. Udali�my si� do tego samego
budynku, ale tym razem do mniejszego, pozbawionego sprz�t�w pomieszczenia. Arcykap�an i
ni�si kap�ani oczekiwali mnie. Spodziewa�em si� wielu pyta�. Nie zadano mi ani jednego.
Najwyra�niej nie interesowa�o ich ani moje pochodzenie, ani jak si� znalaz�em w Mongolii.
Wystarczy�o, �e uznali mnie za kogo�, kogo chcieli we mnie widzie�. Co wi�cej, by�em
niemal pewien, �e nie mog� si� doczeka� realizacji jakiego� planu, kt�rego pocz�tek
stanowi�y lekcje j�zyka. Arcykap�an przeszed� od razu do rzeczy.
- Dwayanu - rzek� - chcemy przywo�a� w twej pami�ci pewien obrz�d. S�uchaj
uwa�nie, bacz na wszystko, powtarzaj wiernie ka�dy ton, ka�dy gest.
- Po co? - spyta�em.
- Dowiesz si�... - zacz��, po czym urwa� gwa�townie. - - Nie, powiem ci teraz. Ot� po
to, by pustynia sta�a si� zn�w urodzajna. �eby Ujgurowie odzyskali dawn� wielko��. �eby
odpokutowa� �wi�tokradztwo, kt�re pope�niono wobec Kalk�ru w staro�ytnych czasach, a
kt�rego owocem jest ta ja�owa ziemia.
- Co ja, obcy, mam z tym wszystkim wsp�lnego?
- My, do kt�rych przyby�e�, mamy w sobie za ma�o starej krwi, by tego dokona�. Nie
jeste� obcy. Jeste�
- Dwayanu Wybawca. Jeste� czystej krwi. Dlatego tylko ty, Dwayanu, mo�esz
sprosta� przeznaczeniu.
Pomy�la�em, w jaki zachwyt wpad�by Barr, gdyby to s�ysza�. Jak by si� puszy� przed
Fairchildem. Sk�oni�em si� arcykap�anowi i oznajmi�em, �e jestem got�w. Wtedy uj�� mnie za
r�k�, zsun�� z mojego kciuka pier�cie�, nast�pnie zdj�� z szyi �a�cuch z jadeitowym
wisiorkiem i kaza� mi si� rozebra�. Sam uczyni� to samo, a w �lad za nim inni. Jeden z
kap�an�w zani�s� gdzie� nasze rzeczy i szybko wr�ci�. Patrz�c na tych pomarszczonych,
rozebranych do roso�u starc�w otaczaj�cych mnie ko�em, straci�em nagle wszelk� ochot� do
�miechu. W ich zachowaniu by�o co� z�owieszczego. Lekcja si� rozpocz�a. Nie nazwa�bym
tego obrz�dem. Raczej inwokacj�, przyzywaniem Bytu, Mocy, Si�y zwanej Kalk�ru. By�o to
co� przedziwnego, podobnie jak towarzysz�ce temu gesty i s�owa, najwyra�niej wypowiadane
w archaicznym ujgurskim j�zyku. Wielu zwrot�w nie rozumia�em. Pewnie ka�dy arcykap�an
przekazywa� je swemu nast�pcy od zamierzch�ych czas�w. Nawet oboj�tny cz�onek ko�cio�a
uzna�by te teksty za blu�niercze, godne niemal wiecznego pot�pienia. Mnie na razie za bardzo
wszystko ciekawi�o, by o tym my�le�. Wra�enie deja vu, kt�rego dozna�em, gdy po raz
pierwszy us�ysza�em s�owo�Kalk�ru�, powr�ci�o znowu, tym razem jednak nie towarzyszy�
mu wstr�t. By�em bardzo przej�ty. Do jakiego stopnia zawdzi�cza�em to doznanie po��czonej
woli dwunastu kap�an�w nie odrywaj�cych ode mnie wzroku - do dzi� nie wiem.
Nie b�d� powtarza� wszystkiego, skoncentruj� si� na istocie rzeczy. Kalk�ru to
Pocz�tek bez Pocz�tku, a tak�e Koniec bez Ko�ca. Bez�wietlna, Bezczasowa Pr�nia. Ten,
kt�ry unicestwia, wysysa wszelkie �ycie, w kt�rym wszystko przepada, roztapia si�. Nie jest
�mierci�... �mier� to tylko jego cz�stka. Jest �ywy, bardzo �ywy, lecz charakter jego �ycia
stanowi antytez� �ycia, kt�re my znamy. Ono bowiem jest przeszkod�, zak��ceniem
odwiecznego spokoju Kalk�ru. Bogowie i ludzie, zwierz�ta, ptaki i wszystkie stworzenia,
ro�linno��, woda, powietrze i ogie�, s�o�ce, gwiazdy i ksi�yc - nale�� do niego, wi�c je�li
tylko zechce, mo�e je unicestwi�, wci�gn�� w siebie, w �yw� Nico��. Ale niech jeszcze
troch� przetrwaj�. Co Kalk�ru mia�by przeciwko temu, skoro i tak na ko�cu b�dzie tylko on?
Niech wi�c zniknie z wyja�owionych teren�w i pozwoli, by �ycie wkroczy�o tam na nowo!
Niech dotyka tylko wrog�w swych wyznawc�w! Niech jego wierni stan� si� wielcy i pot�ni
na znak, �e Kalk�ru to Wszystko we Wszystkim! Niech Kalk�ru objawi si� pod postaci�
swego symbolu i we�mie to, co mu si� ofiaruje, okazuj�c w ten spos�b, �e s�ucha i przyzwala.
By�o tego wi�cej, znacznie wi�cej, ale istota pozosta�a ta sama. Przera�aj�ca
modlitwa... a jednak wtedy nie czu�em przera�enia. Po trzykrotnym powt�rzeniu umia�em j�
na pami��. Potem arcykap�an zrobi� jeszcze jedn� pr�b� i wreszcie da� znak temu z kap�an�w,
kt�ry zabra� odzie�. Ten wyszed� i zaraz wr�ci�, nios�c szaty... ale nie moje ubranie. W
zamian poda� mi d�ug�, bia�� opo�cz� i par� sanda��w. Kiedy zapyta�em o swoje rzeczy,
arcykap�an odpowiedzia�, �e nie b�d� mi ju� potrzebne; odt�d mam si� ubiera� stosownie do
swojej pozycji. Przyzna�em mu racj�, lecz upar�em si�, �e chc� mie� przy sobie stare ubranie,
cho�by po to, by czasem na nie popatrze�. Przychylono si� do tej pro�by.
Nast�pnie zaprowadzili mnie do innego pomieszczenia, obwieszonego sfatygowanymi
gobelinami ze scenami my�liwskimi i wojennymi. Sta�y tam krzes�a i taborety dziwnego
kszta�tu z metalu przypominaj�cego mied� albo i z�oto. Poza tym - niski, szeroki tapczan, w
k�cie w��cznie, �uk i dwa miecze, a tak�e zbroja i he�m z br�zu. Wszystko z wyj�tkiem
dywan�w okrywaj�cych kamienn� posadzk� mia�o wygl�d bardzo archaiczny. Umyto mnie,
ogolono, podci�to d�ugie w�osy, dope�niaj�c ca�y ten ceremonia� rytua�em oczyszczenia, co
chwilami by�o do�� szokuj�ce.
Na koniec podano mi bawe�nian�, zakrywaj�c� ca�e cia�o koszul� oraz par� d�ugich,
lu�nych spodni. Wydawa�y si� utkane ze z�otej prz�dzy, kt�ra wskutek jakiego� procesu
nabra�a mi�kko�ci jedwabiu. Z niejakim rozbawieniem zauwa�y�em, �e by�y starannie
wycerowane i po�atane. Zastanawia�em si�, od ilu wiek�w gryzie ziemi� facet, kt�ry je w�o�y�
po raz pierwszy. Str�j uzupe�nia�a d�uga tunika z tego samego materia�u i pantofle na
wysokich koturnach, ozdobione kunsztownym, lecz nieco wystrz�pionym haftem.
Arcykap�an wsun�� mi na kciuk pier�cie� i cofn�� si�, nie odrywaj�c ode mnie
zachwyconego wzroku. Najwyra�niej nie dostrzega� �adnych �lad�w zu�ycia na mojej
odzie�y. By�em dla niego doskona�� istot� sprzed wiek�w.
- Tak oto wygl�da�e� w czasach �wietno�ci naszej rasy - powiedzia�. - I wkr�tce, kiedy
odzyskamy cho� troch� tej �wietno�ci, sprowadzimy na powr�t tych, kt�rzy wci�� �yj� w
Krainie Cienia. - W Krainie Cienia?
- Le�y ona daleko na wschodzie, za wielk� wod�. Wiemy, �e tam �yj�. Lud Kalk�ru,
kt�ry uciek� po wielkim �wi�tokradztwie. Kwitn�ca Ujguria obr�ci�a si� wtedy w pustyni�. S�
tak czystej krwi jak ty, Dwayanu. Znajdziesz sobie w�r�d nich kobiet�. Kiedy minie nasz
czas, czas ludzi o rozcie�czonej krwi, Ujguria zn�w zaludni si� star� ras�.
Po tych s�owach odwr�ci� si� szybko i ruszy� do wyj�cia, a za nim pozostali kap�ani.
Przy drzwiach zatrzyma� si� na chwil�.
- Zaczekaj tu, a� dam ci zna� - - poleci�.
Rozdzia� IV MACKI KALK�RU
Czeka�em godzin�. Sp�dzi�em j� na badaniu osobliwych przedmiot�w znajduj�cych
si� w komnacie oraz na walce z cieniem za pomoc� dw�ch mieczy. Wykona�em w�a�nie
obr�t, kiedy napotka�em b�yszcz�ce oczy ujgur-sk�ego wodza, obserwuj�cego od drzwi moje
poczynania. - Na Zard�! - wykrzykn��. - Je�li czego� zapomnia�e�, to na pewno nie sztuki
walki mieczem. Wojownikiem nas opu�ci�e�, wojownikiem powracasz! - - Przykl�k� na jedno
kolano i pochyli� g�ow�. - - Wybacz, Dwayanu.
Ju� czas.
Nagle zacz�o mnie ogarnia� podniecenie. Rzuci�em miecze i klepn��em wodza w
rami�. Odebra� to jak pasowanie na rycerza. Poszli�my korytarzem, wzd�u� szeregu ludzi z
dzidami. Kiedy min�li�my bram�, powita�y nas grzmi�ce okrzyki: - Dwayanu!
Rykn�y tr�by, wspomagane przez �omot b�bn�w i brz�k talerzy. Przed frontem
pa�acu dobra pi��setka uj-gurskich je�d�c�w uformowa�a si� w czworobok. Dzidy l�ni�y w
s�o�cu, na drzewcach powiewa�y proporczyki. Wewn�trz czworoboku sta�o jeszcze wi�cej
ludzi, ustawionych w szeregi. Widzia�em teraz, �e byli tam m�czy�ni i kobiety odziani w
takie same antyczne szaty jak moje. Po�yskuj�ce z daleka nitkami metalu, ubiory wygl�da�y
jak ogromny, wielokolorowy kobierzec. W�r�d nich �opota�y przer�ne chor�gwie i
chor�giewki, zniszczone i obszarpane, z dziwnymi znakami. W dalszej kraw�dzi czworoboku
rozpozna�em starego arcykap�ana wraz z otaczaj�cymi go ni�szymi kap�anami, siedz�cymi
podobnie jak on na koniu i jak on odzianymi w ��te szaty. W g�rze powiewa� ��ty sztandar.
Kiedy rozwin�� si� na wietrze, ujrza�em na nim czarny kszta�t Krakena. Za czworobokiem
setki Ujgur�w t�oczy�y si� i przepycha�y, by cho� przez chwil� mi si� przyjrze�. Zatrzyma�em
si�, mru��c w s�o�cu oczy. Ponownie rozleg�y si� okrzyki i zadudni�y b�bny. Przypomnia�em
sobie s�owa Barra o kr�lu wracaj�cym do swego kr�lestwa. Tak, by�o w tym co� takiego.
Poczu�em dotkni�cie mi�kkich chrap. Przy mnie sta� czarny rumak. Wraz z
trzymaj�cym si� z ty�u ujgurskim wodzem przejechali�my wzd�u� zwartych szyk�w.
Przyjrza�em si� im dobrze. Wszyscy, m�czy�ni i kobiety, mieli jasne, szaroniebieskie oczy,
byli wy�si i bardziej rozro�ni�ci od innych. Pomy�la�em, �e mam przed sob� elit�,
pochodz�c� bezpo�rednio ze starych rod�w, w kt�rych �y�ach p