8950

Szczegóły
Tytuł 8950
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8950 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8950 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8950 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ABRAHAM MERRITT Pier�cie� Krakena czyli Mieszka�cy mira�u Prze�o�y�a ANNA BA�KOWSKA KSI�GA KALK�RU Rozdzia� I NOCNE ODG�OSY Unios�em g�ow�. Zastyg�y w oczekiwaniu, nas�uchiwa�em nie tylko uszami, lecz dos�ownie ka�dym kawa�eczkiem sk�ry. Jednak�e d�wi�k, kt�ry mnie obudzi�, nie powt�rzy� si�. Wsz�dzie panowa�a cisza, absolutna cisza. �adnych szelest�w w konarach �wierk�w otaczaj�cych ciasno ma�e obozowisko. �adnych odg�os�w �wiadcz�cych, �e w poszyciu le�nym kryje si� jakie� �yj�tko. Przez strzeliste czuby drzew przebija�o blade �wiat�o gwiazd widocznych w kr�tkim okresie mroku, kt�ry podczas wczesnego alaska�skiego lata oddziela zach�d s�o�ca od wschodu. Nagle wierzcho�ki �wierk�w zako�ysa�y si�. Wtedy, razem z wiatrem, pojawi� si� znowu ten d�wi�k: pobrz�kiwanie uderzanego kowad�a. Wysun��em si� spod koca i wok� dogasaj�cego ogniska poszed�em w stron� Jima. Powstrzyma� mnie jego g�os: - W porz�dku, Leifie. S�ysz�. Wiatr westchn�� i umilk�. Umilk�o te� kowad�o. Zanim kt�ry� z nas zdo�a� si� odezwa�, ponownie zerwa� si� wicher, nios�c z sob� ten sam natarczywy, lecz s�aby, dobiegaj�cy gdzie� z daleka odg�os. I zn�w wszystko ucich�o. To kowad�o, Leifie. - S�uchaj! Silniejszy podmuch zgi�� czuby �wierk�w. Jednocze�nie da� si� s�ysze� daleki �piew; wielog�osowy ch�r m�czyzn i kobiet zawodzi� dziwn�, minorow� melodi�, zako�czon� archaicznym dysonansem. Przeci�g�y �oskot b�bn�w wzbi� si� w niebo �ywio�owym crescendo i zaraz ucich�, ust�puj�c ha�a�liwemu zgie�kowi piskliwych g�os�w. Te z kolei zag�uszy� przetaczaj�cy si� w oddali d�ugi, jakby zwiastuj�cy burz� grzmot. Brzmia�a w nim pewna prowokacja, wyzwanie. Zamienili�my si� w s�uch. �wierki ani drgn�y. Wiatr umilk� na dobre. - Dziwne jakie� te d�wi�ki, prawda? - Stara�em si�, by pytanie zabrzmia�o zdawkowo. Jim wyprostowa� si�. Nie patrzy� na mnie. W dogasaj�cym ognisku zaj�ta od �aru ga��zka zap�on�a silniejszym blaskiem. Na tle otaczaj�cej nas ciemno�ci widzia�em odcinaj�c� si� wyra�nie poci�g��, brunatn� twarz o jastrz�bim profilu. - Wszyscy pierza�ci przodkowie od setnego pokolenia zbudzili si� i wrzeszcz� - odezwa� si� w ko�cu. - Lepiej nazywaj mnie�Tsantawu�, Leifie. Tsi� Tsalagi - jestem Czirokezem! A w tej chwili - przede wszystkim Indianinem. U�miecha� si�, lecz nadal patrzy� w bok, co mi odpowiada�o. - To by�o kowad�o. Wielkie jak cholera. A �piewa�y setki ludzi. W�a�ciwie jak to mo�liwe na tym pustkowiu? - Te g�osy wcale nie przypomina�y Indian... - B�bny nie by�y india�skie. - Kucn�� przy ognisku, nie odrywaj�c od niego oczu. - Kiedy przy�adowali, to jakby mi co� wygrywa�o pizzicato igie�kami lodu po grzbiecie. - Te� mi dzia�a�y na nerwy. - My�la�em, �e m�wi� spokojnie, ale on podni�s� nagle g�ow�, obrzucaj�c mnie czujnym spojrzeniem. Teraz ja si� odwr�ci�em i wbi�em wzrok w dogasaj�cy �ar. - - Te b�bny przypomnia�y mi co�, co s�ysza�em... i chyba widzia�em... w Mongolii. To tak�e by� �piew. Do diab�a, Jim, co si� tak na mnie gapisz? Rzuci�em patyk w ognisko. Nawet za cen� �ycia nie potrafi�em oderwa� si� od poszukiwania cieni... Nagle Jim spojrza� mi prosto w oczy. - Raczej wrednie tam by�o, co? Nie odpowiedzia�em. Jim wsta� i podszed� do tobo��w. Przyni�s� troch� wody i zala� ognisko. Potem nagarn�� ziemi na sycz�ce w�gielki. Je�li nawet zauwa�y�, jak drgn��em, kiedy cienie nas z nag�a zaatakowa�y - - nie okaza� tego. - Wiatr wieje z p�nocy - rzek�. - Wi�c d�wi�ki te� pochodz� stamt�d. Cokolwiek jest ich �r�d�em, znajduje si� na p�noc od nas. A wi�c... w kt�r� stron� jutro ruszymy? - Na p�noc - - odpar�em, czuj�c, jak zasycha mi w gardle. Jim wybuchn�� �miechem. Po�o�y� si� na kocu i zawin�� starannie. Opar�em si� o pie� twarz� ku p�nocy. - Przodkowie dr� si� wniebog�osy, Leifie. Zdaje si�, �e na p�nocy czeka nas wigwam pe�en trosk.�Z�e czary - m�wi�. - Z�e czary na ciebie, Tsantawu! Zmierzasz do Usunhi�yi, do Mrocznej Ziemi, Tsantawu. Do Tsus-gina�i, krainy duch�w! Strze� si�! Odwr�� si� od p�nocy, Tsantawu!� - Och, �pij wreszcie, ty koszmarny puszczyku! - W porz�dku, chcia�em ci� tylko ostrzec. - Po jakim� czasie doda�: - - G�osy przodk�w wieszcz�cych wojn� s� gorsze ni� sama wojna! - Do diab�a, czemu si� wreszcie nie zamkniesz! Z ciemno�ci dobieg�o kaszlni�cie. Potem zapad�a cisza. Opar�em si� wygodniej o drzewo. Odg�osy, a raczej o�ywione przez nie koszmary, wstrz�sn�y mn� bardziej, ni� si� chcia�em przyzna�, nawet przed samym sob�. Przedmiot, kt�ry od dw�ch lat nosi�em w sk�rzanym woreczku przyczepionym do �a�cuszka na szyi, nagle si� poruszy�. Poczu�em ch��d. Ciekawe, ile te� Jimowi uda�o si� odgadn�� z tego, co pr�bowa�em przed nim ukry�? Czemu zagasi� ogie�? Poniewa� wiedzia�, �e si� boj�? �eby mnie zmusi� do zmierzenia si� z mym l�kiem i pokonania go? A mo�e to india�ski instynkt nakazuj�cy szuka� schronienia w ciemno�ci? Sam przyzna�, �e pienia i bicie w b�bny denerwowa�y go tak samo jak mnie... Strach! Oczywi�cie, to dlatego d�onie mi si� spoci�y i gard�o �cisn�o tak mocno, �e a� puls zacz�� wali� w uszach jak b�bny. Jak b�bny... tak! Ale nie jak tamte, kt�rych odg�os przynios�y nam porywy p�nocnego wichru. Te przypomina�y kadencj� wybijan� nogami m�czyzn i kobiet, m�odzie�c�w i dziewczyn, a tak�e dzieci, wznosz�c� si� z coraz wi�ksz� szybko�ci� po �cianach kotliny, by zaraz pogr��y� si� w pr�ni... roztopi� w nico�ci... opa��, jak oni padli, wessani... poch�oni�ci przez nico��... Jak te przekl�te werble, kt�re s�ysza�em dwa lata temu w sekretnej �wi�tyni na Gobi! Zreszt� ani wtedy, ani teraz nie chodzi�o o sam strach. Owszem, strach te�, ale pokonany przez op�r... Sprzeciw �ycia wobec jego negacji, gwa�towny, �ywio�owy gniew, zaciek�a walka ton�cego z zalewaj�c� go wod�, bunt pal�cej si� �wiecy zagro�onej zgaszeniem... Chryste! Czy to naprawd� takie beznadziejne? Je�li moje podejrzenia s� s�uszne, takie my�li mog� oznacza�, �e zosta�em pokonany na samym pocz�tku! I jeszcze Jim! Jak go utrzyma� z dala od tego? W g��bi duszy wcale nie �mieszy�y mnie te pod�wiadome percepcje - czy cokolwiek to by�o - kt�re nazywa� g�osami swych przodk�w. Kiedy m�wi� o Usunhi�yi, Mrocznej Ziemi, czu�em na plecach zimny dreszcz. Bo czy� stary ujgurski kap�an nie m�wi� o Krainie Cienia? Zupe�nie jakbym s�ysza� echo jego s��w. Zerkn��em na Jima. By� mi bli�szy ni� rodzeni bracia. �mieszne. Nigdy nie mia�em wra�enia, �e w ich i moich �y�ach p�ynie ta sama krew. Ca�a rodzina, z wyj�tkiem matki, Norwe�ki o �agodnym g�osie i czu�ym sercu, uwa�a�a mnie za obcego. I rzeczywi�cie czu�em si� obco w tym starym domu, cho� przyszed�em tam na �wiat. Najm�odszy syn, niepo��dany intruz, odmieniec... A przecie� to nie moja wina, �e okaza�em si� wcieleniem antenat�w mej matki: jasnow�osych, niebieskookich, mocno umi�nionych wiking�w. Ca�kiem nie jak Langdon. M�czy�ni z tej rodziny s� bowiem ma�om�wnymi, szczup�ymi brunetami o w�skich wargach, powielanymi od pokole� wed�ug tej samej sztancy. Z rodzinnych portret�w przygl�dali si� odmie�cowi z nik�ym u�mieszkiem pokrywaj�cym wynios�� niech��. Dok�adnie tak samo patrzyli na mnie m�j ojciec i czterej bracia, Langdonowie w ka�dym calu, kiedy niezdarnie pr�bowa�em wcisn�� swe pot�ne cia�o na miejsce przy rodzinnym stole. Takie odrzucenie, cho� oczywi�cie przykre, sprawi�o, �e matka przylgn�a do mnie ca�ym sercem. Nieraz zastanawia�em si�, jak dosz�o do tego, �e ona, w kt�rej �y�ach p�yn�a korsarska krew, zdecydowa�a si� ulec temu ciemnow�osemu egocentrykowi, mojemu ojcu. To ona nada�a mi imi�Leif� - niemal tak nie pasuj�ce do Langdona jak ja sam. Jim i ja wst�pili�my do Dartmouth tego samego dnia. Pami�tam, jaki by� wtedy: wysoki, �niady ch�opak o jastrz�bim profilu i przepastnych, czarnych oczach, Czirokez czystej krwi. Pochodzi� z rodu, kt�ry na przestrzeni wiek�w wyda� wielu s�ynnych z m�dro�ci cz�onk�w rady plemienia, znakomitych w swej przebieg�o�ci wojownik�w, a tak�e wielkiego Se�uoi�*! Se�uoia (17707-1843) - s�ynny czirokezki uczony (przyp. t�um.) Na li�cie student�w figurowa� jako James T. Eagles, ale w spisie ludno�ci czirokezkiej jako Two Eagles*. Natomiast matka nazywa�a go�Tsantawu�. Od razu rozpoznali�my si� nawzajem jako pokrewne dusze. P�niej, poddaj�c si� odwiecznym rytua�om jego plemienia, zawarli�my braterstwo krwi. Nada� mi w�wczas sekretne imi�, znane tylko nam obu:�Degataga�. Stali�my si� sobie tak bliscy, jakby�my tworzyli jeden organizm. Opr�cz si�y mi�ni posiadam jeszcze jeden dar: zdolno�ci j�zykowe. W kr�tkim czasie m�wi�em po cziro-kezku niczym rodowity Indianin. Tam, w college�u, prze�y�em najszcz�liwsze lata mego �ycia. Kiedy by�em na ostatnim roku, Ameryka przyst�pi�a do wojny. Razem z Jimem opu�cili�my Dartmouth i znale�li�my si� na tym samym obozie treningowym. Potem jednym transportem odp�yn�li�my do Francji. Siedz�c tu, pod rozja�niaj�cym si� z wolna alaska�-skim niebem, cofa�em si� my�l� do lat, kt�re nast�pi�y p�niej. �mier� mojej matki w dniu zawieszenia broni... powr�t do Nowego Jorku, do otwarcie ju� wrogiej mi rodziny... wezwanie Jima przez wsp�plemie�c�w... doko�czenie studi�w w zakresie in�ynierii g�rniczej... w�dr�wki po Azji... ponowny przyjazd do Stan�w i poszukiwanie Jima... wreszcie ta wsp�lna eskapada na Alask�, podj�ta bardziej z ch�ci nacieszenia si� przyja�ni� i spokojem w�r�d dzikiej przyrody ni� dla rzekomego poszukiwania z�ota. D�ugo obija�em si� po �wiecie od czasu wojny... Te dwa miesi�ce by�y najszcz�liwsze. Trasa wiod�a z Nome poprzez tundr�, potem do Koyukuk, a� wreszcie rozbili�my ten ma�y ob�z w�r�d �wierk�w, gdzie� w g�rnym dorzeczu Koyukuk i Chandalar, u st�p nie zdobytego dot�d pasma Endicott. * Two Eagles (ang.) - Dwa Or�y (przyp. t�um.) D�ugi szlak... Mia�em wra�enie, �e tu w�a�nie rozpocz�a si� prawdziwa droga mojego �ycia. Promie� wschodz�cego s�o�ca przebi� si� przez ga��zie drzew. Jim usiad� i przygl�da� mi si� z u�miechem. - Nie wyspa�e� si� przez ten koncert, prawda? - Co zrobi�e� z przodkami? Chyba szybko pozwolili ci zasn��? - Och, uspokoili si� - odpar� beztrosko. Jego twarz i oczy by�y pozbawione wyrazu. Czu�em, �e nie jest ze mn� szczery. Przodkowie si� nie uciszyli. Jim udawa� tylko, �e �pi. Podj��em b�yskawiczn� decyzj�. P�jdziemy na po�udnie, tak jak mieli�my w planie. Kiedy dojdziemy do kr�gu, znajd� jaki� pretekst, by go tam zostawi�. - Nie idziemy na p�noc - o�wiadczy�em. - Rozmy�li�em si�. - Tak? I czemu� to? - Powiem ci po �niadaniu... - - Nie umia�em tak szybko wymy�li� �adnego k�amstwa. - Zr�b co� z tym ogniem, id� do strumienia po wod�. - Degataga! Drgn��em. Mojego sekretnego imienia u�ywa� tylko w rzadkich chwilach szczeg�lnego wzruszenia albo... w obliczu niebezpiecze�stwa. - P�jdziesz na p�noc, Degataga. P�jdziesz, cho�bym mia� ci� sam poprowadzi�... - Przeszed� na czirokezki.Musisz ratowa� swego ducha, Degataga. Pomaszerujemy razem, jak bracia krwi? Czy wolisz wlec si� za mn� niczym pies przy nodze my�liwego? Krew uderzy�a mi do g�owy. Zamachn��em si�. Zrobi� krok do ty�u i wybuchn�� �miechem. - Tak lepiej, Leifie. Fala gniewu opad�a. R�ka te�. - W porz�dku, Tsantawu. Na p�noc. Ale wiesz... - z tym rozmy�leniem... To nie o mnie chodzi�o. - Wiem, ty skurczybyku. Zaj�� si� ogniem, a ja przynios�em wod�. Napili�my si� mocnej herbaty i zjedli�my resztki upolowanych wczoraj br�zowych bocian�w, zwanych alaska�skimi indykami. Potem zacz��em m�wi�. Rozdzia� II PIER�CIE� KRAKENA Trzy lata temu wyjecha�em do Mongolii z ekspedycj� Fairchilda. Mia�a si� ona zaj�� z jednej strony ocen� z�� minera��w na zlecenie pewnej grupy brytyjskich naukowc�w, z drugiej za� badaniami etnograficznymi i archeologicznymi dla British Museum oraz dla Uniwersytetu Stanu Pensylwania. Nie dano mi szansy na popisanie si� wiedz� w zakresie in�ynierii g�rniczej. Natychmiast zosta�em mianowany przedstawicielem do spraw reprezentacyjnych wyprawy, g��wnym trefnisiem, a tak�e po�rednikiem w kontaktach z miejscowymi plemionami. M�j wzrost, jasne w�osy, niebieskie oczy, ogromna si�a, wreszcie zdolno�� b�yskawicznego uczenia si� j�zyk�w by�y dla tubylc�w �r�d�em nieustannego zainteresowania. Tatarzy, Mongo�owie, Buriaci, Kirgizi przypatrywali si� z ciekawo�ci�, jak wygina�em podkowy, �ama�em o kolano �elazne sztaby i popisywa�em si� tym, co m�j ojciec zwyk� pogardliwie okre�la� mianem cyrkowych sztuczek. No c�, jednoosobowy cyrk - - oto, czym dla nich by�em. I p�ki mie�ci�em si� tych ramach, okazywali mi sympati�. Kiedy skar�y�em si� staremu Fairchildowi, �e brak mi czasu na w�a�ciwa robot�, smia� si�. Mawia�, �e jestem wart tuzina in�ynier�w, �e stanowi� polis� ubezpieczeniow� wyprawy. �e je�li tylko utrzymam si� w tej roli, nikt si� nas nie b�dzie czepia�. I rzeczywi�cie. Spo�r�d wszystkich znanych mi ekspedycji tylko my zostawiali�my rzeczy bez dozoru, by po powrocie znale�� je nie tkni�te. Nikt te� jako� nie ��da� od nas �ap�wek. Sam nie wiem, kiedy pozna�em z p� tuzina dialekt�w, tak �e mog�em rozmawia� z tubylcami i targowa� si� w ich j�zykach. Robi�o to na nich ogromne wra�enie. Wci�� pojawia�y si� delegacje Mongo��w z parami zapa�nik�w, facet�w jak szafy, by si� ze mn� zmierzy�. Nauczy�em si� ich sztuczek i pokaza�em im nasze. Urz�dzali�my zawody w podnoszeniu kucyk�w, a paru przyjaci� z plemienia Manchu zapozna�o mnie z tajnikami walki na dwa pa�asze - po jednym w ka�dej r�ce. Fairchild planowa� ekspedycj� na rok, ale czas p�yn�� tak szybko, �e zdecydowa� si� j� przed�u�y�. Moja dzia�alno��, jak mi powiedzia� ze swym charakterystycznym sardonicznym u�mieszkiem, przyczyni�a si� niew�tpliwie do tego, �e ob�z wyprawy ca�y czas t�tni� �yciem. Zdaniem Fairchilda nauka nigdy wi�cej nie zyska takich mo�liwo�ci w tym rejonie, chyba �e zdecyduj� si� tu zosta� i obj�� rz�dy. Nie wiedzia�, jak bliski by� wypowiedzenia proroctwa. Wczesnym latem nast�pnego roku przenie�li�my ob�z o prawie sto mil na p�noc. Znale�li�my si� na ziemi Ujgur�w. Dziwny to nar�d. Uwa�aj� si� za potomk�w jakiej� wielkiej rasy, kt�ra rz�dzi�a na tych terenach w czasach, kiedy Gobi jeszcze nie by�a pustyni�, tylko ziemskim rajem z licznymi rzekami, jeziorami i ludnymi miastami. Fakt, �e Ujgurowie r�nili si� od innych plemion, kt�re wprawdzie zabija�y ich bez mrugni�cia okiem przy ka�dej okazji, lecz nigdy nie wyzby�y si� strachu przed nimi. A zw�aszcza przed czarami ich kap�an�w. W starym obozie Ujgurowie bywali rzadko, a je�li ju�, to trzymali si� na dystans. Nie min�� jednak tydzie� od przeprowadzki, kiedy zjecha�a konno dwudziestoosobowa grupa. Siedzia�em w�a�nie w cieniu namiotu. Zsiedli z koni i szli prosto do mnie, nie zwracaj�c uwagi na nikogo wi�cej. Wszyscy zatrzymali si� w odleg�o�ci kilkunastu krok�w, ale trzech podesz�o bli�ej. Przypatrywali mi si� przez d�u�sz� chwil�. Oczy tej tr�jki mia�y osobliwy, szaroniebieski kolor, tego za�, kt�ry wyda� mi si� ich dow�dc�, odznacza�y si� wyj�tkowym ch�odem. Byli te� ro�lejsi i wy�si od pozosta�ych. Nie zna�em ujgurskiego. Powita�em ich uprzejmie w j�zyku kirgizkim. Nie odpowiadali, tylko dalej oddawali si� studiowaniu mojej osoby. Wreszcie wymienili mi�dzy sob� par� uwag, a s�dz�c po kiwaniu g�owami, powzi�li jak�� decyzj�. W�wczas dow�dca zwr�ci� si� do mnie. Kiedy wsta�em, przekona�em si�, �e by� niewiele ni�szy od moich sze�ciu st�p i czterech cali wzrostu. Powt�rzy�em raz jeszcze po kirgizku, �e nie znam jego j�zyka. Wyda� swym ludziom jaki� rozkaz. Otoczyli m�j namiot, ustawiaj�c si� jak na warcie z dzidami u bok�w i d�ugimi, gro�nie wygl�daj�cymi mieczami w pochwach. Zaczyna�o mnie ponosi�, ale nim zd��y�em zaprotestowa�, dow�dca przem�wi� do mnie po kirgizku. Zapewni� z szacunkiem, �e wizyta ma charakter absolutnie pokojowy, nie �ycz� sobie tylko �adnych zak��ce� ze strony mych towarzyszy. Poprosi�, bym pokaza� mu r�ce. Us�ucha�em. Obr�ci� je wn�trzem d�oni do g�ry i wraz ze swymi kompanami przygl�da� si� uwa�nie liniom i znakom. Kiedy sko�czyli, przy�o�y� sobie moj� praw� d�o� do czo�a. Nast�pnie, ku memu kompletnemu zaskoczeniu, rozpocz�� bez �adnych wst�p�w co�, co mo�na by okre�li� jako znakomit� lekcj� j�zyka ujgurskiego. Pomaga� sobie kirgizkim. Nie dziwi�a go �atwo��, z jak� przychodzi�a mi nauka, co wi�cej, przysz�a mi nagle do g�owy my�l, �e tego si� w�a�nie spodziewa�. Zachowywa� si� tak, jakby nie tyle uczy� mnie nowego j�zyka, ile przypomina� znany, lecz dawno zapomniany. Lekcja trwa�a dobr� godzin�. Potem zn�w przy�o�y� sobie moj� d�o� do czo�a i wyda� rozkaz swym ludziom. Odeszli do koni i wkr�tce odjechali galopem. W ca�ym tym do�wiadczeniu by�o co� niepokoj�cego. Najbardziej wytr�ca�o mnie z r�wnowagi niejasne przeczucie, �e m�j mentor, je�li w�a�ciwie odczyta�em jego intencje, mia� racj�. �e rzeczywi�cie nie uczy�, tylko przypomina� mi sw�j j�zyk. Z ca�� pewno�ci� �adnego innego nie przyswoi�em sobie w tak b�yskawicznym tempie. Pozosta�ych mieszka�c�w obozu oczywi�cie zdezorientowa�o to i wystraszy�o. Natychmiast poszed�em do nich i wszystko opowiedzia�em. Fairchild by� sk�onny obr�ci� ca�� spraw� w �art, ale nasz etnolog, s�ynny profesor Dawid Barr z Oksfordu powa�nie si� zaniepokoi�. Pono� ujgurska tradycja g�osi, �e ich przodkowie nale�eli do bia�ej rasy i byli niebieskookimi blondynami obdarzonymi wielk� si��. Kr�tko m�wi�c, takimi jak ja. Odnaleziono kilka staro�ytnych ujgurskich malowide� �ciennych. Mo�na na nich ogl�da� takie w�a�nie typy, co potwierdza�oby prawdziwo�� legendy. Je�li jednak wsp�cze�ni Ujgurowie byli rzeczywi�cie potomkami tej rasy, krew ich przodk�w musia�a si� zmiesza� z krwi� innych plemion i rozrzedzi� tak, �e dzi� nie zosta�o �adnego �ladu. Zapyta�em, co to ma wsp�lnego ze mn�. Barr odpar�, �e prawdopodobnie moi go�cie uznali mnie za czystego przedstawiciela tej staro�ytnej rasy. W�a�ciwie nie znajdowa� innego wyt�umaczenia ich zachowania. Wed�ug niego spraw� przes�dza�o badanie linii na moich d�oniach, a przede wszystkim jawna aprobata tego, co w nich dostrzegli. Stary Fairchild spyta� go �artobliwie, czy ma zamiar przekona� nas do chiromancji. Barr przypomnia� mu ch�odno, �e jest naukowcem. Jako taki zdaje sobie spraw� �e czynniki dziedziczno�ci s� w stanie przechowywa� pewne cechy fizyczne na przestrzeni wielu pokole�. Niekt�re osobliwo�ci w uk�adzie linii na d�oniach potrafi� si� powtarza� nawet po up�ywie wiek�w. Mog� pojawia� si� ponownie w przypadkach atawizmu, z kt�rym najwyra�niej mamy do czynienia, gdy chodzi o mnie. Zaczyna�o mnie to wszystko wkurza�. Barr jednak chowa� w r�kawie jeszcze par� as�w, co sprawi�o, �e zez�o�ci�em si� na serio. Dowodzi� teraz z zapa�em, �e Ujgurowie mogli mie� absolutn� racj� w swej opinii o mnie. Posiada�em przecie� cechy staro�ytnych Norweg�w. No i dobrze. Ot� jest prawie pewne, �e Ezyrowie - norwescy bogowie i boginie tacy jak Odyn i Thor, Frigga i Freya, Frey i Loki Ognisty, i wielu, wielu innych - �yli kiedy� jako prawdziwi ludzie. Z ca�� pewno�ci� byli to przyw�dcy jakiej� d�ugiej i niebezpiecznej migracji. Po �mierci de�fikowano ich, podobnie jak innych bohater�w obojga p�ci w wielu plemionach i rasach. Etnolodzy s� zgodni co do tego, �e Norwegowie przybyli do p�nocno- wschodniej Europy z Azji, tak zreszt� jak inni Ariowie. Ich migracja mog�a nast�pi� gdzie� mi�dzy rokiem 1000 a 5000 przed nasz� er�. I nie ma �adnych naukowych przes�anek przecz�cych tezie, �e przybyli z rejonu obecnie zwanego Gobi i nale�eli do�blond rasy�, jak wsp�cze�ni Ujgurowie okre�laj� swych przodk�w. Barr twierdzi�, �e nikt nie wie, kiedy dok�adnie Gobi sta�a si� pustyni� i jakie by�y przyczyny tego zjawiska. Niekt�re cz�ci Gobi i ca�a Ma�a Gobi mog�y by� urodzajne nawet jeszcze 2000 lat temu. Bez wzgl�du jednak na to, co si� sta�o i dlaczego, czy zmiany nast�powa�y powoli, czy gwa�townie, one to przede wszystkim da�y znakomity pretekst do w�dr�wki ludu pod wodz� Odyna i innych Ezyr�w. W�dr�wka ta zako�czy�a si� kolonizacj� P�wyspu Skandynawskiego. Je�eli przyjmiemy, �e jestem nosicielem cech szczepu mojej matki sprzed tysi�ca lat, nie ma powodu zaprzecza�, �e mog� by� r�wnie� w pewnym sensie potomkiem staro�ytnych Ujgur�w, je�li rzeczywi�cie Norwegowie od nich pochodz�. Nasuwa si� praktyczny wniosek, �e czekaj� mnie k�opoty, zreszt� nie tylko mnie, ale i pozosta�� cz�� naszej grupy. Dlatego te� on, Barr, nalega�by zdecydowanie na powr�t do starego obozu, gdzie otacza�y nas �yczliwe plemiona. W podsumowaniu zwr�ci� uwag� na fakt, �e odk�d znale�li�my si� w tych stronach, nie pojawili si� u nas �adni Mongo�owie, Tatarzy czy te� inni tubylcy, z kt�rymi przecie� ��czy�y mnie przyjacielskie stosunki. Wreszcie, spiorunowawszy wzrokiem Fairchilda, stwierdzi�, �e nie jest to bynajmniej porada chiromanty, tylko opinia naukowca. No c�, Fairchild zwr�ci� mu oczywi�cie honor, ale sprzeciwi� si� przeprowadzce. Uzna�, �e mo�emy spokojnie poczeka� kilka dni na rozw�j wypadk�w. Barr odpar� ponuro, �e jako prorok Fairchild prawdopodobnie by si� nie sprawdzi�, ale w�a�ciwie nie ma to wi�kszego znaczenia. Na pewno jeste�my bacznie obserwowani i nie dopuszczono by do naszej ucieczki. Tej nocy s�yszeli�my b�bny. Ich g�os dobiega� z oddali, milkn�c od czasu do czasu, by odezwa� si� ponownie, jakby przekazuj�c co� czy odpowiadaj�c na pytania innych b�bn�w, jeszcze bardziej oddalonych. Trwa�o to prawie do �witu. Nast�pnego dnia, o tej samej co poprzednio godzinie, Ujgurowie pojawili si� znowu. I podobnie jak wtedy, dow�dca skierowa� si� prosto do mnie, ignoruj�c wszystkich innych. Powita� mnie niemal uni�enie. Przeszli�my razem do mojego namiotu, wok� kt�rego znowu ustawi� si� kordon. Bez �adnych wst�p�w rozpocz�a si� druga lekcja. Trwa�a ponad dwie godziny. Ca�y ten spektakl powtarza� si� codziennie przez trzy tygodnie. �adnych zdawkowych rozm�w, �adnych ubocznych pyta�, �adnych wyja�nie�. Ludzie ci przyje�d�ali w okre�lonym celu: �eby nauczy� mnie swego j�zyka. Trzymali si� tego programu w spos�b godny podziwu. Zaciekawiony, nie mog�c doczeka� si� ko�ca i wyt�umaczenia, co to wszystko znaczy, nie robi�em trudno�ci. Stosowa�em si� �ci�le do narzuconych mi regu�. Wydaje mi si�, �e i t� moj� postaw� przyjmowali jako co� oczywistego. Po trzech tygodniach rozmawia�em po ujgursku jak po angielsku. Niepok�j Barra wzrasta�.�Przygotowuj� ci� do czego�, m�wi�. Odda�bym pi�� �at �ycia, by znale�� si� na twoim miejscu. Ale mi si� to nie podoba. Boj� si� o ciebie. Cholernie si� boj�.� Pewnej nocy, pod koniec tych trzech tygodni, b�bny dawa�y si� nam we znaki a� do rana. W dzie� moi instruktorzy nie pojawili si�. Nie pokazywali si� przez trzy dni. Natomiast nasi ludzie zameldowali, �e Ujgurowie nas otoczyli i pikietuj� ob�z. Byli tak wystraszeni, �e nie da�o si� nic wi�cej z nich wydoby�. Czwartego dnia po po�udniu zauwa�yli�my, �e od strony p�nocy narasta w wielkim tempie tuman kurzu. Zaraz potem rozjazgota�y si� ujgurskie b�bny. Nagle z kurzawy wy�oni� si� oddzia� je�d�c�w, dwie albo trzy setki ludzi uzbrojonych w l�ni�ce dzidy i strzelby. Ustawili si� przed obozem w szerokie p�kole. Stalowooki dow�dca, m�j nauczyciel, zsiad� z konia i szed� ku mnie, prowadz�c wspania�ego, czarnego ogiera. By� to olbrzymi, pot�nej budowy ko�, niepodobny do smuk�ych wierzchowc�w dosiadanych przez przybysz�w. Z �atwo�ci� m�g� przyj�� na siebie m�j ci�ar. Ujgur przykl�k� na jedno kolano i wr�czy� mi wodze. Wzi��em je od niego odruchowo. Rumak obrzuci� mnie spojrzeniem, parskn�� i z�o�y� mi pysk na ramieniu. W tej samej chwili je�d�cy podnie�li dzidy i zacz�li wykrzykiwa� jakie� s�owo, kt�rego nie zrozumia�em. Nast�pnie zeskoczyli na ziemi� i zastygli w oczekiwaniu. Dow�dca wsta�. Z fa�d�w tuniki wydoby� ma�� kostk� z antycznego jadeitu. Ponownie przykl�k�, po czym mi j� wr�czy�. S�dzi�em, �e jest wyciosana z jednego kawa�ka, kiedy jednak j� pocisn��em, otworzy�a si�. W �rodku znajdowa� si� pier�cie�, wykonany z solidnego z�ota, ci�ki i du�y. Osadzono w nim ��ty, przezroczysty kamie�, wielko�ci p�tora cala kwadratowego. W kamieniu dostrzeg�em kszta�t czarnej o�miornicy. Jej roz�o�one wachlarzowato macki wygl�da�y, jakby chcia�y si�gn�� poza kamie�. Mog�em si� nawet przyjrze� okr�g�ym ssawkom na ich ko�cach. Korpus nie mia� ju� tak wyra�nie okre�lonego kszta�tu. By� nieforemny, rozlaz�y. Poza tym czarnej o�miornicy nie wyr�ni�to w kamieniu. Ona po prostu w nim by�a. Ogarn�y mnie mieszane uczucia. Odraza - a jednocze�nie osobliwe wra�enie czego� znajomego, umys�owy trik wywo�uj�cy co�, co si� okre�la mianem deja vu, jakby si� ju� czego� podobnego do�wiadczy�o. Bez zastanowienia wsun��em pier�cie� na kciuk. Pasowa� idealnie. Podnios�em d�o� obracaj�c pier�cie� ku s�o�cu, aby lepiej si� przyjrze� kamieniowi. I w tym momencie ca�y oddzia� rzuci� si� plackiem na ziemi�. Ujgurski w�dz przem�wi�. Od momentu, w kt�rym wr�czy� mi kostk�, ca�y czas czu�em na sobie jego wzrok. Teraz zobaczy�em w jego oczach l�k. - Tw�j ko� czeka... - - Tu ponownie u�y� nie znanego mi s�owa, kt�rym Ujgurowie mnie pozdrawiali. - Wska� rzeczy, kt�re chcesz zabra� i pozw�l swoim ludziom je przynie��. - Dok�d mamy jecha� i na jak d�ugo? - spyta�em. - Do �wi�tego cz�owieka twego ludu - - odpar�. - Tylko on mo�e powiedzie�, na jak d�ugo. Zdenerwowa�a mnie pow�ci�gliwo��, z jak� si� wyra�a�, wyra�nie mnie zbywaj�c. Zastanawia�em si� te�, czemu o swoich ludziach m�wi, �e s��moim ludem�. - Czemu on nie przyjedzie do mnie? - Jest stary. Nie zni�s�by trud�w podr�y. Spojrza�em na oddzia� stoj�cy w pogotowiu przy koniach. Odmowa, zw�aszcza poparta protestem mych towarzyszy, mog�a spowodowa� tylko jedno: zmiecenie obozu z powierzchni ziemi. - Musz� przed odjazdem pom�wi� z kolegami. - Skoro Dwayanu - - wreszcie dotar�o do mnie to s�owo:�Dwayanu� - pragnie po�egna� si� ze swymi psami - - obejrza� si� z pogard� na Fairchilda i reszt� - to niech to uczyni. Nie podoba�y mi si� absolutnie ani jego s�owa, ani zachowanie. - Czekaj tu na mnie - rzuci�em kr�tko i podszed�em do Fairchilda. Poci�gn��em go do namiotu, gdzie zaraz pojawi� si� te� Barr z ca�� reszt�. Opowiedzia�em, co si� wydarzy�o. Barr wzi�� mnie za r�k� i przyjrza� si� pier�cieniowi. Gwizdn�� cicho. - Nie wiesz, co to jest? - zapyta�, - - To� to Kraken. Legendarny potw�r morski staro�ytnych Norweg�w, nadzwyczaj inteligentny i z�o�liwy. Sp�jrz, ma nie osiem macek, tylko dwana�cie, a na wizerunkach przedstawiaj� go zawsze przynajmniej z dziesi�cioma. Symbolizuje formu�� wrogo�ci wobec �ycia, ale nie �mier�, raczej Unicestwienie. Pomy�le� tylko - Kraken w Mongolii! - S�uchaj no, szefie - zwr�ci�em si� do Fairchilda. - Tylko w jeden spos�b mo�esz mi pom�c... je�li rzeczywi�cie potrzebuj� pomocy. Wr��, jak tylko mo�esz najszybciej, do starego obozu. Porozum si� z Mongo�ami i zawiadom tego, kt�ry przyprowadza� do nas ci�gle zapa�nik�w - b�d� wiedzieli, o kogo mi chodzi. Nam�w go albo op�a�, �eby sprowadzi� do obozu tylu zdolnych do walki ludzi, ilu si� da. Ja wr�c�, ale przypuszczam, �e b�d� �cigany. Poza tym wszyscy jeste�cie w niebezpiecze�stwie, mo�e nie akurat w tej chwili, ale sprawy mog� przybra� taki obr�t, �e ci ludzie uznaj� za konieczne was sprz�tn��. Wiem, co m�wi�, szefie. Prosz� ci�, zr�b to przez wzgl�d na mnie, nie na siebie. - Ale przecie� nas obserwuj� - zacz�� protestowa�. - Przestan�, kiedy odjad�. Nie p�niej ni� za chwilk�. Wszyscy rusz� za mn�. M�wi�em z pe�nym prze�wiadczeniem. Barr kiwa� g�ow�, wyra�nie przychylaj�c si� do moich s��w. - Kr�l wraca do swego kr�lestwa! - westchn��. - Ma u boku wszystkich wiernych poddanych. Mimo to jest w niebezpiecze�stwie. Ale... Bo�e, gdybym tylko m�g� jecha� z tob�! Ten Kraken! I stara legenda M�rz - Po�udniowych o Wielkiej O�miornicy, kt�ra czeka w u�pieniu na w�a�ciwy moment. Wtedy poczuje w sobie moc, by zniszczy� �wiat i wszystko, co �yje! Pomy�l tylko - - jej wizerunek wyryty jest na ska�ach And�w, ponad trzy mile nad poziomem morza. Mamy wi�c ju� - Norweg�w, wyspiarzy z M�rz Po�udniowych i ludy And�w! I teraz ten sam symbol - tutaj! - Prosz�, obiecaj - molestowa�em Fairchilda. - Od tego mo�e zale�e� moje �ycie! - Zupe�nie jakbym ci� opuszcza�. Nie podoba mi si� to. - Szefie, ci ludzie za�atwi� ci� w minut�. Wracaj i sprowad� Mongo��w. Tatarzy te� si� przydadz�, bo nienawidz� - Ujgur�w. Wr�c�, bez obawy! Ale za�o�� si�, o co chcesz, �e b�d� mia� na karku ca�� t� ha�astr�, i pewno jeszcze wi�ksz�. - Chc� wtedy zobaczy� mur, za kt�rym da si� przykucn��. - Dobrze - - zgodzi� si�, a ja poszed�em do swego namiotu. Stalowooki Ujgur post�powa� tu� za mn�. Wzi��em strzelb� i automat, wsun��em do kieszeni szczotk� do z�b�w � przybory do golenia. By�em got�w. - To wszystko? - zdziwi� si�. - Je�li nawet nie, zawsze mog� wr�ci� - odpar�em. - Nie po tym, jak sobie... przypomnisz - rzek� enigmatycznie. Rami� w rami� podeszli�my do czarnego rumaka. Dosiad�em go. Oddzia� trzyma� si� w tyle. Mi�dzy mn� a obozem wyr�s� las dzid. Pogalopowali�my na po�udnie. Rozdzia� III OBRZ�D KALK�RU Ko� porusza� si� jednostajnym, wyci�gni�tym k�usem. M�j ci�ar nie nastr�cza� mu �adnych trudno�ci. Oko�o godziny przed zmierzchem znale�li�my si� na skraju pustyni. Na prawo majaczy�y niskie, czerwonawe wzg�rza z piaskowca. Przed sob� mieli�my w�w�z. Zacz�li�my go pokonywa�. Mniej wi�cej po p�godzinie wyjechali�my na kamienist� przestrze�, na kt�rej wida� by�o �lad dawnej drogi. Prowadzi�a na p�nocny wsch�d, ku innym wzg�rzom, r�wnie� z czerwonego piaskowca, tylko wy�szym, po�o�onym o par� mil dalej. Zd��yli�my tam przed zapadni�ciem ciemno�ci. M�j przewodnik oznajmi�, �e sp�dzimy tu noc. Oko�o dwudziestu je�d�c�w zsiad�o z koni, reszta pojecha�a dalej. Ci, kt�rzy zostali, patrzyli na mnie w oczekiwaniu. Zastanawia�em si�, o co chodzi, wreszcie spostrzeg�szy, �e ko� jest spocony, zawo�a�em, by przyniesiono mi co� do wytarcia zwierz�cia, a tak�e wod� i pasz�. Wyra�nie spodziewali si� po mnie tego �yczenia. Dow�dca sam przyni�s� mi szmat�, ziarno i wod�. Inni w tym czasie wymieniali szeptem jakie� uwagi. Kiedy ko� ju� och�on��, da�em mu je��, po czym poprosi�em o jak�� derk�, by m�c go przykry�, gdy� noce by�y ch�odne. Zanim sko�czy�em te czynno�ci, przygotowano kolacj�. Usiad�em przy ogniu, obok dow�dcy. By�em g�odny, wi�c jad�em �apczywie, zreszt� w og�le jadam w ten spos�b, kiedy mog� sobie na to pozwoli�. Nast�pnie zada�em par� pyta�, ale na wi�kszo�� z nich pad�y tak m�tne, udzielone z wyra�n� niech�ci� odpowiedzi, �e powstrzyma�em si� od nast�pnych. Po posi�ku poczu�em senno�� i powiedzia�em im o tym. Dosta�em par� koc�w. Podszed�em do konia, roz�o�y�em je przy nim i owin��em si� starannie. Rumak pochyli� �eb, tr�ci� mnie �agodnie nosem, wyda� d�ugie parskni�cie prosto w moj� szyj� i spokojnie leg� u mego boku. Unios�em si� troch�, by z�o�y� g�ow� na jego karku. W�r�d Ujgur�w rozleg�y si� podniecone szepty. Zapad�em w sen. Obudzono mnie o �wicie. �niadanie czeka�o. Zn�w ruszyli�my starym szlakiem biegn�cym u podn�a wzg�rz i skr�caj�cym w wyschni�te koryto du�ej rzeki. Przez jaki� czas pasmo po�o�one po wschodniej stronie drogi chroni�o nas od s�o�ca, kiedy jednak zacz�o �wieci� nam wprost na g�owy, zatrzymali�my si�, by odpocz�� w cieniu kilku ogromnych ska�. Po po�udniu wyruszyli�my w dalsz� drog�. Kr�tko przed zachodem s�o�ca przejechali�my przez wyschni�t� rzek� po czym�, co dawno temu musia�o by� solidnym mostem. Znale�li�my si� w kolejnym w�wozie, kt�rym kiedy� zapewne p�yn�� strumie�. Gdy dobrn�li�my do jego ko�ca, w�a�nie zapad� zmierzch. Obu stron wylotu w�wozu strzeg�y kamienne forty, obsadzone przez dziesi�tki Ujgur�w. Na nasz widok zacz�li wznosi� okrzyki i zn�w us�ysza�em powtarzane raz po raz s�owo�Dwayanu�. Ci�kie wrota prawego fortu otworzy�y si�. Wjechali�my do �rodka, nast�pnie po pokonaniu pasa�u pod grubym murem znale�li�my si� na obszernym dziedzi�cu. Wydostali�my si� z niego przez takie same wrota. Przed nami rozpo�ciera�a si� oaza obrze�ona nagimi g�rami. Musia�o si� tu kiedy� znajdowa� spore miasto, gdy� wsz�dzie pe�no by�o ruin. To, co dawniej stanowi�o zacz�tek du�ej rzeki, skurczy�o si� do rozmiar�w strumyka wsi�kaj�cego w piasek nie opodal miejsca, w kt�rym sta�em. Na prawym brzegu ros�y r�ne ro�liny i drzewa, lewy by� ca�kiem opustosza�y. Droga wiod�a przez oaz�, a potem dalej, przez pustynn� cz��. Ko�czy�a j�, czy te� mo�e tylko przegradza�a, po�o�ona o mil� dalej ogromna kwadratowa brama, wykuta wprost w skale. Wygl�da�a jak drzwi do wn�trza g�ry, w czym przypomina�a wej�cie do gigantycznego egipskiego grobowca. My zjechali�my na t� �yzn� stron�. Zobaczy�em setki bardzo wiekowych budynk�w. Niekt�re z nich nosi�y �lady usilnych prac remontowych, mimo to ich staro�ytno�� dos�ownie bi�a w oczy. Z dom�w i rozbitych w�r�d drzew namiot�w powychodzi�y t�umy Ujgur�w - m�czyzn, kobiet, dzieci. Samych wojownik�w musia�o by� oko�o tysi�ca. W przeciwie�stwie do wartownik�w przygl�dali mi si� w ciszy, a w ich oczach dostrzeg�em l�k. Zatrzymali�my si� przed jak�� nadszarpni�t� z�bem czasu budowl�. Mo�e przed pi�cioma, dziesi�cioma tysi�cami lat by� to pa�ac. Albo �wi�tynia. Front jej zdobi�y grube, czworograniaste kolumny, przy samym wej�ciu jeszcze pot�niejsze. Zsiedli�my z koni. Czarnego ogiera wraz z koniem dow�dcy gdzie� odprowadzono. K�aniaj�c si� nisko, m�j przewodnik zaprosi� mnie do �rodka. Weszli�my do szerokiego korytarza, o�wietlonego pochodniami z jakiego� drewna nasyconego �ywic�. Wzd�u� �cian stali ludzie uzbrojeni w dzidy. Korytarz prowadzi� do ogromnej, wysoko sklepionej sali, tak rozleg�ej, �e przy pochodniach rozmieszczonych na �cianach �rodek wydawa� si� ciemniejszy. W ko�cu komnaty sta�o niskie podium z kamiennym sto�em, przy kt�rym siedzieli za-kapturzeni m�czy�ni. Kiedy podszed�em bli�ej, poczu�em na sobie ich wzrok. By�o ich trzynastu - po sze�ciu z ka�dej strony i jeden zajmuj�cy wi�ksze ni� inni krzes�o u szczytu sto�u. Wok� rozstawiono metalowe kaganki, w kt�rych p�on�a jaka� substancja daj�ca jasne, prawie bia�e �wiat�o. Post�pi�em jeszcze par� krok�w i przystan��em. M�j przewodnik milcza�. Pozostali te�. Nagle promie� �wiat�a pad� na pier�cie�, kt�ry mia�em na kciuku. Zakapturzony cz�owiek u szczytu sto�u wsta� i uchwyci� si� jego kraw�dzi dr��cymi palcami, przypominaj�cymi wyschni�te szpony. - Dwayanu! - wyszepta�. Kaptur opad�. Zobaczy�em star�, bardzo star� twarz 0oczach prawie tak niebieskich jak moje. Malowa�y si� w nich bezbrze�ne zdumienie i zach�anna nadzieja. Poczu�em wzruszenie, gdy� by� to wzrok kogo�, kto b�d�c od dawna pogr��onym w rozpaczy, ujrza� nagle nadchodz�cego zbawc�. Teraz i pozostali m�czy�ni podnie�li si� z miejsc, odrzucaj�c w ty� kaptury. Wszyscy byli starcami, lecz nie a� tak zaawansowanymi wiekiem jak ten, kt�ry szepta�. Mierzyli mnie ch�odnymi, stalowymi oczami. Arcykap�an - - za takiego go uzna�em i jak si� okaza�o, s�usznie - przem�wi� znowu: - M�wiono mi... ale nie mog�em uwierzy�! Zechcesz tu podej��? Jednym susem znalaz�em si� na podium. Starzec zbli�y� pomarszczon� twarz do mojej, szukaj�c wzrokiem oczu. Dotkn�� moich w�os�w. W�o�y� mi r�k� za koszul� 1potrzyma� chwil� na sercu. - Poka� r�ce - poprosi�. Podsun��em mu je, odwr�cone wn�trzem d�oni do g�ry. Obejrza� je tak samo dok�adnie jak w�dz. Pozosta�a dwunastka otoczy�a nas ciasno, �ledz�c ruchy jego palc�w, wskazuj�cych r�ne znaki. Potem arcykap�an zdj�� z szyi z�oty �a�cuch i wyci�gn�� z fa�d�w szaty p�askie, kwadratowe pude�eczko z jadeitu. Otworzy� je. Wewn�trz by� ��ty kamie�, wi�kszy ni� ten w moim pier�cieniu, ale bardzo podobny, z tak� sam� wij�c� si� w �rodku czarn� o�miornic�, czy te� Krakenem. Pr�cz tego znajdowa�a si� tam ma�a jadeitowa flaszeczka i r�wnie� ja-deitowy no�yk podobny do lancetu. Starzec uj�� moj� praw� r�k� i u�o�y� j� tak, by przegub znalaz� si� nad kamieniem. Powi�d� po wszystkich obecnych oczami pe�nymi b�lu. - Ostatnia pr�ba - szepn��. - Krew! Uk�u� mnie no�ykiem w �y�� widoczn� na nadgarstku. Pokaza�y si� krople krwi. Spad�y z wolna na kamie�, kt�ry jak w tym momencie dostrzeg�em, by� lekko wkl�s�y. Nape�ni�y zag��bienie tworz�c cienk� warstewk�... Stary kap�an otworzy� jadeitowa flaszeczk�, i ogromnym wysi�kiem woli opanowuj�c dr�enie r�ki, potrzyma� j� nad ��tym kamieniem. Jedna kropla bezbarwnego p�ynu spad�a i zmiesza�a si� z moj� krwi�. W sali panowa�a absolutna cisza, wydawa�o si�, �e arcykap�an i jego towarzysze wstrzymali oddech, wpatrzeni w kamie�. Zerkn��em szybko na wodza i napotka�em jego b�yszcz�ce fanatyzmem oczy. Nagle z ust arcykap�ana wyrwa� si� okrzyk, powt�rzony jak echo przez reszt� zgromadzenia. Spojrza�em na kamie�. R�owawa warstewka krwi zmieni�a kolor. Najpierw jako� dziwnie zamigota�a, po czym przybra�a barw� �ywej, jaskrawej zieleni. - Dwayanu... - wydusi� z siebie arcykap�an i opad� na krzes�o, kryj�c w dr��cych d�oniach twarz. Pozostali patrzyli na mnie, na kamie� i znowu na mnie, jakby wydarzy� si� jaki� cud. Obejrza�em si� na wodza. Le�a� rozci�gni�ty na podium twarz� do ziemi. Wreszcie arcykap�an oderwa� r�ce od twarzy. Wyda� mi sf� teraz znacznie m�odszy, odmieniony. Jego oczy straci�y wyraz rozpaczy i b�lu. B�yszcza�y zapa�em. Podni�s� si� z krzes�a i nakaza� mi zaj�� swoje miejsce. - Dwayanu - odezwa� si�. - Co pami�tasz? Potrz�sn��em g�ow�, zdumiony. Jak echo powr�ci�a uwaga Ujgura, rzucona jeszcze w obozie. - Co mia�bym pami�ta�? - zapyta�em. Oderwa� wzrok ode mnie i popatrzy� pytaj�co na swych towarzyszy. Wymienili mi�dzy sob� spojrzenia, po czym szybko skin�li g�owami. Arcykap�an zamkn�� jadeitowe pude�eczko i schowa� je na piersi. Potem wzi�� moj� r�k�, przekr�ci� pier�cie� kamieniem do �rodka i zamkn�� mi go w d�oni. - Czy pami�tasz - - odezwa� si� ledwie dos�yszalnym szeptem - KALK�RU? I zn�w cisza w wielkiej sali sta�a si� niemal namacalna. Zastanawia�em si�. By�o co� znajomego w tej nazwie. Ogarn�o mnie niezno�ne uczucie, �e powinienem j� zna�, �e gdybym si� tylko postara�, przypomnia�bym sobie, �e tkwi�a w mojej pami�ci tu� za progiem �wiadomo�ci. Poza tym mia�em wra�enie, �e oznacza ona co� potwornego, co�, o czym lepiej zapomnie�. Przenika� mnie nieokre�lony dreszcz odrazy po��czonej ze z�o�ci�. - Nie - odpowiedzia�em. Us�ysza�em odg�os wypuszczanego gwa�townie powietrza. Stary kap�an stan�� za mn� i zakry� mi oczy r�kami. - Czy pami�tasz TO? Umys� przes�oni�a mi jaka� mg�a. Potem nagle nasun�� si� obraz tak wyrazisty, jakbym go widzia� otwartymi oczami. Oto galopuj� przez oaz� prosto do bramy w skale. Teraz jednak nie jest to oaza, lecz miasto z ogrodami i wartko p�yn�c� rzek�. Wok� rozci�gaj� si� nie nagie �ciany z piaskowca, tylko zielone wzg�rza poro�ni�te drzewami. Nie jad� sam, tu� za mn� p�dz� m�czy�ni i kobiety, tacy jak ja - krzepcy, jasnow�osi. Zbli�am si� do wr�t. Po obu ich stronach stoj� ogromne, czworok�tne, kamienne kolumny. Teraz zsiadam z konia... z olbrzymiego karego ogiera... Wchodz�... Nie wejd�! Je�li to zrobi�, przypomn� sobie... KALK�RU! Rzucam si� do ty�u... byle dalej... R�ce na moich oczach... Odrywam je si��... To r�ce starego kap�ana. Zerwa�em si� z krzes�a, kipi�c z gniewu. Spojrza�em starcowi prosto w twarz. By�a �agodna, podobnie jak jego g�os. - Wkr�tce przypomnisz sobie wi�cej. Nie odpowiedzia�em. Stara�em si� opanowa� niczym nie wyt�umaczon� z�o��. Oczywi�cie stary kap�an pr�bowa� mnie zahipnotyzowa�; obraz, kt�ry widzia�em, by� mi przez niego narzucony. Nie bez powodu ujgurscy kap�ani cieszyli si� opini� czarownik�w. Ale nie to wywo�a�o w�ciek�o��, kt�r� ze wszystkich si� powstrzymywa�em, by nie wpa�� w prawdziwy sza�. Nie, to co� mia�o zwi�zek z imieniem�Kalk�ru�, z tym, co znajdowa�o si� wewn�trz ska�y, za kt�rej bram� prawie mnie wepchni�to. - Jeste� g�odny? Nag�y powr�t kap�ana do przyziemnych spraw przywr�ci� mnie rzeczywisto�ci. Roze�mia�em si� g�o�no i przyzna�em, �e owszem, jestem. I chce mi si� spa�. Obawia�em si�, �e taka wa�na osoba, jak� najwyra�niej zosta�em, b�dzie zmuszona jada� razem z arcykap�anem, dlatego ul�y�o mi, kiedy przekaza� mnie wodzowi. Ujgur wyprowadzi� mnie na zewn�trz, trzymaj�c si� z ty�u jak pies, wpatrywa� si� we mnie te� jak pies w swego pana i us�ugiwa� mi przy jedzeniu. Powiedzia�em mu, �e wol� spa� w namiocie ni� w kt�rym� z kamiennych dom�w. Oczy mu rozb�ys�y i po raz pierwszy wypowiedzia� co� opr�cz pe�nych szacunku monosylab. - Zna� wojownika! - - U�miechn�� si� z aprobat�. Namiot by� ju� przygotowany. Zanim zasn��em, wyjrza�em przez klap�. Ujgurski w�dz siedzia� w kucki przy wej�ciu, a dooko�a sta� podw�jny pier�cie� wojownik�w z dzidami. Wczesnym rankiem zosta�em wezwany przez kap�an�w. Udali�my si� do tego samego budynku, ale tym razem do mniejszego, pozbawionego sprz�t�w pomieszczenia. Arcykap�an i ni�si kap�ani oczekiwali mnie. Spodziewa�em si� wielu pyta�. Nie zadano mi ani jednego. Najwyra�niej nie interesowa�o ich ani moje pochodzenie, ani jak si� znalaz�em w Mongolii. Wystarczy�o, �e uznali mnie za kogo�, kogo chcieli we mnie widzie�. Co wi�cej, by�em niemal pewien, �e nie mog� si� doczeka� realizacji jakiego� planu, kt�rego pocz�tek stanowi�y lekcje j�zyka. Arcykap�an przeszed� od razu do rzeczy. - Dwayanu - rzek� - chcemy przywo�a� w twej pami�ci pewien obrz�d. S�uchaj uwa�nie, bacz na wszystko, powtarzaj wiernie ka�dy ton, ka�dy gest. - Po co? - spyta�em. - Dowiesz si�... - zacz��, po czym urwa� gwa�townie. - - Nie, powiem ci teraz. Ot� po to, by pustynia sta�a si� zn�w urodzajna. �eby Ujgurowie odzyskali dawn� wielko��. �eby odpokutowa� �wi�tokradztwo, kt�re pope�niono wobec Kalk�ru w staro�ytnych czasach, a kt�rego owocem jest ta ja�owa ziemia. - Co ja, obcy, mam z tym wszystkim wsp�lnego? - My, do kt�rych przyby�e�, mamy w sobie za ma�o starej krwi, by tego dokona�. Nie jeste� obcy. Jeste� - Dwayanu Wybawca. Jeste� czystej krwi. Dlatego tylko ty, Dwayanu, mo�esz sprosta� przeznaczeniu. Pomy�la�em, w jaki zachwyt wpad�by Barr, gdyby to s�ysza�. Jak by si� puszy� przed Fairchildem. Sk�oni�em si� arcykap�anowi i oznajmi�em, �e jestem got�w. Wtedy uj�� mnie za r�k�, zsun�� z mojego kciuka pier�cie�, nast�pnie zdj�� z szyi �a�cuch z jadeitowym wisiorkiem i kaza� mi si� rozebra�. Sam uczyni� to samo, a w �lad za nim inni. Jeden z kap�an�w zani�s� gdzie� nasze rzeczy i szybko wr�ci�. Patrz�c na tych pomarszczonych, rozebranych do roso�u starc�w otaczaj�cych mnie ko�em, straci�em nagle wszelk� ochot� do �miechu. W ich zachowaniu by�o co� z�owieszczego. Lekcja si� rozpocz�a. Nie nazwa�bym tego obrz�dem. Raczej inwokacj�, przyzywaniem Bytu, Mocy, Si�y zwanej Kalk�ru. By�o to co� przedziwnego, podobnie jak towarzysz�ce temu gesty i s�owa, najwyra�niej wypowiadane w archaicznym ujgurskim j�zyku. Wielu zwrot�w nie rozumia�em. Pewnie ka�dy arcykap�an przekazywa� je swemu nast�pcy od zamierzch�ych czas�w. Nawet oboj�tny cz�onek ko�cio�a uzna�by te teksty za blu�niercze, godne niemal wiecznego pot�pienia. Mnie na razie za bardzo wszystko ciekawi�o, by o tym my�le�. Wra�enie deja vu, kt�rego dozna�em, gdy po raz pierwszy us�ysza�em s�owo�Kalk�ru�, powr�ci�o znowu, tym razem jednak nie towarzyszy� mu wstr�t. By�em bardzo przej�ty. Do jakiego stopnia zawdzi�cza�em to doznanie po��czonej woli dwunastu kap�an�w nie odrywaj�cych ode mnie wzroku - do dzi� nie wiem. Nie b�d� powtarza� wszystkiego, skoncentruj� si� na istocie rzeczy. Kalk�ru to Pocz�tek bez Pocz�tku, a tak�e Koniec bez Ko�ca. Bez�wietlna, Bezczasowa Pr�nia. Ten, kt�ry unicestwia, wysysa wszelkie �ycie, w kt�rym wszystko przepada, roztapia si�. Nie jest �mierci�... �mier� to tylko jego cz�stka. Jest �ywy, bardzo �ywy, lecz charakter jego �ycia stanowi antytez� �ycia, kt�re my znamy. Ono bowiem jest przeszkod�, zak��ceniem odwiecznego spokoju Kalk�ru. Bogowie i ludzie, zwierz�ta, ptaki i wszystkie stworzenia, ro�linno��, woda, powietrze i ogie�, s�o�ce, gwiazdy i ksi�yc - nale�� do niego, wi�c je�li tylko zechce, mo�e je unicestwi�, wci�gn�� w siebie, w �yw� Nico��. Ale niech jeszcze troch� przetrwaj�. Co Kalk�ru mia�by przeciwko temu, skoro i tak na ko�cu b�dzie tylko on? Niech wi�c zniknie z wyja�owionych teren�w i pozwoli, by �ycie wkroczy�o tam na nowo! Niech dotyka tylko wrog�w swych wyznawc�w! Niech jego wierni stan� si� wielcy i pot�ni na znak, �e Kalk�ru to Wszystko we Wszystkim! Niech Kalk�ru objawi si� pod postaci� swego symbolu i we�mie to, co mu si� ofiaruje, okazuj�c w ten spos�b, �e s�ucha i przyzwala. By�o tego wi�cej, znacznie wi�cej, ale istota pozosta�a ta sama. Przera�aj�ca modlitwa... a jednak wtedy nie czu�em przera�enia. Po trzykrotnym powt�rzeniu umia�em j� na pami��. Potem arcykap�an zrobi� jeszcze jedn� pr�b� i wreszcie da� znak temu z kap�an�w, kt�ry zabra� odzie�. Ten wyszed� i zaraz wr�ci�, nios�c szaty... ale nie moje ubranie. W zamian poda� mi d�ug�, bia�� opo�cz� i par� sanda��w. Kiedy zapyta�em o swoje rzeczy, arcykap�an odpowiedzia�, �e nie b�d� mi ju� potrzebne; odt�d mam si� ubiera� stosownie do swojej pozycji. Przyzna�em mu racj�, lecz upar�em si�, �e chc� mie� przy sobie stare ubranie, cho�by po to, by czasem na nie popatrze�. Przychylono si� do tej pro�by. Nast�pnie zaprowadzili mnie do innego pomieszczenia, obwieszonego sfatygowanymi gobelinami ze scenami my�liwskimi i wojennymi. Sta�y tam krzes�a i taborety dziwnego kszta�tu z metalu przypominaj�cego mied� albo i z�oto. Poza tym - niski, szeroki tapczan, w k�cie w��cznie, �uk i dwa miecze, a tak�e zbroja i he�m z br�zu. Wszystko z wyj�tkiem dywan�w okrywaj�cych kamienn� posadzk� mia�o wygl�d bardzo archaiczny. Umyto mnie, ogolono, podci�to d�ugie w�osy, dope�niaj�c ca�y ten ceremonia� rytua�em oczyszczenia, co chwilami by�o do�� szokuj�ce. Na koniec podano mi bawe�nian�, zakrywaj�c� ca�e cia�o koszul� oraz par� d�ugich, lu�nych spodni. Wydawa�y si� utkane ze z�otej prz�dzy, kt�ra wskutek jakiego� procesu nabra�a mi�kko�ci jedwabiu. Z niejakim rozbawieniem zauwa�y�em, �e by�y starannie wycerowane i po�atane. Zastanawia�em si�, od ilu wiek�w gryzie ziemi� facet, kt�ry je w�o�y� po raz pierwszy. Str�j uzupe�nia�a d�uga tunika z tego samego materia�u i pantofle na wysokich koturnach, ozdobione kunsztownym, lecz nieco wystrz�pionym haftem. Arcykap�an wsun�� mi na kciuk pier�cie� i cofn�� si�, nie odrywaj�c ode mnie zachwyconego wzroku. Najwyra�niej nie dostrzega� �adnych �lad�w zu�ycia na mojej odzie�y. By�em dla niego doskona�� istot� sprzed wiek�w. - Tak oto wygl�da�e� w czasach �wietno�ci naszej rasy - powiedzia�. - I wkr�tce, kiedy odzyskamy cho� troch� tej �wietno�ci, sprowadzimy na powr�t tych, kt�rzy wci�� �yj� w Krainie Cienia. - W Krainie Cienia? - Le�y ona daleko na wschodzie, za wielk� wod�. Wiemy, �e tam �yj�. Lud Kalk�ru, kt�ry uciek� po wielkim �wi�tokradztwie. Kwitn�ca Ujguria obr�ci�a si� wtedy w pustyni�. S� tak czystej krwi jak ty, Dwayanu. Znajdziesz sobie w�r�d nich kobiet�. Kiedy minie nasz czas, czas ludzi o rozcie�czonej krwi, Ujguria zn�w zaludni si� star� ras�. Po tych s�owach odwr�ci� si� szybko i ruszy� do wyj�cia, a za nim pozostali kap�ani. Przy drzwiach zatrzyma� si� na chwil�. - Zaczekaj tu, a� dam ci zna� - - poleci�. Rozdzia� IV MACKI KALK�RU Czeka�em godzin�. Sp�dzi�em j� na badaniu osobliwych przedmiot�w znajduj�cych si� w komnacie oraz na walce z cieniem za pomoc� dw�ch mieczy. Wykona�em w�a�nie obr�t, kiedy napotka�em b�yszcz�ce oczy ujgur-sk�ego wodza, obserwuj�cego od drzwi moje poczynania. - Na Zard�! - wykrzykn��. - Je�li czego� zapomnia�e�, to na pewno nie sztuki walki mieczem. Wojownikiem nas opu�ci�e�, wojownikiem powracasz! - - Przykl�k� na jedno kolano i pochyli� g�ow�. - - Wybacz, Dwayanu. Ju� czas. Nagle zacz�o mnie ogarnia� podniecenie. Rzuci�em miecze i klepn��em wodza w rami�. Odebra� to jak pasowanie na rycerza. Poszli�my korytarzem, wzd�u� szeregu ludzi z dzidami. Kiedy min�li�my bram�, powita�y nas grzmi�ce okrzyki: - Dwayanu! Rykn�y tr�by, wspomagane przez �omot b�bn�w i brz�k talerzy. Przed frontem pa�acu dobra pi��setka uj-gurskich je�d�c�w uformowa�a si� w czworobok. Dzidy l�ni�y w s�o�cu, na drzewcach powiewa�y proporczyki. Wewn�trz czworoboku sta�o jeszcze wi�cej ludzi, ustawionych w szeregi. Widzia�em teraz, �e byli tam m�czy�ni i kobiety odziani w takie same antyczne szaty jak moje. Po�yskuj�ce z daleka nitkami metalu, ubiory wygl�da�y jak ogromny, wielokolorowy kobierzec. W�r�d nich �opota�y przer�ne chor�gwie i chor�giewki, zniszczone i obszarpane, z dziwnymi znakami. W dalszej kraw�dzi czworoboku rozpozna�em starego arcykap�ana wraz z otaczaj�cymi go ni�szymi kap�anami, siedz�cymi podobnie jak on na koniu i jak on odzianymi w ��te szaty. W g�rze powiewa� ��ty sztandar. Kiedy rozwin�� si� na wietrze, ujrza�em na nim czarny kszta�t Krakena. Za czworobokiem setki Ujgur�w t�oczy�y si� i przepycha�y, by cho� przez chwil� mi si� przyjrze�. Zatrzyma�em si�, mru��c w s�o�cu oczy. Ponownie rozleg�y si� okrzyki i zadudni�y b�bny. Przypomnia�em sobie s�owa Barra o kr�lu wracaj�cym do swego kr�lestwa. Tak, by�o w tym co� takiego. Poczu�em dotkni�cie mi�kkich chrap. Przy mnie sta� czarny rumak. Wraz z trzymaj�cym si� z ty�u ujgurskim wodzem przejechali�my wzd�u� zwartych szyk�w. Przyjrza�em si� im dobrze. Wszyscy, m�czy�ni i kobiety, mieli jasne, szaroniebieskie oczy, byli wy�si i bardziej rozro�ni�ci od innych. Pomy�la�em, �e mam przed sob� elit�, pochodz�c� bezpo�rednio ze starych rod�w, w kt�rych �y�ach p