8812

Szczegóły
Tytuł 8812
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8812 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8812 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8812 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EWA PRZYBYLSKA DZIE� KOLIBRA Projekt ok�adki: Beata Marcinkowska Redakcja: Danuta Sadkowska Korekta : Maria �o� MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA im. Sienkiewicza ul. K. Puchatka 8 05-800 w Pruszkowie Copyright by Ewa Przybylska, 1997 ISBN 83-86129-85-9 Wydawnictwo Akapit Press, ��d� 1997 90-368 ��d�, Piotrkowska 182 tel./fax (0-42) 36-12-14, tel. (0-42) 36-32-92 Druk: Drukarnia Ksi�y Werbist�w 86-130 Laskowice Pom., ul. D�uga 44, tel./fax (0-532) 181-69 Pierwszy zjawi� si�, jak ka�dego wieczoru, opryszek w wielkim kapeluszu. Rozpostar� szeroko ramiona i przyczai� si� w ciemnym k�cie, ka�dej chwili got�w do skoku. Potem od �ciany odklei� si� d�ugi czarny cie� i zacz�� przesuwa� si� powoli, nieust�pliwie w stron� tapczanu, a jego macki sprawdza�y po drodze ka�d� napotkan� rzecz, ka�dy mebel, ka�d� ksi��k�, ca�y czas bezszelestnie i bardzo dok�adnie. S�awek wstrzyma� oddech. Czarne pazury �lizga�y si� po ko�drze, czu�, jak zsuwaj� si� wzd�u� jego cia�a. Zerwa� si�. Zapali� lamp� przy tapczanie. Duszno�� ust�powa�a powoli, jeszcze nie m�g� prze�yka�, jeszcze serce wpycha�o si� do gard�a, ale ju� rozpozna� omy�k�. Macki znikn�y, opryszek przemieni� si� w rachitycznego fikusa, �ciany pokoju znieruchomia�y, ju� nie napiera�y na niego. Ale S�awek nie uwierzy� oczom ani �wiat�u, ani spokojowi, kt�ry by� fa�szywy. Siedzia� skulony, obejmuj�c kurczowo szmaciane straszyde�ko, i pe�en trwogi czeka�, co dalej. Drzwi otworzy�y si� raptownie, zamiast opryszka wszed� ojciec. Sta� chwil� w milczeniu nad S�awkiem. Ma�y widzia� k�tem oka, �e ojciec si� ledwo hamuje, aby nie krzykn��, dlaczego palisz �wiat�o, zamiast spa�, dla ojca bowiem i dzie�, i noc by�y r�wnie dobre. - No nie, m�j stary, tylko bez przesady - rzek� wreszcie i zgasi� lamp�. Oczy jego, nim ukry�a je ciemno��, spojrza�y nie�yczliwie na straszyde�ko, przycupni�te na ko�drze. - Nie s�dzisz - spyta� - �e ju� najwy�sza pora pos�a� je na emerytur�? 5 M�wi� �artobliwie, lecz by�o to tylko wielkie udawanie. S�awek wiedzia�, �e ojciec od dawna ma szkarade�ku za z�e, �e nadal istnieje. Drzwi zamkn�y si�, zgas�a smuga �wiat�a bij�ca z korytarza, nasta�a ciemno��. - Nie b�j si� - szepn�� S�awek szkarade�ku w wielkie ucho. - Nie po�l� ci� na emerytur�. Nigdy. Znieruchomia�. W kuchni zacz�o si� co� dzia�, jak zawsze przy takich okazjach. Nas�uchiwa� pilnie, maj�c to sobie za z�e. Jeszcze chwila, a ojciec si� zdradzi, co tak naprawd� my�li o S�awku. W�a�nie zacz��. Jego g�os nieco przyt�umiony dobiega� do S�awka wyra�nie. - Ale mi si� trafi�o dziecko! - m�wi� g�os z rozczarowaniem. - Wo�aj� na niego �lalu�". To nawet za �agodnie. - Na ka�dego tak wo�aj�, je�li si� od nich r�ni - powiedzia� g�os mamy. - Jest lalusiem. Nie zaprzeczysz! - Bo nie przeklina. I jeszcze nie pali?! - Bo go �le chowasz. Za najgrubsz� szybk�. - Chowaj go ty. - Ja haruj� od rana do wieczora na ciebie i twojego syna. - To tak�e tw�j syn. - Ale nie po mnie ma zaj�cz� sk�rk�! - I nie po tobie delikatno��! - g�os mamy nie brzmia� gniewnie. By� przygn�biony, S�awek zna� si� na tym. I S�awek wiedzia�, dlaczego. - Mama jest pewniaczk� - szepn�� do straszyde�ka. - Mama nas nigdy nie zdradzi. Nigdy! - naci�gn�� ko�dr� na g�ow�, aby ju� nie s�ysze� niczyjego g�osu. - Ale mamie jest przykro. Siedzia� zgarbiony, z kolanami pod brod�, ze straszyde�kiem w ramionach i modli� si�, aby ciemno�� odklei�a si� od niego, aby nareszcie nasta� dzie�. Jednak�e wiedzia�, �e B�g nie wys�uchuje takich pr�b, chocia� m�g�by, przecie� nic by na tym nie straci�. Dzie� zjawi� si� dopiero w swoim czasie. Podszed� znienacka, a razem z nim podesz�a szko�a. Jeszcze p� �pi�c, jeszcze przelewaj�c si� przez r�ce matki, wiedzia�, �e nie uda mu si� w og�le nie obudzi�. Dawno ju� przekona� si�, �e jest to niemo�liwe. Musi otworzy� oczy. Musi wsta�. I p�j��. Ka�dego ranka my�la�, �e tego d�u�ej nie wytrzyma. Ale wytrzyma�. I znowu wychodzi� wszystkiemu naprzeciw, swojej szkole, swemu podw�rku i temu, co si� tam przydarzy� mo�e. Ale najpierw czeka�o go �niadanie. Zjada� je sam, lecz jakby na ruchliwym go�ci�cu. Siedzia� przy stole, pod oknem, podczas gdy rodzice biegali po przek�tnej, w t� i z powrotem, w t� i z powrotem, niekiedy si� zderzaj�c. Trzaska�y drzwi �azienki, z kt�rej przeganiali si� na przemian, a kt�r� mama kaza�a wybudowa� na z�o�� wszystkim. Szele�ci�y papiery, gra�o radio przypominaj�c o uciekaj�cym czasie, a nad tym wszystkim unosi� si� poirytowany g�os ojca, kt�ry nie m�g� czego� znale��, bo znowu nie le�a�o na swoim miejscu. S�awek marnia� apatycznie bu�k�. Zna� kolejno�� zaj�� i kolejno�� s��w. W dole, na podw�rku widzianym z ukosa, na razie nic si� nie dzia�o. By�o to niezwykle dziwne podw�rko. Wieczorem nikt na �wiecie nie umia�by przej�� przez nie bez strachu, no, mo�e umia�by ojciec, bo on by� st�d. Gdy by�o ciemno, oficyny zaczyna�y si� �cie�nia�, napiera�y na dom S�awka, zatykaj�c widoczno�� czarnymi �cianami. Gdy by�o jasno, wycofywa�y si� na swoje miejsce. Wtedy jednak spod przybud�wek wynurza� si� Rudy i jego paczka. Tak wi�c i dzie�, i noc uknu�y spisek przeciwko S�awkowi. Nikt nie umia�by temu zaradzi�, nawet ojciec, gdyby nareszcie znalaz� czas. Ale ojciec mia� go zawsze za ma�o. Miejsce m�czyzny bowiem jest poza domem, tak m�wi� ka�dego dnia. Za domem te� czekaj� na niego wa�ne sprawy, a najwa�niejsz� w tej chwili jest przysz�y samoch�d. Stawa� si� nim bardzo powoli, kawa�ek po kawa�ku, a� pewnego dnia ojciec nada mu kszta�t �mig�ego wozu. S�awek m�g�by wymieni� po kolei ka�d� najmniejsz� cz��, kt�r� ojciec dok�ada� do fiata za bardzo ci�kie pieni�dze. A kiedy nareszcie fiat b�dzie got�w, to podjedzie si� nim pod same okna, aby wszyscy widzieli. Aby mieli ojcu za z�e, jak przedtem mamie �azienk�, taki ju�, niestety, jest ten �wiat i mieszkaj�cy na nim ludzie, ojciec powtarza� to tak�e ka�dego dnia. Sprzeczka w korytarzu nagle ucich�a. Trzasn�y drzwi. To wyszed� ojciec. S�awek zbli�y� si� do okna i spojrza� w d�. Ojciec przecina! w�a�nie na skos kwadratowe podw�rko. Nie obejrza� si�, a przeciek m�g�by. Szary go��b przelecia� nad dachami oficyn, po czym wr�ci; na parapet. Czyja� r�ka wysypa�a okruchy, wr�ble dopad�y porzucone w piasku bu�ki, zwracaj�c uwag� go��bi na ten dodatkowy k�sek. 7 S�awek �ledzi� z zainteresowaniem ma�e ruchliwe ptaki, sprz�taj�ce spod dziob�w go��bi kawa�ki po�ywienia. Przy tych szarych krzy�ykach go��bie wygl�da�y jak oci�a�e kulfony. Nagle jaki� cie� sp�oszy� ptactwo. Poderwa�y si�. P�yn�y pi�knym ko�owym ruchem, ju� lekkie, ju� zr�czne, ju� niedosi�ne. Op�yn�y podw�rko i przysiad�y na rynnach. Cie� okaza� si� by� Rudym. Ale go��bie nawet nie drgn�y na jego widok. Pohukiwanie i rzuty kamieniem te� nie zrobi�y na nich wra�enia. Rudy wreszcie znie- ch�cony, powl�k� si� dalej. Wtedy one unios�y si� lekko i sp�yn�y w d� do porzuconej bu�ki. - Na co tak patrzysz? - spyta�a mama przebiegaj�c. - Tak sobie - odrzek� zamy�lony. - Odrobi�e�, co zadane? - Odrobi�em - odrzek� wci�� roztargniony. Zaintrygowa�o j� to. Podesz�a do okna, ale w dole nie by�o ju� Rudego, a go��bie mamy nie interesowa�y. - Czasami nie wiem, kim tak naprawd� jeste� - wyzna�a. - I co chcia�by� robi�. - Lata� - odrzek� powa�nie. - S�ucham?! - By� ptakiem - wyja�ni�. Jeszcze raz spojrza� w d�. Rudy pojawi� si� znowu. Sta� teraz oparty o mur oficyny, pali� papierosa i czeka� na kogo� ze swojej paczki. Go��bie przep�ywa�y raz po raz nad podw�rkiem, oboj�tne, na obecno�� Rudego. Zrozumia�a. - Ludziom nie jest to dane, synku - powiedzia�a. - Szkoda, nie? Obr�ci�a jego twarz ku swojej. Popatrzyli sobie w oczy, wiedz�c, �e s� identyczne. - Te� tak czasem my�l� - odrzek�a ze smutkiem. Spojrza�a na zegar, oczy mia�a ju� zm�cone po�piechem. Si�gn�a po budzik, nakr�ci�a go, postawi�a na stole. - Nie sp�nij si� - powiedzia�a. Znowu podesz�a do okna, jakby chcia�a co� S�awkowi powiedzie�, lecz zaraz zapomnia�a, co. S�awek spojrza� w g�r� na ni�, na jej szczup�o�� i za�atanie i czeka� na u�miech, kt�ry najpierw zjawia� si� w oczach. Nie doczeka� si�. Mama ruszy�a do drzwi. Tam obejrza�a si�, jakby j� co� ci�gn�o do ty�u. - Dobrego dnia, synku! S�awek rzuci� si� ku niej. - Dobrze, wiem - powstrzyma�a go. - Wr�c� prosto do domu. Nie zgub klucza. Drzwi zamkn�y si�. Klucz wisia� na szyi, na grubej tasiemce, lecz mimo to lubi� si� niekiedy gubi�. Kroki matki ucich�y w korytarzu, zaraz z nimi odszed� spok�j. S�awek rzuci� si� znowu ku oknu. Mama by�a ju� w po�owie podw�rka, w drodze do ciemnego tunelu bramy, wiod�cej na ulic�. P�dzi�a tak, du�o ni�sza ni� w rzeczywisto�ci, lekko pochylona ku przodowi z ogromnego po�piechu, kt�ry - jak m�wi�a - zabija� j�. Znikn�a. S�awek zapatrzy� si� w d�. Budzik tyka� nieust�pliwie, jeszcze minuta, jeszcze sekunda, S�awek mia� wra�enie, �e od tego tykania rozpadnie mu si� g�owa. Ju� s�o�ce wesz�o mi�dzy domy ustawione w podkow�. Wtedy wyda�o si�, jak bardzo s� szare. Oficyna S�awka wycelowana by�a oknami wprost w dom frontowy. Z prawej strony stercza�y przybud�wki, ju� gubi�ce ceg�y poprzyklejane do siebie i do drewnianego parkanu z prze�aman� poprzeczk�. W�a�nie tamt�dy najtrudniej by�o przej��. By� to bowiem teren Rudego, chocia� Rudy tutaj nie mieszka�. S�awek patrzy� i patrzy�, mimo �e wszystko to w dole zna� na pami��. W szarych ramach tkwi� kwadrat r�wnie szarej ziemi, bez jednego krzewu, bez szczypty zieleni, cho� tata m�wi�, �e kiedy� r�s� sobie tutaj wielki kasztan. Tata m�wi� r�wnie�, �e jest to ca�kiem normalne podw�rko, du�o lepsze od tych w blokach osiedlowych. Ale tata nie wiedzia�, �e na tym normalnym podw�rku, gdy si� tylko chcia�o pogra� w pi�k�, to zaraz od przybud�wek odklejali si� koledzy Rudego i w��czali na si��. A S�awek, Witek i inni z trzeciej klasy musieli sta� cicho pod �cian� i prosi� Boga, aby d�tka nie p�k�a. Na og� p�ka�a. Wtedy odzyskiwali swoj� pi�k�. Nagle S�awek przysun�� twarz do szyby. Na podw�rku pojawi�y si� cztery nie znane mu osoby. Jaki� wysoki Pan z laseczk� w r�ce, jaka� Pani w ogromnym kapeluszu, dziewczyna z w�osami do bioder i jaki� ch�opak w portkach, jakie nosi� Rudy. Przystan�li na �rodku podw�rza i rozgl�dali si�. Za szybami oficyn zako�ysa�y si� czyje� g�owy, da� si� te� s�ysze� trzask otwieranych okien. S�awek wiedzia�, �e za chwil� zacznie si� generalne wytrzepywanie �cierek, kt�re potrwa tak d�ugo, a� obcy odejd�. Zaterkota� budzik. S�awek z�apa� tornister i run�� do drzwi. Troje obcych cofn�o si� ku bramie, jakby chcia�o obejrze� podw�rko z innej odleg�o�ci. Tylko dziewczyna si� nie ruszy�a. Przechodz�c S�awek zwolni� kroku, a� wreszcie stan��. Pani w ogromnym kapeluszu m�wi�a bardzo szybko i bardzo g�o�no, a Pan z laseczk� rozgl�da� si�, jakby sprawdza� jej s�owa. Ch�opak w d�insach okaza� si� by� m�odym m�czyzn� przebranym za ch�opaka. By� wysoki, chudy i mia� lataj�ce oczy, podobne do oczu Witka. Dziewczyna wierci�a obcasem dziury w piasku, zupe�nie oboj�tna. - Co to jest?! Gdzie�cie nas przyprowadzili?! - m�wi�a szybko Pani w kapeluszu. - To ma by� mieszkanie zast�pcze?! To slumsy! I jeszcze raz slumsy! Przyjrzyj si� temu, Dorota! Dziewczyna nie zareagowa�a. - To twoja sprawka, Jacek! - zaatakowa�a Pani m�czyzn� przebranego za ch�opaka. - Ty� to namota�! - Nie sprawdza�em - odrzek� m�czyzna. - A trzeba by�o! - wykrzykn�a Pani w kapeluszu. Okna otworzy�y si� szerzej. Dozorczyni wy�o�y�a si� w swoim, niczego ju� nie pozoruj�c. Pani w kapeluszu zawadzi�a o ni� okiem, potem o S�awka, wcale go nie zauwa�aj�c, tak by�a rozgniewana. - Jest wyj�cie - odezwa�a si� dziewczyna. - Bierz dziadka do siebie. Masz dosy� miejsca. Zapad�a cisza. Pan z laseczk� by� obr�cony plecami do S�awka. Dziewczyna powiedzia�a co� p�g�osem do tego w d�insach. Ale nie odezwa� si�, sta� dalej na uboczu, jakby do nich nie nale�a�. Pani w kapeluszu popatrzy�a na nich, potem na Pana, poprawi�a kapelusz, po czym odezwa�a si�, a g�os mia�a ju� mi�y, przyciszony. - No trudno, sta�o si� - powiedzia�a. Znowu potoczy�a spojrzeniem po podw�rku, ale nie dostrzeg�a S�awka, chocia� grzecznie si� uk�oni�. - Zreszt� nawet tu dosy� �adnie - ci�gn�a. - W ka�dym razie i ulica, i podw�rko maj� sw�j koloryt, to lepsze od osiedli, nigdy nie lubi�e� osiedli, prawda, tato? 10 - Prawda - potwierdzi� Pan. Popatrzy� na S�awka, u�miechn�� si�, zrobi� powitalny gest, a S�awek natychmiast zdj�� czapeczk� i szurn�� nog�. Pan popatrzy� na jego tornister, ale nie rzek� ani s�owa. Pani tymczasem ci�gn�a coraz milszym g�osem. - No i rzeka jest gdzie� tutaj w pobli�u, zaraz, chyba z lewej - przymierzy�a si�. - Nie, raczej z prawej p�ynie Warta... Zawsze lubi�e� mie� rzek� w pobli�u, prawda, tato? - Lubi�em - potwierdzi� znowu Pan. Odwr�ci� si� do S�awka. - Daleko st�d do Warty? - Blisko - odrzek� S�awek o�ywiony. - Trzeba tylko skr�ci� ko�o Wawrzyniak�w i ju� j� wida�. - Aha - powiedzia� Pan. - A gdzie mieszkaj� Wawrzyniakowie? - Ko�o Staszka Kulawca. - No, to� mi dok�adnie wyja�ni� - rzek� Pan z u�miechem. - A dobrze si� tutaj mieszka? - W porz�dku - odrzek� lojalnie S�awek. - To chod�my sobie troch� poogl�da� - rzek� Pan. Uj�� S�awka za r�k� i uprowadzi� kawa�ek w stron� przybud�wek. G�os Pani w kapeluszu szed� za nimi, znowu czego� rozgniewany, a� nagle dziewczyna krzykn�a. - Sta�o si�, nie rozumiesz tego?! Pan nawet si� nie obejrza�, ale S�awek i tak rozumia�, �e jest mu przykro. Jest mu przykro tym bardziej, �e przybud�wki nie mog�y si� nikomu spodoba�. Dach jednej z nich by� ju� dziurawy, a tam, gdzie nie dociera�o s�o�ce, zieleni� si� mech. Dziki kot wyszed� z zakamarka i przeci�gn�� si�, wcale nie sp�oszony. Pan wci�� milcza�. By� tak wysoki, �e S�awkowi nie uda�o si� zajrze� mu w oczy, aby sprawdzi�, co te� Pan my�li o ogl�danym w�a�nie obrazku. - Te slum... co to jest? - odezwa� si� S�awek. Pan spojrza� w d�. - Nie s�ysza�e� tego s�owa? - Nigdy - S�awek zastanowi� si�. - Ale my�l�, �e to co� bardzo brzydkiego. - Dlaczego? - zaciekawi� si� Pan. S�awek znowu si� zastanowi�. - Pani tak to wym�wi�a - wyja�ni�. 11 Pan przyjrza� si� mu tak uwa�nie, �e S�awek zaniepokoi� si�. - Przepraszam - powiedzia� cicho. - Masz racj�, tak to wym�wi�a - powiedzia� Pan. - Masz dobry s�uch. - Ze �piewu dosta�em pi�tk�. Pan znowu si� u�miechn��. - Nie o takim s�uchu m�wi�em - rzek�. - Ale cieszy mnie twoja pi�tka - obejrza� si�. G�os Pani, znowu s�yszalny, jakby rozprasza� go. Poklepa� S�awka po tornistrze. - Le� i sprawd�, czy ci� w szkole nie ma - wyci�gn�� r�k�. - Nazywam si� Jan Wituski, b�d� mieszka� tutaj, a wi�c pewnie si� spotkamy. - Ja jestem S�awek - powiedzia� i oddali� si� powoli, wci�� ogl�daj�c si� do ty�u, jak d�ugo Pan by� widoczny. Wreszcie przybud�wki ca�kowicie zakry�y wysok� posta�. S�awek pu�ci� si� biegiem ku �cie�ce, wiod�cej do szko�y wiel- kim skr�tem. Ci�gn�a si� wzd�u� zaplecza r�nych bud i pa- wilon�w, a nazywano j� dzik�, poniewa� by�a niczyja. Druciana siatka, odgradzaj�ca pawilony od �cie�ki, by�a tu i �wdzie prze- ci�ta. S�awek zatrzyma� si�, aby obejrze� uszkodzenie. Jeszcze my�la� o dniu, kt�ry zacz�� si� tak niezwyczajnie, jeszcze czu� dziwn� lekko�� w sobie, gdy nagle czyja� d�o� wynurzy�a si� z zaro�li, z�apa�a za tornister i ju� S�awek by� po drugiej stronie. Wszystko odby�o si� bez s��w. W chaszczach czai�o si� trzech koleg�w Rudego. W�r�d nich by� tak�e ten ze szram� na policzku, kt�ry nigdy nie pomyli� S�awka z innym ch�opcem. Teraz, nic nie m�wi�c, trzyma� go zawieszonego na tornistrze i przygl�da� si�, jak dwie �zy p�yn� sobie nieproszone po twarzy S�awka. Z krzak�w wyszed� Rudy. Jego g�owa czerwieni�a si� w s�o�cu, oczy wybieg�y daleko na �cie�k�, po czym wr�ci�y ju� uspokojone. Zrobi� ruch. Ko�ciste palce pu�ci�y nagle tornister S�awka i zdar�y go z jego plec�w, i odrzuci�y w krzewy. Rudy wskaza� w�skie przej�cie mi�dzy odgi�tymi kratami, chroni�cymi okno. - Z�api� mnie - wyszepta� przera�ony S�awek. - S� na chorobie - odrzek� ten ze szram�. - No, pakuj si�, lalu�! Wepchn�� S�awka mi�dzy kraty. Ale pr�ty nie puszcza�y. Ugniatali wi�c S�awka tak d�ugo, a� w pewnej chwili wpad� do �rodka, zatrzymuj�c si� na jakim� regale. Poderwa� si�. Dobrze znane uczucie duszno�ci ucapi�o go za gard�o. - Szybciej! S�awek zacz�� podawa� butelki z piwem. Byli nienasyceni. Nagle jeden z nich zagwizda�. Wymiot�o ich w okamgnieniu, S�awek pozosta� sam w �rodku. Nieprzytomny ze strachu, zacz�� si� wciska� w w�ski otw�r, lecz pr�ty nie ust�powa�y. Wybuchn�� p�aczem. Wtedy czyja� r�ka wyszarpn�a go z pu�apki i przydusi�a do ziemi. Tak przeczekali chwil�. Kroki na �cie�ce ucich�y. Uchwyt zel�a�, Rudy pu�ci� S�awka, podni�s� si� b�yskawicznie i r�wnie b�yskawicznie rozejrza�. Jego w�osy p�on�y w s�o�cu, podczas gdy jego szorstki g�os wbija� w umys� S�awka nakaz po nakazie. - Morda w kube�. Ani mru mru. Nikogo tu nie by�o. A jak pu�cisz par�, to po�a�ujesz. Rozwal� ci mak�wk�. Albo gliny wsadz� ci� do ciupy i ju� nie wyjdziesz! Rudy nigdy nie m�wi� tyle, zawsze wystarcza�y mu tylko gwizdy i gesty. Teraz by� zaniepokojony, bo znowu kto� nadci�ga� dzik� �cie�k�. Rudy wepchn�� ma�ego w krzewy i znikn��. Zanim S�awek wydoby� si� z ciernistej pu�apki, Rudego i tamtych nie by�o. Agrestowe kolce rozdar�y skafander, jedna r�ka krwawi�a nieco, zliza� krew i rozejrza� si� ostro�nie. Za ka�dym krzewem kto� na niego czyha�. Wspomnienie o Panu zatar�o si�. Mia� teraz przed sob� tylko ten okropny dzie�, a w nim szko��, do kt�rej si� sp�ni. I nauczyciela, kt�ry wpisze nagan� do dzienniczka, chocia� nigdy nie wpisywa�. I k�amstwo, kt�re musi przecie� wymy�li�, w przeciw- nym razie kradzie� si� wyda i do ko�ca �ycia nie wyjdzie z wi�- zienia. Powl�k� si� do szko�y. Wtem przystan��, us�ysza� d�wi�ki marsza. Brzmia�o to jak weso�e zaproszenie. S�ucha� podzielony mi�dzy strach a to skoczne granie. Nagle ruszy� p�dem. Z daleka by�o wida� t�umek uczni�w, podzielonych na klasy. Stali p�kolem. S�awek odszuka� oczyma swoj� klas�, do��czy� do niej niepostrze�enie nawet dla pilnuj�cego jej nauczyciela. A by� to nauczyciel wuefu, kt�ry mia� oczy wsz�dzie, gdy sam pe�ni� dy�ur. Gdy pe�ni� go kto inny, Pana ma�o co obchodzi�o. Wszyscy patrzyli na orkiestr�. W�a�nie wmaszerowywa�a ra�nym krokiem, a ka�dy muzyk zna� swoje miejsce w szeregu. W�r�d 12 13 krzew�w sta� postument, a na nim du�y kszta�t obci�gni�ty p��tnem. Nauczyciele stoj�cy w grupie mieli uroczyste miny. S�awek zapomnia� o strachu. Zacz�� si� przepycha� do przodu, na swojej drodze mia� jednak�e Witka, koleg� z klasy i podw�rka, kt�ry nigdy nie pozwala�, aby kto� ustawia� mu si� przed nosem. Jego kr�pa, obrotna figurka zakr�ci�a si� spiralnie, aby zrobi� ko�o siebie troch� luzu na zadanie ciosu. Potem �okie� wyskoczy� do przodu i trafi� w innego. Ten drugi musia� zaraz odda�, poniewa� by� honorowy. I tak si� zacz�o. Pan od wuefu odwr�ci� si� b�yskawicznie. Uroczysty wyraz znikn�� z jego twarzy, jakby go nigdy nie by�o. Przy�o�y� pi�� do brody, a drug� pokaza� im, co jeszcze dodatkowo im zrobi. Uspokoili si�, Pan bowiem zawsze dotrzymywa� takich obietnic, nawet gdy mia� ograniczone mo�liwo�ci, jak dzi�. Ukaza� si� bowiem Pan Dyrektor i inne osobisto�ci. Zabrzmia�a fanfara. Kto� przeci�� wst�g� ko�o postumentu, zas�ona opad�a i nagle w pe�nym s�o�cu rozb�ysn�� samolot. S�awkowi zapar�o oddech. Orkiestra gra�a marsz lotnik�w. M�czyzna w mundurze prze- mawia�. Pan Dyrektor sta� obok i nie s�ucha�, bo sam uczy� si� z kartki przem�wienia. S�awek zapomnia� o wszystkim. O tym, co by�o przedtem, i o tym, co by�o obok. Nie obchodzi�o go te�, co stanie si� p�niej. Widzia� tylko sylwetk� samolotu jakby oblan� srebrem. Czu�, �e na pewno jest to co� wi�cej ni� zwyk�y samolot. Siedz�c w nim cz�owiek m�g�by si� rozp�yn�� w powietrzu jak srebro w srebrze. M�g�by te� znikn�� w og�le, albo chocia� na jaki� czas, a potem nagle wyl�dowa� na podw�rku, roztr�caj�c skrzyd�ami przybud�wki, rozpychaj�c je tak, aby rozlecia�y si� na najmniejsze kawa�eczki. Wtedy Rudy i jego paczka nie mieliby si� gdzie przyczaja�. Tutaj my�l S�awka nagle zatrzyma�a si� w tym pi�knym szybowaniu i run�a w d� ku dzikiej �cie�ce na ty�ach pawilon�w, aby si� ju� stamt�d nie oderwa�. 14 S�awek czatowa� przy oknie w swoim pokoju. Oczy wycelowa� w tunel bramy, wpatrywa� si� w ni� do �ez. Policjant�w id�cych po niego wci�� jeszcze nie by�o. Ale przyjd�. Podjad� Pogotowiem, syrena b�dzie wy�a tak d�ugo, a� wszystkie okna si� pootwieraj�, aby si� zaraz jeszcze szybciej zatrzasn��. Przyjd� i zatkaj� tunel, by nie m�g� uciec. Nie zabior� go do ciupy, bo zabije si� sam. Sta� przygi�ty strachem i nie widzia� wyj�cia dla siebie. Tylko w t� �mier�. Za plecami, na fikusie z rozczapierzonymi palcami, siedzia�o szmaciane szkarade�ko i wytrzeszcza�o koralikowe oczy. Zdj�� je stamt�d. Potem obaj rozejrzeli si� szybko, ale nie, w tym ma�ym pokoju nie by�o �adnej kryj�wki. Znowu podbieg� do okna. Zamiast policjant�w ukaza� si� ojciec. Wypad� z bramy swoim szybkim krokiem, kt�ry sprawia�, �e ojciec zawsze wygl�da� jak w biegu. Przeci�� podw�rko, nie rozgl�daj�c si�, bo szkoda mu by�o czasu. Ju� by� na schodach, ju� otwiera� drzwi. S�awek run�� do korytarza. - Cze��, stary! - krzykn�� ojciec i omin�� go w biegu do �azienki. Za chwil� by� z powrotem. W tempie nie do ogarni�cia ju� si� umy�, ju� si� przebra�, ju� gmera� w garnkach. S�awek sta� w progu i czeka�. - Co w szkole? - rzuci� ojciec my�l�c o czym� innym. Zawadzi� wzrokiem o straszyde�ko, skrzywi� si�, ale nie powiedzia� s�owa. Nie mia� czasu. Miesza� w garnku, oczyma szukaj�c ju� talerzy. - Nic takiego - odrzek� ostro�nie S�awek. Usadzi� straszyde�ko na parapecie - przepraszam ci� - szepn�� w szmaciane ucho i ju� lecia� do szafy po talerze. Ale ojciec wola� sam, bo szybciej. Wskaza� ruchem g�owy na krzes�o przy stole, sam wbija� jajka na patelni�, ��tka pada�y do naczynia, skorupki do wiadra, jak u cyrkowego magika. S�awek podziwia� zr�czno�� ojca. - Dobrze ci si� dzisiaj pracowa�o? - zagai� niepewnie. - Komu si� dzisiaj dobrze pracuje - odburkn�� ojciec. - Prywaciarz to jeszcze wi�kszy dra� od... - zreflektowa� si�. - Ale dobrze, �e w og�le jest robota - doko�czy�. Pchn�� talerz w stron� S�awka, odczeka�, a� dojedzie, lecz zanim S�awek wzi�� si� do jedzenia, ojciec ju� ko�czy� swoje. - No, wios�uj! - ponagli�. - Nie b�d� taki gapowaty! Kto wolno je, ten wolno pracuje! - wsta�, ju� mia� ruszy� do korytarza, gdy nagle wyhamowa�. - Dw�j� zafasowa�e�?! 15 S�awek zawaha� si�. - Sp�ni�em si� do szko�y, bo - zacz�� ostro�nie - no bo... - Bo si� grzeba�em - doko�czy� za niego ojciec. Znikn�� w ko- rytarzu, wr�ci� w starym skafandrze. - Daruj, stary, obiecali mi kana�! - ju� w biegu zgarnia� stary kombinezon z wieszaka. - P�jd� z tob�! - wybuchn�� S�awek. - �eby� si� upapra�?! - na to ojciec. - Jak twoja matka wr�ci, powiedz, �e b�d� o dziesi�tej. Drzwi zatrzasn�y si�. S�awek przysiad� na zydlu. Kuchnia po pospiesznej dzia�alno�ci ojca wygl�da�a jak pobojowisko. Na podw�rku wy�o radio, wy�o jak syrena. S�awek nie m�g� d�u�ej tego s�ucha�. Wpad� do �azienki i pu�ci� wod� z wszystkich kran�w. Na ostatniej lekcji mieli polski. Polonista by� bardzo m�ody, jeden z tych, co to nie lubi� siedzie� w klasie, gdy na dworze jest �adnie. Na dodatek uczy� ich tylko w zast�pstwie i bardzo si� zamartwia� na ka�dej lekcji, �e mo�e to jeszcze d�u�ej potrwa�. Wszyscy nauczyciele mieli uczniom za z�e owo zast�pstwo za Pani�, kt�ra urodzi�a chore dzieci. S�awek rozumia�, �e nie mog� uczni�w za to polubi�, takie zast�pstwo jest bowiem wielk� strat� czasu. Najwi�cej tego czasu traci� dla nich w�a�nie Pan od polskiego. S�o�ce �wieci�o ol�niewaj�co, okna sali by�y otwarte, a oczy Pana nieustannie w�drowa�y w d� na podw�rko, jakby tam kogo� szuka�y. Lecz podw�rko by�o puste. Na wprost okien biela� mur oddzielaj�cy szko�� od ulicy, a pod murem ros�y kasztany, jeszcze bez li�ci. By� to pi�kny widok, S�awek ogromnie lubi� patrze� w tamt� stron�. Lubi� to wczoraj. Dzisiaj wola�by patrze� w stron� przeciwn�, gdyby to by�o mo�liwe. Ale mia� przed sob� tylko szyb�, jakby polan� srebrem. To samolot odbija� sw�j blask i gdyby S�awek m�g� podej�� do okna i wychyli� si� nieco, na pewno ujrza�by �mig�y kszta�t na postumencie i pol�niewaj�ce skrzyd�a. M�g�by go mo�e zobaczy� i z �awki. Ka�mierczak siedzia� przed nim i nigdy niczego sob� nie zas�ania�. By� bowiem ni�szy od S�awka, ale to nie na niego wo�ano kurdupel. Zreszt� gdyby wo�ano, on by sobie z tego i tak nic nie robi�, za co S�awek ogromnie go podziwia�. Ka�mierczak siedzia� zawsze cicho i z nikim nie rozmawia�, nawet na przerwie. Ale o to r�wnie� nikt nie mia� do niego pretensji. 16 A kiedy raz kto� mia�, Ka�mierczak bez uprzedzenia kopn�� tamtego w kolano i czeka� spokojnie, z kamieniem w r�ce, co dalej. Dalszego ci�gu nie by�o. Odt�d by�o wolno Ka�mierczakowi nie rozmawia�, gdy nie mia� ochoty, a prawie nigdy jej nie mia�. Pan pisa� kred� na tablicy, wyja�niaj�c, co pisze i dlaczego. Nikt go nie s�ucha�. Kiedy Pan krzycza�, klasa tak�e nie mia�a respektu, by� to bowiem taki krzyk na niby. Nawet najg�upszy w klasie zauwa�y�, �e Pan si� dopiero tego krzyku uczy. Lecz kiedy si� go nawet najlepiej nauczy, to wci�� b�dzie to krzyk na niby. Pan bowiem nie umie rozkazywa�. Mo�e dlatego, �e wie, i� oni i tak go nie us�uchaj�. A mo�e dlatego, �e nie lubi dyrygowa� innymi. Za to ostatnie S�awek m�g�by Pana polubi�, ale Pan, niestety, nigdy nie odr�nia� S�awka od innych ch�opc�w. Dzisiaj wi�c S�awek siedzia� obok Witka, oboj�tny na s�owa Pana. Nawet strach, kt�ry zawsze by� gdzie� obecny, rozp�yn�� si�. S�awek siedzia� i porusza� delikatnie szyb�. Srebrzysty refleks przebiega� wtedy przez klas� i wraca�, jak przywo�any. Pan sykn�� kilka razy gniewnie, ale nie przerywa� pisania. - Przeczytaj g�o�no - rzek� wreszcie do prymusa, a sam zapatrzy� si� w okno. - Szko�a imieniem �wirki i Wigury - przeczyta� prymus. - Imienia! - poprawi� Pan spod okna. - Kto to byli �wirko i Wigura, ka�dy wie, o tym m�wili�my ju� wiele razy - zamilk�, wychyli� si� z okna tak g��boko, �e omal nie wypad�. Potem wyprostowa� si� r�wnie nagle, zabieraj�c ca�e srebro szyb. Krzykn�� w d� jakie� s�owo, kt�rego klasa nie zrozumia�a. Po czym odwr�ci� si�. - Nie wyg�upiaj si�, Nawrocki! - rzek� do Witka. - My�lisz, �e jak nie patrz�, to nie widz�? Borowska, opowiedz w�asnymi s�owami, w czym brali�my wczoraj udzia�. Borowska nie spiesz�c si� wysz�a z �awki. Stan�a przy tablicy i patrz�c w okno, m�wi�a monotonnie, nie my�l�c, o czym m�wi, by�a bowiem zawsze tak obkuta, �e nie mog�a pomyli� si� nawet przez sen. M�wi�a, wpatruj�c si� w plecy Pana, kt�ry znowu wychyli� si� oknem. Wychyli� si� g��boko, �e plec�w nie by�o wida�, tylko portki pocerowane na siedzeniu. - Zlecia�, kurde! - poinformowa� klas� Witek. 17 Borowska m�wi�a dalej swoje, a Pan swoje do kogo�, kto sta� na podw�rku. Klasa domy�la�a si�, kto to jest. Witek jednak�e wola� sprawdzi�. - Ona! - rzek�. - Znowu zawraca jej gitar�. Pan nie dos�ysza�. Borowska zamilk�a, Pan obejrza� si� na ni�. - On z ni� �pi! - poinformowa� Witek klas�. Pan wyprostowa� si� raptownie. Wygl�da�, jakby kto� go uderzy�. Klasa zamar�a. Pan zatrzyma� wzrok na Witku. Milcza�. Klasa czeka�a, pe�na napi�cia. Pan po namy�le podszed� bli�ej i wpar� si� oczyma w twarz Witka. Ale Witek hardo patrza� mu w oczy. Pan przeni�s� nagle wzrok na S�awka. S�awek przerazi� si�, �e Panu pomyli�y si� g�osy, co si� ju� zdarza�o. Klasa czeka�a w milczeniu. Pan raptem odwr�ci� si� plecami. W absolutnej ciszy podj�� lekcj�, nie patrz�c na nikogo. Klasa wci�� milcza�a. Ka�mierczak odwr�ci� nagle g�ow� i S�awek dostrzeg� w okr�g�ych oczach kolegi wielkie rozczarowanie. Zanim Pan dotar� do pi�tego zdania, zabrzmia� dzwonek. Klasa run�a do drzwi. Tylko Ka�mierczak zbiera� si� powoli. - Ja bym za to!... - przem�wi� do S�awka i zamilk�. S�awek nas�uchiwa�, ale Ka�mierczak zarzuci� tornister na plecy i ruszy� ku drzwiom. Przed szko�� czeka� na nich Witek. - No i co? - rzek�, spodziewaj�c si� pochwa�y. S�awek maszerowa� ko�o Ka�mierczaka i milcza� jak on. Witek do��czy�, mocno rozczarowany. - Dobrze mu powiedzia�em, nie? - upomnia� si� znowu. - G�wno - odrzek� Ka�mierczak. Przystan��. Popatrzy� na Witka tak, jak co dzie� patrzy� na nauczyciela, gdy przemawiali do klasy. Spokojnie, nieruchomo i tak wytrwale, �e niekt�rzy przerywali mow�. A Pani od historii powiedzia�a mu, masz oczy sowy, nie gap si� tak na mnie. S�awek spogl�daj�c teraz w oczy Ka�mierczaka, okr�g�e i nieruchome, przypomnia� sobie sow� widzian� na obrazku. Oczy Ka�mierczaka ani drgn�y, jakby wcale nie mia� powiek. - G�wno! - powt�rzy� do Witka. - Dos�ysza�e�?! Witek zakr�ci� si� na pi�cie bez s�owa. Ka�mierczak popatrzy� za nim. S�awek poczu� nagle wielki �al, �e Ka�mierczak milczy, jakby uwa�a� S�awka za Witka, kt�ry wszystkich mia� za nic. 18 Ka�mierczak nagle skr�ci� w bok. S�awek dostrzeg� w oddali brata Ka�mierczaka, kt�ry chodzi� do sz�stej. Obaj na zmian� musieli co rano odprowadza� jedno dziecko do ��obka, a drugie do przedszkola. Dopiero na samym ko�cu mogli p�dzi� do szko- �y. Szko�a nie by�a daleko, ale Ka�mierczak, ten starszy albo ten m�odszy, nie widzia� powodu, aby ca�� drog� przeby� biegiem, skoro i tak jest za p�no. Tak wi�c zdarza�o si�, �e co drugi dzie� nie by�o ich przemiennie na pierwszej lekcji, do czego wnet wszyscy si� przyzwyczaili. Brat Ka�mierczaka opuszcza� te� niekie- dy ostatnie lekcje, gdy musia� zamawia� miejsce w kolejce do lekarzy, bo kt�ra� z ma�ych by�a chora. Wtedy ten m�odszy te� ucieka� ze szko�y, bo przecie� kto� musia� i�� po t� zdrow� do przedszkola. S�awek by� w to wszystko cokolwiek wci�gni�ty, kilka razy bowiem Ka�mierczak, ten m�odszy, pozwoli� mu i�� po siostr� do przedszkola, podczas gdy sam lecia� w drug� stron�. Zdarza�o si� to jednak bardzo rzadko, Ka�mierczaki bowiem nie potrzebowali koleg�w, a ju� najpewniej nie potrzebowali S�awka. Z uczuciem dziwnej przykro�ci patrzy� wi�c teraz na obu braci. W�a�nie spotkali si� w po�owie drogi, bez gestu i s�owa, po czym ruszyli ka�dy w swoj� stron�. S�awek marzy�, �e mo�e kiedy� b�dzie mia� kogo�, z kim ruszy w t� sam� stron�. Na razie mia� tylko Witka. Czeka� on przed sal� gimnastyczn�, udaj�c, �e stoi tak sobie. Lecz gdy tylko odbicie S�awka spotka�o si� w szybie z jego odbiciem, Witek odwr�ci� si� raptownie. - Dobrze mu ryp�em?! - powr�ci� do sprawy. S�awek nie odpowiedzia�. Ruszy�, a Witek za nim. - Pos�uchaj no, lalu�! - rzek� Witek do jego plec�w. - Nie staluj si� tak g�upio, trzymaj ze mn�, bo ci� przetr�c�! Urwa�. Oczy jego napotka�y postument, a potem samolot na nim. Upu�ci� torb� w piach. Ju� siedzia� na kad�ubie. Ju� przesuwa� si� ku skrzyd�om. Jego zab�ocone buty z obcasami podkutymi blaszk� rani�y srebrn� powierzchni�. S�awek oprzytomnia�. - Z�a�! - krzykn��. - Tym si� lata! - W�a�nie lec�! - odwrzasn�� Witek i zacz�� odrywa� odznak� od skrzyd�a. 19 S�awek wdrapa� si� na postument. Zacz�� �ci�ga� Witka za nogi. W dole zgromadzili si� ju� kibice, wszyscy byli za Witkiem, dopin- gowali go. Nagle gromada si� rozpierzch�a. S�awek spojrza� w d�. Pan Dyrektor ruchem d�oni �ci�gn�� ich obu na ziemi�. By� to wysoki, niezmiernie gruby m�czyzna, kt�ry bardzo rzadko przygl�da� si� uczniom, bo mia� za wiele spraw na g�owie. Teraz te� popatrzy� przed siebie, potem w g�r� na samolot, jakby sprawdza�, czy jeszcze tam stoi. R�ka jego r�wnocze�nie wykona�a gest, podajcie dzienniczki. Podali. Pan Dyrektor zastanawia� si� d�ugo. Nawet Witek czu� si� nieszcz�liwy, nikt bowiem nigdy nie wiedzia�, co Dyrektor wymy�li za kar�. Najcz�ciej wymy�la� mycie ubikacji, czego Witek szczeg�lnie nie znosi�. Lecz oto ukaza�a si� �ona Pana Dyrektora. By�a to osoba bardzo m�oda, tak m�oda, �e nawet Witek nie m�wi� na ni� �stara baba". Pan Dyrektor zacz�� si� ogromnie spieszy�. Szybko wype�ni� dzien- niczki, po czym obejrza� si� na �on�. - Jutro sprawdz� podpisy - rzek� gro�nie, wci�� patrz�c na nadchodz�c�. Nagle ruszy� naprzeciw niej. Szed� odmienionym krokiem, lekko, szybko, a ten jego s�ynny brzuch nagle si� gdzie� podzia�. - Kurde! - rzek� Witek z podziwem. - Jak on to zrobi�? - wypi�� brzuch, zacz�� i�� powolnym ci�kim krokiem, a� nagle wyprostowa� si� i ruszy� jak baletnica. - Nie�le podrobi�em? - spyta�. S�awek potakn��. - To si� �miej - Witek strzeli� S�awka w bok. - A podpis? - na to S�awek. Witek zamilk�. Ruszyli, S�awek wl�k� si� krok za Witkiem, osowia�y. - Co ona z takim starym wo�em robi? - zastanawia� si� Witek, przystaj�c. S�awek nie wiedzia�. Witek popatrzy� na niego z politowaniem. - �aden lalu� nie wie - rzek�. - Spierze ci� tw�j stary? - Nigdy mnie nie bije. - A kuku - Witek z namys�em ogl�da� dzienniczek. - A tw�j? 20 - Ja staremu g�owy nie zawracam. Sam podpisuj� - odrzek� Witek. - Mamy podobne pismo. Zamar�. Wsadzi� dzienniczek za kurtk� i bez po�egnania skr�ci� w bok. S�awek dostrzeg� pod murem kamienicy Rudego. Rudy poda� Witkowi zapalonego papierosa, a Witek zaci�gn�� si� pos�usznie. Rudy wpatrywa� si� w zamar�ego S�awka, jakby go nie poznawa�, jakby S�awek by� dla niego marnym �mieciem. Lecz S�awek zdoby� ju� na podw�rku t� wiedz�, �e nawet najmniejszy �mie� mo�na jeszcze zniszczy�. Patrzy� na tamtych dw�ch pod �cian�, szal coraz mocniej uciska� mu szyj�, jeszcze chwila, a zadusi go zupe�nie. Rozmowa pod murem sko�czy�a si� nagle. Witek sta� przed Rudym, cichy i us�u�ny, wreszcie kiwn�� g�ow�. Ruszy� p�dem. - Masz przynie�� piwo - rzek� do S�awka. - Wtedy ci� nie sypnie. - Sk�d mam wzi��? - przerazi� si� S�awek. - Lepiej skombinowa� ni� i�� do mamra, nie? S�awek z trudem odrywaj�c nogi od ziemi, powl�k� si� do domu. S�awek przejrza� dzienniczek od pierwszej strony do ostatniej. I znowu zatrzyma� si� na niewyra�nym pi�mie Dyrektora. Zda� by�o trzy, ale tylko jedno da�o si� odczyta�. M�wi�o o wandalizmie. S�awek zna� to s�owo bardzo dobrze. Nauczyciele wypowiadali je tonem pe�nym pogardy, patrz�c na porysowane �ciany czy po�amane krzes�a w pracowni. I na tym si� ko�czy�o, nie znali bowiem sprawc�w. S�awek niekiedy odnosi� wra�enie, �e oni ich w og�le pozna� nie chc�. Ojciec tak�e kilka razy wspomina� o wandalach, kt�rzy niszcz� samochody, tak wi�c lepiej mie� co� starego, zamiast b�yszcz�cej karoserii. Te� m�wi� to z gniewem, ale S�awek by� pewien, �e ojciec, gdyby tylko w por� zauwa�y�, dopad�by tych wandali i spra� na kwa�ne jab�ko, a potem dopiero by my�la�, czy s�usznie zrobi�. Bo przecie� mogliby si� m�ci�. Rozwa�aj�c spraw�, S�awek wci�� nie by� pewien, czy podsunie ojcu dzienniczek do podpisania. Na wszelki wypadek wepchn�� go pod tapczan, po czym zszed� na d� i zaj�� swoje miejsce na trzepaku. Na razie na podw�rku nic si� nie dzia�o. W brudnym piasku bawi�y si� dwie ma�e dziewczynki, tych z parteru. Dozorca wyszed� przed swoj� oficyn� i zamiata� miot��, nie Patrz�c' co 21 zamiata. Jego �ona wy�o�y�a si� w oknie i udziela�a mu rad. S�awek wiedzia�, �e dozorca za moment odrzuci miot�� bez s�owa i p�jdzie przed siebie, pro�ciutko pod kiosk. I tam, oparty plecami o �cian�, wys�czy swoj� butelk� piwa, ledwo odmrukuj�c znajomym. S�awek tak�e chcia�by ju� by� stary. Wtedy m�g�by po prostu odej��, nie wyja�niaj�c niczego. Zza w�g�a oficyny wynurzy� si� Witek. Przysiad� obok, na grz�dzie trzepaka. Teraz obaj obserwowali dozorc�, obaj bowiem od dawna poznali kolej rzeczy. - Masz podpis? - odezwa� si� Witek. - Mi podpisze bra�ka. Dozorca akurat cisn�� miot�� w k�t i ruszy� ku bramie. Szed� utykaj�c, z r�koma w kieszeniach, oboj�tny na wym�wki �ony. Z tunelu wy�oni�a si� w�a�nie matka S�awka, obci��ona torbami. Dozorca przy�o�y� palec do daszka, by� mo�e, mrukn�� nawet dzie� dobry, co mu si� czasami zdarza�o. Mama S�awka wkroczy�a na podw�rze. Wzrok jej pobieg� w stron� trzepaka, twarz poja�nia�a, lecz natychmiast sta�a si� pochmurna. Obaj wiedzieli, dlaczego. - Ma ci za z�e - rzek� Witek. S�awek podbieg� do niej. Bez u�miechu twarz matki stawa�a si� zawsze szara i jakby wszystkiemu niech�tna. S�awek zrozumia�, �e nie jest to odpowiednia chwila, aby do�o�y� mamie swoje k�opoty. - Znowu si� z nim zadajesz? - wymawia�a cicho S�awkowi, zmierzaj�c do wej�cia. - Chcesz, �eby si� tob� zainteresowa�a policja? S�awek z�apa� za ucho torby i pop�dzi� w g�r�. Nie nad��a�a za nim. Przystan�a. - Wiem - zagai�a pojednawczo, szukaj�c kluczy. - To nie�adnie unika� kolegi z klasy i podw�rka - pchn�a drzwi, umilk�a, zastany ba�agan �ci�� j� z n�g. Spogl�da�a w milczeniu na sterty talerzy, na brudne garnki, na czyje� buty stoj�ce w przej�ciu, wreszcie opar�a si� o �cian�, jakby straci�a si�y. Odpowiednia chwila, �eby wtr�ci� swoje o szkole, znowu oddali�a si�. - Pomog� ci - zaproponowa�. Tylko na to czeka�a. - Nie pl�cz si� pod nogami, dobrze? Ma�o, �e ani ty, ani tw�j ojciec nigdy w niczym nie pomagacie - urwa�a pora�ona w�asn� niekonsekwencj�. Jej du�e oczy sta�y si� na powr�t p�ochliwe. 22 Kiedy� powiedzia�a, �e cz�sto boi si� samej siebie, lecz S�awek daremnie pr�bowa� to zrozumie�. Przyci�gn�a go bli�ej. Daj mi troch� czasu, synku - szepn�a. - Porozmawiamy. Niech si� ty�ko z tym wszystkim uporam. S�awek poszed� do siebie. Po�o�y� si� na tapczanie twarz� ku pod�odze. Z kuchni dochodzi� trzask naczy� i zasuwanych szuflad. S�awek wiedzia�, �e potrwa to z godzin�. Potem ju�, by� mo�e, nie b�dzie w mamie gniewu ani zm�czenia, kt�re ka�dego dnia wyrasta�o mi�dzy nimi jak przegroda. Nie chcia� �adnej przegrody wi�cej mi�dzy sob� a mam�. Nie wspomni o dzienniczku. Wtedy bowiem mama nie dopytuj�c o nic, wyci�gn�aby z niego wszystko, do ty�u, a� do poranka z kradzie��. A oczy robi�yby si� jej wtedy coraz wi�ksze, coraz bardziej przera�one. Nagle us�ysza� dziwne d�wi�ki. Uni�s� g�ow�, zerwa� si�. W dole, na podw�rku, sta� du�y transportowy w�z. Tragarze akurat otwierali drzwi i pierwsze meble zjecha�y w piasek. Ko�o wozu sta� Pan w kapeluszu i dziewczyna z w�osami do pasa. M�czyzna w d�insach dyrygowa� tragarzami. S�awek ledwo rzuci� okiem, ju� pop�dzi� w d�. Za firankami czai�y si� g�owy. W otwartych oknach sadowi�y si� tu�owia, jak na trybunach. Nie pad�o s�owo powitania czy propozycja pomocy. Nic, tylko to milcz�ce obserwowanie, to wy- cenianie mebli bardzo dziwnych, jakich S�awek w swoim �yciu nie widzia�. �aden mebel nie mia� prostej n�ki, tylko prze�licznie wygi�t�. Blaty sto��w l�ni�y mimo kurzu unosz�cego si� nad po- dw�rkiem. A szafy mia�y rze�bione nadbudowy, S�awek jeden raz widzia� tak� szaf� przez okno Desy. Zbli�a� si� powoli, ch�on�c okiem widowisko. Ten w d�insach nadal pop�dza� tragarzy, jakby wszystkim grozi�o za chwil� trz�sienie ziemi. Tragarze zacz�li wi�c wyszarpywa� z wn�trza meble i stawia� na piasku, gdzie popad�o. Starszy Pan pr�bowa� wej�� w t� b�yskawiczn� akcj� i nada� jej jaki� sens, lecz nagle zrezygnowa�. Mrugn�� do S�awka porozumiewawczo. S�awek czym pr�dzej zdj�� czapeczk�. Klucz, zawieszony na szyi, zako�ysa� si�. Pan przyjrza� si� S�awkowi. - Sam jeste�? - Mama wr�ci�a. - Co z tym gratem, dziadku? - spyta�a d�ugow�osa dziewczyna. Opar�a si� plecami o w�z, spogl�da�a przed siebie, jakby jej nic nie tyczy�o, nawet mebel, na kt�ry wskazywa�a niedbale. 23 Pan oddali� si�. Wtedy zjawi� si� Witek. Witek nie umia� sta� bezczynnie, zw�aszcza gdy tyle rzeczy by�o do sprawdzenia. Zaraz te� wzi�� si� do opukiwania mebli, przegl�du paczek, jego wszyst- kowidz�ce oczy wy�awia�y tysi�ce drobiazg�w, kt�re mog�yby mu si� przyda�. Akurat wiatr odchyli� p�acht� nad wiklinowym koszem. W pe�nym s�o�cu rozb�ys�y modele samolot�w, du�e, ma�e, z drewna, z metalu. - O kurde! - rzek� Witek podniecony i ju� zacz�o mu co� �wita�. - �ap! - nakaza� S�awkowi i sam z�apa� kosz za drugie ucho. Dosapali si� z tym na mansard�. Pok�j by� bez�adnie zastawiony meblami, paczkami, skrzynkami. W�r�d tego ba�aganu, ca�kowicie oboj�tna, siedzia�a na parapecie dziewczyna i ogl�da�a paznokcie. - Gdzie postawi�? - spyta� Witek s�u�bi�cie. Nawet nie spojrza�a. Zrobi�a nieokre�lony ruch. Witek dopcha� kosz w najdalsze miejsce. Jeden ruch i model zmieni� w�a�ciciela. Zlecieli ze schod�w, wpadli za przybud�wki. - Ukrad�e�! - wyszepta� S�awek przera�ony. - Po�yczy�em! - odparowa� Witek. - Akurat! - A co by�o w �rod� rano? - zaatakowa� Witek. - Nie krad�e� mo�e? Nawet si� w�ama�e�. - Nie ja - krzykn�� S�awek. Witek mia� ju� jednak spraw� z g�owy. Nie obchodzi� go S�awek, nie obchodzi�a go prawda. Wyj�� model zza bluzy i zacz�� podziwia�. Nagle od przybud�wki odklei�o si� dw�ch koleg�w Rudego. Podeszli, wzi�li model w dwa palce, obejrzeli pod �wiat�o i bez s�owa wetkn�li za kurtk�. Nie ogl�daj�c si� odeszli. - Jak teraz oddasz? - spyta� S�awek szeptem. - Odwal si�! - na to Witek z furi�. - G��wkuj lepiej, �eby si� tw�j w�am nie wyda�! - odepchn�� S�awka i biegiem ruszy� przed siebie. Za za�omem kilku ch�opc�w gra�o w oczko. Grali ostro, zajadle, w milczeniu. Witek zwolni� na moment. G�os brata osadzi� go w miejscu. - Witas! - nie odrywaj�c oczu od kart, wskaza� na butelki. Witek si�gn�� po nie. Po czym powl�k� si� w stron� ulicy, nie ogl�daj�c si� na S�awka. 24 S�awek najciszej, jak m�g�, dotar� do mansardy. By�o to mieszkanie po Kaczmarkowej, kt�rej si� zupe�nie nagle zmar�o. Drzwi by�y otwarte. Pan sta� na �rodku pokoju i rozgl�da� si�. S�awek prze�egna� si�, jeszcze raz cicho powt�rzy� u�o�one przedtem s�owa, nie wierz�c, �e Pana nimi przekona, przecie� model nie m�g� si� zepsu� sam. Ju� mia� zapuka� w skrzyd�o drzwi, gdy us�ysza� g�os dziewczyny. - Musimy i��. Jestem ju� i tak dwie godziny do ty�u. Wesz�a w pole widzenia Siawka. Pali�a papierosa, strz�saj�c popi� na d�o�. S�awek cofn�� si� za za�om �ciany. Teraz Pan wszed� w jego pole widzenia. Nie mia� kapelusza na g�owie, przegarn�� d�oni� w�osy i obr�ci� si� w stron� dziewczyny. - Przedtem wyja�nisz, jak to by�o naprawd� z t� zamian� mieszkania. Matki twojej ju� nie ma. Nie musisz si� z niczym liczy�. - I tak bym si� nie liczy�a. - Dziadku! - odezwa� si� g�os niewidocznego m�czyzny. - Nie nasza wina. Facet da� s�owo, �e przenosi ci� tylko na czas remontu willi. To potrwa rok. Potem wr�cisz. - Albo i nie - przerwa�a dziewczyna. - W ko�cu willa jest jego. Nasta�y takie czasy, �e cz�owiek ma prawo si�gn�� po swoje. Nie da�by ci spokoju, dziadku, gdyby� si� nie zgodzi�. - Nie zgadza�em si�. - Ale podpisa�e�. Sama przynios�am ci pismo do szpitala. - Zrozum - w��czy� si� znowu g�os m�ski. - Nie m�g� czeka�, a� wyzdrowiejesz. Mia� ekip� remontow�. Sam nie mia� si� gdzie podzia�. - Tak, to jest argument - przyzna� Pan. - Ile wam za to da�? Zapad�a cisza. Potem zaskrzypia�y deski w progu. Nim S�awek zd��y� si� schowa�, wysz�a dziewczyna. Omal si� o niego otar�a, ale nie zauwa�y�a go. Zbieg�a w d�. S�awek cofn�� si� g��biej w nisz�. Drzwi otworzy�y si� po raz drugi. I nie od razu zamkn�y. M�czyzna w d�insach sta� w progu i sta�. Wreszcie przymkn�� cicho drzwi. Schodzi� w d�, powtarzaj�c p�g�osem, cholera jasna, cholera jasna, na co mi to by�o. S�awek zrozumia�, �e w takiej chwili nie mo�na wej�� do Pana, aby wyja�ni� spraw� modelu. Powl�k� si� do siebie. Przysiad� na tapczanie przybity, my�l�c, co powie Pan, gdy odkryje strat�. Szkarade�ko spogl�da�o na niego ze wsp�czuciem, ale co takie stworzenie wie. Siedzi sobie bezpiecznie na Fikusie, nie ma �adnych 25 koleg�w, kt�rzy by mogli zwali� na nie cokolwiek. Tymczasem na S�awka mo�na zwali� wszystko. Raptem zabrzmia� dzwonek. S�awek poderwa� si�. Lecz by�a to tylko ciotka Jadwiga, najm�odsza siostra ojca. Ciotka by�a m�oda jak mama S�awka, ale nie umia�a si� �mia�. Ojciec twierdzi�, �e oduczy�a si� �miechu, gdy tylko posz�a w te swoje g�rne rejestry. A mama natychmiast wtedy ujmowa�a si� m�wi�c, �e ka�dy ma prawo pi�� si� w g�r�. S�awek wybieg� ciotce Jadwidze naprzeciw. Ale ona spojrza�a na niego ledwo go widz�c. Domaszerowa�a do lustra i sprawdzi�a, jak wygl�da. Zawsze wygl�da�a jak obca, czy si� wymalowa�a, czy nie. Wymin�a S�awka, ca�a w kolorowych szmatkach i ob�oku perfum, po czym znikn�a w kuchni. - Co ten ch�opiec taki �ni�ty? - pyta�a mam�, ca�uj�c j�. Potem cofn�a si� o krok, przyjrza�y si� sobie, obie uwa�nie, i znowu poca�owa�y, ciotka bardziej zadowolona, a mama jakby smutna. S�awek przygl�da� si� temu z progu. Nagle u�wiadomi� sobie, jak bardzo si� one od siebie r�ni�. Wiedzia� ju�, z czego p�yn�� smutek mamy. Ciotka by�a wystrojona, a mama w fartuchu i turbanie. W�osy ciotki wi�y si� w pi�knych lokach, a mamie stercza�y kosmyki na karku i za uszami. Paznokcie ciotki by�y d�ugie i czerwone, a mamy takie, �e zaraz schowa�a d�onie za siebie. Mimo to matka podoba�a si� S�awkowi du�o bardziej. - Zrobimy to dzi�! - zadecydowa�a ciotka. - Jutro nie mam czasu. - Zdj�a turban z w�os�w mamy, okr�ci�a ni�, ogl�daj�c uwa�nie g�ow�, pasmo po pa�mie, potem kaza�a si� jej ustawi� bokiem, a potem znowu na wprost. - Taaaa - m�wi�a w zadumie. - Masz dobry kolor, ale warto by go rozja�ni�. Na z�oto? Na pszenic�? Na �wietlany blond? Jak my�lisz? Nagle z ogromnym o�ywieniem zacz�y konferowa�. S�owo kolor zjawia�o si� w ka�dym zdaniu. O S�awku zapomnia�y. Przegarnia�y tubki, szczotki, wreszcie ruszy�y do �azienki. �azienka by�a ciemna, niewielka, a wybudowano j� kosztem kuchni za bardzo du�e pieni�dze. O tych pieni�dzach by�o w k�ko przez wiele tygodni, poniewa� tata wola�by je w�o�y� w samoch�d. Wreszcie ojciec si� zm�czy�. �azienka zosta�a, nie szkodzi, �e ma�a i ciemna, skoro nawet w najciemniejszej mo�na puszcza� okr�ty. 26 One wci�� prze�ciga�y si� w m�wieniu o kolorze. Wreszcie co� ustali�y i ciotka wepchn�a g�ow� mamy pod kran. S�awek zrozumia�, �e jest tutaj zbyteczny. Wr�ci� do pokoju. Wydoby� dzienniczek spod tapczanu i zamy�li� si�. Pozosta� mu tylko Witek. Ruszy� do drzwi. Dzienniczek ukryty pod swetrem mia� ci�ar o�owiu. - A dok�d to, S�awula? - zawo�a�a mama z �azienki. Czerwony r�cznik okr�ca� jej g�ow�, woda kapa�a z kranu, szcz�ka�y no�yczki sprawdzone przez ciotk�. - Na podw�rko - odrzek� modl�c si�, aby mu zabroni�a. Ale ona powiedzia�a tylko: - Nie kumaj mi si� tam z byle kim. - Najpro�ciej wyprowadzi� si� st�d - rzek�a ciotka wywijaj�c no�yczkami. - Wyprowadzi� si�? - powt�rzy�a mama bezradnie. - Za co? - Nawet gdyby� mia�a za co - odrzek�a ciotka - to on by si� st�d nie ruszy�. Ju� ja znam mojego brata! S�awek nie s�ucha�, zna� to na pami��. M�g�by wyliczy� za ciotk� jednym tchem wszystkie wady podw�rka i otaczaj�cych je oficyn. I por�wna� z domami stoj�cymi w lepszym miejscu. By� mo�e, ciotka mia�a racj�, gdy tak wylicza�a grzechy podw�rka. Lecz gdy je wylicza�a, S�awek odkrywa� w sobie, ku swemu zdumieniu, cie� solidarno�ci z tym nie�adnym miejscem. Ruszy� powoli do drzwi. One zamilk�y na chwil�. - Ch�opiec bardzo mnie niepokoi - rzek� g�os mamy. S�awek zdr�twia�. - Daruj, Zulka - rzek�a ciotka. - Wiem, �wiata za nim nie widzisz, ale to bardzo dziwne dziecko. - Niech sobie b�dzie dziwny! - wybuchn�a mama. M�wi�a teraz szybko, jakby to sobie ju� wiele razy przemy�la�a. - Wol�, �e jest dziwny, ni� by mia� by� jak robak, dobrze zje��, dobrze spa�, i dobrze strawi�! - Przepraszam ci�, Zula - rzek�a ciotka Jadwiga. S�awek zamkn�� drzwi mo�liwie najciszej. Witek czeka� przy trzepaku. Jego matka wywiesi�a akurat chodnik oknem i zacz�a go omiata�. Poni�ej otwar�o si� natychmiast drugie okno, siwa g�owa zadar�a si� ku g�rze, r�ce usi�owa�y z�apa� koniec bie�nika i �ci�gn�� w d�. Wisia� jednak za wysoko. 27 Tak zacz�� si� codzienny teatr. Pan wychyli� si� z okna mansardy, oceni� sytuacj� i zaraz si� wycofa�. Witek ze S�awkiem przys�uchiwali si� z zainteresowaniem, jak one g�o�no i obrazowo wypominaj� sobie nawzajem wygl�d i pochodzenie. Na ten czas niepok�j oddali� si� od S�awka. Nagle Witek oprzytomnia�. Zeskoczy� z trzepaka. - Jeszcze mnie zawo�a! Ju� go nie by�o. S�awek dopad� go za przybud�wkami. Bystre oczy Witka dostrzeg�y r�bek zeszytu, wygl�daj�cy spod swetra. Wyci�gn�� r�k�. S�awek pe�en wahania poda� dzienniczek. Witek przelecia� karty od pocz�tku do ko�ca i zacz�� wybrzydza�. - Za ma�o wpisane! Z czego bra�ka ma wzi�� wz�r?! - obejrza� dok�adnie podpisy. - Nie robi� zakr�tas�w - rzek� zgorszony. - Naj�atwiej podrabia si� zakr�tasy, g�upolu. - Mo�e lepiej nie - odezwa� si� S�awek. - Masz jutro Dyrowi pokaza�?! - Mama pozna, �e podrobione. - Potem wyrwiesz kartk� i cze��. - Wyrwan� te� pozna! - Albo albo! - rzek� Witek. - Raz trzeba zacz��, nie?! Polecia� z dzienniczkiem za przybud�wk�. Wr�ci� wolniej, odda� bez s�owa. - Zrobione? - spyta� szeptem S�awek. - Masz przynie�� dwie paczki. Mog� by� popularne. - Przecie� nie pal�. - Ale oni pal�. Witek spojrza� przez rami� i gwi�d��c oddali� si� w stron� domu. S�awek nie mia� odwagi sprawdzi�, jak wygl�da podpis. Wepchn�� dzienniczek za sweter i powl�k� si� w stron� swojej oficyny. Czu� si� tak samo, jak wtedy na dzikiej �cie�ce. Ciotki ju� nie by�o. Z kuchni wysz�a mama, zupe�nie odmieniona. Puszyste w�osy, ciemne brwi, oczy pe�ne �wiat�a. S�awek patrzy� na ni� zachwycony. Drzwi otworzy�y si� z rozmachem, wpad� ojciec. By� w znakomitym humorze. Przemaszerowa� przed mam�, jak na mustrze. S�awek zachichota�. - Pi�e�?! - zaatakowa�a mama. W g�osie nie mia�a gniewu, patrzy�a bowiem w lustro i ten jej