2448
Szczegóły |
Tytuł |
2448 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2448 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2448 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2448 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEVE PERRY STEPHANI PERRY
OBCY
WOJNA SAMIC
T�umaczy�
Waldemar Pietraszek
Wydawnictwo "ORION"
Kielce 1994
Tytu3 orygina3u
ALIENS
THE FEMALE WAR
All rights reserved.
Copyrights (c) 1993 by Twentieth Century Film Corporation.
Aliens TM (c) Twentieth Century Film Corporation.
Cover art copyrights (c) 1993 by Dave Dorman.
Redaktor techniczny
Artur Kmiecik
Wszystkie prawa zastrze�one
For the Polish edition
Copyrights (c) by Wydawnictwo "ORION" Kielce
ISBN 83-86305-02-9
Dianie;
I Ma�emu Kwiatuszkowi;
Witaj w klubie;
SCP
Moim przyjacio�om przyjacio�om wielbicielom, mojej Mamie i bratu,
W szczeg�lno�ci za� memu wsp�pracownikow,. kt�ry
Nauczy� mnie wiele w sztuce tworzenia
SDP.
ROZDZIA� 1
Ripley czu�a zaciskaj�ce si� kurczowo na jej szyi ramiona ma�ej dziewczynki. Ponownie nacisn�a przycisk przy drzwiach windy.
Kr�lowa by�a tu� za nimi. Czy�by mia�y tu umrze�? My�li przebiega�y w jej g�owie osza�amiaj�cymi falami. Zacz�a naciska� guzik raz za razem. Wygl�da�o na to, �e zgin� tutaj w tym piekielnym, wilgotnym, sztucznym szybie na planecie, kt�rej znaczna cz�� zamieni�a si� w py� podczas nuklearnej eksplozji.
- No, dalej, jed�! Podnios�a wy�ej dziewczynk� i obejrza�a si� przez rami�. Spojrza�a w ciemno��. Para wydobywa�a si� z jakiej� p�kni�tej rury, dodaj�c jeszcze gor�cych wyziew�w do zgni�ej atmosfery mrowiska obcych. Czu�a, �e tamta nadchodzi, prawie s�ysza�a �pieszne kroki zbli�aj�cej si� matki; s�ysza�a pomimo rycz�cych syren alarmu. Przecie� w�a�nie zniszczy�a jej dzieci, setki dzieci. Nie w�tpi�a, �e teraz kr�lowa pragnie zg�adzi� j� i ma�� dziewczynk�.
Popatrzy�a w g�r� i zobaczy�a, �e dno windy obni�a si� powoli, ale ci�gle jest jeszcze kilka poziom�w wy�ej. Teraz to tylko kwestia sekund...
Gdzie� z ty�u rozleg� si� zawodz�cy krzyk, krzyk nieludzki i pe�en w�ciek�o�ci. Ripley odruchowo mocniej �cisn�a bro� i podbieg�a do wbudowanej w �cian� drabiny. Mo�e uda jej si� z�apa� wind� na wy�szym poziomie.
- Trzymaj si� mocno! - krzykn�a.
Kr�lowa by�a tu�. Wygl�da�a jak inni obcy, lecz by�a znacznie wi�ksza, jakby napuchni�ta.
Nosi�a ogromn� koron�, co� w rodzaju wielkiego czarnego grzebienia, kt�ry ko�ysa� si� w prz�d i w ty� na potwornej g�owie. Druga mniejsza para ramion, stercza�a wyci�gni�ta w prz�d. Kr�lowa porusza�a si� ku nim powoli, �lini�c si� i sycz�c.
Ripley cofn�a si�. Dziewczynka napr�y�a swe drobne, spocone r�czki.
Winda! Wreszcie nadjecha�a! Ripley ruszy�a biegiem.
Drzwi otworzy�y si�, wskoczy�a do �rodka. Nacisn�a guzik w ob��kanym po�piechu...
Kr�lowa bieg�a w ich stron�... Drzwi zacz�y si� zamyka�... Jeszcze sekunda i potw�r dostanie si� do �rodka.
Ripley postawi�a dziewczynk� i wycelowa�a miotacz p�omieni w zbli�aj�ce si� monstrum. Ogie� przelecia� przez zmniejszaj�cy si� otw�r. Paliwo by�o na wyczerpaniu i tylko cienki s�aby strumie� p�omieni wydosta� si� na zewn�trz, ale to wystarczy�o , by powstrzyma� obcego.
Kr�lowa jakby zawarcza�a. Grube pasmo �liny pociek�o z rozwartych szcz�k. Cofn�a si�.
Zewn�trzne drzwi windy zatrzasn�y si�. Bezpieczne! S� bezpieczne!
Droga w g�r� by�a nieprzyjemna. Wybuchy targa�y ca�ym budynkiem, na dach zbyt wolno poruszaj�cej si� windy zwala�y si� kawa�y gruzu. Ci�gle jednak jecha�a w stron� l�dowiska na wierzcho�ku budowli.
Kiedy drzwi otworzy�y si� ponownie, mi�y kobiecy g�os poinformowa�, �e pozosta�o im dwie minuty na znalezienie bezpiecznego schronienia. Potem ca�a przetw�rnia przeniesie si� do niebytu. Wybieg�y razem z windy i...
Gdzie, u diab�a jest ten statek?
Odlecia�! Ich ko�o ratunkowe znikn�o. Ta cholerna maszyna, ten android, zdradzi�!
Ripley krzykn�a z w�ciek�o�ci, potem przyci�gn�a do siebie dziewczynk�. P�omienie by�y ju� wsz�dzie woko�o, budynek trz�s� si�, wydaj�c najdziwniejsze odg�osy... Nagle jaki� nowy d�wi�k. Ripley spojrza�a w kierunku windy.
Nie! To nie mo�e by� to! Kr�lowa nie umie obs�ugiwa� d�wigu! Nie potrafi!
Ale jest sprytna - odezwa� si� cichy g�osik w g�owie kobiety - widzia�a�, jak zareagowa�a, gdy chcia�a� zniszczy� jej jaja. Widzia�a�, �e z pocz�tku odes�a�a robotnice, trzyma�a je z dala od ciebie. Z pocz�tku.
Ripley spojrza�a na sw�j karabin. Licznik wskazywa� brak amunicji. Miotacz p�omieni te� by� pusty. Rzuci�a bro�, chwyci�a dziecko i zacz�a si� cofa�.
Winda zatrzyma�a si�, drzwi powoli stan�y otworem. Ripley mocno przycisn�a do siebie dziewczynk�.
- Nie patrz, kochanie - powiedzia�a zamkn�wszy oczy.
- Ripley? W porz�dku? Ripley otworzy�a oczy i popatrzy�a na Billie - m�od� kobiet� siedz�c� naprzeciwko. Wygl�da�a na zak�opotan�, a lekki grymas zmarszczy� jej brwi. Ripley lubi�a j�, polubi�a j� od pierwszej chwili, od momentu, kiedy j� zobaczy�a. Niezwyk�e. Zaufanie by�o w obecnych czasach czym� niespotykanym, przynajmniej dla niej. Lecz historia dzieci�stwa Billie by�a tak podobna do jej w�asnej...
- Tak - odpowiedzia�a i westchn�a. - Przepraszam. Zaraz dojd� do siebie. Swoj� drog�, ostatnia rzecz jak� pami�tam jest u�o�enie si� do snu po LU-426. By�am tam ja, jeden z �o�nierzy i cywil, oraz ma�a dziewczynka. My�l�... s�dz�, �e statek musia� odnie�� w czasie drogi jakie� uszkodzenia. Nic wi�cej nie pami�tam. Obudzi�am si� w t�umie uchod�c�w na Ziemi sze�� tygodni temu. Wszyscy byli�my w drodze tutaj. Wydawa�o si� to dobrym pomys�em - wszystko woko�o si� wali�o. Tak wi�c jestem tutaj tylko oko�o miesi�ca d�u�ej ni� wy.
Billie pokiwa�a g�ow�. - Co m�wi� lekarze o utracie pami�ci? To fizyczne czy psychiczne uszkodzenie? - Nie by�am u lekarzy - powiedzia�a Ripley lekko si� u�miechaj�c. - Poza tym, czuj� si� dobrze. Wsta�a i za�o�y�a r�ce za g�ow�.
- Chcesz p�j�� ze mn� na obiad? Gdy sz�y do sto��wki, Billie przygl�da�a si� starszej kobiecie. To w�a�nie ona by�a pierwsz� osob�, przynajmniej pierwsz� znan� osob�, kt�ra spotka�a si� z obcymi i prze�y�a. Billie by�a zafascynowana sposobem bycia Ripley. By�a zrelaksowana, spokojna, wyciszona. Wydawa�o si� to niezwyk�e w po��czeniu z tym, co przesz�a. Zw�aszcza, �e Billie mia�a w�asne do�wiadczenia z obcymi. Wiedzia�a, co to znaczy. Nawet po dw�ch tygodniach tutaj wydawa�o jej si�, �e min�y ju� miliony lat.
Sz�y korytarzem w stron� najbli�szej sto��wki. Jedn� ze �cian stanowi�a przezroczysta p�yta, przez kt�r� wida� by�o dwoje m�odych trzymaj�cych si� za r�ce. S�dz�c po identyfikatorach, oboje byli technikami medycznymi. Dalej Billie ujrza�a panoram� prawie ca�ej stacji. D�ugie rury przechodzi�y w sfery i sze�ciany, jakby z�o�one z klock�w przez gigantycznego dzieciaka. Wstrz�sn�� ni� zimny dreszcz, gdy przechodzi�y obok jednego z w�az�w. Stacj� wykonano z grubego plastiku i tanich ksi�ycowych metali; ciep�o wt�aczane do korytarzy jednocze�nie ucieka�o w niekt�rych miejscach na zewn�trz.
Oczywiste by�o, �e najnowsze dobud�wki by�y znacznie gorsze - nie os�oni�ty niczym plastik, obskurne pomieszczenia z n�dznymi urz�dzeniami i s�abym o�wietleniem. Zosta�y pozlepiane razem, by przyj�� nap�ywaj�cych z Ziemi uciekinier�w. W tej chwili Orbitalna Stacja Wej�ciowa by�a schronieniem dla 17 000 ludzi, prawie dwukrotnej liczby jak� przewidziano na pocz�tku. Wi�cej miejsca ju� nie by�o. Jak powiedzia�a Ripley, wszystko zaczyna si� wali�.
Chocia� by�o jeszcze stosunkowo wcze�nie, sala by�a zat�oczona. W po�udnie przyby� transport warzyw z hydroponicznych ogrod�w, a wie�ci rozchodzi�y si� tu szybko.
Billie i Ripley wzi�y po ma�ej sur�wce z marchewki i g��wce sa�aty oraz jakie� sztuczne mi�so. Usiad�y przy jednym z ma�ych stolik�w obok wyj�cia. Mimo t�um�w, by�o spokojnie - wi�kszo�� ludzi przebywaj�cych tu straci�a przyjaci� i rodziny. Wszyscy wr�cz wstydzili si� �mia� lub beztrosko sp�dza� czas. Billie to rozumia�a.
Sama wi�kszo�� swego �ycia sp�dzi�a w r�nych o�rodkach psychiatrycznych, pr�buj�c udowodni� lekarzom, �e obcy naprawd� istniej�. Powa�na atmosfera stacji nie by�a dla niej czym� niezwyk�ym, przeciwnie wydawa�a si� znajoma. Oczywi�cie nie czu�a si� tu jak w domu, ale tak naprawd� nigdy go nie mia�a. Tu przynajmniej jej �yciu nic nie zagra�a. To by�o co�. Po podr�y z Wilksem bezpieczna przysta� wydawa�a si� nierealnym snem.
Ripley wzi�a mi�sa do ust . Wykrzywi�a twarz. - Smakuje jak �cinki izolacji.
Billie spr�bowa�a i kiwn�a g�ow�.
- Przynajmniej jest gor�ce - stwierdzi�a.
Jad�y powoli, ka�da skoncentrowana na w�asnym daniu. - Wi�c �nisz o niej? O matce obcych? Billie spojrza�a zaskoczona na Ripley.
Ta przygl�da�a jej si� uwa�nie.
- Bo ja tak - powiedzia�a. - Przynajmniej tak by�o, zanim straci�am pami��.
Unios�a do ust kolejny k�s jedzenia.
- Ja... ech. Tak, ja tak�e. S�ysza�am, �e inni te� maj� sny... wyrzuci�a z siebie Billie. Rzeczywi�cie s�ysza�a opowiadania, w szczeg�lno�ci o fanatykach, kt�rzy sny o obcych zamienili w pewien rodzaj religii. Nazywali siebie Wybra�cami, kt�rzy wiedz�, �e Dzie� S�du ju� nadszed�. Usi�owa�a zachowa� spok�j co do swoich sn�w, ale ostatnio...
- Mam je cz�sto - wyzna�a. - Prawie ka�dej nocy. Ripley pokiwa�a g�ow�.
- To samo jest ze mn�. Zaczynaj� si� od wyzna� mi�o�ci, a potem zamieniaj� w... Czuj� w tym pewien zwi�zek. To s� przekazy. Wiem, gdzie ona si� znajduje, wiem, �e chce przygarn�� wszystkie swoje dzieci. Kr�lowa kr�lowych, nadrz�dna si�a wszystkich cholernych potwor�w. Wiem, gdzie j� znale�� !
Odsun�a gwa�townie talerz.
- I wiem jak j� zniszczy� - doda�a.
- Czu�am, �e nie jestem jedyn� , kt�ra �ni, ale nie mia�am czasu, by o tym my�le�. Tu w stacji nie ma mo�liwo�ci zorganizowania sesji terapii grupowej.
Ripley u�miechn�a si� z gorzk� ironi�.
- My�l�, �e wiem czego ona oczekuje i mam pewien pomys�. Musimy znale�� wi�cej takich, kt�rzy �ni� o niej... co z Wilksem?
- Wiem, �e ma sny - Billie wzruszy�a ramionami - lecz nie s�dz�, �eby to by�y takie same koszmary, jak nasze. Nie wiem za du�o. On o tym nie m�wi. Mo�emy go przecie� zapyta�.
Rozejrza�a si� woko�o, chocia� wiedzia�a, �e poszed� gdzie� popracowa�. Od dw�ch tygodni, odk�d byli w stacji, Wilks sp�dza� wi�kszo�� czasu w sali gimnastycznej lub na innych, r�wnie wyczerpuj�cych zaj�ciach.
- Przypuszczam, �e spotkam go p�niej ,w barze.
- Chcia�abym si� do��czy� - zaproponowa�a Ripley - je�eli... je�eli nie b�dzie to wam przeszkadza�o.
Wydawa�o si�, �e szczeg�lnie starannie dobra�a ostatnie s�owa.
- Nie ma sprawy. B�dzie nam mi�o.
Billie u�miechn�a si�, a Ripley odwzajemni�a u�miech. Billie poczu�a, �e coraz bardziej lubi t� kobiet�.
Wilks trenowa� na rowerze przez wi�cej ni� godzin�. Pot oblewa� mu ca�e cia�o. Patrzy� na ma�ego ch�opca siedz�cego w rogu. G�ow� trzyma� podpart� na r�kach, a wzrok mia� wlepiony w ekran przed sob�. Peda�owanie pod obci��eniem dziewi�tego stopnia dawa�o si� nie�le Wilksowi we znaki. Czy m�g� widzie� tego ch�opca wcze�niej?
Sala, w kt�rej �wiczy�, by�a jedn� z mniejszych w Stacji, ale wola� j� od innych. W du�ych mog�o pomie�ci� si� nawet dwie�cie os�b, a zbyt wielu ludzi poc�cych si� w jednym miejscu nie mia�o dobrego wp�ywu na jako�� powietrza. Poza tym nie lubi� t�um�w.
Dzieciak mia� mo�e dziesi��, mo�e jedena�cie lat, by� szczup�y, blady i mia� ciemne w�osy. Jego twarz wyra�a�a ca�kowit� oboj�tno��. Patrzy� w pustk�, podbr�dek opar� na kolanach. Co� w sylwetce ch�opca przypomina�o Wilksowi jego samego z czas�w, kiedy mia� dziesi�� lat. Mo�e budowa cia�a i ciemne w�osy... mo�e to zapatrzenie. M�g�by si� do niego przy��czy�.
Wilks wychowa� si� w ma�ym miasteczku na Ziemi, na po�udniu Stan�w Zjednoczonych. Opiekowa�a si� nim ciotka; matka umar�a na raka piersi, kiedy mia� pi�� lat. Ojciec zostawi� ich rok wcze�niej. Ciotka Carrie by�a mi�a, ale nie po�wi�ca�a mu zbyt wiele czasu. Pracowa�a na nocnej zmianie w domu wypoczynkowym, co by�o mu raczej oboj�tne. Ma�y Davey Arthur Wilks mia� co je�� i w co si� ubra�. Tak ciotka pojmowa�a odpowiedzialno�� za losy ch�opca.
Carrie Green nie rozumia�a zbyt wiele w og�le, a z pewno�ci� nie rozumia�a potrzeb ma�ego ch�opca.
Nie rozmawiali te� zbyt wiele o rodzicach - matka by�a �wi�t�, kt�ra nie zajmowa�a si� niczym poza kochaniem Daveya, ojciec za� nieobliczalnym skurwysynem, kt�ry nie robi� nic poza w�asnymi interesami. Dawid, kt�ry nienawidzi� imienia Davey, nie by� zbyt przekonany co do obu postaci. Prawie nie pami�ta� ich obojga. Wiedzia�, �e matka nie wr�ci ju� nigdy; ale cz�sto �ni� o ojcu, kt�ry pewnego dnia zjawi si� z u�miechem na jego drodze i zabierze go gdzie�, gdzie b�d� razem mieszka� i bawi� si�. Jego Tatu� by� przystojny, silny i sprytny, i nic od nikogo nie potrzebowa�.
Wydarzy�o si� to w dwa dni po jego jedenastych urodzinach. Dawid le�a� na pod�odze ma�ego, zaniedbanego pokoju i czyta� nowy komiks z Danno Kruisem. Danno by� w trakcie rozprawiania si� z naprawd� niebezpiecznymi facetami, kiedy ch�opiec us�ysza� pukanie. Ciotka Carne w sypialni "leczy�a swe zm�czone oczy", wi�c Dawid, spodziewaj�c si� domokr��cy, odezwa� si� zapraszaj�co.
W drzwiach stan�� wysoki m�czyzna z zawini�t� w kolorowy papier paczk�.
- Dawid? Twarz tego cz�owieka rozpaczliwie domaga�a si� golenia, a
ubranie by�o stare i znoszone. - Tak, dlaczego... - Ch�opiec cofn�� si� o krok. Nie zna� tego dziwnego przybysza o jasnych b��kitnych oczach...
- Aaa... tak... cze��. Wiedzia�em, �e s� twoje urodziny i... wiesz... by�em w mie�cie. Dla ciebie.
Obcy wyci�gn�� paczk� w jego kierunku.
Dawid wzi�� ja i spojrza� na nieznajomego. - Kim pan jest?
- O, rany. - m�czyzna u�miechn�� si�. - Mam na imi� Ben. Jestem... by�em przyjacielem twojej mamy - Ben popatrzy� na zegarek, potem zn�w na Dawida. - Szcz�cia w dniu urodzin, Davey. S�uchaj, musz� ju� lecie�. Mam spotkanie... Wiesz jak to jest.
Popatrzy� na Dawida tak jako� bezradnie.
Dawid przygl�da� mu si�. Nie m�g� wykrztusi� ani s�owa. Jego ojciec mia� na imi� Ben. �cisn�� mocniej paczk�. Papier zatrzeszcza� pod naciskiem. Ben!
M�czyzna odwr�ci� si� i wyszed� . Dawid sta� nieruchomo, dop�ki nie zamkn�y si� drzwi. Usi�owa� sobie wm�wi�, �e to nieprawda, �e ten Ben nie jest jego tatusiem. Nie m�g� by�. Nie m�g�by przecie� przyj�� tutaj, rzuci� mu prezent i tak po prostu wyj��. Zostawi� go. Nie m�g�by tego zrobi�.
- Davey?
Ciotka podnios�a si� z kanapy i podesz�a do niego. - Czy kto� tu by�? Co ty tam masz?
Ch�opiec spojrza� na ni� i pokr�ci� g�ow�. - To nic wa�nego - powiedzia�.
Wrzuci� prezent do b�yszcz�cego pojemnika na popi�, kt�ry ciotka trzyma�a razem z antycznym piecem na drewno.
Wilks potrz�sn�� g�ow�. Zn�w by� w sali gimnastycznej Jezu. Niekt�re z tych starych ta�m pami�ci by�y tak trudne do wymazania. Popatrzy� na ch�opca.
- Hej, ch�opcze. Nie wy�wiczysz sobie �adnych mi�ni, je�li b�dziesz tak siedzia� na ty�ku.
Malec spojrza� na niego niczym przestraszony ptak.
- Podejd� tu. Poka�� ci jak dzia�a ta maszyna.
Nie by�o to wiele, ale przynajmniej tyle m�g� ch�opcu ofiarowa�. Nikt nigdy nie zrobi� dla niego takiego gestu.
U�miech, kt�ry pojawi� si� na twarzy ch�opca, wart by� miliony. A przecie� nic to Wilksa nie kosztowa�o.
ROZDZIA� 2
Amy i starzec stali przed pokrytym odchodami obcych tunelem i odrzucali gruz. Wewn�trz panowa�y g�ste ciemno�ci.
Stary cz�owiek przeci�gn�� dr��c� r�k� po bia�ych w�osach i wspar� si� d�oni� o dziewczynk�. Amy podnios�a g�ow� i u�miechn�a si� do niego. By�a �adna, pomimo szarawej sk�ry i zniszczonego ubrania. Jej nieco nerwowy u�miech czyni� j� jeszcze m�odsz�.
- U�ywaj� tuneli metra do poruszania si� po mie�cie - powiedzia� m�czyzna, staraj�c si� m�wi� jak najciszej. - Wszystko jest na miejscu, ale zmienione.
Post�pili kilka krok�w w g��b. O�wietlenie by�o s�abe, a d�ugie cienie porusza�y si� i ta�czy�y na �cianach w ciszy.
Starzec m�wi� dalej:
- To... to trudne do sprawdzenia, ale tunele wydaj� si� ��czy� w jednym centralnym punkcie, jak szprychy ko�a.
Ciemne, kleiste konstrukcje obcych otacza�y ich ze wszystkich stron. �ciany by�y obwieszone ludzkimi szcz�tkami -szkielety wisia�y przewa�nie na wyci�gni�tych ramionach, a wi�kszo�� czaszek zwr�cona by�a w lewo. Widocznie z prawej strony znajdowa�o si� co�, co mog�o by� kiedy� powodem przera�enia.
Amy przysun�a si� do starego cz�owieka.
- O ile tylko si� nie myl�, potwory trzymaj� si� jednego terytorium, a potem przechodz� do nast�pnego. Nasz ob�z jest niedaleko.
Po�o�y� dr��c� d�o� na ramieniu dziewczynki.
- Obcy s� o kilka kilometr�w st�d, tak przynajmniej mi si� wydaje, wiec jeste�my bezpieczni.
- Mam nadziej�, �e tak jest - odezwa�a si� Amy - ale nie wiem, czy mo�emy by� ca�kiem spokojni. M�czyzna kiwn�� g�ow�.
- S� jeszcze ci, kt�rzy czuj� si� spowinowaceni i poluj� dla obcych na powierzchni. Tu, na dole, mo�emy si� ich nie obawia�.
Szli w g��b tunelu, a �mier� otacza�a ich swym niesamowitym tchnieniem. Oboje ci�ko dyszeli . Po minucie zatrzymali si�, a starzec zn�w zacz�� m�wi� belferskim tonem.
- Teraz jeste�my ju� niedaleko od centrum, niedaleko osi tego diabelskiego ko�a. Dlatego jest tu wi�cej szcz�tk�w. Nie wolno nam i�� ani o krok dalej.
Amy wstrz�sn�� przenikliwy dreszcz.
- Czy mo�emy ju� st�d i��, Wujaszku? To nie najlepiej wygl�da.
M�czyzna rozejrza� si� wok� z obaw�, a potem u�miechn�� si� do dziecka.
- Dobrze. Chod�my na wcze�niejszy obiad. Zawr�cili, a Wujaszek pozwoli� Amy prowadzi�.
- Wiesz, powinienem... - zacz��, gdy nagle z ciemnej �ciany wychyn�a d�o� i chwyci�a go za kolano. Amy wyrwa� si� cienki, przenikliwy okrzyk. Starzec upad�.
W ciemno�ci rozleg� si� inny g�os.
- Cholera, o cholera!
W polu widzenia pojawi� si� biegn�cy m�ody cz�owiek.
- Paul! - rykn�� stary cz�owiek . - Zabierz to, zabierz!
Paul podni�s� w g�r� ma�� latark�. Jedna z ofiar obcych wisia�a na �cianie bliska �mierci. Tym razem by�a to kobieta, chocia� bardziej przypomina�a zwierz�. Jej oczy wype�nia�o szale�stwo. Trzyma�a mocno nog� starca.
- Wujaszku - szepn�a Amy, a pier� unios�a jej si� w t�umionym szlochu. Po chwili zacz�a p�aka�.
Paul i starzec bili kobiet� pi�ciami po r�ce, ale ta nie zwalnia�a chwytu. Jej twarz by�a opuchni�ta i prawie czarna. Paul spojrza� w kierunku, z kt�rego przed chwil� przysz�a Amy z Wujaszkiem. Gdzie� tam, daleko, s�ycha� by�o klekocz�ce d�wi�ki.
- S�uchajcie - wyszepta�a kobieta krwawi�cymi ustami. - Jestem matk�...
Paul wsta� z kl�czek i kopn�� j� w r�k�. Nadgarstek p�k� z trzaskiem i .stary m�czyzna uwolniony z uchwytu odczo�ga� si� od umieraj�cej ofiary potwor�w. Zdawa�o si�, �e nic nie zauwa�y�a, jakby w og�le nie czu�a b�lu.
Starzec wsta�, chwyci� Amy za r�k� i razem szybko oddalili si� od oszala�ej kobiety.
Ta zamkn�a okropne oczy i wyszepta�a zachrypni�tym g�osem:
- Szybko... umrze� jak najszybciej.
Przera�enie malowa�o si� na wszystkich twarzach ofiar, kt�re mijali wracaj�c do obozu. Ostatnie s�owa szalonej dotar�y do nich jak odleg�e echo.
- Paul? - odezwa� si� stary m�czyzna. M�ody skin�� g�ow�.
- Zajm� si� tym.
Wyci�gn�� zza pasa n�. Promie� md�ego �wiat�a b�ysn�� na ostrzu. Zawr�ci� w g��b tunelu...
Obraz na ekranie znieruchomia�. Billie zacisn�a d�onie na brzegu fotela tak mocno, �e gdy chcia�a po chwili wyprostowa� palce, ko�ci g�o�no trzasn�y w stawach. Potrz�sa�a przez chwil� g�ow�, nie zdaj�c sobie sprawy, �e to robi. Chcia�a strz�sn�� z siebie ca�y b�l Amy, sw�j b�l...
Siedzia�a sama w g��wnej sa�i ��czno�ci Stacji. Technik poszed� w�a�nie na obiad.
- Nigdy wi�cej - szepn�a do siebie.
Czu�a si� jak ma�a dziewczynka. Jej dzieci�stwo na Rim, ze wszystkimi ucieczkami i ukrywaniem si�, jeszcze nigdy nie wydawa�o jej si� bli�sze ni� teraz. Wszyscy odeszli, krzycz�c z oddali przera�onym g�osem ludzi przeznaczonych na zjedzenie przez obcych. Potok wspomnie� uderzy� w ni� z ca�� moc�: kuca�a w przewodzie wentylacyjnym, kiedy t�usty m�czyzna z krwawi�cymi uszami wy� ze strachu i b�lu o kilka metr�w od niej; odg�os strza��w w �rodku nocy; krew rozbryzgana po mrocznej sali; i ci�g�y strach, ci�g�a bezsilno�� i pewno��, �e w ko�cu zostanie odnaleziona przez potwory. Potem b�dzie zjedzona. Albo jeszcze gorzej.
Lecz Amy �yje! Jest kilka lat starsza i ci�gle �yje.
Technik, starszy m�czyzna o nazwisku Boyd, wspomnia� jej, �e ci�gle odbieraj� nieliczne przekazy z Ziemi.
- W wi�kszo�ci jest to jakie� religijne g�wno - mrukn�� drapi�c si� za uchem.
- �adnego przekazu od pewnej rodziny? - spyta�a wtedy Billie, nie spodziewaj�c si� us�ysze� niczego dobrego. To musia�by by� cud...
- A, tak. Przychodz� na r�nych kana�ach, jak przypadkowe sygna�y. Dziewczyna i jej wuj, jeszcze par� innych os�b. Smutne.
Boyd wzruszy� ramionami i poszed� je��, ostrzegaj�c j�, �eby niczego nie dotyka�a zanim nie wr�ci. Billie u�wiadomi�a sobie, �e stary technik jest pewny, i� nic ju� w�a�ciwie nie mo�na dla tamtych uczyni�. Z wyj�tkiem... Ripley. Mo�e jej plan, jaki by nie by�, m�g�by ocali� Amy. To samo dziecko, teraz ju� nieco starsze, widzia�a w starym przekazie, na kt�ry natkn�li si� w tej ob��kanej bazie wojskowej. Amy.
Billie wci�gn�a g��boko powietrze i wypu�ci�a je bardzo powoli. Zobaczy�a siebie w obrazie tej ma�ej dziewczynki na Ziemi. Zrobi wszystko, �eby j� uratowa�. Wszystko.
Billie sp�ni�a si� kilka minut do Czterech �agli, bez w�tpienia najbardziej obskurnego baru w Stacji i oczywi�cie jedynego, do kt�rego chodzi� Wilks. Knajpa by�a ma�a i mroczna. Pijacy i odurzeni chemikaliami osobnicy siedzieli przy okr�g�ych sto�ach otaczaj�cych male�ki bar przy �cianie. Zgodnie z programem wywieszonym na �cianie, mia�y si� tu p�niej odbywa� ta�ce erotyczne. Pary i tr�jki t�oczy�y si� ju� na podwy�szeniu, przygotowuj�c si� do wyst�pu.
Billie spostrzeg�a Ripley siedz�c� przy stoliku stoj�cym w rogu. Przed ni� na zachlapanym jakim� p�ynem blacie, sta�o kilka szklanek.
- Wilksa jeszcze nie ma - powiedzia�a Rip�ey i nala�a blado pomara�czowego p�ynu do jednej ze szklanek. - Napijesz si�?
- Tak, dzi�ki.
Billie wzi�a szklank�. Prze�kn�a po�ow� zawarto�ci jeszcze zanim usiad�a. Ripley unios�a brew.
- Ci�ki dzie�?
- Moja przesz�o�� mnie dopad�a. Na Ziemi jest rodzina, kt�ra wysy�a przekazy. Po raz pierwszy widzia�am ich na planetoidzie Spearsa. W tej rodzinie jest ma�a dziewczynka, teraz ma mo�e dwana�cie, mo�e trzyna�cie lat. Patrzenie na te przekazy... - przerwa�a i poci�gn�a ze szklanki -jest bardzo przygn�biaj�ce.
- Czy to Amy?
Billie zaskoczona podnios�a wzrok.
- Widzia�am j� kilka dni temu. - wyja�ni�a Ripley. - Znasz j�? Billie pokr�ci�a przecz�co g�ow�
- Chocia� czuj�, jakbym j� zna�a od dawna.
- Tak, rozumiem. Amy, tak mia�a na imi� r�wnie� moja c�reczka.
Do baru wszed� Wilks, skin�� barmanowi i podszed� do ich stolika.
- Przepraszam, sp�ni�em si� - powiedzia�. -Trenowa�em. My�l�, �e straci�em poczucie czasu.
U�miechn�� si� i usiad�. Nala� sobie trunku do szklanki.
Billie zauwa�y�a, �e by� bardziej zrelaksowany ni� zwykle, jego poznaczona bliznami twarz wydawa�a si� by� ca�kiem odpr�ona.
- Cze��, Ripley.
Ripley pochyli�a si� ku niemu.
- Potrzebujemy twojej pomocy, Wilks - powiedzia�a. - Nie ma sensu owija� w bawe�n�, �nisz o obcych?
- To nie wszystkim si� �ni�?
- Nie w formie koszmar�w - odezwa�a si� spokojnie Billie. - Nie jako sygna�y, przekazy. Wiadomo�ci od matki obcych, przewodniczki kr�lowych. Ona... ona jest gdzie� w ciemnym miejscu, w grocie lub czym� takim. I pragnie. Czeka. Nawo�uje.
Billie przymkn�a oczy.
- Zbli�a si�, a potem m�wi. M�wi, �e ci� kocha i chce by� z tob�. Wr�cz czujesz, jak jej pragnienia p�yn� falami do ciebie...
Otworzy�a oczy. Ripley kiwn�a g�ow�, lecz wzrok Wilksa by� pe�en sceptycyzmu.
- Mo�e co� zjad�a�...?
- S�uchaj, Wilks. Pami�tasz ten statek kierowany przez roboty? Pami�tasz sny, jakie tam mia�am?
- Tak, pami�tam - kiwn�� g�ow�.
Wtedy Billie czu�a instynktownie, �e obcy s� na statku, chocia� w �aden spos�b nie mog�a o tym wiedzie�. Jej sen uratowa� im �ycie.
- Wi�c czego ode mnie chcecie?
- �eby� dowiedzia� si� kto ma sny o matce obcych - powiedzia�a Rip�ey - Mia�am je przez jaki� czas, ale potem urwa�y si�. Je�eli s� one czym� w rodzaju transmisji, b�dziemy mogli je wykorzysta�. Musimy wiedzie� czy kto� jeszcze �ni w ten spos�b. Musimy mie� pewno��. Macie jakie� pomys�y?
Wilks popatrzy� w g��b szklanki.
- Mo�e - mrukn��. - Mog� popyta� ludzi, kt�rych znam. Uwa�acie, �e to co� da?
- Sama jeszcze nie wiem - stwierdzi�a Ripley. - Ale mo�e co� z tego wyjdzie. Wilks wzruszy� ramionami.
- Pieprzy� to, ale i tak nie ma tu zbyt wiele do roboty na tej cholernej skale upa�kanej plastikiem. Do diab�a, popytam tu i tam.
Wys�czy� trunek do dna i wsta�.
- Spotkamy si� jutro o 9.00 w pokoju konferencyjnym B2.
Ripley u�miechn�a si� do Billie i z ulg� wypu�ci�a powietrze z p�uc. Amy ci�gle by�a na Ziemi w jakiej� kryj�wce i prawdopodobnie nic nie mo�na by�o dla niej uczyni�. Ale mo�na w ko�cu co� zacz�� robi�.
Salk� konferencyjn� udost�pniano w�a�ciwie tylko wojskowym, lecz by�a tak ma�a i tak rzadko u�ywana, �e Wilks nie mia� k�opotu z uzyskaniem pozwolenia na wej�cie do niej. Billie i Ripley sta�y po jego bokach naprzeciw ma�ego komputera. Naciska� klawisze i jednocze�nie m�wi�:
- Ostatniego wieczoru spotka�em star� przyjaci�k�, Leslie Elliot. Zwykle wychodzi�a z facetem, kt�rego szkoli�em, a� do chwili, gdy stwierdzi�a, �e jej iloraz inteligencji jest wy�szy o prawie 50 punkt�w. Jest bardzo dobr� w�amywaczk� komputerow�, ale teraz robi tylko czarn� robot� wprowadzania danych. My�l�, �e nie odm�wi nam pomocy... nawet si� zadeklarowa�a. Czekajcie, to jest to.
Dane zacz�y przewija� si� przez ekran. Nazwiska, daty, miejsca. Potem pojawi�y si� obrazy.
Quincy Gaunt, dr/ Obiekt: Nancy Zetter. Obraz by� marnej jako�ci i przedstawia� dwoje ludzi siedz�cych w biurowym pokoju. Kobieta opowiada�a:
- Potem podesz�a do mnie i us�ysza�am jej g�os. M�wi�a, �e zaopiekuje si� mn�. Powiedzia�a: "Kocham ci�".
Atrakcyjna, m�oda kobieta potrz�sn�a g�ow� z obrzydzeniem.
- To, co m�wi�a, by�o okropne.
- Czy na tym si� sko�czy�o? - spyta� lekarz, szczup�y, m�ody m�czyzna o oboj�tnym wyrazie twarzy.
- Tak. Z wyj�tkiem tego, �e to wci�� trwa - powiedzia�a kobieta. - Ja co noc �ni�...
Wilks przycisn�� klawisz. Wi�cej nazwisk przesun�o si� po ekranie, kolejne pokoje, kolejne osoby. Dobrze zbudowany, m�ody m�czyzna kr�ci� si� niespokojnie w fotelu, a starszy od niego lekarz przygl�da� mu si� uwa�nie.
- To by�o jak... nie wiem... ona mnie pragn�a - wyrzuci� z siebie m�odzieniec.
- Seksualnie? M�czyzna poczerwienia�.
- Nie, nie ca�kiem. Tak jako�... cholera, nie wiem. Jakby by�a moj� matk�, czy kim� w tym rodzaju.
- Czy miewasz sny o swojej matce? - Lekarz pochyli� si� do przodu w oczekiwaniu.
Wilks ponownie nacisn�� klawisz. Doktor Torchin rozmawia� z kobiet� - porucznikiem Adcox.
- ...i odczu�a� jakby wo�anie, �eby� z ni� zosta�a-zastanowi� si� lekarz. - Interesuj�ce. Wilks dotyka� delikatnie klawiatury.
- ...to jest powracaj�cy ci�gle sen...
- ...kocha mnie, pragnie...
- ...m�wisz, �e potw�r prosi ci� o znalezienie...
- ...chce, �ebym znalaz�a dla niej...
- ...wo�a mnie...
Wilks wcisn�� klawisz pauzy i popatrzy� na stoj�ce obok dwie kobiety.
- Ilu? - spyta�a Billie. Poczu�a nag�� sucho�� w gardle.
- Nie jestem pewny, ale Les dotar�a do danych z jednego tygodnia. Psychiatr�w odwiedzi�o trzydzie�ci siedem os�b.
- A jest jeszcze wielu, kt�rzy nigdy nie p�jd� do psychiatry - odezwa�a si� Ripley. Umilk�a zamy�lona.
- Dobra robota, Wilks - powiedzia�a po chwili.
- Dok�d nas to, do diab�a, zaprowadzi? - spyta� Wilks i odchyli� si� w fotelu. - Co to wszystko oznacza?
- �e kr�lowa matka pragnie swych dzieci - odpowiedzia�a Ripley. - Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jest. Sygna�y s� przeznaczone dla nich. Robotnice nie s� wystarczaj�co inteligentne by za�adowa� si� na statki i odlecie� do domu, ale gdyby�my tak j� odnale�li i przewie�li na Ziemi�...
- Mog�yby odej�� wraz z ni� - powiedzia�a Billie.
- Ujmuj�c to najpro�ciej: ta kr�lowa kr�lowych jest w innym systemie gwiezdnym, tak? Chryste, znaczy to, �e przekazy odbywaj� si� z pr�dko�ci� wi�ksz� ni� pr�dko�� �wiat�a. Jak, w�r�d jakich� pieprzonych woodoo.
- A je�eli to prawda? - spyta�a Billie. - Co powiesz, je�eli jaka� superkr�lowa potrafi przekazywa� na takie odleg�o�ci? Pomy�l lepiej, co si� stanie, gdy zjawi si� tutaj.
- P�jd� za ni� jak lemingi - powiedzia�a Ripley. - Po��cz� si� razem w wielkim pochodzie. Ka�de z nich.
Wilks nie mia� naj�wiatlejszego umys�u, ale b�yskawicznie dostrzeg� mo�liwo�ci tego scenariusza. Kiedy si� odezwa�, jego g�os by� cichy, ale pe�en przekonania:
- Mogliby�my poczeka�, a� si� zbior� do kupy, a potem przy pomocy �adunk�w nuklearnych wys�a� je do diab�a.
Popatrzy� na ekran komputera, gdzie twarz pacjentki z ciemnymi obw�dkami wok� oczu zosta�a zamro�ona przez stop-klatk�. Przyjemne marzenie, lecz wydawa�o si�, �e takim pozostanie. Cofn�� si� my�l� do swego pierwszego kontaktu z obcymi, jak�e dawno to by�o. Przesun�y mu si� przed oczami wspomnienia przesz�o�ci: uwolnienie Billie z o�rodka psychiatrycznego, nowe przej�cia u jej boku, nowe wysi�ki, by zniszczy� obcych, kt�rzy im zagra�ali - im i ludzko�ci. G��wny cel zna�, lecz Wilks by� bardzo praktycznym cz�owiekiem.
- Sk�d masz pewno��, �e tak si� stanie? - spyta� Ripley.
- Nie jestem pewna - pokr�ci�a g�ow�. - Przynajmniej nie w spos�b, kt�ry da�by si� wyja�ni� czy zmierzy�.
- Ale wierzysz, �e wszystkie te psychiczne brednie znacz� dok�adnie to, o czym tutaj m�wimy? Oznacza to dla ciebie, �e istnieje gdzie� jaka� supermamu�ka, kt�ra mog�aby zmusi� te wszystkie skurwysyny do opuszczenia Ziemi?
- Tak, w to w�a�nie wierz�.
Wilks ponownie wpatrzy� si� w ekran. Billie mog�a co� powiedzie� o obcych na statku, kt�ry ukradli wsp�lnie z Buellerem. On te� mia� w�asne przeczucia, kt�re uratowa�y mu niejednokrotnie dup�. Nie by� zbyt religijny, nie wierzy� te� w r�ne brednie psycholog�w, nie musisz by� chemikiem, by rozpali� ogie�. Pragmatyzm by� jego sposobem na �ycie i do diab�a z teoretyzowaniem. Je�eli Billie mog�a widzie� we �nie prawd�, mogli to robi� i inni. To ma jaki� sens.
- Dobra. Przypu��my, �e ten scenariusz zacznie dzia�a� - odezwa� si� po chwili milczenia. - Warto by sprawdzi� nieco wi�cej szczeg��w. Je�eli macie racj�, to mamy w gar�ci wielki m�ot, kt�rego mo�emy u�y� przeciwko tym dupkom. Chc� popracowa� z wami i przekona� si�, dok�d nas to zaprowadzi. Id� porozmawia� z przyjaci�mi.
- Je�eli nie masz nic przeciwko temu, p�jd� z tob� - zaproponowa�a Ripley. - Billie? Gdyby� mog�a przekopa� si� przez te zbiory i wyci�gn�� nazwiska personelu wojskowego...
Billie wyj�a z czytnika metalowy kr��ek z zapisem informacji i schowa�a go do kieszeni.
Ripley wyszczerzy�a z�by w szerokim, szczerym u�miechu.
- �wietnie. Nie spotkaliby�my si� wieczorem i porozmawiali o tym, co uda�o nam si� znale��?
Billie posz�a szybko do swojej kwatery. Jak to dobrze by� zn�w w akcji. Poza tym wiadomo��, �e inni te� maj� koszmarne sny, r�wnie� poprawi�a jej humor. Nie czu�a si� ju� tak osamotniona. Ta Ripley to silna kobieta, przyw�dczyni.
Skr�ci�a za r�g i niemal biegiem zbli�y�a si� do robotechnika naprawiaj�cego panel o�wietleniowy. Zatrzyma�a si� na chwil� i uwa�nie przyjrza�a robotowi. By�a to prosta maszyna, przystosowana jedynie do kilku nieskomplikowanych zada�. Z grubsza ludzkiego kszta�tu, oko�o dw�ch metr�w wysoka; kr�tko m�wi�c - metalowa skrzynka na dw�ch nogach i o dw�ch r�kach.
Robot w niczym nie przypomina� androida, kt�ry �atwo m�g� uchodzi� za cz�owieka...
Billie nagle znalaz�a si� na granicy p�aczu. Mitch. Co te� si� z nim sta�o, jaki los spotka� jej sztucznego kochanka. Ow�adn�y ni� mieszane uczucia: z�o��, �e nie powiedzia� jej prawdy, obawa i wreszcie smutek. By�a te� �a�o��, kt�r� po raz pierwszy odczu�a, gdy zobaczy�a go zreperowanego na planetoidzie Spearsa, kiedy ujrza�a jego pi�kne cia�o przytwierdzone do okropnych metalowych n�g. Wygl�da�y zupe�nie jak ko�czyny robota, kt�ry teraz sta� przed ni�. Kiedy w ko�cu zrozumia�a sam� siebie, by�o ju� za p�no - ona i Wilks byli ju� w przestrzeni kosmicznej, uciekli z bitwy, kt�ra rozgorza�a na planetoidzie. Mitch na niej pozosta�. Ostatni raz zobaczy�a go podczas transmisji przekazanej na ich statek. Prawda by�a taka, �e czymkolwiek - kimkolwiek? - by� Mitch, okaza� si� najlepsz� osob� jak� kiedykolwiek zna�a. I na dodatek kocha�a go.
C�, to pieprzone �ycie by�o okrutnie niesprawiedliwe. By�a to twarda rzeczywisto�� i Billie zbyt wiele razy si� o tym przekona�a, by teraz p�aka�. Sp�d� ca�e lata w szpitalu, a z pewno�ci� nauczysz si� podchodzi� do �ycia bez zb�dnych emocji.
Otar�a �zy z twarzy. P�acz niczego przecie� nie zmieni. W swych podr�ach z Wilksem nauczy�a si� jeszcze jednego: najlepsz� metod� dzia�ania, by sprawy sz�y jak nale�y, jest zaj�cie si� nimi samemu. Je�eli chcesz kopn�� kogo� w dup�, najlepiej u�yj w�asnych but�w. Tak trzeba zajmowa� si� w�asnymi sprawami. Siedzenie i narzekanie w niczym ci nie pomog�.
Ripley o tym wiedzia�a. Mia�a plan. Jaki on by�, to nie mia�o znaczenia. Wa�ne, �e istnia�. A je�eli istnia�a najmniejsza nawet szansa, �e si� powiedzie, Billie chcia�a przy�o�y� sw� r�k� do zniszczenia obcych. Za to wszystko, co zrobili.
Chcia�a �mia� si� nad ich grobem.
ROZDZIA� 3
Ripley potar�a skronie i lekko zmarszczy�a czo�o.
- Problemy? - szepn�� Wilks.
Nie chcia� przeszkadza� rozmow� kobiecie, kt�ra siedzia�a przy komputerze kilka metr�w od nich.
- B�l g�owy - odpowiedzia�a. - Ostatnio cz�sto je miewam.
Jeszcze chwil� pomasowa�a skronie i rozejrza�a si� po ma�ym pokoju. Gustowne malowid�a i fotografie zdawa�y si� nie pasowa� do taniego, plastikowego wyko�czenia tego mikroskopijnego pomieszczenia.
Technik, Leslie Elliot, zgodzi�a si� im pom�c, wykorzystuj�c na odszukanie potrzebnych informacji sw� przerw� obiadow�. Siedzieli w�a�nie w jej kwaterze i przygl�dali si� jak pracuje. By�a to �adna, nieco zbyt mocno umi�niona kobieta o mi�ym u�miechu i kasztanowych w�osach, kt�re nosi�a splecione w mn�stwo cienkich warkoczyk�w. Ripley zastanawia�a si�, co ��czy�o j� z Wilksem...
- Mo�e powinna� powstrzyma� go jakimi� prochami - powiedzia� Wilks, przerywaj�c jej my�li.
Popatrzy�a na niego pustym wzrokiem.
- Tw�j b�l g�owy.
- Aha. Nie. W porz�dku. Poza tym, nie bior� lek�w. Wi�kszo�� problem�w staram si� sama rozwi�zywa�.
Wilks chcia� jeszcze co� powiedzie�, ale w tym momencie Leslie odwr�ci�a si� wraz z fotelem i u�miechn�a si� szelmowsko.
- Jeste� moim d�u�nikiem, sier�ancie - powiedzia�a.
- Znalaz�a� co�.
U�miech Leslie sta� si� jeszcze szerszy.
- Kopalni� z�ota, oto co znalaz�am. Po prostu trzeba zada� w�a�ciwe pytanie. Poczekajcie sekund�. Musimy to zabezpieczy� tam, gdzie nikt si� nie dostanie.
Ripley u�miechn�a si� do Wilksa.
- Mo�e nie jeste� ca�kiem szalona - odezwa� si� sier�ant.
Szli w stron� kwatery Ripley. Metaliczny zapach powietrza wydawa� si� szczeg�lnie intensywny w tym w�a�nie korytarzu. By� tak mocny, �e m�g�by by� w�a�ciwie smakiem.
Wilks my�la� o rozmowie, jak� przeprowadzili z Les.
- Tylko niekt�rzy ze �ni�cych odznaczaj� si� �cis�ymi umys�ami - powiedzia�a Leslie - No, wiecie, matematyczne g�owy z bardziej rozwini�t� lew� p�kul�. Faceci tacy jak ty, sier�ancie, bez wybuja�ej wyobra�ni.
- Pieprzy� ci�.
- Wiem, �e chcia�by�. Hmm, wr��my do sprawy. Mo�emy zatem u�ci�li� dane przy kre�leniu naszej mapy. Gdyby�cie powiedzieli mi, czego szukali�cie ostatniej nocy, zaoszcz�dzi�oby to wam wiele pracy.
- Faktycznie - stwierdzi�a Ripley - szybciej to znajdziemy, gdy popracujemy razem.
Jednak w ko�cu mieli nazwiska ludzi, kt�rzy potrafili opisa� planet� obcych. Zaledwie sze�� os�b. Podane przez nich szczeg�y nie by�y precyzyjne, ale Leslie mia�a mapy znanych system�w i zdo�a�a okre�li� kilka mo�liwych lokalizacji. Ripley twierdzi�a, �e mogliby u�ci�li� po�o�enie, gdyby uda�o im si� porozmawia� z wybran� sz�stk�.
Ten telepatyczno-empatyczny chaos wydawa� si� by� kuglarsk� sztuczk�, ale musieli si� przez to przedrze�. Wilks ci�gle chcia� wzi�� udzia� w akcji, je�eli tylko do niej dojdzie. Niesamowite, lecz to by�o to.
- My�la�em, �e roznie�li�my t� planet� w py�, �e znikn�a z przestrzeni - powiedzia� Wilks. - Spu�ci�em na ni� po��czone ze sob� �adunki j�drowe, kt�re powinny przynajmniej wysterylizowa� t� pieprzon� planet�.
- Niewa�ne - stwierdzi�a Ripley - One rozmna�aj� si� gdziekolwiek si� znajd�, a opanowana planeta jest opanowan� planet�.
- No, tak. Ale ta jedna, gdziekolwiek jest, wydaje si� by� j�drem wszystkiego. Ciekawe jak wiele miejsc jest zara�onych...
Wilks przypomnia� sobie rozmow� ze starym �o�nierzem w barze. Sapn�� cicho.
- Co jest? - spyta�a Ripley.
- C�. Kilka dni po przybyciu tu razem z Billie, spotka�em w barze starego i bardzo pijanego cz�owieka. Nazywa� si� Crane. By� kiedy� �o�nierzem. Chcia� kupi� za drinka jakikolwiek mundur. Be�kota� o wojennej chwale, martwych �o�nierzach i takie tam brednie. Nie zwraca�em na to wi�kszej uwagi, dop�ki nie zacz�� m�wi� o obcych. Nazwa� je zabawkami wojny. Powiedzia�, �e s� zbyt doskona�e by by� naturalne.
Ripley spojrza�a na Wilks z nag�ym zainteresowaniem.
- Interesuj�ce - powiedzia�a. - Mo�liwo�� szybkiej reprodukcji, krew w formie kwasu, odporne na pr�ni�. Gdyby by�y sztucznym tworem, wyja�nia�oby to wiele zagadek.
Wilks skin�� g�ow�.
- Warto o tym pomy�le�. Oczywi�cie pojawiaj� si� kolejne, gorsze pytania: Kto zaprojektowa� te pieprzone potwory? Dlaczego? Jakie s� zamiary tego artysty?
Zatrzymali si� przed drzwiami pokoju Ripley.
- Z�api� was p�niej, ciebie i Billie. Mam par� rzeczy do sprawdzenia.
Ripley zamkn�a drzwi i pomy�la�a o teorii, jak� zbudowa� Wilks na podstawie jednego zdania starego pijaka. Wojenne zabawki? Co za pomylony gatunek m�g� stworzy� taki projekt, do jakiej wojny prowadzi�y te przygotowania?
Wr�ci� jej b�l g�owy.
Rozleg�o si� pukanie do drzwi.
- Prosz�.
Billie wesz�a i rozejrza�a si� po go�ych �cianach pokoju: surowy i praktyczny, jak jego mieszkanka, kt�ra w�a�nie podnios�a wzrok znad klawiatury. Wygl�da�a na zm�czon�.
- Cze��, Billie - powiedzia�a. - Masz co�?
- Osiemnastk� wojskowych, oko�o po�owy z do�wiadczeniem w walkach - odpowiedzia�a.
Pochyli�a si� i opar�a o stolik. Sama te� by�a bardzo zm�czona.
- Dobrze. Wilks i ja dostali�my troch� danych od jego przyjaci�ki-w�amywa- czki. Mo�emy wi�c zaczyna�. Pewne podstawowe informacje musimy jeszcze sprawdzi�, a potem zdoby� transport. Im szybciej, tym lepiej.
Billie u�miechn�a si� na t� niewzruszon� pewno�� siebie, bij�c� ze s��w Ripley. To musi by� wspania�e uczucie, tak panowa� nad sob�.
- Nie pytam z czystej ciekawo�ci - odezwa�a si� - ale na jaki pomys� wpadli�cie?
Ripley wsta�a z fotela i nagle wyraz jej twarzy si� zmieni�. By� wyra�nie oznak� strapienia.
- Pami�tasz, m�wi�am ci, �e mia�am c�rk�?
Billie skin�a g�ow�. |
- Mia�a na imi� Amanda. Mia�a niewiele lat, kiedy zacz�am pracowa� na Nostromo. Obieca�am, �e wr�c� na jej urodziny. Nie zrobi�am tego.
Billie zn�w kiwn�a g�ow�. Wiedzia�a, co si� sta�o. Ripley sp�dzi�a ca�e dziesi�ciolecia w g��bokim u�pieniu - by�o o tym w starych zapisach i ka�dy je zna�. Szcz�liwym trafem znaleziono j�, kiedy dryfowa�a w �miertelnej pustce. Billie by�a ciekawa jak to jest, gdy zostawia si� dziecko, a po powrocie okazuje si�, �e to male�stwo zmar�o w�a�nie jako stara kobieta. C�rka starsza ni� babka. Okropno��.
- Lec�c tutaj mn�stwo my�la�am o niej, o jej ca�ym �yciu, kt�re przemkn�o, podczas gdy ja spa�am. Spa�am i �ni�am o innej matce, kt�ra chce, by jej dzieci do niej wr�ci�y.
Ripley pokr�ci�a g�ow� i u�miechn�a si� nagle, cho� w jej twarzy nie by�o weso�o�ci.
- Dziwne por�wnanie. Ja i ten potworny stw�r pragniemy w�a�ciwie tego samego.
Billie wiedzia�a, �e musi co� zrobi�, jaki� gest, cokolwiek. Z wahaniem wyci�gn�a r�k� i dotkn�a d�oni Ripley.
- Przykro mi - powiedzia�a.
- Nie ma sprawy - Ripley cofn�a r�k� nie przyjmuj�c wsp�czucia. - Po prostu, kocha�am moj� c�reczk� i straci�am j�. Winna tego jest ta... ta rzecz. To ona mi j� zabra�a.
Popatrzy�a na Billie wzrokiem pe�nym z�o�ci.
- M�j pomys� nie wzi�� si� z ch�ci uratowania kogokolwiek, nie z wielkiej mi�o�ci do ludzi. Ja zwyczajnie nienawidz� jej i jej pieprzonego potomstwa i chc� zniszczy� je wszystkie.
Wci�gn�a g��boko powietrze i spu�ci�a wzrok. Wzruszy�a ramionami.
- Do�� historii. Mamy wiele do zrobienia.
Billie ciekawa by�a, ile lat mia�o dziecko. Mo�e by�o w wieku Amy? Co� wsp�lnego tkwi�o w ca�ej ich tr�jce: Ripley, Billie, kr�lowej obcych. Pragn�y powrotu swych dzieci... Nie, Amy nie by�a jej c�rk�. To tylko twarz na ekranie monitora. Och, nie wolno jej my�le� w ten spos�b.
Billie przesun�a fotel na drug� stron� sto�u i usiad�a obok Ripley. B�dzie jeszcze czas na zastanawianie si� nad motywami dzia�ania. Teraz - tu Ripley zn�w mia�a racj� - mia�y du�o pracy. Po dw�ch tygodniach w��czenia si� po bazie, nie wydawa�o si� to z�ym pomys�em. Jakiekolwiek dzia�anie zawsze by�o dla niej lepsze ni� nie robienie niczego.
ROZDZIA� 4
Sier�ant Kegan Bako by� dziesi�� lat m�odszy od Wilksa, a wygl�da� na jeszcze m�odszego. Mia� dzieci�c� twarz i jasn� karnacj�. Wilks zastanawia� si� czy musi goli� si� codziennie by utrzyma� twarz zgodn� z wojskowymi standardami.
Dwaj m�czy�ni w biurze Bako siedzieli przedzieleni biurkiem, kt�rego powierzchnie pokrywa�y papierki po cukierkach i plastikowe torebki po jedzeniu. Ma�y pok�j by� duszny, a w powietrzu unosi� si� zapach sosu sojowego.
- Jeste� pewny, �e nie chcesz nic z tych drobiazg�w? To lepsze ni� g�wno w sto��wce.
Bako manewrowa� ko�o ust bambusowymi pa�eczkami. Co najmniej po�owa sma�onego makaronu wy�lizgiwa�a spomi�dzy nich.
- Dzi�kuj�, w�a�nie zjad�em troch� sto��wkowego g�wna.
- Niedobrze. Co ci� tu sprowadza? Nie m�w, �e chcesz rewan�u.
- Dlaczego nie, w ostatnim tygodniu si� zbytnio nie przem�cza�e�.
Wilks spotka� tego m�odego cz�owieka w sali gimnastycznej, szuka� partnera do gry w pi�k�. Zagrali ze sob� kilka razy i chocia� Bako jak dot�d nie wygra� ani razu, to by� niez�ym zawodnikiem i okaza� si� dobrym kumplem.
- Tak naprawd�, to chc� co� sprawdzi�. Z kim mam rozmawia� na temat transportu?
Bako prze�kn�� porcj� klusek i u�miechn�� si� szeroko.
- Dobry Bo�e. �artujesz, prawda?
- Za��my, �e chcia�bym przewie�� eee... bro�, kt�ra mo�e zniszczy� wszystkie potwory na Ziemi. Czy wtedy dosta�bym statek?
- Jak� bro�?
- Hipotetyczn�.
Bako zab�bni� pa�eczkami o blat biurka.
- C�, przede wszystkim musia�by� udowodni� warto�� tej broni, a nie tworzy� hipotez na jej temat. Pokaza� to genera�owi Petersowi, a mo�e Davisonowi, uzyska� ich zgod� i znale�� ochotnik�w do za�ogi. Na koniec wype�ni� par� formularzy.
Bako nabra� nast�pn� porcj� makaronu.
- Powinienem ci te� powiedzie�, �e b�dziesz musia� mie� diabelnie du�o czasu, nawet maj�c mocne poparcie.
- Dlaczego?
- W ci�gu ostatnich czterech miesi�cy by�y trzy pr�by dostania si� na Ziemi� i z Ziemi. Trzy oficjalne pr�by, je�eli wiesz, co mam na my�li.
Wilks kiwn�� g�ow�. Oznacza�o to, �e w innych czasach nikt nie chcia�by o tym rozmawia�.
- Pierwszy statek wr�ci� z tuzinem nowych cywil�w, ale czw�rka komandos�w by�a martwa lub zagin�a, tak samo jak o�mioosobowa za�oga. Z drugiego stracili�my niemal wszystkich ludzi i organizowali�my dodatkow� wypraw� by uratowa�, tych co prze�yli.
- A trzeci?
- Nie wr�ci�. Wygl�da na to, �e obcy sk�d� wiedz�, �e nadlatuje statek i czekaj� na niego. A my nie mo�emy sobie pozwoli� na utracenie nawet drobnego sprz�tu. Miejscowe wytw�rnie nie s� tym, czym by�y kiedy�. Niekt�re ze statk�w s� tutaj, wi�kszo�� daleko st�d i nikt nie wie, gdzie.
Bako po�o�y� pa�eczki na blacie i popatrzy� na Wilksa.
- Planowana jest kolejna misja. Wiesz �e te d�ciaki nie lubi� by� kopane w dup�, chocia� nie ode mnie to us�ysza�e�, rozumiesz? Moje zdanie jest takie: przeznaczanie statku dla ratowania czegokolwiek nie ma obecnie najwy�szego priorytetu. Nawet ca�kowity rupie� ma teraz cen� wy�sz� ni� diamenty.
A Wilks chcia� mie� w pe�ni wyposa�ony statek gwiezdny, kt�ry m�g�by polecie�, B�g wie dok�d poprzez galaktyk� i umo�liwi� im porwanie matki wszystkich obcych. M�wi�c hipotetycznie.
Kiwn�� g�ow� i wsta�. U�miechn�� si� do sier�anta o dzieci�cej twarzy.
- Dzi�ki, Niemowlaku. Pomog�e� mi troch�.
- Nie nazywaj mnie tak. Kort C, jutro o �smej?
- Pewnie. Zwi��� sobie r�ce za plecami, �eby� w ko�cu wygra�.
Bako wybuchn�� g�o�nym �miechem, kiedy Wilks by� ju� przy wyj�ciu, ale umilk� natychmiast, gdy tylko drzwi si� zamkn�y.
Dla Wilksa informacje Bako nie by�y �adn� rewelacj�. Gdyby chodzi�o tylko o niego, po prostu w�ama�by si� w odpowiednie miejsce i zabra� statek. Robi� ju� tak i wiedzia� od czego zacz��. Ale nie by� teraz sam. Kto inny dowodzi�. Ripley chcia�a spr�bowa� zorganizowa� wszystko legalnie, a on zrobi� ju� co tylko m�g�. Je�eli genera� nie zacznie �ni� o superkr�lowej, wszelkie wysi�ki b�d� diab�a warte.
Drzwi otworzy�a Charlene Adcox ubrana w bladozielone kimono lu�no przewi�zane w pasie. By�a niska i prawie ch�opi�co szczup�a. G�adko uczesane w�osy i ostre rysy twarzy przydawa�y jej jeszcze m�skiego wygl�du. Billie poczu�a zapach perfum. By� lekki, kwiatowy.
- Pani Adcox?
- Tak.
- Nazywam si� Billie. Czy mog�yby�my przez chwile porozmawia�?
- O czym? - Adcox u�miechn�a si� uprzejmie.
Billie wzi�a g��boki oddech.
- O pani snach - powiedzia�a.
Kobieta st�a�a, potem ruszy�a w g��b pokoju. U�miech znikn�� z jej twarzy.
Billie wesz�a. Pomieszczenie by�o wi�ksze ni� jej w�asna klitka. Na �cianach wisia�y japo�skie grafiki, wok� sta�y proste meble. Adcox podsun�a Billie mat� do siedzenia, sama usiad�a naprzeciw na ma�ym, niskim sto�eczku.
- Jak zdoby�a� moje nazwisko?
Billie zawaha�a si�. Zbiory bada� psychiatrycznych by�y poufne, ale k�amstwo mog�o szybko wyj�� na jaw.
- Inni te� maj� takie same koszmary - powiedzia�a - W�amali�my si� do zbior�w. Kobieta kiwn�a g�ow�.
- W porz�dku.
M�oda pani porucznik wydawa�a si� teraz bardziej odpr�ona. Billie to rozumia�a.
- Ilu? - spyta�a Adcox.
- Nie potrafimy dok�adnie okre�li�. Co najmniej pi��dziesi�cioro. Zawsze �ni� to samo. S�dzimy, �e s� to przekazy, nie sny. Obcy s� telepatami, lub co� w tym rodzaju. To nie mo�e by� przypadek.
Adcox zdoby�a si� na s�aby u�miech.
- Tak, rzeczywi�cie na to wygl�da. Czego chcecie ode mnie?
Billie wyci�gn�a kr��ek informacyjny z kieszeni.
- Mo�e mi pani powiedzie�, gdzie ona si� znajduje - powiedzia�a. - Jest tutaj wiele opis�w mo�liwych miejsc. Tylko kilka z nich wydaj� si� odpowiada� temu, co przedstawiaj� sny. Pani jest jedn� z os�b, kt�re to widzia�y. Prosz� zrozumie�, chcemy j� odszuka�.
Adcox zesztywnia�a.
- �eby j� zabi�?
- Tak. J� i jej dzieci.
Kobieta pochyli�a si� i wyj�a kr��ek z r�k Billie.
- M�w mi Char - powiedzia�a z u�miechem.
Ripley owin�a r�cznik wok� szyi i naga pad�a na ��ko. Wyci�gn�a swe d�ugie cia�o na materacu, za�o�y�a r�ce za g�ow�, a nogi roz�o�y�a swobodnie. Spotkanie z Johnem Chinem posz�o dobrze. By� architektem, jednym z tych �ni�cych "o �cis�ym umy�le". Zgodzi� si� przejrze� jej map�. Nie by� to typ wojownika i osobi�cie w�tpi�a, �eby zdecydowa� si� wyruszy� z nimi, kiedy przyjdzie czas. Pomy�la�a jednak, �e wystarczaj�co wielu �o�nierzy zgodzi si� zaryzykowa�...
Zamkn�a oczy. Nie chcia�o jej si� spa�, gor�cy prysznic otworzy� w jej m�zgu szufladk� medytacji. Ciekawe, jak posz�o Billie z porucznik Adcox... ile lat ma Billie? Dwadzie�cia trzy, prawda?
W pa�dzierniku, w roku, kiedy uko�czy�a dwadzie�cia trzy lata, urodzi�a pi�kn�, pulchn�, male�k� dziewczynk� Amand� Tei. Amy...
Ripley pozwoli�a ponie�� si� wspomnieniom.
- Ciiii, Amando. Moja ma�a, s�odka Amando.
Powtarza�a s�owa raz za razem jak delikatn�, usypiaj�c� mantr�. Jak ko�ysank� dla noworodka, kt�rego trzyma�a w ramionach. Szpitalny pok�j by� o�wietlony przy�mionym �wiat�em, a ca�e wn�trze pomalowano delikatnymi, pastelowymi kolorami. Male�stwo jeszcze nie widzia�o swego ojca i nigdy go nie zobaczy. Ripley pocz�a swe dziecko w klinice, co by�o bezpieczniejsze i wygodniejsze przy jej samotnym trybie �ycia. A teraz zosta�a mamusi�...
Kiedy piel�gniarka w�o�y�a jej male�kie dziecko w ramiona, rozp�aka�a si�. By�o takie pi�kne, takie spokojne i ma�e! Male�kie paluszki i paznokcie, malutka g��wka z jedwabistymi, ciemnymi w�oskami.
Por�d mia�a ci�ki i d�ugi, ale warto by�o.
- Ciii, moje dzieci�tko, moja s�odka Amando - szepta�a. Zastanawia�o j�, w jaki spos�b mo�e przekaza� swej c�reczce, �e kochaj� tak bardzo, �e kochaj� mi�o�ci� zdoln� przenosi� g�ry...
Nagle tu� przed ni� pojawi�a si� m�ska twarz, pomarszczona, mroczna. Zobaczy�a wyci�gni�te ku niej r�ce...
* * *
Ripley krzykn�a i z szeroko otwartymi oczami usiad�a na ��ku. Okry�a si� r�cznikiem i rozejrza�a po pokoju. Nikogo. Ale ta twarz... To by�...
M�skie oblicze tkwi�o w jej g�owie, w jej �nie na jawie. I by� to...
- Bishop?
Potrz�sn�a g�ow�. Android, jeden z �o�nierzy; dziesi�tki lat po urodzeniu c�rki, d�ugo po tym, gdy nie wr�ci�a na urodziny Amandy.
Sk�d to si� wzi�o? Bishop... Nie my�la�a o nim od d�ugiego ju� czasu. Ostatni raz... kiedy w�a�ciwie widzia�a go ostatni raz...?
Nie zbyt dobrze. Jej w�dr�wki w czasie dziwacznie si� splataj�. Mo�e wszystko jest w jaki� spos�b powi�zane. Westchn�a, zak�opotana i sfrustrowana niemo�no�ci� poznania w�asnego umys�u. Mo�e mimo wszystko jest zm�czona... Wsta�a i si�gn�a po ubranie. Nie chcia�a d�u�ej by� naga.
ROZDZIA� 5
Wilks zapuka� do drzwi Leslie ma�� butelk� burbona, kt�r� w�a�nie kupi�.
- Chwileczk�!
Us�ysza� st�umione odg�osy zbli�aj�cych si� do drzwi krok�w, potem odg�os padaj�cego cia�a.
- Cholera!
Po chwili drzwi si� otworzy�y. Leslie z zaczerwienion� twarz� pociera�a prawe kolano. Tu� za ni� le�a�o przewr�cone krzes�o.
- Wilks, ty dupku - powiedzia�a Leslie.
Mia�a na sobie obszerny czarny szlafrok, a na g�owie turban z r�cznika. Na jej smag�ej sk�rze perli� si� pot. Mimo s��w, jakie przed chwil� powiedzia�a, by�a u�miechni�ta.
- To dla mnie? - spyta�a.
- Je�eli jeste� zaj�ta...
- To zale�y.
- Chcia�em ci podzi�kowa� za pomoc. Pomy�la�em, �e mogliby�my si� napi�, je�eli tylko nie masz innych...
Leslie u�miechn�a si