2498

Szczegóły
Tytuł 2498
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2498 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2498 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2498 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Clifford D. Simak Pier�cie� Wok� S�o�ca . Prze�o�y� Jaros�aw J�wiak . 1 VICKERS WSTA� O POT�PIE�CZO wczesnej, ze swego punktu widzenia, godzinie, i to tylko dlatego, �e Ann zatelefonowa�a do niego poprzedniego wieczora i powiedzia�a, �e chce, aby spotka� si� z pewnym cz�owiekiem w Nowym Jorku. Oczywi�cie pr�bowa� si� wymiga�. - Wiem, �e b�dziesz musia� zmieni� sw�j rozk�ad dnia, Jay - odpar�a Ann - ale nie powiniene� przepu�ci� tego spotkania. - Nie mog�, Ann - oponowa� dalej. - W�a�nie pisz� i ca�kiem nie�le mi idzie. Nie mog� sobie pozwoli� na przerw�. - Ale to co� wa�nego - twierdzi�a Ann - wa�niejszego ni� mo�esz sobie wyobrazi�. Wybrali w�a�nie ciebie jako pierwszego pisarza, z kt�rym b�d� rozmawia�. Wydaje im si�, �e jeste� w�a�ciwym cz�owiekiem do tego zadania. - Reklama. - Nie chodzi o reklam�. To co� zupe�nie innego. - Przesta� ju�. Nie mam zamiaru z nikim si� spotyka�, niezale�nie od tego, kim jest - odpar� i od�o�y� s�uchawk�. Ale mimo to wsta� teraz i w�a�nie robi� sobie wczesne �niadanie, przygotowuj�c si� do podr�y do Nowego Jorku. Sma�y� jajecznic� na bekonie i opieka� tosty, staraj�c si� jednym okiem ca�y czas obserwowa� ekspres do kawy, kt�ry miewa� swoje humory, kiedy nagle rozleg� si� dzwonek u drzwi. Okry� si� szlafrokiem i poszed� otworzy�. M�g� to by� ch�opiec z gazet�. Prawdopodobnie a tej parze kr��y� ju� po okolicy i widz�c zapalone �wiat�o w kuchni, m�g� tu zawita�. M�g� to te� by� s�siad, dziwny starszy cz�owiek o nazwisku Horton Flanders, kt�ry przeprowadzi� si� tutaj rok temu i od czasu do czasu wpada� na godzink� w najmniej spodziewanych i odpowiednich momentach. Uprzejmy starszy cz�owiek, z kt�rym mi�o by�o pogaw�dzi�, o dystyngowanym wygl�dzie, w nieco mo�e zakurzonym i nadgryzionym przez mole ubraniu. Jednak�e wola�by, �eby Flanders mia� troch� bardziej ortodoksyjne zasady, je�li chodzi o sk�adanie wizyt. Tak wi�c m�g� to by� albo ch�opiec z gazet�, albo Flanders. Wydawa�o mu si� raczej w�tpliwe, �eby o tak wczesnej porze m�g� pojawi� si� kto� inny. Otworzy� drzwi i ujrza� ma�� dziewczynk� w wi�niowym szlafroku i puchatych kapciach w kszta�cie kr�lika. Jej w�osy by�y jeszcze spl�tane po nocy, ale oczy l�ni�y pe�nym blaskiem, kiedy u�miecha�a si� m�wi�c: - Dzie� dobry, panie Vickers. Obudzi�am si� i nie mog�am zasn��, i wtedy zobaczy�am �wiat�o w kuchni i pomy�la�am, �e mo�e pan jest chory. - Nic mi nie jest, Jane - u�miechn�� si� Vickers. - W�a�nie robi� sobie �niadanie. Mo�e masz ochot� zje�� ze mn�? - Och, tak - odpar�a dziewczynka. - Mia�am nadziej�, �e mo�e pan w�a�nie je i mnie zaprosi. - Twoja mama nie wie, �e tu jeste�, prawda? - Mamusia i tatu� �pi� - odpowiedzia�a Jane. - Dzisiaj tatu� nie pracuje, wi�c po�o�yli si� wczoraj bardzo p�no spa�. S�ysza�am, jak przyszli i mamusia m�wi�a tatusiowi, �e za du�o wypi�, i m�wi�a te�, �e ju� nigdy z nim nigdzie nie p�jdzie, je�li b�dzie tyle pi�, a tatu�... - Jane - przerwa� jej Vickers ostro - w�tpi�, �eby mamusia i tatu� chcieli, aby� opowiada�a takie rzeczy. - O, im to wcale nie przeszkadza. Mamusia opowiada o tym przez ca�y czas. S�ysza�am, jak m�wi�a pani Traynor, �e prawie ju� si� zdecydowa�a na rozw�d. Panie Vickers, co to jest rozw�d? - Nie wiem - stwierdzi� Vickers z zak�opotaniem. - Chyba nigdy jeszcze nie s�ysza�em tego s�owa. Mo�e jednak nie rozmawiajmy ju� o tym, co m�wi twoja mamusia. Popatrz, twoje kapcie s� ca�e przemoczone od chodzenia po trawie. - Rzeczywi�cie, na dworze jest do�� mokro. Mamy strasznie mglisty poranek. - Cho�, we�miemy r�cznik i osuszymy twoje n�ki, a potem zjemy �niadanie i zadzwonimy do mamy, �eby wiedzia�a, �e jeste� tutaj. Dziewczynka wesz�a i zamkn�a za sob� drzwi. - Usi�d� na tym krze�le - rzek�. - Przynios� jaki� r�cznik. �eby� si� tylko nie przezi�bi�a. - Panie Vickers, pan nie ma �ony, prawda? - No c�... Tak si� sk�ada, �e nie. - Prawie wszyscy maj� �ony - ci�gn�a Jane. - Prawie wszyscy, kt�rych znam. Dlaczego pan nie ma �ony, panie Vickers? - C�, w�a�ciwie nie wiem. Chyba nigdy nie znalaz�em odpowiedniej dziewczyny. - Jest du�o dziewczyn. - By�a kiedy� jedna dziewczyna - przypomnia� sobie Vickers. - Dawno temu. Min�o wiele lat od okresu, gdy pieczo�owicie przechowywa� jej obraz w sercu. Potem usilnie stara� si� wyrzuci� j� z pami�ci, ukry� przed samym sob� i wi�cej ju� o niej nie my�le�, a przynajmniej sprawi�, by wspomnienia wydawa�y si� odleg�e i mgliste. Teraz jednak przesz�o�� wr�ci�a ze zdwojon� si��. By�a sobie raz dziewczyna, i by�a te� zaczarowana dolina, kt�r� razem szli, wiosenna dolina, dok�adnie to pami�ta�, z r�owymi kwiatami dzikich jab�oni p�on�cymi na zboczach oraz �piewem skowronka szybuj�cego po niebie. W powietrzu czu�o si� wiosenny wietrzyk, kt�ry marszczy� g�adkie lustro wody i pochyla� traw� tak, �e ��ka falowa�a niczym jezioro z bielej�cymi grzbietami fal. Szli dolin�. Nie mieli w�tpliwo�ci, �e jest zaczarowana, bo kiedy Vickers potem wr�ci� tam sam, doliny ju� nie by�o. No, mo�e i by�a, ale na pewno nie taka sama. Tym razem by�a to ju� zupe�nie inna dolina. Szed� ni� dwadzie�cia lat temu i odt�d ukrywa� bajkow� wizj� przed samym sob�, gdzie� w najg��bszych zakamarkach umys�u. A mimo to obraz powr�ci� teraz, �wie�y i tak wyra�ny, jakby wszystko wydarzy�o si� zaledwie wczoraj. - Panie Vickers - us�ysza� nagle g�os Jane. - Pana tosty chyba si� pal�. 2 KIEDY JANE WYSZ�A i umy� naczynia, przypomnia�o mu si�, �e co najmniej od tygodnia mia� zadzwoni� do Joe'ego w sprawie myszy. - Mam myszy - oznajmi� Vickers. - Co masz? - Myszy - powt�rzy� Vickers. - Takie ma�e zwierz�tka. Biegaj� po ca�ym domu. - Dziwne. - Joe u�miechn�� si� do s�uchawki. - W takim domu jak tw�j nie powinno by� ani jednej myszy. Chcesz, �ebym przyjecha� i pozby� si� ich? - Chyba b�dziesz musia�. Pr�bowa�em ju� pu�apek, ale one nie daj� si� z�apa� na sztuczk� z serem. Mia�em wcze�niej kota, ale da� dyla. By� tu zaledwie przez dzie� albo dwa. - Ciekawe. Koty zazwyczaj lubi� miejsca, gdzie mog� �apa� myszy. - Ale ten kot mia� �wira - wyja�ni� Vickers. - Zachowywa� si� jak nawiedzony. Ba� si� w�asnego cienia. - Koty to ciekawe zwierz�ta - zauwa�y� Joe. - Jad� dzi� do miasta. Mo�e m�g�by� to za�atwi�, kiedy mnie nie b�dzie? - Pewnie - odpar� Joe. - T�pienie szkodnik�w w obecnych czasach to szybka robota. B�d� ko�o dziesi�tej. - Zostawi� otwarte drzwi frontowe - doda� Vickers. Od�o�y� s�uchawk� i zabra� gazet� z werandy. Po�o�y� j� na stole i si�gn�� po maszynopis. Przez chwil� sprawdza� jego grubo�� i wag�, tak jakby w ten spos�b chcia� upewni� si�, �e trzymane w r�ku dzie�o jest dobre, �e nie zmarnowa� cennego czasu. Mia� nadziej�, �e opowiada o wszystkim, co chcia� opowiedzie� w taki spos�b, �e inni ludzie czytaj�c s�owa zrozumiej� my�l, kt�ra kryje si� pod czarnym drukiem. Naprawd� nie mia� ani chwili do stracenia. Powinien zosta� w domu i popracowa�. Nie wolno mu w��czy� si� nie wiadomo gdzie i spotyka� si� z cz�owiekiem zachwalanym przez jego agentk�. Ale Ann nalega�a i twierdzi�a, �e sprawa jest wa�na. Nawet kiedy powiedzia�, �e jego samoch�d znajduje si� w warsztacie i czeka na napraw�, nadal si� upiera�a. Oczywi�cie historia z samochodem by�a zmy�lona, bo dobrze wiedzia�, �e Eb na czas przygotowa�by go do podr�y. Spojrza� na zegarek i stwierdzi�, �e ma tylko p� godziny do otwarcia warsztatu Eba i nie warto ju� bra� si� za pisanie. Wzi�� gazet� i wyszed� na podw�rko, �eby przeczyta� wiadomo�ci. My�la� o ma�ej Jane, o tym, jakim jest mi�ym dzieckiem i jak jej smakowa�o jedzenie, kt�re dla niej przygotowa� oraz jak im si� razem mi�o gaw�dzi�o. Jane spyta�a, dlaczego nie jest �onaty. A on odpowiedzia�: "By�a kiedy� pewna dziewczyna. Dawno temu." Nazywa�a si� Kathleen Preston i mieszka�a w du�ym, ceglanym domu na wzg�rzu, podpartym kolumnami, z szerok� werand� i p�kolistymi �wietlikami nad drzwiami. Dom by� stary i zosta� zbudowany przez pierwsz� fal� optymistycznych pionier�w, kiedy kraj by� jeszcze bardzo m�ody. Tkwi� niczym bastion, a tymczasem ziemia podda�a si� i odpada�a ca�ymi kawa�ami, wy��obienia za� ods�oni�y ��t� glin� na stokach. Jay by� wtedy m�ody, tak m�ody, �e gdy teraz si� nad tym zastanawia�, czu� b�l serca. Jego m�ody umys� nie m�g� poj��, �e dziewczyna, kt�ra mieszka w starym, odziedziczonym po przodkach domu z p�kolistymi �wietlikami nad drzwiami i podtrzymywanym filarami portykiem nie chce bra� powa�nie ch�opca, kt�rego ojciec mia� star� farm�, gdzie kukurydza ros�a z przymusu i na dodatek w niewielkich ilo�ciach. A mo�e to jej rodzina nie chcia�a go bra� powa�nie, bo dziewczyna r�wnie� by�a zbyt m�oda i niedo�wiadczona. By� mo�e k��ci�a si� ze swoimi rodzicami, by� mo�e pada�y gorzkie s�owa i la�y si� �zy. Tego nie m�g� wiedzie�. W ka�dym razie natychmiast po spacerze w dolinie dziewczyna zosta�a wyekspediowana do jakiej� szko�y z internatem na wschodzie Stan�w i ju� nigdy jej nie zobaczy�. Poszed� raz jeszcze do bajkowej doliny staraj�c si� odnale�� to co�, co przywr�ci�oby zauroczenie, jakiego do�wiadczy� owego dnia, kiedy by�a przy nim. Ale z dzikich jab�oni spad�y ju� li�cie, a skowronek nie �piewa� ju� tak pi�knie. Dawne zauroczenie nigdy nie powr�ci�o. Ca�a magia odesz�a razem z dziewczyn�. Gazeta wypad�a mu z r�ki i schyli� si�, �eby j� podnie��. Rozk�adaj�c j� zauwa�y�, �e wiadomo�ci by�y takie jak co dzie�. Zimna wojna trwa�a od dawna i wszystko wskazywa�o, �e potrwa jeszcze co najmniej tyle samo. W ci�gu ostatnich czterdziestu lat pojawia� si� kryzys za kryzysem, s�ysza�o si� ci�g�e plotki, ludziom wmawiano, �e s� ju� o krok od otwartego konfliktu zbrojnego, kt�ry nigdy nie wybuch�, a� w ko�cu wszyscy przyzwyczaili si� do codziennego zagro�enia i przestali si� nim przejmowa�. Kto� gdzie� na jakim� zapad�ym uniwersytecie w stanie Georgia ustanowi� nowy rekord w wypijaniu surowych jaj, wielka gwiazda kina zmienia�a m��w jak r�kawiczki, a robotnicy grozili strajkiem. W gazecie znajdowa� si� r�wnie� do�� d�ugi artyku� na temat os�b zaginionych. Przeczyta� go do po�owy. Wygl�da�o na to, �e znika coraz wi�ksza ilo�� os�b, przy czym najbardziej tajemnicze by�o to, �e przewa�nie wchodzi�y w gr� ca�e rodziny. Policja w ca�ym kraju gor�czkowo pr�bowa�a dzia�a�. Zawsze oczywi�cie byli jacy� ludzie, kt�rzy znikali, twierdzi� artyku�, ale z regu�y rzecz dotyczy�a pojedynczych os�b. Teraz z jednego miasteczka znika�y dwie lub trzy rodziny i nie pozostawia�y po sobie �adnego �ladu. Zazwyczaj byli to ludzie z ni�szych klas spo�ecznych. W przesz�o�ci, kiedy kto� zagin��, natychmiast znajdowano jaki� pow�d, ale w przypadku tych grupowych znikni�� nie odnaleziono �adnych wsp�lnych element�w opr�cz tego, �e rodziny by�y biedne. Dlaczego jednak bieda mia�aby spowodowa� czyje� znikni�cie, tego autor artyku�u ani osoby przez niego pytane nie potrafili powiedzie�. Kolejny nag��wek brzmia�: UCZONY TWIERDZI, �E ISTNIEJE WI�CEJ WSZECH�WIAT�W NI� JEDEN. Przeczyta� urywek: BOSTON, STAN MASSACHUSETTS. (AP) Jest prawdopodobne, �e przesuni�ta o jedn� sekund� w czasie przed nami, istnieje bli�niacza Ziemia, a inny �wiat sekund� za ni�, sekund� dalej nast�pny i nast�pny. Jest to rodzaj niesko�czonego �a�cucha �wiat�w, kt�re, rozci�gni�te w czasie, znajduj� si� jeden "przy" drugim. Tak� teori� wysun�� dr Vincent Aldridge... Vickers pozwoli� gazecie zsun�� si� na schody werandy i siedzia� rozgl�daj�c si� po ogrodzie pe�nym kwiat�w i przygrzewaj�cego s�o�ca. W okolicy panowa�a cisza, tak jakby ogr�d by� na ko�cu �wiata i nie istnia�o nic poza nim. Cisza sk�ada�a si� z wielu element�w, z�otych promieni s�onecznych, szelestu letnich li�ci unoszonych wiatrem, ptak�w, kwiat�w, zegara s�onecznego, drewnianego p�otu ze sztachetami, kt�ry wymaga� odnowienia oraz starej sosny, umieraj�cej cicho i spokojnie, bez po�piechu, b�d�cej za pan brat z traw�, kwiatami i innymi drzewami. Tutaj nie by�o plotek ani zagro�e�. Tutaj w spos�b naturalny, oczywisty, akceptowa�o si� fakt, �e czas ucieka, �e po lecie nadchodzi zima, �e po nocy nastaje dzie�, a �ycie, kt�rym ka�dy z nas dysponuje, jest raczej bezcennym darem ni� prawem, o kt�re cz�owiek musi walczy� z innymi �yj�cymi istotami. Vickers spojrza� na zegarek i stwierdzi�, �e ju� czas rusza� w drog�. 3 EB, MECHANIK SAMOCHODOWY, podci�gn�� swoje umazane smarem spodnie i wpatrywa� si� w niego przez chmur� dymu z papierosa, kt�ry tkwi� w k�ciku usmolonych ust. - Wiesz, jak to jest, Jay - t�umaczy� si�. - Nie naprawi�em twojego samochodu. - Mia�em jecha� do miasta - powiedzia� Vickers - ale je�li m�j samoch�d nie jest naprawiony... - Nie b�dziesz ju� potrzebowa� tego samochodu. W�a�ciwie chyba w�a�nie dlatego go nie naprawi�em. Powiedzia�em sobie, �e to czysta strata pieni�dzy. - Nie jest z nim tak �le - zaprotestowa� Vickers. - Mo�e wygl�da na zdezelowany, ale przejedzie jeszcze wiele setek kilometr�w. - On ju� ma na liczniku setki kilometr�w. Ale na pewno i tak kupisz ten nowy samoch�d Forever. - Forever? Wieczny? - powt�rzy� Vickers. - Co za dziwna nazwa dla samochodu. - Nie, wcale nie jest dziwna - upar� si� Eb. - Ten samoch�d naprawd� jest wieczny. Dlatego w�a�nie nazwali go Forever, bo b�dzie je�dzi� przez wieczno��. Wczoraj by� tu m�j kumpel, opowiedzia� mi o nim i spyta�, czy nie wzi��bym jednego, a ja powiedzia�em mu, �e pewnie, a ten kumpel odpowiedzia�, �e dobrze robi�, bo ju� wkr�tce nie b�d� sprzedawa� �adnych innych marek, tylko t�. - Zaraz, zaraz - powstrzyma� go Vickers. - Mo�e i nazywa si� Forever, ale na pewno nie b�dzie je�dzi� przez wieczno��. Nie istniej� niezniszczalne samochody. Mo�e poje�dzi dwadzie�cia lat, mo�e nawet tak d�ugo, jak b�dzie �y� jego w�a�ciciel, ale na pewno nie wiecznie. - Jay - t�umaczy� mu Eb - pos�uchaj tylko, co ten facet mi powiedzia�. "Niech pan kupi jeden", m�wi�, "i korzysta z niego ca�e swoje �ycie. Jak pan b�dzie umiera�, niech go pan przeka�e synowi. Jak on b�dzie umiera�, te� przeka�e go swojemu synowi i tak dalej." Ten samoch�d ma gwarancj�, kt�ra m�wi, �e b�dzie dzia�a� wiecznie. Jak co� si� zepsuje, natychmiast zostanie naprawione albo wymieni� go na nowy. Tylko opony nie s� obj�te gwarancj�. Opony musisz kupowa� sam, bo wiadomo, zu�ywaj� si� tak jak w ka�dym innym samochodzie. Aha, i lakier te�. To znaczy lakier ma gwarancj� na dziesi�� lat. Je�li zejdzie wcze�niej, musz� ci za darmo na�o�y� nowy. - No mo�e, chocia� szczerze w to w�tpi� - pokr�ci� g�ow� Vickers. - Pewnie, �e mo�na skonstruowa� samoch�d, kt�ry b�dzie o wiele trwalszy ni� te, kt�re sprzedaj� dzisiaj. Ale przecie� gdyby samochody by�y zbyt trwa�e, nie trzeba by kupowa� nowych. Kto chcia�by produkowa� samochody, kt�re b�d� dzia�a� wiecznie, w ten spos�b skaza�by si� na bankructwo. A poza tym taki samoch�d za du�o by kosztowa�... - I tu si� w�a�nie mylisz - przerwa� mu Eb. - Kosztuje tylko tysi�c pi��set zielonych. Nie musisz dokupywa� �adnych dodatkowych akcesori�w ani bajer�w. Wszystko jest wliczone w cen�. - W takim razie nie wygl�da chyba najlepiej. - To najbardziej elegancki w�z, jaki kiedykolwiek widzia�e�. Facet, kt�ry tu by�; przyjecha� takim, a ja dobrze mu si� przyjrza�em. Mo�esz wybra� sobie dowolny kolor. Pe�no chromowanych cz�ci, a blacha jest z nierdzewnej stali. Wszystkie najnowsze rozwi�zania techniczne. A silnik... cz�owieku, ten w�z prowadzi si� jak z�oto. Chocia� trzeba si� pewnie do niego troch� przyzwyczai�. Chcia�em podnie�� klap� silnika, �eby mu si� lepiej przyjrze� i wiesz co? Klapa si� nie otwiera. "Co pan tam robi?" pyta mnie ten facet. No to mu m�wi�, �e chcia�em obejrze� silnik. A on mi na to, �e nie ma takiej potrzeby, bo on si� nigdy nie psuje. "Ale gdzie w takim razie nalewa si� oleju?" pytam go, i wiesz co on mi na to? "No c�, po prostu si� nie nalewa. Wystarcza benzyna." Jutro albo pojutrze b�d� tu mia� kilkana�cie tych cacek i lepiej mnie upro�, �ebym ci jedno zostawi� - doda� Eb. Vickers pokiwa� g�ow�. - Cienko u mnie z got�wk�. - A propos got�wki. Ta firma odkupuje w zamian stare samochody. I co najwa�niejsze, daj� za nie du�o pieni�dzy. My�l�, �e za tw�j mog� ci da� tysi�c. - Przecie� wiesz, �e nie jest tyle wart. - Nie szkodzi. Ten facet powiedzia�: "Niech pan im daje wi�cej ni� zazwyczaj. Niech si� pan o nic nie martwi. Ju� my si� z panem odpowiednio rozliczymy. Na pewno pan na tym nie straci." Nie jest to chyba w�a�ciwy spos�b robienia interes�w, ale je�li tak chc�, to ja si� nie b�d� sprzeciwia�. - Zastanowi� si�. - Musia�by� wtedy dop�aci� pi��set zielonych. Ale mog� wszystko jeszcze bardziej upro�ci�. Ten facet m�wi�, �eby pomaga� kupuj�cym. �e nie interesuje ich w tym momencie tak bardzo forsa, tylko �eby par� z tych aut znalaz�o si� wreszcie na drogach. - Co� mi si� to wszystko nie podoba - zaprotestowa� Vickers. - W ci�gu jednego dnia pojawia si� bez �adnych zapowiedzi jaka� nieznana firma i og�asza sprzeda� nowego samochodu. Chyba powinni byli wcze�niej zamie�ci� jakie� og�oszenia w prasie? Gdybym to ja wypuszcza� na rynek nowy samoch�d, ca�y kraj wiedzia�by o tym... wielkie reklamy w gazetach, og�oszenia w telewizji, billboardy co kilometr i tak dalej. - Wiesz co? - ci�gn�� Eb. - Te� o tym pomy�la�em. M�wi� mu: "S�uchaj pan, mam sprzedawa� ten samoch�d, ale niby jak w�a�ciwie mam to robi�, je�li wy go w og�le nie reklamujecie? Jak go mog� sprzedawa�, skoro nikt nawet nie wie, �e on istnieje?" A facet odpowiedzia�, �e samoch�d jest tak rewelacyjny, �e ka�dy b�dzie przekazywa� znajomym informacj� o nim. Powiedzia� te�, �e nie ma takiej reklamy, kt�ra pobi�aby poczt� pantoflow�. A oni wol� zaoszcz�dzi� pieni�dze i w ten spos�b obni�y� cen� samochodu. Przecie� konsument nie powinien p�aci� za koszty kampanii reklamowej. - Nic z tego nie rozumiem. - Rzeczywi�cie, to wszystko jest a� za pi�kne, �eby mog�o by� prawdziwe - przyzna� Eb. - Firma, kt�ra produkuje samochody, na pewno nie traci na tym pieni�dzy. Przecie� musieliby by� wariatami. A je�li nie trac�, dopiero teraz mo�na zobaczy�, ile zarabia�y dot�d wszystkie inne firmy samochodowe. Dwa czy trzy tysi�ce za kup� z�omu, kt�ra rozpada si� po pierwszej je�dzie. A� mnie ciarki przechodz�, kiedy pomy�l�, jak� fors� na tym zbili. - Jak dostarcz� ci auta, przyjd� na nie rzuci� okiem stwierdzi� Vickers. - Mo�e rzeczywi�cie kupi� sobie taki. - Nie ma sprawy - zgodzi� si� Eb. - M�wi�e� chyba, �e jedziesz do miasta? Vickers potakn�� ruchem g�owy. - Zaraz powinien przyjecha� autobus - oznajmi� Eb. Z�apiesz go na rogu. Za par� godzin b�dziesz na miejscu. Ci kierowcy potrafi� docisn�� gaz do dechy. - Rzeczywi�cie, mog� pojecha� autobusem. Dziwne, �e o tym nie pomy�la�em. - Przykro mi z powodu samochodu - doda� jeszcze Eb. Gdybym wiedzia�, �e b�dzie ci potrzebny, naprawi�bym go. Nie ma z nim wiele roboty. Ale chcia�em zobaczy�, co powiesz o nowym samochodzie, zanim przedstawi� ci rachunek za napraw� twojego starego. R�g ulicy przy sklepie perfumeryjnym wygl�da� dziwnie nieznajomo, a Vickers id�c w jego kierunku zastanawia� si� dlaczego. Kiedy jednak si� zbli�y�, zobaczy�, co by�o w nim takiego niezwyk�ego. Par� tygodni wcze�niej stary Hans, szewc, po�o�y� si� do ��ka i umar�. Zak�ad szewski, kt�ry znajdowa� si� obok sklepu perfumeryjnego od niepami�tnych czas�w, zosta� wi�c zamkni�ty. Teraz by� ponownie otwarty, a w ka�dym razie okno wystawowe zosta�o umyte. Stary Hans przez te wszystkie lata nigdy nie pomy�la�, �e mo�na umy� okno. Teraz l�ni�o czysto�ci�, a za nim znajdowa�a si� dekoracja. By�a tam te� wywieszka. Vickersa tak bardzo zaintrygowa�o czyste okno, �e zauwa�y� wywieszk� dopiero w momencie, gdy stan�� wprost przed wystaw�: Na kawa�ku kartonu widnia�y nowe i pi�knie wykaligrafowane litery, kt�re oznajmia�y: SKLEP 1001 DROBIAZG�W. Vickers podszed� do okna, �eby zajrze�, co jest w �rodku. Po drugiej stronie okna le�a� pas czarnego aksamitu, na kt�rym ustawiono trzy przedmioty: zapalniczk�, maszynk� do golenia i �ar�wk�. Tylko tyle. Tylko te trzy przedmioty. Nie by�o przy nich �adnych znak�w, reklam ani cen. Bo przecie� nie istnia�a taka potrzeba. Vickers wiedzia�, �e ka�dy, kto spojrzy na to okno, rozpozna wystawione przedmioty, chocia� z pewno�ci� nie by�y one jedynymi sprzedawanymi w sklepie. Pewnie oferowano tam ca�e mn�stwo innych bibelot�w, spo�r�d kt�rych ka�dy by� r�wnie �atwo rozpoznawalny i wiele m�wi�cy jak te trzy, kt�re spoczywa�y na kawa�ku aksamitu. Vickers us�ysza� za sob� odg�os krok�w i obr�ci� si�. By� to jego s�siad, Horton Flanders, kt�ry w�a�nie wyszed� na poranny spacer w swoim lekko podniszczonym, dobrze wyprasowanym ubraniu, z pi�kn� trzcinow� lask�. Nikt inny, pomy�la� Vickers, nie wpad�by na pomys� u�ywania laski na ulicach Cliffwood. Pan Flanders uk�oni� si� i r�wnie� stan�� przy witrynie. - Wi�c otwieraj� nowy sklep - zacz�� rozmow�. - Najwyra�niej - zgodzi� si� Vickers. - C� za przedziwna reklama - zauwa�y� Flanders. Mo�e pan wie, chocia� raczej w�tpi�, �e od pewnego czasu interesuj� si� t� firm�. Tak tylko, ze zwyk�ej ciekawo�ci. Jestem r�wnie� ciekaw wielu innych rzeczy. - Zauwa�y�em - rzuci� Vickers. - O tak - ci�gn�� Flanders. - Wielu innych rzeczy. Na przyk�ad w�glowodan�w. C� za intryguj�ce zwi�zki, nie uwa�a pan, panie Vickers? - Nie zastanawia�em si� nad tym ostatnio. By�em tak zaj�ty, �e... - Co� si� dzieje - przerwa� mu Flanders. - M�wi� panu, co� si� dzieje. Ulic� nadjecha� autobus, min�� ich i zatrzyma� si� przy sklepie perfumeryjnym. - Obawiam si�, �e b�d� musia� pana po�egna�, panie Flanders - rzek� Vickers. - Jad� do miasta. Je�li wr�c� przed wieczorem, to prosz� do mnie wpa��. - Bardzo ch�tnie - zgodzi� si� Flanders. - Prawie zawsze korzystam z pa�skich zaprosze�. 4 NAJPIERW POJAWI�A SI� maszynka do golenia. Maszynka, kt�ra nigdy si� nie t�pi�a. Potem za� zapalniczka, kt�ra nigdy nie przestawa�a dzia�a�, nie potrzebowa�a kamieni i nie musia�a by� co jaki� czas nape�niana gazem. Nast�pnie �ar�wka, kt�ra �wieci�a w niesko�czono��, o ile oczywi�cie nie przytrafi� si� jej wcze�niej jaki� wypadek. Teraz wymy�lili wieczny samoch�d. Gdzie� tam pewnie maj� w zanadrzu syntetyczne w�glowodany. "Co� si� dzieje", powiedzia� mu Flanders przed sklepem starego Hansa. Vickers siedzia� na swoim miejscu przy oknie, na ko�cu autobusu i stara� si� uporz�dkowa� my�li. Mi�dzy tymi pi�cioma rzeczami: maszynk� do golenia, zapalniczk�, �ar�wk�, syntetycznymi w�glowodanami i wiecznym samochodem musi istnie� jaki� tajemniczy zwi�zek. Dlaczego w�a�nie one, a nie na przyk�ad rolety, jo jo, samolot czy pasta do z�b�w, zosta�y ulepszone? Maszynka s�u�y�a cz�owiekowi do golenia, �ar�wka o�wietla�a mu drog�, zapalniczka przypala�a mu papierosa, a w�glowodany za�egna�y niejeden kryzys mi�dzynarodowy i ocali�y miliony ludzi od �mierci g�odowej lub wojny. "Co� si� dzieje", powiedzia� Flanders, stoj�c w swoim schludnym, acz wytartym ubraniu, ze �mieszn� laseczk� w r�ku, kt�ra, je�li si� dobrze zastanowi�, nie by�a wcale �mieszna, kiedy Flanders j� trzyma�. Samoch�d Forever mia� je�dzi� w niesko�czono��, nie potrzebowa� oleju silnikowego, a kiedy si� umiera�o, mo�na go by�o przekaza� synowi, kt�ry odchodz�c m�g� go z kolei przekaza� swemu potomkowi. W ten spos�b, je�li tw�j pra-pra-pradziadek kupi� taki samoch�d, a ty jeste� najstarszym synem najstarszego syna najstarszego syna, to z pewno�ci� te� go b�dziesz mia�. Jeden samoch�d ku wygodzie ca�ych pokole�. Ale to jeszcze nie wszystko. W ci�gu roku splajtuj� wszystkie firmy produkuj�ce samochody. Zostan� te� zamkni�te warsztaty i gara�e samochodowe. B�dzie to ogromny cios dla przemys�u metalowego, producent�w szk�a i tworzyw sztucznych, a mo�e tak�e dla wielu innych ga��zi przemys�u. Wydawa�o si�, �e maszynka do golenia, �ar�wka ani zapalniczka nie s� istotne, ale teraz wszystko nabiera�o nowego znaczenia. Tysi�ce ludzi straci posady. Przyjd� do domu i patrz�c na swe rodziny powiedz�: "No c�, to by by�o na tyle. Po tylu latach nie mam ju� nic do roboty." Rodzina w ponurej ciszy rozejdzie si� do swoich codziennych zaj��. Nad ich g�owami zawi�nie ponury cie�. M�czyzna za� wykupi w kiosku wszystkie gazety i zacznie przegl�da� og�oszenia o pracy. Potem wyjdzie i zacznie si� przechadza� ulicami, a mijaj�cy go znajomi b�d� z dezaprobat� potrz�sa� g�owami na jego widok. W ko�cu m�czyzna dotrze do jednego z tych miejsc, nad kt�rymi zawieszono tabliczk� W�GLOWODANY, SP. Z O.O. Zawstydzony wejdzie do �rodka z wyrazem twarzy sumiennego pracownika, kt�ry nie mo�e znale�� posady i powie: "Troch� mi si� ostatnio nie wiedzie. Brakuje pieni�dzy. Zastanawia�em si�... Cz�owiek stoj�cy za lad� odpowie: "Doskonale pana rozumiem, jak liczna jest pa�ska rodzina?" M�czyzna rzuci liczb�, a ten, kt�ry b�dzie sta� za lad�, napisze co� na kartce papieru i wr�czy mu j�. "Teraz do tamtego okienka", wska�e palcem. "My�l�, �e to wystarczy do ko�ca tygodnia, je�li nie, prosz� si� nie kr�powa� i wpa�� wcze�niej." M�czyzna we�mie kartk� papieru i zacznie dzi�kowa�, ale cz�owiek za lad� zauwa�y: "Nie ma za co, przecie� jeste�my w�a�nie po to, �eby pomaga� ludziom takim jak pan." M�czyzna podejdzie do okienka, a cz�owiek po drugiej stronie spojrzy na kawa�ek papieru i poda mu par� paczek. W jednej paczce znajdowa� si� b�dzie mieszanka syntetyczna o smaku ziemniak�w, w innej - o smaku chleba, a w jeszcze innej - odpowiednik fasolki albo kukurydzy. Tak si� ju� zdarza�o i tak dzieje si� ca�y czas. Nie by�o to jednak nic w rodzaju pomocy spo�ecznej. Ludzie od w�glowodan�w nigdy nie obra�ali nikogo, kto do nich przychodzi�. Traktowali ci� jak klienta, kt�ry p�aci za siebie i zawsze powtarzali, �eby przyj��, kiedy si� chce. Czasami, gdy nie przychodzi�e�, sami si� pojawiali, �eby sprawdzi�, co si� sta�o. Mo�e dosta�e� prac� albo wstydzi�e� si� przyj�� do nich jeszcze raz. Je�li okazywa�o si�, �e si� wstydzisz, siadali obok ciebie i zaczynali ci� przekonywa�. Zanim wyszli, by�e� ju� zupe�nie pewien, �e bior�c od nich w�glowodany pozbawiasz ich wielkiego ci�aru, kt�ry d�wigaj� na swych barkach. Dzi�ki w�glowodanom miliony ludzi w Indiach i Chinach, kt�rzy dawno by zmarli, nadal �yj�. Teraz tysi�ce tych, kt�rzy strac� swe posady, gdy zbankrutuj� firmy samochodowe, huty i warsztaty obs�ugowe, pod��� t� sam� drog� do drzwi z napisem WIGLOWODANY. Przemys� samochodowy straci racj� bytu. Nikt przecie� nie kupi innego samochodu, je�li dost�pny b�dzie taki, kt�ry je�dzi wiecznie. Tak samo przemys� wytwarzaj�cy maszynki do golenia zamyka ju� swoje podwoje, poniewa� w dowolnym sklepie mo�na znale�� nie t�pi�ce si� maszynki. To samo dzia�o si� z �ar�wkami i zapalniczkami, a istnia�o do�� powa�ne prawdopodobie�stwo, �e wieczny samoch�d nie jest ostatni� nowink�, kt�r� wprowadz� na rynek zapaleni innowatorzy. Bo chyba byli to ci�gle ci sami ludzie. Ci, kt�rzy wymy�lili niest�pialne maszynki do golenia, nie wymagaj�ce kamieni i gazu zapalniczki oraz niesko�czenie d�ugo �wiec�ce �ar�wki, a kt�rzy teraz zabrali si� za wieczny samoch�d. Mo�e nie s� to te same firmy, chocia� nikt nigdy nie zada� sobie trudu, �eby to sprawdzi�. Autobus powoli si� zape�nia�, a Vickers nadal siedzia� sobie przy oknie i rozmy�la�. Tu� za nim zaj�y miejsca dwie kobiety, kt�re ca�y czas rozmawia�y i Vickers chc�c nie chc�c przys�uchiwa� si� ich konwersacji. Jedna z nich roze�mia�a si� i powiedzia�a: - Ale� mamy interesuj�c� grup�. Tylu ciekawych ludzi. A druga doda�a: - Zastanawia�am si�, czy nie powinnam do��czy� do jednej z takich grup, ale Chanie m�wi, �e to wszystko bzdura. M�wi, �e �yjemy w Ameryce w roku 1977 i nie ma powodu, �eby�my mieli udawa�, �e tak nie jest. M�wi, �e to najlepszy kraj na �wiecie i najlepszy czas, w kt�rym przysz�o nam �y�. M�wi, �e mamy wszystkie nowoczesne udogodnienia. Jeste�my bardziej szcz�liwi ni� ludzie, kt�rzy �yli kiedykolwiek wcze�niej. M�wi, �e ca�a ta heca z wojn� to nic innego tylko komunistyczna propaganda i chcia�by dosta� w swoje r�ce tych, kt�rzy to wszystko rozp�tali. M�wi te�... - O, nie wiem - przerwa�a jej pierwsza. - Przecie� to ca�kiem niez�a zabawa. Oczywi�cie, trzeba si� przy tym nie�le napracowa�, du�o czyta� o dawnych czasach i w og�le, ale przecie� co� si� z tego wynosi. Jeden pan m�wi� na spotkaniu, �e pewnego dnia ca�a praca, kt�r� w to w�o�yli�my, zaowocuje, i chyba ma racj�. Ale ja jako� nie mog� si� do tego przekona�. To wszystko przez m�j s�omiany zapa�. Nie lubi� te� zbytnio czyta� ksi��ek i nie jestem najbardziej inteligentna, wi�c trzeba mi du�o t�umaczy�. Ale s� tacy, kt�rzy po�wi�caj� temu mn�stwo czasu. W naszej grupie jest na przyk�ad m�czyzna, kt�ry udaje, �e mieszka w Londynie, w czasach jakiego� Sama Pepisa. Nie mam poj�cia, kim by� ten Pepis, ale to chyba jaka� wa�na figura. S�uchaj, Gladys, a mo�e ty wiesz, kim by� Pepis? - Poj�cia nie mam - odpar�a Gladys. - No c�, tak czy inaczej - kontynuowa�a jej rozm�wczyni - on ca�y czas opowiada nam o tym Pepisie. Napisa� na przyk�ad ksi��k�, to znaczy ten Pepis, i musia�a by� chyba strasznie gruba, bo opisuje tyle r�nych rzeczy. Ten pan, o kt�rym ci opowiadam, te� pisze najwspanialszy pami�tnik na �wiecie. Zawsze bardzo lubimy, kiedy nam go czyta. Brzmi to zupe�nie tak, jakby on rzeczywi�cie tam �y�. Autobus zatrzyma� si� na przeje�dzie kolejowym i Vickers spojrza� na zegarek. Za jakie� p� godziny dojad� do miasta. To czysta strata czasu. Niezale�nie od tego, co Ann mia�a w zanadrzu, by�a to strata czasu, bo nie zamierza� pozwala� sobie na przerwy w pisaniu. Nie powinien traci� ani jednego dnia. Za jego plecami Gladys m�wi�a: - S�ysza�a� o tych nowych domach, kt�re stawiaj�? Rozmawia�am o tym par� dni temu z Charliem i doszli�my do wniosku, �e mo�e warto by by�o rzuci� na nie okiem. Nasz dom wymaga remontu, trzeba by pomalowa� �ciany i podreperowa� dach, ale Charlie m�wi, �e te domki to jaki� niez�y numer. Twierdzi, �e nikt nie sprzedawa�by takich dom�w za tak� cen�, gdyby nie kry� si� w tym wszystkim jaki� haczyk. Charlie m�wi, �e jest za stary, �eby si� na co� takiego nabra�. Mabel, widzia�a� kt�ry� z tych dom�w albo czyta�a� co� o nich? - M�wi� ci - upiera�a si� Mabel. - Ta grupa, do kt�rej nale��, to co� naprawd� wspania�ego. Jest tam taki jeden, kt�ry udaje, �e �yje w przysz�o�ci. No powiedz, czy to nie jest zabawne? Wyobra� sobie kogo�, kto udaje, �e �yje w przysz�o�ci... 5 ANN CARTER ZATRZYMA�A si� przed drzwiami i powiedzia�a: - Prosz� ci� Jay, pami�taj, �e nazywa si� Crawford. Nie nazywaj go Cranford ani Crawham, ani w �aden innych spos�b, tylko Crawford. - Zrobi� co w mojej mocy - odpar� pokornie Vickers. Podesz�a do niego, poprawi�a krawat, a nast�pnie strzepn�a z niego jaki� wyimaginowany py�ek. - Jak tylko sko�czymy, idziemy kupi� ci nowy garnitur stwierdzi�a. - Mam garnitur - zauwa�y� Vickers. Litery na drzwiach tworzy�y napis: PӣNOCNOAMERYKA�SKIE BIURO BADA�. - Nie rozumiem tylko - zaprotestowa� Vickers - co P�nocnoameryka�skie Biuro Bada� i ja mamy ze sob� wsp�lnego. - Pieni�dze - odpowiedzia�a Ann. - Oni je maj�, a ty ich potrzebujesz. Otworzy�a drzwi, a Vickers pos�usznie pod��y� za ni�, zastanawiaj�c si� nad tym, jak pi�kn� i energiczn� kobiet� jest Ann. Zbyt energiczn�. Wiedzia�a stanowczo za du�o. Zna�a ksi��ki i wydawc�w, wiedzia�a czego potrzebuj� ludzie i w ka�dej dziedzinie by�a na bie��co. Wodzi�a za nos wszystkich, kt�rzy si� wok� niej obracali. Nigdy nie by�a tak szcz�liwa jak w chwilach, gdy dzwoni�y jednocze�nie trzy telefony, na biurku le�a�a sterta list�w, na kt�re musia�a pilnie odpowiedzie�, a w kolejce czeka�y r�wnie� nie cierpi�ce zw�oki telefony, kt�re powinna by�a natychmiast wykona�. Zmusi�a go dzisiaj do przyj�cia i nie wykluczone, �e zmusi�a r�wnie� P�nocnoameryka�skie Biuro Bada� do przyj�cia go. - Panno Carter - rzek�a dziewczyna za biurkiem - mo�e pani wej��. Pan Crawford czeka na pani�. Potrafi nawet przekona� do siebie sekretark�, pomy�la� Vickers. 6 GEORGE CRAWFORD BY� wielkim m�czyzn�, kt�ry ledwo mie�ci� si� w fotelu, na kt�rym siedzia�. R�ce za�o�y� sobie na wydatnym brzuchu i m�wi� jednostajnym tonem nie wyra�aj�cym absolutnie �adnych uczu�. By� najbardziej flegmatycznym cz�owiekiem, jakiego Vickers kiedykolwiek widzia�. Nie porusza� si� przy tym ani odrobin�. Siedzia� wielki i nieruchomy, a jego usta ledwo si� porusza�y, kiedy m�wi� g�osem niewiele g�o�niejszym od szeptu. - Czyta�em niekt�re z pa�skich utwor�w, panie Vickers rzek�. - Jestem pod wra�eniem. - Mi�o mi - odpowiedzia� Vickers. - Jeszcze trzy lata temu nigdy bym nie pomy�la�, �e kiedykolwiek przeczytam jak�� powie��, ani tym bardziej, �e b�d� rozmawia� z jej autorem. Teraz jednak uwa�am, �e potrzebujemy cz�owieka takiego jak pan. Om�wi�em to z moimi dyrektorami i wszyscy zgodzili�my si�, �e jest pan w�a�ciw� osob�, kt�ra mo�e wykona� powierzone przez nas zadanie. Na chwil� zamilk� i przypatrywa� si� Vickersowi jasnoniebieskimi oczyma, g��boko schowanymi w fa�dach t�uszczu. - Panna Carter powiedzia�a mi - kontynuowa� po chwili - �e w tej chwili jest pan bardzo zaj�ty. - Zgadza si�. - Rozumiem, �e ma pan na g�owie jak�� wa�n� prac� rzuci� Crawford. - Mam tak� nadziej�. - Jednak�e to, o czym m�wimy, by�oby znacznie wa�niejsze. - To ju� kwestia punktu widzenia - zauwa�y� Vickers. - Nie lubi mnie pan, panie Vickers - skonstatowa� Crawford. By�o to raczej stwierdzenie ni� pytanie, co bardzo zirytowa�o Vickersa. - Nic do pana nie mam - odpar�. - Interesuje mnie tylko to, co ma mi pan do zaproponowania. - Zanim jednak b�dziemy kontynuowa� - ci�gn�� Crawford - chcia�bym, �eby pan zrozumia�, i� to co panu powiem, nie powinno opu�ci� tego pokoju. - Panie Crawford - powiedzia� Vickers - nie interesuj� mnie niczyje brudy. - To nie s� niczyje brudy - odpar� Crawford, a w jego g�osie po raz pierwszy pojawi� si� odcie� irytacji. - To problemy �wiata, kt�ry zosta� przyparty do muru. Vickers przyjrza� mu si� zaskoczony. M�j Bo�e, pomy�la�, ten facet chyba naprawd� m�wi powa�nie. On rzeczywi�cie uwa�a, �e �wiat zosta� przyparty do muru. - By� mo�e - ci�gn�� Crawford - s�ysza� pan ju� o wiecznym samochodzie. Vickers skin�� g�ow�. - W�a�ciciel warsztatu samochodowego w moim miasteczku stara� si� sprzeda� mi taki dzi� rano. - Oraz o wiecznych maszynkach do golenia, zapalniczkach i �ar�wkach? - Mam tak� maszynk� - zauwa�y� Vickers - nigdy nie mia�em lepszej. W�tpi�, �eby by�a wieczna, ale rzeczywi�cie jest �wietna i jak dot�d nie st�pi�a si� jeszcze ani troch�. Kiedy si� zu�yje, kupi� sobie now�. - Je�li jej pan nie zgubi, wcale nie b�dzie pan musia� wymienia� jej na now�. Dlatego panie Vickers, �e to rzeczywi�cie jest wieczna maszynka, a samoch�d rzeczywi�cie jest wiecznym samochodem. Mo�e s�ysza� pan te� o domach? - Prawd� m�wi�c, niewiele. - Domy sk�adaj� si� z prefabrykowanych �cian - wyja�ni� Crawford. - Sprzedawane s� w cenie pi�ciuset dolar�w za pok�j. Mo�e pan w zamian odda� sw�j dotychczasowy dom za fantastyczn� cen�. Poza tym przepisy kredytowe producenta s� bardzo liberalne, o wiele bardziej liberalne ni� wszelkie, kt�re jakakolwiek zdrowo my�l�ca instytucja finansowa mog�aby kiedykolwiek okre�li�, je�li wolno mi tak powiedzie�. Domy s� ogrzewane i posiadaj� klimatyzacj� pracuj�c� dzi�ki baterii s�onecznej, kt�ra swoj� wydajno�ci� znacznie przewy�sza wszystkie najnowsze osi�gni�cia techniczne w tej dziedzinie. Jest te� wiele innych zalet, ale ju� te wystarcz�, �eby da� panu jakie takie poj�cie. - Brzmi zach�caj�co. Ju� od wielu lat m�wi si� o tanich mieszkaniach. Mo�e wreszcie sko�czy si� puste gadanie. - To rzeczywi�cie dobry pomys� - zgodzi� si� Crawford i by�bym ostatnim, kt�ry chcia�by temu przeczy�. Trzeba tylko pami�ta�, �e w ten spos�b ludzie pracuj�cy w elektrowniach strac� prac�. Bateria s�oneczna zapewnia ogrzewanie, �wiat�o, energi� elektryczn�. Je�li kupi pan sobie taki dom, nie b�dzie pan musia� korzysta� z pod��czenia do sieci elektrycznej. W ten spos�b tysi�ce stolarzy, murarzy i malarzy straci prac� i ustawi si� w kolejce po syntetyczn� �ywno��. Przez to wszystko za�ama� si� mo�e ca�y przemys� drzewny. - Rozumiem pa�skie obawy co do elektrowni - odpar� Vickers - ale je�li chodzi o stolarzy i przemys� drzewny, my�l�, �e chyba pan przesadzi�. Przecie� te domy musz� by� z drewna, a wi�c stolarze potrzebni b�d� do ich budowania. - Rzeczywi�cie, s� z drewna i kto� je buduje, ale nie mamy poj�cia kto. - To chyba da si� sprawdzi� - zasugerowa� Vickers. Czy to takie skomplikowane? Musi istnie� jaka� firma. Musz� gdzie� mie� jakie� fabryki i tartaki. - Faktycznie, istnieje firma - przyzna� Crawford - ale jest to firma handlowa. �ledz�c jej dzia�alno�� znale�li�my magazyny, z kt�rych transportuje si� poszczeg�lne elementy dom�w. I na tym koniec. Jak dot�d nie uda�o nam si� odnale�� fabryki, kt�ra by je budowa�a. Kupuje si� je od pewnej firmy, kt�rej adres i nazw� znamy, ale nikt nigdy nie sprzeda� jej nawet drewnianej drzazgi. Firma ta nigdy nie kupi�a r�wnie� ani jednego zawiasu. Nie zatrudnia ludzi. Wymienia wprawdzie miejsca produkcji, kt�re rzeczywi�cie istniej�, tylko �e nie ma tam �adnych fabryk. Poza tym, zgodnie z naszymi informacjami, do siedziby firmy nikt nigdy nie wchodzi� ani te� z niej nie wychodzi�. Przynajmniej od czasu, gdy jest pod obserwacj�. - To niemo�liwe - zaprotestowa� Vickers. - Oczywi�cie, �e to niemo�liwe - zgodzi� si� Crawford. - Te domy niew�tpliwie s� z drewna i innych materia��w i kto� niew�tpliwie je buduje. - Jeszcze jedno pytanie, panie Crawford. Dlaczego w og�le tak si� tym zainteresowali�cie? - No c� - zmiesza� si� Crawford. - Tego w�a�ciwie nie powinienem panu m�wi�. - Ale teraz ju� pan musi. - Mia�em zamiar nakre�li� lepiej ca�� sytuacj�, �eby pan zrozumia�, do czego zmierzam. Obawiam si�, �e bez tego to co powiem, mo�e wyda� si� panu �mieszne. - Kto� pana zastraszy� - zauwa�y� Vickers. - Oczywi�cie nie przyzna si� pan, ale jest pan powa�nie przestraszony. - Owszem, przyznaj�, �e ma pan racj�. Ale to nie ja jestem przestraszony, panie Vickers. To przemys�, przemys� ca�ego �wiata. - Uwa�a pan, �e ludzie, kt�rzy produkuj� i sprzedaj� te domy, to ci sami, kt�rzy stworzyli wieczny samoch�d, zapalniczki i �ar�wki? Crawford skin�� g�ow�. - I w�glowodany - doda�. - To straszne, kiedy si� o tym pomy�li. Kto� stara si� zniszczy� przemys� i wyrzuci� miliony ludzi na bruk. Nast�pnie te same osoby oferuj� tym�e milionom po�ywienie, dzi�ki kt�remu mog� oni prze�y�. Bez �adnych ogranicze� i formalno�ci, jakie zawsze towarzyszy�y pomocy spo�ecznej. - Ma pan na my�li spisek polityczny? - To co� wi�cej. Jeste�my przekonani, �e chodzi o zaplanowany i przemy�lany atak na �wiatow� gospodark�. O strategiczny ruch maj�cy na celu zdyskredytowanie systemu spo�ecznego i ekonomicznego, a co za tym idzie, systemu politycznego. Nasz system bazuje na kapitale, niezale�nie od tego czy jest to kapita� prywatny, czy kontrolowany przez pa�stwo, oraz na za�o�eniu, �e robotnik zarabia na �ycie sw� codzienn� prac�. Je�li te dwie rzeczy przestan� istnie�, kapita� i praca, to podstawa systemu b�dzie zniszczona. - Jacy "my"? - spyta� Vickers. - P�nocnoameryka�skie Biuro Bada�. - A dok�adniej? - Widz�, �e robi si� pan coraz bardziej dociekliwy - zauwa�y� Crawford. - Chcia�bym wiedzie�, z kim rozmawiam, czego pan ode mnie chce i o co w tym wszystkim chodzi. Crawford siedzia� przez d�u�sz� chwil� bez s�owa, a� w ko�cu powiedzia�: - W�a�nie to mia�em na my�li, kiedy m�wi�em, �e sprawa nie powinna opu�ci� tego pokoju. - Nie mam zamiaru sk�ada� przysi�g, je�li o to panu chodzi - o�wiadczy� Vickers. - Cofnijmy si� troch� w czasie i sp�jrzmy na histori�. Crawford zmieni� temat. - Wtedy zrozumie pan, kim jeste�my. Pami�ta pan maszynk� do golenia? To by� pierwszy "wieczny" wynalazek. Wie�� szybko si� roznios�a i ka�dy poszed� do najbli�szego sklepu, �eby kupi� sobie takie urz�dzonko. W tamtych czasach maszynka do golenia starcza�a na par� razy, potem trzeba j� by�o wyrzuci� i kupi� now�. Oznacza to, �e ka�dy co jaki� czas kupowa� now� maszynk�. Dlatego te� przemys� produkuj�cy je kwit�. Zatrudnia� tysi�ce pracownik�w i w czasie swej dzia�alno�ci zapewnia� okre�lony zysk tysi�com handlowc�w. By� to te� po�rednio rynek sprzeda�y producent�w stali. Innymi s�owy by� to czynnik ekonomiczny, kt�ry w po��czeniu z tysi�cem innych podobnych czynnik�w ekonomicznych budowa� obraz przemys�u �wiatowego. I co si� sta�o? - Nie jestem ekonomist�, ale to mog� panu powiedzie� odpar� Vickers. - Nikt nie kupowa� ju� maszynek do golenia. W ten spos�b ta ga��� przemys�u za�ama�a si�. - No, oczywi�cie nie w tak szybkim tempie - zauwa�y� Crawford. - Wielki przemys� jest bardzo skomplikowan� struktur�, kt�ra umiera do�� wolno, nawet je�li przestanie si� kupowa� jego produkty i sprzeda� spadnie prawie do zera. Ale oczywi�cie ma pan racj�. Przemys� za�ama� si�. A potem by�a zapalniczka. Ma�a rzecz, ale do�� wa�na, je�li spojrzy si� na ni� przez pryzmat sprzeda�y �wiatowej. I tu sta�a si� rzecz podobna. Wreszcie nasta�y nieprzepalaj�ce si� �ar�wki. I wszystko odby�o si� dok�adnie w taki sam spos�b. Trzy ga��zie przemys�u znik�y w ci�gu paru miesi�cy. Powiedzia� pan przed chwil�, �e jestem przestraszony i przyzna�em panu racj�. To w�a�nie po �ar�wkach przestraszyli�my si� nie na �arty. Bo je�li kto� zniszczy� trzy ga��zie przemys�u, to dlaczego nie mia�by zniszczy� kolejnych trzech, trzydziestu, trzystu, albo w og�le wszystkich? Wtedy zorganizowali�my si�. M�wi�c "my" mam na my�li przemys� �wiatowy, nie tylko ameryka�ski, ale r�wnie� brytyjski, rosyjski, europejski i wszystkie pozosta�e. Oczywi�cie znale�li si� i sceptycy. Nadal s� tacy, kt�rzy nie chc� si� przy��czy�, ale w�a�ciwie mog� panu powiedzie�, �e nasza organizacja reprezentuje i wspierana jest przez wszystkie wa�niejsze pa�stwa �wiata. Tak jak ju� powiedzia�em, wola�em panu tego nie wyjawia�, ale c�, sta�o si�. - W tym momencie nie mam zamiaru nikomu o tym m�wi� - zapewni� go Vickers. - Zorganizowali�my si� - ci�gn�� Crawford - i oczywi�cie, jak mo�e pan sobie wyobrazi�, stanowimy powa�n� si��. Stworzyli�my kilka przedstawicielstw i wywarli�my odpowiedni nacisk, dzi�ki czemu uda�o nam si� za�atwi� par� rzeczy. Przede wszystkim �adna gazeta, �adne pismo ani stacja radiowa nie przyjm� reklamy tych produkt�w ani nie napomkn� o ich istnieniu w podawanych przez siebie informacjach. Poza tym �aden wi�kszy sklep perfumeryjny ani �aden inny sklep nie b�dzie sprzedawa� tych maszynek do golenia, �ar�wek ani zapalniczek. - To dlatego zorganizowali sklepy "1001 drobiazg�w"? - W�a�nie - odpar� Crawford. - Jest ich coraz wi�cej - stwierdzi� Vickers. - Par� dni temu otworzyli kolejny w Cliffwood. - Zorganizowali sklepy "1001 drobiazg�w" - ci�gn�� Crawford - i stworzyli now� form� reklamy. Zatrudnili tysi�ce m�czyzn i kobiet, kt�rzy chodz� tu i tam i m�wi� napotkanym ludziom: "Czy s�ysza� pan o tych wspania�ych wynalazkach? Nie? Niech pan tylko pos�ucha..." Co� w tym stylu. Rozumie pan, chodzi im o nawi�zanie osobistych kontakt�w, kt�re s� najlepsz� form� reklamy. Ale taka reklama jest o wiele dro�sza, ni� mo�e pan to sobie wyobrazi�. Zorientowali�my si�, �e stoimy w obliczu nie tylko p�odnego geniuszu wynalazczego, ale r�wnie� prawie nieograniczonego kapita�u finansowego. Badali�my dalej spraw�. Starali�my si� ustali�, kim s� producenci, w jaki spos�b dzia�aj� i jaki jest ich cel. Ale jak ju� panu powiedzia�em, nie uda�o nam si� niestety nic odkry�. - Przecie� mo�na chyba skierowa� spraw� na drog� s�dow� - zasugerowa� Vickers. - Podj�li�my wszystkie mo�liwe kroki s�dowe, ale ci ludzie s� kryci na ca�ej linii. Podatki? P�ac�. Nawet sami nalegaj�, �eby je p�aci�. I �eby nie by�o