10157
Szczegóły |
Tytuł |
10157 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10157 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10157 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10157 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JACEK INGLOT
Powr�t Robinsona
Planeta nosi�a katalogow� nazw� H347PU, ale David, podobnie jak inni Robinsonowie, wola� nazywa� j� Oceanem. Patrz�c na bezkresny, b��kitnozielony przestw�r, pomarszczon� tafl� ci�gn�cy si� po horyzont nie znajdowa� lepszej nazwy. Ze swego miejsca skarpy widzia� wyci�gni�ty ku wschodowi skalisty cypel wyspy Readera; stary pewnie te� wyszed� na brzeg i sprawdza� czerpaki. Na po�udniowym wschodzie, dwa rumby na lewo od cypla, pokaza�y si� trzy �agle. Potem �odzie zrobi�y zwrot i wnet znik�y za wysp� - pewnie Sehanowie wyp�yn�li na po��w.
Westchn�� i zszed� na brzeg, aby zobaczy�, co jest w koszach. W nocy troch� wia�o, mog�o je zerwa�, szcz�liwie p�awy pozosta�y na miejscu. Chwyci� za pierwsz� link�. Wyra�ny op�r, tak jakby z�apa�a si� ca�kiem spora sztuka. Ci�gn�� ostro�nie, nawijaj�c link� na wrzeciono utworzone z kciuka i �okcia, got�w zap�tli� j� o wkopany w ziemi� pacho�ek, gdyby tylko wyczu� op�r zdobyczy. Ale ta, cho� ci�ka opiera�a si� niemrawo, po chwili wyci�gn�� kosz na brzeg.
�ypa�o na Davida ze �rodka stworzenie niewiele maj�ce wsp�lnego z ryb�. Sk�ada�o si� z trojga wy�upiastych oczu, p�etwy grzbietowej i wachlarzowatego, podw�jnego ogona; mi�sa prawie nie by�o, za to ca�o�� pyszni�a si� wspania�� purpur�. Stw�r wygl�da� na kolejny eksperyment kapry�nej ewolucji Oceanu; projektowanie podwodnej fauny przerwano w po�owie, poprzestaj�c na kilkunastu rafowych rybach ozdobnych, skorupiakach i ka�amarnicach, bardzo malowniczych, ale prawie niejadalnych; tylko Sehanowie potrafili co� z nich wypichci�. Gdyby nie Standish, jeden z pierwszych Robinson�w, kt�ry wpu�ci� do morza tu�czyka i mintaja, opr�cz sa�atki z wodorost�w praktycznie nie mieliby co je��. David podni�s� kosz i wytrz�sn�� purpurowe dziwad�o do wody. Niech dalej ewoluuje.
W drugim koszu nie znalaz� nic, w trzecim kilka drobnych b��kitnych rybek, przypominaj�cych skalary, i co�, co pierwotnie mog�o by� m�tw�, a sko�czy�o jako wielooczna kupa galarety, zupe�nie nieapetyczna. Czyli nic, co nadawa�oby si� na ruszt, i wygl�da�o na to, �e b�dzie musia� si�gn�� do zamra�arki; pech, a tak lubi� zje�� na �niadanie p�at �wie�ego, pachn�cego morzem mi�sa. W po�udnie zn�w trzeba b�dzie wyp�yn�� i spr�bowa� szcz�cia z w�dk�. Mo�e odwiedzi Readera i dowie si�, co s�ycha�: ch�op bardzo si� postarza� i chyba dojrza� ju� do Powrotu. Warto by si� przedtem po�egna� - odchodz�cego Robinsona zawsze �egna� ten, kt�ry zostawa�.
Dopiero, gdy po�o�y� na katapulcie trzeci kosz, gotuj�c si� do wystrzelenia go w morze, zauwa�y� �lady na brzegu. Bieg�y tu� przy linii brzegowej, cz�ciowo rozmyte przez fale, dlatego ich wcze�niej nie zauwa�y�. Z obserwacj� na Oceanie by�o kiepsko, ze wzgl�du na podw�jne cienie - Beta Mitreis wschodzi�a nieca�e p� godziny po Alfie, prawie ca�y dzie� na niebie Oceanu sta�y dwa s�o�ca. W ci�gu dnia odleg�o�� k�towa mi�dzy nimi ros�a w tempie �wierci stopnia na godzin�, a cienie rozwiera�y si� powoli niczym osobliwe no�yce. To utrudnia�o obserwacj� i czyni�o wszystko na Oceanie wzgl�dnym, niedookre�lonym. Ale David nie mia� o ten poznawczy relatywizm pretensji ani do losu, ani do gwiazd; zabawne, podobnie jak inni Robinsonowie przesta� ceni� pewno��. Pewny m�g� by� tylko Powr�t.
�lady st�p drobnych i bosych bieg�y rozmytym szlakiem ku zwartej grupie ska�, po�o�onej p� mili od p�ytkiej zatoczki, w kt�rej zainstalowa� czerpaki. David przygl�da� si� podejrzliwie odciskom, nie wiedz�c, co o tym s�dzi�. Zbyt ma�e jak na kt�rego� z Robinson�w - ch�op w ch�opa byli to faceci nabici, najmniej dwustufuntowi, dobrze wytrenowani w grawitacyjnych wir�wkach - pasowa�y raczej do dziecka lub ma�ego ch�opca. A najm�odszym znanym Davidowi Robinsonem by� on sam.
Zaciekawiony, ruszy� ku ska�om, wrzynaj�cym si� g�adko w morze w�skim garbatym klinem. Tajemniczy kto� bieg� niezbyt szybko, na co wskazywa�y g��biej od pi�t odci�ni�te palce. Przej�ty rol� tropiciela ani si� obejrza�, gdy znalaz� si� tu� przy ska�ach. �lady urywa�y si� przy p�askim kamieniu, obok wi�kszego rumowiska, jakby biegacz wskoczy� na� i zacz�� si� wspina�. David u�miechn�� si�: je�li ucieka� przed nim, to nadaremnie. Nasun�� na oczy bryle i przestawi� skan na kwarc - teraz widzia� ka�d� drobin� piasku le��c� na ska�ach. Widzia� te� zarys st�p przybysza, odciski oznaczone paskiem pla�y. Trop wi�d� w g�r�, ku grzbietowi najwi�kszej ska�y, kt�r� nazywa� "wielorybem" ze wzgl�du na pod�ugowaty, ob�y kszta�t; przypomina�a wyrzuconego na brzeg walenia. Lubi� si� na ni� wspina� i patrze� stamt�d na morze, w stron� wyspy Larsena - teraz bezludnej, gdy� sam Larsen powr�ci� trzy lata temu.
Dobrn�� do ogona "wieloryba" i zabiera� si� do dalszej wspinaczki. Nagle us�ysza� stukot kamieni; poderwa� g�ow� i wtedy j� zobaczy�.
Mog�a mie� najwy�ej szesna�cie, siedemna�cie lat. Przycupn�a na skalnej p�ce, wyr�ni�tej w prawym boku "wieloryba", i obserwowa�a go wielkimi oczyma. By�a naga, je�li nie liczy� przepaski biodrowej z glon�w morskich. Mia�a d�ugie, zmierzwione kruczoczarne w�osy i �niad� cer�, jak ka�dy z Sehan�w. David zamar� w bezruchu, boj�c si� j� sp�oszy�, Sehanowie zwykle trzymali si� z daleka od Robinson�w. Jeden Reader umia� si� z nimi kontaktowa�, zna� par� zwrot�w z ich narzecza i uprawia� nawet co� w rodzaju handlu, wymieniaj�c zu�yty sprz�t elektroniczny na ich produkty. Sehanowie suszyli i impregnowali glony wykonuj�c z nich koce, ubrania, liny i �agle; ze starych procesor�w robili ozdoby. David spostrzeg�, �e ma�a dzikuska ma naszyjnik z muszli, po�r�d kt�rych b�yszcza� procesor z rodziny celebrix�w. Dziewczyna, wci�� w niego wpatrzona, bezwiednie dotkn�a z�otej p�ytki; odebra� to jako ch�� kontaktu, ale mimo rozpaczliwych wysi�k�w, nie by� w stanie przypomnie� sobie �adnego ze zwrot�w przytaczanych przez Readera. Stary Robinson twierdzi�, �e j�zyk Sehan�w wywodzi si� z sanskrytu, ale David by� zbyt leniwy, aby sprawdzi� to w Logonecie, zreszt�, dzicy zawsze uciekali na jego widok. Ale dziewczyna przyczajona na skale najwyra�niej si� nie ba�a. Mia�a wcale przyjemn�, lekko puco�owat� twarz o zadartym nosie i szeroko rozstawionych, ciemnych ciekawskich oczach. Przypomina�a mu... kogo�, o kim nie chcia� my�le�.
U�miechn�� si� przyja�nie i podnosi� do g�ry otwart� d�o�, gdy wtem zza jego plec�w dobieg� przenikliwy, zgrzytliwy d�wi�k. Skulona na skale dziewczyna skoczy�a na r�wne nogi, odwr�ci�a si� i niczym ma�pa wdrapa�a po stromej �cianie na grzbiet "wieloryba", tam przystan�a rzucaj�c mu kr�tkie, przestraszone spojrzenie, po czym znikn�a. Musia�a mie� po drugiej stronie ukryt� ��d�.
David spojrza� w niebo - doskonale zna� ten d�wi�k. Bryle automatycznie emulowa�y filtr przeciws�oneczny, jednocze�nie powi�kszaj�c obraz dziesi�ciokrotnie. Skaner natychmiast wy�apa� obiekt znajduj�cy si� trzy odleg�o�ci k�towe od Bety, pi��dziesi�t stopni nad horyzontem. Ostre zej�cie, zbyt ostre. Pilot widocznie lubi� ryzyko lub te� ufa� grawimetrycznym stabilizatorom. Przez chwil� David �ywi� nadziej�, �e to tylko nowy Robinson, szukaj�cy dla siebie wyspy. Ale po�o�enie promu nie ulega�o zmianie, wchodzi� coraz g��biej w atmosfer�, obni�aj�c wysoko��: bryle ekstrapolowa�y parametry lotu i David pozby� si� w�tpliwo�ci. Przybysz, wci�� odleg�y o pi��set mil, zmierza� w jego stron�.
Od morza dobieg� charakterystyczny mlaszcz�cy odg�os, wydawany przez glonowe p��tno Sehan�w - dziewczyna siedzia�a w ma�ym, dwuosobowym kecie, usi�uj�c z�apa� boczny wiatr w dziesi�ciostopowy grot; p�askodenna ��dka ko�ysa�a si� �miesznie i �lizga�a na grzbietach fal. Wia�o niemal bez przerwy, do �eglugi na Oceanie wystarcza� byle kawa�ek p��tna. Nim dzikuska wykr�ci�a na zach�d, rzuci�a mu po�egnalne spojrzenie. Pomacha� jej. Dziewczyna p�yn�a szybko lewym halsem, sprawnie manewruj�c �aglem. Jak ka�dy Sehan �eglarstwo mia�a we krwi; Reader twierdzi�, �e s�owo "sehan" w ich narzeczu znaczy "cz�owiek oceanu". David domy�li� si�, �e po omini�ciu wyspy Larsena skr�ci na p�noc, w kierunku Wielkiego Archipelagu, zamieszka�ego przez tubylc�w. Ma�y Archipelag, z�o�ony z kilkudziesi�ciu niewielkich skalistych wysp, moc� niepisanej umowy przypad� Robinsonom.
David by� w�ciek�y na nieznanego pilota; zjawi� si� w nieodpowiednim momencie. Ma�a Sehanka najwyra�niej szuka�a kontaktu, a dot�d jej plemi� unika�o obcych, poza mo�e Readerem. Stary opowiada�, �e dwadzie�cia lat temu pr�bowa�a dokona� tej sztuczki grupa antropolog�w z Ziemi, ale Sehanowie okazali si� odporni na naukowe procedury. Tyle jedynie zdo�ano si� dowiedzie�, �e przybyli po tym, jak zbankrutowana korporacja New Worlds Corp. odst�pi�a od doko�czenia terraformowania H347PU, zostawiaj�c rozgrzeban� robot�. Planeta nie posiada�a ksi�yca - dlatego oceaniczne p�ywy okazywa�y si� do�� �agodne, u�atwiaj�c �eglug�, niemniej jednak noc� na niebosk�onie mo�na by�o podziwia� chmary gigantycznych statk�w terraformacyjnych, porzuconych na orbicie. Przesuwa�y si� co noc majestatycznie ze wschodu na zach�d - �wiadectwo marno�ci pot�gi kredytowej. A planeta, dobrze nawodniona, gdy� zaprojektowana jako o�rodek sport�w wodnych, sta�a si� przytuliskiem dla takich jak on Robinson�w. No i Sehan�w. Antropolodzy przypuszczali, �e to przedstawiciele jednej z hinduskich sekt, dawno ju� zanik�ych na Ziemi - to by t�umaczy�o sanskryt. Reader stawia� raczej na potomk�w pierwszych budowniczych, korporacja mia�a wszak siedzib� w New Delhi. Dlaczego ci akurat nie wr�cili z innymi, nie wiedzia� nikt.
Do domu mia� do�� daleko, na drug� stron� wyspy - zeskoczy� z ogona "wieloryba" i poszed� wysok� grani� wzd�u� urwistego brzegu. M�g�by skr�ci� drog�, ale w tym celu musia� przej�� przez g��bok� kotlink�, poro�ni�t� g�stymi krzewami i rachitycznymi drzewkami. Zwykle je b�ogos�awi�, stanowi�y jedyne na wyspie �r�d�o drewna, ale przebijanie si� przez g�szcz zaj�oby Davidowi przesz�o kwadrans. Wreszcie wyszed� na �cie�k� prowadz�c� ku chacie, kt�r� sobie wybudowa� na wschodnim kra�cu wyspy, na niewielkiej wy�ynie, os�oni�tej od morza blokiem przysadzistych bazaltowych ska�, przypominaj�cych grup� zakapturzonych mnich�w. Dom zbudowa� wykorzystuj�c t� najwy�sz�, zwa� j� pieszczotliwie "przeorem", stanowi�a tyln� �cian� skromnej jednoizbowej siedziby. Reszt� postawi� z bazaltowych od�amk�w, spajanych wapienn� zapraw�, kt�r� uzyskiwa� starodawn� metod�, pal�c morskie muszle.
Na progu jego chaty, nieforemnie wyciosanym z przyniesionego przez fale pniaka, siedzia� jasnow�osy facet o wydatnej, ko�skiej szcz�ce, w b��kitnym kombinezonie funkcjonariusza Patrolu - gada� akurat do nar�cznego komunikatora. David zrazu nie zauwa�y� promu, kt�rym przyby�, ale po chwili dostrzeg� jego podw�jny, ob�y cie�. Wisia� u g�ry, zawieszony na grawitacyjnym holu mia� nowy aerodynamiczny profil. Nie zna� tego modelu, pojazd kszta�tem przypomina� wyd�u�on� kropl� rt�ci. Dlatego pilot tak ostro wchodzi� w atmosfer�.
Facet na progu przesta� nadawa� do komunikatora, spojrza� bystro na Davida i u�miechn�� si� szeroko.
- David Charvet, je�li si� nie myl�...
Ten Niselhoff potrafi� nawija�, dlatego go przys�ali; dodatkowym argumentem by�o pewnie to, �e znali si� z Akademii. David, co prawda, nigdy go specjalnie nie lubi�; siedzieli w jednej grupie na zaj�ciach z astrobiologii, gdzie Niselhoff twardo odstawia� prymusa i kujona. Rozmawiali mo�e trzy razy, kiedy� wpadli razem na piwo. Ambitny i wygadany, takim go zapami�ta�.
G�ba mu si� nie zamyka�a i teraz; wszystkim by� zachwycony. Najbardziej podziwia� ruszt, kt�ry David zrobi� z tytanowych szprych wyci�gni�tych ze stabilizator�w, pod��czonych do fotoogniwa. Urz�dzenie zawsze dzia�a�o, w tym regionie Oceanu w�a�ciwie nie by�o chmur, deszcze pada�y dwa, trzy razy w roku. Z zaciekawieniem ogl�da� te� aparat do �apania wody z nocnej mg�y; Reader podejrza� to u Sehan�w - wielk� mat�, plecion� z w��kien morskich glon�w, tak spreparowanych, �e dzia�a�y jak najlepsze higroskopijne tworzywo. Noc�, gdy znad morza przychodzi�y tumany mg�y, mata nasi�ka�a wilgoci�, wystarczy�o podstawi� pod dolny kraniec rynienk� i pojemnik - w ci�gu nocy potrafi�o si� zebra� nawet dwa galony. Dzi�ki temu urz�dzeniu oszcz�dza� filtry w odsalarce; na wyspie nie by�o �r�d�a.
- Ju� si� napatrzy�e�? - spyta� ostro. Wcale nie zamierza� by� grzeczny. - Po choler� tu przylecia�e�, Niselhoff?
Przybysz, zaskoczony, podrapa� si� w brod� i nerwowo zerkn�� na wisz�cy w g�rze l�downik.
- Oni chc�, �eby� wr�ci� - powiedzia� w ko�cu cicho i bez przekonania.
David nawet si� tego spodziewa�. Reader m�wi�, �e co roku miewa� podobne wizyty. Potem, gdy wci�� pozostawa� g�uchy na namowy, przestali si� zjawia�. Radzi� to samo, wod� w usta i udawanie Greka. Ale David, w nadziei, �e szybciej sko�cz�, postanowi� odegra� twardego desperado.
- Wiesz, jak wracaj� Robinsonowie? - zapyta�, a Niselhoff wzruszy� bezradnie ramionami. - Gdy przychodzi czas, Robinson wyp�ywa �odzi� w kierunku bieguna p�nocnego, zabieraj�c �arcia i wody na tydzie�. Tam za czterdziestym stopniem jest strefa wielkich, wirowych pr�d�w. S� tam otch�anie, kt�re po�kn�yby statki o wyporno�ci "Titanica", z �agl�wk� radz� sobie b�yskawicznie. Nazywamy to Powrotem. Tam nas szukajcie.
Niselhoff tylko si� skrzywi�.
- Uwa�asz, �e to chore? - u�miecha� si� David. Je�li facet we�mie go za �wira, to szybciej si� odczepi. - Obyczaj ten pochodzi od pierwszego Robinsona, Rona Puttemansa. Twierdzi�, �e tak post�powali emerytowani wikingowie. Nie podoba ci si�? Wiesz, tu nie ma dom�w szcz�liwej staro�ci...
- Przysz�a odpowied� - odpar� przybysz, ignoruj�c zaczepki. David drgn��; poczu�, �e musi usi���. Cholera, m�g� si� tego domy�le�. To dlatego go przys�ali.
- Z Chmury Strzelca? - spyta� niepotrzebnie; Niselhoff skin�� g�ow�. - Kiedy?
- Rok temu. Zaraz potem mnie wys�ali. Stwierdzili, �e lepiej pogada� z tob� osobi�cie ni� przez Logonet... m�g�by� w og�le nie chcie� rozmawia�.
Nie mylili si�, dawno zablokowa� kana� komunikacyjny. Tak robili wszyscy Robinsonowie. Dla pewno�ci.
- Co by�o w komunikacie?
- Trwaj� prace dekoduj�ce, to obrazy i symbole. Jedno wiemy na pewno: to przekaz od Obcych. Mam go na chipie, chcesz przejrze�?
David odruchowo wyci�gn�� r�k�, ale opu�ci� j�, zawstydzony. Nie powinien wraca� do przesz�o�ci. Nie po to ucieka�. Zacisn�� d�o� i uderzy� si� w udo. Najwa�niejsze to zachowa� zimn� krew. Ten cz�owiek przylecia�, aby go skusi�.
- Powiedzia�e� swoje, mo�esz wraca� - odwr�ci� si�, odgarn�� zas�on� w drzwiach i zamierza� wej�� do �rodka.
- Oni chc�, aby� stan�� na czele wyprawy - wystrzeli� Niselhoff do jego plec�w. - Modernizuj� "Ptolemeusza", tw�j statek. Gdy ze mn� wr�cisz, b�dzie ju� gotowy.
Zamar� z r�k� na o�cie�nicy; zacisn�� kurczowo palce, zdzieraj�c paznokie� o ostr� kraw�d� bazaltu. Kusiciel mia� dobrze opracowan� ofert�.
- To ty powiniene� poprowadzi� wypraw�. W ko�cu znalaz�e� ich artefakt na pi�tej Meraka. Gdyby nie to, nigdy by nie dosz�o do wymiany komunikat�w...
David przesta� s�ucha�. Doskonale pami�ta� ten dzie�, gdy penetrowali niewielki ksi�yc obiegaj�cy pi�t� Meraka, lodow� planet� przypominaj�c� Europ�. Na skalistym okruchu znale�li roztrzaskane resztki automatycznej sondy; w�r�d metalowych strz�p�w poniewiera�a si� plakieta w kszta�cie dysku, z wygrawerowanym ideogramem wskazuj�cym na kilka gwiezdnych obiekt�w w najbli�szym s�siedztwie Meraka. Jeden odcinek, o wiele d�u�szy, wskazywa� na Chmur� Strzelca: adres domowy. Ten dzie� by� dniem jego chwa�y, serwisy Logonetu zach�ystywa�y si� jego nazwiskiem, chrzcz�c go Davidem Odkrywc�, drugim Kolumbem i Armstrongiem. Trzy dni potem zgin�a Niki.
- Nie jestem im potrzebny - powiedzia�. - "Ptolemeuszem" mo�e dowodzi� ktokolwiek.
Niselhoff pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Uwa�aj� inaczej. Na pierwsz� wypraw� powinni polecie� najlepsi z najlepszych. A ty jeste� najlepszym, bo...
- Bo po�wi�ci�em kobiet�, by ratowa� statek i za�og� - rzuci� z w�ciek�o�ci� i oderwa� d�o� od o�cie�nicy. Spod paznokcia pociek�a krew, to dobrze, niech boli. - Tylko ja...
- To nie tak - g�os tamtego przybra� ton �agodnej perswazji. - Po prostu nie mo�emy pope�ni� b��du. Potrzebny jest wi�c David Charvet, kt�ry nigdy go nie pope�ni�.
Odwr�ci� si� i popatrzy� uwa�nie na Niselhoffa. Go�� sta� w skwarze, mru��c oczy od o�lepiaj�cego blasku i zdawa� si� m�wi� z ca�kowitym przekonaniem. Nie za�o�y� gogli, pewnie tak kazali: mia� wzbudza� zaufanie szczer�, odkryt� twarz�. David bez s�owa wskaza� altan� przyklejon� do po�udniowej �ciany chaty. Pod daszkiem krytym wodorostami ustawi� st� zbity z wyrzuconych przez morze u�omk�w drzewa, kt�re sam poci�� na deszczu�ki, i dwa kamienne zydle. Tutaj go�ci� przyp�ywaj�cych w odwiedziny Robinson�w.
- Czy mog� prosi� o szklank� wody? - sapn�� Niselhoff siadaj�c i ocieraj�c pot z czo�a. - Strasznie gor�co.
- A czego si� spodziewa� po dw�ch s�o�cach? - odburkn�� niezbyt uprzejmie. Wzi�� z chaty ca�� butelk� i dwa kubki. Chyba troch� to potrwa.
- Ca�kiem smaczna - pochwali� Niselhoff. - To z tego urz�dzenia do �apania mg�y?
David skin�� zdawkowo g�ow�. My�la� o Nicole. O tamtym dniu, gdy pope�ni� b��d.
Go�� prze�kn�� ostatni �yk i odstawi� kubek; chwil� podziwia� prosty, paciorkowaty wzorek zdobi�cy polew�: kubki wyrabiali Sehanowie, posiadaj�cy na swoich wyspach z�o�a gliny. Do Davida trafi�y za po�rednictwem Readera, kosztowa�y go stary komunikator, kt�ry pewnie kto� z plemiennej starszyzny obnosi� w charakterze ozdobnej bransolety.
- Nie pope�ni�e� b��du - kontynuowa� przybysz. - Sam robi�em symulacje wszystkich wariant�w. Merak to gwiazda niestabilna, wiemy to teraz. Wtedy nie by�o �adnych przes�anek, to pierwsza znana nam gwiazda, w kt�r� trafi�a mikrodziura. Do tej pory znali�my tylko gwiazdy po�erane przez s�siaduj�ce z nimi czarne dziury. A to cholerstwo siedzi w �rodku Meraka i zjada go powoli, ale systematycznie, okresowo destabilizuj�c chromosfer�. Gwiazda rozb�yskuje w cyklu trzyletnim, a wy�cie j� badali od dw�ch miesi�cy. Przed rozb�yskiem nie spos�b by�o cokolwiek przewidzie�.
Gada� m�drze i logicznie, tak samo jak go�cie z komisji, kt�ra oczy�ci�a Davida z zarzut�w. Tyle, �e jemu ta przekl�ta gwiazda nie podoba�a si� od pocz�tku, co� by�o z ni� nie tak, czu� to, mimo �e wszystkie parametry wydawa�y si� w normie, jak to dla gwiazdy typu G2 V. Niki chcia�a koniecznie lecie� i pobra� pr�bki korony; nie powinien na to pozwoli�, nale�a�o wys�a� pr�bnik automatyczny. Ale ona tak lubi�a zagl�da� gwiazdom do gard�a... Przecie� nic nie mog�o si� sta�, rutynowa procedura, jakich wiele przeszli. I sta�o si�, w trzeciej godzinie, pi�tnastej minucie i trzydziestej �smej sekundzie lotu.
- Takich rzeczy nie spos�b przewidzie� - m�wi� Niselhoff, niby do siebie. - Destabilizacja Meraka by�a skokowa, �adnych objaw�w wst�pnych. Chromosfera po prostu wybuch�a, jakby j� kto� zdetonowa�.
M�g� tak gada� do �witu, David wiedzia� swoje. Wybuch mia� dwie fazy, wst�pn�, kiedy jedynie trzepn�o sond�, osmali�o pancerz i zmiot�o czujniki. Ale sam statek jeszcze istnia�, temperatura zewn�trznego p�aszcza chromosfery nie przekracza�a dziesi�ciu tysi�cy, pancerz wytrzymywa� do pi�tnastu. Gdyby wtedy ruszy� "Ptolemeusza"...
- To by�o zbyt wielkie ryzyko - m�wi� facet, jakby s�ysza� my�li Davida. - Po pierwszym wybuchu sonda straci�a silniki i ca�kiem o�lep�a, trzeba by j� �ci�gn�� z orbity "Ptolemeusza". To si� nie mog�o uda�, w drugiej fazie wybuchu Merak plun�� gwiezdn� materi�, plazm� o temperaturze setek tysi�cy stopni. Pow�oki ochronne "Ptolemeusza" zosta�yby przebite jak papier... Nie mog�e� wiedzie�, �e nast�pi to dopiero po czterdziestu o�miu minutach. Nikt nie m�g�.
To by�o czterdzie�ci osiem minut umierania Nicole, zamkni�tej w podsma�onej skorupie sondy. I jego czterdzie�ci osiem minut na mostku kapita�skim "Ptolemeusza". Na skutek podwy�szonej radiacji skanery oszala�y, nie m�g� sporz�dzi� po��danej symulacji akcji ratunkowej. Wiedzia�, �e je�li poleci po Niki, a gwiazda wybuchnie, zgin� wszyscy. Niki, on i dwudziestu trzech cz�onk�w za�ogi. M�g� tylko czeka� i liczy� up�ywaj�ce minuty. A Merak wci�� nie wybucha�. Po trzydziestu minutach dotar�o do niego, �e zabi� Nicole. Przerwa w erupcji trwa�a czterdzie�ci osiem minut: zd��yliby dolecie� do sondy, wci�gn�� j� na pok�ad i uciec na bezpieczn� orbit�.
- Nie pope�ni�e� b��du, gdy� zadaniem dow�dcy jest opieranie si� na faktach i racjonalnych przes�ankach, a nie zdawanie si� na wariackie ryzyko. Zrobi�e� to, co ka�dy powinien zrobi� na twoim miejscu. Nie wolno nara�a� wyprawy dla jednego cz�owieka. A poza tym... mia�e� na pok�adzie artefakt. Jedyny, jaki uda�o si� znale��.
Powinien powiedzie� to Niki. Wyobra�a� sobie, jak czeka, zmartwia�a z przera�enia, po�r�d oniemia�ych urz�dze� pok�adowych - by�a dobrym astrofizykiem i wiedzia�a, �e lada moment mo�e j� dobi� kolejna protuberancja. Czterdzie�ci osiem minut to du�o sekund. Aby umrze�, wystarczy nanosekunda. Czy my�la�a o nim? Modli�a si� do niego czy go przeklina�a? By� jej jedyn� nadziej�, tylko rozkaz Davida m�g� ruszy� "Ptolemeusza" z orbity. A on go nie wyda�.
- Pi�knie m�wisz - zauwa�y�. - Odrobi�e� lekcj�. Prze�o�eni mog� by� z ciebie dumni.
- Nie wolno ryzykowa� ca�ej wyprawy dla jednego cz�owieka - powt�rzy� Niselhoff. - Nawet je�li jest to kobieta, kt�r� si� kocha.
Sukinsyn mia� racj�, to zdecydowa�o, procedura nie pozostawia�a w�tpliwo�ci. Nie ruszy� "Ptolemeusza" i patrzy�, jak Merak puchnie, wzd�ty gwiezdnymi gazami, jak rzyga w przestrze� rozpalon� plazm�. I jak z ekran�w znika iskierka, oznaczaj�ca sond� Niki. Werdykt komisji by� w�a�ciwy, zachowa� si� jak bohater, ocali� za�og� i przywi�z� artefakt. Chcieli mu da� medal za dzielno��, ale nie przyj��. Tydzie� potem z�o�y� dymisj� i polecia� na Ocean.
Nadchodzi�o po�udnie, oba s�o�ca zbli�a�y si� do zenit�w. David przypomnia� sobie, �e nie jad� �niadania; najpierw nieudany po��w, potem dziewczyna, teraz wys�annik. Zerwa� si� i znikn�� we wn�trzu chaty. W ch�odni trzyma� zapas filet�w, starczy�oby na kilka miesi�cy. Wyci�gn�� dwa kawa�ki tu�czyka, wyni�s� przed chat� i niedbale cisn�� na ruszt, w��czaj�c panel s�oneczny. Druty roz�arzy�y si� b�yskawicznie i mi�so zaskwiercza�o, puszczaj�c wonny t�uszcz. Niselhoff stan�� za nim i �apczywie wci�ga� powietrze. David w�a�ciwie nie mia� ochoty si� dzieli�, z drugiej strony... facet wykonywa� tylko swoj� robot�. Tak jak David pi�� lat temu.
- W chacie s� talerze - powiedzia�. - Na p�ce przy drzwiach.
Go�� znikn�� za zas�on� i nie by�o go odrobin� d�u�ej, w ko�cu zjawi� si�, z dwoma nie tyle talerzami, co p�ytko wydr��onymi tacami z drewna. Kiedy� morze wyrzuci�o na brzeg resztki �odzi Sehan�w, a istot� bycia Robinsonem stanowi�o przerabianie rzeczy przypadkowych i bezu�ytecznych na u�yteczne i celowe.
Tu�czyk smakowa� przybyszowi, wymi�t� wszystko i oblizywa� palce. Davidowi g��d szybko min��, poch�oni�ty my�lami dzioba� ryb� bez entuzjazmu. Ten cz�owiek przywi�z� ze sob� rachunki, kt�re, jak s�dzi�, ju� dawno zosta�y rozliczone. Przywi�z� co� jeszcze, t�sknot�... Ale on nie chcia� ju� t�skni�.
- Im naprawd� zale�y, aby� poprowadzi� t� wypraw� - podj�� Niselhoff. - Przygotuj� dla ciebie nagrod�, do��... specjaln�, je�li si� zgodzisz. Nie jeste� ciekaw, jak�?
Nie by�. Cz�owiekowi, kt�ry nie ma �adnych pragnie�, niczego nie mo�na zaoferowa�. Gdyby czegokolwiek po��da�, nie siedzia�by na Oceanie.
- Szarpn�li si� na niez�y numer, bez dw�ch zda� - Niselhoff zn�w si�gn�� po kubek i nape�ni� go wod�. - Wiesz, �e Sto Czterdziesta Druga Poprawka zabrania klonowania ludzi?
Wzruszy� ramionami, ka�dy o tym wiedzia�. Klonowano tylko fragmenty organ�w potrzebne do przeszczep�w.
- Postanowili j� dla ciebie z�ama�. Wyci�gn�li rezerw� Nicole z banku tkanki i...
Drgn��, tkni�ty straszliwym podejrzeniem. Z�apa� Niselhoffa za nadgarstek, tamten upu�ci� kubek i cofn�� si� gwa�townie. Woda rozla�a si� po drewnie.
- Oszala�e�! - sykn�� przybysz rozgniewany, rozcieraj�c obola�y nadgarstek. - Nie mam z tym nic wsp�lnego, decyzje zapada�y du�o wy�ej.
Nigdy nikt z niczym nie mia� nic wsp�lnego, wszyscy to jedynie Hermesi, pos�a�cy bog�w przynosz�cy dobre wie�ci. A wi�c zdecydowali si� na wskrzeszenie Niki? Zaiste, podarunek godny bog�w.
- Co� ju� zrobili? - spyta�.
- Nic nieodwracalnego, czekaj� na ciebie, ale s� w gotowo�ci, przygotowali zygot� i zamrozili - Niselhoff rozciera� nadgarstek i zgina� palce, sprawdzaj�c, czy David nie uszkodzi� mu r�ki. - Wszystko dopi�te na ostatni guzik i je�li si� zgodzisz... gdy "Ptolemeusz" wr�ci ze Strzelca, b�dzie czeka�a na ciebie Niki, m�oda i pi�kna. Wyprawa potrwa dwadzie�cia lat, jest do�� czasu, aby... doros�a.
Sukinsynom naprawd� zale�a�o. �amanie Sto Czterdziestej Drugiej Poprawki stanowi�o powa�ne przest�pstwo, dostawa�o si� za to do�ywocie. Chyba �e wysoko postawione si�y uzyskiwa�y dyspens�... s�ysza�, �e to mo�liwe w szczeg�lnych przypadkach. Wszystko dla cz�owieka, kt�ry u�mierci� swoj� kobiet�, by przywie�� artefakt Obcych.
- Gdyby to by�o takie proste, sam bym to zrobi� - powiedzia�. - Tu nie chodzi tylko o cia�o, kt�re mo�na powieli�, Niki...
- Mia�a osobowo�� - wtr�ci� Niselhoff - jak ka�dy. Gdyby chodzi�o o cia�o, dawno by� si� pocieszy�... O tym te� pomy�leli.
Si�gn�� do g�rnej kieszeni kombinezonu i wyci�gn�� plastykow� tulej�. Odetka� wieczko, wytrz�saj�c na d�o� srebrn� szpilk�.
- Pracowa�o nad tym czternastu psycholog�w, same s�awy, stworzyli chyba najdoskonalszy program symuluj�cy osobowo��. Dowiedzieli si� o niej wszystkiego, co mo�na si� by�o dowiedzie�, wbili to w samoucz�cy program... twoja Niki po powrocie b�dzie dok�adnie taka, uwarunkuj� j�. - Poda� mu chipa. - Sam zobacz.
Powinien wbi� mu t� szpil� w m�zg. Ale popatrzy� na srebrn� drzazg� i zrozumia�, �e nie potrafi si� oprze�. Zobaczy�, cho� na chwil�... nawet gdy b�dzie to jedynie wirtualnym oszustwem.
Wzi�� chipa i nie m�wi�c nic wszed� do chaty. Komp sta� na odsuni�tym pod �cian� biurku, dawno ju� nie u�ywany. Zgodnie z rad� Readera przesta� wchodzi� do Logonetu i to mu pomog�o. Trzeba nauczy� si� �y� tylko Oceanem. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj pragn�� wr�ci�.
Zdmuchn�� kurz z gogli, pstrykn�� w wy��cznik i wsun�� chip do czytnika.
Kto� nie�le wymy�li� to wej�cie - David musia� przecie� pami�ta� ogrodow� alej�, poziom wypoczynkowy orbitalnej bazy na Tolimanie III. Tam si� spotkali, Nicole Egert robi�a dyplom, on by� kosmicznym m�odym wilkiem, nowo mianowanym dow�dc� chluby Patrolu, okr�tu zwiadowczego "Ptolemeusz". Powtarza�a si� sytuacja: spacerowa� niespiesznie alej� wysadzan� drzewkami cytrusowymi, a ona przycupn�a na w�skiej �aweczce za zakr�tem, gdzie cytrusy zast�powa�y bananowce. Skurwiele wiedzieli naprawd� du�o: Niki mia�a na sobie t� sam� skromn� letni� sukienk�, na kolanach roz�o�ony laptop, pisa�a rysikiem na konsoli, dyskutuj�c przyciszonym g�osem z komputerem. By�a po studencku niewinna i zarazem tak kobieco urocza i zaaferowana, �e przystan�� i chwil� pas� oczy jej widokiem. �miesznie wykrzywia�a usta, gryz�c koniec rysika i s�uchaj�c mentorskiego g�osu komputera; raz nawet pokaza�a mu j�zyk. Nie wytrzyma�, parskaj�c �miechem. Niki podskoczy�a jak oparzona, zatrzaskuj�c laptopa. Spiorunowa�a go gniewnym spojrzeniem i wtedy zobaczy� jej oczy... zielone i przejrzyste. Jak tonie Oceanu.
Ta wirtualna wygl�da�a tak samo. Zgadza�y si� piegi i lekko zadarty nos, nadaj�cy jej twarzy wyraz dziecinnego, naiwnego zdziwienia, z kt�rego czasem pokpiwa�. Bardzo si� wtedy z�o�ci�a, a on uwielbia� uspokaja� j� poca�unkami. Wytyka�a mu w zamian nazbyt wystaj�ce ko�ci policzkowe, spadek po ormia�skim przodku. Krytykowali i inne szczeg�y swych anatomii, po czym l�dowali w ��ku, aby dokona� analizy por�wnawczej. Sz�o im tak dobrze, �e gdy Niki obroni�a dyplom, postara� si� o w��czenie jej do ekipy badawczej "Ptolemeusza". Zacz�li nawet rozmawia� o kontrakcie ma��e�skim.
Wirtual cofn�� ich w czasie: Niki znowu k��ci�a si� z komputerem, a on jak wtedy podgl�da� j�, przys�oni�ty ga��zi� bananowca. A Heraklit twierdzi�, �e nie da si� dwa razy wkroczy� do tej samej rzeki. W Logonecie mo�na kopiowa� rzeczywisto�� tyle razy, ile dusza zapragnie. Roze�mia� si� g�o�no i ju� nie kryj�c podszed� do �awki. Niki poderwa�a g�ow�, udaj�c zaskoczon�.
- Dobrze, �e wreszcie jeste� - powiedzia�a mi�kko, u�miechaj�c si� dziecinnie i �obuzersko. Poczu�, jak sztywniej� mu wargi; lubi� ten u�miech. Wiedzieli i pami�tali o wszystkim, tak�e o charakterystycznym ge�cie, z jakim odrzuca�a do ty�u d�ugie, lekko kr�cone w�osy. Ka�dy gest fantoma natychmiast przypomina� mu to, co go w Niki zachwyca�o.
- Witaj - powiedzia� po prostu i usiad� obok, spogl�daj�c w zielone oczy. - Dobrze wygl�dasz.
- Ty te� - odpar�a, u�miechaj�c si� filuternie. - Jaki jeste� opalony!
- Du�o przebywam na s�o�cu - mrukn��. Dawniej m�g� s�ucha� jej g�osu w niesko�czono��. Mog�a m�wi� cokolwiek, a i tak z lekka chropawy timbre jej g�osu dawa� mu radosn� pewno��, �e do ko�ca �ycia nie chce s�ucha� niczego innego. By� zakochany. - A co u ciebie?
- To, co zawsze, ucz� si�... dyplom za miesi�c.
Dlaczego teraz rozmowa si� nie klei�a? O czym w�a�ciwie mia�by rozmawia�? Konwersowa� z programem, algorytmem o wysokim stopniu z�o�ono�ci, z wypracowan� symulacj� znaj�c� wszystkie warianty odpowiedzi. Jedyn� warto�ci� by�a tu doskona�o�� z�udzenia, pozwalaj�ca oszuka� nagle obudzon� t�sknot�. T�sknota tkwi�a w nim niczym robak, na zawsze pogrzebana. Kto� jednak na g�rze zaryzykowa�, �e b�dzie to �ywa rana, j�trz�ca si� w skwarze podw�jnego s�o�ca. Najpierw j� rozdrapi�, a potem wspania�omy�lnie ofiaruj� antidotum.
- Tak dawno ci� nie by�o - powiedzia�a. - A ja czeka�am... Ju� mnie nie kochasz?
Realno�� symulacji pora�a�a. Prze�kn�� sucho, usi�uj�c pokona� skurcz gard�a. Co powiedzia�aby prawdziwa Niki? Mo�liwe, �e to samo.
- Nigdy nie przesta�em ci� kocha� - wyszepta�. - Wierz mi, gdybym m�g� odwr�ci� bieg dni i...
- Prosz�, nie m�w o tym - unios�a palec do ust i patrzy�a na niego, nagle spowa�nia�a i smutna. - M�w mi o mi�o�ci.
Ale nie chcia� m�wi� o mi�o�ci, tylko o winie i karze, o tym, jak za ni� t�skni i jak bardzo pragnie przebaczenia. Po odej�ciu Nicole zda� sobie spraw�, �e mi�o�� to w istocie nieustanne wype�nianie braku, sycenie g�odu, kt�rego nasyci� si� nie da - ale on karmi� si� ni� i by� szcz�liwy. A potem, po Meraku, zosta�o tylko d�awi�ce odczucie suchej, m�cz�cej czczo�ci. Tutaj wype�ni�a j� pustka Oceanu.
- O czym my�lisz? - spyta�a, spogl�daj�c z trosk�.
- O tobie - odpar�. - O tym, jak bardzo mi ciebie brakuje.
U�miechn�a si� melancholijnie.
- Kochany, tak by� nie musi - szepn�a, pochylaj�c si�. Wprost czu� jej oddech na policzkach. Musn�� ustami czo�o Nicole, ale tym razem nie poczu� nic - przed przybyciem na Ocean kaza� sobie usun�� implant, a jego gogle nie mia�y sensorycznego interfesju. - Mo�emy by� razem, gdyby� tylko si� zgodzi�...
Koniec z�udze�, o to chodzi�o od pocz�tku. Ta Niki by�a cudem fa�szywym, wirtualnym mamid�em, kt�re mia�o go skusi� do powrotu. Jedyny cud, na jaki m�g� liczy�, by� cudem niepami�ci. Musi zostawi� j� po raz drugi.
- (egnaj, Nicole - powiedzia�, przywo�a� panel sterowania i wylogowa� si�.
Niselhoff sta� na podw�rzu w rozwidlonym cieniu rzucanym przez l�downik i ogl�da� co� przez gogle, pogaduj�c �ciszonym g�osem do wisz�cej u ust nitki mikrofonu. By� mo�e zdawa� relacj� swoim szefom, je�li nie transmitowa� ca�ych rozm�w, David mia� to gdzie�. Wymin�� go bez s�owa i zacz�� wspina� si� na wzg�rze, os�aniaj�ce dom od strony morza. Stara� si� codziennie do�o�y� przynajmniej jeden kamie�. Po drodze wzi�� z przygotowanego wcze�niej stosu dwa skalne u�amki. Szed� nie ogl�daj�c si�, ale Niselhoff ruszy� za nim, krzycz�c niezrozumiale. W ko�cu go dogoni�.
- Jak randka? - spyta�, lekko zdyszany. - Naprawd� si� postarali, co? To koronkowa robota.
Zignorowa� go, podszed� do podstawy postumentu i chwil� deliberowa�, co pocz�� z przyniesionymi kamieniami. Wreszcie znalaz� poziom� szczelin�, kt�ra mog�a os�abi� spoisto�� konstrukcji. Wsun�� tam kamienie i przybi� je obcasem; p�niej przyjdzie i dorzuci zaprawy. Niselhoff z zadart� g�ow� gapi� si� na budowl� z g�upi� min�.
- A wi�c to jest jeden z tych waszych postum�w? - wykrzykn��. - Tam do kata, przecie� to l�downik! - wskaza� na wystaj�cy spod kamieni ko�nierz dyszy.
- Owszem - powiedzia� David. - Wykorzysta�em go w charakterze rdzenia. Na co� si� w ko�cu przyda�.
Niselhoff cofn�� si� par� krok�w i z namys�em patrzy� na konstrukcj�, usi�uj�c odgadn�� jej finalny kszta�t.
- R�ka? - spyta�.
Wsporniki poci�te palnikiem, pospajane w rodzaj d�ugich klin�w i wygi�te w kszta�t smuk�ych szpon�w, wyci�ga�y si� ku niebu, b�agaj�c lub wygra�aj�c. Do wyko�czenia zosta� tylko kciuk i sama d�o�, wyrastaj�ca z ob�o�onego kamieniami l�downika, nieforemnego nadgarstka.
- D�ugo to tak budujesz? - pyta� zdziwiony Niselhoff patrz�c na palce rozczapierzone na podobie�stwo czaszy radaru. Metalowe kraw�dzie, ci�te podmuchami ostrej bryzy, wydawa�y z siebie przenikliwy, j�kliwy d�wi�k. Ca�a wyci�gni�ta ku niebu r�ka wydawa�a si� p�aka�. Milczeli, s�uchaj�c urywanego, d�awionego szlochu.
- No i jak, zdecydowa�e� si�? - nie wytrzyma� Niselhoff. - Powinienem zawie�� odpowied�.
David popatrzy� na ocean; przy dobrej widoczno�ci da�o si� daleko na po�udniu zauwa�y� niedu�� plamk� tu� nad lini� horyzontu. To czubek wygas�ego wulkanu na wyspie Rewoltha. Odwiedzi� go przed dwoma laty, p�yn�o si� tam ca�y dzie�. Rewolth dwadzie�cia lat budowa� olbrzymi� kul�, lepi�c j� z morskiego piasku mieszanego z wapienn� zapraw�. David nie pyta�, dlaczego akurat kula. Robinsonowie nie pytali o cudze tajemnice.
- Nigdy �aden nie wr�ci� - powiedzia�, odwracaj�c si� do Niselhoffa. - �aden. Ani Reader, bohater wyprawy do gromady Perseusza, gdzie zostawi� po�ow� za�ogi, ani Larsen, pierwszy cz�owiek, kt�ry z bliska ogl�da� b��kitne piek�o Vegi i o ma�o od tego nie oszala�. Nie wr�ci� te� jedyny ocala�y z uk�adu Arktura, Tri Quang. Nie wr�ci� Mermoz, kt�ry pierwszy zbada� gazowe olbrzymy okr��aj�ce Regulusa... Dlaczego s�dzisz, �e ja chcia�bym wr�ci�?
Niselhoff zerka� niepewnie to na postument, to na Davida.
- Bo my�l�, �e chcia�by� wiedzie�... tak, jak chc� wiedzie� wszyscy. Nasza cywilizacja czeka na odpowied�, kt�r� mam przywie��, a tak�e na t�, kt�r� ty przywieziesz ze Strzelca.
David przygl�da� mu si� spod oka. Patos tak dobrze zrobiony, �e chyba a� szczery.
- Powiedz mi, Niselhoff, czy ty te� masz lecie�?
Go�� stropi� si� i uciek� ze wzrokiem w bok. Trafiony w czu�y punkt?
- Czy�by uzale�nili tw�j udzia� od przekonania mnie?
Tamten skin�� g�ow�, ci�gle unikaj�c wzroku Davida.
- Dlaczego ty? Nawet si� dobrze nie znali�my, tyle co z uczelni... Dlaczego nie przylecia� Esterhazy?
- Esterhazy zgin�� dwa lata temu, kolaps grawitacyjny... pr�bowali dotrze� do Achernara II. Wiem, �e by� twoim przyjacielem.
Zapad�o k�opotliwe milczenie. David patrzy� na postument, na wyci�gni�te ku niebu szpony. To nawet lepiej, �e Esterhazy... Lepiej nikogo ju� nie mie�. Mniej boli.
- Co ci obiecali? - spyta�.
- Stanowisko twojego zast�pcy... je�li si� zdecydujesz.
Wiatr przybra� na sile i stalowe szpony zawy�y przeci�gle w upiornej j�kliwej skardze.
- To chyba zostaniesz w domu, bo ja nigdzie si� nie wybieram. Gdy przyjdzie m�j czas, mo�e po sko�czeniu postumentu, mo�e wiele lat p�niej, zepchn� ��d� i pop�yn� na p�noc. To b�dzie m�j Powr�t, jak ka�dego Robinsona.
- A Nicole? - nie rezygnowa� Niselhoff. Walczy� o wypraw� swego �ycia, karier�. David sam kiedy� by� taki.
- Niki odesz�a... po raz drugi. Powiedz im, �e si� nie uda�o.
Niselhoff nadal zwleka�. David widzia�, �e rozpaczliwie szuka ostatnich argument�w i desperacko naciska na spust jak strzelec, nie mog�cy uwierzy�, �e sko�czy�a si� amunicja. Nie m�g� jednak odej�� bez ostatniego strza�u.
- Powiedz mi, ale szczerze... Naprawd� nie chcesz wiedzie�, co jest tam, w Chmurze Strzelca, i dalej?...
David pokr�ci� g�ow� z bezradnym rozbawieniem; ten cz�owiek niczego nie zrozumia�.
- Ja ju� wszystko wiem. Wszystko, co trzeba.
Przed odlotem, tu� przed wej�ciem do spuszczonej z l�downika windy grawitacyjnej, Niselhoff powiedzia� na po�egnanie: "Wiem, przys�ali mnie za wcze�nie. �wiat ci wybaczy�, wybaczy�a ci nawet Nicole... ale ty sobie nie wybaczy�e�. Ale kiedy� wreszcie b�dziesz musia� to zrobi�, a wtedy..." David kordialnie poklepa� go po plecach i �agodnie wepchn�� na podest, przerywaj�c rozmow�; doskonale wiedzia�, �e "Ptolemeusz" nie mo�e czeka�. Po prostu uruchomi� numer dwa na li�cie i polec�. A on zostanie na Oceanie wraz z innymi Robinsonami. Zburzyli tylko spok�j, kt�ry z takim trudem od lat w sobie budowa�.
Zapada� zmierzch, bardzo widowiskowy. Najpierw zachodzi�a Alfa; jej cienie wyd�u�a�y si� i rozprasza�y, kontrastuj�c z wci�� spoistymi cieniami Bety. Potem b��kitnobia�a Alfa pogr��a�a si� w morzu i na niebie pozostawa�o drugie s�o�ce, ��te, przypominaj�ce ziemskie, tylko mniejsze. Gdy zostawa�y tylko pojedyncze cienie, Ocean niczym w�a�ciwie nie r�ni� si� od Ziemi; wtedy David zazwyczaj wychodzi� na brzeg i obserwowa� zach�d Bety, my�l�c o tym, co b�dzie robi� nazajutrz.
Potem, gdy by�o ju� ciemno, wraca� do chaty; m�g� jeszcze poogl�da� gwiazdy, ale prawie nigdy nie mia� na to ochoty. Mo�e dlatego, �e niebo wype�nione porzuconym sprz�tem terraformator�w wcale nie przypomina�o ziemskiego. Dzi� jednak nie m�g� si� zebra�, jakby na co� jeszcze czeka�. Po zachodzie Bety mrok zapada� szybko, dzie� gas� w ostatnich krwistych b�yskach rzucanych zza horyzontu. G��boko odetchn��, wch�aniaj�c w siebie mokr�, s�on� wo� Oceanu, jego wielko�� i spok�j. I wtedy zauwa�y� odleg�y, pe�gaj�cy ogie�.
P�on�� na grzbiecie "wieloryba": niedu�e ognisko, przyt�umiane ostrymi porywami wiatru. Zbli�a�a si� pora wielkich huragan�w, kt�re czyni�y niemo�liw� �eglug�, oceaniczny odpowiednik zimy; zapowiada�y je nocne wichury, pierwsze ostre podmuchy czu� ju� na twarzy. Ognisko to gas�o, to rozb�yskiwa�o, wyda�o mu si�, �e kto� przy nim siedzi. Zostawi� bryle w chacie, nie m�g� si� dok�adniej przyjrze�, ale chyba wiedzia�, kto to mo�e by�. Dlaczego znowu przyp�yn�a?
Przypomnia� sobie rozmow� z Readerem zaraz po przylocie na Ocean - odwiedzi� go wtedy jako nestora rozproszonego po wyspach bractwa by�ych kosmicznych wilk�w. Stary twierdzi�, �e ka�dy Robinson musi zawrze� z planet� w�asne przymierze, aby zosta� dopuszczonym do wsp�lnoty z jej "dusz�", jak si� wyrazi�, nadto mo�e g�rnolotnie. Ocean musi zaakceptowa� Robinsona, dopiero wtedy przyjdzie prawdziwy spok�j, uwolnienie od m�ki niepos�usznej pami�ci. Czy dla Davida mia�o to by� dzisiaj?
Wdarcie si� na wierzcho�ek ska�y zaj�o mu troch� czasu. Gdy wreszcie stan�� na grzbiecie "wieloryba", zobaczy� dziewczyn� dok�adaj�c� do ognia. Ostro�nie, staraj�c si� nie wykonywa� gwa�townych ruch�w, podszed� bli�ej. Wcale si� nie ba�a, zdawa�a nie zwraca� na niego uwagi. Spostrzeg�, �e ob�o�y�a palenisko p�askimi kamieniami, na kt�rych pouk�ada�a owoce morza: ma�e rybki, kraby i per�op�awy. Przypiekane ma��e p�ka�y z chrz�stem, ukazuj�c bia��, paruj�c� zawarto��. Dziewczyna wskaza�a mu miejsce obok siebie. Usiad�, czekaj�c, co b�dzie dalej. Podnios�a otwart� muszl� i poda�a mu j� ze swobod� i wdzi�kiem. Bior�c od niej skorup�, dotkn�� na chwil� jej palc�w. Nie uciek�a z d�oni�, nie unika�a kontaktu.
- Dzi�kuj�, Pi�taszku - powiedzia�, podnosz�c do ust ciep�� muszl�.
A potem d�ugo w noc siedzieli, milcz�c, patrz�c w ogie� i s�uchaj�c g�uchego pomruku oceanu. Na gwiazdy nie spojrza� ani razu. Wcale za nimi nie t�skni�. Nareszcie.