5232

Szczegóły
Tytuł 5232
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5232 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5232 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5232 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Paul J. McAuley Karl i ogr Trzej my�liwi, Karl, Shem i Anaxander natrafili na �lad ogra zaledwie w dzie� po tym, jak opu�cili wiosk� i zacz�li posuwa� si� w g�r� rzeki jej brzegiem do miejsca, w kt�rym zosta� zabity jednoro�ec, daleko w g��bi pofa�dowanego podg�rza Berkshires. Mocno pochylone drzewa ros�y k�pami w�r�d paproci i omsza�ych g�az�w. To by�y w�t�e drzewa, buki i klony cukrowe, ka�de pochylone na sw�j spos�b w gor�cym, zielonym �wietle. Czerwcowe niebo by�o czysto b��kitne. Podeszli do wody, �eby zn�w nape�ni� swoje manierki i tam, w zatoczce pomi�dzy przywleczonymi tu przez wiosenne powodzie bia�ymi g�azami, Karl znalaz� �lady but�w ogra na wilgotnym �wirze na skraju wody. Karl, tyczkowaty, blondw�osy dwudziestoletni ch�opak, otar� pot zalewaj�cy mu oczy, gdy patrzy� w d� na �lady - p�askie, z wkl�s�ym, waflowatym wzorem staroczasowych but�w - i nie czu� podniecenia. Po chwili zawo�a� pozosta�ych. Anaxander nerwowo str�ci� czarny, niesforny kosmyk w�os�w z oczu i przelotnie zerkn�� na �lady, zanim odta�czy� dalej, ci�gn�c wysokim tonem radosne mamrotanie, ulu-la-ulu-la-la, potem zakr�ci� si� dooko�a i przechyli� g�ow�, ws�uchuj�c si� w trel jakiego� ptaka, dochodz�cy z lasu, kt�ry r�s� nad rzek�. Tymczasem Shem opar� r�ce na kolanach swoich d�ins�w i zaintrygowany patrzy� na znak; biedny, powolny, cierpliwy Shem. Matka opowiada�a Karlowi, �e on by� najlepszym my�liwym ze wszystkich, dop�ki nie pope�ni� wykroczenia, kt�re �ci�gn�o gniew odmie�c�w. Zniszczyli wtedy jego bystr� inteligencj�, pozostawiaj�c tylko t�p�, psi�, nie zadaj�c� pyta� lojalno��. Karl nigdy si� nie dowiedzia�, co zrobi� Shem; nikt z my�liwych nie lubi� o tym m�wi�, nawet jego ch�tnie wal�ca bez ogr�dek matka, kt�ra teraz odesz�a - wys�ana przez ponurego odmie�ca, kt�ry kierowa� gildi� my�liwych - na tropienie ostatnich ogr�w w deszczowych lasach wybrze�a p�nocnego Pacyfiku. - Tym razem nie jest zbyt du�y - powiedzia� zniecierpliwiony Karl. - Mojej wagi albo nawet l�ejszy. - Mo�e - powiedzia� wreszcie Shem i wyprostowa� si�, mru��c oczy w o�lepiaj�cym �wietle s�o�ca, kt�re odbija�o si� w szybkim nurcie. Pot l�ni� na plamistych podkowach �ysiny, sp�ywaj�c spod jego rudych w�os�w. - Zostaw to tym razem w spokoju, ch�opcze - powiedzia�. - �adnego gadania. Zr�b to tylko. - M�wienie o staroczasie jest nieszkodliwe - powiedzia� u�miechaj�c si� Karl, pewny swej przewagi nad starszym m�czyzn�. - Mo�e... Nie wiem, ch�opcze. - W tej rzece mieszka rusa�ka, prawda? - Karl rozgni�t� komara. - Chyba warto by j� przywo�a�. - Pewnie tak - powiedzia� Shem, podczas gdy Anaxander wyci�gn�� zza pasa ma��, drewnian� fujark� i zacz�� wygrywa� nuty ptasiej pie�ni, kt�r� w�a�nie us�ysza�. Przykucn�wszy w s�onecznym skwarze, Karl pracowicie wydrapa� szpikulcem niezb�dne znaki na ci�kim, granitowym kamyku, potem wyprostowa� si� i wrzuci� kamie� w g��wny nurt. Szklanozielona woda natychmiast zakipia�a w tym miejscu bia�� fontann�. Rami� takiej d�ugo�ci jak wzrost Karla przeci�o powierzchni�, ogromna d�o� rozwar�a si�, ukazuj�c rozci�gni�te pomi�dzy palcami b�ony, a ka�dy palec zako�czony by� pazurem, zakrzywionym jak cier� r�y. Potem wy�oni�a si� nieludzka twarz rusa�ki, w�osy spl�tane jak wodorosty w rzece, nast�pnie jej ramiona i piersi, tak g�adkie i bia�e jak g�azy na brzegu. Woda �cieka�a ze szczelin skrzelowych na jej szyi, a rusa�ka wios�owa�a ogonem pod pr�d, zwracaj�c twarz ku my�liwym. Ale niewiele mia�a im do powiedzenia. Tak, zna�a odpowied� na pytanie Karla, ogr pi� wod� rzeki tego ranka, tu� po �wicie. I tak, w�drowa� samotnie. Ale kiedy zaspokoi� pragnienie, odwr�ci� si� i odszed� w g�r� stoku, a rusa�ka nie wie o nim nic wi�cej. Gdy Karl podzi�kowa� jej, zanurzy�a si� z powrotem, z w�osami p�ywaj�cymi przy jej twarzy pod wod� zamykaj�c� si� nad ni� i wreszcie rozp�yn�a si� w swoim �ywiole. Potem by�o ju� tylko szemranie rzeki i wysokie popiskiwanie ptak�w w zielonym lesie. - Chod�my - powiedzia� Karl, podnosz�c sw�j zwini�ty koc. - Tam w g�rze s� do wytropienia �lady w poszyciu - grunt jest tak mokry, �e pi�tami mo�esz wybi� �r�d�o. O co chodzi, Ax? Anaxander pokazywa� na drugi brzeg. Karl os�oni� oczy i zobaczy� jelenia, kt�ry st�pa� zgrabnie po �wirowym cyplu, po chwili opu�ci� g�ow� i napi� si�. - Widz� go - powiedzia� Karl - ale on jest po niew�a�ciwej stronie. Mog� pos�a� mu strza��, ale nie przep�yn�, �eby go zabra�, a �aden z nas nie potrafi chodzi� po wodzie. A mo�e ty potrafisz, co, Ax? Shem powiedzia� ochryple i z naciskiem: - Oni m�wi�, �e niedozwolone jest zabijanie niczego pr�cz ogr�w. Pami�taj, ch�opcze. Pami�taj o krowie. Przygotowanej dla nas, kiedy wr�cimy. Tu nie mo�emy. Wspomnia� �agodn� krow� rasy Jersey, z d�ugorz�symi oczami, ufnie patrz�c� na wioskowego rze�nika, gdy ten k�ad� r�k� na jej bia�ym pysku. I jej raptowny upadek na bok. - M�g�by� uzna�, �e tu mo�emy by� wolni od tych ich przekl�tych praw! - powiedzia� gorzko Karl. Shem wzruszy� ramionami; Anaxander zagra� na fujarce urywek melodii, kt�r� �piewa�a dziewczyna. Karl zaczerwieni� si� i wepchn�� r�ce do kieszeni swojego d�ugiego, bawe�nianego p�aszcza. Zwymy�lanie idioty nie mia�o sensu, on prawdopodobnie nie chcia� przez to niczego powiedzie�. Chocia� nigdy nie by� pewny, nigdy naprawd� nie by� pewny. Anaxander to idiota, ale te� odmieniec. Nigdy do ko�ca nie wiesz, co k��bi si� za tymi czystymi, niebieskimi oczami. - Chod�my - powiedzia� po chwili Karl. - Do zachodu jest jeszcze kawa� czasu. Cholerny ogr mo�e nawet ma swoje legowisko gdzie� w pobli�u, co? Wi�c od�� t� fujark�, Ax, bo ci� jeszcze us�yszy. Shem zerkn�� na Karla, a ch�opak, kt�rego uszy zaczyna�y p�on��, odwr�ci� si� i ruszy� w g�r� po stoku, pod �cian� lasu. Ale gdy tak szuka� �lad�w przej�cia ogra - zdartego z ziemi mchu, odgi�tej ga��zki, �wie�o odwr�conego kamyka - nie m�g� odsun�� wspomnienia dziewczyny. Dziewczyny- odmie�ca, schodz�cej na brzeg jeziora z koszykiem opartym na wypuk�o�ci wysuni�tego biodra, z motylami ta�cz�cymi w s�onecznym blasku wok� jej d�ugich w�os�w. Karl wspomina� j� z gniewn� bezradno�ci� zmieszan� z niech�ci�. Nie. Ona nigdy nie b�dzie, nigdy nie b�dzie dla takich jak on. Karl, Shem i Anaxander przybyli do wioski dwa dni temu oko�o po�udnia. Ich konie by�y zm�czone i niespokojne od upa�u. Wiosk� otacza� kolczasty �ywop�ot dwukrotnej wysoko�ci cz�owieka, o cierniach tak twardych i ostrych, jak hartowane �elazo i tak rozro�ni�tych wszerz, �e brama, okuta i zaryglowana, sta�a na ko�cu czego� w rodzaju tunelu. Trzej my�liwi musieli poczeka� na zewn�trz, dop�ki s�o�ce nie opad�o na ostatni� �wiartk� swojej drogi, zanim wioska zacz�a si� budzi� i kobold, kt�ry pilnowa� bramy, pozwoli� im wej��. Karl, spragniony i z oci�a�� od spania w upale g�ow�, poszed� wraz z innymi za pow��cz�cym nogami str�em bramy, prowadz�c konie po starannie przyci�tej darni. Owce rozbieg�y si�, ust�puj�c im z drogi. Wioska le�a�a poza ogrodzonymi ��kami z sianem, blisko brzegu jeziora, w kt�rym odbija�y si� otaczaj�ce j� ciemne drzewa: bez�adne skupisko bia�o pomalowanych, kamiennych domk�w pokrytych strzech� z trzcin, przy ka�dym w�asny ogr�dek, z ty�u ci�gn�y si� linie grz�dek z warzywami i otoczonych bia�ymi p�otami wybieg�w, na kt�rych pas�y si� konie. Trzej my�liwi zostali przeprowadzeni daleko od wioski do du�ej szopy, z namalowanym na jednej �cianie jak tarcza strzelecka z�ym okiem, kt�ra sta�a za bezplanowo zbudowanym parterowym domem. Te budynki oczywi�cie nale�a�y do wioskowego rze�nika; pokr�conego, podobnego do ptaka m�czyzny, kt�ry odprawi� kobolda i przej�� opiek� nad my�liwymi, zaprowadzi� ich do szopy i powiedzia�, �eby poczekali na rad� wioski. My�liwi napoili i oczy�cili konie, a potem, gdy Anaxander i Shem rozci�gn�li si� na czystym sianie i zn�w zasn�li, Karl usiad� w samym �rodku du�ych, kwadratowych drzwi szopy, zdenerwowany zw�ok�, pomimo �e teraz zacz�� ju� przyzwyczaja� si� do pogardy, jak� darzyli ich odmie�cy. Poza szop� trawiaste zbocze zbiega�o do brzegu jeziora. Niebawem z domu rze�nika wysz�a dziewczyna z drewnianym wiadrem i Karl patrzy�, jak zatrzymuje si�, �eby je nape�ni�, i nadal nie odrywa� wzroku, gdy sz�a z powrotem, a mi�kka sk�rzana sp�dnica �opota�a wok� jej pulchnych �ydek, s�o�ce l�ni�o na bawe�nianym kaftanie, na d�ugich w�osach i plamach barw, kt�re w nich po�yskiwa�y. Potem znikn�a w domu i drzwi si� zamkn�y. Karl zobaczy�, �e dalej, brzegiem jeziora, id� w stron� szopy przedstawiciele rady wioski. Wsta� i wytrz�saj�c sztywno�� ze swoich staw�w obudzi� Shema i Anaxandra. Niebieskie oczy zal�ni�y psotnie, odmieniec ta�cowa� przy obydwu m�czyznach, wygrywaj�c na swojej fujarce zgrzytliwe dysonanse. Karl zdo�a� z�apa� go za rami� i wypchn�� w blask s�o�ca w tej samej chwili, gdy wie�niacy zatrzymali si� przed szop�. Na pierwszy rzut oka grupa p� tuzina m�czyzn i kobiet nie by�a godna uwagi, ale co� w ich zachowaniu, czysta, cicha pewno�� siebie, zawsze onie�miela�a Karla. U�wiadomi� sobie z niech�ci�, �e koszula przylepia mu si� do �opatek, �e ma brud pod paznokciami, �e od�r jego potu jest pomieszany z zapachem jego konia. Rzecznik wioski, t�gi m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, zwr�ci� si� najpierw do Anaxandra, a kiedy Karl wytkn�� mu niew�a�ciwo��, po prostu wzruszy� ramionami i powiedzia� do idioty z powa�n� uprzejmo�ci�: - Przepraszam, bracie. - On nie rozumie wiele z wyj�tkiem muzyki - powiedzia� Karl. - On rozumie - powiedzia�a jedna z kobiet, patrz�c z irytacj� na Karla i Shema. Tak wi�c jak zwykle zacz�o si� �le. Karl by� z�y, lecz r�wnocze�nie bardziej wystraszony ni� mia� ochot� przyzna� - poniewa� ka�dy z odmie�c�w, jakkolwiek swojska by�aby jego powierzchowno��, m�g� wywr�ci� go na nice z tak� �atwo�ci�, jakby wy�uskiwa� str�czek grochu. Ostatecznie zadanie okaza�o si� proste. Rzecznik wyja�ni�, i� wie�niacy od dawna podejrzewali, �e co najmniej jeden ogr prze�y� we wzg�rzach poza jeziorem, a teraz podejrzenia zosta�y potwierdzone, kiedy znaleziono tam �wie�o zabitego jednoro�ca. Karl przypuszcza�, �e tak naprawd� to wie�niacy tolerowali stwora przez jaki� czas; ogry cz�sto powodowa�y liczne drobne szkody w pobli�u wiosek odmie�c�w: czy to przez naturaln� nienawi��, czy g�upot�, czy czyst� brawur�, rzadko wywo�uj�c szczer� uraz�. �atwiej by�o zignorowa� niewygod� ni� budzi� niepok�j, kt�ry zawsze ��czy� si� z polowaniem, wywo�uj�c poczucie winy za �mier� wszystkich staroczasowych ludzi. Ale zamordowanie �wi�tego zwierz�cia nie mog�o zosta� zignorowane. - Jednoro�ec, co? - powiedzia� wi�c. - No tak. Kiedy to si� sta�o? - Dwana�cie dni temu. Karl oceni� czas, jaki zabra�o zorganizowanie grupy my�liwych i dotarcie tutaj. - Dlaczego czekali�cie dwa dni, jak nie wi�cej, zanim powiadomili�cie nasz� gildi�? Teraz stw�r m�g� ju� opu�ci� teren. - Wtedy akurat mieli�my czas przekszta�cenia. To nie mog�o by� przerwane. - Spojrzenie t�giego m�czyzny by�o odleg�e i niezg��bione, bez �ladu poczucia winy. Jak zawsze sprawi�o, �e Karl poczu� si� jako� tak, jakby to on pope�ni� b��d. Przebrn�� wi�c przez reszt� rutynowych spraw, pytania co i gdzie, i ul�y�o mu, gdy odmie�cy oddalili si�. P�niej dziewczyna, kt�r� Karl widzia� przy nabieraniu wody, przysz�a do szopy, kosz balansowa� na jej wysuni�tym biodrze. Przynios�a butl� jab�ecznika, dojrza�y ser, chleb i mi�d. Karl podzi�kowa� jej, a potem powiedzia� impulsywnie: - Tw�j ojciec jest rze�nikiem, prawda? Przypuszczam, �e mamy co� wsp�lnego. Dziewczyna opu�ci�a wzrok i Karl m�g� przyjrze� si� jej kr�g�ej, mi�ej twarzy. D�ugie w�osy upi�te by�y nad jednym ramieniem. Motyl usiad� na wypuk�o�ci, kt�r� jedna z jej ma�ych piersi tworzy�a na bawe�nianym kaftanie, skrzyd�a mia� �ci�gni�te w g�rze jak z�o�one do modlitwy d�onie: pozosta�e motyle trzepota�y w ciep�ym cieniu szopy. - Ty na pewno jeste� za m�ody, �eby by� my�liwym - powiedzia�a. - S�ysza�am, jak m�wiono, �e im nie wolno jest mie� dzieci. To by�a oczywi�cie prawda i Karl zaczerwieni� si� na wspomnienie szczeg�lnych okoliczno�ci swoich narodzin. Odmie�cy dodawali w Miastach My�liwych czego� do jedzenia, albo do wody, albo nawet do samego powietrza, jak�� staroczasow� trucizn�, kt�ra zapobiega�a zachodzeniu kobiet w ci���. Z daleko od Miast My�liwych �rodek przestawa� dzia�a�, wi�c grupy, kt�re sk�ada�y si� wy��cznie z m�czyzn albo z kobiet, spotyka�y si� jednak niekiedy w g�uszy, przypadkowo lub rozmy�lnie. Podczas jednej ze swoich wi�kszych popijaw przed wyruszeniem na wybrze�e p�nocnego Pacyfiku matka powiedzia�a Karlowi, �e jego ojcem m�g� by� kt�ry� z trzech m�czyzn. Znienawidzi� j� za to. Teraz powiedzia� che�pliwie do dziewczyny: - Jestem my�liwym ju� od pi�ciu lat i zabi�em jedena�cie ogr�w. - U�wiadomi� sobie natychmiast, �e pope�ni� b��d i doda� po�piesznie. - Nie musisz si� mnie ba�, Przyby�em tu pom�c twojej wiosce. - Och, ja si� ciebie nie boj� - jej u�miech nie by� niczym wi�cej jak tylko wygi�ciem k�cik�w �licznych warg. Ile mog�a mie� lat? Pi�tna�cie? Szesna�cie? Wszyscy koledzy Karla od butelki byli w wieku co najmniej jego matki czy Shema, tak samo jak kilka jego kochanek i jeszcze mniejsza liczba powiernik�w. Przez chwil� pozwoli� sobie pomarzy� o ucieczce z dziewczyn�. Znale�liby gdzie� w g�uszy miejsce, w kt�rym mogliby zamieszka�, tak, jak robi�y to ogry. My�liwi r�wnie� niekiedy tak post�powali i za to polowano na nich r�wnie zawzi�cie jak na ogry. Ale w tej w�a�nie chwili Anaxander zacz�� ta�cowa� przy nich, wygrywaj�c na swojej fujarce urywki jakiej� melodii, kt�r� sobie przypomnia�, i dziewczyna �achn�a si�. - Nie martw si� - powiedzia� Karl. - On jest nieszkodliwy, naprawd�. - Ale dlaczego brat przestaje z wami? - On jest jednym z was, zgoda, ale g�upi, rozumiesz? Ma uszkodzenie m�zgu. Pojmuje tylko muzyk�, mo�e zagra� ka�d� melodi�, jak� us�yszy, jak jedna ze staroczasowych maszyn. Dziewczyna wyprostowa�a si� i nagle Karl si� przestraszy�. Jej spojrzenie by�o jasne i w�adcze jak nag�y rozb�ysk �wiat�a w p�mroku szopy. Motyle zawirowa�y wok� jej g�owy niby wielobarwne p�omyki ognia. - Nie wolno ci m�wi� o takich rzeczach - powiedzia�a. - Nie my�la�em... - Musz� teraz i��. - Przepraszam - powiedzia� Karl. - Nie my�la�em, �e ci� ura��. - Naprawd�, musz� i��. - Czy jej spojrzenie zmi�k�o? - M�j ojciec i matka wcze�nie jedz� kolacj�. Tej nocy b�dzie przemiana. - Co oni tym razem zrobi� �wiatu? - Nie twoj� spraw� jest to wiedzie�. A potem po�piesznie odesz�a przez traw�, pr�gowan� wyd�u�aj�cymi si� cieniami. I gdy tak sz�a, �piewa�a jak�� niemelodyjn� pie��, zawodzi�a wysokim, czystym g�osem, kt�ra porusza�a co� w Karlu, mimo �e w og�le jej nie rozumia�. I teraz, gdy my�liwi szli po �ladzie ogra przez rosn�cy pochy�o las, Anaxander gra� piskliwie urywki pie�ni dziewczyny, zmieszanej z urywkami i strz�pami innych zapami�tanych melodii, a Karl pozwala� sobie dotkn�� wspomnie� o niej, pr�buj�c nie my�le� o okropnej rzeczy, kt�ra wydarzy�a si� p�niej. Nie, ona nie by�a dla niego. Przynajmniej �lad �atwy by� do tropienia. Ogr, zamiast trzyma� si� kawa�k�w ska�, stercz�cych z �yznego czarnoziemu le�nego poszycia, szed� wij�c� si� po mi�kkim gruncie �cie�k�. To by�o wr�cz za �atwe, ale teraz prawie wszystkie ogry by�y stare. Matka Karla raczy�a go opowie�ciami o desperackich walkach i ci�kich poszukiwaniach w dawnych czasach, a je�li cho�by po�owa tych opowie�ci by�a prawdziwa, to te ogry, kt�re pozosta�y, stanowi�y naprawd� �a�osn� garstk� niedobitk�w. Ostatni, kt�rego Karl pom�g� sprz�tn��, by� ca�kowicie pozbawiony umiej�tno�ci mowy. Gdy wszystko si� zmieni�o, musia� by� bardzo ma�y i r�s� dziko przez wszystkie lata, b�d�c niczym wi�cej jak tylko wystraszonym zwierz�ciem. Up�yn�o wiele dni od chwili, gdy Karl dowiedzia� si� czego� o staroczasie, i to z mamrotania zartretyzowanej, p�ob��kanej starowinki, dla kt�rej n� Shema by� b�ogos�awie�stwem. Teraz stali wysoko nad rzek� i mogli dostrzec staroczasow� drog�, podobn� do w�a z przetr�conym grzbietem, wij�c� si� pomi�dzy drzewami na drugim brzegu. Karl pr�bowa� sobie wyobrazi�, jak to wygl�da�o, gdy przelatywa�y po niej auta w ob�okach ognia i dymu - to by�o przynajmniej co�, co do czego zgadza�y si� wszystkie ogry, ta zgroza i majestat staroczasowych dr�g... Shem zatrzyma� si�, w�sz�c. Po chwili Karl te� pochwyci� �lad zapachu, przykry i odra�aj�cy w rozgrzanym powietrzu. - Paj�ki - powiedzia� Shem. Ruszyli ostro�nie i wkr�tce Karl zobaczy� brudne, szare paj�czyny, rozci�gni�te w g�rze od drzewa do drzewa, migaj�ce w niewyra�nych, zmiennych poruszeniach wewn�trz swych cieni. Wzdrygn�� si�: - Ciekawe, co oni sobie my�leli, sprowadzaj�c te stwory na �wiat. Shem wytar� pot ze swej �ysiej�cej g�owy i powiedzia� powoli i powa�nie: - Wszystko ma sw�j cel. My nie jeste�my po to, �eby go rozumie�. - Szkoda, �e nie wymarzyli sobie czego� po�ytecznego, czego�, co wy�apa�oby ogry. - Maj� nas - powiedzia� po chwili Shem. - Tak przypuszczam. I co by�my robili, gdyby�my nie polowali? Nie chcia�bym by� w oddzia�ach roboczych rozwalaj�cych stare budynki. - Chocia� Karl czasami zastanawia� si�, co w�a�ciwie zosta�o w kilometrach cegie� i betonu, kt�re oddzia�y powoli zamienia�y z powrotem w ziemi�. Westchn�� i bardziej wygodnie u�o�y� sw�j zwini�ty koc. - Dobra, tu, przez te paj�czyny, w �adnym wypadku nie ma przej�cia. Paj�ki z r�wnym zadowoleniem zjedz� ogra jak mnie czy ciebie, Ax! Nie podchod� tam za blisko! Rozejrzyj si�! Ju� po chwili Shem zawo�a� cicho i Karl podszed� do niego, ocieraj�c si� d�insami o paprocie. Starszy m�czyzna pokaza� mu �wie�o z�amane malutkie drzewko i waflowaty �lad za nim. Karl rozp�dzi� muszki, kt�re ta�czy�y wok� jego g�owy. - To dziwne - powiedzia�. - Ten ogr dobrze sobie daje rad� w lesie, a to drzewko jest z�amane tak, jakby nast�pi� na nie celowo. Jakby chcia�, �eby�my za nim szli. - Mo�e jest g�upi - zasugerowa� Shem. - Pomimo wszystko zabi� jednoro�ca. - Tamten by� niemy, nie g�upi. To jest r�nica. P�jdziemy powoli, jak my�lisz? Uwa�aj na ka�dy krok. S�ysza�e�, Ax? U�miechaj�c si� szeroko odmieniec-idiota strz�sn�� w�osy ze swojego bia�ego czo�a. Gdy wspinali si� po stoku, napotkali inne znaki; pozrywane ga��zie, czerwon� ziemi� odart� z mchu. Karl, bior�c przyk�ad z Shema, �ci�� mocne drzewko i u�ywa� go jako laski do badania gruntu przed sob�, ale to Anaxander by� tym, kt�ry wyczu� pu�apk�, tam, gdzie ujrzeli �lad ogra pomi�dzy dwoma pokrytymi porostami i ods�oni�tymi ska�ami. Koniec laski Karla zapad� g��boko w le��c� warstw� po�amanych ga��zi i ch�opak kopniakiem odrzuci� je w bok. Ujrzeli �wie�o wykopany d�, p�ytki i szeroki mo�e na rozpi�to�� ramion, dwukrotnie d�u�szy ni� szeroki. W jego dnie stercza�o tuzin lub wi�cej zaostrzonych ko�k�w, kt�rych zastrugane ko�ce by�y wysmarowane g�wnem. Shem patrzy� na to przez d�ug� chwil�. - Ci, kt�rzy prze�yli, stosowali t� sztuczk�, dawno temu. My�la�em, �e wszyscy wygin�li. Oni chcieli walczy�, nie ukrywa� si�. Dzieciakom, jak widz�, pozosta�y arsena�y po rodzicach. Nie wiedzia�em... Anaxander popatrzy� na nich szeroko otwartymi, zaniepokojonymi oczami i Karl powiedzia�: - Nie martw si�, Ax, to ju� dawno min�o. Ta pu�apka, widzisz, mia�a nas pochwyci�. Shem podrapa� si� w nie ogolony podbr�dek. - Teraz p�jdziemy naprawd� ostro�nie - powiedzia� Karl. Ale nie by�o ju� wi�cej pu�apek. �lady ogra, przewa�nie trzymaj�ce si� w�skiej, jeleniej �cie�ki, kt�ra wi�a si� mi�dzy drzewami, prowadzi�y w g�r� stoku, przecinane tu i �wdzie przez strumyczki. Buty Karla �lizga�y si� na g�adkiej powierzchni mch�w i w�trobowca porastaj�cych mokr� glin�. Tu i �wdzie kwit�y ciemnolistne krzaki, a ka�dy ma�y, bia�y, gwiazdokszta�tny kwiatek by� w zielonym cieniu tak jasny, jak gwiazda Trzech Kr�li. Gdy drzewa ust�pi�y miejsca krzakom i trawie, a trzej my�liwi dotarli nareszcie do wietrznego grzbietu pasma wzg�rz, zobaczyli nast�pne pasma, rozci�gaj�ce si� pod b��kitnym niebem. Gdzie� daleko przecina�o niebo, kieruj�c si� ze wschodu na zach�d, co� ma�ego. Os�oniwszy oczy, zdo�a� zobaczy�, �e to rydwan, ci�gni�ty przez falang� ogromnych ptak�w i poczu� uk�ucie ja�owej zazdro�ci: tam siedzia� jaki� w�adca lub w�adczyni odmie�c�w, a on by� tu, mozolnie przedzieraj�c si� przez b�otnisty las. Ogr zostawi� �lad wydeptany w wysokiej, suchej trawie. My�liwi szli za nim w d� stoku i nie trwa�o d�ugo od chwili wej�cia pomi�dzy drzewa, gdy dotarli do skaju polany, na kt�rej sta�y w promieniach s�o�ca przekrzywione staroczasowe ruiny, a zapadni�ta �upina drewnianego domu przy strumyku by�a ocieniona przez g�ste paprocie. W podstawie ruin zia�a postrz�piona czarna dziura, przed jej frontem znajdowa� si� ma�y sp�achetek ubitej ziemi; obok niego po jednej stronie le�a� stos poczernia�ych ko�ci i innych odpadk�w. Teraz my�liwi zastosowali procedur� rutynow�: zamiast wykurza� ogra bezpieczniejszym (chocia� bardziej nu��cym) sposobem by�o czekanie, a� wyjdzie sam, z w�asnej inicjatywy. Shem przeczo�ga� si� na ty� ruiny i ukry� si� w k�pach paproci nad strumykiem, podczas gdy Karl i Anaxander czekali le��c od frontu, obserwuj�c postrz�pione wej�cie do legowiska. Raz Anaxander pr�bowa� wyci�gn�� fujark�, ale Karl trzepni�ciem odtr�ci� r�k� idioty, szepcz�c mu, �eby le�a� cicho i nieruchomo. Odmieniec patrzy� na niego szeroko otwartymi oczami, potem odsun�� si�, �eby spojrze� w g�r�, na drzewa, a jego wargi porusza�y si�, jakby powtarza� t� czy inn� melodi�. Kiedy czekali, umys� Karla, wbrew jego woli, kr��y� wok� wspomnienia dziewczyny z wioski i tego, co wydarzy�o si� tamtej nocy, nocy przekszta�cenia. Wzi�� pajd� chleba z pozostawionego jedzenia, nala� sobie porz�dny �yk jab�ecznika i wycofa� si� w g��b szopy, �eby porozmy�la� nad drobnymi upokorzeniami, kt�re zni�s� tego dnia. Musia� zapa�� w sen, poniewa� obudzi�o go zamglone �wiat�o s�cz�ce si� przez otw�r drzwiowy, z ciep�ej nocy poza nimi. Shem i Anaxander chrapali w r�nych tonacjach. Po d�ugiej je�dzie bola� go ka�dy mi�sie�. Powietrze zdawa�o si� dzwoni� oczekiwaniem, s�abymi wy�adowaniami statycznymi i przypomnia� sobie, co powiedzia�a dziewczyna: zmiana. Na zewn�trz ksi�yc jak poobijane, nieszcz�sne oko, sun�� przez zielone i ��te pasma �wiat�a, przemywaj�ce ca�e niebo. �wiate�ka wioski �wieci�y wok� wygi�cia brzegu jeziora jak gwiazdy, usadowione na ziemi. Chocia� powietrze by�o ciep�e, Karl zadr�a�, zastanawiaj�c si�, co tej nocy dzia�o si� ze �wiatem, jaka nowa rzecz zostanie dodana do niego albo co zostanie zmienione przez po��czon� wol� odmie�c�w, si�gaj�c� w g��b wir�w cz�stek elementarnych, gdzie rozp�ywa�a si� i rozci�ga�a na miriady sposob�w. �wiat�a w domu rze�nika te� si� pali�y i w ich rozlewaj�cym si� blasku Karl zobaczy� blady kszta�t na trawie w pobli�u skraju wody. Dziewczyna. Jego serce bi�o szybko i s�abo, gdy schodzi� do niej w d�. Kiedy by� ju� w po�owie drogi, wszystkie �wiat�a wioski i wszystkie �wiat�a za jego plecami zgas�y, lecz w �wietle ksi�yca i w zimnym migotaniu zorzy widzia� wystarczaj�co dobrze. Dziewczyna siedzia�a ze skrzy�owanymi nogami, z r�kami wspartymi na kolanach. Wydawa�a si� nie oddycha�. - Ja te� nie mog�em spa� - powiedzia� Karl. Nie otrzyma� odpowiedzi. Kiedy przykl�kn�� przy niej, zobaczy� bia�ka jej oczu, ukazuj�ce si� spod p�przymkni�tych powiek. - Hej - powiedzia� mi�kko i o�mieli� si� dotkn�� jej ramienia. Wzdrygn�a si� i w tym samym momencie Karl poczu� co� w rodzaju zimnego dreszczu, kt�ry przebieg� po ca�ej jego sk�rze. Zmiana. Usta dziewczyny by�y otwarte i pomy�la�, �e to, co widzi, to jej j�zyk, wysuwaj�cy si� na zewn�trz. Nie, cokolwiek to by�o, przypomina�o to raczej par� biczyk�w. Wtem od jej ust oderwa�y si� pokryte py�em skrzyd�a i gruba �ma spad�a z trzepotaniem. Dziewczyna wyda�a z siebie co� w rodzaju g�uchego gulgotu. Co� jeszcze przepycha�o si� przez jej wargi, powolnym, oci�a�ym poruszeniem. Karl uciek�, przewracaj�c si�, brudz�c traw� i b�otem kolana swoich d�ins�w, nabijaj�c wi�cej brudu pod paznokcie, gdy podnosi� si� i ucieka� dalej. W dusznym, szorstkim upale szopy d�ugo le�a� rozbudzony, znowu i znowu ogl�daj�c �m�, wydostaj�c� si� na �wiat z jej ust. A teraz, rozci�gni�ty w paprociach, obserwuj�c wej�cie do legowiska ogra, zadr�a� na to wspomnienie, i mimo �e powietrze by�o ciep�e, dziwne wra�enie zimna �cisn�o go w do�ku. Jego matka mia�a racj�, gdy m�wi�a, co si� jej zdarza�o cz�sto, �e odmie�cy nie s� lud�mi. S�o�ce opad�o nisko, opromieniaj�c mosi�nym �wiat�em szczyt k�py paproci, w kt�rej ukrywa� si� Shem. Nareszcie Karl zobaczy� poruszenie w nier�wnej dziurze i podstawie ruiny, i ogr wystawi� sw� kud�at� g�ow�, zatrzymuj�c si� jakby w�szy�, zanim powoli i z wysi�kiem wype�z� na otwart� przestrze�. Karl natychmiast wsta� i w chwil� p�niej Anaxander poderwa� si� r�wnie�, dr��c lekko. Ogr podni�s� strzelb� i rozleg�o si� s�abiutkie szcz�kni�cie. - Cholera - powiedzia� wysokim, za�amuj�cym si� g�osem, a Shem wystrzeli� ze swojego ukrycia i wbi� go w b�oto. To oczywi�cie by�a kobieta. Karl domy�li� si� tego w chwili, gdy us�ysza� o zabiciu jednoro�ca. Stara, ko�cista kobieta, ze spl�tanymi w�osami, odziana w co� na kszta�t p�aszcza ze �le wyprawionej jeleniej sk�ry, na�o�onego na postrz�pione, przetarte staroczasowe d�insy i koszul�, na kt�rych by�o wi�cej cer ni� tkaniny. Ale umia�a m�wi� i gdy tylko zrozumia�a, �e nie zginie od razu, sta�a si� bardzo rozmowna, powiedzia�a, �e jednoro�ec bieg� prosto na ni�, �eby potem z�o�y� sw�j wielki, z�ocisty r�g na jej kolanach. Wtedy poder�n�a mu gard�o. Zmarszczki na jej twarzy przegrupowa�y si�, gdy si� u�miechn�a: - My�la�am, �e zamierza przebi� mnie na wylot. - Zrobi�by to, gdyby� nie by�a... dobra - Karl czu� zimne, czyste podniecenie, w�a�ciwie ledwo m�g� kontrolowa� swoje pragnienie wyci�ni�cia wszystkiego, co ten stw�r wiedzia�. - A tak, dziewica! Tu nigdy nie by�o nikogo opr�cz kilku dziewcz�t, he, he. - Potem wzdrygn�a si� i powiedzia�a: - Nienawidzi�am tych rzeczy, kt�re one robi�y. Nienawidzi�am ich. Potrzebowa�a tylko ma�ego ponaglenia ze strony Karla, �eby wyrzuci� z siebie histori� swojego �ycia. Nazywa�a si� Liza Jane Howard i sp�dzi�a je w tej okolicy. - Gdy nadesz�a zmiana, tatu� ukry� mnie tutaj. By� biologiem, wiedzia�, �e umiera, �e wszyscy, kt�rzy przekroczyli wiek pokwitania umieraj�, ale nie wiedzia�, �e sprawili to superbystrzy. Ja te� tego nie wiedzia�am - przez bardzo d�ugi czas. Zmienili bakteri� w kiszkach tak, by zabi�a ka�dego doros�ego. Po paru latach wszystko si� sko�czy�o i wtedy przypuszczalnie zmienili bakteri� z powrotem, tak, �e sami mogli dorosn��, h�? Karl skin�� g�ow�. O tym wszystkim dowiedzia� si� ju� wcze�niej wypytuj�c innych ogr�w, kt�re pomaga� wy�ledzi�. - Zosta�am tutaj - powiedzia�a patrz�c w przestrze�, przesz�o��, kt�ra przemin�a, by�a dla niej bli�sza ni� b��kitny wiecz�r. - Trzyma�am to dla siebie, to w ten spos�b prze�y�am. Och, rozmawia�am z kilkoma podobnymi do mnie, ale nigdy nie pozwala�am im si� dowiedzie�, gdzie mieszkam. Mia�am tu raz ma�� dziewczynk�, na samym pocz�tku, chore stworzonko, umar�a w ci�gu miesi�ca na zapalenie p�uc. Nigdy nie pozna�am jej imienia, przypuszczam, �e to by�o b�ogos�awie�stwem, h�? Teraz od paru lat nie widzia�am nikogo. Wkr�tce my wszyscy pomrzemy i nie b�dzie ju� nikogo pr�cz superbystrych. - S� odmie�cy - podpowiedzia� Karl. - Nie wiesz, ch�opcze? Widzisz, kiedy� w dawnych dniach znano spos�b podniesienia inteligencji dziecka, zanim si� urodzi�o, wszyscy bogaci ludzie tak robili. Ale oni w�a�nie nie wiedzieli, jak bardzo zmienili tamte cholerne dzieciaki, dop�ki dzieciaki nie zacz�y zmienia� �wiata. Odej�cie wszystkich doros�ych by�o pierwsz� zmian� - zerkn�a na Karla. - Nie wiedzia�e�? - Nie wiedzia�em wszystkiego. - Matka nigdy nie uczy�a go �adnej historii; ale gdy to si� zdarzy�o, jego matka by�a tylko niemowlakiem, zwyczajnym niemowlakiem. Po drugiej stronie polany Shem kaszln�� i splun��, jak zawsze okazuj�c dezaprobat� dla takiego gadania. Chcia� zako�czy� prac�. Anaxander muska� d�oni� traw�, patrz�c na ogra z mieszanin� strachu i fascynacji. - Dziwi� si�, �e zosta�am przy �yciu tak d�ugo, mimo wszystkich tych zachodz�cych zmian. Budzisz si� i widzisz gigantyczne paj�ki zwisaj�ce z drzew albo ma�e smoki kryj�ce si� pod kamieniami i gwi�d��ce jak szybkowary. I jeszcze wilki wr�ci�y, nigdy nie masz pewno�ci, czy to jest naturalne, czy to ich robota. Oni ju� wkr�tce zmieni� g��wne prawa tego przekl�tego wszech�wiata, wi�c gdzie ty wtedy b�dziesz, co, ch�opcze? Czy kiedykolwiek my�la�e�, co si� stanie, gdy wy�owicie ostatniego z nas? Karl przypomnia� sobie krow� zabit� na uczczenie ich powrotu, ufno��, z jak� sz�a za rze�nikiem, jej nag�e rozlu�nienie i upadek po dotkni�ciu r�ki zab�jcy. Ogrzyca zachichota�a. - Wiesz, dlaczego zmienili �wiat tak, jak go zmienili? Czyta�e� kiedykolwiek staroczasowe ksi��ki? Tatu� zostawi� mi tysi�ce. Karl nie umia� czyta�, ale zdarzy�o mu si� s�ysze� o ksi��kach od jednego czy dw�ch ogr�w. Ciekawo�� mrowi�a mu si� wsz�dzie pod sk�r�. Nigdy przedtem nie spotka� ogra, kt�ry wiedzia�by tak du�o o tym, co by�o przed zmian�. - Wejd� do �rodka, ch�opcze. Poka�� ci - powiedzia�a. - Poka�� ci, sk�d si� to wszystko wzi�o. - Zgoda. Shem sta�, opieraj�c r�k� na no�u, zwisaj�cym w pochwie na biodrze. - S�uchaj, ch�opcze, to niedobry pomys�, wariacki. - Ona nie mo�e zrobi� mi krzywdy - powiedzia� gniewnie Karl. Chcia� wiedzie�, chcia� zobaczy�. Anaxander rozszerzonymi oczami patrzy� to na niego, to na Shema. Karl zwr�ci� si� do niego: - To jest w porz�dku, prawda, Ax? Ale idiota oboj�tnie popatrzy� w dal. - Nie mam ju� ani jednego z�ba - powiedzia�a ogrzyca - i odebrali�cie mi strzelb�. Chc� tylko pokaza� mu, jak to by�o. Shem przycisn�� r�ce do uszu, potrz�sn�� g�ow�. - Chod�my - powiedzia� Karl i popchn�� ogrzyc� w kierunku nier�wnej dziury. W �rodku �mierdzia�o mieszanin� starego moczu, potu i gor�cego �oju ze �wiec, kt�re p�on�y w niszach pop�kanych, ceglanych �cian. Sterta gnij�cych szmat tworzy�a co� w rodzaju pos�ania, jeszcze wi�cej ich przykrywa�o pod�og�, rozpadaj�c si� pod butami Karla. Musia� si� schyli�, �eby nie zaczepia� g�ow� paj�czyn wisz�cych pod sufitem. Ogrzyca mamrocz�c przekopywa�a si� przez zwa�y �mieci p�osz�c robactwo, kt�re rozbiega�o si� na boki. Nareszcie wyci�gn�a co� du�ego i kwadratowego. Otworzy�a to co�, a on zobaczy� wyra�ne obrazy. - Widzisz? - powiedzia�a, przewracaj�c kartki przed twarz� Karla. - Widzisz? Obrazy nie porusza�y si�, jak opowiada� Karlowi jeden ogr, a jednak przyci�gn�y ca�� jego uwag�; by�y tu rysunki smok�w, gryf�w, jednoro�ca z podniesionym kopytem w jakiej� niewiarygodnie ulistnionej altance, wioski - pochwyci� ksi��k� wpatruj�c si� w ni� w niepewnym �wietle �wiec. Grupka bia�ych, pokrytych strzech� domk�w, otoczonych wysokim, kolczastym �ywop�otem, na polanie w ciemnym lesie. - Co to jest? - powiedzia�. Nie m�g� zrozumie�, w jaki spos�b staroczasowa ksi��ka mo�e zawiera� obrazy tego, co jest tu i teraz. Ogrzyca zachichota�a, cienie pog��bi�y zmarszczki na jej twarzy. - To ksi��ka dla dzieci. Rozumiesz? To co� zrobione dla dzieci, �eby na to patrzy�y, opowie�ci z wymy�lonych miejsc, �eby je zabawi�. Kiedy superbystrzy zmieniali �wiat byli tylko dzie�mi, najstarsi mogli mie� jakie� osiem lat, tak mi si� zdaje. Ju� tyle zapomnia�am. Wielu by�o znacznie m�odszych. Wszystko, co wiedzieli o �wiecie, pochodzi�o z takich w�a�nie ksi��ek i zgodnie z tym zmienili �wiat. Wed�ug ksi��ek z bajkami. Tylko to jest teraz realne, ta utopia zbudowana na ko�ciach wszystkich, kt�rzy �yli przedtem. Popatrz na to i pozw�l mi pokaza� sobie co� jeszcze. Gdy szpera�a dalej, Karl przewraca� namok�e, plamiaste strony, mrugaj�c na widok fantastycznych ilustracji. Ogrzyca zn�w odwr�ci�a si� do niego i zobaczy�, �e trzyma ma�y pistolet. Co� w nim si� rozlu�ni�o. Spodziewa� si� takiej sztuczki. - Moja cholerna strzelba mog�a nie zadzia�a� - powiedzia�a cicho - ale to za�atwi ciebie i twoich przyjaci�. Bez obrazy. W ociekaj�cym wilgoci� miejscu szcz�k spadaj�cej iglicy zabrzmia� cicho. Nic si� nie sta�o. - To Anaxander - powiedzia� �agodnie Karl. - On jest idiot�, ale jest te� odmie�cem. Ma moc, kt�ra uniemo�liwia dzia�anie broni przeciw niemu czy przeciw jego przyjacio�om. Nie musi nawet o tym my�le�; to jest jak mruganie. Ogrzyca wrzasn�a z furi� i rzuci�a w Karla pistoletem. Przysiad� i bro� stukn�a o ceg�y, podczas gdy ona przemkn�a obok, przedzieraj�c si� przez wyj�ciow� dziur�. Potem nast�pi�a cisza. Jeden po drugim p�omyki �wiec wyr�wna�y si�. Karl spokojnie odszuka� pistolet i wsun�� go za pas, wreszcie wyczo�ga� si� na zewn�trz. Shem sta� nad �a�osnym, drobnym cia�em ogrzycy, zlizuj�c krew z ostrza swego no�a. Ku wielkiemu obrzydzeniu Shema Karl nalega� na pogrzebanie cia�a. Starszy m�czyzna siedzia� na g�azie, podczas gdy Karl odrzuca� ziemi� desk�. - Nic z tego nie b�dzie - powiedzia� pos�pnie. - Wilki przyjd� i wygrzebi�. Karl w�ciekle atakowa� ziemi�, nie odpowiada�. Kiedy wreszcze sko�czy�, �wiat�o wieczoru prawie zgas�o. Ociekaj�c potem wepchn�� cia�o ogrzycy do dziury, zepchn�� na nie ziemi� i udepta�. Shem patrzy� na to beznami�tnie, Anaxander leniwie wydmuchiwa� urywki melodii. Karl podni�s� kamyk i wydrapawszy na nim zakl�cie, wrzuci� go do legowiska. W jednej chwili buchn�� p�omie�. Jedynymi czarami, kt�rych go nauczono, by�y zakl�cia s�u��ce do przywo�ywania �ywio��w, ale to wystarcza�o. Anaxander prowadzi� (zerkaj�c co chwila za siebie na kszta�ty, jakie tworzy� k��bi�cy si� na niebie dym), trzej my�liwi przedzierali si� przez las. Kiedy wyszli spomi�dzy drzew na szczyt pasma, zobaczyli, �e niebo jest o�ywione wolno obracaj�cymi si� proporcami �wiat�a. Anaxander wskaza� na nie, u�miechaj�c si� rado�nie. Gdy podeszli, odmieniec podni�s� swoj� fujark� i zagra� powoln�, dudni�c� melodi�, uroczy�cie celebruj�c zmian�. - Wyrzu� to, ch�opcze - powiedzia� do Karla przyciszonym g�osem Shem. R�ka Karla automatycznie przesun�a si� do wetkni�tego za pas pistoletu. - To ci nic nie da. Je�eli on - Shem wskaza� na idiot�, kt�ry graj�c maszerowa� przed nimi - mo�e powstrzyma� dzia�anie staroczasowej broni, to je�li wiem, ka�dy z nich mo�e, co? - To jest w�a�nie to, co chc� �eby� m�wi�. - Mo�e tak. Nie mog� wiedzie�, �e powiedzia�em. Nie chcia�bym widzie� ci� w k�opotach, ch�opcze, to wszystko. - Co si� stanie? - wykrzykn�� Karl. - Co si� stanie, gdy ju� wi�cej nie b�d� nas potrzebowa�? Shem wzruszy� ramionami. Daleko w dole na �cie�ce Anaxander rozgl�da� si�, jego zielone oczy �wieci�y, potem ruszy� dalej, graj�c swoj� powoln� melodi�. Karl zwa�y� w d�oni pistolet, tak realny jak ka�dy smok czy jednoro�ec, potem nagle rzuci� go daleko w poszycie. Utrata nie mia�a znaczenia. Wiedzia� teraz, �e cz�� staroczasu ci�gle �y�a, �e zawsze b�dzie �y�a, w bajecznych zaczarowanych zwierz�tach, w bia�ych jak ko�ci kamieniach dom�w ma�ej wioski nad jeziorem, wszystkich ma�ych wiosek zmienionego �wiata. - Chod�, ch�opcze - powiedzia� Shem i Karl przyspieszy�, �eby go dogoni�. Razem poszli w ciemno��, za odmie�cem.