5232
Szczegóły |
Tytuł |
5232 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5232 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5232 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5232 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Paul J. McAuley
Karl i ogr
Trzej my�liwi, Karl, Shem i Anaxander natrafili na �lad
ogra zaledwie w dzie� po tym, jak opu�cili wiosk� i zacz�li
posuwa� si� w g�r� rzeki jej brzegiem do miejsca, w kt�rym
zosta� zabity jednoro�ec, daleko w g��bi pofa�dowanego
podg�rza Berkshires. Mocno pochylone drzewa ros�y k�pami
w�r�d paproci i omsza�ych g�az�w. To by�y w�t�e drzewa, buki
i klony cukrowe, ka�de pochylone na sw�j spos�b w gor�cym,
zielonym �wietle. Czerwcowe niebo by�o czysto b��kitne.
Podeszli do wody, �eby zn�w nape�ni� swoje manierki i tam, w
zatoczce pomi�dzy przywleczonymi tu przez wiosenne powodzie
bia�ymi g�azami, Karl znalaz� �lady but�w ogra na wilgotnym
�wirze na skraju wody.
Karl, tyczkowaty, blondw�osy dwudziestoletni ch�opak,
otar� pot zalewaj�cy mu oczy, gdy patrzy� w d� na �lady -
p�askie, z wkl�s�ym, waflowatym wzorem staroczasowych but�w
- i nie czu� podniecenia. Po chwili zawo�a� pozosta�ych.
Anaxander nerwowo str�ci� czarny, niesforny kosmyk w�os�w
z oczu i przelotnie zerkn�� na �lady, zanim odta�czy� dalej,
ci�gn�c wysokim tonem radosne mamrotanie, ulu-la-ulu-la-la,
potem zakr�ci� si� dooko�a i przechyli� g�ow�, ws�uchuj�c
si� w trel jakiego� ptaka, dochodz�cy z lasu, kt�ry r�s� nad
rzek�. Tymczasem Shem opar� r�ce na kolanach swoich d�ins�w
i zaintrygowany patrzy� na znak; biedny, powolny, cierpliwy
Shem. Matka opowiada�a Karlowi, �e on by� najlepszym
my�liwym ze wszystkich, dop�ki nie pope�ni� wykroczenia,
kt�re �ci�gn�o gniew odmie�c�w. Zniszczyli wtedy jego
bystr� inteligencj�, pozostawiaj�c tylko t�p�, psi�,
nie zadaj�c� pyta� lojalno��. Karl nigdy si� nie dowiedzia�,
co zrobi� Shem; nikt z my�liwych nie lubi� o tym m�wi�,
nawet jego ch�tnie wal�ca bez ogr�dek matka, kt�ra teraz
odesz�a - wys�ana przez ponurego odmie�ca, kt�ry kierowa�
gildi� my�liwych - na tropienie ostatnich ogr�w w
deszczowych lasach wybrze�a p�nocnego Pacyfiku.
- Tym razem nie jest zbyt du�y - powiedzia�
zniecierpliwiony Karl. - Mojej wagi albo nawet l�ejszy.
- Mo�e - powiedzia� wreszcie Shem i wyprostowa� si�,
mru��c oczy w o�lepiaj�cym �wietle s�o�ca, kt�re odbija�o
si� w szybkim nurcie. Pot l�ni� na plamistych podkowach
�ysiny, sp�ywaj�c spod jego rudych w�os�w.
- Zostaw to tym razem w spokoju, ch�opcze - powiedzia�. -
�adnego gadania. Zr�b to tylko.
- M�wienie o staroczasie jest nieszkodliwe - powiedzia�
u�miechaj�c si� Karl, pewny swej przewagi nad starszym
m�czyzn�.
- Mo�e... Nie wiem, ch�opcze.
- W tej rzece mieszka rusa�ka, prawda? - Karl rozgni�t�
komara. - Chyba warto by j� przywo�a�.
- Pewnie tak - powiedzia� Shem, podczas gdy Anaxander
wyci�gn�� zza pasa ma��, drewnian� fujark� i zacz�� wygrywa�
nuty ptasiej pie�ni, kt�r� w�a�nie us�ysza�.
Przykucn�wszy w s�onecznym skwarze, Karl pracowicie
wydrapa� szpikulcem niezb�dne znaki na ci�kim, granitowym
kamyku, potem wyprostowa� si� i wrzuci� kamie� w g��wny
nurt. Szklanozielona woda natychmiast zakipia�a w tym
miejscu bia�� fontann�. Rami� takiej d�ugo�ci jak wzrost
Karla przeci�o powierzchni�, ogromna d�o� rozwar�a si�,
ukazuj�c rozci�gni�te pomi�dzy palcami b�ony, a ka�dy palec
zako�czony by� pazurem, zakrzywionym jak cier� r�y. Potem
wy�oni�a si� nieludzka twarz rusa�ki, w�osy spl�tane jak
wodorosty w rzece, nast�pnie jej ramiona i piersi, tak
g�adkie i bia�e jak g�azy na brzegu. Woda �cieka�a ze
szczelin skrzelowych na jej szyi, a rusa�ka wios�owa�a
ogonem pod pr�d, zwracaj�c twarz ku my�liwym.
Ale niewiele mia�a im do powiedzenia. Tak, zna�a
odpowied� na pytanie Karla, ogr pi� wod� rzeki tego ranka,
tu� po �wicie. I tak, w�drowa� samotnie. Ale kiedy zaspokoi�
pragnienie, odwr�ci� si� i odszed� w g�r� stoku, a rusa�ka
nie wie o nim nic wi�cej. Gdy Karl podzi�kowa� jej,
zanurzy�a si� z powrotem, z w�osami p�ywaj�cymi przy jej
twarzy pod wod� zamykaj�c� si� nad ni� i wreszcie rozp�yn�a
si� w swoim �ywiole. Potem by�o ju� tylko szemranie rzeki i
wysokie popiskiwanie ptak�w w zielonym lesie.
- Chod�my - powiedzia� Karl, podnosz�c sw�j zwini�ty koc.
- Tam w g�rze s� do wytropienia �lady w poszyciu - grunt
jest tak mokry, �e pi�tami mo�esz wybi� �r�d�o. O co chodzi,
Ax?
Anaxander pokazywa� na drugi brzeg. Karl os�oni� oczy i
zobaczy� jelenia, kt�ry st�pa� zgrabnie po �wirowym cyplu,
po chwili opu�ci� g�ow� i napi� si�.
- Widz� go - powiedzia� Karl - ale on jest po
niew�a�ciwej stronie. Mog� pos�a� mu strza��, ale nie
przep�yn�, �eby go zabra�, a �aden z nas nie potrafi chodzi�
po wodzie. A mo�e ty potrafisz, co, Ax?
Shem powiedzia� ochryple i z naciskiem:
- Oni m�wi�, �e niedozwolone jest zabijanie niczego pr�cz
ogr�w. Pami�taj, ch�opcze. Pami�taj o krowie. Przygotowanej
dla nas, kiedy wr�cimy. Tu nie mo�emy.
Wspomnia� �agodn� krow� rasy Jersey, z d�ugorz�symi
oczami, ufnie patrz�c� na wioskowego rze�nika, gdy ten k�ad�
r�k� na jej bia�ym pysku. I jej raptowny upadek na bok.
- M�g�by� uzna�, �e tu mo�emy by� wolni od tych ich
przekl�tych praw! - powiedzia� gorzko Karl.
Shem wzruszy� ramionami; Anaxander zagra� na fujarce
urywek melodii, kt�r� �piewa�a dziewczyna. Karl zaczerwieni�
si� i wepchn�� r�ce do kieszeni swojego d�ugiego,
bawe�nianego p�aszcza. Zwymy�lanie idioty nie mia�o sensu,
on prawdopodobnie nie chcia� przez to niczego powiedzie�.
Chocia� nigdy nie by� pewny, nigdy naprawd� nie by� pewny.
Anaxander to idiota, ale te� odmieniec. Nigdy do ko�ca nie
wiesz, co k��bi si� za tymi czystymi, niebieskimi oczami.
- Chod�my - powiedzia� po chwili Karl. - Do zachodu jest
jeszcze kawa� czasu. Cholerny ogr mo�e nawet ma swoje
legowisko gdzie� w pobli�u, co? Wi�c od�� t� fujark�, Ax,
bo ci� jeszcze us�yszy.
Shem zerkn�� na Karla, a ch�opak, kt�rego uszy zaczyna�y
p�on��, odwr�ci� si� i ruszy� w g�r� po stoku, pod �cian�
lasu. Ale gdy tak szuka� �lad�w przej�cia ogra - zdartego z
ziemi mchu, odgi�tej ga��zki, �wie�o odwr�conego kamyka -
nie m�g� odsun�� wspomnienia dziewczyny. Dziewczyny-
odmie�ca, schodz�cej na brzeg jeziora z koszykiem opartym na
wypuk�o�ci wysuni�tego biodra, z motylami ta�cz�cymi w
s�onecznym blasku wok� jej d�ugich w�os�w. Karl wspomina�
j� z gniewn� bezradno�ci� zmieszan� z niech�ci�. Nie. Ona
nigdy nie b�dzie, nigdy nie b�dzie dla takich jak on.
Karl, Shem i Anaxander przybyli do wioski dwa dni temu
oko�o po�udnia. Ich konie by�y zm�czone i niespokojne od
upa�u. Wiosk� otacza� kolczasty �ywop�ot dwukrotnej
wysoko�ci cz�owieka, o cierniach tak twardych i ostrych, jak
hartowane �elazo i tak rozro�ni�tych wszerz, �e brama, okuta
i zaryglowana, sta�a na ko�cu czego� w rodzaju tunelu. Trzej
my�liwi musieli poczeka� na zewn�trz, dop�ki s�o�ce nie
opad�o na ostatni� �wiartk� swojej drogi, zanim wioska
zacz�a si� budzi� i kobold, kt�ry pilnowa� bramy, pozwoli�
im wej��. Karl, spragniony i z oci�a�� od spania w upale
g�ow�, poszed� wraz z innymi za pow��cz�cym nogami str�em
bramy, prowadz�c konie po starannie przyci�tej darni. Owce
rozbieg�y si�, ust�puj�c im z drogi.
Wioska le�a�a poza ogrodzonymi ��kami z sianem, blisko
brzegu jeziora, w kt�rym odbija�y si� otaczaj�ce j� ciemne
drzewa: bez�adne skupisko bia�o pomalowanych, kamiennych
domk�w pokrytych strzech� z trzcin, przy ka�dym w�asny
ogr�dek, z ty�u ci�gn�y si� linie grz�dek z warzywami i
otoczonych bia�ymi p�otami wybieg�w, na kt�rych pas�y si�
konie. Trzej my�liwi zostali przeprowadzeni daleko od wioski
do du�ej szopy, z namalowanym na jednej �cianie jak tarcza
strzelecka z�ym okiem, kt�ra sta�a za bezplanowo zbudowanym
parterowym domem.
Te budynki oczywi�cie nale�a�y do wioskowego rze�nika;
pokr�conego, podobnego do ptaka m�czyzny, kt�ry odprawi�
kobolda i przej�� opiek� nad my�liwymi, zaprowadzi� ich do
szopy i powiedzia�, �eby poczekali na rad� wioski. My�liwi
napoili i oczy�cili konie, a potem, gdy Anaxander i Shem
rozci�gn�li si� na czystym sianie i zn�w zasn�li, Karl
usiad� w samym �rodku du�ych, kwadratowych drzwi szopy,
zdenerwowany zw�ok�, pomimo �e teraz zacz�� ju�
przyzwyczaja� si� do pogardy, jak� darzyli ich odmie�cy.
Poza szop� trawiaste zbocze zbiega�o do brzegu jeziora.
Niebawem z domu rze�nika wysz�a dziewczyna z drewnianym
wiadrem i Karl patrzy�, jak zatrzymuje si�, �eby je
nape�ni�, i nadal nie odrywa� wzroku, gdy sz�a z powrotem, a
mi�kka sk�rzana sp�dnica �opota�a wok� jej pulchnych
�ydek, s�o�ce l�ni�o na bawe�nianym kaftanie, na d�ugich
w�osach i plamach barw, kt�re w nich po�yskiwa�y. Potem
znikn�a w domu i drzwi si� zamkn�y. Karl zobaczy�, �e
dalej, brzegiem jeziora, id� w stron� szopy przedstawiciele
rady wioski.
Wsta� i wytrz�saj�c sztywno�� ze swoich staw�w obudzi� Shema
i Anaxandra. Niebieskie oczy zal�ni�y psotnie, odmieniec
ta�cowa� przy obydwu m�czyznach, wygrywaj�c na swojej
fujarce zgrzytliwe dysonanse. Karl zdo�a� z�apa� go za rami�
i wypchn�� w blask s�o�ca w tej samej chwili, gdy wie�niacy
zatrzymali si� przed szop�.
Na pierwszy rzut oka grupa p� tuzina m�czyzn i kobiet
nie by�a godna uwagi, ale co� w ich zachowaniu, czysta,
cicha pewno�� siebie, zawsze onie�miela�a Karla. U�wiadomi�
sobie z niech�ci�, �e koszula przylepia mu si� do �opatek,
�e ma brud pod paznokciami, �e od�r jego potu jest
pomieszany z zapachem jego konia. Rzecznik wioski, t�gi
m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, zwr�ci� si� najpierw do
Anaxandra, a kiedy Karl wytkn�� mu niew�a�ciwo��, po prostu
wzruszy� ramionami i powiedzia� do idioty z powa�n�
uprzejmo�ci�:
- Przepraszam, bracie.
- On nie rozumie wiele z wyj�tkiem muzyki - powiedzia�
Karl.
- On rozumie - powiedzia�a jedna z kobiet, patrz�c z
irytacj� na Karla i Shema.
Tak wi�c jak zwykle zacz�o si� �le. Karl by� z�y, lecz
r�wnocze�nie bardziej wystraszony ni� mia� ochot� przyzna� -
poniewa� ka�dy z odmie�c�w, jakkolwiek swojska by�aby jego
powierzchowno��, m�g� wywr�ci� go na nice z tak� �atwo�ci�,
jakby wy�uskiwa� str�czek grochu. Ostatecznie zadanie
okaza�o si� proste. Rzecznik wyja�ni�, i� wie�niacy od dawna
podejrzewali, �e co najmniej jeden ogr prze�y� we wzg�rzach
poza jeziorem, a teraz podejrzenia zosta�y potwierdzone,
kiedy znaleziono tam �wie�o zabitego jednoro�ca. Karl
przypuszcza�, �e tak naprawd� to wie�niacy tolerowali stwora
przez jaki� czas; ogry cz�sto powodowa�y liczne drobne
szkody w pobli�u wiosek odmie�c�w: czy to przez naturaln�
nienawi��, czy g�upot�, czy czyst� brawur�, rzadko wywo�uj�c
szczer� uraz�. �atwiej by�o zignorowa� niewygod� ni�
budzi� niepok�j, kt�ry zawsze ��czy� si� z polowaniem,
wywo�uj�c poczucie winy za �mier� wszystkich staroczasowych
ludzi. Ale zamordowanie �wi�tego zwierz�cia nie mog�o zosta�
zignorowane.
- Jednoro�ec, co? - powiedzia� wi�c. - No tak. Kiedy to
si� sta�o?
- Dwana�cie dni temu.
Karl oceni� czas, jaki zabra�o zorganizowanie grupy
my�liwych i dotarcie tutaj.
- Dlaczego czekali�cie dwa dni, jak nie wi�cej, zanim
powiadomili�cie nasz� gildi�? Teraz stw�r m�g� ju� opu�ci�
teren.
- Wtedy akurat mieli�my czas przekszta�cenia. To nie
mog�o by� przerwane. - Spojrzenie t�giego m�czyzny by�o
odleg�e i niezg��bione, bez �ladu poczucia winy. Jak zawsze
sprawi�o, �e Karl poczu� si� jako� tak, jakby to on pope�ni�
b��d. Przebrn�� wi�c przez reszt� rutynowych spraw, pytania
co i gdzie, i ul�y�o mu, gdy odmie�cy oddalili si�.
P�niej dziewczyna, kt�r� Karl widzia� przy nabieraniu
wody, przysz�a do szopy, kosz balansowa� na jej wysuni�tym
biodrze. Przynios�a butl� jab�ecznika, dojrza�y ser, chleb i
mi�d. Karl podzi�kowa� jej, a potem powiedzia� impulsywnie:
- Tw�j ojciec jest rze�nikiem, prawda? Przypuszczam, �e
mamy co� wsp�lnego.
Dziewczyna opu�ci�a wzrok i Karl m�g� przyjrze� si� jej
kr�g�ej, mi�ej twarzy. D�ugie w�osy upi�te by�y nad jednym
ramieniem. Motyl usiad� na wypuk�o�ci, kt�r� jedna z jej
ma�ych piersi tworzy�a na bawe�nianym kaftanie, skrzyd�a
mia� �ci�gni�te w g�rze jak z�o�one do modlitwy d�onie:
pozosta�e motyle trzepota�y w ciep�ym cieniu szopy.
- Ty na pewno jeste� za m�ody, �eby by� my�liwym -
powiedzia�a. - S�ysza�am, jak m�wiono, �e im nie wolno jest
mie� dzieci.
To by�a oczywi�cie prawda i Karl zaczerwieni� si� na
wspomnienie szczeg�lnych okoliczno�ci swoich narodzin.
Odmie�cy dodawali w Miastach My�liwych czego� do jedzenia,
albo do wody, albo nawet do samego powietrza, jak��
staroczasow� trucizn�, kt�ra zapobiega�a zachodzeniu kobiet
w ci���. Z daleko od Miast My�liwych �rodek przestawa�
dzia�a�, wi�c grupy, kt�re sk�ada�y si� wy��cznie z m�czyzn
albo z kobiet, spotyka�y si� jednak niekiedy w g�uszy,
przypadkowo lub rozmy�lnie. Podczas jednej ze swoich
wi�kszych popijaw przed wyruszeniem na wybrze�e p�nocnego
Pacyfiku matka powiedzia�a Karlowi, �e jego ojcem m�g� by�
kt�ry� z trzech m�czyzn. Znienawidzi� j� za to. Teraz
powiedzia� che�pliwie do dziewczyny:
- Jestem my�liwym ju� od pi�ciu lat i zabi�em jedena�cie
ogr�w. - U�wiadomi� sobie natychmiast, �e pope�ni� b��d i
doda� po�piesznie. - Nie musisz si� mnie ba�, Przyby�em tu
pom�c twojej wiosce.
- Och, ja si� ciebie nie boj� - jej u�miech nie by�
niczym wi�cej jak tylko wygi�ciem k�cik�w �licznych warg.
Ile mog�a mie� lat? Pi�tna�cie? Szesna�cie? Wszyscy koledzy
Karla od butelki byli w wieku co najmniej jego matki czy
Shema, tak samo jak kilka jego kochanek i jeszcze mniejsza
liczba powiernik�w. Przez chwil� pozwoli� sobie pomarzy� o
ucieczce z dziewczyn�. Znale�liby gdzie� w g�uszy miejsce, w
kt�rym mogliby zamieszka�, tak, jak robi�y to ogry. My�liwi
r�wnie� niekiedy tak post�powali i za to polowano na nich
r�wnie zawzi�cie jak na ogry. Ale w tej w�a�nie chwili
Anaxander zacz�� ta�cowa� przy nich, wygrywaj�c na swojej
fujarce urywki jakiej� melodii, kt�r� sobie przypomnia�, i
dziewczyna �achn�a si�.
- Nie martw si� - powiedzia� Karl. - On jest
nieszkodliwy, naprawd�.
- Ale dlaczego brat przestaje z wami?
- On jest jednym z was, zgoda, ale g�upi, rozumiesz?
Ma uszkodzenie m�zgu. Pojmuje tylko muzyk�, mo�e zagra�
ka�d� melodi�, jak� us�yszy, jak jedna ze staroczasowych
maszyn.
Dziewczyna wyprostowa�a si� i nagle Karl si�
przestraszy�. Jej spojrzenie by�o jasne i w�adcze jak nag�y
rozb�ysk �wiat�a w p�mroku szopy. Motyle zawirowa�y wok�
jej g�owy niby wielobarwne p�omyki ognia.
- Nie wolno ci m�wi� o takich rzeczach - powiedzia�a.
- Nie my�la�em...
- Musz� teraz i��.
- Przepraszam - powiedzia� Karl. - Nie my�la�em, �e ci�
ura��.
- Naprawd�, musz� i��. - Czy jej spojrzenie zmi�k�o? -
M�j ojciec i matka wcze�nie jedz� kolacj�. Tej nocy b�dzie
przemiana.
- Co oni tym razem zrobi� �wiatu?
- Nie twoj� spraw� jest to wiedzie�.
A potem po�piesznie odesz�a przez traw�, pr�gowan�
wyd�u�aj�cymi si� cieniami. I gdy tak sz�a, �piewa�a jak��
niemelodyjn� pie��, zawodzi�a wysokim, czystym g�osem, kt�ra
porusza�a co� w Karlu, mimo �e w og�le jej nie rozumia�.
I teraz, gdy my�liwi szli po �ladzie ogra przez rosn�cy
pochy�o las, Anaxander gra� piskliwie urywki pie�ni
dziewczyny, zmieszanej z urywkami i strz�pami innych
zapami�tanych melodii, a Karl pozwala� sobie dotkn��
wspomnie� o niej, pr�buj�c nie my�le� o okropnej rzeczy,
kt�ra wydarzy�a si� p�niej. Nie, ona nie by�a dla niego.
Przynajmniej �lad �atwy by� do tropienia. Ogr, zamiast
trzyma� si� kawa�k�w ska�, stercz�cych z �yznego czarnoziemu
le�nego poszycia, szed� wij�c� si� po mi�kkim gruncie
�cie�k�. To by�o wr�cz za �atwe, ale teraz prawie wszystkie
ogry by�y stare. Matka Karla raczy�a go opowie�ciami o
desperackich walkach i ci�kich poszukiwaniach w dawnych
czasach, a je�li cho�by po�owa tych opowie�ci by�a
prawdziwa, to te ogry, kt�re pozosta�y, stanowi�y naprawd�
�a�osn� garstk� niedobitk�w. Ostatni, kt�rego Karl pom�g�
sprz�tn��, by� ca�kowicie pozbawiony umiej�tno�ci mowy. Gdy
wszystko si� zmieni�o, musia� by� bardzo ma�y i r�s� dziko
przez wszystkie lata, b�d�c niczym wi�cej jak tylko
wystraszonym zwierz�ciem. Up�yn�o wiele dni od chwili, gdy
Karl dowiedzia� si� czego� o staroczasie, i to z mamrotania
zartretyzowanej, p�ob��kanej starowinki, dla kt�rej n�
Shema by� b�ogos�awie�stwem.
Teraz stali wysoko nad rzek� i mogli dostrzec
staroczasow� drog�, podobn� do w�a z przetr�conym
grzbietem, wij�c� si� pomi�dzy drzewami na drugim brzegu.
Karl pr�bowa� sobie wyobrazi�, jak to wygl�da�o, gdy
przelatywa�y po niej auta w ob�okach ognia i dymu - to by�o
przynajmniej co�, co do czego zgadza�y si� wszystkie ogry,
ta zgroza i majestat staroczasowych dr�g... Shem zatrzyma�
si�, w�sz�c. Po chwili Karl te� pochwyci� �lad zapachu,
przykry i odra�aj�cy w rozgrzanym powietrzu.
- Paj�ki - powiedzia� Shem.
Ruszyli ostro�nie i wkr�tce Karl zobaczy� brudne, szare
paj�czyny, rozci�gni�te w g�rze od drzewa do drzewa,
migaj�ce w niewyra�nych, zmiennych poruszeniach wewn�trz
swych cieni. Wzdrygn�� si�:
- Ciekawe, co oni sobie my�leli, sprowadzaj�c te stwory
na �wiat.
Shem wytar� pot ze swej �ysiej�cej g�owy i powiedzia�
powoli i powa�nie:
- Wszystko ma sw�j cel. My nie jeste�my po to, �eby go
rozumie�.
- Szkoda, �e nie wymarzyli sobie czego� po�ytecznego,
czego�, co wy�apa�oby ogry.
- Maj� nas - powiedzia� po chwili Shem.
- Tak przypuszczam. I co by�my robili, gdyby�my nie
polowali? Nie chcia�bym by� w oddzia�ach roboczych
rozwalaj�cych stare budynki. - Chocia� Karl czasami
zastanawia� si�, co w�a�ciwie zosta�o w kilometrach cegie� i
betonu, kt�re oddzia�y powoli zamienia�y z powrotem w
ziemi�. Westchn�� i bardziej wygodnie u�o�y� sw�j zwini�ty
koc. - Dobra, tu, przez te paj�czyny, w �adnym wypadku nie
ma przej�cia. Paj�ki z r�wnym zadowoleniem zjedz� ogra jak
mnie czy ciebie, Ax! Nie podchod� tam za blisko! Rozejrzyj
si�!
Ju� po chwili Shem zawo�a� cicho i Karl podszed� do
niego, ocieraj�c si� d�insami o paprocie. Starszy m�czyzna
pokaza� mu �wie�o z�amane malutkie drzewko i waflowaty �lad
za nim.
Karl rozp�dzi� muszki, kt�re ta�czy�y wok� jego g�owy.
- To dziwne - powiedzia�. - Ten ogr dobrze sobie daje
rad� w lesie, a to drzewko jest z�amane tak, jakby nast�pi�
na nie celowo. Jakby chcia�, �eby�my za nim szli.
- Mo�e jest g�upi - zasugerowa� Shem. - Pomimo wszystko
zabi� jednoro�ca.
- Tamten by� niemy, nie g�upi. To jest r�nica. P�jdziemy
powoli, jak my�lisz? Uwa�aj na ka�dy krok. S�ysza�e�, Ax?
U�miechaj�c si� szeroko odmieniec-idiota strz�sn�� w�osy
ze swojego bia�ego czo�a.
Gdy wspinali si� po stoku, napotkali inne znaki;
pozrywane ga��zie, czerwon� ziemi� odart� z mchu. Karl,
bior�c przyk�ad z Shema, �ci�� mocne drzewko i u�ywa� go
jako laski do badania gruntu przed sob�, ale to Anaxander by�
tym, kt�ry wyczu� pu�apk�, tam, gdzie ujrzeli �lad ogra
pomi�dzy dwoma pokrytymi porostami i ods�oni�tymi ska�ami.
Koniec laski Karla zapad� g��boko w le��c� warstw�
po�amanych ga��zi i ch�opak kopniakiem odrzuci� je w bok.
Ujrzeli �wie�o wykopany d�, p�ytki i szeroki mo�e na
rozpi�to�� ramion, dwukrotnie d�u�szy ni� szeroki. W jego
dnie stercza�o tuzin lub wi�cej zaostrzonych ko�k�w, kt�rych
zastrugane ko�ce by�y wysmarowane g�wnem.
Shem patrzy� na to przez d�ug� chwil�.
- Ci, kt�rzy prze�yli, stosowali t� sztuczk�, dawno temu.
My�la�em, �e wszyscy wygin�li. Oni chcieli walczy�, nie
ukrywa� si�. Dzieciakom, jak widz�, pozosta�y arsena�y po
rodzicach. Nie wiedzia�em...
Anaxander popatrzy� na nich szeroko otwartymi,
zaniepokojonymi oczami i Karl powiedzia�:
- Nie martw si�, Ax, to ju� dawno min�o. Ta pu�apka,
widzisz, mia�a nas pochwyci�.
Shem podrapa� si� w nie ogolony podbr�dek.
- Teraz p�jdziemy naprawd� ostro�nie - powiedzia� Karl.
Ale nie by�o ju� wi�cej pu�apek. �lady ogra, przewa�nie
trzymaj�ce si� w�skiej, jeleniej �cie�ki, kt�ra wi�a si�
mi�dzy drzewami, prowadzi�y w g�r� stoku, przecinane tu i
�wdzie przez strumyczki. Buty Karla �lizga�y si� na g�adkiej
powierzchni mch�w i w�trobowca porastaj�cych mokr� glin�. Tu
i �wdzie kwit�y ciemnolistne krzaki, a ka�dy ma�y, bia�y,
gwiazdokszta�tny kwiatek by� w zielonym cieniu tak jasny,
jak gwiazda Trzech Kr�li. Gdy drzewa ust�pi�y miejsca
krzakom i trawie, a trzej my�liwi dotarli nareszcie do
wietrznego grzbietu pasma wzg�rz, zobaczyli nast�pne pasma,
rozci�gaj�ce si� pod b��kitnym niebem. Gdzie� daleko
przecina�o niebo, kieruj�c si� ze wschodu na zach�d, co�
ma�ego. Os�oniwszy oczy, zdo�a� zobaczy�, �e to rydwan,
ci�gni�ty przez falang� ogromnych ptak�w i poczu� uk�ucie
ja�owej zazdro�ci: tam siedzia� jaki� w�adca lub
w�adczyni odmie�c�w, a on by� tu, mozolnie przedzieraj�c si�
przez b�otnisty las.
Ogr zostawi� �lad wydeptany w wysokiej, suchej trawie.
My�liwi szli za nim w d� stoku i nie trwa�o d�ugo od chwili
wej�cia pomi�dzy drzewa, gdy dotarli do skaju polany, na
kt�rej sta�y w promieniach s�o�ca przekrzywione staroczasowe
ruiny, a zapadni�ta �upina drewnianego domu przy strumyku
by�a ocieniona przez g�ste paprocie. W podstawie ruin zia�a
postrz�piona czarna dziura, przed jej frontem znajdowa� si�
ma�y sp�achetek ubitej ziemi; obok niego po jednej stronie
le�a� stos poczernia�ych ko�ci i innych odpadk�w.
Teraz my�liwi zastosowali procedur� rutynow�: zamiast
wykurza� ogra bezpieczniejszym (chocia� bardziej nu��cym)
sposobem by�o czekanie, a� wyjdzie sam, z w�asnej
inicjatywy. Shem przeczo�ga� si� na ty� ruiny i ukry� si�
w k�pach paproci nad strumykiem, podczas gdy Karl i
Anaxander czekali le��c od frontu, obserwuj�c postrz�pione
wej�cie do legowiska. Raz Anaxander pr�bowa� wyci�gn��
fujark�, ale Karl trzepni�ciem odtr�ci� r�k� idioty,
szepcz�c mu, �eby le�a� cicho i nieruchomo. Odmieniec
patrzy� na niego szeroko otwartymi oczami, potem odsun��
si�, �eby spojrze� w g�r�, na drzewa, a jego wargi porusza�y
si�, jakby powtarza� t� czy inn� melodi�. Kiedy czekali,
umys� Karla, wbrew jego woli, kr��y� wok� wspomnienia
dziewczyny z wioski i tego, co wydarzy�o si� tamtej nocy,
nocy przekszta�cenia.
Wzi�� pajd� chleba z pozostawionego jedzenia, nala� sobie
porz�dny �yk jab�ecznika i wycofa� si� w g��b szopy, �eby
porozmy�la� nad drobnymi upokorzeniami, kt�re zni�s� tego
dnia. Musia� zapa�� w sen, poniewa� obudzi�o go zamglone
�wiat�o s�cz�ce si� przez otw�r drzwiowy, z ciep�ej nocy
poza nimi. Shem i Anaxander chrapali w r�nych tonacjach. Po
d�ugiej je�dzie bola� go ka�dy mi�sie�. Powietrze zdawa�o
si� dzwoni� oczekiwaniem, s�abymi wy�adowaniami statycznymi
i przypomnia� sobie, co powiedzia�a dziewczyna: zmiana.
Na zewn�trz ksi�yc jak poobijane, nieszcz�sne oko, sun��
przez zielone i ��te pasma �wiat�a, przemywaj�ce ca�e
niebo. �wiate�ka wioski �wieci�y wok� wygi�cia brzegu
jeziora jak gwiazdy, usadowione na ziemi. Chocia� powietrze
by�o ciep�e, Karl zadr�a�, zastanawiaj�c si�, co tej
nocy dzia�o si� ze �wiatem, jaka nowa rzecz zostanie dodana
do niego albo co zostanie zmienione przez po��czon� wol�
odmie�c�w, si�gaj�c� w g��b wir�w cz�stek elementarnych,
gdzie rozp�ywa�a si� i rozci�ga�a na miriady sposob�w.
�wiat�a w domu rze�nika te� si� pali�y i w ich
rozlewaj�cym si� blasku Karl zobaczy� blady kszta�t na
trawie w pobli�u skraju wody. Dziewczyna. Jego serce bi�o
szybko i s�abo, gdy schodzi� do niej w d�. Kiedy by� ju� w
po�owie drogi, wszystkie �wiat�a wioski i wszystkie �wiat�a
za jego plecami zgas�y, lecz w �wietle ksi�yca i w zimnym
migotaniu zorzy widzia� wystarczaj�co dobrze.
Dziewczyna siedzia�a ze skrzy�owanymi nogami, z r�kami
wspartymi na kolanach. Wydawa�a si� nie oddycha�.
- Ja te� nie mog�em spa� - powiedzia� Karl. Nie otrzyma�
odpowiedzi. Kiedy przykl�kn�� przy niej, zobaczy� bia�ka jej
oczu, ukazuj�ce si� spod p�przymkni�tych powiek.
- Hej - powiedzia� mi�kko i o�mieli� si� dotkn�� jej
ramienia.
Wzdrygn�a si� i w tym samym momencie Karl poczu� co� w
rodzaju zimnego dreszczu, kt�ry przebieg� po ca�ej jego
sk�rze. Zmiana. Usta dziewczyny by�y otwarte i pomy�la�, �e
to, co widzi, to jej j�zyk, wysuwaj�cy si� na zewn�trz. Nie,
cokolwiek to by�o, przypomina�o to raczej par� biczyk�w.
Wtem od jej ust oderwa�y si� pokryte py�em skrzyd�a i gruba
�ma spad�a z trzepotaniem.
Dziewczyna wyda�a z siebie co� w rodzaju g�uchego
gulgotu. Co� jeszcze przepycha�o si� przez jej wargi,
powolnym, oci�a�ym poruszeniem.
Karl uciek�, przewracaj�c si�, brudz�c traw� i b�otem
kolana swoich d�ins�w, nabijaj�c wi�cej brudu pod paznokcie,
gdy podnosi� si� i ucieka� dalej. W dusznym, szorstkim upale
szopy d�ugo le�a� rozbudzony, znowu i znowu ogl�daj�c �m�,
wydostaj�c� si� na �wiat z jej ust. A teraz, rozci�gni�ty w
paprociach, obserwuj�c wej�cie do legowiska ogra, zadr�a� na
to wspomnienie, i mimo �e powietrze by�o ciep�e, dziwne
wra�enie zimna �cisn�o go w do�ku. Jego matka mia�a racj�,
gdy m�wi�a, co si� jej zdarza�o cz�sto, �e odmie�cy nie s�
lud�mi.
S�o�ce opad�o nisko, opromieniaj�c mosi�nym �wiat�em
szczyt k�py paproci, w kt�rej ukrywa� si� Shem. Nareszcie
Karl zobaczy� poruszenie w nier�wnej dziurze i podstawie
ruiny, i ogr wystawi� sw� kud�at� g�ow�, zatrzymuj�c si�
jakby w�szy�, zanim powoli i z wysi�kiem wype�z� na otwart�
przestrze�. Karl natychmiast wsta� i w chwil� p�niej
Anaxander poderwa� si� r�wnie�, dr��c lekko. Ogr podni�s�
strzelb� i rozleg�o si� s�abiutkie szcz�kni�cie.
- Cholera - powiedzia� wysokim, za�amuj�cym si� g�osem, a
Shem wystrzeli� ze swojego ukrycia i wbi� go w b�oto.
To oczywi�cie by�a kobieta. Karl domy�li� si� tego w
chwili, gdy us�ysza� o zabiciu jednoro�ca. Stara, ko�cista
kobieta, ze spl�tanymi w�osami, odziana w co� na kszta�t
p�aszcza ze �le wyprawionej jeleniej sk�ry, na�o�onego na
postrz�pione, przetarte staroczasowe d�insy i koszul�, na
kt�rych by�o wi�cej cer ni� tkaniny. Ale umia�a m�wi� i gdy
tylko zrozumia�a, �e nie zginie od razu, sta�a si� bardzo
rozmowna, powiedzia�a, �e jednoro�ec bieg� prosto na ni�,
�eby potem z�o�y� sw�j wielki, z�ocisty r�g na jej kolanach.
Wtedy poder�n�a mu gard�o.
Zmarszczki na jej twarzy przegrupowa�y si�, gdy si�
u�miechn�a:
- My�la�am, �e zamierza przebi� mnie na wylot.
- Zrobi�by to, gdyby� nie by�a... dobra - Karl czu�
zimne, czyste podniecenie, w�a�ciwie ledwo m�g� kontrolowa�
swoje pragnienie wyci�ni�cia wszystkiego, co ten stw�r
wiedzia�.
- A tak, dziewica! Tu nigdy nie by�o nikogo opr�cz kilku
dziewcz�t, he, he. - Potem wzdrygn�a si� i powiedzia�a: -
Nienawidzi�am tych rzeczy, kt�re one robi�y. Nienawidzi�am
ich.
Potrzebowa�a tylko ma�ego ponaglenia ze strony Karla,
�eby wyrzuci� z siebie histori� swojego �ycia. Nazywa�a si�
Liza Jane Howard i sp�dzi�a je w tej okolicy.
- Gdy nadesz�a zmiana, tatu� ukry� mnie tutaj. By�
biologiem, wiedzia�, �e umiera, �e wszyscy, kt�rzy
przekroczyli wiek pokwitania umieraj�, ale nie wiedzia�, �e
sprawili to superbystrzy. Ja te� tego nie wiedzia�am - przez
bardzo d�ugi czas. Zmienili bakteri� w kiszkach tak, by
zabi�a ka�dego doros�ego. Po paru latach wszystko si�
sko�czy�o i wtedy przypuszczalnie zmienili bakteri� z
powrotem, tak, �e sami mogli dorosn��, h�?
Karl skin�� g�ow�. O tym wszystkim dowiedzia� si� ju�
wcze�niej wypytuj�c innych ogr�w, kt�re pomaga� wy�ledzi�.
- Zosta�am tutaj - powiedzia�a patrz�c w przestrze�,
przesz�o��, kt�ra przemin�a, by�a dla niej bli�sza ni�
b��kitny wiecz�r. - Trzyma�am to dla siebie, to w ten spos�b
prze�y�am. Och, rozmawia�am z kilkoma podobnymi do mnie, ale
nigdy nie pozwala�am im si� dowiedzie�, gdzie mieszkam.
Mia�am tu raz ma�� dziewczynk�, na samym pocz�tku, chore
stworzonko, umar�a w ci�gu miesi�ca na zapalenie p�uc. Nigdy
nie pozna�am jej imienia, przypuszczam, �e to by�o
b�ogos�awie�stwem, h�? Teraz od paru lat nie widzia�am
nikogo. Wkr�tce my wszyscy pomrzemy i nie b�dzie ju� nikogo
pr�cz superbystrych.
- S� odmie�cy - podpowiedzia� Karl.
- Nie wiesz, ch�opcze? Widzisz, kiedy� w dawnych dniach
znano spos�b podniesienia inteligencji dziecka, zanim si�
urodzi�o, wszyscy bogaci ludzie tak robili. Ale oni w�a�nie
nie wiedzieli, jak bardzo zmienili tamte cholerne dzieciaki,
dop�ki dzieciaki nie zacz�y zmienia� �wiata. Odej�cie
wszystkich doros�ych by�o pierwsz� zmian� - zerkn�a na
Karla. - Nie wiedzia�e�?
- Nie wiedzia�em wszystkiego. - Matka nigdy nie uczy�a go
�adnej historii; ale gdy to si� zdarzy�o, jego matka by�a
tylko niemowlakiem, zwyczajnym niemowlakiem.
Po drugiej stronie polany Shem kaszln�� i splun��, jak
zawsze okazuj�c dezaprobat� dla takiego gadania. Chcia�
zako�czy� prac�. Anaxander muska� d�oni� traw�, patrz�c na
ogra z mieszanin� strachu i fascynacji.
- Dziwi� si�, �e zosta�am przy �yciu tak d�ugo, mimo
wszystkich tych zachodz�cych zmian. Budzisz si� i widzisz
gigantyczne paj�ki zwisaj�ce z drzew albo ma�e smoki kryj�ce
si� pod kamieniami i gwi�d��ce jak szybkowary. I jeszcze
wilki wr�ci�y, nigdy nie masz pewno�ci, czy to jest
naturalne, czy to ich robota. Oni ju� wkr�tce zmieni� g��wne
prawa tego przekl�tego wszech�wiata, wi�c gdzie ty wtedy
b�dziesz, co, ch�opcze? Czy kiedykolwiek my�la�e�, co si�
stanie, gdy wy�owicie ostatniego z nas?
Karl przypomnia� sobie krow� zabit� na uczczenie ich
powrotu, ufno��, z jak� sz�a za rze�nikiem, jej nag�e
rozlu�nienie i upadek po dotkni�ciu r�ki zab�jcy.
Ogrzyca zachichota�a.
- Wiesz, dlaczego zmienili �wiat tak, jak go zmienili?
Czyta�e� kiedykolwiek staroczasowe ksi��ki? Tatu� zostawi�
mi tysi�ce.
Karl nie umia� czyta�, ale zdarzy�o mu si� s�ysze� o
ksi��kach od jednego czy dw�ch ogr�w. Ciekawo�� mrowi�a mu
si� wsz�dzie pod sk�r�. Nigdy przedtem nie spotka� ogra,
kt�ry wiedzia�by tak du�o o tym, co by�o przed zmian�.
- Wejd� do �rodka, ch�opcze. Poka�� ci - powiedzia�a. -
Poka�� ci, sk�d si� to wszystko wzi�o.
- Zgoda.
Shem sta�, opieraj�c r�k� na no�u, zwisaj�cym w pochwie
na biodrze.
- S�uchaj, ch�opcze, to niedobry pomys�, wariacki.
- Ona nie mo�e zrobi� mi krzywdy - powiedzia� gniewnie
Karl. Chcia� wiedzie�, chcia� zobaczy�. Anaxander
rozszerzonymi oczami patrzy� to na niego, to na Shema. Karl
zwr�ci� si� do niego:
- To jest w porz�dku, prawda, Ax?
Ale idiota oboj�tnie popatrzy� w dal.
- Nie mam ju� ani jednego z�ba - powiedzia�a ogrzyca - i
odebrali�cie mi strzelb�. Chc� tylko pokaza� mu, jak to
by�o.
Shem przycisn�� r�ce do uszu, potrz�sn�� g�ow�.
- Chod�my - powiedzia� Karl i popchn�� ogrzyc� w kierunku
nier�wnej dziury.
W �rodku �mierdzia�o mieszanin� starego moczu, potu i
gor�cego �oju ze �wiec, kt�re p�on�y w niszach pop�kanych,
ceglanych �cian. Sterta gnij�cych szmat tworzy�a co� w
rodzaju pos�ania, jeszcze wi�cej ich przykrywa�o pod�og�,
rozpadaj�c si� pod butami Karla. Musia� si� schyli�, �eby
nie zaczepia� g�ow� paj�czyn wisz�cych pod sufitem. Ogrzyca
mamrocz�c przekopywa�a si� przez zwa�y �mieci p�osz�c
robactwo, kt�re rozbiega�o si� na boki. Nareszcie wyci�gn�a
co� du�ego i kwadratowego. Otworzy�a to co�, a on zobaczy�
wyra�ne obrazy.
- Widzisz? - powiedzia�a, przewracaj�c kartki przed twarz�
Karla. - Widzisz?
Obrazy nie porusza�y si�, jak opowiada� Karlowi jeden
ogr, a jednak przyci�gn�y ca�� jego uwag�; by�y tu rysunki
smok�w, gryf�w, jednoro�ca z podniesionym kopytem w jakiej�
niewiarygodnie ulistnionej altance, wioski - pochwyci�
ksi��k� wpatruj�c si� w ni� w niepewnym �wietle �wiec.
Grupka bia�ych, pokrytych strzech� domk�w, otoczonych
wysokim, kolczastym �ywop�otem, na polanie w ciemnym lesie.
- Co to jest? - powiedzia�. Nie m�g� zrozumie�, w jaki
spos�b staroczasowa ksi��ka mo�e zawiera� obrazy tego, co
jest tu i teraz.
Ogrzyca zachichota�a, cienie pog��bi�y zmarszczki na jej
twarzy.
- To ksi��ka dla dzieci. Rozumiesz? To co� zrobione dla
dzieci, �eby na to patrzy�y, opowie�ci z wymy�lonych miejsc,
�eby je zabawi�. Kiedy superbystrzy zmieniali �wiat byli
tylko dzie�mi, najstarsi mogli mie� jakie� osiem lat, tak mi
si� zdaje. Ju� tyle zapomnia�am. Wielu by�o znacznie
m�odszych. Wszystko, co wiedzieli o �wiecie, pochodzi�o z
takich w�a�nie ksi��ek i zgodnie z tym zmienili �wiat.
Wed�ug ksi��ek z bajkami. Tylko to jest teraz realne, ta
utopia zbudowana na ko�ciach wszystkich, kt�rzy �yli
przedtem. Popatrz na to i pozw�l mi pokaza� sobie co�
jeszcze.
Gdy szpera�a dalej, Karl przewraca� namok�e, plamiaste
strony, mrugaj�c na widok fantastycznych ilustracji. Ogrzyca
zn�w odwr�ci�a si� do niego i zobaczy�, �e trzyma ma�y
pistolet. Co� w nim si� rozlu�ni�o. Spodziewa� si� takiej
sztuczki.
- Moja cholerna strzelba mog�a nie zadzia�a� - powiedzia�a
cicho - ale to za�atwi ciebie i twoich przyjaci�. Bez
obrazy.
W ociekaj�cym wilgoci� miejscu szcz�k spadaj�cej iglicy
zabrzmia� cicho. Nic si� nie sta�o.
- To Anaxander - powiedzia� �agodnie Karl. - On jest
idiot�, ale jest te� odmie�cem. Ma moc, kt�ra uniemo�liwia
dzia�anie broni przeciw niemu czy przeciw jego przyjacio�om.
Nie musi nawet o tym my�le�; to jest jak mruganie.
Ogrzyca wrzasn�a z furi� i rzuci�a w Karla pistoletem.
Przysiad� i bro� stukn�a o ceg�y, podczas gdy ona
przemkn�a obok, przedzieraj�c si� przez wyj�ciow� dziur�.
Potem nast�pi�a cisza. Jeden po drugim p�omyki �wiec
wyr�wna�y si�. Karl spokojnie odszuka� pistolet i wsun��
go za pas, wreszcie wyczo�ga� si� na zewn�trz. Shem sta� nad
�a�osnym, drobnym cia�em ogrzycy, zlizuj�c krew z ostrza
swego no�a.
Ku wielkiemu obrzydzeniu Shema Karl nalega� na
pogrzebanie cia�a. Starszy m�czyzna siedzia� na g�azie,
podczas gdy Karl odrzuca� ziemi� desk�.
- Nic z tego nie b�dzie - powiedzia� pos�pnie. - Wilki
przyjd� i wygrzebi�.
Karl w�ciekle atakowa� ziemi�, nie odpowiada�. Kiedy
wreszcze sko�czy�, �wiat�o wieczoru prawie zgas�o. Ociekaj�c
potem wepchn�� cia�o ogrzycy do dziury, zepchn�� na nie
ziemi� i udepta�. Shem patrzy� na to beznami�tnie, Anaxander
leniwie wydmuchiwa� urywki melodii. Karl podni�s� kamyk i
wydrapawszy na nim zakl�cie, wrzuci� go do legowiska. W
jednej chwili buchn�� p�omie�. Jedynymi czarami, kt�rych go
nauczono, by�y zakl�cia s�u��ce do przywo�ywania �ywio��w,
ale to wystarcza�o.
Anaxander prowadzi� (zerkaj�c co chwila za siebie na
kszta�ty, jakie tworzy� k��bi�cy si� na niebie dym), trzej
my�liwi przedzierali si� przez las. Kiedy wyszli spomi�dzy
drzew na szczyt pasma, zobaczyli, �e niebo jest o�ywione
wolno obracaj�cymi si� proporcami �wiat�a. Anaxander wskaza�
na nie, u�miechaj�c si� rado�nie. Gdy podeszli, odmieniec
podni�s� swoj� fujark� i zagra� powoln�, dudni�c� melodi�,
uroczy�cie celebruj�c zmian�.
- Wyrzu� to, ch�opcze - powiedzia� do Karla przyciszonym
g�osem Shem.
R�ka Karla automatycznie przesun�a si� do wetkni�tego za
pas pistoletu.
- To ci nic nie da. Je�eli on - Shem wskaza� na idiot�,
kt�ry graj�c maszerowa� przed nimi - mo�e powstrzyma�
dzia�anie staroczasowej broni, to je�li wiem, ka�dy z nich
mo�e, co?
- To jest w�a�nie to, co chc� �eby� m�wi�.
- Mo�e tak. Nie mog� wiedzie�, �e powiedzia�em. Nie
chcia�bym widzie� ci� w k�opotach, ch�opcze, to wszystko.
- Co si� stanie? - wykrzykn�� Karl. - Co si� stanie, gdy
ju� wi�cej nie b�d� nas potrzebowa�?
Shem wzruszy� ramionami. Daleko w dole na �cie�ce
Anaxander rozgl�da� si�, jego zielone oczy �wieci�y, potem
ruszy� dalej, graj�c swoj� powoln� melodi�. Karl zwa�y� w
d�oni pistolet, tak realny jak ka�dy smok czy jednoro�ec,
potem nagle rzuci� go daleko w poszycie. Utrata nie mia�a
znaczenia. Wiedzia� teraz, �e cz�� staroczasu ci�gle �y�a,
�e zawsze b�dzie �y�a, w bajecznych zaczarowanych
zwierz�tach, w bia�ych jak ko�ci kamieniach dom�w ma�ej
wioski nad jeziorem, wszystkich ma�ych wiosek zmienionego
�wiata.
- Chod�, ch�opcze - powiedzia� Shem i Karl przyspieszy�,
�eby go dogoni�. Razem poszli w ciemno��, za odmie�cem.