10026
Szczegóły |
Tytuł |
10026 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10026 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10026 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10026 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Zimniak
Numen
W otch�ani przestrzeni, dok�d nie dociera nawet najs�absze echo dalekiego �ycia gwiazd, gdzie w�niemal zupe�nej pustce poj�cie czasu zatraca sw�j sens, pojawi� si� szept. Szept odleg�ego Istnienia, p�yn�cy od gorej�cego j�dra Galaktyki. Nie by� to jeszcze impuls, lecz jego si�a sprawcza, nie sygna� - lecz jego zwiastun. Dopiero gdy zag��bi� si� w�g�stniej�cych zwojach p�l, spowijaj�cych ziarna py�u kosmicznego, gdy pocz�� wch�ania� niezb�dn� mu energi�, wytworzy� pierwsze elementy materialnej struktury. Ju� jako dobrze zorganizowana wi�zka fal mija� m�ode s�o�ca, rozd�te i�dogasaj�ce gwiazdy i�wystyg�e, wiruj�ce w�ciemno�ciach globy. Ostrym promieniem za�ama� si� w�atmosferze gor�cej pustynnej planety, przemkn�� ponad rozpe�zaj�c� si� na wszystkie strony r�wnin� i�wnikn�� w�jedno z�piaszczystych wzniesie�. Tam dostroi� si� do warunk�w zewn�trznych i�niezw�ocznie rozpocz�� prac�. Czerpi�c do woli energi� z�gor�cego wn�trza planety, Numen j�� przebudowywa� materi�, tworzy� zr�by z�o�onych struktur, wzbogaca� je i�modelowa� w�spos�b odpowiedni do zastanej rzeczywisto�ci. Po raz ostatni skorelowa� sw�j projekt z�parametrami planetarnymi, wprowadzi� drobne poprawki i�odcisn�� gotow� - matryc� w�gliniastym zboczu wzg�rza.
M�czyzna zmru�y� oczy w�ostrym blasku s�onecznym i�powsta� oci�ale. U�st�p wzniesienia rozci�ga� si� nier�wny, kamienny p�askowy�, a�poza nim falowa�a w�gor�cych smugach powietrza bia�a pustynia. W�bladej mgle oddalenia rozsiad�y si� szare skaliste wzg�rza otulone trenami rozwianego piasku, lecz to wszystko nie interesowa�o go w�najmniejszym nawet stopniu. Zszed� z�pag�rka i�posuwa� si� niespiesznie wzd�u� szeregu pot�nych maszyn b�yszcz�cych niklowanymi powierzchniami metalowych konstrukcji i�urz�dze� �wiec�cych jaskrawym lakierem. Bez zastanowienia wspi�� si� po drabince pomalowanego na ��to kolosa i�zaj�� miejsce w�wysokiej przeszklonej kabinie, sk�d doskonale widzia� ca�y p�askowy�. Przerzuci� d�wignie i�mechaniczny potw�r o�y�, w�jego trzewiach zbudzi� si� ruch, a�cielsko zadr�a�o od g��bokiego g�uchego dudnienia. Z�jazgotem g�sienic machina powoli ruszy�a i�z impetem wbi�a stalowe k�y w�zbocze wzniesienia. Szcz�ki zwar�y si�, wyrywaj�c kawa� gliny, a�podajniki przetransportowa�y materi� dalej, do wn�trza, gdzie pod ogromnym ci�nieniem i�w temperaturze mi�kni�cia substancji uformowa� si� p�aski r�wnoleg�o�cian. Po godzinie pracy maszyna wyrzuci�a z�siebie kilkadziesi�t g�adkich blok�w skalnych. M�czyzna oboj�tnie spogl�da� na swoje dzie�o. Potem przesiad� si� do innej maszyny. Zniwelowa� teren i�rozpocz�� spajanie wytworzonych wcze�niej blok�w. S�o�ce zachodz�ce za blade mg�y pustynne wycieniowa�o ciep�� czerwieni� gotowy dom z�p�yt skalnych. M�czyzna spocz�� na progu i�czeka�.
Kobieta przysz�a tu� po zachodzie s�o�ca. Widzia� j� ju� wcze�niej, zanim szary mrok wype�z� z�pustyni i�obj�� ca�y p�askowy�. Oderwa�a si� od czerwonej �ciany wzniesienia i�sz�a prosto ku niemu, wysoka i�z�otow�osa, a�jej jasne cia�o mia�o odcie� r�u. Gdy przysz�a, pom�g� jej otrzepa� si� z�gliny i�oboje zasiedli bez s�owa przy kamiennym stole, na kt�rym parowa�y misy ze straw�. Po posi�ku udali si� na spoczynek, uk�adaj�c si� wprost na mi�kkim piasku.
Jak tylko tarcza s�o�ca wynurzy�a si� z�porannego zamglenia i�pastelowym blaskiem zala�a p�askowy� z�szeregiem gotowych do akcji maszyn, oboje wstali i�udali si� do pracy. M�czyzna zn�w atakowa� zbocze wzniesienia, sk�ada� i�spaja� p�yty, polerowa� wie�e, wycina� i�ustawia� obeliski. Kobieta zajmowa�a si� wyka�czaniem wn�trz powstaj�cych budowli lub wytyczaniem i�uk�adaniem ulic. O�zmroku na pociemnia�ym niebie zawis�a sina i�ospowata twarz ksi�yca, lecz ludzie niczego nie zauwa�yli. Odstawili maszyny, wr�cili do domu i�zasiedli nad paruj�cymi misami ze straw�.
W ci�gu pi�ciu dni zbudowali ca�� dzielnic� Miasta. Nad p�askowy�em wznosi�y si� coraz wy�sze i��mielsze konstrukcje, a�ponad dachami dom�w g�rowa�y strzeliste wie�e. Kamienny las budowli by� szary, ponury i�dostojny. Sz�stego dnia zaj�li si� konserwacj� maszyn. U�ywaj�c innych mechanizm�w sprawdzali uk�ady steruj�ce, czy�cili silniki, smarowali �o�yska.
Si�dmego dnia nie poszli do pracy. M�czyzna wylegiwa� si� na swoim pos�aniu lub wygrzewa� na s�o�cu. Raz otar� si� przypadkiem o�Kobiet�, przyci�gn�� j� ku sobie i�odczu� kr�tk�, ostro szarpi�c� trzewia przyjemno��. Pu�ci� j� bez s�owa.
Nast�pnego dnia rozpocz�li budow� drugiej dzielnicy. Pracowali w�zapami�taniu wiedz�c dobrze, co maj� robi�. Praca by�a ich �ywio�em, kamienne Miasto - celem. Niczego innego nie potrzebowali ani nie chcieli. My�leli tylko o�budowaniu, a�tak�e o�ulepszaniu maszyn, kt�re na drugi dzie� znajdowali zawsze przestrojone zgodnie ze swoimi �yczeniami. Przyjmowali to oboj�tnie i�brali si� w�milczeniu do roboty.
W ten spos�b powstawa�y coraz to nowe dzielnice, rozrasta� si� i�g�stnia� szary kamienny labirynt. Kiedy� M�czyzna skierowa� jedn� z�maszyn pionowo w�d� i�wry� si� pod ziemi�, gdzie rozpocz�� budow� drugiego Miasta. Kobieta pod��y�a za nim. Tak budowali i�budowali w�dzikiej pasji zwielokrotniania.
A� nadszed� kiedy� wiecz�r pe�en niepokoju i�napi�cia. Powietrze co chwila rozja�nia�y dalekie st�umione b�yski, a�na ostrych szczytach najwy�szych wie� pali�y si� blade ognie. Wtedy Kobieta po raz pierwszy spojrza�a w�niebo. Na tle g��bokiego granatu gwiazdy rozsypa�y si� srebrnym py�em. M�czyzna pow�drowa� czujnym wzrokiem za spojrzeniem Kobiety, lecz nie dostrzeg� niczego. Wzruszy� ramionami i�nie czekaj�c na swoj� towarzyszk� ruszy� przed siebie szerok� ulic�, wy�o�on� g�adkimi kamiennymi p�ytami, spogl�daj�c z�dum� na wzniesione ostatnio budowle.
Lecz pewnego wieczora i�on dostrzeg� gwiazdy. Odstawi� w�a�nie swoj� ��t� maszyn�, kt�r� pos�ugiwa� si� najcz�ciej, na parking pod wzg�rzem, odwr�ci� si� ku Miastu i�wtedy ujrza� je. W�tr�jk�tnym wycinku czarnoniebieskiego nieba, pozostawionym mi�dzy spadzistymi dachami, zawis�y wielkie, nieruchome, jasnob��kitne. Wieczorne zamglenie star�o z�firmamentu drobny py� dalekich s�o�c, tak �e pozosta�y tylko te p�on�ce najsilniejszym blaskiem.
- One tam s� - odezwa� si� powoli po raz pierwszy, niezgrabnie wymawiaj�c s�owa.
- Tak - doda�a cicho towarzysz�ca mu Kobieta. Pracowali potem ci�ko przez wiele dni, jakby chc�c za wszelk� cen� wymaza� z�pami�ci to, co zasz�o. Lecz kiedy� o�pogodnym zmierzchu wpatrywali si� jak urzeczeni w�g��bokie, pe�ne odleg�ych i�niedost�pnych �wiat�w niebo. M�czyzna poczu�, �e w�jego ci�k�, stwardnia�� d�o� wsuwaj� si� smuk�e palce Kobiety. Nie odepchn�� jej.
Nie wstydzili si� ju� teraz spogl�dania w�niebo. Codziennie o�zmierzchu, po powrocie z�pracy, przystawali przed progiem swojego domu i�d�ugo patrzyli. Pe�na surowego uroku, starczo pomarszczona twarz ksi�yca by�a dla nich nast�pnym odkryciem.
Tymczasem miasto ros�o i�pot�nia�o. Prawie ca�y p�askowy� zape�nia�y zwaliste szare budowle. Kiedy� Kobieta pocz�a ozdabia� �cian� �wie�o uko�czonego domu prostym reliefem. M�czyzna opu�ci� sw�j pojazd i�podszed� aby jej przeszkodzi� w�tej bezu�ytecznej pracy, lecz przystan�� zdumiony - prosty, surowy gmach sta� si� jakby l�ejszy, zgrabniejszy, wyr�nia� si� spo�r�d innych ci�kich konstrukcji. I�wtedy dostrzeg� te�, �e Kobieta jest pi�kna: jej nogi by�y d�ugie i�smuk�e, kszta�tne biodra sklepione wysoko, a�w�skie plecy pe�ne �ycia pod miedzianoz�ot� sk�r�, gdy z�pasj� pracowa�a nad kamienn� rze�b�. Podni�s� j� z�kl�czek i�przytuli�, i�po raz pierwszy poczu� ciep�o tak dobrze znanego cia�a, a�w jej wielkich oczach pe�nych teraz z�otych iskier ujrza� kusz�ce odbicie nie znanego mu �wiata. Nadal pracowali ca�ymi dniami, lecz teraz wi�cej pi�kna usi�owali zawrze� we wznoszonych budowlach. Pod �cianami pojawi�y si� zadumane pos�gi, powierzchnie plac�w stroi�y si� w�barwne mozaiki, a�gmachy odznacza�y si� �mia�� i�lekk� konstrukcj�.
Z wysoko�ci swojej oszklonej kabiny dyspozycyjnej M�czyzna coraz cz�ciej spogl�da� ponad naje�onym wie�ami i�dachami p�askowy�em na morze ruchomych piask�w, omywaj�ce ciemne kurhany ska�. Gromady kamiennych wzg�rz, kt�re majaczy�y dawniej we mg�ach widnokr�gu, zbli�a�y si� teraz do Miasta, sta�y niemal�e na wyci�gni�cie r�ki. Ich otch�anne pieczary kusi�y, szerokie granitowe tarasy zaprasza�y, a�pustynny wicher wy�piewywa� w�skalnych szczelinach melodi� tak bardzo n�c�c� w�swojej inno�ci.
Gdy wieczorem przytuleni wracali pod granatowym niebem, na kt�rym tak nisko jak nigdy zawis�y gwiazdy podobne do wielkich kropli rt�ci, M�czyzna postanowi� powiedzie� swojej towarzyszce o�ska�ach na zewn�trz, poza Miastem. Rozmawiali rzadko, zwykle wystarcza�y gesty. Lecz gdy weszli do domu, Kobieta przem�wi�a pierwsza.
- Co to jest za strawa, kt�ra daje nam �ycie? - pyta�a jak zwykle powoli, pochylaj�c si� nad paruj�c� mis�. M�czyzna milcza�. My�lami by� daleko, po�r�d ciemnych zast�p�w skalnych postaci.
- Po co... - Kobieta przerwa�a, czuj�c ucisk w�gardle po co budujemy Miasto?
Nasta�o d�ugie milczenie. P�niej, gdy le�eli ko�o siebie na piaskowym pos�aniu, tak�e nie odezwali si� ani s�owem.
Trzymaj�c si� za r�ce sp�dzili bezsenn� noc; oboje czuli, �e wkr�tce wydarzy si� co� wa�nego. Mo�e ju� jutro.
Kolejny si�dmy dzie� wsta� po�r�d mgie�, kt�re snu�y si� pow��czystymi pasmami mi�dzy wie�ycami kamiennego Miasta. Potoki ostrego �wiat�a rozp�dzi�y wkr�tce nocne zjawy i�nagromadzenie masywnych budowli ukaza�o si� w�ca�ym swoim przyt�aczaj�cym majestacie, poza nim za�, tu� za kraw�dzi� p�askowy�u, zastyg�a jasnymi j�zorami piasku pustynia, nie zm�cona jeszcze falami gor�cego wiatru.
Oboje stali tu� przy kraw�dzi i�patrzyli. Miasto otacza�y ciasnymi pier�cieniami pot�ne bastiony, zamki, pa�ace z�szarej lub czarnej ska�y, rze�bione w�fantastyczne kru�ganki, korytarze, prze�wity, obeliski i�tarasy. Ka�dy z�nich wypi�trza� si� znacznie wy�ej ni� n�jwynio�lejsze wie�e Miasta i�wpiera� si� dumnie w�blady b��kit nieba. Nie spostrzeg� nawet, kiedy to zrobi�a. Pu�ci�a jego r�k�, lekko podbieg�a do urwiska i�skoczy�a. P�askowy� wznosi� si� ponad pustyni� nieznacznie tylko, na wysoko�� cz�owieka. Kobieta znik�a. Znik�a, zanim dotkn�a stopami bia�ej wydmy pustynnego piasku.
M�czyzna poczu� ostre uk�ucie w�sercu, �elazna d�o� chwyci�a go za krta�. Lecz po chwili odetchn�� g��boko i�wyprostowa� przygarbione plecy. Spojrza� na gro�ny swoj� tajemnic� labirynt czarnych ska�, a�w jego wzroku by�o wyznanie. Zdawa� si� rosn�� i�pot�nie�, ponad w�asne cia�o i�mo�liwo�ci.
�Musz� tam p�j��. Dotkn�� czarno opalizuj�cych ska�, postawi� stop� na g�adzi gor�cych taras�w. wesprze� czo�o o�rosn�ce kolumny i�ws�ucha� si� w�ich wewn�trzny rytm. Czy fakt, �e tutaj powsta�em, ma oznacza�, �e tak�e tutaj obr�c� si� w�py�? �e je�li nale�� do Miasta, nie mog� przekroczy� jego granicy?�
Maj�c w�oczach b��kit dalekiego nieba, skoczy� w��lad za Kobiet�. I�czu� przesta�, zanim zacz�� rozumie�.
Numen przestroi� swoje wewn�trzne struktury w�bazaltowym rdzeniu wzniesienia, gdzie by� si� niegdy� zainstalowa�, i�jeszcze raz sprawdzi� wszystkie grupy danych, zw�aszcza zapis czasu pocz�tku i�ko�ca �ycia. Za ka�dym razem, w�tysi�cach przypadk�w, wygl�da�o to podobnie. Tyle razy i�w tylu zak�tkach przestrzeni by� pot�g� b�stwa dla wskrzeszanego przez siebie rozumnego istnienia, i�zawsze dojrza�y ju� intelekt odrywa� si� od w�asnego pod�o�a. Tak widocznie ju� musi by�.
Ostry jak b�yskawica promie� wytrysn�� z�rozkopanego wzniesienia, �wietlist� iskr� przemkn�� nad martwym Miastem, bia�ym oceanem pustyni i�dalekimi kurhanami kruchych szarych ska�, za kt�rymi lotny piasek i�gor�cy wiatr usypywa�y d�ugie treny, i�ognist� iskr� przebi� si� przez szare zamglenie atmosfery. Oddala� si� szybko od planety, w�spos�b ci�g�y dostrajaj�c swoj� struktur� do warunk�w lotu i�proces�w wewn�trznych.
��ycie planetarne, kt�re tak lubi, stanowi obszerny, lecz ju� zamkni�ty okres egzystencji. B�dzie teraz wype�nia� inne zadania, kt�re wy�oni� si� z�kompozycji istnie�: jego tw�rc�w i�jego w�asnego. Kim oni w�a�ciwie s�? I�po co go stworzyli?
Kim jest on sam? Dlaczego musi wskrzesza� inne �ycia?� W�otch�ani przestrzeni. dok�d nie dociera nawet najs�absze echo dalekiego �ycia gwiazd, szept odleg�ego Istnienia wyzwoli� si� z�ostatnich element�w dawnej struktury. Wok� niego zap�on�� pot�nym blaskiem inny Wszech�wiat, lecz on sam przesta� istnie�, zanim zacz�� rozumie�.