10769
Szczegóły |
Tytuł |
10769 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10769 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10769 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10769 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Steinbeck
KASZTANEK
I INNE OPOWIADANIA
Tytu�y opowiada� w oryginale:
Johnny Bear * The White Quail *The Vigilante * The Chrysantemums * The Murder * The Raid *
The Harness * The Red Pony
T�umaczyli:
ARIADNA DEMKOWSKA
RYSZARDA GRZYBOWSKA
KRZYSZTOF KLINGER
JULIUSZ KYDRY�SKI
ELEONORA ROMANOWICZ
ARTUR SANDAUER
JAN ZAKRZEWSKI
MARIA ZENOWICZ
Opracowanie graficzne JERZY JAWOROWSKI
JOHNNY NIED�WIED�
Miasteczko Loma jest zbudowane, jak wskazuje jego hiszpa�ska nazwa, na niskim, okr�-
g�ym wzg�rzu, kt�re niby wyspa wznosi si� u p�askiego wylotu doliny Salinas w �rodkowej Kali-
fornii. Na p�noc i na wsch�d od tej miejscowo�ci ci�gn� si� kilometrami czarne grz�skie bagniska,
natomiast od strony po�udnia moczary zosta�y zdrenowane, przez co uzyskano bogate tereny pod
upraw� warzyw - czarnoziem tak �yzny, �e sa�ata i kalafiory osi�gaj� na nim olbrzymie rozmiary.
W�a�ciciele bagnisk na p�noc od miasteczka zacz�li zazdro�ci� innym urodzajnej ziemi i
wsp�lnie za�o�yli sp�k� akcyjn� celem osuszenia terenu. Pracuj� w towarzystwie, kt�re podpisa�o
umow� na wykonanie kana�u. Sprowadzono p�ywaj�c� kopark�, kt�ra po zmontowaniu zacz�a
kopa� w poprzek bagien kana� odwadniaj�cy.
Pr�bowa�em przez jaki� czas mieszka� w p�ywaj�cym domku, razem z moj� za�og�, ale roje
moskit�w wiruj�ce nad kopark�, g�sta malaryczna mg�a, kt�ra co wiecz�r niepostrze�enie unosi�a
si� z bagnisk i wisia�a nisko nad ziemi�, wyp�dzi�y mnie do miasteczka Loma. Tam, w domu pani
Ratz, wynaj��em umeblowany pok�j, najbardziej ponury, jaki widzia�em w �yciu. M�g�bym by�
szuka� dalej, ale powstrzyma�a mnie my�l, �e pani Ratz b�dzie opiekowa� si� moj� koresponden-
cj�. Zreszt� przychodzi�em tylko spa� do tego zimnego i nagiego pokoju. Jada�em za� w kantynie
p�ywaj�cego domku.
Loma nie ma wi�cej ni� dwustu mieszka�c�w. Najbardziej wzniesione miejsce wzg�rza
zajmuje ko�ci� metodyst�w, kt�rego wie�� wida� z odleg�o�ci wielu kilometr�w. Dwa sklepy ko-
lonialne, jeden - towar�w mieszanych, stara Lo�a Maso�ska i bar Buffalo stanowi� gmachy pu-
bliczne. Na zboczach wzg�rz stoj� drewniane domki mieszka�c�w, a na bogatych r�wninach od
strony po�udniowej - domostwa w�a�cicieli ziemskich; niewielkie zabudowania otoczone zwykle
wysok� �cian� strzy�onych cyprys�w: os�ona przed porywistymi wiatrami, kt�re wiej� tu cz�sto w
porze zachodu s�o�ca.
Wieczorami w Loma poza p�j�ciem do baru nie by�o nic do roboty; bar by� to stary budynek
z desek, z drewnianym daszkiem nad wej�ciem i wahad�owymi drzwiami. Ani prohibicja, ani jej
zniesienie nie zmieni�o rodzaju handlu, go�ci ani te� gatunku whisky. Ka�dy m�ski mieszkaniec Lo-
ma w wieku ponad pi�tna�cie lat wieczorem co najmniej raz zachodzi� do baru Buffalo; wypija�
sw�j kieliszek, porozmawia� chwil� i wraca� do domu.
Gruby Carl, w�a�ciciel i barman, wita� ka�dego przybysza z ponur� oboj�tno�ci�, kt�ra
wzbudza�a jednak przyjemne poczucie za�y�o�ci. Twarz mia� pos�pn�, spos�b m�wienia jawnie
nieuprzejmy, a przecie�... Nie wiem, jak on to robi�, wiem tylko, �e ogarn�o mnie mi�e ciep�o, gdy
Gruby Carl zna� mnie ju� na tyle, �e zwracaj�c ku mnie swoj� zgorzknia�� nalan� twarz m�wi� z
pewnym zniecierpliwieniem:
- No, co ma by�?
Zawsze zadawa� to pytanie, chocia� nalewa� tylko whisky, i tylko jeden gatunek whisky.
Widzia�em, jak stanowczo odm�wi� jakiemu� obcemu, kt�ry za��da� do whisky soku z cytryny.
Gruby Carl nie lubi� grymas�w. W pasie przewi�zany by� wielk� �cierk� i chodz�c po sali wyciera�
ni� szklanki. Pod�oga by�a z go�ych desek posypanych trocinami, stara lada sklepowa zast�powa�a
bar; krzes�a twarde i proste; jedyn� ozdob� stanowi�y plakaty, prospekty i rysunki przyczepione do
�cian przez kandydat�w wyborczych okr�gu, agent�w handlowych i licytator�w. Niekt�re z nich
wisia�y tu ju� wiele lat. Plakat szeryfa Rittala wci�� wzywa� do jego ponownego wyboru, chocia�
Rittal nie �y� ju� od siedmiu lat.
Bar Buffalo (skoro ju� o nim mowa) robi wra�enie okropnej dziury, nawet na mnie samym;
ale gdy sz�o si� ciemn� ulic�, po drewnianych chodnikach, kiedy d�ugie pasma mg�y z bagnisk,
podobne do brudnych, rozwianych flag, oblepia�y twarz i gdy wreszcie pchn�o si� wahad�owe
drzwi do baru Grubego Carla, gdzie m�czy�ni rozsiad�szy si� po k�tach pili i rozmawiali, a Gruby
Carl wychodzi� wam naprzeciw - w�wczas ogarnia�o cz�owieka przyjemne uczucie. I nie mo�na
by�o obroni� si� przed nim.
Grano tam r�wnie� w pokera w spos�b jak najbardziej �agodny. Tymoteusz Ratz, m�� mojej
gospodyni, uk�ada� pasjanse szachruj�c przy tym bezwstydnie, bo pi� tylko wtedy, gdy pasjans mu
wyszed�. Widzia�em, jak pasjans mu wyszed� pi�� razy pod rz�d. Je�li mu si� uda�o, starannie sk�a-
da� karty, wstawa� i z wielk� godno�ci� kierowa� si� do baru. Gruby Carl, kt�ry zd��y� ju�, zanim
tamten podszed�, nape�ni� do po�owy szklaneczk�, pyta�:
- No, co ma by�?
- Whisky - powa�nie odpowiada� Tymoteusz. W d�ugiej sali m�czy�ni z miasteczka i farm
rozsiadali si� na twardych krzes�ach lub stali oparci o lad�. Nie ustawa� �agodny, miarowy szmer
rozm�w; tylko w okresie wybor�w lub walk bokserskich mo�na by�o us�ysze� d�u�sze ora� je czy
g�o�no wypowiadane opinie.
Czu�em l�k przed wyj�ciem w bagnist� noc, przed szcz�kiem �elaznego czerpaka i �oskotem
dieslowskiego motoru koparki, kt�re dochodzi�y mnie z dala, od strony moczar�w, a wreszcie przed
powrotem do ponurego pokoju u pani Ratz.
Wkr�tce po moim przyje�dzie do Loma uda�o mi si� nawi�za� znajomo�� z Mae Romero,
�adn� dziewczyn�, p� krwi Meksykank�. Nieraz wieczorem przechadza�em si� z ni� po po�udnio-
wym stoku wzg�rza i dopiero obmierz�a mg�a zawraca�a nas do miasteczka. Odprowadziwszy j� do
domu wst�powa�em na chwil� do baru. Kt�rego� wieczora siedzia�em tam gaw�dz�c z Alexem
Hartnellem, posiadaczem niewielkiej �adnej farmy. Rozmawiali�my o w�dkarstwie, gdy nagle
drzwi wej�ciowe otworzy�y si� i zamkn�y. Na sali zaleg�a cisza. Alex tr�ci� mnie �okciem i powie-
dzia�: - To Johnny Nied�wied�. - Rozejrza�em si� doko�a.
Jego przezwisko okre�la�o go lepiej, ni� ja m�g�bym to uczyni�. Mia� wygl�d du�ego
nied�wiedzia, g�upiego i u�miechni�tego. Ko�ysa� czarn� zje�on� g�ow�, zwisaj�ce ramiona nasu-
wa�y my�l, i� zwykle chodzi na czterech �apach, a teraz wyprostowa� si� tylko dlatego, �e nauczono
go tej sztuki. Pa��kowate, kr�tkie nogi by�y zako�czone dziwacznymi kwadratowymi stopami.
Ubrany by� w drelichowy kombinezon, lecz stopy mia� bose. Nie wygl�da�y na kalekie lub w jaki�
spos�b zniekszta�cone. Ale by�y kwadratowe, dok�adnie tak samo szerokie jak d�ugie. Sta� chwil�
przy wej�ciu podrzucaj�c r�kami, podobnie jak to robi� idioci. Z twarzy nie schodzi� mu u�miech
szcz�liwego kretyna. Potem ruszy� naprz�d, a cho� by� tak wielki i niezgrabny, szed� w ten spos�b,
jakby si� skrada�. Porusza� si� nie jak cz�owiek, ale jak nocne, drapie�ne zwierz�. Stan�� przy barze,
ma�e b�yszcz�ce oczy przenosi� wyczekuj�co z twarzy na twarz i spyta�:
- Whisky?
W Loma nie znano cz�stowania. Zdarza�o si�, �e jeden zap�aci kieliszek za drugiego, ale
tylko wtedy, gdy mia� pewno��, �e tamten natychmiast mu si� odwzajemni. Tote� by�em zdumiony
widz�c, jak kt�ry� z tych milcz�cych spokojnych ludzi k�adzie monet� na bufecie. Gruby Carl
nape�ni� szklaneczk�. Potw�r schwyci� j� i jednym haustem wychyli� whisky.
- Co za czort... - zacz��em. Lecz Alex tr�ci� mnie �okciem i szepn��:
- Pst...
W�wczas rozpocz�a si� dziwaczna pantomina. Johnny Nied�wied� podszed� do drzwi i
zaraz zawr�ci� skradaj�cym si� krokiem. Idiotyczny u�miech nie schodzi� mu z twarzy. Po�rodku
sali rozci�gn�� si� p�asko na brzuchu. G�os, kt�ry doby� si� z jego gard�a, by� mi znajomy.
- Ale� pani jest zbyt pi�kna, �eby �y� w takiej dziurze.
G�os sta� si� wy�szy, brzmia� �agodnie i gard�owo, z odrobin� obcego akcentu.
- Pan to m�wi, ot, tak sobie.
Jestem pewien, �e o ma�o nie zemdla�em. Krew uderzy�a mi do g�owy. Zaczerwieni�em si�.
To m�j g�os dobywa� si� z gard�a Johnny Nied�wiedzia, moje s�owa, moja intonacja.
A drugi, to by� g�os Mae Romero... jak �ywy. Gdybym nie widzia� cz�owieka le��cego na
brzuchu, zawo�a�bym na ni�.
Dialog trwa� nadal. Takie s�owa brzmi� niedorzecznie, kiedy s�yszy si� je z cudzych ust.
Johnny Nied�wied� m�wi� dalej albo raczej to ja m�wi�em dalej. Powtarza� s�owa, na�ladowa� od-
g�osy. Stopniowo twarze zebranych odwraca�y si� od Johnnego Nied�wiedzia i spogl�da�y na mnie
szczerz�c z�by w u�miechu. Nic na to nie mog�em poradzi�. Wiedzia�em, �e je�li spr�buj� mu prze-
rwa�, b�d� musia� si� bi�. Scena trwa�a wi�c do ostatka. Gdy sko�czy�, poczu�em tch�rzliw� ra-
do��, �e Mae Romero nie ma brata. Jak�e pospolite, wymuszone i �mieszne s�owa dobywa�y si� z
Johnny Nied�wiedzia. Wreszcie podni�s� si� i znowu poprosi� z u�miechem idioty:
- Whisky?
S�dz� �e m�czy�ni w barze litowali si� nade mn�. Odwracali oczy pilnie rozmawiaj�c ze
sob�. Johnny Nied�wied� odszed� w g��b sali. W�lizn�� si� pod okr�g�y st� do gry, skuli� si� jak
pies i zasn��.
Alex Hartnell przypatrywa� mi si� ze wsp�czuciem.
- S�ysza� go pan po raz pierwszy?
- Tak, do licha, kto to jest?
Przez chwil� Alex zostawi� moje pytanie bez odpowiedzi.
- Je�li troszczy si� pan o opini� Mae, mog� pana uspokoi�, Johnny ju� j� przedtem na�lado-
wa�.
- Ale w jaki spos�b nas pods�ucha�? Nie widzia�em go.
- Gdy Johnny Nied�wied� pods�uchuje, nikt go nie widzi ani nie s�yszy. Umie porusza� si�
bezszelestnie. Czy pan wie, co robi� nasi ch�opcy, kiedy wychodz� z dziewcz�tami? Bior� ze sob�
psa. Psy boj� si� Johnny�ego i czuj�, gdy nadchodzi.
- Wielki Bo�e! Ale te g�osy... Alex pokiwa� g�ow�.
- Wiem. W sprawie Johnny�ego kilku z nas napisa�o nawet do Uniwersytetu. Przyjecha�
jaki� m�ody cz�owiek, rzuci� na niego okiem i opowiedzia� nam histori� �lepego Toma. Nie s�ysza�
pan o �lepym Tomie?
- To ten murzy�ski pianista? Tak, s�ysza�em.
- No wi�c, �lepy Tom by� zwyk�ym p�g��wkiem. Ledwo umia� m�wi�. Ale powtarza� na
fortepianie ka�d� pos�yszan� muzyk�, nawet d�ugie utwory. Dokonywano pr�b z nim i ze �wietny-
mi pianistami - powtarza� nie tylko dany utw�r, ale i drobne odcienie w wykonaniu. Aby go przy�a-
pa�, robili ma�e b��dy - a on powtarza� je r�wnie�. Odtwarza� to, co grali, a� do najdrobniejszego
szczeg�u. Cz�owiek, kt�ry przyjecha�, stwierdzi�, �e z Johnny Nied�wiedziem jest podobna spra-
wa. Tylko, �e Johnny odtwarza s�owa i odg�osy. Zrobi� z nim pr�b� - odczyta� d�ugi wyj�tek po
grecku i Johnny powt�rzy� go dok�adnie. Nie rozumie s��w, kt�re m�wi, ogranicza si� do ich wy-
powiadania. Ma za ma�o rozumu, �eby zmy�li� cokolwiek. Wiadomo, �e to, co powtarza, jest na-
prawd� tym, co s�ysza�.
- Ale po co on to robi? Dlaczego jest ciekaw i pods�uchuje, je�li nic nie rozumie?
Alex skr�ci� papierosa i zapali�.
- Wcale nie jest ciekaw. Ale Johnny Nied�wied� uwielbia whisky. I wie, �e je�li powt�rzy
tu s�owa pods�uchane pod oknami, zawsze kto� postawi mu whisky. Pr�bowa� odtwarza� rozmowy
pani Ratz w sklepie lub sprzeczki Jerry Rolanda z matk�, ale za to nie dawali mu whisky.
- To dziwne, �e nikt go nie zastrzeli�, kiedy tak czatuje pod oknami.
Alex strz�sn�� popi� z papierosa.
- Wielu pr�bowa�o. Ale po prostu nie mo�na go przy�apa�. Johnny Nied�wied� jest wtedy
niewidzialny. Ludzie trzymaj� okna zamkni�te i mimo to m�wi� szeptem, gdy nie chc�, by ich s�o-
wa zosta�y powt�rzone. Mia� pan szcz�cie, �e by�o ciemno tego wieczora. Gdyby si� panu
przyjrza�, odegra�by scen� wraz z ruchami. Trzeba widzie� Johnny Nied�wiedzia, gdy wykrzywia
twarz, by upodobni� si� do m�odej dziewczyny. To jest odra�aj�ce.
Patrzy�em na ci�ki kszta�t rozci�gni�ty pod sto�em. Johnny Nied�wied� odwr�ci� si� ple-
cami do sali. �wiat�o pada�o na czarny g�szcz jego spl�tanych w�os�w. Spostrzeg�em, �e du�a mu-
cha siad�a mu na g�owie i w�wczas - przysi�gam - ca�a sk�ra zmarszczy�a mu si� na czaszce, jak
sier�� konia, kt�rego gryz� muchy. Mucha siad�a znowu, odp�dzi� j� tym samym ruchem ow�osio-
nej sk�ry.
Ja r�wnie� wzdrygn��em si� ca�ym cia�em.
Rozmowy na sali odzyska�y znowu sw� senn� jednostajno��. Gruby Carl od dziesi�ciu
minut wyciera� fartuchem t� sam� szklank�. Obok mnie grupka ludzi rozprawia�a o walce ps�w i
walce kogut�w zmierzaj�c nieuchronnie ku walce byk�w.
Alex powiedzia�:
- Chod�my, napijmy si�.
Podeszli�my do bufetu. Gruby Carl wyj�� dwie szklanki.
- No, co ma by�?
�aden z nas nie odpowiedzia�. Carl nala� whisky. Spojrza� na mnie z ponurym wyrazem
twarzy, a jedna z jego grubych, mi�sistych powiek mrugn�a ku mnie porozumiewawczo. Nie wiem
dlaczego, ale poczu�em si� mile pochlebiony. Carl wskaza� g�ow� stolik.
- Zrobi� pana, co?
Odpowiedzia�em mu takim samym zmru�eniem oka.
- Nast�pnym razem pies - powiedzia�em na�laduj�c jego skr�towy styl. Wypiwszy whisky
siedli�my z powrotem. Tymoteuszowi Ratzowi znowu wyszed� pasjans. Z�o�y� karty i podszed� do
bufetu.
Spojrza�em w kierunku sto�u, pod kt�rym le�a� Johnny Nied�wied�. Przewali� si� na brzuch.
U�miechni�t� idiotycznie twarz zwr�ci� do sali. Porusza� g�ow� i patrzy� wko�o jak zwierz�, kt�re
chce opu�ci� swoj� nor�. Po chwili wyczo�ga� si� stamt�d i stan�� na nogach. By�o co� paradoksal-
nego w jego sposobie poruszania si�. Mia� wygl�d kaleki i niezdary, tymczasem porusza� si� bez
cienia wysi�ku.
Johnny Nied�wied� sun�� do baru u�miechaj�c si� do m�czyzn, kt�rych mija�. Przy bufecie
podj�� swe natarczywe pytanie:
- Whisky, whisky?
Brzmia�o to jak krzyk ptaka. Nie wiem, co to za ptak, kiedy� go jednak s�ysza�em... dwie
nuty, jedna niska, druga wysoka, powtarzaj�ce si� bez przerwy:
- Whisky? Whisky?
Rozmowy umilk�y, ale nikt si� nie kwapi� po�o�y� na ladzie monet�. Johnny u�miecha� si�
�a�o�nie:
- Whisky?
Wreszcie spr�bowa� zach�ci� publiczno��. Z jego gard�a wydoby� si� g�os rozz�oszczonej
kobiety:
- M�wi� panu, �e to s� same ko�ci. Dwadzie�cia cent�w za funt, a, po�owa ko�ci.
Potem m�czyzna:
- W porz�dku, prosz� pani. Nie zauwa�y�em!
Do�o�� troch� kie�basy.
Johnny Nied�wied� rozejrza� si� z wyczekiwaniem:
- Whisky?
I zn�w nikt si� nie zaofiarowa�.
W�wczas Johnny prze�lizn�� si� do drzwi i tam przykucn��.
Szepn��em:
- Co on wyrabia? Alex mrukn��:
- Pst, patrzy przez okno. S�uchajmy. Rozleg� si� kobiecy g�os, zimny i pewny siebie.
S�owa brzmia�y surowo:
- Nie mog� tego zrozumie�. Czy ty jeste� jakim� potworem? Gdybym ci� nie by�a widzia�a,
nie uwierzy�abym w to.
Odpowiedzia� inny g�os kobiecy, niski i z�amany cierpieniem:
- Mo�e jestem potworem. Nic na to nie poradz�. Nic na to nie poradz�...
- Musisz jednak poradzi� - przerwa� zimny g�os. - Lepiej by�oby, �eby� umar�a.
Pos�ysza�em cichy szloch wydobywaj�cy si� z grubych u�miechni�tych warg Johnny�ego
Nied�wiedzia. Rozpaczliwy, kobiecy szloch. Odwr�ci�em si�, by spojrze� na Alexa. Siedzia�
sztywno, nieruchomo, wpatrzony przed siebie. Otworzy�em usta, chcia�em szeptem zapyta�, ale
uczyni� gest nakazuj�cy milczenie. Przebieg�em sal� oczami. Wszyscy s�uchali uwa�nie i z napi�-
ciem. Szloch usta�.
- Ty� nigdy nie odczuwa�a tego, Emalino? Na d�wi�k tego imienia Alex wstrzyma� oddech.
Ostry g�os oznajmi�:
- Z pewno�ci� nie.
- Nigdy, nawet w nocy? Nigdy - nigdy w �yciu?
- Gdyby nawet - ci�gn�� dalej ostry g�os - gdybym nawet co� takiego czu�a, wydar�abym to z
siebie. Teraz przesta� j�cze�, Amy. Nie znosz� tego. Je�li nie potrafisz zapanowa� nad nerwami,
ka�� ci� leczy�. Id� si� modli�.
Johnny Nied�wied� u�miecha� si�:
- Whisky?
Dwaj m�czy�ni podeszli do baru bez s�owa i po�o�yli na ladzie pieni�dze. Gruby Carl
nape�ni� dwie szklaneczki. Kiedy Johnny wychyli� jedn� po drugiej, Carl nape�ni� mu trzeci�.
Wszyscy zrozumieli, jak (bardzo by� wstrz��ni�ty. W barze Buffalo w�a�ciciel nigdy nie stawia�
kolejek. Johnny Nied�wied� szeroko u�miechni�ty wy�lizn�� si� z sali swym skradaj�cym si�
krokiem. Drzwi zamkn�y si� za nim powoli i bez szelestu.
Nikt nie podj�� rozmowy. Ka�dy zdawa� si� mie� jak�� swoj� spraw� do rozwa�enia.
Wychodzili jeden po drugim, a powiew otwieranych drzwi przynosi� k��bki wilgotnej mg�y. Alex
podni�s� si� i wyszed�. Poszed�em za nim. Noc by�a okropna, pe�na cuchn�cej mg�y, kt�ra jakby
przyczepia�a si� do dom�w i wyci�ga�a w powietrzu swe lotne ramiona. Przy�pieszy�em kroku i
dogoni�em Alexa.
- Co to by�o - spyta�em - o co w tym wszystkim chodzi�o?
Przez chwil� s�dzi�em, �e mi nie zechce odpowiedzie�. Ale zatrzyma� si� i zwr�ci� do mnie:
- Do diab�a. Niech pan s�ucha. Ka�de miasteczko ma swych arystokrat�w, swoje przyk�adne
rodziny. Emalina i Amy Hawkins s� nasz� arystokracj�. Stare panny, zacne kobiety. Ich ojciec by�
kongresmanem. Nie znosz� tego. Johnny Nied�wied� nie powinien by� tego robi�. Przecie� one go
karmi�. Ci ludzie nie powinni mu dawa� whisky. B�dzie si� teraz w��czy� woko�o ich domu. Wie,
�e w ten spos�b mo�e zdoby� whisky. Spyta�em:
- Czy to s� pana krewne?
- Nie, ale one s�... co tu du�o gada�, one nie s� podobne do innych ludzi. Maj� farm� obok
mojej. Dzier�awi� j� Chi�czycy. Rozumie pan, to trudno wyt�umaczy�. Panny Hawkins to s�
symbole. Kiedy chce si� opisa� naszym bachorom porz�dnych ludzi, one s�u�� za przyk�ad.
- No tak, ale nic z tego, co m�wi� Johnny Nied�wied�, nie mo�e wyrz�dzi� im krzywdy.
- Niewiele wiem. Nie wiem, co to mia�o znaczy�. Najwy�ej domy�lam si� czego�. Ach,
chod�my ju� spa�. Nie wzi��em Forda. Wr�c� pieszo.
Po�egna� mnie i pospiesznie pogr��y� si� we mgle, wolno pe�zaj�cej po ziemi.
Skierowa�em si� do mieszkania pani Ratz. Od bagien s�ycha� by�o �oskot motoru Diesla i
metaliczny szcz�k stalowego czerpaka, kt�ry wygryza� sobie drog� przez b�oto. By�a sobota
wiecz�r. Koparka powinna przerwa� prac� w niedziel� o si�dmej z rana i sta� a� do p�nocy. Po
d�wi�ku rozpoznawa�em, �e wszystko jest w porz�dku. Wdrapa�em si� na w�skie schody prowa-
dz�ce do mojego pokoju. Le��c ju� w ��ku zostawi�em jaki� czas zapalone �wiat�o i wpatrywa�em
si� w blade i md�e kwiaty na tapecie. My�la�em o tych dw�ch g�osach, kt�re dobywa�y si� z ust
Johnny�ego Nied�wiedzia. To by�y �ywe g�osy, a nie ich na�ladownictwo. Przypominaj�c sobie ich
brzmienie widzia�em rozmawiaj�ce kobiety. Emalin� o lodowatym g�osie i zrozpaczon�, z�aman�
cierpieniem twarz Amy. Zadawa�em sobie pytanie, co by�o powodem tego cierpienia. Czy by� to
tylko �al samotnej kobiety, smutek minionej m�odo�ci? Trudno w to uwierzy�, gdy� zbyt wiele l�ku
by�o w jej g�osie. Usn��em przy zapalonym �wietle i musia�em p�niej wsta�, �eby je zgasi�.
Nazajutrz o �smej rano poszed�em przez bagna do koparki. Za�oga zaj�ta by�a zak�adaniem
na b�ben nowego kabla i zwijaniem starego.
Rzuci�em okiem na robot� i ko�o jedenastej wr�ci�em do Loma. Przed domem pani Ratz uj-
rza�em Alexa Hartnella w odkrytym Fordzie typu T.
Zawo�a� do mnie: - W�a�nie jecha�em do koparki szuka� pana. Dzi� rano ustrzeli�em dwie
kurki. Pomy�la�em, �e mo�e mia�by pan ochot� pom�c nam w jedzeniu.
Zgodzi�em si� z rado�ci�. Wprawdzie nasz mistrz, gruby, nalany m�czyzna, by� dobrym
kucharzem, ale od niedawna czu�em do niego wzrastaj�c� niech��. Pali� kuba�skie papierosy w
cygarniczce z bambusu. Bardzo mi si� nie podoba�o dr�enie jego palc�w ka�dego rana. R�ce mia�
takie, jakby je posypa� m�k�. Dopiero wtedy poj��em, dlaczego ludzie nazywaj� �m�ynarzami�
pewnego rodzaju �my. Zreszt� mniejsza z tym. Usiad�em w Fordzie obok Alexa. Zjechali�my ze
wzg�rza kieruj�c si� ku �yznym polom na po�udnio-zachodzie. Promienie s�o�ca l�ni�y na czarnej
ziemi. Kiedy by�em ma�y, jaki� ch�opczyk-katolik powiedzia� mi, �e w niedziel� zawsze, cho�by na
chwil�, musi za�wieci� s�o�ce, gdy� to jest dzie� Pana Boga. Odt�d w niedziel� pilnie obserwuj�
pogod�, �eby sprawdzi�, czy tak jest rzeczywi�cie. Klekoc�c b�otnikami zjechali�my na r�wnin�.
Alex krzykn��:
- Czy przypomina pan sobie panny Hawkins?
- Oczywi�cie, przypominam sobie.
Wskaza� palcem przed siebie:
- Oto ich dom.
By� prawie niewidoczny za wysokim i g�stym �ywop�otem z cyprys�w. Wewn�trz zapewne
znajdowa� si� niewielki ogr�d. Tylko dach i szczyty okien wynurza�y si� spoza wierzcho�k�w
drzew. Spostrzeg�em, �e dom by� pomalowany na jasny br�z z ciemnobr�zowymi obrze�eniami, a
wi�c w stylu wi�kszo�ci budynk�w dworcowych i szk� w Kalifornii. W �ywop�ocie wyci�to dwie
furtki, jedn� od strony drogi, drug� z boku. Stodo�a sta�a ju� poza tym wie�cem zieleni, na ty�ach
domu. R�wno strzy�ony �ywop�ot wydawa� si� nieprawdopodobnie g�sty i rozros�y.
- �ywop�ot chroni od wiatru - zawo�a� Alex przekrzykuj�c warkot Forda.
- Ale nie chroni od Johnny�ego Nied�wiedzia - powiedzia�em.
Twarz zachmurzy�a mu si� na chwil�. Wskaza� mi bielony kwadratowy budynek stoj�cy na
uboczu w�r�d p�l.
- Tu mieszkaj� dzier�awcy Chi�czycy, �wietnie pracuj�. Chcia�bym mie� takich robotni-
k�w.
W tej chwili ko� zaprz�gni�ty do lekkiego powoziku wynurzy� si� zza rogu �ywop�otu i
wjecha� na drog�. Siwek by� stary, ale dobrze utrzymany, powozik l�ni�cy, a uprz�� wyczyszczona.
Przy ko�skich oczach, na obydw�ch sk�rzanych klapkach widnia�y du�e srebrne H. Wydawa�o mi
si�, �e uzda jest zbyt kr�tka dla tak starego konia.
Alex zawo�a�:
- Oto one, jad� do ko�cio�a. Mijaj�c panie Hawkins sk�onili�my si�, a one lekko skin�y nam
g�owami. Mog�em im si� dobrze przyjrze�. By�em wstrz��ni�ty. Wygl�da�y niemal dok�adnie tak
samo, jak je sobie wyobra�a�em. Johnny Nied�wied� by� wi�kszym potworem, ni� s�dzi�em, je�li
przy pomocy brzmienia g�osu potrafi� odtworzy� r�wnie� wygl�d swoich os�b. Nie potrzebowa�em
pyta�, kt�ra jest Emar lina, a kt�ra Amy. Ch�odne oczy, stanowczy podbr�dek, w�skie, jak gdyby
wykrojone diamentem usta, sztywna, kanciasta figura - to by�a Emalina. Amy by�a do niej podobna,
lecz r�wnocze�nie zupe�nie odmienna. Jakby bardziej zaokr�glona. Oczy mia�a ciep�e, pe�ne wargi,
wydatne piersi. A mimo to by�a podobna do Emaliny. Lecz usta Emaliny by�y surowe z natury.
Amy swoim nadawa�a surowo��. Emalina mog�a mie� pi��dziesi�t czy pi��dziesi�t pi�� lat. Amy
by�a o jakie� dziesi�� lat m�odsza. Widzia�em je tylko raz w �yciu przez kr�tk� chwil�, i nigdy wi�-
cej. Dziwne, �e nikogo na �wiecie nie znam lepiej od tych dw�ch kobiet.
- Rozumie pan, co chcia�em powiedzie� m�wi�c �arystokratki� - krzykn�� Alex.
Przytakn��em mu. Nie trudno by�o to zrozumie�. Ka�da spo�eczno�� czu�a si� zapewne jak
gdyby... bezpieczniejsza maj�c takie kobiety. Miasteczko w rodzaju Loma, ze swoj� mg��, z
bagniskami jak paskudny grzech, naprawd� potrzebowa�o panien Hawkins. Kilka lat sp�dzonych
tutaj mog�o cz�owieka zupe�nie wyko�czy�, gdyby nie by�o tych dw�ch kobiet - jakby dla
przeciwwagi.
Obiad by� dobry. Siostra Alexa upiek�a kurki na ma�le, a tak�e reszt� obiadu przyrz�dzi�a
�wietnie. Sta�em si� bardziej podejrzliwy i mniej mi�osierny w stosunku do naszego kucharza. Sie-
dzieli�my w jadalni popijaj�c znakomit� brandy. Powiedzia�em:
- Nie rozumiem, dlaczego chodzi pan do Buffalo, ta brandy jest...
- Wiem - powiedzia� Alex. - Ale Buffalo jest dusz� Lomy. To nasz dziennik, nasz teatr, nasz
klub...
By�o to tak oczywiste, �e kiedy Alex wyci�gn�� Forda, by mnie odwie��, wiedzieli�my obaj,
�e pojedziemy do baru Buffalo, sp�dzi� tam godzin� lub dwie.
Doje�d�ali�my ju� do miasta, s�abe �wiat�a wozu pe�ga�y na drodze. Jakie� auto trz�s�c si� i
podskakuj�c zbli�a�o si� ku nam. Alex skr�ci� w poprzek drogi i stan��.
- To lekarz, doktor Holmes - wyja�ni�. Nadje�d�aj�cy w�z zatrzyma� si� nie mog�c nas
wymin��. Alex zawo�a�:
- Hallo, doktorze! chcia�em pana poprosi�, �eby pan obejrza� moj� siostr�. Ma spuchni�te
gard�o.
Doktor Holmes odpowiedzia�:
- Oczywi�cie, Alex, przyjad� j� zobaczy�. Zechce si� pan usun�� z drogi, �piesz� si� bardzo.
Alex zwleka�, zapyta� wr�cz:
- Kto jest chory, doktorze?
- Panna Amy zemdla�a. Telefonowa�a panna Emalina i prosi�a, �ebym si� po�pieszy�. Niech
pan zwolni drog�.
Alex cofn�� w�z, �eby przepu�ci� lekarza. Pojechali�my dalej. Ju� chcia�em zauwa�y�, �e
noc b�dzie jasna, gdy patrz�c przed siebie ujrza�em smugi mg�y ci�gn�ce od bagnisk; chwia�y si�
wok� wzg�rza, pe�zn�c jak leniwe w�e ku wierzcho�kowi, gdzie sta�o miasteczko. Ford dygoc�c
zatrzyma� si� przed Buffalo. Weszli�my.
Gruby Carl podszed� ku nam wycieraj�c szklank� o fartuch. Si�gn�� pod lad� po najbli�sz�
butelk�:
- No, co ma by�?
- Whisky.
Wyda�o mi si�, �e lekki u�miech zaja�nia� na mgnienie oka na jego t�ustej ponurej twarzy.
Sala by�a pe�na. Ca�a za�oga p�ywaj�cej koparki siedzia�a tu r�wnie�. Z wyj�tkiem kucharza. Zosta�
pewnie na barce i pali� w bambusowej fajeczce swe kuba�skie papierosy. Nie pi�. To wystarcza�o,
�eby wzbudzi� podejrzenie w moich oczach. Siedzieli dwaj pontonierzy, jeden maszynista i trzech
d�wigowych. D�wigowi rozprawiali o kopaniu kana�u. Stare przys�owie drwali mia�o zastosowanie
i do nich: �W lesie o kobietach, a w burdelu o karczowaniu drzew�.
By� to najspokojniejszy bar, jaki kiedykolwiek widzia�em, �adnych burd, ma�o �piewu, �ad-
nych �wi�stw. W niewiadomy spos�b pos�pne oko Grubego Carla czyni�o z picia raczej zaj�cie
spokojne i celowe, ni� wrzaskliw� rozrywk�. Tymoteusz Ratz rozk�ada� pasjansa przy jednym z
okr�g�ych sto��w. Alex i ja s�czyli�my whisky. Poniewa� nie by�o ani jednego wolnego krzes�a,
stali�my oparci o bufet gaw�dz�c o sportach i handlu, opowiadaj�c sobie nasze zmy�lone i praw-
dziwe przygody. S�owem, najzwyklejsza knajpiana rozmowa. Od czasu do czasu wypijali�my
szklaneczk�. Tak zbieg�a godzinka lub dwie. Alex powiedzia�, �e ju� pojedzie, ja mia�em ochot�
zrobi� to samo. Za�oga koparki wysz�a gromadnie, gdy� o p�nocy mieli zacz�� prac�.
Drzwi otworzy�y si� cicho i Johnny Nied�wied� wtoczy� si� na sal�. Ko�ysa� d�ugimi
ramionami, kiwa� rozczochranym �bem i u�miecha� si� g�upio. Jego kwadratowe stopy st�pa�y niby
�apy kota.
- Whisky? - za�wierka�.
Nikt go nie zach�ci�. Rozpocz�� swoje sztuczki. Po�o�y� si� na brzuchu, podobnie jak wtedy,
gdy na�ladowa� mnie. Rozleg�y si� �piewne, nosowe d�wi�ki; s�dz�, �e to m�wi� Chi�czyk. Potem
inny g�os, powoli i bez nosowego akcentu, powtarza�, jak mi si� zdaje, te same s�owa. Johnny
Nied�wied� uni�s� kud�aty �eb i prosi�:
- Whisky?
Podni�s� si� z pod�ogi lekko i bez wysi�ku. Zaciekawi�o mnie to, chcia�em przyjrze� si� jego
talentom. Po�o�y�em �wier� dolara na barze. Johnny chciwie po�kn�� zawarto�� szklanki. W chwil�
potem �a�owa�em mojego post�pku. Ba�em si� spojrze� na Alexa, gdy Johnny Nied�wied�
przesun�� si� na �rodek sali i tam przykucn��, niby pods�uchuj�c pod oknem.
Ch�odny g�os Emaliny m�wi�:
- Ona jest tutaj, doktorze.
Zamkn��em oczy, �eby nie widzie� Johnny�ego Nied�wiedzia; przesta� istnie�. M�wi�a
Emalina Hawkins.
S�ysza�em doktora rozmawiaj�cego na drodze i wiem, jak prawdziwy by� g�os, kt�ry potem
si� odezwa�:
- Hm, pani m�wi: omdlenie...
- Tak, doktorze.
Zapad�o kr�tkie milczenie, doktor podj�� bardzo �agodnie:
- Dlaczego ona to zrobi�a, Emalino?
- Dlaczego co zrobi�a, doktorze? By�a prawie gro�ba w tym pytaniu.
- Jestem waszym lekarzem, Emalino. By�em lekarzem waszego ojca. Trzeba mi m�wi�
prawd�. Czy pani s�dzi, �e nigdy przedtem nie widzia�em takich �lad�w na szyi? Jak d�ugo ona
wisia�a, zanim j� pani odci�a?
Znowu zapanowa�o d�u�sze milczenie. G�os kobiecy straci� sw�j ch��d. Sta� si� mi�kki,
przeszed� prawie w szept:
- Dwie albo trzy minuty. Czy ona przyjdzie do siebie, doktorze?
- Och, tak, na pewno przyjdzie do siebie. To nic powa�nego... Dlaczego to zrobi�a?
G�os, kt�ry odpowiedzia�, by� jeszcze bardziej zimny ni� na pocz�tku. Brzmia� lodowato:
- Nie wiem, prosz� pana.
- Chce pani powiedzie�, �e nie �yczy sobie, abym o tym wiedzia�?
- Chc� powiedzie� tylko to, co powiedzia�am.
W�wczas g�os doktora m�wi� dalej zalecaj�c odpoczynek, mleko, troch� whisky.
- A przede wszystkim, niech pani b�dzie dobra - powiedzia�. - Przede wszystkim niech pani
b�dzie dla niej dobra.
G�os Emaliny dr�a� nieco:
- Pan nikomu nie powie, doktorze?
- Jestem pani lekarzem - rzek� mi�kko. - Oczywi�cie nikomu nie powiem. Przy�l� dzi� wie-
czorem jaki� �rodek uspokajaj�cy.
- Whisky?
Gwa�townie otworzy�em oczy. Potworny Johnny Nied�wied� u�miecha� si� do ca�ej sali.
Ludzie siedzieli zawstydzeni i milcz�cy. Gruby Carl patrzy� w ziemi�. Czuj�c si�, za to
odpowiedzialny, szepn��em do Alexa:
- Nie wiedzia�em, �e on to zrobi. Przepraszam bardzo.
Wyszed�em i wr�ci�em do swego obrzyd�ego pokoju u pani Ratz. Otworzy�em okno i
zacz��em ogl�da� pe�zaj�c� mg��. S�ysza�em, jak w dali, na bagnach, powoli rusza i rozgrzewa si�
motor Diesla. Po chwili doszed� mnie metaliczny szcz�k wielkiego czerpaka rozpoczynaj�cego
dr��enie kana�u.
Nazajutrz od rana spad�a na nas seria wypadk�w, zwyk�ych przy takiej pracy. Jeden z no-
wych kabli urwa� si� przy nawijaniu, wskutek czego czerpak run�� na ponton zanurzaj�c go wraz z
ca�� konstrukcj� na osiem st�p w b�otnistej wodzie. Kiedy wbili�my grub� belk� i zarzuciwszy na
ni� lin� pr�bowali�my wydoby� si� z wody, lina p�k�a odcinaj�c g�adko nogi pontonierowi. Pod-
wi�zali�my krwawe kikuty i natychmiast odes�ali�my go do Salinas. Nast�pnie powtarza�y si� ma�e
wypadki. Jeden z d�wigowych zadrapawszy si� kablem dosta� zaka�enia krwi. Kucharz wreszcie
potwierdzi� m�j s�d o nim pr�buj�c sprzeda� maszyni�cie ma�e pude�ko marihuany. Kr�tko m�wi�c
- na terenie rob�t nie by�o chwili spokoju. Min�y dwa tygodnie, za nim rozpocz�li�my prac� maj�c
nowy ponton, nowego pontoniera i nowego kucharza. Kucharz by� cz�owiekiem czarnym i chytrym,
mia� d�ugi nos i talent do zr�cznych pochlebstw.
M�j kontakt z towarzyskim �yciem �omy urwa� si�, ale pewnego wieczoru, kiedy czerpak z
�elaznym szcz�kiem ponownie zanurzy� si� w b�oto, kiedy stary Diesel znowu ha�asowa� po
bagnach, poszed�em pieszo na farm� AleXa Hartnella. Mijaj�c dom panien Hawkins spojrza�em
przez jedn� z furtek w cyprysowym �ywop�ocie. Dom ton�� w ciemno�ciach, a s�abe �wiate�ko
b�yszcz�ce w jednym z okien podkre�la�o jeszcze t� ciemno��. Tego wieczora wia� �agodny wiatr
rozdmuchuj�c po ziemi k��by mg�y niby g��wki ostu. Przez chwil� szed�em polem wolnym od
mg�y, potem wch�on�a mnie znowu, wreszcie si� z niej wydosta�em. W �wietle gwiazd mog�em
widzie� wielkie srebrne kule mg�y pe�zn�ce polem jak ektoplazma. Zdawa�o mi si�, �e obok, za
�ywop�otem, s�ysz� cichy j�k. A kiedy wyszed�em nagle z mg�y, zobaczy�em jaki� ciemny kszta�t
biegn�cy polami. Po pow��czystych krokach pozna�em, �e to by� jeden z chi�skich robotnik�w
obuty w sanda�y. Chi�czycy jedz� mn�stwo rzeczy, na kt�re musz� polowa� noc�.
Kiedy zapuka�em, w drzwiach zjawi� si� Alex. Wydawa� si� rad, �e mnie widzi. Jego siostry
nie by�o. Usiedli�my przy piecu, wyci�gn�� butelk� swojej �wietnej brandy.
- S�ysza�em - powiedzia� - �e mia� pan przykro�ci.
Opowiedzia�em moje k�opoty.
- Wydaje mi si�, �e to s� serie. Ludzie wyliczyli, �e wypadki nadchodz� grupami - po trzy,
pi��, siedem lub dziewi��.
Alex uczyni� potakuj�cy gest:
- Sam czuj�, �e tak bywa.
- Jak si� czuj� siostry Hawkins? - spyta�em. - Mijaj�c ich dom s�ysza�em chyba czyj� p�acz.
Zdawa�o mi si�, �e Alex wzdraga si� przed rozmow� na ten temat, a jednocze�nie ma na ni�
ochot�.
- Wst�pi�em tam przed tygodniem. Panna Amy nie czuje si� dobrze. Nie widzia�em jej.
Widzia�em tylko pann� Emalin�.
Potem zacz�� m�wi� szczerze:
- Co� ci��y nad tymi kobietami... co�...
- Pan chyba jest ich krewnym - rzek�em.
- Ot� ich ojciec i m�j byli przyjaci�mi. Nazywali�my je cioci� Amy i cioci� Emalin�. One
nie mog� zrobi� nic z�ego. Ka�dy z nas musia�by zw�tpi� o wszystkim na �wiecie, gdyby siostry
Hawkins przesta�y by� siostrami Hawkins.
- Sumienie spo�eczne? - zapyta�em.
- One s� nasz� ostoj�! - wykrzykn��. - W ich domu nasze dzieci dostaj� pierniki, a m�ode
dziewcz�ta znajduj� pociech�. One s� dumne, ale wierz� w to, o czym s�dzimy, �e jest prawd�, i
�yj� tak, jakby... no, jakby uczciwo�� by�a istotnie najlepsz� postaw� wobec �wiata, a mi�osierdzie
samo w sobie zawiera�o nagrod�. One s� nam potrzebne.
- Rozumiem.
- Ale panna Emalina walczy z czym� strasznym i nie przypuszczam, �eby mog�a zwyci�y�.
- Co pan ma na my�li?
- Sam nie wiem. Ale my�la�em, �eby zabi� Johnny�ego Nied�wiedzia i wrzuci� go do bagna.
Naprawd� my�la�em o tym.
- To nie jego wina - zauwa�y�em. - On jest rodzajem automatu rejestruj�cego i reprodukuj�-
cego, tylko �e wprawia si� go w ruch nie za pomoc� monety, lecz kieliszka whisky.
Potem m�wili�my o innych sprawach i nied�ugo wr�ci�em do Lomy. Przy domu panien
Hawkins wyda�o mi si�, �e mg�a uczepi�a si� ich cyprysowego szpaleru, �e jej cz�� zalega woko�o,
podczas gdy inna powoli wnika do �rodka. U�miechn��em si� na my�l, �e umys� ludzki potrafi
nagina� natur� do swoich wyobra�e�. Gdy mija�em dom, nie pali�o si� w nim ani jedno �wiat�o.
Praca moja nabra�a przyjemnej jednostajno�ci. Wielki czerpak dr��y� przed sob� kana�.
Bardzo pomaga�o w pracy i to, �e za�oga czu�a, i� k�opoty si� sko�czy�y, a nowy kucharz tak umia�
owin�� ludzi ko�o palca, �e zjedliby ch�tnie piecze� z betonu. Dla samopoczucia za�ogi osobowo��
kucharza znaczy o wiele wi�cej ni� jego kuchnia.
W dwa dni po wizycie u Alexa zmierza�em drewnianym chodnikiem do baru Buffalo,
zostawiaj�c za sob� smug� mg�y. Gruby Carl podszed� do mnie wycieraj�c szklank�. Krzykn��em: -
Whisky! - zanim zd��y� spyta�: �No, co ma by�?� Wzi��em szklank� i usiad�em na twardym krze-
�le. Alexa nie by�o. Tymoteusz Ratz uk�ada� pasjansa i mia� pass� niezwyk�ego szcz�cia. Pasjans
wyszed� mu cztery razy pod rz�d i za ka�dym razem Ratz wychyla� szklank�. Nap�ywa�o coraz
wi�cej go�ci. Nie wiem, co by�my robili bez baru Buffalo.
Oko�o dziesi�tej wszyscy ju� znali nowin�. P�niej my�l�c o tych sprawach nigdy nie
mo�na sobie dok�adnie przypomnie�, jak to si� odby�o. Kto� wchodzi, zaczynaj� kr��y� jakie� szep-
ty i nagle wszyscy dok�adnie wiedz�, co si� sta�o. Panna Amy odebra�a sobie �ycie. Kto przyni�s� t�
wiadomo��? Nie wiem. Powiesi�a si�. Na sali niewiele m�wiono o tym. Zauwa�y�em, �e ludzie
usi�uj� robi� dobr� min�. To wydarzenie nie mie�ci�o si� w ich schematach. ��czyli si� w grupki,
cicho rozmawiaj�c.
Drzwi otworzy�y si� powoli i Johnny Nied�wied� w�lizn�� si� do �rodka ko�ysz�c sw� wiel-
k� kosmat� g�ow�. Z twarzy nie schodzi� mu u�miech idioty, jego kwadratowe stopy sun�y po pod-
�odze bezszelestnie. Rozgl�da� si� wok� i zach�ca�:
- Whisky, whisky dla Johnny�ego?
Teraz ludzie rzeczywi�cie chcieli dowiedzie� si� prawdy. Wstydzili si� swej ciekawo�ci, ale
ca�y ich system my�lenia wymaga�, aby wiedzieli, co si� sta�o. Gruby Carl nape�ni� szklank�. Ty-
moteusz Ratz od�o�y� karty i wsta�. Johnny Nied�wied� po�kn�� whisky. Zamkn��em oczy.
G�os doktora brzmia� surowo:
- Gdzie ona jest, Emalino?
Nigdy w �yciu nie s�ysza�em g�osu takiego jak ten, kt�ry odpowiedzia�. Opanowany,
szczyty opanowania - lecz skamienia�y od najstraszliwszej rozpaczy. Brzmia� jednostajnie, bez
wzruszenia, a jednak przenikni�ty rozpacz�.
- Jest tutaj, doktorze.
- Hm - d�uga pauza. - Musia�a d�ugo wisie�.
- Nie wiem jak d�ugo, doktorze.
- Dlaczego to zrobi�a, Emalino? Znowu monotonny g�os:
- Nie wiem... doktorze. Jeszcze d�u�sza pauza, a potem:
- Czy pani wiedzia�a, Emalino, �e ona spodziewa�a si� dziecka?
Zimny g�os za�ama� si�, pos�ysza�em westchnienie.
Potem bardzo cicho: - Tak, doktorze.
- Je�li dlatego tak d�ugo nie potrafi�a pani jej znale��... Nie, Emalino, nie chcia�em tego
powiedzie�, biedactwo.
G�os Emaliny odzyska� opanowanie:
- Czy pan mo�e wystawi� akt zgonu bez wzmianki o...
- Oczywi�cie, �e mog�, na pewno mog�. A poza tym porozumiem si� z zak�adem
pogrzebowym. Nie potrzebuje si� pani k�opota�.
- Dzi�kuj�, doktorze.
- Chcia�bym teraz zatelefonowa�. Nie chc� zostawia� pani tutaj samej, chod�my do innego
pokoju, Emalino. Dam pani �rodek uspokajaj�cy...
- Whisky? Whisky dla Johnny�ego?
Zobaczy�em u�miech i ko�ysz�c� si� kud�at� g�ow�. Gruby Carl nape�ni� szklank�. Johnny
wychyli� j� i natychmiast �mign�� w g��b sali, wpe�zn�� pod st� i usn��.
Nikt nie odezwa� si� s�owem. Ludzie podchodzili do baru. K�adli na lad� monety. Byli oszo-
�omieni, ca�y ich �wiatopogl�d run��. W kilka chwil p�niej Alex wszed� do cichej sali. Szybko
podszed� do mnie:
- Wie pan ju�? - szepn��.
- Tak.
- Ba�em si� tego. M�wi�em panu wtedy wieczorem. Ba�em si� tego. Powiedzia�em:
- Czy wiedzia� pan, �e ona by�a w ci��y? Alex znieruchomia�. Przebieg� sal� oczami, potem
spojrza� na mnie:
- Johnny Nied�wied�? - spyta�.
Skin��em potakuj�co.
Przesun�� d�oni� po oczach.
- Nie mog� w to uwierzy�.
Ju� mia�em mu odpowiedzie�, gdy pos�ysza�em jaki� ha�as w ko�cu sali. Johnny Nied�-
wied� wy�azi� ze swej nory czo�gaj�c si� jak borsuk. Podni�s� si� i prze�lizn�� do baru.
- Whisky - �mia� si� wyczekuj�co do Grubego Carla.
Alex wyst�pi� naprz�d i zwr�ci� si� do zgromadzonych:
- S�uchajcie, to zasz�o ju� do�� daleko. Nie �ycz� sobie tego wi�cej.
Zawi�d� si�, je�li oczekiwa� sprzeciwu. Zobaczy�em, �e ludzie potakuj� g�owami.
- Whisky dla Johnny�ego? Alex zwr�ci� si� do idioty:
- Powiniene� si� wstydzi�. Panna Amy karmi�a ci� i dawa�a ci ubranie, kt�re masz na
grzbiecie.
Johnny u�miecha� si� do niego:
- Whisky?
Zacz�� pokazywa� swoje sztuczki. Us�ysza�em �piewny, nosowy j�zyk, zdaje si�, �e chi�ski.
Alex jak gdyby uspokoi� si�.
Potem drugi g�os powoli i wahaj�co, bez nosowego brzmienia, powtarza� te same s�owa.
Alex skoczy� tak szybko, �e nim si� spostrzeg�em, ju� go dopad�. Jego pi�� run�a na
u�miechni�te wargi Johnny�ego Nied�wiedzia.
- Powiedzia�em ci, �e dosy� ju� tego!
Johnny Nied�wied� odzyska� r�wnowag�. Wargi mia� p�kni�te i zakrwawione, ale nie scho-
dzi� z nich u�miech. Porusza� si� powoli i bez wysi�ku. Jego ramiona otoczy�y Alexa jak macki
anemonu otaczaj� kraba. Alex przegi�� si� w ty�. W�wczas podbieg�em, chwyci�em jedno z ramion
Johnny�ego i pr�bowa�em je wykr�ci�. Gruby Carl przelaz� przez bufet z kawa�kiem �elaza w r�ce i
zacz�� nim wali� w zje�ony �eb, a� wreszcie ramiona rozlu�ni�y si� i Johnny Nied�wied� run�� na
pod�og�. Obj��em Alexa i pomog�em mu usi��� na krze�le.
- Zrani� pana?
Dysz�c pr�bowa� powiedzie�:
- S�dz�, �e tylko nadwer�y� mi troch� krzy�,
Przejdzie.
- Ma pan Forda? Zawioz� pana do domu. Gdy mijali�my dom si�str Hawkins, �aden z nas
nie spojrza� w tamt� stron�. Nie odrywa�em wzroku od drogi. Wprowadzi�em Alexa do ciemnego
domu, pomog�em mu si� po�o�y�, napoi�em go gor�c� brandy. Przez ca�� drog� nie odezwa� si� s�o-
wem. Ale teraz wyci�gni�ty ju� w ��ku spyta�:
- Nie my�li pan, �e kto� si� zorientowa�? W por� go powstrzyma�em, co?
- Ale o czym pan m�wi? Jeszcze teraz nie rozumiem, dlaczego pan go uderzy�?
- Wi�c dobrze, niech pan pos�ucha - powiedzia�. - Z powodu tego krzy�a przez jaki� czas nie
b�d� m�g� wychodzi�. Je�li pos�yszy pan, �e ktokolwiek co� m�wi, niech pan przerwie, dobrze?
Nie trzeba, �eby o tym gadano.
- Nie rozumiem, o co panu chodzi? Przez chwil� patrzy� mi w oczy.
- My�l�, �e mog� panu zaufa� - powiedzia�. - Ten drugi g�os... to by�a panna Amy.
T�umaczy�a Maria Zenowicz
BIA�A PRZEPI�RKA
I
W bawialni �cian� naprzeciw kominka zajmowa�o olbrzymie werandowe okno z�o�one z
romboidalnych, w o��w oprawnych szybek, si�gaj�ce od wy�cie�anego parapetu niemal a� po sufit.
Przez okno to, a zw�aszcza gdy si� usiad�o na parapecie, mo�na by�o patrze� na ogr�d i wzg�rze.
Ogrodowe d�by rzuca�y cie� na szeroki pas trawnika, a ka�de drzewo okala� starannie utrzymany
klomb wspania�ych cynerarii o r�nych barwach, od szkar�atu do szafiru, i o takim bogactwie
kwiecia, �e �odygi ugina�y si� pod jego ci�arem. Na brzegu trawnika ros�y rz�dem fuksje niby
symboliczne drzewka, a tu� przed nimi znajdowa�a si� p�ytka sadzawka, kt�rej brzeg z pewnego
wa�nego powodu wy�o�ony by� darni�.
Tu� za ogrodem wznosi�o si� wzg�rze dziko poros�e krzakami kaskaryli i truj�cymi
samakami, wysuszon� traw� i d�bami. Wygl�da�o tak dziko, �e trzeba by�o obej�� dom i stan��
przed frontowym wej�ciem, aby przekona� si�, �e le�y na samym skraju miasta.
Mary Teller, �ona Harry�ego E. Tellera, uwa�a�a, �e ogr�d i okno s� takie, jak by� powinny,
i mia�a po temu s�uszne powody. Czy� nie wybra�a w�a�nie tego miejsca na sw�j ogr�d i dom ju�
kilka lat temu? Czy� nie ogl�da�a tego ogrodu i domu tysi�ce razy oczami wyobra�ni, kiedy miejsce
to by�o jeszcze wysch�ym pustkowiem u podn�a pag�rka? W ci�gu pi�ciu lat patrzy�a na ka�dego
adoruj�cego j� m�czyzn� zastanawiaj�c si�, czy ten m�czyzna i ten ogr�d b�d� pasowali do sie-
bie. Nie my�la�a nigdy: �Czy on polubi taki ogr�d�, ale: �Czy ogr�d polubi jego�. Ogr�d to by�a
ona sama, a przecie� powinna wyj�� tylko za kogo�, kogo polubi.
Kiedy pozna�a Harry�ego Tellera, zdawa�o si�, �e �ogr�d go lubi�. Harry zapewne zdziwi�
si�, kiedy poprosiwszy j� o r�k� czeka� na odpowied� zniecierpliwiony, jak to zwykle bywa w
takiej chwili, a Mary zacz�a mu opisywa� olbrzymie werandowe okno, ogr�d, a w nim trawnik, d�-
by, cynerarie, i wreszcie dziko poros�e wzg�rze.
- Naturalnie - przytakn�� raczej bezwiednie.
- Czy nie my�lisz, �e to g�upie? - spyta�a Mary.
- Ale� nie! - Troch� speszony czeka� na odpowied�.
Wtedy dopiero Mary przypomnia�a sobie o jego o�wiadczynach, przyj�a je i pozwoli�a si�
poca�owa� m�wi�c dalej: - I b�dzie ma�a cementowa sadzawka i trawnik. A wiesz dlaczego? Bo na
tym wzg�rzu jest moc r�nych ptak�w. Nie wyobra�asz sobie, jak bardzo du�o: szczyg�y, dzikie
kanarki, czerwonoskrzyd�e kosy, no i naturalnie wr�ble, i makol�gwy, i przepi�rki. B�d� oczywi-
�cie przylatywa�y pi� wod� z naszej sadzawki, dobrze?
By�a bardzo �adna. Pragn�� j� ca�owa� bez ko�ca, a ona mu nie wzbrania�a.
- I fuks je - m�wi�a dalej. - Nie zapomnij o fuksjach. Te kwiaty s� jak ma�e tropikalne
choinki. A trawnik b�dziemy musieli grabi� codziennie, aby nie by�o na nim li�ci.
Harry roze�mia� si�. - Jeste� zabawnym stworzonkiem. Ziemi jeszcze nie kupili�my, dom
nie jest wybudowany ani ogr�d nie za�o�ony, a ty ju� martwisz si� li��mi na trawniku. Jeste� taka
�adna. Kiedy patrz� na ciebie, odczuwam... g��d... Troch� j� to zaskoczy�o. Lekki cie�
niezadowolenia przemkn�� po jej twarzy. Mimo to jednak pozwoli�a si� znowu ca�owa�. Potem
kaza�a mu wraca� do domu, a sama posz�a do swego pokoju, gdzie na niebieskim sekretarzyku le�a�
notes, w kt�rym robi�a zapiski. Wzi�a do r�ki obsadk� z pi�ra go��bia, napisa�a �Mary Teller�
niezliczon� ilo�� razy i raz, a mo�e dwa �Mrs. Harry E. Teller�.
II
Kupiono ju� ziemi�, postawiono dom, Harry i Mary pobrali si�. Mary nakre�li�a szczeg�o-
wy plan ogrodu i kiedy ludzie nad nim pracowali, nie odst�powa�a ich ani na chwil�. Z do-
k�adno�ci� niemal do cala orientowa�a si�, co gdzie powinno by�. Zrobi�a dla murarzy rysunek
cementowej sadzawki w kszta�cie serca, o zaokr�glonym dnie i brzegach �agodnie opadaj�cych, aby
ptakom �atwo by�o pi� wod�.
Harry przygl�da� jej si� z podziwem. - I kto by przypuszcza�, �e taka �adna dziewczyna
mo�e by� tak pomys�owa! - m�wi�.
Sprawi�o jej to przyjemno��. Czu�a si� do tego stopnia szcz�liwa, �e a� zaproponowa�a
Harry�emu:
- Je�eli chcesz, mo�esz r�wnie� posadzi� jakie� kwiaty, kt�re lubisz.
- Nie, Mary. Z wielk� przyjemno�ci� patrz�, jak urz�dzasz ten ogr�d po swojemu. Niech
b�dzie ju� taki, jak ty sobie �yczysz.
Kocha�a go za to; ale w gruncie rzeczy by� to przecie� jej ogr�d. Pomys� zrodzi� si� w jej
g�owie, ona pragn�a mie� ten ogr�d, ona tak starannie dobra�a kolory. Doprawdy by�oby nie�adnie,
gdyby Harry chcia� posadzi� kwiaty, kt�re nie pasowa�yby do tego ogrodu.
Wreszcie trawnik by� got�w, cynerarie w doniczkach wsadzonych w ziemi� rozkwit�y
doko�a d�b�w, male�kie fuksje przesadzono z tak� pieczo�owito�ci�, �e nie zwi�d� nawet jeden
listek.
Parapet okna zosta� mi�kko wy�cielony i pokryty jasn�, nie p�owiej�c� tkanin�, bo s�o�ce
�wieci�o tu przez wi�ksz� cz�� dnia.
Mary czeka�a, a� wszystko b�dzie zrobione i wyko�czone tak, jak to widzia�a w swojej wy-
obra�ni; wreszcie pewnego wieczoru, kiedy Harry wr�ci� z biura, poprowadzi�a go do okna m�wi�c
cicho: - Popatrz, wszystko ju� jest, i tak jak chcia�am.
- �licznie - rzek� Harry. - Prze�licznie!
- Jako� mi troch� smutno, �e ju� wszystko zrobione - ci�gn�a dalej Mary.
- Ale przede wszystkim jestem zadowolona. Nigdy tu nic nie zmienimy, dobrze, Harry?
Je�li kt�ry� krzak zwi�dnie, posadzimy drugi, taki sam i w tym samym miejscu.
- C� za dziwne stworzonko! - powiedzia�.
- Widzisz, Harry, ja tak d�ugo o tym ogrodzie marzy�am, �e sta� si� on niemal cz�stk� mnie
samej. Je�liby zmieni�o si� w nim cokolwiek, zdawa�oby mi si�, �e to we mnie si� co� zmieni�o.
Wyci�gn�� r�k�, jakby chcia� j� po�o�y� na ramieniu Mary, lecz cofn�� si�. - Kocham ci�
bardzo... - rzek� i urwa�. - Ale r�wnie� boj� si� ciebie.
Roze�mia�a si� cicho. - Ty? Boisz si� mnie? A c� jest takiego we mnie, �e si� boisz?
- Jest w tobie co� nietykalnego, co�, co trudno zg��bi�. Prawdopodobnie ty sama nie zdajesz
sobie z tego sprawy. W jaki� spos�b jeste� podobna do swojego ogrodu - wszystko ustalone, nie
wolno nic zmieni�. Boj� si� porusza�. M�g�bym uszkodzi� kt�ry� z twoich kwiat�w.
Sprawi�o jej to przyjemno��. - Najdro�szy - rzek�a - dzi�ki tobie mam to wszystko. Ty
uczyni�e� ten ogr�d moim. Tak, jeste� bardzo kochany! - i pozwoli�a mu si� poca�owa�.
III
Czasami przychodzili do nich go�cie na obiad i Harry by� wtedy dumny ze swej �ony. By�a
taka �adna, spokojna i dystyngowana. W wazonach sta�y niezwykle pi�kne kwiaty; o ogrodzie
opowiada�a ze skromno�ci� i wahaniem, tak jakby opowiada�a o sobie samej. Czasami prowadzi�a
tam go�ci. Wskazuj�c na krzak fuksji m�wi�a o nim, jakby to by�a istota ludzka:
- Nie spodziewa�am si�, �e tak wyro�nie. Zjad� sporo swego ro�linnego pokarmu, nim
zdecydowa� si� rozkrzewi�. - Po czym u�miecha�a si� do siebie spokojnie.
Przy pracy w ogrodzie wygl�da�a zachwycaj�co. Nosi�a wtedy jasn� wzorzyst� sukienk�,
d�ug�, bez r�kaw�w. Wyszuka�a gdzie� jaki� staromodny kapelusz od s�o�ca. Aby nie zniszczy�
r�k, ochrania�a je grubymi, twardymi r�kawicami.
Harry lubi� patrze�, jak chodzi�a z woreczkiem i szufelk� posypuj�c nawozem korzenie
kwiat�w. Lubi� r�wnie� wybiera� si� razem z ni� w nocy na niszczenie �limak�w. Trzyma�a wtedy
latark�, a on zabija� �limaki �cieraj�c je na miazg�. Zdawa� sobie spraw�, �e musia�o to by� dla niej
obrzydliwe, a jednak latarka, kt�r� trzyma�a w r�ku, nigdy nawet nie drgn�a. �Dzielna dziewczyna
- my�la�. - Za t� delikatn� urod� kryje si� mocny charakter�. Dzi�ki niej polowanie to stawa�o si�
czym� podniecaj�cym. - O, tam, taki wielki sunie - wo�a�a. - Za tym du�ym kwiatem. Zabij go!
Pr�dko go zabij! - Po sko�czonych �owach wracali do domu roze�miani, szcz�liwi.
Mary niepokoi�a si� o ptaki. - Nie przychodz� pi� wody - skar�y�a si�. - W ka�dym razie
przylatuje ich bardzo niewiele. Ciekawa jestem, co je wstrzymuje.
- Mo�liwe, �e jeszcze si� nie przyzwyczai�y. Z czasem b�d� przylatywa�. A mo�e kot jest
gdzie� w pobli�u?
Na twarz Mary wyst�pi�y rumie�ce, zacz�a szybko oddycha�. Wyd�a swe �adne wargi. -
Je�li jest gdzie� kot, po�o�� na niego trucizn� - zawo�a�a. - Nie chc�, aby straszy� moje ptaki. Harry
stara� si� j� uspokoi�. - Wiesz, co zrobi�? Kupi� wiatr�wk�. Je�li tylko kot si� poka�e, strzelimy do
niego. Z wiatr�wki si� go nie zabije, ale zrani i z pewno�ci� tu wi�cej nie przyjdzie.
- No dobrze - powiedzia�a ju� spokojnie. - Mo�e tak b�dzie lepiej.
W bawialni by�o przyjemnie wieczorem. Ogie� falowa� na kominku migotliw� zas�on�. Je�li
noc by�a ksi�ycowa, Mary gasi�a �wiat�o i siadali wtedy w fotelach patrz�c przez okno na ogr�d
osnuty ch�odnym b��kitem i na ciemne korony d�b�w. Panowa�a niezam�cona, wieczysta cisza. A
dalej ko�czy� si� ch�odny b��kit ogrodu i rozpoczyna� mrok g�stwiny porastaj�cej wzg�rze.
- Tam jest nieprzyjaciel - powiedzia�a Mary pewnego razu. - Tam jest �wiat, kt�ry chcia�by
tu wtargn��, �wiat nieokrzesany. Nie mo�e jednak tutaj si� dosta�, bo fuksje na to nie pozwol�. Dla-
tego przecie� tu rosn� - i wiedz� o tym. Ptaki mog�. Wprawdzie �yj� w dzikim �wiecie, lecz przyla-
tuj� tutaj, by zaczerpn�� spokoju i wody. - U�miechn�a si�. - Wielka g��bia jest w tym wszystkim,
Harry. Nie jestem zdolna tego poj��. Przepi�rki zaczynaj� si� pojawia�. Chyba ze dwana�cie by�o
ich dzi� wieczorem przy sadzawce.
- Jak�e chcia�bym pozna� twoj� dusz� - rzek� Harry. - Zdaje si� trzepota�, a jednak jest
pe�na spokoju i harmonii. Taka... bardzo pewna siebie.
Mary usiad�a mu na kolanach. - Nie tak strasznie pewna. Ty o tym nie wiesz, a ja si� ciesz�,
�e nie wiesz.
IV
Pewnego wieczoru, kiedy Harry czyta� gazet� przy lampie, Mary zerwa�a si� m�wi�c: - Zo-
stawi�am no�yce w ogrodzie. Zardzewiej� od rosy.
Harry spojrza� na ni� znad gazety. - Czy ja nie m�g�bym ich przynie��?
- Nie, ja p�jd�. Nie wiedzia�by�, gdzie ich szuka�.
Wysz�a do ogrodu, odnalaz�a no�yce i wracaj�c spojrza�a w okno bawialni. Harry siedzia�,
nadal czytaj�c gazet�. Pok�j by� wyra�ny jak obraz, jak dekoracja do sztuki teatralnej, kt�ra ma si�
za chwil� rozpocz��. Na kominku falowa�a ognista zas�ona. Mary sta�a w milczeniu i patrzy�a.
Wida� by�o du�y, g��boki fotel, w kt�rym przed chwil� siedzia�a. Co by teraz robi�a, gdyby nie
wysz�a do ogrodu? Wyobrazi�a sobie, �e tylko cz�� jej istoty, zdolna my�le� i patrze�, jest w
ogrodzie, a Mary pozosta�a w pokoju. Prawie �e widzia�a siebie siedz�c� w fotelu. Okr�g�e ramiona
i d�ugie palce spoczywa�y na por�czach. Wyra�nie rysowa� si� subtelny, wra�liwy profil, zamy�lone
oczy wpatrzone by�y w p�omie� kominka. - O czym ona teraz my�li? - wyszepta�a. - Ciekawa
jestem, nad czym si� zastanawia. Czy si� podniesie? Nie, nadal siedzi. Dekolt w jej sukni jest zbyt
szeroki, popatrz, jak zsuwa s