10811
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 10811 |
Rozszerzenie: |
10811 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 10811 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10811 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
10811 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
SEWERYNA SZMAGLEWSKA
DYMY
NAD BIRKENAU
WYDANIE DRUGIE
1946
SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA 'CZYTELNIK*
WSZELKIE PRAWA ZASTRZE�ONE
ALL RICHTS RESERYED
COPYRIGHT, 1946, BY SPӣDZIELNIA
WYDAWNICZA .CZYTELNIK-, WARSAW
NR 101
LUTY 1946
DRUKARNIA NARODOWA
W KRAKOWIE
M-05432
'W�r�d �ycia dr�g bosych st�p krwawy �lad
Oznajmia nam, �e przechodzi� nasz brat.
Szubienic rz�d, naszych dni czarny str�,
Oznajmia nam, �e nasz brat odszed� ju�.
/Z PIOSENKI WIʏNI�W O�WI�CIMIA;
w
W krematoriach O�wi�cimia i Birkenau sp�on�o do dnia
18 stycznia 1945 r. og�em oko�o pi�ciu milion�w �udzi. Z tego
ponad trzy miliony przypada na �yd�w zatrutych gazem
lub zmar�ych wskutek epidemij, reszta to Aryjczycy, a wi�c Po-
laci aresztowani przez gestapo, �ub powsta�cy przywiezieni
z Warszawy, Rosjanie, Jugos�owianie, Czesi, Anglicy, Holen-
drzy, Francuzi, Belgowie, W�osi, Ukrai�cy, Esto�czycy, niemiec-
cy kryminali�ci� dzieci r�nych narodowo�ci, przywiezione do
obozu koncentracyjnego �ub urodzone w obozie, oraz Cyganie,
kt�rych potraktowano podobnie jak �yd�w, zabieraj�c do gazu
ca�y ob�z, mieszcz�cy rodziny cyga�skie swobodnie si� rozmna-
�aj�ce. Cyfry te podaj� tylko w przybli�eniu, zaznaczaj�c, �e za-
czerpni�te zosta�y w okresie �ikwidacji obozu od os�b zatrudnio-
nych w wydziale politycznym O�wi�cimia.
D�ugi pobyt m�j w obozie (191$�19�5) i r�norodno�� wyko-
nywanych prac pozwoli�y mi zg��bi� wiele tajemnic. Sprawy
najskrytsze wykonywane by�y r�kami wi�ni�w. Przez te r�ce,
pracowicie spe�niaj�ce wszystko, co im spe�ni� kazano, przecho-
dzi�a ca�a ewidencja �ywych oraz rejestracja tych, kt�rzy
wprost z poci�gu sz�i na �mier�, nie podlegaj�c ewidencji ani
tatuowaniu.
Nies�ychany chaos i niemo�no�� stwierdzenia to�samo�ci ty-
si�cy �ywych i zmar�ych spowodowa�y wprowadzenie tatua�u.
By� to wielki b��d taktyczny, pope�niony przez w�adze obozu.
Dzi� w spos�b naoczny stwierdzi� mo�na, jak nik�y procent
wi�ni�w O�wi�cimia pozosta� przy �yciu. 'Wprawdzie papiery
zosta�y zniszczone, ca�e wozy �Todesmeldung�w" wypad�o nam
wozi� do spalenia, lecz dzi�, znaj�c liczb� ko�cow�, bardzo �atwo
obliczy�, ile os�b zgin�o w O�wi�cimiu. Betki tysi�cy ludzi we-
sz�o do lagru. Gdzie� s�? Opu�ci�o lager zaledwie kilka tysi�cy.
Niemcy nie przypuszczali, �e ka�dy numer nak�uty na r�ce wi�-
�nia stanie si� dokumentem. Tatuuj�c, ustawiano s�upy grani-
czne tysi�cy, dziesi�tk�w i setek tysi�cy. Spr�bujmy powo�a�
ich dzi� na jeden jeszcze generalny apel. Spr�bujmy ustawi�
ich pi�tkami i zliczy�, ilu ocala�o z ka�dego tysi�ca. Wiem, �e
dzi� wynik by�by przygn�biaj�cy. Stan�liby�my nieliczni, jako
�ywy, tragiczny dokument, jako pojedyncze, kaprysem losu za-
chowane ogniwa wielkiego �a�cucha ludzi, kt�rych pozbawiono
�ycia.
Dzi� w O�wi�cimiu i Birkenau stoj� puste baraki. Przypadek
zrz�dzi�, �e po�pieszna likioidacja obozu zosta�a przerwana.
Plan likwidacji przewidywa� zatarcie wszelkich �lad�w po naj-
krwawszej cz�ci o�wi�cimskiego obozu, zwanej Birkenau.
Gdyby na miejscu barak�w i krematori�w wyros�a trawa,
�atwiej mo�e by�oby wybieli� t� spraw� wobac Europy i �iciata
ca�ego. Tymczasem sta�o si� inaczej. Czerwona Armia jak po-
�ar p�dzi�a naprz�d w niespodzianie szybkim tempie. Ob�z zo-
sta� zaskoczony.
Dzi� mo�na wskaza� dok�adnie te miejsca, gdzie krew la�a si�
najobficiej (zreszt� pi�dzi ziemi tam nie ma, na kt�r� by krew
nie pad�a). Wprawdzie w roku 19�� zak�adano ogr�dki, siano
kwiaty i urz�dzano koncerty, lecz to nie zatar�o w pami�ci na-
szej widoku nagich trup�w le��cych w potwornych stosach pod
barakami. To nie zatar�o w nas wspomnienia selekcji, w wy-
8 '
niku kt�rych osoby stare, schorza�e i niedo��ne wleczono na
25 blok, kt�ry byl blokiem �mierci. Zbyt d�ugo trwa�y godziny
konania chorych na tyfus i czerwonk� le��cych w b�ocie, �eby
to mo�na by�o kiedykolwiek zapomnie�. Zbyt wyra�nie m�wi�y
apele generalne, jak nik�y procent zostaje przy �yciu. Marli
arty�ci, ludzie talentu, ludzie geniuszu, ludzie przesz�o�ci i lu-
dzie przysz�o�ci. Z tych licznych �mierci, z tych strasznych he-
katomb ludzkich, z ka�dych gasn�cych oczu podnosi�a si� niema
pro�ba, ostatnia wola konaj�cych. Wola ta zapad�a w pami��
zostaj�cych przy �yciu, rozszerza�a �cianki serca, zdawa�o si�,
�e rozerwie druty, rozewrze bramy, �e na �wiat ca�y zakrzyk-
nie, �e krzyk ten doleci a� do pa�stw wolnych, do narod�w wol-
no�� mi�uj�cych.
Z O�wi�cimia wraca nas niewielu. Gdy pami�tnych dni stycz-
niowych 19�5 r. otwarto szeroko bramy lagru i wyprowadzano
po�piesznie pod g�stym konwojem tysi�ce ludzi, gdy na trasie
O�wi�cim�Gross-Rosen rozwin�� si� wielokilometrowy poch�d
zgi�tych w trudzie n�dzarzy i ci�gn�� nieprzerwanie drogami
�l�skimi, zostawiaj�c tu i �wdzie na �niegu ciemn� posta�
zmar�ego, dobitego przez SS-mana, ludzie pobliskich miast i wsi
przystawali w zdumieniu. Z daleka, z prog�w domu, boj�c si�
zbli�y� do z�owieszczej drogi, unosili d�onie i kre�lili znak krzy-
�a nad id�cymi.
� Jak to � m�wili � wi�c tyle ludzi mie�ci� O�wi�cim? To
nieprawdopodobne!
Id�cym nie wolno by�o odezwa� si� ani s�owem, nie wolno
by�o zatrzyma� si� przed �l�zakami i krzykn��:
� Nie, nieprawda! Nie tyle ludzi mie�ci� O�im�cim. Mie�ci�
znacznie wi�cej. Ci, kt�rzy id�, to tylko garstka, to niedobitki.
Wi�kszo�� spo�r�d �ywych wywieziono ju� wcze�niej 10 g��b
Niemiec, wywo�ono w ci�gu ca�ego ostatniego roku.
Dzi�, gdy pisz� te s�owa, po nieznanych drogach Deutsch-
landu id� w nieprzerwanym trudzie zbola�e stopy moich powra-
caj�cych towarzyszy. Id� ci�gle. Poprzez gwar �ycia, poprzez
cisz� samotno�ci s�ycha� ich oci�a�y, znu�ony krok.
Opowie�� moja obejmie tylko fragment gigantycznej machiny
�mierci, jak� by� O�wi�cim. Zamierzam poda� wy��cznie fakty
bezpo�rednio zaobserwowane albo prze�yte. Wydarzenia opi-
sane przeze mnie dzia�y si� w Birkenau (O�wi�cim H). Dla uni-
kni�cia nieporozumie� zaznaczam, �e nie zamierzam powi�ksza�
niczym donios�o�ci fakt�w ani zmienia� ich ze wzgl�d�w pro-
pagandowych. S� rzeczy, kt�rych powi�ksza� nie potrzeba.
Wszystko, cokolwiek tu podam, jestem w stanie udowodni�
przed ka�dym trybuna�em.
S� to prze�ycia i obserwacje jednej osoby. To tylko kropla
w wielkim, niezmierzonym oceanie.
Przem�wi� niew�tpliwie i inni, kt�rzy ob�z ten prze�yli. Prze-
m�wi� te� ci, kt�rzy wr�c� z innych, licznych oboz�w.
Lecz wi�kszo�� nie wr�ci nigdy i nigdy nie przem�wi.
10
CZʌ� PIERWSZA
R
O
K
19 4 2
ROZDZIA�
PIERWSZY
ARBEIT... ARBEIT... ARBEIT...
(Ciemna noc. W baraku nie podzielonym na izby ani na cz�ci �pi na
przedziwnych rusztowaniach ponad tysi�c kobiet. Ciemno�� g�sta,
pe�na oddech�w i wyziew�w. Koce, kt�rych wi�zie� nie ma okazji
zobaczy� nigdy przy �wietle, wydaj� si� r�wnie� ciemne. Ka�dy za-
wija si� w nie jak na j szczelnie j i czuje wdzi�czno�� za odrobin�
ciep�a dan� znu�onemu cia�u, lecz jednocze�nie mimo woli usi�uje
odgadn�� poprzednie przeznaczenie tych koc�w i czuje wstr�t. Sku-
lone cia�a � czasem po dziesi�� na dw�ch metrach kwadratowych �
dr�twiej� na twardym pos�aniu. Jakie� kr�tkie przebudzenie, nag�e
rozdarcie ekranu sennych marze� bolesn� �wiadomo�ci�, �e to
O�wi�cim. Cz�owiek przygarnia si� bli�ej jeszcze do swego �pi�cego
s�siada � z szalon� rado�ci�, je�li jest to kto� bliski, ze smutkiem,
gdy to kto� obcy lub wrogi. Sen, wierny sprzymierzeniec, spada
szybko na �miertelnie znu�onych ludzi, g�usz�c wszelkie odczucia.
Kto spa� mo�e, �pi mocno snem skondensowanym niejako, ca�ym
systemem nerwowym ch�on�c wypoczynek. Kr�tkie s� noce w obo-
zie. A trzeba w ci�gu nich, le��c nieruchomo w ciemnej czelu�ci
bar�ogu, zrzuci� z siebie zm�czenie dnia minionego i znale�� si�y po-
trzebne na dzie� nast�pny.
W ciszy u�pionego baraku brzmi nieprzerwanie kaskad� wielo-
g�osow� kaszel. Czasem kto� krzyczy przez sen, wymawiaj�c w prze-
ra�eniu niemieckie s�owa, kt�rych boi si� w ci�gu dnia.
Nikt ze �pi�cych nie s�yszy przeci�g�ych gwizdk�w na wstawanie,
rozlegaj�cych si� w kilku stronach obozu. Ale ju� wewn�trzna po-
licja wi�ni�w pe�ni�ca gorliwie s�u�b� w dzie� i w nocy daje o so-
bie zna�. Ponure, j�kliwe �Aufstehen!" niesie si� po ca�ym baraku
zatrzymuj�c si� nad �pi�cymi, poparte uderzeniami kija o deski ka�-
13
dej pryczy. Jest zupe�nie ciemno. Gdzie� z g��bi bar�og�w rozlega
si� st�umiony j�k. To kto� zbudzi� si� i po raz pierwszy tej nocy
poruszy� zbola�e cia�o. Przebudzenie to chwila najci�sza�bez wzgl�-
du na to, czy jest si� w obozie pierwsze zaledwie dni pe�ne rozpaczy,
w kt�re co rano na nowo prze�ywa si� bolesny wstrz�s, czy te� jest
si� d�ugo, bardzo d�ugo, gdy ka�dy poranek przypomina, �e brakuje
si�, �eby rozpocz�� zn�w dzie� taki sam jak wszystkie poprzednie.
N�kaj�ce �Aufstehen!" rozlega si� nieprzerwanie, wreszcie zdener-
wowany g�os nocnej warty rozstaje si� z j�zykiem niemieckim,
w kt�rym zna tylko to jedno, �le wymawiane s�owo, i przerzuca si�
na polski, w kt�rym wys�awia si� biegle i swobodnie:
� Wstaj�c, gnoje piero�skie, inteligencjo przekl�ta, wstaj�c!
Looos! Aufstehen!
Kij tym razem nie poprzestaje na deskach, lecz si�ga g��biej, bij�c
�pi�ce kobiety po nogach, ramionach � g�owach. Wszczyna si� ruch.
Pos�usznie podnosz� si� obudzone, szukaj� b��dz�cymi w ciemno�ci
r�kami swych but�w ukrytych pod siennikiem. Potr�caj� si� na-
wzajem, wdziewaj� te cz�ci odzienia, kt�re zdj�y z siebie na noc.
Z przy�ciennych czelu�ci, przypominaj�cych budow� sw� kata-
kumby, zaczynaj� wydostawa� si� na w�skie przej�cie, w kt�rym
jest ju� ciasno. Barak mo�e pomie�ci� tak wiele os�b tylko wtedy,
gdy znajduj� si� one na owych rusztowaniach zwanych kojami
(u m�czyzn buksami). Gdy schodz� i staj� na ziemi, mieszcz� si�
z wielkim trudem. Ale barak nie jest miejscem, w kt�rym wi�zie�
przebywa w ci�gu dnia. Sypia w nim tylko i wychodzi w kilka mi-
nut po gwizdku na wstawanie, by- wr�ci� dopiero wieczorem.
W roku 1942 Birkenau (tak zwany O�wi�cim II) to pole bagniste,
ogrodzone drutami elektrycznymi. Nie ma �adnych dr�g, �adnych
�cie�ek pomi�dzy blokami, ca�y lager pozbawiony wody, a r�wno-
cze�nie (do ko�ca zreszt�) pozbawiony jakichkolwiek �ciek�w.
Wszelkie brudy, odchody, odpadki le�� cuchn�c i gnij�c. �aden
ptak nie pokazuje si� nisko nad Birkenau, cho� w ci�gu wielo-
godzinnych apel�w wi�niowie maj� czas wypatrywa�. Powodo-
wane w�chem czy instynktem, ptaki omijaj� to miejsce. Birkenau
oficjalnie nie istnieje. Nie jest wymieniane nigdy w adresie. Spo-
s�b budowania tego obozu �wiadczy, �e nie zamierzano tu prze-
trzymywa� ludzi d�u�ej. Jest to pewnego rodzaju poczekalnia przed-
krematoryjna, obliczona na 20.000 do 30.000 ludzi. Oto jak powsta�a:
Na otoczonej drutami ��ce ustawiono zim� 1941/1942 w dw�ch
H
'identycznych -kompleksach po 15 barak�w murowanych i po 15
drewnianych. Nie po�o�ono w nich pod��g ani sufit�w, przykryto je
tylko dachami, przez kt�re �nie_g wnika swobodnie do �rodka. Na
wrotach zawieszono metalowe tabliczki z napisem �Pferdestelle"
i z zarz�dzeniami dotycz�cymi wypadk�w zachorowa� koni na prysz-
czyc�. Tabliczki takie zachowa�y si� w wielu barakach do ostatniego
dnia. Zachowa�y si� tak�e umieszczone na wysoko�ci g�owy konia
�elazne k�ka.
W tej cz�ci obozu wcze�niej ni� ludzie zamieszka�a �mier�: wielu
z przychodz�cych do budowy wi�ni�w O�wi�cimia pad�o przy
pracy i skona�o w b�ocie Birkenau.
Pocz�tkowo barak drewniany by� dla Polak�w niedost�pny i obraz
roku 1942 w Birkenau zr�s� si� z obrazem murowanych barak�w.
Obserwuj�c struktur� wn�trza baraku murowanego mo�na z �at-
wo�ci� odtworzy� sobie jego pierwotny wygl�d. Ci�gn� si� tam
cztery rz�dy ko�skich przegr�d. S� to niewielkie stajenki bez sufitu
i �cianki zewn�trznej, poprzedzielane cienkimi �ciankami dwumetro-
wej wysoko�ci. Cztery okienka w dachu i ma�e okienka w �cianach
zewn�trznych o�wietlaj� je sk�po. Dwa rz�dy �rodkowe przegr�d
przylegaj� do siebie nawzajem, a dwa zewn�trzne � do d�u�szych
�cian baraku. W ten spos�b powstaj�, pomi�dzy przegrodami dwa
w�skie przej�cia dla obs�uguj�cego, kt�ry id�c ma po dw�ch stronach
stoj�ce we wn�kach konie. Przegr�d w ka�dym baraku murowanym
jest ponad 50. A oto prosty spos�b, w jaki stajnie te przerobiono dla
ludzi:
W ka�d� przegrod� wmurowano dwa pomosty drewniane, pierw-
szy ca�kiem w g�rze, na wysoko�ci dw�ch metr�w, drugi o metr
ni�ej. Pomosty te wykonano ze spojenia belkami dwojga drzwi
przyniesionych z okolicznych dom�w. W ten spos�b w ka�dej prze-
grodzie powstaj� trzy legowiska, jedno wprost na ziemi, drugie na
wysoko�ci metra, trzecie na wysoko�ci dw�ch metr�w, a wi�c w ca-
�ym baraku jest legowisk ponad sto pi��dziesi�t. Na ka�dym legowi-
sku mieszcz� si� dwa sienniki wypchane (przepisowo � w dniu, gdy
s� nowe) czterema kilogramami wi�rk�w albo trzciny z okolicznych
staw�w. Na pos�aniu takim sypia od sze�ciu do dziesi�ciu os�b,
tzn. na miejscu przeznaczonym dla jednego konia mieszka 18 do
30 ludzi. W okresach du�ego nap�ywu mie�ci si� czasem ponad ty-
si�c dwie�cie ludzi w jednym baraku (tj. w jednej sali). Wn�trze
baraku przypomina jaki� ogromny kurnik lub kr�l�czarni�. Dolne
15
koje s� najgorsze. Mokro w nich i zimno od ziemi* kt�ra w dni
deszczowe jest w baraku rozdeptana tak dalece, �e grz�nie w niej
obuwie. Jest w nich ciemno, gdy� dziesi�tki n�g zas�aniaj� usta-
wicznie dop�yw �wiat�a. Nigdy nie mo�na usi��� prosto, gdy� koje
s� za niskie. Nocami stada szczur�w atakuj� najni�sze legowiska.
Koje �rodkowe s� tak samo ciasne, lecz nieco widniejsze. Wpraw-
dzie zab�ocony but wchodz�cej na g�rn� koj� trafia cz�sto w ciem-
no�ciach na g�ow� �pi�cej, lecz za to sienniki s� tu suche. G�rne koje
s� widne. Na g�rnych kojach jest do�� powietrza. Na g�rnych kojach
mo�na nie tylko prosto usi���, ale ukl�kn��, a nawet stan��. Wpraw-
dzie w dni deszczowe zalety g�rnych k�j znikaj� wobec prostego
faktu, �e dach jest dziurawy, niemniej jednak g�rne koje s� zawsze
uwa�ane za najlepsze. W murowanych blokach nie ma �wiat�a, wi�c
ludzie wracaj�cy wieczorem z pracy po ciemku wchodz� w swe lego-
wiska podobne do katakumb, po ciemku szukaj� koc�w, po ciemku
zdejmuj� z siebie odzie�. Jak�e ci�ko, gdy nie przychodz� paczki
�ywno�ciowe, zdoby� si� na kupno �wieczki od pracuj�cych w maga-
zynach. Ile� razy trzeba sobie odm�wi� chleba czy margaryny, �eby
wreszcie wieczorem, ustawiwszy �wieczk� obok siebie, zdj�� koszul�
i w tym o�wie' sniu �apa� wszy. S� kobiety, kt�re to robi� bez �wia-
t�a po omacku, te jednak poprzestaj� na wy�owieniu wszy wi�kszych,
darowuj�c �ycie ma�ym i gnidom.
W g��bi ciemnych nor, jak w pi�trowych klatkach, przy m�tnym
�wietle tu i �wdzie p�on�cych �wieczek nagie, wychud�e postacie,
zgi�te w pa��k, sine od zimna, pochylone nad kupk� brudnych �a-
ch�w, z wtulon� w ramiona ogolon� g�ow�, co chwila �api�ce chu-
dymi palcami insekty i zabijaj�ce je ostro�nie na brzegu koi � to
obraz baraku z 1942 roku. Bielizna brudna. Z braku wody nie pie-
rze jej si�, tylko oczyszcza z insekt�w.
Kobiety walcz� z brudem. Tworz� si� specjalne systemy, udosko-
nalane i st9sowane powszechnie. Lecz walka jest bezcelowa. Jak
wspomnia�am, na pos�aniu sypia pokotem obok siebie kilka kobiet.
Je�eli nawet wszystkie one po niezliczonych wysi�kach oczyszcz�
koce i odzie� i doprowadz� swoje legowisko do stanu wzgl�dnej
czysto�ci, ca�y ich trud idzie na marne w chwili, gdy na blok przy-
chodzi �Zugang" (nowe) z innego baraku. Je�eli wnios�'wszy, je�eli
wnios� rozpowszechniony w obozie �wierzb, to �pi�c pod' wsp�l-
nymi kocami wkr�tce wszystkie s� t� kl�sk� dotkni�te. I znowu
podejmuje si� wysi�ek od pocz�tku.
16
We wszystkich czterech przej�ciach pomi�dzy rusztowaniami lego-
wisk nocna warta z blokow� i sztubowymi popychaj� teraz ludzi przy
pomocy r�k i kij�w w kierunku drzwi. G�sty t�um idzie powoli i nie-
ch�tnie, oci�gaj�c si� przed wyj�ciem w wilgotny ch��d nocy. Id�
wp� sennie, wp� przytomnie, g�owa przy g�owie, rami� przy ramie-
niu. Nie wida�, kto idzie obok pod pow�ok� ciemnych �achman�w. Od
progu s�ycha� ju� chlupot b�ota rozdeptywanego licznymi stopami.
�wiat�o gwiazd i ksi�yca, os�abione blaskiem p�yn�cym od strony
drut�w na kra�cach obozu, o�wietla pochylone sylwetki id�cych ko-
biet, z trudem wyci�gaj�cych z b�ota nogi poowijane w szmaty.
Niekt�re twarze jawi� si� na chwil� w tym o�wietleniu i nikn�
szybko w cieniach nocy. Niekt�re maj� w swych rysach cisz� zu-
pe�n� i przedziwne pi�kno spokoju, jakby te kobiety umar�y ju�
wcze�niej i oblicza ich zakrzep�y w niemym wyrazie smutku. Tych
zapomnie� nie podobna. Inne maj� rysy wykrzywione pasj�, w�cie-
k�o�ci�, gniewem. O tych pragnie si� zapomnie�.
Kto czuje si� na si�ach, kto ma nieopuchni�te nogi, mo�e jeszcze
pobiec przed porannym apelem na poszukiwanie wody. W ca�ym
kobiecym obozie w Birkenau jest w tym czasie ci�ko z wod�. Do
kuchni i baraku dezynfekcyjnego pe�nego zawsze nowoprzywiezio-
nych nie wolno wchodzi�, je�li si� chce unikn�� pogruchotania ko�ci
kijem SS-mana. Dla pi�tnastu barak�w murowanych i pi�tnastu
drewnianych dostarcza wody jeden kran za klozetem, czynny naj-
cz�ciej nad ranem, przed gwizdkami na apel. (Gdy nawet otwierano
niekiedy wod� w ci�gu dnia, nie mo�na by�o z niej skorzysta� b�-
d�c przy pracy poza lagrem). Je�eli wstanie si� do�� wcze�nie, je-
�eli ma si� szcz�cie, �e w�a�nie w tym dniu wod� otwarto, je�eli
uda si� przecisn�� przez t�um setek lub tysi�cy kobiet, je�eli uni-
knie si� kija jakiej� Capo-Niemki, rozdaj�cej tu nawet ciosy z wro-
dzonego zami�owania do porz�dku, to w szcz�liwym przypadku
chwyci si� do miski kwaterk� wody. Mo�na teraz, je�eli t�um rozko-
�ysany nie wyleje jej, robi�, co si� tylko podoba: pi� albo pra�, albo
my� si� � co kto chce.
Na du�ej przestrzeni pomi�dzy barakami i klozetami, po b�ocie,
w kt�rym nogi grz�zn� po kostki, id� w bia�ym �wietle drut�w
elektrycznych postacie wlok�ce z trudem nogi w stron� klozetu lub
z powrotem. Czasem kto� pada i daremnie usi�uje wsta� o w�asnych
si�ach. Padaj�c i wstaj�c s�abnie coraz bardziej, a� wreszcie atak bo-
le�ci zmusza go do pozostania na miejscu. Upiorne widma le�� to tu,
Dymy nad Birkenau 2 17
to tam, czasem ca�kiem daleko, pod samymi drutami, czasem zupe�-
nie blisko, tak �e trzeba wymin�� przechodz�c. Kto� j�czy w ciemno-
�ci. W s�abym o�wietleniu nie wiadomo, kto le�y martwy, a kto wzy-
wa pomocy.
Tymczasem blokowa i sztubowe zaczynaj� ustawia� apel. Nie
maj� one najcz�ciej poj�cia o wychowaniu fizycznym, o musztrze,
a czasem nawet i o rachunkach, przeto ustawianie i liczenie apelu
trwa niezwykle d�ugo. W mi�dzyczasie rozdano kaw�, jedyny po-
si�ek poranny przed dniem pracy. Skostnia�e d�onie chwytaj� skwa-
pliwie blaszan� misk�, na kt�rej dnie widnieje troch� czarnego
p�ynu. Nie unosi si� ju� para nad napojem, ale dr��ce wargi szukaj�
odrobiny ciep�a dla siebie, r�ce usi�uj� ogrza� si� od dna miski.
Gwiazdy zaczynaj� ju� bledn�c, ale zorza nie zjawia si� jeszcze
na wschodzie. -Policzywszy ludzi przed swoim blokiem sztubowe
zaczynaj� wyprowadza� gor�czkuj�ce lub os�abione czerwonk�
chore i umieszcza� je na sto�eczkach lub na ziemi. I wreszcie wy-
nosz� konaj�ce, �eby u�o�y� je przed blokiem dla policzenia. Bez-
w�adnie wyci�gni�te na mokrej ziemi postacie ludzkie, przyrzucone
taplaj�cymi si� w b�ocie kocami, przykuwaj� wzrok zdrowych, kt�re
przyby�y do obozu niedawno. Kto� m�wi cicho:
Nios� teraz p. Pietkiewiczow�, �on� kapitana Wojsk Polskich.
Umrze i� lada dzie�. A tu le�y pani Zahorska. literatka. Inteli-
gencja znosi to wszystko najgorzej. Tam siedzi doktor Garlicka,
lekarz-ginekolog z Warszawy, obok niej pani Grocholska z Pol-
skiego Radia.
Nie mo�na odwr�ci� wzroku, bo wsz�dzie pod innymi barakami
wida� to samo. Trzeba patrze� wprost i my�le� o nadej�ciu gor�-
czki, kt�ra nie omija nikogo. Kto� m�wi szeptem, jakby do siebie:
� To jednak dobrze, �e O�wi�cim otoczony jest tajemnic�, �e
dzieci nie wiedz�, jak gin� ich matki.
Z mrok�w nocy wy�aniaj� si� stopniowo baraki i ustawione
przed nimi w pi�tkach kobiety. Mg�a z okolicznych bagien prze-
s�oni�a wszystko, co mo�na by�oby ujrze� za drutami, wch�on�a
w siebie i uczyni�a nieistniej�cym dla wzroku. Owin�a ca�y ob�z
doko�a, stwarzaj�c z�udzenie samotnej wyspy w�r�d oceanu mgie�.
Tysi�ce ludzi wida� przed barakami, lecz po drugiej stronie drut�w
nie ma wok� nikogo na przestrzeni wielu kilometr�w. Ponad mg��
wybucha od czasu do czasu p�sowy znicz p�omieni z krematorium.
�wiadomo�� pustki i zatraty skrada si� wolno razem z porann�
18
mg��, kt�ra podchodzi pod same druty walcz�c ze �wiat�em. Na
drutach �arzy si� tu i �wdzie krwistoczerwona lampa, �wiadcz�c
o �mierciono�nym napi�ciu pr�du. Jest ona jak sygna�, jak przyn�ta,
rzucona d�oni� �mierci. Patrzenie w ni� budzi niepok�j. A oto od
kompleksu ciemnych barak�w odrywa si� ma�y punkt i zwolna po-
suwa si� w kierunku p�sowego sygna�u. We mgle ledwie wida�
z daleka, �e to cz�owiek. Jak zahipnotyzowana wol� czyj��, kt�rej
ulega zupe�nie, posta� ta idzie poma�u naprz�d, nie ogl�daj�c si�,
nie zatrzymuj�c ani na chwil�. Druty oblane �wiat�em elektrycznym
wygl�daj� jak pokryte szronem srebrne nici, rozci�gni�te r�wno
mi�dzy s�upami z betonu.
Pomi�dzy drutami a rowem biegn�cym wok� ca�ego obozu jest
w�ski pas ziemi, p�metrowej mo�e szeroko�ci, nie deptany niczyimi
stopami.
Ziemia obozu zeskorupia�a jest i twarda od tysi�cy st�p depcz�-
cych j� bez przerwy, lecz tu, na tym w�skim pasie, ro�nie bujnie
trawa, pokryta ros� co rano, a zim� le�y �nieg niepokalanie bia�y,
nie znaczony nigdy �ladem n�g. �w pas ziemi czeka na tych
wszystkich, kt�rzy zw�tpili, �e wolno�� mo�e przyj��, na tych,
kt�rzy chc� odej�� t� w�sk�, czyst� �cie�yn�. Ciemna posta� kobieca
jest ju� blisko, mija mostek usypany z ziemi i staje pod p�on�c�
czerwono lamp�. S�yszy ju� zapewne tajemny �piew drut�w, w kt�-
rych co� bez przerwy szumi, dzwoni, gra. Wznosi r�ce i pada. Strza�
z budki wartowniczej rozlega si� w chwili, gdy cia�o jej jak ciemny
strz�p zwis�o na drutach. Cisza panuje wko�o. Apel poranny nie sko�-
czy� si� jeszcze. Nikt nie bieg� ratowa�, przeszkadza� samob�jstwu.
Ktokolwiek poszed�by za ni� na pas �mierci bez rozkazu SS-mana,
pad�by tak samo przeszyty kul�. Gdzie� w innych cz�ciach obozu roz-
legaj� si� takie same strza�y �wiadcz�ce o dalszych samob�jstwach.
Poranne zimno zaczyna teraz dokucza�. Jak okiem si�gn��, stoj�ce
we mgle wzd�u� ca�ego obozu postacie kul� si�, przytupuj� w miej-
scu albo podskakuj� dla rozgrzewki. Tymczasem blokowa przynosi
najgorsz� wiadomo��:
� Apel nie zgadza si�. � (W roku 1942 prawie nigdy apel si�
nie zgadza�). Blokowa przelicza w dalszym ci�gu, SS-manki spraw-
dzaj�, a nast�pnie obchodz� druty, �eby doda� liczb� martwych.
R�wnocze�nie gromada gorliwych Capo i Ober-Capo z Lager-Alte-
ste na czele poszukuje tych, kt�re nie zg�osi�y si� na apel. W ci�gu
trzech kwadrans�w, czasem godziny od chwili, gdy stwierdzono brak,
zdo�ano wyci�gn�� z rozmaitych ciemnych zakamark�w nocy, z nie-
ucz�szczanych k�t�w za blokami, z row�w i wg��bie� ziemi te wszyst-
kie istoty, kt�re chcia�y ju� tylko skona� spokojnie, kt�re reszt� ni-
i kn�cych si� szuka�y sobie ustronnego zak�tka, �eby wyda� ostatnie
tchnienie. Odnaleziono je, wywleczono z ich schowk�w. Musia�y raz
jeszcze stan�� do apelu. Poszturchiwane, l�one sz�y przed baraki,
gdzie od dawna sta� apel.
Prowadz� oto biedaczk� nie mog�c� rozpozna�, w kt�rym z pi�t-
nastu murowanych barak�w mieszka i gdzie powinna stan�� na apel.
Nie umie poda� swego numeru ani nazwiska, bo ci�ka choroba m�ci
jej �wiadomo��. (W 1942 roku jeszcze nie tatuowano numer�w na
r�kach).
Apel stoi ci�gle w ca�ym obozie, skostnia�e kobiety prosz� Boga,
�eby wreszcie kto� rozpozna� chor�. W g�owach nie jawi si� my�l
�adna, r�ce tylko rozcieraj� zzi�bni�te cia�o.
Gwar dolatuj�cy z obozu m�skiego �wiadczy o tym, �e m�czy�ni
wyrusz-j� ju� do pracy. Istotnie na drodze oddzielonej od obozu
kobiecego drutami elektrycznymi i tak samo zamkni�tej z drugiej
strony zjawia si� gromadka m�czyzn. We mgle, w kt�rej z trudem
rozr�nia� mo�na ludzi, rozlega si� cicha muzyka. Postacie wy-
� chud�e, w szarawej, pasiastej odzie�y, wtapiaj� si� we mg�� i sta-
nowi� dziwnie smutny kontrast z weso�� melodi�. S� bardziej do
mg�y ni� do ludzi podobni, gdy tak zbici w gromadk� stoj� na
zimnie i graj� w chwili, gdy dzie� si� jeszcze nie zacz��. W tej
chwili rozwiera si� naprzeciwko brama obozii m�skiego i g�st�
kolumn�, pi�tkami wychodz� na drog� m�czy�ni. U wylotu drogi
przy ma�ym domku stoj� SS-mani i czekaj�. M�czy�ni id� r�wno
w takt graj�cej orkiestry. Uwa�ny Capo z ��t� opask� na ramieniu
wo�a dono�nie:
� Links! links! links � und � links!
Id� cisi i spokojni jak mary bezwolne, bez ochoty � i bez pro-
testu. Pierwsi s� ju� blisko SS-man�w, a z bramy wychodz� ci�gle
nowi. Teraz Capo zrywa czapk� z g�owy, krzyczy w stron� kolu-
mny maszeruj�cej:
� Miitzen ab! � i p�dem rzuca si� w stron� SS-man�w. Jest co�
niemal ha�bi�cego w widoku ogolonych g��w bezbronnych m�-
czyzn maszeruj�cych karnie przed kilkoma uzbrojonymi Niem-
cami; jest co� przykrego w postawie Capo, kt�ry stoi na baczno��,
przycisn�wszy swoj� czapk� do pasiastych spodni i melduje. Roz-
20
wiera si� druga brama i kolumna wychodzi robi�c miejsce nast�-
pnej. Zn�w Capo, zn�w pi�tki, zn�w links � to samo. Tak samo
chudzi i czarni s� wszyscy, tak samo nieruchomo stercz� ich ogo-
lone g�owy, tak samo r�ce przywar�y do spodni. Mechaniczno��
wykonywanych przez nich ruch�w budzi przestrach. Id� jak ja-
kie� wielkie, martwe wojsko, odbywaj�ce sw� defilad�, id� ci�gle
nowi i nowi, liczy� ich mo�na �atwo, po pi�ciu. Min�� tysi�c, dwa �
dziesi�� tysi�cy, a oni ci�gle id�. Gdyby tam szed� tw�j ojciec,
tw�j brat lub syn � nie poznasz, tak starzec podobny jest do m�o-
dzie�ca sw� w�t�� postaci�, a m�ody ch�opiec pooran� ma twarz
jak starzec. Wszyscy jednakowo sztywni i martwi. I wci�� bez
przerwy id� naprz�d obok graj�cej orkiestry, obok SS-man�w,
obok domku wartowniczego, za bram�, za druty, w pole.
Gwiazdy zblad�y ju� dawno, niebo zszarza�o i na wschodzie za-
czynaj� wykwita� pierwsze r�owe zorze, budz�c bolesn� my�l,
�e to w�a�nie tam, na p�nocny wsch�d od tego miejsca, jest War-
szawa, jest dom, s� ludzie bliscy. Kto z nich zrozumie kiedy� ta-
jemnice O�wi�cimia?
Jest coraz ja�niej doko�a, przedmiot ka�dy rysuje si� teraz wy-
ra�nie, mg�a ust�pi�a zupe�nie, otwieraj�c widok na rozleg�e ��ki
poza drutami. R�owy odblask z�rz ubarwi� delikatnym brze�kiem
nieruchomy kszta�t kobiety le��cej na drutach. Jej prawe rami�
wzniesione do g�ry zaczepi�o si� o drut kolczasty i tak pozosta�o
wyci�gni�te ku niebu gestem pro�by czy przysi�gi. G�owa bez-
w�adnie przegi�ta -w ty� ukazuje twarz dziewcz�c�, posinia�� wsku-
tek pora�enia pr�dem elektrycznym.
Cisz� obozu kobiecego zakrzep�ego w nieruchome grupy apelowe
przecina wreszcie upragniony g�os gwizdka, po kt�rym fanfar�
wieloj�zyczn� wybucha og�lny gwar. Jest to pora wychodzenia
poza bram�, pora nieopisanego zgie�ku. Schrypni�te Capo i an-
wajzerki biegaj� nieustannie, zbieraj�c ludzi do pracy. Ponad t�
wrzaw� rozlega si� niemilkn�ce szczekanie ps�w. To SS-mani '
z psami czekaj� pod bram�, �eby wyprowadzi� ludzi do pracy.
Jest wewn�trz obozu grupa, kt�ra nie wychodzi nigdy poza
bram�, a wi�c nie do�wiadcza przykro�ci zwi�zanych z prac� w polu.
Odpowiedzialna za t� grup� jest pani Monika Galicyna, jedyna
zdaje si� w tym czasie Polka spe�niaj�ca funkcj� anwajzerki.
Czerwona opaska na jej* ramieniu jest oznak� w�adzy. �U Moniki"
staraj� si� pracowa� te, kt�re ju� w �aden spos�b nie s� zdolne do
21
ci�kiej pracy. Co rano po zako�czeniu apelu Monika odchodzi ze
sw� grup� do sk�adu po narz�dzia. Po drodze ci�gle kto� si� do-
��cza prosz�c oczyma Monik�, �eby pozwoli�a zosta�. Monika ni-
komu nie odmawia. Jej grupa jest zawsze zbyt liczna. Wchodzi
z kobietami do sk�adu narz�dzi i tam. patrz�c przez okno, pozwala
si� schroni� pod dachem i ogrza� � mo�liwie najd�u�ej. Dopiero, gdy
mundur SS-ma�ski zjawia si� w pobli�u, Monika m�wi:
� Wyjdziemy!
Uzbrojone w �opaty, miot�y, taczki id� sprz�ta� ob�z. Kilka-
na�cie chorych kryje si� tam codziennie, korzystaj�c z tego, �e Mo-
nika nie tylko nie bije, ale nie sk�ania nikogo do pracy. Jej zaj�-
cie polega na patrzeniu bez przerwy w stron� Blockfuhrerstuby.
Czasem podchodzi do kryj�cych si� przed deszczem kobiet i m�wi
spokojnie:
� Prosz� porusza� si� troch�, idzie Oberaufseherin.
Monika pierwsza dowiod�a swoim post�powaniem, �e b�d�c funk-
cyjn� mo�na doskonale u�atwia� �ycie i pomaga� swoim towa-
rzyszkom. Niestety, bardzo niewiele funkcyjnych w przysz�o�ci
post�powa�o podobnie jak Monika. Te nieliczne, kt�re posz�y w jej
�lady, wp�yn�y w znacznej mierze na popraw� sytuacji kobiet.
W por�wnaniu z t�umami chodz�cymi do pracy w pole ten ma�y
odcinek ratowany przez Monik� niemal �e nie istnieje.
Dla wi�kszo�ci pozostaje tylko tzw. �Aussenarbeit" (praca na
zewn�trz).
Przez bram� id� szeregi n�dzarek. Id� spr�one, r�wno, ryt-
micznie, mijaj� gro�n� blondyn�, Oberaufseherin Mandel, kt�ra
bez drgnienia powieki skazuje na �mier�. Mijaj� Raportftihrera
Taube, kt�ry ma specjalny system uderzania znienacka kobiet pi�-
�ci� od przodu w twarz ciosem tak niezawodnym, �e nawet silne
przewracaj� si� momentalnie w ty�. Mijaj� Aufseherin Drechsler,
nienawidz�c� Polek, maj�c� w swej ko�ciotrup�ej twarzy, w dege-
nerackim uk�adzie wystaj�cych z�b�w wypisany wyraz nienawi�ci.
Mijaj� Aufseherin Hasse, kt�ra lubi najpierw bi� po twarzy, potem
dopiero zaczyna� rozmow�. Mijaj� Lager-Alteste Bubi, d�ugoletni�
niemieck� kryminalistk�, zdegenerowan� tak dalece, �e na podsta-
wie obserwacji jej ruch�w, g�osu, twarzy i sposobu bycia trudno
by�oby okre�li�, czy to kobieta, czy m�czyzna.
Ka�da z maszeruj�cych kobiet pragnie unikn�� ich spojrze�,
pragnie niczym nie zwr�ci� na siebie uwagi, pragnie by� cz�stk�
22
sun�cej g�sienicy i niczym wi�cej. Bezpieczniejsze s� w tej chwili
te, kt�re id� w �rodku pi�tek, poniewa� kije podniesione przez
SS-man�w w celu liczenia kobiet bardzo cz�sto spadaj� z lada
powodu na g�owy id�cych z brzegu.
Po obu stronach bramy, jak u wr�t mitycznych piekie�, wyj�,
ujadaj�, pieni� si� z w�ciek�o�ci i pr꿹 na smyczach wielkie psy
r�nych ras, wytresowane w rzucaniu si� na ludzi. Za ka�d� ko-
lumn�, zale�nie od jej liczebno�ci, rusza od bramy kilku SS-man�w,
d�wigaj�c r�czne karabiny maszynowe i prowadz�c psy.
Jest �wit, nie wida� jeszcze s�o�ca, tylko r�owe smugi zorzy.
Na drzewach i k�pkach trawy srebrzy si� szron. W przydro�nej
budce niemiecki wartownik stoi w drzwiach, ton�c od st�p do
g��w w dgromnym ko�uchu. Podni�s� futrzany ko�nierz, uszy
w nausznikach przechyla � to jedno, to drugie � w g��b ko�-
nierza, bije si� po bokach r�kami w du�ych r�kawicach, wielkie
buciska przytupuj� �wawo. Tak, zimny jest pa�dziernikowy
poranek.
Maszeruj�cym kobietom siniej� nogi bez po�czoch, kostniej�
stopy ci�gn�ce z trudem drewniane trepy bez napletk�w, dr��
zgarbione plecy odziane w najlepszym wypadku w jeden sweter �
a wiele nie dosta�o swetr�w i idzie w cienkiej sukience drelichowej
z kr�tkimi r�kawami, odczuwaj�c ka�de mu�ni�cie wiatru. Zimno
nawet w g�owy ogolone do samej sk�ry, na kt�re wieje wiatr uno-
sz�c rogi zawi�zanych pod brod� na spos�b niemiecki chustek.
Wsch�d s�o�ca zastaje wszystkich w marszu do pracy: z cz�ci
przyleg�ej do samego miasta i od niego nosz�cej nazw� O�wi�cim,
ze wszystkich bram zakonspirowanego Birkenau, odleg�ego o trzy
kilometry od O�wi�cimia, wychodz� d�ugie kolumny jednakowo
g�odne i zmarzni�te, i id� do pracy bli�ej lub dalej, czasem nawet
bardzo daleko. O ile droga nie jest zbyt uci��liwa z powodu zimna,
b�ota czy grudy, jest to jedna z najlepszych okazji do swobodnego
my�lenia.
Kto z id�cych nie zaczyna� wtedy dnia pytaniem: �Ile� dni jesz-
cze?" Gdy czas p�yn�� nie przynosz�c zmian, zast�piono dni w py-
taniu tygodniami, p�niej miesi�cami. Lecz min�y lata i ci�gle
tak samo wschodz�ce s�o�ce wita�o kolumny szaro-pasiastych po-
staci w drodze do pracy. Wtedy jednak brak�o ju� sercu odwagi
pyta�: �Kiedy?"
Wielka kolumna Polek skierowuje si� na lewo i zatrzymuje si�
23
przy ostatnim naro�niku obozu m�skiego, mieszcz�cego p�niej
kwarantann� wst�pn�. Tam trzej szefowie bior� sobie odpowiedni�
ilo�� do pracy. Pierwsza grupa zostaje na miejscu przy ma�ych wa-
gonikach, druga idzie znacznie dalej a� pod nowozbudowane baraki,
trzecia udaje si� drog� na lewo i znika w lesie. Jest to szcz�liwy
okres, gdy nie jest rzecz� konieczn� chodzi� codziennie do tej samej
kolumny i gdy mo�na swobodnie zmienia� prac� poznaj�c okolic�
i rodzaje zatrudnie� wi�ni�w.
Praca przy wagonikach ma wiele stron dodatnich, przede wszyst-
kim t�, �e czas do wieczora mierzy si� ilo�ci� za�adowanych i prze-
wiezionych w�zk�w. Ponadto, poniewa� pracuje si� na g�rze piasku,
nigdy pod nogami nie ma b�ota, cho� deszcz ze �niegiem tworzy
gdzie indziej ka�u�e. Natomiast przy wagonikach nie ma si� gdzie
schowa� przed nawa�nic� niesion� jesiennym wichrem. Z miejsca
pracy nie wolno si� ruszy� pod �adnym pozorem. Tak wi�c, gdy
r�ce trzymaj�ce �opat� staj� si� czerwone i martwe, gdy odzie�
i bielizna jJrzemok�y na wskro�, a woda sp�ywa swobodnie po ple-
cach, trzeba sta� na swoim miejscu. Mo�na wtedy nie pracowa�, bo
dozorcy skryli si� gdzie� sami przed deszczem, ale nie mo�na odej��.
Najmilsze s� te dni, w kt�rych deszczowa nawa�nica mija szybko,
a wiatr przewiewa i suszy odzie� na rozgrzewaj�cych si� od pracy
cia�ach. Gorzej, gdy deszcz pada do wieczora i trzeba sw� mokr�
odzie� u�o�y� na noc na pos�aniu i przykry� w�asnym cia�em, �eby
troch� przesch�a.
W dni deszczowe trzeba sobie umie� wype�ni� czas, �eby szybciej
up�yn�y godziny od wschodu s�o�ca do wieczora. W pobli�u wa-
gonik�w, po drugiej stronie drogi, wznosi si� ziej�c pustk� ma�a
chata. Wzrok mimo woli kieruje si� cz�sto ku niej, jako ku jedy-
nemu �ladowi ludzkiego bytowania. W obr�bie wielu kilometr�w
doko�a obozu usuni�to wszystkich mieszka�c�w zostawiaj�c bez-
ludn� pustk�, w kt�rej ustawiono tablice broni�ce tu wst�pu. A oto
tak blisko stoi pusty dom. W marzeniach, w rojeniach nierealnych
ma�a chatynka nabiera osobliwego znaczenia, staje si� pierwszym
schronieniem na wypadek ucieczki. W niej w�a�nie mo�na przy-
kl�kn��, �eby z daleka nie dostrze�ono przez okno, zrzuci� z siebie
pasiast� odzie� i zniszczy� sw�j numer przyszyty na piersiach. Wzrok
bezwiednie bada sytuacj� domku,�jego otoczenie najbli�sze, jego po-
�o�enie w stosunku do lagru i do drogi.
Znacznie p�niej domek rozebrano. Na jego miejscu powsta�
pi�kny barak, z oknami, mieszcz�cy w sobie biuro budowlane.
Znikn�� wi�c domek, w kt�rym byioby mo�na ukry� si� na wypa-
dek ucieczki � ale nie snu�o si� ju� wtedy plan�w na temat niele-
galnego opuszczenia obozu.
Pracuj�c w grupie, kt�r� zabierano a� pod same baraki, mo�na
wprawdzie na wypadek deszczu stan�� sobie pod �cianami, lecz
praca tu jest bardzo ci�ka. Baraki, kt�re s� w�a�nie na wyko�cze-
-niu, maj� wewn�trz pod�og�, podzielone s� na ma�e pokoiki, a przede
wszystkim maj� du�e okna. Kanalizacja zosta�a ju� przeprowadzona.
Nied�ugo jednak pozwolono �udzi� si�, �e baraki, w kt�rych mo�na
by stworzy� zno�ne warunki bytu, b�d� oddane do u�ytku wi�niom.
Niestety, baraki przeznaczono dla SS-man�w na mieszkania, biura,
lazaret oraz ob�z wypoczynkowy dla powracaj�cych z frontu.
Praca grupy drugiej polega na montowaniu linii szyn. Prowa-
dz�cy roboty szef chce przewozi� wagonikami wszelkie ci�kie
przedmioty na obszarze lagru SS-man�w oraz po najbli�szej oko-
licy. Przenoszenie szyn to ci�Ka praca. Szyny znajduj� si� gdzie�
pod lasem, poobrastane mchem i traw�, wgniecione cz�ciowo
w mi�kki grunt.
� Ich brauche zwanzig Stiick, zwanzig junge, kraftige Weiber.
Nale�y odkr�ci� �ruby, kt�rymi by�y spojone ca�e szyny, wej��
w przegrody mniej wi�cej co drugie czy trzecie prz�s�o (zale�y to
od d�ugo�ci odcinka szyn, kt�ry jest do przeniesienia tym razem),
chwyci� d�o�mi po dwu stronach szyny i � �hoch!". Kr�gos�up
wygina si� w �uk, r�ce pr꿹 si� w d� jak dwie napi�te struny,
w kt�rych z ka�d� Shwil� powi�ksza si� b�l. Najci�ej nie�� wyso-
kim, ale nikt nie my�li o tym, �eby do tej pracy dobra� kobiety
r�wnego wzrostu. P�knie kr�gos�up jednej robotnicy � tysi�ce,
1 dziesi�tki tysi�cy nast�pnych przyjd� jeszcze do tej pracy i wiele
z nich zerwie r�wnie� swe si�y.
W pewnej chwili id�ca w �rodku wysoka Czeszka puszcza szyny
i podnosi d�onie krzycz�c:
� Ne mohu, ne mohu!
Wskutek wstrz�su i dodatkowego obci��enia ramiona nios�cych
wyci�gaj� si� jeszcze bardziej, kr�gos�up si� napr�a. Capo zaczyna
wrzeszcze� u�ywaj�c ordynarnego dialektu niemieckiego i bij�c t�-
gim kijem id�c� nadal w kratce szyny Czeszk�. W�r�d szarpaniny
rozko�ysana szyna omal nie wyrywa r�k d�wigaj�cym kobietom.
l
Niespos�b nie�� dalej. Poch�d staje. Wtedy m�ody SS-man przycho-
dzi z pomoc� Capo, swej rodaczce. Wielki szary wilczur pos�usznie
rzuca si� na Czeszk�, przewraca j� i drze z�bami jej uda. Szef ze
spokojem odwraca si� i przeczekuje to niespodziane op�nienie
w pracy. Kobiety ci�gle trzymaj� coraz bardziej ci���c� im szyn�,
lecz plecy ich uginaj� si� i szyna jest coraz bli�ej ziemi, a� kilka
r�k w ko�cu pochodu odrywa si� od ci�aru i wtedy zardzewia�e
�elazo opada ko�cami w piasek. Capo nie wychodzi jednak ani na
chwil� ze swej roli poganiacza. Jak bezmy�lny wo�nica smagaj�cy
biczem pierwszego konia w zaprz�gu, �eby go zmusi� do szarpni�cia,
tak ona bije bez przerwy pierwsz� kobiet� id�c� na czele pochodu,
a� kij p�ka i z furkotem spada na ziemi�. Poch�d nios�cy szyny
zn�w zwolna posuwa si� naprz�d, zbuntowan� Czeszk� zmuszono
do powrotu i d�wigania wraz z innymi, mimo �e zbita jest i poka-
leczona przez psa. P�at sukni wydarty od g�ry do do�u zwisa do
ziemi, z ods�oni�tego cia�a p�ynie po nogach strumyczkami krew.
Grupa druga w og�le nie ma szcz�cia. Praca tej grupy jest bar-
dzo -pilna, od niej bowiem zale�y wyko�czenie obozu SS-man�w.
Ustawiczny po�piech i pop�dzanie cz�sto ko�cz� si� biciem. Kobiety
wol� zrobi� wi�cej, lepiej i szybciej, byleby unikn�� upokarzaj�cych
i denerwuj�cych awantur. Oto pi�� kobiet popycha wagonik wype�-
niony po brzegi �wirem. Nale�y go wsun�� na prymitywn� zwrotni-
c�, odwr�ci� i wprowadzi� na nowy tor, a potem pcha� dalej w in-
nym kierunku. Zwrotnice, jak zreszt� i ca�e szyny, u�o�one s� bardzo
prowizorycznie, montowa�y je bowiem same kobiety bez pomocy
fachowc�w i w nerwowym po�piechu. Jest mokro, szyny i zwrot-
nice �liskie i oblepione �wirem. Jaki� wi�kszy kamyk dosta� si� wi-
docznie pod ko�a, bo nagle na zwrotnicy wagonik ze zgrzytem wy-
sun�� si� z szyn i ugrz�z� w piasku, ujechawszy jeszcze dwa kroki
si�� rozp�du, naciskany ramionami pi�ciu kobiet. Kobiety stai� zu-
pe�nie bezradne. Na szcz�cie, w pobli�u nie wida� szefa. Pr�by po-
ci�gni�cia ci�aru z powrotem okazuj� si� najzupe�niej daremne,
wagonik pe�en �wiru ani drgn��, a tymczasem ka�dej chwili mo�e
nadej�� szef. Zaczyna si� tedy ciche, sekretne zwo�ywanie. Czaj�c si�
i chyl�c przemykaj� w stron� wykolejonego wagoniku te kobiety,
kt�re pracuj� na piaszczystym wzg�rzu. Rozgl�daj�c si� na wszyst-
kie strony zbli�aj� si� te, kt�re wyr�wnuj� �wir, jaka� grupa wraca-
j�ca na swoje miejsce po odniesieniu szyn do��cza si� r�wn'e�.
Wsp�lny wysi�ek ramionl plec�w pod�wiguj�cych wagonik od spodu,
26
�opat podwa�aj�cych wryte w piasek ko�a � i ci�ar drgn��. L�k
dodaje si� d�wigaj�cym i pchn�y zn�w skutecznie: jednym ko�em
wagonik stan�� na szynie. Z daleka biegnie Capo, dostrzeg�szy pustk�
przy kilku punktach pracy, lecz zanim si� zbli�y�a, jeszcze jedno
szarpniecie, jeszcze jeden podryw � i wagonik pe�en �wiru jedzie
zn�w po szynach. Ewa Niedzielska z Krakowa d�wiga�a razem
z innymi. Twarz jej by�a w�wczas �miertelnie blada, czo�o pokry�o
si� drobnymi kropelkami, r�ce dr�a�y. Mo�e ju� wtedy rozwija�a
si� w niej choroba p�uc, kt�ra p�niej zabi�a jej m�ody organizm.
W�wczas, przy zbyt ci�kiej pracy, w�r�d ustawicznych zazi�bie�,
o g�odzie, gru�lica mog�a si� rozpocz��. Wtedy jednak nikt o tym
nie wiedzia�. Blada twarzyczka Ewuni, owini�ta czerwon� w bia�e
kropki chusteczk�, u�miecha�a si� do ludzi pogodnie i tak pozosta�a
w naszej pami�ci.
Grupa pracuj�ca w lesie budzi og�ln� zazdro��. Do�� trudno zna-
le�� si� w tej cz�ci wielkiej kolumny, �eby zosta� na ko�cu razem
z okre�lon� ilo�ci� pi�tek id�cych do lasu. Las! T�sknota do jego
ciszy koj�cej po straszliwym, niemilkn�cym gwarze lagru, t�sknota
cho� do chwili samotno�ci, podczas gdy w obozie przenigdy cz�owiek
n;e jest sam, w dzie� ani w nocy, w �adnej sytuacji, t�sknota do
trzasku ga��zi gn�cych si� na wietrze, do cichego po�wistu wilgi �
ptaka le�nych ustroni � to wszystko sprawia, �e wiele kobiet zna
tajemnic� tak doskona�ego ustawienia si� w pi�tkach, �eby na pewno,
nieomylnie by� zaliczon� do grupy pracuj�cych w lesie. Robota jest
tu l�ejsza ni� gdzie indziej; polega ona na brukowaniu drogi. Maj-
ster � �l�zak nie uznaje w kobietach r�wnowarto�ciowej z m�-
czyznami si�y fizycznej i nie wymaga zbyt wielkich wynik�w. Poza
tym las os�ania przed surowymi oczami SS-man�w, obowi�zuj�ce
b;cie i pop�dzanie nie musi wi�c by� koniecznie stosowane. Uk�ada
si� tu ci�kie g�azy kamienne dobieraj�c odpowiednie kszta�tem,
zasypyje si� szczeliny �wirem i wreszcie ubija si� gotow� drog�
ci�kimi stemplami.
Droga! Dok�d mo�e prowadzi�? Dobrze czasem wiedzie�, dok�d
prowadzi droga w lesie. Ale �adna z pracuj�cych nie wie, majstra
za� pyta� niebezpiecznie. Kierunek drogi jest ze wschodu na zach�d,
ginie w lesie i nikt nie zna jej kresu.
Nagle w ciszy szumi�cych drzew daje si� s�ysze� dudnienie samo-
chod�w i zaraz potem zbiorowy, rozpaczliwy krzyk przeje�d�aj�cych
27
w g��bi lasu kobiet, straszny, nikn�cy w oddali protest i znak dla
tych, kt�rzy pozostaj� jeszcze przy �yciu. To jest wszystkim zbyt
dobrze znane. Zawsze jad�cy na �mier� wydaj� taki krzyk i teraz
jest zupe�nie zrozumia�e, co to znaczy. Po chwili przejecha�o na-
st�pne auto, zn�w krzyk przelecia� nad lasem i ucich�, a potem je-
szcze auto trzecie. S�ycha� tylko kobiece g�osy. Wieziono tym razem
same kobiety. Dyskretnie to urz�dzono. Las � i nikt nie widzi,
i nigdy nikt si� nie dowie, i nigdy nikt �wiatu nie powt�rzy. Te tam,
co pracuj� przy budowie drogi, kobiety-cienie, cho�by nawet przez
g�stw� drzew co� widzia�y, nie wyjd� st�d nigdy. Spogl�daj� na nie
czasami oczy SS-man�w zw�one u�miechem, a usta m�wi� przez
z�by:
� So wie so Brzezinka, so wie so Krematorium.
(Las ten zwie si� Brzezinka, od niego dzielnica krematoryjna obozu
wzi�a sw� nazw�.)
P�niej mia�y powsta� tam wysokie krematoria, luksusowo urz�-
dzone komory gazowe zbudowane dla masowego zabijania ludzi.
Ta w�a�nie droga le�na mia�a by� p�niej drog� do krematori�w. Na
razie jednak robi si� to tak ,,od r�ki". Jest w lesie mi�dzy g�stwin�
drzew dom, kt�rego �ciany uszczelniono, i on to s�u�y tymczasowo
za komor� gazowa. .
Na prawo od nowopowstaj�cej drogi wszczyna si� niezwyk�e wi-
dowisko. P�omienie ognia dobywai� si� z wielkiego do�u, wok�
kt�rego krz�taj� si� wi�niowie. Poprzez ga��zie drzew, zw�aszcza
gdy si� podejdzie troch� bli�ej, mo�na widzie� doskonale, jak m�-
czy�ni opatrzeni w d�ugie kije spychaj� z w�zka nagie cia�a ludzkie
i rzucaj� je w p�omienie. W k��bach dymu migaj� ruchliwe syl-
wetki m�skie i rzucane z wysoka rozja�nione p�omieniami nagie
trupy. Wkr�tce dym staje si� g�sty, ciemny i nieprzejrzysty; ci�-
ko wpe�za pod ga��zie drzew, jest coraz bli�ej, a� zwolna ogarnia
pracuj�ce przy drodze kobiety, budz�c wstr�t i groz�. Sw�d spa-
lonego cia�a ludzkiego, kt�ry mia� towarzyszy� wszystkim dniom
i nocom lagrowym a� do ko�ca, straszny charakterystyczny zapach
wt�acza si� z bliska do ust, nosa, gard�a.
Wszystkie trzy grupy owej wielkiej kolumny Polek zbieraj� si�
razem na przerw� obiadow� na kawa�ku ��czki pod lasem, gdzie
wydaje* si� obiad. W tych z�ych czasach jedna jest rzecz dobra: ko-
t�y s� hermetycznie zamkni�te i wstr�tna brukwiana zupa nabiera
wielkiego znaczenia dla skostnia�ych ludzi, gdy� jest zupe�nie go-
28
raca. Z biegiem czasu kot�y uleg�y zniszczeniu i znikn�a ta jedna
z niewielu zalet. Tymczasem jednak oko�o po�udnia coraz cz�ciej
zwracaj� si� g�owy w stron�, z kt�rej nadje�d�a zwykle w�z
wioz�cy kot�y i wszyscy licz� czas do chwili, gdy wreszcie mo-
�na si� b�dzie rozgrza�. Niestety, w�zek nie przyje�d�a na samo
miejsce i trzeba chodzi� po pi��dziesi�ciolitrowe kot�y p� kilome-
tra po rozmi�k�ej drodze. Zwykle Gapo bez namys�u wyznacza po-
trzebn� do tego liczb� pracownic, kt�re z rezygnacj� brn� po b�ocie.
Nie wszystkie jednak s� do�� silne. Oto wyznaczono wymizerowan�,
blad� kobiet�, kt�ra w�a�nie powr�ci�a ze szpitala po ci�kim za-
paleniu p�uc. Capo jest �l�zaczk� rozumiej�c� doskonale po polsku,
u�ywaj�c� nieprawdopodobnie brzydkiej gwary. Jedna z kobiet wy-
znaczonych r�wnie� do d�wigania kot��w zwraca si� do Capo wska-
zuj�c na rekonwalescentk� i prosi o zast�pienie jej zdrowsz�.
W obozie jednak istnieje dziwne odwr�cenie poj��: wszystko, co
s�abe, delikatne, niezaradne, chore zas�uguje na prze�ladowanie, jest
zepchni�te i zdeptane. Kryteria tego rodzaju przesi�kaj� z selekcji
przedkrematoryjnych, gdzie si�a fizyczna chroni, czasem zreszt�
tylko na kr�tko, od natychmiastowej �mierci.
A wi�c Capo jednym pchni�ciem ramienia przewraca w b�oto
rekonwalescentk�, obrzucaj�c j� przy tym spojrzeniem pe�nym po-
gardy i kopn�wszy kilka razy zwraca si� do Polki, kt�ra pozwoli�a
sobie na branie w obron� s�abszej. Kilka uderze� kija w czaszk�
i kobieta zamroczona pada twarz� pomi�dzy stoj�ce towarzyszki.
Przerwa obiadowa trwa godzin�, z czego co najmniej po�ow� za-
biera stanie w ogonku po zup�. Zup� uwa�a si� za �wietn�, je�eli
wy�owi si� w niej kilka kawa�k�w ziemniaka albo skrawek mi�snej
konserwy � to jednak przytrafia si� tylko tym, kt�re mia�y szcz�-
�cie dosta� porcj� z dna kot�a. Reszt� czasu mo�na po�wi�ci� odpo-
czynkowi. Mo�na umy� si� wod� z ma�ego rowku, tak czyst�, �e
niekt�rym s�u�y nawet do picia. Mo�na by le�e� na ��kn�cej tra-
wie � ale na to szkoda czasu. Cia�o rozgrzane zup� i po�udniowe
�wiat�o � to rzadka okazja; a wi�c po�piesznie �ci�ga si� cz��
odzie�y, �eby si� od wszy�. Jest to zaj�cie^ kt�remu po�wi�ca si�
ka�d�, najkr�tsz� nawet woln� chwil�.
Razem z kolumn� Polek dostaje na ��czce obiad kolumna �yd�-
wek. Postawa ich pe�na jest rezygnacji. Ka�da z Polek wie, �e mo�e
j� tu spotka� �mier�, ale mo�e r�wnie? tej �mierci unikn��, i wszel-
kimi sposobami stara si� uodporni�. �yd�wki natomiast wiedz�,
29
l
�e czeka je tylko zag�ada, i nie maj� nic przeciwko temu, by sw�j
zgon przy�pieszy� i unikn�� okropnej �mierci w gazie.
Tego dnia, gdy lodowaty deszcz ze �niegiem bi� bez przerwy a�
do po�udnia, zacz�to we w�a�ciwej porze dzieli� obiad. Lecz �nieg
b�yskawicznie nape�nia miski, �lepi oczy rozdzielaj�cej obiad Capo,
wicher porywa dzielon� zup� i rzuca j� na ��k�. Wtedy sta�a si�
rzecz niezwyk�a: wszystkim pozwolono przekroczy� granic� nowo-
buduj�cego si� lagru � wej�� pod dach niewyko�czonego jeszcze
drewnianego baraku. Jest to ob�z B II c. Tam doko�czono dzie-
lenia wystyg�ego obiadu. Reszt� czasu kobiety po�wi�caj� wy�yma-
niu odzie�y, z kt�rej p�yn� strumienie wody, i rozcieraniu sobie
nawzajem plec�w. Smutny l�k wida� w wielu oczach. Tym razem
zupa nie rozgrza�a nikogo, zsinia�e cia�a dr�� z zimna. Jedna
z �yd�wek belgijskich, pi�tnastoletnia dziewczyna, dosta�a nag�ego
ataku febry. Le�y na mokrej ziemi przemoczona na wskro�, z za-
ci�ni�tymi ustami, z cia�em zsinia�ym, podrzucanym przez dre-
szcze. Widocznie ma r�wnie� czerwonk�, bo nie nosi bielizny i nie
ma na sobie nic pr�cz sukni i pantofli. Mo�e, gdyby zjad�a troch�
zupy, mo�e gdyby nie le�a�a tak niemal przez godzin� na mokrej
ziemi, gdyby rozgrza�a si� ruchem i masa�em � mo�e da�oby si�
j� uratowa�. Ale w niej nie wida� ju� ch�ci �ycia. Sinymi wargami,
poprzez fal� dreszcz�w powtarza po francusku:
� Mamo, �mier� idzie.
�mier� sz�a rzeczywi�cie i by�a ju� blisko, ale mia�o j� jeszcze
poprzedzi� cierpienie. Gwizdek na koniec obiadu nie poruszy� jej.
Nie poruszy� jej r�wnie� kij Capo. Le��cych uwa�a si� w obozie za
sabotuj�cych i kij jest jedynym �rodkiem, jakim si� parlamentuje �
cz�stokro� ju� z konaj�cymi. Wreszcie, gdy do g�owy Capo dotar�a
my�l, �e to jednak nie sabota�, nie up�r, nie lenistwo � kaza�a dwu
�yd�wkom wywlec le��c� i,rzuci� ja na mokr� kupk� �wiru. Tam
umie�ci�y j� w pozycji p� siedz�cej, z g�ow� przechylon� do ty�u
i opart� o �wir. Cia�o dziewczyny by�o delikatne i wypiel�gnowane,
lecz ju� powleka�o si� szaro�ci� zgonu. Mimo to Capo zn�w usi�o-
wa�a zmusi� j� do podniesienia si�. Ale cia�o jej by�o ju� zwiotcza�e.
Pod wiecz�r wyst�pi�y na nim sine �lady uderze� i zanim szef za-
gwizda� na koniec pracy � nie �y�a.
Je�eli kto� chce zobaczy� ob�z w samym mie�cie O�wi�cim, a ma
przy tym zdrowe nogi, to najlepiej post�pi daj�c si� zagarn��
rano do kolumny noszenia desek. Jest to mieszana kolumna polsko-
�ydowska. Jak dziwny kondukt pogrzebowy, d�ugi, smutny i mo-
notonnie szary, sunie pomi�dzy lagrami, nosz�c deski ze sk�adu
w O�wi�cimiu do nowo ustawionych barak�w w Birkenau. Obok
budki wartownika przy skrzy�owaniu dr�g, przez kr�tki tunel prze-
cinaj�cy murowany budynek (p�niej tamt�dy przeprowadzono
szyny kolejowe), drog� pomi�dzy obozem kobiecym na lewo a nie-
zamieszka�ymi wtedy jeszcze obozami na prawo posuwa