10866
Szczegóły |
Tytuł |
10866 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10866 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10866 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10866 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ASTRID LINDGREN
RASMUS, RYCERZ
BIA�EJ RӯY
(Prze�o�y�a: Irena Szuch-Wyszomirska)
NASZA KSI�GARNIA
1998
Rozdzia� I
- Kalle! Anders! Ewa-Lotta! Jeste�cie tam?!
Sixten spogl�da� w g�r� na okno strychu nad piekarni�, by przekona� si�, czy kt�ra� z
Bia�ych R� wytknie g�ow� i odpowie na jego wo�anie.
- Dlaczego was tam nie ma? - krzycza� Jonte, gdy z kwatery g��wnej Bia�ych nie
dawano znaku �ycia.
- No, jeste�cie czy nie? - dopytywa� si� Sixten niecierpliwie.
Jasna g�owa Kallego Blomkvista ukaza�a si� w okienku strychu.
- Nie, nie ma nas tu - zapewnia� z powag�. - My tylko udajemy, �e jeste�my.
Sixten nie pozna� si� na dowcipie i pyta� dalej:
- Czy Anders i Ewa-Lotta te� tam s�?
Dwie g�owy wysun�y si� obok g�owy Kallego w okienku.
- Nie, nas te� tu nie ma - powiedzia�a Ewa-Lotta. - Czego chcecie, Czerwoni?
- Da� wam porz�dnie w sk�r� - odpowiedzia� �agodnie Sixten.
- I dowiedzie� si�, jak ma by� ze Stormumriken - doda� Benka.
- Mo�e ca�e wakacje maj� min��, zanim zdob�dziecie si� na decyzj�? - zapyta� Jonte. -
Schowali�cie go czy nie?
Anders zsun�� si� w mgnieniu oka po linie, owej linie, kt�r� pos�ugiwali si� Biali, aby
szybko wydosta� si� na d� ze swej kwatery g��wnej na strychu piekarni.
- Tak, schowali�my go, oczywi�cie - odpowiedzia�.
Podszed� do wodza Czerwonych, spojrza� mu powa�nie w oczy i powiedzia�
akcentuj�c dobitnie ka�de s�owo:
- Ptak bia�o-czarny buduje gniazdo niedaleko opustosza�ego grodu. Szukajcie tej nocy!
- Poca�uj mnie w nos! - by�o jedyn� odpowiedzi� wodza Czerwonych.
Mimo to zebra� on natychmiast swych wiernych towarzyszy broni w os�oni�tym
miejscu za krzakami porzeczek, aby zastanowi� si� nad owymi s�owami o �ptaku czarno-
bia�ym�.
- Ech, to oczywi�cie sroka - powiedzia� Jonte. - Stormumriken le�y w sroczym
gnie�dzie, tego nawet dziecko mog�oby si� domy�li�.
- Tak, kochany Jonte, tego nawet dziecko mog�oby si� domy�li�! - zawo�a�a Ewa-
Lotta z okna na strychu piekarni. - Pomy�l, nawet takie dzieci�tko jak ty mo�e si� tego
domy�li�! Z pewno�ci� cieszysz si� bardzo z tego, prawda, Jonte?
- Czy mog� odej�� i spra� j�? - spyta� Jonte swego wodza.
Sixten uzna� jednak, i� Stormumriken jest wa�niejszy ni� wszystko inne, i Jonte
zmuszony by� odroczy� sw� ekspedycj� karn�.
- Niedaleko opustosza�ego grodu mog� by� tylko ruiny zamku - szepn�� Benka
cichutko, by Ewa-Lotta nie mog�a go us�ysze�.
- W sroczym gnie�dzie, blisko ruin zamku - powiedzia� uradowany Sixten. - P�dzimy!
Furtka w ogrodzie mistrza piekarskiego zatrzasn�a si� z hukiem za trzema rycerzami
Czerwonej R�y, co sprawi�o, �e kot Ewy-Lotty zerwa� si� przera�ony z przedpo�udniowej
drzemki na werandzie. Mistrz piekarski Lisander wytkn�� dobroduszn� twarz przez okno
piekarni i zawo�a� do swojej c�rki:
- Jak my�lisz, czy to d�ugo potrwa, zanim rozwalicie mi ca�� piekarni�?
- C� my mo�emy poradzi� na to - powiedzia�a Ewa-Lotta ura�ona - �e Czerwoni
p�dz� jak stado bizon�w. My doprawdy tak nie trzaskamy furtk�.
- Chcia�bym w to uwierzy� - odpar� mistrz piekarski, gestem zapraszaj�c do blachy
pe�nej pon�tnych dro�d�owych ciastek subtelnych rycerzy Bia�ej R�y, kt�rzy nie trzaskali
furtkami.
W chwil� p�niej trzy Bia�e R�e wyfrun�y przez furtk� z takim �oskotem, �e
przekwit�e peonie na grz�dce uroni�y swe ostatnie p�atki z �a�osnym westchnieniem. Mistrz
piekarski westchn�� r�wnie�. �Bizony - czy nie tak powiedzia�a Ewa-Lotta?�
Pewnego cichego wieczoru przed dwoma laty wybuch�a owa wojna pomi�dzy Bia�� a
Czerwon� R�. Szala�a ju� trzeci rok, a �adna ze stron walcz�cych nie wygl�da�a na to, by
mia�a jej do��. Przeciwnie - Anders zwyk� by� przytacza� wojn� 30-letni� jako przyk�ad
godny na�ladowania.
- Je�li dawniej mogli wojowa� tak d�ugo, to i my mo�emy - zapewnia� entuzjastycznie.
Ewa-Lotta mia�a bardziej trze�wy pogl�d na spraw�.
- Wyobra� sobie, jak to b�dzie, gdy jako stary grubas pod czterdziestk� b�dziesz
czo�ga� si� po rowach szukaj�c Stormumriken - to b�dzie dopiero co�, z czego wszystkie
dzieci w mie�cie b�d� si� pod�miewa�.
By�a to nieweso�a my�l. �e si� mia�o by� wy�mianym i co gorsza - �e si� mia�o mie�
czterdzie�ci lat, podczas gdy jednocze�nie inni szcz�liwcy nadal nie mieliby wi�cej ni�
trzyna�cie czy czterna�cie lat.
Anders czu� zdecydowan� niech�� do dzieciak�w, kt�re kiedy� mia�y przej�� ich
miejsca zabaw, kryj�wki i wojny pomi�dzy R�ami, a w dodatku by�yby tak bezczelne, by
�mia� si� z niego. Z niego, wodza Bia�ej R�y w zamierzch�ych dniach, gdy tych
zasmarkanych b�bn�w w og�le jeszcze nie by�o na �wiecie!
Anders zatroska� si� nagle. S�ysz�c s�owa Ewy-Lotty u�wiadomi� sobie, �e �ycie jest
kr�tkie i �e nale�y si� bawi�, p�ki czas.
- W ka�dym razie nikomu nie b�dzie nigdy tak weso�o jak nam - pociesza� Kalle
swego wodza. - Wojna Czerwonej i Bia�ej R�y - na co� podobnego nie zdob�d� si� nigdy ci
smarkacze!
Ewa-Lotta by�a tego samego zdania. Nic nie mog�o dor�wna� wojnie R�. Gdy kiedy�
stan� si� godnymi po�a�owania grubasami ko�o czterdziestki, jak to przepowiada�a, w�wczas i
tak pami�ta� b�d� swoje wspania�e zabawy w czasie lata. Wspomn�, jak mi�o by�o biec boso
przez delikatn� traw� ��k w letnie wieczory, jak �agodnie i �yczliwie woda pluska�a pod
stopami, gdy si� brn�o przez k�adk� Ewy-Lotty na jak�� decyduj�c� potyczk�, i jak ciep�o
promienie s�o�ca zagl�da�y przez otwarte okno strychu nad piekarni�, a� pod�oga w kwaterze
g��wnej Bia�ej R�y zaczyna�a pachn�� latem. Tak, wojna R� by�a bez w�tpienia zabaw� po
wsze czasy zwi�zan� z wakacjami, �agodnym wietrzykiem i jasnym blaskiem s�o�ca! Mrok
jesieni i ch��d zimy przynosi�y bezwzgl�dne zawieszenie broni w walce o Stormumriken.
Skoro tylko zaczyna� si� rok szkolny, wrogie dzia�ania ulega�y zawieszeniu do czasu, gdy
kasztany na Storgatan nie stan�y w kwiatach, a �wiadectwa szkolne nie przejrzane by�y
krytycznymi oczami rodzic�w.
Teraz jednak by�o lato, a wojna R� kwit�a w zawody z prawdziwymi r�ami w
ogrodzie mistrza piekarskiego. Posterunkowy Bjork, kt�ry pe�ni� s�u�b� na Lillgatan,
rozumia�, co si� �wi�ci, gdy najprz�d ujrza� Czerwonych mkn�cych jak wicher, a w par�
minut potem Bia�ych �migaj�cych w tym samym dzikim p�dzie w g�r� drogi ku ruinom
zamku. Ewa-Lotta zd��y�a tylko krzykn��: �Cze��, wujku Bjork!� i jej jasna czuprynka
znikn�a za najbli�szym zakr�tem. Posterunkowy Bjork u�miechn�� si� sam do siebie. Jak
ma�o potrzeba by�o dzieciom, by si� dobrze bawi�! Stormumriken by� przecie� tylko
kamieniem, niczym innym jak tylko ma�ym, dziwnym kamieniem, a jednak wystarcza�, by
trwa� mog�a wojna R�. Tak, tak, gdy chodzi o wojn�, to najcz�ciej potrzeba tak niewiele!
Posterunkowy Bjork westchn��, gdy o tym pomy�la�. Nast�pnie wszed� na most, by zerkn��
na samoch�d niew�a�ciwie zaparkowany po drugiej stronie rzeki. W p� drogi przystan�� i
pocz�� gapi� si� na wod�, kt�ra pluska�a cicho pod filarem mostu. Niesiona pr�dem
nadp�yn�a stara gazeta. Ko�ysa�a si� wolno na falach i wielkimi tytu�ami g�osi�a wiadomo��,
kt�ra by�a nowin� wczoraj czy przedwczoraj lub mo�e w ubieg�ym tygodniu. Posterunkowy
Bjork czyta� z roztargnieniem.
NIEPRZEPUSZCZALNY LEKKI METAL - PRZEWR�T W DZIEDZINIE
PRZEMYS�U WOJENNEGO
Naukowiec szwedzki rozwi�zuje zagadnienie, kt�re absorbuje badaczy ca�ego �wiata.
Posterunkowy Bjork westchn�� raz jeszcze. Gdyby tak ludzie chcieli ograniczy� si� do
wojownia o Stormumriken! W�wczas przemys� wojenny by�by niepotrzebny!
Musi jednak p�j�� zobaczy�, jak to tam jest z tym �le zaparkowanym samochodem.
- Na jarz�binie za ruinami zamku - tam szuka� b�d� najprz�d! - zapewnia� Kalle i
podskoczy� weso�o z rado�ci na sam� my�l o tym.
- Na pewno - powiedzia�a Ewa-Lotta. - Takiego sroczego gniazda nie ma przecie�
nigdzie!
- Dlatego te� po�o�y�em tam zawiadomienie dla Czerwonych - o�wiadczy� Anders. -
Gdy je przeczytaj�, b�d� w�ciekli. My�l�, �e mo�emy tu si� zatrzyma� i zaczeka� na ich atak.
Prosto przed nimi, wysoko na wzg�rzu, stare ruiny zamku wznosi�y swe pop�kane
sklepienia ku jasnob��kitnemu, letniemu niebu. Daleko w dole le�a�y zabudowania miasta, a
tylko ten i �w dom jak gdyby z wahaniem wspina� si� na urwisko, zbli�aj�c si� do olbrzyma
na wzg�rzu. Jak wysoko umieszczony posterunek sta�a w p� drogi ku ruinom stara willa,
ukryta za bujn� zieleni� �ywop�otu, krzak�w bzu i drzew wi�niowych, otoczona w�t�ymi
sztachetami. Oparty wygodnie plecami o te sztachety Anders postanowi�, �e czeka� b�dzie na
odwr�t Czerwonych.
- Niedaleko opustosza�ego grodu - powiedzia� Kalle i rzuci� si� na traw� obok
Andersa. - To przecie� zale�y od tego, jak si� liczy. Je�eli por�wnywa� b�dziemy z
odleg�o�ci� od bieguna po�udniowego, to mo�na by schowa� Stormumriken gdzie� w okolicy
Hassleholmu i mimo to twierdzi�, �e jest to niedaleko �opustosza�ego grodu�.
- Masz racj� - potwierdzi�a Ewa-Lotta. - Nie powiedzieli�my przecie�, �e srocze
gniazdo znajduje si� tu� za zakr�tem przy ruinach zamku. Czerwoni jednak s� o wiele za t�pi,
�eby to zrozumie�.
- Powinni nam dzi�kowa� na kolanach - stwierdzi� Anders twardo. - Zamiast schowa�
Stormumriken w okolicy Hassleholmu, kt�ry w innym wypadku by�by pod bokiem,
schowali�my go tu, w pobli�u willi Eklunda. To doprawdy uprzejmie z naszej strony.
- Tak, to doprawdy uprzejmie z naszej strony - za�mia�a si� Ewa-Lotta. Po czym
powiedzia�a co� zupe�nie nieoczekiwanego: - Sp�jrzcie, tam siedzi jaki� ma�y dzieciak na
schodach werandy.
Tak by�o istotnie. Na schodach werandy siedzia� ma�y ch�opczyk. Wi�cej za� nie by�o
potrzeba, by Ewa-Lotta na chwil� zapomnia�a o Stormumriken. S�ynna Ewa-Lotta, kt�ra by�a
takim dzielnym wojakiem, miewa�a chwile kobiecej s�abo�ci i wtedy �adne perswazje nie
odnosi�y skutku. Anders i Kalle byli zawsze zdumieni i zaskoczeni zachowaniem si� Ewy-
Lotty, gdy znalaz�a si� ona w pobli�u ma�ych dzieci.
Ich zdaniem wszystkie ma�e dzieci by�y r�wnie niezno�ne, k�opotliwe, zasiusiane i
zasmarkane. Na Ewie-Lotcie natomiast robi�y takie wra�enie, jak gdyby by�y wszystkie
ma�ymi, dobrymi elfami. Gdy znalaz�a si� w tym zaczarowanym kr�gu elf�w, zachowywa�a
si� w spos�b, kt�ry zdaniem Andersa by� najzupe�niej idiotyczny: wyci�ga�a do dziecka
ramiona i nagle zaczyna�a m�wi� g�osem, kt�ry pe�en by� dziwnie tkliwych ton�w i sprawia�,
�e Kalle i Anders otrz�sali si� ze wstr�tem.
Dzieln� Ew�-Lott�, rycerza Bia�ej R�y, jakby kto� zdmuchn��. Brakowa�o tylko,
�eby Czerwoni zaskoczyli j� w takiej chwili s�abo�ci, a by�aby plama na tarczy herbowej
Bia�ej R�y nie do zmycia - twierdzili Kalle i Anders.
Dziecko na schodach werandy zauwa�y�o widocznie, i� co� niezwyk�ego dzieje si� za
furtk�, gdy� zbli�a�o si� drepcz�c powoli �cie�k� ogrodu. Ujrzawszy Ew�-Lott� stan�o nagle.
- Dzie� dobry... - powiedzia�o z pewnym wahaniem. Ewa-Lotta sta�a przed furtk� z
owym - jak nazywa� go Anders - g�upkowatym u�miechem.
- Dzie� dobry! - odpowiedzia�a. - Jak ci na imi�?
Malec przygl�da� si� jej powa�nymi, ciemnoniebieskimi oczyma i nie wydawa� si�
oczarowany owym g�upkowatym u�miechem.
- Nazywam si� Rasmus - powiedzia� rysuj�c co� wielkim palcem u nogi w piasku na
ogrodowej �cie�ce. Nast�pnie zbli�y� si�. Wysun�� ma�y, piegowaty pyszczek przez szpar� w
furtce i zobaczy� Kallego i Andersa siedz�cych na trawie. Jego powa�n� twarzyczk� przeci��
szeroki u�miech zachwytu.
- Cze��! - powiedzia�. - Nazywam si� Rasmus.
- Tak, s�yszeli�my to ju� - odezwa� si� Kalle �askawie.
- Ile masz lat? - spyta�a Ewa-Lotta.
- Pi�� - odpowiedzia� Rasmus. - Ale na przysz�y rok b�d� mia� sze��. A ty ile b�dziesz
mia�a lat na przysz�y rok?
Ewa-Lotta roze�mia�a si�.
- Na przysz�y rok b�d� star� ciotk� - odpowiedzia�a. - A co ty tu robisz? Czy
mieszkasz u Eklund�w?
- Wcale nie - odpowiedzia� Rasmus. - Mieszkam u mego tatusia.
- To tw�j tatu� mieszka w willi Eklunda?
- Jasne, �e mieszka - odpar� Rasmus ura�ony. - Inaczej nie m�g�bym przecie�
mieszka� u niego, rozumiesz chyba.
- Najczystsza logika, Ewo-Lotto - wtr�ci� Anders.
- Czy ona si� nazywa Efa-Lotta? - zapyta� Rasmus, wskazuj�c na Ew�-Lott� du�ym
palcem u nogi.
- Tak, ona nazywa si� Efa-Lotta - odpowiedzia�a Ewa-Lotta. - I uwa�a, �e jeste� mi�y.
Poniewa� Czerwonych nie by�o jeszcze w polu widzenia, przesz�a szybko przez furtk�
do mi�ego dziecka w ogrodzie Eklunda.
Rasmus nie m�g� nie zauwa�y�, i� jest to jedyna osoba, kt�ra zdradza zainteresowanie
nim, i postanowi� odwzajemni� si� uprzejmo�ci�. Nale�a�o tylko znale�� odpowiedni temat do
rozmowy.
- M�j tatu� robi blach� - powiedzia� po d�u�szym namy�le.
- Robi blach�? - powt�rzy�a Ewa-Lotta. - Czy jest blacharzem?
- Wcale nie - odpowiedzia� Rasmus. - Jest profesorem, kt�ry robi blach�.
- Ach, to �wietnie! To mo�e b�dzie m�g� zrobi� blach� dla mojego tatusia - ucieszy�a
sit; Ewa-Lotta. - M�j tatu� jest piekarzem, rozumiesz, i potrzebuje bardzo du�o blach.
- Poprosz� mego tatusia, �eby zrobi� blach� dla twego tatusia - powiedzia� Rasmus
�yczliwie i wsun�� r�czk� w r�k� Ewy-Lotty.
- Ech, Ewo-Lotto, daj spok�j z tym dzieciakiem - powiedzia� Anders. - Czerwoni
mog� nadej�� w ka�dej chwili.
- B�d� spokojny - odpowiedzia�a Ewa-Lotta - pierwsza dam im w sk�r�.
Rasmus patrzy� na Ew�-Lott� pe�en podziwu.
- Komu dasz w sk�r�? - zapyta�.
W�wczas Ewa-Lotta opowiedzia�a o pe�nej chwa�y wojnie pomi�dzy Czerwon� a
Bia�� R�. O dzikich walkach wzd�u� ulic i zau�k�w, o niebezpiecznych zadaniach i tajnych
rozkazach oraz pe�nych emocji podchodach w ciemne noce. O s�ynnym Stormumriken, o tym,
�e Czerwoni wkr�tce mieli si� zjawi� �li jak osy, i o tym, �e to b�dzie wspania�a walka.
Rasmus rozumia�. Nareszcie zrozumia�, co by�o sensem �ycia. By� Bia�� R�. Nic
bardziej wspania�ego nie mog�o istnie�. W g��bi jego pi�cioletniej duszyczki zrodzi�a si� w
owej chwili nieprzeparta ch�� zostania kim� takim jak Ewa-Lotta i Anders, i ten - jak�e on si�
nazywa? - Kalle! M�c by� r�wnie du�ym i silnym i m�c da� w sk�r� Czerwonym, i wznosi�
okrzyki wojenne, i skrada� si�, i robi� wszystko, wszystko to, co oni. Spojrza� na Ew�-Lott�
oczami przepe�nionymi tym pragnieniem i powiedzia� rozbrajaj�co:
- Efo-Lotto, czy i ja tak�e m�g�bym zosta� Bia�� R�?
Ewa-Lotta da�a mu prztyczka w piegowaty nosek.
- Nie, Rasmusie, jeste� jeszcze za ma�y - odpowiedzia�a.
W�wczas Rasmus wpad� w z�o��. �wi�ty gniew porywa� go, gdy s�ysza� te
znienawidzone s�owa �jeste� za ma�y�. Wci�� i wci�� musia� ich s�ucha�. Spojrza� ze z�o�ci�
na Ew�-Lott�.
- W takim razie uwa�am, �e jeste� g�upia - powiedzia�.
Stwierdziwszy to pozostawi� j� w�asnemu losowi. Lepiej by�o p�j�� i spyta� tych
ch�opc�w, czy nie m�g�by zosta� Bia�� R�.
Stali przy furtce i spogl�dali z zainteresowaniem w stron� drewutni.
- Ty, Rasmus - powiedzia� ten, kt�ry mia� na imi� Kalle - czyj to motocykl?
- Tatusia, oczywi�cie - odpowiedzia� Rasmus.
- O rety! - zawo�a� Kalle. - Profesor, kt�ry je�dzi motocyklem - jak to wygl�da?
My�l�, �e broda wpl�tuje mu si� w ko�a.
- Jaka zn�w broda? - spyta� Rasmus ze z�o�ci�. - M�j tatu� nie ma brody.
- Nie ma? - zdziwi� si� Anders. - Przecie� wszyscy profesorowie maj� brody.
- Wyobra� sobie, �e nie maj� - odpowiedzia� Rasmus i krokami pe�nymi godno�ci
oddali� si� w stron� werandy. Te dzieci wszystkie by�y g�upie i nie mia� zamiaru wi�cej z nimi
rozmawia�.
Gdy znalaz� si� w bezpiecznej odleg�o�ci na werandzie, odwr�ci� si� i krzykn�� do
tr�jki przy furtce:
- Fe, do bombki, jacy jeste�cie g�upi! M�j tatu� jest profesorem bez brody, kt�ry robi
blach�!
Kalle, Anders i Ewa-Lotta patrzyli ubawieni na ma��, rozz�oszczon� posta� na
werandzie. Nie mieli zamiaru go dra�ni�. Ewa-Lotta zrobi�a kilka szybkich krok�w chc�c
dogoni� go i troch� pocieszy�, lecz cofn�a si� nagle. W tej samej bowiem chwili drzwi za
Rasmusem otworzy�y si� i kto� wyszed�. By� to opalony, m�ody, trzydziestokilkuletni
m�czyzna.
Chwyci� mocno Rasmusa i posadzi� go sobie na ramieniu.
- Masz zupe�n� racj�, Rasmusie - powiedzia�. - Tw�j tatu� jest profesorem bez brody,
kt�ry robi blach�.
Schodzi� w d� �cie�k� z Rasmusem na ramieniu, a Ewa-Lotta przestraszy�a si� nieco,
gdy� znajdowa�a si� przecie� na terenie prywatnej posesji.
- Czy widzisz teraz, �e nie ma brody? - krzykn�� Rasmus triumfuj�co do Kallego,
kt�ry sta� jeszcze przy furtce. - Wi�c mo�e chyba je�dzi� motocyklem?
W wyobra�ni widzia� tatusia z d�ug�, faluj�c� brod�, kt�ra wpl�tywa�a si� w ko�a. By�
to w najwy�szym stopniu niemi�y obraz.
Kalle i Anders uk�onili si� grzecznie.
- Rasmus m�wi, �e wujek robi blach� - odezwa� si� Kalle, aby szybciej zmieni� temat
o brodzie.
Profesor roze�mia� si�.
- Tak, mo�na by to niemal tak nazwa� - odpowiedzia�.
- Blacha... lekki metal... zrobi�em pewien ma�y wynalazek... rozumiecie.
- Jaki wynalazek? - zapyta� Kalle zaciekawiony.
- Wynalaz�em spos�b, dzi�ki kt�remu lekki metal staje si� nieprzepuszczalny - odpar�
profesor. - To w�a�nie Rasmus nazywa robieniem blachy.
- Czyta�em o tym w gazecie - powiedzia� Anders skwapliwie. - To wujek jest s�awny,
ho, ho...
- Oczywi�cie, �e jest s�awny - zapewnia� Rasmus z g�ry. - Brody te� nie ma. Ot, co!
Profesor nie wda� si� jednak w dyskusj� nad swoj� s�aw�.
- Teraz, Rasmusie, p�jdziemy do domu i zjemy �niadanie - powiedzia�. - Usma�� ci
szynki.
- Nie wiedzia�am, �e wujek tu mieszka - odezwa�a si� Ewa-Lotta.
- Tylko przez lato - odrzek� profesor. - Wynaj��em t� ruder� na lato.
- Bo tatu� i ja b�dziemy tu na letnisku, p�ki mama le�y w szpitalu - obja�ni� Rasmus. -
We dw�jk�, zupe�nie sami. Ot, co!
Rozdzia� II
Rodzice stanowili nieraz przeszkod� w prowadzeniu wojny. Wtr�cali si� w bieg
wypadk�w w najrozmaitszy spos�b. Czasami w�a�ciciel sklepu kolonialnego Blomkvist
wpada� na pomys�, �e syn jego powinien mu pom�c w sklepie w godzinach najwi�kszego
ruchu. Kierownik poczty za� cz�sto g�sto przychodzi� z niedorzeczn� propozycj�, by Sixten
wygrabi� �cie�ki w ogrodzie i skosi� trawniki. Na pr�no Sixten usi�owa� przet�umaczy�
swemu ojcu, �e zaro�ni�ty dziko ogr�d jest o wiele �adniejszy. Kierownik poczty tylko kiwa�
g�ow� i w milczeniu wskazywa� na kosiark�.
Jeszcze bardziej niewyrozumia�y i wymagaj�cy by� szewc Bengtsson. Zmuszony by�
zarabia� na swe utrzymanie od trzynastego roku �ycia i uwa�a�, �e syn jego winien czyni� to
samo. Dlatego te� usi�owa� srog� r�k� utrzyma� Andersa na sto�ku szewskim przez wakacje.
Anders jednak z czasem zdoby� osobliw� wpraw� w unikaniu wszelkich zamach�w na sw�
z�ot� wolno��. Sto�ek, na kt�rym mia� siedzie�, �wieci� najcz�ciej pustkami, gdy szewc
schodzi� do swego warsztatu, by wprowadza� najstarszego syna w tajniki swego zawodu.
Prawdziwie ludzki by� tylko tatu� Ewy-Lotty.
- Je�li jeste� weso�a i grzeczna i nie robisz zbyt wiele harmideru, to nie wtr�cam si� do
twoich spraw - twierdzi� piekarz i k�ad� z czu�o�ci� sw� ojcowsk� r�k� na jasnej g��wce Ewy-
Lotty.
- Taki ojciec to skarb - mawia� Sixten gorzko i g�o�no, aby zag�uszy� terkot kosiarki.
Benka i Jonte opierali si� o sztachety i patrzyli ze wsp�czuciem na wysi�ki Sixtena.
Starali si� pocieszy� go p�omiennymi opisami w�asnych trud�w. Benka musia� jako �ywo
rwa� porzeczki przez ca�e przedpo�udnie, a Jonte pilnowa� m�odszego rodze�stwa.
- Tak, w ten spos�b cz�owiek b�dzie zmuszony nadrabia� nocami, je�li ma da� w
sk�r� Bia�ym - powiedzia� Sixten rozgoryczony. - Nie ma si� przecie� wolnej chwilki przez
calutki dzie�, by m�c za�atwi� chocia�by najwa�niejsze sprawy.
Jonte skin�� g�ow� potakuj�co.
- M�drze powiedzia�e�. Mo�e spierzemy Bia�ych dzi� w nocy?
Sixten odstawi� natychmiast kosiark�.
- Nie jeste� wcale taki g�upi, Jonte - powiedzia�. - Chod�my do kwatery g��wnej na
narad� wojenn�.
W ten spos�b w kwaterze g��wnej Czerwonych, w gara�u Sixtena, zaplanowano
nocny wypad. Po czym Benka pos�any zosta� z wezwaniem Czerwonego dow�dcy do
Bia�ych.
Anders i Ewa-Lotta siedzieli w altanie piekarza i czekali na zamkni�cie sklepu
Blomkvista, kiedy to Kalle ko�czy� prac�. Dla zabicia czasu grali w szewca i jedli �liwki. W
ciep�ym lipcowym s�o�cu dow�dca Bia�ych wygl�da� do�� apatycznie i niezbyt wojowniczo.
O�ywi� si� jednak na widok Benki cz�api�cego przez k�adk� Ewy-Lotty tak, �e woda bryzga�a
mu na bose nogi. Benka trzyma� w r�ku papier, kt�ry z ch�odnym uk�onem wr�czy� dow�dcy
Bia�ych, po czym znik� szybko.
Anders wyplu� pestki �liwki i przeczyta� g�o�no:
Tej nocy w �wietle ksi�yca w grodzie mych ojc�w odb�dzie si� festyn, gdy� Czerwona
R�a �wi�ci� b�dzie zdobycie pe�nego chwa�y Stormumriken od niewiernych. Ostrze�enie!!!
Nie wchod�cie nam w drog�!!! Wszyscy skradaj�cy si� g�wniarze Bia�ej R�y b�d�
bezlito�nie zmasakrowani.
Sixten szlachcic i w�dz Czerwonej R�y
Uwaga! O godz. 12 w ruinach zamku.
Anders i Ewa-Lotta spojrzeli po sobie i zachichotali rado�nie.
- Chod�, p�d�my i uprzed�my Kallego! - krzykn�� Anders wpychaj�c kartk� do
kieszeni spodni. - Wspomnisz moje s�owa - szykuje si� noc d�ugich no�y.
�W �wietle ksi�yca� ma�e miasteczko beztrosko spa�o g��bokim snem, nie maj�c
poj�cia o �nocy d�ugich no�y�. Posterunkowy Bjork, kt�ry powoli przechadza� si� po
opustosza�ych ulicach, nie mia� r�wnie� o niej poj�cia. Cicho by�o wsz�dzie, a jedyne, co
s�ysza�, to by� odg�os, jaki wydawa�y jego w�asne obcasy stukaj�ce o chodnik. Lecz wok�
u�pionych domostw i ogrod�w le�a�y d�ugie cienie i gdyby posterunkowy Bjork by� troch�
bardziej uwa�ny, spostrzeg�by, i� tam w g��bi, w ciemno�ci, istnieje �ycie. Zauwa�y�by
skradaj�ce si� postacie, czajenia si� i szepty. Us�ysza�by, jak w willi mistrza piekarskiego
Lisandera ostro�nie otwiera si� okno, i zauwa�y�by Ew�-Lott� wychodz�c� na �cie�k�.
Us�ysza�by, jak Kalle cicho gwi�d�e sygna� Bia�ej R�y przy rogu domu Blomkvista, i
zobaczy�by przez mgnienie oka �migaj�cego Andersa, zanim ch�opiec znik� w bezpiecznym
cieniu krzew�w bzu.
Posterunkowy Bjork by� jednak nader �pi�cy i marzy� tylko o tym, �eby jego obch�d
jak najpr�dzej si� sko�czy�, i dlatego nie wiedzia�, i� jest to noc d�ugich no�y.
Biedni, nie�wiadomi niczego rodzice Bia�ych i Czerwonych R� spali spokojnie w
swych ��kach. Nikt nie spyta� ich o zdanie co do nocnych �wicze�. Tylko Ewa-Lotta na
wszelki wypadek napisa�a kartk� i po�o�y�a j� na swej poduszce, w razie gdyby kto�
przypadkiem zauwa�y� jej znikni�cie. Widnia�y na niej uspokajaj�ce s�owa:
Cze��, Kochani! Nie r�bcie �adnego alarmu. Jestem tylko na wojnie i nied�ugo wr�c�
do domu, tak przynajmniej s�dz�. Tralala.
Ewa-Lotta
- Po prostu dla ostro�no�ci - obja�nia�a Kallemu i Andersowi, gdy wspinali si� strom�
drog� w g�r� ku ruinom zamku.
Zegar na ratuszu wybi� w�a�nie p�noc, czas by� najwy�szy.
- �Gr�d moich ojc�w� - trzymajcie mnie! - szepn�� Kalle. - Co Sixten chcia� przez to
powiedzie�? O ile wiem, nie mieszka� tu nigdy �aden kierownik poczty.
Ruiny zamku sta�y przed nimi w �wietle ksi�yca i w samej rzeczy w niczym nie
przypomina�y poczty.
- Zwyk�a che�pliwo�� Czerwonych, rozumiesz chyba - rzek� Anders. - Trzeba ich
przyprowadzi� do porz�dku. Stormumriken maj� te� w dodatku.
W g��bi duszy jednak Anders bynajmniej nie by� zmartwiony, �e Czerwoni wreszcie
znale�li srocze gniazdo i zdobyli z powrotem Stormumriken. Za�o�eniem wojny R� by�o
przecie�, i� skarb od czasu do czasu zmienia� w�a�ciciela.
Zdyszana po �mudnej wspinaczce tr�jka zatrzyma�a si� na chwil� przed wej�ciem do
ruin. Stali i nas�uchiwali w ciszy. Tam wewn�trz pod sklepieniami wygl�da�o nader
niebezpiecznie i tajemniczo. Nagle z ciemno�ci us�yszeli upiorny g�os wo�aj�cy:
- Wybi�a godzina walki pomi�dzy Czerwon� a Bia�� R� i setki tysi�cy dusz zst�pi w
mroki �mierci!
Po czym rozleg� si� szalony, przera�liwy chichot, kt�ry odbi� si� echem w
kamiennych murach. I cisza, zn�w cisza, tak jak gdyby tych, kt�rzy si� �miali, zdj�� strach
przed jakim� nieznanym niebezpiecze�stwem w ciemno�ci.
- Walka i zwyci�stwo! - krzykn�� Anders zdecydowanie i pop�dzi� w ruiny. Kalle i
Ewa-Lotta poszli jego �ladem.
We dnie byli tu niezliczon� ilo�� razy. Nigdy jednak w nocy. To okropne tak
przenika� w nieznan� ciemno��, gdzie wszystko mog�o mami�. Nie tylko Czerwoni. Nie,
wcale nie Czerwoni, lecz duchy i zmory, kt�re mo�e zechc� zem�ci� si� za zak��cenie im
nocnego spokoju, wyci�gaj�c ko�cist� r�k� szkieletu z jakiej� dziury w murze, sk�d najmniej
mo�na si� by�o tego spodziewa�, chwytaj�c za gard�o i dusz�c. Anders krzykn��: �Walka i
zwyci�stwo!� jeszcze raz, aby doda� im odwagi, lecz brzmia�o to tak strasznie w tej ciszy, �e
Ewa-Lotta dr��c prosi�a go, by przesta�.
- I nie odchod�cie ode mnie, cokolwiek by si� sta�o - doda�a. - Nie czuj� si� zbyt
dobrze w towarzystwie duch�w.
Kalle poklepa� j� uspokajaj�co po plecach, po czym zacz�li ostro�nie posuwa� si�
naprz�d. Co krok stawali i nas�uchiwali. Gdzie� w g��bi tych ciemno�ci byli Czerwoni - to
zapewne s�ycha� ich skradaj�ce si� kroki - a przynajmniej nale�a�o mie� nadziej�, �e to byli
oni. Tu i �wdzie �wiat�o ksi�yca wdziera�o si� poprzez szczeliny sklepienia, a w�wczas
wida� by�o niemal tak wyra�nie jak za dnia chropowate �ciany i nier�wne posadzki, na
kt�rych nale�a�o bacznie stawia� kroki, aby si� nie potkn��. Tam za�, gdzie �wiat�o ksi�yca
nie mog�o przenikn��, by�y tylko gro�ne cienie, odstraszaj�ca ciemno�� i g�ucha cisza. Z
ciszy tej mo�na by�o, dobrze si� ws�uchuj�c, wy�owi� ciche szepty, trzepoc�ce si� szmery,
kt�re dolatywa�y do uszu i nape�nia�y przera�eniem.
Ewa-Lotta ba�a si�. Zwolni�a kroku. Kto to szepta�? Czy byli to Czerwoni, czy
przebrzmiewaj�ce echa dawno umar�ych g�os�w, kt�re d�wi�cza�y jeszcze mi�dzy
kamiennymi murami? Wyci�gn�a r�k�, aby upewni� si�, �e nie jest sama. Chcia�a poczu�
wiatr�wk� Kallego pod palcami jak os�on� przed zwodniczym strachem. Nie by�o tam jednak
ani wiatr�wki, ani Kallego, tylko czarna pustka. Ewa-Lotta wyda�a okrzyk przera�enia.
W�wczas z g��bokiej wn�ki w murze wyci�gn�a si� r�ka i chwyci�a j� w d�awi�cy u�cisk.
Ewa-Lotta zacz�a krzycze�. Krzycza�a, bo s�dzi�a, �e jest to ostatnia chwila jej �ycia.
- Zamknij buzi�! - powiedzia� Jonte. - Ryczysz jak syrena.
Kochany, drogi Jonte! Ewa-Lotta poczu�a nagle do niego ogromnie du�o sympatii.
Zacz�li si� zaraz cicho i zajadle bi� w ciemno�ci.
Z gorycz� my�la�a sobie, gdzie te� podzieli si� Anders i Kalle. Wtem z oddali
us�ysza�a g�os dow�dcy:
- Czego krzyczysz, Ewo-Lotto? I gdzie w�a�ciwie odbywa si� ten festyn?
Jonte nie by� zbyt silny i ma�e, twarde pi�stki Ewy-Lotty szybko j� oswobodzi�y. Sz�a
naprz�d ciemnym przej�ciem tak szybko, jak tylko mog�a, a Jonte depta� jej zawzi�cie po
pi�tach. Z przeciwnej strony r�wnie� kto� nadchodzi� i Ewa-Lotta kluczy�a, aby go omin��.
Ten wr�g by� jednak silniejszy. Ewa-Lotta poczu�a, jak ramiona jej sp�ta� twardy u�cisk - to
by� oczywi�cie Sixten - lecz nie mia�a zamiaru da� mu �atwego zwyci�stwa, nie - w �adnym
wypadku!
Napi�a wszystkie mi�nie cia�a i wymierzy�a mu g�ow� cios w podbr�dek.
- Aj! - krzykn�� przeciwnik. A by� to g�os Kallego.
- Co ci jest? - zdziwi�a si� Ewa-Lotta. - Czego si� bijesz?
- Czego ty si� bijesz - spyta� Kalle - gdy si� przychodzi, �eby ci pom�c?
Jonte zachichota� zachwycony, po czym po�piesznie opu�ci� niebezpieczne
s�siedztwo. Bynajmniej nie pragn�� si� znajdowa� sam z dwoma Bia�ymi R�ami w ciemnym
korytarzu.
Pobieg� ile mu si� starczy�o w kierunku ja�niejszego otworu, by wydosta� si� na
podw�rze zamkowe, i krzykn�� na po�egnanie:
- �wietnie! Spierzcie si� dobrze nawzajem, to my nie b�dziemy potrzebowali tego
robi�!
- Za nim, Ewo-Lotto! - krzykn�� Kalle i razem pop�dzili przez korytarz.
Na podw�rzu zamkowym spotkali si� i bili si� teraz wodzowie. Uzbrojeni ka�dy w
drewniany miecz, nacierali na siebie w �wietle ksi�yca. Ewa-Lotta i Kalle dr�eli z napi�cia
na widok czarnych cieni, �migaj�cych po obudowanym podw�rzu. Och, to by�a prawdziwa
wojna R�! W�a�nie w�r�d takich starych �redniowiecznych mur�w winni si� spotyka�
wojownicy w nocnej walce. Tak w�a�nie dzia�o si�, gdy prawdziwa wojna szala�a pomi�dzy
prawdziw� Czerwon� a Bia�� R� i gdy �setki tysi�cy dusz zst�powa�o w mroki �mierci�.
Niczym zimny, niemi�y podmuch przemkn�a przez ich g�owy my�l, jak to by�o w�wczas,
gdy wojna R� nie by�a jedynie weso�� zabaw�. Poczuli, i� �w pojedynek w blasku ksi�yca
przesta� nagle by� zabaw�. By� walk� na �mier� i �ycie, kt�ra zako�czy� si� mog�a jedynie
tym, �e jeden z czarnych cieni, kt�re p�dzi�y teraz tam i z powrotem wzd�u� mur�w zamku,
przesta�by nagle porusza� si� i nigdy ju� nie poruszy�by si� wi�cej.
- Setki tysi�cy dusz... - szepn�� Kalle sam do siebie.
- Cicho b�d� lepiej - powiedzia�a Ewa-Lotta. Oczy jej wpatrzone by�y w walcz�ce
cienie, dr�a�a z podniecenia. W pobli�u niej stali Benka i Jonte �ledz�c walk� z zapartym
oddechem. Cienie naciera�y na siebie, odbija�y natarcie, cofa�y si� i zn�w sz�y do ataku.
Milczeli i s�ycha� by�o jedynie suchy trzask, gdy miecze si� krzy�owa�y.
- Uko�ysz ich do snu ko�ysank� mieczy - deklamowa� Benka. - I daj mu tak, �eby
popami�ta�! - doda�, by prze�ama� �w niesamowity nastr�j, jaki wywo�ywa�y w nim
�lizgaj�ce si� cienie.
S�owa te sprawi�y, �e Ewa-Lotta ockn�a si� i z ulg� zaczerpn�a powietrza. Ech, to
przecie� tylko Anders i Sixten bili si� par� drewnianych mieczy!
- Wyp�d� go z grodu jego ojc�w! - krzykn�� Kalle dla dodania ducha swemu
wodzowi.
W�dz robi�, co by�o w jego mocy. I chocia� nie uda�o mu si� wyp�dzi� Sixtena z
grodu ojc�w, p�dzi� go ciosami swego miecza w ty� ku studni po�rodku podw�rza
zamkowego. Przy studni by�a p�ytka fontanna, nape�niona m�tn� wod�. Los chcia�, by w�dz
Czerwonych, robi�c niebacznie krok wstecz, wpad� do fontanny.
Zwyci�skie okrzyki Kallego i Ewy-Lotty zag�uszy�y �a�osne westchnienie
Czerwonych. Sixten podni�s� si� z k�pieli - teraz by� z�y. P�dzi� na Andersa jak rozjuszony
byk. Tym razem dla odmiany Anders postanowi� umkn��. Zanosz�c si� od �miechu, pu�ci� si�
p�dem w stron� muru i pocz�� si� na� wspina�. Zanim jednak zd��y� wdrapa� si� na szczyt,
Sixten zacz�� w�azi� w �lad za nim.
- Dok�d si� wybierasz? - dra�ni� go Anders patrz�c z g�ry na swego prze�ladowc�. -
Czy �pieszysz na festyn w grodzie twoich ojc�w?
- Chc� ci najprz�d wygarbowa� sk�r�! - odci�� si� Sixten.
Anders lekkimi krokami bieg� po murze. W g��bi duszy za� my�la�, co te� to b�dzie,
je�li Sixten go dogoni. Bi� si� tu na g�rze grozi�oby najwi�kszym niebezpiecze�stwem, jako
�e na zewn�trz muru rozwiera�a si� ciemna g��bia urwiska. Gdyby Sixten zap�dzi� go jeszcze
ze dwadzie�cia metr�w w kierunku wschodnim, nie by�oby tam ju� mi�kkiej murawy w dole,
lecz przera�aj�ca, co najmniej trzydziestometrowa g��bia. Teraz nic nie sta�o na przeszkodzie
temu, by Anders zszed� z muru, zanim dojdzie do owego miejsca, lecz nie pomy�la� nawet o
tym. Wszystko, co niebezpieczne, jest ciekawe, a ta noc jak stworzona by�a do
niebezpiecze�stw. Mo�e ksi�yc rzuci� na niego jaki� czar, gdy� ch�opiec czu�
nieposkromion� ch�� dokonywania najbardziej szale�czych czyn�w, od kt�rych zapar�oby
dech w piersiach Czerwonych.
- Chod�, Sixten, kochany! - kusi� go. - Mo�e p�jdziesz ze mn� na spacer w blasku
ksi�yca?
- B�d� spokojny, przyjd�! - mrucza� Sixten. Przejrza� zamiary Andersa. Sixten nie
nale�a� jednak do tych, kt�rym zabrak�oby odwagi w takiej chwili.
Mur mia� mniej wi�cej dwadzie�cia centymetr�w szeroko�ci, by�a to wi�c po prostu
przechadzka dla kogo� przyzwyczajonego do balansowania na cienkim ko�cu bumu w czasie
gimnastyki.
Anders doszed� ju� do wschodniego naro�nika. By�a tu ma�a, okr�g�a strzelnica.
Ch�opiec zawr�ci� i szed� teraz po�udniow� stron� muru nad urwiskiem.
Anders zrobi� kilka chwiejnych krok�w. W tej chwili przem�wi� g�os rozs�dku i nie
by�o jeszcze za p�no, by go us�ucha�. I�� czy nie i��?
Sixten by� ju� niepokoj�co blisko i chichota� zachwycony, zauwa�ywszy wahanie
Andersa.
- Oto nadchodzi ten, kt�ry chce widzie� krew p�yn�c� z twego serca - odezwa� si�
uprzejmie. - Nie boisz si� chyba, co?
- Ja mia�bym si� ba�? - odpowiedzia� Anders i nie zastanawia� si� ju� wi�cej. Kilkoma
szybkimi krokami przeszed� po murze. Teraz nie by�o ju� odwrotu. Najmniej pi��dziesi�t
metr�w musia� balansowa� nad urwiskiem. Stara� si� nie patrze� w d�, tylko prosto przed
siebie na mur, kt�ry rozci�ga� si� przed nim jak srebrna wst�ga w �wietle ksi�yca. Bardzo
d�uga srebrna wst�ga - i w�ska. Nagle tak niepokoj�co w�ska! Czy to dlatego nogi tak
dziwnie ugina�y si� pod nim? Odwr�ci�by si� ch�tnie, �eby zobaczy�, gdzie znajduje si�
Sixten. Nie mia� jednak odwagi i nie by�o to nawet potrzebne. S�ysza� ju� bowiem oddech
Sixtena tu� za sob�. Oddech do�� nerwowy. Sixten z pewno�ci�... ba� si� r�wnie�. Anders ba�
si� �miertelnie, na nic nie zda�oby si� twierdzi� inaczej. Dalej, przy strzelnicy, wdrapa�y si�
na mur pozosta�e R�e i patrzy�y w najwi�kszym przera�eniu na szale�czy czyn swych
wodz�w.
- Oto nadchodzi ten, kt�ry pragnie... wi... dzie� kr... ew p�yn�c�... z twego serca... -
mrucza� Sixten, lecz jego ��dza krwi nie by�a ju� tak przekonywaj�ca.
Anders zastanawia� si�. Mo�na by�o oczywi�cie zeskoczy� na podw�rzec zamkowy.
By�by to jednak skok z wysoko�ci trzech metr�w na nier�wny, kamienny bruk. Nie mo�na
by�o zej�� powoli i ostro�nie, gdy� zanim si� zacz�o schodzi�, nale�a�o kucn�� tu wysoko na
murze. Anders za� nie mia� najmniejszej ochoty kuca� nad gro�n� g��bi�. Nie, jedyne, co
mo�na by�o zrobi�, to i�� nie odrywaj�c wzroku od strzelnicy tam daleko, w przeciwleg�ym
rogu, gdzie by�o bezpiecznie. Mo�e Sixten nie ba� si� tak bardzo jak on sam. W ka�dym razie
na jego twarzy pozosta� jeszcze �lad owego ponurego u�miechu. Anders s�ysza� za sob� jego
g�os.
- Podchodz� bli�ej - m�wi�. - Podchodz� bli�ej i nied�ugo podstawi� ci nog�. To
dopiero b�dzie heca!
Nie by�a to w �adnym razie gro�ba, kt�r� nale�a�o bra� na serio. Zadecydowa�a ona
jednak o losie Andersa. Sama my�l, i� kto� z ty�u m�g�by podstawi� mu nog�, przerazi�a go
�miertelnie. Odwr�ci� si� na wp� do Sixtena i zachwia� si�.
- Uwa�aj! - krzykn�� zaniepokojony Sixten.
W�wczas Anders zachwia� si� raz jeszcze, a daleko ze strzelnicy rozleg� si� w tej
samej chwili przera�liwy krzyk. Ku swemu bowiem niewypowiedzianemu przera�eniu R�e
ujrza�y, jak w�dz Bia�ych na �eb, na szyj� run�� w przepa��.
Ewa-Lotta przymkn�a oczy. Rozpaczliwe my�li przebiega�y jej przez g�ow�... Gdzie,
ach gdzie by� tu kto�, kto m�g�by im pom�c?... Kto p�jdzie powiedzie� pani Bengtsson, �e
Anders si� zabi�?... Co powiedz� w domu?
Nagle us�ysza�a ostry ze zdenerwowania g�os Kallego.
- Patrz! On wisi na krzaku!
Ewa-Lotta otworzy�a oczy i spojrza�a z przestrachem w g��b urwiska. Anders wisia�
tam istotnie. Ma�y krzaczek, wczepiony korzeniami nieco poni�ej muru, uprzejmie z�owi�
wodza Bia�ych, gdy ten spada� ku pewnej �mierci.
Sixtena Ewa-Lotta z pocz�tku nie mog�a dojrze�. Przestrach sprawi�, �e i on r�wnie�
si� zachwia�, lecz mia� tyle przytomno�ci umys�u, �e zlecia� w stron� podw�rza, i cho� pot�uk�
sobie do krwi kolana i r�ce, lecz pozosta� przy �yciu.
Czy uda si� ocali� �ycie Andersowi? W�tpliwe. Krzaczek by� tak mizerny i pochyla�
si� tak niepokoj�co pod jego ci�arem... Jak d�ugo jeszcze potrwa, zanim urwie si� i pomknie
w ma�� podr� powietrzn� w przepa�� z Andersem jako pasa�erem?
- Co robi�, co, na mi�o�� bosk�, robi�? - j�cza�a raz po raz Ewa-Lotta patrz�c na
Kallego oczyma pe�nymi rozpaczy.
Mistrz detektyw�w Blomkvist zmuszony by� obj�� kierownictwo, jak zwykle gdy
grozi�o niebezpiecze�stwo.
- Trzymaj si�, Andersie! - krzykn��. - Przynios� sznur!
W ubieg�ym tygodniu �wiczyli si� w rzucaniu lassem tu w�a�nie, w ruinach zamku.
Gdzie� tu powinien le�e� sznur, powinien.
- �piesz si�, Kalle! - krzycza� Jonte, gdy Kalle wybieg� przez bram� zamkow�.
- �piesz si�, �piesz si�! - krzyczeli wszyscy, jakkolwiek by�a to zb�dna zach�ta. Kalle
bowiem �pieszy� si� najbardziej, jak tylko m�g�.
Dzieci stara�y si� doda� Andersowi odwagi.
- B�d� spokojny - wo�a�a Ewa-Lotta - Kalle wr�ci zaraz ze sznurem!
Anders potrzebowa� otuchy. Sytuacja jego bowiem by�a w samej rzeczy nieweso�a.
Powoli przesun�� si� do pozycji siedz�cej i tkwi� teraz okrakiem na krzaku jak czarownica na
miotle. Nie �mia� spojrze� w d�, w przepa��. Nie �mia� krzycze�. Nie �mia� si� poruszy�. Nic
nie �mia�. M�g� tylko czeka�. Z rozpacz� patrzy� na krzak. Ugina� si� w dole przy korzeniu,
kora od�upa�a si�, wida� by�o bia�e w��kna, kt�re gi�y si� i p�ka�y. Je�li Kalle szybko nie
nadejdzie, sznur w og�le nie b�dzie ju� potrzebny.
- Dlaczego on nie przychodzi - chlipa�a Ewa-Lotta - dlaczego nie mo�e si�
pospieszy�?
Gdyby� wiedzia�a, jak Kalle si� spieszy�! Kr��y� jak osa i szuka� wsz�dzie. Szuka�,
szuka�, szuka�... lecz sznura nigdzie nie by�o.
- Ratunku! - szepta� Kalle z trwog�.
- Ratunku! - szepta� Anders poblad�ymi wargami, siedz�c na krzaku, kt�remu
pozosta�o ju� tak niewiele czasu na to, by �y� i zieleni� si�.
- Oj, oj, oj! - szepta� Sixten w g�rze na strzelnicy. - Oj, oj, oj!
Nareszcie nadszed� Kalle ze sznurem.
- Ewa-Lotta niech zostanie tam na g�rze i patrzy - komenderowa�. - Reszta niech tu
zejdzie!
Teraz wszystko musi i�� szybko. Kalle wie, co ma robi�. Znale�� kamie� i przywi�za�
go do ko�ca sznura. Przerzuci� go przez mur, najlepiej tak, by nie trafi� Andersa w g�ow�.
Mie� nadziej�, modli� si� i �yczy� sobie, by Anders pochwyci� koniec sznura, zanim b�dzie
za p�no.
R�ce i palce staj� si� tak niezgrabne, gdy si� cz�owiek �pieszy. Tak strasznie �pieszy.
Na dole siedzi Anders i gorej�cymi oczyma spogl�da w g�r� na mur. Czy ratunek
nigdy nie nadejdzie? W�a�nie przychodzi! Oto sznur zatacza �uk nad murem. Lecz za daleko.
St�sknione r�ce Andersa nie si�gn�.
- Wi�cej na prawo! - krzyczy Ewa-Lotta ze swego punktu obserwacyjnego.
Kalle i ch�opcy na dole szarpi� za sznur usi�uj�c przyci�gn�� go bli�ej Andersa. Nie
udaje im si� to jednak. Widocznie zahaczy� o jaki� wyst�p tam w g�rze.
- Nie znios� tego d�u�ej, nie znios� - szepcze Ewa-Lotta.
Widzi, jak ch�opcy na pr�no szarpi� sznur. Widzi szalony strach Andersa... i widzi
krzak, kt�ry gnie si� coraz bardziej ku przepa�ci... ach, Andersie, najbielsza z Bia�ych R�,
wodzu Bia�ej R�y!
- Nie znios� tego ju� ani chwili d�u�ej - szepcze Ewa-Lotta.
Szybkimi, lekkimi, bosymi stopami wbiega na mur. Odwagi, Ewo-Lotto! Nie patrze�
w d�, tylko biec naprz�d do tego sznura, pochyli� si�, tak, tak, pochyli� si�, chocia� nogi
dr��, odczepi� sznurek, przesun�� go, odwr�ci� si� na tym w�skim murze i biec z powrotem
do strzelnicy.
Zrobi�a to - i potem wybuch�a p�aczem.
Kalle spuszcza sznur, Kamie� ko�ysze si� przed Andersem. Powoli, powoli wyci�ga
palce. Krzak zgina si� jeszcze bardziej, a Ewa-Lotta zas�ania twarz r�koma. Lecz mia�a
przecie� patrze�, zmusi� si� do patrzenia... no... no... teraz krzak ust�puje, korzenie nie maj�
ju� si� trzyma� si� szczeliny skalnej. Ewa-Lotta widzi, jak co� zielonego powoli zsuwa si� i
znika. W najostatniejszej chwili Anders zd��y� pochwyci� sznur.
- Ma go! - krzyczy Ewa-Lotta ochryple. - Ma go!
Otaczaj� potem ko�em Andersa, czuj� wszyscy, jak bardzo go lubi�, i ciesz� si�, �e nie
spad� razem z krzakiem w urwisko. Kalle wyci�ga r�k� w stron� Andersa, tak �eby nikt tego
nie widzia�, i dotyka lekko jego ramienia. Zuch z tego Andersa - dobrze w ka�dym razie, �e
�yje!
- A z krzaka zosta�a figa! - m�wi Ewa-Lotta, jakby streszczaj�c ca�e wydarzenie, i
wszyscy �miej� si� zachwyceni. To w�a�ciwie strasznie zabawne, �e z krzaka zosta�a figa.
- Czego� ty tam szuka� na tym krzaku? - pyta Sixten. - Mo�e ptasich jaj?
- Tak, my�la�em, �e mo�e potrzebujesz kilku na festyn w grodzie twoich ojc�w -
odpowiada Anders. �miej� si� z tego wszyscy. Cha, cha, ma�o brakowa�o, a Anders sam
sta�by si� zgubionym jajkiem.
Sixten uderza si� r�koma po udach i �mieje si� g�o�niej ni� inni. W pewnej chwili
czuje, �e bol� go pot�uczone kolana. I �e mu zimno.
- Chod�cie! Benka, Jonte, idziemy!
Sixten oddala si� szybkim k�usem w kierunku bramy, a jego wierni rycerze
towarzysz� mu. W bramie odwraca si�, macha r�k� do Kallego, Andersa i Ewy-Lotty.
- Cze��, g�wniarze spod znaku Bia�ej R�y! - wo�a. - Jutro zmieciemy was z
powierzchni ziemi!
Myli si� jednak Czerwony w�dz. Minie sporo czasu, zanim zn�w dojdzie do starcia.
Rozdzia� III
Trzy Bia�e R�e zd��a�y weso�e i zadowolone w stron� domu. Noc by�a pe�na wra�e�,
a przygoda Andersa nie zak��ci�a ich r�wnowagi. Posiadali pozazdroszczenia godn� zdolno��
m�odo�ci - bra� ka�d� chwil� tak� w�a�nie, jak� by�a. Dop�ki Anders wisia� na krzaku,
truchleli ze strachu, lecz po c� p�niej jeszcze si� l�ka�? Wszystko przecie� sko�czy�o si�
dobrze, a Anders nie dozna� najmniejszego wstrz�su. Nie mia� zamiaru �ni� jakich�
koszmarnych sn�w na temat tego ma�ego prze�ycia, zamierza� p�j�� do domu i spa�
spokojnie, wierz�c, i� dzie� nast�pny przyniesie nowe niebezpiecze�stwa.
W gwiazdach jednak by�o napisane, i� �adna z Bia�ych R� nie zmru�y oka tej nocy.
Szli g�siego w�sk� �cie�k� z powrotem w d� ku miastu. Nie byli szczeg�lnie
zm�czeni. Tylko Kalle ziewn�� szeroko, m�wi�c, i� zwyczaj sypiania po nocach sta� si� w
niekt�rych miejscowo�ciach popularny i �e trzeba go wypr�bowa� i przekona� si�, czy jest
dobry.
- Rasmus na pewno lubi go - powiedzia�a Ewa-Lotta z rozczuleniem, przystaj�c przy
willi Eklunda. - Och, jaki� on musi by� s�odki, kiedy �pi!
- No, no, no, Ewo-Lotto - odezwa� si� Anders ostrzegawczo - tylko zn�w nie
zaczynaj!
Tak, z pewno�ci� zar�wno Rasmus, jak i jego tatu� spali ju� o tej porze w swej
samotnej willi. Na pi�trze jedno z okien by�o otwarte, a bia�a firanka powiewa�a przez nie jak
gdyby machaj�c tr�jce nocnych w�drowc�w na �cie�ce. By�o tak cicho, tak spokojnie, �e
Anders mimo woli zni�y� g�os, aby nie zbudzi� tego, kto spa� za powiewaj�c� firank�.
By� jednak kto�, kto nie by� r�wnie delikatny, gdy chodzi�o o �pi�cych. Kto�, kto
jecha� samochodem, kt�rego coraz g�o�niejszy warkot przeszywa� cisz�. S�ycha� by�o, jak
zmieni� bieg jad�c pod g�r�, potem jak zahamowa� z przejmuj�cym zgrzytem - po czym zn�w
spok�j i cisza.
- Kto to m�g� przyjecha� samochodem o tej porze? - dziwi� si� Kalle.
- Nie tw�j interes - odpowiedzia� Anders kr�tko.
- Chod�, na co my w�a�ciwie czekamy?
Jednak w duszy Kallego obudzi� si� mistrz detektyw�w, baczny na wszystko dooko�a.
By� czas, kiedy Kalle nie by� Kallem, lecz panem Blomkvistem, mistrzem
detektyw�w, bystrym i nieustraszonym, kt�ry czuwa� nad bezpiecze�stwem publicznym, a
bli�nich swych dzieli� g��wnie na dwie kategorie: �aresztowanych� i �jeszcze nie
aresztowanych�. Kalle sta� si� jednak z czasem bardziej rozs�dny i obecnie tylko w
szczeg�lnych wypadkach czu� si� wielkim mistrzem detektyw�w.
By� to w�a�nie taki wypadek. Bezsprzecznie taki w�a�nie wypadek.
Dok�d wybiera si� ten, kto przyjecha� samochodem? Tu na g�rze jest tylko jedna
willa, willa Eklunda, po�o�ona spory kawa�ek drogi ponad innymi budynkami miasta. Nie
wygl�da na to, by profesor oczekiwa� go�ci, dom �pi. Czy mo�e jaka� zakochana para
przyjecha�a tu na g�r� samochodem, by siedzie� i marzy�? W takim razie owa zakochana para
najzupe�niej nie zna okolicy. W�a�ciwe miejsce do marze� po�o�one jest w przeciwnym
kierunku. I trzeba chyba by� zupe�nie otumanionym mi�o�ci�, by wybra� t� pe�n� zakr�t�w i
wzniesie� drog� do nocnych marze� w samochodzie. Ale w takim razie kto przyjecha� tym
samochodem? �aden prawdziwy mistrz detektyw�w nie darowa�by sobie, gdyby spraw� tak�
pozostawi� niezbadan�.
- S�uchajcie, czy nie mogliby�my chwilk� zaczeka� i zobaczy�, kto to przyjecha�? -
odezwa� si� Kalle.
- Dlaczego? - zdziwi�a si� Ewa-Lotta. - Czy s�dzisz, �e to jaki� morderca?
Nie sko�czy�a m�wi�, gdy dw�ch m�czyzn pojawi�o si� przed furtk� willi w
odleg�o�ci nie wi�kszej ni� dwadzie�cia pi�� metr�w od nich. S�ycha� by�o, jak furtka lekko
skrzypn�a, gdy powoli otworzyli j� i weszli do ogrodu. Tak, weszli rzeczywi�cie!
- Zje�d�ajcie do rowu! - szepn�� Kalle gwa�townie, a w sekund� potem le�eli w nim
wszyscy troje z nosami tylko tyle wychylonymi, by m�c dojrze�, co dzieje si� w ogrodzie
profesora.
- E, oni mo�e s� zaproszeni do profesora - szepn�� Anders.
- Tak my�lisz? - odpowiedzia� Kalle.
Je�li byli to go�cie profesora, to w samej rzeczy zachowywali si� dziwnie. Gdy si� jest
mile widzianym go�ciem, to nie skrada si� chyba jak z�odziej. Nie obchodzi si� domu woko�o,
nie pr�buje si�, czy okna i drzwi dadz� si� otworzy�. Mi�y go��, kt�ry zastaje dom zamkni�ty,
nie przystawia drabiny do otwartego okna na drugim pi�trze i nie wchodzi t� drog�.
A tak w�a�nie uczynili nocni przybysze.
- Niech skonam - szepn�a Ewa-Lotta. - Patrzcie, w�a�� rzeczywi�cie!
Tak te� by�o, je�li mo�na dawa� wiar� w�asnym oczom.
Dzieci le�a�y w rowie i patrzy�y wystraszone w stron� otwartego okna z ow�, jak
gdyby dla zabawy powiewaj�c�, firank�.
Min�a ca�a wieczno��. Wieczno�� oczekiwania. Wieczno�� ciszy, w kt�rej nie
s�ycha� by�o nic opr�cz ich w�asnych niespokojnych oddech�w i s�abego szumu drzew
wi�niowych.
Wreszcie jeden z nocnych go�ci pojawi� si� zn�w na �cie�ce. Ni�s� co� w ramionach,
ale na mi�o�� bosk� co?
- Rasmus... - szepn�a Ewa-Lotta cierpn�c. - Sp�jrzcie, wykradaj� Rasmusa.
�Nie, to jednak niemo�liwe - pomy�la� Kalle. - Co� takiego po prostu si� nie zdarza�o.
Nie tutaj, mo�e w Ameryce - czytywa�o si� o tym w gazetach - ale nie tutaj�.
Najwidoczniej jednak mog�o si� zdarzy� i tutaj. To, co ni�s� ten cz�owiek, to by�
Rasmus. Trzyma� go ostro�nie w ramionach, a Rasmus spa�.
Gdy cz�owiek ze swym ci�arem znik� za furtk�, Ewa-Lotta zanios�a si� gwa�townym
�kaniem. Zwr�ci�a �miertelnie blad� twarz do Kallego i j�kn�a zupe�nie jak w�wczas, gdy
Anders zawis� na krzaku:
- Co robi�, Kalle, co robi�?
Kalle by� zbyt wstrz��ni�ty, by rozs�dnie odpowiedzie�. Przesun�� nerwowo palcami
po w�osach i wyj�ka�:
- Ja nie wiem... my... my musimy pobiec po wujka Bjorka... musimy...
Walczy� z sob� gwa�townie, by przezwyci�y� ot�pienie, kt�re sprawia�o, �e nie m�g�
my�le� jasno. Nale�a�o dzia�a� szybko, lecz nie wiedzia� jak. Nie zd��yliby sprowadzi�
policji, tyle zrozumia� po g��bszym zastanowieniu. �otrzy mieliby czas na porwanie tuzina
dzieci, zanim policja przyby�aby na miejsce, a zreszt�... Teraz wraca� ten cz�owiek. Nie ni�s�
ju� Rasmusa.
- Po�o�y� go w samochodzie, oczywi�cie - szepn�� Anders.
Ewa-Lotta odpowiedzia�a zd�awionym szlochem.
Patrzyli na cz�owieka, kt�ry porywa� dzieci, oczami okr�g�ymi z przera�enia. Ach, �e
te� istnieli tacy okropni ludzie... tacy �otrzy...
Drzwi werandy otworzy�y si� i ukaza� si� w nich drugi z�oczy�ca.
- �piesz si�, Nicke! - zawo�a� cicho. - Z tym trzeba si� szybko upora�.
Cz�owiek, kt�rego nazwa� Nickem, wbieg� kilku szybkimi krokami na werand�, po
czym obaj znikn�li w willi. W�wczas �ycie wst�pi�o w Kallego.
- Chod�cie - szepn�� nerwowo - chod�cie, musimy wykra�� im Rasmusa!
- Je�li tylko zd��ymy - odpowiedzia� Anders.
- Je�li tylko zd��ymy, tak, je�li zd��ymy - powt�rzy� Kalle. - Gdzie mo�e sta�
samoch�d, jak my�licie?
Auto sta�o na szczycie pag�rka. Pu�cili si� p�dem w tamtym kierunku. Biegli
�rodkiem rowu szybko i cicho, ciesz�c si� na my�l, �e zaraz wyrw� Rasmusa ze szpon�w
bandyt�w.
W ostatniej chwili spostrzegli, �e samoch�d jest strze�ony. Po przeciwleg�ej stronie
drogi sta� jaki� m�czyzna. Na szcz�cie odwr�ci� si� do nich plecami i zaj�ty by� najbardziej
prywatn� spraw�, w innym bowiem wypadku nie m�g�by ich nie zauwa�y�. W ostatniej
sekundzie zd��yli upa�� za k�p� krzew�w. M�czyzna us�ysza� widocznie jaki� odg�os, kt�ry
go zaniepokoi�, gdy� odwr�ci� si� gwa�townie i przeszed� na t� stron� drogi, po kt�rej si�
znajdowali. Sta� i wpatrywa� si� nieufnie prosto w krzaki, za kt�rymi le�eli. Czy doprawdy
nie s�ysza� �omotu ich serc i nier�wnego oddechu?
Wydawa�o si� cudem, �e tego nie s�yszy. Sta� i nas�uchiwa� przez chwil�, po czym
podszed� do samochodu i zajrza� przez szyb�. Przechadza� si� niespokojnie tam i z powrotem
po drodze. Chwilami przystawa� i wpatrywa� si� bacznie w will�. Uwa�a�, by� mo�e, �e jego
kompani guzdrz� si� zbyt d�ugo.
Za krzakami natomiast panowa�a zupe�na rozpacz. Co mo�na by�o uczyni� dla
Rasmusa, gdy ten typ spacerowa� w pobli�u auta? Ewa-Lotta p�aka�a tak, �e Kalle zmuszony
by� da� jej szturcha�ca, aby zamilk�a, ale zarazem i dlatego, �eby zag�uszy� w�asn� trwog�.
- Rozpacz i nieszcz�cie - szepn�� Anders. - Co my w�a�ciwie mamy robi�?
W�wczas Ewa-Lotta zd�awi�a szloch i powiedzia�a energicznie:
- Musz� dosta� si� do samochodu, do Rasmusa. Je�eli jego maj� porwa�, to i mnie te�.
On nie mo�e by� sam z gromad� bandyt�w, gdy si� obudzi.
- Jednak... - zacz�� Kalle.
- Nie gadaj - przerwa�a Ewa-Lotta. - Id�cie i zr�bcie troch� szumu w krzakach, gdzie�
dalej, tak �eby ten drab zapomnia� na chwil� o samochodzie.
Anders i Kalle patrzyli na ni� w os�upieniu i widzieli, �e jest zdecydowana na
wszystko. Gdy za� Ewa-Lotta co� postanowi�a, wiedzieli ju� z do�wiadczenia, �e na nic si�
nie zdadz� perswazje.
- Pozw�l, �ebym ja to zrobi� - powiedzia� Kalle prosz�cym tonem, lecz zdawa� sobie
spraw�, �e pro�ba jego nic nie pomo�e.
- Biegnijcie - szepn�a Ewa-Lotta. - �pieszcie si�, �pieszcie!
Uczynili tak, jak prosi�a. Zanim si� oddalili, us�yszeli jej szept:
- B�d� jak matka dla Rasmusa. I b�d� zostawia� �lady za sob�, je�li tylko b�d� mog�a.
Tak jak Ja� i Ma�gosia, wiecie...
- Dobra - odpowiedzia� Kalle. - B�dziemy szli za tropem jak dwa psy go�cze.
Pomachali jej r�k� dla dodania otuchy i wbiegli bezszelestnie pomi�dzy krzaki.
Ach, jak to dobrze umie� przemyka� si� cicho w takich wypadkach! Nie na pr�no
bra�o si� udzia� w wojnie R� od tak daw