Zajdel Janusz - Utopia
Szczegóły |
Tytuł |
Zajdel Janusz - Utopia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zajdel Janusz - Utopia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zajdel Janusz - Utopia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zajdel Janusz - Utopia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janusz A. Zajdel
Utopia
Pusta kartka leżała na biurku już od trzech dni. Thomas Q. Empty,
pisarz, zasiadał nad nią codziennie i od rana do wieczora - z krótkimi
przerwami na posiłki - wpatrywał się w biel papieru nie skalaną jednym
choćby słowem.
Nie ma gorszej rzeczy na świecie - powtarzał sobie co pewien czas - niż
pisanie czegoś na zamówienie.
Popijając gorzką herbatę ziołową i gryząc nerwowo ołówek, bezskutecznie
próbował napisać COKOLWIEK. Tydzień temu przystał lekkomyślnie na
propozycję redaktora zaprzyjaźnionego czasopisma, a dziś właśnie mijał
ustalony termin. Nie wypadało się wycofać. A tu - jak na złość - żadnego
pomysłu ani śladu jakiejkolwiek koncepcji.
Zawiodły wszelkie znane i zazwyczaj skuteczne sposoby - jak wertowanie
cudzych tekstów, wielogodzinne studiowanie płaszczyzny sufitu czy
kontemplacja damskiego aktu wiszącego naprzeciw biurka pisarza. Tom
rozpaczliwie wodził spojrzeniem po ścianach i,- sprzętach, próbując
uczepić się jakiegoś szczegółu, uchwycić jakieś wspomnienia, przywołać
skojarzenie, które pozwoliłoby sklecić pierwsze zdanie...
Początek zawsze sprawiał mu największą trudność, dalej szło znacznie
lepiej. Kiedy nabrał rozpędu, udawało mu się zwykle wykombinować mniej lub
bardziej złożony świat wewnętrznych przeżyć, skonstruować sobie ową
tajemniczą "inner space", którą następnie instalował w przestronnym
wnętrzu własnej jaźni. Reszta była fraszką: podróżując po przepastnych
głębiach wymyślonego kosmosu duszy, można było - bez ryzyka weryfikacji
tych doniesień - raportować na licznych stronach manuskryptu o jego
rzekomym bogactwie i złożoności.
Rzeczywistości zewnętrznej - banalnej i ze szczętem wyeksploatowanej
przez pisarzy i dziennikarzy. - Tom wolał nawet nie oglądać zbyt często,
nie mówiąc już o czerpaniu z niej inspiracji twórczej.
Od paru dni jednakże głębiny intelektu pisarza ziały chłodną pustką, co
w pewnej mierze pozostawało w związku z pustką w barku, domowej lodówce i
na koncie bankowym.
Wymienione okoliczności stwarzały jednak racjonalistyczne powody, dla
których dom tkwił uparcie przy biurku. Nie znajdując w czterech ścianach
pokoju żadnego ratunku dla swej wyobraźni, z westchnieniem podniósł się z
krzesła i podszedł do okna. Najpierw ostrożnie uchylił klapkę judasza w
stalowej okiennicy i zerknął jednym okiem, a po chwili z determinacją
odryglował zamek i otworzył okiennice. Zbliżywszy twarz do pancernej
szyby, mógł objąć wzrokiem spory wycinek zewnętrznej przestrzeni
obrysowany krawędzią głębokiej okiennej wnęki w grubej żelbetowej ścianie
domu.
Po lewej widać było prawie cały gmach hotelu "Extraterrestrial", z
wyjątkiem paru górnych pięter niknących za górną krawędzią pola widzenia.
Po prawej wzrok sięgał aż do skrzyżowania z czteropoziomowym węzłem
ażurowych wiaduktów i estakad.
Tom przysunął sobie krzesło i stanął na nim, by spojrzeć w dół, na
ulicę. Tylko w ten sposób mógł zobaczyć Aleję Pomyślnych Perspektyw, a
właściwie jej połowę, lecz to wystarczyło, by się przekonać, że sytuacja
na mieście jest względnie normalna.
Naprzeciw okna przed frontem gmachu przedstawicielstwa Federacji Planet
Syriusza można było zobaczyć dwóch potężnych Syriam spacerujących po
specjalnie wydzielonym dla nich chodniku. Z uwagi na swe rozmiary Syrianie
nie mogli korzystać ze zwykłego chodnika dla pieszych, zaś ich wędrówki po
jezdni zagrażały bezpieczeństwu ruchu. Zdarzające się niekiedy kolizje
kończyły się tragicznie dla pojazdów, co było oczywiste wobec masy i
grubości pancerza Syrianina, zbliżonych do wielkości charakteryzujących
średni czołg.
W, pobliżu wejścia do hotelu dwa spychacze, jak każdego ranka, usuwały
barykadę pozostałą po wczorajszych zamieszkach ulicznych: Tom
zaobserwował, że od pewnego czasu zaprzestano wywózki materiałów używanych
do budowy barykad, pozostawiając je w postaci pryzm usypanych na skwerze
przed hotelem. Chodziło zapewne o to, by demonstranci codziennie na nowo
nie rozbierali nawierzchni i nie znosili wszystkich okolicznych pojemników
na śmieci.
Wczorajsze zamieszki musiały być niezbyt zaciekłe, bo Tom naliczył
zaledwie szesnaście szarych plastykowych worków z trupami, poukładanych
równo na brzegu chodnika i oczekujących na kontener przedsiębiorstwa
pogrzebowego.
Wśród kratownic wiaduktu na trzecim poziomie skrzyżowania jakiś
pojedynczy terrorysta ostrzeliwał z broni maszynowej rozpierzchłą gromadkę
dzieci ze szkolnej wycieczki, jednakże - czy to terrorysta haniebnie
pudłował, czy też dzieci miały skrupulatnie przećwiczone na lekcjach
wychowania obywatelskiego korzystanie z doraźnych ukryć - dość, że serie z
automatu nie czyniły nikomu większej szkody, jeśli nie liczyć jednej
staruszki i trzech postrzelonych policjantów z ekipy interwencyjnej.
Tom podniósł wzrok na kawałek jasnoszarego nieba, widoczny ponad dachem
domu towarowego, pomiędzy hotelem i syriańską ambasadą. Przenikały po nim
co chwilę dyskowate latadła Syriam cygarowate pojazdy Aldebarańczyków. Od
czasu do czasu ukazywał się mały śmigłolot policji kontrolującej ruch
uliczny.
Spychacze zakończyły usuwanie barykady, ulica ożyła normalnym ruchem
kołowym. Terrorysta spadł właśnie na jezdnię, trafiony kamieniem przez
jednego z przechadzających się Syriam któremu nieustanny grzechot pocisków
o pancerz przeszkadzał najwidoczniej w pogawędce z rodakiem.
Wciąż, w kółko to samo - westchnął Tom odchodząc od okna. - Żadnej
inspiracji, banał i monotonia!
Za jego plecami łupnęło potężnie, detonacja wstrząsnęła ścianami
budynku. Pancerne szyby wytrzymały wprawdzie, lecz Tom na wszelki wypadek
zaryglował okiennice, sprawdziwszy uprzednio, że przyczyną huku była jak
zwykle bomba w biurze Proxima Spacelines na parterze domu towarowego.
Zasiadł nad pustą kartką... i nagle niespodziewanie spłynęło na niego
natchnienie. Po dwóch godzinach mógł już przedyktować tekst automatycznej
sekretarce.
Będę musiał sam to zanieść... - pomyślał z rezygnacją. Mógłby
zatelefonować do redakcji, by kogoś przysłali, lecz od dwóch dni wideofony
nie działały z powodu zalania kabli wodą z magistrali wodociągowej,
uszkodzonej w wyniku upadku i wybuchu odrzutowca pasażerskiego, w którym
terroryści podrzucili bombę.
Tom nie cierpiał chodzenia po mieście. Bunkier, w którym mieściła się
redakcja, znajdował się na drugim końce śródmieścia - na tyle blisko, że
nie warto było ryzykować jazdy metrem opanowanym przez bandy narkomanów,
lecz dość daleko jak na pieszą wycieczkę. Ale nie było innego wyjścia. Tom
wydobył z szuflady kuloodporną kamizelkę, hełm i nieprzemakalne, długie
buty, ubrał się odpowiednio i zabierając z wieszaka w przedpokoju torbę z
maską gazową oraz podręczny paralizator ostrożnie wyjrzał na klatkę
schodową. Jakaś zabłąkana kula świsnęła mu koło ucha - zapewne dzieci
sąsiadów bawiły się w napad na bank. Przywołał windę, lecz okazała się
pełna gazu łzawiącego, poszedł więc schodami. O piętro niżej natknął się
na rozłożonego w poprzek schodów kompletnie zalanego Procjanina. Wyminął
go ostrożnie, trzymając się z dala od jego ostrych wyrostków i bez
przeszkód dotarł na parter. Gdy stanął w drzwiach wyjściowych, nagle coś
ciężkiego plasnęło na chodnik tuż przed nim. Cofnął się nie sprawdzając,
co to było. Uznał to za zły omen i zszedł do piwnicy. Minął dwie
rozwydrzone staruszki napastujące nieletniego w piwnicznym korytarzu,
wyszedł na drugą klatkę schodową, a stamtąd na tyły budynku, gdzie
znajdował się właz. Zdecydował się pójść kanałami, ryzykując tym samym
spotkanie z Aldebarańczykami; dla których ziemski klimat był zbyt suchy.
Nie lubił ich, bo byli dość agresywni i mało sympatyczni, uznał jednak, że
tak będzie najbezpieczniej...
Redaktor przekartkował maszynopis i skrzywił się dwuznacznie.
- Co to jest? - spytał jakby z wyrzutem patrząc na autora, a potem
zaczął półgłosem odczytywać tekst.
"Jack odsunął zasłonę i szeroko otworzył okno. Miły zapach kwitnących
lip wypełnił pokój wraz z promieniami słońca. Po błękitnym niebie snuły
się małe, śnieżnobiałe obłoczki. Skowronki świergotały wysoko w górze,
roje pszczół obsiadły kwitnące drzewa, pod którymi bawiły się dzieci.
Jakiś chłopiec szarpał za ogon wielkiego psa..."
Redaktor przerwał i spojrzał na Toma.
- Ten pies nie przejdzie - powiedział ponuro.
- Dlaczego?
- To jasne. Mamy dobre stosunki z Syriuszem, a Syriusz leży w
gwiazdozbiorze Wielkiego Psa... Więc z tym szarpaniem za ogon...
- Masz rację - uśmiechnął się Tom. Trzeba to zmienić.
- To i tak nie pomoże. Całe twoje opowiadanie to czysta utopia. Brak ci
poczucia realizmu...
- Kiedyś... ten rodzaj literatury był bardzo popularny...
- Wiem, wiem. Platon, Morus i tak dalej... - Właśnie! - przytaknął Tom,
choć wymienionych facetów zupełnie nie znał.
- Ale nawet w fantazjowaniu obowiązuje pewne minimum reguł elementarnej
logiki ciągnął redaktor. - No i oczywiście, przede wszystkim nie można
nikogo urazić...
- Skreślę o tym psie...
- Pies z nim... to znaczy, chciałem powiedzieć, nie o psa tu chodzi.
Twoja utopia jest niespójna logicznie.
- To bardzo odległa przyszłość...
- No dobrze. Powiedzmy, że przyszłe pokolenia poradzą sobie z
terroryzmem, z moralnym rozpasaniem, z niepokojami społecznymi,
środowiskiem, urbanizacją, komunikacją... Zgoda. Ale... W nakreślonych
przez ciebie obrazach świata... brak mi pewnych elementów...
- Trudno, abym w jednej nowelce przedstawił pełny obraz... To tylko
migawka, fragment tego nowego, lepszego świata - bronił się Tum.
- Hm... Ale skoro już nasze pokolenie nawiązało tak liczne kontakty
międzyplanetarne... Jeśli tak wielu gości z innych układów gwiezdnych
przybywa do nas teraz, pomimo naszych bieżących kłopotów... Czy nie
sądzisz, że idealny świat, który sobie wyobraziłeś, będą oni... jeszcze
liczniej odwiedzać? A w twoim opowiadaniu... nie widać ani jednego z nich.
W opisanym przez ciebie krajobrazie nie ma Procjan, Syriam
Aldebarańczyków...
- Chciałem przedstawić świat, który wyzbył się WSZYSTKICH kłopotów, ale
jeśli sądzisz, że...
- Sądzę, sądzę - uśmiechnął się redaktor, delikatnie przesuwając
maszynopis w stronę autora. - Tradycyjna ziemska gościnność NIGDY nie
pozwoliłaby nam wyprosić gości. Nie może ich nie być w przyszłym świecie,
bo mógłby ktoś pomyśleć, że zamierzamy ich wygonić albo zrobić coś jeszcze
gorszego...
- Szczerze mówiąc, nie próbowałem sobie wyobrazić szczegółowo, w jaki
sposób można by osiągnąć tę utopię... A co do przybyszów... zawahał się
Tom. - Czy nie sądzisz, że z czasem mogliby... sami stąd odlecieć?
- Z takiego idealnego świata jak ten twój? - roześmiał się szczerze
redaktor. - Fantasta, psia... hm... tego...