7371

Szczegóły
Tytuł 7371
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7371 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7371 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7371 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PETECKI BOHDAN X-1 UWOLNIJ GWIAZDY LEONARDO, B��KITNA I... Sp�jrz, chlubo rodziny � odezwa� si� Adam � jeste�my na miejscu. � Mrugn�� porozumiewawczo na Darka, po czym odwr�ci� g�ow� i przy-klei� nos do szyby iluminatora. � Przyjrzyj si� dobrze � doda� po chwili � oto pole twojej s�awy i chwa�y. Tu przejdziesz do historii jako gwiazdor wszechczas�w. Darek najch�tniej pu�ci�by mimo uszu te s�owa wypowiedziane tonem doszcz�tnie wypranym z szacunku nale�nemu bohaterowi powa�nej, b�d� co b�d�, filmowej przygody, ale ciekawo�� przemog�a. Zreszt� w ci�gu kilku tygodni, kt�re sp�dzili razem, ch�opiec nauczy� si� wybacza� temu swojemu najdziwniejszemu ze stryj�w jego rozliczne fanaberie i niezno�ny spos�b m�wienia, podw�jnie niezno�ny, kiedy zwraca� si� do "chluby rodziny". Poza tym bowiem Adam okaza� si� r�wnym i lojalnym kompanem. A nadto posiada� pewn� cech� wyr�niaj�c� go spo�r�d wszystkich mo�liwych krewnych. Mianowicie w jego towarzystwie nigdy, ani przez sekund�, nie spos�b by�o si� nudzi�. Z pocz�tku wygl�da�o wszystko ca�kiem inaczej. Z pocz�tku, to znaczy wtedy, kiedy matka Darka, Alicja Ryska, pracownica naukowa Bazy Instytutu Biochemii Rejonu Wielkich Planet na Ganimedzie, o�wiadczy�a ch�opcu, �e Adam zgodzi� si� otoczy� go opiek� na czas kr�cenia filmu. Darek zaprotestowa� gwa�townie. Najm�odszego brata swego tragicznie zmar�ego ojca nie widzia� od lat, a w niejasnych wspomnieniach majaczy�y mu jedynie � ciemna, rozwichrzona czupryna i �miech przypominaj�cy prac� m�ota pneumatycznego. � Adam jest niewiele starszy od ciebie � t�umaczy�a matka. � Opiekun powinien by� powa�ny i do�wiadczony � odpowiedzia� ponuro Darek. � Wi�c nie chcesz wyst�pi� w tym filmie? � zagadn�a podst�pnie rodzicielka przysz�ego gwiazdora. � Przecie� wiesz, �e ja teraz nie mog� si� ruszy� z Instytutu. Akurat trwa seria bardzo wa�nych do�wiadcze�. Darek .wiedzia�, �e do�wiadczenia s� wa�ne. Mimo to z uporem obstawa� przy swoim. � To nie przyjm� tej roli � o�wiadczy� z samo- zaparciem. Ju� jednak m�wi�c te s�owa, nie bardzo wierzy� w swoj� szczero��. Pokusa by�a bowiem nie do odparcia. No i mia�by si� zmarnowa� ten przedziwny, wr�cz cudowny zbieg okoliczno�ci?... Wszystko zacz�o si� od tego, �e do bazy na Ga- nimedzie przyby�a ekipa � ni mniej, ni wi�cej � tylko filmowc�w. I to nie kt�ra� tam z kolei grupa w�cibskich obie�y�wiat�w pragn�cych ol�ni� wi dz�w reporta�em z obszaru Wielkich Planet. Nie. Ta ekipa podr�owa�a od jednego .sztucznego satelity do drugiego, buszowa�a po wszystkich stacjach planetarnych w poszukiwaniu odtw�rcy g��wnej roli w nowym przygodowym serialu holowizyjnym. Zrobili Darkowi pr�bne zdj�cia i... dalej ju� nie szukali. Tak w�a�nie by�o. Sam Darek nie bardzo wiedzia�, co o tym my�le�, bo dotychczas jako� nie wydawa� si� sobie ani nadzwyczaj przystojny, ani utalentowany, a w og�le nie marzy� o �adnych nadzwyczajno�ciach, tylko chcia� kiedy� sko�czy� studia i zacz�� pracowa� na swoim rodzinnym Ganimedzie razem z mam�. Ale nawet najzwyczaj- niejszy i najnormalniejszy ch�opiec, kiedy nagle ni st�d, ni zow�d spadnie mu z nieba propozycja zagrania g��wnej roli w serialu, kt�rym b�d� si� pasjonowa� miliardy widz�w, mo�e dozna� zawrotu g�owy. Tak by�o i z Darkiem. Z tego leciutkiego oszo�omienia wyrwa�a go w�a�nie wiadomo��, �e, owszem, b�dzie m�g� polecie� kr�ci� ten film, ale pod opiek� Adama. � On przecie� nawet nigdzie nie mieszka � wygrzeba� z zakamark�w pami�ci kolejny argument, kt�rym chcia� przekona� mam�, jak niestosowny by� proponowany przez ni� kandydat. � Po c� reporterowi sta�y adres? � zarepliko-wa�a mama. � A je�li chcesz wiedzie�, Adam jest uwa�any za najzdolniejszego dziennikarza Tevo-presu. Oni sami tak o nim m�wi�. Do Tevopresu nie masz chyba zastrze�e�? Darek wiedzia�, �e Tevopres jest jedn� z najbardziej szacownych centralnych agencji informacyjnych. No i co z tego? � Ty wiesz przecie�, jak ojciec kocha� swojego najm�odszego brata � us�ysza� wreszcie s�owa wy- powiedziane cichym g�osem, tonem �agodnego wyrzutu. Na to nie znalaz� ju� odpowiedzi. O ojcu m�wi�o si� w domu niezbyt cz�sto. By� wybitnym uczonym, jednym z tw�rc�w filii Instytutu na Ganimedzie. Zgin�� w katastrofie sondy, przeprowadzaj�c badania w atmosferze Jowisza. Wtedy Alicja, jego �ona, poprosi�a o przeniesienie na Ganimeda. Chcia�a kontynuowa� prac� swojego m�a i kierownictwo Instytutu uszanowa�o jej wol�. Od pi�tego roku �ycia Darek wychowywa� si� w jednej z najdalszych baz naukowych w uk�adzie s�onecznym. Sko�czy� zdalnie ziemsk� podstaw�wk� i uwa�a� Ganimeda za swoj� ojczyst� krain�, cz�� Wielkiej Ziemi. Powo�anie si� na pami�� ojca przes�dzi�o spraw�. Darek nie powiedzia� ju� s�owa na temat swego stryja. W tydzie� p�niej przylecia� Adam. Ch�opiec przyj�� go godnie, ch�odno i uprzejmie. To znaczy, postanowi� sobie, �e tak go przyjmie. W praktyce okaza�o si� to zupe�nie niemo�liwe. Adam bowiem najpierw obejrza� go ze wszystkich stron, stwierdzaj�c, �e podobnej ma�py na ekranie nikt nigdy jeszcze nie widzia� i �e chocia�by dzi�ki temu film b�dzie wstrz�saj�cy, a nast�pnie niespodziewanie podrzuci� go pod sam sufit kabiny, wo�aj�c: � Hura, chlubo rodziny! � Daj spok�j � mitygowa�a reportera u�miechni�ta Alicja. � Nie mog�! � zakrzykn�� Adam. � Jestem zbyt dumny. Gwiazdorze! � Po�o�y� r�k� na sercu i perorowa� z patosem: - Niech promyk twej s�a wy padnie i na mnie! Cho� jeden, najmniejszy pro- myczek... Po czym, ku ca�kowitemu zaskoczeniu os�upia�ego ch�opca, pu�ci� si� w szalony, gor�czkowy taniec. Skacz�c, podryguj�c, wal�c nogami o pod�og� wyja�nia� r�wnocze�nie zdyszanym g�osem, �e jest to taniec triumfalny pewnego plemienia afryka�skiego, kt�ry zdoby� nagrod� "Czarnej Maski" na ostatnim festiwalu folklorystycznym w Kenii. Szanowany powszechnie dziennikarz d�ugo jeszcze szala� w najdzikszych wygibasach, by nast�pnie z szybko�ci� b�yskawicy rozstawi� w kabinie swoj� aparatur� reportersk� i przeprowadzi� dla Te-vopresu pierwszy wywiad z przysz�ym gwiazdorem. O tym, co Darek m�wi� w czasie tego wywiadu, nikt nigdy nie zaj�kn�� si� bodaj s�owem. Ludzie potrafi� czasem okaza� mi�osierdzie nawet wybra�com losu. Dalej wszystko potoczy�o si� jak we �nie. Adam zabra� Darka na Ziemi�, gdzie wytw�rnia filmowa od razu przyst�pi�a do kr�cenia wst�pnych scen. Opowiada�y one o dzieci�stwie bohatera. To filmowe dzieci�stwo Darka by�o troch� dziwne. Wed�ug scenariusza mia� on bowiem gra� rol� ch�opca wychowanego na Ziemi w skrajnie cieplarnianych warunkach. Mia� mie� usposobienie ciche i przejawia� jedynie sk�onno�� do naukowych docieka�. Takiego w�a�nie bohatera postanowiono w filmie przenie�� na jaki� nies�ychanie daleki i nie mniej dziki glob. Tam spotka dziewczyn� wychowan� na stacjach satelitarnych, w kabinach gwia-zdolot�w i w najdalszych zakamarkach kosmosu. Dziewczyn�, dla kt�rej prowadzenie rakiety lub samotna podr� w skafandrze przez g�owic� komety mia�y by� czym� tak zwyczajnym, jak dla filmowego Darka �cie�ynki w ziemskim rezerwacie. Tej swojej partnerki ch�opiec dot�d nie widzia�, bo sceny obrazuj�ce ich dzieci�stwo, tak bardzo przecie� r�ne, kr�cili osobno. Wiedzia� tylko, �e ma na imi� Sonia i, �eby by�o �mieszniej, nigdy nie wy-�ciubi�a nosa poza Ziemi�. Powiedziano mu tak�e, �e dziewczyna przebywa w bazie budowniczych nowego miasta w obszarze planetoid. Teraz w�a�nie mia�o doj�� do ich spotkania. Prawdziwego, a nast�pnie filmowego. Rakieta wioz�ca Adama i Darka dobija�a ju� do stacji budowniczych, jej konstrukcja stale powi�ksza�a si� za iluminatorami. I w�a�nie w tym momencie Adam poprosi� "chlub� rodziny", by zechcia�a sobie obejrze� teren swoich przysz�ych sukces�w aktorskich. Kt�re to zaproszenie, jak ju� wiadomo, acz bez zadowolenia � przecie� jednak zosta�o przyj�te. Darek pos�a� stryjowi kose spojrzenie, ale pos�usznie przytkn�� nos do s�siedniego iluminatora. � Taka ma�a! � mrukn�� pogardliwie. Adam za�mia� si� g�o�no. � Nie zd��yli zbudowa� wi�kszej, by godnie przyj�� szanownego gwiazdora � powiedzia� us�u�nym tonem. � Nale�y im si� za to reprymenda. Ale staraj� si� � usprawiedliwia� tw�rc�w stacji � to male�stwo jest przecie� tylko czym� w rodzaju biura konstrukcyjno- projektowego. Jego za�oga zajmuje si� budow� nowego kosmicznego miasta dla stu tysi�cy mieszka�c�w. Czy wielko�� takiego obiektu uznamy za wystarczaj�c�, czy te� mam w imieniu gwiazd ekranu za��da� rozbudowy miasta... powiedzmy, do p� miliona? Kto� w tylnych rz�dach foteli zachichota�. Tego by�o ju� Darkowi za wiele. � Drogi stryju � odezwa� si� najdono�niej-szym i najgrubszym szeptem, na jaki tylko uda�o mu si� zdoby� � czy musisz si� wyg�upia�? Chichot ucich� jak uci�ty no�em. Martw� cisz� przerwa� po chwili g�os Adama. � Czasem musz� � westchn�� z ubolewaniem. Nagle, nie odrywaj�c nosa od szyby, wybuchn�� swoim zwyk�ym, zdrowym �miechem. Statek zadygota�, jakby pilot dosta� ataku czkawki. � Gol! � zakrzykn�� s�ynny reporter. � Co chcia�e� przez to powiedzie�? � zainteresowa� si� uprzejmie Darek. � To mia�o znaczy� � jeden :zero. Dla ciebie � wyja�ni� Adam. � A teraz patrz, gamoniu, bo dobijamy i za chwil� b�dzie za p�no. Darek ch�tnie podtrzyma�by t� tak obiecuj�c� rozmow�, ale stacja rzeczywi�cie by�a tu�-tu� i nie mia�o sensu traci� jedynej by� mo�e okazji, �eby j� sobie obejrze�. Poprzesta� wi�c na tym cz�ciowym zwyci�stwie, nieco tylko os�abionym owym "gamoniem", i na powr�t przywar� twarz� do szyby iluminatora. Stacja by�a rzeczywi�cie niedu�a. Niedu�a, ale dziwna. W niczym nie przypomina�a nie tylko dw�ch pierwszych osiedli pozaziemskich, Leonarda i B��kitnej, ale nawet zwyk�ych, istniej�cych w przestrzeni za�ogowych laboratori�w. Jej niezhar-monizowane przybud�wki i platformy, stercz�ce bez�adnie kratownice, sko�ne l�dowiska i ogromne, jakby portowe wysi�gniki sprawia�y wra�enie czego� surowego i obcego. Z czerni kosmosu wynurza�y si� a�urowe d�wigary, kopulaste bry�y z za- rysami w�az�w. Darek zrozumia�, dlaczego t� w�a�nie stacj� � biuro konstrukcyjno-projektowe, jak powiedzia� Adam � postanowiono uczyni� miejscem akcji ich filmu. Ten obiekt rzeczywi�cie got�w by� wzbudzi� jak�� groz� u ziemskich mieszczuch�w. Na nim naprawd� mog�y si� rozgrywa� najdziwniejsze przygody, od biedy m�g� nawet udawa� tw�r obcej cywilizacji. Ostatni� rzecz�, jak� ch�opiec zauwa�y�, by�a kraw�d� niewielkiej platformy z wystaj�cymi szcz�kami elektromagnes�w, po czym za iluminatorem nasta�a noc. W kabinie statku natomiast zap�on�y wszystkie lampy. To �wiat�o da�o zna� pasa�erom, �e zawin�li do portu. Id�c ju� w stron� otwartej �luzy, Darek spojrza� na zegarek. Wed�ug ziemskiego czasu by�a si�dma rano. Tutaj, rzecz .jasna, nic to nie m�wi�o. Ch�opiec gdziekolwiek si� znalaz�, dostosowywa� si� od razu do czasu miejscowego, co u kogo� wychowanego na obiektach pozaziemskich by�o normalnym odruchem. Dlatego zaraz po wej�ciu do przedsionka stacji spyta� odwracaj�c g�ow�; � Kt�ra godzina? � Sk�d mam wiedzie� � odpowiedzia� Adam. � Jest trzyna�cie minut i siedem sekund po pi�tej... osiem sekund... � Dzi�kuj� � powiedzia� Darek, zwracaj�c si� z uprzejmym gestem w stron� automatu z pomara�czow�, po�yskuj�c� lampkami g�ow�. � ...dziewi�� sekund � zd��y� jeszcze wym�wi� automat, zanim zrewan�owa� si� ch�opcu skinieniem po�wi�caj�cej g�owy. Nast�pnie powiedzia�: � Prosz�. Witamy na stacji. Czy przybysze znaj� drog� do swoich kabin? Adam z Darkiem przystan�li i rozejrzeli si� doko�a. Opr�cz nich w kiszkowatym korytarzu nie by�o �ywego ducha. Tylko oni dwaj wysiedli ze statku, kt�ry ju� rusza� w dalsz� drog�, o czym �wiadczy�a szczelnie zamkni�ta klapa �luzy. � Przybysze nie znaj� � o�wiadczy� w ko�cu Adam; zwracaj�c si� do pomara�czowego. � Kogo mam przyjemno�� wita�? � spyta� nie- zmiennie uprzejmym tonem automat. � Adam Ryska. � Darek Ryska. S�owa te pad�y r�wnocze�nie. Pomara�czowemu nie sprawi�o to jednak najmniejszej r�nicy. Po-milcza� chwil�, pozwalaj�c tylko �ywiej b�yska� swoim kolorowym lampkom, po czym nagle jakby si� ockn��. � Pan Adam Ryska i pan Darek Ryska proszeni s� do du�ej pracowni projektowej. Panowie pozwol�, �e p�jd� przodem � automat ponownie sk�oni� g�ow� i wolno potoczy� si� w g��b koryta- RZA. Adam i Darek spojrzeli po sobie, po czym ruszyli za nim. � To tutaj � o�wiadczy�a pomara�czowa g�owa, otwieraj�c kt�re� z rz�du drzwi. � Panowie zechc� wej��, a gdyby wewn�trz nie by�o jeszcze nikogo, uprzejmie prosz� chwil� poczeka�. Dzi�kuj� za towarzystwo. � Czy on tak musi? � b�kn�� Adam, wchodz�c do ton�cej w p�mroku wielkiej sali. � To tylko automaty pomocnicze � wyja�ni� Darek tonem bywalca. � Robocze s� bardziej rzeczowe. � Dzi�kuj� za pouczenie � za�mia� si� Adam i rozejrza� si� po pomieszczeniu, do kt�rego przy- prowadzi� ich superuprzejmy pomocniczy. Nie znalaz� tu jednak wida� nic godnego uwagi, bo nagle odwr�ci� si� do Darka, ci�gle jeszcze tkwi�cego w do�� bezradnej postawie przy wej�ciu. � Poczekaj tu chwil� � zaproponowa� z na-g�ym o�ywieniem � a ja rozejrz� si� troch� i zaraz wr�c�. Jest niby wcze�nie, ale kto� przecie� musi czuwa�. Jaki� dyspozytor czy kto� w tym rodzaju. Tylko chwileczk� � zapewni� jeszcze, po czym klepn�wszy ch�opca lekko po ramieniu, przemkn�� obok niego i znikn�� w korytarzu. Darkowi niezbyt u�miecha�a si� perspektywa sp�- dzenia �chwileczki" w tej nieznanej, mrocznej hali, ale nic nie powiedzia�. Zreszt�, zanim si� opami�ta�, na jak�kolwiek interwencj� by�o za p�no. Pi�tnastoletni m�czyzna, Ziemianin, obywatel Ganimeda, przysz�y badacz obszar�w granicznych uk�adu s�onecznego, a chwilowo aktor filmowy � nie traci jednak zimnej krwi dlatego tylko, �e dooko�a jest ciemno i pusto. Tote� Darek nie zastanawia� si� d�ugo, zaczerpn�� g��boko powietrza i �mia�o wkroczy� do wn�trza sali. Przy czwartym czy pi�tym kroku potkn�� si� o jaki� le��cy na pod�odze kabel, na skutek czego oddali� si� od wej�cia nieco szybciej, ni� wymaga�y tego okoliczno�ci. Wymachuj�c ramionami, �eby odzyska� r�wnowag�, uderzy� d�oni� o twardy przedmiot, jakby zawieszony na linie lub umieszczony na wysokim statywie. Zabola�o. Ale natychmiast zapomnia� o b�lu i, tylko odruchowo rozcieraj�c st�uczone miejsce, utkwi� wzrok w przeciwleg�ym ro-gu sali. A by�o na co patrze�. Potr�caj�c ten niewidoczny w mroku przedmiot, musia� niechc�cy uruchomi� jaki� przeka�nik albo po prostu w��czy� kontakt. W ka�dym razie jeden z naro�nik�w wielkiej sali stan�� raptem w jaskrawym blasku reflektor�w. Ich �wiat�o bieg�o po kabinie obitej czym�, co przypomina�o srebrzysty, mi�kki at�as, l�ni�o w owalnych okienkach, wyostrza�o sylwetk� jakiej� aparatury o dziwnie zaokr�glonych kszta�tach, wreszcie sp�ywa�o na roz�o�yste nadmuchiwane fotele wykonane z prze�roczystej folii. Za tymi fotelami sta� p�okr�g�y st�, co� w rodzaju pulpitu czy baru, a na nim... Darek odruchowo post�pi� kilka krok�w do przodu. Te buteleczki z ko�a, wysmuk�e szklanki, kolorowe pojemniki z kanapkami, lodami i ciasteczkami wygl�da�y doprawdy bardzo apetycznie. Id�c jak zahipnotyzowany w stron� czarodziejskiego stoliczka, Darek w pewnym momencie pochwyci� k�tem oka zarysy czyjej� nieruchomej postaci stoj�cej na granicy cienia. Zatrzyma� si� natychmiast. A wi�c jednak nie jest tutaj sam. Przestraszy� si�, �e nieznajomy wyczyta� z jego twarzy, jak bardzo przypad� mu do gustu widok nakrytego sto�u, i postanowi� natychmiast zatrze� to wra�enie. Zwr�ci� si� do majacz�cej w mroku sylwetki i powiedzia� uprzejmym tonem: � Przepraszam, nie wiedzia�em, �e kto� tutaj jest. Nazywam si� Darek Ryska. Podszed� do obcego i odruchowo wyci�gn�� d�o�, �eby si� z nim przywita�. Powstrzyma� go gruby, chrapliwy g�os: � Dzie� dobry. Nie mog� poda� r�ki. Nie jestem pe�nym androidem. Maro tylko g�ow� i korpus eksperymentalnego automatu pomocniczego. Darek by� ju� na tyle blisko, �e m�g� dok�adniej przyjrze� si� m�wi�cemu. Ale i tak zorientowa� si�, z kim ma do czynienia, jak tylko tamten wym�wi� pierwsze s�owo. Z automatami ch�opiec by� od dawna za pan brat. Na Ganimedzie rzadko jednak spotyka�o si� roboty cz�ekokszta�tne, androidy, nawet je�li mia�y tylko g�ow� i korpus podobne do ludzkich. Zimno mu si� zrobi�o na sam� my�l, �e ten automat m�g� w normalny, ludzki spos�b odpowiedzie� na jego powitalny gest. Przyjrza� si� uwa�nie wieloczynno�ciowym kleszczom stercz�cym z r�kawa niby d�ugie, zakrzywione szpony i postanowi� sobie w duchu, �e odt�d nie b�dzie tutaj do nikogo pierwszy wyci�ga� r�ki. � Przywita�e� si� z automatem? � us�ysza� nagle za sob� znajomy, weso�y g�os. Odwr�ci� si� i mimo woli odetchn�� z ulg�. Kamerzysta Bo Ytterby, z kt�rym Darek zawar� ju� bli�sz� znajomo�� na Ziemi podczas kr�cenia pierwszych scen filmu, wy�oni� si� z mroku i podszed� do ch�opca. � Cze�� � powiedzia� u�miechaj�c si� zach�caj�co. � Po uroczysto�ciach powitalnych zechcesz mo�e teraz co� przek�si� � wskaza� l�ni�cy w �wietle reflektor�w st�. Darek prze�lizn�� si� spojrzeniem po m�odej, opa-lonej twarzy filmowca i postanowi� nie da� si� prosi�. � Ch�tnie � mrukn�� ruszaj�c �wawo z miejsca. Z nie mniejsz� energi� si�gn�� do pierwszego z brzegu pojemnika, w kt�ry kto� w�o�y� smakowicie wygl�daj�ce kanapki i... musia� znowu gwa�townie zamacha� ramionami, �eby nie upa��. Jego d�o� przygotowana na spotkanie z pyszno�ciami spoczywaj�cymi na solidnym, cho� dziwnie eleganckim stole, przeszy�a bowiem powietrze. R�wnocze�nie � za plecami Darka � Bo eksplodowa� w napadzie nieposkromionej weso�o�ci. Ch�opiec wyprostowa� si� z godno�ci�. � Nie widz� w tym nic zabawnego � wycedzi� przez z�by. Ytterby jakby tylko na to jeszcze czeka�. Jego �miech odbi� si� gromkim echem od �cian ogromnej sali. � Nic za-baw-ne-go � wykrztusi� z trudem. � Cha! cha! cha! Chcia� zje�� atelier! To mi dopiero artysta! Nic zabawnego! Cha! cha! cha! Darek odwr�ci� z niesmakiem oczy od widoku s�aniaj�cego si� na nogach kamerzysty i ponownie, ju� bardziej trze�wo, chocia� nie bez pewnego �alu, utkwi� wzrok w pi�knie nakrytym stole. Atelier? Tak, oczywi�cie... Przecie� takie bajecznie kolorowe �ciany niby to obiekt�w pozaziemskich, ta-kie "pi�kne" fotele, at�asy i w og�le l�ni�ce, op�ywowe sprz�ty widuje si� tylko na filmach! A dawno ju� min�� czas, kiedy to, aby nakr�ci� na przyk�ad scen� rozgrywaj�c� si� w miasteczku na Dzikim Zachodzie, trzeba by�o zbudowa� ca�e takie miasteczko, cho�by tylko z drewna i tektury. Dzi� scenografi� zast�puje fotografia przestrzenna. To znaczy wy�wietlanie takich tr�jwymiarowych fotografii. Darek przecie�, podobnie jak wszyscy ludzie, mia� stale do czynienia z holografi�, a tak�e holowizj�. Innych film�w ni� tr�jwymiarowe po prostu nie by�o, i to od niepami�tnych czas�w. Kr�tko m�wi�c, zamiast pi�knej kabiny, sto�u i kanapek mia� teraz przed sob� tylko fotograficzn� sceneri� jakiego� fragmentu filmu, w kt�rym sam gra� jedn� z g��wnych r�l. �e te� da� si� tak nabra�! � Zga� to � burkn�� odczekawszy, a� Bo wy�mieje si� do syta. � A w og�le � doda� � czy tutaj musi by� tak ciemno? � Nie musi � odpowiedzia� weso�o zagadni�ty. Nie przestaj�c si� u�miecha� potrz�sn�� g�ow�, odgarn�� d�ugie jasne w�osy, kt�re opad�y mu na oczy, po czym podszed� do jakiego� urz�dzenia i przekr�ci� kontakt. At�asowa kabina z jej okienkami, nadymanymi fotelami i sto�em zastawionym smako�ykami znikn�a jak zdmuchni�ta. R�wnocze�nie ca�� sal� zala�o jasne, �agodne �wiat�o. � To nasz warsztat � Bo Ytterby zatoczy� d�oni� �uk, prezentuj�c pomieszczenie. � Tutaj nakr�cimy kilka uj��. Przede wszystkim wasze spotkanie z Soni�. Potem... � urwa� i u�miechn�� si� zagadkowo. Darek nie zna� dok�adnie scenariusza, ale domy�la� si�, �e potem przyjdzie kolej na ciekawsze zdj�cia. Starty rakiet, sceny w kosmosie, na jakich� nieznanych globach. W tej chwili jednak ch�opiec nie zastanawia� si� nad swoj� rol�. Korzystaj�c z tego, �e Bo nareszcie zapali� �wiat�o, rozgl�da�. si� ciekawie po ich nowym atelier. Teraz sala nie wydawa�a si� ju� tak przestronna, jak przed chwil�, kiedy ton�a w p�mroku. Pami�taj�c jednak o niewielkich rozmiarach ca�ej stacji, Darek i tak by� pewien, �e znajduje si� w najobszerniejszym pomieszczeniu, jakie ma do dyspozycji tutejsza za�oga. Tutaj pewnie przygotowywano projekty poszczeg�lnych dzielnic, poziom�w i urz�dze� nowego kosmicznego osiedla, o czym �wiadczy�y odsu- ni�te teraz pod �cian� deski kre�larskie, pulpity robocze, kalkulatory i inne aparaty. .Ch�opiec wyobrazi� sobie, jak bardzo pracuj�cy tu architekci musieli by� zachwyceni z powodu przeprowadzki do innych, zapewne znacznie cia�niejszych pokoi. A przecie� to, co oni robili, to by�o naprawd� co�, nie jaka� tam zabawa w przygodowy serial dla m�odzie�y. W�a�nie otwiera� usta, �eby podzieli� si� z Bo ostatni� swoj� my�l�, kiedy na sal� wtargn�� ja-ki� stw�r. W pierwszej chwili Darek pomy�la�, �e ma przed sob� rozregulowany automat pracuj�cy na przy�pieszonych obrotach. Ale to nie by� automat. Tak ca�kowicie bez sensu m�g� zachowywa� Si� -tylko przedstawiciel pewnego �ywego gatunku zamieszkuj�cego uk�ad s�oneczny. � Gdzie jest Lwizwis?! � kwikn�� stw�r,nacieraj�c na Darka p�katym brzuchem wci�ni�tym w l�ni�c�, fioletow� kurteczk�, Ch�opiec odruchowo cofn�� si�, a �e dot�d nie zd��y� zamkn�� ust (otwartych dla wyra�enia ubolewania nad niedol� architekt�w), wi�c tym bardziej teraz nie znalaz� powodu, by zamkn�� je na powr�t. � Znowu jaki� og�upia�y automat � j�kn�� fioletowy, zwracaj�c si� z kolei do Bo, kt�ry jednak przezornie umkn�� za najbli�ej stoj�cy statyw kamery. � Lwizwis! Lwizwis! � g�os brzuchacza by� piskliwy i brzmia�a w nim ostateczna rozpacz. Dziwnie nie zgadza� si� ten g�os z wielk� i �ys� jak kolano g�ow� wo�aj�cego, z jego twarz�, jakby skazan� na wieczne zatroskanie, i z ca�� sylwetk�, niewysok�, lecz zwalist� i przypominaj�c� znie kszta�cone osobliwie jajo wsparte na dw�ch laskowych orzechach. � Wszystko si� wali! � wrzasn�� �a�o�nie, po czym niespodziewanie ruszy� pe�nym biegiem prosto w kierunku ch�opca. � Z drogi, n�dzny robocie! � wykrzykn�� przelatuj�c obok Darka, kt�ry w ostatniej chwili i�cie bokserskim unikiem uratowa� si� przed katastrof�. � Lwizwis! Lwizwis! � zapiszcza�o oddalaj�ce si� echo w korytarzu. Po d�u�szej chwili ch�opcu uda�o si� zamkn�� usta. Nie mniej czasu potrzebowa�, �eby otworzy� je znowu. � Co to by�o? � spyta� os�upia�y. Bo, krztusz�c si� ze �miechu, wylaz� ostro�nie zza kamery. � Nie co, tylko kto � odpowiedzia� z udan� nagan� w g�osie. � Nasz nowy kierownik produkcji. Nazywa si� Knut Werwus i uwa�a, �e jest w naszej ekipie jedynym cz�owiekiem odpowiedzialnym. � Bo nad�� si�, wzni�s� wskazuj�cy palec t, na�laduj�c g�os grubasa, wyrecytowa�: � Je�li wiecie, co to znaczy by� cz�owiekiem odpowiedzialny m... Darek rozchmurzy� si�. Przedwcze�nie. W korytarzu zabrzmia� szybki tupot n�g i do sali ponownie wpad� Werwus. Bieg�, zmierzaj�c ku przeciwleg�emu wej�ciu, i nieszcz�cie chcia�o, �e ch�opiec znowu znalaz� si� na jego drodze. � Tam go nie ma! � pisn�� cz�owieczek. � Znowu tu jeste�?! � natar� na Darka. � Te automaty p�taj� si� po ca�ym tym zwariowanym pudle, kt�re tylko patrze�, jak rozsypie si� na sto tysi�-cy �rubek! W tym momencie zauwa�y� Bo, kt�ry � zaskoczony � nie zd��y� wle�� za kamer�. � A ty co tu robisz?! � ofukn�� go grubas. � Jeszcze jeden automat! Wzni�s� oczy do g�ry, ale natychmiast je opu�ci�, jako �e ani przez chwil� nie zwolni� tempa biegu, a na pod�odze wala�y si� najrozmaitsze kable. � Powiedzmy, niezupe�nie automat � sprostowa� �agodnie Bo. � Cicho b�d�, stara konserwo! � zgromi� go ju� od drzwi kierownik produkcji. Tego by�o za wiele. Sala rozbrzmia�a zgodnym dwug�osem, w kt�rym "cha! cha! cha!" kamerzysty musia�o chwilami uzna� wy�szo�� histeryczne-go "hi! hi! hi!" przysz�ego gwiazdora holowizji. Werwus zahamowa� raptownie i cisn�� im z g��bi korytarza: � Automaty si� nie �miej�! Automaty pracuj�! Przekl�te nieroby! Wypu�ciwszy t� strza��, kt�ra zamiast ostatecznie zmia�d�y� par� zuchwalc�w przyprawi�a ich o nowe konwulsje �miechu, grubas znikn�� im z oczu. Sk�d�, z daleka, dobieg�o po chwili cieniutkie: � Lwizwis! Lwizwis!... Darek otar� �zy, po czym nagle spowa�nia�. Przysz�o mu na my�l, �e filmowcy zd��yli si� ju� zadomowi� w tej stacji. � Jak d�ugo tutaj jeste�? � spyta�. Bo wzruszy� lekcewa��co ramionami. � Przylecieli�my przedwczoraj. Lwizwis, Grath, Werwus i ja. No i, rzecz jasna, Sonia. Dzisiaj zabieramy si� serio do roboty. Tak przynajmniej zapowiedzia� Lwizwis. � Kto to jest? � Nie wiesz? G��wny re�yser naszego serialu. Tylko pierwsze sceny kr�ci� w jego zast�pstwie operator Patka. Z kolei dzieci�stwo Soni filmowa� tak�e kto� inny. Re�yser postanowi� osobi�cie kierowa� zdj�ciami dopiero od sceny waszego spotkania. Aha � przypomnia� sobie � Patki nie b�dzie. Darek zmarkotnia�. Starszy, dobrotliwy pierwszy operator wytw�rni umia� oddzia�ywa� koj�co na stremowanych aktor�w, nie m�wi�c ju� o kim�, kto ewentualnie mia� dopiero zosta� aktorem. W ka�dym razie ch�opiec zd��y� si� do niego przyzwyczai�. � Czemu? � spyta� sm�tnie. � Ma gryp� - odpowiedzia� Bo. � Zamiast niego przylecia� drugi operator, Joe Grath. Darek odni�s� niejasne wra�enie, �e wymawiaj�c to nazwisko, Bo Ytterby lekko si� skrzywi�. Ale mog�o mu si� tak tylko zdawa�. Zreszt� po chwili znowu odbieg� my�l� od wszystkich kwestii zwi�-zanych z jego tak niespodziewan� filmow� karier�. � Czy tutaj naprawd� jest tak du�o automat�w? � spyta�, odruchowo w�druj�c spojrzeniem ku nieruchomej postaci z kleszczami zamiast d�oni. Bo u�miechn�� si�. � Mo�e nie a� tyle, jak to sobie wyobra�a Werwus � powiedzia� pogodnie � ale ca�a za�oga stacji liczy zaledwie kilkana�cie os�b. To przecie� teren budowy. Miasto wznosz� maszyny, a ludzie tylko koordynuj� i nadzoruj� ich prac�. Musz� mie� stosunkowo wi�cej automat�w ni� ci na Leonardzie czy B��kitnej. � B��kitna � powt�rzy� Darek w zamy�leniu. � Podobno pi�kne miasto? Bo pokiwa� g�ow�. � Jak na m�j gust za du�e. To znaczy wol� ziemskie miasta, je�li ju� maj� te trzydzie�ci tysi�cy mieszka�c�w. Ale wszyscy, kt�rych tam spotka�em, s� B��kitn� zachwyceni. � By�em na Leonardzie � powiedzia� po chwili ch�opiec. Mimo woli stan�a mu przed oczami ta podr� z mam� i... ojcem. To by�o kr�tko przed jego �mierci�. Ojciec opowiedzia� mu wtedy histori� budowy Leonarda, pierwszego sztucznego osiedla kr���cego wok� Ziemi. Zaprojektowano je dla tysi�ca mieszka�c�w. Drugie kosmiczne miasto, B��kitna, powsta�o ju� na orbicie wok�marsja�skiej i stanowi�o baz� wypadow� na t� interesuj�c� planet� � z jej kopalniami, zdalnie sterowanymi fabrykami, rezerwatami przyrodniczymi i ma�ymi osadami naukowc�w. Teraz budowano to trzecie, znowu dalej od macierzystej planety ludzi, mi�dzy Marsem a Jowiszem, czyli w obszarze planetoid. Nie chciano zbytnio zag�szcza� przestrzeni wok� Ziemi, tym bardziej �e obs�uga szlak�w rakietowych ju�. i tak z najwi�kszym trudem radzi�a sobie z rosn�cym nieustannie ruchem. � Leonardo, B��kitna... A jak b�dzie si� nazywa� to nowe miasto? �- spyta� Darek, otrz�sn�wszy si� z nieweso�ych wspomnie�. � Jeszcze nie wiadomo � odpowiedzia� Bo. � Na Ziemi rozpisano konkurs na naj�adniejsz� nazw�. Kto wie � u�miechn�� si� � mo�e u�yczy mu swego imienia kt�ry� z bohater�w naszego filmu? Darek Ryska. Jakby ci si� to podoba�o? Gdzie mieszkasz? Na Darku. Czy mo�e powinno si� m�wi�: w Darku? � zasumowa� si�. Ch�opiec chcia� odpowiedzie�, �e je�li ksi�yc Jowisza mo�e nosi� nazw� lo, to a� si� prosi, by kt�ry� ze sztucznych satelit�w ochrzci� r�wnie lapidarnym: Bo, ale nie zd��y�. W korytarzu zabrzmia�y zmieszane g�osy i po chwili w drzwiach ukaza�a si� pot�na sylwetka starszego m�czyzny z bujn� siw� czupryn�, a za nim... za nim... Kr�tko m�wi�c, za nim kroczy�o zjawisko. I to ol�niewa- j�ce. Z�ocista blondynka w bia�ej, powiewnej bluzeczce skrojonej w stylu kosmicznym i kr�ciute�kiej sp�dniczce. D�ugie, opalone nogi, o jakich mog� tylko marzy� dziewcz�ta, kt�re nie wygrywaj� konkurs�w na g��wne role w filmach. Twarzyczka zjawiska mia�a wyraz podobny do tego, kt�ry Darek zapami�ta� z wycieczki do muzeum, kiedy to nauczyciele pokazywali im, jak staro�ytni wyobra�ali sobie istoty nieziemskie (oczywi�cie w innym znaczeniu tego s�owa, ni� bywa ono u�ywane te- raz). Niewinna buzia � z du�ymi, b��kitnymi oczami, nieco, ale tylko nieco, zadartym noskiem i wykrojonymi jak u prawdziwej gwiazdy ustami � by�a ju� ca�kiem blisko, kiedy ch�opiec oprzytomnia� na tyle, �eby dostrzec tak�e innych przyby�ych. Za dziewczyn� i siwym olbrzymem pod��a�a m�oda kobieta oraz wysoki, chudy m�czyzna z rzadkimi, rudawymi w�osami. Orszak zamyka�a dziwnie przygarbiona i niepozorna posta�. By� to m�czyzna niezbyt nawet stary, ale o wyblak�ej, jakby wymi�tej twarzy i smutnych, przymglonych oczach. � Dzie� dobry, Ziemianinie � zabrzmia� przed Darkiem bas nale��cy do siwego. � No, poznajcie si�. Ch�opiec przyjrza� si� m�wi�cemu. Spod bujnych, nies�ychanie rozro�ni�tych brwi patrzy�y u�miechni�te, piwne oczy, ich spojrzenie podnosi�o na duchu. �mielej ju� przeni�s� wzrok na anielskie zjawisko. Id�cy z ty�u zatrzymali si� i nasta�a cisza. Mia�a oto nast�pi� Wielka Chwila, czyli wzajemna prezentacja pary bohater�w filmu. � Dzie� dobry � wykrztusi� Darek. Gdy tylko us�ysza� sw�j g�os, zrozumia�, �e nie stan�� na wysoko�ci zadania. Zupe�nie jakby w jego gardle zamieszka� m�ody gawron i teraz akurat postanowi� obwie�ci� �wiatu o swym istnieniu. Zjawisko unios�o niesko�czenie wdzi�cznym ruchem praw� r�czk� i wskaza�o ch�opca d�ugim, wysmuk�ym palcem. � To on? � pad�o z malowanych usteczek. � Pni... � Temu ostatniemu d�wi�kowi towarzyszy� gest zgo�a nieanielski. Darek, �ci�gni�ty nagle z ob�ok�w na ziemi�, poczu�, �e ta ziemia, je�li mo�na tak powiedzie� o pod�odze konstrukcji zawieszonej mi�dzy Marsem a Jowiszem, usuwa mu si� spod n�g. R�wnocze�nie jednak zacz�� w nim narasta� bunt. "Je�li kto� tak wygl�da � pomy�la� � to ma obowi�zek zachowywa� si�, jakby naprawd� by� uosobieniem wszelkich mo�liwych cn�t". � On � przytakn�� gwa�townie. � A co � doda� zaczepnie � nie�adny? W g��bi sali kto� parskn�� i natychmiast umilk�. Dziewczyna jakby teraz dopiero raczy�a przyj�� do wiadomo�ci, �e stoj�cy przed ni� ch�opiec jest �yw� istot�. Unios�a, odrobin� g��wk�. W jej b��kitnych oczach odmalowa� si� wyraz pewnego zaciekawienia. Darek nie przecenia� w�asnej urody. Doskonale zdawa� sobie spraw�, jaki widok ma teraz przed tymi bajecznymi ocz�tami z�otow�ose zjawisko. Mimo to przybra� wyzywaj�cy wyraz twarzy. Niech patrzy. M�czyzna nie musi by� pi�kny. Zupe�nie wystarczaj� mu kasztanowe w�osy, kt�re tylko "�yczliwi" koledzy nazywaj� rudymi, szare oczy umiej�ce wypatrzy� statek kosmiczny, wtedy kiedy inni widz� go jeszcze tylko na ekranach, nos, niechby nawet zadziorny, ale b�d� co b�d� niepodobny do kartofla, usta wystarczaj�co szerokie, �eby u�mie- chn�� si� prawdziwym, nie aktorskim u�miechem, a tak�e podbr�dek, dostatecznie m�ski, by tej cennej cechy nie os�abi�a tkwi�ca w samym jego �rodku okr�g�a dziurka. Je�li chodzi o wzrost, wystarczy�oby nawet mniej ni� te sto siedemdziesi�t sze�� centymetr�w, kt�re ponad wszelk� w�tpliwo�� nie s� jeszcze jego ostatnim s�owem. Co do n�g � wygl�da�yby zapewne inaczej ni� jej, gdyby w�o�y� tak� kus� sp�dniczk�. Ale po pierwsze, nigdy nie b�dzie nosi� kusej sp�dniczki, a po drugie, te nogi by�y dostatecznie dobre, kiedy przysz�o reprezentowa� Rejon Wielkich Planet na dorocznych mi�dzyszkolnych zawodach. A reszta? Co za reszta? R�ce ma najwy�ej o kilka milimetr�w d�u�sze, ni�by to wynika�o z proporcji przewidzianych przez atlas anatomiczny. Jego ramiona rozrosn� si�, nie za rok, to za dwa. Ju� teraz niewiele im brakuje. Garbu nie ma. Brzucha te�. W ka�dym razie takiego, �eby go musia� wci�ga� na pla�y. Prosz� bardzo. Niech patrzy. W ko�cu filmowcy wybrali akurat jego, dok�adnie tak samo jak j�. A nie zale�a�o im przecie�, �eby g��wn� rol�, rol� jej partnera, powierza� potworowi. Czy to pod wp�ywem podobnej my�li, czy mo�e tylko w wyniku nag�ego przyp�ywu �agodno�ci � dziewczyna nagle zatrzepota�a rz�sami i zrobi�a p� kroku w stron� ch�opca. Na jej twarzyczce pojawi�o si� jakby odleg�e wspomnienie dawno zagubionego u�miechu. � Jestem Sonia � powiedzia�a wyci�gaj�c do Darka r�k�, kt�r� zreszt� natychmiast cofn�a, kiedy tylko poczu�a na niej mu�ni�cie jego palc�w. � Darek Ryska � wyb�ka� ch�opiec zbity z tropu zmian� w zachowaniu partnerki. Sonia skin�a g��wk�. � Zobaczymy, czy b�dzie nam si� dobrze razem pracowa�o � o�wiadczy�a k�ad�c akcent na tym ostatnim s�owie. Zupe�nie jakby chcia�a da� do zrozumienia, �e ich wsp�lna filmowa przygoda dla niej jest czym� wi�cej ni� tylko przygod�. A i to tak�e, �e jako aktorka na razie akceptuje par-taera-amatora, swoj� zgod� na to, aby z nim zagra�, odk�adaj�c na p�niej, do czasu kiedy prze- kona si�, czy jej nie skompromituje, W Darku krew ponownie zacz�a si� burzy�. Wielka Chwila wzajemnej prezentacji zosta�a jednak uratowana, cho� w do�� nieoczekiwany spos�b. � Lwizwis! � zabrzmia� z g��bi korytarza piskliwy g�os. � Lwizwis! Tym razem okrzyk ten zad�wi�cza� wr�cz triumfalnie. Wo�aj�cy wpad� bowiem do sali i ujrza� tropion� przez siebie zwierzyn� w ca�ej jej okaza�o�ci. � Lwizwis! � rozleg�o si� jeszcze raz, po czym l�ni�ca czaszka grubasa przypad�a do piersi re�ysera. Ten cofn�� si� przezornie, ale nie do�� szybko. Pulchne palce kierownika produkcji wpi�y si� w lu�ny, popielaty sweter Lwizwisa i j�y go gor�czkowo tarmosi�. � Szuka�em ci� wsz�dzie! � Werwus wyrzuca� z siebie s�owa z szybko�ci� komputera powtarzaj�cego tabliczk� mno�enia. � By�em tak�e tutaj, ale stale wchodzi�y mi w drog� jakie� automaty. S�uchaj, Lwizwis... O, one s� tutaj! � wzrok grubasa przemkn�� z odraz� po postaci Darka. � Id� sobie! � zamacha� r�k� w stron� ch�opca, na moment uwalniaj�c sweter re�ysera. � Wiesz � wr�ci� do swojej ofiary � nie przywie�li tych obiektyw�w fantomatycznych. Przetrz�sn��em wszystkie pojemniki, nie ma! Nie ma! Rozumiesz, Lwizwis?! Nieszcz�cie! Zw�oka! Dwa miesi�ce stara�em si� o pozwolenie! Wszystko na nic! Nie b�dzie filmu! Nie b�dzie zdj��! Przerwa�, aby zaczerpn�� tchu, wyci�gn�� z kieszeni wielk� bia�� chusteczk� i otar� ni� spocone czo�o. Wykorzysta� to Lwizwis, by odsun�� si� od roztrz�sionego Werwusa na bezpieczn� odleg�o��. � Jakie automaty? � spyta� grubym g�osem. � Czy ty jeste� chory, Knut? � Mo�e chory, mo�e chory � zgodzi� si� gor�czkowo Werwus. � Ale tych obiektyw�w nie ma. Automaty? No, a to co? � rozejrza� si� po sali. � O, jest Bo. Widzisz, Bo, wszystko na nic. Jak to: jakie automaty? A ten? � przeszy� Darka strasznym spojrzeniem. � To odtw�rca g��wnej roli w naszym filmie � pad�a odpowied�. � Poza tym nie by�e� �askaw zauwa�y� jego partnerki, jej uroczej opiekunki, naszego g��wnego operatora i pana Mammei. Werwus zmiesza� si� na chwil�, ale zaraz odzyska� r�wnowag� i, stan�wszy na palcach dla dodania sobie powagi, zawo�a� podniesionym g�osem: � Wszystko przygotowane! Prosz� projekcj� scenografii! Reflektory! Kamery! Rekwizyty! Kostiumy! Ty tu � rzuci� si� w stron� Darka i chwytaj�c go za rami�, wskaza� r�g sali, gdzie kilka minut temu wabi� oko st� z prze�roczystymi fotelami, a gdzie teraz wszystko by�o tak idealnie prze�roczyste, �e a� niewidoczne. � Ty na drugim fotelu � utkwi� wskazuj�cy palec w jasnej twa- rzyczce Soni, kt�ra przybra�a wyraz, jakby po�kn�a w�a�nie plasterek kwa�nej cytryny. � Pomi�dzy wami automat. Prosz�, kiedy s� potrzebne, to ich nie ma! � wykrzykn�� triumfalnie. � Hej, ty tam � zwr�ci� si� rozkazuj�co do milcz�cej postaci pod �cian� � id� i przyprowad� jakiego� robota. No, ju�, ju�! Wezwany wydaj�c osobliwe, metaliczne d�wi�ki, zbli�y� si� do zgromadzonych i pozdrowi� grubasa r�k� zaopatrzon� w automatyczne chwytaki. � Co to za kawa�y?! � zirytowa� si� Werwus. � Aha, jeste� � przeszed� do porz�dku nad swoj� pomy�k�. � To dobrze. B�dziesz siedzia� mi�dzy dziewczyn� a ch�opcem. Nie, co ja m�wi� � z�apa� si� za g�ow� � ch�opiec dopiero przyjdzie. Przyjdzie, powie "dzie� dobry" i b�dzie chcia� si� z tob� przywita�. Ty mu odpowiesz, �e nie mo�esz poda� cz�owiekowi r�ki, a dziewczyna si� roze�mieje. Rozumiesz? Nie szkodzi � odpowiedzia� sam sobie � wystarczy, �eby� tak zrobi�. � Ju� to m�wi�em � przerwa� zgrzytliwym g�osem automat. � On wie, �e nie mog� poda� r�ki. Darkowi stan�a przed oczami scena sprzed kil kunastu minut, kiedy wszed� do tej sali, i zachcia�o mu si� �mia�. � Dobrze, dobrze -� Werwus zamacha� niecierpliwie chusteczk�, kt�rej nie zd��y� jeszcze umie�ci� na powr�t w kieszeni, a nast�pnie skupi� ca�� uwag� na Darku. � A ty uwa�aj teraz. Jeste� na stacji kosmicznej, poza uk�adem s�onecznym. Zna-laz�e� si� tam po raz pierwszy w �yciu i nie wiesz nic. Za oknami czarno. Kosmos. Gwiazdy. Meteoryty. Promieniowanie dalekich galaktyk. W strumieniu tego promieniowania g�osy, kt�re mog� nale�e� do obcych istot. Te g�osy si� zbli�aj�. Jeste� za- gubiony. Boisz si�. W tej sytuacji wchodzisz do kabiny. Bo! � g�os grubasa wzni�s� si� ponad najwy�sze rejestry gamy. � Co z t� scenografi�! No � westchn�� z ulg�, poniewa� Ytterby, zapewne dla �wi�tego spokoju, zapali� przestrzenne projektory i w naro�niku znowu ukaza�y si� at�asowe �ciany, urocze mebelki i frykasy na podkowiastym stole. � A wi�c jeste� tutaj i... � zawaha� si�. � Mo�esz to sobie wyobrazi�? Darek otworzy� usta, ale nazbyt chcia�o mu si� �mia�, �eby m�g� odpowiedzie�. � Nic z tego! � grubas z�apa� si� za g�ow�, z oczywistym zamiarem wyrwania sobie w�os�w, kt�re jednak�e ju� dawno, jakby w przewidywaniu podobnej ewentualno�ci, opu�ci�y niebezpieczne miejsce. � Lwizwis � ponownie rzuci� si� rozpaczliwie w stron� re�ysera � to na nic! Bez obiektyw�w fantomatycznych on tego nie zagra! Wizje! Przestrze�! Perspektywy! Nie! Nie! Wszystko przepad�o! � Przez te obiektywy? � upewni� si� podejrzanie �agodnym tonem Lwizwis. � A przez co?! Nie ma! Nie ma! � To ich szukaj! � rykn�� nagle re�yser. A by� tor trzeba przyzna�, ryk pot�ny, przy kt�rym piskliwe zawodzenie grubasa mog�o uchodzi� za kwilenie niemowl�cia. Tote� Werwus zareagowa� b�yskawicznie. � Dobrze � powiedzia� niemal normalnym g�osem. � Chocia� szuka�em ju� chyba wsz�dzie. Ale, oczywi�cie, zrobi� wszystko... � Co mnie to obchodzi?! � przerwa� mu, nie spuszczaj�c z tonu, Lwizwis. � Kto odpowiada za sprz�t i rekwizyty? Ja? Obiektywy to twoja sprawa! Szukaj tak d�ugo, a� znajdziesz! � Id� � zatka� grubas. Rozejrza� si� jeszcze po obecnych, jakby szukaj�c u kogo� ratunku, po czym poszed� naprawd�. A raczej swoim zwyczajem wybieg�. � Zawsze narobi ba�aganu � odezwa� si� rudawy chudzielec, podchodz�c bli�ej re�ysera. � Zreszt�, poradzimy sobie bez fantomatyki, prawda, dzieci? Sonia wyd�a pogardliwie wargi. Darkowi te� te �dzieci" nie przypad�y zbytnio do gustu, ale zachowa� oboj�tny wyraz twarzy. � B�dzie pan mia� troch� wi�cej pracy, Joe � zwr�ci� si� Lwizwis do rudzielca, w kt�rym Darek odgad� operatora przys�anego przez wytw�rni� filmow� na miejsce Patki. Przyjrza� mu si� dok�adniej. Chudzielec mia� dziwnie ruchliw� twarz, jakby ka�dy jej mi�sie� �y� swoim w�asnym �yciem i nie liczy� si� z s�siadami. W jego u�miechu by�o co� sztucznego. Tak zwykli u�miecha� si� do dzieci niekt�rzy doro�li przekonam o swoim darze �nawi�zywania kontak tu z m�odzie��", podczas kiedy naprawd� nie potrafili ani na chwil� oderwa� si� my�lami od w�asnego, zamkni�tego i szalenie powa�nego �wiata. Ale ostatecznie operator nie musi by� pedagogiem. Wystarczy, �eby zna� si� na swojej robocie. Tote� Darek spojrza� �yczliwie na rudzielca i, chc�c do ko�ca roz�adowa� sytuacj� ci�gle jeszcze napi�t� po niezbyt fortunnym wyst�pieniu Soni i huraganowej szar�y Werwusa, powiedzia� do re�ysera: � Mo�e pan by� spokojny, panie Lwizwis. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, �eby obej�� si� bez tych obiektyw�w. Sytuacja istotnie zosta�a roz�adowana, chocia� w spos�b raczej przez ch�opca nie przewidziany. Sala rozbrzmia�a gromkim, ch�ralnym �miechem. Najg�o�niej i najgrubiej rechota� re�yser. Dzielnie sekundowa� mu Bo. Joe i stoj�ca nieco za nim opiekunka Soni dos�ownie zataczali si� ze �miechu. Nawet �w wyblak�y, przygarbiony m�czyzna, schowany ca�y czas za plecami pozosta�ych, wyda� kilka dziwnych, cichych d�wi�k�w, po czym umilk�. D�u�sz� chwil� musia� Darek czeka�, zanim kto� m�g� mu wyja�ni�, o co chodzi. Zrobi� to wreszcie operator. � Ten pan nazywa si� Lewis � powiedzia� wskazuj�c na re�ysera. � Andrea Lewis. Chyba s�ysza�e� o nim, bo przecie� nakr�ci� ju� wiele wspania�ych film�w. Le-wis � powt�rzy� z naciskiem, nie przestaj�c si� u�miecha�. Darek poczu�, �e jego twarz zmienia kolor. Nie przytrafia�o mu si� to cz�sto, ale kiedy ju� si� przytrafi�o, odczuwa� zawsze nieprzepart� potrzeb� natychmiastowego opuszczenia towarzystwa. W tej chwili jednak w sko�atanej �wiadomo�ci ch�opca otworzy�a si� jaka� klapka i przypomnia� sobie, �e przecie� jego partnerka, to zjawisko, Sonia, tak�e nazywa si� Lewis. Sonia Lewis. � Przepraszam � wyduka� � ale czy Sonia... to znaczy, czy pan jest krewnym Soni? Lwizwis, a raczej Lewis odpowiedzia� przyja�nie: � Na razie nie. Lewis to do�� popularne na- zwisko, jakby si� kto� pyta�. Ale nie przejmuj si�, bohaterze. Nikt nie nazywa mnie Lewis. To wina tego � wskaza� na swoje wybuja�e krzaczaste brwi. � A poza tym z�o�liwi twierdz�, �e podczas kr�cenia filmu, na planie, rycz� jak lew. No i dlatego kt�ry� b�cwa� wymy�li� Lwizwisa, co, rzecz jasna, natychmiast si� przyj�o. Przywyk�em. Mo�esz mnie tak �mia�o nazywa�. Ba, nawet to polubi�em i g�upio mi, gdy kto� m�wi po prostu: Lewis. � Co do mnie � odezwa�a si� dziwnie z�owieszczym g�osem Sonia � uwa�am przekr�canie na-zwisk za zabaw� godn� jedynie inwalid�w umys�owych. Ja przynajmniej � to "ja" zosta�o wypowiedziane ze szczeg�lnym naciskiem � nie �ycz� sobie, �eby przekr�cano moje nazwisko. Nazywam si� Lewis i je�li kto� sobie tego dobrze nie zapami�ta, potrafi� mu to przypomnie�. Poza tym s�dz�, �e m�ody cz�owiek, stawiaj�cy pierwsze kroki w filmie, powinien okaza� wi�cej szacunku znakomitemu re�yserowi. Od tej wypowiedzi w sali powia�o przenikliwym ch�odem. Nasta�a cisza. Dopiero po d�u�szej chwili odezwa� si� spokojny, kobiecy g�os: � Czy nie przesadzasz, Soniu? Opiekunka zjawiska u�miecha�a si� �agodnie, w jej czarnych, szeroko otwartych oczach tli� si� jednak niepok�j. Wida� dobrze zna�a mo�liwo�ci swojego z�ocistego kociaczka. Ch�opca mimo woli ogarn�o wsp�czucie. S�dz�c z jej u�miechu, urody, owego zak�opotania w pi�knych, czarnych oczach � stanowczo nie zas�ugiwa�a na straszny los opiekunki Soni. � B�dziesz wielk� gwiazd�, moja pannico � o�wiadczy� zdumionym basem Lwizwis, wpatruj�c si� w partnerk� Darka z wyrazem niek�amanego uznania. � Tylko znakomite aktorki potrafi� by� tak niezno�ne. W tym momencie ch�opca ogarn�a nag�a ch�� u�ciskania pot�nego re�ysera. Nie zrobi� tego, ale poczu� si� dostatecznie podtrzymany na duchu, by odzyska� zdolno�� mowy. � Podobno ta nowa stacja czy raczej osiedle nie ma jeszcze nazwy � zacz�� swoim najs�odszym tonem, jakiego dot�d u�ywa� tylko w niekt�rych rozmowach z Adamem. � S�ysza�em tak�e, �e rozpisano konkurs na t� nazw�. Chcia�bym zg�osi� propozycj�. Co by�cie powiedzieli na "Soni�"? Wspomnia�e� co� o "Darku" � spojrza� niewinnie na Bo � ale �Sonia" brzmi stanowczo �adniej. Czy nie s�dzicie, �e mia�bym szans�, zg�aszaj�c t� nazw�? Ostatecznie, tu narodzi si� wielka gwiazda ekran�w. Tu stworzy j� wybitny re�yser, pan Le-wis... Wybitny re�yser znowu wybuchn�� gromkim �miechem. � Zdaje si�, moje anio�ki �stwierdzi� z satysfakcj� � �e oboje jeste�cie siebie warci. Pi�knie. Zobaczymy, jak b�dzie w czasie zdj��. � Nie m�wi�am? � zasycza�a Sonia. �Od razu podejrzewa�am, �e b�d� tu nara�ona na wys�uchiwanie g�upawych dowcip�w. � Leonardo, B��kitna i Sonia � powt�rzy� z uporem Darek. � Pi�knie, niech b�dzie Sonia � zgodzi� si� re�yser, po czym raptownie zmieni� ton: � A teraz do�� �art�w. Nie mamy zbyt wiele czasu do stracenia. Kilka dni zdj�� tutaj, a potem polecimy w wszech�wiat. Tam przekonamy si�, co potrafi dzie- wczyna od niemowl�cia obyta z gwiazdami i ch�opiec wychowany w zacisznym, przepi�knym osiedlu na skraju ziemskiego zielonego rezerwatu. � Pozwol� sobie zauwa�y�... � zacz�� Darek, ale Lewis nie da� mu sko�czy�. � Nie teraz � uci�� kr�tko. Ch�opiec umilk� od razu, bo ten Lwizwis, kt�ry sta� obecnie przed nimi, w niczym nie przypomina� ju� jowialnego, starszego pana sk�onnego do �miechu i umiej�cego si� zabawi� tak�e w�asnym kosztem. W tej chwili m�wi� znany re�yser, nawyk�y do dyrygowania aktorami i kre�lenia wizji, kt�re skrupulatnie musieli wype�nia� kamerzy�ci, operatorzy, a nawet z�ote, rozkapryszone anielice. � Oboje � Lwizwis omi�t� spojrzeniem Soni� i Darka � nakr�cili�cie ju� pocz�tkowe sceny filmu, kt�re zreszt� nie maj� wi�kszego znaczenia. Naprawd� historia zaczyna si� tutaj, od waszego spotkania, i dlatego dopiero tutaj ja sam zaczynam z wami pracowa�. Znacie tylko og�lne,zarysy scenariusza oraz te pocz�tkowe sceny, kt�re ju� nakr�cili�cie. Nie zawadzi, je�li wam przypomn�, kim w filmie jeste�cie i kogo b�dziecie gra�. Potem dostaniecie ta�my z rolami i b�dziecie si� ich mu- sieli nauczy�. A teraz s�uchajcie... S�OMIANY KOGUCIK Ch�opiec nazywa� si� Al i mia� zadatki na uczonego. Interesowa� si� cybernetyk�, biomatematyk� i pokrewnymi dziedzinami wiedzy. Interesowa� si� tylko tym. Sport, g�ry, pod kt�rymi mieszka�, jeziora, wszystko to mog�o dla niego nie istnie�. Jego rodzice byli naukowcami, w domu panowa�a atmosfera ciszy i skupienia. A by� to pi�kny dom po�o�ony nad ciemnozielon� odnog� fiordu. Wprost z wody wyrasta�y majestatyczne ska�y poros�e mchem. Al by� jedynakiem. Pewnego dnia jego ojcu wypad�o sprawdzi� jakie� obliczenia na stacji orbitalnej w rejonie Saturna. Postanowi� zabra� ch�opca z sob�, �eby pokaza� mu, jak wygl�da praca uczonych poza Ziemi�, a tak�e wyposa�enie kosmicznych obiekt�w. By�a to pierwsza podr� Ala poza stref� Ksi�yca. W bazie na ksi�ycu Saturna przebywa�a wtedy dziewczyna. Mia�a na imi� Pola, liczy�a sobie, podobnie jak ch�opiec, pi�tna�cie wiosen, a r�ni�a si� od niego g��wnie tym, �e dot�d w og�le nie widzia�a z bliska Ziemi. Wychowywa�a si� na zagubionych w przestrzeni stacjach i w zamkni�tych pod pancernymi kopu�ami osiedlach, na martwych, pozbawionych powietrza planetach. Od najm�odszych lat pozna�a niebezpiecze�stwa kosmosu i nauczy�a si� ich unika�. Umia�a obs�ugiwa� najbardziej skomplikowane urz�dzenia i pilotowa� rakiety bliskiego, a tak�e �redniego zasi�gu. S�owem � prawdziwa c�rka ery kosmicznej. Al i Pola spotkali si� w chwili, gdy nieliczn� za�og� stacji postawiono w stan alarmu. Spoza uk�adu s�onecznego, zza obszar�w, do kt�rych zapuszczaj� si� najdalsze komety, przybywa� jaki� nierozpoznany obiekt. M�g� to by� szczeg�lnie wielki meteor pozauk�adowy, ale m�g� to by� r�wnie dobrze sztuczny tw�r zbudowany przez obc� cywilizacj� kosmiczn�. Zanosi�o si� wi�c na pierwsze w dziejach spotkanie z przedstawicielami innej gwiezdnej rasy. Nikt nie wiedzia�, czego ewentualni przybysze szukaj� w naszym uk�adzie, czy maj� pokojowe zamiary i jak si� zachowaj�. Dlatego uczeni otrzymali z Ziemi polecenie powitania tajemniczego go�cia na granicy naszego uk�adu, w rejonie Transplutona. Polecieli wszyscy. Na stacji pozosta�a tylko Pola oraz zupe�nie zielony Ziemianin, Al. Jego ojciec musia� zabra� si� wraz z tamtymi. By�o ich i tak bardzo niewielu. Oczywi�cie, dzieciom pozostawiono automaty. By�y to bardzo skomplikowane twory, w znacznej mierze samodzielne. Nawet nieco zbyt samodzielne, jak wkr�tce mia�o si� okaza�. Najpierw zamilk�o radio. W pewnej chwili, niby no�em uci��, urwa�a si� ��czno�� mi�dzy naukowca mi, kt�rzy wyruszyli na spotkanie owego meteoru czy, jak chcieli inni, obcego pojazdu, a baz�. I nie tylko baz�, lecz tak�e Ziemi� i wszystkimi jej stacjami nas�uchowymi. Nikt nie wiedzia�, co si� sta�o, wszyscy jednak zgodzili si� z tym, �e ludziom grozi �miertelne niebezpiecze�stwo. Wtedy Pola przygotowa�a do drogi najwi�kszy z pozo- sta�ych w bazie statk�w, a �ci�lej m�wi�c, na jej polecenie przygotowa�y go automaty. Te ostatnie, rzecz jasna, tak�e znalaz�y si� w komplecie na pok�adzie. Przy komputerze obliczaj�cym tor lotu i odleg�o�ci usiad� Al, po czym wystartowali. Oczywi�cie, z nikim si� nie porozumieli w tej sprawie, zadecydowali sami. By�a to rzeczywi�cie jedyna mo�liwa do zorganizowania ekspedycja ratunkowa, zdolna w stosunkowo kr�tkim czasie dotrze� do zaginionych. Inne stacje z za�ogami znajdowa�y si� znacznie dalej. Pocz�tkowo lot przebieg