7387
Szczegóły |
Tytuł |
7387 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7387 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7387 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7387 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAMES OLIVER CURWOOD
�OWCY Z�OTA
(THE GOLD HUNTERS)
T�UMACZY� JERZY MARLICZ
Zrzeszenie Ksi�garstwa
Warszawa 1987
1. Pogo�
Ponad olbrzymi� pustk� kanadyjskiej kniei kr�lowa�a cisza po�udnia. �osie i
karibu,
kt�re pas�y si� od wczesnego ranka, wypoczywa�y teraz w ciep�ych promieniach
lutowego
s�o�ca. Ry�, zwini�ty w k��bek w g��bi skalnej rozpadliny, s�u��cej mu za
legowisko, czeka�
nadej�cia wieczornego zmierzchu, by ruszy� na zb�jeck� wypraw�. Lis odbywa�
po�udniow�
drzemk�.
O tej porze w�a�nie ka�dy do�wiadczony my�liwiec, znajduj�cy si� na szlaku,
zrzuca
plecak, po cichu zbiera susz na ogie�, je obiad i milcz�c pali fajk�, wyt�aj�c
przy tym wzrok
i s�uch. Je�li za� przem�wisz do� zwyk�ym g�osem, a nie szeptem, odpowie ci
wnet:
- Tss... cicho! Sk�d wiesz, jak daleko od nas znajduje si� zwierzyna? Wszystko
najad�o si� rankiem, a teraz spoczywa. �aden zwierz nie ruszy z miejsca pr�dzej
ni� za
godzin� lub dwie. Mo�e �o� lub karibu drzemie na odleg�o�� strza�u?... Teraz nic
nie
us�yszysz.
Jednak w�a�nie o tej godzinie w martwej g�uszy zbudzi� si� �lad �ycia. Na razie
by�a to
jedynie ciemna plama na s�onecznym stoku wzg�rza. Potem plama ruszy�a z miejsca,
przeci�gn�a si� niby pies, wysuwaj�c daleko przednie �apy i zni�aj�c barki. By�
to wilk.
Wilk jest po uczcie upartym �piochem. Ka�dy my�liwy odgad�by z �atwo�ci�, �e
w�a�nie ten zwierz na�ar� si� do syta ubieg�ej nocy. Zatem co� musia�o go
sp�oszy�. Istotnie,
do nozdrzy wilka dobieg�a wo� cz�owieka, najbardziej podniecaj�ca ze wszystkich
woni,
jakie tylko mo�e wyczu� czworono�ny mieszkaniec kniei. Poniewa� jednak zwierz
nie czu�
g�odu, wi�c zst�pi� w d� wolno, oboj�tnie i mniej zr�cznie, ni� gdyby by� na
czczo.
Przemierzy� truchcikiem topniej�cy �nieg kotliny i stan�� w miejscu, gdzie
zapach ludzki by�
niezwykle silny. Tam uni�s� �eb ku niebu i rzuci� na lasy i doliny ostrzegawczy
sygna�,
przeznaczony dla dzikich wsp�braci, a maj�cy ich uprzedzi� o blisko�ci
cz�owieczego �ladu.
W pe�nym blasku dnia wilk nie czyni zazwyczaj nic ponadto. Noc� cz�sto p�jdzie
tropem, a
inne wilki wkr�tce przy��cz� si� do po�cigu. Lecz dniem rzuci sw�j zew i po
chwili chy�kiem
umknie na bok.
Tego wilka jednak co� trzyma�o na uwi�zi. W powietrzu wyczuwa� co� tajemniczego,
b�d�cego dla� zagadk�. Wprost przed nim le�a� szeroki sanny szlak, usiany
odciskami psich
�ap. Mo�e przed godzin� przebieg�a t�dy poczta z Wabinosh House. Niedawna
obecno�� ludzi
i ps�w nie by�a jednak przyczyn�, dla kt�rej wilk sta� wci�� jeszcze,
podniecony, czujny,
got�w do ucieczki, a jednak pe�en wahania. Co� nadci�ga�o znowu, id�c z p�nocy,
wraz z
wiatrem. Najpierw by� to jedynie d�wi�k, potem dosz�a wo�. Wilk skr�ci� i cwa�em
umkn��
na s�oneczne zbocze.
Tam, sk�d nadbiega� g�os i zapach, le�a�o niewielkie jezioro. Na jego najdalszym
kra�cu spo�r�d g�stych zaro�li wynurzy� si� nagle k��b z�o�ony z cz�owieka,
sanek i ps�w.
Przez chwil� zdawa�o si�, �e psy s� uwik�ane w uprz�y lub te� tocz� zaciek��
walk�, co u
p�dzikiej hordy poci�gowych zwierz�t trafia si� cz�sto, nawet w podr�y. Raptem
hukn��
ostry krzyk komendy, trzask bata, psi skowyt - i niesforny zaprz�g rozci�gn��
si� i wyr�wna�,
mkn�c po lodowej tafli jak b�yskawica. Cz�owiek gna� tu� za saniami. By� wysoki,
chudy i na
pierwszy rzut oka �atwo w nim by�o pozna� Indianina. Zaledwie sfora i jej dziki
poganiacz
przebiegli �wier� szeroko�ci jeziora, gdy zabrzmia� poza nimi nowy krzyk i
drugie sanie
wypad�y z le�nej g�stwy. Za tymi saniami r�wnie� mkn�� cz�owiek, gnaj�c ile si�
w nogach.
Teraz Indianin wskoczy� na sanie, g�osem zach�caj�c zaprz�g do szybszego p�du, a
batem wywijaj�c raz po raz nad grzbietami ps�w. Drugi m�czyzna bieg� nadal,
tote� posuwa�
si� naprz�d o wiele szybciej. Gdy wi�c dotarli do przeciwleg�ego brzegu jeziora,
obie sfory
gna�y niemal na r�wnej linii.
Tu p�d psich prowodyr�w znacznie os�ab� i w chwil� p�niej sanie stan�y. Psy w
uprz�y zwali�y si� na ziemi�, dysz�c ci�ko i rozdziawiaj�c paszcze, a �nieg
czerwienia�
wko�o ich �ap. Ludzie r�wnie� wydawali si� bardzo znu�eni. Indianin, prawdziwy
syn
P�nocy, by� znacznie starszy od swego towarzysza. Ten m�ody ch�opak poni�ej lat
dwudziestu, szczup�y; lecz silny i zr�czny jak dzikie zwierz�, mia� pi�kn�
twarz, ogorza�� od
wiatru i s�o�ca, a w �y�ach r�wnie� sporo krwi india�skiej.
Dwaj w�drowcy byli to nasi dobrzy znajomi: Mukoki i Wabigoon: Mukoki, wierny
stary wojownik i my�liwiec, oraz Wabi, dzielny p�krwi Indianin, syn agenta z
Wabinosh
House. Obaj byli niezwykle podnieceni. Przez chwil�, �owi�c ustami powietrze, w
milczeniu
przygl�dali si� sobie wzajem.
- Boj� si�, Muki - wykrztusi� Wabigoon - �e ich nie do�cigniemy. Jak my�lisz?
Urwa�, gdy� Mukoki kucn�� w �niegu o par� krok�w od sanek. Widnia� tam wyra�ny
trop �psiej poczty� z Wabinosh House. Indianin d�ug� chwil� obserwowa� smugi
p��z i
odciski psich �ap. Potem podni�s� g�ow� i z w�a�ciwym sobie chichotem rzek�:
- Z�apiemy ich na pewno. Sp�jrz, sanie id� g��boko. Obaj jad�. To du�y ci�ar
dla
ps�w. Z�apiemy ich!
- Ale nasze psy - upiera� si� Wabi, wci�� jeszcze pe�en pow�tpiewania - nasze
psy s�
zupe�nie zgonione, a m�j prowodyr okula�. Patrz, jak krwawi�...
Istotnie, huski (tak nazywaj� si� ogromne poci�gowe wilczary z Dalekiej P�nocy)
by�y w stanie godnym po�a�owania. S�o�ce nadw�tli�o tward� skorup� �niegu, tak
�e za
ka�dym skokiem �apy ps�w zapada�y w g��b, rani�c si� bole�nie na z�batych,
ostrych
kraw�dziach. Twarz Mukiego spowa�nia�a, gdy uwa�nie bada� zaprz�g.
- �le, bardzo �le - mrucza� - jacy my g�upi!
- �e nie wzi�li�my dla nich mokasyn�w? - spyta� Wabi. - Mam chyba tuzin na moich
saniach, dla trzech ps�w wystarczy. Na Boga!
Urwa�, skoczy� do swych sa�, chwyci� psie mokasyny i podniecony wr�ci� do
Mukiego.
- Jest tylko jeden spos�b! - krzycza� prawie. - Wybierzemy najsilniejsze psy i
jeden z
nas pojedzie sam.
Na ostry krzyk komendy i gro�ny gwizd bata obie sfory porwa�y si� na nogi.
W�drowcy �piesznie wybrali trzy najt�sze zwierz�ta i na�o�yli im na �apy
mokasyny z
jeleniej sk�ry. Dodali jeszcze sze�� ps�w spo�r�d tych, kt�re zdawa�y si� mie�
jaki taki zas�b
si�, i skompletowany w ten spos�b zaprz�g uwi�zali do sa� Wabigoona. W chwil�
p�niej
d�ugi rz�d wilczar�w gna� szybko �ladem poczty z Wabinosh House, a tu� za
saniami p�dzi�
Wabi.
Wyczerpuj�cy po�cig trwa� ju� od wczesnego �witu. Odpoczywano z rzadka, i to
zaledwie po par� minut. Ludzie i psy mkn�li przez jeziora i wzg�rza, przez nagie
pustkowia i
g�st� kniej�, obywaj�c si� bez posi�ku, zaledwie czasem chwytaj�c w przelocie
�yk �niegu i
ani na chwil� nie trac�c z oczu �wie�ego �ladu p��z. Nawet dzikie huski zdawa�y
si�
pojmowa�, �e pogo� ta jest spraw� �ycia i �mierci i �e nale�y rwa� szlakiem
uparcie a
wytrwale, a� ludzie osi�gn� zamierzony cel. Wo� cz�owieka bi�a coraz ostrzej w
nozdrza
wilczar�w. Gdzie� na przedzie mkn�li ludzie i psy; nale�a�o ich dogoni�.
Ca�y zaprz�g, cho� okula�y i brocz�cy krwi�, by� pe�en wojowniczego zapa�u.
Ogromne zwierz�ta, p� psy, p� wilki, w miar� jak ludzka wo� silniej �echta�a
im nozdrza,
coraz gro�niej szcz�ka�y bia�ymi k�ami. Udzieli� si� im gor�czkowy up�r m�odego
Indianina.
Nieomylny instynkt dzikich stworze� wytkn�� im drog�, wi�c wszelkie kierowanie
sta�o si�
zb�dne. Wierne do ostatka, wlok�y sw�j ci�ar, chocia� j�zyki zwisa�y im z
otwartych
paszczy, serca s�ab�y, a oczy nap�ywa�y krwi�. Niekiedy Wabi, zupe�nie
straciwszy oddech,
siada� na sanie i chwil� wypoczywa�, rozlu�niaj�c napi�te mi�nie. Psy wyt�a�y
wtedy
resztki si�, by podo�a� zwi�kszonemu ci�arowi, i tylko nieznacznie zwalnia�y
p�d. Raz
olbrzymi �o� porwa� si� o sto metr�w od szlaku i z trzaskiem run�� w las, lecz
huski nie
zwr�ci�y na niego �adnej uwagi. Nieco p�niej ry�, kt�remu przerwano drzemk� na
s�onecznym stoku, jak kula przelecia� przez drog�; psy zboczy�y nieco na widok
�miertelnego
wroga, lecz gna�y dalej.
Jednak p�d ich zacz�� s�abn��. Wilczar najbli�szy sa� wl�k� si� ju� z trudem,
wi�c
Wabi no�em przeci�� rzemie� ��cz�cy go z zaprz�giem i pies pozosta� z boku
drogi. Dwa inne
huski dobywa�y resztek si�, a trzeci coraz bardziej kula�. Szlak czerwienia�
plamami krwi. Na
twarzy m�odego Indianina pog��bia� si� wyraz rozpaczy. Oczy mia� r�wnie
szkar�atne od
wysi�ku jak ka�dy z jego ps�w, wargi rozchylone, a nogi, zazwyczaj nie mniej
spr�yste od
n�g czerwonego jelenia, odmawia�y mu pos�usze�stwa. Z trudem chwytaj�c oddech,
coraz
cz�ciej wskakiwa� na sanie i coraz kr�cej m�g� biec pomi�dzy jednym
wypoczynkiem a
drugim. Czu�, �e nadchodzi kres pogoni. Wiedzia�, �e nie do�cignie jad�cych
przodem.
Z dzikim okrzykiem zach�ty Wabi zeskoczy� z sa�, min�� je w biegu, zmuszaj�c psy
do ostatniego wysi�ku. Tutaj w�a�nie szlak wynurza� si� spo�r�d drzew i ca�ymi
milami
przecina� bia��, otwart� przestrze� jeziora Nipigon. Bardzo daleko, w�r�d
l�nienia �niegu i
s�o�ca, porusza� si� jaki� przedmiot; p�o�lep�e oczy Wabigoona rozr�nia�y
tylko nik��,
czarn� smug�, ale ch�opak wiedzia�, �e to s� w�a�nie sanie wioz�ce poczt� z
Wabinosh House.
Pr�bowa� krzycze�, lecz g�os jego ni�s� najwy�ej o sto krok�w. Zachwia� si�,
poczu� raptem
w nogach olbrzymi ci�ar i pad� na �nieg. Wierna sfora otoczy�a go natychmiast,
li��c r�ce
pana, a z jej zziajanych pysk�w bi�y k��by oddechu niby tumany pary. Przez
chwil� Wabi
mia� wra�enie, �e noc zaj�a raptem miejsce dnia: przymkn�� oczy, charczenie
ps�w
dobiega�o go coraz s�abiej, jakby ca�y zaprz�g znacznie si� oddali�. Ch�opak
lecia� gdzie� w
d�, coraz ni�ej i w coraz g�stsz� ciemno��.
Walczy� rozpaczliwie z t� niemoc�, chc�c za wszelk� cen� odzyska� cho� troch�
si�.
Mia� jeszcze tylko jedn� szans�, ostatni�. Zn�w us�ysza� bliski oddech ps�w,
wyczu� na
twarzy i r�kach dotyk ich j�zyk�w. Powl�k� si� naprz�d na kolanach i d�oniach,
macaj�c
przed sob� drog� jak �lepiec. Jego w�asne sanki by�y tu�, a w dali poza obr�bem
wzroku,
mkn�a poczta z Wabinosh House.
Z trudem wywik�a� si� z gmatwaniny zaprz�gu. Dotar� do sanek i zacisn�� palce na
ch�odnej lufie fuzji. Ostatnia szansa. Ostatnia! Uni�s� karabin do ramienia,
mierz�c w niebo,
tak by nie postrzeli� ps�w. Wypali� raz, drugi, trzeci. Po pi�tym strzale wyj��
z �adownicy
nowe naboje i pali� wci��, a� daleka czarna smuga na jeziorze przystan�a i po
chwili
zawr�ci�a wstecz. Karabin jednak hucza� bez przerwy; wreszcie lufa sta�a si�
gor�ca, a pas z
�adunkami opustosza�.
Wabiemu z wolna rozja�ni�o si� w oczach. Us�ysza� wo�anie. Wtedy wsta�
chwiejnie,
wyci�gn�� r�ce i wybe�kota� jakie� imi�, a zaprz�g wioz�cy poczt� z Wabinosh
House
zatrzyma� si� o kilkadziesi�t krok�w od jego sfory.
Z sa� zeskoczy� bia�y ch�opak w wieku Wabigoona. Wydaj�c okrzyki ni to
zdumienia,
ni to rado�ci, podbieg� do m�odego Indianina i obj�� go ramieniem, gdy ten, zn�w
s�abn�c,
pada� w �nieg.
- Wabi, co si� sta�o? - wo�a�. - Czy� ranny, czy...? Indianin zebra� wszystkie
si�y,
chc�c przezwyci�y� niemoc.
- Rod... - wyszepta�. - Rod... Minnetaki...
Przesta� porusza� wargami i zwis� ci�ko w ramionach przyjaciela.
- Co si� sta�o, Wabi? M�w! M�w pr�dko! - b�aga� tamten. Twarz mu zbiela�a i g�os
dr�a�. - Co si� sta�o z Minnetaki?
M�ody Indianin zrobi� jeszcze jeden wysi�ek. Wykrztusi�:
- Woongowie uprowadzili Minnetaki...
Tu zabrak�o mu tchu i zesztywnia� jak trup.
2. Minnetaki w mocy zb�jc�w
Na razie Rod by� pewien, �e Indianin ju� nie �yje. Wabi le�a� bez ruchu i tak
blady, �e
bia�y ch�opak zacz�� do� m�wi� ze �zami w g�osie. Pocztarz ukl�k� obok dwu
przyjaci�.
Wsun�� d�o� pod kurtk� Wabigoona, wyczeka� chwil� i oznajmi�:
- �yje!
Szybko wyj�� z kieszeni ma�� metalow� flaszk�, odkorkowa� j�, przy�o�y� do warg
Indianina i wla� w usta par� kropel p�ynu. Lekarstwo odnios�o niemal
natychmiastowy skutek.
Wabi otworzy� oczy, spojrza� na surow� twarz pocztarza i zn�w zamkn�� powieki.
Pocztarz z
wyrazem ulgi wskaza� d�oni� psy z Wabinosh House. Wyczerpane zwierz�ta
wyci�gn�y si�
na �niegu, z�o�ywszy �by mi�dzy przednie �apy. Nawet obecno�� drugiej sfory nie
zdo�a�a ich
wyrwa� z odr�twienia. Mo�na by s�dzi�, �e wszystkie pozdycha�y, gdyby nie to, �e
boki
wydyma�y si� im kurczowo.
- On nie jest chory ani ranny! - zawo�a� pocztarz. - Prosz� spojrze� na psy. On
tylko
bieg� wraz z nimi, bieg� p�ty, a� upad�.
To zapewnienie tylko cz�ciowo uspokoi�o Roda. Czu�, �e Wabi z wolna powraca do
�ycia, lecz widok zziajanej i krwawi�cej sfory oraz ostatnie s�owa m�odego
Indianina
nape�nia�y go l�kiem. Co si� sta�o z Minnetaki? Dlaczego Wabi gna� za nim tak
daleko? Po co
�ciga� go do ostatniego tchu? Czy Minnetaki umar�a? Czy Woongowie zamordowali
�liczn�
siostr� Wabigoona?
Uparcie b�aga� przyjaciela o wyja�nienia, a� wreszcie pocztarz odsun�� go i
zani�s�
Wabiego do swoich sa�.
- Prosz� u�ama� troch� ga��zi z tamtych sosen - komenderowa�. - Trzeba go napoi�
czym� ciep�ym, natrze� mocno i owin�� w futra. �le z nim, doprawdy �le...
Rod nie czeka� d�u�ej, lecz pobieg� czym pr�dzej do wskazanej k�py drzew.
Pomi�dzy
sosnami znalaz� sporo brz�z, odar� szybko nar�cze kory i nim pocztarz przywi�d�
sanie i zdj��
z nich nieprzytomnego Wabigoona, ogie� p�on�� ju� ra�nie. Podczas gdy pocztarz
rozbiera�
m�odego Indianina i otula� go potem w mi�kkie nied�wiedzie futra, Rod rzuca� w
ogie�
nar�cza suszu, a� ciep�o p�omieni rozesz�o si� na kilkana�cie krok�w w kr�g. Po
up�ywie paru
minut nad ogniskiem topnia� garnek lodu, a pocztarz otwiera� puszk�
skondensowanej zupy.
Z twarzy Wabigoona znik�a �miertelna blado��. Rod, kt�ry kl�cza� tu� obok,
cieszy�
si� widz�c, jak spomi�dzy rozchylonych warg przyjaciela wydobywa si� coraz
regularniejszy
oddech. Pr�cz rado�ci jednak czu� ogromn� trwog�. Co si� sta�o z Minnetaki?
Patrz�c, jak
Wabigoon z wolna przytomnieje, raz po raz zadawa� sobie to pytanie. P�niej
cofn�� si�
my�l� wstecz i niemal w jednej chwili obj�� pami�ci� wszystkie zdarzenia
ubieg�ego roku.
By� oto znowu w Detroit wraz z matk�. Po raz pierwszy spotka� Wabiego - syna
agenta
Anglika oraz pi�knej ksi�niczki india�skiej. M�ody p�krwi Indianin mia�
uzupe�ni� swe
wykszta�cenie w�r�d cywilizacji. Wspomnia� przyja��, jaka si� mi�dzy nimi
zawi�za�a,
my�la� o tygodniach i miesi�cach wsp�lnych nauk oraz o d�ugich pogaw�dkach na
temat
niezwyk�ych przyg�d, kt�re czekaj� ich obu w ojczy�nie Wabigoona na Dalekiej
P�nocy.
Istotnie, prze�yli niema�o przyg�d, gdy jako �owcy wilk�w wraz z Mukokim stawili
czo�o niebezpiecze�stwom zamarz�ych pustkowi. Ws�uchuj�c si� w oddech Wabiego,
Rod
my�la� o niezwyk�ej je�dzie cz�nem od kra�ca kultury do serca g�uszy,
przypomnia� sobie,
jak po raz pierwszy ujrza� �osia, jak zabi� nied�wiedzia i jak spotka� �liczn�
Minnetaki.
Pociemnia�o mu w oczach i serce zabi�o mu gwa�townie, gdy wyobrazi� sobie, co
mog�o si� z ni� sta�. Widzia� j� teraz niby na jawie, tak� jak przy pierwszym
spotkaniu, gdy
wyp�yn�a im naprzeciw. S�o�ce l�ni�o w jej ciemnych w�osach, policzki p�on�y
podnieceniem, oczy i z�by b�yska�y w powitalnym u�miechu. Przypomnia� sobie
chwil�, gdy
kapelusz wpad� mu do wody, a ona wy�owi�a go wios�em. Potem przypomnia� sobie
dni,
kiedy wraz z Minnetaki zwiedza� las otaczaj�cy faktori�, prze�ywa� powt�rnie
porwanie
dziewczyny, straszn� walk� z Woongami i jej pomy�lny wynik. My�la� p�niej o
niezwyk�ych przygodach, kt�rych dozna� w towarzystwie Mukiego i Wabigoona: o
miesi�cach sp�dzonych w g�uszy, o �owach, o zaciek�ej bitwie z Woongami, o
starej chacie
pe�nej szkielet�w i o znalezionym w d�oni ko�ciotrupa skrawku kory brzozowej, na
kt�rym
widnia� plan drogi wiod�cej ku krainie z�ota.
Instynktownie zanurzy� teraz d�o� w kieszeni, by si� upewni�, �e nie straci�
dok�adnej
kopii tego planu, przerysowanej w swoim czasie z orygina�u. Mia� przecie wkr�tce
wr�ci� na
Dalek� P�noc, by wraz z dwoma Indianami ruszy� na romantyczn� wypraw� po z�ote
runo.
Ale oto zapomnia� ju� o skarbie, gdy� cia�em Wabigoona wstrz�sn�� nag�y dreszcz.
Jeszcze chwila i m�ody Indianin otworzy� oczy, spojrza� w twarz Roda i
u�miechn�� si� lekko.
Spr�bowa� m�wi�, lecz nie zdo�a� wykrztusi� ani s�owa i ponownie zamkn��
powieki.
Niespe�na dwadzie�cia cztery godziny temu po�egna� si� z Wabim w Wabinosh House;
m�ody Indianin by� wtedy w pe�ni si�, zahartowany d�ugim pobytem w�r�d �nie�nych
pustkowi, kipi�cy �yciem i niecierpliwie wyczekuj�cy wiosny, by ruszy� raz
jeszcze na
Dalek�, niezbadan� P�noc.
I nagle co za zmiana. Nabieg�e krwi� oczy przyjaciela, wychudzenie jego rys�w,
martwota r�k - wszystko to wywo�a�o u Rodryga dreszcz trwogi. Czy mo�liwe, �eby
cz�owiek
tak si� przeobrazi� w ci�gu paru kr�tkich godzin? I gdzie jest Mukoki, wierny
stary druh, spod
opieki kt�rego Wabi tylko z rzadka si� wymyka�?
Zdawa�o si�, �e min�a dobra godzina, nim Wabi zn�w otworzy� oczy, i to tylko na
chwil�. Tym razem Rod �agodnie uni�s� go w ramionach, a pocztarz przy�o�y� do
warg
chorego kubek gor�cej zupy. Ciep�y pokarm wla� nowe si�y w cia�o wyczerpanego
ch�opca.
Na razie pi� bardzo wolno, potem ra�niej, a gdy sko�czy�, spr�bowa� ju� usi���.
- Wypi�bym jeszcze - rzek� s�abo. - To bardzo dobre...
Drugi kubek prze�kn�� o wiele pr�dzej. Potem siad�, przeci�gn�� ramiona i przy
wydatnej pomocy Roda zdo�a� wsta�. Gdy spojrza� na przyjaciela, w jego
nabieg�ych krwi�
oczach l�ni� dziwny blask.
- Ba�em si�, �e ci� nie z�api�.
- Co si� sta�o, Wabi? M�wi�e� o Minnetaki...
- Zosta�a porwana przez Woong�w! Sam Woonga wzi�� j� do niewoli i uwozi teraz na
p�noc. Rod, tylko ty mo�esz j� ocali�...!
- Tylko ja mog� j� ocali�? - wyrzek� Rod zdumiony. - Jak to, Wabi?
- S�uchaj! - krzykn�� m�ody Indianin �ciskaj�c go za rami�. - Pami�tasz, jak po
bitwie
z Woongami i ucieczce z parowu umykali�my na po�udnie i jak nast�pnego dnia
znalaz�e�
�wie�y trop? Szed�e� wtedy na polowanie, by zdoby� t�uszcz do opatrzenia rany
Mukiego.
M�wi�e� nam, �e posuwa�e� si� za �ladem i �e po pewnym czasie w�drowcy spotkali
si� z
kilkoma lud�mi w rakietach �nie�nych. M�wi�e�, �e widzia�e� na �niegu wg��bienie
podobne
do odcisk�w st�p Minnetaki. Gdy dotarli�my do faktorii, powiedziano nam, �e
Minnetaki
uda�a si� do Kenogami House, i wywnioskowali�my, �e to w�a�nie ludzie z Kenogami
wyszli
jej na spotkanie. Sta�o si� jednak inaczej. To by�y �lady Woong�w.
...Jeden z poganiaczy zdo�a� umkn�� i cho� ci�ko ranny, wczoraj wieczorem
przyni�s� wie�� o napadzie. Niestety, lekarz m�wi, �e biedak nie prze�yje ani
dnia. Jedyna
nadzieja w tobie! Tylko ty i konaj�cy poganiacz wiecie, gdzie nast�pi� napad. W
ci�gu dw�ch
dni panowa�a odwil� i szlak mo�e by� zatarty... Ale ty widzia�e� odbicie n�g
Minnetaki.
Widzia�e� �lady rakiet! Tylko ty jeden wiesz, w jakim kierunku oni poszli...
Wabi m�wi� pr�dko, gor�czkowo, a gdy sko�czy�, opad� na sanie zupe�nie
wyczerpany.
- Gnamy za tob� od �witu, w dwa zaprz�gi - doda� jeszcze. - I niemal
zamordowali�my
psy. Wreszcie, nie widz�c innego sposobu wybrali�my co t�sze zwierz�ta i
pop�dzi�em ju�
dalej sam. Mukoki zosta� o dwana�cie mil w tyle.
W Rodrygu krew zastyg�a na wiadomo��, �e Minnetaki znajduje si� we w�adzy
samego Woongi. Gwa�towna zmiana w twarzy Wabigoona nie dziwi�a go ju� wcale.
S�ysza�
niejednokrotnie, to od Minnetaki, to zn�w od jej brata, o wielkiej nienawi�ci,
kt�r�
krwio�erczy Woonga �ywi� wzgl�dem wszystkich mieszka�c�w Wabinosh House. Zreszt�
w
ci�gu ostatniej zimy przekona� si� o niej osobi�cie. Bra� udzia� w walce,
widzia� trupy i
rannych i omal nie pad� ofiar� zemsty Woongi.
Teraz jednak my�la� o czym innym. Wspomina� pow�d zatargu i co� zd�awi�o mu
gard�o tak silnie, �e nawet nie pr�bowa� m�wi�. Przed wielu laty m�ody Anglik
Jerzy
Newsome przyby� do Wabinosh House, gdzie pozna� i pokocha� pi�kn� india�sk�
ksi�niczk�, kt�ra pokochawszy go r�wnie�, zosta�a wkr�tce jego �on�. Woonga,
w�dz
wojowniczego plemienia, ubiega� si� tak�e o r�k� �licznej Indianki, a gdy zosta�
pokonany
przez bia�ego przybysza, jego dzikie serce zap�on�o zemst� i nienawi�ci�. Odt�d
zacz�o si�
istne polowanie na mieszka�c�w Wabinosh House. Ludzie Woongi z my�liwych i
traper�w
stali si� mordercami, a w ca�ej okolicy znano ich pod mianem Woong�w. Walka
trwa�a
latami. W�dz Woonga niby jastrz�b kr��y� wok� faktorii, pope�niaj�c mord, to
zn�w
kradzie� i wci�� szukaj�c sposobno�ci, by porwa� �on� lub dzieci agenta. Nie tak
dawno Rod
zdo�a� ocali� Minnetaki. Teraz jednak dosta�a si� nieodwo�alnie w r�ce
z�oczy�c�w, kt�rzy
wlekli j� na Dalek� P�noc, w niezbadan� krain�, sk�d nigdy zapewne nie mia�a
wr�ci�.
Rod zwr�ci� si� do Wabigoona, zaciskaj�c pi�ci, z l�ni�cymi oczyma.
- Znajd� �lad, Wabi! Znajd� na pewno! I p�jdziemy a� na biegun, je�li tak b�dzie
trzeba. Zwyci�yli�my Woong�w w parowie, zwyci�ymy ich i teraz. Odbierzemy
Minnetaki,
cho�by�my jej mieli szuka� a� do dnia s�du ostatecznego!
Z dala dobieg� ku nim trzask bata, niby rewolwerowy strza�, i krzyk ludzki.
Wszyscy trzej nas�uchiwali uwa�nie jaki� czas.
Krzyk si� powt�rzy�.
- To Mukoki - rzek� Wabi. - Mukoki i drugi zaprz�g.
3. Na tropie Woong�w
G�os zbli�a� si� przerywany trzaskiem bata, kt�rym Muki nagli� do biegu
wyczerpan�
sfor�. Jeszcze chwila i stary my�liwiec wraz z zaprz�giem pojawi� si� na
otwartej przestrzeni,
a obaj ch�opcy skoczyli mu na spotkanie. Rod zauwa�y�, �e ma�o brak�o, a Muki
pad�by na
szlaku tak jak Wabi. Obaj zaprowadzili wiernego Indianina do sa� zarzuconych
stosem futer i
usadowili go wygodnie w oczekiwaniu na posi�ek.
- Z�apa�e� go! - chichota� Mukoki rado�nie. - Z�apa�e� szybko.
- I przy tej okazji omal nie skona� z wyczerpania - doda� Rod. - A teraz - tu
spojrza�
kolejno na obu towarzyszy - m�wcie, co mamy robi�?
- Nale�y niezw�ocznie odnale�� trop Woong�w - rzek� Wabi. - Ka�da minuta jest
droga, a godzina sp�nienia mo�e mie� fatalny skutek.
- Ale psy?
- We�cie moje - przerwa� pocztarz. - Jest ich sze��, wszystko mocne zwierz�ta i
nie
przem�czone. Mo�ecie do nich doda� par� w�asnych ps�w, a ja zabior� pozosta�e,
aby
odwie�� poczt�. Radzi�bym wam jednak wypocz�� godzin� lub dwie, posili� si� i
nakarmi�
sfor�. Potem pojedziecie szybciej.
Mukoki kiwn�� g�ow� na znak zgody, a Rod zacz�� wnet gromadzi� paliwo na ogie�.
Ob�z zawrza� �yciem. Pocztarz rozpakowywa� zapasy, a Wabi i Mukoki wybrali trzy
spo�r�d
swoich najlepszych ps�w. Wilczary z Wabinosh House by�y bardzo zg�odnia�e, tote�
na
widok wielkiego kawa�a mi�sa, kt�ry pocztarz w�a�nie ci�� na cz�ci, podnios�y
taki gwa�t, �e
zag�uszy�y prawie ludzkie g�osy. Ka�dy pies dosta� funt mi�sa, a reszt�
zawieszono ponad
rozpalonymi w�glami, kt�re w tym celu odgarni�to na bok z zarzewia ogniska.
Tymczasem
Rod r�ba� gruby l�d jeziora w poszukiwaniu wody. Po pewnym czasie Wabi odnalaz�
go przy
tej robocie.
- Nasze sanie ju� gotowe - oznajmi�, podczas gdy Rod wypoczywa� chwil�. - Mamy
troch� ma�o zapas�w na dziewi�� ps�w i trzech ludzi, ale naboi jest pod
dostatkiem.
Upolujemy co� po drodze.
- W ostateczno�ci kr�lika - rzek� Rod, na nowo bior�c si� do roboty. Jeszcze
par�
uderze� i woda trysn�a przez szczelin� lodu. Nape�niwszy ni� dwa wiadra,
ch�opcy wr�cili
do obozu.
Gdy uko�czono posi�ek, by�o ju� p�no: cienie wynios�ych cedr�w pada�y daleko na
zamarz�� powierzchni� jeziora, a s�o�ce, wcze�nie id�ce na spoczynek, nie grza�o
prawie
wcale. Trzej my�liwi gotowali si� do drogi. Min�a zaledwie trzecia, lecz
panowa�
przenikliwy ch��d. Za p� godziny tam, gdzie na razie l�ni�o anemiczne s�o�ce,
mia�a
pozosta� tylko purpurowa zorza. Na Dalekiej P�nocy noc nadlatuje tak szybko,
jakby mia�a
skrzyd�a, mrok zda si� namacalnie ogarnia ludzi i przedmioty. Tak w�a�nie sta�o
si� i teraz,
gdy zaprz�gano psy do sa�, po czym Mukoki, Wabi i Rod po�egnali pocztarza.
- Za cztery godziny b�dziecie po drugiej stronie! - wo�a� pocztarz, gdy Mukoki
krzykiem nagli� psy do biegu. - Radz� potem za�o�y� ob�z!
Mukoki gna� przodem, nadaj�c tempo i ubijaj�c szlak. Wabi siedzia� na saniach, a
Rod, najbardziej wypocz�ty z nich trzech, p�dzi� z ty�u. Po chwili zbli�y� si�
do m�odego
Indianina i wci�� biegn�c, po�o�y� mu d�o� na ramieniu.
- Czy znajdziemy jutro... nasz stary ob�z na r�wninie? - pyta� przerywaj�c w p�
zdania, by nabra� tchu.
- Tak - powiedzia� Wabi - Mukoki poprowadzi nas najkr�tsz� drog�. Potem wszystko
b�dzie ju� zale�a�o tylko od ciebie.
Rod wr�ci� na utarty szlak za saniami: tu oddycha� o wiele �atwiej. Umys� jego
pracowa� z nat�eniem. Czy zdo�a odnale�� trop Minnetaki, gdy dotr� do miejsca,
gdzie
Mukoki leczy� ran� zadan� mu w czasie bitwy z Woongami? By� zupe�nie pewny
siebie, a
jednak odczu� nieokre�lone podniecenie, gdy stwierdzi�, jak wielkie zmiany
wywo�a�o s�o�ce
w ci�gu tego dnia. Nerwy czy te� obawa przegranej? Bezwzgl�dnie znajdzie szlak,
cho�by ten
by� ca�kowicie zatarty! Wola�by jednak, �eby w takim wypadku Wabi lub Mukoki
kierowali
poszukiwaniami. Obaj Indianie d��yliby do celu z t� niezachwian� pewno�ci�, z
jak� lis
odnajdzie �wie�y �lad, grubo okryty pokrowcem jesiennych li�ci. Bo je�li
zb��dzi?...
Drgn�� my�l�c o losie, jaki wtedy czeka�by Minnetaki. Zaledwie przed paroma
godzinami by� jednym z najszcz�liwszych ch�opc�w na �wiecie. Wierzy�, �e
�liczna siostra
Wabiego dojecha�a bezpiecznie do Kenogami House; po�egna� na kr�tki czas
przyjaci� z
faktorii; ka�da minuta przybli�a�a go do ukochanej matki, zamieszka�ej w dalekim
mie�cie na
po�udniu. I oto, tak nagle, �e ledwo zdo�a� obj�� my�l� sytuacj�, porwa� go wir
przyg�d
najtragiczniejszych, by� mo�e, jakie prze�ywa� kiedykolwiek.
Podniecony, wyprzedzi� sanki i przynagla� Mukiego. Co dziesi�� minut jad�cy na
saniach zmienia� miejsce z kt�rym� z biegn�cych, tak �e ka�dy z trzech
przyjaci� mia� co p�
godziny par� chwil wypoczynku. Czerwona zorza na po�udnio-zachodzie gas�a
szybko; mrok
g�stnia�. Daleko przed nimi, jak ogromna p�achta cz�ciowo pogr��ona w
ciemno�ci,
rozpo�ciera�a si� pokryta lodem i �niegiem powierzchnia jeziora Nipigon.
Brakowa�o tu
drzew i ska�, kt�re by oznaczy�y kierunek na tej bezdro�nej pustyni, a mimo to
zar�wno
Mukoki, jak i Wabi nie wahali si� ani chwili. Na niebie zab�ys�y jaskrawe
gwiazdy:
purpurowy dysk ksi�yca jak ognista kula wytrysn�� ponad �niegi i bory.
Mila p�yn�a za mil�, godzina za godzin�, a bieg przez jezioro Nipigon trwa�
bezustannie, przerywany tylko dla ka�dego z uczestnik�w kr�tkimi chwilami
wypoczynku.
Ksi�yc wzni�s� si� wy�ej; jego czerwie� zblad�a i przybra�a delikatny, r�owy
odcie�; potem tarcza b�ysn�a biel�, a� wreszcie, stoj�c ju� u szczytu swej
w�dr�wki, l�ni�a
jak klejnot wykuty ze z�ota i srebra. W przepychu tych blask�w pustynia lodowa i
�nie�na
migota�a bez ustanku. Panowa�a zupe�na cisza. Brzmia� jedynie skrzyp p��z,
mi�kki tupot
psich �ap obutych w sk�rzane mokasyny i czasem d�wi�k paru kr�tkich s��w
rzuconych przez
Roda lub jego towarzyszy. Zegarek bia�ego ch�opca wskazywa� par� minut po �smej,
gdy
jezioro przed nimi zacz�o zmienia� wygl�d. Wabi, siedz�cy w�a�nie na saniach,
pierwszy to
zauwa�y� i krzykn�� w stron� Roda:
- Oto las! Jeste�my po drugiej stronie!
Na te s�owa zm�czone psy nabra�y, zda si�, nowych si�, a czo�owy wilczar
zaskowyta�
rado�nie. Wo� �ywicy i szyszek stawa�a si� coraz silniejsza. W bia�ej po�wiacie
ostre
wierzcho�ki drzew rysowa�y si� coraz wyra�niej, w miar� jak sanie mkn�y
naprz�d. W pi��
minut p�niej ca�y zaprz�g dobieg� do brzegu i stan�� zbity w zziajany k��b.
Tego dnia psy i
ludzie z Wabinosh House zrobili sze��dziesi�t mil drogi.
- Tu rozbijemy ob�z - powiedzia� Wabi padaj�c na sanki. - Tu rozbijemy ob�z, bo
inaczej skonam na szlaku!
Muki, cho� wyczerpany do ostatka, uj�� w d�o� siekier�.
- Teraz nie wolno wypoczywa� - przestrzega�. - Zbyt jeste�my zm�czeni! Je�li
si�dziemy cho� na chwil�, nie wstaniemy potem. Najpierw za�o�ymy ob�z, a potem
b�dziemy
wypoczywa�.
- Masz racj�, Muki! - krzykn�� Wabigoon, zrywaj�c si� z udanym zapa�em. - Je�li
posiedz� z pi�� minut, zasn� natychmiast. Rod, u�� ognisko! Muki i ja zbudujemy
sza�as!
Nie up�yn�o nawet p� godziny, a ju� sza�as z ga��zi jod�owych by� got�w, przed
wej�ciem za� p�on�� ogie� rozsiewaj�c �wiat�o i ciep�o na dwadzie�cia krok�w
wko�o. Z g��bi
boru trzej w�drowcy wsp�lnymi si�ami przywlekli kilka mniejszych pni. Zaledwie
rzucono je
w p�omienie, ju� Wabi i Mukoki, owini�ci w futra, legli pod sza�asem na �ci�ce
pachn�cej
�ywic�. W tym dniu Rod nie mia� tak wyczerpuj�cych przej�� jak obaj jego
towarzysze, tote�
gdy tamci zasn�li, bia�y ch�opak, siad�szy tu� przy ogniu, my�la� zn�w o
dziwnych kolejach
swego losu i patrzy�, jak dr��cy blask p�omieni tworzy na ciemnym tle
otaczaj�cych drzew
tysi�ce dziwacznych kszta�t�w. Psy przype�z�y do tl�cych g�owni i le�a�y tak
cicho, jakby
�ycie ju� uciek�o z ich burych cielsk. Z daleka dobiega�o samotne wycie wilka.
Olbrzymia
bia�a sowa poszybowa�a w pobli�u obozu, hukaj�c ob��kanym, na p� ludzkim
g�osem.
Drzewa trzaska�y na t�ej�cym mrozie, lecz ani ten trzask, ani wycie wilka, ani
zew
koszmarnego ptaka nie zdo�a�y obudzi� �pi�cych.
Up�yn�a godzina, a Rod wci�� jeszcze siedzia� przy ogniu z karabinem z�o�onym w
poprzek kolan. Przez ten czas jego wyobra�nia odtworzy�a tysi�ce obraz�w. My�l
nie
przesta�a dzia�a� ani na chwil�. K�dy�, w g�uszy, by� inny ob�z, gdzie r�wnie�
p�on�o
ognisko, i w tym obozie wi�ziono Minnetaki. Nieokre�lone przeczucie m�wi�o mu,
�e
dziewczyna czuwa i my�l� d��y do swych przyjaci�. Czy by� to sen, czy tak zwana
telepatia*
[*Telepatia - nie wyja�nione naukowo zjawisko przekazywania my�li bez
po�rednictwa
zmys��w lub �widzenia� przedmiot�w bez obserwacji wzrokowej.] zarysowa�a w jego
m�zgu
nast�puj�cy obraz? Zobaczy� dziewczyn� siedz�c� przy ognisku. Jej pi�kne w�osy,
l�ni�ce w
blasku p�omienia g��bok� czerni�, by�y przerzucone przez rami�. Patrzy�a
nieprzytomnie w
ogie�, jakby lada chwila gotowa we� skoczy�, a tu� za Minnetaki, tak blisko, �e
m�g� j�
dotkn�� wyci�gni�t� r�k�, znajdowa� si� m�czyzna, na kt�rego widok Rod zadr�a�
pe�en
wstr�tu. By� to Woonga, w�dz zb�jeckiego plemienia. M�wi� co�. Jego czerwona
twarz mia�a
demoniczny wyraz. Wyci�ga� rami�.
Krzykn�wszy tak g�o�no, �e a� psy si� zbudzi�y, Rod skoczy� na r�wne nogi. Dr�a�
jak
w febrze. Czy�by to by� sen? Przypomnia� sobie koszmar, jaki go nawiedzi� kiedy�
w
tajemniczym parowie. Pr�no stara� si� przezwyci�y� zdenerwowanie i strach.
Dlaczego
Woonga wyci�gn�� rami� w stron� Minnetaki? Pr�bowa� zrzuci� gniot�cy ci�ar.
Grzeba�
kijem w ognisku, a� k��by iskier buchn�y wysoko w mroczn� g�stw� konar�w, i
doda� ca�e
nar�cze suszu.
Potem usiad� i po raz dwudziesty od chwili wyjazdu z Wabinosh House wyci�gn�� z
kieszeni plan, kt�ry mia� ich prowadzi� na poszukiwanie z�ota. Zdoby� go kiedy�
dzi�ki
sennym widziad�om i obecnie my�l o tym zdarzeniu by�a dla niego przykra. Przed
chwil�
widzia� Minnetaki tak wyra�nie, jakby siedzia�a obok. Got�w by� prawie pos�a�
kul� w g�ow�
czerwonosk�rego opryszka w chwili, gdy ten wyci�ga� r�k� ku m�odej dziewczynie.
Zn�w podsyci� ogie�, rozbudzi� jednego z ps�w, by wyczu� lepiej obecno�� �ywej
istoty, i po�o�y� si� wreszcie mi�dzy Mukokim a Wabim, pr�buj�c zasn��. W ci�gu
kilku
nast�pnych godzin zdrzemn�� si� jedynie na par� chwil. Ilekro� traci�
przytomno��, zaraz
pojawia�a si� przed nim Minnetaki. Widzia� j� zawsze tak samo, przy ogniu;
walczy�a
zaciekle, by si� uwolni� z pot�nych obj�� Woongi. W pewnej chwili b�jka mi�dzy
m�od�
dziewczyn� a mocarnym Indianinem sta�a si� niezwykle gwa�towana. Wreszcie Woonga
porwa� Minnetaki na r�ce i znikn�� wraz z ni� w mroku le�nym.
Rod zbudzi� si� i nie pr�bowa� ju� nawet usn��. Min�a dopiero p�noc. Jego
towarzysze wypoczywali od czterech godzin. Za godzin� postanowi� ich zbudzi�. Po
cichu
zacz�� przygotowywa� �niadanie i karmi� psy. O p� do drugiej potrz�sn�� Wabiego
za rami�.
- Wstawaj! - zawo�a�, gdy m�ody Indianin usiad� na pos�aniu. - Pora rusza�!
Gdy Wabi i Mukoki znale�li si� wraz z nim przy ogniu, Rod pr�bowa� opanowa�
podniecone nerwy. Postanowi� nie m�wi� im o swych widzeniach, gdy� i tak mieli
do�� trosk.
Lecz postanowi� r�wnie� si� spieszy�. Pierwszy sko�czy� �niadanie, pierwszy
zakrz�tn�� si�
ko�o ps�w, a gdy Mukoki ruszy� w drog� przez las, na czele zaprz�gu, bieg� tu�
za nim,
nagl�c do wi�kszego wysi�ku.
- Jak daleko jeste�my od obozu, Muki? - pyta�.
- Cztery godziny, dwadzie�cia mil - odpowiedzia� lakonicznie stary my�liwiec.
- Dwadzie�cia mil... Powinni�my tam by� o brzasku. Mukoki nic nie odpowiedzia�,
lecz przy�pieszy� biegu.
Krajobraz zmieni� si�: cedry i jod�y ust�pi�y miejsca nagiej r�wninie rozes�anej
na
przestrzeni paru mil. Ksi�yc �wieci� jeszcze ca�� godzin�; potem w miar� jak
gin�� na
zachodnim sk�onie nieba, mrok g�stnia�, a� wreszcie tylko gwiazdy znaczy�y drog�
pogoni.
Potem i te zacz�y bledn��. Mukoki wstrzyma� na szczycie wzg�rza zdyszany
zaprz�g i
wskaza� na p�noc.
- Preria...
Wszyscy trzej stali chwil� w milczeniu, spogl�daj�c w mroczn� dal nizin, kt�re
s�a�y
si� niemal bez przerwy a� do Zatoki Hudsona. Rod czu� podniecenie wywo�ane
tajemniczym
romantyzmem dzikiej g�uszy, si�gaj�cej o setki mil na p�noc, gdzie nie st�pa�a
prawie stopa
bia�ego cz�owieka.
Przed nim, spowity w mrok nocy, spa� ogromny, niezbadany kraj, ziemia, kt�rej
przesz�o�� bieg lat pokry� zagadkow� patyn�. Co za dramaty kryje ta milcz�ca
pustka? Co za
skarby tam istniej�? Przed p�wiekiem ludzie, kt�rych szkielety znaleziono w
starej chacie,
stawili czo�o niebezpiecze�stwom dziewiczych pustkowi. K�dy�, o setki mil w g��b
ciemnej
r�wniny, znale�li z�oto, to z�oto, kt�re po odkryciu planu z kory brzozowej
przypad�o w
udziale Rodrygowi i jego towarzyszom. I k�dy� tam daleko jest Minnetaki...
Zaledwie przed paroma dniami trzej my�liwcy umykali t� sam� r�wnin� przed
krwio�ercz� band� Woong�w. Teraz przemierzali j� powt�rnie, szybciej jeszcze,
gdy� mieli
sanie i psy. Po pewnym czasie zreszt� Mukoki zwolni� tempo tak bardzo, �e szed�
ju� tylko
spacerowym krokiem. Wyt�a� wzrok. Nieraz zatrzymywa� psy i sam jeden zapuszcza�
si� to
na prawo, to na lewo od szlaku. Nie odzywa� si� wcale do towarzyszy, a zar�wno
Rod, jak i
Wabi zachowywali ca�kowite milczenie. Wiedzieli bez pyta�, �e stary ob�z ju�
blisko. Jak
do�wiadczony my�liwiec nie wydaje d�wi�ku i nie czyni zbytecznych gest�w, gdy
jego pies
odnajduje zatarty trop - tak oni przestrzegali bezwzgl�dnej ciszy, podczas gdy
Mukoki,
najwytrawniejszy �owca w ca�ej okolicy, z wolna prowadzi� ich naprz�d. Ostatnie
gwiazdy
zgas�y. Na jaki� czas czer� nocy sta�a si� g��bsza, po czym na po�udnio-
wschodzie zap�on��
pierwszy, s�aby odblask zorzy porannej. W tych stronach dzie� rodzi si� r�wnie
szybko jak
noc i wkr�tce ju� by�o tak jasno, �e Mukoki ruszy� k�usem. Jeszcze chwila i
przed nim na
bia�ej r�wninie wyros�a k�pa iglastych drzew. Zar�wno Rod, jak i Wabi nie
domy�li� si�
niczego, a� stary my�liwy z wyrazem triumfu na twarzy wstrzyma� psy u skraju
g�stwy.
- Ob�z! - wyszepta� Wabi.
- Ob�z.
G�osem, kt�ry dygota� od hamowanego podniecenia, m�ody Indianin zwr�ci� si� do
Rodryga Drew.
- Rod! Ca�a nadzieja w tobie! Mukoki zbli�a� si� r�wnie�.
- Tu ob�z! - rzek�. - A teraz gdzie szlak Minnetaki? Oczy starego my�liwca
l�ni�y
gor�czkowo.
- No gdzie?
O kilkana�cie krok�w sta� sza�as jod�owy, zbudowany przed dziesi�cioma dniami.
To
by�o jednak wszystko. Na �niegu nie pozosta� najmniejszy �lad. Ciep�e s�o�ce
zatar�o
wszelkie tropy.
Je�li ich �lady znik�y, jak�e znale�� delikatne wg��bienie ma�ych n�ek
Minnetaki?
W g��bi serca Rod modli� si� o pomoc.
4. Cz�owiek - nied�wied�
Musz� poczeka�, a� si� rozja�ni - rzek� Rod. Stara� si� opanowa� wzburzone nerwy
i
odzyska� stracon� pewno�� siebie.
- Zjemy teraz �niadanie - zaproponowa� Wabi. - Mamy zimn� piecze�, wi�c nie
potrzebujemy rozpala� ognia.
Rod pierwszy sko�czy� je��, po czym wzi�� karabin i wyszed� z g�stwy. Wabi
zrobi�
ruch, jakby chcia� i�� za nim, lecz Mukoki go zatrzyma�. W oczach mia� chytre
ogniki.
- Lepiej niech b�dzie sam - przestrzega�.
L�ni�ce czerwieni� s�o�ce sta�o wysoko nad lasem i Rod m�g� teraz zatoczy�
wzrokiem du�y kr�g. Podobnie wyszed� spomi�dzy cedr�w w dniu, gdy d���c na
polowanie
znalaz� trop Minnetaki. O mil� na przedzie widzia� o�nie�one wzg�rze, gdzie
szuka� �osi. To
wzg�rze by�o pierwszym punktem wytycznym, tote� po�pieszy� ku niemu, podczas gdy
Wabi
i Mukoki szli daleko w tyle, wiod�c sanie i psy. Nim dotar� na szczyt, straci�
prawie oddech.
Rado�nie spojrza� ku p�nocy. Tego popo�udnia, gdy odnalaz� tajemniczy trop,
d��y� w�a�nie
w tamtym kierunku. Ale jego oczy nie napotka�y �adnych znajomych szczeg��w;
�adne
za�amania gruntu lub osobliwe drzewa nie znaczy�y kierunku �wczesnej w�dr�wki.
Pr�no
bobrowa� wzd�u� g�rskiego garbu, staraj�c si� odkry� jakie� �lady swego pobytu.
Wszystko
znik�o. S�o�ce zniweczy�o wszelk� nadziej�.
By� rad, �e Wabi i Mukoki znajduj� si� u st�p wzg�rza, wiedzia� bowiem, �e ma
�zy w
oczach. Los Minnetaki le�a� w jego r�ku, a on zawi�d�. Ba� si� spotka�
towarzyszy, gdy� nie
chcia�, by zobaczyli jego twarz. Po raz pierwszy w �yciu dzielny Rodryg Drew
pomy�la� o
samob�jstwie.
Raptem, gdy jego oczy w poszukiwaniu znajomego przedmiotu sun�y poprzez
niesko�czon� �nie�n� pustk�, zobaczy� co�, co w dali w porannym s�o�cu l�ni�o
niby szklana
tafla. Krzykn�� rado�nie. Teraz pami�ta�, �e ju� poprzednio zauwa�y� to
dziwaczne l�nienie,
�e uda� si� ku niemu, id�c prosto w d� stoku, i �e znalaz� bry�k� lodu zamarz��
na zboczu
ska�y, gdzie latem zapewne bi�o �r�d�o. Nie czekaj�c na towarzyszy zbieg� w d�
pochy�o�ci i
niby jele� pomkn�� przez w�ski pas prerii. Po pi�ciu minutach biegu znalaz� si�
u st�p ska�y i
tu stan�� na chwil�, a serce wali�o mu w piersi jak m�otem. Tu� za tym
�r�de�kiem po raz
pierwszy ujrza� dziwny trop. Na �niegu nie by�o teraz �adnych �lad�w, ale Rod
widzia� inne
rzeczy, kt�re kierowa�y jego krokami: ogromny g�az rysuj�cy si� ostro na tle
bia�ego chaosu,
martw� topol�, co w�wczas zast�pi�a mu drog�, i wreszcie, o p� mili na
przedzie, skraj
g�stego boru.
Odwr�ci� si� i gwa�townie zamacha� r�koma w stron� obu Indian pozosta�ych daleko
w tyle. Potem pobieg�, a gdy dosi�gn�� lasu, powt�rzy� ten sam manewr, wyra�aj�c
rado��
g�o�nym krzykiem. Oto pie�, na kt�rym siedzia�a Minnetaki w oczekiwaniu na
zwyci�zc�w.
Rod oznaczy� nawet dok�adnie skrawek ziemi tu� u wystaj�cego korzenia, gdzie
spoczywa�y
jej nogi. Czerwonosk�rzy oraz ich je�cy zatrzymali si� tu na kr�tki czas i
rozpalili ogie�, a
tak wiele st�p ubi�o �nieg, �e tu i �wdzie pozosta�y jeszcze wyra�ne �lady.
Gdy Mukoki i Wabigoon podeszli bli�ej, Rod wskaza� im te tropy.
Jaki� czas �aden nie wym�wi� ani s�owa. Stary my�liwiec, zgi�ty tak, �e jego
oczy
znajdowa�y si� tu� nad ziemi�, bada� cal po calu ma�� polank�, na kt�rej p�on�o
ognisko
Woong�w. Gdy wyprostowa� si� wreszcie, na jego twarzy malowa�o si� ogromne
zdumienie.
Ch�opcy zauwa�yli, �e p�zatare �lady wyjawi�y mu rzecz niezmiernie dziwn�,
maj�c�
by� mo�e donios�e znaczenie.
- Co si� sta�o, Muki? - spyta� m�ody Indianin.
Mukoki nic nie odpowiedzia�, lecz wr�ciwszy ku zw�glonym resztkom ogniska,
przykucn�� i powt�rzy� badania, przeprowadzaj�c je jeszcze bardziej drobiazgowo
ni�
przedtem. Gdy wsta�, zn�w mia� na twarzy wyraz g��bokiego zdumienia.
- Tylko sze�ciu! - wykrzykn��. - Dw�ch poganiaczy z Wabinosh House i czterech
Woong�w!
- Ale� ranny poganiacz twierdzi�, �e napastnik�w by�o co najmniej tuzin! - rzek�
Wabi.
Stary my�liwiec zachichota�, a twarz jego pokry�y ironiczne zmarszczki.
- Poganiacz k�amie - o�wiadczy�. - Uciek� zaraz na pocz�tku walki. Gdy zmyka�,
postrzelono go z ty�u.
Wskaza� d�oni� ch�odn� g��b boru.
- Tam nie ma s�o�ca. �atwo b�dzie i�� tropem.
Ruchy Mukiego cechowa�a teraz absolutna pewno�� siebie. Oczy mu l�ni�y, ale by�
to
p�omie� walki, nie za� gor�czka ja�owego podniecenia. Rod widzia� ju� podobny
wyraz na
twarzy starego my�liwca wtedy, gdy gotowa� si� do walki, by oswobodzi� Wabiego.
Teraz
mieli ocali� Minnetaki. Wiedzia�, co oznacza podobne przedsi�wzi�cie. Ostro�nie
dali nurka
w le�n� g�stw�, wyt�aj�c wzrok i s�uch. Jak s�usznie przewidzia� Muki, trop
czerwonosk�rych by� zupe�nie wyra�ny. Poniewa� Woongowie zabrali obie pary
zb�dnych
sa�, Rod wiedzia�, �e na jednych jedzie Minnetaki. Zaledwie uszli sto krok�w,
gdy Mukoki,
id�c przodem, stan�� nagle. W poprzek tropu le�a�o martwe cia�o m�czyzny.
Wystarczy�
jeden rzut oka na twarz obr�con� ku g�rze, by pozna�, �e to poganiacz z Wabinosh
House.
- Czaszka roz�upana! - rzek� Mukoki oprowadzaj�c zaprz�g wok� trupa. - Pewnie
zamordowano go siekier�.
Psy, mijaj�c zabitego, sapa�y i je�y�y sier��. Rod dr�a�. Mimo woli pomy�la� o
losie,
jaki m�g� spotka� Minnetaki. Zauwa�y� te�, �e po odnalezieniu trupa Mukoki
przy�pieszy�
tempo pogoni. Szli ca�� godzin� bez przerwy. Woongowie posuwali si� naprz�d
w�skim
pasmem, jeden za drugim, wiod�c sanie mi�dzy sob�. Po up�ywie godziny trzej
my�liwi
ujrzeli pozosta�o�ci nowego obozu: wygas�e resztki ognia i dwa sza�asy z ga��zi
cedrowych.
Tropy na �niegu by�y tu o wiele �wie�sze; miejscami zdawa�o si� nawet, �e
pozostawiono je
bardzo niedawno. Nigdzie jednak niepodobna by�a znale�� dowodu obecno�ci
porwanej
dziewczyny. Ch�opcy zauwa�yli, �e nawet Mukoki nie umie wyt�umaczy�, dlaczego
szlak jest
tak �wie�y i dlaczego wcale nie wida� odcisk�w n�ek Minnetaki. Stary my�liwy
bezustannie
przemierza� ob�z we wszystkich kierunkach. �aden szczeg� nie umkn�� jego uwagi.
Ogl�da�
ka�de wg��bienie gruntu, ka�d� u�aman� ga���. Rod wiedzia�, �e Minnetaki zosta�a
porwana
przynajmniej przed trzema dniami, tymczasem niekt�re �lady wok� obozu mia�y
najwy�ej
dob�. Co to znaczy?
Tajemniczo�� biegu wypadk�w powa�nie go niepokoi�a. Dlaczego Woongowie
przerwali ucieczk�? Dlaczego zdecydowali si� na post�j w pobli�u miejsca
zbrodni? Spojrza�
na Wabigoona, lecz m�ody Indianin by� r�wnie zaskoczony, jak on sam. I w jego
oczach tak�e
l�ni� l�k przed czym� nieznanym.
Mukoki kucn�� nad zetla�ymi resztkami ogniska. Wsun�� r�ce g��boko mi�dzy popi�
i
w�gle, a gdy wsta�, uczyni� wymowny ruch w stron� zegarka Roda.
- �sma godzina, Muki.
- Woongowie byli tu jeszcze ubieg�ej nocy - oznajmi� z wolna stary Indianin. -
Opu�cili ob�z cztery godziny temu.
Co to mia�o znaczy�?
Czy Minnetaki by�a ranna, ranna tak ci�ko, �e Woongowie nie odwa�yli si� ruszy�
jej z miejsca?
Rod nie zadawa� sobie dalszych pyta�. Nie m�g� tylko opanowa� dr�enia. Mukoki i
Wabigoon pierwsi ruszyli dalej, milcz�c, z wyrazem dziwnego skupienia na
twarzach. Nie
umieli przenikn�� zagadki. Byli natomiast pewni, �e cokolwiek tu zasz�o, depc�
ju� po
pi�tach zb�jc�w. Ka�dy krok zbli�a� ich do �ciganej bandy, gdy� z ka�d� mil�
�lad stawa� si�
coraz �wie�szy. Czeka�a ich jednak nowa niespodzianka.
Trop si� rozdwaja�.
U skraju niewielkiej polany Indianie rozdzielili si� na dwie grupy. Szlak
jednych sa�
wi�d� na p�noco-wsch�d, szlak drugich na p�noco-zach�d.
Na kt�rych saniach jecha�a Minnetaki? Trzej m�czy�ni niepewnie spojrzeli sobie
w
oczy.
Mukoki wskaza� szlak p�nocno-zachodni.
- Musimy znale�� jaki� znak pozostawiony przez Minnetaki. Ja p�jd� t�dy, a wy
tamt�dy!
Rod ruszy� k�usem po tym szlaku, kt�ry wi�d� bardziej na wsch�d. U skraju
polany, w
miejscu gdzie sanie da�y nurka w g�szcz leszczyny, stan�� nagle i po raz drugi
tego ranka
krzykn�� rado�nie. Z wystaj�cej ciernistej ga��zi, l�ni�c w s�onecznym blasku,
zwisa�o d�ugie,
jedwabiste pasmo w�os�w. Rod wyci�gn�� rami�, chc�c je zdj��, ale Wabi mu
przeszkodzi�, a
za chwil� Mukoki sta� ju� obok. Stary Indianin ostro�nie uj�� w�osy palcami, a
jego g��boko
osadzone oczy l�ni�y niby dwa �u�le. Jedwabiste pasmo nale�a�o do Minnetaki;
�aden z
trzech o tym nie w�tpi�. Tylko znaczna ilo�� wydartych w�os�w nape�nia�a ich
zgroz� i
zdumieniem. Nagle Mukoki szarpn�� lekko i pasmo pozosta�o w jego r�ku.
W nast�pnej chwili Mukoki wyda� d�wi�k maj�cy oznacza� najwy�sz� pogard�. By�
to przeci�g�y syk, u�ywany jedynie wtedy, gdy znajomo�� angielszczyzny okazywa�a
si�
niedostateczna.
- Minnetaki jest na drugich saniach! Pokaza� ch�opcom koniec ciemnego pasma.
- Patrzcie, w�osy zosta�y uci�te, nie wydarte szarpni�ciem. Woonga powiesi� je
tutaj,
by nam zmyli� drog�.
Nie czeka� na odpowied�, lecz pobieg� w kierunku drugiego szlaku, a Wabi i Rod
mkn�li tu� za nim. O �wier� mili dalej stary my�liwiec przystan�� i w radosnym
milczeniu
wskaza� palcem odcisk drobnej stopy, odbitej tu� obok wci�cia p��z. �lady
mokasyn�w
Minnetaki znajdowali teraz niemal w regularnych odst�pach. Dwaj Woongowie biegli
przed
saniami i zdawa�o si�, �e siostra Wabigoona korzysta z okazji, by pozostawi� za
sob� znaki
przeznaczone dla tych, kt�rzy bez w�tpienia po�piesz� jej z pomoc�. Jednak�e w
miar� jak
szlak wiod�cy na p�noco-wsch�d pozostawa� coraz bardziej w tyle, Rod j��
odczuwa�
nieokre�lony niepok�j. A je�li Mukoki si� omyli�? Zazwyczaj wierzy�
niezachwianie w rozum
i przenikliwo�� starego wojownika, lecz teraz przysz�o mu na my�l, �e gdy
Woongowie mogli
uci�� pasmo w�os�w Minnetaki, mogli r�wnie dobrze zdj�� jej trzewik. Parokrotnie
ju� got�w
by� g�o�no wyrazi� swoje w�tpliwo�ci, lecz powstrzymywa� si� widz�c, z jak�
pewno�ci�
Wabi i Mukoki d��� naprz�d.
Wreszcie nie m�g� ju� wytrzyma�.
- Wabi, ja wracam! - krzykn�� p�g�osem, r�wnaj�c si� na chwil� z towarzyszem. -
Wracam i p�jd� tamtym �ladem! Je�li na przestrzeni mili nie zauwa�� nic
szczeg�lnego,
zawr�c� i dogoni� was nied�ugo!
Pr�no Wabi usi�owa� zachwia� jego decyzj�. Rod upar� si� i po chwili znalaz�
si� na
polanie. Pod wp�ywem nieokre�lonego przeczucia serce bi�o mu szybciej i oddech
sta� si�
g��bszy. Mkn�� w�a�nie przez krzewy, w�r�d kt�rych znaleziono pasmo w�os�w
Minnetaki.
Co� pcha�o go naprz�d, wci�� dalej i dalej, nawet wtedy, gdy ubieg� par� mil nie
znalaz�szy
nic godnego uwagi: Rod sam nie umia�by wyja�ni�, co mianowicie. Bia�y ch�opak
nie by�
przes�dny. Nie wierzy� w sny. Jednak, cho� bez widocznego powodu, upewnia� si�
coraz
bardziej, �e Mukoki pope�ni� b��d i �e Minnetaki znajduje si� na tym szlaku.
Kraina, w kt�r� si� zag��bia�, by�a coraz dziksza. Po obu stronach stercza�y
skalne
garby, poszczerbione, poci�te rozpadlinami, k�dy wiosn� zapewne mkn�y potoki.
Rod
wyt�a� s�uch i szed� ostro�nie. Przypomnia� sobie niezwyk�� wypraw� do
tajemniczego
parowu i samotny nocleg przy obozowym ognisku, kiedy to �ni� o starych
szkieletach. My�la�
w�a�nie o tym okr��aj�c ogromny blok skalny, stoj�cy mu na drodze niby wielki
dom.
Raptem na �niegu tu� u swych st�p zobaczy� co�, co mu zmrozi�o krew w �y�ach. Po
raz drugi
w tym dniu ogl�da� wykrzywione agoni� rysy trupa. W poprzek szlaku le�a�
zamordowany
Indianin, szeroko rozk�adaj�c r�ce, z twarz� zwr�con� wprost ku niebu. �nieg
ko�o jego
g�owy l�ni� w blasku s�o�ca ohydn� czerwieni�. Rod ze wstr�tem patrzy� dobr�
minut� na ten
straszny obraz. Nie by�o �adnych oznak walki; �adnych krok�w na �niegu. Cz�owiek
zosta�
zabity na saniach i jedynym �ladem by� �lad upadku.
Kto go zabi�?
Czy Minnetaki, ratuj�c siebie, pchn�a no�em swego ciemi�c�?
Na chwil� Rod uwierzy�, �e tak w�a�nie by�o. Obejrza� plamy na �niegu i
stwierdzi�, �e
krew jeszcze nie zakrzep�a. Nabra� st�d przekonania, �e mord zosta� dokonany
najwy�ej przed
godzin�. Bardzo ostro�nie, cho� jeszcze szybciej pod��y� �ladem sanek, z
karabinem ka�dej
chwili gotowym do strza�u. Teren sta� si� trudny, miejscami prawie niedost�pny.
Jednak sanie
wybra�y drog� w�a�nie mi�dzy gmatwanin� g�az�w, a ich dziki kierowca nie zawaha�
si� ani
chwili w wyborze kierunku. Szlak miarowo d��y� wzwy�, a� dotar� do szczytu
rozleg�ego
zbocza. Zaledwie Rod wgramoli� si� na ko�cowy garb, gdy inny �lad przeci��
wy��obienie
p��z.
G��boko odci�ni�te na mi�kkim �niegu, widnia�y odbicia nied�wiedzich �ap.
Rod pomy�la�, �e pierwsze ciep�e promienie s�o�ca zbudzi�y zwierza z zimowego
snu
i �e ten porzuci� na kr�tko legowisko. W miejscu gdzie krzy�owa�y si� oba tropy,
sanie ostro
skr�ci�y i posz�y w kierunku, sk�d przyby� nied�wied�.
Rod, nie zdaj�c sobie wcale sprawy, dlaczego tak czyni, zacz�� zst�powa� w d�
stoku,
id�c �ladem �ap nied�wiedzich, a jednocze�nie nie spuszcza� oczu ze smugi p��z i
z dalekiej
linii boru. U st�p zbocza przeci�� mu drog� ogromny pie� zwalonego drzewa.
Zamierza�
przesadzi� przeszkod�, lecz wstrzyma� si� raptem i zdumiony krzykn�� prawie.
Nied�wied�
najwidoczniej gramoli� si� przez pie� i w miejscu, gdzie jego futro zmiot�o
nieco �niegu,
widnia�o wyra�nie odbicie ludzkiej d�oni.
Rod sta� d�ug� chwil� jak urzeczony, a z podniecenia przesta� prawie oddycha�.
Pi��
palc�w i d�o� odbi�y si� na �niegu niezwykle wyra�nie. Palce by�y d�ugie i
smuk�e, a d�o�
w�ska. Z pewno�ci� nie spoczywa�a tu r�ka m�czyzny.
Wreszcie Rod oprzytomnia�