7632
Szczegóły |
Tytuł |
7632 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7632 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7632 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7632 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Halina Auderska Babie lato
Ksi��ka i Wiedza 1979
Redaktor
Halina Ruszkiewicz Ilustracja na ok�adce* Janusz Wysocki Uk�ad typograficzny Jan Bokiewicz Zdj�cie autorki wykona�a Danuta B. �omaczewska
Copyright by Halina Auderska, 1974
Dzikie kaczki odlecieli na zach�d: Opowiedzie�? To by�o tak. '
Kiedy doszed� ja w ko�cu do mojego jeziora, kiedy zobaczy� przy drodze zamiast cha�up tylko kominy, czarne kominy, poczu� sia sam jakby nadpalony, p�ywy. M�wi co� do mnie So�ka Karpyniukowa � nie s�ysz�, m�wi Deczko � patrz� na niego t�po i ani s�owa. O jednym nie przestaj� my�le�: t�uk� sia ty, Drozd, po wyboistych go�ci�cach, dar� sia na zapad, ci�gle na zapad, i co zobaczy�? Puste miejsce po domu, kt�rego nie ma. Znaczy, niewydar�ony z ciebie pielgrzym. Drozd, i ca�e twoje gorzkie pielgrzymowanie na nic, na nic. Nie uwierzysz pan, ale tylko to m�g� ja powtarza� sobie w duchu, to jedno wykrzykiwa� g�o�no, do miejsca postoju z Deczk� wracaj�cy. Na nic, na nic! A� jemu, z ty�u wlok�cemu sia, s�ucha� zbrzyd�o. Podbieg�, szarpn�� za rami� i rozdar� sia:
� Drozd, s�yszysz ty mnie? Przesta�, do cholery! Drozd!
Nu tak, to ja pos�ysza�. Naraz oprzytomnia�, przesta� do siebie gada� i ca�kiem oklap�. Dowlekli sia my ju� w wielkiej ciszy do pu�ku i tam, pod Kiwercami, wpadli jakby w sam �rodek ula. A� brz�cza�o i hucza�o od �o�nierskiego wydziwiania: po co dywizja stan�a i tyle czasu w jednym miejscu stoi? Bo w tu poru �o�nierze jeszcze nie wiedzieli, �e czekaj� na ofensyw� Bia�oruskiego Frontu. Nie zawsze cz�owiek
wie, �e na wa�na rzecz czeka. My z Deczk� nie wydziwiali, chodzili ponure, jeszcze w oczach popalone chaty, trupie sio�o, a w my�lach jedno: co dalej? To� wszystkie nadzieje czoit w bagnach utopi�, i to jakby na z�o�� w tych ho�otach, do kt�rych skuka gna�a z daleka, a� dogna�a, bezwstydna, nikczemna, robi�ca sobie z nas na�mieszki, w�a�nie tak, jadowite na�mieszki. Prawda, jak wszystkie chodzi� ja, jad�, �wiczy�, przeczesywa� lasy, to� to wojsko, potrzebna czujno��, ofensywy tylko patrze�. Ale w g�owie same pytania, jedno drugie goni, jedno drugie odpycha, odp�dza: ja tu, a tam, w Morocznem, w nadpalonej izbie siedzi przy ko�owrotku Maryna, zaci�a sia w milczeniu i tylko kr�ci palcami nitk� r�wniuchn�, d�ugachn�, srebrn�. Nic jej do mnie, do mojego wojowania, nic do niespania po nocach. A i ja niby ten sam, taki sam, Szymon Drozd z trzeciej kompanii mo�dzierzy, a przecie� inszy, ca�kiem nie ten, co z kum� So�k� dra�ni� sia, bywa�o, co ze starym Pari�� rybaczy� noc� na naszym jeziorze. Nu, to jak teraz b�dzie? Jak �y�, kiedy nie ma ju� tego miejsca na ziemi, a) by�o moje, by�o, nie krzyw sia pan, by�o od urodzenia do tej przekl�tej wojny, po kt�rej �wiat zrobi! sia ca�kiem inszy, obcy i trudny, uch, jaki trudny!
M�ody Zub w �mier� naszego sio�a me m�g� uwierzy� i bez ko�ca dopytywa� sia, dopytywa�. A Klimkowie? Nie ma, zabite. A jego s�siady, Czerniki? Nie ma, spalone. Grab-czyk, R�wniaki? Nie ma, nie ma. �mieszka R�zia, staiy Pa-ri�o, Fiedukowa? Nie ma, nie ma, nie ma. Nikogo nie ma. Pusto. Mo�e za wsi� mogi�ki po nich zostali. Nu, to Zub wypomina�, �e nie poszii my na cmentarz, zobaczy�, co z nim ? Jakby jego matka do Morocznego mog�a wr�ci�, Bo�e� ty m�j, powlok�aby sia najpierw tam! Ju� by ona wiedzia�a, gdzie chowali pomordowanych i co z mogi�k� starego, znaczy ojca Kostka. Czy nie zapad�szy sia, czy na krzy�u wisz� jeszcze barwiste zawiski jej r�k� kiedy� wyszywane, czy tylko butwiej� strz�py ofiarnych szmat? A my z Deczk� byli we wsi i tam nie poszli. Co on teraz matce napisze? �e byli i nie wierny? Nie wiemy nic a nic?
Prawda, ale et) w tu pora mo�na by�o wiedzie�, jak o sobie samym nie wiedzia�o sia tako� nic? Nu, �y� b�dziesz, bractiu, ale nie tu, co� robi� b�dziesz, ale co i gdzie? A prze-
cie� tylko dla tej puszczy, dla tych mszar�w ty urodzony, nie �aden ptak przelotny, a cz�ek osiad�y, przywi�zany mocno, jakby sznurami, do ziemi, gdzie mogi�ki ojc�w, gdzie jezioro rybne, oczorotem szumi�ce, gdzie chutor... Nie ma chutoru? To chyba� i ciebie nie ma? A tu trzeba znowu i�� naprz�d, naprz�d. Nu, niech b�dzie, wojowa� do ko�ca, to tak, mus. Ale p�niej co? Jak by�, jak do�y� swoich lat daleko st�d, mi�dzy obcymi, w obcych stronach? Gdzie oni i jakie? Nie, nawet my�le� o tym nie udawa�o sia, tylko coraz wi�kszy strach za gard�o dusi�, strach przed tym losem ca�kiem nowym, obcym...
Deczko nie by� dobiy do rady, to� szkopy spalili jemu ojc�w, a �on� z dzieciakami musia� zostawi� za Uralem. Listy z Czugunki jako� d�ugo szli, nie wiedzia� on wtedy nic, tylko ur�ga� i przeklina�. Wiadomo, losu nie odmienisz, ale skar�y� sia na niego i cholerowa� kto zabroni?
Znaczy tak. �azili my nieswoje, ko�owate i w�ciek�e na mo�okosos�w, co w tu poru z uzupe�nienia do pu�ku przyszli. Pod�piewywali oni i gadali bez potrzeby, bez to�ku. Nu, co im, m�ode, a takim wsz�dzie do �miechu, nie zd��yli jeszcze korzeni nigdzie zapu�ci�, dzi� tu, jutro tam i dobra. Ot, cieszyli sia prosto tym, �e �yj�. Schodzili my im, panie, z oczu, pl�tali sia wi�cej za obozem. Raz wieczorem, ju� po zaj�ciach, to zapami�ta� ja dobrze, poszli pogapi� sia na jezioro, bo by�o takie niedaleko naszej ziemianki. Prawda, jakie� niewydarzone, wo�y�skie, wysp� podzielone przez p�, na jednej po�owie ma�ym oczkiem woda b�yska, ale za to na drugiej ca�a g�ad� rz�s� zaros�a, tatarakiem, lili� wodn� i aje-rem. Ciemnozielona, nadgni�a, a nad t� niby wod� nawisaj� ga��zie wielgachnej starej lipy. Nu, zawsze � jezioro.
Stoim, gapim sia, a� tu naraz w powietrzu �wist, szum, �opot skrzyde� � dzikie kaczki nadlatuj� od strony lasu, wii�a� lec� z daleka, zm�czone, bo naraz pac, pac, bryzg, bryzg, spadaj� niby pociski na t� rz�s�, mi�dzy lilie i tatarak. Zaroi�o sia, zakot�owa�o pod nawisem ga��zi. Prysn�la rz�sa, chybotn�a sia roztr�cana skrzyd�ami ziele� tataraku... Pomy�la� ja: wr�cili kaczory na noc z �erowisk, na odpoczynek wr�cili, do siebie. Ale nie. Naraz zahu�ta�a sia g�ad�, zno-wu� powietrze a� dr�y od podrywaj�cych sia ptaszek. Od-
latuj� od tej topieli rz�s� poros�ej najpierw te spod ga��zi, potem jeszcze trzy, cztery i w ko�cu ca�a reszta. Wygl�da�o na to, �e zaraz za wysp� spadn� na czyst� g�ad� drugiej po�owy jeziora, to� ono tam jest, prosto pomyli� sia ichni zwiad, pewnie zm�czony by� i spad� na najbli�sz� wod� niewod�?
Zako�owali w g�rze, nu, to patrzym z Deczk�, co dalej b�dzie? A mo�e zawr�c� i polec� z powrotem nad las, a mo�e za tamtymi drzewami, na wschodzie, ichnie legowiska? Ale nie, naraz wy�mign�a jedna kaczka do przodu, za ni� w przepisowym porz�dku insze, i polecieli prosto przed siebie, prosto w niebo jeszcze oddzielone od opar�w smu�k� zachodu, jeszcze nie ca�kiem ciemne niebo. Nu, tak. W przeciwn� stron� polecieli. Na zapad.
Patrzyli my za nimi d�ugo, potem oczy spu�ciwszy natkn�li sia jeden na drugiego, nie powiedzieli nic. Mnie, a chy-ba� i jemu, przypomnieli sia te wieczory, kiedy za Uralem stawali my, bywa�o, zagapione na s�o�ce w tu poru, kiedy ono tonie w stepowych trawach, i gryz�a ka�dego zawsze ta sama skuka, ��dli�a ta sama my�l: a dalej co? Dolecim my kiedy� tam, gdzie s�o�ce zachodzi? Nie pogubim sia? Kto w drodze skrzyd�a po�amie, a kto taki nad rodzone jezioro przyleci i jak zm�czony kaczor kamieniem na g�ad� opadnie?
Nu, dolecieli. Nu, jak stado kaczek. Nu i chyba� jak ono zaraz poderwiem sia, zako�ujem, odlecim? Tako� na zapad.
Znaczy tak. Ale przed tym poderwaniem sia byli jeszcze zaj�cia, �wiczenia, s�u�ba pogotowia, s�u�ba wartownicza, nu i r�ne akcje, znaczy, zwyczajne �o�nierskie dni przed wymarszem na b�j. Jedno nie by�o zwyczajne: spokoju i pr�e-�mieszek ma�o, niepewnie jako�, nie to, co na Smole�szczy�nie, rzutko. Tako� sko�czyli sia przepustki poleszuckich ch�opak�w do ichnich wsi. Bo coraz wi�cej przytrafia�o sia alarm�w, coraz cz�ciej wyszpera� zwiad, �e bandy ukrai�skie s� tu, tam, depcz� puszcza�skie �cie�ki, zapadaj� w bo�ota o kilka klikowiszcz od nas, zachodz� z lewa, z prawa, pe�no ich wsz�dzie. Przeczesywali my lasy w te i we wte, �azili po uroczyskach, po mszarach, ale do walk z rezunami dochodzi�o rzadko, to� znali oni tam ka�d� tropink�, ka�dy le�ny g�szcz, a jak ju� my im deptali po pi�tach, rozwiewaj� sia, bywa�o, jak dym z tych cha�up, do kt�rych chowali sia
H
I
przed nami. Cha�up nie popalonych, pe�nych dzieciak�w i ukrai�skich mo�ody�. Bo insze chaty, nie ichnie, czernieli osmalonymi �cianami abo nie by�o w zapuszczonych sadach niczego. Wiadomo, same kominy, wiadomo, sam gruz i popi� po tych chutorach, co tu kiedy� stali.
Patrzysz i wydaje sia � �atwo rozpozna�, kto bandyta, bo jego dom stoi sobie, grzeje sia w s�onku, jakby nie przesz�a przez te ziemie wojna, jakby nie przewali� sia tamt�dy k��b ludzkiej ��oby i ci�kiej nienawi�ci. Nu, ale to by�o nie ca�kiem tak. Bo podejrzenie, cz�owieku, masz, ale sk�d wiedzie�, czy ch�op z wiadrem w chlewie stercz�cy abo pilnie kopi�cy w k�cie sadu to prosto tutejszy ch�op, gospodarz, czy te� upowiec, banderowiec, czort wie kto? Znaczy ten sam, co przed minutk� z oczu nam sczez�, rozwia� sia dymem w zagaju przed wej�ciem do wsi? A we wsi m�wili zawsze jedno: jakie bandyty? Nikt ich od zimy nie widzia�, sk�d�e. Prawda, nie wszystkie domy popalone, ale akurat w tu poru Niemcy potrzebowali podw�d, ci�li las. Ludzi z tych chat nie by�o we wsi, to kogo mieli bandy wyrzyna�, kogo z dymem puszcza�? Na tych napadali, co siedzieli w zapartych cha�upach, czasem nawet bronili sia, przyst�pu nie dawali. Jasne? Niby jasne. To� wiedzieli i my, �e przyje�d�ali do wiosek niemieckie czo�gi i wtedy dawaj, cz�owieku, furmanki, �aduj na wozy �ywno��, zbo�e, siano i wie� to ca�e dobro pod os�on� w stron� frontowej linii. A jak wieziesz � w twoim siole po�ar. Bo szkopy gro�ne tylko za dnia, ale rezuny pal� noc� i dniem, ka�da pora dla nich dobra, �eby krzycze� to swoje: �Wpered, za Ukrainu!", �Lachiw rizaty i komunistiw!", abo i nic nie krzycze�, tylko w polskich cha�upach hula� po swojemu.
Niby tak. Ale inszym razem ludzie m�wili, �e te popalone chaty � nie robota band, tylko Germa�c�w, w tu poru kiedy szkopy przeczesywali lasy partyzant�w szukaj�cy. Kiedy otaczali poniekt�re domy, zaciskali pier�cie�, nu tak, przeszukiwali ka�dy chutor, nu tak, schodzili do piwnic, w�azili na strychy, nu tak, szukali ch�opc�w z polskiej partyzantki po stodo�ach, po chlewach, po oborach i sadach. Ludzi abo zabierali ze sob�, abo palili cha�upy razem z nimi, z babami i dzieciakami. Nu, palili nie wszystkie, wiedzieli
oni dobrze, kto pomaga le�nym, karmi ich, rannych przechowuje i leczy, nu tak, w�a�nie tak, nie inaczej. Tak �e z jakiej przyczyny jedne domy popalone, a drugie nie � i pan by nie rozgryz�. S�uchasz, co tamte ch�opy gadaj�, a ka�dy z nich ci�ko wzdycha, ramionami rusza, o niczym nie wie, w �yciu nie widzia� ani bandyty na chodzie, ani �ywego partyzanta. Bo ubitych abo powieszonych widzieli, ale tych obchodzili z daleka, po co im trupy? Po co, kiedy uda�o sia jako� prze�y�, swoich ocali�, ko�ca wojny doczeka�. I nie bardzo im wierzysz, ale odchodzisz z niczym, cholerujesz, a�e leziesz dalej po �ladach inszych bandyt�w, co tako� w tej okolicy niby s�, ale ani chybi rozwiej� sia w siny dym na najbli�szym rozdro�u.
Tak by�o. Co Kostek Zub? Czy wzi�� przepustk� za Ho-ry�, na pogorzel poszed�, �eby cho� ruiny swojego chutoru zobaczy�? Nie, nie da� jemu porucznik p�j�� nad jezioro. A nie da�, bo zaraz potem, jak ja z Morocznego wr�ci�, strzelec Sidorczuk przepustk� wzi�� i nie uwierzysz pan, ale prawda � nie zameldowa� sia w pu�ku przez trzy dni. Czort wie co. Dezercja? Do rezun�w przysta�? Sidorczuk? Nu, Sidorczuk, ale w tu poru nauczyli sia ju� w dywizji nie po familii s�dzi� cz�owieka. A ten by� z nami w Sielcach, Sybirak on, jak i my.
Znaczy, czekali, czekali, a� w ko�cu poszed� po niego zwiad i co okaza�o sia? A to, �e krewniaki Sidorczukowe, / bandy rodem, zacz�li jego ugaszcza�, poi�, namawia�, �eby na ojcowi�nie zosta�, po co jemu st�d rusza� sia, na zapad i��? W ko�cu, pijanego zwi�zawszy, do stodo�y wrzucili, niby niech sia wy�pi, a karabin ch�opakowi zabrali. Jak ten �witkiem obudzi� sia � rozmowa ju� ca�kiem insza, ju� nie ta, bro� im potrzebna, kudy wi�cej im jak jemu, do reszty po co Sidorczukowi karabin? Jego cha�upy Niemcy nie ruszyli, matka pomar�a, ale ze staro�ci pomar�a, niech idzie obejrze�, co tam jeszcze osta�o i niech pami�ta � ani pary z ust. Ju� oni jego, p�ki st�d wojsko nie odejdzie, nie puszcz�, ju� on ich i tej ziemi, kt�rej nikomu, ale to nikomu, nie oddadz�, ani tym z partyzantki, ani tym z orze�kami na czapkach, ani tamtym z gwiazdami na czo�gach.
Sidorczuk dopiero na trzeci� noc wyrwa� sia krewniakom
10
z r�k i mia� szcz�cie, �e na uciekaj�cego natkn�li sia ch�opaki z naszego zwiadu. Tamte cholery gonili jego, ale zobaczywszy odsiecz, przepadli w chaszczach i tumanem rozwiali nad bo�otem. Ani widu, ani s�ychu. A jak Sidorczuk, wr�ciwszy do pu�ku, w ko�cu zameldowa� sia, dosta� tydzie� aresztu, cho� po prawdzie c� on jeden m�g� zrobi� pi�ciu ch�opom, bo tyle g�b z nim �ar�o i pi�o? Ale bro� straci� i porucznik, rozgniewawszy sia, wszystkie przepustki cofn��. �adnych odwiedzin w rodzinnych wioskach, to� tutaj za ka�dym chojarem, za ka�d� krzyw� olch� czai sia wr�g. Tak powiedzia�.
A naprawd� jak by�o? Chcesz pan zapisa�? C�, nawet gada� o tym niemi�o. Bo jak�e? Wr�cili my po latach niby na ojcowizn�, do siebie, a wysz�o, �e nie do siebie. W tych wo�y�sko-poleszuckich lasach, na tych mszarach i bo�otach, dawniej �askawych dla nas i dla wszystkich ludzi tamtejszych, kot�owa�o sia tu�-tu� przed naszym przyj�ciem, gotowa�o i perkota�o jak w wielgaehnym garze. Wsz�dzie bazy i punkty kontaktowe partyzant�w, a bywali partyzanty miejscowe, polsko-bia�oruskie, oddzia�y ichniej samoobrony, akowce bywali i te z Ch�opskich Batalion�w, oddzia�y imienia Ko�ciuszki, nawet my nie wiedzieli, �e on trafi� tako� na bo�ota i mszary, oddzia�y �Jeszcze Polska" i r�ne insze, ju� nie pami�tam, jakie, mi�dzy nimi sowieckie partyzanty, a tako� spadochroniarze zrzucone jedne zza Buga, drugie z zachodu. Nu, prosty cz�owiek nie rozbierze sia w tym, jedno wiadomo, �e partyzanckich oddzia��w do cholery i troch�, �e na tej spalonej ziemi k��bi� sia oni, k�saj� garnizony Germa�c�w, niszcz� tory, wysadzaj� poci�gi, ludzi po wioskach chroni�, znaczy moszcz� sia w lasach, moszcz� na mszarach i Niemcy wol� po miastach siedzie�, w g�szcz g��boko nie w�azi�. Za to po lasach i uroczyskach rosn� w sil� rezuny z Siczy Poleskiej i insze, wo�y�skie, ale nie id� za Niemcem-soju�nikiem do miasteczek, po co, oni� tutejsze, siedz� w. cha�upach na swoim, �atwo im �ci�ga� na wie� karn� wypraw�, donosi� o koncentracji le�nych, przechwytywa� partyzanckich ��cznik�w i �inki ich rizaty, dzieciaki tako� rizaty, rizaty, to� z nich wyrosn� Lachi. Idzie karna wyprawa szkop�w, a rezuny w�sz�, myszkuj�, tropi�, uderzaj� na ty�y le�nych od-
11
dzia��w. I ot, pu�apka, ot, okr��enie, bitwa i kl�ska. A� hucz� zagaj�, polany, uroczyska od krzyk�w, od komend:
� Feuer!
� Oho�! Oho�!
� Ognia!
Bywa i tak. Co na to ch�opy tamtejsze? W tu pora strach, jak ludziom po sio�ach rzutko sta�o. Kto dawniej cha�upa w cha�up�, bok w bok �y� w przyja�ni, wsio rawno � Polak, Bia�orusin czy Ukrainiec � teraz ju� sam nie wiedzia�, czy jego s�siad, cho� tutejszy, z wrogami trzyma, czy �andarm�w abo band nie naprowadzi, nie doniesie? Znaczy, �adnej ju� przyja�ni i zgody, tylko, Hospodi, niespanie po nocach, czekanie, a� z�o wyjdzie z ciemnego lasu i niewinnego cz�owieka ani chybi dopadnie. Na ho�otach, w k��bach mg�y, w szuwarach nad rzek� czy jeziorem czai sia strach, strach z puszczy i uroczyska wype�za, z�biska szczerzy, a nad nim leci, iskrami sypie, skrzyd�ami �opocze najokropniejsze ptaszysko � czerwony kur.
Przykrzy�o sia, panie, �y� i ludziska p�oszone � a to przez bandy, a to przez szkop�w � jak przepi�rki, kiedy wyjd� kosi� kosiarze, rzucali swoje chutory, uciekali w�wozami, puszcza�skimi �cie�kami do partyzant�w, wszystko jedno, jakich, czy tutejszych, czy dopiero od niedawna zapad�szych po lasach i chaszczach. Wa�ne, �e bij�cych sia z tamtymi. Nu, le�ni przyjmowali ich, co mieli robi�, ale nieraz doj�cie by�o trudne, tamte darli sia przez g�szcze tarniny, o�yn i pokrzywy, a w mokrych chaszczach od w��w a�e k��bi�o sia. I potem, ju� w obozie partyzant�w, �y� z dzieciakami strach, jak nie�atwo, cisza musi by�, ogniska pali� nie zawsze mo�na, jedzenie gotuje sia w nocy tylko, skaciny uratowanej wypasa� nie ma gdzie, chyba w jarach abo tak, �eby nikt nie wypatrzy�, koniom nie pozw�l, cz�owieku, r�e�, a po puszczy sam nie �a�, bo drogi i las dooko�a � zaminowane. Nu, sam pan widzisz, kto prze�y�, kto od kuli, ognia i tyfusu nie pomar�, ten wida� �mierci prosto niemi�y.
Znaczy tak. Rozezna� sia w tym wszystkim by�o trudno, rezuny krzyczeli tako�: �Smert Ukrai�cami" Jakim? Mo�e tym, co przystali do samoobrony, do partyzantki? Abo szli, jak nasz Sidorczuk z nami szed�, znad Oki?
12
'
Nu, prawda, tylko do tego czasu szed�, a� siad�, biednia�ka. Znaczy z rozkazu porucznika w areszcie siad�. Bo prawda by�a...
�e pan moich prawd nie ciekawy? Jak wola. Ale inaczej opowiada� nie stan�, prosto zbrzydniesz mnie pan ze swoim dogadywaniem, pouczaniem i rzuc� to wszystko w czorty. A jaki� w tym pana interes? To� ksi��k� przyjdzie sia pisa� prosto tak, z w�asnego pomy�lunku, a on, widzi sia mnie, u pana niewa�ny, napomina siano na podmok�ych ��kach. Bo i nie-wyros�e to, i o�ciste, i skacina �re jego bez wielkiej ochoty. Nioy siano, a do prawdziwego siana dziw, jak ma�o podobne. I co b�dzie, jak z ksi��k� pana tak�e samo przytrafi sia? Jak bez mojej prawdy czyta� jej ochotnie nie stan4? Pozuj�, po-pluju i spok�j dadz�?
Przyjdzie sia zakurzy�, mo�e z dymem z�oba odejdzie. Nu, dobra. O czym mam teraz opowiada�? Ci�gle o tym, jak my tam stali a stali przed ofensyw�? Znaczy, dwie rzeczy w tu poru byli wa�ne: przysz�o uzupe�nienie, brali poborowych z tamtejszych okolic, doszkalali, wzi�li tako� tych, co z lasu wyszli, z nami chcieli i�� na Berlin. Przys�ali i insze uzupe�nienie, chyba a� z Sielc, a z nim pojawi� sia w pu�ku ten m�ody Wojtek Narkiewicz, co nam w poci�gu pierwszy za�piewa� o Ko�ciuszce z nieba patrz�cym. Dobrze pami�tam, jak poci�g lecia� z nami z Sybiru za Ural, na zapad, a z nim lecieli s�owa tej pie�ni, �e brodzi� b�dziem we krwi wroga, ojczyzn� oswobadza�, la� za ni� krew, krew, krew...
Nu, po tym uzupe�nianiu i doszkalaniu w lasach pod Ki-wercami okaza�o sia, �e my, stare Sybiraki, ju� tylko cz�� dywizji, �e naraz m�odsza ona sta�a, po polsku m�wi�a inaczej, podobnie� lepiej. Te nowe ch�opaki �piewali pie�ni nam nieznajome, a znowu oni nie znali �Oki", wcale nie s�yszeli o niej. Tako� nie kl�li po rusku i nasz szef rad by�, �e w tri miga nauczyli sia my od nich po polsku przeklina�. �e co? Bez przekle�stw? Nie, ca�kiem bez nich nie ma �adnego wojowania, nie ma �ycia, duch w wojsku upada i jedno�ci w kompaniach nie widzisz �adnej. Pan mo�esz sobie nie kl��, od tego ksi��ka nie zrobi sia ani lepsza, ani gorsza, ale ksi��ka to nie bitwa, nie ofensywa, nu, jednym s�owem, nie prawdziwy los. �o�nierski.
13
'
A druga wa�na rzecz? Puszcza. Bo w tu poru, kiedy pu�k tam na ofensyw� czeka�, kiedy partyzanty ruskie do��czyli ju� do swoich, samoobrona zosta�a, a razem z ni� zostali oddzia�y polskiej partyzantki. Tako� po lasach, po wsiach zostali tamtejsze rezuny, znaczy, zosta� strach. I wszystko z�e, rozumiesz pan, obr�ci�o sia naraz przeciwko nam. Teraz my i nasze orze�ki bandom na zawadzie, teraz z nami zamy�lili oni pohula�. Nie uwierzysz pan, ale co powiem, nie �adne �gai stwo.
Natkn�li sia my raz, las przeczesuj�cy, na kopiec wiel-gachny, tu� przy wsi. Ogrodzony, a jak�e, darni� ob�o�ony, a z przodu tryzub z kamuszk�w ��ci sia, znak samostij-nej. Nasz Lep, jak to Lep, co� wymy�li� musi. Podlecia�, na wierchuszk� wdrapa� sia i stamt�d do nas r�kami macha, krzyczy, �e kwater� g��wna rezun�w zdoby�. Nogami zatu-pal i naraz � patrzym � p� Lepa tylko zosta�o, a� do pasa zapad� sia w ziemi�. My do niego, po niego, taszczym, �pie-szym sia, to� nie dla zabawy tutaj pos�ane. A on m�wi, �e na czym� twardym stoi, na kamieniu czy jak? A mo�e to skrzynia? Z amunicji) banderowc�w? E. chyba�by po to kopca nie stawiali, tyle fur ziemi tutaj nie zwie�li? A je�eli skarb? Abo wa�ne dokumenty ichniego sztabu? Ka�dy zgadywa� co inszego, ale r�kami dotkn�� tej zagadki chcieli my wszystkie i z tej przyczyny dogrzebali sia na g��boko�ci prawie dw�ch metr�w do czego? Ano, do trumny. xVlocnej, po bokach cementem zalanej, ma�ej jak dla dzieciaka. Syna swojego wodza Sicz pogrzeba�a czy jak? Ale to nie by� syn. Odbili my wieko, nam�czyli sia, a w �rodku � kto by zgad� � le�y krasno-armiejska gwiazda i nasze dwa orze�ki, jeden poczernia�y z korona, a jeden bez, ca�kiem nowy. Znaczy, na wszelki wypadek � oba. Gwiazda by�a jedna.
Stali my, nie gadali nic, a� od tej ciszy szumie� mnie zacz�li w uszach s�owa Wasyluka: �Lubisz ukrai�ski barszcz? Jak jego ugotuj�, dopiero usta rozdziawisz".
Sam pan widzisz, jak tam bywa�o po lasach, w g�uszy. Ludzie dalej siedzieli niepewne, przep�oszone: przyja�� nam oka��, przyjdzie sia im tego po�a�owa� hor ko, hor ko abo zn�w ucieka� pod opiek� samoobrony, czy te� polskich partyzant�w. A znowu� te oczami przez g�szcz wwiercaj;)
14
sia w nas, macaj�, �ledz�. Jakby pytali: ty kto b�dziesz, orze�ek bez korony nosz�cy ?
Zdarzy�o sia kiedy� tak, w po�owie czei-wca to chyba by�o, �e las przeczesawszy weszli my do chaty na jego skraju, a tam dziad na piecu, dwie baby i jaki� mo�okosos w oficerkach. Mo�e z rezun�w, to� �ci�gali oni z poleg�ych partyzant�w buty, w oficerkach lubowali sia. Nu, umy�lili my jego zabra� ze sob�, bo gada� nie chcia�, milcza� i a� czulim przez sk�r� jego z�ob�. Ale starsza baba rozdar�a sia, nie i nie, powiedz prawd�, Pawe�, to� ty nie z Siczy, ty z partyzantki, nasz, czeg� sia tobie przed Polakami kry�? Ale on chmurnie patrzy�, nieufny taki, podejrzliwy, w ko�cu pyta z na�mieszk�, a sk�d jemu wiedzie�, czy my te� polskie �o�nierze, kiedy m�wim tak jako� dziwnie, a do cha�upy wszed�szy kl�li pi�trowo, po rusku? I naraz pyta ostro, jak oficer szeregowca pyta:
� Wasze nazwisko?
Trafi� akurat na Kostka i ten, nim zastanowi� sia, �e odpowiada� nie musi, sk�d�e, ju� odszczekuje:
� Zub. Konstanty.
A tego jakby giez ugryz�. Okr�ci� sia w k�ko, r�kami zamacha�, a potem zamar�. Ani mrugnie, tylko oczyska w Kostka wpar�. W ko�cu tak m�wi:
� Zub. Ot� to. Znaczy, Kostia Zub. Ot� to. Znaczy, pe�ni�cy obowi�zki Polaka. Tak?
I nim Kostek zd��y� jemu da� w z�by za te �zuby", ju� tamtego nie by�o. Przez otwarte okno chodu w krzaki i tyle my jego widzieli. Polecieli za nim, nic. Wr�cili do bab, pr�bowali czego� dopyta� sia, ale te� nic, tylko m�odsza baba, tako� chmurna, i nie�yczliwa, m�wi w ko�cu:
� Kto m�dry, wyrozumie. On od dw�ch lat � nie, d�u�ej � w polskich oddzia�ach. Zamiast �arcia � Polska, zamiast spania � Polska, zawsze Polska, Polska. Tako�, kiedy liszaje, tyfus i gnilec na bagnach, kiedy kontuzja i rany po bitwie � dla niej, dla rodzonej. A wy przyszli zdrowe, syte � i co? Polska tylko wasza i dla was, czy jak? A do tego, sk�d wy przyszli? Gdzie byli, kiedy jego szkopy i rezuny tropili jak zwierza po lasach, po bagnach i mszarach? I czyja� to krew wsi�k�a w te bo�ota, w te polany puszcza�skie, wasza czy jego
�o�nierzy ?
15
S�uchali my, nie mo�na by�o tego nie s�ucha�. Mnie przypomnia� sia w tu poru porucznik Rutka, kiedy w Szpitalu przed sam� �mierci� m�wi�, �eb my nie zapomnieli, �e to ma by� Polska, Polska.
Nu i ca�kiem zbi�a mnie ta mowa z to�ku. Dobrze, �e Decz-ko pomy�lunek ma kudy lepszy, cz�ek on rozwa�ny, m�dry. I m�wi do Zuba:
� Tylko spakojno, Kostek, spakojno! � A potem do tych bab: � Nu, my jego wyrozumie� mo�em, czemu nie? Sami ludzie tutejsze, w wojn� daleko st�d pognane. �al tylko, �e jednego nie zd��ylim wbi� do jego durnej g�owy: my polskie �o�nierze, jak i on. I rany nam nie nowina. Tako� za ni� wojujem, znaczy sia, za Polsk�.
Powiedzia� to i zaraz do nas:
� Chodu, ch�opaki.
Wi�cej ani s�owa. A ona ca�kiem straci�a sia, idzie razem z nami do wyj�cia i powtarza w k�ko, w k�ko:
� Znaczy, wy jemu nic? I nam nic? Znaczy, wy naprawd� swoi? A? Swoi?
Ale na to nikt jej nie odpowiedzia�, wyszli my z cha�upy i �aden nawet g�owy z ciekawo�ci nie odwr�ci�: Co z ni�? Dalej stoi na progu?
Tylko Kostek ju� na tropince le�nej zakl�� pi�trowo, ale po polsku, jak przykazywa� szef, splun�� i zamrucza�:
� Familia! Familia jemu na zawadzie! Choroba! Znaczy tak. A wiesz pan, dziwnie w �yciu bywa. Tego
ch�opaka spotka� ja nied�ugo potem jeszcze raz, jako� pod koniec czerwca. I c� okaza�o sia? Serce jemu wtedy z zapiek�ej ��oby nie p�k�szy i razem z tymi akowcami, co z niemieckiego okr��enia wyszli, do dywizji wojowa� przyszed�. Stali oni obozem ca�kiem osobno, z nami gadali ma�o i spotka� ja jego dopiero za jaki� czas, do tego w lesie. To by�o tak.
Uzupe�nienie przychodzi�o i przychodzi�o. Nam, Sybirakom, robi�o sia w pu�ku coraz cia�niej, trudniej. Nu, nic. Byle ruszy� front, byle na zach�d za szkopem lecie�, bi� jego a bi�. Cho�by pospo�u z tym durnym uzupe�nieniem. I jednego dnia patrz�: kto przyby� do naszej kompanii? M�ody Pop�awski, ten sam Bronek, kt�rego ja rok przedtem na sybirskim stepie �egna�. On te� ucieszy� sia, jasn� g�ow�
16
kiwa, pozna�, a jak�e, i rad, �e cho� jednego znajomka tutaj ma, bo dosta� powo�anie do Krasnej Armii, ale wida� namy�liwszy sia, tutaj jego przys�ali. On to rozumie, ale nie wszystkie jego rozumiej�, to� on po polsku tyle umie, co nic.
Wzi�� ja tego Bronka-Sybiraka i, zagadawszy sia, zaci�gn�� g��boko w las. Po drodze wle�li my na tamtego w oficerkach z dawnego partyzanckiego oddzia�u. Ostatni raz widzia� ja jego, kiedy przez okno bra� nogi za pas, znaczy, jak najdalej chcia� by� od ko�ciuszkowc�w. To co b�dzie teraz? Ale nie by�o nic, uda�, �e nie poznaje, i cho� �cie�ynka by�a w�ska, przeszed� mimo, nawet oczu nie podni�s�. Niby mocno zamy�liwszy sia. Hardy taki, nu, my ch�opaki tako� harde. Przeszli mimo, jakby jego nigdy w �yciu nie widzieli. Znaczy ja, bo Bronis�aw tego partyzanta naprawd� pierwszy raz w tu poru zobaczy�. Idziem, idziem, Pop�awski mnie o swojej matce, o siostrze opowiada i zaszli my daleko, dalej, jak pozwolono by�o i��- A� tu naprzeciw nas z lasu wychodzi baba, nie mo�odycia, ale i nie starucha, i wielgachn� ga��� wi�niami oblepion� w r�ku trzyma. Prawie drzewo ca�e, nie ga���. Zr�wnali my sia z ni�, a ona jak nie zacznie wyrzeka�, zawodzi�! M�wi, �e tamte z bandy nad ranem do cha�upy przyszli, szukali jej ch�opa, nie znale�li, ale nie poszli, zanim krowy nie wywlekli, drzew wi�niowych nie po�amali. Jedno, z ga��zi ob�upawszy, zabrali ze sob�, a drugie ostawili takie rozdarte i ona teraz t� po�ow� drzewka targa, pokaza� chce wojsku swoj� krzywd�, poskar�y� sia, o opiek� prosi�.
Gada tak, wierzchem r�ki oczy ociera, tym czerwonym od wisien drzewkiem wymachuje, jakby chor�giew nios�a, a nie wielgachn� ga���. I naraz jakby j� zamurowa�o. Ucich�a, oczy w s�up, a potem �omot tym swoim sztandarem o ziem i chodu, ale nie w las z powrotem polecia�a, tylko w stron� naszego obozu. Pr�dko, pr�dko, r�ce roz�o�ywszy, jakby ratunku wo�a�a. Bronek a� zagwizda�, tak zadziwi� sia, ale ja ju� wiedzia�, czemu polecia�a do naszych, a nie do domu: na tropince stali przed nami, cichcem z lasu wylaz�szy, dwa ch�opy, pewnie te, co jej starego szukali. Nu, popatrz pan, a� tak daleko za bab� zap�dzili sia, tu�-tu� pod nos naszego zwiadu.
Stoim, na siebie patrzym. A mi�dzy nami le�y na �cie�ce
17
ta czerwono c�tkowana ga���. Jeden z nich m�wi, wida� na wszelki wypadek, bo przecie dobrze wie, kto my:
� K�yczka?
Znaczy � podaj has�o. My nic. To on g�ow� zuchowato potrz�sa, podchodzi do ga��zi, pochyla sia i cap za zielony czub. Do siebie, znaczy, ga��� ci�gnie. Nu, nas dw�ch, ich dw�ch, ale ile par bandyckich oczu patrzy przez g�szcz na to, co dzieje sia po�rodku puszcza�skiej �cie�ki? Czort jeden wie. Sta�o by�, ja stch�rzy�," nie stan� �ga�, czekam, co dalej b�dzie. Przyjdzie sia bi�, nu i dobra, a nie trzeba, to po co g�ow� nadstawia�? Dla g�upiej wi�ni? Ale Bronek m�ody, okrutnie pr�dki, zanim pomy�li, ju� co� powie, ju� co� zrobi. Nu, to ruszy� do tej ga��zi i przykazuje:
� Bro�! Bro�, eto nasze.
A tamten ani odpowie, ani nawet ramieniem ruszy, nic, prosto jakby komar jemu brz�kn�� nad uchem. Nu, to Bronek za ob�upany z kory drugi koniec chwyci� i ci�gnie do siebie, i stoj� tak, milcz�, wilkiem na siebie patrz�, przepieraj� sia, mocuj�, a czerwone wisienki chybocz� sia, mi�dzy li��mi hu�taj�.
By�oby pewnie po nas, bo tamten drugi zacz�� w stron� kole�ki i��, on uzbrojony, a my nie, trzeba� nam by�o, cholera, rozkaz z�amawszy, za ob�z tak daleko wyj��, kiedy naraz pos�yszeli my za plecami gwizd i g�os ostry, chyba na par� klikowiszcz nios�cy sia:
� Do mnie! Okr��a� i �ywcem bra�!
A� podrzuci�o mnie, patrz�, a od strony obozu biegnie i strzela ten w oficerkach, co to z familii Zuba niedawno na�miewa� sia. Bandziory tako� jego zobaczyli, jednemu rami� zwis�o, drugi ga��� rzuci�, miotn�li sia w las. Stamt�d buchn�li dwa strza�y, niecelne, a potem ju� tylko ko�ysali sia za nimi krzaki, tylko s�ycha� by�o ich biegn�cych: �omot, �omot, tu, tu, tu, tu, tu...
Bronek ucieszy� sia, ul�y�o wida� i jemu, cho� taki za-dziorny, bo roze�mia� sia szeroko, i m�wi, jak zawsze po rusku, �e dzi�kujem za pomoc, przyda�a sia, a jak�e, prosim pi�knie do sto�u, razem b�dziem ostatnie tegoroczne wi�nie je��. I wbija ga��� w ziemi�, do obrywania owocu zaprasza.
Tamtego jakby zamurowa�o. Patrzy na mnie, na Bron-
18
ka, szuka oczami orze�k�w na po��wkach, szuka, znalaz�, znowu patrzy, nic wida� nie rozumie, my�li, my�li, a� coraz chmurniejszy robi sia, coraz bardziej obcy. I znowu jak wtedy pyta:
� Nazwisko?
A �e naszywki mia�, owszem, znaczy on sier�ant* a Bronek szeregowiec, i to �wie�o z poboru, to wypr�y� sia i szczeka:
� Bronis�aw Pop�awski. Pierwyj po�k...
Nie sko�czy�, biednia�ka, bo tamten poderwa� sia i jak nie trza�nie jego w mord�, a� ch�opak do ty�u polecia�, na traw�. Nu, mnie z�o�� spar�a. Podchodz� do tamtego i m�wi� przez z�by:
� Odsta� ty od niego. Po rusku gada, bo po polsku jeszcze nie nauczony. I tyle.
� Polak?
� Wiadomo, Polak.
� Niby sk�d?
� Z Sybiru. Powsta�ca wnuk. Abo i prawnuk.
� Jeszcze z tamtejszych? Z posielenia?
� Jakby� zgad�.
� ��esz.
� Sam ja by� w tej jego Bieriezowce. To polska wie�. Powsta�cza. Brzozowo.
Tamten stoi, usta zagryza, znowu� my�li. W tu poru Bronek pozbiera� sia i idzie prosto na niego, z zaci�ni�tymi ku�akami do przodu idzie, czut'-czut' pochylony. A tamten czujny jak le�ny zwierz, cofn�wszy sia ga��� w mig chwyci�, zas�oni� sia ni� i m�wi:
� Nu, nie �lij sia! Nu, daruj, brachu. Razem mieli my te ostatnie wi�nie je��. To jedzmy.
Bronek stan��, na mnie patrzy, co robi� � nie wie. Na szar�� rzuci� sia -� strach, a do tego tu� przed jego nosem dojrza�e wi�nie hu�taj� sia, prosto w usta w�a��. Widz� jego niech�� do tamtego i do wi�ni okrutn� ch��, ja� nie g�upi, sw�j rozum mam. Nu, to podchodz�, wyjmuj� tamtemu drzewko z r�ki, wbijam z powrotem w ziemi�, jak Bronek sobie za�yczy�, i pierwsze wi�nie z brzegu do g�by pcham, pestki wypluwam, chwal�.
� Uch, ale� s�odkie! Uch, ale� soku w nich przepa��!
19
Na to tamten roze�mia� sia, a zaraz za nim, g�upio jako�, ale zarechota� Bronek i �aps za jedn� wisienk�, drug�, trzeci�. Nu i stali my tak minut z dziesi��, obrywali, ssali, pogryzali, �uli, pestki lecieli na �cie�k�, na mech, nikt nic nie gada�, ka�dy jad�, wi�niowy sok do gard�a wlewa�. A� zostali same li�cie i wtedy tamten, r�k� o ga��� obtar�szy, m�wi, �e cze�� pie�ni, wi�nie ju� wyszli, ale chyba� znajomo�� zosta�a. Na koniec pyta:
� Znaczy, tw�j pradziad powstaniec z sze��dziesi�tego trzeciego? Te� Pop�awski?
� I te� Bronis�aw � m�wi Bronek.
� No, dobra. Ja jestem Szpak.
Nie powiedzieli sobie wi�cej nic. Szpak poszed� dwa kroki �cie�ynk� przed siebie, ale zaraz zawr�ci� i razem ju� poszli my do obozu. Nu tak, w�a�nie tak, a po drodze on wypytywa� sia, o wszystko wypytywa�. Bronka o jego bliskich, a mnie o to, jak ja do tego sybirskiego Brzozowa trafi�. Na koniec zm�wili sia my nikomu o tej istorii nie wspomina�. Co zjedli, to nasze, a �e wypu�cili rezun�w z r�k, to ich zysk, trudno, na wojnie bywa r�nie. Im dali rozkaz �proczysaty lis", a my sko�czyli akurat wczoraj przeczesywa� nasz kawa�ek lasu. I zdobyli wi�nie. A oni � nic.
Dobra. Pyta� i ja jego, sk�d do dywizji trafi�? On na to, �e �wie�o z okr��enia wyszed�szy, cho� te lasy zna jak w�asne, nie ma tu ju� czego szuka�. Prosto wstr�t do nich czuje i teraz w polu chce bi� Germa�ca. Zdziwi� sia ja: wstr�t do lasu? Mo�e to by�? On m�wi, �e tak, a to z tej przyczyny, �e wycierpia� w nim za du�o, ponad ludzk� miar�. I opowiedzia� istori� swojego przedzierania sia przez pier�cie� okr��enia. Przebijali sia oni i zaraz cofali po ka�dym nieudanym przebiciu. Ju� my�leli � wyjd�, a tu nie, znowu las, znowu szumi� nad g�owami drzewa, rannych uk�ada� trzeba na mchu, na ja-godnikach. Na kr�tko, bo �witem ob�awa od nowa zaczyna czesa� las, wp�dza partyzant�w na bo�ota, na uroczyska. Nu, przebija� sia ju� nie ma komu, zosta�a ich garstka, amunicji brak. Teraz ka�dy szuka tylko schronienia a to na bagnach, a to w krzakach, w koronach drzew. Ten Szpak przesiedzia� najpierw ca�y dzie� po szyj� w trz�sawisku. Twarz, cho� bo�o-tem umazan�, komary pogry�li jemu do krwi, chcia�o sia pi�,
20
a woko�o tylko brudna ma�, pe�na robactwa. Pijawki dokuczali okrutnie, �arli nogi, r�ce, a najwi�cej brzuch. W ko�cu szar�wk� wylaz� z bo�ota, wytarza� w paprociach. A tu znowu strza�y. Poderwa� sia on i, cho� ca�kiem os�ab�y, wlaz� na wysokie drzewo. Dobrze zrobi�, bo tamtych, co zostali w trz�sawisku, wessa�o ono, zadusi�o na �mier�. Nu, siedzia� tak na czubie drzewa noc i dzie�, przywi�zawszy sia do pnia pasem. Niemcy z wilczurami przechodzili pod tym drzewem raz i drugi, g�sto ostrzeliwali krzaki w dole i ga��zie, ale jego tylko drasn�a kula. Dwa dni nie jad�, nie pi�, nie m�g� zasn��. Ale nic, przetrzyma�. Tylko straszno by�o patrze�, jak ko�o niego partyzanty w ko�cu obsuwali sia, prosto spadali, jedne w grz�sk� topiel i by�o po nich, a drugie szkopom pod nogi, na roz-�arte pyski ichnich ps�w. Rannych tamte na miejscu dobili, inszych powlekli ze sob�. Nareszcie ucich�o, a on przeczeka� jeszcze jeden dzie�, bez jad�a i picia, samym strachem do syto�ci na�arty, i taki na swoim postawi�: noc� z okr��enia wyszed�. Akurat dochodzi� do si� w swojej cha�upie, kiedy my przyszli i rozpytywa� jego stali. Nu, wtedy zwia�, bo berlin-gowcom nie dowierza�, ale potem... Bi� sia chce dalej, ot co, pom�ci� tych, co jak li�cie pospadali na ziemi� tam, na uroczysku. Na las i tak patrze� nie mo�e. Teraz wiem, z jakiej przyczyny.
Powiedzia� swoje i szli my ju� dalej bez s�owa. Szpak po�egna� sia przed obozem i skr�ci� w bok, do swojego oddzia�u, a my te� pole�li do swoich. Pop�awski udawa�, �e istori� tamtego nie przej�� sia nic a nic, i mrucza�, �e od tego s� szpaki, �eby wi�nie dojrza�e dziobali, �arli, to tak, a wcale nie od tego, �eby ni st�d, ni zow�d na uczciwych ludzi porywa� sia i krzywd� im robi�. Bo cho� sam wi�niami na�arty i dwa razy przeproszony, krzywd� swoj� czu� i d�ugo jeszcze wspomina�, �e bez przyczyny w mord� dosta�.
Znaczy tak. W lipcu ruszy� front i poszed� ja razem z pu�kiem na zach�d. Jak trzeba by�o � strzela� i strzela�, ca�� z�o��, ca�y gniew w to strzelanie w�o�ywszy. Pokara� chcia� Germa�ca za spalonych w cha�upach, za �yj�cych w okrutnej biedzie po piwnicach pospo�u z psami, za tych, co ziemianki sobie na pogorzeli pobudowawszy, nas doczekali i wyszli z ciemnych nor z oczami w ropie, za m�odego Zuba, nie maj�cego ju� ojco-
21
wego chutoru ani w�asnego miejsca na �wiecie, gdzie by jego matka starucha, zza Uralu wr�ciwszy, warzy�a synkowi uch� gor�c�, g�st�, smakowit�. A g��wnie za moj� w�asn� krzywd�, za �onk� rozumu zbyt� i za oba nasze dzieciaczki pomarno-wane, uch, jak okrutnie pomarnowane.
Wojowa� ja dobrze, ale sam nie by� dobry ani dla inszych wyrozumia�y. Schodzi� mnie ka�dy z drogi, ale tako� pomaga�, kto tylko m�g�. W tu poru gada� ja sta� sam ze sob�, ur�ga� samemu sobie. To jak? My�la� ty, durny, �a nad twoim jeziorem, cho� ca�y �wiat w ogniu, wszystko b�dzie jak dawniej ? �ycie spokojne, ciche, tylko �ozami szumi�ce? �e wszystko zawsze b�dzie po twojemu? Bo�e bro�, niehor'ko? Nu, to bij teraz wroga, brod� w jego krwi. My�la� ty, durny, �e w twoim chutorze zawsze miejsce dla ciebie znajdzie sia za sto�em, ot, znaczy, si�dziesz sobie i uch� zjesz, rozwaliwszy sia na �awie? Nu, to teraz wal z mo�dzierza, niech gin� czorty przekl�te. My�la� ty g�upio, Drozd, cholerny�, cholerny� ten �wiat, to cho� teraz b�d� m�dry, nie przepuszczaj wrogom, sam zabi� sia nie daj. I z�by zaciskaj mocno, nie skar� sia, nie m�w nic, my�le� b�dziesz p�niej. Teraz walcz, bij, walcz, bij, nie daj sia, gwi�d� na wszystko, jak Kostek Zub, jak Kostek, a nie jak Kostia, ty � Szymon, nie �aden Symon, ty � Szymon . Drozd, �o�nierz pr�cy naprz�d, naprz�d, na zapad, to� widzi ciebie z nieba sam Ko�ciuszko, �e nie�ywy� to nic, za to gieroj. I nie pr�buj wy�, durny, po wilczemu, po poleszucku, cho� strach, jak nieraz chce sia tobie wy�. I amen, jak ko�czy ka�de pouczenie nasz kapelan. Amen!
Jak my szli, jakim bojowym szlakiem? A po co o tym? To� ka�dy wie, jak w tu poru by�o, kt�r�dy droga wypad�a pierwszemu pu�kowi piechoty. Co� zapomn�, przekr�c�, a pan zaraz z istoryczk� wyskoczysz, �e istoria m�wi nie tak. Ciekawe, co ja czu� i co insze czuli, bo o tym istoria cicho, sza, ani pary z g�by. Ale o drodze? Bo�e ty m�j, to� ka�demu dzieciakowi w szkole do �ba wbijaj�, �e najpierw byli Turzyska, a p�niej Che�m i Lublin.
Jak ja przechodzi� przez Bug? Jest o co dopytywa� sia! Nu, zwyczajnie, po pontonowym mo�cie. Aha, przedtem jeszcze zapomnia� ja rzecz wa�n� powiedzie�. Na ca�ym szlaku, wsz�dzie, kt�r�dy my szli, gdzie stawali na postoje i wbijali w ziemi�
22
drogowskazy, napis na nich by� zawsze ten sam: �Warszawa". Pierwszy taki siup zobaczy� ja na Warszawskim szosse i w tu poru jakby co� trzasn�o w pier�, odrzuci�o do ty�u. To niby ju�? Na drodze my do bywszej granicy, do domu? Nu, pod tymi literkami by�o strach jak du�o kilometr�w, po mojemu chyba za du�o, a ja� nie g�upi, sw�j rozum mam. I tak my�la� ka�dy, napis �Warszawa" pierwszy raz w �rodku ruskich pustaci zobaczywszy. Ale potem takich drogowskaz�w by�o wi�cej i wi�cej, a kilometr�w pod napisami mniej. Bo�e� ty m�j, to zaraz b�dzie Warszawa? A przed ni�, jeszcze przed Bugiem, ono samo, najpi�kniejsze w �wiecie � rieczyszcze? Ale, jak pan wiesz, do niego ja wtedy nie doszed�, przysz�o sia tylko na przepustce do Horynia doskoczy�. Do domu, kt�ry i naprawd� by�, i w my�lach byl, dop�ki jego ca�kiem nie sta�o.
Ja znowu� swoje, a pan wiedzie� chce, co zdarzy�o sia potem. Znaczy, ruszyli my do przodu i by�a teraz ta Warszawa kudy bli�sza, ale przed ni�, nu tak, mus przej�� po tym pontonowym mo�cie przez Bug. �e to by�a granica, nowa granica? jak pan to wiesz, jaki to�k powtarza�? A do reszty w tu poru by�a to dla mnie tylko woda leniwie p�yn�ca, piasek na brzegach i w�ski most, na kt�ren wchodzi�o sia czw�rkami z szerokiego rozje�d�onego go�ci�ca. Rzeka jak rzeka. Niby tokowali � ��wi�te", �e za ni� b�dzie ju� Polska, nowa Polska. Nu, do-pu�cim. Ale jaka? Spodoba sia ona naszemu bratu, �o�nierzo-wi-tu�aczowi? A jej spodoba sia ta nasza ko�ciuszkowska dywizja z orze�kami bez korony na rogatywkach, z kup� oficer�w, kt�re nie zawsze zadowolnione, kiedy ranne wstaj� zorze, a tako� nie za bardzo chwal� wszystkie nasze dzienne sprawy ? Z co drugim sier�antem i starszyn� s�awno bij�cym sia, nu tak, ale� m�wi�cym �wot" i �ladno"?
: �e co? �e ja sam m�wi� �a"? �e to tak samo nie po polsku jak �wot"? Nu, panoczku, Drozd nie obiecywa� uczonej mowy trzyma�, z niego rybak puszcza�ski, prosty �o�nierz. Pan pytasz, on odpowiada. Ale kto t�uk� Germa�ca, za przeproszeniem, pan cz}7 ja? Kto desanty z luftwafy do niewoli bra�? A? Kto pod Lenino z mo�dzierza bi� a bi�, rannych z pola walki wynosi�? Znaczy, to moje �a" polskie jest, poniekt�rym ko�ciuszkowcom przypisane, ot co. Czego ja, cho� z�y, u�miech-
23
f
n�� sia? Bo, wiesz pan, na ko�cu chcia� powiedzie� �wot" i nie powiedzia�. Zabawno, a?
Znaczy sia, by� Bug. Pan, s�owo daj�, zawsze z to�ku zbije, w g�owie kasz� zrobiwszy. Jak dalej prawdziwe istorie opowiada�? Nu, niech chocia� papierosku znowu zakurz�, my�li pozbieram.
Dobra. Chcesz pan wiedzie�, jak my szli przez ten isto-ryczny most? Nu, okrutnie chwiej�cy sia on by�, za ciasny. Ale szli my dowolnym krokiem, stukali brudnymi buciorami, ka�da kompania zakurzona, zmordowana, ale fajno id�ca, a to wszystko dlatego, �e zaraz za mostem sta�o ko�o pocztu sztandarowego ca�e dow�dztwo dywizji, patrzy�o na id�ce kolumny, salutowa�o, a jak�e, orkiestra r�n�a marsza, a jak�e, sztandar pochyla� sia przed nami, a warta przy nim prezentowa�a bro�. Nie powiem, szumne by�o to przeprawianie sia na drug� stron� Bugu.
Nu, tak. Potem poszli my do Che�ma, a stamt�d prosto na Lublin. Czy witali nas ludzie po wioskach i miasteczkach? R�nie bywa�o. Cz�sto �miali sia, p�akali, wciskali ch�opakom! do r�k kto papieroski, kto kubek mleka, kto butelk� czy musz-| tard�wk� siwuchy, po ichniemu � bimbru. Nu, rozki�li wtedyj oni, rozki�li my, co� tak i dusi�o w gardle, pop�akiwali nie-| kt�re. Widzia� ja tako�, wcale nie ���, r�e na czo�gach, pierwszy raz w �yciu widzia� te wy�piewywane przez nas p�ki bia�ych1 r�, widzia� ch�opskie ramiona wyrzucane w g�r� i babskie �apy na �o�nierskich szyjach, na przepoconych plecach. I cho�) ci�gle marsz, marsz, zm�czenie i pot, pogorzeliska na szlaku niemieckiego odwrotu, a tako� wzd�te trupy ko�skie w ro-j wach, wpl�tywa�a sia w to wszystko rado�� witania. Ot, cho�by w Che�mie. Jeszcze gor�co po szturmie, po po�arach, jeszcze okna bez szyb, czasem dykt� zabite na g�ucho, a ju� w naszych r�kach kwiaty polne abo z ogr�dk�w nie ca�kiem rozgniecionych przez czo�gi. Ludzie biegli do nas ze wszystkich stron, krzyczeli: �Nasi!", �Nasi!", a dzieciaki pobok kolumny szli, przed kolumn� i za ni�, wybijali krok, salutowali, kto� macha� bia�o-czerwon� chor�giewk�, kto� stawa� ko�o regulirowszczy-cy i razem z ni�, bywa�o, stoi, przepuszcza nas, oczami myszkuje po szeregach, a nu� swojaka odnajdzie? Nu, mi�kko robi�o sk wtedy ka�demu ko�o serca. Nawet �mudny nie wydziwiali
24
nie kwaka�, a nasz sielecki starszyna powtarza� w k�ko: �Nu
1 pozdrawiaj�! S�awno pozdrawiaj�, wot!"
Znaczy tak. Nasze ch�opaki na pierwszych postojach za Bugiem zachodzili we wsiach do cha�up, niby o gor�c� wod� do mycia odparzonych n�g prosz�cy, ale naprawd� ot tak, byle popatrze� na tamte cha�upy, ju� na pewno polskie, i na polskie baby, byle powiedzie� do gospodyni, po tylu latach pierwszy raz, to s�owieczko: matko.
� Przyda�oby sia, matko, wiadro ciep�ej wody.
� Nie daliby�cie, matko, mleka? Cho� kwaterk�, ale ciep�ego, prosto od krowy?
� Abo skibk� chleba, wypieczonego, z�ocistego, takiego, jaki piekli wy, matko, przed wojn�?
� Daliby�cie cho� posiedzie�, matko, na �awie. Abo przy piecu.
Gadali r�nie, ka�dy inaczej, ale w tu poru ka�demu rozchodzi�o sia o to samo: �eby oma�ci� sobie g�b� tym �wi�tecznym, dawno zapomnianym s�owem: matko, matko, matko...
I to wszystko? Nu, nie. Ch�opy dopytywali sia ich o to, o owo, dopuszczali mocz�cych nogi do rady. Znaczy jak? B�d� przydziela� pa�sk� ziemi�, maj�tki na cz�ci �upa�? Dadz� tako� folwarcznym, czy te� dawa� im nie op�aci sia, to� oni na swoim pracowa� nie przywyk�szy? Czeka� na sprawiedliwy podzia� czy samemu sprawiedliwo�� czyni�? Gospodarzom tako� ziemi dok�ada� czy Bo�e bro�? Nu, a z Bogiem jak? To� Matka Boska nie pozwoli ko�cio��w zamyka�, proboszcz�w g�odem morzy�. Trudno, nie wyrzekn� sia oni �wi�tej wiary, b�d� jej broni�, inaczej ta ziemia poga�ska stanie, od Boga przekl�ta, rodz�ca byle co i byle jak.
Znaczy tak. Ucieszyli sia, �e w dywizji jest kapelan, poweseleli. I znowu zacz�li gada� o podziale ziemi. Mnie przypomnieli sia te lata, kiedy w Morocznem zaraz po wrze�niu dzielili �uhy, �upili gaj�wk�, a ja sam wytaskiwa� z niej krzese�eczko ca�e z�ocone, tylko z siedzeniem we fia�ki. Bo�e� ty m�j, znaczy i tu ch�opy swojego doczekali sia, nu dobrze, byle nie pobili sia przy dzieleniu, bo to znowu� � �le. Ale oni nie k��cili sia jeszcze, czekali, co b�dzie naprawd�, a nie w manife�cie, znaczy w obiecywaniu. Nu, niepewno�� ich �ar�a, po co mnie panu �ga�?
2 Babie lato
25
-� Ludowa w�adza jeszcze m�oda, czy rad� sobie da?
� Przyrzekali reform� tako� przed wojn� i co?
� Nu, nie wysz�o.
� A teraz na pewno � b�dzie?
� To� napisali.
� E, napisa� �atwo, a zrobi� � strach jak trudno.
Tak gadali, a nasze �o�nierze, nogi mocz�cy, potakiwali abo nie,grunt,�e im by�o ciep�o i czysto. A nadzieja? Wiadomo, tak samo ich mog� oszuka�, jak i tych ch�op�w. Znaczy, los wypad� wszystkim jednaki i lepiej cho� troch� jemu zawierzy�, nadziei ca�kiem nie zby�, bo bez tego jak �y�? Tak te� i m�wili, radzili wierzy� w sprawiedliwo��, za d�ugo nie czeio�, bra�, co ju� mo�na bra�, byle nie na si��, nie przez krew. Bo tej wyla�o sia ju� za du�o, leli j�, czerwon�, na ziele� mszai�w i szkopy, i ukrai�skie bandy. Jako� teraz robi� to samo, swoj� krew przelewa�? Nu i jako� dogadywali sia.
� Dobrze radzisz, synku � m�wili baby.
� Ciep�a twoja cha�upa, matko. Ciep�a woda goj�ca nogi w p�cherzach � m�wili nasze ch�opaki.
Czy wszystkie tak? Aha, ju� wiem, o co pan dopytujesz sia, oczami w bok kosz�cy. Nu, nie ze���, tak bywa�o z prostymi lud�mi po wioskach. Oni� nic straci� nie mogli, a tylko wszystko dosta�, za�y� na nowo. Ale byli tam jeszcze i takie, co tracili. Wszystko tracili: ziemi�, dobro na�yte, dawniejsze zas�ugi, stopnie, gwiazdki, tako� r�no�ci wszelakie: s�u�b�, znaczenie i nadziej� na przysz�e, w�asne rz�dy. Nu, z takimi, co po miastach siedzieli, spod oka, milczkiem patrzyli na przechodz�ce ulicami kolumny abo szeptali po bramach, nie przysz�o sia nam, Sybirakom, spotyka� i me zdarzy�o sia gada� po drodze. To� my dla nich obce, prawie Ruskie. Ale nie powiem, wiedzieli my to i owo, bo ch�opaki z tutejszego uzupe�nienia, a tako� te z partyzantki, m�wili, �e nie wszystko znowu� takie cacy-cacy, w�a�nie tak dziwnie oni m�wili. S� tu ludzie nam nie ufaj�ce, niewierne Tomasze, m�wili, cho� na w�asne uszy ka�dy s�ysza� komunikat, �e wyzwolili my dwie�cie okolicznych wsi i Che�m � wa�ny w�ze� kolejowy. Ma�o, a? Nu, ale tamte gadali, �e nie w tym rzecz, wyzwoli� my musieli, �eby do Berlina z Ruskimi doj��, to� ptaszka nikt od Buga do granicy germa�skiej nie przeleci, znaczy, szli t�dy musowo, nie
26
z �adnej dobroci serca, prosto by�o nam po drodze. Nie wyzwala� � nie by�o mo�na. Gadanie jak gadanie. S�ysza� ja podobne kiedy�. C�rka z matk� pok��ciwszy sia, bo jej i�� za m�� za mi�ego nie dawali, m�wi�a, �e c� jej ma� wymawia, �e w b�lach j� porodzi�a, �e prawo do niej ma, kiedy ona na �wiat nie prosi�a sia i teraz o �ycie-wcale nie stoi.
M�wisz pan, �eby tyle nie filozofowa�, prosto opowiada�, co i jak. Nu, jak prosto, to powiem ja panu, �e nieprosty by� tamten czas i na si�u jego prostym drutem od Buga do Berlina � i to wysoko nad ziemi�, �eby �udzi nie dotkn�� � nie przeci�gniesz. Chcia� pan s�ucha�, jakie witania byli w dzie�, nu, to pos�uchaj tako�, jak szumieli nocami nasze ch�opaki, jak spierali sia, przekonywali, jak nads�uchiwali, bo ledwie zmrok zapadnie, ledwo na ulicach wsi i miast robi sia pusto, zaraz wybuchaj� strza�y. Tam �o�nierza postrzelili, a gdzie indziej le�y milicjant z opask� na r�ku, bez broni, za to ca�y we krwi. Wiadomo ju�, �e za tymi na g�ucho zabitymi oknami siedz� r�ne takie, naradzaj� sia. I to im nie po my�li, i tamto, to� oni tu byli ca�y czas, oni z Germa�cem wojowali, zrywali tory, wysadzali wojskowe transporty, a teraz niewa�ne wszystko, nie gospodarze oni na swojej ziemi, tylko kto, kto, kto? To� te ko�ciuszkowcy niewierz�ce, obce, tyle lat tu r;e byli, nie m�czyli sia razem z nimi, nie ucierpieli od szwab�w, to jakie� mog� mie� rozeznanie? Nu, jakie?
Znaczy tak. W samym Lublinie byli my kr�tko i widzieli zwa�y pomordowanych na tamecznym Zamku. Ale najgorsze okaza�o sia to, do czego my z Sybiru nie szli, o czym wiedzieli tyle co nic i nie my�leli wcale, nigdy, bo nawet wyobrazi� sobie tego nikt nie m�g�. Najgorszy okaza� sia pierwszy ob�z wyzwolony na polskiej ziemi, a ogl�dali my jego � przypadkiem abo nie� razem z kolumn� niemieckich je�c�w. Ruskie pognali tysi�ce plennych i kazali patrze�, co wyczyniali hitlerowskie k�ty na Majdanku. W tu poru w piecach, na rusztach, le�eli jeszcze nie dopalone trupy, a piec�w naliczyli my pi��. Pod rusztami zw�glone kawa�ki ko�ci i popi�, du�o popio�u. Eses-many kazali rozsypywa� jego po zagonach, a potem sadzili na tej ziemi buraki, brukiew i kartofle. Ten popi� mocno �mierdzia�, a jak pada� deszcz, robi� sia podobnie� nie szary, a rudy, nu, jakby krwawy. Trup�w ludzi umar�ych z g�odu abo za-
27
strzelonych Niemcy ju� nie palili, szkoda by�o zachodu, prosto zrzucali ich z wywrotek do row�w, jak popad�o: bokiem, do g�ry nogami abo posczepianych razem. To wiem, bo �azi�o z nami dw�ch takich, co prze�yli ob�z. Ledwo szli, podpierali my ich, wlekli mi�dzy sob�. Jeden wi�zie� by� stary, drugi m�ody, a ka�dy prosi�:
� Nie tak pr�dko. Wolniej, wolniej.
Ale nie chcieli od nas odej��, wida� musieli wszystko z siebie wyrzuci� i w k�ko opowiada�, opowiada�, opowiada�.
� Tak by�o. W�a�nie tak. I my to prze�yli. W�a�nie my. Nu, s�uchali my ich szept�w, pokrzykiwa�, j�k�w: patrzcie,
uwa�nie patrzcie. W tym baraku buty upchane od ziemi a� do drewnianego stropu. Prawie nowe i stare, powykrzywiane, bucioiy wielkie i babskie pantofelki, a tako� g�ra buciczk�w maluch�w i troch� starszych dzieci, buciczk�w ��tych, niebieskich, bia�ych. Ciep�e pantofle i sanda�ki, butk