7661
Szczegóły |
Tytuł |
7661 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7661 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7661 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7661 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pi�cioksi�g Przyg�d Sokolego Oka
Pogromca Zwierz�t Ostatni Mohikanin Tropiciel Siad�w Pionierowie Preria
James Fenimore Cooper
Pionierowie
Prze�o�y� Tadeusz Evert
Warszawa 1990
iskry
Tytu) orygina�u The Pioneers
Opracowanie graficzne Janusz Wysocki
Teksty poetyckie prze�o�y� W�odzimierz Lewik
Redaktor Monika Dutkowska
Redaktor techniczny Anna Kwa�niewska
Korektor Gra�yna Henel
Wydanie VI (I skr�cone)
For the Polish edition copyright � by Pa�stwowe Wydawnictwo �Iskry", Warszawa 1990
ISBN 83-207-1198-3
Pa�stwowe Wydawnictwo �Iskry", Warszawa 1990 r.
Nak�ad 69 800 + 200 egz. Ark. wyd. 17,6. Ark. druk. 19.
Papier offset, kl. V, 70 g, 61 cm (rola). Rzeszowskie
Zak�ady Graficzne. Zam. nr 5044/88 A-97.
Z I. A
Zima nadchodzi, �eby rok markotny Sm�fnie obdarzy� codziennym orszakiem Burz, chmur i mg�awic...
Thomson
Niedaleko �rodka Stanu Nowy Jork rozci�ga si� spory szmat ziemi, kt�rego powierzchni� kszta�tuj� na przemian g�ry i doliny. Z tych w�a�nie wzg�rz wyp�ywa rzeka Delawar. St�d te� z przezroczystych jezior, z tysi�ca �r�de� owej okolicy bior� pocz�tek liczne strumienie Sus�uehanny, kt�re wij�c si� dolinami ��cz� si� wreszcie w jedn� z naj-dumniejszych rzek Stan�w Zjednoczonych. G�ry s� przewa�nie uprawne a� po szczyty, ale nie brak w tych stronach r�wnie� zboczy g�rskich naje�onych ska�ami. To przydaje krajobrazowi wiele malowniczo�ci i romantycznego uroku. Doliny s� w�skie, �yzne i uprawne; w ka�dej z nich wije si� strumie�. Pi�kne kwitn�ce osiedla wznosz� si� nad brzegami ma�ych jezior i w tych miejscach nad rzeczkami, gdzie manufaktury naj�atwiej mog� si� rozwin��. W dolinach i w g�rach, nawet na ich szczytach pe�no jest farm schludnych, dobrze urz�dzonych i dostatnio zagospodarowanych. Drogi biegn� we wszystkich kierunkach: od dolin o uroczych i g�adkich dnach a� do najbardziej urwistych i kr�tych prze��czy. Cz�owiek w�druj�cy tym g�rzystym krajem co par� mil napotyka akademi�* lub szko�� ni�szego stopnia. Obfito�� przybytk�w kultu boskiego �wiadczy, �e mieszka tu lud obyczajny i sk�onny do medytacji, a rozmaito�� ko�cio��w i ich obrz�dku wyp�ywa niew�tpliwie z niczym nie skr�powanej wolno�ci sumienia. S�owem, okolica ta na ka�dym kroku �wiadczy, jak wiele mo�na dokaza�, nawet w surowym klimacie i dzikim kraju, pod rz�dem �agodnych praw, i w�wczas, gdy ka�demu le�y na sercu dobro og�u, kt�rego jest cz�stk�. Wysi�-
Akademia � szko�a publiczna, drugi stopie� nauczania powszechnego.,
kom pionier�w, pierwszych osadnik�w, dzielnie potem sekundowa� mozolny i uparty trud farmer�w. Trudno uwierzy�, �e zaledwie czterdzie�ci lat temu* kraj ten porasta�a puszcza.
Nasza opowie�� zaczyna si� w roku 1793. To znaczy mniej wi�cej w siedem lat po za�o�eniu jednego z pierwszych osiedli, kt�re przyczyni�y si� do tak bajecznego przeobra�enia i rozwoju wspomnianego na pocz�tku kraju.
Tu� przed zachodem s�o�ca, pewnego jasnego, mro�nego grudniowego dnia, pod g�r� jecha�y sanie, nazywane tu sleigh*. Pogoda by�a niezwykle pi�kna. Na b��kitnym niebie �eglowa�y najwy�ej dwie lub trzy chmury rozja�nione refleksami �wiat�a odbitego w �niegu, kt�ry grub� pokryw� za�ciela� ziemi�. Droga wi�a si� nad stromym urwiskiem. Jej wewn�trzny skraj przebiega� wzd�u� ska� podci�tych dla poszerzenia drogi na �wczesne potrzeby, a zewn�trzny wspiera� si� na rusztowaniu z bali. Dwie koleiny, dwustopniowej g��boko�ci, w kt�rych z trudem mie�ci�y si� sanie, znaczy�y drog�. W dolinie, o kilkaset st�p poni�ej, le�a�a polana, czyli �wyr�b", na kt�rej wida� by�o powstaj�c� osad�. Sam szczyt jednak wci�� porasta�a puszcza. Mro�ne powietrze skrzy�o si� miliardami klejnot�w, a sier�� kasztan�w wprz�gni�tych w sanie g�sto pokry�a si� szadzi�. Z ich nozdrzy bucha�a para, a wszystko wko�o, jak i ka�dy szczeg� stroju podr�nych, wyra�nie wskazywa�o na ostr� zim� w tych g�rach.
Uprz�� koni, matowoczarn�, w por�wnaniu z dzisiejsz� � b�yszcz�c� lakierem, zdobi�y wielkie mosi�ne skuwki i sprz�czki. W uko�nych promieniach s�o�ca �wiec�cego przez korony drzew l�ni�y one jak z�ote. Na g�sto nabitych g��wkami gwo�dzi wielkich siod�ach, na�o�onych na czapraki, wznosi�y si� cztery kwadratowe wie�yczki, przez kt�re bieg�y lejce do r�k wo�nicy, dwudziestoletniego Murzyna. Mr�z poc�tkowa� mu z natury l�ni�coczarn� twarz, a z du�ych, b�yszcz�cych oczu wycisn�� �zy: danin�, kt�r� w tym kraju synowie Afryki zawsze musieli, sk�ada�. Lecz mimo to wo�nica u�miecha� si� pogodnie na my�l
Autor pisa� t� powie�� w roku 1823 (przyp. autora). , '
Sleigh � tak w Stanach Zjednoczonych nazywaj� pewien rodzaj sanek. Nazwa ta prawdopodobnie przysz�a z zachodniej Anglii, gdzie znany jest ten typ pojazd�w. Amerykanie odr�niaj� sleigh od zwyk�ych sanek: p�ozy sleigh maj� �elazne okucia. Sleigh bywaj� jedno- iub dwukonne. Jednokonne mog� by� cutter, w kt�rych dyszle pozwalaj� koniowi i�� kolein�, albo pung czy taw-pung, o jednym dysziu, albo te� gumper � proste sanie sklecone w nowych osiedlach dla dora�nych cel�w. Sanki ameryka�skie s� przewa�nie' bardzo eleganckie, chocia� w miar� wycinania las�w i, co za tym idzie � �agodnienia klimatu, ten rodzaj lokomocji zanika (przyp. autora).
0 blisko�ci domu, jego cieple i wigilijnych rado�ciach. Sanie by�y wielkie, wygodne, staro�wieckie i mog�y pomie�ci� ca�� rodzin�, ale teraz siedzia�o w nich tylko dwoje pasa�er�w, nie licz�c Murzyna. Z zewn�trz by�y pomalowane na delikatn� ziele�, od wewn�trz � na p�omienn� czerwie�, niew�tpliwie po to, by w tym mro�nym klimacie stworzy� atmosfer� ciep�a. Oparcie i ca�e wn�trze wymoszczono olbrzymimi sk�rami bawo��w, obszytymi fr�dzlami z czerwonego materia�u. Sk�ry te otula�y te� nogi podr�nych � m�czyzny w kwiecie wieku
1 m�odej dziewczyny na progu �ycia. O m�czy�nie mo�na tyle tylko powiedzie�, �e by� krzepkiej budowy, bo nic wi�cej nie da�o si� dojrze� spod szczelnie okrywaj�cej go zimowej odzie�y. Mia� na sobie szeroki i d�ugi p�aszcz obficie obszyty futrem, w kt�ry otuli� si� po uszy; g�ow� nakry� kuni� czapk� podbit� safianem. Nauszniki opu�ci� na uszy i zawi�za� pod brod� czarn� ta�m�. Z czubka tej czapki zwisa� kuni ogon, z fantazj� opadaj�cy na ramiona podr�nego. Z na p� ods�oni�tej twarzy wida� by�o, �e jest to przystojny m�czyzna, a du�e niebieskie oczy zdradza�y niezwyk�� inteligencj�, zmys� humoru i pogodne, dobroduszne usposobienie.
Jego towarzyszka dos�ownie ton�a w futrach i jedwabiach, kt�re wygl�da�y spod wielkiego i obszernego, najwidoczniej m�skiego palta na grubej flanelowej podszewce. Czarny jedwabny kaptur, podbity puchem, ukrywa� jej twarz, pozostawiaj�c tylko ma�y otw�r do oddychania, przez kt�ry czasem mo�na by�o dojrze� par� b�yszcz�cych, �ywych L czarnych jak smo�a oczu. \
Ojciec i c�rka (bo takie wi�zy ��czy�y oboje podr�nych) zbyt byli zamy�leni, by przerwa� cisz�, czasem tylko m�con� skrzypieniem sa� lekko sun�cych po �niegu. Ojciec przypomina� sobie, jak to jego nieboszczka �ona cztery lata temu, niech�tnie rozstaj�c si� z jedynaczk�, tuli�a j� do serca. Zgodzi�a si� na t� roz��k�, bo w�wczas ich c�rka mog�a si� kszta�ci� tylko w Nowym Jorku. A w par� miesi�cy p�niej umar�a mu �ona � ta jedyna towarzyszka samotno�ci. By� jednak zbyt trze�wym ojcem, by przerwa� edukacj� c�rki, odebra� j� ze szko�y i sprowadzi� do g�uszy, w kt�rej sam �y�.
My�li c�rki nie by�y tak melancholijne. Dziwi�y j� i radowa�y nowe widoki, kt�re odkrywa�y si� przed ni� za ka�dym zakr�tem drogi. Podr�ni nie czuli wiatru, ale wierzcho�ki jode� ko�ysa�y si� majestatycznie, a ich �afosny i p�aczliwy poszum doskonale harmonizowa� ze sm�tnym krajobrazem. .
Sanie ujecha�y ju� kawa� drogi po r�wnym �niegu, dziewczyna ciekawie a mo�e nawet l�kliwie wpatrywa�a si� w g��b lasu, gdy nag�e pod jego stropem rozleg�o si� dono�ne i przeci�g�e ujadanie, jakby spuszczonej sfory ps�w. M�czyzna natychmiast zawo�a� do Murzyna:
� Sta�, Aggy! To stary Hektor. Poznam go w�r�d tysi�cy g�os�w! Sk�rzana Po�czocha skorzysta� z pi�knego dnia i poluje z psami w tych g�rach. Widz� przed nami �lady jelenia. Bess, je�eli nie boisz si� huku, obiecuj� ci wspania�� piecze� na Bo�e Narodzenie!
Radosny u�miech rozpromieni� zmarzni�te oblicze Murzyna. Zatrzyma� konie i pocz�� zabija� zdr�twia�e r�ce. Jego pan za� zerwa� si�. odrzuci� na bok okrywaj�ce go sk�ry i wyskoczy� prosto w zaspy.
W mgnieniu oka podr�ny wydosta� dubelt�wk� ptaszniczk� spod licznych kufr�w i puzder. Zdj�� grube, we�niane r�kawice naci�gni�te na futrzane, badawczym okiem spojrza� na panewk� i w�a�nie ruszy� naprz�d, gdy us�ysza� szelest zwierza przedzieraj�cego si� przez las. Po chwili ujrza� tu� przed sob� wspania�ego koz�a, kt�ry wychyn�� nagle i jak b�yskawica pogna� przed siebie, ale podr�ny by� zbyt wytrawnym my�liwym, by si� tym speszy�. Zmierzy� i pewn� r�k� poci�gn�� za - cyngiel, a kiedy zwierz�, najwidoczniej nie dra�ni�te i nawet nie przestraszone, p�dzi�o dalej, lekko przesun�� za nim Iuf4 i po raz drugi poci�gn�� za cyngiel nie odrywaj�c kolby od ramienia, lecz i tym razem
Chybi�.
Wypadki te rozegra�y si� tak szybko, �e zaskoczy�y dziewczyn� pod�wiadomi� raduj�c� si�, �e jele�, kt�ry jak meteor przeci�� im drog�, uciek� szcz�liwie. Ale rado�� by�a przedwczesna, bo zaraz us�ysza�a kr�tki, suchy trzask wystrza�u, zupe�nie inny od pe�nego i grzmi�cego huku strzelby jej ojca. W tej samej chwili jele� podskoczy� wysoko i po drugim strzale, takim jak pierwszy, pad� kozio�kuj�c po zamarzni�tym �niegu. Niewidoczny my�liwy krzykn�� tryumfalnie, a po chwili dw�ch m�czyzn wysz�o z zasadzki zza drzew.
� Ha! Natty, nigdy bym nie strzeli�, gdybym wiedzia�, �e pan siedzi w zasadzce � zawo�a� podr�ny zmierzaj�c ku powalonemu
� zwierz�ciu. Rozradowany Murzyn ruszy� saniami za nim. � Nie mog�em jednak wytrzyma�, bo szczekanie Hektora zbyt mnie podnieci�o. Nie wiem, czy trafi�em jelenia.
� Nie, nie, panie s�dzio � odpar� my�liwy chichocz�c wewn�trznie, a z jego rozradowanej miny wyra�nie wynika�o, �e jest pewien swego. � Spali� pan proch tylko po to, by rozgrza� sobie nos w tym
mro�nym wieczornym powietrzu. Czy s�dzi� pan, �e z tej pukawki uda si� panu powali� dorodnego koz�a, kt�remu Hektor i suka wsiedli na ogon? Na moczarach ustrzeli pan pe�no ba�ant�w, a zi�by lataj� tu� pod pa�skimi drzewami. Mo�e im pan sypa� okruchy i strzela� do nich co dzie�, ile dusza zapragnie. Je�eli jednak wybiera si� pan na koz�a albo ma pan ch�tk� na szynk� z nied�wiedzia, musi pan wyj�� ze strzelb� o d�ugiej lufie i u�y� dobrze nat�uszczonego flejtucha. Bo inaczej spali pan wi�cej prochu, ni� zdob�dzie mi�sa.
M�wi�c to przesun�� wierzchem go�ej d�oni po koniuszku nosa i zn�w rozwar� wielkie usta w cichym �miechu.
� Strzelba bije dobrze, Natty, i powali�a ju� niejednego jelenia � odpar� podr�ny �miej�c si� dobrodusznie. � Jedna rura na�adowana by�a sarnim �rutem, a druga � drobnym, na ptactwo. Widz� dwa postrza�y: w szyj� i prosto w serce. Jeden na pewno pochodzi z mojej r�ki.
� Pal licho, kto zabi� jelenia � ponuro odpar� my�liwy � na to jest, by go zje��. � To m�wi�c wydoby� du�y n� ze sk�rzanej pochwy zatkni�tej za pas i przeci�� gard�o zwierz�cia. Je�li w tym jeleniu siedz� dwie kule, to trzeba zobaczy�, czy pochodz� z dw�ch strzelb. A poza tym, kto widzia�, by kula z g�adkiej lufy wyrwa�a tak� dziur� jak ta na szyi? Przyzna pan, panie s�dzio, �e koz�a powali� ostatni strza�, a ten pad� z pewniejszej i m�odszej r�ki ni� pa�ska lub moja. Wprawdzie jestem biedny, ale mog� si� oby� bez pieczeni. Nie zgodz� si� jednak, by w wolnym kraju odbierano mi moje s�uszne prawa, cho� z tego, co widz�, i tu si�a wyrasta nad prawo, zupe�nie jak. w naszej dawnej ojczy�nie. .
M�wi� to z min� wysoce niezadowolon�, a ostatnie s�owa przez ostro�no�� wymrucza� pod nosem, tak �e prawie nie by�o ich s�ycha�. � Oj, Natty, Natty � niezm�cenie pogodnym tonem podj�� podr�ny. � Chodzi mi tylko o my�liwski honor. Zwierzyna warta najwy�ej par� dolar�w. Ale kto wynagrodzi mi utracony zaszczyt noszenia jeszcze jednego ogona na czapce? Pomy�l, Natty, jakbym tryumfowa� nad tym niecnot� Dickiem Jonesem, kt�ry w tym sezonie z siedmiu polowa� przyni�s� tylko jednego �wistaka i par� szarych wiewi�rek!
� Ach! To racja, panie s�dzio. Przy tym wycinaniu las�w i innych waszych ulepszeniach coraz trudniej o zwierzyn� � z niech�ci� w g�osie przyzna� my�liwy. � By�y czasy, kiedy strzela�em po trzyna�cie jeleni i niezliczon� liczb� ko�l�t, z progu mej chatki! A gdy zachcia�o mi si�
I
szynki z nied�wiedzia, wystarczy�o doczeka� nocy i przy �wietle ksi�yca zabi� kt�rego� przez szpar� w �cianie.
W tonie i zachowaniu my�liwego by�o co�, co od pierwszej chwili obudzi�o ciekawo�� dziewczyny. Przygl�da�a mu si� wi�c bacznie, nie pomijaj�c �adnego szczeg�u ubrania. By� to m�czyzna wysoki i tak szczup�y, �e wydawa� si� znacznie wy�szy. W�osy mia� rudawe, rzadkie i proste. G�ow� okrywa�a mu lisia czapka z kroju podobna do czapki s�dziego, ale nie taka wspania�a. Twarz mia� poci�g��, niemal wychud��, lecz zdrow�. Mo�na nawet powiedzie�, �e �wiadczy�a o wyj�tkowym zdrowiu. Zaczerwieni�a si� i ogorza�a od nieustannego przebywania na mrozie i wietrze. Szare oczy b�yszcza�y spod krzaczastych, nawis�ych i mocno szpakowatych brwi. Szczup�a szyja, tak samo ogorza�a jak twarz, by�a obna�ona, cho� brzeg kratkowanej, samodzia�owej koszuli wystawa� spod kurtki. T� kurtk�, uszyt� z jelenich wyprawionych sk�r w�osem na zewn�trz, zaciska� barwny we�niany pas. Stopy obute by�y w mokasyny z jeleniej sk�ry, po india�sku przyozdobione ig�ami je�o-zwierza. Wysokie kamasze z takiej samej sk�ry os�ania�y jego nogi. Zawi�zane nad kolanami na wy�wiechtanych sk�rzanych spodniach, zyska�y temu cz�owiekowi przezwisko �Sk�rzana Po�czocha". Przez lewe rami� my�liwego bieg� koz�owy pas, z kt�rego zwisa� olbrzymi r�g byka, tak dok�adnie wydr��ony, �e przez jego cienkie �cianki prze�wieca� proch. Szerszy otw�r rogu by.� pomys�owo zatkany korkiem z drzewa, w�szy � szczelnie zagwo�d�ony zatyczk�. Ubioru dope�nia�a torba wisz�ca na piersi. My�liwy, po zako�czeniu przemowy, wyj�� z niej ma�� miareczk�. Z wielk� uwag� nape�ni� j� prochem i zabra� si� do �adowania strzelby, kt�ra, oparta kolb� o �nieg, wylotem lufy niemal si�ga�a mu czapki.
Tymczasem podr�ny uwa�nie zbada� rany jelenia i po chwili, nic sobie nie robi�c ze z�ego humoru my�liwego, zawo�a�:
� Natty, ch�tnie dowiod� mego prawa do jelenia, I je�eli to ja zrani�em go w szyj�, nie by�o po co strzela� mu w serce. Jest to ��wiadczenie nadmierne", jak my to nazywamy.
� Panie s�dzio, w swym uczonym j�zyku mo�e pan to nazywa�, jak si� panu podoba � rzek� Natty, kt�ry opar� teraz strzelb� p lewe rami�, podni�s� mosi�ne wieczko w kolbie i wyj�� ze schowka kawa�ek nat�uszczonej sk�rki. Owin�� w ni� kul� i mocno wcisn�� w luf� na �adunek prochu. Przybijaj�c kul� stemplem m�wi� dalej: � �atwiej
wymy�li� nazw�, ni� trafi� jelenia w skoku. Ale jak ju� m�wi�em, zwierz� pad�o z r�ki m�odszej ni� pa�ska albo moja.
� A co pan o tym my�li, przyjacielu � podr�ny uprzejmie zwr�ci� si� do drugiego my�liwego. � Czy mamy zagra� o zwierzyn� w or�a i reszk�? Je�li pan przegra, zatrzyma pan dolara. Co pan na to powie?
� Powiem, �e to ja zastrzeli�em'jelenia � wynio�le odpar� m�odzieniec wspieraj�c si� na d�ugiej strzelbie podobnej do strzelby Natty'ego.
� Przeg�osowano mnie, jak mawiamy w s�dzie � u�miechn�� si� podr�ny. � Aggy jako niewolnik nie ma prawa g�osu, a Bess jest niepe�noletnia. Trudna rada. Sprzedajcie mi wi�c zwierzyn�. Na Boga, zmy�l� wspania�� my�liwsk� historyjk�!
� Kozio� nie jest m�j � odpar� Sk�rzana Po�czocha przejmuj�c wynios�y ton swego towarzysza.
� Widz�, �e w ten mro�ny wiecz�r mocno pan stoi przy swoim � odpar� s�dzia z niezachwian� pogod� ducha. � Ale co pan powie, m�ody cz�owieku, czy trzy dolary wystarcz�?
� Przede wszystkim ustalmy, kto ma prawo do koz�a � stanowczo, ale uprzejmie odpar� zapytany tonem, kt�ry nie odpowiada� jego prostackiemu wygl�dowi. � Iloma loftkami za�adowa� pan strzelb�?
� Pi�cioma, m�j panie -� odrzek� s�dzia nieco zaskoczony postaw� m�odzie�ca. � Czy to wystarczy na takiego koz�a?
� Wystarczy jedna � odpar� m�odzieniec id�c do drzewa, zza kt�rego wyszed�. � Strzela� pan przecie� w tym kierunku,* prawda? Tu w drzewie siedz� cztery.
S�dzia przyjrza� si� �wie�ym �ladom w korze i kiwaj�c g�ow� powiedzia�a u�miechem:
�wiadczy pan przeciw sobie, m�ody adwokacie. Gdzie� jest pi�ta!
� Tu � rzek� m�odzieniec rozpinaj�c swoje proste okrycie i ukazuj�c dziur� w koszuli, przez kt�r� s�czy�a si� krew.
� �wi�ty Bo�e! � wykrzykn�� przera�ony s�dzia. � Ja si� tu przekomarzam o g�upie prawa, a m�j bli�ni ani j�knie, cierpi�c przeze mnie! Pr�dko, pr�dko, chod� pan do sanek... o mil� st�d w miasteczku znajd�ifemy chirurga... Pokryj� wszelkie koszty... Zamieszka pan u mnie a� do wyzdrowienia albo i na sta�e.
� Dzi�kuj� panu za dobre ch�ci, �le musz� odm�wi�. Mam przy-
10
jaciela, kt�ry zmartwi�by si� szczerze, gdyby si� dowiedzia�, �e jestem ranny i z dala od niego. To tylko dra�ni�cie. Kula nie tkn�a ko�ci. S�dz�, �e teraz nie zaprzeczy mi pan prawa do zwierzyny.
� Zaprzecz�?! � zawo�a� podniecony s�dzia. � Daj� panu do�ywotnie prawo polowania w mych lasach na jelenie, nied�wiedzie... na co pan zechce. Poza panem tylko Sk�rzana Po�czocha korzysta z takiego przywileju, a nadchodz� czasy, kiedy b�dzie to co� warte. Kupuj� te� tego jelenia... prosz�, oto banknot, kt�ry dostatecznie wynagrodzi panu pa�ski strza� i m�j.
Stary my�liwy s�uchaj�c s��w s�dziego wyprostowa� si� dumnie. Milcza� jednak, dop�ki ten nie sko�czy�.
� �yj� jeszcze ludzie, kt�rzy potwierdzaj�, �e Nataniel Bumppo mia� prawo polowa� w tych g�rach, zanim Marmaduk Tempie m�g� mu tego zabroni� � powiedzia�.
M�odzieniec pu�ci� mimo ucha ten monolog. Z lekka sk�oni� si� s�dziemu i odpar� nie przyjmuj�c ofiarowanych mu pieni�dzy. /
� �a�uj�,* panie, ale sam potrzebuj� zwierzyny.
� Za te pieni�dze kupi jej pan, ile dusza zapragnie � nalega� s�dzia. � Niech pan we�mie, b�agam pana � i niemal szeptem dorzuci�: to sto dolar�w.
M�odzieniec zawaha� si�, lecz tylko na sekund�. Po chwili jego zaczerwieniona z mrozu twarz zarumieni�a si� jeszcze bardziej, jakby si� Wstydzi� swej przelotnej s�abo�ci, i po raz wt�ry odm�wi� s�dziemu.
Tymczasem dziewczyna stan�a w sankach, nie zwa�aj�c na mr�z odrzuci�a kaptur i powiedzia�a powa�nym tonem:
� M�j m�ody cz�o... panie, chyba nie narazi pan ojca na wyrzuty sumienia, �e zraniwszy bli�niego zostawi� go w puszczy na �asce losu. Prosz� pana na wszystko: niech pan jedzie z nami i przyjmie pomoc lekarza.
Trudno powiedzie�, czy sprawi� to rosn�cy b�l, czy te� urok mi�ej petentki, kt�ra tak wzruszaj�co uj�a si� za ojcem, do�� �e m�odzieniec natychmiast zmi�k� i sta� niezdecydowany. Nie chcia� si� zgodzi� i kr�powa� si� odm�wi�. S�dzia post�pi� par� krok�w, �agodnie wzi�� rannego pod rami�, popchn�� go w stron� sanek i zmusi� do wej�cia.
� Pomoc najbli�ej znajdziemy, w Templeton � powiedzia� � a chata Natty'eg�<, stoi o dobre trzy mile st�d.
M�ody cz�owiek uwolni� r�k� z serdecznego u�cisku s�dziego. Nie odrywa� jednak oczu od pi�knej dziewczyny, kt�ra mimo mrozu sta�a
12
z odkryt� g�ow� i prosz�cym wyrazem twarzy. Sk�rzana Po�czocha lekko przechyli� g�ow�, jakby si� nad czym� g��boko zastanawia�, i przygl�da� si� tej scenie oparty na swej d�ugiej strzelbie. A gdy ju� doszed� do jakiego� wniosku, przerwa� milczenie.
� Lepiej zrobisz, ch�opcze, ust�puj�c. Bo je�li kula tkwi g��boko pod sk�r�, nie wydostan� jej. Jestem ju� za stary ma d�ubanie, jak ongi�, w ludzkim mi�sie.
M�odzieniec nie m�g� d�u�ej opiera� si� uprzejmym naleganiom podr�nego i, cho� niech�tnie, pozwoli� wprowadzi� si� do sanek. Murzyn z pomoc� s�dziego u�o�y� ubitego koz�a na baga�ach. Potem obaj weszli do sa�, a s�dzia zaprosi� do nich r�wnie� my�liwego.
� Nie, nie � Natty potrz�sn�� g�ow�. � W domu czekaj� mnie jeszcze przygotowania wigilijne... jed�cie sami i niech lekarz opatrzy ch�opcu zranione rami�. Byle tylko wyj�� kul�. Mam zio�a, kt�re wygoj� ran� szybciej od wszelkich obcych wymys��w. � Odwr�ci� si� i ju� chcia� odej��, gdy nagle co� sobie przypomnia�. Przystan�� i doda�: � A je�eli wypadkiem nad jeziorem spotkacie Indianina Johna, zabierzcie go ze sob�. Niech stary pomo�e lekarzowi, dobrze si� zna na wszelkich ranach i postrza�ach. Pewnie wybra� si� do osady ze swymi miot�ami, by przed Bo�ym Narodzeniem poczy�ci� kominy.
� St�j! St�j! � zawo�a� m�odzieniec chwytaj�c za r�k� Murzyna, kt�ry ju� rusza�. � Natty... Nic nie m�w o ranie ani dok�d pojecha�em. Na mi�o�� bosk�, nie zapomnij!
� Mo�esz zaufa� Sk�rzanej JPo�ezosze � znacz�co odpar� my�liwy. � Pi��dziesi�t lat w puszczy w�r�d dzikich nauczy�o mnie trzyma� j�zyk za z�bami. Nie b�j si� ch�opcze, i pami�taj o starym Johnie.
� Natty � �ywo m�wi� m�odzieniec, nie puszczaj�c ramienia Murzyna. � Przyjd� jeszcze dzi�. Jak tylko wyjm� mi kul�. I przynios� �wiartk� jelenia na �wi�ta...
My�liwy przy�o�y� palec do ust i przerwa� m�odzie�cowi. Potem cicho i zwinnie post�pi� par� krok�w, nie odrywaj�c oczu od ga��zi jednej z sosen. Gdy stan�� na upatrzonym miejscu, odstawi� jedn� nog� w ty�, odwi�d� kurek strzelby, przy�o�y� kolb� do ramienia i podpieraj�c luf� wyprostowan� lew� r�k�, wolno pocz�� j� wznosi� wzd�u� strzelistego pnia. Ludzie w sankach wiedli oczami za tym ruchem i wkr�tce .dostrzegli cel. Na suchej i niemal pionowej ga��zce sosny, o siedemdziesi�t st�p od ziemi, tu� ppd zielonym, soczystym igliwiem siedzia� ptak, w potocznym j�zyku nazywany kuropatw�. By� niewiele
13
mniejszy od zwyk�ej kury. Szczekanie ps�w i rozmowy w pobli�u drzewa, na kt�rym siedzia�, najwidoczniej go sp�oszy�y. Przytuli� si� wi�c do pnia, zadar� g�ow� i wyci�gn�� szyj� tak, �e znalaz�a si� na jednej linii z jego nogami. Gdy muszka spocz�a na celu, Natty poci�gn�� za cyngiel i ptak bezwiednie spad� z wysoka, zarywaj�c si� w �niegu.
� Le�e�, le�e�! Stary �obuzie! � krzykn�� Natty, stemplem od strzelby gro��c Hektorowi, kt�ry skoczy� ku zwierzynie. � Le�e�, m�wi�!
Pies us�ucha�, Natty za� szybko i z wielk� uwag� zn�w na�adowa� strzelb�. Gdy sko�czy�, podni�s� ptaka z odstrzelon� g�ow�, pokaza� go siedz�cym w sankach i zawo�a�:
� Doskona�y �wi�teczny przysmak dla starego cz�owieka... Ch�opcze, pal licho piecze�! Pami�taj o Johnie. Jego zio�a s� lepsze od zagranicznych lek�w. Panie s�dzio � doda� unosz�c w g�r� �up � pzy my�li pan, �e z niegwintowanej strzelby zdj��by pan tego ptaka nie tr�ciwszy pi�rka? � Roze�mia� si� swym cichym �miechem � tryumfalnym, weso�ym i ironicznym zarazem. Potem szybko, ze strzelb� w pogotowiu, wykr�caj�c kolana do wewn�trz i lekko przysiadaj�c przy ka�dym kroku, niemal biegiem ruszy� w. las.
R- O- Z D Z� A �
D R .U G I
Tam, gdzie spogl�da opatrzno�ci oko � Dla ludzi prawych port i szcz�sna przysta�. Nie s�d�, �e kr�l ci� skaza� na wygnanie, To� ty wyp�dzi� kr�la... .
Ryszard II
Pradziad Marmaduka Tempie, przyjaciel Williama Penna* i r�wnie� kwakier, przyby� do za�o�onej przez Penna kolonii � Pensylwanii, jakie� sto dwadzie�cia lat przed pocz�tkiem naszej opowie�ci. Stary Marmaduk � to gro�ne imi� sta�o si� dziedziczne w rodzie � przyjecha� do tego schronienia uci�nionych, jakim w�wczas by�y kolonie ameryka�skie, przywo��c ze sob� du�� fortun�. Wkr�tce sta� si� posiadaczem kilkunastu tysi�cy akr�w* dziewiczej ziemi, �ywicielem i opiekunem wielu kolonist�w. �y� � powszechnie szanowany dla swej pobo�no�ci� jako cz�owiek wybitny w�r�d kwakr�w i zajmuj�cy w ich spo�ecze�stwie powa�ne stanowisko. Umar� na czas, by si� nie dowiedzie� o swym bankructwie.
Pod tym wzgl�dem podzieli� los wi�kszo�ci bogatych osadnik�w, kt�rzy przywie�li swe fortuny do �rodkowych kolonii Nowego �wiata.
W tych prowincjach liczba bia�ej i czarnej s�u�by oraz zajmowane stanowiska decydowa�y o znaczeniu imigranta. Wed�ug tej miarki musimy stwierdzi�, �e pradziad s�dziego by� znaczn� person�.
Dzi� nie bez ciekawo�ci czytamy w kr�tkich sprawozdaniach z tego wczesnego okresu powstania kolonii, jak � z ma�ymi wyj�tkami � nieub�aganie i stale bogacili si� s�udzy tych imigrant�w. Oni sami za�, nawykli do wygodnego �ycia, niezdolni do walki w m�odym spo�ecze�stwie, z trudem utrzymywali si� na powierzchni, i to tylko dzi�ki wy�szo�ci, jak� dawa� im maj�tek i wykszta�cenie. Ale gdy
Penn William (1644�1718) � Anglik, kwakier i za�o�yciel kolonii Pensylwania. Akr � miara powierzchni r�wna 4047 m2.
15:
legli w grobie, ich potomstwo, nieudolne i gorzej wykszta�cone, musia�o ust�pi� przed lud�mi, kt�rych energi� pot�gowa�a bieda. Proces ten jeszcze do dzi� trwa w Stanach Zjednoczonych, ale przede wszystkim widzieli�my go w pokojowych i przedsi�biorczych koloniach: Pensylwanii i New Jersey;
Potomstwo Marmaduka spotka� los wszystkich tych, kt�rzy ch�tniej licz� ha sched� ni� na w�asne si�y. Tote� trzecie pokolenie spad�o ju� do punktu, poni�ej kt�rego w tym szcz�liwym kraju nie mo�e spa�� cz�owiek uczciwy, rozumny i trze�wo my�l�cy. Ta sama duma, kt�ra przez gnu�n� zarozumia�o�� doprowadzi�a r�d do ruiny, teraz doda�a mu bod�ca, aby podni�s� si� z upadku. Choroba przesz�a w zdrowie �� w o�ywcze d��enie do zmiany warunk�w, odzyskania znaczenia, a nawet dawnego dobrobytu. Ojciec s�dziego, naszego nowego znajomego, by� pierwszym w rodzie, kt�ry zn�w zacz�� wspina� si� po drabinie spo�ecznej. O�eni� si� bogato i to mu znacznie pomog�o. Pieni�dze pozwoli�y mu wys�a� jedynaka do szk� lepszych ni� pensylwa�skie i da� mu wykszta�cenie wy�sze ni� przyj�te w rodzie od dw�ch czy nawet trzech pokole�.
W szkole m�ody Marmaduk zaprzyja�ni� si� z jednym ze swych r�wie�nik�w. Ta przyja�� u�atwi�a karier� przysz�emu s�dziemu. Rodzina Edwarda Effinghama by�a bowiem nie tylko bardzo bogata, ale i wp�ywowa na kr�lewskim dworze. Nale�a�a do tych niewielu rodzin osiad�ych w koloniach, kt�re gardzi�y handlem. Je�li kt�ry� z Effingha-m�w opuszcza� swe dobra, czyni� to tylko dla przewodnictwa w najwy�szych w�adzach kraju lub dla s�u�by wojskowej. Ojciec Edwarda ca�e �ycie by� wojskowym. Przed sze��dziesi�ciu laty w Kr�lewskiej Armii Angielskiej mocno trzeba si� by�o namozoli� i natrudzi�, by si� doczeka� awansu. Kiedy wi�c stary Effingham, ojciec przyjaciela Marmaduka, po czterdziestoletniej s�u�bie wyszed� z wojska w stopniu majora i zamieszka� w swej wcale okaza�ej rezydencji, traktowano go w Nowym Jorku � jego rodzinnym stanie � jako pierwsz� osob�. S�u�y� wiernie i dzielnie, zgodnie wi�c ze zwyczajami utartymi w koloniach powierzano mu dow�dztwa ponad jego rang�, z kt�rych wywi�zywa� si� zaszczytnie. A� wreszcie sterany wiekiem, w pe�ni s�awy wyst�pi� z wojska, rezygnuj�c ze zwyczajowej po�owy pensji i z jakiegokolwiek wynagrodzenia za d�ugoletni� s�u�b�, kt�rej d�u�ej nie m�g� pe�ni�
Odm�wi� te� przyj�cia ofiarowanych mu stanowisk w administracji cywilnej, nie tylko zaszczytnych, ale i dochodowych. Wierny swemu
charakterowi odrzuci� te propozycje z i�cie rycersk� niezale�no�ci� i lojalno�ci�. Wkr�tce po tym patriotycznym ge�cie nast�pi� akt niezwyk�ej osobistej szczodro�ci.
Edward by� jedynakiem i o�eni� si� z dziewczyn�, kt�r� major bardzo polubi�. W dniu �lubu ojciec podarowa� mu ca�y maj�tek sk�adaj�cy si� z papier�w warto�ciowych, posiad�o�ci miejskiej i wiejskiej, wielu bogatych farm w zagospodarowanych ju� cz�ciach kolonii i olbrzymich po�aci dziewiczej ziemi. Sobie nic nie pozostawi�, ca�kowicie zdaj�c si� na �ask� syna. Teraz, gdy dobrowolnie odda� synowi ca�y sw�j olbrzymi maj�tek co do grosza, wszyscy bez wyj�tku zgodzili si�, �e do cna zdziecinnia�. To t�umaczy nag�y upadek jego znaczenia. I je�eli major zamierza� kiedy� zupe�nie wycofa� si� z �ycia, teraz tego dopi��. Ludzie mogli sobie my�le�, co chcieli, ale dla niego i dla Edwarda darowizna nie mia�a w sobie nic nadzwyczajnego. By� to po prostu prezent: ojciec podarowa� synowi dobra, kt�rych sam nie m�g� ju� u�ywa� ani powi�ksza�. Obaj'tak sobie ufali, �e by�o to dla nich tylko prze�o�eniem pieni�dzy z jednej kieszeni do drugiej.
M�ody Effingham natychmiast po obj�ciu maj�tku odszuka� swego szkolnego przyjaciela i zaproponowa� mu pomoc.
�mier� starego Marmaduka i rozdrobnienie niewielkiej schedy mi�dzy spadkobierc�w sprawi�y, �e ta pomoc by�a szczeg�lnie cenna dla m�odego Pensylwa�czyka. Wierzy� on w swoje si�y i zna� nie tylko zalety, lecz i braki przyjaciela. Effingham, troch� gnu�ny i �atwowierny, nieraz ulega� pop�dom i post�powa� nierozwa�nie. Marmaduk za�, niezwykle czynny i zr�wnowa�ony, by� cz�owiekiem przedsi�biorczym i wnikliwym. Nic wi�c dziwnego, �e pomoc, a raczej sp�ka z Effmgha-mem obiecywa�a obu du�e korzy�ci. Marmaduk ch�tnie wi�c zgodzi� si� na propozycj� przyjaciela i szybko z �atwo�ci� ustalili mi�dzy sob� warunki. Za pieni�dze Effinghama za�o�yli w stolicy Pensylwanii wielki dom handlowy, kt�rego oficjalnym i prawie wy��cznym w�a�cicielem zosta� Marmaduk, Tempie. Effingham by� cichym wsp�lnikiem korzystaj�cym z po�owy zysk�w. Sp�ka pozostawa�a tajemnic� dla dw�ch powod�w, lecz Marmaduk wiedzia� tylko o jednym. Drugi pow�d � Effingham ukry� g��boko w sercu. Chodzi�o o dum� i o nic wi�cej.
M�wili�my ju�, �e major Effingham chlubnie s�u�y� ojczy�nie. Pewnego razu, gdy wys�ano^ go przeciw Francuzom i sprzymierzonym z nimi Indianom na zachodni� granic� Pensylwanii, o ma�o nie utraci�
16
2 � Pionierowie
17
s�awy i nie zgin�� z ca�ym oddzia�em. Wynik�o to z pokojowego nastroju osiad�ych tam kwark�w. Major czu� si� tym g��boko dotkni�ty w swej �o�nierskiej dumie. Przecie� broni� kwakr�w. Wiedzia�, �e przebieg�y i z�o�liwy wr�g nie uszanuje �agodnych zasad wiary tej ma�ej spo�eczno�ci praktykuj�cych chrze�cijan. Uraz� odczuwa� tym bole�niej, �e � jak wiedzia� � wstr�t do wojny, kt�ry sk�oni� kwakr�w do odm�wienia mu zbrojnej pomocy, nara�a� jego oddzia�, a nie m�g� przyczyni� si� do- pokoju. Po ci�kiej, rozpaczliwej walce uda�o mu si� wyrwa� z garstk� �o�nierzy z r�k bezlitosnego wroga, lecz nigdy tego nie zapomnia� ludziom, kt�rzy narazili go na takie niebezpiecze�stwo i pozostawili w�asnemu losowi. Daremnie pr�bowano przekona� go, �e nie mia� czego szuka� na ich granicy. Nie w�tpi�, �e przyby� tam dla dobra Pensylwa�czyk�w i, jak mawia�, ich religijnym obowi�zkiem by�o mu pom�c.
Stary �o�nierz nigdy nie by� wielbicielem pokojowo usposobionych uczni�w Foxa*. Dzi�ki trze�wemu �yciu i wstrzemi�liwym obyczajom osi�gn�li oni doskona�� fizyczn� form�. Major wytrawnym okiem i z rozkosz� przygl�da� si� kszta�tnej, atletycznej budowie tych ludzi,| ale jego wzrok wyra�a� g��bok� pogard� dla ich g�upoty. Uwa�a� te�, �e gdzie za du�o form, tam ma�o tre�ci.
Nic dziwnego, �e m�ody Effmgham, wiedz�c, co ojciec my�li! o kwakrach, wola� ukry� przed nim ��cz�cy go zwi�zek, a raczej sw�j zale�no�� od Marmaduka.
Jak ju� wspomnieli�my, Marmaduk wywodzi� si� z grona r�wie�nik�w i przyjaci� Williama Penna. Ale potomkowie starego Marmaduka przez jego o�enek z dziewczyn� innej wiary utracili wp�ywy w sekcie. M�ody Marmaduk wychowywa� si� jednak w kolonii kwakr�w, w �rodowisku, gdzie wszystko przepojone by�o ich �agodn� wiar�. Jego zwyczaje i j�zyk nosi�y wi�c ich pi�tno. P�niej, gdy i on o�eni� sie z kobiet�, kt�ra nie tylko nale�a�a do tego samego ko�cio�a, ale i wolna by�a od jego wp�yw�w, prawie zupe�nie pozby� si� nalecia�o�ci z m�odych lat.
Zawieraj�c sp�k� z m�odym Effinghamem, Marmaduk zewn�trznie przynajmniej, nie r�ni� si� od kwakr�w. Dlatego zbyt niebezpiecznie by�o rzuci� tak jawne wyzwanie pogl�dom starego majora.
Przez kilka lat Marmaduk m�drze i przezornie prowadzi� sp�k�.
Fox George (1624�1691) � za�o�yciel sekty kwakr�w.
Przedsi�biorstwo przynosi�o du�e zyski. P�niej Marmaduk o�eni� si� z kobiet�, o kt�rej wspomnieli�my � matk� El�biety � i wi�zy mi�dzy przyjaci�mi zacie�ni�y si� jeszcze bardziej. Wydawa�o si�, �e niebawem b�d� mogli odkry� sw� tajemnic� �wiatu, bo Effmgham coraz wyra�niej widzia� korzy�ci wynikaj�ce z ich sp�ki. Przeszkodzi�y temu niepokoj�ce wypadki, kt�re poprzedzi�y Wojn� Rewolucyjn�.
Od samego pocz�tku zatargu, jaki powsta� mi�dzy koloniami a Koron� Brytyjsk�, Effmgham, wychowany w wierno�ci dla kr�la, �lepo stan�� po stronie tronu, gor�co broni�c �wi�tych, jego zdaniem, praw w�adcy. Zdrowy s�d Marmaduka i jego niezale�ny umys� kaza�y mu wzi�� stron� kolonist�w. '
Na ten temat sprzeczali si� d�ugo. Najprz�d w przyjacielskim tonie, potem � coraz zapalczywiej. Mafmaduk swym bystrym okiem pocz�� dostrzega� zarzewie niezwyk�ych- wypadk�w, nie m�g� wi�c poprzesta� na przekomarzaniu si� z Effinghamem. Wkr�tce iskra niezgody rozgorza�a jasnym p�omieniem. Kolonie, kt�re same przemianowa�y si� na Stany Zjednoczone, sta�y si� widowni� d�ugoletnich krwawych walk. Na kr�tko przed bitw� pod Lexington* Effmgham, ju� owdowia�y, odda� Marmadukowi na przechowanie ca�y sw�j ruahomy maj�tek i sam, bez ojca, wyjecha� z Ameryki. Wojna dopiero zaczyna�a si� na dobre, kiedy zn�w zjawi� si� w Nowym Jorku, tym razem w mundurze wojsk kr�lewskich. Wkr�tce wyruszy� w pole na czele oddzia�u krajowej armii. Tymczasem Marmaduk ca�kowicie odda� si� sprawie powstania. Przyjaciele nie utrzymywali �adnych stosunk�w: pu�kownik Efflng-ham ich nie szuka�, a Marmaduk wola� zachowa� ostro�no��. Zreszt� niebawem musia� opu�ci� Filadelfi�. Zd��y� jeszcze wywie�� ca�y maj�tek, wraz z powierzonym mu przez przyjaciela, w bezpieczne miejsce, gdzie nie mog�y dotrze� wojska kr�lewskie. Przez ca�� wojn� Marmaduk godnie s�u�y� krajowi na rozmaitych stanowiskach. Zawsze pracowa� z zapa�em i korzy�ci� dla ojczyzny, ale nie zapomina� te� o sobie. Tak wi�c, gdy sprzedawano z m�otka skonfiskowane w�o�ci zwolennik�w kr�la, zjawi� si� w Nowym Jorku i za niewielkie pieni�dze kupi�
rozleg�e dobra.
Kupuj�c maj�tki wydarte innym, �ci�gn�� na siebie gromy sekty, kt�ra wprawdzie wyklucza ze swego grona niewiernych syn�w, ale nie
18
Lexington � miasto w stanie Massachusetts, 19 kwietnia 1775 r. stoczono pod Lexington pierwsz� bitw�, w czasie wojny o niepodleg�o��.
19
przestaje si� nimi interesowa�. Wkr�tce jednak ta chmura znik�a. Rozproszy�o j� zdobyte bogactwo, a mo�e powszechno�� wspomnianego grzechu. >
Po sko�czonej wojnie, kiedy to Stany Zjednoczone zdoby�y niepodleg�o��, Marmaduk poniecha� handlu, w owych czasach bardzo niepewnego, i zaj�� si� zagospodarowaniem nabytych maj�tno�ci. Pieni�dze i praktyczny zmys� pozwoli�y mu wyci�gn�� z nowego przedsi�wzi�cia maksimum tego, co m�g� da� surowy klimat i g�rzysty teren, tote� jego maj�tek wzr�s� dziesi�ciokrotnie i niebawem zaliczano go do ludzi najbogatszych i najbardziej znakomitych. Mia� jednak spadkobierc� � c�rk�, kt�r� czytelnik ju� pozna�. Teraz odebra� j� ze szk� i wi�z� do domu, gdzie od dawna brak�o pani i gospodyni.
Gdy ta cz�� stanu, gdzie le�a�y w�o�ci Marmaduka, zaludni�a si� dostatecznie, aby przekszta�ci� j� w hrabstwo, powo�ano go, zgodnie ze zwyczajami kolonialnymi, na urz�d pierwszego s�dziego. To na pewno przyprawi�oby o weso�o�� uczonego juryst� londy�skiego, ale po pierwsze, tak nakazywa�a konieczno��, a po drugie, cz�owiek do�wiadczony i zdolny na ka�dym urz�dzie potrafi wzbudzi� szacunek, kt�ry go dostatecznie brpni. Marmaduk za�, z natury trze�wiej my�l�cy od s�dziego kr�la" Karola, nie tylko ferowa� s�uszne wyroki, ale i uzasadnia� je trafnie. W ka�dym razie takie panowa�y w�wczas zwyczaje. S�dzia Tempie, bynajmniej nie ostatni w�r�d s�dzi�w nowo powsta�ych okr�g�w, nie bez racji uwa�any by� (i sam si� uwa�a�) za jednego z pierwszych.
R O Z ' D Z I � A � TRZE C I
Wszystko co widzisz � to dzie�o natury;
Ska�y, eo wznosz� swe czo�a omsza�e
Jak dumne blanki zamk�w
starodawnych,
Te pnie dostojne, co chyl� dostojnie
G�stw� konar�w w zimowej zamieci,
Lodowe pola, b�yszcz�ce si� w s�o�cu,
Bielsze ni� bia�o�� piersi
marmurowych...
Lecz tak jak potwarz cze�� plami
dziewicz�,
Tak cz�owiek szpeci to dzie�o natury.
Duo
Po chwili Marmaduk Tempie dostatecznie och�on�� z wra�e�, by uwa�niej przyjrze� si� swemu nowemu towarzyszowi. Zobaczy�, �e byl to m�odzieniec w wieku lat dwudziestu dw�ch lub trzech, wzrostu powy�ej �redniego. Nic wi�cej nie dostrzega� spod grubego p�aszcza, szczelnie otulaj�cego m�odzie�ca i przepasanego we�nianym pasem, bardzo podobnym do tego, jaki nosi� my�liwy. Przyjrzawszy si� postaci nieznajomego s�dzia przeni�s� badawczy wzrok na jego twarz. Wci�� zdradza�a ona t� sam� niech��, z jak� m�odzieniec wsiad� do sanek, niech��, kt�ra nie usz�a uwagi El�biety i podnieci�a jej ciekawo��. Wyra�ny za� niepok�j zaznaczy� si� w s�owach m�odzie�ca, gdy prosi� swego starego towarzysza o zachowanie tajemnicy. Nawet gdy' si� ju� zdecydowa� pojecha�, a raczej gdy pozwoli� si� zabra� do miasteczka, nachmurzy� si�, jakby by� z tego nierad. Ale stopniowo jego ujmuj�ca twarz si� rozpogodzi�a. Siedzia� w milczeniu � najwidoczniej nad czym� rozmy- | �la�. S�dzia przez chwil� bacznie mu si� przygl�da�. Potem, jakby drwi�c z w�asnego roztargnienia, powiedzia�:
� Przera�enie, m�j m�ody przyjacielu, najwidoczniej odebra�o mi pami��... Znam pa�sk� twarz, a j�dnak nawet za dwadzie�cia nowych jelenich ogon�w do czapki nie powiedzia�bym, jak si� pan nazywa.
� Jestem tu zaledwie od trzech tygodni � ch�odno odpar� m�odzieniec � a pana nie by�o przez sze��.
� Jutro ko�czy si� pi�ty tydzie� mej' nieobecno�ci. A jednak przysi�g�bym, �e ju� gdzie� pana widzia�em. Co powiesz, Bess? Czy uwa�asz, �e jestem przy zdrowych zmys�ach? Czy mog� przewodniczy�
21
�awie przysi�g�ych lub co teraz wa�niejsze � robi� honory domu na wigilijnej wieczerzy w Templeton?
� Pr�dzej podo�asz jednemu i drugiemu, ni� zabijesz jelenit z dwururki � odpowiedzia� mu weso�y g�osik spod wielkiego kaptura.1 A po chwili El�bieta dorzuci�a ju� powa�niej: � Mamy sporo powo-| d�w do dzi�kowania Bogu.
Konie niebawem poczu�y stajni�. Zagryz�y w�dzid�a, potrz�sn�y �bami i �wawo ruszy�y naprz�d po p�askim szczycie g�ry, Wkr�tc dojechali do miejsca, gdzie droga gwa�townymi serpentynami schodzi�a w dolin�. Na widok czterech s�up�w dymu nad w�asnym domem s�dzia ockn�� si� z zadumy.
� Sp�jrz, Bess. Warto, by� tu zosta�a do ko�ca �ycia. I tyj m�odzie�cze, tak�e m�g�by� zosta�, gdyby� przyj�� nasze zaproszenie.[
M�odzi nagle spotkali si� wzrokiem. El�bieta zarumieni�a si�, cho� spojrzenie jej by�o ch�odne. M�odzieniec za� zn�w si� u�miechn�� zaga^ dkowo, jakby i on nie wierzy�, �e m�g�by wej�� do rodziny s�dziego.] Krajobraz, kt�ry roz�ciela� si� u st�p, by� tak pi�kny, �e poruszy�by cz�owieka jeszcze trze�wiejszego ni� Marmaduk Tempie. ,
Zje�d�ali w�sk� drog� wij�c� si� tu� nad przepa�ci�, tak strom�,! �e trzeba by�o bardzo ostro�nie kierowa� saniami. Tu� u n�g podr�-j nych, na po�udniowym kra�cu tej pi�knej r�wniny rozci�ga�a si� ciem-j na kilkuakrowa plama. Z pomarszczonej powierzchni i z opar�w nae ni� �atwo by�o zgadn��, �e to g�rskie jezioro w okowach mrozu. Z jegc g��bi wyp�ywa� w�ski, wartki strumie�. Sosny, jod�y nad brzegami! i opary powstaj�ce w zimniejszym" powietrzu nad wod� wyra�nie znaczy�y jego kr�t�, kilkumilow� drog�, dnem doliny biegn�c� na poh. dnie. Wida� w niej by�o rozrzucone skromne domki osadnik�w. Icr .liczba �wiadczy�a, �e ziemia jest tu urodzajna, a warunki �ycia do� �atwe. Tu� nad brzegiem jeziora, wzd�u� jego grob�i le�a�a osada Temp-! leton. Sk�ada�a si� z pi��dziesi�ciu r�nych budynk�w, przewa�nie dre-j wnianych. Wszystkie by�y w nie najlepszym gu�cie, najwidoczniej budo-j wano je w po�piechu, a �adnego jeszcze nie wyko�czono. Przedstawia�} istn� mozaik� barw i sta�y szeregiem ma�puj�c miejski szyk. Najwidocz-I niej tak zarz�dzi� kto�, kto wi�cej my�la� o przysz�o�ci ni� o dzisiejszej! wygodzie. Par� lepszych dom�w pr�cz tego, �e by�y pomalowane na jednolity kolor, mia�o jes"zcze zielone okiennice. Ta ziele� dziwnie kontrastowa�a, przynajmniej w tej porze roku, z mro�nym jeziorem, bia�ymi g�rami, lasami i �nie�nymi polami. Przed wej�ciem do tych preten-
22
^j^H&Lig|JHH
sjonalnych siedzib ros�o par� drzewek bez ga��zi lub najwy�ej przyozdobionych jedno � czy dwuletnimi p�dami. Sta�y one jak grenadierzy u progu ksi���cego pa�acu. Bo rzeczywi�cie te uprzywilejowane domy by�y siedzibami miejscowej arystokracji w kr�lestwie Marmadu-ka. Mieszkali w niej dwaj m�odzi uczeni w prawie, dw�ch ludzi z gatunku tych, kt�rzy zawsze ch�tnie zaspokajaj� potrzeby innych pod szyldem sklepikarzy, i wreszcie jeden ucze� Eskulapa*. Ten dziwnym trafem wi�cej ludzi sprowadzi� na �wiat, ni� z niego wyprawi�. W samym �rodku tego dziwacznego zbiorowiska dom�w wznosi� si� dw�r s�dziego g�ruj�c nad innymi budynkami. Otacza� go wieloakrowy sad. Niekt�re z drzew pozosta�y w nim jeszcze po Indianach. Omsza�e i zbutwia�e ra��co odbija�y od m�odych drzewek wygl�daj�cych zza wiejskich cz�stoko��w. Pr�cz tych dowod�w rozwijaj�cej si� uprawy kultur, ros�y tam jeszcze dwa rz�dy niedawno sprowadzonych do Ameryki, m�odych w�oskich topoli. Obsadzono nimi alej�, kt�ra wiod�a od wr�t przy g��wnej ulicy osady do podjazdu s�dziowskiego domu. Sam dom zbudowano pod wy��cznym nadzorem niejakiego Ryszarda Jonesa. Jories by� ciotecznym bratem Martnaduka, a �e by� te� majstrem do wszystkiego i zawsze ch�tny, kierowa� jego drobnymi sprawami. W pierwszym roku po przybyciu do Templeton wzni�s� wysoki, d�ugi, drewniany budynek wychodz�cy na drog�. Maj�c ju� jaki taki dach nad g�ow� rodzina Marmaduka przemieszka�a pod nim trzy pe�ne lata. Przy ko�cu trzeciego roku Ryszard upora� si� ze swymi planami. W tym ci�kim zadaniu korzysta� z do�wiadczenia w�drownego europejskiego majstra Hirama Doolittle'a. Wsp�lnymi wi�c si�ami nie tylko wznie�li siedzib� Marmaduka, ale i nadali ton budownictwu ca�ego okr�gu. Kombinowany styl, jak to nazywa� Doolittle, stanowi� mieszanin� paru styl�w, a zmierza� do tego, by przej�� z nich wszystko, co by�o najdogodniejsze w lokalnych warunkach. Tote� zamek � bo tak nazywano siedzib� s�dziego � sta� si� wzorem w tym czy innym ze swych licznych i wspania�ych szczeg��w dla ambitnych budowli w promieniu dwudziestu mil.
Sam dom, albo jego ostatnia cz��, by� murowany, obszerny, czworok�tny i bardzo wygodny. Na te cztery warunki Marmaduk po�o�y� szczeg�lny nacisk. Poza tym do niczego si� nie wtr�ca�, polegaj�c na Ryszardzie i jego wsp�lniku. Dwaj arty�ci wybrali materia� za
Eskulap � b�g sztuki lekarskiej (�ac).
23
twardy dla narz�dzi, jakimi operowali robotnicy nawykli do budowania dom�w z" bia�ej sosny, przys�owiowo tak mi�kkiej, a� my�liwi u�ywali jej jako poduszki. Gdyby nie ten problem, ambicja naszych dw�ch artyst�w by� mo�e dostarczy�aby nam wi�cej tematu do opisu. Skoro jednak trudno�ci materia�owe zmusi�y ich do zrezygnowania z frontonu, z zapa�em zabrali si� do ganku i dachu. Ganek, jak postanowili, mia� by� klasyczny, a dach � wyszukanym po��czeniem zalet wszystkich styl�w.
Postanowiono wi�c, �e dach b�dzie p�aski i �e .dom otrzyma cztery fasady. Marmaduk sprzeciwi� si� pierwszemu postulatowi ze wzgl�du na wag� �niegu, kt�ry w ci�gu d�ugiej zimy pokrywa� ziemi� czterosto-pow� warstw�. Na szcz�cie, kombinowany styl �atwo pozwala� na kompromis. Wyd�u�ono .wi�c wi�zania, tak by �nieg si� zsuwa�. Niestety, Hiram potrafi� operowa� tylko w�gielnic�, pope�ni� wi�c b��d w wyliczeniu, kt�ry wyszed� na jaw dopiero wtedy, gdy ci�kie belkowanie d�wigni�to w g�r� i oparto na czterech �cianach. Wbrew wi�c wszelkim teoriom Ryszarda dach z ca�ego budynku najbardziej rzuca� si� w oczy. Ryszard i Hiram pocieszali si�, �e pokrycie zaradzi z�emu. Ale gonty jeszcze pogorszy�y spraw�, Ryszard stara� si� naprawi� b��d odpowiednio dobranymi barwami i w�asnor�cznie pomalowa� dach na r�ne kolory. Poza tym otoczy� dach tu� przy okapie jaskraw� balustrad�, a genialny Hiram wysili� si� i sfabrykowa� r�ne urny, gzymsy i gzymsi-ki, kt�rymi obficie usia� t� cz�� swego dzie�a. Ryszard wpad� te� na chytry' pomys�, by kominy by�y niskie i przypomina�y ornamenty na balustradzie. Ale trzeba by�o je podwy�szy�, by nie dymi�y, wskutek czego sta�y si� czterema najwidoczniejszymi fragmentami ca�ej budowy.
Marmaduk dobrodusznie znosi� wszystkie kalectwa swego domu i niebawem w�asnymi pomys�ami przysporzy� rodowej siedzibie wygody i szlachetnego wygl�du. Mimo to domowi i jego najbli�szemu otoczeniu wci�� czego� brakowa�o. Sprowadzono topole z Europy, by nimi obsadzi� aleje, zasadzono wierzby i inne drzewa wok� dworu, lecz stercz�ce w g�r� czapy �niegu zdradza�y ukryte, pod nimi pniaki sosen. Tu i �wdzie nawet wida� by�o odra�aj�ce, czarne, na p� zw�glone szcz�tki drzew, wysoko wystaj�ce nad biel� �niegu. By�o ich wiele na przyleg�ych polach. W miejscowym j�zyku nazywano je pniakami. Sta�y samotnie, czasem tylko obok okorowanych sosen lub jode� � pami�tek dawnej �wietno�ci � sm�tnie ko�ysz�cych na wietrze usch�ymi ga��ziami. Lecz rozradowana z powrotu do domu El�bieta nie widzia�a ani
24
tego, ani wielu innych, r�wnie przykrych widok�w. Zje�d�aj�c stokiem g�ry patrzy�a tylko na grup� dom�w, kt�re jak na mapie le�a�y u jej st�p, na liczne dymy nad dolin� si�gaj�ce chmur, na bia�� g�ad� zamarzni�tego jeziora w ramie wiecznie zielonych g�r, pokryt� d�ugimi, coraz d�u�szymi cieniami sosen. Spogl�da�a na ciemn� wst�g� rzeki wyp�ywaj�cej z jeziora i wij�cej si� w drodze ku odleg�ej zatoce Chesa-peake*, s�owem � na krajobraz zmieniony, a jednak pami�tny z lat dzieci�cych.
Weso�y, ra�ny d�wi�k dzwoneczk�w u sanek przyci�gn�� uwag� podr�nych. Najwidoczniej jaki� �mia�y wo�nica r�czymi ko�mi ostro p�dzi� w g�r�. Krzaki po bokach drogi zas�ania�y widok, dojrzano si� wi�c dopiero, gdy sanki si� zjecha�y.
Chesapeake � zatoka na Atlantyku, w stanie Maryland i Wirginia,
A R T
Co, czyja szkapa zdech�a? Co
si� sta�o?
Falstaff
Wielkie, roz�o�yste sanki w czw�rk� koni wychyn�y zza bezlistnych krzak�w porastaj�cych obrze�e drogi. S�dzia od jednego rzutu oka na zaprz�g pozna�, kto nimi jedzie. W saniach siedzia�o czterech m�czyzn. Na fotelu � takim jakie zwykle stoj� za biurkiem � mocno przywi�zanym do bok�w sa�, siedzia� ma�y cz�owieczek szczelnie otulony w p�aszcz obszyty futrem. Spod tego okrycia wygl�da�a tylko ceglasto-czerwona twarz z min� g��boko zatroskan�. Pewn� r�k� �mia�o kierowa� ognistymi ko�mi, p�dz�c tu� nad przepa�ci�. Ty�em do niego, tu� za nim, frontem do dw�ch pozosta�ych os�b siedzia� kto� wysoki i chudy. Ani d�ugi p�aszcz, kt�ry wci�gn�� na siebie, ani r�g ko�skiej derki, kt�r� si� nakry�, nie zdo�a�y mu nada� pozor�w mocnej budowy. Na g�owie mia� szlafmyc�, a gdy sanie si� zjecha�y, odwr�ci� si� do J Marmaduka i ukaza� twarz o rysach tak ostrych, jakby przeznaczonych ;| do ci�cia powietrza. Przeszkodzi� temu mog�y tylko oczy � dwie jasnoniebieskie, wypuk�e, �wiec�ce i szkliste kule. ��tawej, niezdrowej cery nie zdo�a� zar�owi� nawet wieczorny mr�z. Naprzeciw niego ulokowa� si� kto� krzepki i kr�py, tak szczelnie otulony w p�aszcz, �e wida� by�o^ tylko par� b�yszcz�cych, �ywych czarnych oczu, zadaj�cych k�am niezwykle sztywnej minie. G�ow� tego jegomo�cia zuobi�a kuma czapka, taka sama, jak� nosili pozostali dwaj pasa�erowie, a spod niej, ujmuj�c oblicze w rodzaj p�owalnej wytwornej ramy, opada�y mu na ramiona w�osy jasnej i pi�knej peruki. Czwartego m�czyzn� � o potulnym wygl�dzie i poci�g�ej twarzy � chroni�o od mrozu tylko czarne, zrudzia�e, przetarte na szwach i bardzo ju� niemocne okrycie. Na g�owie nosi� ma�y kapelusz zupe�nie wytarty przez cz�ste szczotkowanie.
26
Twarz mia� blad�, w dodatku o melancholijnym, medytacyjnym wyrazie. Mr�z zar�owi� mu policzki, na kt�rych wykwit� rumieniec jakby gor�czki. Ca�y jego wygl�d � cz�owieka z natury zatroskanego � ra��co odbija� od pogodnego humoru s�siada. Ledwie sanie zbli�y�y si� na odleg�o�� g�osu, wo�nica fantastycznego pojazdu zawo�a� dono�nie:
� Sta� przy kamienio�omie... Sta�, grecki kr�lu. Zjed� w kamienio�om, Agamemnonie*, bo inaczej ci� nie wymin�. Witaj, kuzynie Duku... Witaj, witaj nam, czarnooka Bess. Widzisz, Marmaduku, �e z wyborowym �adunkiem wyjecha�em na twoje powitanie. M�nsieur Le Quoi wyruszy� tylko w jednej czapce, stary Fryc nie zd��y� dopi� butelki, a wielebny pastor Grant nie doko�czy� ostatniej cz�ci kazania. Zabra�em nawet pe�ny zaprz�g... nawiasem m�wi�c, s�dzio, kar� trzeba jak najpr�dzej sprzeda�. Strychuj�, i ta para �le chodzi w zaprz�gu. Sp�awi� je...
�� Sprzedaj, co chcesz, Dickonie � weso�o przerwa� mu s�dzia -r- byleby� mi zostawi� ziemi� i c�rk�. Ach, m�j drogi Frycu, niema�y to zaszczyt, gdy siedemdziesi�t lat wyje�d�a na spotkanie czterdziestu pi�ciu. S�uga pa�ski, mortsieur Le Quoi � i unosz�c czapki powiedzia�: � Pastorze Grant, naprawd� czuj� si� zobowi�zany. Panowie, przedstawiam wam moj� c�rk�. �wietnie was zna z opowiadali.
� Witamy, witamy, s�dzio � z wyra�nym niemieckim akcentem odpar� starszy z m�czyzn. � Pani Betsy winna mi jest poca�unek.
� I ch�tnie go odda, �askawy panie � zawo�a�a El�bieta. W jasnym g�rskim powietrzu jej g�osik zabrzmia� srebrzy�cie na tle g�o�nych okrzyk�w Ryszarda. � Dla starego przyjaciela, majorze Hartmann, nigdy nie zabraknie mi poca�unk�w.
Tymczasem jegomo�� na przednim siedzeniu, pan Le Quoi, walcz�c z Okrywaj�cymi go p�aszczami, z trudem wsta� z miejsca. Chwyciwszy si� jedn� r�k� zaimprowizowanego koz�a, drug� zdj�� czapk� i uprzejmie sk�oni� si� s�dziemu, a potem, nisko, El�biecie.
� Nakryj mak�wk�, Francuzie, nakryj mak�wk� � wo�a� wo�nica, kt�rym jak ju� wiemy, by� Ryszard Jones. � M�wi� ci, nakryj mak�wk�, bo do reszty wy�ysiejesz na mrozie. Gdyby Absalon* by� tak �ysy jak ty, �y�by do dzi�!
�artom Ryszarda zawsze towarzyszy� �miech, chocia�by jego w�a-
Agaraeranon � legendarny kr�l Myken i Argosu, w�dz wyprawy troja�skiej. AbsSlon � posta� biblijna. Trzeci syn kr�la Dawida, zbuntowa