Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Tarjei Vesaas - Palac lodowy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Tarjei Vesaas
Pałac lodowy
Tarjei Vesaas (1897–1970) nale ży do najwybitniejszych pisarzy norweskich. W Pa ństwowym Instytucie
Wydawniczym ukazały si ę dot ąd dwie jego ksi ąż ki Ptaki (znane z wersji filmowej pt. Ż ywot Mateusza) i
Nocne czuwanie. W bogatym dorobku pisarskim Tarjei Vesaasa Pałac lodowy stanowi pozycj ę całkowicie
odr ębn ą. Jest to bowiem poetycka ba śń opowiedziana w sposób realistyczny, bez najmniejszej domieszki
elementu literackiej fantastyki. Ba ś niowo ść ksi ążki wynika st ąd, ż e autor ukazuje w niej ś wiat widziany
oczyma dziecka, jedenastoletniej dziewczynki, która po raz pierwszy prze żywa wielk ą, egzaltowan ą przyja źń
i po raz pierwszy styka si ę ze ś mierci ą. Niewiele jest w całej literaturze ś wiatowej utworów po świ ęconych
dziecku, które dorównałyby kunsztem artystycznym i wnikliwo ści ą psychologiczn ą dziełu Vesaasa.
Tytuł oryginału «IS–SLOTTET»
Przeło ży ła Beata Hłasko
Na podstawie: Pałac lodowy, Tarjei Vesaas, Pa ństwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969 r. Wydanie
pierwsze
24–07–2004
♦
[email protected]
–1–
Strona 2
SPIS TRE ŚCI
I. SISS I UNN......................................................................................................................................3
1. Siss......................................................................................................................................3
2. Unn.....................................................................................................................................4
3. Jeden jedyny wieczór.......................................................................................................5
4. Pobocze drogi..................................................................................................................10
5. Pałac lodowy...................................................................................................................12
II. MOSTY ŚNIEGIEM POKRYTE..............................................................................................19
1. Unn zaginęła....................................................................................................................19
2. Bezsenna noc...................................................................................................................21
3. Zanim mężczyźni odeszli...............................................................................................26
4. Gorączka.........................................................................................................................26
5. W najgłębszym śniegu....................................................................................................28
6. Przyrzeczenie..................................................................................................................29
7. Nie można wykreślić Unn..............................................................................................29
8. Szkoła...............................................................................................................................31
9. Dar...................................................................................................................................32
10. Ptak................................................................................................................................32
11. Puste miejsce.................................................................................................................33
12. Sen o mostach przyprószonych śniegiem...................................................................34
13. Czarne żyjątka na śniegu.............................................................................................34
14. Widok w marcu............................................................................................................35
15. Próba..............................................................................................................................37
III. FLETNIARZE...........................................................................................................................39
1. Ciotka..............................................................................................................................39
2. Kropla na gałęzi..............................................................................................................42
3. Pałac się zamyka.............................................................................................................43
4. Lód topnieje....................................................................................................................44
5. Otwarte okno..................................................................................................................45
6. Fletniarze.........................................................................................................................46
7. Zagłada pałacu................................................................................................................50
–2–
Strona 3
SISS I UNN
SISS
Młode, białe czoło ś ród mroku. Jedenastoletnia dziewczynka Siss.
Wła ściwie było dopiero popołudnie, cho ć ciemno dokoła. Pó źna, dojmuj ąco mro źna jesie ń. Wida ć
gwiazdy, lecz nie ma ksi ęż yca ani ś niegu, na którym kład ą si ę smugi ś wiatła, tote ż na przekór gwiazdom
panuje g ęsty mrok. Po obu stronach las cichy, niby zamarły, mimo ż e w tej że chwili mnóstwo ż ywych,
przemarzni ętych istot kryje si ę w jego głębi.
Siss, ciepło opatulona na mróz, id ąc rozmy ślała o ró żnych sprawach. Szła po raz pierwszy do mało
sobie znanej dziewczynki, do Unn, szła ku czemu ś niewiadomemu, i to wła śnie j ą podniecało.
Wzdrygn ęła si ę, bo dono śny huk zm ącił tok jej my śli, jej oczekiwanie. Przeci ąg ły d źwi ęk jakby si ę
oddalał coraz bardziej, a ż w ko ńcu zamarł. To lód na du żym jeziorze tam w dole. Nic gro źnego, a nawet
raczej powód do rado ści, bo lód gło śnym trzaskiem oznajmił, ż e jest odrobin ę mocniejszy. Najpierw huk
niczym wystrzał z dubeltówki, a zaraz potem powstawały długie, w ąskie jak ostrze no ża szczeliny od
powierzchni a ż daleko w głąb, a mimo to lód był coraz mocniejszy i z ka żdym rankiem bezpieczniejszy.
Tegoroczna jesie ń była niezwykle długa, mro źna i sucha.
Siarczy ś cie zimno. Siss jednak nie bała si ę zimna. To drobiazg. Wzdrygn ęła si ę słysz ąc huk w
ciemno ściach, ale natychmiast poszła dalej pewnym krokiem.
Do Unn nie było daleko. Siss znała t ę drog ę, gdy ż z małym odchyleniem prawie ż e pokrywała si ę z jej
drog ą do szkoły. Dlatego pozwolono jej wyj ść samej, cho ć zapadał ju ż mrok. Zreszt ą rodzice jej nie byli
strachliwi. "Przecie ż to szeroki trakt" – powiedzieli, zanim wyruszyła tego wieczora. Te słowa brzmiały
uspokajaj ąco. Ona sama bała si ę ciemno ści.
Szeroka droga. A jednak i ść samotnie t ędy o tej porze to prawdziwy wyczyn. Czoło podnosiło si ę z
dumy. Serce tłukło si ę troszeczk ę pod ciepło podbitym płaszczem. Uszy czujnie nasłuchiwały, bo na
poboczach drogi było zbyt cicho, a poza tym jeszcze czujniejsze uszy nasłuchiwały z głę bi lasu. Po
zmarzni ętej na kamie ń ziemi nale ża ło st ąpa ć pewnie i mocno, ż eby było słycha ć tupot kroków. Gdyby
człowiek uległ pokusie skradania si ę, to wówczas przepadłby. Nie mówi ąc ju ż o takim, który zgłupieje i
zacznie biec. Bieg zamieniłby si ę od razu w nieprzytomn ą ucieczk ę.
Siss musi i ść dzisiaj do Unn. I doskonale mo że to zrobi ć , wieczory s ą bardzo długie. Mrok zapada tak
wcze śnie, ż e Siss mo że dosy ć długo posiedzie ć u Unn i jeszcze wróci do domu na czas, ż eby pój ść spa ć o
zwykłej porze.
"Ciekawam, czego dowiem si ę od Unn. Bo czego ś na pewno si ę dowiem. Czekałam na to całą jesie ń,
od pierwszego dnia kiedy nieznana Unn przybyła do szkoły. Dlaczego – tego nie wiem."
Wyznaczenie spotkania było czym ś zupełnie nowym i niespodziewanym, a zdarzyło si ę wła śnie dzisiaj.
Po długim oczekiwaniu przyszło nagle.
Siss idzie do Unn. Z przyjemnym wewn ętrznym dreszczykiem oczekiwania. Lodowaty powiew mrozi
gładkie czoło.
–3–
Strona 4
UNN
W drodze ku nieznanym wzruszeniom Siss rozwa ża ła, co wie o Unn, co nie przeszkadzało, ż e szła
pr ędko, sztywno, usiłuj ąc poskromi ć l ęk przed ciemno ści ą.
Wiedziała bardzo mało. I niewiele pomogłoby wypytywanie miejscowych ludzi, oni te ż nie umieliby
wi ę cej powiedzie ć o Unn.
Unn bowiem przybyła niedawno, przyjechała tu ostatniej wiosny z dalekiej gminy, z któr ą nie
utrzymywano ż adnych kontaktów.
Mówiono, ż e Unn przyjechała, bo została sierot ą. Matka jej chorowała i umarła, tam, w odległej wiosce.
Była niezam ęż na, nie miała na miejscu bliskiej rodziny, natomiast tutaj ż y ła jej starsza siostra, i do tej
wła śnie ciotki Unn przyjechała.
Ciotka Unn mieszkała tu od dawna. A cho ć ostatnio rzadziej trzymała si ę na uboczu, Siss mało j ą znała.
Mieszkała samotnie w małym domku i radziła sobie, jak mogła. Rzadko j ą widywano, najcz ęś ciej jeszcze
mo żna było j ą spotka ć na drodze do sklepiku. Siss słyszała, ż e Unn została serdecznie przyj ęta w domu
ciotki. Dziewczynka towarzyszyła kiedy ś swojej matce, kiedy udała si ę ona do ciotki Unn z powodu jakich ś
trudno ści z r ęczn ą robótk ą . Było to wiele lat temu, o Unn wówczas nikt nawet nie słyszał. Siss pami ęta ła, ż e
samotna kobieta była bardzo ż yczliwa. Zreszt ą nikt nie mógł powiedzie ć o niej złego słowa.
Unn po przyje ździe zachowywała si ę podobnie – nie od razu przyłączyła si ę do gromadki dziewcz ąt,
które tego pragn ęły. Mign ęła im czasem na drodze albo w miejscach, gdzie nie mogła unikn ąć ludzi.
Spogl ądały na siebie jak nieznajome. Tak by ć musiało. Unn nie miała rodziców, ten fakt stawiał j ą w
szczególnym ś wietle, którego dziewczynki nie umiały sobie dokładnie wytłumaczy ć. Wiedziały, ż e ta obco ść
wkrótce ustanie, bo jesieni ą spotkaj ą si ę w szkole i wtedy znajomo ść b ędzie zawarta.
Siss latem tak że nie usiłowała zbli ży ć si ę do Unn. Stwierdziła, ż e s ą mniej wi ęcej równego wzrostu.
Spogl ądały na siebie z podziwem i mijały si ę pospiesznie. Dlaczego z podziwem? Tego nie wiedziały, ale
jaki ś powód musiał istnie ć...
Mówiono, ż e Unn jest ogromnie nie śmiała. To brzmiało interesuj ąco. Wszystkie dziewczynki
wyczekiwały spotkania z nie śmiałą Unn w szkole.
Siss czekała na to równie ż ze szczególnego powodu, poniewa ż to ona bezsprzecznie wodziła rej na
przerwach mi ędzy lekcjami. Ona te ż poddawała wszelkie pomysły; cho ć nigdy si ę nad tym nie zastanawiała,
tak si ę uło ż yło i to nie było jej niemiłe. Cieszyła si ę z roli przywódczyni, w chwili kiedy Unn przyjdzie do
szkoły i wypadnie j ą przyj ąć.
Z pocz ątkiem roku szkolnego cała klasa – zarówno dziewcz ęta, jak i chłopcy – zgromadziła si ę wokół
Siss. W tym roku tak że ucieszyła si ę z tego, a zreszt ą mo że i zrobiła co ś nieco ś dla zachowania
popularno ści.
Nie śmiała Unn stan ęła na uboczu. Dzieci obrzuciły j ą badawczymi spojrzeniami i w mgnieniu oka uznały
za swoj ą. Wygl ąda, jakby miała zmartwienia. Ale to niew ątpliwie dzielna dziewczyna.
Unn jednak nie ruszała si ę z miejsca. Niektórzy z lekka usiłowali j ą zwabi ć, lecz daremnie. Siss w
otoczeniu gromadki, której przewodziła, czekała na ni ą, i tak min ął pierwszy dzie ń.
Tak min ęło wiele dni. Unn wcale nie objawiała ch ęci zbli żenia. W ko ńcu Siss podeszła do niej i spytała:
– Nie przyłączysz si ę do nas?
Unn odpowiedziała przecz ącym ruchem głowy.
Mimo to niezwłocznie poczuły wzajemn ą sympati ę. Dziwna iskra jakby przeskoczyła mi ędzy nimi.
"Musz ę pozna ć j ą bli żej! Nie mam poj ęcia jak, ale musz ę koniecznie!" Siss zacz ęła od udanego zdumienia:
– Nie chcesz przestawa ć z nami!
Unn u śmiechn ęła si ę z zakłopotaniem.
– Ale ż nie...
– Wi ęc dlaczego?
Nadal zmieszana Unn u śmiechn ęła si ę.
– Nie mog ę ...
Siss czuła, ż e przyci ąga je wzajemnie urokliwy czar.
–4–
Strona 5
– No to na co liczysz? – spytała Siss czupurnie i tak niem ądrze, ż e pó źniej gorzko tego ż a łowała. Unn
nie zdawała si ę liczy ć na cokolwiek. Wr ęcz przeciwnie.
– Nie o to chodzi, ale... – odpowiedziała Unn rumieni ąc si ę z lekka.
– Ja wcale tak nie my ślałam! Ale gdyby ś z nami trzymała, to by śmy si ę cieszyli.
– Nie mów o tym wi ę cej – odparła Unn.
Siss miała wra żenie, ż e oblano j ą wiadrem zimnej wody, tote ż zamilkła. Ura żona wróciła do towarzyszy i
powtórzyła rozmow ę.
Nikt ju ż nie zwracał si ę do Unn. Mogła trzyma ć si ę na uboczu, nie bra ć udziału w zabawach. Nazwano
j ą nad ęciuchem, ale przezwisko si ę nie przyj ęło, nikt si ę te ż z ni ą nie przekomarzał, było w niej bowiem co ś
takiego, co od tego powstrzymywało.
Na lekcjach wnet si ę okazało, ż e Unn jest jedn ą z najbystrzejszych uczennic. Usiłowa ła si ę jednak nie
wyró żnia ć, wobec czego koledzy mimo woli nabrali troch ę szacunku dla niej.
Siss wszystko to doskonale widziała. Czuła, ż e Unn mocno obstaje przy odosobnieniu w szkolnej
społeczno ści, ż e nie jest zagubionym biedactwem. Siss z powodzeniem wykorzystywała wszystkie swoje
mo żliwo ści, aby mie ć klas ę za sob ą, a jednak wiedziała, ż e Unn w osamotnieniu jest silniejsza, cho ć nie robi
nic w tym kierunku, aby mie ć kogo ś po swojej stronie. Czeka j ą przegrana z Unn, a mo że gromadka jej
zwolenników widzi to równie ż? Mo że po prostu nie ś mi ą odej ść . Unn i Siss stanowiły niejako dwa obozy,
lecz wszystko działo si ę po cichu, to była sprawa tylko mi ędzy ni ą a nowo przybyłą. Na ten temat nie padło
ani jedno słowo.
Wkrótce Siss w czasie lekcji zacz ęła wyczuwa ć na sobie wzrok Unn. Unn siedziała kilka ławek z tyłu,
tote ż miała po temu dobr ą sposobno ść .
Siss odczuwała jakby mrówki w całym ciele. A było jej to tak miłe, ż e z trudno ści ą ukrywała rado ść .
Udawała, jak gdyby nigdy nic, lecz czuła, ż e wci ąga j ą co ś nieznanego i dobrego. Je żeli zd ąż y ła si ę
obejrze ć, chwytała spojrzenie tych oczu, które nie miały badawczego wyrazu, nie wyra ża ły zazdro ści, tylko
pragnienie. Nadziej ę. Po wyj ściu z klasy Unn udawała oboj ętn ą, nie zbli żała si ę. Nadal jednak, gdy Siss
poczuła przyjemne ciarki na plecach, wiedziała, ż e Unn patrzy na ni ą.
Odt ąd pilnie baczyła, by nie spotka ć wejrzenia tych oczu, brakło jej odwagi, czasem tylko przez
zapomnienie pospiesznie zerkała ku Unn.
"Czego Unn chce?
Kiedy ś powie."
Na dziedzi ńcu Unn stała pod ś cian ą, nie brała udziału w ż adnych grach. Spokojnie patrzyła na innych.
Czeka ć . Trzeba czeka ć, a ż nadejdzie dzie ń. Tymczasem nale ży zadowoli ć si ę istniej ącym stanem, który
tak ż e jest interesuj ący.
Chodzi tylko o to, aby niczym si ę nie zdradzi ć przed innymi. Siss s ądziła, ż e to si ę jej udaje. A ż nagle
jedna z przyjaciółek powiedziała z odcieniem zazdro ści: – Okropnie si ę przejmujesz t ą Unn.
– Nie.
– Naprawd ę nie? Ci ągle si ę na ni ą gapisz, przecie ż wszyscy to widzimy.
"Czy rzeczywi ście tak jest?" – pomy ślała stropiona Siss.
Przyjaciółka roze śmiała si ę zło śliwie.
– Wszyscy zauwa żyli ś my to od dawna, Siss.
– No to widocznie tak było, a wolno mi patrzy ć tyle, ile mi si ę podoba.
– Hoho!
Siss po drodze rozmy ślała o tym wszystkim. A ż wreszcie spełniło si ę oczekiwanie. Teraz, dzisiaj.
Dlatego tam szła.
Wczesnym rankiem, kiedy Siss usiadła w ławce, pierwsza karteczka le żała ju ż na pulpicie:
"Musz ę spotka ć si ę z tob ą , Siss!" Podpis: Unn.
Sk ąd ś padł jasny promie ń.
Obejrzała si ę i spotkała wzrok Unn. Przenikały si ę spojrzeniem. Dziwne. Nic wi ęcej nie wiadomo, nie
mo żna o tym wi ęcej my śle ć.
Karteczki kr ąży ły tego dnia, tego dobrego dnia. Przyjazne r ęce podawały je z ławki do ławki.
"Ja tak że ch ętnie spotkam si ę z tob ą !" Podpis: Siss.
"Kiedy mo żemy si ę spotka ć?"
–5–
Strona 6
"Kiedy chcesz, Unn! Cho ćby dzisiaj!"
"Dobrze, dzisiaj!"
"Mo że przyjdziesz do mnie dzisiaj, Unn?"
"Nie. Ty musisz przyj ść do mnie do domu, inaczej si ę nie zgadzam."
Siss obejrzała si ę pospiesznie. Co to? Spotkała wzrok Unn, która kiwni ęciem głowy potwierdzała słowa
napisane na kartce. Siss nie namy śla ła si ę ani sekundy, odpowiedziała.
"Przyjd ę do ciebie."
Na tym sko ńczy ła si ę korespondencja. Nie rozmawiały z sob ą a ż dopiero po sko ńczeniu lekcji. Stały
zmieszane, mówiły pospiesznie. Siss spytała, czy Unn nie poszłaby jednak razem z ni ą do domu.
– Nie, dlaczego miałabym pój ść? – spytała Unn.
Siss zamilkła. My ślała, ż e u nich w mieszkaniu s ą ró żne rzeczy, których ciotka Unn nie posiadała, a
nadto przywykła, ż e przyjaciółki j ą odwiedzały. Zawstydziła si ę jednak i nie ś miała powiedzie ć tego Unn.
– Ot, tak sobie – odparła.
– Powiedziała ś przecie ż, ż e przyjdziesz do mnie, wi ęc...
– Tak, ale nie mog ę zaraz pój ść z tob ą, najpierw powinnam wróci ć do domu, rodzice musz ą wiedzie ć,
dok ąd poszłam.
– Słusznie.
– A wi ęc przyjd ę wieczorem – odparła Siss jak urzeczona. Co j ą urzekało, rzecz niepoj ęta, chyba to, co
w jej oczach było atmosfer ą otaczaj ąc ą Unn.
Siss tylko tyle wiedziała o Unn, teraz za ś wyruszyła do niej po wst ąpieniu do domu i zawiadomieniu
rodziców.
Zimno k ąsało. Ziemia chrz ęści ła pod stopami Siss, lód trzaskał na jeziorze.
Nareszcie ukazał si ę malutki domek ciotki Unn. Ś wiatło padało na biało oszronione brzozy. Serce biło z
rado ś ci i nadziei.
JEDEN JEDYNY WIECZÓR
Unn pewno wygl ą dała oknem, bo zanim Siss stan ęła na progu, ju ż ukazała si ę we drzwiach. Ubrana
była w długie spodnie, które nosiła do szkoły.
– Ciemno, prawda? – spytała.
– Ciemno? A có ż to szkodzi – odparła Siss, cho ć dr żała lekko tam w mroku mi ędzy zaro ślami.
– I zimno te ż ci było? Tu wieczorami jest zimno do obrzydliwo ści.
– To tak że nic nie szkodzi – powiedziała Siss.
– Ciesz ę si ę, ż e zechciała ś przyj ść do nas – rzekła Unn. – Ciotka mówi, ż e była ś tu raz jako zupełnie
małe dziecko.
– Tak, pami ętam. Wtedy nic o tobie nie wiedziałam.
W czasie pogaw ędki mierzyły si ę wzajemnie wzrokiem.
Weszła ciotka ż yczliwie u śmiechni ęta.
– To wła śnie jest moja ciocia – powiedziała Unn.
– Dobry wieczór, Siss. Wejd źż e czym pr ędzej, za zimno sta ć w progu. Chod ź, tu jest ciepło, rozbierz
si ę.
Ciotka Unn mówiła przyja źnie i spokojnie. Weszły do niewielkiego, ciepłego pokoju. Siss zdj ęła sztywne
od mrozu buty.
– Pami ętasz, jak tu wygl ądało, kiedy była ś poprzednio? – spytała ciotka.
– Nie.
– Zreszt ą nic si ę nie zmieniło, wszystko jest teraz jak dawniej. Była ś wtedy z matk ą, dobrze pami ętam.
Ciotka wydawała si ę spragniona pogaw ędki, tak rzadko miała po temu sposobno ść . Unn za ś czekała na
chwil ę, kiedy b ędzie mogła zagarn ąć go ścia dla siebie. Ciotce natomiast wcale si ę nie spieszyło.
– Pó źniej widywałam ci ę tylko z daleka, Siss. Oczywi ście ty nie masz do mnie ż adnych spraw... dopiero
teraz, kiedy Unn jest tutaj. Od razu co innego. Tak, prawdziwe szcz ęście, ż e Unn do mnie przyjechała.
Unn czekała z niecierpliwo ści ą.
–6–
Strona 7
– Widz ę, widz ę, Unn – powiedziała ciotka. – Jeszcze chwil ę cierpliwo ści. Teraz Siss musi si ę rozgrza ć.
– Nie zmarzłam.
– Wszystko stoi gotowe na kominie – rzekła ciotka. – Uwa żam, ż e jest za zimno i za pó źno, ż eby
wychodzi ć w tak ą pogod ę. Powinna ś była przyj ść w niedziel ę.
Siss spojrzała na Unn i odpowiedziała:
– Nie mogłam, skoro to wypadło dzisiaj.
Ciotka roze śmiała si ę. Była w dobrym humorze.
– No, naturalnie.
– I zd ążę wróci ć do domu, zanim rodzice si ę poło żą – dodała Siss.
– Chod ź tutaj i wypij to.
Wypiły smaczny napój przyrz ądzony przez ciotk ę. Rozgrzały si ę. Siss czuła atmosfer ę przyjemnego
ciekawego podniecenia. Za chwil ę zostan ą same.
– Mam swój pokój. Chod źmy tam – powiedziała Unn. Siss wzdrygn ęła si ę. "Chyba teraz!" – Ty pewno
tak ż e masz swój pokój, Siss?
Siss kiwn ęła głow ą .
– Chod ź !
Miła, gadatliwa ciotka wygl ądała, jakby miała ochot ę i ść z nimi do pokoju Unn. Ale oczywi ście to było
niemo żliwe. Unn uci ęła rozmow ę tak stanowczo, ż e ciotka pozostała na miejscu.
Pokoik Unn był malusie ńki, Siss od razu wyczuła w nim co ś niezwykłego. U góry paliły si ę dwie małe
lampki. Ś ciany były obwieszone ró żnymi wycinkami, znajdowała si ę mi ędzy nimi tak że fotografia kobiety tak
podobnej do Unn, ż e pytanie "kto to?" było zbyteczne. Po chwili Siss przekonała si ę, ż e pokoik wcale nie był
niezwykły, wr ęcz przeciwnie, ogromnie przypominał jej własny.
Unn patrzyła pytaj ąco na Siss.
– Masz przytulny pokoik – powiedziała Siss.
– A jaki jest twój? Wi ę kszy?
– Nie, prawie taki sam.
– Wła ściwie wi ę kszy nie jest potrzebny.
– Tak, niepotrzebny.
Musiały mówi ć o byle czym, zanim si ę rozgadały. Siss usiadła na jedynym krze śle, jakie tu stało, i
wyci ągn ęła przed siebie nogi w długich spodniach. Unn siadła na brzegu łó żka i machała nogami w
powietrzu.
Skupiły si ę. Jedna na drug ą patrzyła badawczo. Mierzyły si ę wzajemnie. Zreszt ą z jakich ś tajemniczych
przyczyn to nie było takie proste. Były stropione tym, ż e czuj ą si ę za żenowane swoim towarzystwem. Oczy
ich spotykały si ę pełne zrozumienia, z rodzajem t ęsknoty, a mimo to pozostawało głębokie zakłopotanie.
Unn zeskoczyła na podłog ę, zamkn ęła drzwi i przekr ęci ła klucz. Widz ąc to, Siss wzdrygn ęła si ę i
pospiesznie zapytała:
– Dlaczego to zrobiła ś ?
– Och, mogłaby tu przyj ść .
– Boisz si ę jej?
– Ba ć si ę? Na pewno nie. Nie o to chodzi. Ale umy śliłam sobie, ż e b ędziemy same, ty i ja. Teraz nikomu
nie wolno tu wej ść !
– Tak, teraz nie wolno tu wej ść nikomu – powtórzyła Siss i wyczuła blisk ą rado ść . Czuła, ż e mi ędzy ni ą
a Unn nawi ązuje si ę łączno ść . Zamilkły, siedziały nieporuszone.
Unn spytała:
– Ile masz lat, Siss?
– Niedawno sko ń czyłam jedena ście.
– Ja te ż mam jedena ście – rzekła Unn.
– Jeste śmy prawie tego samego wzrostu.
– Tak, jeste śmy prawie tak samo wysokie – zauwa ży ła Unn.
Czuły wzajemny poci ąg, a mimo to trudno im było nawi ąza ć rozmow ę. Dotykały przedmiotów
znajduj ą cych si ę w ich zasi ęgu, rozgl ądały si ę na wszystkie strony. Panowało tu ciche, miłe ciepło.
–7–
Strona 8
Przyczyniał si ę do tego łagodnie mrucz ący piec, ale nie tylko on. Mrucz ący piec bowiem niewiele by pomógł,
gdyby były w odmiennym nastroju.
Siss odurzona ciepłem spytała:
– Czy podoba ci si ę tu u nas?
– Tak, czuj ę si ę dobrze u ciotki.
– No tak, ale ja my ślałam co innego. Ja my ślałam o szkole, dlaczego nigdy...
– Och, ju ż powiedziałam, ż eby ś wi ęcej o to nie pytała – odparła Unn zwi ęźle, a Siss długo ż a łowała, ż e
zadała to pytanie.
– Czy zostaniesz tu na zawsze? – dodała pospiesznie, to pytanie chyba nie jest niebezpieczne. A czy w
ogóle jest co ś niebezpiecznego? Nie, to nie to, tylko ż e człowiek nie czuje si ę zupełnie pewien, bo łatwo
zej ść na manowce.
– Tak, pozostan ę tutaj – odparła Unn – teraz nie mam ju ż nikogo oprócz ciotki.
Zamilkły, po czym Unn spytała badawczo:
– Dlaczego nie pytasz o moj ą mamusi ę?
– Co? – Siss odwróciła wzrok, patrzyła na ś cian ę jak urzeczona. – Nie wiem... – doko ńczyła. Znowu
spotkała wzrok Unn. Nie sposób go unikn ąć. Ani pomin ąć odpowiedzi. Nale ża ło odpowiedzie ć, bo sprawa
była wa żna. – Dlatego ż e umarła tej wiosny. Tak słyszałam.
– Matka nie była zam ężna – powiedziała Unn wyra źnie, gło śno. – Dlatego nie mam nikogo... – urwała. –
Siss skin ęła głow ą. – Tej wiosny zachorowała i umarła – ci ągn ęła dalej Unn. – Była chora tylko tydzie ń.
Potem umarła.
– Tak...
Dobrze, ż e to zostało powiedziane, atmosfera w pokoju jakby stała si ę l żejsza. Wszyscy s ąsiedzi
wiedzieli o tym, o czym Unn wspomniała, ciotka opowiadała o tej i o wielu innych sprawach, zanim Unn
przyjechała wiosn ą. Czy żby Unn tego nie wiedziała? Jednak że nale ża ło o wszystkim pomówi ć w chwili
poprzedzaj ącej nawi ązanie przyja źni. Ale to jeszcze nie koniec. Unn spytała:
– Czy wiesz co ś o moim ojcu?
– Nie!
– Ani ja, wiem tylko tyle, co mamusia mi powiedziała. Nigdy go nie widziałam. Miał auto.
– Na pewno miał.
– Dlaczego?
– Bo ja wiem, ludzie bardzo cz ęsto maj ą auta.
– Otó ż wła śnie. Nigdy go nie widziałam. Nikt mi nie pozostał prócz ciotki. Zostan ę u niej na zawsze.
"Tak! – pomy ślała Siss – Unn zostanie tu na zawsze." Unn miała dwoje przejrzystych oczu, które
patrzyły na Siss prosz ąco teraz, tak jak i przedtem. Na tym sko ńczyła si ę rozmowa o rodzicach. Nie
wspomniano natomiast ani razu o rodzicach Siss. Siss była pewna, ż e Unn wie o nich wszystko, po prostu
mieszkali w porz ądnym domu, ojciec zajmował dobr ą posad ę, mieli wszystko, czego potrzebowali, i nie było
nic do opowiadania o nich. Unn nie poruszyła tego tematu ani słowem. Zupełnie jakby Siss była bardziej
opuszczona przez rodziców ni ż Unn.
Jednak że rodze ństwo przyszło jej na my śl.
– Masz pewno rodze ń stwo, Siss?
– Nie, jestem jedynaczk ą .
– To si ę dobrze składa – zauwa ży ła Unn.
Siss uprzytomniła sobie istotne znaczenie słów Unn: pozostanie tu na zawsze. Przyja źń ich przedstawia
si ę w przyszło ści niczym otwarta, pi ękna droga. Stała si ę wielka rzecz.
– Doskonale si ę składa, to jasne. Mo żemy spotyka ć si ę cz ęś ciej.
– Spotykamy si ę co dzie ń w szkole.
– A teraz tak że.
Wymieniły przelotne u śmiechy. Teraz przychodziło im to z łatwo ści ą. Wszystko było w porz ądku. Unn
zdj ęła zawieszone obok łó żka lusterko i usiadła trzymaj ąc je na kolanach.
– Chod ź tutaj.
Siss nie wiedziała, o co chodzi, ale usiadła obok Unn na kraw ędzi łó żka. Trzymały lusterko, ka żda ze
swojej strony, na wysoko ści twarzy, siedziały cichutko rami ę przy ramieniu, niemal policzek przy policzku.
–8–
Strona 9
Co zobaczyły?
Nim zdały sobie z tego spraw ę, zapatrzyły si ę w lustro.
Czworo oczu błyszcz ących i l śni ących pod osłon ą rz ęs. Cała powierzchnia lustra zaj ęta. Pytanie wyłania
si ę nagle i natychmiast znika. Nie wiem: płomienne błyski, błyskawica mi ędzy tob ą a mn ą, mi ędzy mn ą a
tob ą , mi ędzy mn ą i tylko tob ą – w głą b lustra i z powrotem, i nigdy nie znajdzie si ę odpowied ź , co to znaczy,
nigdy ż adnego rozwi ązania. Twoje czerwone, pełne wargi, nie – moje – jakie podobne! Włosy tak samo
zaczesane, błyski i płomienie. To my! Nic na to nie poradzimy; zupełnie jakby z innego ś wiata. Nie, to nie s ą
wargi, nie ma u śmiechu, to jest co ś niepoj ętego – istniej ą tylko nieruchome rz ęsy osłaniaj ące błyski i
płomienie.
Wypu ściły z r ąk lusterko, spojrzały na siebie z rozpłomienionymi twarzami, odurzone. Opromieniały
siebie, przenikały si ę, była to nieporównana chwila.
Siss spytała:
– Wiedziała ś o tym?
– A wi ę c ty te ż widziała ś? – spytała Unn.
Nagle wszystko przestało by ć proste. Unn dr ża ła. Trzeba chwil ę posiedzie ć, by odpocz ąć po tym
niezwykłym wydarzeniu. Po chwili jedna z nich si ę odezwała:
– Nic nie było.
– Tak, wła ściwie nic nie było.
– Ale było dziwnie.
Oczywi ście, ż e co ś było i nie znikn ęło, cho ć obie próbowały to odp ędzi ć. Unn odniosła lustro na miejsce
i usiadła udaj ąc całkowity spokój. Obie milczały i czekały. Nikt nie uj ął za klamk ę zamkni ętych drzwi, nie
próbował wej ść . Ciotka pozostawiła je w spokoju.
Głęboki spokój, a jednak to nie był spokój. Siss czujnie patrzyła teraz na Unn i widziała, jak ogromny
przymus sobie zadaje. Tote ż a ż podskoczyła, kiedy Unn nagle czaruj ącym głosem powiedziała:
– Wiesz co, rozbierzmy si ę!
Siss zrobiła du że oczy.
– Rozbiera ć si ę?
Unn wygl ądała promiennie.
– Tak. Po prostu rozbierzemy si ę. B ędzie draka, co?
Od razu sama zacz ęła si ę rozdziewa ć.
Naturalnie!
Siss bez zastanowienia te ż uznała, ż e to b ędzie ś mieszne, i w ogromnym po śpiechu rozbierała si ę. Na
wy ś cigi z Unn, b ędzie pierwsza.
Unn zacz ęła wcze śniej, wi ęc ona była pierwsza. Jasna plama zarysowała si ę na ś rodku pokoju.
Siss zaraz te ż stan ęła naga. Patrzyły na siebie. Króciutk ą, dziwn ą chwil ą.
Siss czekała na wspaniałą zabaw ę, która miała nast ąpi ć, tote ż rozgl ądała si ę dookoła, jakiego by tu
spłata ć figla. Ale nic z tego nie wyszło. Zauwa ży ła bowiem ukradkowe spojrzenie Unn i wyraz napi ęcia na jej
twarzy. Unn stała zupełnie spokojnie. Trwało to tylko mgnienie oka i przemin ęło. Twarz Unn poweselała,
Siss patrzyła na ni ą z ulg ą, z przyjemno ści ą.
Jednym tchem, jakby z nienaturaln ą rado ści ą, Unn powiedziała:
– Oj, nie Siss, za zimno. Chyba ubierzemy si ę zaraz.
Chwyciła swoje ubranie.
– Nie rozrabiamy? – spytała Siss nie ruszaj ąc si ę z miejsca.
Była gotowa fikn ąć kozła na łó żku i wyczynia ć ró żne inne psoty.
– Nie, jest za zimno. Tu zreszt ą podczas du żych mrozów nigdy nie b ędzie do ść ciepło. To taki dom.
– Mnie si ę zdaje, ż e tu jest ciepło.
– Nie. Wieje. Nie czujesz tego? Jak poczujesz, to si ę przekonasz.
– Mo ż e.
Siss czuła, ż e to była prawda. Troch ę zmarzła stoj ąc nago. Okna były oszronione. Mro źna pogoda
trwała od bardzo dawna.
Siss tak że zacz ęła si ę ubiera ć.
–9–
Strona 10
– Mo żna robi ć wiele innych rzeczy, zamiast skaka ć nago – powiedziała Unn.
– Mo ż na, jasne.
Siss miała ch ęć spyta ć Unn, dlaczego to zrobiła, ale jako ś trudno było zacz ąć . Dała wi ęc spokój.
Ubierała si ę bez po śpiechu. Gdyby Siss miała wyzna ć prawd ę, czuła si ę w pewien sposób zawiedziona. A
wi ę c to jest wszystko?
Usiadły znowu na dawnych miejscach, na jedynych miejscach odpowiednich do siedzenia w tym pokoju.
Unn spogl ądała na Siss, Siss za ś miała wra żenie, ż e co ś jeszcze zostało niedopowiedziane. Mo że co ś
ogromnie podniecaj ącego. Unn teraz nie wygl ądała na zadowolon ą, a ów błysk, który przed chwil ą pojawił
si ę w jej oczach, był nast ępstwem zwykłego mrugni ęcia.
Siss była zdenerwowana.
– Mo że co ś wymy ślisz? – spytała, poniewa ż Unn nie podejmowała inicjatywy.
– Niby co? – spytała Unn zamy ślona.
– No to pójd ę do domu.
Słowa Siss zabrzmiały jak pogró żka. Unn pr ędko zawołała:
– Nie mo żesz jeszcze i ść do domu!
Siss te ż nie miała na to ochoty. Wła ściwie a ż dr ża ła z ch ęci pozostania.
– Nie masz zdj ęć z czasów, kiedy była ś w domu? Nie masz albumu?
Dobrze trafiła. Unn skoczyła do półki i wyci ągn ęła dwa albumy.
– W jednym s ą tylko moje zdj ęcia. Z całego ż ycia. Który chcesz obejrze ć?
– Oba.
Przewracały karty. Zdj ęcia były robione w odległej miejscowo ści, tote ż Siss nie znała ani jednej osoby,
chyba ż e figurowała na nich Unn. A była prawie na wszystkich. Unn udzielała zwi ęz łych wyja śnie ń . Album
jak ka żdy inny. Ś liczna dziewczyna patrzy ze zdj ęcia. Unn z dum ą o ś wiadczyła:
– To moja mamusia.
Przygl ąda ły si ę jej długo.
– A to ojciec – powiedziała Unn po chwili. Pospolity chłopak obok samochodu. On tak ż e troch ę
przypominał Unn.
– To jego własny wóz – stwierdziła Unn.
– Gdzie on jest teraz? – spytała Siss l ękliwie.
– Nie wiem. To oboj ętne – odparła Unn niech ętnie.
– No tak.
– Pami ętasz, co ci powiedziałam: nigdy go nie widziałam. Tylko jego zdj ęcia. – Siss skin ęła głow ą. –
Gdyby ojca udało si ę odnale źć, to pewno nie byłabym teraz u ciotki – dodała Unn.
– Jasne, ż e nie.
Przejrzały jeszcze raz album, w którym były wyłącznie zdj ęcia Unn. Siss uwa ża ła, ż e Unn była zawsze
ładn ą dziewczynk ą. Wreszcie sko ńczy ły ogl ądanie.
Co teraz?
Na co ś czekały. Mo żna to było wyczu ć z milczenia Unn. Siss tyle czasu czekała w takim napi ęciu, ż e si ę
a ż dwukrotnie wzdrygn ęła, kiedy nareszcie do tego doszło. Stało si ę to nagle i gwałtownie. Unn po długim
milczeniu powiedziała:
– Siss!
Wstrz ąs.
– Co?
– Co ś chciałam... – mówiła Unn czerwieni ąc si ę. Siss czuła, ż e robi si ę jej gor ąco.
– O?
– Czy zauwa ży ła ś co ś we mnie przed chwil ą? – spytała pospiesznie Unn patrz ąc wprost na Siss.
Siss zrobiło si ę jeszcze gor ęcej.
– Nie!
– Chciałam ci co ś powiedzie ć – rzekła nagle Unn zmienionym głosem. Siss wstrzymała oddech. Unn
milczała, dopiero po chwili odezwała si ę: – Tego nigdy nikomu nie powiedziałam.
– A powiedziałaby ś swojej matce? – wyj ąkała Siss.
– 10 –
Strona 11
– Nie!
Cisza.
Siss dostrzegła niepokój we wzroku Unn. Mo że nie powie? Siss zapytała prawie szeptem:
– Powiesz teraz?
Unn wyprostowała si ę lekko.
– Nie!
Nie...
Znowu cisza. Najlepiej by było, gdyby ciotka zapukała do drzwi.
– Ale je żeli... – zacz ęła Siss.
– Nie mog ę i ju ż!
Siss dała spokój. Przeró żne my śli jak szalone przebiegały jej przez głow ę, ale je odp ędzała.
Powiedziała bezradnie:
– Wi ęc o to ci chodziło?
Unn skin ęła głow ą.
– Tak, o nic wi ęcej.
Unn kiwn ęła głow ą niemal z ulg ą. Zupełnie jakby si ę nareszcie w jaki ś sposób porozumiały. I na tym
koniec. Siss równie ż poczuła ulg ę.
Mimo ulgi czuła si ę tak że jakby powtórnie oszukana tego wieczoru. Ale lepsze to ni ż usłysze ć co ś
przera ż aj ą cego.
Siedziały cicho, jakby odpoczywały.
Siss rozwa ża ła, czy nie lepiej pój ść zaraz do domu.
– Nie odchod ź , Siss – poprosiła Unn.
Znowu zapanowała cisza.
Ale tej ciszy nie mo żna było ufa ć, nie była trwała. Kapry śny wiatr nagłymi porywami uderzał z
przeró żnych stron. Czasem przycichał, to znów powracał nieoczekiwany, budz ący l ęk.
– Siss!
– Co?
– Nie wiem, czy pójd ę do nieba.
Mówi ąc to Unn patrzyła na ś cian ę, gdzie indziej spojrze ć nie sposób.
Siss zrobiło si ę najpierw zimno, potem gor ąco.
Co? Nie mo żna tu pozosta ć. A nu ż zacznie opowiada ć za du żo.
– Słyszała ś? – powiedziała Unn.
– Tak! – po czym szybko dodała: – Musz ę ju ż i ść do domu.
– Ju ż , do domu?
– Tak, bo inaczej si ę spó źni ę, musz ę wróci ć do domu, zanim rodzice pójd ą spa ć.
– O tej porze przecie ż nie id ą spa ć.
– Ale ja musz ę wraca ć do domu – po czym Siss uznała za słuszne doda ć: – Niedługo zrobi si ę taki
mróz, ż e w drodze nos mi odpadnie.
W swej bezradno ści musiała powiedzie ć bzdur ę, przecie ż w jaki ś sposób nale ża ło z tego wybrn ąć . Po
prostu trzeba wia ć .
Unn parskn ęła ś miechem, zupełnie jakby si ę z ni ą zgadzała.
– Rzeczywi ście lepiej nie odmrozi ć nosa – powiedziała zadowolona z obrotu, jaki Siss nadała rozmowie.
Czuły, ż e ponownie omin ęły sprawy zbyt trudne. Unn przekr ęciła klucz w zamku.
– Sied ź, ja tylko przynios ę twoje ubranie – powiedziała rozkazuj ąco.
Siss siedziała teraz jak na szpilkach. Tu był niepewny teren. Unn nie potrafiła si ę zmusi ć do
powiedzenia czego? Ach, móc pozosta ć z Unn! Na zawsze. Przed rozstaniem Siss powie: "Mo żesz
opowiedzie ć reszt ę innym razem. Oczywi ście, je żeli zechcesz." Dzisiejszego wieczoru nic wi ęcej zaj ść nie
mogło. Stało si ę i tak bardzo du żo. Natomiast czuła, ż e posun ąć si ę dalej jest niemo żliwo ści ą. Czym pr ędzej
do domu!
Kiedy indziej cała sprawa mo że ujawni ć si ę bez szkody dla nich. Przed chwil ą patrzyły na siebie
roze śmianym wzrokiem.
– 11 –
Strona 12
Unn przyniosła płaszcz i buty, uło ży ła je obok ci ągle jeszcze gor ącego pieca.
– Niech si ę troch ę ogrzej ą.
– Nie, musz ę wraca ć do domu – o świadczy ła Siss zabieraj ąc si ę do wci ągania butów.
Unn stała w milczeniu, podczas gdy Siss opatulała si ę przed wyj ściem na, mróz. Opowiadanie
dowcipów o odpadaj ącym nosie ju ż nie pomagało, były zbyt przej ęte. Nie wypowiedziały ani jednego z tych
zda ń, jakie si ę zwykle wymienia przy po żegnaniu: "Wpadniesz chyba niedługo?" "A mo że teraz ty do mnie
zajdziesz?" Do głowy im to nie przychodziło. Wszystko było onie śmielaj ące i trudne, zaprzepaszczone, ale
zbyt trudne wła śnie teraz, kiedy stały oko w oko.
Siss sko ńczyła si ę ubiera ć.
– Dlaczego idziesz?
– Musz ę do domu, ju ż ci powiedziałam.
– Tak, ale...
– Skoro raz powiedziałam, to musz ę .
– Siss...
– Wypu ść mnie.
Drzwi nie były teraz zamkni ęte, ale Unn stała na jej drodze. Poszły obie do ciotki.
Ciotka siedziała pochłoni ęta robótk ą. Wstała równie przyjazna jak na pocz ątku wieczoru.
– No, Siss? Ju ż wyruszasz?
– Musz ę wraca ć do domu.
– Nie macie tajemnic teraz? – spytała dobrotliwie ż artobliwym tonem.
– Dzisiaj ju ż nie.
– Słyszałam, kiedy zamykała ś drzwi przede mn ą, Unn.
– Rzeczywi ście to zrobiłam.
– Tak, ostro żno ść nigdy nie zawadzi – zauwa ży ła ciotka, po czym innym tonem spytała, czy co ś si ę
stało.
– Nic si ę nie stało!
– Takie jeste ś cie osowiałe...
– Wcale nie jeste śmy osowiałe!
– Aha, nie, no dobrze. To tylko ja jestem stara i przygłucha.
– Dzi ękuj ę za go ścin ę – powiedziała Siss i chciała jak najpr ędzej odej ść od ciotki, która je tylko dra żniła i
drwiła z nich, cho ć o niczym nie miała poj ęcia.
– Poczekaj chwilk ę. Musisz wypi ć co ś gor ącego, zanim wyjdziesz na mróz.
– Nie dzi ę kuj ę, nie teraz.
– Tak bardzo ci si ę spieszy?
– Ona musi wraca ć do domu – wtr ąciła Unn.
– Trudno.
Siss przybrała sztywn ą postaw ę :
– Wszystkiego dobrego i dzi ękuj ę za miły wieczór.
– Nawzajem, Siss. Dzi ękuj ę, ż e odwiedziła ś Unn i mnie.
Ale teraz biegnij, je śli nie chcesz zmarzn ąć . Robi si ę chyba coraz zimniej. I egipskie ciemno ści do tego.
Nie stój tutaj, Unn, zobaczycie si ę jutro z samego rana.
– Tak, zobaczymy si ę! – powiedziała Siss. – Dobranoc.
Ciotka weszła do domu, Unn pozostała w progu. Po prostu stała. Co si ę z nimi działo? Nie mogły si ę
rozsta ć . Zaszło co ś dziwnego.
– Unn...
– Id ę .
Siss wyskoczyła na mróz. Mogła zosta ć dłu żej, jeszcze dobr ą chwil ę, ale to było niebezpieczne. Co ś
nowego mogło zaj ść .
Unn stała w otwartych drzwiach, tam gdzie zimno ś ciera si ę z ciepłem. Zimno mija Unn i wpada do izby.
Ona jakby go nie czuła.
– 12 –
Strona 13
Siss obejrzała si ę, nim ruszyła biegiem. Unn stała nadal w jasno o świetlonych drzwiach i była pi ękna,
dziwna, nie ś miała.
POBOCZE DROGI
Siss biegła do domu. Na o ślep walczyła ze strachem przed ciemno ściami.
Co ś mówi: "Ja tu jestem na poboczu drogi."
"Nie, nie" – nasuwa si ę przypadkowa my śl.
"Ju ż id ę" – mówi co ś z le śnych poboczy.
Biegnie. Czuła, ż e co ś nast ępuje jej na pi ęty, jest tu ż za plecami.
Kto to jest?
Wprost od Unn w to! Czy żby nie wiedziała, ż e powrót do domu b ędzie wła śnie taki?
Wiedziała, ale...
Musiała i ść do Unn.
Gdzie ś trzasn ął lód. Huk toczy si ę po zlodowaciałych polach, potem jakby zamarł w rozpadlinie. Lód
grubiej ąc bawi si ę, udaje, ż e p ęka na przestrzeni wielu kilometrów. Siss a ż podskoczyła na ten odgłos.
Wytr ącona jest z równowagi. Nic krzepi ącego nie miała do zabrania w powrotn ą drog ę, po śród
ciemno ś ci. Nie st ąpała pewnym krokiem jak wtedy, kiedy szła do Unn. Bezmy ś lnie zacz ęła biec i stało si ę. Z
t ą chwil ą została wydana na pastw ę niewiadomego, które w podobne wieczory czai si ę za naszymi plecami.
Pełno niewiadomego.
W towarzystwie Unn czuła si ę podniecona, ale podniecenie jej wzmogło si ę, kiedy po żegnała j ą i
wyszła. Wraz z pierwszym krokiem zbli żonym do skoku odczuła l ęk, który narastał jak lawina. Była zdana na
łask ę i niełask ę tego, co czatowało na poboczach drogi.
Po bokach drogi ciemno ś ci. To co ś nie ma kształtu ani imienia, ale ktokolwiek t ędy przechodzi, ten
czuje, ż e si ę wyłania i idzie za plecami krok w krok, niczym rw ący potok.
Siss znalazła si ę w tym kr ęgu. Nic z tego nie rozumiała. Bała si ę ciemno ści.
Czy daleko do domu?
Ju ż niedaleko.
Mróz k ąsał twarz, lecz Siss tego nie czuła.
Usiłowała czepia ć si ę my śli o tym, jak teraz w ś wietle lampy wygl ąda pokój w ich domu. Ciepło i widno.
Matka i ojciec siedz ą razem. Jedynaczka wraca do domu. Jedynaczka, której nie wolno rozpieszcza ć;
wmawiali to sobie wzajemnie tak długo, a ż w ko ńcu nierozbałamucanie córki stało si ę dla nich czym ś w
rodzaju sportu. Nie, nic nie pomaga, znajdowała si ę w zasi ęgu czego ś, co czai si ę na poboczach drogi.
A Unn?
My ślała o Unn.
O wdzi ę cznej, ładnej, samotnej Unn.
Co dzieje si ę z Unn! Siss zamarła w biegu. Co si ę dzieje z Unn? Pobiegła dalej. Co ś ostrzega za
plecami. "Jestem na poboczach drogi. Uciekaj!"
Siss biegnie. Głęboki pot ęż ny grzmot lodu w dali na jeziorze, buty dziewczynki dudni ą po zmarzni ętej
drodze. Niezbyt to pocieszaj ące, gdyby nie tupot własnych kroków, mo żna by zwariowa ć. Siss nie miała ju ż
siły biec pr ędzej, lecz biegła.
Nareszcie ś wiatła domu. Nareszcie! Znalazła si ę w ś wietle zewn ętrznej latarni.
Co ś z poboczy drogi umkn ęło, przyczaiło si ę, niby szept, poza ś wietlnym kr ęgiem.
Tymczasem Siss weszła do rodzicielskiego domu. Ojciec prowadził biuro w osiedlu, teraz był w domu,
siedział wygodnie w swoim fotelu. Matka czytała ksi ąż k ę jak zwykle, gdy miała woln ą chwil ę. Jeszcze nie
pora na spoczynek.
Nie poderwali si ę przestraszeni widokiem Siss, cho ć twarz miała obrzmiałą i oszronion ą. Nie ruszaj ąc
si ę, spokojnie zadali pytanie:
– Siss, co to, na miło ść bosk ą?
– 13 –
Strona 14
Spojrzała na nich, czy si ę nie boj ą? Nie, ani odrobin ę. Tylko ona si ę bała, naturalnie, ona, która przyszła
ze dworu. "Co to, Siss?" – pytaj ą z całym spokojem. Wiedzieli, ż e sama na nic si ę nie zdob ędzie. Ale
bardziej ogólnikowego pytania te ż nie mogli sformułowa ć widz ąc, ż e wraca do domu p ędem, bez tchu,
zmordowana, z soplami lodu na podniesionym kołnierzu płaszcza.
– Co ś si ę stało, Siss?
Potrz ą sn ęła głow ą.
– Nic, po prostu biegłam.
– Bała ś si ę ciemno ści? – spytał ojciec i roze śmiał si ę, jak na to zasługuj ą ci, którzy boj ą si ę ciemno ści.
– Te ż co ś, ba ć si ę ciemno ści! – odparła Siss.
– A jednak nie jestem zupełnie przekonany – rzekł ojciec. – W ka żdym razie na to za du ża panna z
ciebie.
– Rzeczywi ście, mo żna by pomy śle ć, ż e ś całą drog ę p ędziła, jakby chodziło o ż ycie – zauwa ży ła matka.
– Przecie ż musiałam wróci ć, zanim si ę poło życie. Taka była umowa...
– Wiesz dobrze, ż e tak wcze śnie si ę nie kładziemy, a zatem to nie powód.
Siss mocowała si ę z butami, wreszcie cisn ęła nimi o podłog ę.
– Tyle gadania dzisiaj!
– Jak to? – rodzice patrzyli na ni ą zdumieni. – A co my śmy takiego powiedzieli?
Siss nie odpowiedziała, była zaj ęta butami i skarpetkami. Matka wstała z fotela.
– Nie wydaje mi si ę , ż eby ś ty... – zacz ęła, lecz przerwała. W Siss było co ś, co kazało jej zamilkn ąć . –
Id ź najpierw umy ć si ę, Siss. To ci naprawd ę dobrze zrobi.
– Id ę , mamo.
Rzeczywi ście było dobrze. Myła si ę długo. Wiedziała, ż e nie wymiga si ę od pyta ń. Wróciła do pokoju,
przysun ęła sobie krzesło. Mimo wszystko nie ś mia ła da ć nurka do swego pokoju. Byłoby jeszcze wi ęcej
docieka ń . Lepiej wyj ść im naprzeciw.
– No, teraz du żo lepiej wygl ądasz – zauwa ży ła matka. Siss czekała. Matka ci ągn ęła dalej: – Jak że tam
było u Unn, Siss? Dobrze si ę bawiła ś?
– Przyjemnie było – odparła Siss szorstko.
– Nie wygl ąda mi na to – odezwał si ę ojciec, z u śmiechem spogl ądaj ąc na córk ę.
– Co si ę dzisiaj dzieje? – rzekła matka i powiodła po nich wzrokiem. Byli mo żliwie najbardziej uprzejmi,
ale...
– Nic si ę nie dzieje – odparła Siss – tylko wy tak dociekacie. Wszystkiego dociekacie.
– Co ty mówisz, Siss.
– Id ź i we ź sobie teraz kolacj ę. Stoi gotowa na kuchennym stole.
– Ju ż jadłam.
Nie jadła, ale to było prawdopodobne.
– W takim razie najlepiej id ź do łó żka. Wygl ądasz na bardzo znu żon ą. Do jutra rana wszystko b ędzie w
porz ą dku. Dobranoc, Siss!
– Dobranoc.
Odeszła natychmiast. Oni niczego nie rozumiej ą. Kiedy poło ży ła si ę do łó żka, poczuła, jak ogromnie
była zm ęczona. Miała tyle niezwykłych i przejmuj ących spraw do przemy ślenia, ale gdy ciepło ogarn ęło jej
przemarzni ę te ciało, długo nie rozmy śla ła.
PA Ł AC LODOWY
– Unn, wstawaj!
Zwykłe ranne nawoływanie ciotki. Dzi ś tak jak w ka żdy powszedni dzionek.
Jednak że dla Unn to nie był zwykły dzie ń, to był ranek po spotkaniu z Siss.
– Unn, wstawaj!
Zupełnie zb ędny po śpiech, je żeli chodzi o szkołę, ale ciotka taka ju ż była, nigdy nie pozwalała zwleka ć
do ostatniej minuty.
– 14 –
Strona 15
Lód, twardy niby stal, jak zwykle gło śno trzasn ął w ciemno ściach, usłyszała huk wysuwaj ąc głow ę spod
kołdry. Niczym sygnał nowego dnia. Jednak że tej nocy słyszała tak że głuchy trzask w swoim pokoiku: w
najgłę bsz ą noc. Zanim w ko ńcu naprawd ę usn ęła. Du żo czasu upłyn ęło, nim usn ęła po wieczorze
sp ędzonym z Siss. Rozmy ślanie o wszystkim, co mo że prze ży ć razem z Siss.
Ciotka, która przygotowywała ś niadanie, powiedziała, ż e jest zimniej ni ż kiedykolwiek. Unn widziała
st ęż a łe, l śni ące gwiazdy nad domem. Na wschodzie niebo odrobin ę pobladło, wida ć martw ą zimow ą
szarzyzn ę , przedbo żenarodzeniowe ś witanie.
W miar ę jak mrok rzedn ął za oknem, zacz ęły wyłania ć si ę białe od szronu drzewa. Unn patrzyła na nie
ubieraj ąc si ę do szkoły.
Do szkoły i do Siss.
I nie my ś le ć dzisiaj o innych!
W tej samej chwili uderzyło j ą, ż e spotkanie z Siss w par ę godzin po ich przykrym rozstaniu b ędzie
niemo żliwe. Wystraszyła Siss, wi ęc uciekła. Jak że spotka ć si ę z ni ą po tym? Nie sposób i ść dzisiaj do
szkoły.
Spojrzała na las oszronionych drzew w ś wietle ja śniejszego ju ż poranka. Trzeba si ę gdzie ś ukry ć.
Znikn ąć . Nie spotka ć dzisiaj Siss.
Jutro b ędzie inaczej, ale nie teraz. Dzisiaj Unn nie mo że spojrze ć Siss w oczy.
Dłu żej si ę nie zastanawiała, ale my śl ta ogarn ęła j ą z przemo żn ą siłą .
Chocia ż płon ęła ch ęci ą zobaczenia Siss.
W ka żdym razie trzeba wyj ść jak ka żdego innego dnia. Na nic nie zda si ę usi ąść i oznajmi ć , ż e nie
pójdzie do szkoły. Ciotka by tego nie uznała. Za pó źno udawa ć chorob ę, a zreszt ą nigdy nie posługiwała si ę
podobnymi wykr ętami. Przejrzała si ę czym pr ędzej w lustrze: wcale nie wygl ąda ła na chor ą, nie warto
ucieka ć si ę do kłamstwa.
Trzeba pój ść do szkoły jak zwykle, potem umkn ąć, zanim kogokolwiek spotka. Uciec i kry ć si ę do ko ńca
lekcji.
Chocia ż ciotka robiła du żo hałasu i poganiała j ą, to jednak na widok Unn ju ż ubranej i z tornistrem w
r ęku zapytała:
– Idziesz tak wcze śnie?
– A czy jest wcze śniej ni ż zwykle?
– Tak mi si ę zdaje.
– Chciałabym spotka ć Siss.
Kiedy wymawiała te słowa, przeszły j ą ciarki.
– Rozumiem. Taka ż arliwa przyja źń ?
– Hmmm.
– Wobec tego nie mam nic do powiedzenia. Id ź ju ż. Dobrze, ż e masz gruby płaszcz, jest strasznie
zimno. We ź tak że dwie pary r ękawiczek.
Takie słowa przypominały ogrodzenie wzdłu ż drogi wiod ącej do szkoły, trudno było je przeskoczy ć,
prowadziło wprost do szkolnych drzwi. Ale nie dzisiaj. Skoro Siss wczoraj wieczorem od niej uciekła!
– Co tam, Unn?
Unn wzdrygn ęła si ę.
– Nie mog ę znale źć r ękawic!
– Tu le żą. Wprost przed tob ą.
Wyszła z domu w ust ępuj ący mrok. Trzeba znale źć jaki ś sposób, ż eby pozosta ć dzisiaj w ukryciu, i to
natychmiast, ledwo zniknie z oczu.
Unn ma dzisiaj tylko jedn ą my ś l: "Siss!"
T ędy prowadzi droga do niej.
To jest droga do Siss.
"Nie mog ę spotka ć si ę z ni ą, mog ę tylko my śle ć o niej."
Nie my śle ć teraz o tamtych.
"Tylko o Siss, któr ą znalazłam. Siss i ja w lusterku." Błyski i płomienie. My śle ć tylko o Siss.
– 15 –
Strona 16
Doszła do pierwszych oszronionych drzew, które mogły u życzy ć jej schronienia. Tam przeci ęła drog ę.
Trzeba pozosta ć w ukryciu, a ż b ędzie mogła wróci ć do domu o zwykłej porze, ż eby unikn ąć wszelkich pyta ń.
Ale co robi ć przez cały długi dzie ń szkolny? W takie zimno. Powietrze, którym oddychała, zag ęszczało
si ę, niemal pozbawiało j ą tchu. Mróz k ąsa ł policzki. Jednak że porz ądny płaszcz i przyzwyczajenie do
jesiennych chłodów sprawiały, ż e wła ściwie nie marzła.
Bum! Trzaska w dali połyskliwy jak czarna stal lód na jeziorze.
Ś wietnie! Lód podsun ął jej rozwi ązanie. Od razu wiedziała, co zrobi: wycieczk ę do lodowca. Zupełnie
sama. Zaj ęcia wystarczy na dzisiejszy dzie ń, b ędzie jej ciepło: wszystko w porz ądku.
W ostatnich dniach stale mówiono w szkole o wycieczce do lodowca. Unn nie mieszała si ę do tego,
słyszała jednak dosy ć, by zrozumie ć, ż e na wycieczk ę trzeba pój ść szybko, bo ś nieg mógł spa ść ka żdego
dnia.
Gdzie ś daleko był wodospad, który w ci ągu długich okrutnie zimnych dni obudował si ę niezwykłą gór ą
lodow ą. Rzekomo wygl ądała jak pałac, podobnego nikt nigdy nie pami ętał. Ten wła śnie pałac miał by ć celem
wycieczki. Najpierw szło si ę wzdłu ż jeziora do pocz ątku rzeki i dalej jej brzegiem do wodospadu. Dzie ń
zimowy, cho ć krótki, wystarczał na t ę wypraw ę.
"Doskonale, b ęd ę miała wypełniony dzie ń.
Ale powinnam go obejrze ć z Siss."
Odp ędziła t ę my śl, ż arliwie i rado śnie rozwa żaj ąc, ż e obejrzy wodospad po raz drugi razem z Siss, tak
b ędzie du żo lepiej.
Lód na jeziorze był tak przejrzysty, jakby go w ogóle nie było. W czasie kiedy jezioro zamarzało, nie
spadł ani jeden płatek ś niegu; pó źniej tak że nie padało.
Teraz lód był mocny i pewny. Trzaskał, dudnił i twardniał. Unn pobiegła w stron ę jeziora. Rzecz
zrozumiała, ż e biegła w takie zimno. Poza tym spieszyła, ż eby pr ędko wydosta ć si ę z kr ęgu, w którym mogła
spotka ć ludzi – przecie ż ten dzie ń miała sp ędzi ć w ukryciu.
Dotychczas to si ę jej udało. Nalegaj ący głos: "Unn, chod ź tu!" Serdeczny ton ciotki. Nic z tego do niej
nie dochodzi. Ciotka my ślała, ż e Unn jest ju ż w szkole.
A co my śleli w szkole?
Nad tym w ogóle si ę nie zastanawiała.
Przecie ż raz mogła by ć chora. Oczywi ście. Czy i Siss w to uwierzy? Mo że Siss zrozumie.
Unn biegła po zamarzni ętej na kamie ń ziemi, która dudniła pod jej stopami. Mi ędzy oszronionymi
drzewami pełno polanek. Biegła zakosami po śród drzew, by stale by ć zasłoni ęt ą przed badawczym
wzrokiem ludzkim. Trzeba dotrze ć do jeziora i pój ść wzdłu ż brzegu.
My ślała o Siss. O zbli żaj ącym si ę jutrzejszym spotkaniu, kiedy wszystko si ę uło ży i wszystko b ędzie
inaczej jak dzisiaj. Nagle przestała czu ć si ę samotna. Znalazła kogo ś, komu b ędzie mogła wszystko
opowiedzie ć ju ż niebawem. Biegła rado śnie w stron ę tafli lodowej, przez pokryte białym szronem łąki,
mi ędzy drzewami osrebrzonymi połyskliw ą sadzi ą. Zrobiło si ę prawie zupełnie widno. Bezbarwne oszronione
ź d ź b ła traw sterczały ku górze, pogi ęte, ze stulonymi bladymi li ść mi, Unn łama ła je w biegu, a srebrzysty
szron osypywał si ę, niczym piasek, po jej butach.
Z rado ści ą my ślała o lodzie – jest coraz grubszy, coraz grubszy.
Tak by ć powinno.
Nocami trzaskał. Mo że kto ś si ę budzi i my śli: "B ędzie jeszcze grubszy."
Ich stary drewniany dom tak ż e trzeszczał w du że mrozy. Ciotka mówiła, ż e to bale si ę kurcz ą. Je śli kto ś
słyszał ten odgłos noc ą, to nie my śla ł: "Grubszy, coraz grubszy", tylko: "Teraz jest strasznie zimno, dom
trzeszczy."
Ju ż była nad brzegiem, a nikt nie dostrzegł nawet jej cienia, wi ęc nic o niej nie b ęd ą mogli powiedzie ć.
Wiedziała, ż e o tak wczesnej porze nikt nie bywa na lodzie. Przed południem przybiegn ą smarkacze,
jako ż e tu wolno im było łobuzowa ć do woli, gdy ż lód był mocny, bez ani jednego niebezpiecznego czy
zdradliwego miejsca. Jezioro było rozległe, tafla lodowa ogromna.
Przez lód, przezroczysty u brzegu, mo ż na było ś wietnie zajrze ć w głą b. Unn nie była nad wiek powa żna,
tote ż poło ży ła si ę na brzuchu, z twarz ą ukryt ą w dłoniach, by skupi ć wzrok.
Zupełnie, jakby kto ś patrzył przez czy ściutk ą szyb ę.
– 16 –
Strona 17
Zimowe sło ńce wła śnie wzeszło i rzucało sko śne promienie poprzez lód wprost na brunatne dno,
zamulone, kamieniste, pełne wodorostów.
Kawałeczek dalej od brzegu woda zamarzła do głębi. Nawet dno było białe od szronu, z grub ą, tward ą
skorup ą lodow ą na wierzchu. W tym lodowym bloku tkwiły zamarzłe, skulone w ąskie trawki, szablastego
kształtu, le śne nasiona, brunatna, rozpłaszczona mrówka i wsz ędzie wida ć banieczki, które powstały w
samym lodzie, a uwypuklały si ę wyra źniej, niby perły, kiedy promie ń sło ń ca je dosi ęgn ął. Czarne, okr ąg ło
toczone, słodkowodne kamienie przybrze żne tkwiły w lodowej bryle razem z opadłym igliwiem. Powyginane
paprocie stanowiły najpi ękniejszy widok w całym lodowisku.
Jedne wyrastały z dna, w które zapu ściły korzenie, inne uwi ęzły w t ężej ą cej wodzie, le żąc płasko na
powierzchni. Pó źniej woda zamarzła głębiej, tworz ąc grub ą skorup ę.
Unn patrzyła, urzeczona widokiem dziwniejszym ni ż opisywane w bajkach.
"Jeszcze popatrz ę..."
Le ż ała rozpłaszczona na lodzie. Nawet nie czuła zimna. Szczupłe jej ciało rzucało na dno cie ń
zniekształconej postaci.
Podpełzła po l śni ącej zwierciadlanej szybie. Prze śliczne paprotki twiły nieruchomo w lodzie po śród
morza blasków.
To tutaj jest przera ż aj ą ca głębia.
Na głębinie dno i wszystko było brunatne. Mi ędzy ro ślinami siedział w szlamie mały czarny skorupiak,
który poruszał odwłokiem. Ale nic poza tym, ani si ę nie wygrzebał ze szlamu, ani si ę nie przesun ął.
Natomiast tu ż przed nim muliste dno opadało niemal prostopadle w czarn ą niezbadan ą bezde ń.
Przera ż aj ą ca głę bia.
Unn poczołgała si ę dalej, pełzaj ą cy cie ń towarzyszył jej, znalazł si ę tu ż nad topiel ą i znikn ął jakby
przeze ń wchłoni ęty. I to tak szybko, a ż Unn si ę wzdrygn ęła.
Le żąc tak, odnosi si ę wra żenie, ż e si ę tkwi w czystej wodzie, tote ż dreszcz przejmuje ciało. Unn doznaje
chwilowego zawrotu głowy, lecz od razu uprzytomnia sobie znowu, ż e le ży bezpiecznie na grubym lodzie.
Nieprzyjemnie jest patrze ć na przepa ściste dno. Ś mier ć czyha tu na ka żdego, kto nie umie pływa ć. Unn
teraz umie, ale dawniej nie potrafiła i pewnego dnia znalazła si ę nad tak ą wła śnie wyrw ą. Brodziła, a ż nagle
poczuła pustk ę pod stop ą. Cała zesztywniała, bo wiedziała, ż e tonie, lecz czyja ś silna r ęka poderwała j ą do
tyłu na bezpieczny grunt i poci ągn ęła dalej do krzycz ących wniebogłosy kolegów.
Unn nie doko ńczy ła rozmy śla ń o tamtej wstr ętnej dziurze, bo z ciemno ści odm ętów sun ął w gór ę ku niej
podłu żny cie ń. To ryba mkn ąca jak strzała, pewno chciała jej si ę pokaza ć. Uskoczyła w bok, zapomniała o
dziel ą cym je lodzie. Zobaczyła kresk ę szarozielonego grzbietu, potem ryba rzuciła si ę i mign ęła plam ą
nieruchomego oka, które wypatrywało, co to za stworzenie z tej Unn. Po czym znowu przepadła w głębinie.
Unn wiedziała doskonale, co rybka teraz robi. Zeszła na samo dno i opowiada – łatwo to sobie
wyobrazi ć . Ta my śl jakby ucieszyła Unn.
Jednak że rybka ciekawska rozproszyła wi ężą cy j ą tutaj urok. Poza tym nagle poczuła zimno. Wstała
wi ęc i zacz ęła podskakiwa ć i ś lizga ć si ę po gładkim lodzie. Chwilami wypadała na brzeg. Pr ędziutko
przebiegała wrzynaj ące si ę w lód cypelki, by potem znale źć si ę znowu na ś liskiej tafli. Dzi ęki temu nie tylko
si ę rozgrzewała, ale i bawiła doskonale.
Zabawiała si ę tak dosy ć długo, bo do miejsca, sk ąd wypływała rzeka, był du ży kawał drogi.
Ale oto i rzeka.
Wodospadu ani nie widziała, ani nie słyszała, był du żo dalej. Tu woda tylko lekko pluskała spływaj ąc w
dół, u samego pocz ątku rzeki zachowywała si ę cicho, bezszelestnie.
W tym miejscu odpływały wody rozległego jeziora. Woda wymykała si ę spod lodu tak cichutko i
spokojnie, ż e wła ś ciwie nie było wida ć jej ruchu. Natomiast w zimnym powietrzu unosił si ę nad ni ą welon
mgły. Unn bez namysłu stan ęła i patrzyła jakby pogr ąż ona w uroczym ś nie. Nawet z tak zwykłych widoków
mog ą powstawa ć sny.
W jej sercu nie było rozterki z tego powodu, ż e wybrała si ę na niedozwolon ą wypraw ę i ż e mo że trudno
b ędzie wykr ęci ć si ę sianem. Cich ą rado ść natomiast sprawiał jej widok wody łagodnie s ącz ącej si ę spod
lodu.
– 17 –
Strona 18
Straciła równowag ę i wpadła do dołu pełnego cieni, ale zdarzyło si ę to w dobrej chwili, tote ż wszystko
znikn ęło wobec roztaczaj ącego si ę przed ni ą widoku rzeki, której przejrzysta woda bezszelestnie wypływa
spod lodu, przelewa si ę przez Unn, unosi j ą, mówi do niej to wła śnie, czego ona potrzebowała.
Jak że ciche s ą obie, zarówno woda, jak i Unn, dziewczynka ma wra żenie, ż e nareszcie słyszy
wodospad, jego daleki szum. Tam gdzie spokojnie bie żą ca woda rzuca si ę w przepa ść. Ze szkoły wiedziała,
ż e st ąd nie mo żna usłysze ć wodospadu. A wszak teraz słyszała go wyra źnie.
Tam trzeba i ść. I nie my śle ć o niczym wi ęcej. By ć dzisiaj woln ą od wszystkiego!
Tam mieli pój ść razem z wycieczk ą szkoln ą . W mro źnym powietrzu szum wodospadu wydawał si ę
cichym echem, a przecie ż w ogóle nie powinna go słysze ć .
Mi ękko i bezszelestnie wymykała si ę spod lodu ciemna woda du żej rzeki. Ci ągle ś wie ża i czysta płyn ęła
spokojnie jak w u śpieniu.
Daleki pomruk wodospadu przypominał Unn, ż e tam zmierzała. Ockn ęła si ę. Chciałaby komu ś
opowiedzie ć o tym, co teraz odczuwała, ale wiedziała, ż e nigdy na to si ę nie zdob ędzie.
Z chwil ą gdy przystan ęła nieruchomo, poczuła, ż e jej zimno. Mróz przenikał odzie ż . Trzeba pobiega ć,
ż eby si ę rozgrza ć.
Troch ę dalej, id ąc w dół rzeki, zaznaczała si ę ju ż lekko spadzisto ść zbocza. Bezszelestnie płyn ąca
woda zaczynała pluska ć. Brzegi były jednym pasmem koronki o najprzedziwniejszych lodowych wzorach,
gdy ż cieplejsza woda strumienia parowała i zamarzała w mro źnym powietrzu. Woda za ś mkn ęła dalej i lizała
sople.
Teren pagórkowaty, poro śni ęty paproci ą, srebrzył si ę cały szronem w sko śnych promieniach sło ńca.
Unn w tym zaczarowanym kraju skakała z jednej grudy ziemi na drug ą. W tornistrze za ś podskakiwały
ksi ąż ki i ś niadanie.
Zbocze stawało si ę coraz bardziej strome. A równocze ś nie woda zacz ęła gło ś niej szemra ć mi ędzy
pociemniałymi kamieniami, które wystawały z wody uwie ńczone lodowymi koronami.
Unn nie powinna była tu przychodzi ć. I powtarzała sobie, ż e wła ściwie nie chciała. Prawd ą jednak było,
ż e teraz pragn ęła tego coraz silniej.
Nareszcie słyszała wyra źnie wabi ący szum. Ci ągle daleki, ale im bardziej wydawał si ę pon ętny, tym
bardziej uzasadnione było jej post ępowanie.
Zagrzała si ę od szybkiego biegu. Je śli Unn przystawał na chwil ę, z oddechu jej tworzyły si ę chmurki
oparu. Gruby płaszcz zesztywniał, hamował po śpiech. Unn jednak było gor ąco, oczy jej płon ęły. Co chwila
przystawała na k ępie traw, z młodego za ś i gor ącego oddechu powstawały chmurki przeró żnego kształtu.
Dalej pochyło ść si ę zwi ększa, rzeka pluszcze gło śniej, natomiast szum wodospadu ci ągle pozostaje na
drugim planie, równocze śnie gro źny i pon ętny.
Nagle błyska troch ę przekorna my śl. "Nie chciałam tego!"
A przecie ż chciała. W zwi ązku z Siss.
To, co zrobiła, było słuszne, chocia ż niedozwolone, wi ęc złe. Za nic na ś wiecie nie powinna teraz
zawróci ć. To si ę wi ąza ło z Siss i z całym dobrem, które rysuje si ę w przyszło ści. Gdyby Unn cofn ęła si ę i
odwróciła od tego dalekiego szumu, i wróciła do domu z pustymi r ękami, zrodziłoby si ę w niej uczucie
bezdennej t ęsknoty za czym ś, czego nigdy nie odnajdzie.
Nagle szum stał si ę wyra źniejszy. Woda w rzece nabierała rozp ędu, przy brzegach po żó łkła.
Równolegle do niej Unn zbiegała ze wzgórza, po śród srebrzystej pl ątaniny rozmarynów i k ęp trawy.
Gdzieniegdzie rosło drzewo. Szum wzmagał si ę, nagle tu ż przed ni ą wyrosła ś ciana skłębionych oparów
wodnych. Unn stan ęła na skraju wodospadu.
Stan ęła jak wryta, niewiele brakowało, ż eby spadła, tak nagle to si ę stało.
Ogarn ęła j ą kolejno fala ró żnych uczu ć, najpierw parali żuj ącego zimna, a potem znowu gor ąca – jak
zawsze podczas wielkich wydarze ń .
Unn znalazła si ę tutaj po raz pierwszy. Latem mieszkała ju ż z ciotk ą, ale nikt jej nie proponował spaceru
do wodospadu. Ciotka wspominała o jego istnieniu, ale na tym koniec. Dopiero pó źn ą jesieni ą w szkole była
o tym mowa, poniewa ż pałac lodowy stanowił cudowny widok.
Co to jest? Pałac lodowy, ale...
Sło ńce nagle znikn ęło. Mo że zajrzy pó źniej w t ę przepa ść o stromym zboczu, teraz panował w niej
lodowaty cie ń.
Unn patrzyła w dół na zaczarowan ą krain ę niewielkich szczytów, sklepionych daszków, oszronionych
kopuł, mi ękko wygi ętych ż ebrowa ń, delikatnych koronek. Wszystko to było z lodu, woda za ś spływała mi ędzy
– 18 –
Strona 19
tym cudami i nieustannie budowała dalej. Wodospad rozwidlał si ę pomi ędzy lodem, nakładał nowe warstwy,
tworzył nowe szczegóły. Wszystko si ę iskrzyło. Sło ńce jeszcze nie wychyn ęło zza wzgórz, jednak że lód sam
przez si ę l śnił błękitem i zieleni ą, promieniował ś miertelnym zimnem.
Wodospad rzucał si ę w sam ś rodek, jakby w czarn ą piwniczn ą otchła ń. Woda strumieniami przetaczała
si ę nad skrajem góry, zmieniała barw ę z czarnej na zielon ą, w miar ę za ś jak wodospad nabierał szale ńczej
szybko ści – zielonej na ż ó łt ą i białą. Z piwnicznej czelu ści bił w gór ę ryk wody, która w dole rozbijała si ę na
białą pian ę o głazy. W powietrzu unosiły si ę kłęby mglistego oparu.
Unn wydała okrzyk rado ści. Zagłuszył go całkowicie huk i szum, a obłoczki jej ciepłego oddechu
rozpływały si ę w kłę bach zimnych oparów.
Pył wodny unosił si ę bez przerwy, woda bryzgała na boki nieustannie, powoli i niezawodnie budowała
spadaj ąc z dzikim impetem. Rzeka była wykolejona. Budowała z pomoc ą mrozu. Szerzej, wy żej, komnaty i
korytarze, przej ścia i lodowe sklepienia nad nimi. Unn nigdy w ż yciu nie widziała nic tak skomplikowanego i
wspaniałego.
Patrzyła prosto w dół. Warto obejrze ć to z dołu, trzeba zatem zsun ąć si ę po stromym oblodzonym
zboczu, wzdłu ż wodospadu. Unn była oczarowana pałacem, wydawał si ę jej pot ężny.
Dopiero u podnó ża spojrzała na niego tak, jak patrz ą wszystkie małe dziewczynki na ś wiecie, i wtedy
znikn ęły najdrobniejsze skrupuły z powodu tej wyprawy. Była przekonana, ż e nie mogła zrobi ć nic
słuszniejszego ni ż przyj ść tutaj. Ogromny pałac lodowy wydawał si ę z tego miejsca siedmiokrotnie wi ększy i
niezbadany.
St ąd ś ciany lodowe robiły wra żenie niebotycznych, rosły w oczach. Unn była odurzona. Ile tu ś cian
poprzecznych, ile nadbudówek, nie mogła wszystkich ogarn ąć wzrokiem. Woda poszerzała pałac we
wszystkie strony. Tylko główny nurt wodospadu torował sobie woln ą drog ę przez sam jego ś rodek.
Do niektórych cz ęś ci pałacu woda ju ż nie dochodziła – były sko ńczone, białe, suche. Inne natomiast
spryskiwał pył wodny, krople ś ciekaj ącej wody błyskawicznie zamieniały si ę w błękitnozielony lód.
Zaczarowany pałac! Trzeba spróbowa ć dosta ć; si ę do wn ętrza, przecie ż musi tu by ć jakie ś wej ście! W
ś rodku na pewno jest mnóstwo dziwnych korytarzy i przej ść – koniecznie trzeba dosta ć si ę do ś rodka. Pałac
lodowy wygl ądał tak fantastycznie, ż e Unn zapomniała o wszystkim. Pragn ęła jedynie wej ść do ś rodka.
A jednak dosta ć si ę do ń nie było łatwo. Wiele szczelin wygl ąda ło na otwory, lecz tylko pozornie, Unn
jednak nie ust ę powa ła, a ż w ko ńcu znalazła szczelin ę ociekaj ąc ą wod ą, ale do ść szerok ą, by si ę przez ni ą
wcisn ąć .
Do pierwszej komnaty Unn weszła z bij ącym sercem.
W tej zielonej sali tylko gdzieniegdzie dochodziły blade promienie ś wiatła. Była pusta, wypełniało j ą
jedynie dokuczliwe zimno. W tym pomieszczeniu było co ś złowrogiego.
– Hop, hop! – zawołała Unn beztrosko.
Wzywała kogo ś? To pusta przestrze ń tak na ni ą wpłyn ęła. Musiała woła ć . Nie wiedziała dlaczego, cho ć
wiedziała, ż e nie ma nikogo.
Natychmiast jednak usłyszała odpowied ź. "Hop!" – zawołała pusta komnata.
Jak ż e si ę wzdrygn ęła!
Mo żna by przypuszcza ć, ż e w tej komnacie panuje ś miertelna cisza, a przecie ż dochodził tu huk
wodospadu. Jego szum przenikał warstwy lodu. Odgłos dzikich igraszek wody, która wal ąc o głazy podło ża
zamieniała si ę w białą pian ę, tutaj dochodził jako cichy, gro źny pomruk.
Unn chwil ę stała nieruchomo, czekała, a ż opu ści j ą l ęk. Nie wiedziała, kogo wzywa ani co jej
odpowiedziano. To nie mogło by ć zwykłe echo.
Mo że ta komnata nie jest taka du ża? Wydawała si ę jednak rozległa. Unn wolała nie próbowa ć, czy
otrzyma powtórn ą odpowied ź, zacz ęła si ę natomiast rozgl ąda ć za przej ściem, za otworem prowadz ącym
głębiej. O wydostaniu si ę na ś wiatło dzienne nawet nie pomy ślała.
Ledwo si ę rozejrzała, dostrzegła przej ście: spory otwór mi ędzy polerowanymi kolumnami lodowymi.
Z kolei weszła do sali nie przypominaj ącej ż adnego wn ętrza, cho ć było to zamkni ęte pomieszczenie,
przekonała si ę o tym wołaj ąc półgłosem: "Hop, hop!" – uzyskała bowiem troch ę l ękliw ą odpowied ź: "Hop!"
Wiedziała, ż e w pałacach bywaj ą takie pomieszczenia jak to, teraz urzeczona, oczarowana, odeszła daleko
od rzeczywisto ści. W tym momencie my śla ła jedynie o pałacu.
Nie wołała Siss! W komnacie wypełnionej półmrokiem woła ła po prostu: "Hop, hop!" Nagle zaczarowana
nie my ślała o Siss, my ślała tylko o dalszych salach zielonkawego lodowego pałacu i o tym, ż e musi wej ść
kolejno do ka żdej z nich.
– 19 –
Strona 20
Było tu przera źliwie zimno, Unn spróbowała, czy zdoła wychucha ć du że kłęby obłoków, niestety ś wiatło
było za słabe. Słyszała, ż e teraz wodospad huczy pod jej nogami, ale to było nieprawdopodobne. Zreszt ą w
pałacu wszystko było nieprawdopodobne. Ale Unn to wcale nie przeszkadzało.
Wła ściwie troszeczk ę zzi ęb ła, a nawet przemarzła mimo ciepłego płaszcza, który jesieni ą ciotka jej
sprawiła na zim ę. Nie marzła jednak na tyle, by zapomnie ć o zainteresowaniu nast ępn ą komnat ą, a ż e
istniała i mo żna j ą znale źć , to było tak pewne jak to, ż e ona nazywa si ę Unn.
Jak zwykle w niewielkich pomieszczeniach przej ście znajdowało si ę na przeciwległym kra ńcu. Zielony,
suchy lód, szpara, któr ą woda dawno ju ż przestała płyn ąć .
Na widok nast ę pnej sali dech jej zaparło.
Znalazła si ę w skamieniałym lesie. W lodowym lesie.
Woda, s ącz ąc si ę t ędy przez pewien czas, ukształtowała pnie i gałęzie lodowe, a mi ędzy wyniosłymi
drzewami rosły mniejsze. Były tu równie ż kształty trudne do okre ślenia, ale odpowiednie dla takiego miejsca,
i nale ża ło pogodzi ć si ę ze wszystkim, co tu było. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała si ę w nieznany
zaczarowany kraj.
Woda szumiała w oddali.
Komnata była widna. Sło ńce tu nie zagl ądało, bo pewno kryło si ę nadal za wzgórzem, lecz ś wiatło
dzienne s ączyło si ę w najrozmaitszy sposób przedziwnymi smugami poprzez lodowe ś ciany. Zimno tu
pot ęż nie!
Ale co znaczyło zimno, tutaj tak by ć powinno, bo tu było królestwo zimna. Unn wielkimi oczami patrzyła
na las, po czym znowu nie śmiało, badawczo rzuciła wezwanie: "Hop! hop!"
Nie otrzymała odpowiedzi.
Wzdrygn ęła si ę: nie ma odpowiedzi.
Tylko lód twardy niczym kamie ń. Wszystko takie obce. Jednak że brak odpowiedzi – to nie jest w
porz ądku. Wobec czego ś takiego człowiek si ę wzdryga i przeczuwa niebezpiecze ństwo.
Las był nieprzyjazny. Komnata, cho ć wspaniała ponad miar ę, sprawiała wra żenie nieprzyjaznej i
napawała Unn przera ż eniem. Tote ż uprzedzaj ąc mo żliwe wydarzenia, wolała rozejrze ć si ę niezwłocznie za
wyj ściem. Czy pójdzie naprzód, czy si ę cofnie, o tym teraz nie my śla ła, straciła bowiem orientacj ę.
Znalazła szczelin ę, przez któr ą mogła si ę przecisn ąć. Zupełnie, jakby przej ścia otwierały si ę przed ni ą
wsz ędzie, gdziekolwiek skieruje kroki. Prze ślizn ęła si ę i ujrzała nowy rodzaj o świetlenia, ale to znała z
codziennego ż ycia: zwykłe ś wiatło dzienne.
Unn pospiesznie rozejrzała si ę dokoła, troch ę zawiedziona, wszak tu nad głow ą miała zwyczajne niebo!
Ż adnego kryształowego sklepienia, tylko wysoko w górze zimno–niebieskie zimowe niebo. Była w okr ągłej
komnacie o gładkich lodowych ś cianach. Woda docierała tutaj kiedy ś, lecz pó źniej odpłyn ęła gdzie indziej.
Unn nie ś miała tu woła ć: "Hop, hop!" Lodowy las nie pozwalał woła ć, natomiast przy dziennym ś wietle
mogłaby wydycha ć chmurki. Ale skoro o tym pomy ślała, poczuła, ż e robi si ę jej coraz zimniej. Rozgrzała si ę
biegn ą c, ale ten zapas ciepła dawno si ę wyczerpał, teraz reszta wewn ętrznego ciepła zamieniała si ę przy
wydechu w drobne obłoczki. Unn obserwowała, jak unosz ą si ę ku górze g ęstymi, pojedynczymi kłę buszkami.
Ju ż zamierzała pój ść dalej, kiedy zatrzymała si ę gwałtownie.
Słycha ć wołanie: "Hop, hop!"
Z tamtej strony!
Obróciła si ę wkoło. Nie wida ć nikogo.
Ale przecie ż to nie było złudzenie.
Je żeli przybysz nie woła, to zapewne sama komnata si ę odzywa. Unn nie była pewna, czy ma si ę z
czego cieszy ć, ale odpowiedziała jak szept cichym: "Hop, hop!"
W ka żdym razie to jej dobrze zrobiło, post ąpiła, jak nale ża ło, nabrała zatem odwagi, rozejrzała si ę za
nowym przej ściem chc ąc jak najpr ędzej pój ść dalej.
Tutaj dochodził silny i głęboki grzmot spadaj ącej wody; wodospadu nie wida ć, ale jest blisko. Trzeba i ść
dalej.
Unn dr ża ła teraz z zimna, ale nie zdawała sobie z tego sprawy, gdy ż była zbyt podniecona. Jest
szczelina! Wystarczyło, ż e potrzebowała przej ścia, a natychmiast si ę znajdowało.
Pr ę dko, dalej!
Tego tak że nie oczekiwała: znalazła si ę bowiem w komnacie, jak mo żna było s ądzi ć, sk ąpanej we łzach.
W chwili kiedy tam wchodziła, kropla wody kapn ęła jej na szyj ę. Otwór, przez który si ę przeciskała, był
tak niski, ż e musiała si ę pochyli ć.
– 20 –