3115
Szczegóły |
Tytuł |
3115 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3115 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3115 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3115 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JULIAN BARNES
Pod s�o�ce
Oto co si� zdarzy�o. W pewn� spokojn�, bezgwiezdn�, czerwcow� noc w 1941 roku, sier�ant lotnictwa Thomas Prosser k�usowa� nad p�nocn� Francj�. Jego Hurricane 11B pokryty by� czarnym kamufla�em. Wewn�trz kabiny czerwone �wiat�o tablicy przyrz�d�w mi�kko sp�ywa�o na r�ce i twarz Prossera. Jarzy� si� jak b�g zemsty. Zdj�wszy okulary, patrzy� ku ziemi w poszukiwaniu �wiate� aerodromu, a ku niebu w poszukiwaniu gor�cych kolor�w spalin bombowca. Na p� godziny przed �witem, Prosser czyha� na Heinkela lub Dorniera powracaj�cego znad jakiego� angielskiego miasta. Bombowiec taki musia�by si� wymkn�� artylerii przeciwlotniczej, nie skorzysta� z reklamy reflektor�w, omin�� balony zaporowe i uj�� nocnym my�liwcom. Wyr�wna�by lot, za�oga my�la�aby o gor�cej kawie suto zaprawionej cykori�, podwozie opad�oby z trzaskiem, a wtedy k�usownik otrzyma�by sowit� zap�at� za swe trudy.
Tej nocy nie nadarzy� si� �aden �up. O 3.46 Prosser wzi�� kurs na baz�. Wybrze�e francuskie przekroczy� na wysoko�ci 18 000 st�p. Rozczarowanie kaza�o mu chyba zwleka� z powrotem, gdy� spojrzawszy nad Kana�em w prawo, zobaczy�, �e zaczyna wschodzi� s�o�ce. Powietrze by�o przejrzyste i rze�kie, gdy pomara�czowe s�o�ce spokojnym, jednostajnym ruchem wywik�a�o si� z lepkiej, ��tej smugi horyzontu. Prosser obserwowa� to powolne ods�oni�cie oblicza. Wiedziona wyuczonym odruchem g�owa co trzy sekundy zwraca�a si� do przodu, lecz by�o raczej ma�o prawdopodobne, �eby spostrzeg� ewentualny niemiecki my�liwiec. Dociera� do niego tylko widok podnosz�cego si� z morza s�o�ca: majestatycznego, nieub�aganego, niemal komicznego.
Gdy pomara�czowa kula nareszcie usiad�a dystyngowanie na �awie odleg�ych fal, Prosser odwr�ci� wzrok. �wiadomo�� niebezpiecze�stwa powr�ci�a. W jasnym, porannym powietrzu jego czarny samolot rzuca� si� w oczy jak jaki� polarny drapie�nik, kt�ry nie zd��y� w por� zmieni� ubarwienia. Gdy raz po raz k�ad� si� na skrzyd�o, zobaczy� w dole d�ugi ogon czarnego dymu. Samotny okr�t, by� mo�e w tarapatach. Szybko opad� ku mrugaj�cym, miniaturowym falom i po chwili rozpozna� na kursie zachodnim bary�kowaty statek handlowy. Czarny dym znik� jednak i wszystko wydawa�o si� w porz�dku. Prawdopodobnie tylko dorzucono w�gla do kot��w.
Na 8000 st�p Prosser wyr�wna� lot i od nowa wzi�� kurs na baz�. W po�owie drogi przez Kana� dopu�ci� do siebie, podobnie jak niemieckie za�ogi bombowc�w, my�l o gor�cej kawie i kanapce z boczkiem, kt�r� zje po odprawie. I wtedy co� si� zdarzy�o. Pr�dko��, z jak� opad�, wt�oczy�a s�o�ce z powrotem pod horyzont, tote� gdy spojrza� w prawo, ponownie ujrza�, jak wschodzi: to samo s�o�ce unosz�ce si� z tego samego miejsca, nad tym samym morzem. Jeszcze raz Prosser zapomnia� o ostro�no�ci i po prostu patrzy�: pomara�czowa kula, ��ta smuga, �awa horyzontu, rze�kie powietrze i p�ynne, niewa�kie wznoszenie si� s�o�ca, kt�re po raz drugi tego ranka wsta�o z fal. By� to powszedni cud, kt�ry na zawsze utkwi� mu w pami�ci.
I
Pytasz, co to jest �ycie. To tak, jakby zapyta�, co to jest marchewka. Marchewka to marchewka i nic poza tym nie wiadomo.
Czech�w do Olgi Knipper, 20 IV 1904
Inni ludzie s�dzili, �e to musi by� uci��liwe, patrze� dziewi��dziesi�t lat wstecz. Jak przez tunel albo przez s�omk�, domy�lali si�. Nie mieli racji. Czasem przesz�o�� by�a filmowana kamer� z r�ki; czasem rysowa�a si� monumentalnie na proscenium, pod gipsowym gzymsem i pomi�dzy fa�dami kurtyn; czasem miga�a przed oczyma jak melodramat z epoki niemego kina, przyjemny, lecz nieostry i zupe�nie nieprawdopodobny. Czasami wypo�yczalnia pami�ci dysponowa�a tylko seri� fotos�w.
Epizod z wujkiem Leslie - najpierwszy Epizod jej �ycia - jawi� si� jako seria slajd�w w latarni magicznej. Moralno�� w tonacji sepii. Sympatyczny bohater negatywny mia� nawet w�sy, a ona siedem lat; pora �wi�t; wujek Leslie by� jej ulubionym wujkiem. Na Slajdzie I pochyla� si� ze swych wy�yn, aby da� jej prezent. Hiacynty, szepn��, wr�czaj�c biszkoptow� donic� nakryt� mitr� br�zowego papieru. W�� je do przewiewnej szafy i zaczekaj do wiosny. Chcia�a je zaraz zobaczy�. Nie, na pewno jeszcze nie wzesz�y. Sk�d on mo�e wiedzie�? P�niej, w sekrecie, Leslie uchyli� r�bka br�zowego papieru i pozwoli� jej zajrze� do �rodka. Niespodzianka! Jednak wzesz�y. Cztery smuk�e szpile w kolorze ochry, wysokie na jakie� p� cala. Wujek Leslie za�mia� si� wymuszenie, jak to zwykle doros�y, kt�remu zaimponowa�o, przewy�szaj�ce go wiedz�, dziecko. Tym bardziej jednak nie powinna na nie patrzy� a� do wiosny. Kolejna dawka �wiat�a mo�e spowodowa�, �e przerosn� swe mo�liwo�ci.
W�o�y�a hiacynty do bieli�niarki i czeka�a na post�py. Cz�sto o nich my�la�a i zastanawia�a si�, jak wygl�da hiacynt.
Czas na Slajd II. Pod koniec stycznia posz�a z latark� do �azienki, wy��czy�a �wiat�o, zdj�a doniczk�, zrobi�a ma�� szczelin� w papierze, wycelowa�a latark� i szybko zajrza�a do �rodka. Cztery obiecuj�ce szpile nadal stercza�y, nadal d�ugie na p� cala. Przynajmniej �wiat�o, kt�re wpu�ci�a w Bo�e Narodzenie, nie zaszkodzi�o im.
Pod koniec lutego zn�w zajrza�a, ale pora wzrostu najwyra�niej jeszcze nie nadesz�a. Trzy tygodnie p�niej wujek Leslie wpad� do nich po drodze na golfa. Przy obiedzie obr�ci� si� ku niej konspiracyjnie i spyta�:
- No i co, Jeanie moja ma�a, jak tam hiacynty?
- Nie pozwoli�e� mi zagl�da�.
- A nie pozwoli�em.
Zajrza�a znowu pod koniec marca, a potem - Slajdy V do X - drugiego, pi�tego, �smego, dziewi�tego, dziesi�tego i jedenastego kwietnia. Dwunastego jej matka zgodzi�a si� na bli�sze ogl�dziny doniczki. Roz�o�y�y na stole kuchennym "Daily Express" z poprzedniego dnia i ostro�nie rozwin�y br�zowy papier. Cztery ochrowe kie�ki nie posun�y si� w g�r�. Pani Serjeant mia�a zak�opotan� min�.
- Chyba najlepiej b�dzie, jak je wyrzucimy, Jean. Doro�li zawsze wszystko wyrzucaj�. Na tym polega jedna wa�na r�nica: dzieci lubi� trzyma� r�ne rzeczy.
- Mo�e korzenie rosn�. - Jean zacz�a rozgarnia� torfow� ziemi�, g�sto upchan� wok� kie�k�w.
- Nie robi�abym tego - powiedzia�a matka. Ale by�o ju� za p�no. Jedn� po drugiej, Jean wykopa�a cztery szpileczki.
Co dziwne, Epizod ten nie spowodowa� u niej utraty wiary w wujka Lesliego. Przesta�a tylko wierzy� w hiacynty.
Patrz�c w przesz�o��, Jean uzna�a, �e jako dziecko na pewno mia�a przyjaci�, ale nie mog�a sobie przypomnie� tej jednej jedynej powiernicy z mazgajowatym u�miechem, zabaw ze skakank� i �o��dziami, karteczek z sekretami, przekazywanych pod splamionymi atramentem �awkami wiejskiej szko�y z gro�n� kamienn� inskrypcj� nad bram�. Mo�e to wszystko by�o, mo�e nie. Patrz�c z obecnej perspektywy, wujek Leslie wystarcza� za powiernika. Faliste w�osy mia� zawsze obficie upomadowane, a na kieszeni granatowego blezera widnia� symbol jego jednostki. Umia� robi� szklanki na wino z opakowa� po s�odyczach, a id�c do klubu golfowego zawsze m�wi�:
- Wpadn� do Starego Zielonego Raju.
Za kogo� takiego, jak wujek Leslie wysz�aby za m��.
Wkr�tce po Epizodzie z Hiacyntami zacz�� j� zabiera� do Starego Zielonego Raju. Sadza� j� na omsza�ej �awce ko�o parkingu i przykazywa� z udawan� surowo�ci�, by pilnowa�a jego kij�w golfowych.
- Id� sobie tylko przep�uka� gard�o.
Dwadzie�cia minut p�niej wyruszali do pierwszego ko�ka. Woniej�cy piwem wujek Leslie ni�s� kije, Jean mia�a na ramieniu specjalny kij do piasku. By� to rodzaj talizmanu: dop�ki Jean trzyma kij w gotowo�ci, �ci�ga na siebie b�yskawice, a wuj ominie pu�apk� piaskownicy.
- Tylko nie upu�� - mawia� - bo pofrunie, b�dzie wi�cej piasku ni� w wietrzny dzie� na pustyni Gobi. - A ona k�ad�a sobie kij na ramieniu jak Karabin. Kiedy�, zm�czona marszem w d� - do pi�tnastego do�ka, wlok�a kij za sob� i po drugim uderzeniu wujka Leslie, pi�ka pow�drowa�a prosto do piaskownicy, pi�tna�cie metr�w dalej.
- No i patrz, co zrobi�a� - powiedzia�, w r�wnym stopniu zadowolony, �e potwierdza si� dzia�anie talizmanu, co naburmuszony. - Musisz mi za to kupi� Jednego przy dziewi�tnastym".
Wujek Leslie cz�sto m�wi� do niej �miesznym kodem. Udawa�a, �e go rozumie. Wszyscy wiedzieli, �e na torze golfowym jest tylko osiemna�cie do�k�w i �e ona nie ma pieni�dzy, ale kiwa�a g�ow�, jakby zawsze kupowa�a ludziom jednego (jednego co?) przy dziewi�tnastym. Gdy doro�nie, kto� jej wyt�umaczy ten kod, ale na razie bardzo si� cieszy�a, �e go nie zna. Niekt�re fragmenty jednak rozumia�a. Gdy pi�ka niepos�usznie odbi�a si� mi�dzy drzewa, Leslie mrucza� czasem pod nosem:
- Za hiacynty - jedyne jego wzmianki o prezencie gwiazdkowym.
Jednak wi�kszo�� uwag przerasta�a j�. Maszerowali z przej�ciem alejk�, on z torb� pe�n� stukocz�cego drewna orzechowego, ona z d�o�mi zaci�ni�tymi na metalowym kiju do piasku.
Jean nie wolno si� by�o odzywa�; wujek Leslie wyja�ni� jej, �e gadanie odwodzi go od obmy�lania nast�pnego uderzenia. Jemu jednak wolno by�o m�wi�. Gdy kroczyli ku odleg�ej plamce bieli, kt�ra czasem okazywa�a si� papierkiem po s�odyczach, zatrzymywa� si� czasem, schyla� ku niej i szepta� na ucho r�ne sekrety. Przy pi�tym do�ku powiedzia�, �e pomidory powoduj� raka i �e s�o�ce nigdy nie zajdzie nad Imperium Brytyjskim; przy dziesi�tym dowiedzia�a si�, �e przysz�o�� nale�y do bombowc�w i �e dziadek Mussolini, cho� makaroniarz, jest nie w ciemi� bity. Kiedy� zatrzymali si� na kr�tkim dwunastym (co przy par 3 by�o przypadkiem bez precedensu) i Leslie wyja�ni� z powag�:
- Poza tym �yd nie b�dzie nigdy golfiarzem.
Potem szli dalej ku piaskownicy, po lewej stronie ��czki, a Jean powtarza�a do siebie t� nagle objawion� prawd�. Lubi�a chodzi� do Starego Zielonego Raju. Nigdy nie by�o do ko�ca wiadomo, co si� mo�e zdarzy�. Pewnego razu, gdy wujek Leslie przep�uka� gard�o dok�adniej ni� zwykle, mi�dzy trzecim a czwartym do�kiem pos�a� pi�k� w niewysokie chaszcze. Kaza� jej si� odwr�ci� plecami, ale nie mia�a obowi�zku zatyka� sobie uszu, wi�c us�ysza�a g�o�ne i wiele m�wi�ce chlapanie. Zerkn�a spod uniesionego �okcia (to si� nie liczy�o jako patrzenie) i ujrza�a par� dymi�c� z wysokich po pas paproci.
I jeszcze ta sztuczka Lesliego. Pomi�dzy dziewi�t� ��czk� a dziesi�tym ko�kiem, otoczonym �wie�o posadzonymi brzozami, sta� male�ki domek, podobny do budki dla ptak�w. Je�li wiatr wia� w odpowiednim kierunku, wujek Leslie wykonywa� tu czasem sw� sztuczk�. Z kieszeni na piersi tweedowej marynarki, ze sk�rzanymi �atami na �okciach, wyjmowa� papierosa, k�ad� na kolanie, wymachiwa� r�kami jak czarnoksi�nik, wk�ada� papierosa do ust, mruga� do Jeanie okiem i zapala� zapa�k�. Siedzia�a obok niego, usi�uj�c wstrzyma� oddech i nie wierci� si�. Wiercipi�ty psuj� sztuczki, mawia� wujek Leslie, tak samo jak dmuchacze i chuchacze.
Po paru minutach zerka�a w bok, staraj�c si� nie ruszy� zbyt gwa�townie. Na ko�cu papierosa by� cal popio�u, a wujek Leslie zaci�ga� si� kolejny raz. Gdy zerka�a ponownie, Leslie odchyla� nieco g�ow� do ty�u, a papieros w po�owie sk�ada� si� z popio�u.
Od tego momentu wujek Leslie nie patrzy� ju� na ni�, tylko mocno koncentrowa� si� i po ka�dym zaci�gni�ciu, powoli odchyla� g�ow� jeszcze troch�. Na koniec trzyma� g�ow� prawie pod k�tem prostym do kr�gos�upa, a papieros (sam popi� pr�cz ostatniego p� cala), kt�ry trzyma� Leslie, celowa� pionowo ku dachowi olbrzymiej budki dla ptak�w. Sztuczka uda�a si�.
Potem lew� r�k� dotyka� j� w rami�, a ona ostro�nie wstawa�a, staraj�c si� nie oddycha�, �eby nie zdmuchn�� popio�u na marynark� ze sk�rzanymi �atami na �okciach, i sz�a do dziesi�tego ko�ka. Par� minut p�niej Leslie do��cza� do niej z lekkim u�miechem. Nigdy nie pyta�a, na czym polega sztuczka. Mo�e s�dzi�a, �e nie odpowie.
Nast�pnie by�y seanse krzyku. Zdarza�o si� to zawsze w tym samym miejscu, na polu za tr�jk�tem wilgotnej, pachn�cej buczyny, kt�ry wrzyna� si� w czternast� psi� nog�. Za ka�dym razem Leslie posy�a� pi�k� tak niecelnie, �e musieli przeczesywa� najg��bsz� cz�� zagajnika, gdzie pnie poros�e by�y mchem, a orzeszki bukowe s�a�y si� g�ciej na poszyciu. Za pierwszym razem znale�li si� ko�o prze�azu, kt�ry by� o�liz�y w dotyku, cho� od wielu dni nie pada�o. Wspi�li si� na�, po czym zacz�li przeszukiwa� kilka pierwszych jard�w trawiastej pochy�o�ci. Po troch� bezcelowym grzebaniu w trawie butami i kijami, Leslie pochyli� si� i powiedzia�:
- A gdyby�my si� tak porz�dnie wydarli? Odwzajemni�a jego u�miech. Ludzie lubi� si� porz�dnie wydrze� przy takich okazjach. Przecie� to bardzo denerwuj�ce, nie m�c znale�� pi�ki. Leslie t�umaczy� dalej:
- Jak si� ju� do cna wywrzeszczysz, musisz pa�� na plecy. Takie s� regu�y.
Odchylili g�owy i wrzeszczeli do nieba. Wujek Leslie grubo i gard�owo, jak deszcz wychodz�cy z tunelu; Jean cienko i chwiejnie, niepewna, na ile starczy jej tchu. Oczy mia�o si� otwarte - taka by�a chyba nie wypowiedziana regu�a - twardo wpatrzone w niebo, ��daj�ce odpowiedzi. Potem robi�o si� drugi wdech i zn�w wrzeszcza�o, pewniej, natarczywiej. Potem jeszcze raz, a Leslie rycza� coraz dono�niej. I nagle przychodzi�o wyczerpanie, nie mia�o si� ju� w sobie wi�cej wrzasku i pada�o si� plackiem. Przewraca�aby si� nawet wtedy, gdyby nie by�o takiej regu�y. Zm�czenie w�drowa�o przez jej cia�o jak fala.
Wujek Leslie klapn�� na plecy kilka jard�w od niej i wlepiali r�wnoleg�e, zdyszane spojrzenie w spokojne niebo. W po�owie drogi do nieba, kilka chmurek drgn�o �agodnie, jakby w wahaniu, czy zerwa� si� z postronka. Mo�e jednak zawdzi�cza�y ten nieznaczny ruch dyszeniu dw�ch wyci�gni�tych na ziemi postaci. Regu�y najwyra�niej stanowi�y, �e mo�na dysze� tak mocno, jak si� tylko ma ch��.
Po chwili us�ysza�a, jak Leslie kaszle.
- My�l�, �e nale�y mi si� free drop. - Pocz�apali z powrotem przez o�liz�y prze�az, po trzaskaj�cych orzeszkach do czternastego ko�ka, gdzie wujek Leslie, rozejrzawszy si� za szpiegami, po�o�y� na podstawce b�yszcz�c� now� pi�k� i pos�a� j� na jakie� dwie�cie jard�w ku ��czce. Mimo �e jest do cna wywrzeszczany, pomy�la�a Jean.
Szli krzycze� tylko wtedy, gdy Leslie bardzo niecelnie pos�a� pi�k� z ko�ka, co z jakiego� powodu zdarza�o si� przy pustym torze. Nie robili tego zbyt cz�sto, gdy� po pierwszym razie Jean dosta�a kokluszu. Koklusz nie kwalifikowa� si� jako Incydent, w przeciwie�stwie do festynu wujka Lesliego. Czy te� raczej skutk�w kwesty wujka Lesliego.
Gdy przyszed� w czwartym dniu jej choroby, le�a�a w ��ku, wydaj�c niekiedy z siebie gard�owy krzyk jakiego� egzotycznego ptaka zgubionego na obcym niebie. W blezerze z odznak� jednostki usiad� na ��ku. Troch� czu� by�o od niego przep�ukanym gard�em i zamiast spyta�, jak si� czuje, mrukn��:
- Nic im nie powiedzia�a� o darciu si�?
- Oczywi�cie, �e nie.
- No bo, widzisz, to tajemnica. I to do�� mi�a tajemnica, prawd� m�wi�c.
Jean skin�a g�ow�. By�a to niezwykle mi�a tajemnica. Ale by� mo�e wrzeszczenie spowodowa�o koklusz. Matka zawsze ostrzega�a j�, by si� nigdy zanadto nie gor�czkowa�a. Mo�e wrzeszcz�c rozgor�czkowa�a gard�o, i st�d koklusz. Wujek Leslie tak si� zachowywa�, jakby podejrzewa�, �e to jego wina.
Gdy wyda�a z siebie paniczny krzyk ptaka, nie wiedzia�, co zrobi� z oczami.
Dwa dni p�niej pani Serjeant po�o�y�a na skraju ��ka Jean zimow� bielizn�, a nast�pnie grub� sukienk�, zimowy p�aszcz, szalik i koc. Wydawa�a si� niezadowolona, lecz zbyt zrezygnowana, by to okaza�.
- Chod�, idziemy. Wujek Leslie zabiera nas na festyn. - Jak si� przekona�a Jean, do festynu wujka Lesliego nale�a� te� przejazd taks�wk�. Jej pierwszy w �yciu. Po drodze do aerodromu stara�a si� nie robi� wra�enia rozgor�czkowanej. W Hendon matka zosta�a w samochodzie. Jean wzi�a ojca za r�k�, a on wyja�ni�, �e drewniane cz�ci De Havillanda zrobione s� ze �wierku.
- �wierk to bardzo twarde drewno - powiedzia� - prawie tak twarde, jak metalowe cz�ci samolotu, wi�c nie ma si� o co martwi�. - Ale ona wcale si� nie martwi�a.
Sze��dziesi�ciominutowa wycieczka turystyczna po Londynie; odjazd co godzin�. Po�r�d kilkunastu pasa�er�w by�a jeszcze dw�jka dzieci, opatulonych jak przesy�ki pocztowe, cho� to dopiero sierpie�; mo�e te� si� dar�y ze swymi wujkami. Jej ojciec siedzia� po przeciwnej stronie i powstrzymywa� j�, gdy usi�owa�a wychyli� si� i wyjrze� przez okno.
- Cel lotu - wyja�ni� jej - jest zdrowotny, a nie edukacyjny.
Przez ca�� wycieczk� patrzy� na plecione siedzenie przed sob� i trzyma� si� za kolana. Zdawa� si� niezdrowo rozgor�czkowany. Gdy De Havilland pochyli� si� na skrzyd�o, za pucu�owatymi silnikami i krzy�akami zastrza��w Jean ujrza�a co�, co mog�o by� mostem Tower. Zwr�ci�a twarz ku ojcu.
- Psst - powiedzia� - koncentruj� si�, �eby� wydobrza�a. Min�� rok, nim Jean i wujek Leslie poszli znowu wrzeszcze�.
Ju� wcze�niej zagl�dali oczywi�cie do Starego Zielonego Raju, ale uderzenia wujka Leslie na czternastym jako� zyska�y na precyzji. Gdy wreszcie, nast�pnego lata, pos�a� pi�k� z furkotem do g�ry, jakby dok�adnie wiedzia�a, gdzie ma si� uda�. Oni r�wnie� wiedzieli: wskro� d�ugich chaszczy, przez wilgotn� buczyn� i o�liz�y prze�az na trawiast� pochy�o��. Wrzeszczeli w gor�ce powietrze i z �omotem opadli na plecy. Jean szuka�a na niebie samolot�w. Wodzi�a szeroko otwartymi oczami, niemal wychodzi�y jej z orbit. �adnych chmur, �adnych samolot�w: jakby wystraszy�y si� ha�asu. Nic, pr�cz b��kitu.
- Chyba pozwol� sobie na free drop - powiedzia� Leslie. Nie szukali pi�ki ani po drodze do lasu, ani w drodze powrotnej.
Gdy po raz trzeci urz�dzili sobie wrzaski, nadlecia� samolot. Jean nie zauwa�y�a go, gdy krzyczeli wniebog�osy, lecz gdy le�eli zdyszani, a chmury szarpa�y za postronki. Zarejestrowa�a odleg�y bzyk. Zbyt regularny, jak na owada, zarazem bliski i daleki. Wy�oni� si�, na kr�tko i z wi�kszym ha�asem, pomi�dzy dwiema chmurami, znikn��, pojawi� znowu, po czym zmierza� powoli ku horyzontowi, trac�c wysoko��. Wyobrazi�a sobie pucu�owate silniki, �wiszcz�ce zastrza�y i dzieci opatulone jak przesy�ki pocztowe.
- Gdy Lindbergh lecia� nad Atlantykiem - skomentowa� Leslie z odleg�o�ci kilku st�p - mia� ze sob� pi�� kanapek. Zjad� tylko p�torej.
- Co si� sta�o z reszt�?
- Jak� reszt�?
- Z pozosta�ymi trzema i p�.
Wujek Leslie podni�s� si�; wygl�da� na zachmurzonego. Mo�e nie wolno jej by�o si� odzywa�, cho� nie szli alejk�. Gdy grzebali w orzeszkach bukowych, tym razem szukaj�c pi�ki, odezwa� si� burkliwie:
- Pewnie s� w muzeum kanapek.
Muzeum kanapek, zastanawia�a si� Jean: czy rzeczywi�cie jest co� takiego? Ale wiedzia�a, �e nie nale�y wi�cej o nic pyta�. Nast�pne dwa do�ki wprawi�y Lesliego w lepszy nastr�j. Przy siedemnastym, �ypn�wszy okiem w g�r� i w d� alejki, zn�w uderzy� w konspiracyjny ton.
- Zagramy w Sznur�wki Trzewik�w?
Nigdy wcze�niej nie s�ysza�a o tej grze, lecz zgodzi�a si� bez wahania.
Wujek Leslie bez �enady pos�a� pi�k� w ug�r. Gdy tam doszli, schyli� si� i zdj�� swe bia�o-br�zowe meszty. Skrzy�owane ko�c�wki sznur�wek u�o�y� wewn�trz buta, spojrza� na ni� i skin�� g�ow�. Zdj�a czarne p�buty i zrobi�a to samo. Patrzy�a, jak z komiczn� powag� Leslie wsuwa najpierw palce, potem ca�e stopy z powrotem do but�w. Zrobi�a to samo. Mrugn�� okiem, ukl�kn�� na jedno kolano jak konkurent do r�ki, klepn�� j� w �ydk�, po czym powoli wyci�gn�� obie sznur�wki spod mi�kkiego podbicia jej lewej stopy. Jean zachichota�a. Uczucie by�o cudowne. Z pocz�tku troch� �askota�o, potem jeszcze bardziej, a� fala rozkoszy przesz�a jej a� do �o��dka. Zamkn�a oczy, a wujek Leslie poszarpuj�c zawadiacko, wydoby� sznur�wki spod jej prawej stopy. Z zamkni�tymi oczami by�o jeszcze przyjemniej.
Przysz�a kolej na niego. Kucn�a u jego st�p. Z tej odleg�o�ci buty zdawa�y si� ogromne. Skarpetki odrobin� wonia�y stodo��.
- Po jednej, prosz� - szepn��. Uchwyci�a pierwsz� sznur�wk� blisko oczka. Poci�gn�a, lecz bez skutku. Poci�gn�a jeszcze raz, mocniej. Stopa mu drgn�a, a sznur�wka nagle wysun�a si�.
- �le - powiedzia�. - Za szybko. W�� z powrotem. Uni�s� stop�, a ona wcisn�a d�ug� br�zow� sznur�wk� do buta, pod wilgotn� skarpetk�. Poci�gn�a jeszcze raz, bardziej jednostajnie. Sznur�wka wysun�a si� lekko i powoli, a z milczenia w g�rze dziewczynka wydedukowa�a, �e tym razem si� uda�o. Jedna po drugiej, poci�gn�a za ko�c�wki trzech pozosta�ych sznur�wek. Poklepa� j� po g�owie.
- Chyba metalowa si�demka *, jak s�dzisz? Podbi�, szarpn�� do g�ry i b�dzie cacy.
- Ju� nie gramy?
- A, w to? Nie, ju� koniec. - Przymierzy� si� do pi�ki, szurn�� nogami, jakby sznur�wki by�y nadal wewn�trz but�w i lu�nymi nadgarstkami zako�ysa� kijem. - Akumulatory musz� si� z powrotem na�adowa�.
Skin�a g�ow�. Posun�� pi�k� kilka cali dalej, na bardziej mechat� k�pk� trawy, zn�w przez chwil� ustawia� stopy, strzeli� w kierunku chor�giewki i ruszy� alejk�.
- Sznur�wki! - krzykn�� do ty�u, a ona schyli�a si�, by je zawi�za�.
Grywali jednak p�niej, i to do�� cz�sto, w Sznur�wki Trzewik�w. Nie zawsze w Starym Zielonym Raju; czasem pok�tnie i na chybcika w domu. Obowi�zywa�y zawsze te same regu�y: najpierw wujek Leslie wyci�ga� po dwie sznur�wki naraz z jej but�w, potem ona po jednej z jego. Kiedy� pr�bowa�a zagra� bez wujka, ale to nie by�o to samo. Zastanawia�a si�, czy od tej zabawy mo�na si� rozchorowa�. Od wszystkiego, co mi�e, mo�na si� by�o rozchorowa�. Od czekolad, ciastek, fig. Od wrzeszczenia dostawa�o si� kokluszu. Na co zachoruje od gry w Sznur�wki Trzewik�w?
Zapewne ju� wkr�tce znajdzie na to odpowied�. A potem, gdy doro�nie, znajdzie inne odpowiedzi. Na takie i owakie pytania. Jaki wybra� kij? Czy jest muzeum kanapek? Dlaczego �yd nigdy nie b�dzie prawdziwym golfiarzem? Czy ojciec si� ba� w De Havillandzie, czy tylko koncentrowa�? Czy tylko Mussolini by� nie w ciemi� bity? Dlaczego jedzenie wygl�da zupe�nie inaczej, gdy wychodzi z drugiego ko�ca? Jak palie papierosa, �eby nie spad� popi�? Czy do nieba idzie si� kominem, jak w sekrecie podejrzewa�a? I dlaczego norka wykazuje patologiczn� �ywotno��?
Jean nie rozumia�a nawet, o co w tym ostatnim zdaniu chodzi, lecz z czasem by� mo�e odkryje, na czym polega pytanie, a potem znajdzie odpowied�. O norkach wiedzia�a z rycin cioci Evelyn. By�o ich dwie, pozostawione wiele lat wcze�niej z nie zrealizowanej kolekcji, przenoszone ze �ciany na �cian�. Ostatecznie znalaz�y si� w pokoju Jean. Ojciec mia� w�tpliwo�ci, czy jedna z nich pasuje do pokoju dziecka, lecz matka by�a zdania, �e ryciny Evelyn musz� wisie� razem.
Obrazek poziomy pokazywa� dw�ch m�czyzn w lesie, w staromodnych ubraniach i kapeluszach. M�czyzna z brod� trzyma� za kark fretk�. Drugi, bez brody, opiera� si� na strzelbie. U jego st�p le�a� stos martwych fretek. Tyle tylko, �e nie by�y to fretki, gdy� obrazek zatytu�owany by� "Polowanie na norki". Pod spodem by� tekst, kt�ry Jean przeczyta�a wiele razy.
"Norka, podobnie jak pi�moszczur i gronostaj, nie odznacza si� przesadnym sprytem, tote� �atwo j� schwyta� w r�nego rodzaju samo��wki. �apie si� we wnyki i sid�a, lecz najcz�ciej wpada w tak zwany potrzask. Wabi j� ka�dego rodzaju mi�so, lecz zazwyczaj w formie przyn�ty mieli�my do czynienia z g�ow� g�uszca, dzikiej kaczki, kury, s�jki czy innego ptaka. Norka charakteryzuje si� patologiczn� �ywotno�ci�, wskutek czego widywali�my j� w potrzasku przygniecion� ci�arem 150 funt�w, pod kt�rym zmaga�a si� ze �mierci� od prawie doby."
"Patologiczna �ywotno��" nie by�a jedynym fragmentem, kt�rego na razie nie rozumia�a. Co to jest g�uszec? Albo pi�moszczur? Wiedzia�a, co to jest dzika kaczka, para sojek torowa�a zesz�ej wiosny w buczynie przy czternastym do�ku, kur� jadali w niedziel� na obiad, gdy ojciec wy�wiadczy� klientowi przys�ug�. Pani Baxter przychodzi�a rano j� oskuba�, po czym wraca�a ko�o pi�tej po n�k�, zawini�t� w nat�uszczony papier. Ojciec Jean lubi� dowcipkowa� na temat pani Baxter, gdy wycina� w drewnie. Jego c�rka chichota�a, a �ona krzywi�a si�.
- Czy pani Baxter dostaje te� g�ow�? - spyta�a kiedy� Jean.
- Nie, c�reczko. Czemu pytasz?
- A co robicie z g�ow�?
- Wyrzucamy do kosza.
- Nie powinni�cie zostawi� i sprzeda� �owcom norek.
- Jako� nigdy si� u nas nie pokazuj� - odpar� jowialnie ojciec.
Na obrazku pionowym sta�a oparta o drzewo drabina, z namaloowanymi na szczeblach s�owami. PRACOWITO��, m�wi� dolny szczebel; UMIARKOWANIE, m�wi� drugi, cho� tak naprawd� m�wi� tylko UMIARKOWAN, gdy� dwie ostatnie litery zas�ania�o kolano wchodz�cego po drabinie cz�owieka. Nast�pie sz�a ROZTROPNO��, PRAWO��, GOSPODARNO��, PUNKTUALNO��, ODWAGA i, na g�rnym szczeblu, WY-TRWA�O��. Na pierwszym planie ludzie ustawili si� w kolejce do wchodzenia na drzewo, z kt�rego li�ci zwieszone by�y banki choinkowe pomalowane w kolejne s�owa, takie jak: "Szcz�cie", "Honor", "�aska Bo�a" i "Dobra Wola". W g��bi t�oczyli si� ludzie, kt�rzy nie mieli ochoty wchodzi� na drzewo; oddawali si� grom hazardowym, oszustwu, strajkowali b�d� wchodzili do wielkiego budynku o nazwie Gie�da.
Jean rozumia�a og�ln� intencj� obrazka, cho� czasem bezmy�lnie myli�a drzewo z Drzewem Wiadomo�ci, o kt�rym by�a mowa w Pi�mie �wi�tym. Na Drzewo Wiadomo�ci nie powinno si� wchodzi�, a na drzewo z obrazka powinno, cho� nie do ko�ca rozumia�a wszystkie s�owa na szczeblach, jak r�wnie� te dwa na cz�ciach pionowych: pierwsze z nich brzmia�o MORALNO��, a drugie UCZCIWO��. S�dzi�a, �e niekt�re ze s��w rozumie. Uczciwo�� znaczy�a, �e obrazki cioci Evelyn maj� wisie� razem i �e nie nale�y przesuwa� pi�ki w korzystniejsze miejsce, gdy nikt nie patrzy; punktualno�� znaczy�a, �eby si� nie sp�nia� do szko�y; gospodarno�� to to, co ojciec robi� w sklepie, a matka w domu; a odwaga - odwaga to latanie samolotami. Z czasem na pewno zrozumie pozosta�e s�owa.
***
Jean mia�a siedemna�cie lat, gdy wybuch�a wojna i wydarzenie to sprawi�o jej ulg�. Nic nie by�o ju� na jej g�owie. Nie potrzebowa�a ju� czu� si� winna. W ci�gu poprzednich kilku lat ojciec wzi�� na swe ramiona ca�y ci�ar rozmaitych kryzys�w politycznych. By� to w ko�cu jego obowi�zek jako G�owy Rodziny. Czyta� im wiadomo�ci w "Daily Express", przerywaj�c po ka�dym ust�pie i t�umaczy� im biuletyny radiowe. Jean cz�sto mia�a odczucie, �e ojciec jest w�a�cicielem ma�ego zak�adu rodzinnego, kt�remu zagra�a zgraja cudzoziemc�w o egzotycznych nazwiskach, stosuj�cych bezprawne metody handlowe i drapie�nie konkurencyjne ceny. Jej matka umia�a w�a�ciwie zareagowa� na ka�d� informacj� z gazety. Zna�a wszystkie nieartyku�owane d�wi�ki, jakie nale�y z siebie wyda�, gdy pojawi si� nazwisko Benesa, Daladiera czy Litwinowa, wiedzia�a, kiedy najlepiej roz�o�y� bezradnie r�ce i poprosi� ojca, by wyja�ni� wszystko od pocz�tku. Jean usi�owa�a wzbudzi� w sobie ciekawo��, lecz brzmia�o to jak opowie��, kt�ra zacz�a si� dawno temu, jeszcze przed jej narodzinami, i kt�rej nigdy do ko�ca si� nie nauczy. Z pocz�tku nie odzywa�a si�, s�ysz�c nazwiska tych z�owrogich zagranicznych biznesmen�w z ci�ar�wkami pe�nymi skradzionych herbatnik�w zio�owych i z�apanych bezprawnie w sid�a ba�ant�w. Nawet milczenie nie by�o jednak bezpieczne - wskazywa�o, �e nie jest odpowiednio zatroskana - wi�c niekiedy zadawa�a pytania. Problem tkwi� w tym, i� nie wiedzia�a, o co pyta�. Wydawa�o si� jej, �e w�a�ciwie pytanie mo�na zada� tylko znaj�c z g�ry odpowied�, a w takim razie jaki w tym sens? Kiedy�, otrz�sn�wszy si� ze znudzonego rozmarzenia, spyta�a ojca o t� now� pani� premier Austrii, Ann Schluss. To by� b��d.
Wojna jest oczywi�cie m�sk� spraw�. M�czy�ni prowadz� wojn�, m�czy�ni j� wyja�niaj�, wystukuj�c popi� z fajki jak wychowawcy szkolni. Co kobiety zrobi�y podczas pierwszej wojny? Rozdawa�y bia�e pi�ra, obrzuca�y kamieniami jamniki, jecha�y do Francji piel�gnowa� rannych. Najpierw pos�a�y m�czyzn w b�j, potem ich zszywa�y do kupy. Czy tym razem cokolwiek si� zmieni? Raczej nie.
Jean odnios�a jednak wra�enie, �e przez sw� niezdolno�� do zrozumienia europejskiego kryzysu politycznego przyczynia si� do jego kontynuacji. Czu�a si� winna za Monachium. Czu�a si� winna za Sudety. Czu�a si� winna za hitlerowsko-radziecki pakt o nieagresji. �eby jeszcze mog�a sobie przypomnie�, czy wolno ufa� Francuzom, czy nie. Czy Polska jest wa�niejsza ni� Czechos�owacja? I o co chodzi w tej ca�ej sprawie z Palestyn�? Palestyna le�y na pustyni i �ydzi chc� tam jecha�. To przynajmniej potwierdza zdanie wujka Leslie o �ydach: �e nie lubi� gra� w golfa. Nikt, kto lubi gra� w golfa, nie zdecydowa�by si� mieszka� na pustyni. Tor nie mo�e si� sk�ada� wy��cznie z piaskownicy.
Tak wi�c, kiedy zacz�a si� wojna, Jean poczu�a ulg�. Wszystkiemu winien jest Hitler, ona nie ma z tym nic wsp�lnego. Poza tym co� si� zacz�o dzia�. Wojna liczy�a si� za kolejny Incydent: tak na to z pocz�tku patrzy�a. M�czyzn wzi�to do poboru, matka wst�pi�a do kobiecych s�u�b pomocniczych, a Jean wolno by�o wreszcie obci�� szeroki s�omkowo-br�zowy warkocz, kt�ry przez tyle lat opada� jej na plecy. Ojciec od�a�owa� t� egzekucj�, przekona� go argument, �e oszcz�dno�� na mydle i wodzie znacz�co wspomo�e dzia�ania wojenne. W przyp�ywie ckliwo�ci poprosi� o odci�ty warkocz i trzyma� go na p�ce w szopie przez kilka tygodni, p�ki matka nie wyrzuci�a tej pami�tki.
Rodzice, w tajemnicy przed c�rk�, zastanawiali si�, czy powinna i�� do pracy. Uznali jednak, �e b�dzie lepiej, gdy po wst�pieniu matki do s�u�b pomocniczych Jean b�dzie prowadzi� dom.
- Przyda ci si� to na przysz�o��, moja dziewucho - powiedzia� ojciec i mrugn�� okiem. Przyda si� na przysz�o��; nie mia�a jednak poj�cia, do czego. Gdy patrzy�a na rodzic�w, ogarnia�o j� przera�enie, jak bardzo s� doro�li. H� czasu up�ynie, zanim ona b�dzie taka doros�a?
Znali swe w�asne umys�y; mieli przekonania; potrafili odr�ni�, co jest s�uszne, a co nies�uszne. �eby ona wiedzia�a, co jest s�uszne, a co nie! Trzeba jej by�o wiele razy powtarza�; jej przekonania by�y ruchliwe jak wystraszone kijanki, w por�wnaniu ze skrzecz�cymi dono�nie �abami przekona� jej rodzic�w; natomiast znajomo�� swego w�asnego umys�u wydawa�a si� jej przedziwnym zjawiskiem. Jak mo�na pozna� w�asny umys� nie u�ywaj�c do tego celu w�asnego umys�u? Pies goni�cy za swym uci�tym ogonem. Sama my�l o tym przyprawia�a j� o zawr�t g�owy.
Dorastanie polega�o te� na tym, �eby na kogo� wygl�da�. Jej ojciec, kt�ry prowadzi� sklep spo�ywczy w Bryden, wygl�da� na cz�owieka, kt�ry prowadzi sklep spo�ywczy: by� korpulentny i zadbany, podtrzymywa� r�kawy opaskami elastycznymi i robi� wra�enie cz�owieka uprzejmego, lecz maj�cego w zanadrzu surowo�� cz�owieka, kt�ry wie, �e funt m�ki to funt m�ki, a nie pi�tna�cie uncji, kt�ry nie patrz�c na etykietki wie, w jakim pude�ku s� jakie herbatniki, kt�ry mo�e trzyma� d�o� blisko, bliziutko maszynki do ci�cia bekonu, nawet nie zadrasn�wszy sobie sk�ry.
Matka Jean te� wygl�da�a na kogo�, z jej spiczastym nosem i raczej wy�upiastymi niebieskimi oczami, z w�osami upi�tymi w kok do bordowo-butelkowo-zielonego munduru s�u�b pomocniczych, rozpuszczonymi wieczorem, gdy s�ucha�a ojca i dok�adnie wiedzia�a, jakie zadawa� pytania. Bra�a udzia� w zbi�rkach z�omu, kt�rych �niwem by�y tysi�ce blaszanych puszek; ca�ymi tygodniami przyszywa�a skrawki kolorowego p��tna do sieci kamufla�owych (-Tak, jakbym zszywa�a olbrzymi dywan, Jean); zwija�a papier w bele, pracowa�a w kantynie polowej, pakowa�a kosze z �ywno�ci� dla saper�w. Nic dziwnego, �e zna�a sw�j w�asny umys�; nic dziwnego, �e wygl�da�a na kogo�.
Jean wpatrywa�a si� czasem w lustro, szukaj�c oznak zmian, lecz jej proste w�osy le�a�y smutne i przylizane na g�owie, a b��kit oczu szpeci�y g�upawe plamki. W "Daily Express" kto� napisa�, �e wiele gwiazd hollywoodzkich zawdzi�cza�o sukces twarzom w kszta�cie serca. Niestety na to nie by�o ju� nadziei - mia�a zbyt kanciast� szcz�k�. �eby tylko r�ne cz�ci jej twarzy zacz�y wygl�da� bardziej sp�jnie. No, szybciej troch�, szepta�a czasem do lustra. Matka z�apa�a j� kiedy� na tych ogl�dzinach i powiedzia�a:
- Nie jeste� pi�kna, ale b�d� z ciebie ludzie.
B�d� ze mnie ludzie, pomy�la�a. Moi rodzice m�wi�, �e b�d� ze mnie ludzie. Ale czy ktokolwiek inny tak pomy�li? T�skni�a za wujkiem Lesliem. Teraz nie wolno o nim by�o rozmawia�, ale cz�sto o nim my�la�a; zawsze by� po jej stronie. Kiedy�, gdy szli wzd�u� d�ugiego dziesi�tego w Starym Zielonym Raju, Jean, nios�c metalowy kij do piasku w pozycji na szcz�cie, spyta�a:
- Co b�d� robi�, gdy dorosn�?
Pytanie wydawa�o si� naturalne, przecie� on powinien wiedzie� lepiej ni� ona. Wujek Leslie, w swych bia�o-br�zowych mesztach, z postukuj�cymi kijami golfowymi w torbie, uchwyci� g�owic� metalowego kija na jej ramieniu i rusza� nim na boki. Potem obj�� j� za szyj�.
- Co tylko sobie zamarzysz, moja ma�a - powiedzia�.
Z pocz�tku na wojnie niewiele si� dzia�o, lecz potem rozkr�ci�o si� i ludzie gin�li. Jean zacz�a lepiej rozumie�, na czym polega wojna, kto usi�uje wysiuda� ojca z interesu i jak nazywaj� si� jego podejrzani wsp�lnicy. Wrza�a oburzeniem na tych obcokrajowc�w z ich n�dznymi sztuczkami. Przed oczyma mia�a naciskaj�cy na szalk� wagi t�usty kciuk z brudnym paznokciem. Mo�e powinna si� przy��czy� do walki. Ojciec uwa�a� jednak, �e wi�cej dobrego robi na miejscu.
- Dmuchaj w ognisko domowe - powiada�.
I wtedy wojna przynios�a Tommy'ego Prossera. By� to niew�tpliwie Incydent. Zawiadomienie o jego zakwaterowaniu przysz�o kt�rego� wtorku, �rod� sp�dzili na narzekaniach, �e ju� w tr�jk� jest ciasno, a co dopiero w czw�rk�, a w czwartek przyby� Tommy Prosser. By� niskim, szczup�ym m�czyzn� w mundurze RAF-u, z czarnymi upomadowanymi w�osami i czarnym w�sikiem. Walizka, kt�r� mia� pod pach� by�a spi�ta sk�rzanym pasem. Spojrza� z ukosa na Jean otwieraj�c� mu drzwi, po czym odwr�ci� wzrok, u�miechn�� si� do �ciany i zameldowa� jak do zwierzchnika:
- Sier�ant lotnictwa Prosser.
- Tak, tak. By�o napisane.
- Bardzo mi�o z pa�stwa strony i w og�le.
Jego ton by� pozbawiony wyrazu, lecz obcy akcent z p�nocy brzmia� dla uszu Jean skrzekliwie, przywodzi� na my�l zgrzebn� koszul�.
- Tak, tak. Mama wraca o pi�tej.
- Chce pani, �ebym przyszed� p�niej?
- Nie wiem. - Czemu nigdy nic nie wie? B�dzie z nimi mieszka�, wi�c chyba rozs�dnie by�oby zaprosi� go do �rodka. Ale co potem? Czy powinna zrobi� mu herbaty?
- Nie ma problemu. Wr�c� o pi�tej. - Spojrza� na ni�, odwr�ci� wzrok, u�miechn�� si� do �ciany i poszed�. Przez okno w kuchni Jean ujrza�a go siedz�cego po drugiej stronie drogi, wpatrzonego w walizk�. � czwartej zacz�o pada�, wi�c zaprosi�a go do �rodka.
Przys�ano go z jednostki w West Mailing. Nie, nie wie, na jak d�ugo. Nie, nie mo�e jej powiedzie�, dlaczego. Nie, nie Spitfire, tylko Hurricane. O rany, ju� zadaje nie te pytania, co trzeba. Pokaza�a na schody prowadz�ce do jego pokoju, niepewna, czy b�dzie �adniej z nim nie p�j��, czy te� obcesowo mu towarzyszy�. Prosserowi by�o chyba wszystko jedno. Pr�cz nazwiska, z w�asnej woli nie udzieli� �adnych informacji, nie zada� �adnych pyta�, nie zg�osi� �adnych uwag, nie powiedzia� nawet, jak pi�knie wszystko posprz�tane i wypachnione. Dali mu klitk�. Oczywi�cie, nie by�o czasu jej ozdobi�, powiesili tylko na �cianie obrazki cioci Evelyn.
Sp�dza� wi�kszo�� czasu w pokoju, schodzi� tylko regularnie na posi�ki i odpowiada� na pytania ojca. Dziwnie by�o mie� dw�ch m�czyzn w domu. Z pocz�tku ojciec odnosi� si� do sier�anta lotnictwa Prossera uni�enie. Taktownie i z podziwem wypytywa� o lotnicz� dol�, z bratersk� pogard� wyra�a� si� o "Szwabach" i �artobliwie instruowa� matk�, by "da�a dok�adk� naszemu bohaterowi stratosfery". Prosser wyra�nie jednak nie odpowiada� na pytania ojca w tym samym duchu. Dok�adki przyjmowa� bez wylewnych podzi�kowa�, kt�rych matka si� spodziewa�a, a chocia� z ochot� pom�g� zawiesi� zaciemniaj�ce kotary na czas nalot�w, do dyskusji o strategii p�nocnoafryka�skiej wcale si� nie zapala�. Dla Jean by�o jasne, �e Prosser rozczarowa� ojca. Jasne by�o dla niej tak�e, i� wie o tym i wcale mu to nie przeszkadza. By� mo�e nie zadaj� mu jeszcze w�a�ciwych pyta�. A mo�e rzecz w tym, �e pochodzi z innych stron: powiedzia�, �e spod Blackburn w Lancashire. Mo�e tam ludzie inaczej si� zachowuj�.
Czasem, gdy byli sami w domu, Prosser schodzi� na d�, opiera� si� o drzwi kuchni i patrzy�, jak ona prasuje, piecze chleb b�d� czy�ci do po�ysku no�e. Z pocz�tku by�a zak�opotana, p�niej przyzwyczai�a si�. Maj�c �wiadka swej gospodarskiej krz�taniny czu�a si� po�yteczniejsza. Pod nieobecno�� rodzic�w rozmowy nie by�y jednak �atwiejsze. Nie zawsze podpowiada� na pytania. Potrafi� si� zez�o�ci�. Czasem odwraca� po prostu wzrok i u�miecha� si�, jakby przypominaj�c sobie jaki� powietrzny manewr, kt�rego ona nie jest w stanie zrozumie�.
Pewnego dnia, gdy czy�ci�a piec, o�wiadczy� ponuro:
- Odsun�li mnie od lot�w.
Podnios�a g�ow�, lecz zanim zd��y�a cokolwiek odpowiedzie�, ci�gn�� dalej.
- Nazywali mnie Wsta�-S�o�ce. Prosser Wsta�-S�o�ce.
- Rozumiem. - Taka odpowied� zdawa�a si� bezpieczna. Jean powr�ci�a do czyszczenia wn�trza pieca br�zow� past�. Prosser poszed� do swojego pokoju.
Przez kilka tygodni atmosfera w domu by�a niewyra�na. Zupe�nie jak wojna nerw�w, tyle �e prawdopodobnie nie dojdzie do dzia�a� zaczepnych. Nie dosz�o. Ojciec coraz cz�ciej dzieli� si� swymi pogl�dami na sprawy militarne tylko z matk�, a niekiedy sugerowa� Jean, �e je�eli mieszka si� z kim� pod jednym dachem, to nie znaczy, �e trzeba si� zaprzyja�ni�. Wystarczy by� uprzejmym.
***
Pewnego popo�udnia Tommy Prosser zszed� na d� o czwartej. Jean parzy�a herbat�.
- Co� przek�simy? - spyta�a, dalej niepewna, czy przepisy mu na to pozwalaj�.
- Mo�e kanapk� Alarm Odwo�any?
- Co takiego?
- Nigdy nie s�ysza�a� o kanapce Alarm Odwo�any? Potrz�sn�a g�ow�.
- Gdzie ty �yjesz, dziewczyno. Zajmij si� herbat�, a ja przyszykuj�. - Postukawszy drzwiczkami od kredensu i pogwizdawszy ty�em do niej, Prosser zaprezentowa� dwie kanapki na talerzu. Chleb nie wygl�da� na pokrajany pewn� r�k�. Jean musia�a przyzna�, �e jad�a w �yciu wiele smaczniejszych kanapek. Chcia�a, aby s�owa zabrzmia�y �yczliwie, lecz zarazem krytycznie.
- Co w mojej robi� li�cie dmuchawca?
- Bo to jest kanapka Alarm Odwo�any. Pasta rybna, margaryna i li�cie dmuchawca. Oczywi�cie, jako�� surowca mo�e by� r�na. Je�eli ci nie smakuje, mo�esz odes�a� z powrotem do kuchni.
- Bardzo dobra. Jestem pewna, �e si� przyzwyczaj�.
- Jestem pewien, �e b�d� lata� - odpar�, jakby puentowa� dowcip.
- Oczywi�cie, �e b�dziesz lata�.
- Oczywi�cie, �e b�d� lata� - powt�rzy� z nag�ym sarkazmem, jakby mia� ochot� j� uderzy�. O rany. Jean zrobi�o si� g�upio i wstyd. Gapi�a si� w talerz. Zapad�a cisza.
- Wiedzia�e�, �e kiedy Lindbergh lecia� nad Atlantykiem, zabra� ze sob� pi�� kanapek?
Prosser prychn��.
- I �e zjad� tylko p�torej?
Prosser zn�w prychn��. Bez wyra�nego zainteresowania w g�osie spyta�:
- Co si� sta�o z reszt�?
- Zawsze chcia�am to wiedzie�. Pewnie s� w jakim� muzeum kanapek.
Zapad�a cisza. Jean czu�a, �e zmarnowa�a anegdot�. Zmarnowa�a jedn� ze swoich najlepszych anegdot. Drugi raz ju� mu jej nie opowie. Nale�a�o j� zachowa� na chwil�, gdy Prosser b�dzie w lepszym humorze. To jej wina. Cisza trwa�a.
- Przypuszczam, �e wiesz, gdzie jest aeroplan Lindbergha - powiedzia�a w ko�cu mi�ym g�osem kogo�, kto bra� lekcje konwersacji. - Kanapka kanapk�, ale to ju� chyba musi by� w muzeum.
- Nie m�wi si� aeroplan - powiedzia� Prosser. - M�wi si� samolot. Samolot. Tak?
- Tak - odpar�a. Jakby jej da� w twarz. Samolot, samolot, samolot.
Prosser chrz�kn�� wreszcie, sygnalizuj�c przej�cie od gniewu czy zak�opotania do jakiego� innego uczucia.
- Opowiem ci o najpi�kniejszej rzeczy, jak� kiedykolwiek widzia�em - powiedzia� napi�tym, niemal naburmuszonym g�osem. Jean, na po�y spodziewaj�c si� jakiego� wielkiego komplementu, trzyma�a g�ow� pochylon�. Nadal nie zjad�a do ko�ca kanapki.
- By�em na nocnej misji. Lato - czerwiec. Os�ona odsuni�ta, wsz�dzie ciemno, cisza. To znaczy cisza o tyle o ile. - Jean unios�a g�ow�. - By�o... - przerwa�. - Wiesz, na czym polega widzenie w ciemno�ciach? - Tym razem g�os brzmia� przychylnie. Mia�a prawo nie wiedzie�. To nie to samo, co nazwa� samolot aeroplanem.
- Jecie du�o marchewki - powiedzia�a i us�ysza�a, �e rechocze.
- Tak, jemy. Czasem tak nas nazywaj�, marchewkojady. Ale tu nie o to chodzi. To kwestia techniczna. Kwestia koloru �wiate�ek na tablicy rozdzielczej. Musz� by� czerwone. Normalnie s� zielone i bia�e, ale ziele� i biel uniemo�liwiaj� widzenie w ciemno�ciach. Musz� by� czerwone; tylko przy czerwonym co� wida�.
- No wi�c tak, wszystko jest czarne i czerwone. Noc jest czarna, samolot jest czarny, a w kabinie czerwono; nawet r�ce i twarz robi� si� czerwone. Rozgl�dam si� za czerwonymi p�omieniami spalin. Jestem sam. To jest najlepsze. Sam samiute�ki nad Francj�. Ich bombowce wracaj� z misji, zbombardowa�y nas. Kr��� wok� kt�rego� z ich lotnisk albo kursuj� mi�dzy dwoma, je�li s� na tyle blisko siebie. Czekam, a� si� zapal� �wiat�a l�dowania, czasem si� zorientuj� po nawigacyjnych. Heinkel albo Dornier, z regu�y. Czasem si� trafi FockeWulf.
- Mog� zrobi� tak. Przy l�dowaniu zawsze robi�y ko�o. Po kolei: utrata wysoko�ci, podej�cie, przelot nad pasem startowym, ko�o w lewo, jeszcze raz podej�cie i l�dowanie. - Lew� r�k� Prosser naszkicowa� tor lotu niemieckiego bombowca. - Mog� zrobi� tak. Je�li si� czuj� troch� bezczelny, mog� podej�� mniej wi�cej jednocze�nie i gdy on b�dzie robi� ko�o w lewo, ja zrobi� ko�o w prawo. - Drug� r�k� Prosser prze�ledzi� tor lotu Hurricane'a.
- No i facet wykr�ca ko�o, podwozie spuszczone, minimum pr�dko�ci manewrowej, wychodzi na prostopad�� do pasa l�dowego i my�li ju� tylko o ko�c�wce skr�tu i bezpiecznym posadzeniu maszyny, ja te� wychodz� na prostopad�� do pasa l�dowego. - Zwini�te d�onie Prosser a zatrzyma�y si� naprzeciw siebie, z palc�w prawej dobywa�a si� kanonada. - Ta, ta, ta! Wystawiony jak na tacy. A my�leli sobie, skurwiele, �e ju� s� w domu. K�usowanie, tak to nazywali�my.
Jean pochlebia�o, �e opowiada jej o swych podniebnych wyczynach, lecz zachowa�a to dla siebie. Zachowa�a dla siebie r�wnie� wra�enie, �e k�usowanie jest nieuczciwe. Nawet, je�li Heinkel mia� na pok�adzie zgraj� spekulant�w, kt�rzy wracali z bombardowania Londynu, Coventry czy innego miasta. Nie akceptowa�a k�usowania, odk�d w jej pokoju znalaz� si� obrazek cioci Evelyn z �owcami norek. Dobrze, �e powiesili go u Prossera. Czy Heinkel przejawia patologiczn� �ywotno��?
- Jak si� uda�o zestrzeli� jednego, bra�o si� nogi za pas. Robi�o si� zbyt gor�co. Poza tym paliwa zostawa�o i tak tylko na dwadzie�cia minut. - Opowie�� Prossera zdawa�a si� dobiega� ko�ca, lecz nagle przypomnia� sobie, do czego zmierza�. - Aha, no i jednej nocy nic si� nie napatoczy�o. Wroga ni �ladu. Lecia�em nad Kana�em wy�ej ni� zwykle, gdzie� na osiemnastu tysi�cach. Chyba zabawi�em d�u�ej, ni� powinienem, bo zaczyna�o �wita�. A mo�e noce by�y coraz kr�tsze.
- W ka�dym razie lec�, patrz� na morze, a tu zaczyna wychodzi� s�o�ce. Poranek by� z tych, co... ci�ko to opisa� komu�, kto nigdy nie by� w g�rze.
- Lecia�am kiedy� De Havillandem, jak mia�am koklusz - powiedzia�a Jean z niejak� dum�. - Ale to by�o dawno. Mia�am osiem albo dziewi�� lat.
Prosser nie obrazi� si�, �e mu przerwa�a.
- Jest tak czysto, �e a� trudno to wyrazi�. �adnych chmur, rze�kie poranne powietrze, no i wy�azi to wielkie pomara�czowe s�o�ce. Przygl�dam si�, a tu po paru minutach by�o ju� ca�e na wierzchu; wielki plasterek pomara�czy siedzi na szklance ca�y zadowolony z siebie.
- By�em taki rozanielony, �e m�g�bym mie� "stodziewi�tk�" na ogonie i nic bym nie zauwa�y�. Samolot sobie, a ja gapi� si� pod s�o�ce. No to si� dobrze rozejrza�em. Nic, tylko ja i s�o�ce. Ani �ladu chmury, widoczno�� a� po horyzont. P�yn�� statek, taki tyci, a dymi� jak naj�ty, wi�c my�la�em, �e si� pali. Sprawdzi�em paliwo i zszed�em w d� zbada� sytuacj�. Towarowy. - Prosser zmru�y� oczy przypominaj�c sobie szczeg�y. - Mniej wi�cej dziesi�ciotysi�cznik. W ka�dym razie wszystko by�o w porz�dku. Pewnie do�o�yli do pieca. Wzi��em znowu kurs na baz�. Zszed�em chyba do po�owy wysoko�ci, na osiem albo dziewi�� tysi�cy. I wiesz co si� sta�o? Zszed�em tak szybko, �e wszystko powt�rzy�o si� jeszcze raz: to cholernie wielkie pomara�czowe s�o�ce zn�w wyprysn�o spod horyzontu. Nie wierzy�em w�asnym oczom. Wszystko od pocz�tku. Jakby cofn�� film i obejrze� jeszcze raz. Zrobi�bym to trzeci raz i zszed� na zero, ale nie chcia�em wpa�� do szklanki. Nie zd��y�bym przerobi� maszyny na okr�t podwodny.
- Cudowna historia. - Jean nie by�a pewna, czy wolno jej zadawa� pytania. Czu�a si� troch� jak w Starym Zielonym Raju z wujkiem Leslie. - Za czym... za czym jeszcze t�sknisz?
- O nie, za tym nie t�skni� - odpowiedzia� do�� nieuprzejmie. - Nie ma sensu ogl�da� tego jeszcze raz. Cud si� zdarzy� i tyle, po co wraca� i ogl�da� cuda jeszcze raz. Ciesz� si�, �e to wtedy zobaczy�em i do�� na tym. "Widzia�em, jak s�o�ce wzesz�o dwa razy", m�wi� do nich. "Ale� oczywi�cie, cz�stuj si�". M�wili na mnie: Prosser Wsta�-S�o�ce. Przynajmniej niekt�rzy. Dop�ki mnie nie zdj�li.
Wsta� i bez pytania chapn�� drugie p� kanapki z jej talerza.
- Skoro ju� pytasz - powiedzia� z naciskiem - to t�skni� za zabijaniem Niemc�w. Sprawia�o mi to przyjemno��. Zagoni� ich w d�, �eby nie by�o miejsca na po�o�enie si� na skrzydle, a potem da� im popali�. Mia�em z tego mn�stwo satysfakcji. - Prosser wyra�nie chcia� by� brutalny. - Wda�em si� kiedy� w utarczk� ze "stodziewi�tk�" nad Kana�em. By� troch� zwrotniejszy, ale og�lnie trafi� sw�j na swego. Zachodzili�my si� ze wszystkich stron, ale nie zdarzy�a si� pozycja do strza�u. Po jakim� czasie oderwa� si�, pomacha� skrzyd�ami i odlecia� do bazy. Gdyby nie pomacha� skrzyd�ami, tobym si� nie przejmowa�. Co sobie, sukinsynu, wyobra�asz? �e jeste� rycerz niez�omny? Etykieta, honor i braterstwo broni?
- Nabra�em troch� wysoko�ci. Nie by�o s�o�ca, �ebym m�g� podej�� nie zauwa�ony, ale chyba si� nie spodziewa�, �e go b�d� �ciga�. Spodziewa� si�, �e grzecznie polec� do domu, najem si� zdrowo i p�jd� gra� w golfa. Stopniowo zaczyna�em si� do niego zbli�a�. Pewnie oszcz�dza� paliwo albo co�. Gdy go dopad�em, zasuwa�em jak poci�g towarowy. Da�em mu jakie� osiem sekund i zacz��em strzela�. Posz�y mu wi�ry ze skrzyd�a. Nie str�ci�em go, wi�c troch� �al bierze, ale chyba si� zorientowa�, co o nim s�dz�.
Prosser Wsta�-S�o�ce obr�ci� si� i wymaszerowa� z pokoju. Jean wyd�uba�a j�zykiem z z�b�w kawa�ek dmuchawca i m곳a w ustach. Mia�a racj�. Kwaskowe.
Prosser nabra� odt�d zwyczaju, by schodzi� na pogaw�dki. Z regu�y Jean nie odrywa�a si� od czynno�ci kuchennych, a on sta� oparty o drzwi. Tak by�o dla nich obojga zr�czniej.
- By�em w Eastleigh - rozpocz�� kiedy�, gdy ona kuca�a przy piecu i zwija�a "Express" na podpa�k�. - Patrzy�em jak startuje Skua. Troch� wia�o, ale za s�abo, �eby odwo�a� loty. Skua, co zapewne jest dla ciebie nowo�ci�, startuje tak� �mieszn� technik� z ogonem w d�, pomy�la�em, �e popatrz�, b�d� mia� uciech�. Jecha� pasem startowym, zbli�a� si� do pr�dko�ci startowej, a� tu nagle zadar� dzi�b i przekozio�kowa� na plecy. Nie wygl�da�o to bardzo gro�nie, po prostu si� wywr�ci� na dach. Pobiegli�my w kilku przez lotnisko, my�l�c, �e ich wyci�gniemy. W po�owie drogi zobaczyli�my co� na pasie. By�a to g�owa pilota. - Prosser spojrza� w stron� Jean, ale ona siedzia�a ty�em do niego i dalej zwija�a gazet�. - Podbiegli�my jeszcze bli�ej i zobaczyli�my nast�pn�. To musia�o si� sta�, gdy samolot kozio�kowa�. Nie uwierzy�aby�, jak r�wniutko uci�o. Jeden z facet�w, kt�rzy ze mn� biegli, nie m�g�
0 tym zapomnie�. Walijczyk, w k�ko o tym gada�. "Jak z dmuchawcami, Prosser, no nie?" m�wi� do mnie. "Idziesz sobie przez dmuchawce i zamachujesz si� kijem albo czym�, i my�lisz sobie: trzeba sprytnie uderzy�, �eby polecia�a ca�a g��wka i nie rozsypa�a si�". Tak mu si� kojarzy�o.
- Prze�laduj� ci� zupe�nie inne rzeczy, ni� si� mo�na spodziewa�. Zestrzelili mi kumpli, kilka metr�w obok. Widzia�em, jak wpadaj� w korkoci�g, krzycza�em do nich przez radio, wiedzia�em, �e si� ju� nie wywin�, schodzi�em z nimi w d� i widzia�em, jak si� rozbijaj�, i my�la�em sobie: mam nadziej�, �e mnie te� kto� tak odprowadzi, kiedy przyjdzie m�j czas. Prze�laduje ci�, kiedy nie ma w tym za choler� godno�ci. Przepraszam. Cz�owiek sobie my�li: na mnie to te� przyjdzie. I czasami prawie si� z tym godzi, ale chce, �eby to si� odby�o na jego warunkach. To si� nie powinno liczy�, ale si� liczy. Naprawd� si� liczy.
- S�ysza�em o jednym biedaku z Castle Bromwich. Oblatywa� Spitfire'a. Wystartowa� i zacz�� si� wznosi� prawie pionowo. Doszed� do jakich� pi�tnastu tysi�cy i co� nawali�o. Z pi�tnastu tysi�cy spikowa� z powrotem na lotnisko. Ci�ko go by�o wygrzeba� z ziemi. Potem musieli zbada� to, co z niego zosta�o, �eby sprawdzi�, czy nie by�o tlenku w�gla w butli z tlenem, czy co�, wi�c pozbierali, co si� da�o i odes�ali do analizy. Wsadzili to do s�oika po d�emie. - Przerwa�. - Takie rzeczy si� licz�.
Jean nie do ko�ca rozumia�a, na czym polega zgroza sytuacji. G��wki dmuchawca, s�oiki po d�emie. Oczywi�cie, �e nie ma w tym za du�o godno�ci. Mo�e dlatego, �e to brzmi pospolicie, za ma�o podnio�le. Ale nie by�o te� nic pi�knego ani podnios�ego, je�li kogo� zestrzelili albo zderzy� si� ze zboczem g�ry, albo sp�on�� �ywcem w kabinie. Mo�e by�a zbyt m�oda, �eby zrozumie� �mier� i zwi�zane z ni� przes�dy.
- Wed�ug ciebie jak najlepiej... sko�czy�?
- Zastanawia�em si� nad tym przez ca�y czas. Przez ca�y czas. Kiedy zacz�a si� wojna, widzia�em si� gdzie� blisko Dover. S�o�ce, mewy, poczciwe bia�e urwiska �wiec� jak na filmie. No i lec� sobie, bez amunicji, paliwo na wyko�czeniu i nagle zjawia si� ca�a eskadra Heinkel�w. Jak wielkie stado much. Wkr�ci�bym si� mi�dzy nie, kad�ub jak durszlak, wyszuka�bym szefa eskadry i wpakowa�bym si� mu prosto w ogon. Spadliby�my obaj. Bardzo romantyczne.
- Brzmi bardzo odwa�nie.
- Nie, to wcale nie by�oby odwa�ne, tylko g�upie i ma�o po�yteczne. Jedna nasza maszyna za jedn� ich, to kiepski osi�g.
- No a teraz? - Jean na po�y zdziwi�o jej w�asne pytanie.
- Teraz? Teraz mam wizj� troch� bardziej realistyczn�. I jeszcze mniej po�yteczn�. Teraz chcia�bym sko�czy� tak jak wielu pilot�w - zw�aszcza m�odych - w trzydziestym dziewi�tym i czterdziestym.
- To jedna z tych dziwnych rzeczy, kt�re cz�owiek zauwa�